Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Kuchnia w całym mieszkaniu wydaje się po prostu...pusta. Może wynika to z faktu, że wszelkie posiłki właściciel jada w innych miejscach, a wszystkie konieczne przybory kurzą się w szafkach. To co można zawsze tutaj znaleźć to kawa, a jedyną sensową potrawą, jaką w ogóle potrafi tutaj przygotować - to jajecznica. Nie żeby mu się za często zdarzało.
Na to pomieszczenie nałożone jest zaklęcia Muffliato, Cave Inimicum.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 02.09.17 18:29, w całości zmieniany 1 raz
Na uśmiech naturalnie odpowiedziała uśmiech. Gdy zaczął przybierać coraz weselszą przez to i jawniejszą formę oparła brodę na łokciu zasłaniając usta palcami. Chwilo odwracając uwagę od ręcznika obserwowała jak jego twarz zmienia barwy. Może kolor nie był tak wyrazisty jak włosy ale Judith czuła się usatysfakcjonowana uzyskaną odpowiedzią. - Nie masz za co przepraszać. - zapewniła go zajmując trochę wygodniejszą pozycję. Oczywiście nie mogła powiedzieć tego na głos ale z tego co zdążyła zauważył Weasley nie miał się czego wstydzić. A może jednak.. odruchowo przeniosła wzrok na kieszeń w której trzymała różdżkę. Tyko na kilka sekund i zapewnie, że nic nie widziałam Obiecała przed Merlinem i sobą ale jej okazja właśnie minęła. Kiwnęła ze zrozumieniem głową gdy Barry uprzedził, że pójdzie się ubrać. W tym samym czasie Judith pozwolił sobie na szeroki, rozbawiony uśmiech który ostatkiem silnej woli starła gdy tylko chłopak ponownie pojawił się w kuchni. Zastanawiała się tylko co by zrobił gdyby jednak nie pozwoliłaby mu się ubrać. Mogło być przecież bardzo ciekawie. Taki interesujący pierwszy dzień w kraju. Ponownie kiwnęła głową w geście zgody. - Nie chcemy przecież żeby biedny Samuel zbytnio się unosił. Zresztą nie jestem pewna czy oboje byście to przeżyli. - uśmiechnęła się wesoło już sobie wyobrażając minę brata gdyby o tym usłyszał. Pomijając już zachowanie Barrego w jego mieszkaniu. Judith spodziewała się, że większe problemy miałby z faktu gorszenia jego małej siostrzyczki. W końcu w oczach niektórych Jude jest wciąż niewinną dziewczynką o zajęczym sercu. - Nie przejmuj się mną. - podniosła się z miejsca stając tuż obok Barrego. - Sama się obsłudze choć za dużego wyboru tu nie ma - już wcześniej zdarzyła się zorientować, że pewne stereotypy odnośnie mieszkających samotnie mężczyzn nie są bezpodstawne. Tak na przykład kuchnia w której praktycznie wiało pustkami. Była wstanie się założyć, że gdyby głębiej poszukała gdzież znalazłaby butelkę z kolorowym płynem ale picie w biały dzień jak na razie wydawało się kiepskim pomysłem. Wyciągnęła szklankę i nalała sobie wody z czajnika, pozostałość po porannej kawie. Upiła ze dwa łyki po czym wróciła na swoje poprzednie miejsce. - Jak wylądowałeś pod dachem mojego brata? Nie wiedziałam, że ty i Sam się dogadujecie - zaczęła ostrożnie rozmowę.
Rudzielec wolałby nie wiedzieć, co w tym momencie pomyślała Judith jak i to, że zakazałaby jemu się ubrać. To byłoby nieprzyzwoite. W końcu rudzielec ma narzeczoną. Gdyby pamiętał o Judith, nie paradowałby jak nowo narodzony Adam z przepasanym ręcznikiem, tylko by się ubrał, aby nie zrobić nikomu szkód moralnych. Ale już nie można cofnąć czasu, trzeba zmierzyć się z tym, co się dzieje obecnie, a więc z rozweseloną Judith, która złapała po prostu nie lada okazję.
Zaśmiał się z jej słów słysząc jej myśl, która jest wielce prawdopodobna spełnienia tego, jeśli prawda wyjdzie na jaw. Lepiej sobie tego nie wyobrażać, bo auror potrafi czasem mocno zaskoczyć! Żeby on tylko, jak na samą myśl o nim, nie zjawił się na zawołanie. Może i teraz by mógł, bo już jest ubrany, ale i tak może niech ciut później się zjawi? Tak byłoby ... najlepiej? - Nie wiem czego oczekiwałaś w domu aurora. I tak jest dobrze.- dodał żartobliwie. W sumie nie narzekał, bo sam przywykł do bardzo małych dawek żywieniowych. W zupełności jemu starczało to, co jest. A obiad, co on ma na myśli - po prostu. Kanapki. Albo coś na szybko smażone, bo nie przywykł do pełnych porcji. W końcu co za dużo, to nie zdrowo, lecz na jego wychudzone ciało, stanowczo jadł za mało. Ale już przywykł do tego, że chudnie po prostu.Wypił kolejne trzy łyki soki, nim znad szklanki obserwował, jak sobie wędruje z miejsca na miejsce. Oczywiście z uśmiechem na twarzy, bo nie można powiedzieć jedno, że jest brzydka. Była ładną dziewczyną, trzeba jej to przyznać! Lecz on już ma swoją wybrankę, jak i swoje zobowiązania. Pomińmy Polkę, która dzieli jego serce na pół. Zwariowana dziewczyna.
- Aż tak to nie. Po prostu teraz mam kiepską sytuację i Samuel postanowił mi pomóc chwilowo pozwalając mi tu nocować. Lecz spokojnie, na dniach się wyprowadzę, to się zrobi większa przestrzeń.- powiedział wesoło bawiąc się szklanką w dłoni. Nie, żeby teraz chciał stąd się wynieść, skoro doszła nowa lokatorka. Ale no postanowił dłużej nie dzierżawić łóżka i po prostu wynająć sobie za zgodą Cartera pokój, by mieć miejsce do spania. Bo pracę ma, posiłki raczej się nie zmienią i jak były marne, tak one pozostaną. Więc zbyt wiele się nie zmieni.
Zaśmiał się z jej słów słysząc jej myśl, która jest wielce prawdopodobna spełnienia tego, jeśli prawda wyjdzie na jaw. Lepiej sobie tego nie wyobrażać, bo auror potrafi czasem mocno zaskoczyć! Żeby on tylko, jak na samą myśl o nim, nie zjawił się na zawołanie. Może i teraz by mógł, bo już jest ubrany, ale i tak może niech ciut później się zjawi? Tak byłoby ... najlepiej? - Nie wiem czego oczekiwałaś w domu aurora. I tak jest dobrze.- dodał żartobliwie. W sumie nie narzekał, bo sam przywykł do bardzo małych dawek żywieniowych. W zupełności jemu starczało to, co jest. A obiad, co on ma na myśli - po prostu. Kanapki. Albo coś na szybko smażone, bo nie przywykł do pełnych porcji. W końcu co za dużo, to nie zdrowo, lecz na jego wychudzone ciało, stanowczo jadł za mało. Ale już przywykł do tego, że chudnie po prostu.Wypił kolejne trzy łyki soki, nim znad szklanki obserwował, jak sobie wędruje z miejsca na miejsce. Oczywiście z uśmiechem na twarzy, bo nie można powiedzieć jedno, że jest brzydka. Była ładną dziewczyną, trzeba jej to przyznać! Lecz on już ma swoją wybrankę, jak i swoje zobowiązania. Pomińmy Polkę, która dzieli jego serce na pół. Zwariowana dziewczyna.
