Wydarzenia


Ekipa forum
Pomost
AutorWiadomość
Pomost [odnośnik]13.11.15 21:03
First topic message reminder :

Pomost

Długa drewniana kładka rozciągająca się nad morską tonią; znany spacerniak, miejsce schadzek, perfekcyjny punkt obserwacyjny tak nieba, jak i morza. Dróżka do niego wiedzie od plaży dróżką wychodzoną w zaroślach, niezmącona cisza przyciąga w te strony zwłaszcza łowców ingrediencji polujących na rzadkie gatunki zaczarowanych rybek pławiących się w morzu. Miejsce to ma również swoją mroczną stronę - jesienią przyciąga nadzwyczajnie dużo romantycznych samobójców - topielców, którzy chcą skończyć swoje życie w morzu.

Ogniska na uboczu

Liczne mniejsze ogniska ciągnące się wzdłuż plaży wydawały się nieco bardziej ustronne. Przy kilku serwowano ciepłe pieczone ziemniaczki z solą, odrobiną masła i kubkiem orzeźwiającej maślanki. W tej okolicy dało się również spotkać najwięcej starszych czarodziejów, którzy odpoczywali, ciesząc się widokiem bawiącej się młodzieży i wspominając własną młodość, wielu z nich opowiadało przy ogniskach interesujące historie sprzed dziesiątek lat, a najstarszy spośród nich - nawet sprzed wieku. Ciekawi dawnych zwyczajów młodzi czarodzieje wysłuchiwali tego z zapartym tchem. Pozostali odchodzili niewzruszeni, dołączając do beztroskich zabaw. Wybrzmiewała wyliczanka chodzi lisek koło drogi śpiewana w rytm prymitywnej fujarki, gdy spore grono młodych czarodziejów bawiło się w tę zabawę, chętnie witając każdego, kto zechciał do nich dołączyć.
Im dalej od głównych ognisk tym okolica wydawała się cichsza i ustronniejsza. Odpoczywający tutaj czarodzieje nie mieli na twarzach tej pogodnej radości, wydawali się zatroskani. Wiele kobiet siedziało z dziećmi, ale bez ojców, wielu mężczyzn było okaleczonych. Okryci kocami, które rozdawano przy straganach na jarmarku, szukali wytchnienia.

Lampiony
Na plaży rozstawiono wiklinowy kosz z białymi lampionami. Wieczorem, kiedy słońce zachodzi za horyzont, a wiatr zaczyna wiać w stronę morza, uczestnicy festiwalu mogą zapalić je prostym zaklęciem i posłać do nieba wraz ze swoimi marzeniami. Na koszu wisi szarfa z mottem Prewettów: ab imo pectore, a same lampiony mają symbolizować miłosny lot Aenghusa i Caer – bohaterów rodowej legendy, którzy w postaci łabędzi spędzili w powietrzu trzy dni i trzy noce.

Morskie złoto
Na mniej zatłoczonej plaży najłatwiej jest odnaleźć bursztyn - zwany morskim złotem - wyrzucany przez fale. Jest to znalezisko rzadkie, lecz magiastronomowie twierdzą, iż święto żniw związane jest z ruchami gwiazd, które wywołują przypływy niosące magiczną aurą ściągającą ten cenny i piękny surowiec do brzegu. Aby przeszukać piasek nad brzegiem należy rzucić kością k10, w przypadku uzyskania wyniku 1-3 można rzucać ponownie w kolejnym poście. W przypadku uzyskania wyników 1-3 trzy razy z rzędu postaci marzną dłonie i może próbować ponownie dopiero po ogrzaniu się przy ognisku.

Bursztyny:


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pomost - Page 14 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pomost [odnośnik]21.11.23 22:04
Nie wyłapała tego smutku w głosie, tego spięcia, gdy wspominała o Marcelu. Nie wiedziała, że tam wydarzyło się coś jeszcze, co sprawiło, że tych dwoje odsunęło się od siebie. Jeszcze musiała się tyle dowiedzieć, tyle ją ominęło.
Miała stąd zniknąć, gdy tylko załatwi swoje sprawy. To nie było miejsce dla niej, początkowo tak myślała, ale widząc spojrzenie panny Lovegood, zwątpiła. Westchnęła tylko delikatnie, dłonią ujęła jej policzek i palcem pogładziła po skórze.
- Zostanę – odpowiedziała pewnym głosem. – Nie wiem, gdzie będę spać, nie chcę się za bardzo rzucać w oczy. Ale zostanę, o ile obiecasz, że spędzimy razem jeszcze trochę czasu.
Zaśmiała się. Naprawdę się zaśmiała. Nie jakoś donośnie ani długo, ale był to delikatny śmiech. Poczuła dziwną ulgę, myśląc o tym, że tutaj zostanie. Nie wróci na dzisiejszą noc do portu. Może faktycznie dobrze jej to zrobi? Po tych wszystkich wydarzeniach, które ją ostatnio spotkały, od razu starała się wrócić do codzienności. Jak gdyby nigdy nic się nie stało. Wcale nie zniknęła z portu, wcale nikt jej nie gwałcił co noc, wcale nie pozbyła się kolejnego dziecka, wcale nie chciała przestać istnieć. I tak po prostu wróciła do codzienności. Nic więc dziwnego, że nie mogła się po tym wszystkim pozbierać. Myśli odpływały, nie mogła się skupić, źle się czuła i nie spała po nocach. Schudła. Odpoczynek, tego potrzebowała. Czy wystarczyło spotkać ponownie tę kochaną duszyczkę, aby to sobie uświadomić? Nawet jeśli jej najbliższe dni będą polegać na nocnych spacerach po plaży i leżeniu wśród drzew, z dala od ludzi, to może tego właśnie było jej trzeba?
Myślami wróciła na ziemię, gdy zeszły z rozmową na rodzinę Celiny. Jej nową rodzinę. Nadal uważała, że jej prawdziwy ojciec był tchórzem. I to nawet z własnym synem nie porozmawiał, tylko napisał mu list. No tak, przecież to zdecydowanie łatwiejsza opcja. Papier przyjmie wszystko, spojrzenie w twarz jest trudniejsze. Trzeba zmierzyć się wtedy z własnymi lękami, wstydem.
- Współczuję mu, to musiał być dla niego ogromny cios. Cieszę się, że cię zaakceptował i wziął pod swoje skrzydła. Stracił ojca, ale zyskał siostrę – stwierdziła.
Wiedziała, o czym jej córka mówiła. Westchnęła cicho, lekko otwierając usta i przygotowując się na to, co powie.
- Nigdy ci nie opowiadałam, ale jak byłam dzieckiem, miałam matkę. Moja matka była kurwą, a ja byłam wpadką. Nie udało jej się zdobyć odpowiednio wcześnie Rue i musiała mnie urodzić. Nigdy nie byłam przez nią chciana, zostawiona sama sobie. Wychowywałam się sama na ulicy, ale wracałam do domu, bo ta kobieta była moją matką. Opowiadałam ci kiedyś, jak przyczyniłam się do spłonięcia całego hangaru w dokach? – prychnęła pod nosem rozbawiona. Stare dobre czasy. - Tracąc ją, odwracając się od niej, zyskałam Parszywego. U jej boku nic mnie nie czekało, a Stara Boyle mnie przygarnęła, zyskałam Philippę, zyskałam swoje miejsce na świecie. Wiesz, zawsze starałam się unikać stwierdzenia, głównie przed samą osobą, że to są moi… przyjaciele. Bałam się, że zbytnio się przywiąże i jak was stracę, to będzie za bardzo boleć. I kurwa bolało… Moja matka, cóż, jej szczątki pewnie leżą w jakimś rowie. To za wami tęsknie. Stracenie jednego członka rodziny umożliwia zdobycie innej rodziny. Lepszej.
Nie wiedziała, czy te słowa są odpowiednie. Huxley nigdy nie należała do kobiet elokwentnych, potrafiących poprawnie posługiwać się słowem i dobierać odpowiednie pojęcia do zaistniałej sytuacji. Chciała w jakiś sposób przedstawić Celinie swój punkt widzenia i miała nadzieję, że zrobiła to w taki sposób, aby był dla niej zrozumiały.
Przez dłuższą chwilę nie odzywała się. Wpatrywała się tylko przed siebie, słuchając słów dziewczyny i obserwując fale powoli zbliżające się do plaży. Cieszyła się, że znalazła kogoś, komu ufa. Chciałaby poznać kiedyś tego człowieka, nie będzie się martwic, tylko wtedy, kiedy przekona się, że jest to osoba faktycznie tego godna. Ale w pewnym momencie przyjdzie czas, a Celina przedstawi ją swoim nowym przyjaciołom. Swojej nowej rodzinie. Czy tak się stanie i czy to na pewno dobry pomysł – o tym będą myśleć w przyszłości.
- Parszywy? Nie bywam tam. Z tego, co wiem klienci ci sami, jedzenie podobne, pokoje na górze nic się nie zmieniły – odpowiedziała na pierwsze pytanie. – Nie mam żadnych wieści od nich, pewnie gdzieś zapadli się pod ziemię i wyją z nory, kiedy to wszystko się uspokoi – dodała, starając się brzmieć przekonująco. – Pewnie znaleźli sobie nowe miejsce do życia tak jak ty.
Chciała o nic się nie musieć martwić. Ale życie nie było na tyle łatwe, miłe i kolorowe, zawsze było coś, co sprawiało, że nie mogła spać po nocach. A jeszcze rok temu życie było takie proste. Liczył się dobry zarobek wieczorem, palący alkohol w gardle i zielona wróżka późną nocą dla rozluźnienia. Takie było jej życie. Proste. I wszystko się zawaliło jak talia kart. I na tym gruzowisku trzeba było zbudować coś nowego.
- Ciągle tam wracam, bo to mój dom. Jedyny, jaki mam i którego nigdy nie opuszczę. Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim – uśmiechnęła się lekko. – Obiecuję, będę uważać.
Obiecała. Naprawdę obiecała.

zt?


Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5603-rain-huxley https://www.morsmordre.net/t5628-poczta-rain#131770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f121-dzielnica-portowa-welland-street-5-12 https://www.morsmordre.net/t5630-skrytka-bankowa-nr-1380#131776 https://www.morsmordre.net/t5629-rain-huxley#131774
Re: Pomost [odnośnik]22.11.23 19:51
ale everetta

Charakterystyczny zapach, charakterystyczne barwy, komfort zapadającego się fotela i te miękkie poduszki; jak na zawołanie, wśród obłoków ciepła płynących z ogniska i otulona papierosowym dymem potrafię przypomnieć sobie to, co kiedyś. Niemal się zanurzyć, rozsmakować i nawet zapomnieć się na chwile; przyłapuję się na szerokim uśmiechu, a później nawet krótkim chichocie.
- A wyglądam na taką? - co rezygnowała z ekscytujących eskapad, które zwykle kończyły się zwędzoną, słodką bułką z jeszcze świeżym, gorącym lukrem - miały być na śniadanie, ale po zmroku, świeżo po wyjęciu z pieca smakowały najlepiej na świecie - Czy słyszę sentyment? Jeszcze chwila i zaczniemy mówić jak nasi rodzice, a wcale aż tak nie jest nam daleko do tych wspomnień, co? - chichoczę, bo choć to wszystko wydaje się być obrazem ledwie z wczoraj, sama przyłapuję się na swobodnym koloryzowaniu tego, co minęło bezpowrotnie. Do ubierania momentów ze szkolnych chwil w najpiękniejsze barwy, w końcu wierząc głęboko, że to rzeczywiście były najpiękniejsze lata mojego - naszego - życia.
Podtrzymuję papierosa między zębami, obydwie dłonie wyciągając w kierunku płomieni, których przyjemne ciepło rozprowadza się od opuszków palców, aż po nadgarstki; dopiero po chwili bibułka z tytoniem znów ląduje między wskazującym a środkowym, usta znów rozciągają się w uśmiechu i tłumiąc kolejny przypływ rozbawienia, lekceważąco macham ręką.
- Mniej więcej; wiesz, muskuły, wieczna, sportowa chwała, takie tam - rzucam w przypływie kolejnego swobodnego rozchichotania. Nie potrzeba mi wiele, bym mogła wyobrazić sobie rozgrzane donośnym dopingiem trybuny, by morza kolorowych szalików zafalowały na nowo przed oczami, by w uszach usłyszeć znów te same, nastoletnie piosenki; teraz muzyka dobiega licho z ogniska nieopodal, gdzie młodzi trzymają w rękach gitarę i oddają się wieczornym hulankom.
Piękne czasy.
Kiedy chłopak, ten z sąsiedniego skwerku z ogniem i ławką, oddala od siebie gitarę, by tym razem przyciągnąć młodą dziewczynę, która siada mu na kolanach, mimowolnie spuszczam wzrok na własne dłonie i z uśmiechem na ustach skubię nieco dolną wargę ust zębami.
I zupełnie w tym samym momencie Sykes pyta o wianki i - o Merlinie, znowu - mam ochotę się roześmiać.
- Mhmmm, skończyło się nad wyraz heroicznie - bo kiedy radość znów przejmuje kontrolę nad ciałem, instynktownie, bez większego zastanowienia unoszę dłoń pokazując mu prowizoryczny pierścionek - To tylko taki symboliczny, ale pytanie padło całkiem poważne - wyjawiam w końcu - prawdę, powód mojej obecności, przyczynę tego uśmiechu, który rozpycha się na ustach i ni myśli z nich zejść.
- Przejdę się tam. Jutro - wyjawiam mu też plany na kolejny dzień, bo cuda z jarmarku brzmią naprawdę kusząco - Kto wie, może i tam się spotkamy?
Nena McKinnon
Nena McKinnon
Zawód : pracownica Ministerstwa, malarka na zlecenie, eks-cukiernik
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
lekce sobie ważyłam

tęsknotę w każdy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X

TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11217-nanette-mckinnon#345237 https://www.morsmordre.net/t11363-samuel#349883 https://www.morsmordre.net/f432-pokatna-22 https://www.morsmordre.net/t11364-skrytka-bankowa-nr-2455#349885 https://www.morsmordre.net/t11362-nanette-mckinnon#349877
Re: Pomost [odnośnik]23.11.23 18:36
dla sue

Wszystko było trzeba przeżyć; chciałaby wiedzieć jak. Gdzie można było znaleźć instrukcję, a jeśli nie ją, to przynajmniej wskazówkę, gdzie postawić pierwszy krok, a potem kolejny. I następny.
Ślina miała gorzki posmak, w gardle przez chwilę coś rosło, utrudniając oddech unieruchomiło słowa w przełyku, sprawiając że przez jakiś czas Anne po prostu patrzyła — patrzyła i słuchała, później kiwnęła głową, a na końcu wstrzymała oddech.
Chciałby ją widzieć — taką? Brudną i zagubioną, porwaną przez przypadkowe spotkania i jeszcze bardziej spontaniczne decyzje — zdesperowaną i strachliwą, rozdygotaną pod naporem tęsknoty i parszywego żalu, który wybrzmiewał głośniej niż rozsądek. Bo wiedziała przecież, że była za słaba — zbyt licha i zbyt nijaka by móc kiedykolwiek zaangażować się tak jak on. By widzieć dalej i dostrzegać więcej, by silnie zaciskać dłonie, jeśli nie na różdżce, to na czyjejś ręce — po to, by nieść pomoc. Obojętnie jaką.
Przerażony i dumny.
To wydawało się odpowiednim określeniem.
Przerażony wobec tego, kim się stała — że wcale nie było już tej dziewczynki, nie było tej, która mówiła, że tak nie wolno, tu powinien uważać, a na to się absolutnie nie zgadza bo to głupie i niebezpieczne. Nie było tej, która tak uporczywie trzymała jego rękę (choć teraz oddałaby wszystko co tylko było na świecie, by uścisnąć ją choćby na ułamek sekundy) i mamrotała, by jej nie zostawiał. Nie było roześmianej buzi, rumianych policzków i złocistych warkoczy splecionych ładną wstążką, jedną z tych, które podarował jej na święta.
Dumny?
Próbowała to sobie zwizualizować; w szumie wieczornej bryzy i w ciemności spokojnych fal, wyobrazić sobie sposób, w jaki kąciki jego ust mogłyby unieść się w górę, a dłoń ułożyłaby się na włosach, tych krótkich, postrzępionych i brzydkich.
Dobrze — prosta zgoda, tylko tyle i aż tyle, bo wedle życzenia Susanne, Anne zniżyła się i zaczęła próby poszukiwania kamyków stworzonych z zastygłej żywicy; i kiedy palce dotykały mokrego piasku, to parszywe, paskudne uczucie niemocy znów zacisnęło się na jej gardle.
Nie wiem, czy mam coś takiego, Sue — jak mocne strony. Jak silne elementy; własnej fizyczności na pewno nie; charakteru? Jakiego charakteru? Odchrząknęła cicho, znów uciekając spojrzeniem w kierunku podłoża.
To takie głupie — że w ogóle to powiedziała, że proponowała, że chciała się dowiedzieć za co żył i za co zginął; ale w całym tym absurdzie potrzebowała wiedzieć. I zrobić to samo.
Nie próbuj zmyślać zadzwoniło w jej uszach i sprawiło, że niemal boleśnie ugryzła własną wargę
Różnie. Wszędzie i nigdzie, tak trochę. Teraz — teraz tutaj. Na Festiwalu. W namiocie z dziewczynami, moimi przyjaciółkami — wyjaśniła po krótce — Wiem jak to brzmi. Ale jest naprawdę w porządku, serio. Jakoś sobie radzę.
A to chyba było najważniejsze — jakoś.

szukam bursztynu


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Pomost [odnośnik]23.11.23 18:36
The member 'Anne Beddow' has done the following action : Rzut kością


