Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Cmentarz
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cmentarz
Wiekowy już cmentarz, zlokalizowany w pobliżu wybrzeża z charakterystycznymi białymi klifami. W mogiłach oznaczonych starodwanymi tablicami i sarkofagami pochowano ciała mieszkańców miasta, a także osób szczególnie dla tych ziem zasłużonych. Wzrok najbardziej przyciąga pomnik upamiętniający żołnierzy poległych na terenach hrabstwa Kent podczas tzw. Wojny Baronów z XIII w. Na cmentarzu chowani są zarówno mugole, jak i - w części, na której nałożone są zaklęcia, które odstraszają mugoli - czarodzieje.
Alexander dość sceptycznie podszedł do całej sprawy. Oczywiście tej dotyczącej samego Goldsteina, nie zaś prób przeciągnięcia wilkołaków na stronę Zakonu. Tę wciąż uważał za niezwykle istotną dla ich dalszego działania na tej wojnie. Podchodził do tego głównie taktycznie, po części jednak był pewien, że powinni byli już dawno o tym pomyśleć. Skupili się tylko i wyłącznie na mugolakach i mugolach – tych, którzy w ostatnich czasach faktycznie mieli najciężej w Anglii – i Farley nie mógł nie pluć sobie w brodę za to, że wcześniej nie wpadli na zdefiniowane i stanowcze poszerzenie zakresu swojej znajomości. To jednak nie sprawiało, ze młody Gwardzista był mniej skonfliktowany wewnętrznie: w końcu cały czas mieli sprawy i ludzi, którymi potrzebowali się zająć. To nie było do końca tak, że przecież nie chcieli.
Westchnął, zacieśniając uchwyt na trzonku miotły. Lecieli do Dover – ze wszystkich możliwych miejsc. Wiedział, że Château Rose było dosłownie o rzut kaflem. Właściwie to paradowali właśnie po terytorium Rosiera i Alexander naprawdę żałował, że nie mieli na celu złożenie mu niewielkiej wizyty i wysadzenia tego czy owego. Z kolejnym westchnięciem zmusił się do skupienia myśli na tym, na czym powinien. Wziął głęboki oddech, zignorował wszelkie poboczne sprawy i raz jeszcze dokonał ewaluacji tego, co wiedzieli.
Po pierwsze, Ludo Goldstein nie opuścił Anglii. Po drugie, ściganie go było zdecydowanie mniej opłacalne, ponieważ – i tu wkracza po trzecie – Ludo najprawdopodobniej zaatakował swoją żonę i istniało spore prawdopodobieństwo na to, że przekazał jej klątwę likantropii. Jeżeli Goldstein się ukrywał to zdecydowanie nie chciał być znaleziony, a na pewno nie teraz, kiedy nie mieli dosłownie żadnej karty przetargowej. Jeżeli jednak odnaleźliby Mary to może, być może kiedy pójdą za Goldsteinem to zagra to na ich korzyść. Będą mieli lepsze szanse. Zwłaszcza, że z tego co usłyszeli od brata Ludo to pani Goldstein zdecydowanie bardziej potrzebowała ich pomocy i istniały spore szanse na to, że ją przyjmie. Nie mogli zaprzepaścić takiej szansy.
Widoczność tego wieczora była dość marna, żeby nie powiedzieć kiepska. Mgła i niskie chmury solidnie komplikowały nawigację w głębi lądu, dlatego niezwykle a rękę było im, że cel ich podróży znajdował się w pasie nadbrzeżnym, co właściwie ściągało z nich potrzebę ciągłego sprawdzania kierunku lotu. Musieli tylko lecieć nisko nad poszarpanym białymi klifami brzegiem i wypatrywać cmentarza, raz po raz ryzykownie odnawiając zaklęcia, które mniej-więcej ukrywały ich przed niepożądanymi oczyma. Wiedział, że byli blisko, dlatego kiedy ukazały im się setki losowo porozrzucanych alejek wiekowego cmentarza bez słowa porozumienia między nimi skierowali się ku jego północnemu skrajowi, ostrożnie upewniając się co do tego, czy w pobliżu ktoś się nie kręci. Nie potrzebowali dziś przypadkowych przechodniów.
Alexander wylądował i zeskoczył z miotły, przeciągając się nieco po dłużącym się locie. Zarzucił miotłę na pasku na plecy i spojrzał po swoich towarzyszach.
– Rozdzielamy się, żeby przeczesać większy teren w krótszym czasie, czy zostajemy razem? – zapytał Justine i Kierana, wzrok utkwiwszy jednak w ich otoczeniu, upewniając się, czy aby na pewno dotarli na cmentarz niezauważeni.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Potrzebowali nowych sojuszników. Zwłaszcza po tym, kiedy olbrzymy - choć wcale się na to nie zapowiadało, postanowiły sprzymierzyć się z Rycerzami. Nie do końca rozumiała dlaczego wszystkie. Wioska w której była z Macmillanem zdawała się posiadać jakąś własną autonomiczność i podejmować własne decyzje. Zrobili wszystko odpowiednio, dobrze, wątpiła szczerze, żeby byli w stanie przejrzeć ich szwindel. A jednak ponieśli porażkę, nie posiadali już przywileju odsunięcia od siebie kolejnych możliwych sprzymierzeńców. Musieli zrobić wszystko, żeby wilkołaki sprzymierzyły się z nimi. Kto był w stanie lepiej zrozumieć tych, których potępiało społeczeństwo, czy też jego część?
Leciała na miotle obok siebie mając Kierana i Alexa, spoglądała w dół na rozciągający się krajobraz. Z góry, z tej perspektywy wszystko zdawało się wyglądać jednakowo. Tak samo. Bez zmian. Ale to nie w połaciach zieleni, konstrukcji budynków, czy ułożeniu ścieżek zaszły zmiany. Zacisnęła mocniej dłonie na trzonku miotły. Cholerni Rycerze. Paniczyki od siedmiu boleści.
Zadanie było jasne. Czy może raczej jego tor zmienił się. Musieli działać rozsądnie i skutecznie. Inaczej mogło nie udać im się po raz kolejny. Na razie jednak wolała o tym nie myśleć i na tym się nie skupiać. Cel misji był jasny. Należało ją wypełnić. Zeskoczyła płynnie z miotły. Rozglądając się po cmentarzu na którym wylądowali. Jasne tęczówki przesunęły się po otoczeniu. Sięgnęła do kieszeni, żeby wyciągnąć z kieszeni różdżkę. Jej lewa dłoń uniosła się, żeby założyć za ucho kosmyk jasnych włosów. Kiedy Alex odezwał się, zerknęła w jego stronę.
