Sklep jubilerski
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Sklep jubilerski A. Blythe
Wytwory jubilerskie rodziny Blythe od pokoleń zachwycają kunsztem i wysoką jakością wykonania. Znajdziesz tutaj zarówno pierścionki zaręczynowe dla ukochanych dam, jak i podarunki na wszelkie okazje; od naszyjników, kolczyków i tiar pełnych szlachetnych kamieni po pierścienie z rodowymi sygnaturami. Właściciel samodzielnie tworzy każde dzieło i na życzenie klienta wprowadza pożądane modyfikacje. Ponadto w tymże sklepie można wykupić usługę wykonania magicznego talizmanu, po dostarczeniu odpowiednich komponentów. Wszystko ma jednak swoją cenę, a zgodnie z wyznawaną zasadą, Blythe nie zwykł się targować.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:26, w całości zmieniany 1 raz
Nie miał zbyt wiele czasu na analizowanie panicznych gestów i wsłuchiwanie się w naznaczony przerażeniem zbitek słów, które dopiero po głębszym zastanowieniu zaczynały układać się we względnie sensowną całość. Jasnowłosa pracownica zielarskiego sklepu - imienia nie dosłyszał, zagubiło się wśród pozostałych, niezręcznie jąkanych sylab - zdawała się wskutek wyjątkowo nieprzychylnego zbiegu okoliczności wdepnąć w sam środek sprawdzianu odwagi. Nie miała szczęścia, wybierając akurat tę uliczkę.
A choć Garrett nigdy nie ufał instynktom ani podskórnym przeczuciom, to już po pierwszym spojrzeniu nabrał niemalże stuprocentowej pewności, że nieznajoma nie miała z całym tym zamieszaniem absolutnie nic wspólnego. Jeżeli w wyimaginowanym aurorskim kodeksie znalazłaby się definicja niewinności, tuż obok niej umieszczono by fotografię przejętej Luny. Z jej rozedrganą z przejęcia wargą, wpisaną w spojrzenie obawą i rozwichrzoną aureolą jasnych włosów. Opuściwszy już różdżkę, Garry wysłał dziewczynie nieco łagodniejsze spojrzenie, nie chciał jej przecież, broń Merlinie, pod żadnym pozorem przestraszyć - objęły go wyrzuty sumienia, mógł przecież zachować się subtelniej, a nie doprowadzać Merlinowi ducha winną młodą kobietę na skraj załamania nerwowego.
- Czyli nie zna pani tego mężczyzny? - upewnił się mimo wszystko, choć pytanie to zasługiwało na miano retorycznego; przecież doskonale znał odpowiedź, wyczytywał ją z panicznego błysku w oczach jak u zdławionej przerażeniem łani. Oczywiście, że nie znała, trafiła tu przypadkiem, zabłądziła, ale wrodzona (lub nabyta? już sam nie wiedział) ostrożność nakazywała mu stresować nieznajomą jeszcze bardziej. Przyszpilać pytaniami, nie pozwolić z przerażeniem czmychnąć w sąsiednią alejkę i udawać, że nigdy nic nie zaszło.
- Spokojnie - powiedział dość mimowolnie, chcąc odpędzić strach rozmówczyni; jego głos brzmiał ciepło jak mleko z miodem - nie musi się pani niczego bać. - A przynajmniej nie z jego strony. Garrett odwrócił na chwilę spojrzenie od twarzy okalanej jasnymi kosmykami i powędrował nim do półprzytomnego złodzieja. Ten nie ruszał się już kompletnie, sytuacja została opanowana - auror zerknął przelotem na wcześniej spotkaną kobietę, która stała się ofiarą nadgorliwego złodzieja damskich torebek. Wszystko jest pod kontrolą, zdawało się mówić jego spojrzenie, ale przed tym musiał zabezpieczyć wszystkie możliwe rozwoje spraw, upewnić się, że znów nie dojdzie do jakiejś tragedii.
Nieszczególnie miał ochotę na kolejną pogoń za kryminalistą.
A choć Garrett nigdy nie ufał instynktom ani podskórnym przeczuciom, to już po pierwszym spojrzeniu nabrał niemalże stuprocentowej pewności, że nieznajoma nie miała z całym tym zamieszaniem absolutnie nic wspólnego. Jeżeli w wyimaginowanym aurorskim kodeksie znalazłaby się definicja niewinności, tuż obok niej umieszczono by fotografię przejętej Luny. Z jej rozedrganą z przejęcia wargą, wpisaną w spojrzenie obawą i rozwichrzoną aureolą jasnych włosów. Opuściwszy już różdżkę, Garry wysłał dziewczynie nieco łagodniejsze spojrzenie, nie chciał jej przecież, broń Merlinie, pod żadnym pozorem przestraszyć - objęły go wyrzuty sumienia, mógł przecież zachować się subtelniej, a nie doprowadzać Merlinowi ducha winną młodą kobietę na skraj załamania nerwowego.
- Czyli nie zna pani tego mężczyzny? - upewnił się mimo wszystko, choć pytanie to zasługiwało na miano retorycznego; przecież doskonale znał odpowiedź, wyczytywał ją z panicznego błysku w oczach jak u zdławionej przerażeniem łani. Oczywiście, że nie znała, trafiła tu przypadkiem, zabłądziła, ale wrodzona (lub nabyta? już sam nie wiedział) ostrożność nakazywała mu stresować nieznajomą jeszcze bardziej. Przyszpilać pytaniami, nie pozwolić z przerażeniem czmychnąć w sąsiednią alejkę i udawać, że nigdy nic nie zaszło.
- Spokojnie - powiedział dość mimowolnie, chcąc odpędzić strach rozmówczyni; jego głos brzmiał ciepło jak mleko z miodem - nie musi się pani niczego bać. - A przynajmniej nie z jego strony. Garrett odwrócił na chwilę spojrzenie od twarzy okalanej jasnymi kosmykami i powędrował nim do półprzytomnego złodzieja. Ten nie ruszał się już kompletnie, sytuacja została opanowana - auror zerknął przelotem na wcześniej spotkaną kobietę, która stała się ofiarą nadgorliwego złodzieja damskich torebek. Wszystko jest pod kontrolą, zdawało się mówić jego spojrzenie, ale przed tym musiał zabezpieczyć wszystkie możliwe rozwoje spraw, upewnić się, że znów nie dojdzie do jakiejś tragedii.
Nieszczególnie miał ochotę na kolejną pogoń za kryminalistą.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Bardzo chciała uciec. Właściwie to zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu - najlepiej ze skutkiem natychmiastowym. Niestety, magiczna rzeczywistość odmawiała jej podobnego ratunku, skazując na niewyraźne (a może głupie) tłumaczenia, których prawdopodobnie nikt nie rozumiał. Włącznie z nią samą. Dlatego trwała uparcie w swej maksymalnej defensywie, próbując uspokoić rozedrgane serce, które nadawało całej widzianej perspektywie, niemożliwie przyspieszonego aneksu.
nawet, gdyby chciała się podnieść, czuła jak w nogi wstąpiła charakterystyczna watowatość, uniemożliwiająca właściwie poruszania. A na pewno podniesienie się do właściwej, pionowej pozycji. Zamiast tego, kurczowo zaciskała dłonie przed sobą, zaplecione niby w dziwnej modlitwie, kierowanej do wszystkich bogów jacy istnieli (albo nie). A przynajmniej do postawnego mężczyzny, którego rola urosła do ram nadprzyrodzonej, ognistowłosej istoty zdolnej ją wybawić. bądź...skazać na coś bardzo nieprzyjemnego i zimnego, związanego z Tower, o której wystarczająco dużo nasłuchała się z gazet, by czuć dodatkowy, paniczny lęk.
- N-nie - mówiła szybciej, niż pomyślała, ale dla naturalnej pewności skierowała wzrok na jegomościa, który stał się przyczyną jej nieszczęścia, I nawet, gdyby kiedykolwiek spotkała nieznajomego złodzieja, w stanie - w jakim się znajdowała - pamieć nie przyniosłaby żadnych sensownych danych - Nie pamiętam go - dodała pośpiesznie, starając się mówić bardziej zrozumiale. I zdecydowanie odetchnęła z ulgą, gry prawdopodobny auror opuścił różdżkę, nie celując już w przestraszoną dziewczynę. Nie chciała oberwać czymkolwiek, nawet przypadkowo. Nawet swojej nie używała, a niestety władze znały się na czarach dużo lepiej niż przeciętna zielarka, jak ona.
- N-nie? - odezwała się pewniej, mrugając szybko, gdy dostrzegła nikły uśmiech u rudowłosego - Nie..zamkniecie mnie? ....Mogę już...już sobie pójść? - rozluźniła palce, tym razem opuszczając je na ziemię, wspierając się pewniej - ja..nic nie powiem...chyba, że coś trzeba powiedzieć? - błagam, niech już nie trzeba nic mówić. Nie, Luna nie nadawała się na bohatera, niestety gorzko zdawała sobie z tego sprawę. Ale nauczyła się być niewidoczna, przemykając z mieszkania do sklepu, zamykając się wśród swoich specyfików i książek. Była czarownicą - jedną z wielu, która prawdopodobnie nigdy nie miała doświadczyć czegoś większego. Chyba, ze los własnie rzucił ją w wir wydarzeń, które miały nauczyć ją czegoś nowego. Nie była tylko pewna - czego dokładnie.
nawet, gdyby chciała się podnieść, czuła jak w nogi wstąpiła charakterystyczna watowatość, uniemożliwiająca właściwie poruszania. A na pewno podniesienie się do właściwej, pionowej pozycji. Zamiast tego, kurczowo zaciskała dłonie przed sobą, zaplecione niby w dziwnej modlitwie, kierowanej do wszystkich bogów jacy istnieli (albo nie). A przynajmniej do postawnego mężczyzny, którego rola urosła do ram nadprzyrodzonej, ognistowłosej istoty zdolnej ją wybawić. bądź...skazać na coś bardzo nieprzyjemnego i zimnego, związanego z Tower, o której wystarczająco dużo nasłuchała się z gazet, by czuć dodatkowy, paniczny lęk.
- N-nie - mówiła szybciej, niż pomyślała, ale dla naturalnej pewności skierowała wzrok na jegomościa, który stał się przyczyną jej nieszczęścia, I nawet, gdyby kiedykolwiek spotkała nieznajomego złodzieja, w stanie - w jakim się znajdowała - pamieć nie przyniosłaby żadnych sensownych danych - Nie pamiętam go - dodała pośpiesznie, starając się mówić bardziej zrozumiale. I zdecydowanie odetchnęła z ulgą, gry prawdopodobny auror opuścił różdżkę, nie celując już w przestraszoną dziewczynę. Nie chciała oberwać czymkolwiek, nawet przypadkowo. Nawet swojej nie używała, a niestety władze znały się na czarach dużo lepiej niż przeciętna zielarka, jak ona.
- N-nie? - odezwała się pewniej, mrugając szybko, gdy dostrzegła nikły uśmiech u rudowłosego - Nie..zamkniecie mnie? ....Mogę już...już sobie pójść? - rozluźniła palce, tym razem opuszczając je na ziemię, wspierając się pewniej - ja..nic nie powiem...chyba, że coś trzeba powiedzieć? - błagam, niech już nie trzeba nic mówić. Nie, Luna nie nadawała się na bohatera, niestety gorzko zdawała sobie z tego sprawę. Ale nauczyła się być niewidoczna, przemykając z mieszkania do sklepu, zamykając się wśród swoich specyfików i książek. Była czarownicą - jedną z wielu, która prawdopodobnie nigdy nie miała doświadczyć czegoś większego. Chyba, ze los własnie rzucił ją w wir wydarzeń, które miały nauczyć ją czegoś nowego. Nie była tylko pewna - czego dokładnie.
I show not your face but your heart's desire
Pracował z ludźmi na tyle długo, by umieć odgadywać prawdziwe intencje kryjące się za skrupulatnie budowanymi pozorami; miał za sobą wiele przesłuchań, zdemaskował wystarczającą ilość krętaczy, kryminalistów i mających na sumieniu ciężkie zbrodnie czarnoksiężników, żeby potrafić rozpoznać też szczerą niewinność. Na obliczu nieznajomej malowała się nawet skrucha za występek, którego się nie dopuściła - Garrett znów wysłał jej spokojne, zaskakująco łagodne spojrzenie mające na celu ostateczne zademonstrowanie kobiecie, że mogła czuć się bezpieczna. Choć według szeroko pojętych norm potencjalny świadek powinien zostać skierowany wprost na przesłuchanie, Garrett nie miał serca, by pozwolić kobiecie na dalsze zatapianie się w otchłaniach hybrydy stresu i rozpaczy; zamiast tego podszedł do półprzytomnego złodzieja i odebrał mu torebkę, nawet na chwilę nie przestając wskazywać jego twarzy końcem różdżki. Jegomość jednak ani nie drgnął, wbijał nierozumiejące, rozmyte spojrzenie daleko w przestrzeń, najwyraźniej nie tylko nie wiedząc już, gdzie jest, ale także z jakiej przyczyny.