'k10' : 6
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pomost - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pomost [odnośnik]24.11.23 15:37
dla Marcela

Kerstin wszyscy starali się zawsze chronić przed wiedzą - zwykło ją to frustrować, bo odnosiła wrażenie, że jest w ich oczach zaledwie naiwną, kruchą dziewczynką, którą trzeba chronić (trzeba się dla niej poświęcać), ale nigdy nie traktować jak równą sobie, jak dorosłego człowieka, który też chciał nieść pomoc wszędzie tam, gdzie jej umiejętności były przydatne. Czuła się najsilniejsza, najpewniejsza siebie wtedy, gdy wspomagała czarodziejów w opiece nad ciężkimi przypadkami w lecznicy i wtedy, gdy pozwolono jej wybrać się do Staffordshire w towarzystwie lordów, żeby pomóc tamtejszym rannym. Były to dla niej sytuacje wyjątkowe - tak jakby choć przez chwilę stała się podobnie odważna, mądra i... i podobnie godna uznania jak jej starsze rodzeństwo. Od którego zawsze odstawała, bo przecież jak mogłoby być inaczej, skoro jako jedyna nigdy nie dostała różdżki.
I tak, wydawało jej się długo, że wszyscy traktują ją z politowaniem, jak kogoś kto i tak niczego nie zrozumie - ale wydarzenia ostatnich tygodni, ten koszmarny czerwiec i wszystkie bezsenne noce następujące po nim uświadomiły Kerstin, że być może przez ten cały czas naprawdę była dokładnie tak naiwna i krucha jak sądzili czarodzieje. Naprawdę niczego nie rozumiała, naprawdę nie mogła pomóc i powinna trzymać się na uboczu, żeby przynajmniej nie zawadzać. Nie była bohaterką. Była tylko zwykłą pielęgniarką, która ostatnio nie umiała uratować nawet samej siebie.
Nie miała pewności, czy Marcel myśli o niej tak samo, ale wcale by się nie obraziła, gdyby tak było. Nigdy nie dała mu powodów do tego, żeby ją szanował, żeby ją chociaż... lubił. Wzruszyła ramieniem, kiedy się zaśmiał, mimo że zrobiło jej się przykro. Nawet jeśli był miły, jej ostatnio zawsze zdawało się, że jeśli się śmieją to z niej.
- Cieszę się. Mam nadzieję, że znosi jajka. Moje długo nie znosiły. Odkąd przyszły cienie - powiedziała cicho, uśmiechając się leciutko na wspomnienie Niry. Nie dodała, czy ma na myśli zdarzenia, o których plotki docierały do niej ciągle na targu w Dolinie Godryka, czy coś jeszcze innego, bardziej osobistego. - Ja i Michael... ale głównie ja... potraktowaliśmy was nieuprzejmie. Podle. Chciałam jakoś przeprosić. A moja mama zawsze mówiła, że w prezencie najlepiej dawać coś zrobionego własnoręcznie. Żeby osoba obdarowana wiedziała, że o niej myślałam, gdy go robiłam. A uszycie tych swetrów zajęło mi sporo czasu - dodała z cieniem żalu, bo przecież robiła je na drutach. - No ale nie ważne. Zmarszczyła brwi i odwróciła wzrok ze wstydem, gdy Marcel uznał, że powinna się domyślić, że Thomasowi nie wolno ufać. Czy każdy poza nią to widział? Czy miłostka aż tak bardzo odebrała jej rozum? Zamrugała kilka razy, żeby odpędzić łzy, które same pchały się pod powieki, a potem pociągnęła nosem i spojrzała na Marcela znowu. Coś jej nie pasowało; był przyjacielem Jamesa, a mówił tak jakby też za Thomasem nie przepadał. - Ty też uważasz, że to jest moja wina, że zniknął? Że zrobiłam mu krzywdę? - spytała szeptem, starając się bardzo, żeby głos jej się nie załamał, ale nie była wcale pewna, czy jej się to udało. I tak, miał też rację, może nie była mu nic winna, ale... - Nigdy nie chciałam nikogo skrzywdzić. Ani ciebie, ani Thomasa ani Jamesa... chociaż jest taki... hmphf - westchnęła gorzko, opierając brodę na własnych kolanach. Ponad szumem fal usłyszała jak powiedział, że mu przykro. Uśmiechnęła się drżąco. - To mi jest przykro. - Sięgnęła ręką i złapała go za dłoń, którą wcześniej przesypywał piasek. Ścisnęła go tylko na moment, jakby chciała w ten sposób przeprosić bez słów. Za co? Sama nie miała pojęcia, czuła po prostu, że musi. Potem na powrót owinęła ramiona wokół nóg.
Temat Oliviera (Castora) nieco ich rozbudził. Widząc zaskoczenie Marcela poczuła się nieswojo, jakby wyjawiła jakąś dużą tajemnicę, której nie powinna. No tak, plotkowanie nie było miłe, ale przecież Olivier nigdy jej nie powiedział, że to jest sekret! Założyła, że skoro zmienił imię to ludzie, którzy go znali, już o tym wiedzą. Mogła się też... cóż, mogła się zagalopować. Ile jeszcze rzeczy zrobi źle?
- Nie wiedziałam, że nie wiesz - wymamrotała, rumieniąc się wściekle i nerwowo zaczesując włosy na policzki. - Był u nas trochę... potrzebował miejsca. - zniżyła głos. - Chyba nie powinnam o tym mówić w takim razie. Skoro on wam jeszcze nie powiedział - doszła do oczywistego wniosku, a potem uśmiechnęła się nieśmiało. On też był sam na własne życzenie. Cóż, w takim razie pewnie mu to przerwała, ale może... mogli być sami razem. Chociaż na chwilę. - Nie wiem - zaczęła wreszcie wyznawać to co cierniem tkwiło jej w sercu. - Nakrzyczałam na Jamesa na plaży... chyba bez powodu. Tylko że on... powiedział, że to ja rozbiłam jego rodzinę. Że się zabawiłam uczuciami Thomasa. Że to ja go zostawiłam. A wcale tak nie było - Z najwyższym trudem powstrzymywała płacz, ten znajomy ścisk w gardle. - Mówiliśmy sobie straszne rzeczy. I to nie było sprawiedliwe. A Just niczego nie zrobiła, miała to gdzieś co mówimy, chociaż ona wie jak było naprawdę. Wie więcej niż ja. Mi powiedziała tylko, że Thomas zrobił coś dla wroga i że prawie zabił dziecko... i nie chciała powiedzieć nic więcej. Ona zakazała mi się z nim widywać, ale pozwoliła Jamesowi wykrzyczeć przy wszystkich, że to ja go porzuciłam. - Pociągnęła nosem raz, drugi. Wstydziła się spojrzeć Marcelowi w oczy. - Zrobiłam scenę. Nie wiem czy powinnam tu jeszcze przychodzić.


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
longing
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Pomost [odnośnik]26.11.23 18:35
| dla Anne