- Jestem za rozdzieleniem. - powiedziała, przesuwając spojrzenie od Alexa do Kierana. - Możemy rzucić Homenum, pozwoli nam to określić, czy znajdują się tutaj jakieś jednostki. - jej wzrok pozostał utkwiony chwilowo w Szefie Biura Aurorów. Rozdzielenie i sprawdzenie możliwie jak największego terenu, pozwoli im przyspieszyć przeszukiwanie tego miejsca. - W razie problemów możemy rzucić Periculum, bez problemu powinniśmy je dojrzeć z różnych miejsc. - dodała jeszcze w ramach propozycji. Cmentarz nie był wysoko zabudowany, a oni wszyscy byli utalentowanymi czarodziejami, byli w stanie sobie poradzić w pojedynkę, a w przypadku większych kłopotów dać znać i potrzebie wsparcia swoich towarzyszy. Przesunęła spojrzeniem po otoczeniu, plan wydawał się odpowiedni i właściwy dla miejsca w którym się właśnie znajdowali. Czekała na zdanie Kierana w tej sprawie, jeśli chodziło o działanie w terenie miał największe z nich doświadczenie i był w stanie ocenić prawidłowość zaproponowanego przez nią działania.
Leciała na miotle obok siebie mając Kierana i Alexa, spoglądała w dół na rozciągający się krajobraz. Z góry, z tej perspektywy wszystko zdawało się wyglądać jednakowo. Tak samo. Bez zmian. Ale to nie w połaciach zieleni, konstrukcji budynków, czy ułożeniu ścieżek zaszły zmiany. Zacisnęła mocniej dłonie na trzonku miotły. Cholerni Rycerze. Paniczyki od siedmiu boleści.
Zadanie było jasne. Czy może raczej jego tor zmienił się. Musieli działać rozsądnie i skutecznie. Inaczej mogło nie udać im się po raz kolejny. Na razie jednak wolała o tym nie myśleć i na tym się nie skupiać. Cel misji był jasny. Należało ją wypełnić. Zeskoczyła płynnie z miotły. Rozglądając się po cmentarzu na którym wylądowali. Jasne tęczówki przesunęły się po otoczeniu. Sięgnęła do kieszeni, żeby wyciągnąć z kieszeni różdżkę. Jej lewa dłoń uniosła się, żeby założyć za ucho kosmyk jasnych włosów. Kiedy Alex odezwał się, zerknęła w jego stronę.
- Jestem za rozdzieleniem. - powiedziała, przesuwając spojrzenie od Alexa do Kierana. - Możemy rzucić Homenum, pozwoli nam to określić, czy znajdują się tutaj jakieś jednostki. - jej wzrok pozostał utkwiony chwilowo w Szefie Biura Aurorów. Rozdzielenie i sprawdzenie możliwie jak największego terenu, pozwoli im przyspieszyć przeszukiwanie tego miejsca. - W razie problemów możemy rzucić Periculum, bez problemu powinniśmy je dojrzeć z różnych miejsc. - dodała jeszcze w ramach propozycji. Cmentarz nie był wysoko zabudowany, a oni wszyscy byli utalentowanymi czarodziejami, byli w stanie sobie poradzić w pojedynkę, a w przypadku większych kłopotów dać znać i potrzebie wsparcia swoich towarzyszy. Przesunęła spojrzeniem po otoczeniu, plan wydawał się odpowiedni i właściwy dla miejsca w którym się właśnie znajdowali. Czekała na zdanie Kierana w tej sprawie, jeśli chodziło o działanie w terenie miał największe z nich doświadczenie i był w stanie ocenić prawidłowość zaproponowanego przez nią działania.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Zawiązanie sojuszu z wilkołakami pozostawało obciążone sporym ryzkiem, jednak musieli się podjąć tego wyzwania. W przeciwieństwie do olbrzymów, które tworzyły własne struktury – może i nieco prymitywne plemiona, ale jednak jakoś się potrafiły zjednoczyć – wilkołaki wbrew różnym podaniom wcale nie poszukiwały dla siebie watah, jak to się dzieje w przypadku zwykłych wilków. Rineheart nie wiedział za wiele o magicznych stworzeniach, ale na jego szczęście podczas ostatniego spotkania Zakonu Feniksa inni podzielili się cenną wiedzą na temat osób zmagających się z klątwa likantropii. Oczywistym było, że nikt nie wybrał dla siebie tak ciężkiego losu, aby raz w miesiącu całkowicie tracić nad sobą kontrolę. Przyzwyczaił się do tego, że w życiu przychodzi mu się mierzyć z cudzymi dramatami. Okrucieństwo, beznadzieja, a wszystko zawsze wieńczy śmierć. Naglądał się dowodów zwyrodnienia, taki urok pracy aurora. I właśnie dlatego zazwyczaj dystansował się od wszystkiego, to po latach służby weszło mu w krew, lecz w tym przypadku obawiał się, że niewzruszona postawa może być przyczyną niepowodzenia. W tym przypadku wraz z Alexem i Justine staną się świadkami nieszczęścia czarownicy, która straciła wszystko. Ludo Goldestein też był ofiarą, ale po ostatnich doniesieniach na jego temat Kieran podświadomie uznał, że nie należało go szukać, skoro podczas pełni zaatakował własną żonę, jedyną osobę, która według zasłyszanych informacji jako jedyna stopowała jego radykalne nastroje. Rineheart nie poznał nigdy osobiście Ludo, ale znał jego brata aurora Petera, dlatego miał nadzieję, że ten – pomimo kłamstwa o uciecze brata z kraju – zadbał o to, aby ten nie skrzywdził przy świetle księżyca innej osoby.
Lot był spokojny, choć miejsce docelowe było nieco niefortunne. Okoliczności sprawiły, że musieli działać na terenie wroga, trudno było zignorować fakt, że hrabstwo Kent stanowie terytorium rodu Rosier, na czele którego stał obecnie zwyrodnialec. Z drugiej strony prawdopodobieństwo, że ludzie podlegający nestorowi bądź inni Rycerze Walpurgii znajdą się na tym konkretnym cmentarzu i w tej konkretnej chwili było niewielkie. Wylądowali więc bez większego lęku, tak jak ruszyli pomiędzy pierwszym rzędem grobów. Rineheart rozglądał się uważnie, szukając tropów, choć mglista aura nieco utrudniała to zadanie. Propozycja Alexandra była więc jak najbardziej logiczna, skoro na razie musieli szukać jednego konkretego nagrobku pomiędzy wieloma.
– W razie czego każde z nas jest zdolne się ochronić, więc możemy iść w różnych kierunkach – przytaknął bez najmniejszych wątpliwości, potem skinął jeszcze Justine, aby dać znać, że jej wzmianka o wykorzystaniu Periculum odnośnie oznaczenia swych pozycjia była bardzo trafiona. Bez dalszych ustaleń wszedł pomiędzy inny rząd nagrobków. – Lumos – mruknął inkantację pod nosem, co prawda światłem wydobytym z krańca różdżki ujawniając swoją pozycję, lecz niezwykle istotne było to, aby bez problemu mógł odczytywać nazwiska na kolejnych płytach nagrobnych.
Goldestein.
To nie ten grób.
Ten też nie.