- To chyba należy do pani - zwrócił się z uśmiechem do milczącej dotąd Alexandry (najpewniej przejętej mającą miejsce kolekcją różnych wypadków?), układając usta w lekki uśmiech; coś przyjemnego zakłuło go w okolicach mostka, jak za każdym razem, gdy postępował zgodnie ze swoim kompasem moralnym. - Może mogłaby pani odprowadzić w bezpieczne miejsce naszą zaniepokojoną towarzyszkę? - zaproponował kobiecie, uznając ostatecznie, że tak będzie lepiej - jeżeli zostanie tu sam, a świadkowie będą niedostępni. Odejmie im to trosk. - Jestem aurorem, zadbam o to, żeby został ukarany za swój występek - przyznał się wreszcie, oficjalnie zrzekając się miana bohatera z przypadku na rzecz tytułu... profesjonalisty?
A potem rzucił kolejne niewerbalne zaklęcie; z końca jasnej niczym kość słoniowa różdżki wyleciała srebrzysta jaskółka. Zatrzepała eterycznymi skrzydłami, kilkakrotnie zatańczyła w obrotach, aż wreszcie wzbiła się do ostatecznego lotu i rozmyła się w powietrzu - wszystko po to, by dostarczyć informację o zaistniałym wypadku prosto do Ministerstwa Magii. Dla złodziejaszka kilka nocy spędzonych w Tower będzie stanowić wspaniałe okoliczności do przemyślenia swoich poczynań i niecnych występków.
Obserwując, jak dwie kobiety znikają w labiryncie wąskich uliczek, oparł się o ścianę nieopodal półleżącego, półsiedzącego kryminalisty i z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyjął wymiętą paczkę papierosów.
- Za rozmowny to ty nie jesteś, co? - rzucił w przestrzeń, a balansujący na granicy nieprzytomności mężczyzna nie odpowiedział. Garrett pokręcił głową, rozpalił papierosa i wypuścił w zimowe powietrze kłąb nikotynowego oddechu. Oczekiwanie w milczeniu na nadejście służb nigdy nie należało do jego ulubionych sportów narodowych.
| zt
- To chyba należy do pani - zwrócił się z uśmiechem do milczącej dotąd Alexandry (najpewniej przejętej mającą miejsce kolekcją różnych wypadków?), układając usta w lekki uśmiech; coś przyjemnego zakłuło go w okolicach mostka, jak za każdym razem, gdy postępował zgodnie ze swoim kompasem moralnym. - Może mogłaby pani odprowadzić w bezpieczne miejsce naszą zaniepokojoną towarzyszkę? - zaproponował kobiecie, uznając ostatecznie, że tak będzie lepiej - jeżeli zostanie tu sam, a świadkowie będą niedostępni. Odejmie im to trosk. - Jestem aurorem, zadbam o to, żeby został ukarany za swój występek - przyznał się wreszcie, oficjalnie zrzekając się miana bohatera z przypadku na rzecz tytułu... profesjonalisty?
A potem rzucił kolejne niewerbalne zaklęcie; z końca jasnej niczym kość słoniowa różdżki wyleciała srebrzysta jaskółka. Zatrzepała eterycznymi skrzydłami, kilkakrotnie zatańczyła w obrotach, aż wreszcie wzbiła się do ostatecznego lotu i rozmyła się w powietrzu - wszystko po to, by dostarczyć informację o zaistniałym wypadku prosto do Ministerstwa Magii. Dla złodziejaszka kilka nocy spędzonych w Tower będzie stanowić wspaniałe okoliczności do przemyślenia swoich poczynań i niecnych występków.
Obserwując, jak dwie kobiety znikają w labiryncie wąskich uliczek, oparł się o ścianę nieopodal półleżącego, półsiedzącego kryminalisty i z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyjął wymiętą paczkę papierosów.
- Za rozmowny to ty nie jesteś, co? - rzucił w przestrzeń, a balansujący na granicy nieprzytomności mężczyzna nie odpowiedział. Garrett pokręcił głową, rozpalił papierosa i wypuścił w zimowe powietrze kłąb nikotynowego oddechu. Oczekiwanie w milczeniu na nadejście służb nigdy nie należało do jego ulubionych sportów narodowych.
| zt
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
To był dla niej wyjątkowo ważny dzień, czekał ją chrzest bojowy odkąd dołączyła do Zakonu Feniksa i denerwowała się tym jak diabli. Wiedziała, że nie może zawieźć ludzi, którzy na niej polegają, którzy jej zaufali i powierzyli jej ważną sprawę, lecz przede wszystkim to miał być sprawdzian dla niej samej — tego, w co zawsze wierzyła, test mobilizacji a nie umiejętności, którymi mogła wspomóc przyjaciół, i słabości, które stały na przeszkodzie w osiągnięciu sukcesu. Przygotowywała się do tego tak pilnie, jak przed laty uczyła się wytwórstwa mioteł razem z dziadkiem. I nie była w tym wszystkim sama - mogła liczyć na Fredericka, Benjamina, Brendana, Samulea, a przede wszystkim Just i Jackie. Postanowiła zadbać o swoją sprawność fizyczną, by móc reagować szybko, odświeżyć zaklęcia z zakresu obrony przed czarną magią i nauczyć się nowych uroków, które mogłyby jej się przydać w walce. Nie była żołnierzem, ale mogła nim się stać, by walczyć o to co słuszne, o sprawiedliwość, by ukarać tych, którzy wprowadzali zamęt i dyktowali warunki za pomocą terroru. Nie mogła kłamać, nie była gotowa, by stanąć oko w oko z najgorszym złem, ale nie brakowało jej ambicji i wiary w siebie i innych i zamierzała dać z siebie wszystko, by udowodnić, że zasługiwała na to, by być wśród nich. Nawet jeśli nie była aurorem, była w stanie powstrzymać rozprzestrzeniającą się zarazę.
Josephine zdradziła jej informacje o poszukiwanym artefakcie i sprawie, która się względem niego toczyła. Nie pierwszy raz próbowano napaść na sklep Kruegera. Mieścił się niedaleko sklepu jej dziadka, często słyszała o włamywaczach i złodziejach, którzy próbowali wykraść okazałe pierścienie, kolie i wartościowe brochy, ale ta sprawa była inna. Nie wątpiła w prawdziwość odnalezionych przez nią informacji, ale musiały to sprawdzić. Pierścień, któremu powinny się przyjrzeć miał znajdować się w sklepie po nieudanej próbie rabunku. Powinien, lecz czy to rzeczywiście był trop, którego szukały? Nie znała właściciela za dobrze, wyłącznie z widzenia. Uśmiechała się do niego, gdy mijali się na Pokątnej, lecz nigdy nie zamieniła z nim żadnego słowa, wyglądał na kawał gumochłona. Może jednak znajoma twarz pomoże w negocjacjach i uda im się przyjrzeć pożądanemu przez złodziejów artefaktowi?
Czekała na pannę Fenwick kilkanaście jardów od sklepu jubilerskiego, bliżej wejścia na Pokątną. Miała na sobie długą, bordową spódnicę, białą koszulę i czarną, opinającą talię damską kamizelkę. Wyglądała schludnie, zamierzała zrobić dobre wrażenie, lecz nie przed Josephine, a sprzedawcą, z którym zamierzała podjąć negocjację na temat niezwykłego przedmiotu, który niedawno miał zostać skradziony. Miała nadzieję, ze go jeszcze miał, a przede wszystkim, że okaże się to czymś, czego mógł poszukiwać Zakon Feniksa.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Nie każdy zły uczynek powodowany jest złymi intencjami. Uspokajałam tym własne sumienie, zmierzając w pobliże sklepu jubilerskiego. Jeśli ten pierścień był tak drogocenny, że zależało na nim wielu osobom, wątpiłam, by pozyskanie artefaktu miało wiele wspólnego z legalną ścieżką działania. Musiałyśmy działać sprawnie, a przede wszystkim wkupić się w łaski sprzedawcy, by pokazał nam przedmiot, wokół którego powstało już spore zamieszanie. Oczywiście, o ile sklep Kruegerów wciąż był w jego posiadaniu – wiele jednak na to wskazywało, według otrzymanych akt nie podjęto kolejnej próby kradzieży, a pierścień był na tyle niezwykły, że jego sprzedaż nie stanowiła łatwej kwestii; gwarantowało nam to wystarczającą ilość czasu do działania, choć nie chciałam, by w międzyczasie niezwykłe świecidełko trafiło w ręce jakiegoś obrzydliwie bogatego szlachcica.
Wiedziałam, że musimy zrobić wszystko, by pozyskać pierścień lub chociaż ruszyć jego tropem, gdyby sklep rzeczywiście pozbył się przedmiotu. Nie miałam zamiaru kwestionować legalności naszych działań, bo być może, dzięki odpowiedniej ilości złota, nie będziemy musiały wkraczać na przestępczą ścieżkę. Choć z końcem czerwca miałam drobny problem z własną pamięcią, z pozyskanych wspomnień – którym poświęciłam godziny czasu zanużona w myślodsiewni – dowiedziałam się wszystkiego o Zakonie, a przyjaźnie nastawieni członkowie służyli pomocą i opowieściami, uzupełniając luki w otrzymanych obrazach. Dołączenie do Zakonu stanowiło element historii życia tamtej Josephine, jednakże nie mogłam mu się jakoś specjalnie dziwić. Świat drżał w podstawach, Ministerstwo nie spełniało już własnej roli – to wszystko wpływało korzystnie na powstawanie organizacji, które chciały zaprowadzić porządek na swój sposób, nie przyglądając się biernie upadkowi magicznego świata. Nie kwestionowałam swoich dawnych decyzji, nie było na to miejsca w świecie, w którym najważniejszy jego fundament zbierał swoje kawałki z pogorzeliska. Z Hannah nie miałam okazji jeszcze współpracować, w końcu miała to być jej pierwsza misja. Zapewne po części obawiałam się dzisiejszego dnia tak samo jak ona, w końcu realnie nie pamiętałam własnego uczestnictwa w rozwoju Zakonu, a odzyskane wspomnienia z odsieczy pokazały mi, że nie wszystko było takie łatwe jakby się chciało – szczególnie gdy niektóre działania mają niewiele wspólnego z legalnością. Miałam nadzieję, że wcześniejsze opracowanie dokładnego planu, pozwoli nam nie zawalić i tego zadania – każda z nas miała odpowiednie zdolności, które mogłyśmy wykorzystać w celu pozyskania pierścienia. Przywitałam się z oczekującą już na mnie panną Wright. Przed wejściem do sklepu poprawiłam ułożenie sięgającej kostek, czarnej spódnicy – dzisiaj zdecydowanie nie przypominałam siebie: makijaż dodał mi powagi, obcasy butów stukały o chodnik, a z rozwagą skomponowany strój i upięte włosy stwarzały pozory chłodnej elegancji. Nie znałam właścicieli sklepu – z wzajemnością – w końcu nie miałam zbyt wielu powodów, okazji, a tym bardziej możliwości do kupowania przyjaciołom – a co dopiero samej sobie! - drogocennej biżuterii. Chciałam to wykorzystać jako atut i wystąpić w roli rzeczoznawcy, współpracującej z panną Wright. Miałam nadzieję, że nasze wspólne działania zmuszą jubilera do pokazania nam pierścienia, a także doprowadzą do ewentualnego zbicia jego ceny. Póki co pozwoliłam Hannah działać, gotowa w każdej chwili odegrać swoją rolę - oby tylko wystarczająco przekonująco.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wiedziałam, że musimy zrobić wszystko, by pozyskać pierścień lub chociaż ruszyć jego tropem, gdyby sklep rzeczywiście pozbył się przedmiotu. Nie miałam zamiaru kwestionować legalności naszych działań, bo być może, dzięki odpowiedniej ilości złota, nie będziemy musiały wkraczać na przestępczą ścieżkę. Choć z końcem czerwca miałam drobny problem z własną pamięcią, z pozyskanych wspomnień – którym poświęciłam godziny czasu zanużona w myślodsiewni – dowiedziałam się wszystkiego o Zakonie, a przyjaźnie nastawieni członkowie służyli pomocą i opowieściami, uzupełniając luki w otrzymanych obrazach. Dołączenie do Zakonu stanowiło element historii życia tamtej Josephine, jednakże nie mogłam mu się jakoś specjalnie dziwić. Świat drżał w podstawach, Ministerstwo nie spełniało już własnej roli – to wszystko wpływało korzystnie na powstawanie organizacji, które chciały zaprowadzić porządek na swój sposób, nie przyglądając się biernie upadkowi magicznego świata. Nie kwestionowałam swoich dawnych decyzji, nie było na to miejsca w świecie, w którym najważniejszy jego fundament zbierał swoje kawałki z pogorzeliska. Z Hannah nie miałam okazji jeszcze współpracować, w końcu miała to być jej pierwsza misja. Zapewne po części obawiałam się dzisiejszego dnia tak samo jak ona, w końcu realnie nie pamiętałam własnego uczestnictwa w rozwoju Zakonu, a odzyskane wspomnienia z odsieczy pokazały mi, że nie wszystko było takie łatwe jakby się chciało – szczególnie gdy niektóre działania mają niewiele wspólnego z legalnością. Miałam nadzieję, że wcześniejsze opracowanie dokładnego planu, pozwoli nam nie zawalić i tego zadania – każda z nas miała odpowiednie zdolności, które mogłyśmy wykorzystać w celu pozyskania pierścienia. Przywitałam się z oczekującą już na mnie panną Wright. Przed wejściem do sklepu poprawiłam ułożenie sięgającej kostek, czarnej spódnicy – dzisiaj zdecydowanie nie przypominałam siebie: makijaż dodał mi powagi, obcasy butów stukały o chodnik, a z rozwagą skomponowany strój i upięte włosy stwarzały pozory chłodnej elegancji. Nie znałam właścicieli sklepu – z wzajemnością – w końcu nie miałam zbyt wielu powodów, okazji, a tym bardziej możliwości do kupowania przyjaciołom – a co dopiero samej sobie! - drogocennej biżuterii. Chciałam to wykorzystać jako atut i wystąpić w roli rzeczoznawcy, współpracującej z panną Wright. Miałam nadzieję, że nasze wspólne działania zmuszą jubilera do pokazania nam pierścienia, a także doprowadzą do ewentualnego zbicia jego ceny. Póki co pozwoliłam Hannah działać, gotowa w każdej chwili odegrać swoją rolę - oby tylko wystarczająco przekonująco.