Sue widziała zwątpienie, malujące się na dziewczęcej twarzy i zrozumiała je natychmiast, nie mogąc postrzegać go inaczej niż przez pryzmat własnych doświadczeń. Po śmierci dziadków zapadła się w sobie, w rozpaczy łatwiej wątpiło się we wszystko, nawet w to, co do tej pory wydawało się oczywiste. Później, po śmierci Bertiego, zapadła w podobny stan, choć umocniona doświadczeniami i walką o siebie nie odbiegła już tak silnie w wątpliwości, tym razem pochłonął ją dystans. Jakby z każdą stratą na jakiś czas ginęła istotna cząstka. Anne zaś - co Sue doskonale wiedziała, znając Petera oraz ich historię - od dziecka żyła w niepewności, była wystawiona na okrucieństwa wojny, straciła rodzinę, musiała budować swój charakter na zgliszczach traum i ciężkich doświadczeń. To wymagało wzmożonej pracy, odwagi, uporu, zawsze drżało gdzieś w tle, zabierało beztroskę.
Dłonie zatapiane w wodzie, w przyjemnym piasku, wodziły w poszukiwaniu skarbów - Lovegood zdała się na los, sunąc palcami powoli, jakby w samym ruchu mogła znaleźć trochę ukojenia. Czasami trzeba było chwytać się drobnostek, czasami nie pozostawało nic innego. Kiedy pod opuszkami wyczuła śliski kształt, otuliła go szczelniej, zamierając na chwilę z zapartym tchem, gdy coś zajaśniało cieplutkim, bladym światłem. Miała szczęście, ale w takim momentach nie wierzyła w przypadki, bursztyn znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie, wyczuł jej intencje. Zważyła znalezisko w dłoni, przyglądając kwiatowi paproci, zamkniętemu w środku. Naprawdę znalazła skarb, złociste świadectwo troski. Otoczyła bursztyn dłonią, chcąc zamknąć w nim trochę siebie, trochę pewności, wiary, potrzebną iskrę.
- Jeśli w coś wątpisz, trzeba to nazwać, zmierzyć się z tym - odparła łagodnie, zerkając na Anne. - Jestem pewna, że masz coś takiego i nic nie stoi na przeszkodzie, by to odszukać i o to zawalczyć. To twoja droga, ale nie musisz kroczyć nią sama. Wolałabym, byś nie kroczyła nią sama, odpowiedni ludzie przy boku to wspaniałe drogowskazy - dodała, w duchu uśmiechając się gorzko - teraz to wiedziała, parę miesięcy wcześniej upierała się, że poradzi sobie z bólem bez nich.
- Nie. To nie głupie - to rozpacz, wojna, ból - odpowiedziała ze spokojem. - One każą nam wątpić, ale jeśli nie zrobimy czegoś, jeśli nie staniemy w swojej obronie, nie uprzemy się - nic się nie zmieni. Nikt nie da nam odpowiedzi na tacy, ale dokopiemy się do nich. Jeśli mi pomożesz, dokopiemy się razem - obiecała, zaczesując włosy za ucho, gdy niesforny biały kosmyk załaskotał policzek. Dłonią znów sięgnęła do dłoni, na której ułożyła rozgrzany bursztyn, gestem nakazując, by Beddow zamknęła wokół niego palce. - Weź go, będę zaszczycona, jeśli będziesz go nosić. To świetlny bursztyn, nieczęsto się na nie trafia.
Serce zadrżało gwałtowniej, gdy wyobraziła sobie te wszędzie i nigdzie, które może byłoby wspaniałą opcją dla rozkochanych w naturze ludzi, dla wolnych duchem Cyganów, łowców przygód, ale Anne? Zagubiona, zrozpaczona Anne? W trakcie szalejącej wojny? Nie ma mowy, Sue pokręciła gwałtownie głową, marszcząc brwi ze złości - na to, że młoda kobieta musiała znaleźć się w tak okropnej sytuacji, narażona na okrucieństwa, zimno, głód. Nie mogła zabrać do Rudery całego obozu z Derbyshire, ale mogła zabrać ją, ten dom na nią czekał, tam mogła wracać, tam się schronić.
- Nie przekonasz mnie - zaczęła, nie zastanawiając się nawet nad planem - nie było nad czym, miała możliwość pomóc jej natychmiast. - Wróciłam niedawno do domu. Ten dom był kiedyś pełen ludzi, a teraz jest w nim pusto, boleśnie pusto - nie mieszkam tam sama, ale w porównaniu do tego, co kiedyś... - urwała, czując, że więcej słów może nie przedrzeć się przez gardło, była już rozemocjonowana odnalezieniem Anne, jej krzywdą, tragedią. - Wracałam tam z myślą o stworzeniu przystani, chciałam go wypełnić i ożywić, trzeba nadać mu nowych barw. Nie mogę cię do tego zmusić, ale mogę poprosić, byś pomogła postawić Ruderę na nogi. Jestem pewna, że się tam odnajdziesz - zapewniła, unosząc brwi. - Jest w Dolinie Godryka.

| oddaję Anne świetlny bursztyn



how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Pomost - Page 14 JkJQ6kE
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Pomost [odnośnik]26.11.23 19:24
Zimna woda pod palcami otrzeźwiała, choć niedostatecznie, mogąc jedynie na moment spowolnić galopujące myśli, nie zatrzymać całkowicie ich tor — bo te biegły bez zastanowienia, mknęły w wirze pomiędzy ulgą a złością, radością a zrezygnowaniem. Bo przecież cieszyła się ogromnie — cieszyła i tak bardzo dziękowała losowi, że na siebie trafiły. Że Sue była cała i zdrowa, że wciąż ją pamiętała, że jej nie odtrąciła; że stała tu obok, że słyszała jej łzy, czuła bijące z ciała ciepło i czuła bicie jej serca — dopiero kiedy wtuliła się w nią, usłyszała własne, a rytm był jak powrót do realności.
Złością i zrezygnowaniem tętniły jednak wszystkie obawy; wszystkie te, które pęczniały pod kopułą czaszki, które zdradzane były przez nerwowe ruchy — te, w których Anne gwałtownie się zniżyła i zaczęła w mokrym piasku szukać bursztynowych kamieni, jakby choćby krawędź najmniejszego z nich miała ją uspokoić.
Coś otarło się o opuszek palca, niemal boleśnie, bez słowa jednak podniosła tylko głowę, odnajdując na nowo spojrzenie Susanne. Chciała jej — w swoim życiu, mimo tego wszystkiego? Mimo że wciąż się tułała, nie miała żadnej pracy, żadnych pieniędzy, w zasadzie niczego, poza tym parszywym, bolesnym wspomnieniem, którym sama się przecież stała — jak zjawa, która sprowadzała się ledwie do bycia siostrą tego, który zginął.
Słuchała jednak jej słów, czując jak słona tafla ponownie przysłania zmrużony wzrok, a to coś w gardle ponownie dochodzi do głosu; na tyle, że była w stanie jedynie kiwać głową, coraz bardziej energicznie, na to, co Lovegood mówiła.
Malowała się przed nią droga — jaka, to miała niedługo odkryć. Z kolejnym dniem, w którym postanowiła jednak wstać, jednak ruszyć dalej, jednak się nie poddać.
Długi, powolny wydech był jedynym dźwiękiem pojawiającym się z jej strony od dłuższej chwili; miał uspokoić oddech i serce, dać jej czas na to, by odegnać zbierający się płacz.
— Masz rację, Sue — wymamrotała jedynie tyle, na moment oczy znów pomknęły w dół, ale wtedy też dziewczyna ujęła jej dłoń, a na wierzchu tejże spoczął kamień. Śliczny, do tego chyba magiczny. Zaprotestowanie utknęło w gardle, niepewny wzrok przez chwilę błądził po twarzy Susanne, ale kiedy ta powiedziała o zaszczycie, Anne ze zgodą pokiwała głową.
— Będę, dziękuję — wyjawiła drżącym głosem — Będzie mi przypominał o tobie, już zawsze — kąciki ust drgnęły w niepewnym uśmiechu, spojrzenie skrzyżowało spojrzenie kiedy zacisnęła mocniej palce na jej dłoni, powoli podnosząc się z półklęku, a podarunek schowała do kieszeni kurtki, zatrzaskiwanej na guzik.
Morska bryza znów dmuchnęła, a wraz z nią w powietrze poderwały się jasne włosy — i jednej i drugiej — zwiastując narastający chłód zapadający wraz z nocą.
Beddow wcisnęła dłonie do kieszeni, trzymając się nadal boku Susanne, który generował ciepło — lub tak po prostu sobie wmawiała, wciąż intuicyjnie nie chcąc się od niej odsuwać.
— Mówisz o tym, żebym z tobą zamieszkała? — zapytała niepewnie, dopiero po chwili, dopiero kiedy kilkanaście sekund ciszy zaczęło robić się niewygodne — A co na to inni? — dopytała jeszcze, niemrawo. Co wszyscy ci, którzy byli tam z Sue? Z drugiej strony, kiedy tylko wspomniała o Dolinie, coś ciepłego chyba rozlało się jej na sercu...
— Chodźmy do jakiegoś ogniska. Robi się bardzo zimno. Obiecuję, że... że pomyślę o tym, Sue — kiwnęła głową, raz i znowu drugi, oplatając rękę wokół ramienia Lovegood — Mam ze sobą trochę chleba, upieczemy grzanki.
Tak, jakby to miało być remedium na ich wszystkie bolączki.

zt x2 <3


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Pomost [odnośnik]27.11.23 14:15
| dla Neny