Lot był spokojny, choć miejsce docelowe było nieco niefortunne. Okoliczności sprawiły, że musieli działać na terenie wroga, trudno było zignorować fakt, że hrabstwo Kent stanowie terytorium rodu Rosier, na czele którego stał obecnie zwyrodnialec. Z drugiej strony prawdopodobieństwo, że ludzie podlegający nestorowi bądź inni Rycerze Walpurgii znajdą się na tym konkretnym cmentarzu i w tej konkretnej chwili było niewielkie. Wylądowali więc bez większego lęku, tak jak ruszyli pomiędzy pierwszym rzędem grobów. Rineheart rozglądał się uważnie, szukając tropów, choć mglista aura nieco utrudniała to zadanie. Propozycja Alexandra była więc jak najbardziej logiczna, skoro na razie musieli szukać jednego konkretego nagrobku pomiędzy wieloma.
– W razie czego każde z nas jest zdolne się ochronić, więc możemy iść w różnych kierunkach – przytaknął bez najmniejszych wątpliwości, potem skinął jeszcze Justine, aby dać znać, że jej wzmianka o wykorzystaniu Periculum odnośnie oznaczenia swych pozycjia była bardzo trafiona. Bez dalszych ustaleń wszedł pomiędzy inny rząd nagrobków. – Lumos – mruknął inkantację pod nosem, co prawda światłem wydobytym z krańca różdżki ujawniając swoją pozycję, lecz niezwykle istotne było to, aby bez problemu mógł odczytywać nazwiska na kolejnych płytach nagrobnych.
Goldestein.
To nie ten grób.
Ten też nie.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Misja jak ta tworzyła dla całej trójki Gwardzistów okazję na lepsze poznanie siebie nawzajem. Musieli być ze sobą zgrani, a to nie przychodziło ot tak, zaoferowane na srebrnej tacy przez łaskawy los tylko dlatego, że znaleźli się wszyscy troje w pewnym nurcie wydarzeń, który zderzył ich ze sobą w dość burzliwym czasie i wymagającym położeniu. Tak samo jak udanie się pod Bramę Zdrajców w Tower of London było sprawdzianem ich wspólnej skuteczności na polu walki, tak teraz mieli szansę sprawdzić się w czymś nieco innym, wymagającym równie precyzyjnego, acz całkowicie innej natury działania.
Skinął głową Tonks i Kieranowi, akceptując tym samym ich odpowiedź na jego pytanie. Żadne z nich nie było żółtodziobem i umieli o siebie zadbać, a rozdzielenie się było najszybszym sposobem na przeczesanie jak największej powierzchni cmentarza. Alexander skierował różdżkę na swoją głowę i wypowiedział inkantację zaklęcia, które mogło ułatwić mu nawigowanie w mroku. – Fera Ecco – wymamrotał, ale nic się nie stało. Alex zamrugał, nieco zaskoczony tym, że nie udało mu się tak podstawowe zaklęcie transmutacyjne. Musiał poćwiczyć tę dziedzinę magii, to było jasne – jak na złość jednak dni nie chciały być dłuższe, Zakon nie był perpetuum mobile, a chorzy nie stawali się ozdrowieńcami dzięki sile woli i szczerym chęciom, tylko pracy: czasowi poświęconemu na diagnozowanie, prowadzenie leczenia, rekonwalescencję. Czas, czas, czas. Coraz bardziej rozumiał, dlaczego jego zmarły przyjaciel, za którym Farley prawdziwie tęsknił był tak zafascynowany konceptem zatrzymującego się czasu i z taką zapalczywością ćwiczył kontrolowanie tego zawiłego zjawiska.
– Jak dla mnie też brzmi to dobrze – poparł jeszcze pomysł Just, nim nie rozejrzał się, wybierając alejkę, którą chciał sprawdzić. – Pójdę tamtędy. Do zobaczenia niedługo – ostatnim spojrzeniem obrzucił swoich towarzyszy i ruszył pomiędzy nagrobki w innym kierunku niż Kieran, wytężając wzrok w poszukiwaniu odpowiedniego grobu. Nie ryzykował rzucania Lumos tak jak Kieran, nie podobało mu się to, w jaki sposób światło przesączało się przez mgłę, jak roztarte cienie rosnących na cmentarzu drzew poruszały się, jak cała okolica zdawała się patrzeć. Szedł więc wśród milczących kamieni i pasożytniczo posiłkując się refleksom świetlnym rozszyfrowywał kolejne nazwiska. Hopkirk, Binns, Cresswell... nie, nie, nie. Rozejrzał się dookoła mając wrażenie, że kawałek dalej widzi majaczący mu cień przemieszczającego się Rinehearta. Tonks zaś nie był w stanie już zobaczyć. Nie dość że było ciemno i widoczność była ograniczona przez angielsko-nadmorskie uroki to Gwardzistka była dość niewielka, co niewątpliwie ułatwiało jej wtapianie się w otoczenie kiedy chciała to zrobić.
Uniósł różdżkę raz jeszcze do swojej głowy, bo zdecydowanie więcej widziałby gdyby udało mu się poprawić swoje widzenie w ciemności. – Fera Ecco – starannie wymówił inkantację raz jeszcze, chcąc przemienić swoje oczy w te należące do kota. Generalnie większą wiarę pokładał w swoje umiejętności z dziedziny obrony przed czarną magią niźli przekształcania materii, choć obie przecież nie były mu obce, ta druga nawet miała zastosowanie do wrodzonych umiejętności byłego Selwyna, a te szlifował dzień w dzień podczas pracy w lecznicy. Nad białą magią zwyczajnie spędzał więcej czasu. Więcej czytał, więcej ćwiczył, więcej używał jej na co dzień – może po prostu potrzebował raz jeszcze skupić się na ruchu nadgarstka, zrobić to dokładniej, z większą starannością.
Skinął głową Tonks i Kieranowi, akceptując tym samym ich odpowiedź na jego pytanie. Żadne z nich nie było żółtodziobem i umieli o siebie zadbać, a rozdzielenie się było najszybszym sposobem na przeczesanie jak największej powierzchni cmentarza. Alexander skierował różdżkę na swoją głowę i wypowiedział inkantację zaklęcia, które mogło ułatwić mu nawigowanie w mroku. – Fera Ecco – wymamrotał, ale nic się nie stało. Alex zamrugał, nieco zaskoczony tym, że nie udało mu się tak podstawowe zaklęcie transmutacyjne. Musiał poćwiczyć tę dziedzinę magii, to było jasne – jak na złość jednak dni nie chciały być dłuższe, Zakon nie był perpetuum mobile, a chorzy nie stawali się ozdrowieńcami dzięki sile woli i szczerym chęciom, tylko pracy: czasowi poświęconemu na diagnozowanie, prowadzenie leczenia, rekonwalescencję. Czas, czas, czas. Coraz bardziej rozumiał, dlaczego jego zmarły przyjaciel, za którym Farley prawdziwie tęsknił był tak zafascynowany konceptem zatrzymującego się czasu i z taką zapalczywością ćwiczył kontrolowanie tego zawiłego zjawiska.