- Aż tak to nie. Po prostu teraz mam kiepską sytuację i Samuel postanowił mi pomóc chwilowo pozwalając mi tu nocować. Lecz spokojnie, na dniach się wyprowadzę, to się zrobi większa przestrzeń.- powiedział wesoło bawiąc się szklanką w dłoni. Nie, żeby teraz chciał stąd się wynieść, skoro doszła nowa lokatorka. Ale no postanowił dłużej nie dzierżawić łóżka i po prostu wynająć sobie za zgodą Cartera pokój, by mieć miejsce do spania. Bo pracę ma, posiłki raczej się nie zmienią i jak były marne, tak one pozostaną. Więc zbyt wiele się nie zmieni.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lekko ironiczny uśmiech zakręcił się wokół ust Judith - Pewnie masz rację. Gdy ugania się za całym złem tego świata nie ma się czasu na przyziemne sprawy. Tylko gdzie ta cała dobroć gdy każe nam głodować? –spytała retorycznie. Dla podkreślenia swoich słów na chwilę otworzyła lodówkę w której hulał wiatr. - Zrobię jakieś zakupy. Nic wam się nie stanie gdy od czasu do czasu zjecie coś normalnego - mruknęła pod nosem nad wyraz poważnym tonem. Zaraz jednak z jej gardła wydobył się cichy śmiech. - Zabrzmiałam jak doświadczona matrona piątki dzieci - musiała przecież kiedyś wyjść z mieszkania brata. Tyle, że jej myśli nie krążyły wokół pożywienia lecz sklepu Sproutów na Pokątnej. Tera tylko musiała się zastanowić czy pójdzie tam by kupić kilka roślin czy błagać o pracę. Może jednak na razie zostańmy przy drugiej opcji. Judith nie chciała zostawać w Anglii dłużej niż na miesiąc może dwa. Nie, dwa miesiące to zdecydowanie za długo. Nie może spędzić dwóch pełni w tym samym miejscu. To zbyt niebezpieczne, nawet ona nie chciała tak ryzykować. Upiła łyk wody instynktownie przeglądając się w jej tafli. Ta kobieca skromność zaśmiała się pod nosem chwilę później wsłuchując się w słowa Barrego. Kiwnęła głową w geście zrozumienia. To było bardzo podobne do Samuela. Oparła głowę na zaciśniętej pięści nie spuszczając wzroku z Weasleya. - Jego świątobliwość Samuel Sakamnder - zażartowała. Czy już ktoś wspomniał, że sytuacja pomiędzy rodzeństwem Skamander jest dość newralgiczna? - Mnie na pewno nie przeszkadzasz - zapewniła spokojnie po raz kolejny sięgając po wodę. - Sama nie zajmuje dużo miejsca podobnie jak moje rzeczy. Zresztą miło by było mieć się do kogoś odezwać gdy Sam robi…to co on sobie robi - machnęła na to ręką. Podkuliła nogi pod brodę ponowie biorąc łyk wody. - Trochę mnie nie było. Londyn się zmienił a starzy przyjaciele pewnie już o mnie zapomnieli - wzruszyła lekko ramionami w zasadzie nie widząc w tym nic złego. - Przydałby mi się towarzysz - zaproponowała umyślnie wplatając w ton swojego głosu lekkie zawstydzenie czy niepewność. To przecież nie jest tak, że od razu proponowała mu, żeby zapomniał o całym świecie i razem poszli przeanalizować strukturę łóżka czy kanapy. To tylko niewinna propozycja, która mogło w sumie oznaczać wszystko.
Cicho prychnął, jak i pokręcił głową, lecz uśmiech nie schodził z jego ust. - Daj spokój. Żaden z nas nie głoduje. Czy wyglądamy, jak na umarlaków?- rzucił wesoło. Niech tylko nie zacznie myśleć, że zostanie domową kucharką. Rudzielcowi niewiele do jedzenia wystarczało, Samuelowi też, więc w tym akurat nie było żadnego problemu. Po co się opychać zbędnym jedzeniem. - Daj spokój, jest dobrze.- powiedział, choć wątpił, aby jego posłuchała. Czyli jeszcze jutro będzie miał porządny posiłek, a już potem będzie jeść po swojemu, z własnymi minimalnymi racjami. - No trochę... ale nie zmieniaj się w matkę.- zaśmiał się na samą myśl, by młoda dwudziestolatka miałaby być matką zarówno dla starszego brata, jak i dla rudzielca. Wystarczy mieć jedną matkę. I ech, chyba będzie musiał unikać kobiet, które lubią matkować. Przecież wygląda [zmizerniało] doskonale! Cóż więcej można by od niego oczekiwać z takim pięknym ciałem, które z resztą sama chwilę temu widziała? Tylko ćwiczyć je fizycznie, nic więcej!
Upił kolejne łyki soku pomarańczowego, który jakoś lubił szybko znikać z jego szklanki. Dobry sok, dobre, wręcz doborowe towarzystwo. Póki nie ma starszego nadzorczego, wszystkie ruchy były dozwolone, chociaż Barry i tak będzie trzymał pewne granice. W końcu nie chce naruszyć pewnych granic. Nie tylko między gościnnością Skamandera, lecz też i jego narzeczeństwem. Nieco zaśmiał się słysząc, jak Judith określiła swojego brata i już wiedział, że przy niej może czasem żartować z jego brata. Że nie zje jego za najdrobniejszy żart na starszego aurora.
- Może jeśli zechcesz, to oprowadzę Ciebie po Londynie. Dla mnie to raczej może nie być większego problemu, bo mam wolne popołudnia i wieczory, chociaż latem wszystko piękniejsze się zdaje.- powiedział spokojnie, z uśmiechem na ustach chcąc pomóc panience w mieście. To raczej nie jest nic złego, prawda? Zwykłe oprowadzenie po mieście. Po mieście pełnego świadków, wiec też i rudzielec przyzwoicie by się zachowywał względem Judith. W końcu nie może sobie na zbyt wiele wtedy pozwolić, o co nawet jej brat powinien wtedy być spokojny, gdy się dowie o spacerze. Zaraz aż dopił sok, a szklankę odłożył do zlewu, czyszcząc ją pod bieżącą wodą.
Upił kolejne łyki soku pomarańczowego, który jakoś lubił szybko znikać z jego szklanki. Dobry sok, dobre, wręcz doborowe towarzystwo. Póki nie ma starszego nadzorczego, wszystkie ruchy były dozwolone, chociaż Barry i tak będzie trzymał pewne granice. W końcu nie chce naruszyć pewnych granic. Nie tylko między gościnnością Skamandera, lecz też i jego narzeczeństwem. Nieco zaśmiał się słysząc, jak Judith określiła swojego brata i już wiedział, że przy niej może czasem żartować z jego brata. Że nie zje jego za najdrobniejszy żart na starszego aurora.
- Może jeśli zechcesz, to oprowadzę Ciebie po Londynie. Dla mnie to raczej może nie być większego problemu, bo mam wolne popołudnia i wieczory, chociaż latem wszystko piękniejsze się zdaje.- powiedział spokojnie, z uśmiechem na ustach chcąc pomóc panience w mieście. To raczej nie jest nic złego, prawda? Zwykłe oprowadzenie po mieście. Po mieście pełnego świadków, wiec też i rudzielec przyzwoicie by się zachowywał względem Judith. W końcu nie może sobie na zbyt wiele wtedy pozwolić, o co nawet jej brat powinien wtedy być spokojny, gdy się dowie o spacerze. Zaraz aż dopił sok, a szklankę odłożył do zlewu, czyszcząc ją pod bieżącą wodą.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mimowolnie zlustrowała go wzrokiem bez problemu przypominając sobie co chowa pod ubraniem. - No nie - przyznała przeciągając lekko niektóre litery. - Masz rację rzeczywiście trochę przesadzam - uśmiechnęła się wesoło ale i tak zrobić coś na kolacje i na obiad. Sama nie będzie się przecież żywić się byle czym. Musiała przytyć jeśli nie chciała dalej wyglądać jak wychudzone zwierze. - Dobrze, dobrze już się poddaję - wzniosła ręce w obronnym geście cicho się śmiejąc. I tak zrobi swoje przecież nikt jej nie zabroni. Już niemal to widziała jak dwaj gentelmani zabronią jej wchodzić do kuchni…bo to przecież nie wypada. Nie mogą się powstrzymać parsknęła głośnym śmiechem. - Nie miałam takiego zamiaru –dodała po cichu dokładając do tego lekko konspiracyjny uśmiech. Jak to szło? Dużo zabawy mało odpowiedzialności? Na szczęście Judith nie krępowały żadne zasady. W zasadzie nie przeszkadzało jej nawet, że znajdowali się na terytorium brat. Każdy czasem lubi przekraczać pewne granice. Zresztą te ściany widziała nie jedno…była wstanie postawić na to stadninę ojca. Co do narzeczeństwa Barrego to zawsze mogła udawać, że o niczym nie wiedziała. Zresztą co to są za deprawujące rozważania?! Ona tylko grzecznie rozmawia i stara się być miła dla starego znajomego. - Jesteś bardzo miły - posłała mu lekki uśmiech. Podniosła się z miejsca, przeszła te parę korków usiadła na blacie tuż obok zlewu. - Może dzisiaj wybierzemy się na spacer? - zaproponowała już trochę odważniej. - Będziesz mógł mi pokazać, że Londyn jest równie interesujący w środku zimy co podczas słonecznego lata - zachęciła go śledząc wzrokiem większości wykonywanych przez niego czynności. - Ostrzegam, że może być ciężko - uśmiechnęła się wyzywając zza szklanki którą wciąż trzymała w dłoni. Gdy ta była pusta odłożyła ją do zlewu. Zsunęła się z blatu i prześlizgnęła się tuż obok Barrego. Umyła szklankę i odstawiła ją na pobliską suszarkę. Przysnęła odrobiną wody w stronę chłopaka - To jak będzie? Podejmiesz wyzwanie? - chwilę później znów usiadła na blacie nie przestając się uśmiechać w ten dziwny dwuznaczny sposób.