Przechylałem głowę to w jedną, to w drugą stronę, gdy w nieco teatralny, przesadny sposób oceniałem, czy Nena wygląda na taką. To znaczy zbyt strachliwą, by zdobyć się na nagięcie zasad, wystawienie dużego palca u stopy za granicę szkolnego regulaminu. Inna sprawa, czy odwiedziny w zamkowej kuchni były czymś strasznym? Okropnym? Zasługującym na karę...? Skrzaty radowały się na widok uczniów, ba, same wpychały nam kolejne paszteciki do rąk, byle tylko wywołać uśmiech na naszych twarzach. Dlatego nigdy nie rozumiałem, dlaczego gremium nauczycielskie uważało takie eskapady za problem. – W sumie to nie, nie wyglądasz – oświadczyłem łaskawie, kiedy już skończyłem oględziny; miała w spojrzeniu coś, co sugerowało, że niegroźne wybryki nie były dlań pierwszyzną. Kto wie, może nawet nie przestrzegała ciszy nocnej? – Może nie aż tak daleko, ale... sam nie wiem. To niby tylko kilkanaście lat, przynajmniej dla mnie, i czasem czuję, że minęły one jak z bicza strzelił, że ledwie wczoraj ganialiśmy się po błoniach czy chrapaliśmy na zajęciach z historii magii, ale są dni, chwile, gdy wydają się one znacznie dłuższe. Może przez to, ile się zmieniło? We mnie, i dookoła, na Wyspach. – Wzruszyłem ramieniem, jednocześnie pocierając wierzchem dłoni – tej, w której trzymałem papierosa – pokryty zarostem policzek. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że brzmię jak stary piernik. – Nieważne, nie po to tu przyszliśmy, żeby jojczeć na upływ czasu. Zgadza się? – Oderwałem wzrok od trzaskających płomieni, od zwęglonych gałązek i drewien, przelotnie zahaczając nim o twarz Neny. Może to ten spożyty w gronie rodziny alkohol popychał mnie w kierunku filozofowania. Zaraz jednak zaduma odeszła w zapomnienie, gdy czarownica uraczyła mnie jednym chichotem za drugim, lekkim i beztroskim; bezwiednie przywołałem na usta szerszy uśmiech, który tylko rozjaśnił się w reakcji na jej kolejne słowa. – Muskuły? O rany, zaraz się zarumienię. Ale w sumie lepiej, że pamiętasz mnie jako mięśniaka niż jako tego, który tracił punkty na potęgę – zauważyłem, wpierw jednak parskając pod nosem. Kto wie, może nawet marnowałem w ten sposób punkty, które ona zdobywała dla naszego domu wytężoną pracą i sumiennym przygotowaniem do takich czy innych zajęć. – A co z tobą, Nena? Śpiewałaś w chórze? Pojedynkowałaś się? Czy wolałaś trzymać się z boku, ewentualnie chować w najciemniejszym zakątku biblioteki? – Byłem ciekaw, co też ona uznawała za godne uwagi, interesujące, pociągające, bo chyba nikt nie byłby w stanie skupiać się tylko i wyłącznie na pracach domowych. Potrzebowaliśmy odskoczni, urozmaicenia; jedni odnajdowali to na boisku, inni w zupełnie odmiennych okolicznościach.
Zapytałem o wianki, dając czas, by przemyślała swą odpowiedź, podjęła decyzję, co też chce powiedzieć obcemu, a co woli zachować dla siebie. Wydawało mi się, że jej policzki pokryły się delikatnym rumieńcem – choć równie dobrze mogła to być zasługa sięgającego ku nam ognia – albo może po prostu uciekła myślami ku tamtej chwili, przeżywając ją na nowo, delektując się jej słodyczą. Wzniosłem brwi w reakcji na wspomnienie heroizmu; w pierwszej chwili nie zrozumiałem, do czego pije, dopiero gdy wzniosła dłoń wyżej w czytelnym geście chwalenia się ozdobą, połączyłem ze sobą kropki. Ależ romantycznie. – Moje gratulacje, dla ciebie i dla tego, który zdobył się na to niezwykle poważne pytanie – odparłem szczerze, z jednej strony urzeczony faktem, że pewne rzeczy nie zmieniały się nigdy, że festiwal lata, święto miłości, wciąż inspirowało czarodziejów do wyzwania sobie uczuć, z drugiej – mimowolnie pochylając się nad własnym losem, nad niepełną rodziną i Jarvisem wychowującym się bez matki. Nie oceniałem przy tym wyglądu błyskotki; gest był ważniejszy niż jakoś materiałów, cena kamienia. Wystarczyło spojrzeć na rozpromienioną twarz McKinnon, by zrozumieć, że wiele więcej znaczyła dlań obietnica wspólnej przyszłości niż sam pierścionek. – Kto wie. Jeśli tylko praca na to pozwoli, na pewno tam zajdziemy. Inaczej syn nie da mi spokoju – wytłumaczyłem pokrótce, znów zaciągając się obracanym między palcami, tylko nieco nerwowo, papierosem.


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Pomost [odnośnik]27.11.23 18:06
Płynął — płynął nieubłaganie i bez ostrzeżenia, malując kolejne zmarszczki na połaci skóry, tworząc kolejne ciężary spadające na barki — to, co nastoletnim wersjom nas samych wydawać by się mogło istną tragedią, teraz było ledwie pyłem, podobnym do tego, który łagodnie opada pomiędzy wysokimi płomieniami ogniska. Czymś trywialnym i niemal zabawnym, podobnie jak wspominki nocnych eskapad w kuchennych sceneriach, tuż pod czujnym spojrzeniem prefekta i nauczycielską różdżką.
— Być może — odpowiadam, częściowo przyznając mu rację; czy to wszystko odpowiadało za zatarte spojrzenia uczniów domu borsuka, przejmujących się zbyt głośnym krokiem na kamiennej posadzce, w końcu przykrywało wspomnienia i odbierało im ważność — nie wiedziałam, w uśmiechu jednak chcąc zachować wszystko to, co dobre. Co najlepsze.
On doskonale wiedział, o czym mówiłam.
— Ta jest — chichot schodzi na drugi plan, teatralnie poważny ton to ledwie namiastka, kiedy w geście prawie toastu - prawie, bo nie mam z czym go wznosić - podnoszę dłoń do góry — Na zdrowie, to nic złego — komentuję domniemany rumieniec, we wzruszeniu ramionami potwierdzając własną beztroskę. Wśród ciepła ogniska, w lekkim dymie spalanego tytoniu, z otulającym zewsząd wspomnieniem — te, które tworzą Festiwal zostaną ze mną na bardzo długo.
Szary popiół za pomocą lekkiego uderzenia palcem o bibułkę spada w dół, wolną dłonią zgarniając kosmyk włosów za ucho.
A ja? Jaka byłam ja?
— Jestem tak samo winna, też biegałam za wszystkimi, którzy w Quidditchu widzieli cały świat — za Willem, za Theo, za rozgorączkowanymi głosami, którzy wygraną w szkolnych rozgrywkach uważali jako największe wyróżnienie. Uśmiech, który kwitnie na wargach blednie, ale udaję - chyba przed samą sobą - że te wspomnienia wcale nie bolą.
— No wiesz, wtedy kiedy powinnam siedzieć z nosem w książkach, machałam tym głupim szalikiem, przesiadywałam w szatni, był moment kiedy bałam się, że jeszcze chwila i zamienię się w tego stereotypowego chłopca! — żartuję z udawanym wyrzutem, śmiechem akompaniując kręcenie głową — Miałam dużo cierpliwości. Chyba nawet dużo więcej niż teraz, wiesz? Na tyle, żeby pisać za kogoś wypracowania, na Merlina — - za kogoś, bo jego imię nie potrafi przejść przez usta, kiedy wzrok znów zsuwa się na prowizoryczny pierścionek na palcu.
— Dziękuję. To było szalone. I chyba na chwilę faktycznie poczułam się jak nastolatka - jak bardzo to głupie? — mamroczę z rozbawieniem, a niedopałek papierosa ląduje w ognisku.
Nie pytałam Alfiego jak długo to planował — bo wiem, że nie długo — kilka tygodni to tak abstrakcyjna wizja, a mimo to, i ja dołączyłam do tego surrealistycznego obrazka. Co więcej, naprawdę mam zostać żoną.
— Och — nie do końca kontroluję westchnięcie na granicy rozmarzenia — Ile ma lat? I czy i on zamierza łowić wianki?
Tradycja to tradycja, czyż nie?
Nena McKinnon
Nena McKinnon
Zawód : pracownica Ministerstwa, malarka na zlecenie, eks-cukiernik
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
lekce sobie ważyłam