– Jak dla mnie też brzmi to dobrze – poparł jeszcze pomysł Just, nim nie rozejrzał się, wybierając alejkę, którą chciał sprawdzić. – Pójdę tamtędy. Do zobaczenia niedługo – ostatnim spojrzeniem obrzucił swoich towarzyszy i ruszył pomiędzy nagrobki w innym kierunku niż Kieran, wytężając wzrok w poszukiwaniu odpowiedniego grobu. Nie ryzykował rzucania Lumos tak jak Kieran, nie podobało mu się to, w jaki sposób światło przesączało się przez mgłę, jak roztarte cienie rosnących na cmentarzu drzew poruszały się, jak cała okolica zdawała się patrzeć. Szedł więc wśród milczących kamieni i pasożytniczo posiłkując się refleksom świetlnym rozszyfrowywał kolejne nazwiska. Hopkirk, Binns, Cresswell... nie, nie, nie. Rozejrzał się dookoła mając wrażenie, że kawałek dalej widzi majaczący mu cień przemieszczającego się Rinehearta. Tonks zaś nie był w stanie już zobaczyć. Nie dość że było ciemno i widoczność była ograniczona przez angielsko-nadmorskie uroki to Gwardzistka była dość niewielka, co niewątpliwie ułatwiało jej wtapianie się w otoczenie kiedy chciała to zrobić.
Uniósł różdżkę raz jeszcze do swojej głowy, bo zdecydowanie więcej widziałby gdyby udało mu się poprawić swoje widzenie w ciemności. – Fera Ecco – starannie wymówił inkantację raz jeszcze, chcąc przemienić swoje oczy w te należące do kota. Generalnie większą wiarę pokładał w swoje umiejętności z dziedziny obrony przed czarną magią niźli przekształcania materii, choć obie przecież nie były mu obce, ta druga nawet miała zastosowanie do wrodzonych umiejętności byłego Selwyna, a te szlifował dzień w dzień podczas pracy w lecznicy. Nad białą magią zwyczajnie spędzał więcej czasu. Więcej czytał, więcej ćwiczył, więcej używał jej na co dzień – może po prostu potrzebował raz jeszcze skupić się na ruchu nadgarstka, zrobić to dokładniej, z większą starannością.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Czas nie działał na ich korzyść. Właściwie - nigdy nie działał na ich korzyść. Zawsze zdawało się go brakować, kiedy potrzebowało się go więcej. I ciągnąć niemiłosiernie, kiedy oczekiwało się na odpowiedni dzień który dopiero miał nadejść. Czas czasem, tak zwyczajnie, zdawał się kpić z ludzi, którzy wobec niego byli zależni. Nie dało się jednak z tym zrobić nic, poza zaakceptowaniem tego stanu rzeczy. Musieli działać, wykonać zadanie, możliwie jak najszybciej, zanim ściągną uwagę kogoś innego.
Plan nie za bardzo odkrywczy, całkiem zwyczajny, ale taki, który był w stanie im pomóc w stosunkowo krótszym czasie przeszukać cmentarz. Idąc oddzielnie, mogli sprawdzić większą część miejsca w którym przebywali. Razem, co prawda było bezpieczniej, ale też i dłużej. A każde z ich trójki było silne, nie było powodów by temu przeczyć. Każde też, było w stanie - w razie potrzeby - się obronić. I zgodnie z jej słowami w razie większych problemów rzucić Perciulum informując o potrzebie towarzyszy, którzy przecież nie mieli znajdować się aż tak daleko.
Just nie lubiła cmentarzy. Wydawały jej się ponure. Nie tyle co, pozbawione życia. Bardziej pełne śmierci, smutku, żałoby którą każdy nosił po pożegnanych jednostkach. Jasne tęczówki przesunęły się po nagrobkach. Zacisnęła dłonie w pięści w kieszeniach cienkiego płaszcza, który miała na ramionach. Nie, zdecydowanie nie lubiła cmentarzy.
Ustalony sposób działania, czekał jedynie na odpowiednie wykonanie. Musieli odnaleźć odpowiedni grób innej opcji nie było, niż sprawdzenie wyrytych na nagrobkach nazwisk. Kieran i Alex wybrali swoje ścieżki, więc nie myśląc długo weszła w kolejną - inną, żeby ich działania się nie pokrywała.
- Lumos. - wypowiedziała, chcąc rozświetlić koniec różdżki blaskiem i pomóc sobie w czytaniu wygrawerowanych na nagrobkach liter. Kilka kroków, po których zatrzymywała się, sprawdzając nazwisko. Ruszając dalej o kilka i powtarzając schemat. Groby były różne, mniejsze, większe. Bogatsze i biedniejsze. Zadbane i te o które nie dbał już nikt. A sama atmosfera jak zwykle przyprawiała Justine o ciarki na plecach. W końcu zgubiła rachubę ile różnych nazwisk już przeczytała. A przy tym ile dat kątem oka dostrzegła. Zrobiła kolejne kroki i zatrzymała się czytając litery składające się w nazwisko. Goldstein.
Miała już robić kolejny krok, mechanicznie, kiedy zrozumiała, że to właśnie tego szukali. Rozejrzała się ponad nagrobkami. Próbując wypatrzeć Alexa i Kierana. Chwilę zastanawiała się czy powinna była zawołać ich, czy nie lepsze będzie zwrócenie ich uwagi sygnałem, o którym mówiła wcześniej sama.
- Tutaj! - podniosła trochę głos, rezygnując z rzucenia zaklęcia zamiast tego uniosła rękę, żeby była lepiej widoczna ponad nagrobkami. Poczekała, aż nie zauważyła spojrzeń obu mężczyzn i dopiero wtedy kucnęła przed nim marszcząc jasne brwi, przyglądając mu się z uwagą.
kości powiedziały, że ja poszłam dobrze
Plan nie za bardzo odkrywczy, całkiem zwyczajny, ale taki, który był w stanie im pomóc w stosunkowo krótszym czasie przeszukać cmentarz. Idąc oddzielnie, mogli sprawdzić większą część miejsca w którym przebywali. Razem, co prawda było bezpieczniej, ale też i dłużej. A każde z ich trójki było silne, nie było powodów by temu przeczyć. Każde też, było w stanie - w razie potrzeby - się obronić. I zgodnie z jej słowami w razie większych problemów rzucić Perciulum informując o potrzebie towarzyszy, którzy przecież nie mieli znajdować się aż tak daleko.
Just nie lubiła cmentarzy. Wydawały jej się ponure. Nie tyle co, pozbawione życia. Bardziej pełne śmierci, smutku, żałoby którą każdy nosił po pożegnanych jednostkach. Jasne tęczówki przesunęły się po nagrobkach. Zacisnęła dłonie w pięści w kieszeniach cienkiego płaszcza, który miała na ramionach. Nie, zdecydowanie nie lubiła cmentarzy.
Ustalony sposób działania, czekał jedynie na odpowiednie wykonanie. Musieli odnaleźć odpowiedni grób innej opcji nie było, niż sprawdzenie wyrytych na nagrobkach nazwisk. Kieran i Alex wybrali swoje ścieżki, więc nie myśląc długo weszła w kolejną - inną, żeby ich działania się nie pokrywała.
- Lumos. - wypowiedziała, chcąc rozświetlić koniec różdżki blaskiem i pomóc sobie w czytaniu wygrawerowanych na nagrobkach liter. Kilka kroków, po których zatrzymywała się, sprawdzając nazwisko. Ruszając dalej o kilka i powtarzając schemat. Groby były różne, mniejsze, większe. Bogatsze i biedniejsze. Zadbane i te o które nie dbał już nikt. A sama atmosfera jak zwykle przyprawiała Justine o ciarki na plecach. W końcu zgubiła rachubę ile różnych nazwisk już przeczytała. A przy tym ile dat kątem oka dostrzegła. Zrobiła kolejne kroki i zatrzymała się czytając litery składające się w nazwisko. Goldstein.