Nie mógł się nie zaśmiać widząc, jak zarówno jego lustruje wzrokiem, jak i to, jak się przyznała do własnego błędu. Jak to zabawnie brzmi z jej ust. Może przekona się, że nie musi im nic wybujałego gotować? Naprawdę, kanapki im wystarczą. Nic więcej do szczęścia nie potrzebują. Zaraz też on z nią się śmieje poddając chwili swobody i radości. Co tu mówić, nic, tylko można cieszyć się z podjętej przez nią decyzji. Rolę matki kto inny ma i lepiej tego po prostu nie odbierać. Postanowił nie pogrążać samego siebie i dać spokój tematowi odnośnie żywienia i zajął się szklanką, która po chwili była ładna, czysta, błyszcząca. Nader czysta, jak wszystkie naczynia w tym mieszkaniu, które są schowane w szafkach. Czy jest miły? Zazwyczaj jest miły, gdy przebywa w miłym towarzystwie, kiedy nie jest sam na sam z rodzeństwem, kiedy nie ćpa. Z rodzeństwem ostatnio potrafi tylko się kłócić, bo nie umie jak dawniej wyhamować pewnych pobudek, które już nie dają rady zatrzymać się w sekrecie. A tu nie widział powodu, aby stać się nagle jakimś gburem, lub brutalem. W końcu jest tylko Weasley'em. Zagubionym co prawda, ale Weasley'em.
Gdy zbliżyła się do zlewu, Barry nieco się odsunął, aby zrobić jej miejsce, jak i jednocześnie na nią spoglądał myśląc, jak tu wyjść z twarzą nie raniąc żadnych osób. Dyplomacja?
- Wiesz co, bardzo chętnie udałbym się na spacer, ale sama dopiero co wróciłaś. Pewnie jesteś zmęczona po podróży, więc może lepiej zostawić ten spacer na przykład na jutro. Poza tym, czy nie lepiej będzie, jak brat ciebie ujrzy tutaj w mieszkaniu, niż jeśli wspólnie wrócimy ze spaceru, gdy będzie ciemno na dworze? Pomyśl, co on sobie pomyśli wtedy o nas.- chciał jeszcze coś powiedzieć swoim spokojnym tonem, lecz ona prysnęła w niego nieco wodą, tak więc odruchowo zasłonił swoją twarz, by przypadkiem kropelki wody nie zderzyły się z jego twarzą, tylko ewentualnie z jego dłońmi, które miały być niczym mur. Zaraz cicho zaśmiał się i opuścił swoje dłonie będąc rozbawiony. - I tak się nie zgodzę.- dodał wesołym tonem obserwując jej dalsze poczynania. Myśli, że paroma kropelkami wody zgodzi się na jej propozycję? Zabawne.
Gdy zbliżyła się do zlewu, Barry nieco się odsunął, aby zrobić jej miejsce, jak i jednocześnie na nią spoglądał myśląc, jak tu wyjść z twarzą nie raniąc żadnych osób. Dyplomacja?
- Wiesz co, bardzo chętnie udałbym się na spacer, ale sama dopiero co wróciłaś. Pewnie jesteś zmęczona po podróży, więc może lepiej zostawić ten spacer na przykład na jutro. Poza tym, czy nie lepiej będzie, jak brat ciebie ujrzy tutaj w mieszkaniu, niż jeśli wspólnie wrócimy ze spaceru, gdy będzie ciemno na dworze? Pomyśl, co on sobie pomyśli wtedy o nas.- chciał jeszcze coś powiedzieć swoim spokojnym tonem, lecz ona prysnęła w niego nieco wodą, tak więc odruchowo zasłonił swoją twarz, by przypadkiem kropelki wody nie zderzyły się z jego twarzą, tylko ewentualnie z jego dłońmi, które miały być niczym mur. Zaraz cicho zaśmiał się i opuścił swoje dłonie będąc rozbawiony. - I tak się nie zgodzę.- dodał wesołym tonem obserwując jej dalsze poczynania. Myśli, że paroma kropelkami wody zgodzi się na jej propozycję? Zabawne.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sarnie oczęta Judith uniosły się w stronę sufitu. Ciche westchnięcie tylko podkreśliło, że Barry ją trochę rozczarował. Mimo wszystko jednak wciąż siedziała na blacie od czasu do czasu, tak dla zabawy machając nogami. - Dziękuję za tą troskę- - odezwała się ściszonym głosem jednocześnie potulnie spuszczając głowę. - Jednak gdybym czuła się zmęczona nie zaproponowałabym spaceru. To już nie są te czasy w których kobieta poświęci własne nogi za chwilę uwagi - dodała uśmiechając się w dziwny trochę chochlikowaty sposób. Mimo zawodu którego doznała wciąż nie traciła dobrego humoru. - Ale skoro tak ładnie prosisz to możemy go przesunąć na jutro - zgodziła się wzruszając lekko ramionami. Zsunęła się z blatu posyłając mu przeciągłe spojrzenie i swoją uwagę skupiła na oknie a konkretnie na doniczkę i suchy badyl który pewnie kiedyś był paprotką. Pozwoliła sobie na chichę westchnięcie. Umrę w tym przeklętym Londynie . Odwróciła się nagle w stronę rudzielca - Co mój brat ma do tego? Ja jestem dorosła i umiem sama o siebie zadbać - słowa mocno na wyrost ale taka przynajmniej była oficjalna wersja. – Może myśleć sobie co chce…przynajmniej o mnie - Żeby jeszcze taka harda i pewna siebie była gdy Samuel będzie w pobliżu. Oparła się łokciami o najbliższy blat przez chwilę przypatrując się Wealseyowi. - Barry - nie mogła się powstrzymać od wyraźnie rozbawionego uśmiechu - Czy ty się go boisz? - spytała patrząc na niego z ukosa. Judith nie mogła wiedzieć o problemach Barrego z narkotykami. Skupiła się wiec na teorii starszego brata opiekuna. Przecież sam Barry miał młodszą siostrę. Może świadomy tego co sam by zrobił widząc chłopaka w pobliżu Lyry nie chciał się narażać? - Ja cię przed nim obronię - Braciszku wiesz, że przecież ostatnio miałam zły humor. Pan Wealsey nie zrobił nic złego, chciał mi tyko pomóc dotrzymując mi towarzystwa. To już byłaby wiktoriańska komedia czy jeszcze nie? Jude pozwoliła sobie na zadziorny uśmiech który miał jej pomóc zamaskować rozbawienie.
Niech się nie dziwiła, Barry myślał, ze jest nieco zmęczona po podróży, a spacer mógłby nie wyjść zbytnio. Po prostu nie chciał brać na siebie ryzyka, z którego potem by się jemu oberwało od jej starszego brata. Bo wątpił w to, by Samuel widząc Judith w ramionach Barry'ego nie reagowałby. Kto wie, jakie pomysły jemu by wpadły do głosy z dosyć niewinnego spaceru. Nie, lepiej o tym nie myśleć. - Mimo wszystko wolę nie ulegać, kiedy sama dopiero co wróciłaś.- odrzekł uśmiechając się wesoło chcąc dodać jej nieco wesołości. No przecież jutro pójdą na spacer! Pokaże jej parę miejsc w najbliższym otoczeniu, może też weźmie na spacer po Pokątnej, a potem na pyszne lody do Florki. Coś wymyśli do tego czasu.
