Salon
AutorWiadomość
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zamiast wcześniej zgodzić się na jego propozycję, to sobie teraz wymyśliła, że spróbuje ćpać u niego. Głupi był, że nie wygonił jej od razu, tylko dał się wciągnąć w gierkę z domniemaną ciążą. Teraz dostał nauczkę, aby nie wierzyć we wszystko, co mówią napotykane osoby, które chcą z nim się spotkać. A teraz przeniósł dziwaczne spotkanie do swego mieszkania. Nie szli dłużej, niż 7 minut od sklepu, ale przed samym sklepem dziennikarka musiała chwilę poczekać. Barry chwilę jeszcze posiedział w sklepie, zrobił ostatnie rozliczenia [które zajęły mu maksymalnie 2-3 minuty] i potem wyszedł ze sklepu zamykając go od frontu. Nie było zimno, przynajmniej tak odczuwał Barry.
- Tedy.- powiedział krótko wskazując, którą ścieżką powinna się udać. Sam zaś szedł koło niej próbując w myślach rozkminić, kto z jego znajomych nie ma czystej krwi. Bo po jej nazwisku już widać, że nie jest ani szlachtą ani czystokrwistą. Nie chciał snuć podejrzeń, że mogłaby być mugolaczką, ale w tym obszarze ma najwięcej klientów. Będzie musiał z nimi porozmawiać, aby zbywali dziennikarzy.
Gdy doszli na miejsce, Barry otworzył drzwi i wpuścił dziewczynę do środka. Nie było doskonale czysto, ale zarówno dało się spokojnie przejść oraz zlew był czysty jak i stół. A to że gdzie nie gdzie były jakieś drobinki kurzu - to się mówi trudno. Nie ma tyle czasu, by jeszcze sprzątać całe mieszkanie. Ważne jest dla niego, aby miał gdzie spać, zjeść, umyć się i przyjąć potencjalnych klientów. A póki narzeczona nie będzie tu wpadać, to on nie będzie czuł potrzeby czyszczenia wszystkiego.
- Naprawę chciałabyś spróbować? To potrafi nieźle uzależnić. Sama to z resztą przed chwilą słyszałaś. - zadał pytanie zerkając na dziennikarkę. Skoro chce, to może spróbować, ale Barry jeszcze nie miał do czynienia z osobą, która pierwszy raz brała narkotyki. Gdy pierwszy raz je posmakował, to nikt mu nie powiedział że może na tym źle skończyć. Sam się przekonał na swojej skórze. Klienci, którzy do niego przychodzą biorą już od dawna i przyszli z polecenia. Świadomie raczej nie chciałby kogoś zmusić do nawet posmakowania narkotyków. Chyba że ta osoba robi na własne życzenie i nie jest jego rodziną - to wtedy jemu jest to obojętne.
- Tedy.- powiedział krótko wskazując, którą ścieżką powinna się udać. Sam zaś szedł koło niej próbując w myślach rozkminić, kto z jego znajomych nie ma czystej krwi. Bo po jej nazwisku już widać, że nie jest ani szlachtą ani czystokrwistą. Nie chciał snuć podejrzeń, że mogłaby być mugolaczką, ale w tym obszarze ma najwięcej klientów. Będzie musiał z nimi porozmawiać, aby zbywali dziennikarzy.
Gdy doszli na miejsce, Barry otworzył drzwi i wpuścił dziewczynę do środka. Nie było doskonale czysto, ale zarówno dało się spokojnie przejść oraz zlew był czysty jak i stół. A to że gdzie nie gdzie były jakieś drobinki kurzu - to się mówi trudno. Nie ma tyle czasu, by jeszcze sprzątać całe mieszkanie. Ważne jest dla niego, aby miał gdzie spać, zjeść, umyć się i przyjąć potencjalnych klientów. A póki narzeczona nie będzie tu wpadać, to on nie będzie czuł potrzeby czyszczenia wszystkiego.
- Naprawę chciałabyś spróbować? To potrafi nieźle uzależnić. Sama to z resztą przed chwilą słyszałaś. - zadał pytanie zerkając na dziennikarkę. Skoro chce, to może spróbować, ale Barry jeszcze nie miał do czynienia z osobą, która pierwszy raz brała narkotyki. Gdy pierwszy raz je posmakował, to nikt mu nie powiedział że może na tym źle skończyć. Sam się przekonał na swojej skórze. Klienci, którzy do niego przychodzą biorą już od dawna i przyszli z polecenia. Świadomie raczej nie chciałby kogoś zmusić do nawet posmakowania narkotyków. Chyba że ta osoba robi na własne życzenie i nie jest jego rodziną - to wtedy jemu jest to obojętne.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Stuk, stuk, stuk po śniegu... a nie, kurczę, co za głupia melodia. Zawsze ją sobie nuciłam, gdy ogarniało mnie podekscytowanie nową sytuacją, gdy stawiałam kolejne kroki na drodze do nieznanej mi nowości. Jak teraz, gdy posłusznie poszłam za Barry, uparcie ignorując głos rozsądku kołaczący mi gdzieś na dnie świadomości. To było zachowanie wyjątkowo głupie, nieodpowiedzialne i nieprzemyślane, w końcu nawet gościa nie znałam (a rudym nie wolno ufać), ale czego nie zrobi ambitna stażystka, by dostać doskonały materiał do swojego tekstu? Byłam pewna, że nie ja pierwsza i nie ja ostatnia idę za nieznanym facetem do jego mieszkania, żeby naćpać się jakimiś specyfikami, których działanie znałam jedynie ze szczątkowych opowieści. Kiedyś jednak ktoś bardzo mądry (albo bardzo głupi) powiedział, że bez ryzyka nie ma zabawy. A ja lubiłam się bawić, nawet jeśli impreza była tak niespodziewana. Przestąpiłam więc próg męskiego mieszkania pełna przeczuć, że może być ciekawie - i pełna przekonań, że będę się przedzierać między stosami nie do końca czystych ubrań, ale wcale nie było tak źle. No jasne, tytułu pani domu to ten Barry by nie zdobył, ale przynajmniej był tu kawałek czystej podłogi i nawet gdzieś dojrzałam miejsce do siedzenia.
- Dobra, dobra - machnęła ręką z lekką niecierpliwością, która zaskoczyła nawet mnie samą. Nigdy wcześniej nie byłam w podobnej sytuacji i nawet się nie spodziewałam, że w ogóle do niej dojdzie. Owszem, my, Francuzi mieliśmy gorącą krew popychającą nas do różnych szaleństw, ale one raczej nie obejmowały środków odurzających branych w towarzystwie rudzielców. Pal sześć, co ma być, to i tak będzie. - Tylko bądź delikatny i zaproponuj damie coś lekkiego - zachichotałam, rozpierając się wygodnie na swoim miejscu. Jeśli teraz się na mnie rzuci i poderżnie mi gardło, to przynajmniej umrę w większym komforcie niż na podłodze. Pióro zawisło w powietrzu, gotowe notować wszystkie obserwacje i wszystkie słowa, które - mam nadzieję - będę wypowiadać w miarę logicznie.