Miała już robić kolejny krok, mechanicznie, kiedy zrozumiała, że to właśnie tego szukali. Rozejrzała się ponad nagrobkami. Próbując wypatrzeć Alexa i Kierana. Chwilę zastanawiała się czy powinna była zawołać ich, czy nie lepsze będzie zwrócenie ich uwagi sygnałem, o którym mówiła wcześniej sama.
- Tutaj! - podniosła trochę głos, rezygnując z rzucenia zaklęcia zamiast tego uniosła rękę, żeby była lepiej widoczna ponad nagrobkami. Poczekała, aż nie zauważyła spojrzeń obu mężczyzn i dopiero wtedy kucnęła przed nim marszcząc jasne brwi, przyglądając mu się z uwagą.
kości powiedziały, że ja poszłam dobrze
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Wędrował pomiędzy nagrobkami chwilę, wagę przywiązując jedynie do pojawiających się na nich nazwiskach. Ta czynność nie rozbudzała w nim żadnych głębszych refleksji, nie zastanawiał się nad kruchością ludzkich żywotów, nie dociekał w jakich okolicznościach przyszło umrzeć zmarłym i kogo pozostawili na tym świecie. Kamienne płyty pozostawały nieruchome i milczące, osiadając na lekkiej mgle chłód sprawiał, że ich widok stawał się tylko bardziej ponury. Sceneria była mu niby obojętna, lecz sprawa miała się inaczej z osobą, której szukali. Kobieta, której życie zrujnowała klątwa likantropii u męża, powracała nad grób córki, kiedy już sama zmagała się z zakażeniem. Wcale się nie dziwił, że zrozumienia szukała przed niemym grobem ukochanego dziecka, w pewnym momencie swojego życia czynił podobnie.
Goldestein. Co jakiś czas powtarzał w myślach wyszukiwane nazwisko, ostatni raz czyniąc to sekundę przed tym jak usłyszał rozchodzący się po cmentarzu głos Tonks. To nie był donośny krzyk, jednak podniosła głos, być może inna osoba znajdująca się w okolicy mogła go posłyszeć. Skierował wzrok w stronę skąd dochodziło zawołanie, potem ruszył w tym kierunku, po niecałej minucie docierając na miejsce. Zerknął na kucającą przy grobie Justine, potem całkiem wbijając wzrok w płytę nagrobną. Na jasnym kamieniu dostrzegł rozmazane plamę krwi, jakby ktoś desperacko próbował zetrzeć czerwoną posokę z płaskiej powierzchni, gdy jeszcze pozostawała świeża i ciepła. Pochylił się, przesunął palcem po krwistej smudze, zerkając dalej wzdłuż wąskiej alejki.
– Trzeba pójść po śladach – to był właściwie jedyny trop, na jaki się natknęli. Może zrozpaczona matka zdecydowała się zakończyć swój żywot? A może została napadnięta? Choć równie dobrze to jej mogły puścić nerwy, skoro z klątwą zmagała się dopiero od niedawna.Cholernie śmierdząca sprawa i niepewny sojusznik, musieli jednak zrobić wszystko, co w ich mocy, aby dotrzeć do czarownicy. Ich pojawienie się może wywołać różne reakcje, to go martwiło. Posłał jeszcze porozumiewawcze spojrzenie swoim towarzyszom i ruszył dalej zgodnie z ciągnącymi się po drodze kroplami krwi, drogę i ślady oświetlając światłem wciąż wydobywającym się z różdżki.
Goldestein. Co jakiś czas powtarzał w myślach wyszukiwane nazwisko, ostatni raz czyniąc to sekundę przed tym jak usłyszał rozchodzący się po cmentarzu głos Tonks. To nie był donośny krzyk, jednak podniosła głos, być może inna osoba znajdująca się w okolicy mogła go posłyszeć. Skierował wzrok w stronę skąd dochodziło zawołanie, potem ruszył w tym kierunku, po niecałej minucie docierając na miejsce. Zerknął na kucającą przy grobie Justine, potem całkiem wbijając wzrok w płytę nagrobną. Na jasnym kamieniu dostrzegł rozmazane plamę krwi, jakby ktoś desperacko próbował zetrzeć czerwoną posokę z płaskiej powierzchni, gdy jeszcze pozostawała świeża i ciepła. Pochylił się, przesunął palcem po krwistej smudze, zerkając dalej wzdłuż wąskiej alejki.
– Trzeba pójść po śladach – to był właściwie jedyny trop, na jaki się natknęli. Może zrozpaczona matka zdecydowała się zakończyć swój żywot? A może została napadnięta? Choć równie dobrze to jej mogły puścić nerwy, skoro z klątwą zmagała się dopiero od niedawna.Cholernie śmierdząca sprawa i niepewny sojusznik, musieli jednak zrobić wszystko, co w ich mocy, aby dotrzeć do czarownicy. Ich pojawienie się może wywołać różne reakcje, to go martwiło. Posłał jeszcze porozumiewawcze spojrzenie swoim towarzyszom i ruszył dalej zgodnie z ciągnącymi się po drodze kroplami krwi, drogę i ślady oświetlając światłem wciąż wydobywającym się z różdżki.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Alexander westchnął cicho, raz jeszcze czując suchość w oczach. Ponownie zamrugał prędko, kilkukrotnie, starając się pozbyć nieprzyjemnego wrażenia łaskoczącej go po gałkach ocznych magii z nieudanego zaklęcia. Poddał się w końcu z transmutacją i wymruczał ciche lumos, przepuszczając światło przez palce żeby nie było aż tak silne i nie zwracało na siebie aż tyle uwagi.
Cmentarze budziły w ludziach różne odczucia: niektórzy czuli dyskomfort, inni fascynację. Alexander plasował się zaś gdzieś pomiędzy, bo zdecydowanie większym zainteresowaniem darzył wcześniejszy etap ludzkich podróży, czyli prosektoria i kostnice. Mniej lub bardziej równe rzędy kamiennych nagrobków, bryły grobowców i kopuły mauzoleów wywoływały w nim za to pewną dziwną nostalgię. Pod jedną z takich chłodnych płyt był bowiem wykopany grób jego najlepszego przyjaciela, grób, który z jego winy miał na zawsze pozostać pusty, bowiem ciało Bertiego zaginęło. Alexander westchnął, gnieciony poczuciem winy, kontynuując swoją wędrówkę wśród cieni i mar przeszłości. Jego wzrok prześlizgiwał się po kolejnych nagrobkach, imionach, nazwiskach, datach. Nie, nie, nie. Skręcił w lewo, a później odbił znów w prawo, zbliżając się do światła, które musiało pochodzić od Justine, bo Rinehearta miał gdzieś za swoimi plecami. Jego podejrzenia potwierdziły się po chwili, kiedy usłyszał dobiegający z naprzeciwka głos Tonks. Farley przyspieszył kroku, porzucając uważne przyglądanie się nagrobkom, jedyne co to starając się tylko nie potknąć na miejscami nierównych cmentarnych ścieżkach. Dotarł na moment przed Kieranem, wśród ziemistych zapachów rozpoznając jeden nie do końca pasujący do otoczenia. Nawąchał się go w życiu dostatecznie wiele razy aby rozpoznać go bez skuchy.
