Punkt obserwacyjny
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Miejsce, w którym może przebywać każdy z uczestników imprezy, zarówno biorący udział w pojedynkach, jak i obserwujący morze testosteronu. To doskonały punkt obserwacyjny na trzy areny; widzowie mają do dyspozycji wygodne siedziska oraz znajdujące się kilka metrów dalej niewielkie zadaszenie, pod którym umieszczono stoły z przekąskami i napojami. Tuż obok znajduje się namiot magomedyka.
Prosto z miejsca zbiórki udałam się do punktu obserwacyjnego. Trafiłam akurat na pojedynek mojego ojca wraz z Inarą Carrow. Obejrzałam go więc, mocno zaciskając kciuki za mojego tatę. Nie musiałam jednak mocno wierzyć w jego sukces, ponieważ nie miał on najmniejszych problemów, a panna Carrow nawet go nie drasnęła. Cóż, widać było niemałe doświadczenie ze strony mojego ojca. Prawdę mówiąc, nie czułam się nawet zbytnio dumna, ponieważ taki pojedynek to prawie nie pojedynek.
Reszta zbytnio mnie nie interesowała. No, może poza pojedynkiem Tristiana, z nijakim panem Traversem, chociaż i tutaj spodziewałam się, że mój kuzyn wygra, więc nawet zbytnio nie przyglądałam się zawodom. Dobrze słyszałam, w końcu ktoś na pewno ogłaszał zwycięzców i to, kto jest osobą następną.
Ja nie brałam w takich rzeczach udziału. Uważałam, że nie jest to odpowiednie miejsce dla panien. Może i była to jakaś dawka adrenaliny i coś ekscytującego, z drugiej jednak strony wolałam spędzić ten czas na wygodnej kanapie popijając poncz albo coś innego (może coś mocniejszego). Sama też nie byłam skora do walk, całkiem nieźle posługiwałam się różdżką i dobrze wychodziły mi zaklęcia, a przynajmniej tak mogłam sądzić po ostatnich moich wyczynach na przykład na sypie profesora Slughorna, jednak bez powodu nie miałam ochoty mieszać się w takie rzeczy.
Po obejrzeniu więc wymiany zaklęć w patrze, która najbardziej mnie interesowała, nalałam sobie napoju i razem z nim zasiadłam na jednej z kanap. Była niezwykle przyjemna i milusia… chociaż to ostatnie bardziej mogło się odnosić do kota na niej. Z miłą chęcią, starając się zabić czas i czekając na jakiegoś towarzysza, który umili mi dzisiejsze popołudnie, zebrałam się za głaskanie kota. Wzięłam go sobie na kolana, licząc tylko na to, aby nie zostawił mi za dużo sierści na mojej białej sukience w niebieskie kwiatki i drapałam go za uchem.
- Jakiś ty słodki - powiedziałam do niego delikatnym, uprzejmym głosem. - Masz tu cudowne tereny, na których możesz się wylegiwać. Nie za dobrze ci?
Teraz się tym nie przejmowałam, ale czy to nie wyglądało trochę dziwne, że panna siedzi na kanapie i gada z kotem? Oby to nie wróżyło pozostania starą panną.
Reszta zbytnio mnie nie interesowała. No, może poza pojedynkiem Tristiana, z nijakim panem Traversem, chociaż i tutaj spodziewałam się, że mój kuzyn wygra, więc nawet zbytnio nie przyglądałam się zawodom. Dobrze słyszałam, w końcu ktoś na pewno ogłaszał zwycięzców i to, kto jest osobą następną.
Ja nie brałam w takich rzeczach udziału. Uważałam, że nie jest to odpowiednie miejsce dla panien. Może i była to jakaś dawka adrenaliny i coś ekscytującego, z drugiej jednak strony wolałam spędzić ten czas na wygodnej kanapie popijając poncz albo coś innego (może coś mocniejszego). Sama też nie byłam skora do walk, całkiem nieźle posługiwałam się różdżką i dobrze wychodziły mi zaklęcia, a przynajmniej tak mogłam sądzić po ostatnich moich wyczynach na przykład na sypie profesora Slughorna, jednak bez powodu nie miałam ochoty mieszać się w takie rzeczy.
Po obejrzeniu więc wymiany zaklęć w patrze, która najbardziej mnie interesowała, nalałam sobie napoju i razem z nim zasiadłam na jednej z kanap. Była niezwykle przyjemna i milusia… chociaż to ostatnie bardziej mogło się odnosić do kota na niej. Z miłą chęcią, starając się zabić czas i czekając na jakiegoś towarzysza, który umili mi dzisiejsze popołudnie, zebrałam się za głaskanie kota. Wzięłam go sobie na kolana, licząc tylko na to, aby nie zostawił mi za dużo sierści na mojej białej sukience w niebieskie kwiatki i drapałam go za uchem.
- Jakiś ty słodki - powiedziałam do niego delikatnym, uprzejmym głosem. - Masz tu cudowne tereny, na których możesz się wylegiwać. Nie za dobrze ci?
Teraz się tym nie przejmowałam, ale czy to nie wyglądało trochę dziwne, że panna siedzi na kanapie i gada z kotem? Oby to nie wróżyło pozostania starą panną.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Pożegnał się z Eileen, pędząc do swoich obowiązków organizatora - pierwszy, drugi i trzeci pojedynek już trwały, a dookoła świstały zaklęcia, rozświetlając areny mimo doskonałej, słonecznej pogody. Colin zastanawiał się, na ile zawodnicy będą ostrożni w pierwszych rozgrywkach i jak bardzo zachowawcze będą ich początkowe zaklęcia, ale nie miał żadnych wątpliwości, że wraz z rozwojem imprezy w powietrzu zaczną świstać bardziej wymagające czary, a nie tylko jakieś nikłe pierdółki. Spojrzał jeszcze raz z pewną troską na rosnące dookoła drzewa i krzewy, doskonale skoszone trawniki i idealne rabatki z kwiatami, ciężko przy tym wzdychając. Miał szczerą nadzieję, że uczestnicy dzisiejszej zabawy wezmą sobie do serca jego ostrzeżenia i słowa o tym, jak bardzo jest przywiązany do zieleniny panującej w jego królestwie. Skierował się prosto do punktu obserwacyjnego, gdzie zamierzał w spokoju i niepewności drżeć o swoje ukochane roślinki.
Kręcące się pod nogami futrzaki na szczęście skutecznie odsunęły jego myśli od ponurych wizji płonącego ogrodu, a gdy jeden z kociaków wdrapał się na jego plecy, wczepiając się ramionami w materiał szaty, westchnął cicho i wziął go na ręce. Podejrzewał, że za chwilę będzie musiał się pofatygować na jedną z aren, by wskazać zasłużonego zwycięzcę, ale chciał wykorzystać kilka minut wolnego. Chciał już przysiąść na jednej z kanap, gdy zauważył (ach, rozkojarzenia organizatora), że ma już jakieś towarzystwo, które wcale nie miało nic wspólnego z kotami chodzącymi po ziemi.