- Dobra, dobra - machnęła ręką z lekką niecierpliwością, która zaskoczyła nawet mnie samą. Nigdy wcześniej nie byłam w podobnej sytuacji i nawet się nie spodziewałam, że w ogóle do niej dojdzie. Owszem, my, Francuzi mieliśmy gorącą krew popychającą nas do różnych szaleństw, ale one raczej nie obejmowały środków odurzających branych w towarzystwie rudzielców. Pal sześć, co ma być, to i tak będzie. - Tylko bądź delikatny i zaproponuj damie coś lekkiego - zachichotałam, rozpierając się wygodnie na swoim miejscu. Jeśli teraz się na mnie rzuci i poderżnie mi gardło, to przynajmniej umrę w większym komforcie niż na podłodze. Pióro zawisło w powietrzu, gotowe notować wszystkie obserwacje i wszystkie słowa, które - mam nadzieję - będę wypowiadać w miarę logicznie.
Gość
Gość
Dla niego te spotkanie było edukujące. Bo zdał sobie sprawę z tego, że skoro ludzie przychodzą pierwszy raz, to należy ich traktować tak samo jak pozostałych klientów, tylko można ich wprowadzić w ten świat. Znaczy się, jak należy postępować. Bo widząc na przypadku z panną Apollinaire, może mieć więcej takich osób jak ona i żadne słowa moralne nic nie zdziałają. A niech psują sobie życie. Jak umrą, to będzie ich problem. Przynajmniej Weasley dostanie pieniądze, które przeznaczy na odpowiednie cele.
Cicho zaśmiał się słysząc jej słowa jednocześnie kręcąc głową. On sam definiuje, jakiej osobie jaką rzecz da. Wiadomo, stali klienci oraz ci wymagający dostają najlepsze rzeczy co zakup. Inni tylko na początek dostają dobry towar, a potem jest trochę słaby jakościowo, ale zbytnio dużej różnicy nie ma w smaku. Tylko kilkoma elementami się różni, lecz tylko z dobrą znajomością alchemii można to rozróżnić. Wyjął różdżkę i krótkim machnięciem przywołał do siebie garnek i taką metalową podstawkę w formie trójkąta. Rozpalił mały garnuszek i poszedł na chwilę do kuchni po trochę wody, którą następnie wlał.
- Nie wszystkie narkotyki można spożywać poprzez nos, jak to powszechnie ludzie robią. Są też takie, które się spożywa poprzez wypicie eliksiru. Normalnie sprzedajemy gotowy już towar w proszku, który należy wrzucić do wrzącego kotła z osoloną wodą z dodatkiem macek ośmiorniczek. Właśnie!- przypomniał sobie o mackach ośmiornicy, więc zaraz wrócił do kuchni i przyszedł z półmiskiem. A w min było kilka macek. Gdy woda ugotowała się w garnku, wrzucił macki do wody, posolił wodę i sięgnął dłonią do swej wsiąkiewki. Wyjął z niej sproszkowaną część Złotej Rybki w małym przezroczystym woreczku. Barwa jej była podobna do mieszaniny ziół, które zazwyczaj są w kuchni. Międzyczasie dziennikarka mogła poczuć nieprzyjemny zapach, który unosił się z garnka - zapach ośmiornicy. Weasley sam nawet zmarszczył lekko nos, lecz kontynuował dalszą swą zabawę w kuchcika. Wrzucił towar do garnka i wymieszał kilka razy, nim eliksir nie uzyskał odpowiedniej egzystencji.
-Powinno już być gotowe. Spróbuj.- zwrócił się do dziennikarki podając jej łyżkę z płynnym eliksirem Złotej Rybki. Jeśli dobrze zrobił - powinno po kilku chwilach zadziałać i dziewczyna miałaby pierwsze halucynacje. Niezbyt mocne, ale jeśli w niej uwierzy, to się umocnią i pojawią się kolejne. Zerknął na garnek, w którym było dobre dziesięć takich łyżek eliksiru, a potem wrócił swym wzrokiem na Annabelle.
Cicho zaśmiał się słysząc jej słowa jednocześnie kręcąc głową. On sam definiuje, jakiej osobie jaką rzecz da. Wiadomo, stali klienci oraz ci wymagający dostają najlepsze rzeczy co zakup. Inni tylko na początek dostają dobry towar, a potem jest trochę słaby jakościowo, ale zbytnio dużej różnicy nie ma w smaku. Tylko kilkoma elementami się różni, lecz tylko z dobrą znajomością alchemii można to rozróżnić. Wyjął różdżkę i krótkim machnięciem przywołał do siebie garnek i taką metalową podstawkę w formie trójkąta. Rozpalił mały garnuszek i poszedł na chwilę do kuchni po trochę wody, którą następnie wlał.
- Nie wszystkie narkotyki można spożywać poprzez nos, jak to powszechnie ludzie robią. Są też takie, które się spożywa poprzez wypicie eliksiru. Normalnie sprzedajemy gotowy już towar w proszku, który należy wrzucić do wrzącego kotła z osoloną wodą z dodatkiem macek ośmiorniczek. Właśnie!- przypomniał sobie o mackach ośmiornicy, więc zaraz wrócił do kuchni i przyszedł z półmiskiem. A w min było kilka macek. Gdy woda ugotowała się w garnku, wrzucił macki do wody, posolił wodę i sięgnął dłonią do swej wsiąkiewki. Wyjął z niej sproszkowaną część Złotej Rybki w małym przezroczystym woreczku. Barwa jej była podobna do mieszaniny ziół, które zazwyczaj są w kuchni. Międzyczasie dziennikarka mogła poczuć nieprzyjemny zapach, który unosił się z garnka - zapach ośmiornicy. Weasley sam nawet zmarszczył lekko nos, lecz kontynuował dalszą swą zabawę w kuchcika. Wrzucił towar do garnka i wymieszał kilka razy, nim eliksir nie uzyskał odpowiedniej egzystencji.
-Powinno już być gotowe. Spróbuj.- zwrócił się do dziennikarki podając jej łyżkę z płynnym eliksirem Złotej Rybki. Jeśli dobrze zrobił - powinno po kilku chwilach zadziałać i dziewczyna miałaby pierwsze halucynacje. Niezbyt mocne, ale jeśli w niej uwierzy, to się umocnią i pojawią się kolejne. Zerknął na garnek, w którym było dobre dziesięć takich łyżek eliksiru, a potem wrócił swym wzrokiem na Annabelle.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Obserwowanie go przy pracy było samo w sobie bardzo ekscytujące, ponieważ zdawałam sobie sprawę, do czego ta praca zmierza. To nie były zwykłe przygotowania, jakie wykonuje się w kuchni przed zrobieniem kanapki czy na cmentarzu przed wykopaniem grobu, do którego wrzuca się po kryjomu ciało, żeby nikt nie odkrył morderstwa. Tym razem chodziło przecież o coś zupełnie innego, a swąd gotowanej ośmiornicy – jadaliśmy takowe we Francji, ale tam podawane były z przyprawami, a nie w formie wywaru do eliksirów – dobitnie wskazywał, że wcale nie znajdujemy się w restauracji.
- Narkotyk ukryty w piersiówce – mruknęłam tylko pod nosem, wyobrażając sobie, że popijam sobie taki śmierdzący wywar w samym środku redakcyjnego, najnudniejszego na świecie spotkania, by na kilka chwil odpłynąć gdzieś daleko i nie myśleć o kolejnych bezsensownych zadaniach, które czekały na stażystów. Może wtedy jakiś uczynny smok pożarłby moją redaktor naczelną, a ja wskoczyłabym na jej stanowisko. Nie brzmiało wcale tak źle. - Szkoda tylko, że tak strasznie cuchnie – zmarszczyłam nos, starając się oddychać przez usta, ale zapach był tak świdrujący, że niemalże czułam go na języku. I za takie świństwo ludzie płacili grubą kasę? Byłam pewna, że ani zapach, ani wygląd eliksiru z narkotykiem nie są powodem, dla których wiele osób ciągnie to takich zabaw. Pozostawało mi więc tylko jedno – spróbować specyfiku i liczyć na to, że smakuje o wiele lepiej, niż pachnie.
Barry zresztą chyba właśnie uznał to samo, bo oderwał się od zawziętego mieszania w miniaturowym garnku, nabierając na łyżkę dziwnie wyglądającą płynną konsystencję. Aha, czyli mam to połknąć? Spojrzałam na eliksir z jawną niechęcią, nagle uznając, że przecież świat za drzwiami jest bardzo ładny i bez narkotykowego haju, a Czarownica nie zniknie z rynku, jeśli nie napiszę tego tekstu... Ale, cholera jasna, ciekawiło mnie do granic niemożliwości, jak to jest czuć się kompletnie wolnym od okowów normalnego życia. Wzięłam od niego łyżkę, ale pierw rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie. - No to za mamusię – mruknęłam niewyraźnie, zanim zawartość łyżki nie znalazła się w moim gardle, a potem w żołądku. Spojrzałam jeszcze raz na Barry'ego zastanawiając się, czy on również spróbuje swojego specyfiku. A potem nie patrzyłam już nigdzie, pozwalając magicznej mieszance robić swoje.
- Narkotyk ukryty w piersiówce – mruknęłam tylko pod nosem, wyobrażając sobie, że popijam sobie taki śmierdzący wywar w samym środku redakcyjnego, najnudniejszego na świecie spotkania, by na kilka chwil odpłynąć gdzieś daleko i nie myśleć o kolejnych bezsensownych zadaniach, które czekały na stażystów. Może wtedy jakiś uczynny smok pożarłby moją redaktor naczelną, a ja wskoczyłabym na jej stanowisko. Nie brzmiało wcale tak źle. - Szkoda tylko, że tak strasznie cuchnie – zmarszczyłam nos, starając się oddychać przez usta, ale zapach był tak świdrujący, że niemalże czułam go na języku. I za takie świństwo ludzie płacili grubą kasę? Byłam pewna, że ani zapach, ani wygląd eliksiru z narkotykiem nie są powodem, dla których wiele osób ciągnie to takich zabaw. Pozostawało mi więc tylko jedno – spróbować specyfiku i liczyć na to, że smakuje o wiele lepiej, niż pachnie.
Barry zresztą chyba właśnie uznał to samo, bo oderwał się od zawziętego mieszania w miniaturowym garnku, nabierając na łyżkę dziwnie wyglądającą płynną konsystencję. Aha, czyli mam to połknąć? Spojrzałam na eliksir z jawną niechęcią, nagle uznając, że przecież świat za drzwiami jest bardzo ładny i bez narkotykowego haju, a Czarownica nie zniknie z rynku, jeśli nie napiszę tego tekstu... Ale, cholera jasna, ciekawiło mnie do granic niemożliwości, jak to jest czuć się kompletnie wolnym od okowów normalnego życia. Wzięłam od niego łyżkę, ale pierw rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie. - No to za mamusię – mruknęłam niewyraźnie, zanim zawartość łyżki nie znalazła się w moim gardle, a potem w żołądku. Spojrzałam jeszcze raz na Barry'ego zastanawiając się, czy on również spróbuje swojego specyfiku. A potem nie patrzyłam już nigdzie, pozwalając magicznej mieszance robić swoje.
Gość
Gość
Gdyby powszechnie było wiadomo, co może taka piersiówka zawierać, to każdy miałby sprawdzą przy samym wejściu do Ministerstwa. Teraz może to być ujawnione przez niego, ale Barry tym się nie przejmował. Sam zazwyczaj nie chodzi do Ministerstwa, a wszelkie proszki narkotykowe ma we swojej wsiąkiewce, która tylko na jego dotyk się otwiera. Bardzo wygodne, jeśli ktoś chciałby zrobić kontrolę. Nikt raczej nie chciałby mieć pogryzionych łap. A on dzięki temu może spokojnie chodzić po ulicy w ciągu dnia. A jego tutejsze eksperymenty też mogą wzbudzić czyjąś uwagę. Na szczęście są na Nokturnie, gdzie mało to by zwrócił na to uwagę i ze względu na typ miejsca, wątpliwa jest wizyta aurorów w jego mieszkaniu. Kolejny plus mieszkania w tej okolicy.
-Zapach najgorszy, ale on jest tylko tymczasowy. - powiedział spokojnie czekając jeszcze chwilę. Po jakimś czasie zapach się ulotni i eliksir będzie miał tylko sam posmak ośmiornicy. Lecz zanim dojdzie do tego, muszą przetrwać ten okropny zapach. Nie otwierał teraz okna, bo nie chciał aby doszło w razie czego do zmniejszenia temperatury. Teraz jest zdatny do picia.
Czekał chwilę, jak podejdzie do niego i posmakuje wywaru narkotykowego. Gdy to zrobiła, Barry uśmiechnął się w jej stronę i podarował jej łyżkę. Sam nie miał zamiaru siebie narkotyzować w towarzystwie dziennikarki. Co jak jej pióro zapisze jakieś jego wariackie słowa? Wolał nie ryzykować i dać dziewczynie możliwość wypić resztę narkotyku.
- To co wzięłaś, nazywamy Złotą Rybką. Nazwaliśmy ją tak, po niekiedy spełniają się niektóre życzenia. Potrafi mocno uzależniać każdego człowieka, bo podczas tak zwanej fazy, pojawiają się halucynacje. - dopowiedział spokojnie obserwując jej reakcję. Był ciekaw, jakie halucynacje u niej się pojawiły. Bo z pewnością są one przyjemne, tego nawet sam Weasley nie zaprzeczy. Zostawił jej trochę jeszcze Złotej Rybki, aby mogła wzbogadzić swoje odczucia, jeśli by jej to się spodobało.
-Zapach najgorszy, ale on jest tylko tymczasowy. - powiedział spokojnie czekając jeszcze chwilę. Po jakimś czasie zapach się ulotni i eliksir będzie miał tylko sam posmak ośmiornicy. Lecz zanim dojdzie do tego, muszą przetrwać ten okropny zapach. Nie otwierał teraz okna, bo nie chciał aby doszło w razie czego do zmniejszenia temperatury. Teraz jest zdatny do picia.
Czekał chwilę, jak podejdzie do niego i posmakuje wywaru narkotykowego. Gdy to zrobiła, Barry uśmiechnął się w jej stronę i podarował jej łyżkę. Sam nie miał zamiaru siebie narkotyzować w towarzystwie dziennikarki. Co jak jej pióro zapisze jakieś jego wariackie słowa? Wolał nie ryzykować i dać dziewczynie możliwość wypić resztę narkotyku.
- To co wzięłaś, nazywamy Złotą Rybką. Nazwaliśmy ją tak, po niekiedy spełniają się niektóre życzenia. Potrafi mocno uzależniać każdego człowieka, bo podczas tak zwanej fazy, pojawiają się halucynacje. - dopowiedział spokojnie obserwując jej reakcję. Był ciekaw, jakie halucynacje u niej się pojawiły. Bo z pewnością są one przyjemne, tego nawet sam Weasley nie zaprzeczy. Zostawił jej trochę jeszcze Złotej Rybki, aby mogła wzbogadzić swoje odczucia, jeśli by jej to się spodobało.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Halucynacje, co? Spojrzałam na niego podejrzliwie, ale tak typowo podejrzliwie, jak kot zerkający na głupich ludzi wabiących go szynką, podczas gdy w powietrzu lata tyle cudownych ptaków. Cóż, w każdym razie postanowiłam na chwilę schować swoją podejrzliwość do kieszeni, zaraz obok roztropności i dojrzałości, po czym niewiele myśląc sztachnęłam się eliksirem. O ile w ogóle eliksirem można się sztachnąć. Z początku nic się nie działo; Barry wyglądał jak Barry i nie był ani odrobinę mniej rudy, eliksir śmierdział tak samo, a nad głową wcale nie przelatywało mi stado jednorożców. Ba! Nawet żadnej durnej sowy. Postanowiłam więc ochrzanić swojego rozmówcę i powiedzieć mu kilka niemiłych słów o tym, że nie powinno się oszukiwać nadobnych niewiast w potrzebie, w dodatku niewiast wcale urokliwych i powabnych; postanowiła, odwróciłam się znów w jego stronę i zamarłam.
Na miejscu rudzielca siedziała bowiem największa zakała męskiego rodu, powstała na fundamencie zdrady i dwulicowości, kalająca swoją osobą najbardziej nieskalane obszary. Rudy Alexander Selwyn uśmiechał się do mnie złowieszczo swoim prawie że bezzębnym uśmiechem, wyciągając pomarszczoną, starczą dłoń w kierunku mojej twarzy. Wrzasnęłam i zrobiłam to, co powinnam była zrobić kilkanaście miesięcy temu – przywaliłam mu otwartą dłonią w ten jego zdradliwy pysk, którym robił te brzydkie rzeczy tamtej równie brzydkiej dziewczynie, pożerając jej twarz w pocałunku, podczas gdy ja zapewne jak głupia ślęczałam w bibliotece i zakuwałam do egzaminów. Głowa chłopaka odskoczyła, a gdy spojrzałam na niego ponownie, na jego miejscu siedziała ruda Harriett Naifeh, szczerząc zęby w złośliwym grymasie. Dłoń ozdobiona pierdyliardem pierścionków otoczona była wijącą się żmiją, która syczała równie paskudnie, jak Harriett wyglądała. Wrzasnęłam drugi raz, teraz bardziej przeraźliwie i rzuciłam się na nią z pazurami, ale w chwili, gdy moja dłoń dotknęła twarzy dziewczyny, ta ponownie zmieniła się w Barry'ego. Któremu właśnie siedziałam na kolanach, z palcami wczepionymi w jego szyję, zapewne wyglądając przy tym jak jakaś upiorna amazonka.
Na miejscu rudzielca siedziała bowiem największa zakała męskiego rodu, powstała na fundamencie zdrady i dwulicowości, kalająca swoją osobą najbardziej nieskalane obszary. Rudy Alexander Selwyn uśmiechał się do mnie złowieszczo swoim prawie że bezzębnym uśmiechem, wyciągając pomarszczoną, starczą dłoń w kierunku mojej twarzy. Wrzasnęłam i zrobiłam to, co powinnam była zrobić kilkanaście miesięcy temu – przywaliłam mu otwartą dłonią w ten jego zdradliwy pysk, którym robił te brzydkie rzeczy tamtej równie brzydkiej dziewczynie, pożerając jej twarz w pocałunku, podczas gdy ja zapewne jak głupia ślęczałam w bibliotece i zakuwałam do egzaminów. Głowa chłopaka odskoczyła, a gdy spojrzałam na niego ponownie, na jego miejscu siedziała ruda Harriett Naifeh, szczerząc zęby w złośliwym grymasie. Dłoń ozdobiona pierdyliardem pierścionków otoczona była wijącą się żmiją, która syczała równie paskudnie, jak Harriett wyglądała. Wrzasnęłam drugi raz, teraz bardziej przeraźliwie i rzuciłam się na nią z pazurami, ale w chwili, gdy moja dłoń dotknęła twarzy dziewczyny, ta ponownie zmieniła się w Barry'ego. Któremu właśnie siedziałam na kolanach, z palcami wczepionymi w jego szyję, zapewne wyglądając przy tym jak jakaś upiorna amazonka.
Gość
Gość
Nie spodziewał się takie reakcji z jej strony. Wiedział że te halucynacje mogą być mocne, ale nie spodziewał się, że on zostanie ofiarą dzisiejszego spotkania. Sam ledwo co zajął miejsce, a już wrzasnęła w jego stronę. Zdziwiony spojrzał na nią i wokół siebie. Plask. Nagle poczuł mocne uderzenie. Gdyby stał, to by pewnie cofnął się, a tak to głowa przechyliła się w bok i zamrugał kilka razy powiekami. Zaraz przyłożył dłoń chcąc rozmasować piekący policzek. Miał nadzieję, że coś powie, jakiekolwiek słowa. Ale chyba się przeliczył, bo zamiast tego ponownie wrzasnęła i złapała go za szyję. Nie było to przyjemne uczucie, ale nie zamierzał pozostawać bierny tej sytuacji.
- Annabelle- wychrypiał jednocześnie łapiąc ją mocno za jej ręce, które zaraz odkleiły się od jego szyi. Tętno jemu przyśpieszyło, lecz starał się zachować spokój mino zamachu na niego.
-Co widziałaś?- zadał pytanie. Był ciekawy co ujrzała, a raczej kogo. Bo raczej nie rzuciłaby się na jakąś rzecz z pięściami i pazurami, prawa? Woli wiedzieć, komu ma podziękować za te ciosy z jej strony. Tak samo woli, aby nie był ofiarą kolejnych jej halucynacji. Niech zobaczy latającą tęczową owcę czy kosmitów. Niech nawet ucieknie z jego mieszkania w pogoni za kosmitami. Wtedy już miałby spokój od niej. No i następnego dnia by jej wysłał notes.
- Annabelle- wychrypiał jednocześnie łapiąc ją mocno za jej ręce, które zaraz odkleiły się od jego szyi. Tętno jemu przyśpieszyło, lecz starał się zachować spokój mino zamachu na niego.
-Co widziałaś?- zadał pytanie. Był ciekawy co ujrzała, a raczej kogo. Bo raczej nie rzuciłaby się na jakąś rzecz z pięściami i pazurami, prawa? Woli wiedzieć, komu ma podziękować za te ciosy z jej strony. Tak samo woli, aby nie był ofiarą kolejnych jej halucynacji. Niech zobaczy latającą tęczową owcę czy kosmitów. Niech nawet ucieknie z jego mieszkania w pogoni za kosmitami. Wtedy już miałby spokój od niej. No i następnego dnia by jej wysłał notes.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
No cóż, mogło być gorzej; mogłam go właśnie obdzierać ze skóry (albo z ubrania), wydłubywać oczy i śpiewać przy tym na cały głos hymn Wielkiej Brytanii, niemniej moja obecna sytuacja też nie wyglądała za ciekawie. Z pewnością w innych warunkach właśnie płonęłabym ze wstydu, materializując się po chwili jako kupka popiołu spoczywająca u stóp Barry'ego, którą musiałby usunąć miotełką albo jakimś zręcznym zaklęciem. Jednego byłam pewna - osoby, które zażywały to świństwo z własnej woli, to kompletne świry. Bo kto normalny chciałby oglądać swojego byłego faceta w wersji rudego podstarzałego typa? I za coś takiego ludzie są gotowi płacić grube galeony? W każdym razie zsunęłam się grzecznie z męskich kolan, poprawiłam swój ubiór, który był cokolwiek wymiętoszony, złapałam w dłoń notatnik i pióro (ledwie zerkając na powstałe gryzmoły) i odchrząknęłam wdzięcznie, próbując udawać, że nic się nie stało.
- Nic takiego. Tylko jednego parszywego robaka, którego z chęcią bym zgniotła - powiedziałam od niechcenia, próbując wyrzucić Selwyna ze swoich myśli i skupić się na rzeczywistości. A ta wcale nie była kolorowa, bo z każdą sekundą było mi coraz bardziej wstyd. Oczywiście - mogłam zrzucić swoje zachowanie na narkotyk, ale to i tak nie zmieniało mojej sytuacji; wygłupiłam się przed kompletnie obcy facetem tylko po to, żeby mieć doskonały materiał na artykuł. Cóż, miałam; problem w tym, że jednocześnie miałam też ochotę zapaść się pod ziemię. - W każdym razie to chyba sygnał, że na dziś starczy... eksperymentów - dodałam niemrawo, zaczynając się cofać w stronę drzwi. Pozostanie w tym miejscu choćby minutę dłużej z pewnością skutkowałoby moim spopieleniem z rozpaczy, a byłam całkiem atrakcyjną dziewczyną i zamierzałam to wykorzystać w kolejnych latach mojego życia. Spłonięcie ze wstydu w salonie nieznajomego rudzielca z pewnością nie będzie zaś jedną z opowieści, jakimi uraczę swoje wnuki. - No to... do widzenia - mruknęłam jeszcze, zanim drzwi się za mną zatrzasnęły i zanim wybuchłam niekontrolowanym, głośnym śmiechem, nie mogąc dłużej powstrzymać swojej reakcji.
z/t
- Nic takiego. Tylko jednego parszywego robaka, którego z chęcią bym zgniotła - powiedziałam od niechcenia, próbując wyrzucić Selwyna ze swoich myśli i skupić się na rzeczywistości. A ta wcale nie była kolorowa, bo z każdą sekundą było mi coraz bardziej wstyd. Oczywiście - mogłam zrzucić swoje zachowanie na narkotyk, ale to i tak nie zmieniało mojej sytuacji; wygłupiłam się przed kompletnie obcy facetem tylko po to, żeby mieć doskonały materiał na artykuł. Cóż, miałam; problem w tym, że jednocześnie miałam też ochotę zapaść się pod ziemię. - W każdym razie to chyba sygnał, że na dziś starczy... eksperymentów - dodałam niemrawo, zaczynając się cofać w stronę drzwi. Pozostanie w tym miejscu choćby minutę dłużej z pewnością skutkowałoby moim spopieleniem z rozpaczy, a byłam całkiem atrakcyjną dziewczyną i zamierzałam to wykorzystać w kolejnych latach mojego życia. Spłonięcie ze wstydu w salonie nieznajomego rudzielca z pewnością nie będzie zaś jedną z opowieści, jakimi uraczę swoje wnuki. - No to... do widzenia - mruknęłam jeszcze, zanim drzwi się za mną zatrzasnęły i zanim wybuchłam niekontrolowanym, głośnym śmiechem, nie mogąc dłużej powstrzymać swojej reakcji.
z/t
Gość
Gość
|koniec września [?]
Odkąd zostawił siostrę na tamtej ciemnej uliczce, ciągle się zastanawia, kim był ten facet. Facet, który przyszedł i nie dał jemu nawet powiedzieć jednego, pożegnalnego słowa do siostry. Nawet nie skończył tego, co chciał. Bo chciał ułatwić trochę lekarzom i podpowiedzieć, że to wszystko przez narkotyki, ale no nie było czasu. Jedynie to zaklęcie rzucił, aby wyglądało na jakiś atak na własną rodzinę. Żeby nikomu nie przyszła do głowy myśl, że właśnie on, brat aurora, Weasley, będzie zdolny tak potraktować własną siostrę. Sam też wiedział jedno - że szybko tego nie przetrawi. Usiadł jak zwykle po pracy na fotelu i zerknął w stronę okna, skąd miał niewielki widok na sąsiadów. Co go na psidawka skłoniło, aby się tutaj przenieść, na Nokturn. Mógł wybrać dosłownie każde miejsce. Każde. Teraz Nokturn będzie jemu przypominać, w jakie on bagno wchodzi. Jak on stacza się na dno, bo nie potrafi powstrzymać rodziny od chodzenia po jego brudnych śladach. Gdyby ojciec lepiej się czuł, to by pewnie porozmawiał z nim, poszukał jakiejś rady. Albo i nie, bo pewnie nie byłby dumny z syna, który siedzi w nielegalnym handlu. To chyba pozostanie na Nokturnie, bo nie wie, gdzie by się podział. No i nie ma już pieniędzy na nowe mieszkanie. I tak musi je trzymać dla swej nowej wybranki, której tożsamości jeszcze nie zna. - W co ja się wpakowałem.- mruknął sam do siebie, po czym spojrzał w stronę kuchni. Opium, Złota Rybka. Tyle ma możliwości, aby ten, jak i poprzednie minione wieczory mógłby pójść na chwilę w zapomnienie. Może wymiesza teraz obie rzeczy? O, to jest pomysł. Odłożył różdżkę na szafę, po czym ruszył do kuchni. Wyjął z szafki zarówno pudełeczko z opium, jak i szklankę z płynną Złotą Rybką, której zapach już zanikł. Ale też Złotej Rybki było niewiele, ponieważ większość z niej poszła na jego siostrę. Oba naczynia wziął ze sobą i położył na stole w salonie. Zaraz też wziął starą, niepotrzebną kartkę, i zasiadł przy stole. Szklankę położył po prawej stronie , a trochę sproszkowanego nasienia maku rozsypał po stole. Kartą wyrównał i zrobił dwie proste inie. Kartkę zaraz zwinął w rulonik. Ponoć tym sposobem tak biorą Hindusi. Barremu to się spodobało i najczęściej tak robi, gdy jest sam w mieszkaniu [zamkniętym oczywiście!]. To pozwala jemu odprężyć jego ociężałe myśli. Pochylił się względem stołu i przyłożył rulonik do nosa trzymając na krawędzi utworzonego rowka. I zaraz wciągnął pierwszą dawkę narkotyku do prawej dziurki nosa. Przełożył rulonik do lewej dziurki i ponowił wykonaną wcześniej czynność, po czym zaraz wyprostował się i wziął wdech. Głęboki wdech.
Odkąd zostawił siostrę na tamtej ciemnej uliczce, ciągle się zastanawia, kim był ten facet. Facet, który przyszedł i nie dał jemu nawet powiedzieć jednego, pożegnalnego słowa do siostry. Nawet nie skończył tego, co chciał. Bo chciał ułatwić trochę lekarzom i podpowiedzieć, że to wszystko przez narkotyki, ale no nie było czasu. Jedynie to zaklęcie rzucił, aby wyglądało na jakiś atak na własną rodzinę. Żeby nikomu nie przyszła do głowy myśl, że właśnie on, brat aurora, Weasley, będzie zdolny tak potraktować własną siostrę. Sam też wiedział jedno - że szybko tego nie przetrawi. Usiadł jak zwykle po pracy na fotelu i zerknął w stronę okna, skąd miał niewielki widok na sąsiadów. Co go na psidawka skłoniło, aby się tutaj przenieść, na Nokturn. Mógł wybrać dosłownie każde miejsce. Każde. Teraz Nokturn będzie jemu przypominać, w jakie on bagno wchodzi. Jak on stacza się na dno, bo nie potrafi powstrzymać rodziny od chodzenia po jego brudnych śladach. Gdyby ojciec lepiej się czuł, to by pewnie porozmawiał z nim, poszukał jakiejś rady. Albo i nie, bo pewnie nie byłby dumny z syna, który siedzi w nielegalnym handlu. To chyba pozostanie na Nokturnie, bo nie wie, gdzie by się podział. No i nie ma już pieniędzy na nowe mieszkanie. I tak musi je trzymać dla swej nowej wybranki, której tożsamości jeszcze nie zna. - W co ja się wpakowałem.- mruknął sam do siebie, po czym spojrzał w stronę kuchni. Opium, Złota Rybka. Tyle ma możliwości, aby ten, jak i poprzednie minione wieczory mógłby pójść na chwilę w zapomnienie. Może wymiesza teraz obie rzeczy? O, to jest pomysł. Odłożył różdżkę na szafę, po czym ruszył do kuchni. Wyjął z szafki zarówno pudełeczko z opium, jak i szklankę z płynną Złotą Rybką, której zapach już zanikł. Ale też Złotej Rybki było niewiele, ponieważ większość z niej poszła na jego siostrę. Oba naczynia wziął ze sobą i położył na stole w salonie. Zaraz też wziął starą, niepotrzebną kartkę, i zasiadł przy stole. Szklankę położył po prawej stronie , a trochę sproszkowanego nasienia maku rozsypał po stole. Kartą wyrównał i zrobił dwie proste inie. Kartkę zaraz zwinął w rulonik. Ponoć tym sposobem tak biorą Hindusi. Barremu to się spodobało i najczęściej tak robi, gdy jest sam w mieszkaniu [zamkniętym oczywiście!]. To pozwala jemu odprężyć jego ociężałe myśli. Pochylił się względem stołu i przyłożył rulonik do nosa trzymając na krawędzi utworzonego rowka. I zaraz wciągnął pierwszą dawkę narkotyku do prawej dziurki nosa. Przełożył rulonik do lewej dziurki i ponowił wykonaną wcześniej czynność, po czym zaraz wyprostował się i wziął wdech. Głęboki wdech.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zajęło mu kilka dni dotarcie do informacji, gdzie mieszkał Barry Weasley i bynajmniej, złość zamiast opadać - narastała. Może była to wina frustracji, a może zwykła bezsilność, że nie mógł zrobić nic konkretnego w chwili, gdy znalazł nieprzytomną Lyrę na ulicy. Działał więc spiesznie ze świadomością, że nie mógł pytać się o wskazówki Garreta. Przynajmniej..nie teraz. Nie dziś, kiedy miał okazję skonfrontować się ze...sprawcą? Mógł jednak działać jako auror, prowadząc ciche dochodzenie.
Jego przypuszczenia potwierdziły się - Nokturn, gdzie mógł teraz się ukrywać ten dobijający go duszek. W głębi serca, Samuel lubił chłopaka, tym bardziej ciężko było mu przeboleć fakt, że był zdolny zrobić krzywdę swojej siostrze, ale...właśnie tę kwestię miał zamiar wyjaśnić. I miał zamiar dowiedzieć się prawdy.
Staną przed drzwiami adresu, początkowo z zamiarem ich wykopania. Na szczęście ogarnął swoje zapędy i z gniewnym marsem na czole uderzył kilkakrotnie w drewniana powierzchnię, zaznaczając tym samym swoją obecność.
- Barry...musimy pogadać - wydusił w końcu, przełamując kolejną chęć, by udekorować słowa kilkoma niezbyt wybrednymi epitetami, teraz pozostawionymi na zaciśniętych ustach, niby pocałunek niechcianej kochanki. Dla pewności, nacisnął klamkę, która oczywiście nie ustąpiła pod naporem siły i zapewne nie usunęłaby się przed perswazją. Wziął głębszy oddech, by zaraz stwierdzić, że to mu nie pomaga. Żadne medytacje, ani podobne pierdoły. Najlepszym lekarstwem był tytoń. Złapał paczkę, cisnącą się razem z różdżką w kieszeni płaszcza, by wyciągając jednego, sypnąć kilkoma na ziemię. Zgrzytnął zębami, najpierw podpalając jednego i porządnie się zaciągając. Dopiero potem nachylił się, by zgarnąć rozrzucone papierosy pod jego stopami. Wcisnął je do drugiej kieszeni, z irytacją zapominając, że się pogniotą. Najwyżej będzie palił ich karykatury.
Zastukał jeszcze raz, czując, jak nikotynowa aura wygasza w nim skumulowane emocje, sprawiając, że umysł aurora rozjaśnił się. Przynajmniej, do czasu.
Jego przypuszczenia potwierdziły się - Nokturn, gdzie mógł teraz się ukrywać ten dobijający go duszek. W głębi serca, Samuel lubił chłopaka, tym bardziej ciężko było mu przeboleć fakt, że był zdolny zrobić krzywdę swojej siostrze, ale...właśnie tę kwestię miał zamiar wyjaśnić. I miał zamiar dowiedzieć się prawdy.
Staną przed drzwiami adresu, początkowo z zamiarem ich wykopania. Na szczęście ogarnął swoje zapędy i z gniewnym marsem na czole uderzył kilkakrotnie w drewniana powierzchnię, zaznaczając tym samym swoją obecność.
- Barry...musimy pogadać - wydusił w końcu, przełamując kolejną chęć, by udekorować słowa kilkoma niezbyt wybrednymi epitetami, teraz pozostawionymi na zaciśniętych ustach, niby pocałunek niechcianej kochanki. Dla pewności, nacisnął klamkę, która oczywiście nie ustąpiła pod naporem siły i zapewne nie usunęłaby się przed perswazją. Wziął głębszy oddech, by zaraz stwierdzić, że to mu nie pomaga. Żadne medytacje, ani podobne pierdoły. Najlepszym lekarstwem był tytoń. Złapał paczkę, cisnącą się razem z różdżką w kieszeni płaszcza, by wyciągając jednego, sypnąć kilkoma na ziemię. Zgrzytnął zębami, najpierw podpalając jednego i porządnie się zaciągając. Dopiero potem nachylił się, by zgarnąć rozrzucone papierosy pod jego stopami. Wcisnął je do drugiej kieszeni, z irytacją zapominając, że się pogniotą. Najwyżej będzie palił ich karykatury.
Zastukał jeszcze raz, czując, jak nikotynowa aura wygasza w nim skumulowane emocje, sprawiając, że umysł aurora rozjaśnił się. Przynajmniej, do czasu.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
W tym momencie, gdy on miał okazję rozkoszować się spokojem, oazą myślową, usłyszał pukanie, a potem czyjś głos. Męski. Chyba to Gwiazdka przybyła, ale Barry nie ma nastroju, by z nią rozmawiać. Niech się uda do sąsiada z góry i powie jemu, aby nie stukał po północy, gdy człowiek chce się wyspać, albo dziewczynie z mieszkania obok, by nie kradła jemu ciepłej wody. Tak może zrobić, a nie przychodzić i dręczyć nabrzmiałe już sumienie Weasley'a. Cicho westchnął i usiadł na kanapie trzymając w lewej dłoni szklankę ze Złotą Rybką. Uśmiechnął się przymykając przy tym powieki i już przyłożył szklankę do swych ust, gdy nagle usłyszał kolejne pukanie. Cicho przeklął będąc niezadowolony z zaistniałej sytuacji. Czy te milczenie nie dało mu znać, że jest zajęty? Albo że chociaż jego tutaj nie ma? Nie mówiąc o tym, skąd na psidwaka ma pojęcie, gdzie on mieszka. To wszystko zaczęło go nurcić w umyśle, który wcześniej był niczym tafla spokojnego morza. Odłożył szklankę na stolik i podszedł do drzwi biorąc po drodze różdżkę z półki. Dopiero gdy podszedł do drzwi, użył różdżki aby otworzyć przeszkodę pomiędzy nim a nieproszonym intruzem. Prawą ręką chwycił za klamkę i zrobił niewielkie przejście do swego skromnego mieszkania. Ale nie przepuścił Gwiazdki. Sam stanął w przejściu trzymając różdżkę w lewej dłoni w razie gdyby musiał użyć zaklęć.
- O co chodzi?- zadał krótkie pytanie, w którym starał się nie okazywać swych emocji. Jak zwykle. Woli nie pokazywać swych emocji, by potem Skamander mógł w jakiś sposób wykorzystać przeciwko niemu. Niech on lepiej mówi co chce i znika. I następnym razem jak już zna jego adres, niech napisze, że go odwiedzi.
- O co chodzi?- zadał krótkie pytanie, w którym starał się nie okazywać swych emocji. Jak zwykle. Woli nie pokazywać swych emocji, by potem Skamander mógł w jakiś sposób wykorzystać przeciwko niemu. Niech on lepiej mówi co chce i znika. I następnym razem jak już zna jego adres, niech napisze, że go odwiedzi.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Barry nie miał nastroju? Cóż, możliwe, że się przekona, w jaki sposób Samuel nie miał nastroju, rysując na jego twarzy twarde linie, co chwilę pojawiającego się gniewu, które ustępowało z refleksją opanowania. Może zbytnio się zapalał, ale wciąż nie potrafił dojść do faktu, jakim cudem, dlaczego Weasley skrzywdził tak Lyrę. W dodatku - jak zdążył się dowiedzieć - szprycując ją potężną dawka narkotyku. Nie mógł i nie chciał sobie wyobrażać, że kiedykolwiek mógłby tak potraktować swoją młodszą siostrę. Coś nieprzyjemnego zagościło w jego sercu, ale zaraz znikło, zduszone gniewnym parsknięciem.
Na szczęście nikotyna rzeczywiście miała na Samuela kojący wpływ i niestety, doskonale sobie zdawał sprawę, że było to uzależnienie, obejmujące jego płuca niby paląca się hipokryzja. A jednak odróżniał swój nałóg od tego, który obejmował swoim władaniem rudzielca kryjącego się za drewnianą przeszkodą przed nim.
Czekał cierpliwie, ale skutecznie, w końcu dostrzegając uchylające się ze nieskrzypnięciem drzwi. W pierwszym odruchu, chciał spokojnie zapytać, by wpuścił go do środka, ale..przymglone spojrzenie, które wirowało w jego oczach, zadziałało na Samuela jak płachta na byka.
- O Lyrę - wydusił, zanim gwałtownie uderzył ręką w drzwi, prawdopodobnie tym samym uderzając w samego Barrego, czy nawet go przewracając. Może to go nieco ocuci? Złapał za framugę swej przeszkody, a ciężkim butem blokując ewentualne trzaśniecie - o pewnym późnym wieczorze, gdy znalazłem ją nieprzytomną w uliczce - odezwał się ponownie, tym razem ściszając głos, który wciąż nie brzmiał spokojnie. Chociaż pierwsza, nagła reakcja wygasiła swój płomień, nadal trwał w bojowym nastawieniu, gotów wyważyć drzwi, gdyby przypadkiem ten Duszek postanowił je zablokować.
Na szczęście nikotyna rzeczywiście miała na Samuela kojący wpływ i niestety, doskonale sobie zdawał sprawę, że było to uzależnienie, obejmujące jego płuca niby paląca się hipokryzja. A jednak odróżniał swój nałóg od tego, który obejmował swoim władaniem rudzielca kryjącego się za drewnianą przeszkodą przed nim.
Czekał cierpliwie, ale skutecznie, w końcu dostrzegając uchylające się ze nieskrzypnięciem drzwi. W pierwszym odruchu, chciał spokojnie zapytać, by wpuścił go do środka, ale..przymglone spojrzenie, które wirowało w jego oczach, zadziałało na Samuela jak płachta na byka.
- O Lyrę - wydusił, zanim gwałtownie uderzył ręką w drzwi, prawdopodobnie tym samym uderzając w samego Barrego, czy nawet go przewracając. Może to go nieco ocuci? Złapał za framugę swej przeszkody, a ciężkim butem blokując ewentualne trzaśniecie - o pewnym późnym wieczorze, gdy znalazłem ją nieprzytomną w uliczce - odezwał się ponownie, tym razem ściszając głos, który wciąż nie brzmiał spokojnie. Chociaż pierwsza, nagła reakcja wygasiła swój płomień, nadal trwał w bojowym nastawieniu, gotów wyważyć drzwi, gdyby przypadkiem ten Duszek postanowił je zablokować.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Chłopak chciał przegonić intruza. A do tego naprawdę chciał w miarę szybko rozwiązać jego problem, nawet jeśli miałby być przesadnie miły. No ale nie da się po dobroci traktować osoby, która już swoim wzrokiem pożerała wszystko. Wytrzymał chwilę ten druzgocący wzrok i słysząc imię siostry, odruchowo schwycił za drewno, aby zatrzasnąć nimi z hukiem. Jednak zamiast zamknąć drzwi, chłopak poczuł uderzenie drzwiami na prawym barku. Siła uderzenia odsunęła chłopaka na kilka kroków chwiejąc się przy tym. No co to ma być? Wpada i zaraz rządzi się tutaj domagając jakiś informacji i jego siostrze. Trochę go to ocuciło, gdyż na szczęście nie zdążył zażyć złotej Rybki. Tylko opium wziął, lecz czuł, że po tej wizycie może potrzebować więcej tego narkotyku. Dobrze, że jeszcze ma trochę opium.
Chłopak słysząc dalsze jego słowa, poczuł panikę, która zaczęła narastać w jego wnętrzu. Czyżby to był tą osobą, która wtedy przeszkodziła w dokończeniu? To on nie pozwolił przeprosić siostry za to, co jej zrobił? Jego myśli zaczęły nienaturalnie szaleć, lecz starał się tego po sobie nie pokazywać. Podszedł do intruza trzymając swoją prawą dłoń na drzwiach, a lewa mocno ściskała różdżkę w razie nagłej potrzeby. - Garrett pisał mi o tym w liście, ale to nie daje Ci prawa do bezprecedensowego wejścia do mojego mieszkania.- powiedział cicho niezadowolony, choć oczywiście powinien zadać jemu inne pytanie. Skąd ma pewność, że to on? Barry miał kaptur na sobie i starał się, aby on nie ukazał jego piegowatej twarzy ani rudych kosmyków włosów. - Z resztą, ja byłem tutaj, nic jej nie zrobiłem jak i nic bym jej nie zrobił. W końcu jest ona moja siostrą.- dodał po chwili lżejszym tonem, lecz bacznie obserwował Samuela, gdyby chciał nagle zaatakować. Co prawda, Weasley nie zamykał teraz drzwi, ale jak zaraz się nie wyniesie, to nawet różdżką wspomoże. Prawda o jego czynie nie może się wydać.
Chłopak słysząc dalsze jego słowa, poczuł panikę, która zaczęła narastać w jego wnętrzu. Czyżby to był tą osobą, która wtedy przeszkodziła w dokończeniu? To on nie pozwolił przeprosić siostry za to, co jej zrobił? Jego myśli zaczęły nienaturalnie szaleć, lecz starał się tego po sobie nie pokazywać. Podszedł do intruza trzymając swoją prawą dłoń na drzwiach, a lewa mocno ściskała różdżkę w razie nagłej potrzeby. - Garrett pisał mi o tym w liście, ale to nie daje Ci prawa do bezprecedensowego wejścia do mojego mieszkania.- powiedział cicho niezadowolony, choć oczywiście powinien zadać jemu inne pytanie. Skąd ma pewność, że to on? Barry miał kaptur na sobie i starał się, aby on nie ukazał jego piegowatej twarzy ani rudych kosmyków włosów. - Z resztą, ja byłem tutaj, nic jej nie zrobiłem jak i nic bym jej nie zrobił. W końcu jest ona moja siostrą.- dodał po chwili lżejszym tonem, lecz bacznie obserwował Samuela, gdyby chciał nagle zaatakować. Co prawda, Weasley nie zamykał teraz drzwi, ale jak zaraz się nie wyniesie, to nawet różdżką wspomoże. Prawda o jego czynie nie może się wydać.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie zastanawiał się, czy nachodząc Barrego, osiągnie jakiś cel. Chciał wiedzieć. Musiał dociec, co się tak naprawdę wydarzyło tamtej nocy, a składane do tej pory elementy, wciąż rysowały niekompletny obraz. I miał nieodparte wrażenie, pokierowane coraz większą pewnością, że nokturnowy Weasley, będzie znał odpowiedzi. Tylko..czy zechce się nimi podzielić? Zapewne komunikację werbalną, zburzyć może dosyć gwałtowne "powitanie" z drzwiami i głosem, w którym brakło zwyczajowego rozluźnienia.
Momenty opamiętania co raz nachodziły samuelowe myśli, szczególnie, kiedy przypominał sobie z kim miał do czynienia. Barry...miał niezwykle specyficzny charakter, ale w pokręcony sposób - polubił go. Przyświecająca mu gdzieś wizja, że mógłby spróbować wyciągnąć chłopaka z czegoś, co w jego mniemaniu, rysowało się coraz brudniej. Nokturn nigdy nie był łaskawy dla swoich mieszkańców, a oferty jakie składał, pełne były gryzącej sumienie nieścisłości.
- Daje, jeśli szuka się odpowiedzi, na pytania, które na pewno znasz - odpowiedział przez zaciśnięte zęby. Wciąż blokował zatrzaśniecie mu drzwi przed nosem, czując jednocześnie ból od uderzenia w twarda powierzchnię drzwi - Nie drwij ze mnie, nie próbuj okłamać - zaciśnięte zęby zwolniły nieco swój szał i głos miał wyraźniejszy, wciąż jednak przepełniony złością i..goryczą - Naprawdę próbujesz mi wcisnąć taki kit? - groteska sytuacji, aż się prosiła o śmiech, a mimo to, z gardła Skamandera nie wydobył się żaden inny dźwięk, ponad te, które kumulowały się w tych kilku odpowiedziach - Jeśli spróbujesz teraz zamknąć drzwi, nie ręczę za swoje czyny... - powiedział najspokojniej jak potrafił, ale groźba wisiała w powietrzu. Mierzyli się wzrokiem, jego prawie czarne źrenice i przymglone (od narkotyku?), jasnozielone, należące do rudowłosego. Różdżka w dłoni młodszego, raziła go w oczy. Nie próbuj nawet - zdawały się mówić jego oczy, ale i sam nie miał teraz zamiaru trwać bez ruchu. Jego różdżka, tkwiła w kieszeni, pozwalając bezproblemowo sięgnąć dłoni, wciąż zaciśniętej, choć opuszczonej wzdłuż ciała. Druga rękę, pulsująca nikłym bólem, wciąż opierała się o framugę drzwi.
Momenty opamiętania co raz nachodziły samuelowe myśli, szczególnie, kiedy przypominał sobie z kim miał do czynienia. Barry...miał niezwykle specyficzny charakter, ale w pokręcony sposób - polubił go. Przyświecająca mu gdzieś wizja, że mógłby spróbować wyciągnąć chłopaka z czegoś, co w jego mniemaniu, rysowało się coraz brudniej. Nokturn nigdy nie był łaskawy dla swoich mieszkańców, a oferty jakie składał, pełne były gryzącej sumienie nieścisłości.
- Daje, jeśli szuka się odpowiedzi, na pytania, które na pewno znasz - odpowiedział przez zaciśnięte zęby. Wciąż blokował zatrzaśniecie mu drzwi przed nosem, czując jednocześnie ból od uderzenia w twarda powierzchnię drzwi - Nie drwij ze mnie, nie próbuj okłamać - zaciśnięte zęby zwolniły nieco swój szał i głos miał wyraźniejszy, wciąż jednak przepełniony złością i..goryczą - Naprawdę próbujesz mi wcisnąć taki kit? - groteska sytuacji, aż się prosiła o śmiech, a mimo to, z gardła Skamandera nie wydobył się żaden inny dźwięk, ponad te, które kumulowały się w tych kilku odpowiedziach - Jeśli spróbujesz teraz zamknąć drzwi, nie ręczę za swoje czyny... - powiedział najspokojniej jak potrafił, ale groźba wisiała w powietrzu. Mierzyli się wzrokiem, jego prawie czarne źrenice i przymglone (od narkotyku?), jasnozielone, należące do rudowłosego. Różdżka w dłoni młodszego, raziła go w oczy. Nie próbuj nawet - zdawały się mówić jego oczy, ale i sam nie miał teraz zamiaru trwać bez ruchu. Jego różdżka, tkwiła w kieszeni, pozwalając bezproblemowo sięgnąć dłoni, wciąż zaciśniętej, choć opuszczonej wzdłuż ciała. Druga rękę, pulsująca nikłym bólem, wciąż opierała się o framugę drzwi.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Salon
Szybka odpowiedź