– Krew? Fantastycznie – westchnął, a ton jego głosu wywoływał dysonans w jego słowach, bo nie było w nim ani cienia entuzjazmu. Pochylił się nad płytą nagrobną i przyjrzał się rozlanej nań tkance. – Całkiem świeża – stwierdził półgłosem, bo chociaż rozmazana dłonią posoka już wyschła to jej barwa niewątpliwie świadczyła o tym, że coś stało się tu nie dalej niż dzisiaj, najprawdopodobniej nawet tego wieczoru. Coś innego sprawiło jednak, że Alexander zmarszczył brwi. – Czy to nie wygląda jakby doszło tu do szamotaniny? – zapytał, sączącą światło różdżką wskazując na rozrzuconą ziemię i nieco stratowaną roślinność rosnącą pomiędzy grobami.
– Nox – wymruczał zaraz, gasząc jedno z trzech świateł i wraz z pozostałą dwójką Gwardzistów idąc po śladach. Nie prowadziły bardzo daleko, ale to, co ujrzeli potwierdzało jedne z gorszych scenariuszy. – Mary? – zapytał cicho, powoli podchodząc do leżącej pod bujnym krzewem dzikiej róży kobiety. Na pierwszy rzut mniej wprawionego oka mogłoby wydawać się, że nie żyje: Farley jednak dojrzał delikatny ruch w zakrwawionej klatce piersiowej. A później dostrzegł otwierające się oczy, które gdy tylko natrafiły na sylwetki Zakonników szeroko rozwarły się z przerażenia.
Cmentarze budziły w ludziach różne odczucia: niektórzy czuli dyskomfort, inni fascynację. Alexander plasował się zaś gdzieś pomiędzy, bo zdecydowanie większym zainteresowaniem darzył wcześniejszy etap ludzkich podróży, czyli prosektoria i kostnice. Mniej lub bardziej równe rzędy kamiennych nagrobków, bryły grobowców i kopuły mauzoleów wywoływały w nim za to pewną dziwną nostalgię. Pod jedną z takich chłodnych płyt był bowiem wykopany grób jego najlepszego przyjaciela, grób, który z jego winy miał na zawsze pozostać pusty, bowiem ciało Bertiego zaginęło. Alexander westchnął, gnieciony poczuciem winy, kontynuując swoją wędrówkę wśród cieni i mar przeszłości. Jego wzrok prześlizgiwał się po kolejnych nagrobkach, imionach, nazwiskach, datach. Nie, nie, nie. Skręcił w lewo, a później odbił znów w prawo, zbliżając się do światła, które musiało pochodzić od Justine, bo Rinehearta miał gdzieś za swoimi plecami. Jego podejrzenia potwierdziły się po chwili, kiedy usłyszał dobiegający z naprzeciwka głos Tonks. Farley przyspieszył kroku, porzucając uważne przyglądanie się nagrobkom, jedyne co to starając się tylko nie potknąć na miejscami nierównych cmentarnych ścieżkach. Dotarł na moment przed Kieranem, wśród ziemistych zapachów rozpoznając jeden nie do końca pasujący do otoczenia. Nawąchał się go w życiu dostatecznie wiele razy aby rozpoznać go bez skuchy.
– Krew? Fantastycznie – westchnął, a ton jego głosu wywoływał dysonans w jego słowach, bo nie było w nim ani cienia entuzjazmu. Pochylił się nad płytą nagrobną i przyjrzał się rozlanej nań tkance. – Całkiem świeża – stwierdził półgłosem, bo chociaż rozmazana dłonią posoka już wyschła to jej barwa niewątpliwie świadczyła o tym, że coś stało się tu nie dalej niż dzisiaj, najprawdopodobniej nawet tego wieczoru. Coś innego sprawiło jednak, że Alexander zmarszczył brwi. – Czy to nie wygląda jakby doszło tu do szamotaniny? – zapytał, sączącą światło różdżką wskazując na rozrzuconą ziemię i nieco stratowaną roślinność rosnącą pomiędzy grobami.
– Nox – wymruczał zaraz, gasząc jedno z trzech świateł i wraz z pozostałą dwójką Gwardzistów idąc po śladach. Nie prowadziły bardzo daleko, ale to, co ujrzeli potwierdzało jedne z gorszych scenariuszy. – Mary? – zapytał cicho, powoli podchodząc do leżącej pod bujnym krzewem dzikiej róży kobiety. Na pierwszy rzut mniej wprawionego oka mogłoby wydawać się, że nie żyje: Farley jednak dojrzał delikatny ruch w zakrwawionej klatce piersiowej. A później dostrzegł otwierające się oczy, które gdy tylko natrafiły na sylwetki Zakonników szeroko rozwarły się z przerażenia.
Przesuwała spojrzeniem po kolejnych nagrobkach starając się znaleźć ten odpowiedni. Nikt im nie powiedział, który dokładnie to będzie. Szczęśliwie, była ich trójka, byli więc w stanie podzielić zadanie i zadziałać odpowiednio skutecznie. Na tyle, na ile oczywiście byli w stanie. Stawiała kolejne kroki, zatrzymywała się, by zaraz ruszyć ponownie. Nie tu, nie tu, nie ten. Aż w końcu jasne spojrzenie padło na nazwisko, to, którego poszukiwała. Poszukiwali - żeby być dokładniejszym. Przeczytała je jeszcze dwa razy, żeby być pewną, że nie pomyliła się, nie pozmieniała zgłosek, nie dopowiedziała sobie innych ale wszystko zdawało się zgadzać i być odpowiednie.
Zawołała swoich towarzyszy i w oczekiwaniu na nich zaczęła przyglądać się nagrobkowi przed którym się znajdowała. Tęczówki przesuwały szybko dostrzegając znaczące, brunatne ślady. Zmarszczyła brwi, do kompletu marszcząc na chwilę nos - to nie zapowiadało niczego dobrego. Kieran kiedy znalazł się obok, powędrował wzrokiem ścieżką, która szła tym samym torem, co jej spojrzenie wcześniej.
- Tak sądzę. - odpowiedziała, na słowa, które padło z ust Alexa, kiedy ten znalazł się obok. Uniosła na niego spojrzenie, krzyżując je z nim. Skinęła krótko głową zgadzając się z jego podejrzeniami. Co do samej wiedzy medycznej, Alex był z pewnością pilniejszym studentem niż ona. Ale potrafiła mniej więcej ocenić i wiedzieć, że słowa wypowiedziane przez Gwardzistę było prawdą.