tęsknotę w każdy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X

TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11217-nanette-mckinnon#345237 https://www.morsmordre.net/t11363-samuel#349883 https://www.morsmordre.net/f432-pokatna-22 https://www.morsmordre.net/t11364-skrytka-bankowa-nr-2455#349885 https://www.morsmordre.net/t11362-nanette-mckinnon#349877
Re: Pomost [odnośnik]28.11.23 11:04
To nic złego? Niech będzie. Nadal nie wiedziałem, czy zasługiwałem na komplementy – treningi Quidditcha zrobiły swoje, ale nigdy nie byłem przesadnie umięśniony, taki Theo mógłby mnie złamać na pół, gdyby tylko chciał – nie zamierzałem jednak ani zgrywać przesadnie skromnego, ani narzekać, że w pamięci Neny malowałem się w taki właśnie sposób. Zdecydowanie lepsze to niż wspomnienia, które stawiały mnie w złym świetle; jako szczeniaka o kochliwym sercu, niezdecydowanego, łapiącego kolejne szlabany i kary.
Może to dlatego Evelyn dała mi kosza? Dziwne, że refleksja ta pojawiła się tak nagle, niczym grom z jasnego nieba, z drugiej strony – dawno nie roztrząsałem swej szkolnej przeszłości.
Pozwoliłem sobie na wymowne, żartobliwe gwizdnięcie, gdy towarzyszka zaczęła się przede mną odkrywać. – Fiu, fiu! No proszę. W imieniu wszystkich dawnych, obecnych i przyszłych reprezentantów szkolnych drużyn Quidditcha, chciałem ci serdecznie podziękować, Neno, za twe nieocenione wsparcie i szczere zainteresowanie naszymi poczynaniami – odparłem, dalej utrzymując ten sam ton głosu, znaczy lekki i swobodny, zabarwiony rozbawieniem, które wyraźnie wybrzmiewało w każdej ze spływających na usta sylab. Zdawało mi się, że temat ten nie należy jednak do najprzyjemniejszych – duchy przeszłości? melancholia? – toteż nie ciągnąłem czarownicy za język, choć ciekawiło mnie, za kim tam biegała, kto zrobił na niej najlepsze wrażenie. I co sądziła o mojej młodszej siostrze, Jade; w końcu i ona przywdziewała żółte szaty, wylatywała z nami na boisko.
Od razu głupim – wtrąciłem, stając w obronie szalika; wyobraziłem ją sobie, taką samą, ale jednak nieco młodszą, podskakującą na trybunach, dopingującą nas aż do zdarcia gardła. Czy złorzeczyła przeciwnikom, gdy nie zdołałem wybronić rzutu na obręcz? Czy zakrywała oczy dłońmi w reakcji na kolejny brutalny faul pałkarza Slytherinu? – Masz dobre serce, wiesz? Że pomagałaś z pracami domowymi. A co do cierpliwości... teraz dużo trudniej ją pielęgnować, tym bardziej odkąd nad naszymi głowami zawisła ta kometa czy co to tam jest – mruknąłem pod nosem, wskazując palcem na rozświetlone nienaturalnym blaskiem niebo. Przez ledwie mgnienie zastanawiałem się nad zadaniem pytania o tamten feralny dzień, gdy przeklęte dziwo objawiło się nad Anglią, w końcu jednak zrezygnowałem; nie było co sobie psuć humoru.
Ani trochę – odparłem bez choćby cienia zawahania, gdy zapytała mnie, jak bardzo to głupie – że w tej jednej chwili, gdy jej luby padł przed nią na kolana, prosił o rękę – poczuła się wiele młodsza. – Nie wiem, kim jest ten, któremu oddałaś swe serce, Nena, ale widać, że się cieszysz, że jesteś pewna tej decyzji. To chyba najważniejsze, nie? – zauważyłem, posyłając kobiecie jeszcze jeden uśmiech. Zaciągnąłem się po raz ostatni, a czubek coraz krótszego papierosa zajaśniał w ciemności.
Ludzie reagowali różnie na wieść, że mam syna; McKinnon nie wiedziała jednak, że nie mam żony, nigdy nie miałem, może jedynie dlatego nie zasłużyłem sobie na jej krytyczne czy podejrzliwe spojrzenie. – Całe sześć. I w sumie to trudne pytanie, chyba niewiele dziewczynek w jego wieku bierze udział w zabawie, z kolei gdyby taki brzdąc wyłowił wianek jakiejś dorosłej pannicy... Cóż, chyba lepiej oszczędzić im rozczarowania – wzruszyłem ramieniem; nie obejrzę się, a Jarvis będzie już w tym wieku, że podobne rozważania przestaną mieć znaczenie.


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Pomost [odnośnik]07.12.23 15:20
-Tak. - zgodził się z Just. -Gdyby wiało mocniej, to włosy wchodziłyby ci do oczu, a tak to po prostu się rozewiewają. - uzupełnił jeszcze.
Nie umknęło jego uwadze, że jego słowa stopniowo ścierały uśmiech z jej twarzy, ciche parsknięcie też było wymowne - ale nie wiedział, co konkretnie mogło wprowadzić napięcie. Nic z tego, co powiedział nie było przyjemne, ani szczególnie optymistyczne, więc nastrojem mogło zachwiać cokolwiek: szczególnie wspomnienie tamtego adoratora.
-Jesteś jej siostrą, jak dla mnie to najlepsza osoba do zapytania. - uśmiechnął się blado. Może i były z Kerrie jak ogień i woda, może i podchodziły do miłości i facetów całkowicie różnie, ale płynęła w nich jedna krew i znały się od zawsze. Obydwoje nie ufali, że Thomas zajmie się Kerrie, ale Mike ufał, że Just wie, co - lub kto - jest dla niej dobry. Najmłodsza siostra nie była co prawda dzieckiem, ale czasem mu się nim zdawała - pozbawiona magii, ale niepozbawiona pewnego optymizmu i wiary, które wojna odebrała jemu i Just. To ze starszą z sióstr Tonks rozmawiał jak z partnerką i to jej rady szukał teraz. -Skoro tak mówisz, że jej przejdzie… - uśmiechnął się szerzej, trochę uspokojony. -Czasem się gubię w tych babskich emocjach. Zwłaszcza, jak beczycie. - pożalił się, ale teatralny grymas szybko przemienił się w uśmiech, gdy wyznali sobie ten ten też. Obserwował, jak schowała bursztyn, aż w końcu wziął głęboki oddech i wyznał jej prawdziwy powód rozmowy. Najpierw zdawał się onieśmielony, ale wreszcie w jego oczach błysnęły iskierki szczęścia.
-Jego żona została całkiem sama, z dzieckiem. - przygryzł wargę. -Nie chciałbym, by moje dziecko nie zdążyło mnie poznać. Ani by żyło w świecie, w którym to tak niebezpieczne - być moim dzieckiem. - uśmiechnął się smutno, ale tym razem oznajmiał, nie pytał. Wiedział, jak na to zaradzić i wiedział, że jedynym sposobem jest walka o lepszy świat. Wygranie tej wojny albo chociaż wywalczenie sobie skrawka świata, w którym będą bezpieczni. -Cieszę się. Staram się. - powiedział cicho. -Ale gdy mi powiedziała, zatkało mnie. - przyznał jeszcze ciszej. Adda chyba spodziewała się nieco innej reakcji, choć wyjaśnił jej swoje obawy. Chciałby żyć w świecie, w którym mógłby się cieszyć od razu i nieskrępowanie - choć czy to w ogóle było możliwe? Nawet w utopii, pozostałoby z nim wilkołacze piętno. -Sprawiłem jej taki kamień w obrączce. - ucieszył się, widząc pierścień Just, choć w oczach zamigotał jakiś smutek, obawa. Domyślał się, czemu ona go sobie sprawiła. -Jej rodzice nam je podarowali. - wyjaśnił. Przez chwilę spoglądał na Just w milczeniu, jakby bał się o coś spytać, ale wreszcie wyciągnął nieśmiało dłoń i położył na jej dłoni.
-Zatrzymaj go. - poprosił. Nie dodał na głos, że może przyda się kiedyś komuś. Jej, Kerrie, obydwie powinny mieć szansę na… wszystko, czego mogłyby chcieć. Zawieszenie broni dało im namiastkę normalności i przypominało, że nienormalność nie może przecież trwać wiecznie. -Całkiem ci do twarzy z biżuterią. - obrócił sytuację w żart, błyskając zębami. -Ale jeśli znajdziesz kilka dni wolnego czasu - parsknął śmiechem, wiedząc, że to spora prośba z ich trybem życia. -czułbym się bezpieczniej, gdyby czarna magia nie miała wstępu do naszego domu. - choć się wyprowadziła, wciąż był w jego myślach i jej domem. -Adda wprowadzi się po Festiwalu, tata już wniósł swoje rzeczy. - jego obecność dobrze wpływała na Kerrie, cieszył się, że jest z nimi.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Pomost - Page 14 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Pomost [odnośnik]07.12.23 16:45
dla everetta

Nie kontroluję momentu, w którym dłoń sięga do piersi, a wraz z teatralnym gestem pojawia się prosty skłon; gratulacje przyjmuję z niemal pompatyczną pokorą, chowając narastający uśmiech pod maską fałszywej powagi.
Qudditch to temat absolutnie istotny i poważny, dla wielu niemalże sens życia, nawet jeśli swój ostatni raz na sportowej miotle zaliczyli w czasach szkolnych dwie dekady temu; to nieistotne.
– Proszę serdecznie, to była przyjemność – odpowiadam w rozbawieniu, kiedy usta rozciągają się w szerokim uśmiechu, niedopałek ląduje w wysokich płomieniach ogniska, a melancholia zgarnia pierwszą rolę w tym krótkim spektaklu codzienności – wspominki to ogniskujące kadry na przeskakującej kliszy, słowa i charakterystyczne wznosy kącików ust, w końcu ciepło, które promieniuje nie od paleniska, a od wewnątrz, zupełnie jakby to serce zajęło się ogniem na samo wspomnienie dawnych czasów.
– Choć nie raz odmroziłam sobie czubek nosa, poważnie, kiedy uparliście się trenować w ostrym mrozie, zdecydowanie przesada! – obruszenie drgające w zgłoskach to przekoloryzowana złość, która uleci nim ktokolwiek z nas zda sobie sprawę z jej istnienia; wymownie unoszę brwi tylko na moment, by badawczym spojrzeniem zlustrować go raz jeszcze, jakbym w tym prostym, kontrolnym geście sprawdzała prawdziwość wypowiadanych słów.
Dobre serce – słyszę to aż za często.
– Masz pomysł co to może być? w ślad za wyciągniętą ręką mężczyzny zerkam na niebo, które powinno być głębokim grafitem, a wciąż rozświetla je ta dziwna, jasna smuga. I gapię się na nią przez jakiś czas, instynktownie zagryzając dolną wargę, póki zaczyna mówić o decyzjach – decyzjach i szczęściu, na co kiwam głową, znów czując ten specyficzny impuls przypominający nastoletnią ekscytację.
– Masz rację. To najważniejsze – to spowodowało, że pojawił się w moim życiu na nowo; to spowodowało, że dopuściłam go bliżej; to spowodowało, że powiedziałam tak. Zerkam na własny palec przyozdobiony prowizoryczną biżuterią jeszcze przez moment, w końcu dłoń spływa w dół razem z ramieniem.
Wianki to wdzięczny temat, ognisko skrzy radośnie, w radości też wydają się być jego oczy kiedy mówi o chłopcu – i z całym zaaferowaniem podnoszę się w końcu, bez większego zastanowienia wyciągając dłoń w kierunku Sykesa.
– Chodź, może załapiemy się na ciemne piwo na jarmarku. Rozlewają je do późna – a my jesteśmy przecież młodzi, piękni i po raz kolejny zaczyna nam się wydawać, że możemy wszystko.