- Dobrze, ale zawsze przecież mogłoby być lepiej, nieprawdaż? - zagaił, odnosząc się do słów wypowiedzianych przez siedzącą niewiastę, zupełnie ignorując obecność kota w jej ramionach. Mali pchlarze mieli dziś dzień prawdziwej dobroci; o ile zdążył się zorientować, to prawie każdy z uczestników zabawy musiał pierw wymiziać jego zwierzaki, zanim ruszył na arenę. Zupełnie jaki kocia sierść na dłoniach była jakimś fantastycznym talizmanem.
Kręcące się pod nogami futrzaki na szczęście skutecznie odsunęły jego myśli od ponurych wizji płonącego ogrodu, a gdy jeden z kociaków wdrapał się na jego plecy, wczepiając się ramionami w materiał szaty, westchnął cicho i wziął go na ręce. Podejrzewał, że za chwilę będzie musiał się pofatygować na jedną z aren, by wskazać zasłużonego zwycięzcę, ale chciał wykorzystać kilka minut wolnego. Chciał już przysiąść na jednej z kanap, gdy zauważył (ach, rozkojarzenia organizatora), że ma już jakieś towarzystwo, które wcale nie miało nic wspólnego z kotami chodzącymi po ziemi.
- Dobrze, ale zawsze przecież mogłoby być lepiej, nieprawdaż? - zagaił, odnosząc się do słów wypowiedzianych przez siedzącą niewiastę, zupełnie ignorując obecność kota w jej ramionach. Mali pchlarze mieli dziś dzień prawdziwej dobroci; o ile zdążył się zorientować, to prawie każdy z uczestników zabawy musiał pierw wymiziać jego zwierzaki, zanim ruszył na arenę. Zupełnie jaki kocia sierść na dłoniach była jakimś fantastycznym talizmanem.
Siedziałam tak przez chwilę kompletnie zajęta kotem, że nawet nie zauważyłam, kiedy tuż obok mnie pojawił się jakiś mężczyzna. Dopiero jego głos wyrwał mnie z zamyśleń. Jak się okazało był to pan Colina Fawley, który jeszcze przed chwilą w punkcie zbiórki rozmawiał z jakąś kobietą. Na mojej twarzy pojawiło się delikatne zdziwienie, ponieważ nie spodziewałam się go w swoim towarzystwie. Szybko jednak przywołałam się do porządku i jeszcze zanim mu odpowiedziałam, posłałam mu delikatny, specjalny, uśmiech.
- Oczywiście, że zawsze mogłoby być lepiej - odpowiedziałam uprzejmie.
Spojrzałam na niego. Widać było, że jest dorosłym mężczyzną, może nawet starszym od pana Carrowa? Był za to niezwykle przystojny, czy ja wiem, czy nie bardziej od pana Carrowa? I jego głos, miałam wrażenie, że dostaje ciarek na plecach. Zastanawiałam się co się ze mną dzieje. Nigdy tak nie zareagowałam na mężczyznę już na pierwszym spotkaniu. Już tam, w miejscu zbiórki, gdy na niego spojrzałam, poczułam się dziwnie. Dobrze, że nie trzymałam ojca za ramię, bo pewnie poczułby mocniejszy uścisk, a to już na pewno poinformowałoby go, że coś się dzieje. Może wysłałby mnie do domu, stwierdzając, że źle się poczułam i teraz nie mogłabym tutaj z nim rozmawiać. Czyżby był tak bardzo we wszystkim lepszy niż pan Carrow, aż reagowałam na niego tak bardzo, bardziej niż na mężczyznę, którego jeszcze do niedawna uważałam, że mogę kochać?
- Pan Fawley, prawda? - zapytałam nieśmiało. - Chyba nigdy nie miałam okazji pana poznać.
Delikatne rumieńce pojawiły mi się na twarzy. Wzięłam kota na ręce i wstałam, jakoś dziwnie mi się siedziało, kiedy na przeciwko mnie stał mężczyzna. Dygnęłam mu delikatnie patrząc w oczy.
- Miło mi pana poznać - dodałam jeszcze, aby dopełnić formalności.
Poczułam się trochę dziwnie, czując rumieńce na swojej twarzy, więc szybko odwróciłam głowę rozglądając się po terenach. Chciałam zająć czymś myśli, oderwać się od patrzenia na niego, mimo to ciągle coś krążyło mi po głowie. Czy tak właśnie czują się mężczyźni widząc wilę? Jeśli tak, to naprawdę im współczuję.
- Ma pan piękne tereny, cudowny ogród - stwierdziłam drapiąc kota za uchem.
- Oczywiście, że zawsze mogłoby być lepiej - odpowiedziałam uprzejmie.
Spojrzałam na niego. Widać było, że jest dorosłym mężczyzną, może nawet starszym od pana Carrowa? Był za to niezwykle przystojny, czy ja wiem, czy nie bardziej od pana Carrowa? I jego głos, miałam wrażenie, że dostaje ciarek na plecach. Zastanawiałam się co się ze mną dzieje. Nigdy tak nie zareagowałam na mężczyznę już na pierwszym spotkaniu. Już tam, w miejscu zbiórki, gdy na niego spojrzałam, poczułam się dziwnie. Dobrze, że nie trzymałam ojca za ramię, bo pewnie poczułby mocniejszy uścisk, a to już na pewno poinformowałoby go, że coś się dzieje. Może wysłałby mnie do domu, stwierdzając, że źle się poczułam i teraz nie mogłabym tutaj z nim rozmawiać. Czyżby był tak bardzo we wszystkim lepszy niż pan Carrow, aż reagowałam na niego tak bardzo, bardziej niż na mężczyznę, którego jeszcze do niedawna uważałam, że mogę kochać?
- Pan Fawley, prawda? - zapytałam nieśmiało. - Chyba nigdy nie miałam okazji pana poznać.
Delikatne rumieńce pojawiły mi się na twarzy. Wzięłam kota na ręce i wstałam, jakoś dziwnie mi się siedziało, kiedy na przeciwko mnie stał mężczyzna. Dygnęłam mu delikatnie patrząc w oczy.
- Miło mi pana poznać - dodałam jeszcze, aby dopełnić formalności.
Poczułam się trochę dziwnie, czując rumieńce na swojej twarzy, więc szybko odwróciłam głowę rozglądając się po terenach. Chciałam zająć czymś myśli, oderwać się od patrzenia na niego, mimo to ciągle coś krążyło mi po głowie. Czy tak właśnie czują się mężczyźni widząc wilę? Jeśli tak, to naprawdę im współczuję.