- Do czegoś doszło na pewno. - potwierdziła cicho, nie wiedząc dlaczego, ściszając odrobinę głos. Może ze zwykłej przezorności - może było to spowodowane czymś innym. Ruszyli razem, pozostawionym śladem. Unosiła różdżkę, będąc przygotowaną, żeby zareagować, gdyby należało to zrobić. Zawsze czujna, szła śladem mężczyzn. Dostrzegła coś na kształt sylwetki, by później usłyszeć imię padające z ust Alexandra. Podeszła jeszcze kilka kroków, powoli, bez gwałtownych ruchów, nie chcąc by jakiś gest mógł ją spłoszyć czy przerazić jeszcze bardziej, bo na taką wyglądała, kiedy znaleźli się już bliżej i mogła przyjrzeć się jej dokładniej.
- Spokojnie. - powiedziała do kobiety, próbując złapać jej wzrok. - Pomożemy ci, jesteśmy przyjaciółmi. - zapewniła ze spokojem, który wlała w swój głos, przyjmując łagodny wyraz twarzy. Zbliżała się powoli, całą sobą pokazując, że nie chce jej zrobić krzywdy. - Ja i on - wskazała brodą na Alexa - znamy się na magii leczniczej, pozwolisz? - zapytała kobiety, nie chcąc działać bez jej przyzwolenia. Potrzebowali w niej sojusznika - nie zaś wroga.
Zawołała swoich towarzyszy i w oczekiwaniu na nich zaczęła przyglądać się nagrobkowi przed którym się znajdowała. Tęczówki przesuwały szybko dostrzegając znaczące, brunatne ślady. Zmarszczyła brwi, do kompletu marszcząc na chwilę nos - to nie zapowiadało niczego dobrego. Kieran kiedy znalazł się obok, powędrował wzrokiem ścieżką, która szła tym samym torem, co jej spojrzenie wcześniej.
- Tak sądzę. - odpowiedziała, na słowa, które padło z ust Alexa, kiedy ten znalazł się obok. Uniosła na niego spojrzenie, krzyżując je z nim. Skinęła krótko głową zgadzając się z jego podejrzeniami. Co do samej wiedzy medycznej, Alex był z pewnością pilniejszym studentem niż ona. Ale potrafiła mniej więcej ocenić i wiedzieć, że słowa wypowiedziane przez Gwardzistę było prawdą.
- Do czegoś doszło na pewno. - potwierdziła cicho, nie wiedząc dlaczego, ściszając odrobinę głos. Może ze zwykłej przezorności - może było to spowodowane czymś innym. Ruszyli razem, pozostawionym śladem. Unosiła różdżkę, będąc przygotowaną, żeby zareagować, gdyby należało to zrobić. Zawsze czujna, szła śladem mężczyzn. Dostrzegła coś na kształt sylwetki, by później usłyszeć imię padające z ust Alexandra. Podeszła jeszcze kilka kroków, powoli, bez gwałtownych ruchów, nie chcąc by jakiś gest mógł ją spłoszyć czy przerazić jeszcze bardziej, bo na taką wyglądała, kiedy znaleźli się już bliżej i mogła przyjrzeć się jej dokładniej.
- Spokojnie. - powiedziała do kobiety, próbując złapać jej wzrok. - Pomożemy ci, jesteśmy przyjaciółmi. - zapewniła ze spokojem, który wlała w swój głos, przyjmując łagodny wyraz twarzy. Zbliżała się powoli, całą sobą pokazując, że nie chce jej zrobić krzywdy. - Ja i on - wskazała brodą na Alexa - znamy się na magii leczniczej, pozwolisz? - zapytała kobiety, nie chcąc działać bez jej przyzwolenia. Potrzebowali w niej sojusznika - nie zaś wroga.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Z każdym kolejnym krokiem stawianym na pokrytej krwistymi śladami alejce Farley czuł coraz większy niepokój. Zbyt wiele elementów układanki zaczynało pasować do najgorszego z możliwych scenariuszy, przy okazji wypełniając jeszcze wszelkie będące przed nim jako bardziej pozytywne, lecz w głowie młodego Gwardzisty wciąż kwalifikowane jako złe. Czarne wizje Alexandra w końcu znalazły swoje ziszczenie kiedy dotarli do leżącej pod krzewem kobiety. Alexander przykucnął żeby znaleźć się bliżej poziomu, na którym leżała kobieta. Trzymał jednak swój dystans, nie chciał podchodzić za blisko: na pierwszy rzut oka widać było, ze jest przelękniona. Wymienił spojrzenia z Justine i Kieranem, który w lot pojął, że było to zajęcie dla uzdrowicieli. Kiedy Rineheart zaczął przeczesywać teren dookoła, jednocześnie stając na czatach, Alexander i Justine mogli przejść do pracy. Tonks zachowywała się spokojnie i z tak znajomym Selwynowi skomponowaniem, które wpajali na medycznych naukach. Nie pchał się do przodu, bo chociaż nie był przerażający ze swoją kościstą sylwetką to wciąż był wystarczająco wysoki żeby ze swojej pozycji wzbudzać niepokój. Zwłaszcza, kiedy było się rannym i osłabionym: w człowieku włączały się wtedy starsze, bardziej pierwotne instynkty.
Widział, jak w pierwszym odruchu Mary próbuje wcisnąć się głębiej pod krzew, jak nie ufa im, jak wystraszone oczy strzelają w jedną i druga stronę od Just do Alexa, od Alexa do Just i tak jeszcze parę razy. Jej milczenie wskazywało jednak na wyraźnie zawahanie: zapadła chwila ciszy, w której wyraźnie było słychać tylko oddalające się niespiesznie kroki Kierana i płytki, urywany oddech pani Goldstein.
– Pracowałem w szpitalu świętego Munga, jak kiedyś ty. Byłem stażystą kiedy znalazłaś się na trzecim piętrze, mogłaś poznać mnie jak nazywałem się jeszcze Alexander Selwyn. Pamiętasz? – zapytał, poniekąd naciągając swoje szczęście. Nie pamiętał co działo się w pięćdziesiątym piątym, to wszystko było informacjami usłyszanymi z drugiej ręki. Grał nimi, starając się złożyć tę układankę bez pomocy wzroku, jak ślepiec wyczuwając nierówności krawędzi i starając się dopasować je w jedną całość.
Nie wątpił, że Justine musiała wyłapać jego niewielki blef jakoby kojarzył wydarzenia sprzed dwóch lat, ale w oczach Mary pojawiło się coś na kształt rekognicji. Nieznacznie rozluźniła się i skinęła głową, a wtedy Alex zbliżył się i przyklęknął na ziemi nieopodal Tonks. Z bliska był w stanie stwierdzić, że kobieta musiała doznać ran od noża: dźgnięcia zawsze były dość charakterystyczne. – Chciałbym przyjrzeć się twoim ranom. Jesteś w stanie przesunąć się bliżej nas? – zapytał, ale dostał w odpowiedzi tylko słabe pokręcenie głową. Alexander obrzucił zakrwawione gałązki krzewu zamyślonym spojrzeniem, zastanawiając się jak to najlepiej zrobić. Zacisnął usta w wąską kreskę, po czym znów zwrócił się do kobiety. – Przesunę cię bliżej – oznajmił, po czym wyciągnął przed siebie różdżkę i przy pomocy Mobilicorpus zaczął wyciągać kobietę z różanych gałęzi. Mary jęknęła cicho z bólu, ale Farley nie przerwał zaklęcia, aż nie znalazła się przed nimi. Nachylił się nieco, wciąż śledzony parą czujnych oczu. W końcu skrzyżował znów spojrzenie z Justine, nieznacznym ruchem głowy wskazując na obrażenia. Justine musiała widzieć to, co on. Pani Goldstein nie była dziś nad grobem córki całkowicie samotna.