[bylobrzydkobedzieladnie]
these violent delights have
violent ends...
Ostatnio zmieniony przez Josephine Fenwick dnia 19.06.18 1:43, w całości zmieniany 1 raz
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy ujrzała ją, ruszyła się z miejsca, wychodząc dziewczynie na przeciw. Bez skrępowania wyciągnęła ku niej ręce i przytuliła ją na przywitanie — nieważne, że nie miały ze sobą wiele do czynienia, że poza spotkaniem Zakonu Feniksa wciąż niewiele je łączyło. Dla Wright wystarczył fakt, że tkwiły w tym razem, że jej przyjaciele ufali Josephine, pokładali w niej nadzieje. Wszystko inne przyjdzie z czasem, rozwinie się samoistnie, wraz z upływem czasu, gdy poznają się lepiej — musiały jednak dbać o siebie wzajemnie, tak samo się strzec i chronić dzisiejszego popołudnia. Nawet jeśli ich zadanie nie wyglądało na niebezpieczne, jeśli nie wymagało od nich walki, Hannah bardzo poważnie do tego podchodziła, podobnie do współpracy z samą Josie.
— Denerwuję się — przyznała jej się, po chwili przykładając dłoń do czoła. Niepotrzebnie obarczała ją jeszcze własnymi nerwami — słyszała, co przeszła. — Ale wszystko będzie dobrze — stwierdziła, posyłając dziewczynie lekki uśmiech, po czym również wygładziła swoje ubranie, odchrząknęła i ruszyła przodem do sklepu. W całym tym pięknym planie tkwił jeden szkopuł — nie potrafiła kłamać. Nie była w stanie spojrzeć sprzedawcy prosto w oczy, wymyślić na poczekaniu lotną historyjkę i wyciągnąć od niego poszukiwane informacje — a może nawet samą błyskotkę. Musiała zachowywać się naturalnie, mówić — wszystko zgodnie z prawdą, o ile nie chciała momentalnie spłonąć sumieńcem.
Wewnątrz było chłodno — rozejrzała się dookoła przelotnie, lecz głównie poszukiwała właściciela sklepu, którego w pierwszej chwili nigdzie nie dostrzegła. Zbliżyła się do kontuaru z wyciągniętą ręką w kierunku blatu. Nie widziała nigdzie dzwonka, lecz nie było w tym nic dziwnego. Jubiler nie powinien wychodzić, zostawiając tyle drogocennych przedmiotów na wystawie. Mogłaby się założyć, że zwinęłaby coś w ułamku sekundy, choć nie była złodziejem i nie brała nic podobnego pod uwagę. Przed samym kontuarem cofnęła się wystraszona, gdy mężczyzna w okularach wyrósł jak spod ziemi.
— Ale mnie pan wystraszył, panie Krueger!— rzachnęła się, trzymając się za pierś i oddychajac głęboko. Obejrzała się na Josephine, szukając w niej oparcia. Postanowiła jednak zaryzykować. — Słyszałam, że ostatnio pana napadnięto. Ludzie mówią. — Wskazała kciukiem za siebie, na drzwi. — Ale podobno napad udaremniono. Całe szczęście. Czy zdążyli coś zabrać, lub zniszczyć? Czy byli zainteresowani czymś... konkretnym? To straszne, co teraz się dzieje. Ludziom wydaje się, że mogą być bezkarni — mruknęła ze szczerym westchnięciem. Czuła, jak do twarzy napływa jej krew, zaczynało jej być gorąco. Nie wiedziała, ile będzie w stanie w ten sposób brylować. Przez chwilę nerwy zaczynały brać górę, aż w końcu zdała sobie sprawę, że to nic takiego. Nie musiałą kłamać, ani oszukiwać, a jedynie wykorzystać swoje umiejętności, z których korzystała na co dzień. Handel z hurtownikami, importującymi drewno nie było proste — zmieniali swoje ceny, casem próbowali ją oszukać. Sklep trzymał się, bo potrafiła ogarnąć go twardą ręką, wziąć się w garść i zająć wszystkimi sprawami twardo. Teraz też musiała taka być — nieugięta, zdyscyplinowana i twarda. Przede wszystkim twarda.
Wzięła głęboki wdech i spojrzała w stronę gabloty, robiąc nieco zamyśloną, poważną minę.
— Szukamy pierścienia, ale to musiałby być niezwykły pierścień, wyjątkowy. Nie chodzi o żadną szczególną okazję, raczej o sam przedmiot. Ma pan może coś takiego? — spytała, spoglądając na mężczyznę.
— Denerwuję się — przyznała jej się, po chwili przykładając dłoń do czoła. Niepotrzebnie obarczała ją jeszcze własnymi nerwami — słyszała, co przeszła. — Ale wszystko będzie dobrze — stwierdziła, posyłając dziewczynie lekki uśmiech, po czym również wygładziła swoje ubranie, odchrząknęła i ruszyła przodem do sklepu. W całym tym pięknym planie tkwił jeden szkopuł — nie potrafiła kłamać. Nie była w stanie spojrzeć sprzedawcy prosto w oczy, wymyślić na poczekaniu lotną historyjkę i wyciągnąć od niego poszukiwane informacje — a może nawet samą błyskotkę. Musiała zachowywać się naturalnie, mówić — wszystko zgodnie z prawdą, o ile nie chciała momentalnie spłonąć sumieńcem.
Wewnątrz było chłodno — rozejrzała się dookoła przelotnie, lecz głównie poszukiwała właściciela sklepu, którego w pierwszej chwili nigdzie nie dostrzegła. Zbliżyła się do kontuaru z wyciągniętą ręką w kierunku blatu. Nie widziała nigdzie dzwonka, lecz nie było w tym nic dziwnego. Jubiler nie powinien wychodzić, zostawiając tyle drogocennych przedmiotów na wystawie. Mogłaby się założyć, że zwinęłaby coś w ułamku sekundy, choć nie była złodziejem i nie brała nic podobnego pod uwagę. Przed samym kontuarem cofnęła się wystraszona, gdy mężczyzna w okularach wyrósł jak spod ziemi.
— Ale mnie pan wystraszył, panie Krueger!— rzachnęła się, trzymając się za pierś i oddychajac głęboko. Obejrzała się na Josephine, szukając w niej oparcia. Postanowiła jednak zaryzykować. — Słyszałam, że ostatnio pana napadnięto. Ludzie mówią. — Wskazała kciukiem za siebie, na drzwi. — Ale podobno napad udaremniono. Całe szczęście. Czy zdążyli coś zabrać, lub zniszczyć? Czy byli zainteresowani czymś... konkretnym? To straszne, co teraz się dzieje. Ludziom wydaje się, że mogą być bezkarni — mruknęła ze szczerym westchnięciem. Czuła, jak do twarzy napływa jej krew, zaczynało jej być gorąco. Nie wiedziała, ile będzie w stanie w ten sposób brylować. Przez chwilę nerwy zaczynały brać górę, aż w końcu zdała sobie sprawę, że to nic takiego. Nie musiałą kłamać, ani oszukiwać, a jedynie wykorzystać swoje umiejętności, z których korzystała na co dzień. Handel z hurtownikami, importującymi drewno nie było proste — zmieniali swoje ceny, casem próbowali ją oszukać. Sklep trzymał się, bo potrafiła ogarnąć go twardą ręką, wziąć się w garść i zająć wszystkimi sprawami twardo. Teraz też musiała taka być — nieugięta, zdyscyplinowana i twarda. Przede wszystkim twarda.
Wzięła głęboki wdech i spojrzała w stronę gabloty, robiąc nieco zamyśloną, poważną minę.
— Szukamy pierścienia, ale to musiałby być niezwykły pierścień, wyjątkowy. Nie chodzi o żadną szczególną okazję, raczej o sam przedmiot. Ma pan może coś takiego? — spytała, spoglądając na mężczyznę.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Ochoczo odpowiadam na przytulenie – to pomaga, dodaje otuchy, której teraz tak bardzo potrzebujemy. Nie tylko dzisiaj, choć teraz warto usunąć ten stres, który nas otacza, jeśli nie chcemy by właściciel nabrał podejrzeń, gdy tylko przekroczymy próg jego lokalu. Czuję lekkie zdenerwowanie, które narasta z każdą chwilą, bo przecież tyle rzeczy mogłoby pójść nie tak. Wiem jednak, że pesymistyczne myślenie do niczego nie prowadzi; jeśli kiedyś odnajdowałam się w takich zadaniach, to i tym razem nie powinno się wiele zmienić. - Cóż, jeśli to cokolwiek pomoże, dla mnie to też pierwszy raz… Po raz kolejny – pamięć wyparowała mi w niebyt i tylko dzięki opowieściom i pozyskiwanym wspomnieniom stopniowo zaczęłam orientować się w swoim poprzednim życiu, stąd mogłam wiedzieć, że oddanie służyłam Zakonowi, jednak wciąż czułam się obco w wielu sytuacji, także i w tej. Nie miałam nawet okazji, by trajkotać o sprawach nieistotnych, byleby tylko spuścić z siebie choć trochę napięcia, zbyt szybko znalazłyśmy się przy lokalu. Chociaż żadna z nas nie chce wywołać takiego efektu, wślizgamy się do środka praktycznie bezszelestnie, żaden dzwonek nie poinformował o naszym wejściu. Wygładzam zmarszczki na spódnicy i rozglądam się po wnętrzu, zatrzymując wzrok na poszczególnych częściach ekspozycji – w końcu, na dzisiejsze popołudnie wybrałam dla siebie dość nietypową rolę rzeczoznawcy. Zdolności aurora na pewno się przydadzą, jednak doszłam do wniosku, że lepiej nie wyczulać czujności właściciela - w końcu ileż to strażników prawości, szczególnie tych walczących z czarną magią, odwiedza go w ciągu roku? Co prawda mogłyśmy spróbować udać przybycie do sklepu w całkowicie odmiennych, niezależnych od siebie intencjach, jednak takie kłamstwo wydawaje się zbyt rzucające się w oczy, a cóż... nigdy nie można mnie uznać za mistrza mamienia prosto w oczy.
Sklep wydaje się opustoszały, korzystam więc z okazji, by przyjrzeć się ekspozycji. Choć nasz pierścień na pewno nie znajduje się wśród ekspozycji, przyglądam się ciężkim od kamieni szlachetnych koliom, bransoletom i całym zestawom budzącym zachwyt i zapewne kosztujących więcej niż cała moja roczna wypłata. Cóż, choć są zachwycające, nie przemawia do mnie ten świat bogactwa zaklętego w kamieniach i metalach. Wzdrygam się zauważalnie, gdy sprzedawca pojawia się za ladą niczym duch. Pozwalam Hannah na rozpoczęcie konwersacji, dorzucając też parę groszy od siebie. - Odpowiednie zabezpieczenia są teraz całkowicie wskazane, w dzisiejszych czasach doprawdy można spodziewać się wszystkiego - rozmowa o zabezpieczeniach może zdradzić nam kilka sekretów lokalu, na które lepiej byłoby nie wpaść. - Rozmawiałyśmy w drodze do Pana, jak to ciężko o porządne zabezpieczenia. Co pan sądzi o pułapce z ruchomych piasków? Prowadzimy z Hannah niemały spór, mi osobiście wydaje się skuteczna tylko i wyłącznie na chwilę - przecież można byłoby łatwo ją zniwelować, a teraz mało kto działa samemu! - nerwy trochę mnie ponoszą, choć staram się zapanować nad swoim głosem, to popadam w drobny monolog. - Gdzież moje maniery, Ellen Rigby, miło mi Pana poznać- wyciągam dłoń w kierunku mężczyzny, po czym kontynuuję: Szukamy czegoś osobliwego, czegoś innego niż pan posiada w gablotach - rzucam jeszcze raz okiem na pierścienie na ekspozycji, choć piękne to tylko błyskotki.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Starała się nie przyglądać jej za bardzo, nie szukać w jej oczach odpowiedzi na pytania, które chciała zadać, a przed którymi się usilnie powstrzymywała. Nie była pewna, czy czuje żal, czy po prostu było jej przykro, że kogoś spotkało coś tak okropnego. Tylko prawdziwy potwór byłby w stanie uczynić coś podobnego, odebrać człowiekowi to, co ma najcenniejsze - swoją tożsamość, pamięć o rodzinie, wspomnienia. Nie wiedziała, co uczyniłaby na jej miejscu — a może to przyszłoby samo, po prostu dopadłaby gnoja i rozszarpała na strzępy za to, że odebrał jej rodzinę i to, co z nią łączyło, odebrał samą siebie, myśli o ludziach, na których jej zależało, wspólne chwile, których nie zapamiętają spisane dzienniki i nie odwzorują ruchome fotografie. Nieludzkie — tylko tak mogła to określić, przerażająco nieludzkie istoty chodziły po tej ziemi, mordowały z zimną krwią. Zacisnęła więc tylko dłoń na jej ramieniu, w porozumiewawczym, pełnym otuchy i wsparcia geście, jeszcze zanim weszły do sklepu.
— To musi być straszne — powiedziała, nie mogąc się powstrzymać, zupełnie jakby te słowa uleciały w niej same, w przypływie chwili. Nie wiedziała, co jej powinna powiedzieć, to co usłyszała na spotkaniu Zakonu Feniksa przeraziło ją. — Taka utrata pamięci. Ale gdybym mogła coś dla was zrobić... — Zaoferowała się, zerkając w pierwszą lepszą gablotę. Te świecidełka — piękne i doskonałe, robiły na niej wielkie wrażenie, lecz żadne z nich nie spocznie ani na jej nadgarstku, ani palcu, czy szyi. Pewnie nie wiedziałaby nawet jak należy je zapiąć, a co dopiero nosić. Wyglądały na ciężkie i niewygodne, od razu przestała myśleć o tym, jak by w tym wyglądała — śmiesznie, nie pasowało to do niej ani trochę.
Pan Kueger wydawał jej się nieco introwertycznym i dziwnym człowiekiem, ale nie obawiała się go. Spodziewała się lekkiej nerwowości w jego zachowaniu, ostatnie wydarzenia z pewnością odbiły się na nim, jako na sprzedawcy. Gdyby ktoś włamał się do jej sklepu, by wykraść choćby puszkę pasty Fleetwooda, ukarałaby złodzieja, przekładając go przez kolano i łojąc mu dupsko. Pewnie on też miał ochotę dopaść tych złodziejów. Spostrzegła w jego wyrazie twarzy nutę niezadowolenia.
— Przepraszam, to moja przyjaciółka — wskazała na Josephine, od razu się rumieniąc. Zupełnie zapomniała o tym, że powinna ją właściwie przedstawić, nie wzbudzając w właścicielu sklepu żadnych podejrzeń. Wypytywały go o ostatnie zdarzenia, mogąc bardzo łatwo przenieść rozmowę na nieodpowiednie tory. Nie była biegła w sztuce manipulacji. Powinni się dogadać, powinni wspólnie dojść do porozumienia. Przyglądał im się podejrzliwie, zupełnie, jakby w jego błyszczących oczach był jakiś namiar, który miał wykryć kłamstwo. Starała się więc zachować powagę i nie dać po sobie nic poznać, choć przychodziło jej to z ogromnym trudem. Zaciskała zęby, aż bolało, nie chcąc pozwolić twarzy zmienić się w niezidentyfikowany grymas, wystarczy, że policzki jej spąsowiały. Powachlowała się odrobinę dłonią.
— Gorąco strasznie — wytłumaczyła się, czując potrzebę sprostowania swojego zachowania. Ale pan Krueger, choć był czarodziejem podejrzliwym, nie wyglądał, jakby obawiał się dwóch nieszkodliwych i nie wiedzących do końca czego chcą kobiet. Bardzo zdawkowo opowiedział im o włamaniu, nie zamierzając wdawać się w szczegóły. Ubolewał jednak nad całym tym zamieszaniem, sprzątaniem tłuczonego szkła, a w końcu zeznaniami, które musiał składać po całej aferze. Udało im się dowiedzieć, że nic na szczęście nie zniknęło. Kiedy Josephine się odezwała, spojrzała na nią i pokiwała głową. — Takie ruchome piaski może nie powstrzymałyby wszystkich złodziejów, ale z pewnością trochę pokrzyżowały im zamiary, Ellen — odezwała się do niej, wspierając rękę na biodro. — To wszystko tu jest wspaniałe, ale nasza... przyjaciółka...eee...wychodzi za mąż. Za lorda — podkreśliła, posyłając sprzedawcy przeciągłe spojrzenie, jakby w ten sposób miał zrozumieć, co chodzi jej po głowie. Miała nadzieję, że nie będzie pytał i nie przeliczyła się. Wyglądał na takiego, który nie uwierzył w ani jedno jej słowo, ale był zainteresowany handlem. ten błysk w oku poznałaby wszędzie, dlatego puściła porozumiewawcze oko do Josie, wróżąc im wielki sukces. Nie spodziewała się jednak, że cela za błyskotkę będzie taka wygórowana. Kiedy Kueger wrócił z zaplecza z pudełkiem, wyłożonym w środku satyną i niezwykłym pierścieniem, którego nie dotykał i nie pozwolił im również dotknąć, oniemiała — nie z zachwytu. Cena była horrendalna.
– Czy to nie lekka przesada?— spytała szczerze zdumiona, nie przyglądając się długo pierścieniowi, nie znała się na złocie i na biżuterii, nie miała jak ocenić jego wartości. Wiedziała jednak, że cena jest bardzo wysoka. — Panie Krueger, obawiam się, że cena jest zbyt wygórowana. Domyślam się, że to bardzo wartościowy pierścień, jest piękny, ale może powinniśmy podyskutować o cenie? — zaproponowała negocjacje, opierając się dłonią o kontuar.
— To musi być straszne — powiedziała, nie mogąc się powstrzymać, zupełnie jakby te słowa uleciały w niej same, w przypływie chwili. Nie wiedziała, co jej powinna powiedzieć, to co usłyszała na spotkaniu Zakonu Feniksa przeraziło ją. — Taka utrata pamięci. Ale gdybym mogła coś dla was zrobić... — Zaoferowała się, zerkając w pierwszą lepszą gablotę. Te świecidełka — piękne i doskonałe, robiły na niej wielkie wrażenie, lecz żadne z nich nie spocznie ani na jej nadgarstku, ani palcu, czy szyi. Pewnie nie wiedziałaby nawet jak należy je zapiąć, a co dopiero nosić. Wyglądały na ciężkie i niewygodne, od razu przestała myśleć o tym, jak by w tym wyglądała — śmiesznie, nie pasowało to do niej ani trochę.
Pan Kueger wydawał jej się nieco introwertycznym i dziwnym człowiekiem, ale nie obawiała się go. Spodziewała się lekkiej nerwowości w jego zachowaniu, ostatnie wydarzenia z pewnością odbiły się na nim, jako na sprzedawcy. Gdyby ktoś włamał się do jej sklepu, by wykraść choćby puszkę pasty Fleetwooda, ukarałaby złodzieja, przekładając go przez kolano i łojąc mu dupsko. Pewnie on też miał ochotę dopaść tych złodziejów. Spostrzegła w jego wyrazie twarzy nutę niezadowolenia.
— Przepraszam, to moja przyjaciółka — wskazała na Josephine, od razu się rumieniąc. Zupełnie zapomniała o tym, że powinna ją właściwie przedstawić, nie wzbudzając w właścicielu sklepu żadnych podejrzeń. Wypytywały go o ostatnie zdarzenia, mogąc bardzo łatwo przenieść rozmowę na nieodpowiednie tory. Nie była biegła w sztuce manipulacji. Powinni się dogadać, powinni wspólnie dojść do porozumienia. Przyglądał im się podejrzliwie, zupełnie, jakby w jego błyszczących oczach był jakiś namiar, który miał wykryć kłamstwo. Starała się więc zachować powagę i nie dać po sobie nic poznać, choć przychodziło jej to z ogromnym trudem. Zaciskała zęby, aż bolało, nie chcąc pozwolić twarzy zmienić się w niezidentyfikowany grymas, wystarczy, że policzki jej spąsowiały. Powachlowała się odrobinę dłonią.
— Gorąco strasznie — wytłumaczyła się, czując potrzebę sprostowania swojego zachowania. Ale pan Krueger, choć był czarodziejem podejrzliwym, nie wyglądał, jakby obawiał się dwóch nieszkodliwych i nie wiedzących do końca czego chcą kobiet. Bardzo zdawkowo opowiedział im o włamaniu, nie zamierzając wdawać się w szczegóły. Ubolewał jednak nad całym tym zamieszaniem, sprzątaniem tłuczonego szkła, a w końcu zeznaniami, które musiał składać po całej aferze. Udało im się dowiedzieć, że nic na szczęście nie zniknęło. Kiedy Josephine się odezwała, spojrzała na nią i pokiwała głową. — Takie ruchome piaski może nie powstrzymałyby wszystkich złodziejów, ale z pewnością trochę pokrzyżowały im zamiary, Ellen — odezwała się do niej, wspierając rękę na biodro. — To wszystko tu jest wspaniałe, ale nasza... przyjaciółka...eee...wychodzi za mąż. Za lorda — podkreśliła, posyłając sprzedawcy przeciągłe spojrzenie, jakby w ten sposób miał zrozumieć, co chodzi jej po głowie. Miała nadzieję, że nie będzie pytał i nie przeliczyła się. Wyglądał na takiego, który nie uwierzył w ani jedno jej słowo, ale był zainteresowany handlem. ten błysk w oku poznałaby wszędzie, dlatego puściła porozumiewawcze oko do Josie, wróżąc im wielki sukces. Nie spodziewała się jednak, że cela za błyskotkę będzie taka wygórowana. Kiedy Kueger wrócił z zaplecza z pudełkiem, wyłożonym w środku satyną i niezwykłym pierścieniem, którego nie dotykał i nie pozwolił im również dotknąć, oniemiała — nie z zachwytu. Cena była horrendalna.
– Czy to nie lekka przesada?— spytała szczerze zdumiona, nie przyglądając się długo pierścieniowi, nie znała się na złocie i na biżuterii, nie miała jak ocenić jego wartości. Wiedziała jednak, że cena jest bardzo wysoka. — Panie Krueger, obawiam się, że cena jest zbyt wygórowana. Domyślam się, że to bardzo wartościowy pierścień, jest piękny, ale może powinniśmy podyskutować o cenie? — zaproponowała negocjacje, opierając się dłonią o kontuar.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Nauczyłam się funkcjonować z współczuciem osób, które mogły wiedzieć, co naprawdę się stało. Utrata pamięci nie była efektem przewrotnej anomalii - jak opowiadam osobom niepowiązanym z Zakonem - a klątwy rzuconej przez potwora. I to właśnie bezsilność z nim związana stanowi najcięższe brzemię. Odnalezienie go nie wymagałoby wielkiego wysiłku, lecz ponowne stawienie mu czoła przekracza moje możliwości. Nie potrzebuję wielkiej intuicji, by wiedzieć, że kolejna porażka najpewniej skończyłaby się śmiercią. Owszem, mogę liczyć na przyjaciół, członków Zakonu, jednak nie jestem pewna, czy potrafiłabym pogodzić ogrom niebezpieczeństwa z własnym sumieniem - to niczym świadome wrzucenie ich w ogień. Celowe wkroczenie na ścieżkę zemsty nie wydaje mi się dobrym rozwiązaniem, nie w tej chwili, gdy wszystko wciąż jest tak świeże, gdy wciąż uczę się funkcjonować w społeczeństwie. A czy zemsta nie smakuje najlepiej na zimno?
- Już wiele dla nas robicie… - mówię cicho, wodząc wzrokiem po biżuterii, która przykuwa wzrok swoim bogactwem i różnorodnością. Sama ich obecność wystarcza, buduje poczucie bezpieczeństwa, choć tylko iluzoryczne. Najważniejsze, że w trudnych chwilach naprawdę mamy na kogo liczyć. Obdarzam sprzedawcę ciepłym uśmiechem, takim przełamującym lody - wciąż się łudzę, że sympatią możemy tutaj wiele ugrać. Nawet jeśli będą musiały się posunąć do ostatecznych kroków, fasada miłych i niegroźnych może wpłynąć na końcowe powodzenie. - Mówię tylko, że zabezpieczając swój lokal, powinnaś rozważyć dodatkowe zaklęcia - niepozornie wzruszam ramionami, usilnie starając się nie denerwować pod czujnym spojrzeniem Kuegera, tak jakby prowadzona konwersacja była naturalnym ciągiem prowadzonej dużo wcześniej rozmowy. - Szukamy czegoś unikalnego, czegoś co nie zblednie w zestawieniu z biżuterią, jaką będzie uraczył ją jej przyszły mąż - potwierdzam słowa Hannah zanim mężczyzna zniknie na zapleczu. Przynosi nam piękną błyskotkę, jednak jakie jest prawdopodobieństwo, że to właśnie pierścień, którego szukamy? Wykonanie jest doprawdy wspaniałe, przykuwa wzrok, nawet dla takiego laika jak ja wiadome jest, że to rzemiosło na najwyższym poziomie; kosztujące fortunę, od której opada mi szczęka. Mężczyzna wydaje się być niezbyt zadowolony, ceni przedmioty w odpowiedni sposób i nie przewiduje zniżek. - Rzeczywiście jest piękny! - zachwycam się pierścieniem, nachylając się w jego kierunku, by obserwować refleksy światła, które odbijają się w kamieniu. - Czy coś oprócz wyglądu czynni go aż tak drogocennym? - to normalne, że chcę wiedzieć, skąd bierze się ta cena, która zmiata z nóg. Mężczyzna, choć wciąż dość zdystansowany i z natury podejrzliwy, opowiada o pierścieniu. Wysłuchuję go z uwagą, choć nie jestem pewna, czy to właśnie to, po co przyszłyśmy. - Rzeczywiście, to dość unikalny przedmiot, ale ta cena zdecydowanie wykracza poza nasz prezentowy budżet... Może jakoś uda nam się zrekompensować braki w galeonach? - spoglądam z ukosa na Hannah, licząc na to, że dziewczyna ma jakiś pomysł. To ona zna się na sprzedaży, więc doskonale wie, jakie argumenty mogą zadecydować o obniżeniu ceny.
- Już wiele dla nas robicie… - mówię cicho, wodząc wzrokiem po biżuterii, która przykuwa wzrok swoim bogactwem i różnorodnością. Sama ich obecność wystarcza, buduje poczucie bezpieczeństwa, choć tylko iluzoryczne. Najważniejsze, że w trudnych chwilach naprawdę mamy na kogo liczyć. Obdarzam sprzedawcę ciepłym uśmiechem, takim przełamującym lody - wciąż się łudzę, że sympatią możemy tutaj wiele ugrać. Nawet jeśli będą musiały się posunąć do ostatecznych kroków, fasada miłych i niegroźnych może wpłynąć na końcowe powodzenie. - Mówię tylko, że zabezpieczając swój lokal, powinnaś rozważyć dodatkowe zaklęcia - niepozornie wzruszam ramionami, usilnie starając się nie denerwować pod czujnym spojrzeniem Kuegera, tak jakby prowadzona konwersacja była naturalnym ciągiem prowadzonej dużo wcześniej rozmowy. - Szukamy czegoś unikalnego, czegoś co nie zblednie w zestawieniu z biżuterią, jaką będzie uraczył ją jej przyszły mąż - potwierdzam słowa Hannah zanim mężczyzna zniknie na zapleczu. Przynosi nam piękną błyskotkę, jednak jakie jest prawdopodobieństwo, że to właśnie pierścień, którego szukamy? Wykonanie jest doprawdy wspaniałe, przykuwa wzrok, nawet dla takiego laika jak ja wiadome jest, że to rzemiosło na najwyższym poziomie; kosztujące fortunę, od której opada mi szczęka. Mężczyzna wydaje się być niezbyt zadowolony, ceni przedmioty w odpowiedni sposób i nie przewiduje zniżek. - Rzeczywiście jest piękny! - zachwycam się pierścieniem, nachylając się w jego kierunku, by obserwować refleksy światła, które odbijają się w kamieniu. - Czy coś oprócz wyglądu czynni go aż tak drogocennym? - to normalne, że chcę wiedzieć, skąd bierze się ta cena, która zmiata z nóg. Mężczyzna, choć wciąż dość zdystansowany i z natury podejrzliwy, opowiada o pierścieniu. Wysłuchuję go z uwagą, choć nie jestem pewna, czy to właśnie to, po co przyszłyśmy. - Rzeczywiście, to dość unikalny przedmiot, ale ta cena zdecydowanie wykracza poza nasz prezentowy budżet... Może jakoś uda nam się zrekompensować braki w galeonach? - spoglądam z ukosa na Hannah, licząc na to, że dziewczyna ma jakiś pomysł. To ona zna się na sprzedaży, więc doskonale wie, jakie argumenty mogą zadecydować o obniżeniu ceny.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
— Pewnie masz rację — dodała nieco roztargnionym tonem i westchnęła, spoglądając na Kruegera, on jakby w tej chwili, sprowokowany tą wymianą zdań, postanowił wziąć udział w ich dyskusji. Połknął przynętnę, co zdenerwowało ją jeszcze bardziej. Spojrzała na Josephine ukradkiem, licząc na to, że pozostanie spokojna i zapewni ją wyważonym wzrokiem, że trzyma rekę na pulsie. Ale tak nie było, ona sama denerwowała się równie mocno, co Wright. W myślach próbowała sobie wmówić, że nie musi kłamać; że pojawiła się tu, by negocjować z właścicielem sklepu zakup pierścienia, który mógł zawierać istotny dla Zakonu Feniksa kamień. Słuchała go z zainteresowaniem, które z powodu stresu było większe niż powinno. Lekko kiwała głową, powoli uspokajając się, czując coraz swobodniej. Krueger potwierdził przypuszczenia. Pokazany pierścień miał być tym samym, który sprowokował złodziejaszków do podjęcia próby przechwycenia go. Przez chwilę pomyślała o tym, że kradzież mogła nie być przypadkowa - co jeśli tamci wiedzą, czego szukają i chcieli zdobyć to przed nimi? Co jeśli chcieli w zwyczajnie huligański sposób wejść w posiadanie kamienia, który był naprawdę istotny?
— Czyli to ten pierścień chcieli wykraść?— spytała go, unosząc brwi, po czym spojrzała na Josie porozumiewawczo. — Musi być wyjątkowy. Wie pan dlaczego akurat ten?— spytała go nieco podejrzliwym tonem, mrużąc oczy. Wątpiła, by chciał ich oszukac, podkłądając im świnie. Nie znała go zbyt dobrze, mogła się co do niego pomylić, ale miała wrażenie, że nie był tym typem człowieka. Była jednak pewna, że próba kradzieży tego przedmiotu bardzo mocno wpłynęła na jego cenę. Nie od dziś zajmowała się interesami, wymianą dóbr i handlem. Krueger zamierzał skorzystać na zamieszaniu, jakie pojawiło się wokół tego pierścienia, próba kradzieży wcale nie sprawiła, że chciał się pozbyć, jak usiłuje się pozbyć jakiegoś problemu. Uświadomiła mu, że wartość pierścienia mogła być znacznie wyższa, choć prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy, dlaczego to jest tak istotne.
— Nie, proszę pana — powiedziała w końcu, myśląc. A kiedy myślała, miała tendencję do splatania włosów, zwinęła je więc w warkocz, który wypuściła bez wachania, pozwalając włosom się na nowo rozłożył w lekkich falach po jej plecach. — Rozumiem, że ten pierścień jest wartościowy, że kruszec, jak pan mówi, jest dobrej jakości, ale ta cena jest zawyżona. I to znacznie — wytknęła mu nieco niedelikatnie, a jej twarz przybrała nieco sceptycznego wyrazu, choć uśmiech pozostał ciepły i przyjemny. — Ale aktualna sytuacja trochę za bardzo rzutuje na jego cenę, myślę, że jest przewartościowany. Ale wierzę, że możemy się dogadać. Jak pan wie, prowadzę sklep miotlarski, sprzedaję również akcesoria do quidditcha, mam dobre kontakty ze środowiskiem, trenerami, graczami, osobami odpowiedzialnymi za branżę. Jestem pewna, że gdybyśmy się dogadali, mogli by zaeklamować pański sklep. Może udałoby się naszyć nazwę na strojach? A może przed niektórymi meczami, przy wejściu na stadion ktoś mógłby zachęcać kibiców do odwiedzenia tego wspaniałego miejsca.— Rozejrzała się po sklepie z uśmiechem. Widziała na twarzy Kruegera, że podoba mu się ta wizja, a po chwili, gdy znów się odezwał miała już pewność, że jest zainteresowany współpracą. Problem wciąż jednak tkwił w cenie, która po znacznym obniżeniu wciąż była zbyt wysoka. Zakon Feniksa nie było stać na taki zakup, nie mówiąc już o niej samej; była spłukana, miała długi.
— Czyli to ten pierścień chcieli wykraść?— spytała go, unosząc brwi, po czym spojrzała na Josie porozumiewawczo. — Musi być wyjątkowy. Wie pan dlaczego akurat ten?— spytała go nieco podejrzliwym tonem, mrużąc oczy. Wątpiła, by chciał ich oszukac, podkłądając im świnie. Nie znała go zbyt dobrze, mogła się co do niego pomylić, ale miała wrażenie, że nie był tym typem człowieka. Była jednak pewna, że próba kradzieży tego przedmiotu bardzo mocno wpłynęła na jego cenę. Nie od dziś zajmowała się interesami, wymianą dóbr i handlem. Krueger zamierzał skorzystać na zamieszaniu, jakie pojawiło się wokół tego pierścienia, próba kradzieży wcale nie sprawiła, że chciał się pozbyć, jak usiłuje się pozbyć jakiegoś problemu. Uświadomiła mu, że wartość pierścienia mogła być znacznie wyższa, choć prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy, dlaczego to jest tak istotne.
— Nie, proszę pana — powiedziała w końcu, myśląc. A kiedy myślała, miała tendencję do splatania włosów, zwinęła je więc w warkocz, który wypuściła bez wachania, pozwalając włosom się na nowo rozłożył w lekkich falach po jej plecach. — Rozumiem, że ten pierścień jest wartościowy, że kruszec, jak pan mówi, jest dobrej jakości, ale ta cena jest zawyżona. I to znacznie — wytknęła mu nieco niedelikatnie, a jej twarz przybrała nieco sceptycznego wyrazu, choć uśmiech pozostał ciepły i przyjemny. — Ale aktualna sytuacja trochę za bardzo rzutuje na jego cenę, myślę, że jest przewartościowany. Ale wierzę, że możemy się dogadać. Jak pan wie, prowadzę sklep miotlarski, sprzedaję również akcesoria do quidditcha, mam dobre kontakty ze środowiskiem, trenerami, graczami, osobami odpowiedzialnymi za branżę. Jestem pewna, że gdybyśmy się dogadali, mogli by zaeklamować pański sklep. Może udałoby się naszyć nazwę na strojach? A może przed niektórymi meczami, przy wejściu na stadion ktoś mógłby zachęcać kibiców do odwiedzenia tego wspaniałego miejsca.— Rozejrzała się po sklepie z uśmiechem. Widziała na twarzy Kruegera, że podoba mu się ta wizja, a po chwili, gdy znów się odezwał miała już pewność, że jest zainteresowany współpracą. Problem wciąż jednak tkwił w cenie, która po znacznym obniżeniu wciąż była zbyt wysoka. Zakon Feniksa nie było stać na taki zakup, nie mówiąc już o niej samej; była spłukana, miała długi.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Cena zwala z nóg, mrugam zaskoczona wyobrażeniem tej sumy. Zakon nawet przy wsparciu bogatszych członków nie ma szans go wykupić. Taka ot błyskotka, owszem może i ładna, ale żeby była warta aż tyle? - Ten pierścień musi być wyjątkowy, czyż nie? - czy naprawdę przyszłyśmy właśnie po tę ozdobę? Wiele wskazuje na to, że tak, pomimo że mnóstwo innej biżuterii wykazuje niezwykłe właściwości. Zwracam uwagę na fakt, że jubiler pokazując nam ten egzemplarz, zakłada rękawiczki - skórzane, nieprzepuszczalne, tak jakby nie chciał go dotknąć… może z obawy przed klątwą? Wysłuchuję mętnych wyjaśnień, skąd bierze się ta cena - wydaje się, że sam właściciel nie potrafi dokładnie określić jego właściwości. Propozycje panny Wright odnoszą pewny skutek lecz niedostateczny - cena spada w dół, lecz wciąż pozostaje poza naszym zasięgiem. Hannah negocjuje zaciekle, jednak sprzedawca wyczuwa w pierścieniu potencjał, widzę po jego minie, że więcej nie ugramy. Kręce głową z powątpieniem, przerywając tę szaradę: - Dobrze, w takim razie możemy zobaczymy coś innego? - wtrącam się w dyskusję, która stopniowo zamiera w martwym punkcie. Jeśli nie podziałała marchewka, może lepiej spróbować z kijem? Kueger wierzy, że znajdzie potencjalnych kupców, gotowych zaakceptować jego cenę, więc chowa pierścień do pudełka, które wstawia z powrotem na zaplecze. Zapamiętuję wygląd szkatułki - już ona sama rzuca się w oczy, misterne zdobienia po bokach i od góry. Czekam cierpliwie na powrót właściciela, który wraca już bez skórzanych rękawiczek, których nie powstydziłby się żaden opiekun smoków, ale za to z naręczem podobnych do siebie pudełek pełnych unikalnych błyskotek. Przedstawia je nam po kolei, tym razem bardziej się rozwodząc nad ich właściwościami, co tylko potwierdza obawę, że horrendalnie droga błyskotka jest tą, po którą tu przyszłyśmy.
Zaczynam narzekać, coraz bardziej przy każdej z błyskotek. - Sama nie wiem. Coś podobnego dostała Alice w prezencie ślubnym. Myślę, że powinniśmy zobaczyć więcej i wybrać najlepszy - zaczynam naciskać, by sprzedawca polatał trochę na zaplecze. Mam nadzieję, że stare kości w końcu się odezwą, a anomalie skutecznie uniemożliwiają swobodne przywoływanie pudełek z zabezpieczoną biżuterią. Ona zdecydowanie woli złoto, rubiny mogą zostać źle odebrane, w końcu to kamień charakterystyczny dla zwaśnionego rodu, żółć gryzie się z jej typem urody… Nie, nie, nie, zdecydowanie potrzebujemy czegoś innego. Wymyślam bez końca, jednocześnie chwaląc wszystkie prace, a pudełeczka powoli przestają mieścić się na ladzie. Mam nadzieję, że nie przesadzę i czarodziej nie wyklnie nas ze swojego lokalu, w chwilach przerwy zadaje mu pytania o rzemiosło - okazane zainteresowanie może wkupić nas w jego łaski. Mężczyzna choć początkowo oporny, zaczyna otwierać się nieznacznie. Opowiada nam kilka słów o każdym z pokazywanych pierścieni - jest niczym wytwórca różdżek, który pamięta każdą z wyprodukowanych nawet przed wielu laty. - Ojejku, ale strasznie to skomplikowane, Haniu! Jesteśmy tu już tyle czasu, a wciąż niczego nie mamy upatrzonego - wzdycham, wcale nie teatralnie, jestem umęczona wydziwaniem, które nie leży w mojej naturze, szczególnie nad tak misternie wykonaną pracą. - Przepraszam pana! to musi być strasznie męczące, pokazać nam wszystko - skupiam się na mężczyźnie, okazując mu trochę współczucia. - Może pomożemy poukładać panu te pudełeczka, w końcu przez nas narobił się panu tutaj taki bałagan - dalej ubolewam, choć czuję się niezbyt pewnie pod wpływem jego świdrującego spojrzenia. - Czy nie wygodniej powinno byłoby je prezentować na zapleczu? Doprawdy, te anomalie bardzo utrudniają codzienną pracę i utrzymanie porządku - nie jest to zbytnio przebiegłe i wcale ma nie być, by nie budziło podejrzeń. Może się nie zgodzić, w końcu nie pozwala nam dotykać biżuterii, tym bardziej się cieszę - ale tylko wewnętrznie - kiedy zgarnia kilka pudełek i kiwa na nas głową, zapraszając na zaplecze, gdzie znajduje się szafka pełna podobnych do siebie pudełek. Rozglądam się dyskretnie, gdy każe nam odłożyć pudełeczka na roboczy blat, zastawiony wcześniej prezentowanymi misternymi dziełami sztuki. - A może miałby Pan jakąś niezwykłą broszkę albo naszyjnik? - pytam, odwracając wzrok od pudełka, w którym znajduje się wypatrzony wcześniej pierścień. Staram się opanować, choć postawiono przede mną niełatwe zadanie - przełamanie klątwy na oczach właściciela, stanowi niesamowite wyzwanie. Jednak magiczne zabezpieczenie wydaje się być bardzo podstawowe, przy swojej znajomości run i obrony przed czarną magią, powinnam sobie z nim poradzić, bez większych komplikacji… Nic dziwnego, że z takimi zabezpieczeniami ktoś wcześniej go wykradł. Sklepikarz zajmuje się układaniem eksponatów na odpowiednie półki, więc nam chwilę czasu, by zacząć działać. Na dłoni noszę pierścionek, który nie powala ani wykonaniem ani ceną, ma jednak znaczenie sentymentalne. Przed wielu laty dostałam go od Gideona na urodziny i nie przyszłoby mi do głowy, że właśnie w taki sposób przyjdzie mi się z nim pożegnać. Jednak jeśli mamy wykraść pierścień i zrobić to niezauważalnie, musimy zostawić coś w zamian. Wracam na sklep, by tam rzucić zaklęcie użytkowe, stosunkowo proste - wcześniej dobrze przyglądałam się pierścieniowi, by odtworzyć jego wygląd. Geminio tworzy duplikat, to zawsze coś, choćby na jeden dzień, by zamydlić oczy sprzedawcy. Ukradkiem wsuwam go w dłoń Hanni, dając jej znać wzrokiem, by w odpowiednim momencie podmieniła błyskotki. Nie omówiłyśmy tego wcześniej, więc mam nadzieję, że zrozumie ten stworzony naprędce plan. Przynoszę więcej pudełek pozostawionych na ladzie, dając sobie chwilę czasu na zastanowienie, lecz tak, to musi być ta klątwa, żadna inna nie jest tak łatwa do rzucenia, a wątpliwe by jubiler korzystał z usług profesjonalistów w temacie zabezpieczeń. Wracając, ustawiam się tak, by nie było widać, jak sięgam po różdżkę, którą wykonuję ruch i prawie że bezgłośnie rzucam Finite incantatem na przeklęty obiekt.
Zaczynam narzekać, coraz bardziej przy każdej z błyskotek. - Sama nie wiem. Coś podobnego dostała Alice w prezencie ślubnym. Myślę, że powinniśmy zobaczyć więcej i wybrać najlepszy - zaczynam naciskać, by sprzedawca polatał trochę na zaplecze. Mam nadzieję, że stare kości w końcu się odezwą, a anomalie skutecznie uniemożliwiają swobodne przywoływanie pudełek z zabezpieczoną biżuterią. Ona zdecydowanie woli złoto, rubiny mogą zostać źle odebrane, w końcu to kamień charakterystyczny dla zwaśnionego rodu, żółć gryzie się z jej typem urody… Nie, nie, nie, zdecydowanie potrzebujemy czegoś innego. Wymyślam bez końca, jednocześnie chwaląc wszystkie prace, a pudełeczka powoli przestają mieścić się na ladzie. Mam nadzieję, że nie przesadzę i czarodziej nie wyklnie nas ze swojego lokalu, w chwilach przerwy zadaje mu pytania o rzemiosło - okazane zainteresowanie może wkupić nas w jego łaski. Mężczyzna choć początkowo oporny, zaczyna otwierać się nieznacznie. Opowiada nam kilka słów o każdym z pokazywanych pierścieni - jest niczym wytwórca różdżek, który pamięta każdą z wyprodukowanych nawet przed wielu laty. - Ojejku, ale strasznie to skomplikowane, Haniu! Jesteśmy tu już tyle czasu, a wciąż niczego nie mamy upatrzonego - wzdycham, wcale nie teatralnie, jestem umęczona wydziwaniem, które nie leży w mojej naturze, szczególnie nad tak misternie wykonaną pracą. - Przepraszam pana! to musi być strasznie męczące, pokazać nam wszystko - skupiam się na mężczyźnie, okazując mu trochę współczucia. - Może pomożemy poukładać panu te pudełeczka, w końcu przez nas narobił się panu tutaj taki bałagan - dalej ubolewam, choć czuję się niezbyt pewnie pod wpływem jego świdrującego spojrzenia. - Czy nie wygodniej powinno byłoby je prezentować na zapleczu? Doprawdy, te anomalie bardzo utrudniają codzienną pracę i utrzymanie porządku - nie jest to zbytnio przebiegłe i wcale ma nie być, by nie budziło podejrzeń. Może się nie zgodzić, w końcu nie pozwala nam dotykać biżuterii, tym bardziej się cieszę - ale tylko wewnętrznie - kiedy zgarnia kilka pudełek i kiwa na nas głową, zapraszając na zaplecze, gdzie znajduje się szafka pełna podobnych do siebie pudełek. Rozglądam się dyskretnie, gdy każe nam odłożyć pudełeczka na roboczy blat, zastawiony wcześniej prezentowanymi misternymi dziełami sztuki. - A może miałby Pan jakąś niezwykłą broszkę albo naszyjnik? - pytam, odwracając wzrok od pudełka, w którym znajduje się wypatrzony wcześniej pierścień. Staram się opanować, choć postawiono przede mną niełatwe zadanie - przełamanie klątwy na oczach właściciela, stanowi niesamowite wyzwanie. Jednak magiczne zabezpieczenie wydaje się być bardzo podstawowe, przy swojej znajomości run i obrony przed czarną magią, powinnam sobie z nim poradzić, bez większych komplikacji… Nic dziwnego, że z takimi zabezpieczeniami ktoś wcześniej go wykradł. Sklepikarz zajmuje się układaniem eksponatów na odpowiednie półki, więc nam chwilę czasu, by zacząć działać. Na dłoni noszę pierścionek, który nie powala ani wykonaniem ani ceną, ma jednak znaczenie sentymentalne. Przed wielu laty dostałam go od Gideona na urodziny i nie przyszłoby mi do głowy, że właśnie w taki sposób przyjdzie mi się z nim pożegnać. Jednak jeśli mamy wykraść pierścień i zrobić to niezauważalnie, musimy zostawić coś w zamian. Wracam na sklep, by tam rzucić zaklęcie użytkowe, stosunkowo proste - wcześniej dobrze przyglądałam się pierścieniowi, by odtworzyć jego wygląd. Geminio tworzy duplikat, to zawsze coś, choćby na jeden dzień, by zamydlić oczy sprzedawcy. Ukradkiem wsuwam go w dłoń Hanni, dając jej znać wzrokiem, by w odpowiednim momencie podmieniła błyskotki. Nie omówiłyśmy tego wcześniej, więc mam nadzieję, że zrozumie ten stworzony naprędce plan. Przynoszę więcej pudełek pozostawionych na ladzie, dając sobie chwilę czasu na zastanowienie, lecz tak, to musi być ta klątwa, żadna inna nie jest tak łatwa do rzucenia, a wątpliwe by jubiler korzystał z usług profesjonalistów w temacie zabezpieczeń. Wracając, ustawiam się tak, by nie było widać, jak sięgam po różdżkę, którą wykonuję ruch i prawie że bezgłośnie rzucam Finite incantatem na przeklęty obiekt.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W jej głowie zalęgło się mnóstwo myśli - czy to aby na pewno było to, czego szukały? Błagalnym spojrzeniem obdarzyła Josephine; liczyła na to, że odpowie szczerze na jej wezwanie, potwierdzi, przytaknie, skinie głową, ale i ona nie miała całkowitej pewności. Czy to wszystko było tego warte? Czy znajdowały się na właściwym tropie? Nie miała takiej pewności. Przywiodły je tu poszlaki, wiele wskazywało, że mogły okazać się słuszne, że przeczucia i wiara we własną intuicję mogły je doprowadzić właśnie tam, gdzie powinny się znaleźć. Nie ufała sobie. Miała wątpliwości. Świadomość, że reagowała instynktownie, a dopiero później analizowała swoje działania sprawiała, że zaczynała gręznąć w dziwnym dołku. Nie chciała popełnić błędu - zbyt bardzo przejmowała się swoim zadaniem, tym, że było to jej pierwsze tak ważne zadanie. Z tyłu głowy śledziły ją myśli o tym, jak wiele osób na nią liczy, a to jedynie wzmagało nerwy i nie pozwalało się odprężyć. Wiedziała, że to nie powinno tak wyglądać, nie czyniła tego dla nich, ani dla samej siebie. Doskonale rozumiała sens istnienia Zakonu Feniksa i tym, co może zmienić w życiu wielu czarodziejów, a mimo to nękała ją trema. To nie była próba, to nie był mecz quidditcha, ani wyzwanie. To coś o wiele ważniejszego, lecz dopiero czas miał pomóc jej dojrzeć i wejść w to płynnie, z lekkością.
Próba namówienia Kruegera do sprzedaży cacka wypadła kiepsko, a oferta handlowa nieszczególnie go interesowała. Opuścił swoją cenę, ale ta wciąż była zbyt wysoka. Horrendalna, śmieszna, absurdalna. Nie mogły sobie pozwolić na zakup tej błyskotki, a przecież — jeśli miała tak wielką wartość, musiały ją zdobyć mimo wszystko.
— To nieakceptowalne — westchnęła ciężko, unosząc brwi i spuszczając głowę; gorączkowo myśląc o jego propozycji, wpatrując się w pierścień. Palcami stukała o blat stołu, próbując wymyślić jakiś inny argument, który wspomógł by ich negocjacje, ale Krueger zdawał się być coraz bardziej pewny, co do wartości tego pierścienia. Skurczybyk wyczuł pismo nosem, zamierzał go sprzedać drożej niż początkowo zakładał. To nie dziwiło jej wcale, popyt wpływa na cenę znacząco. Gdy Josie zaproponowała obejrzenie czegoś innego, uniosła na nią piwne oczy, w któryś błyszczała chwilowa konsternacja. Nie chciały niczego innego, powinny się interesować właśnie tym. Pierścień zniknął w szkatule, a ta wraz z nim na zapleczu. Nie zwróciła uwagi na rękawiczki, które miał na sobie operując przy ozdobie, szczegół nie wart zarejestrowania zupełnie umknął jej uwadze. Nigdy nie podejrzewałaby, że mógłby być istotny i wzmógł czujność Fenwick.
— Josie...— zaczęła cicho, z lekkim rozgoryczeniem w głosie. Przepadło. Ich szansa przepadła. Przyniesione pudełka nie zawierały takich cacek, jak tamto - które od razu wpadło im w oko, było wyjątkowe i utwierdzało w przekonaniu, że jest dokładnie tym, czego szukały. Ze zniecierpliwieniem przyglądała sie kolejnym pierścieniom, ale to nie miało żadnego znaczenia, kiedy ten konkkretny już dawno wylądował na zapleczu. Myślała o tym, jak zmusić go do transakcji, kiedy Josie podejmowała swoją własną grę pełną manipulacji i sprytu.
— Sama już nie wiem, tyle tego wszystkiego, że wszystko mi się już miesza — poparła ją, z początku niepewnie, by w końcu pokręcić głową. Wzrok miała utkwiony nisko. Nie potrafiłaby mu skłamać w oczy, od razu by się zorientował. Fenwick radziła sobie o wiele lepiej. Miała jakiś plan, którego Hannah wcześniej nie dostrzegała. Ale im dalej w to brnęła, tym pewniej brzmiała, a to upewniło Wright w słuszności tego działania. Cokolwiek to było, powinna jej zaufać, pozwolić jej postępować według swojego pomysłu, jeśli istniał choćby cień szansy, że wypali.— Ma pan coś innego? Z rubinem, może? Albo jakimś ciekawszym wzorem?— marudziła, wtórując w tym koleżance. Nie było to do niej podobne. W niczym nie przypominała rozkapryszonej panny z wysokimi wymaganiami, ale ta gra stała się nawet zabawna. Nie musiała kłamać, płynęła z prądem wskazanym przez blondynkę, wybrzydzając przy najprostszych elementach.
— Nie sądziłam, że wybieranie biżuterii może być takie męczące — westchnęła cicho, starając się nie nadać swojemu głosowi zbyt teatralnego brzmienia. Kiepska w kłamstwie musiała być delikatna, łatwo mogła wpaść w groteskę, która jedynie rozzłościłaby sprzedawcę.
Kiedy Josephine wspomniała wreszcie o wejściu na zaplecze, spojrzała na nią, w końcu zaczynając rozumieć, o co jej przez cały czas chodziło. Piwne oczy błysnęły, a powietrze ugrzęzło w nadmuchanych płucach. Jednocześnie poczuła dziwny skurcz w żołądku, przeczuwała do czego to wszystko zmierza, czym się zakończy.
— Po prostu obejrzymy to, co pan jeszcze ma i albo coś wybierzemy, albo przestaniemy zawracać panu głowę — dodała, spoglądając na właściciela sklepu. Wzruszyła lekko ramionami, pokazując tym samym swoje lekkie zniecierpliwienie i zmęczenie. Zabrawszy pudełka udały się na tyły sklepu razem z nim, odłożyły je we wskazane miejsce. Poszukiwania właściwego się rozpoczęły. Ukradkiem rozglądała się dookoła, próbując odszukać odpowiednią szkatułę, kiedy Krueger odkładał pudełka na właściwe miejsca. Udawała, że poszukuje czegoś odpowiedniego, raz po raz komentując i komplementując jego zbiory.
Niespodziewanie, w jej dłoniach znalazł się pierścień. Spojrzenie Josie mówiło jej jednak, że nie jest on prawdziwy. Jej ciche wyjście musiało wiązać się z tym pomysłem, a wodząc za jej spojrzeniem odnalazła właściwą szkatułę. Przełknęła ślinę i skinęła lekko głową, na znak, że wie, co powinna robić. Wiedziała, oczywiście. Josephine musiała odwracać jego uwagę, pilnować, by miała kilka sekund na podmienienie pierścionków. Czekała na odpowiednią chwilę. I ta nadeszła, gdy Krueger miał problem z włożeniem pudełka, które zdawało się nie pasować do miejsca, które na nie przeznaczył. Lekkim, cichym ruchem wyciągnęła właściwy pierścień, wkładając na jego miejsce ten podarowany jej przez Josephine. Trwało to moment, w którym postarała się, by ulokowana podróbka była tak samo wyeksponowana, jak wcześniej oryginał. Niezauważalnie wsunęła go do kieszonki przy pasku, po czym odeszła kilka kroków i westchnęła ze zniecierpliwieniem, przystając przy jakimś naszyjniku.
— Jestem już zmęczona, możemy wrócić tu jutro? Już mieni mi się w oczach od tego wszystkiego. Postaram się zajrzeć do niej wcześniej, zerknęłabym do jej szkatuły przed przyjściem — zaproponowała głośno, odwracając się do nich. — Przepraszam, panie Krueger, ale to dla nas trudny i ważny wybór. Chyba musimy się z tym przespać — mruknęła niepewnie, unikając jego wzroku. Szybko minęła Fenwick i wyszła z powrotem do sklepu. — Dziękujemy za poświęcony czas i do jutra!— pożegnała się z właścicielem, pragnąc jak najszybciej opuścić sklep. Jutro będzie musiała go odwiedzić i wyjaśnić, że zdecydowały się na coś zupełnie innego. Nie mogła pozwolić sobie na konflikt z nim, jego sklep mieścił się nieopodal jej własnego. Oskarżenie ją o cokolwiek położy interes na deski na dobre, musiała wymyślić coś, co pozwoli jej zachować dobre relacje z jubilerem.
Opuściwszy sklep od razu udała się w kierunku swojego, dopiero pod jego drzwiami zatrzymała się, oddychając głęboko i ciężko. Przez chwilę zapomniała o Josie, odwróciła się za siebie, by na nią poczekać.
Próba namówienia Kruegera do sprzedaży cacka wypadła kiepsko, a oferta handlowa nieszczególnie go interesowała. Opuścił swoją cenę, ale ta wciąż była zbyt wysoka. Horrendalna, śmieszna, absurdalna. Nie mogły sobie pozwolić na zakup tej błyskotki, a przecież — jeśli miała tak wielką wartość, musiały ją zdobyć mimo wszystko.
— To nieakceptowalne — westchnęła ciężko, unosząc brwi i spuszczając głowę; gorączkowo myśląc o jego propozycji, wpatrując się w pierścień. Palcami stukała o blat stołu, próbując wymyślić jakiś inny argument, który wspomógł by ich negocjacje, ale Krueger zdawał się być coraz bardziej pewny, co do wartości tego pierścienia. Skurczybyk wyczuł pismo nosem, zamierzał go sprzedać drożej niż początkowo zakładał. To nie dziwiło jej wcale, popyt wpływa na cenę znacząco. Gdy Josie zaproponowała obejrzenie czegoś innego, uniosła na nią piwne oczy, w któryś błyszczała chwilowa konsternacja. Nie chciały niczego innego, powinny się interesować właśnie tym. Pierścień zniknął w szkatule, a ta wraz z nim na zapleczu. Nie zwróciła uwagi na rękawiczki, które miał na sobie operując przy ozdobie, szczegół nie wart zarejestrowania zupełnie umknął jej uwadze. Nigdy nie podejrzewałaby, że mógłby być istotny i wzmógł czujność Fenwick.
— Josie...— zaczęła cicho, z lekkim rozgoryczeniem w głosie. Przepadło. Ich szansa przepadła. Przyniesione pudełka nie zawierały takich cacek, jak tamto - które od razu wpadło im w oko, było wyjątkowe i utwierdzało w przekonaniu, że jest dokładnie tym, czego szukały. Ze zniecierpliwieniem przyglądała sie kolejnym pierścieniom, ale to nie miało żadnego znaczenia, kiedy ten konkkretny już dawno wylądował na zapleczu. Myślała o tym, jak zmusić go do transakcji, kiedy Josie podejmowała swoją własną grę pełną manipulacji i sprytu.
— Sama już nie wiem, tyle tego wszystkiego, że wszystko mi się już miesza — poparła ją, z początku niepewnie, by w końcu pokręcić głową. Wzrok miała utkwiony nisko. Nie potrafiłaby mu skłamać w oczy, od razu by się zorientował. Fenwick radziła sobie o wiele lepiej. Miała jakiś plan, którego Hannah wcześniej nie dostrzegała. Ale im dalej w to brnęła, tym pewniej brzmiała, a to upewniło Wright w słuszności tego działania. Cokolwiek to było, powinna jej zaufać, pozwolić jej postępować według swojego pomysłu, jeśli istniał choćby cień szansy, że wypali.— Ma pan coś innego? Z rubinem, może? Albo jakimś ciekawszym wzorem?— marudziła, wtórując w tym koleżance. Nie było to do niej podobne. W niczym nie przypominała rozkapryszonej panny z wysokimi wymaganiami, ale ta gra stała się nawet zabawna. Nie musiała kłamać, płynęła z prądem wskazanym przez blondynkę, wybrzydzając przy najprostszych elementach.