Zaraz jednak cicho prychnął słysząc, jak mówi o swojej dorosłości. On w jej wieku też tak uważał i podjął jedną z najgorszych decyzji, jakie mógł podjąć. I do dziś ponosi skutki i co, myśli, że z nią będzie lepiej? Bez wsparcia starszego brata? - Nie mówię, że nie umiesz zadbać o siebie, lecz jesteś młodą osobą. Łatwo możesz wpaść w kłopoty.- powiedział śmiejąc się z siebie we własnych myślach. Kto pomyślał, że będzie udzielać już w tym wieku rad osobie, która jest młodsza od niego i akurat w tym wieku, kiedy on sam popełnił błąd czy błędy, bo nie jeden błąd wtedy zrobił. To wyglądało zabawnie ze strony rudzielca, lecz zaraz musiał spoważnieć i westchnął słysząc kolejne sugestie panny Skamander.
- To nie tak, że się jego boję... no może trochę. W końcu jest starszy ode mnie i pewnie byłby zazdrosny widząc, jak jakiś gość nie gość, narkoman Barry wraca przed północą z jego małą i ukochaną siostrzyczką. Samuel mi pomaga, a ja nie chcę zawieść jego zaufania.- wyjaśnił Judith mniej więcej, jakie ma relacje z jej starszym bratem. Co prawda Barry nic nie może zrobić co do wyborów Lyry, która postanowiła iść drogą zbrukanego szlachectwa. Tylko może obserwować, jak upada w jego oczach. Barry co prawda trzyma się tej arystokratycznej grupki, lecz ze względu na Marcelyn i miłość do niej. Gdyby nie to, pewnie i ją miałby w poważaniu, lecz należyty jej szacunek by okazywał. Z przymusu i z nadzieją, że będzie kolejną, która ucieknie.
Ale na to się stanowczo nie zapowiada. Uśmiechnął się do brunetki. - Może lepiej powiedz, jak minęła Tobie podróż. Co zobaczyłaś?- po chwili stwierdził, ze zmiana tematu może być lepsza niż rozmawianie o stosunkach między nim a Skamanderem. Niech opowie, co zobaczyła, co zwiedziła.
Zaraz jednak cicho prychnął słysząc, jak mówi o swojej dorosłości. On w jej wieku też tak uważał i podjął jedną z najgorszych decyzji, jakie mógł podjąć. I do dziś ponosi skutki i co, myśli, że z nią będzie lepiej? Bez wsparcia starszego brata? - Nie mówię, że nie umiesz zadbać o siebie, lecz jesteś młodą osobą. Łatwo możesz wpaść w kłopoty.- powiedział śmiejąc się z siebie we własnych myślach. Kto pomyślał, że będzie udzielać już w tym wieku rad osobie, która jest młodsza od niego i akurat w tym wieku, kiedy on sam popełnił błąd czy błędy, bo nie jeden błąd wtedy zrobił. To wyglądało zabawnie ze strony rudzielca, lecz zaraz musiał spoważnieć i westchnął słysząc kolejne sugestie panny Skamander.
- To nie tak, że się jego boję... no może trochę. W końcu jest starszy ode mnie i pewnie byłby zazdrosny widząc, jak jakiś gość nie gość, narkoman Barry wraca przed północą z jego małą i ukochaną siostrzyczką. Samuel mi pomaga, a ja nie chcę zawieść jego zaufania.- wyjaśnił Judith mniej więcej, jakie ma relacje z jej starszym bratem. Co prawda Barry nic nie może zrobić co do wyborów Lyry, która postanowiła iść drogą zbrukanego szlachectwa. Tylko może obserwować, jak upada w jego oczach. Barry co prawda trzyma się tej arystokratycznej grupki, lecz ze względu na Marcelyn i miłość do niej. Gdyby nie to, pewnie i ją miałby w poważaniu, lecz należyty jej szacunek by okazywał. Z przymusu i z nadzieją, że będzie kolejną, która ucieknie.
Ale na to się stanowczo nie zapowiada. Uśmiechnął się do brunetki. - Może lepiej powiedz, jak minęła Tobie podróż. Co zobaczyłaś?- po chwili stwierdził, ze zmiana tematu może być lepsza niż rozmawianie o stosunkach między nim a Skamanderem. Niech opowie, co zobaczyła, co zwiedziła.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na wzmiankę o kłopotach Judith nieznacznie się skrzywiła. Głupi ruch, nieprzemyślanych ruch, ruch który może zdecydowanie za dużo zdradzić. W sumie Barry mógł to potraktować, że w ten sposób buntuje się przed gadaniem tych niby starszych podobno bardziej doświadczonych przez los. Zresztą niech robi co mu się podoba. Po kilku chwilach zmusiła się do wesołego uśmiechu. W sumie nie mogła winić za jego słowa i próbę porządnego zachowania się. Przecież nie mógł wiedzieć, że Skamnder znajduje się już w takich kłopotach, że jedynym co jasnowidze mogą dostrzec w jej przyszłości to śmierć z ręki łowcy. To nie pomogą rozmowy ze wspierającymi cię osoba, odwyki czy próba spłaty długów. Tutaj można korzystać tylko z każdej nadążającej się chwili by zasmakować jeszcze odrobiny życia. Potrząsnęła głową chcąc się jak najszybciej pozbyć uciążliwych myśli. Wyprostowała się zachowując powagę sytuacji. - Już dobrze, poddaje się –wzniosła ręce w obronnym geście. Chcąc trochę rozluźni sytuację uśmiechnęła się wesoło i złożyła otwartą dłoń w okolicy serca. - Solennie przysięgam nie składać przyjacielskich czy wrogich propozycji…oraz żadnych dwuznacznych czy nie dwuznacznych propozycji. - przeniosła na niego wzrok uśmiechając się od ucha do ucha dając już sobie z tym wszystkich spokój. - Oh była naprawdę niezwykła - oczy od razu się jej zaświeciła. Usiadła na jednym z krzeseł podciągając kolana pod brodę. - Wenecja, Moskwa, Istambuł i wiele innych miejsc o których sobie nawet nie wyobrażasz. Już zaczynam tęsknić za tamtejszym słońcem i powietrzem. Magiczne zakątki, które tutaj przeszły by wszelkie oczekiwania. silna gestykulacja tylko podkreślała ile emocji wiązało się z tymi wspomnieniami. - Miałam badać florę a skończyło się na ciągłych spacerach i poznawaniu innego świata - zaśmiała się pozwalając by na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec zmieszania. - Nie mogłam się oprzeć. Ale wszystko co piękne kiedyś się kończ - westchnęła opierając się o krzesło. I najpiękniejsze jest to, że wszystko to było grą, starannie wystudiowanym monologiem przygotowanym na takie okazje ja ta. Niby co innego miała powiedzieć? Że zaczęła popadać w alkoholizm i oddawać się w stan uniesienia odpowiednią mieszanką ziół? Później budziła się gdzieś na drugim końcu miasta udają, że nic się nie stało. Może o spacerach po magicznych slamsach w nadziei, że tym razem w jakiś sklepie znajdzie lekarstwo na swoją chorobę? Nie, taki monolog jest lepszy, wszyscy będą chcieli go usłyszeć. - A co tutaj się działo? - spytała z żywą ciekawości. - Kto umarł? Kto wziął ślub? Kto spodziewa się dziecka? - pytała śmiejąc się.
Zauważył te nieznaczne skrzywienie, lecz nie skomentował tego. Także postanowił tego do niczego nie przypisywać, bo zbyt wiele komplikacji by się wtedy narodziło. A po co sobie tworzyć kolejny problem wśród starych, nierozwiązanych? Lepiej jeszcze przez chwilę żyć beztrosko. W końcu mają taką pogodną i wesołą atmosferę.- Wiesz co, lepiej już nic nie obiecuj.- zaśmiał się podnosząc ręce, by wstrzymała z kolejnymi słowami, które wypowiedziała. A on nie mógł inaczej na nie zareagować, jak śmiechem i lekkim pokręceniem głową. Lepiej takich rzeczy nie obiecywać, bo może dla nich będzie to wyglądać jak zwykły, wręcz przyjacielski spacer lub po prostu zwykła pogawędka, a ktoś inny zrozumie to opacznie. Lecz no dzisiaj lepiej niczego nie ryzykować. Zwłaszcza teraz, kiedy ona dopiero co wróciła i jeszcze nie widziała się ze swoim bratem. - Po prostu... nie dzisiaj, dobrze?- dopowiedział zaraz wesołym tonem, a chwilę później zaczął wsłuchiwać się w jej słowa, które opowiadały, co zwiedziła. Jakie miała szczęście, że miała czas, zgodę brata, pieniądze, by móc pozwolić sobie na takie drogie podróże. Bo to wszystko pięknie brzmiało, sam być może wybrały się na jakąś podróż, gdyby oczywiście miał pieniądze. Bo bez nich ani rusz. - To wszystko tak pięknie brzmi, że mam ochotę tam się wybrać, ale niestety finanse mi na to nie pozwolą. Ale ty - może kiedyś znów tam wrócisz na chwilę lub dwie. W końcu tam jest lepiej, niż w ponurym Londynie, który od lat się nie zmienia.- mówił z początku spokojnie, lecz na koniec zarzucił słowa nieco żartobliwym tonem. Ale w sumie obstawia, że to ona szybciej wróci do jakiegoś większego miasta, niż żeby on zobaczył kiedyś nawet Paryż albo Oslo. Nie wspominając o innych miastach!
Zaraz jednak z rozmarzenia nad zwiedzaniem przeszedł chwilowo do śmiechu, który wyszedł tak niespodziewanie po jej pytaniach. - Wszystkich ploteczek to tobie nie powiem, ale chyba jedno powinnaś wiedzieć. Pewnie kojarzysz Lyrę. Po świętach wychodzi za mąż za lorda Traversa. Nie wiem co im strzeliło by to wszystko przyśpieszyć, skoro od niedawna byli zaręczeni.- powiedział nieco skrzywiony jak i widocznie niezadowolony z tego ślubu. Gdyby mogli poczekać do stycznia, to może byłoby nieco lepiej. A tak to wszystko przyśpieszają, po jaką cholerę? Rudzielec tego wręcz nie pojmował.
Lecz zaraz zjawił się Samuel i należało wrócić do bycia grzecznym.
z.t oboje
Zaraz jednak z rozmarzenia nad zwiedzaniem przeszedł chwilowo do śmiechu, który wyszedł tak niespodziewanie po jej pytaniach. - Wszystkich ploteczek to tobie nie powiem, ale chyba jedno powinnaś wiedzieć. Pewnie kojarzysz Lyrę. Po świętach wychodzi za mąż za lorda Traversa. Nie wiem co im strzeliło by to wszystko przyśpieszyć, skoro od niedawna byli zaręczeni.- powiedział nieco skrzywiony jak i widocznie niezadowolony z tego ślubu. Gdyby mogli poczekać do stycznia, to może byłoby nieco lepiej. A tak to wszystko przyśpieszają, po jaką cholerę? Rudzielec tego wręcz nie pojmował.
Lecz zaraz zjawił się Samuel i należało wrócić do bycia grzecznym.
z.t oboje
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
03.01 ?
Nie spodziewała się, że Nowy Rok powita ich tak mrocznymi wydarzeniami. Chyba nikt nie mógł przewidzieć jak tragicznie zakończy się sabat noworoczny, a do dzisiaj nie milkły echa owych wydarzeń. Składano kondolencje, zastanawiano się nad tożsamością zbrodniarzy, ale życie trwało dalej. Tylko strach pozostał, że każdego teraz może spotkać niebezpieczeństwo jeśli sami nestorzy byli zagrożeni. Nie było końca świata tylko śmierć kolejnych ludzi; ważnych i wpływowych, ale równie śmiertelnych co inni. Ona sama szybko powróciła do normalnego trybu dnia tylko czasem mając chwile zadumy – wtedy zdarzył się ten sen. Nie rozumiała go, ale miała przeczucie, że było to istotne. Rozpoznawała w nim zaklęcia niewybaczalne, ale śpiew należał do nieznanej jej istoty. Nie przyłożyła do niego większej wagi nie wierząc we wróżby (przynajmniej nie swoje, jej wewnętrzne oko po prostu nie działało), ale nie zapomniała o nim. Kilka dni po śnie dostała niespodziewany list od Samuela, który sprawił, że poczuła się zaniepokojona. Czyżby chodziło o akcje? Dowiedział się jakiś nowych informacji czy może wpakował się w kolejne kłopoty? Miała tylko nadzieje, że nie prowadzi śledztwa na własną rękę, gdyż z jego szczęściem nie mogło się to pozytywnie zakończyć. Nie żeby mu nie ufała, ale razem na pewno lepiej poradziliby sobie z nowymi dowodami. Również jego zaangażowanie emocjonalne nie wpływało dobrze na przebieg dochodzenia, które wymagało chłodnego i bezosobowego podejścia do sprawy. Wiedziała, że chce się on dowiedzieć więcej o tym co robiła Karkarov, ale i tak najważniejsze były przesłuchania. Nie pozwoliła sobie na dłuższą zwłokę i zamartwianie się nieznanym tylko udała się do niego; niezapowiedziana, więc miała nadzieje, że nie będzie zajęty kimś lub czymś innym. Zima nadal im nie odpuszczała, więc ubrała się z ciepły płaszcza zanim teleportowała się przed jego drzwi wejściowe. Zapukała głośno rozglądając się dookoła w czasie oczekiwania. Była to spokojna dzielnica, oddalona od centrum miasta, w którym żyła.
- Mam nadzieje, że nie przeszkadzam. – powiedziała, gdy tylko drzwi się otworzyły. – Napisałeś, że to istotne, więc jestem. – dodała czekając na zaproszenie do środka.
Nie spodziewała się, że Nowy Rok powita ich tak mrocznymi wydarzeniami. Chyba nikt nie mógł przewidzieć jak tragicznie zakończy się sabat noworoczny, a do dzisiaj nie milkły echa owych wydarzeń. Składano kondolencje, zastanawiano się nad tożsamością zbrodniarzy, ale życie trwało dalej. Tylko strach pozostał, że każdego teraz może spotkać niebezpieczeństwo jeśli sami nestorzy byli zagrożeni. Nie było końca świata tylko śmierć kolejnych ludzi; ważnych i wpływowych, ale równie śmiertelnych co inni. Ona sama szybko powróciła do normalnego trybu dnia tylko czasem mając chwile zadumy – wtedy zdarzył się ten sen. Nie rozumiała go, ale miała przeczucie, że było to istotne. Rozpoznawała w nim zaklęcia niewybaczalne, ale śpiew należał do nieznanej jej istoty. Nie przyłożyła do niego większej wagi nie wierząc we wróżby (przynajmniej nie swoje, jej wewnętrzne oko po prostu nie działało), ale nie zapomniała o nim. Kilka dni po śnie dostała niespodziewany list od Samuela, który sprawił, że poczuła się zaniepokojona. Czyżby chodziło o akcje? Dowiedział się jakiś nowych informacji czy może wpakował się w kolejne kłopoty? Miała tylko nadzieje, że nie prowadzi śledztwa na własną rękę, gdyż z jego szczęściem nie mogło się to pozytywnie zakończyć. Nie żeby mu nie ufała, ale razem na pewno lepiej poradziliby sobie z nowymi dowodami. Również jego zaangażowanie emocjonalne nie wpływało dobrze na przebieg dochodzenia, które wymagało chłodnego i bezosobowego podejścia do sprawy. Wiedziała, że chce się on dowiedzieć więcej o tym co robiła Karkarov, ale i tak najważniejsze były przesłuchania. Nie pozwoliła sobie na dłuższą zwłokę i zamartwianie się nieznanym tylko udała się do niego; niezapowiedziana, więc miała nadzieje, że nie będzie zajęty kimś lub czymś innym. Zima nadal im nie odpuszczała, więc ubrała się z ciepły płaszcza zanim teleportowała się przed jego drzwi wejściowe. Zapukała głośno rozglądając się dookoła w czasie oczekiwania. Była to spokojna dzielnica, oddalona od centrum miasta, w którym żyła.
- Mam nadzieje, że nie przeszkadzam. – powiedziała, gdy tylko drzwi się otworzyły. – Napisałeś, że to istotne, więc jestem. – dodała czekając na zaproszenie do środka.
3 pasuje!
Wolne. Nie lubił wolnego. Ale dzień po wyjściu z Munga, nie mógł pójść do pracy, a wiadomość przywitał z krzywym, rozdrażnionym grymasem. Co niby znaczyło, że miał zregenerować siły? szczególnie, ze dzień poprzedni wiązał się z nieoczekiwanym ale niezwykle ujmującym spotkaniem. jasnowłosa arystokratka, jej gniewne spojrzenie i wartkie słowa, smukłe dłonie oplatające go w pasie i - skradziony pocałunek, który wbrew oczekiwaniom? nie zakończył się spektakularnym uderzeniem w twarz. Co przyjął z zaskoczeniem. Przyjemnym zaskoczeniem.
Przekręcił się na łóżku i odłożył książkę za siebie, układając mugolskie tomiszcze nad głowę. Założył dłonie na karku, wpatrując się w szybę okna, na którym rysowały się mroźne malunki. Może Skamander nie znał się na sztuce, ale piękno samo w sobie doceniał. Pierdoła - zapewne, ale misterne, oszronione linie, skojarzyły mu się właśnie z lodowatym spojrzeniem Panny Szlachcianki. Uśmiechnął się do siebie, wyginając kącik ust, a jego oblicze zamigotało odbiciem w oknie. Przymkną oczy, w końcu zsuwając dłonie na czoło, osłaniając oczy ramionami. Chyba rzeczywiście był zmęczony, skoro skupiał się na takich...szczegółach.
Pukanie do drzwi było wystarczająco silnym impulsem, by poderwać go z miejsca. Zerwał się - może zbyt nerwowo - z łóżka, stawiając na podłodze bose stopy. Złapał za koszulę rzuconą niedbale na podłogę, tuż obok niedopitej kawy i paczki papierosów. O dziwo - niemal całej. W pospiechu założył czarny materiał na ramiona, by dopinając nieco krzywo kolejne guziki, przejść do kuchni i drzwi wejściowych.
Nie spodziewał się gości, nie zapraszał tez nikogo, a Jude gdzieś wybyła pozostawiając mu - na szczęście - zalążek obiadu. Uchylił drzwi, by w pierwszej chwili nieco zaskoczony przyglądać się Lizzy. Dopiero po chwili rozeznania, odpowiednie trybiki w głowie zaskoczyły. Zapraszał ją, chociaż dziś zapomniał, że w takim pośpiechu wysyłał jej list. I gdyby aurorka nie patrzyła - uderzyłby się teatralnie w czoło - Nie, wejdź - pokręcił głową i wycofał się kilka kroków na bok, wpuszczając koleżankę z pracy i..dawną dziewczynę jednocześnie - Tak, tak...chyba myślałem, że mnie uprzedzisz, ale nie ważne. Dobrze, ze jesteś - uśmiechnął się, serwując kobiecie swój łobuzerski urok i zamknął drzwi. Przeszedł do stołu, wskazując jedno z odsuniętych krzeseł - Zanim wytłumaczę...Kawę? - zatrzymał się obok blatu, pytająco spoglądając na czajnik. Akurat kawę robić potrafił. Gorzej jakby zażyczyła sobie czegoś więcej, ale...znała go wystarczająco dobrze, by pamiętać, jakim kulinarnym beztalenciem był. Nie ważne. Zerknął w stronę sypialni. W szufladzie, pod ukrytym dnem leżało pióro, które miał przekazać Lizzie.
Wolne. Nie lubił wolnego. Ale dzień po wyjściu z Munga, nie mógł pójść do pracy, a wiadomość przywitał z krzywym, rozdrażnionym grymasem. Co niby znaczyło, że miał zregenerować siły? szczególnie, ze dzień poprzedni wiązał się z nieoczekiwanym ale niezwykle ujmującym spotkaniem. jasnowłosa arystokratka, jej gniewne spojrzenie i wartkie słowa, smukłe dłonie oplatające go w pasie i - skradziony pocałunek, który wbrew oczekiwaniom? nie zakończył się spektakularnym uderzeniem w twarz. Co przyjął z zaskoczeniem. Przyjemnym zaskoczeniem.
Przekręcił się na łóżku i odłożył książkę za siebie, układając mugolskie tomiszcze nad głowę. Założył dłonie na karku, wpatrując się w szybę okna, na którym rysowały się mroźne malunki. Może Skamander nie znał się na sztuce, ale piękno samo w sobie doceniał. Pierdoła - zapewne, ale misterne, oszronione linie, skojarzyły mu się właśnie z lodowatym spojrzeniem Panny Szlachcianki. Uśmiechnął się do siebie, wyginając kącik ust, a jego oblicze zamigotało odbiciem w oknie. Przymkną oczy, w końcu zsuwając dłonie na czoło, osłaniając oczy ramionami. Chyba rzeczywiście był zmęczony, skoro skupiał się na takich...szczegółach.
Pukanie do drzwi było wystarczająco silnym impulsem, by poderwać go z miejsca. Zerwał się - może zbyt nerwowo - z łóżka, stawiając na podłodze bose stopy. Złapał za koszulę rzuconą niedbale na podłogę, tuż obok niedopitej kawy i paczki papierosów. O dziwo - niemal całej. W pospiechu założył czarny materiał na ramiona, by dopinając nieco krzywo kolejne guziki, przejść do kuchni i drzwi wejściowych.
Nie spodziewał się gości, nie zapraszał tez nikogo, a Jude gdzieś wybyła pozostawiając mu - na szczęście - zalążek obiadu. Uchylił drzwi, by w pierwszej chwili nieco zaskoczony przyglądać się Lizzy. Dopiero po chwili rozeznania, odpowiednie trybiki w głowie zaskoczyły. Zapraszał ją, chociaż dziś zapomniał, że w takim pośpiechu wysyłał jej list. I gdyby aurorka nie patrzyła - uderzyłby się teatralnie w czoło - Nie, wejdź - pokręcił głową i wycofał się kilka kroków na bok, wpuszczając koleżankę z pracy i..dawną dziewczynę jednocześnie - Tak, tak...chyba myślałem, że mnie uprzedzisz, ale nie ważne. Dobrze, ze jesteś - uśmiechnął się, serwując kobiecie swój łobuzerski urok i zamknął drzwi. Przeszedł do stołu, wskazując jedno z odsuniętych krzeseł - Zanim wytłumaczę...Kawę? - zatrzymał się obok blatu, pytająco spoglądając na czajnik. Akurat kawę robić potrafił. Gorzej jakby zażyczyła sobie czegoś więcej, ale...znała go wystarczająco dobrze, by pamiętać, jakim kulinarnym beztalenciem był. Nie ważne. Zerknął w stronę sypialni. W szufladzie, pod ukrytym dnem leżało pióro, które miał przekazać Lizzie.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 27.09.16 17:45, w całości zmieniany 2 razy
Już sam fakt, że nie zobaczyła Samuela w pracy był zastanawiający. On nie chorował, tacy ludzie jak on czy Lizzy nie byli stworzeni do brania urlopów zdrowotnych. Każdego dnia kiedy była w pracy przynajmniej raz przyszło im wymienić ze sobą zdanie. Wyjątkowe sytuacje jak akcja były wcześniej informowane, więc nie spodziewała się wtedy jego widoku. Ale choroba? Nie, to zachwiało równowagę jaka panowała w jej środowisku pracy. Chociaż ostatnio bardzo dużo wydarzeń wybijało z normy Aurorów, a polityczne zapędy ich szefa nie pomagały. Można było zauważyć jaki ma to wpływ na jej współpracowników, gdy zawód Aurora stał się jeszcze bardziej niebezpieczny niż wcześniej. Może taka jest kolej rzeczy? Po spokojnych latach przyszły czasy niepewne, ale pokój trwał zbyt krótko. To pokolenie jej ojca brało udział w poprzedniej wojnie czy i jej przytrafi się taki okrutny los? Może właśnie z powodu tego, że poprzednia wojna nie została wyjaśniona, a pozostawiła dwie strony konfliktu niezadowolone. Nie na tym polega kompromis, to było raczej mierne i chwilowe zawieszenie broni. Tylko jeszcze nie umiała zrozumieć co będzie zwycięstwem a co przegraną jak i strony konfliktu były jeszcze nieokreślone. Nie musi to być od razu wojna domowa, może to być okres długotrwałej destabilizacji państwa prowadzący do zamieszek społecznych. Może powinna znowu zdecydować się na dłuższą rozmowę z ojcem? On, który z bliska widział jak rozegrało się poprzednie starcie i zdecydowanie należał do przegranych tej wojny może będzie widział więcej od niej. Teraz to nie było jednak istotne, gdyż jej gospodarz zdecydowanie nie spodziewał się gości. Wyglądał jakby przed chwilą wstał z łóżka, więc może jednak naprawdę zachorował. Cuda się zdarzają, jak widać.
- Następnym razem uprzedzę, że mam zamiar Cię odwiedzić. Nawet o tym nie pomyślałam. – stwierdziła przyglądając mu się badawczo. Teoretycznie był to ten sam stary Skamander, którego znała już ze dziesięć lat, ale wydała się jakoś straszy niż jeszcze tydzień temu. – Toczysz walkę z chorobą? – zapytała by się upewnić. W czasie drogi rozglądała się po mieszkaniu szukając oznak jego siostry, ale wyglądało na to, że są sami. – Herbatę? Nie jest to bardziej skomplikowane. – wytłumaczyła uśmiechając się wesoło. On gotował źle, ona nie gotowała lepiej. Jak dobrze, że istnieją skrzaty i restauracje. – Stało się coś, że nalegałeś na tak szybkie spotkanie? – Może umiera? Albo potrzebuje pieniędzy na leczenie? Albo znowu się w coś wplątał?
- Następnym razem uprzedzę, że mam zamiar Cię odwiedzić. Nawet o tym nie pomyślałam. – stwierdziła przyglądając mu się badawczo. Teoretycznie był to ten sam stary Skamander, którego znała już ze dziesięć lat, ale wydała się jakoś straszy niż jeszcze tydzień temu. – Toczysz walkę z chorobą? – zapytała by się upewnić. W czasie drogi rozglądała się po mieszkaniu szukając oznak jego siostry, ale wyglądało na to, że są sami. – Herbatę? Nie jest to bardziej skomplikowane. – wytłumaczyła uśmiechając się wesoło. On gotował źle, ona nie gotowała lepiej. Jak dobrze, że istnieją skrzaty i restauracje. – Stało się coś, że nalegałeś na tak szybkie spotkanie? – Może umiera? Albo potrzebuje pieniędzy na leczenie? Albo znowu się w coś wplątał?
Czasowość w pracy aurora względnie nie istniała. Większość osób spotykanych w zawodzie odznaczała się niezwykłym oddaniem zajęciom, które wykonywali. Prościej było tez powiedzieć - przepracowywali się, a to co działo się ostatnio, ani trochę nie odejmowało im zadań. Niepokój rósł szybciej i można było to dostrzec nawet wśród osób zazwyczaj mniej ulegającym. Nawet ich szef. Ufał Rogersowi i wolał nie myśleć ile dodatkowych obciążeń spadło na jego barki. Świat czarodziejski - coraz bardziej burzył się w swojej podstawie, a oni - aurorzy - musieli mimo to utrzymać wszystko w pionie. A przynajmniej w to wierzył. Jeszcze mocniej pokładał swoją nadzieję w Zakonie Feniksa i z pewną cichą satysfakcja odkrył pióro przeznaczone akurat dla Lizzy.
Można było powiedzieć, że ją znał, chociaż sprowadzało się to do dawnych, szczeniackich emocji i aktualnej pracy, w której razem przyszło im bytować. Cenił Falwey za opanowanie i otwartość umysłu, nakierowanego nie tylko na karierę. Miała idee, o które chciała walczyć. A Skamander mógł postawić swoją różdżkę, że odnajdzie jasny cel w istocie działań Zakonu. I o tym chciał jej powiedzieć.
- Nieważne. Standardowo spotkałbym cię w pracy i mogłabyś mnie uprzedzić, a tak... - machnął ręką. Wciąż drażniła go świadomość, że wylądował w Mungu ze złamaniem, skazując go na nieznośne unieruchomienie. Teraz przynajmniej korzystał z własnych sił. nie lubił być zależnym od innych. Wolał, gdy to ci "inni" polegali na nim. Do tego w końcu był stworzony - Nie - zmarszczył brwi, odsuwając się w miejscu przy blacie - Jutro wracam do pracy. Wylądowałem na sylwestra w Mungu. Nieważne - pokręcił głową powtarzając już raz werbalizowane słowo. Nie miał ochoty rozdrabniać się, ani wspominać nieprzyjemności. Zapamiętując - już na długo - by tradycyjnie na większość świątecznych tradycji - pozostawać w pracy. jeśli już zrobi sobie krzywdę, przynajmniej będzie wiedział dlaczego.
- Uhm..jak będzie... - zawiesił głos, otwierając szafkę, ostatecznie odnajdując aromatyczną zawartość. No tak, odkąd Jude się do niego wprowadziła, w jego kawalerce mona było znaleźć trochę więcej użytecznych elementów. Odwzajemnił uśmiech, zwycięsko ukazując aurorce znalezisko. Skamander zdobywca. parsknął cicho do własnych myśli, skupiając się na przygotowaniu naparu. I kawy dla siebie.
Milczał chwilę po tym, jak Lizzy zadała pytanie. Odwrócił głowę, przyglądając się kobiecie - Właściwie to tak, chociaż ...nie w tym negatywnym sensie - chyba. Chwycił oba parujące już aromatem kubki i jeden z herbata postawił przed kobietą. Sam usiadł po skosie, przysuwając krzesło - Mam coś dla ciebie - zaczął, unosząc kącik ust - ale zanim to zrobię, musiałbym cię coś prosić, zapytać i opowiedzieć - zakołysał dłonią, która wylądowała na blacie stołu.
- Jestem pewien, ze zdajesz sobie sprawę z ..chaosu, który coraz bardziej nas otacza? Nie tylko w naszej pracy, ale i ..politycznie. Działania, które sięgają wyżej a nie posiadają większych, logicznych podstaw? - musiała wiedzieć o czym mówił. kto jak kto, ale Falwey z polityką miała zawsze wiele wspólnego. Interesowała się tym nawet niezależnie od faktu, kim był kiedyś jej ojciec - To, co wyczynia pani Minister, to co się dzieje przez ..Gellerta - nie przerywał ciągu słów, nie opuszczając ciemnych źrenic z twarzy byłej dziewczyny - Nad Londynem wisi coś bardzo niedobrego, a niebezpieczeństwo wręcz wpisuje się w czarodziejską rzeczywistość... - odchylił się na krześle, zbierając ostatecznie myśl - Nie chciałabyś mieć na to wpływu? Nie chciałabyś pomóc i zawalczyć o wartości, które ostatnio próbuje się zniszczyć? - Możliwe, że mówił nieco chaotycznie, ale i sprawa, cała nie należała do prostych. Walczyli o to co dobre mierząc się z siłami, które sięgały po coś bardziej mrocznego, niż się komukolwiek mogło zdawać.
Można było powiedzieć, że ją znał, chociaż sprowadzało się to do dawnych, szczeniackich emocji i aktualnej pracy, w której razem przyszło im bytować. Cenił Falwey za opanowanie i otwartość umysłu, nakierowanego nie tylko na karierę. Miała idee, o które chciała walczyć. A Skamander mógł postawić swoją różdżkę, że odnajdzie jasny cel w istocie działań Zakonu. I o tym chciał jej powiedzieć.
- Nieważne. Standardowo spotkałbym cię w pracy i mogłabyś mnie uprzedzić, a tak... - machnął ręką. Wciąż drażniła go świadomość, że wylądował w Mungu ze złamaniem, skazując go na nieznośne unieruchomienie. Teraz przynajmniej korzystał z własnych sił. nie lubił być zależnym od innych. Wolał, gdy to ci "inni" polegali na nim. Do tego w końcu był stworzony - Nie - zmarszczył brwi, odsuwając się w miejscu przy blacie - Jutro wracam do pracy. Wylądowałem na sylwestra w Mungu. Nieważne - pokręcił głową powtarzając już raz werbalizowane słowo. Nie miał ochoty rozdrabniać się, ani wspominać nieprzyjemności. Zapamiętując - już na długo - by tradycyjnie na większość świątecznych tradycji - pozostawać w pracy. jeśli już zrobi sobie krzywdę, przynajmniej będzie wiedział dlaczego.
- Uhm..jak będzie... - zawiesił głos, otwierając szafkę, ostatecznie odnajdując aromatyczną zawartość. No tak, odkąd Jude się do niego wprowadziła, w jego kawalerce mona było znaleźć trochę więcej użytecznych elementów. Odwzajemnił uśmiech, zwycięsko ukazując aurorce znalezisko. Skamander zdobywca. parsknął cicho do własnych myśli, skupiając się na przygotowaniu naparu. I kawy dla siebie.
Milczał chwilę po tym, jak Lizzy zadała pytanie. Odwrócił głowę, przyglądając się kobiecie - Właściwie to tak, chociaż ...nie w tym negatywnym sensie - chyba. Chwycił oba parujące już aromatem kubki i jeden z herbata postawił przed kobietą. Sam usiadł po skosie, przysuwając krzesło - Mam coś dla ciebie - zaczął, unosząc kącik ust - ale zanim to zrobię, musiałbym cię coś prosić, zapytać i opowiedzieć - zakołysał dłonią, która wylądowała na blacie stołu.
- Jestem pewien, ze zdajesz sobie sprawę z ..chaosu, który coraz bardziej nas otacza? Nie tylko w naszej pracy, ale i ..politycznie. Działania, które sięgają wyżej a nie posiadają większych, logicznych podstaw? - musiała wiedzieć o czym mówił. kto jak kto, ale Falwey z polityką miała zawsze wiele wspólnego. Interesowała się tym nawet niezależnie od faktu, kim był kiedyś jej ojciec - To, co wyczynia pani Minister, to co się dzieje przez ..Gellerta - nie przerywał ciągu słów, nie opuszczając ciemnych źrenic z twarzy byłej dziewczyny - Nad Londynem wisi coś bardzo niedobrego, a niebezpieczeństwo wręcz wpisuje się w czarodziejską rzeczywistość... - odchylił się na krześle, zbierając ostatecznie myśl - Nie chciałabyś mieć na to wpływu? Nie chciałabyś pomóc i zawalczyć o wartości, które ostatnio próbuje się zniszczyć? - Możliwe, że mówił nieco chaotycznie, ale i sprawa, cała nie należała do prostych. Walczyli o to co dobre mierząc się z siłami, które sięgały po coś bardziej mrocznego, niż się komukolwiek mogło zdawać.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio spotkała się z ciekawą teorią próbującą wytłumaczyć dlaczego praca w biurze jak tak nieefektywna, że trzeba zabierać ją do domu. Elizabeth często zostawała po godzinach albo zamieniała bezosobowe biuro na wygodne i ciepłe mieszkanie, gdzie mogła ze spokojem dokończyć pracę. Teoria mówiła, że to wszystko wina szefów i spotkań – tych pierwszych bowiem przychodząc sprawdzić co u pracowników przerywając im pracę i wytrącając ze skupienia. Spotkania za to były organizowane zbyt często i nie przynosiły rezultatów, bowiem nie pozwalały na rozwiązanie problemów, a zajmowały dużo czasu. Nie można było jednak o wszystko obwiniać polityki ministerstwa – sama Elizabeth czuła nie raz wręcz potrzebę rozwiązania danej sprawy, która nie pozwalała jej spać i męczyła ją po nocach. Jak w takich warunkach można odpocząć? Bycie aurorem to tylko zawód, ale potrafił zawładnąć całym życiem człowieka, ale przecież nie oznaczała to niczego dobrego. Patrząc na to czysto obiektywnie było zdecydowanie to niezdrowe, ale mimo tej świadomości nie potrafiła inaczej.
- A tak spędziłam dzień bez ciebie w biurze. Muszę przyznać było to trochę dziwne, a już niektóre urzędniczki przechodziły załamanie nerwowe. – Spojrzała wymownie w sufit jasno okazując jakie ma zdanie na temat ich zachowania. Naprawdę nie rozumiała tych kobiet, ale potrafiła sobie wyobrazić, że mając tak nudną pracę bez możliwości awansu musi być smutno, więc przynajmniej sobie urozmaicają czas fantazjami.
- Na pewno niektórzy się ucieszą. – westchnęła teatralne z ręką na sercu. – Tylko czy nie jesteś zbyt stary, by kończyć tak po Sylwestrze? Masz już pewne doświadczenie. – stwierdziła lekko sobie z niego kpiąc. Może jednak trochę brakowała jej w pracy Samuela, ale nigdy mu tego nie powie. Takie ckliwe teksty na pewno usłyszy od razu po wejściu do Ministerstwa od niektórych i ona nie będzie należeć do tych osób.
Obserwowała jego ruchy w kuchni, które były nieporadne jakby zaraz miał mu wybuchnąć kociołek. Elizabeth mistrzem gotowania nie była, ale lubiła myśleć, że podstawowe dania jej wychodzą. Nawet jeśli potem były rozgotowane, nieprzyprawione i mdłe w smaku to nigdy się nie otruła. Za to Skamander wyglądał jak dziecko w mgle w czasie parzenia herbaty, nie chciała wiedzieć jak wyglądałoby u niego z trudniejszymi sztukami. Gdy w końcu zakończył swoją akcję widać było zadowolenie na jego twarzy, zdecydowanie jak dziecko. Usiadł naprzeciwko niej i przyglądał się tymi sarnimi oczami jakby próbował dostrzec jej duszę, a ona nie do końca wiedziała skąd się nagle wziął w nim taki humor. Nie dała się tym oczom! Uniosła podbródek patrząc na niego z lekkim wyzwaniem, unosząc do góry jedną brew.
- Trudno tego nie dostrzec jeśli się wie na co patrzeć. Wystarczająco wymowna jest sytuacja w biurze, ruchy Minister czy nieudana impreza Noworoczna. – skomentowała zaskoczona i zbita z tropu. Przed chwilą siedzieli sobie spokojnie i milcząco, a teraz nagle czuje jakby zaraz miał jej ogłosić sens życia i tajemnice ludzkości. – Ma to związek z Grindelwaldem? – uchwyciła jego słowa szukając potwierdzenia swoich wcześniejszych domysłów. Cofnęła się krzesłem do tyłu próbując wciągnąć więcej powietrza do płuc i móc spojrzeć na niego z dalszej perspektywy. – Oczywiście, że chciałabym mieć na to wpływ. Wiesz, że nie zgadzam się z postulatami, które są teraz tak łatwo głoszone, ale jakbym niby mogła mieć na to wpływ? Jednostka nie może walczyć z systemem, władzą. Nie zapominaj o głosie części społeczeństwa. Co ty wiesz?- miała przeczucie, że to co on jej powie będzie ważne. Może to doświadczenie jej podpowiadało, a może jednak instynkt.
- A tak spędziłam dzień bez ciebie w biurze. Muszę przyznać było to trochę dziwne, a już niektóre urzędniczki przechodziły załamanie nerwowe. – Spojrzała wymownie w sufit jasno okazując jakie ma zdanie na temat ich zachowania. Naprawdę nie rozumiała tych kobiet, ale potrafiła sobie wyobrazić, że mając tak nudną pracę bez możliwości awansu musi być smutno, więc przynajmniej sobie urozmaicają czas fantazjami.
- Na pewno niektórzy się ucieszą. – westchnęła teatralne z ręką na sercu. – Tylko czy nie jesteś zbyt stary, by kończyć tak po Sylwestrze? Masz już pewne doświadczenie. – stwierdziła lekko sobie z niego kpiąc. Może jednak trochę brakowała jej w pracy Samuela, ale nigdy mu tego nie powie. Takie ckliwe teksty na pewno usłyszy od razu po wejściu do Ministerstwa od niektórych i ona nie będzie należeć do tych osób.
Obserwowała jego ruchy w kuchni, które były nieporadne jakby zaraz miał mu wybuchnąć kociołek. Elizabeth mistrzem gotowania nie była, ale lubiła myśleć, że podstawowe dania jej wychodzą. Nawet jeśli potem były rozgotowane, nieprzyprawione i mdłe w smaku to nigdy się nie otruła. Za to Skamander wyglądał jak dziecko w mgle w czasie parzenia herbaty, nie chciała wiedzieć jak wyglądałoby u niego z trudniejszymi sztukami. Gdy w końcu zakończył swoją akcję widać było zadowolenie na jego twarzy, zdecydowanie jak dziecko. Usiadł naprzeciwko niej i przyglądał się tymi sarnimi oczami jakby próbował dostrzec jej duszę, a ona nie do końca wiedziała skąd się nagle wziął w nim taki humor. Nie dała się tym oczom! Uniosła podbródek patrząc na niego z lekkim wyzwaniem, unosząc do góry jedną brew.
- Trudno tego nie dostrzec jeśli się wie na co patrzeć. Wystarczająco wymowna jest sytuacja w biurze, ruchy Minister czy nieudana impreza Noworoczna. – skomentowała zaskoczona i zbita z tropu. Przed chwilą siedzieli sobie spokojnie i milcząco, a teraz nagle czuje jakby zaraz miał jej ogłosić sens życia i tajemnice ludzkości. – Ma to związek z Grindelwaldem? – uchwyciła jego słowa szukając potwierdzenia swoich wcześniejszych domysłów. Cofnęła się krzesłem do tyłu próbując wciągnąć więcej powietrza do płuc i móc spojrzeć na niego z dalszej perspektywy. – Oczywiście, że chciałabym mieć na to wpływ. Wiesz, że nie zgadzam się z postulatami, które są teraz tak łatwo głoszone, ale jakbym niby mogła mieć na to wpływ? Jednostka nie może walczyć z systemem, władzą. Nie zapominaj o głosie części społeczeństwa. Co ty wiesz?- miała przeczucie, że to co on jej powie będzie ważne. Może to doświadczenie jej podpowiadało, a może jednak instynkt.
Kuchnia
Szybka odpowiedź