zt x2 <3
Nena McKinnon
Nena McKinnon
Zawód : pracownica Ministerstwa, malarka na zlecenie, eks-cukiernik
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
lekce sobie ważyłam

tęsknotę w każdy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X

TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11217-nanette-mckinnon#345237 https://www.morsmordre.net/t11363-samuel#349883 https://www.morsmordre.net/f432-pokatna-22 https://www.morsmordre.net/t11364-skrytka-bankowa-nr-2455#349885 https://www.morsmordre.net/t11362-nanette-mckinnon#349877
Re: Pomost [odnośnik]10.12.23 14:43
Jim

Czuła, jakby sama rozdrapała ranę, która zdążyła się zaleczyć. Wróciła do własnych słabości i niepewności, przyznając się Jamesowi do tego, co wtedy czuła. Zaryzykowała, otworzenie się raz jeszcze i pożałowała. Przyznanie się do zazdrości nie było łatwe, budziło zawstydzenie, że znalazła się w takim położeniu. Wątpiła w siebie i w niego tak mocno, by dopuścić ukłucie zazdrości. Tylko jakie to miało teraz znaczenie? Skoro to, co czuła, nie miało znaczenia, gdy nikt w otoczeniu nie odczuwał podobnie. Milczała, wbijając wzrok w ziemię. Próbowała oswoić się z bólem, opanować mdłości, kiedy ciszą potwierdził, że wybrał już stronę. To było oczywiste, nie musiał nawet nic mówić. Zamknęła na moment oczy, by odciąć się od świata i zapanować nad tym, co działo się wewnątrz niej, zatrzymać chaotyczne myśli. Płytki oddech zaczynał ją dusić, a to równocześnie zaczęło działać trzeźwiąco. Spojrzała na niego, gdy przyznał, że nie była tą złą. Tylko że te słowa wcale nie poprawiły nic i nic nie uspokoiły. Nie wierzyła mu. Sama bajka miała być zła? Co takiego niby chciał jej powiedzieć? Nie dopytywała, cokolwiek miałaby usłyszeć w kontrze, niczego dziś nie zmieni.
W kwestii przyjaciół była nieugięta, miała własne zdanie, miała swój pogląd. Może nie do końca dobry, może podyktowany strachem przed szczerością, może troską, by nie unieszczęśliwiać ludzi, którzy ją otaczali. Świat był okropny, nie litował się nad im podobnymi, więc nie chciała dokładać zmartwień przyjaciołom. Jej mama czasami powtarzała, szykując ją do roli żony, że małżeństwa czasami się kłóciły, ale i szybko godziły. Z perspektywy czasu wiedziała już, że dotyczyło to normalnych małżeństw, par, które chciały być ze sobą i rozwiązywać problemy. Oni za to jedynie przed nimi uciekali. Wyciągali do siebie rękę, by cofnąć ją w chwili, gdy druga osoba miała już sięgnąć. To było prawie, jak pastwienie się nad sobą wzajemnie. I było złe.
Próbowała nabrać powietrza, wydusić z siebie cokolwiek, ale słowa przestały płynąć. Nie wiedziała już, co powiedzieć, jak przekonać go by nie obierali tego kierunku, który postanowił im wskazać. Nie chciała, by tak wyglądało ich życie. Spoglądała na niego z niemym błaganiem, ale wiedziała dobrze, że to nic dla niego nie znaczy. On podjął decyzje i tak miało być, pod pozorem wyborów, odbierał jej prawo decyzji.- Nie, nie! Trudno? Tylko tyle? – upór mieszał się z paniką, tworząc okropne połączenie.- Dlaczego nie chcesz tego zmienić? Dlaczego ci nie zależy? – spytała, by po chwili pokręcić głową.- Więc pokaż mi, pokaż tak, bym mogła zrozumieć i czuć. Potrafisz to zrobić.- miała tego pewność, bo nie raz już przekonywał ją do swoich wyborów, mimo początkowego oporu z jej strony.- Nie chce udawać, że problemy nie istnieją. Że wszystko jest w porządku, gdy wcale tak nie jest.- wydusiła z wyraźnie mniejszą pewnością.- Żyć jak do tej pory? Podoba ci się takie życie? Codzienność, która jest po prostu brzydka? – spytała, ale nie miała pewności czy w ogóle chce dostać odpowiedź.- Chciałabym tego życia, które nam uciekło. Chciałabym znów mieć obok przyjaciela, człowieka, któremu ufałam i którego wiedziałam, że znam.- szepnęła, spoglądając w przestrzeń.
Czuła łzy, które nadal płynęły, podążając ścieżkami wytyczonymi przez policzki. Nie próbowała ich powstrzymać, bo były wydźwiękiem bezsilności, którą czuła. Nie potrafiła z tym walczyć, emocje, które kłamliwie trzymała w ryzach, przelewały się przez nią. Rozpadała się, ale w tej chwili nie wiedziała, jak z tym walczyć.- Ze smutku i poczucia, że tracę coś bezpowrotnie.- odparła, ale nie uniosła na niego wzroku. Nie chciała widzieć, co kryła jego mimika i spojrzenie.
Milczała, słuchając go, lecz nie reagując na słowa. Cokolwiek chciał osiągnąć, nie trafiało do niej teraz, odbijało się, spływało, gdy górę wzięło chwilowe otępienie. Wzruszyła ramionami, bo chyba nie chciała nic, nie potrafiła teraz wyłuskać tego jednego kaprysu, który pokieruje nimi na najbliższe parę minut.
Ruszyła za nim ulegle, kiedy złapał ją za dłoń i wybrał kierunek spaceru. Uniosła wzrok dopiero, kiedy poczuła mocniejszy chwyt na dłoni. Zerknęła nieco w dół na ich ręce, ale żadne słowo nie padło z jej ust nadal. Wzięła głębszy wdech, gdy nagłe stwierdzenie padło z jego ust. Próbował, starał się cokolwiek zrobić, by ta noc nie była stracona.
- Po pięknym zachodzie słońca, musiała nadejść piękna i spokojna noc.- stwierdziła z kłamliwą pogodnością w głosie. Fałsz podkreślały tylko wilgotne ślady na jej twarzy, ale to nie interesowało już nikogo. Nie miało żadnego znaczenia.

| ztx2 ?


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Pomost - Page 14 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Pomost [odnośnik]16.12.23 12:37
argus <3