— Nie sądziłam, że wybieranie biżuterii może być takie męczące — westchnęła cicho, starając się nie nadać swojemu głosowi zbyt teatralnego brzmienia. Kiepska w kłamstwie musiała być delikatna, łatwo mogła wpaść w groteskę, która jedynie rozzłościłaby sprzedawcę.
Kiedy Josephine wspomniała wreszcie o wejściu na zaplecze, spojrzała na nią, w końcu zaczynając rozumieć, o co jej przez cały czas chodziło. Piwne oczy błysnęły, a powietrze ugrzęzło w nadmuchanych płucach. Jednocześnie poczuła dziwny skurcz w żołądku, przeczuwała do czego to wszystko zmierza, czym się zakończy.
— Po prostu obejrzymy to, co pan jeszcze ma i albo coś wybierzemy, albo przestaniemy zawracać panu głowę — dodała, spoglądając na właściciela sklepu. Wzruszyła lekko ramionami, pokazując tym samym swoje lekkie zniecierpliwienie i zmęczenie. Zabrawszy pudełka udały się na tyły sklepu razem z nim, odłożyły je we wskazane miejsce. Poszukiwania właściwego się rozpoczęły. Ukradkiem rozglądała się dookoła, próbując odszukać odpowiednią szkatułę, kiedy Krueger odkładał pudełka na właściwe miejsca. Udawała, że poszukuje czegoś odpowiedniego, raz po raz komentując i komplementując jego zbiory.
Niespodziewanie, w jej dłoniach znalazł się pierścień. Spojrzenie Josie mówiło jej jednak, że nie jest on prawdziwy. Jej ciche wyjście musiało wiązać się z tym pomysłem, a wodząc za jej spojrzeniem odnalazła właściwą szkatułę. Przełknęła ślinę i skinęła lekko głową, na znak, że wie, co powinna robić. Wiedziała, oczywiście. Josephine musiała odwracać jego uwagę, pilnować, by miała kilka sekund na podmienienie pierścionków. Czekała na odpowiednią chwilę. I ta nadeszła, gdy Krueger miał problem z włożeniem pudełka, które zdawało się nie pasować do miejsca, które na nie przeznaczył. Lekkim, cichym ruchem wyciągnęła właściwy pierścień, wkładając na jego miejsce ten podarowany jej przez Josephine. Trwało to moment, w którym postarała się, by ulokowana podróbka była tak samo wyeksponowana, jak wcześniej oryginał. Niezauważalnie wsunęła go do kieszonki przy pasku, po czym odeszła kilka kroków i westchnęła ze zniecierpliwieniem, przystając przy jakimś naszyjniku.
— Jestem już zmęczona, możemy wrócić tu jutro? Już mieni mi się w oczach od tego wszystkiego. Postaram się zajrzeć do niej wcześniej, zerknęłabym do jej szkatuły przed przyjściem — zaproponowała głośno, odwracając się do nich. — Przepraszam, panie Krueger, ale to dla nas trudny i ważny wybór. Chyba musimy się z tym przespać — mruknęła niepewnie, unikając jego wzroku. Szybko minęła Fenwick i wyszła z powrotem do sklepu. — Dziękujemy za poświęcony czas i do jutra!— pożegnała się z właścicielem, pragnąc jak najszybciej opuścić sklep. Jutro będzie musiała go odwiedzić i wyjaśnić, że zdecydowały się na coś zupełnie innego. Nie mogła pozwolić sobie na konflikt z nim, jego sklep mieścił się nieopodal jej własnego. Oskarżenie ją o cokolwiek położy interes na deski na dobre, musiała wymyślić coś, co pozwoli jej zachować dobre relacje z jubilerem.
Opuściwszy sklep od razu udała się w kierunku swojego, dopiero pod jego drzwiami zatrzymała się, oddychając głęboko i ciężko. Przez chwilę zapomniała o Josie, odwróciła się za siebie, by na nią poczekać.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Kobiety z pewnością nie stałyby się profesjonalnymi złodziejkami, ale połączenie aurorskiego sprytu i wrightowskiej zręczności pozwoliło im na dokonanie zamiany pierścienia. Właściciel sklepu jubilerskiego, zaaferowany prezentowaniem towarów oraz zaspokajaniem ciekawości klientek, nie zauważył tej drobnej machlojki. Zakonniczki opuściły sklep bez problemów i rozsądnie dopiero w bezpiecznej bliskości pracowni miotlarskiej Hannah mogły przyjrzeć się wykradzionemu przedmiotowi.
Kamień, który tkwił w ozdobnym pierścieniu, emanował czystą, dobrą energią. Przyciągał wzrok, rozgrzewał trzymające go dłonie, lśnił nawet w półmroku. Wydawało się, że Hannah i Josephine znalazły to, czego szukały - niezbędny element całości, mającej pomóc Zakonowi Feniksa.
Kamień, który tkwił w ozdobnym pierścieniu, emanował czystą, dobrą energią. Przyciągał wzrok, rozgrzewał trzymające go dłonie, lśnił nawet w półmroku. Wydawało się, że Hannah i Josephine znalazły to, czego szukały - niezbędny element całości, mającej pomóc Zakonowi Feniksa.
Złotawo upierzona sowa leciała nisko i szybko, przemykając niemal bezgłośnie przez niemal opuszczony Londyn. Nie oglądała się za siebie, wyraźnie będąc jednym z tych magicznych listonoszy, którzy nigdy się nie spóźniają, doręczając przesyłkę tak szybko, jak to tylko było możliwe. Po chwili zniżyła lot jeszcze bardziej, a wprawne oczy pojedynczych przechodniów mogły zauważyć, jak wstążeczka przytrzymującą list przy nóżce ptaka rozwiązuje się i znika, a sama wiadomość opada delikatnie na ziemię, trafiając idealnie na wycieraczkę Sklepu Jubilerskiego.
Sennet nie miała zamiaru zwalniać lotu. Po prostu pędziła dalej, zaczynając wznosić się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu zniknęła w mroku nocy.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec na ulicy niewielki list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Sennet nie miała zamiaru zwalniać lotu. Po prostu pędziła dalej, zaczynając wznosić się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu zniknęła w mroku nocy.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec na ulicy niewielki list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu! Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
· Jon Jones – wysłannik Ministerstwa Magii, zaginął w akcji na służbie. Jego ciało zostało znalezione tydzień później. Odszedł z różdżką w ręki, przyczyną zgonu było wykrwawienie.
· Tolmund Russell – pracownik Ministerstwa Magii, zginął na służbie w trakcie patrolowania Londynu. Jego ciało znaleziono z licznymi złamaniami na jednej z ulic. Jego partner został uznany za zaginionego.
· Johnson Vanity – sprzątacz, który został zamordowany, gdy próbował ratować życie swojej dziesięcioletniej córki oraz jej mugolskiej przyjaciółki. Dziewczynki uszły z życiem. Johnson został znaleziony dwa dni później w okolicznym śmietniku przez sąsiadkę. Ciało nosiło ślady tortur.
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
· Jon Jones – wysłannik Ministerstwa Magii, zaginął w akcji na służbie. Jego ciało zostało znalezione tydzień później. Odszedł z różdżką w ręki, przyczyną zgonu było wykrwawienie.
· Tolmund Russell – pracownik Ministerstwa Magii, zginął na służbie w trakcie patrolowania Londynu. Jego ciało znaleziono z licznymi złamaniami na jednej z ulic. Jego partner został uznany za zaginionego.
· Johnson Vanity – sprzątacz, który został zamordowany, gdy próbował ratować życie swojej dziesięcioletniej córki oraz jej mugolskiej przyjaciółki. Dziewczynki uszły z życiem. Johnson został znaleziony dwa dni później w okolicznym śmietniku przez sąsiadkę. Ciało nosiło ślady tortur.
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
I show not your face but your heart's desire
22.11.1957
Listopadowy wieczór ciągnął się jedną wielką, deszczową całością już od godziny 16. Aurora pluła sobie w brodę, że nie zdecydowała się na wcześniejszą wyprawę do miasta, ale z jakiegoś powodu zwlekała z decyzją. Może miała nadzieję, że jej mama zmieni zdanie i ostatecznie nie będzie chciała sprzedać rodzinnej pamiątki?
Jednak pani Sprout była zdecydowana — widziała, że zarówno jej mąż, jak i dzieci urabiają sobie łokcie byle tylko zakupić lekarstwa lub zdobyć składniki, aby Aurora mogła je wyrobić. Pani Sprout była kobietą niezwykle dumną i postanowiła sobie, że przynajmniej częściowo ulży rodzinie w nadchodzących ciężkich miesiącach. Ostatecznie bowiem na co jej świecidełka, jeśli nawet wyjście przed dom sprawiało jej trudność.
Aurora i pan Sprout długo prosili ją, żeby przemyślała swoją decyzję. Niestety oznajmiła, że albo zrobi to któreś z nich, albo ona sama wybierze się do Londynu, co przy jej obecnych trudnościach z oddychaniem mogło się zakończyć tragicznie.
Tak więc właśnie dzisiaj, Aurora kroczyła ulicą Pokątną, dziwiąc się strasznie, jak wiele zmieniło się tutaj od jej ostatniej wizyty. Owszem, było już późne popołudnie, ale nawet o późniejszych godzinach wcale nie tak dawno temu ulice potrafiły być pełne klientów wszystkich sklepów. Jednak prawda była taka, że trudno o klientów, gdy nad wszystkimi wisi widmo wojny.
Dłoń młodej kobiety zaciskała się kurczowo na niewielkiej chusteczce ukrytym w kieszeni jej płaszcza. Gdyby go zgubiła, nie wywołałaby niczyjej złości, a raczej zawód… A to było chyba gorsze niż krzyki.
Sklep, do którego zmierzała, jaśniał wciąż ciepłem wylewającym się z witryny, oświetlając mokry chodnik i srebrząc powiększające się kałuże.
Aurora jak przez mgłę kojarzyła szept nazwiska, które wymówiła jej matka, ale natłok ostatnich wydarzeń spowodował jakieś niejasne zaćmienie, jej dotąd niezwykłej pamięci Może dlatego ostatecznie zdecydowała, że to ona wybierze się do Londynu? Nie rozumiała wciąż przedziwnych spojrzeń, jakie wymienili państwo Sprout między sobą. Chyba wzięli za dobrą monetę również to, że Aurora wzięła ze sobą najładniejszy płaszcz, który trzymała na specjalne okazje.
Była również jedną z nielicznych kobiet, które wbrew modzie nie przycinała włosów na krótko, a pozwalała długim złotym falom spływać na jej ramiona i plecy. To, co ona wzięła za zwykłą wyprawę do miasta, jej rodziców nastrajało w przedziwny sposób… Jakby się czegoś spodziewali…
Ona jednak poprawiła swoją prostą sukienkę w kolorze burzowego nieba, zarzuciła płaszcz i wtedy zniknęła w kominku, żeby teraz, po krótkim spacerze, stanąć przed drzwiami. Poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku, bo zdała sobie sprawę, że być może nikt nie zechce odkupić pierścionka. Co prawda wyszedł on przed laty spod dłoni samego mistrza, ale jednak… czy nie wszystkie w tym sklepie właśnie takie były?
Pchnęła drzwi, które może nie tyle skrzypnęły, ile dały znać, że ktoś wszedł do środka.
- Dobry wieczór. - Powiedziała Aurora, ocierając z policzka ostatnie, ale i pierwsze krople deszczu, które zastały ją zaraz przed wejściem.
Zdało się jej, że zobaczyła kształt pleców, gdzieś w tylnej części sklepu, więc ściskając przed sobą torebkę z różdżką, a drugą wciąż zaciskając na drobnym zawiniątku w kieszeni, podeszła do lady.
Zrozumiała jednak, że odezwała się za cicho, jakby z nerwów nie mogła powiedzieć nic głośniejszego niż własny przydech.
- Dobry wieczór. - Powtórzyła do pleców - [b]Chciałabym się dowiedzieć, czy skupują państwo swoje dawne wyroby.
Wyciągnęła drobną dłoń z haftowaną chusteczką i położyła na ladzie.
I wtedy właśnie ciemne plecy stały się pół zacienionym bokiem, a potem oświetloną twarzą i Aurora poczuła, jak cała krew odpływa jej z twarzy.
Jeśli do tej pory uważała, że była zdenerwowana, to teraz skuliła się w sobie jeszcze bardziej.
Po drugiej stronie lady stał nie kto inny jak jej niedoszły narzeczony.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sklep jubilerski
Szybka odpowiedź