- Ma pan piękne tereny, cudowny ogród - stwierdziłam drapiąc kota za uchem.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
|króciutko, ale jestem : )
Zaczęłam szczerze żałować, że nie zgłosiłam się do tych niezwykłych pojedynków. Zapierające dech w piersiach, ze zwrotami akcji oraz z wielką niewiadomą! Każdy niespodziewanie mógł zostać zwycięzcą w drodze przypadku. bądź dzięki własnym umiejętnościom.
Zmrużyłam oczka i przyglądałam się poruszającym się na arenie dwóm postaciom. Ich taniec pełen czarodziejskiej gracji wabił mnie do siebie i nakazywał pluć sobie w brodę z powodu własnego pracoholizmu. Otóż to, pracoholizmu, bo gdybym nie oddawała siebie niemal stuprocentowo pracy, to miałabym czas, by tu przybyć jako uczestnik i tym samym nie wrobić się w nadgodzinny. Tylko że ja je brałam całymi garściami, jak gdyby miało ich zabraknąć. Byłam świadoma tego, że dla własnego zdrowia powinnam z tym przystopować.
Odwróciłam się na moment, by zlustrować wzrokiem nowoprzybyłych i dostrzegłam tym samym bodajże pierwszego poszkodowanego. Poprawiłam się na swoim miejscu i czekałam na relację, choć ta była raczej w tym przypadku niepotrzebna. Czyżby poparzenie i sklejone paluszki... Te drugie akurat wyglądały zabawnie.
Zaczęłam szczerze żałować, że nie zgłosiłam się do tych niezwykłych pojedynków. Zapierające dech w piersiach, ze zwrotami akcji oraz z wielką niewiadomą! Każdy niespodziewanie mógł zostać zwycięzcą w drodze przypadku. bądź dzięki własnym umiejętnościom.
Zmrużyłam oczka i przyglądałam się poruszającym się na arenie dwóm postaciom. Ich taniec pełen czarodziejskiej gracji wabił mnie do siebie i nakazywał pluć sobie w brodę z powodu własnego pracoholizmu. Otóż to, pracoholizmu, bo gdybym nie oddawała siebie niemal stuprocentowo pracy, to miałabym czas, by tu przybyć jako uczestnik i tym samym nie wrobić się w nadgodzinny. Tylko że ja je brałam całymi garściami, jak gdyby miało ich zabraknąć. Byłam świadoma tego, że dla własnego zdrowia powinnam z tym przystopować.
Odwróciłam się na moment, by zlustrować wzrokiem nowoprzybyłych i dostrzegłam tym samym bodajże pierwszego poszkodowanego. Poprawiłam się na swoim miejscu i czekałam na relację, choć ta była raczej w tym przypadku niepotrzebna. Czyżby poparzenie i sklejone paluszki... Te drugie akurat wyglądały zabawnie.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Barry po przegranym pojedynku poszedł do punktu obserwacyjnego, aby stamtąd obserwować poczynania swego brata, który także sknocił swój pojedynek. Cóż, chyba wszystkich Weasley'ów wywalono przy pierwszej turze. Jakie szczęście! Przynajmniej pasztetu im nie zabraknie. Trzeba z czegoś się cieszyć, bo Barry jednak nie był zachwycony ze sowich dłoni, które wyglądały wręcz zjawiskowo, jak na jego rudawą cerę.
Gdy Garrett wyszedł po przegranej, Barry spojrzał na swoją poparzoną prawą dłoń. Robiło się coraz bardziej nieznośne, więc podeszła do punktu sanitarnego, którym zajmowała się blondynka. Zaraz uśmiechnął się w jej stronę i podał jej obie poszkodowane dłonie.
- Wiem, wyglądają jak potrawki dla królika. - zaśmiał się z wyglądu własnych dłoni. Spojrzał wesoło na nią czekając na jakieś dalsze komendy z jej strony. W końcu ponoć ona była tą pomocą lekarską.
Gdy Garrett wyszedł po przegranej, Barry spojrzał na swoją poparzoną prawą dłoń. Robiło się coraz bardziej nieznośne, więc podeszła do punktu sanitarnego, którym zajmowała się blondynka. Zaraz uśmiechnął się w jej stronę i podał jej obie poszkodowane dłonie.
- Wiem, wyglądają jak potrawki dla królika. - zaśmiał się z wyglądu własnych dłoni. Spojrzał wesoło na nią czekając na jakieś dalsze komendy z jej strony. W końcu ponoć ona była tą pomocą lekarską.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Położył dłoń na oparciu jednego z foteli, krzeseł, sof, czy cokolwiek mu tutaj przytargali (dostawca z Magicznego Asortymentu Domowego był bardziej zainteresowany pobrzękującą sakiewką niż wyjaśnieniem mu, co właściwie kupuje), pozwalając nikłemu uśmiechowi błądzić po swojej twarzy, jakby w delikatnym geście niepewności, czy powinien uśmiechnąć się szerze, czy grać zafrasowanego organizatora, który stara się zabawić każdego gościa. Co prawda w tym ostatnim zręcznie wyręczały go koty (jeden rzut oka na zebranych wystarczył, aby to potwierdzić), ale nie oznaczało to, że mógł osiąść na laurach. Szczególnie, gdy czekała na niego we względnej samotności urocza niewiasta wieku znacznie skromniejszego od jego własnego, ale za to najwyraźniej zainteresowana wybitnie jego osobą.
Och, pochlebiała mu ta dziewczęca nieśmiałość i te niewystudiowane rumieńce pojawiające się na jej twarzy - zupełne inne od tych czerwonych plam zawstydzenia, które pojawiały się na twarzach kobiet bardziej doświadczonych, z premedytacją polujących na mężczyzn stanu wolnego. W nich było coś żałośnie prostackiego, tutaj - świeżość, z jaką już dawno nie miał do czynienia.
- Z pewnością odwdzięczyłbym się pani równie uprzejmy komplementem, gdyby tylko była pani na tyle łaskawa dla mojej skromnej osoby i zdradziła mi swoje imię - ujął bezpardonowo jej dłoń kompletnie nieświadomy, że w pobliżu może się czaić wielkie zagrożenie w postaci zatroskanego ojca tejże niewiasty. Objął ostrożnie dziewczęcą dłoń, nie spuszczając wzroku z oczu blondynki, aż ta w końcu spojrzała w bok. Z radością zauważył, że nie wyszarpnęła ręki - zbyt zniesmaczona jego obcesowym zachowaniem czy zbyt przejęta faktem, że trzyma ją zdecydowanie zbyt długo jak na standardy dobrego zachowania? Puścił ją po chwili, kryjąc w duszy uśmiech triumfu i przysiadł obok, sprzątając uprzednio z miękkiego oparcia czarnego kociaka, spragnionego najwyraźniej słodkiej pieszczoty z rąk właściciela.
- Proszę usiąść, panno... - zawiesił głos, już na bezczelnego domagając się od dziewczyny podania swojego nazwiska, zdradzenia tej przyjemnej tajemnicy, która pozwoliłaby im przejść ze sztywnego tonu do większej bezpośredniości - oczywiście takiej, która w kręcącym się zewsząd towarzystwie pozwalałaby zachować odpowiedni dystans etykiety. Dziewczyna wszak mogła należeć zarówno do szlachty - co już samo sobie w sobie wymagałoby szacunku, ale również do warstwy nieco niższej - co już samo w sobie wymagałoby od niego większej ostrożności, by nie narazić się na niepotrzebne plotki.
Och, pochlebiała mu ta dziewczęca nieśmiałość i te niewystudiowane rumieńce pojawiające się na jej twarzy - zupełne inne od tych czerwonych plam zawstydzenia, które pojawiały się na twarzach kobiet bardziej doświadczonych, z premedytacją polujących na mężczyzn stanu wolnego. W nich było coś żałośnie prostackiego, tutaj - świeżość, z jaką już dawno nie miał do czynienia.
- Z pewnością odwdzięczyłbym się pani równie uprzejmy komplementem, gdyby tylko była pani na tyle łaskawa dla mojej skromnej osoby i zdradziła mi swoje imię - ujął bezpardonowo jej dłoń kompletnie nieświadomy, że w pobliżu może się czaić wielkie zagrożenie w postaci zatroskanego ojca tejże niewiasty. Objął ostrożnie dziewczęcą dłoń, nie spuszczając wzroku z oczu blondynki, aż ta w końcu spojrzała w bok. Z radością zauważył, że nie wyszarpnęła ręki - zbyt zniesmaczona jego obcesowym zachowaniem czy zbyt przejęta faktem, że trzyma ją zdecydowanie zbyt długo jak na standardy dobrego zachowania? Puścił ją po chwili, kryjąc w duszy uśmiech triumfu i przysiadł obok, sprzątając uprzednio z miękkiego oparcia czarnego kociaka, spragnionego najwyraźniej słodkiej pieszczoty z rąk właściciela.
- Proszę usiąść, panno... - zawiesił głos, już na bezczelnego domagając się od dziewczyny podania swojego nazwiska, zdradzenia tej przyjemnej tajemnicy, która pozwoliłaby im przejść ze sztywnego tonu do większej bezpośredniości - oczywiście takiej, która w kręcącym się zewsząd towarzystwie pozwalałaby zachować odpowiedni dystans etykiety. Dziewczyna wszak mogła należeć zarówno do szlachty - co już samo sobie w sobie wymagałoby szacunku, ale również do warstwy nieco niższej - co już samo w sobie wymagałoby od niego większej ostrożności, by nie narazić się na niepotrzebne plotki.
Z tego wszystkie zapomniałam się przedstawić? A może wiedząc, jakie relacje są pomiędzy Yaxley’ami a Fawley’ami podświadomie nie chciałam tego robić? Mężczyzna jednak domagał się mojego nazwiska i zbyt długo nie mogłam zwlekać z jego wyjawieniem. Chwycił moją dłoń, patrzyłam na niego dosyć długo, by po chwili znów odwrócić wzrok trochę speszona. Co się ze mną działo? Dlaczego w tym wypadku nie potrafiłam traktować go tak, jak choćby tych mężczyzn z kasyna? Co się zmieniło?
- Rosalie Yaxley - odpowiedziałam na jego pytanie, siadając tuż obok na kanapie.
I co ja miałam właściwie powiedzieć? Już nawet kot przestał mnie zbytnio interesować, dopiero kiedy znudzony czekaniem na pieszczoty zdecydował sobie pójść, ocknęłam się lekko.
- Panie Fawley, muszę przyznać, że zorganizowanie takiej atrakcji, jaką były te zawody, było naprawdę dobrym pomysłem - stwierdziłam.
Chciałam zachowywać się jak najbardziej poprawnie. Uniosłam wyżej głowę, starałam się nie być aż tak speszoną. Ciekawa byłam czy Darcy kiedykolwiek czuła się w taki sposób ja ja? Ja nie znałam tego uczucia, a przynajmniej nie w tak ogromnym nasileniu. Chyba jeszcze nigdy, żaden mężczyzna nie zmusił mnie samą swoją obecnością, do czegoś takiego, w dodatku wbrew mojej woli.
Przyłapałam się na tym, że patrzę na pana Colina trochę zbyt długo. Uśmiechnęłam się do niego znowu, zamachując delikatnie włosami i unosząc w powietrzu zapach moich perfum sięgnęłam do stolika po napój, który sobie wcześniej nalałam. Zaschło mi w ustach.
Ile bym dała, żeby nam teraz nikt nie przeszkadzał. Z drugiej strony miałam wrażenie, że to absolutnie nie przystoi, abym z obcym mężczyzną spędzała czas w samotności. Byłam rozdarta między tym co bym chciała, a tym co wypada. Fawley jednak nie wydawał się jakoś przejęty czy zdenerwowany tym faktem? W ogóle miałam wrażenie, jakbyśmy zamienili się rolami i to teraz on był wilą (chociaż przecież to kompletnie nie możliwe), a ja zwykłym człowiekiem, którego objął jakiś czar. Tego w życiu bym się nie spodziewała.
- Mam nadzieję, że zagadując do mnie, nie pokrzyżował pan swoich planów i obowiązków i nie śpieszno panu nigdzie - zaczęłam.
Chciałam już dodać, że byłoby mi niezwykle przykro, gdybym musiała pożegnać się z jego towarzystwem, ale w porę ugryzłam się w język. Czasami miałam wrażenie, że zdecydowanie za dużo mówię. Chociaż może nie w tym przypadku, akurat teraz byłam niezwykle cicha.
- Rosalie Yaxley - odpowiedziałam na jego pytanie, siadając tuż obok na kanapie.
I co ja miałam właściwie powiedzieć? Już nawet kot przestał mnie zbytnio interesować, dopiero kiedy znudzony czekaniem na pieszczoty zdecydował sobie pójść, ocknęłam się lekko.
- Panie Fawley, muszę przyznać, że zorganizowanie takiej atrakcji, jaką były te zawody, było naprawdę dobrym pomysłem - stwierdziłam.
Chciałam zachowywać się jak najbardziej poprawnie. Uniosłam wyżej głowę, starałam się nie być aż tak speszoną. Ciekawa byłam czy Darcy kiedykolwiek czuła się w taki sposób ja ja? Ja nie znałam tego uczucia, a przynajmniej nie w tak ogromnym nasileniu. Chyba jeszcze nigdy, żaden mężczyzna nie zmusił mnie samą swoją obecnością, do czegoś takiego, w dodatku wbrew mojej woli.
Przyłapałam się na tym, że patrzę na pana Colina trochę zbyt długo. Uśmiechnęłam się do niego znowu, zamachując delikatnie włosami i unosząc w powietrzu zapach moich perfum sięgnęłam do stolika po napój, który sobie wcześniej nalałam. Zaschło mi w ustach.
Ile bym dała, żeby nam teraz nikt nie przeszkadzał. Z drugiej strony miałam wrażenie, że to absolutnie nie przystoi, abym z obcym mężczyzną spędzała czas w samotności. Byłam rozdarta między tym co bym chciała, a tym co wypada. Fawley jednak nie wydawał się jakoś przejęty czy zdenerwowany tym faktem? W ogóle miałam wrażenie, jakbyśmy zamienili się rolami i to teraz on był wilą (chociaż przecież to kompletnie nie możliwe), a ja zwykłym człowiekiem, którego objął jakiś czar. Tego w życiu bym się nie spodziewała.
- Mam nadzieję, że zagadując do mnie, nie pokrzyżował pan swoich planów i obowiązków i nie śpieszno panu nigdzie - zaczęłam.
Chciałam już dodać, że byłoby mi niezwykle przykro, gdybym musiała pożegnać się z jego towarzystwem, ale w porę ugryzłam się w język. Czasami miałam wrażenie, że zdecydowanie za dużo mówię. Chociaż może nie w tym przypadku, akurat teraz byłam niezwykle cicha.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Miękkie siedzisko sprawiało wrażenie, jakby wykonane było z najdelikatniejszych materiałów, które idealnie dopasowywały się do kształtu ciała, pozwalając siedzącej sobie szybko się zrelaksować i wypocząć. Colin co prawda nie zamierzał korzystać ani z jednej, ani z drugiej opcji - do tego wszak wystarczyło zaskakujące towarzystwo młodej damy - zwłaszcza że już za chwilę miał zastąpić ministerialnego gościa i rozpocząć kolejną turę pojedynków. Wszystko na szczęście szło dość sprawnie i Colin nie spodziewał się żadnych nieprzewidzianych sytuacji, szczególnie że nad bezpieczeństwem uczestników czuwała wykwalifikowana pani magomedyk (którą swoją drogą też będzie musiał odwiedzić). Póki co skupił się jednak na blondynce, która zdawała się być zainteresowana jego towarzystwem na tyle, by jeszcze nie uciec i nie dać mu do zrozumienia, że siedząc ta blisko siebie popełniają być może wielkie wykroczenie przeciw szlacheckiej etykiecie.
- A więc, panno Yaxley, domyślam się, że przyszła pani kibicować swojemu ojcu. Tym bardziej się cieszę, że udało mu się przejść dalej, bo to oznacza, że dłużej pani u mnie zabawi - przełożył dłoń przez oparcie, odwracając się w stronę dziewczyny i patrząc na nią porozumiewawczo. Gdzieś w tyle głowy kołatała mu się myśl, że ich nazwiska łączone razem w szlacheckiej tradycji pasowały raczej do karty nieprzyjaciół niż dobrych znajomych, ale jakie to miało znaczenie, skoro rozmawiało im się całkiem przyjemnie? Ponadto rodowe waśnie były domeną - no właśnie, rodów, a ze swoją rodziną Colin nie chciał mieć nic wspólnego. - Och, pomysł wynikał z nudy. Mieszkam tu sam i czasami czuję się zwyczajnie samotny - stwierdził beztrosko, przezornie nie wspominając o ponurym towarzystwie z piwnicy. Miał niemiłe przeczucie, że panna Yaxley mogłaby go nie do końca poprawnie zrozumieć.
Obrzucił wzrokiem areny, gdzie trwał jeszcze tylko jeden pojedynek, a dwie pozostałe dymiły się lekko po dopiero co rzuconych zaklęciach i czekały na kolejnych chętnych. Cóż, miała rację, to był doskonały pomysł; Colin nie tylko zyskiwał w oczach magicznej społeczności, budując dzięki temu swoją pozycję, ale pokazał się szerzej czarodziejskiemu światu i udowodnił, że era wycofanego, skromnego księgarza kryjącego się w gabinecie i stroniącego od szlacheckich zabaw i spotkań już dawno minęła. Skierował wzrok ponownie na dziewczynę, nagle uświadamiając sobie z pewnych zdziwieniem, że jest pierwszą szlachcianką, z którą rozmawiał sam na sam od... bardzo dawna. Miał co prawda świadomość obowiązujących zasad i etykiety, ale ich teoretyczna znajomość w niczym nie umywała się do praktyki, jakiej właśnie doświadczał i to wytrąciło go nieco z równowagi, czyniąc go nagle wyjątkowo niepewnym. Uśmiechnął się, tuszując na sekundę swoje nagłe zaskoczenie, po czym znów się odezwał, starając się przy tym, by jego głos nadal brzmiał beztroskimi tonami.
- Mam nadzieję, że moje niespodziewane towarzystwo nie sprawia pani kłopotu i nie będzie pani miała w domu problemów ze strony ojca lub narzeczonego - zripostował, wdzięcznie odbijając piłeczkę w jej stronę i świetnie się przy tym bawiąc. Nie pozostawiał żadnych wątpliwości fakt, że gdyby jakieś staromodne dewotki postanowiły ich wziąć na języki, to zdecydowanie dziewczynie oberwałoby się bardziej.
- A więc, panno Yaxley, domyślam się, że przyszła pani kibicować swojemu ojcu. Tym bardziej się cieszę, że udało mu się przejść dalej, bo to oznacza, że dłużej pani u mnie zabawi - przełożył dłoń przez oparcie, odwracając się w stronę dziewczyny i patrząc na nią porozumiewawczo. Gdzieś w tyle głowy kołatała mu się myśl, że ich nazwiska łączone razem w szlacheckiej tradycji pasowały raczej do karty nieprzyjaciół niż dobrych znajomych, ale jakie to miało znaczenie, skoro rozmawiało im się całkiem przyjemnie? Ponadto rodowe waśnie były domeną - no właśnie, rodów, a ze swoją rodziną Colin nie chciał mieć nic wspólnego. - Och, pomysł wynikał z nudy. Mieszkam tu sam i czasami czuję się zwyczajnie samotny - stwierdził beztrosko, przezornie nie wspominając o ponurym towarzystwie z piwnicy. Miał niemiłe przeczucie, że panna Yaxley mogłaby go nie do końca poprawnie zrozumieć.
Obrzucił wzrokiem areny, gdzie trwał jeszcze tylko jeden pojedynek, a dwie pozostałe dymiły się lekko po dopiero co rzuconych zaklęciach i czekały na kolejnych chętnych. Cóż, miała rację, to był doskonały pomysł; Colin nie tylko zyskiwał w oczach magicznej społeczności, budując dzięki temu swoją pozycję, ale pokazał się szerzej czarodziejskiemu światu i udowodnił, że era wycofanego, skromnego księgarza kryjącego się w gabinecie i stroniącego od szlacheckich zabaw i spotkań już dawno minęła. Skierował wzrok ponownie na dziewczynę, nagle uświadamiając sobie z pewnych zdziwieniem, że jest pierwszą szlachcianką, z którą rozmawiał sam na sam od... bardzo dawna. Miał co prawda świadomość obowiązujących zasad i etykiety, ale ich teoretyczna znajomość w niczym nie umywała się do praktyki, jakiej właśnie doświadczał i to wytrąciło go nieco z równowagi, czyniąc go nagle wyjątkowo niepewnym. Uśmiechnął się, tuszując na sekundę swoje nagłe zaskoczenie, po czym znów się odezwał, starając się przy tym, by jego głos nadal brzmiał beztroskimi tonami.
- Mam nadzieję, że moje niespodziewane towarzystwo nie sprawia pani kłopotu i nie będzie pani miała w domu problemów ze strony ojca lub narzeczonego - zripostował, wdzięcznie odbijając piłeczkę w jej stronę i świetnie się przy tym bawiąc. Nie pozostawiał żadnych wątpliwości fakt, że gdyby jakieś staromodne dewotki postanowiły ich wziąć na języki, to zdecydowanie dziewczynie oberwałoby się bardziej.
Czyżbym właśnie miała przed oczami słynne płomienno rude włosy Weasley’a z krwi i kości? Uśmiechnęłam się przymilnie do dzielnego młodzieńca i delikatnie ujęłam jego rękę, by sprawdzić wpierw to paskudne oparzenie. Wygląda nieciekawie i kompletnie nie przywodziło na myśl potrawki jakiejkolwiek.
– Przykro mi, ale to wygląda kompletnie nieapetycznie. Pachnie również nieprzychylnie... Najwidoczniej słabego miał pan kucharza – stwierdziłam i zamilkłam, by odchylić się na moment do tyłu i sięgnąć swą różdżkę. Ta lubiła mi się zapodziewać czasem gdzieś obok... Nigdy jednak nie śmiałam jej zapomnieć wziąć ze sobą. Zbyt bliskie relacje nas łączyły.
– Cauma sanavi! (Panie, ma aż 75ST:c uzdrowicielstwo tak bardzo ciężkie) – rzuciłam, robiąc płynne kółeczko różdżką. Poparzenia należały chyba do grona najbardziej paskudnych i bolesnych obrażeń.
|nie wiem, czy rzucać kostkami na pojedynkach, czy nie, więc rzucam : )
– Przykro mi, ale to wygląda kompletnie nieapetycznie. Pachnie również nieprzychylnie... Najwidoczniej słabego miał pan kucharza – stwierdziłam i zamilkłam, by odchylić się na moment do tyłu i sięgnąć swą różdżkę. Ta lubiła mi się zapodziewać czasem gdzieś obok... Nigdy jednak nie śmiałam jej zapomnieć wziąć ze sobą. Zbyt bliskie relacje nas łączyły.
– Cauma sanavi! (Panie, ma aż 75ST:c uzdrowicielstwo tak bardzo ciężkie) – rzuciłam, robiąc płynne kółeczko różdżką. Poparzenia należały chyba do grona najbardziej paskudnych i bolesnych obrażeń.
|nie wiem, czy rzucać kostkami na pojedynkach, czy nie, więc rzucam : )
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cynthia Vanity' has done the following action : rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Śmiał się nawet wtedy, gdy zszedł już z areny, wysyłając Dianie pełen podziwu uśmiech; nie taki obrót wydarzeń przewidział, gdy szykował się do wyrzucenia pierwszego zaklęcia. Być może nie docenił jej umiejętności, z góry zakładając wygraną, może w tym wszystkim miało udział wyłącznie szczęście początkującego (a tę opcję uznał za najsensowniejszą; to nie tak, że uważał się za niezwykły talent pojedynkowy, jednak przeszedł w życiu przez tyle zwyciężonych starć, że fakt, iż przegrał z dwudziestolatką, zdawał mu się absurdem i zabawnym zbiegiem okoliczności).
Zabłądził do punktu obserwacyjnego, gdzie, jak ktoś mu powiedział, królował uzdrowiciel; być może Garrett nie zasilał grona najbardziej poszkodowanych, lecz język na stałe przytwierdzony do podniebienia nie był najprzyjemniejszą niedogodnością, o jakiej mógł pomyśleć. Tak samo jak niemożność komunikacji za pomocą czegoś więcej od nieznacznych pomruków i niekontrolowanej gestykulacji.
Podszedł do brata - jego dłoń nie wyglądała najciekawiej, przypominała bliżej nieokreślone, przypieczone coś. Rzuciłby w jego stroną zabawną uwagą, gdyby tylko m ó g ł - język wciąż nie chciał współpracować; nigdy nie spodziewałby się, że brak możliwości odezwania się będzie tak bardzo działać mu na nerwy. Ostatnimi czasy głównie ostentacyjnie milczał, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów, które nie utoną w patosie.
Spojrzał na kobietę, nawet nie próbując wytłumaczyć jej, do czego doszło; żywił nadzieję, że domyśli się, że stał się ofiarą jęzlepa. Nie chciał być zmuszony do wyseplenienia swoich objawów, zerknął z ukosa na Barry'ego. Większej kompromitacji nie byłby w stanie już znieść.
Zabłądził do punktu obserwacyjnego, gdzie, jak ktoś mu powiedział, królował uzdrowiciel; być może Garrett nie zasilał grona najbardziej poszkodowanych, lecz język na stałe przytwierdzony do podniebienia nie był najprzyjemniejszą niedogodnością, o jakiej mógł pomyśleć. Tak samo jak niemożność komunikacji za pomocą czegoś więcej od nieznacznych pomruków i niekontrolowanej gestykulacji.
Podszedł do brata - jego dłoń nie wyglądała najciekawiej, przypominała bliżej nieokreślone, przypieczone coś. Rzuciłby w jego stroną zabawną uwagą, gdyby tylko m ó g ł - język wciąż nie chciał współpracować; nigdy nie spodziewałby się, że brak możliwości odezwania się będzie tak bardzo działać mu na nerwy. Ostatnimi czasy głównie ostentacyjnie milczał, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów, które nie utoną w patosie.
Spojrzał na kobietę, nawet nie próbując wytłumaczyć jej, do czego doszło; żywił nadzieję, że domyśli się, że stał się ofiarą jęzlepa. Nie chciał być zmuszony do wyseplenienia swoich objawów, zerknął z ukosa na Barry'ego. Większej kompromitacji nie byłby w stanie już znieść.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Barry poczekał cierpliwie, aż pielęgniarka rzuci zaklęcie. Zerkał z oczekiwaniem na poparzoną dłoń, lecz jego ból nie zmalał. No może minimalnie, ale nadal nie wyglądała zbyt ciekawie.
-Widocznie Avery'owie nie powinni posiadać różdżki do gotowania. - powiedział z przekąsem. Może gdy raz jeszcze spróbuje, to jej się uda. Bo trochę byłoby lipa tutaj stać całe popołudniem, gdy inni zajadają się pasztetem. Nagle zerknął na osobę - która była jego bratem. Widział jego widowiskową walkę. Pokonany przez jęzlepa. Ma genialnego aurora w rodzinie. Posłał swemu bratu uśmiech próbując przy okazji powstrzymać się od śmiechu.
- Chyba dziś będzie miała Pani rudzielców na podwieczorek... - skomentował wesoło, lecz nie zamierzał ułatwiać swemu brat. Tak bardzo chciałby ujrzeć, jak Garrett musi nagimnastykować się, aby jego zrozumiała. Też ma prawo czasem pośmiać się z brata.
- I jak tam bracie, jak pojedynek Ci poszedł? - spojrzał wesoło na brata udając, że wcale nie widział jego porażki. Ciekawe, jak człowiek mówi mając przyklejony język do podniebienia. Barry jednocześnie pozwolił, aby uzdrowicielka dalej leczyła jego obie dłonie. Garrett i tak musi poczekać.
-Widocznie Avery'owie nie powinni posiadać różdżki do gotowania. - powiedział z przekąsem. Może gdy raz jeszcze spróbuje, to jej się uda. Bo trochę byłoby lipa tutaj stać całe popołudniem, gdy inni zajadają się pasztetem. Nagle zerknął na osobę - która była jego bratem. Widział jego widowiskową walkę. Pokonany przez jęzlepa. Ma genialnego aurora w rodzinie. Posłał swemu bratu uśmiech próbując przy okazji powstrzymać się od śmiechu.
- Chyba dziś będzie miała Pani rudzielców na podwieczorek... - skomentował wesoło, lecz nie zamierzał ułatwiać swemu brat. Tak bardzo chciałby ujrzeć, jak Garrett musi nagimnastykować się, aby jego zrozumiała. Też ma prawo czasem pośmiać się z brata.
- I jak tam bracie, jak pojedynek Ci poszedł? - spojrzał wesoło na brata udając, że wcale nie widział jego porażki. Ciekawe, jak człowiek mówi mając przyklejony język do podniebienia. Barry jednocześnie pozwolił, aby uzdrowicielka dalej leczyła jego obie dłonie. Garrett i tak musi poczekać.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Przede wszystkim - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Przy okazji spędzić miło czas i poobserwować pojedynki, które póki co są niezwykle interesujące i mam nadzieję, że takie będą do końca.
Spoglądałam na niego, z delikatnym uśmiechem na ustach. Bardzo miło było mi go słuchać, jednak cały czas z tyłu głowy miałam myśl, że nie powinnam z nim tak siedzieć. Żałowałam, że nie ma ze mną jakieś przyzwoitki, przyjaciółki, trolla, coby panna Malfoy nie wytykała mi znowu, że spotykam się z mężczyznami zbyt często i bez odpowiedniej opieki. Myśląc nad tym jak wybrnąć z sytuacji, kiedy nie chcę kończyć rozmowy a kiedy zbytnio nie wypada jej prowadzić, słuchałam jego dalszych słów.
- Rozumiem, zwierzęta nigdy nie zastąpią człowieka. Mi też bardzo często w domu się nudzi i czuję się samotna, tym bardziej kiedy siostry nie ma, a ojciec jest zajęty. Jedynie odpowiednie towarzystwo, może zapełnić tę pustkę - dodałam.
Naprawdę go rozumiałam i nie dziwię się, że zorganizował coś takiego. Dla pana Fawley’a to chwila na spędzenie miło czasu, a dla nas genialna atrakcja. Nastąpią chwila ciszy, odwróciłam na chwilę wzrok bo nie wypadało tak ciągle wpatrywać się w rozmówcę. Znowu sięgnęłam w tym czasie po napój, zdecydowanie za bardzo chciało mi się pić. Czyżby to z tych fal gorąca, które przechodziły po moim ciele na same spojrzenie na mężczyznę? Gdy mu się przyglądałam, nie wyglądał na oniemiałego, jakby moje geny kompletnie na niego nie działały. Czyżby był odporny? Nie, nie możliwe. Nikt przecież nie jest. A to ja, zamiast niego się rumienię i nie wiem co odpowiedzieć, mimo że staram się brzmieć poprawnie i zachowywać odpowiednio. Dopiero jego kolejne pytanie sprawiło, że wróciłam na ziemię. Wspomnienie o narzeczonym zepsuło mi trochę nastrój, ale nie miałam mu tego za złe, w końcu skąd mógł wiedzieć.
- Jest pan gospodarzem, pana obowiązkiem jest poświęcić chwilę swojego czasu każdemu z gości, to nie nasza wina, że akurat w takim momencie, kiedy siedziałam tutaj sama. Proszę się nie przejmować, rozmowa nie jest niczym złym. Rozumiem, że powinnam z panem rozmawiać w towarzystwie innej kobiety - zaśmiałam się. - Ah, rozumie pan, te wszystkie zasady, ale niestety przyszłam tu sama i nikogo nie wyczaruję ot tak. Co do ojca, mam nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe, a narzeczonego niestety nie posiadam.
Siłą powstrzymałam westchnięcie, posłałam mu znowu delikatny uśmiech i dając mu chwilę, na przetworzenie tego, co przed chwilą powiedziałam schyliłam się biorąc kota w ramiona i delikatnie odsuwając się. Nie było to mocne odsunięcie, bardziej przesunęłam się tak, aby siedzieć do niego przodem, a nikt nie mógł nam zarzucić, że nie jest to zwykła rozmowa, i nic więcej… póki co.
- Mówił pan, że mieszka sam? - zapytałam. - Jak to możliwe, że tak miły człowiek, nie ma w swoim domu towarzystwa? Jest pan właścicielem Esów i Floresów, prawda? Czasami tam bywałam, jeszcze jako dziecko, ale nie jestem sobie w stanie przypomnieć, czy kiedykolwiek tam pana widziałam. Dziwne też, że nigdy nie zostałam panu przedstawiona na żadnych balach, spotkaniach? Nie bywał pan?
Spoglądałam na niego, z delikatnym uśmiechem na ustach. Bardzo miło było mi go słuchać, jednak cały czas z tyłu głowy miałam myśl, że nie powinnam z nim tak siedzieć. Żałowałam, że nie ma ze mną jakieś przyzwoitki, przyjaciółki, trolla, coby panna Malfoy nie wytykała mi znowu, że spotykam się z mężczyznami zbyt często i bez odpowiedniej opieki. Myśląc nad tym jak wybrnąć z sytuacji, kiedy nie chcę kończyć rozmowy a kiedy zbytnio nie wypada jej prowadzić, słuchałam jego dalszych słów.
- Rozumiem, zwierzęta nigdy nie zastąpią człowieka. Mi też bardzo często w domu się nudzi i czuję się samotna, tym bardziej kiedy siostry nie ma, a ojciec jest zajęty. Jedynie odpowiednie towarzystwo, może zapełnić tę pustkę - dodałam.
Naprawdę go rozumiałam i nie dziwię się, że zorganizował coś takiego. Dla pana Fawley’a to chwila na spędzenie miło czasu, a dla nas genialna atrakcja. Nastąpią chwila ciszy, odwróciłam na chwilę wzrok bo nie wypadało tak ciągle wpatrywać się w rozmówcę. Znowu sięgnęłam w tym czasie po napój, zdecydowanie za bardzo chciało mi się pić. Czyżby to z tych fal gorąca, które przechodziły po moim ciele na same spojrzenie na mężczyznę? Gdy mu się przyglądałam, nie wyglądał na oniemiałego, jakby moje geny kompletnie na niego nie działały. Czyżby był odporny? Nie, nie możliwe. Nikt przecież nie jest. A to ja, zamiast niego się rumienię i nie wiem co odpowiedzieć, mimo że staram się brzmieć poprawnie i zachowywać odpowiednio. Dopiero jego kolejne pytanie sprawiło, że wróciłam na ziemię. Wspomnienie o narzeczonym zepsuło mi trochę nastrój, ale nie miałam mu tego za złe, w końcu skąd mógł wiedzieć.
- Jest pan gospodarzem, pana obowiązkiem jest poświęcić chwilę swojego czasu każdemu z gości, to nie nasza wina, że akurat w takim momencie, kiedy siedziałam tutaj sama. Proszę się nie przejmować, rozmowa nie jest niczym złym. Rozumiem, że powinnam z panem rozmawiać w towarzystwie innej kobiety - zaśmiałam się. - Ah, rozumie pan, te wszystkie zasady, ale niestety przyszłam tu sama i nikogo nie wyczaruję ot tak. Co do ojca, mam nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe, a narzeczonego niestety nie posiadam.
Siłą powstrzymałam westchnięcie, posłałam mu znowu delikatny uśmiech i dając mu chwilę, na przetworzenie tego, co przed chwilą powiedziałam schyliłam się biorąc kota w ramiona i delikatnie odsuwając się. Nie było to mocne odsunięcie, bardziej przesunęłam się tak, aby siedzieć do niego przodem, a nikt nie mógł nam zarzucić, że nie jest to zwykła rozmowa, i nic więcej… póki co.
- Mówił pan, że mieszka sam? - zapytałam. - Jak to możliwe, że tak miły człowiek, nie ma w swoim domu towarzystwa? Jest pan właścicielem Esów i Floresów, prawda? Czasami tam bywałam, jeszcze jako dziecko, ale nie jestem sobie w stanie przypomnieć, czy kiedykolwiek tam pana widziałam. Dziwne też, że nigdy nie zostałam panu przedstawiona na żadnych balach, spotkaniach? Nie bywał pan?
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zmarszczyłam czoło, gdy zaklęcie nie powiodło się. Nie za często mi się to zdarzało, ale najwyraźniej moja różdżka pragnęła się dziś zemścić za nadgodziny w pracy. Odetchnęłam jedynie lekko pod nosem i spojrzałam na kolejnego biedaka.
Kiwnęłam głową, godząc się na podwieczorek pełen rudzielców i, w przeciwieństwie do Barry’ego, nie zdołałam powstrzymać śmiechu. Niestety, bywały wypadki magiczne takie jak ten, w których nie można było utrzymać profesjonalnej powagi, pomijając oczywiście fakt, że zawodową powagę rzadko utrzymywałam i to jedynie w przypadkach tragicznych, zagrażających życiu lub niemiłosiernie zadających ból poszkodowanemu. Jak na przykład ta poparzona rączka.
– Proponuję spróbować zaśpiewać którąś z pieśni trybunowych na Quidditchu – poleciłam nowoprzybyłemu, który najwyraźniej był krewnym tego pierwszego. I miałam wrażenie, że skądś go już znam. Może był częstym bywaczem szpitala?
– Myślę, że ukróciłby pan poniżenie znajomego zwykłym Finite Incantatem – przyznałam ciszej do swojego aktualnego pacjenta, próbując w tym czasie powstrzymać rozbawienie. Miałam poważny przypadek. Musiał strasz boleć. I, niestety, też nieco za późno, przypomniałam sobie, że druga ręka mojego pacjenta kompletnie nie nadawała się do rzucania zaklęć. – No tak... Nieźle pana urządzili – zauważyłam ponownie. Wzięłam głęboki wdech i stwierdziłam, że koniec żartów. Zaraz pewnie przybędą inni poszkodowani.
– Cauma sanavi – odparłam, tym razem bardziej dokładnie. Jakby nie patrzeć, nie pierwszy raz, do cholerki, używałam tego zaklęcia.
Kiwnęłam głową, godząc się na podwieczorek pełen rudzielców i, w przeciwieństwie do Barry’ego, nie zdołałam powstrzymać śmiechu. Niestety, bywały wypadki magiczne takie jak ten, w których nie można było utrzymać profesjonalnej powagi, pomijając oczywiście fakt, że zawodową powagę rzadko utrzymywałam i to jedynie w przypadkach tragicznych, zagrażających życiu lub niemiłosiernie zadających ból poszkodowanemu. Jak na przykład ta poparzona rączka.
– Proponuję spróbować zaśpiewać którąś z pieśni trybunowych na Quidditchu – poleciłam nowoprzybyłemu, który najwyraźniej był krewnym tego pierwszego. I miałam wrażenie, że skądś go już znam. Może był częstym bywaczem szpitala?
– Myślę, że ukróciłby pan poniżenie znajomego zwykłym Finite Incantatem – przyznałam ciszej do swojego aktualnego pacjenta, próbując w tym czasie powstrzymać rozbawienie. Miałam poważny przypadek. Musiał strasz boleć. I, niestety, też nieco za późno, przypomniałam sobie, że druga ręka mojego pacjenta kompletnie nie nadawała się do rzucania zaklęć. – No tak... Nieźle pana urządzili – zauważyłam ponownie. Wzięłam głęboki wdech i stwierdziłam, że koniec żartów. Zaraz pewnie przybędą inni poszkodowani.
– Cauma sanavi – odparłam, tym razem bardziej dokładnie. Jakby nie patrzeć, nie pierwszy raz, do cholerki, używałam tego zaklęcia.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Punkt obserwacyjny
Szybka odpowiedź