Odkąd zobaczyła kraba w jednej z mądrych książek, nie mogła przestać o nim myśleć.
No bo jak to tak, jak można chodzić bokiem? Znaczy, do przodu i do tyłu także, ale bokiem? I to tak zwinnie, siup-siup i nie ma delikwenta? Zaiste, cudak z tego kraba. A jak cudak, to znaczy, że trzeba spróbować pójść jego śladem, zbadać krabie ścieżki. Cały wieczór spędziła zatem w okolicach plaży, próbując przy tym wcielić się w wyjątkowo dużego kraba. Chodziła do przodu i do tyłu, próbowała uciekać bokiem, ale zazwyczaj kończyło się to przykrą wywrotką w piasek. Gdy zmęczyła się już swoimi pomysłami ― siedziała w miejscu, zapatrzona w wodny bezkres, analizując ewentualną przewagę typowego kraba nad gatunkiem ludzkim. Ludzie, rzecz oczywista, mieli tylko dwie nogi, a nie… mnogość nóg. No i szczypce. Szczypce były ważne, nawet jeśli nie brały udziału w tym całym sprintowaniu bokiem.
Czas upływał szybciej niż by tego chciała, a zagadka skorupiaka nadal pozostawała nierozwiązana. Jak ta mnogość nóg mu się nie plątała? A jak spoglądał w bok i kontrolował trasę, kiedy tak naprawdę nie miał szyi by odwrócić głowę… znaczy tułów… znaczy tułowio-głowo-ciało…
Trudne to było niezmiernie, takie zrozumienie kraba, ale Prima nie dawała za wygraną i ostatecznej szansy na zrozumienie upatrywała w rytuale zakopywania się w piasku. Nigdy nie praktykowała takich rzeczy, ale powiew nowości przywitała z właściwym sobie entuzjazmem. Wykopała więc niewielki dół i ułożyła się w nim całkiem wygodnie, choć niespecjalnie zadowolona była z własnego niedoszacowania wzrostu, bo poza dół wystawały jej nogi i ― rzecz jasna ― głowa. Nie tak to miało wyglądać, nie tak to sobie umyśliła, a błąd w szacunkach mógł w sposób zdecydowany i definitywny odsunąć moment zrozumienia istoty kraba i sprintu bokiem.
Nim jednak zdołała uwolnić ramiona spod piachu, nim się uwolniła, ktoś wyrżnął elegancko o jej wystającą nogę i prawie doszło do tragedii, a najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miała siły żeby wygrzebać się z piachu i była skazana na łaskę kogoś, kto właśnie…
Argus? ― spytała, nie mniej zdziwiona niż przypadkowo napotkany (potknięty?) znajomy. ― Co ty tu robisz? ― dodała zaraz, a jej spojrzenie zsunęło się na śpiącą w jego ramionach Penny. Uśmiechnęła się bezwiednie i czule. ― Bo widzisz ja ― uniosła dumnie brodę ― zostaję krabem. Tylko trochę mi to opornie idzie, sam zobacz, no kto to widział taki krzywy i niewymiarowy dół… ― mamrotała pod nosem, usiłując się wyswobodzić spod piachu, ale tylko zmęczyła się jeszcze bardziej i ze zrezygnowaniem i głębokim westchnieniem odchyliła głowę, pacnęła nią o piasek.
Mógłbyś… wiesz, pomóc mi wyjść? Trochę zimny ten piach, a ja nie mam szczypiec, żeby go tak skutecznie rozgarnąć jak krab…


świeć nam żywym, świeć umarłym


Prima Lovegood
Prima Lovegood
Zawód : wiedźma z lasu, alchemiczka
Wiek : 38
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa

śnią mi się wilki
i śni mi się krew

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +8
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11773-prima-howell#363431 https://www.morsmordre.net/t11803-dybuk#364592 https://www.morsmordre.net/t12230-prima-lovegood#376594 https://www.morsmordre.net/f405-lancashire-lisi-bor-chata https://www.morsmordre.net/t11805-skrytka-bankowa-nr-2547#364597 https://www.morsmordre.net/t11804-prima-howell#364594
Re: Pomost [odnośnik]01.01.24 17:54
Kerstin

W jej pogodne słowa wstąpił nagły - ale zbyt dosłowny - dzień, uśmiech spłynął z jego ust jak na zawołanie, wzrok powrócił gdzieś ku niedbale falującej wody, której widok wcale go nie koił. Uciekł tu, bo nie był dumny z niczego, co zrobił poprzedniego dnia. Uciekł tu, bo się bał. Patrzeć w oczy Jimowi. Spotkać Celine.
- Cienie? Pojawiły się u was? - spytał, po chwili przenosząc spojrzenie z powrotem ku niej, nie wiedział przecież nawet, gdzie mieszkała. Było mu jej żal, tak po prostu, wydawało mu się smutne nawet to, że spędzała tutaj czas sama, ale przede wszystkim dziwny smutek płynął z jej słowami - jakby łączyła ich dziś melancholia brzmiąca podobnym tonem. Nie spodziewał się od niej przeprosin, ani teraz, ani wtedy, nigdy zresztą na nie nie czekał. Nie był przyzwyczajony do tego, że komukolwiek zależy na tym, by on nie myślał o kimś źle. Uśmiechnął się, wciąż smutno. Nie wiedział, ile wysiłku trzeba było włożyć w wykonanie swetra, ale w zasadzie - oprócz Jima - ludzie nieczęsto w ogóle wysilali się dla niego. Czy był wobec niej zbyt pochopny? Dostrzegł wstyd na jej twarzy, czy powinien ją oceniać, teraz, kiedy oczywiste było, że Thomas ją oszukał? Wolał, kiedy wszystko było jasne, białe albo czarne, jak tamtego dnia, kiedy się spotkali. Dziś znów wszystko wydawało się dziwnie skomplikowane. Nie znajdował się jednak dzisiaj w pozycji, z której powinien oceniać kogokolwiek. - To... to bardzo miłe, że próbowałaś. Zapamiętam to, dziękuję. - Nie musiał przecież dostać prezentu, żeby zrozumieć i docenić ten gest, jej żal wydawał się szczery, a w pomyłce nie było jej winy. Nie zostawił przecież do siebie kontaktu. - Nikt nigdy nie zrobił dla mnie wcześniej niczego podobnego - przyznał, zastanawiając się, czy to poprawi jej nieco humor. Jej matka musiała być dobrą kobietą - musiała, była matką wielkich bohaterów. - Co? Nie - zaprzeczył od razu, gdy spytała, czy zrobiła mu krzywdę. Jim był dla niego najważniejszy, a po wczorajszym dniu miał wyrzuty sumienia, że podważa jego słowo, ale miał serca stanąć dziś naprzeciw tej dziewczyny. Jim bratu oddany był ślepo. I głupio. Pewnego dnia ucierpi jak ona - i nie będzie to pierwszy raz. - To on krzywdzi wszystkich wokół, niezmiennie od lat. Nie zniknął pierwszy raz. I nie zrobił tego też ostatni raz. Znika ciągle, bo jest tchórzem, który nie potrafi zmierzyć się z konsekwencjami własnych czynów. - Przeniósł wzrok znów na morską wodę, czy ukrywając się tutaj przed przyjaciółmi robił to samo, co Thomas? Czy obawiając się ich spojrzeń, spojrzenia Jima, spojrzenia Celine znającej już prawdę, nie potrafiąc szczerze wyznać swoich win, czy był taki sam?- Jaki? - spytał, gdy urwała zdanie, jaki był Jim? Zraniony, bezradny, zdesperowany, rozżalony, cierpiący? Nic mu już przecież nie zostało, mógł tylko winić świat za to, że kolejny raz utracił brata. Brata, który sam był temu winien. Uśmiechnął się do niej, bez przekonania, kiedy poczuł jej uścisk na swojej dłoni, wydawała się taka szczera i otwarta - jak Thomas mógł jej to zrobić? Pokręcił głową.
- Ta cała akcja... - Nie wypadało publicznie wypominać ciąży, Eve nawet tam z nimi nie było. - Wypomniałaś mu nawet pochodzenie - Czy fakt, że był Cyganem, miał znaczenie? Ludzie nieustannie oceniali go przez ten pryzmat, a przecież kryło się w nim znacznie więcej, wielkie i oddane serce. Jim. Jim, którego kochał. - Jim nie jest jak Thomas, a ty wrzuciłaś ich do jednego worka tylko dlatego, że są braćmi - odparł, z wyrzutem, choć bez złości. Zawsze stał za swoim przyjacielem murem, niezależnie od tego co myślał, ani gdzie stała racja. - Jego Thomas też zostawił - przypomniał, nieco ostrzej, dobitniej, usiłując odnaleźć spojrzenie jej oczu, złapać z nią kontakt. Był zraniony. Obolały. Porzucony. Szukał winnych tam, gdzie mógł ich znaleźć, a Kerstin sama się o to prosiła. Był tam przecież, słyszał, niedaleko, rozmawiał z Lottą. - Może siostra chciała cię po prostu przed nim ochronić? Pewnie wolałaby, żebyś znalazła sobie miłego chłopca, który nie jest skończonym krętaczem i jeszcze większym tchórzem. - Justine była przede wszystkim bohaterką. Poznał ją od bardziej prywatnej strony, była dla niego miła. Czuł się w obowiązku wziąć ją w obronę. - Może oboje, Ty i Jim, winicie o wszystko złą osobę. Ale Thomas zawsze taki był, kręcił, ślizgał się, a na koniec winni byli wszyscy wokół, tylko nie on. Thomas... - zaczął, ale urwał, prawie zabił dziecko? Zabił je. Był winny. Do pewnego stopnia. - Znowu wpakował się w kłopoty na własne życzenie - To można mu było przecież zarzucić. - Ale siostra nie powiedziała ci prawdy. On jest durniem, nie mordercą - rzucił niechętnie, nie patrząc na Kerstin.
Wzruszył ramieniem, nie zamierzał wyciągać od niej plotek o Castorze, choć to wszystko brzmiało nieco niepokojąco. Powinien z nim porozmawiać, zapytać, czy Aurora była bezpieczna. Pewnie nie uciekł z domu bez powodu.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Strona 14 z 15 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15  Next

Pomost
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach