Punkt obserwacyjny
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Punkt obserwacyjny
Miejsce, w którym może przebywać każdy z uczestników imprezy, zarówno biorący udział w pojedynkach, jak i obserwujący morze testosteronu. To doskonały punkt obserwacyjny na trzy areny; widzowie mają do dyspozycji wygodne siedziska oraz znajdujące się kilka metrów dalej niewielkie zadaszenie, pod którym umieszczono stoły z przekąskami i napojami. Tuż obok znajduje się namiot magomedyka.
Widziałam jego unoszące się brwi, jednakże nie przeszkadzało mi to w dalszym wypowiadaniu się. Wiedziałam w co wierze i za jakimi ideałami podążam. Wiedziałam też co na to wszystko odpowiedziałby mój ojciec, a ja nie miałam zamiaru go zawodzić. Poglądami stałam murem tuż za nim i za żadne skarby nie pozwolę, aby cokolwiek je zmieniło. Wychowywana byłam według starych tradycji a wpajane mi były wartości mojej rodziny, w tym też i konserwatywnych poglądów (chyba pomyliło ci się pojęcie, Colin ;P) i raczej nie wiele rzeczy mogło na to wpłynąć.
Wysłuchałam jego propozycji. Starałam się zachować ‘kamienną twarz’. Prawdopodobnie gdybym była negatywnie nastawiona do pana Fawley’a prawdopodobnie zrezygnowałabym teraz z jego towarzystwa. Strasznie mnie jednak do niego ciągnęło i niestety (a może stety?) nie mogłam mu się oprzeć.
- Ma pan rację, panie Fawley. Byłoby to ogromnym nietaktem, jednakże - tu zrobiłam krótką chwilę przerwy, bo jednak chciałam się móc z nim jeszcze spotkać. - gdybym przyszła w towarzystwie, raczej nie byłoby to aż tak negatywnie odebrane.
Uśmiechnęłam się do niego. Byłam już kiedyś sama u mężczyzny w domu, dokładnie u pana Carrowa i bez niczyjego towarzystwa. No, oprócz trolla, który miał mnie chronić. Ale akurat o tym fakcie, pan Fawley nie musiał wiedzieć. Po jego następnych słowach, nie zareagowałam od razu. Wyciągnęłam w międzyczasie malutki wachlarzyk, którym zaczęłam się wachlować delikatnie zasłaniając nim twarz.
- Ależ nie wątpię, panie Fawley - stwierdziłam z pełną powagą. - Byłoby to zapewne bardzo interesujące spotkanie.
Chyba pośrednio zdawałam sobie sprawę z tego, co pan Colin miał na myśli. Mi jednak daleko było od takich ekscesów. Ojciec nigdy by mi nie wybaczył, gdybym dopuściła się czegoś nieodpowiedniego, a on by się o tym dowiedział. Ja sama zresztą nigdy bym sobie tego nie zapomniała, jakże wielką hańbą okryłoby mnie takie zachowanie. Miałam jednak nadzieję, że pan Fawley zdaje sobie sprawę z tego, w jakiej trudnej sytuacji mnie stawia, tak się przybliżając i nachylając. Ja jednak miałam zbyt mało odwagi, aby jasno dać mu to do zrozumienia, więc takimi małymi sugestiami starałam się zwrócić jego uwagę na to, że póki co, nie życzę sobie takich sytuacji. Niech patrzy z daleka, podziwia i pragnie, a jak potem będzie ‘smakować’ nagroda.
- Czym się pan zajmował, zanim otworzył swoją sieć księgarni? Pańska rodzina nie oczekiwała po panu pracy w Ministerstwie chociażby? - zapytałam. - Niech nie zrozumie mnie pan źle, nie uważam, aby w kierowaniu księgarniami było coś złego, przecież same Esy i Floresy przynoszą zapewne ogromne zyski, ale co na to pańska rodzina?
Wysłuchałam jego propozycji. Starałam się zachować ‘kamienną twarz’. Prawdopodobnie gdybym była negatywnie nastawiona do pana Fawley’a prawdopodobnie zrezygnowałabym teraz z jego towarzystwa. Strasznie mnie jednak do niego ciągnęło i niestety (a może stety?) nie mogłam mu się oprzeć.
- Ma pan rację, panie Fawley. Byłoby to ogromnym nietaktem, jednakże - tu zrobiłam krótką chwilę przerwy, bo jednak chciałam się móc z nim jeszcze spotkać. - gdybym przyszła w towarzystwie, raczej nie byłoby to aż tak negatywnie odebrane.
Uśmiechnęłam się do niego. Byłam już kiedyś sama u mężczyzny w domu, dokładnie u pana Carrowa i bez niczyjego towarzystwa. No, oprócz trolla, który miał mnie chronić. Ale akurat o tym fakcie, pan Fawley nie musiał wiedzieć. Po jego następnych słowach, nie zareagowałam od razu. Wyciągnęłam w międzyczasie malutki wachlarzyk, którym zaczęłam się wachlować delikatnie zasłaniając nim twarz.
- Ależ nie wątpię, panie Fawley - stwierdziłam z pełną powagą. - Byłoby to zapewne bardzo interesujące spotkanie.
Chyba pośrednio zdawałam sobie sprawę z tego, co pan Colin miał na myśli. Mi jednak daleko było od takich ekscesów. Ojciec nigdy by mi nie wybaczył, gdybym dopuściła się czegoś nieodpowiedniego, a on by się o tym dowiedział. Ja sama zresztą nigdy bym sobie tego nie zapomniała, jakże wielką hańbą okryłoby mnie takie zachowanie. Miałam jednak nadzieję, że pan Fawley zdaje sobie sprawę z tego, w jakiej trudnej sytuacji mnie stawia, tak się przybliżając i nachylając. Ja jednak miałam zbyt mało odwagi, aby jasno dać mu to do zrozumienia, więc takimi małymi sugestiami starałam się zwrócić jego uwagę na to, że póki co, nie życzę sobie takich sytuacji. Niech patrzy z daleka, podziwia i pragnie, a jak potem będzie ‘smakować’ nagroda.
- Czym się pan zajmował, zanim otworzył swoją sieć księgarni? Pańska rodzina nie oczekiwała po panu pracy w Ministerstwie chociażby? - zapytałam. - Niech nie zrozumie mnie pan źle, nie uważam, aby w kierowaniu księgarniami było coś złego, przecież same Esy i Floresy przynoszą zapewne ogromne zyski, ale co na to pańska rodzina?
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Gong zapowiadający kolejne pojedynki rozbrzmiał na jednej z aren i Colin uświadomił sobie, jak niewiele czasu mu zostało, zanim będzie musiał zapowiedzieć następne walki, a potem czuwać, by zawodnicy nie podpalili mu ogrodu i nie pozabijali się wzajemnie. Dokładnie w tej kolejności – priorytety były najważniejsze. Opuszczanie panny Yaxley wydawało mu się jednak czymś podobnym do rozdzierania bolesnej rany i z przykrością pomyślał, że zapewne jej już tu nie zastanie po powrocie – jako że będąc idealną córką z pewnością pogna zaraz do ojca, gratulować mu fantastycznej wygranej. Podświadomie liczył, że Fortinbras będzie wygrywał jeden pojedynek za drugim, bo tylko to gwarantowało, że jego córka zostanie tu jak najdłużej.
- Z pewnością znajdziemy dla tego „towarzystwa” jakieś miłe zajęcie, nim wymkniemy się do ogrodu – obiecał przekornie, nie pozostawiając cienia wątpliwości co do swoich zamiarów. Spędzanie czasu w obecności młodej panny było rozkoszą dla oka i ucha, więc nie zamierzał z niej rezygnować i pilnować każdego wypowiadanego słowa z uwagi na towarzyszącą im przyzwoitkę. Albo co gorsza trolla, bo jeśli dobrze kojarzył, ród Yaxley'ów słynął z hodowli tych... stworzeń. Zatrząsł się w duszy ze śmiechu na myśl o tym, że w drzwiach jego rezydencji staje panna Rosalie, trzymając na smyczy monstrualnego trolla, spoglądającego na Colina w wyraźnym podejrzeniem w oczach. - Powinna pani do mnie zajrzeć we wrześniu, ogród zmienia się wtedy w przepiękną feerię jesiennych barw, aż żal wtedy wracać do domu – ubrał zaproszenie w zawoalowane słowa, obserwując jednak uważnie twarz dziewczyny.
Miał ochotę rzucić w cholerę i trzy diabły wszystkie konwenanse i porwać pannę Yaxley do ogrodu już teraz, ukazując i szczycąc się każdym napotkanym krzaczkiem, jakby był on dziełem jego własnych rąk, a nie sił natury. O ileż łatwiej było zdobyć nieszlachciankę, kobietę niższego stanu, której nie obowiązywała sztywna etykieta i która nie musiała oglądać się za ramię przy każdej dłuższej wymianie zdać z obcym mężczyzną. Był zresztą pewien, że ich rozmowa – przeciągająca się przecież nieprzyzwoicie długo – z pewnością wzbudziłaby już zgorszenie wśród co większych dewotek. Och tak, szlacheckie pochodzenie dawało mnóstwo przywilejów, ale i strasznie komplikowało życie.
- Nie jestem zbyt blisko związany ze swoim rodem – zaczął asekuracyjnie, po raz pierwszy dostrzegając prawdziwą i namacalną korzyść z tego faktu. Ich rodziny za sobą nie przepadały, a choć Colin nigdy nie zadał sobie trudu sprawdzenia, co jest przyczyną tej rodowej waśni, to teraz wyczuwał, że działa to na jego korzyść. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem... czy jak to tam leciało. - A książki interesowały mnie od dawna, więc gdy tylko pojawiła się okazja, by stworzyć własną księgarnię, a potem przejąć Esy... cóż, takiej szansy się nie marnuje. - Uśmiechnął się delikatnie, jakby wspomnienie dnia, w którym podpisywał umowę o przejęciu znanego sklepu sprawiła mu ogromną przyjemność. Pamiętał to zresztą doskonale i dzisiaj, nie minęło wszak aż tak wiele czasu. - Nie sądzę jednak, by moja rodzina była z tego faktu... - przerwał nagle, gdy jego uszu dobiegł kolejny dźwięk gongu, tym razem o wiele głośniejszy. Zawodnicy stali już zapewne na arenie i tylko czekali na sygnał do rozpoczęcia swojego pojedynku. Westchnął i spojrzał na dziewczynę przepraszająco. - Musi mi pani niestety wybaczyć, ale obowiązki... - wstał z miejsca i sięgnął po jej dłoń zupełnie odruchowo, nawet nie czekając, aż sama ją poda lub pożegna go w inny sposób. Ścisnął delikatnie jej palce i patrząc jej w oczy bez najmniejszego mrugnięcia dodał jeszcze: - Nie mogę się doczekać kolejnego spotkania, panno Yaxley.
z/t wybacz, muszę spadać
- Z pewnością znajdziemy dla tego „towarzystwa” jakieś miłe zajęcie, nim wymkniemy się do ogrodu – obiecał przekornie, nie pozostawiając cienia wątpliwości co do swoich zamiarów. Spędzanie czasu w obecności młodej panny było rozkoszą dla oka i ucha, więc nie zamierzał z niej rezygnować i pilnować każdego wypowiadanego słowa z uwagi na towarzyszącą im przyzwoitkę. Albo co gorsza trolla, bo jeśli dobrze kojarzył, ród Yaxley'ów słynął z hodowli tych... stworzeń. Zatrząsł się w duszy ze śmiechu na myśl o tym, że w drzwiach jego rezydencji staje panna Rosalie, trzymając na smyczy monstrualnego trolla, spoglądającego na Colina w wyraźnym podejrzeniem w oczach. - Powinna pani do mnie zajrzeć we wrześniu, ogród zmienia się wtedy w przepiękną feerię jesiennych barw, aż żal wtedy wracać do domu – ubrał zaproszenie w zawoalowane słowa, obserwując jednak uważnie twarz dziewczyny.
Miał ochotę rzucić w cholerę i trzy diabły wszystkie konwenanse i porwać pannę Yaxley do ogrodu już teraz, ukazując i szczycąc się każdym napotkanym krzaczkiem, jakby był on dziełem jego własnych rąk, a nie sił natury. O ileż łatwiej było zdobyć nieszlachciankę, kobietę niższego stanu, której nie obowiązywała sztywna etykieta i która nie musiała oglądać się za ramię przy każdej dłuższej wymianie zdać z obcym mężczyzną. Był zresztą pewien, że ich rozmowa – przeciągająca się przecież nieprzyzwoicie długo – z pewnością wzbudziłaby już zgorszenie wśród co większych dewotek. Och tak, szlacheckie pochodzenie dawało mnóstwo przywilejów, ale i strasznie komplikowało życie.
- Nie jestem zbyt blisko związany ze swoim rodem – zaczął asekuracyjnie, po raz pierwszy dostrzegając prawdziwą i namacalną korzyść z tego faktu. Ich rodziny za sobą nie przepadały, a choć Colin nigdy nie zadał sobie trudu sprawdzenia, co jest przyczyną tej rodowej waśni, to teraz wyczuwał, że działa to na jego korzyść. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem... czy jak to tam leciało. - A książki interesowały mnie od dawna, więc gdy tylko pojawiła się okazja, by stworzyć własną księgarnię, a potem przejąć Esy... cóż, takiej szansy się nie marnuje. - Uśmiechnął się delikatnie, jakby wspomnienie dnia, w którym podpisywał umowę o przejęciu znanego sklepu sprawiła mu ogromną przyjemność. Pamiętał to zresztą doskonale i dzisiaj, nie minęło wszak aż tak wiele czasu. - Nie sądzę jednak, by moja rodzina była z tego faktu... - przerwał nagle, gdy jego uszu dobiegł kolejny dźwięk gongu, tym razem o wiele głośniejszy. Zawodnicy stali już zapewne na arenie i tylko czekali na sygnał do rozpoczęcia swojego pojedynku. Westchnął i spojrzał na dziewczynę przepraszająco. - Musi mi pani niestety wybaczyć, ale obowiązki... - wstał z miejsca i sięgnął po jej dłoń zupełnie odruchowo, nawet nie czekając, aż sama ją poda lub pożegna go w inny sposób. Ścisnął delikatnie jej palce i patrząc jej w oczy bez najmniejszego mrugnięcia dodał jeszcze: - Nie mogę się doczekać kolejnego spotkania, panno Yaxley.
z/t wybacz, muszę spadać
Zaśmiałam się słysząc słowa pana Fawley’a. Wymknąć się do ogrodu, znaleźć jakieś zajęcie? Mogłam się tylko domyślać, czy myśli on o tym samym co ja, czy tylko mnie tak strasznie ponosi. Ale muszę przyznać, że udawało mi się odlatywać myślami gdzieś daleko, widząc tam siebie i pana Fawley’a.
- Panie Fawley, nie brzmi to za dobrze - zaśmiałam się.
Nie chciałam mu podcinać skrzydeł, bardzo podobało mu się to co mówił, ale trzeba było się zachowywać. Nie byłam jak swoja siostra, ja trzymałam się sztywno zasad. Może nie zawsze wychodziło, ale starałam się.
- Będę zaszczycona móc pana odwiedzić. Niczego jednak nie obiecuję, wszystko zależy od mojego ojca - niestety chciałam dodać.
Od razu skarciłam się w myślach za takie coś. Mój ojciec był cudownym człowiekiem i nie wolno mi było mieć takich myśli. To było naturalne, że to on decydował o takich kwestiach. Chwila z panem Fawley’em a ja już zaczynałam się źle zachowywać, co to miało być? Na szczęście szybko zeszliśmy na następne tematy. Zdziwiłam się słysząc, że nie ma dobrych relacji ze swoim rodem. To jest w ogóle możliwe? Kobietom nie było to przepuszczane tak płazem, ale nigdy nie słyszałam, aby w rodzie Fawley’ów działo się coś niepokojącego. Tak, byłam kobietą, szlachcianką i bardzo ciekawską osobą, takie rzeczy rzadko mi umykały.
- Rozumiem - odpowiedziałam. - Również uwielbiam książki, zdecydowanie te historyczne. Jak byłam jeszcze mała, często siadałam przy rodzinnej biblioteczce i czytałam. Prawdę mówiąc, często robię tak do teraz, ale poszerzyłam grono swoich ulubionych ksiąg o kilka powieści - poinformowałam go.
Nagle w głowie pojawiła mi się myśl, w której zobaczyłam siebie i pana Fawley’a, siedzieliśmy w fotelach tuż obok siebie i bez słowa pochłanialiśmy książki. Czyż to nie wyglądało cudownie? Tak strasznie się zamyśliłam, że wrociłam na ziemię dopiero wtedy, kiedy poinformował mnie, że musi iść. Zrobiło mi się dziwnie przykro.
- Ah, rozumiem - bąknęłam.
Spojrzałam na swoją dłoń, którą mężczyzna trzymał. Następnie prosto w jego oczy oblewając się rumieńcem. Uśmiechnęłam się na jego słowa.
- Ja również, panie Fawley - dodałam.
Gdy mężczyzna opuścił punkt widokowy siedziałam jeszcze przez chwilę pochłonięta przez wyobraźnie. Następnie opuściłam jego posiadłość w niesamowicie dobrym humorze.
zt
- Panie Fawley, nie brzmi to za dobrze - zaśmiałam się.
Nie chciałam mu podcinać skrzydeł, bardzo podobało mu się to co mówił, ale trzeba było się zachowywać. Nie byłam jak swoja siostra, ja trzymałam się sztywno zasad. Może nie zawsze wychodziło, ale starałam się.
- Będę zaszczycona móc pana odwiedzić. Niczego jednak nie obiecuję, wszystko zależy od mojego ojca - niestety chciałam dodać.
Od razu skarciłam się w myślach za takie coś. Mój ojciec był cudownym człowiekiem i nie wolno mi było mieć takich myśli. To było naturalne, że to on decydował o takich kwestiach. Chwila z panem Fawley’em a ja już zaczynałam się źle zachowywać, co to miało być? Na szczęście szybko zeszliśmy na następne tematy. Zdziwiłam się słysząc, że nie ma dobrych relacji ze swoim rodem. To jest w ogóle możliwe? Kobietom nie było to przepuszczane tak płazem, ale nigdy nie słyszałam, aby w rodzie Fawley’ów działo się coś niepokojącego. Tak, byłam kobietą, szlachcianką i bardzo ciekawską osobą, takie rzeczy rzadko mi umykały.
- Rozumiem - odpowiedziałam. - Również uwielbiam książki, zdecydowanie te historyczne. Jak byłam jeszcze mała, często siadałam przy rodzinnej biblioteczce i czytałam. Prawdę mówiąc, często robię tak do teraz, ale poszerzyłam grono swoich ulubionych ksiąg o kilka powieści - poinformowałam go.
Nagle w głowie pojawiła mi się myśl, w której zobaczyłam siebie i pana Fawley’a, siedzieliśmy w fotelach tuż obok siebie i bez słowa pochłanialiśmy książki. Czyż to nie wyglądało cudownie? Tak strasznie się zamyśliłam, że wrociłam na ziemię dopiero wtedy, kiedy poinformował mnie, że musi iść. Zrobiło mi się dziwnie przykro.
- Ah, rozumiem - bąknęłam.
Spojrzałam na swoją dłoń, którą mężczyzna trzymał. Następnie prosto w jego oczy oblewając się rumieńcem. Uśmiechnęłam się na jego słowa.
- Ja również, panie Fawley - dodałam.
Gdy mężczyzna opuścił punkt widokowy siedziałam jeszcze przez chwilę pochłonięta przez wyobraźnie. Następnie opuściłam jego posiadłość w niesamowicie dobrym humorze.
zt
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Punkt obserwacyjny
Szybka odpowiedź