– Rzucę kilka zaklęć, Mary, poczujesz się po nich lepiej. Nie skrzywdzę cię, obiecuję – powiedział, po czym zaczął odkażać krwawiące rany i analizować dokładniej resztę obrażeń. Bladość, zmęczenie, pot zdobiący skronie, widma siniaków na zbyt jasnej skórze, cieniutkie siatki zadrapań od gałązek i kolców. Nie umknęło mu przy tym, że szaty kobiety były porwane i nosiły ślady zakrwawionych dłoni, większych niż te należące do pani Goldstein.
Widział, jak w pierwszym odruchu Mary próbuje wcisnąć się głębiej pod krzew, jak nie ufa im, jak wystraszone oczy strzelają w jedną i druga stronę od Just do Alexa, od Alexa do Just i tak jeszcze parę razy. Jej milczenie wskazywało jednak na wyraźnie zawahanie: zapadła chwila ciszy, w której wyraźnie było słychać tylko oddalające się niespiesznie kroki Kierana i płytki, urywany oddech pani Goldstein.
– Pracowałem w szpitalu świętego Munga, jak kiedyś ty. Byłem stażystą kiedy znalazłaś się na trzecim piętrze, mogłaś poznać mnie jak nazywałem się jeszcze Alexander Selwyn. Pamiętasz? – zapytał, poniekąd naciągając swoje szczęście. Nie pamiętał co działo się w pięćdziesiątym piątym, to wszystko było informacjami usłyszanymi z drugiej ręki. Grał nimi, starając się złożyć tę układankę bez pomocy wzroku, jak ślepiec wyczuwając nierówności krawędzi i starając się dopasować je w jedną całość.
Nie wątpił, że Justine musiała wyłapać jego niewielki blef jakoby kojarzył wydarzenia sprzed dwóch lat, ale w oczach Mary pojawiło się coś na kształt rekognicji. Nieznacznie rozluźniła się i skinęła głową, a wtedy Alex zbliżył się i przyklęknął na ziemi nieopodal Tonks. Z bliska był w stanie stwierdzić, że kobieta musiała doznać ran od noża: dźgnięcia zawsze były dość charakterystyczne. – Chciałbym przyjrzeć się twoim ranom. Jesteś w stanie przesunąć się bliżej nas? – zapytał, ale dostał w odpowiedzi tylko słabe pokręcenie głową. Alexander obrzucił zakrwawione gałązki krzewu zamyślonym spojrzeniem, zastanawiając się jak to najlepiej zrobić. Zacisnął usta w wąską kreskę, po czym znów zwrócił się do kobiety. – Przesunę cię bliżej – oznajmił, po czym wyciągnął przed siebie różdżkę i przy pomocy Mobilicorpus zaczął wyciągać kobietę z różanych gałęzi. Mary jęknęła cicho z bólu, ale Farley nie przerwał zaklęcia, aż nie znalazła się przed nimi. Nachylił się nieco, wciąż śledzony parą czujnych oczu. W końcu skrzyżował znów spojrzenie z Justine, nieznacznym ruchem głowy wskazując na obrażenia. Justine musiała widzieć to, co on. Pani Goldstein nie była dziś nad grobem córki całkowicie samotna.
– Rzucę kilka zaklęć, Mary, poczujesz się po nich lepiej. Nie skrzywdzę cię, obiecuję – powiedział, po czym zaczął odkażać krwawiące rany i analizować dokładniej resztę obrażeń. Bladość, zmęczenie, pot zdobiący skronie, widma siniaków na zbyt jasnej skórze, cieniutkie siatki zadrapań od gałązek i kolców. Nie umknęło mu przy tym, że szaty kobiety były porwane i nosiły ślady zakrwawionych dłoni, większych niż te należące do pani Goldstein.
Cmentarz nigdy nie kojarzył jej się z niczym dobrym. Bo i jak mógłby? To tutaj żegnało się bliskich. Żegnało na zawsze ze świadomością, że to całkowite rozstanie. Niemożliwe do zmienienia. Ścieżka, którą wiódł los z której nie dało się zawrócić. Przechodziła pomiędzy nagrobki czując nagromadzenie uczuć, czegoś w rodzaju nostalgii i towarzyszącemu jej niepokojowi. Coś zdawało się nie tak. Nieprzyjemne uczucie towarzyszyło jej od momentu w którym odnalazła właściwy nagrobek. A kiedy je dostrzegła - plamy krwi - jej dłoń mimowolnie zacisnęła się mocniej na różdżce. Poczekała aż obok niej nie znajdzie się Kieran i Alex i razem z nimi ruszyła ich śladem, jednocześnie uważnie rozglądając się na boki. Jakby podświadomie wyczuwając jakieś zagrożenie. A może, że właśnie dokładnie coś, poszło nie tak, jak powinno. Krew na czymkolwiek, nigdy nie niosła ze sobą dobrych wieści. W końcu też ją dostrzegli. Nie wyglądała dobrze - można by stwierdzić coś całkowicie odwrotnego wręcz. Wysunęła się naprzód, powoli, spokojnie. Kiedy pracowała jeszcze w pogotowiu, jej zajęcie miało nieco inną specyfikę, niźli to któremu oddawali się uzdrowiciele w Mungu. Wiele widziała, w jakiś sposób wyrobiła sobie też umiejętności. A sam jej wygląd - choć czasem jej to przeszkadzało - nie wzbudzał strachu. Była niewielką kobietą, nie wyglądała na groźną czy niebezpieczną. A z łagodnym uśmiechem wydawać się mogła jeszcze… przyjaźniejsza. Zaczęła mówić więc, najpierw próbując przekonać do siebie kobietę i uzyskać zgodę na podejście bliżej, tak by mogła otrzymać pomoc, której potrzebowała. Nie drgnęła kiedy Alex się odezwał, zdając sobie sprawę z tego, że on sam nie był w stanie jej kojarzyć - nawet, jesli przyszło im wcześniej się spotkać. Został pozbawiony wspomnień. Wszystkich. Jego pamięć wyczyszczono praktycznie do zera, pozostawiając kilka szczątkowych informacji. Zamiast tego obserwowała kobietę, która skinęła krótko głową, sprawiając, że Just odetchnęła z ulgą oddając pałeczkę Alexowi. W ciągu tych kilku miesięcy udało im się łatwo nauczyć współpracy. Mimo tego, że był młodszy posiadał rozleglejszą wiedzę medyczną, więc przeważnie wykonywała po prostu jego polecenia. Kiedy jej wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Alexandra, skinęła krótko, ledwie zauważalnie głową. Miała podobny wniosek, kiedy przyjrzeć się bliżej ranom które miała na sobie kobieta.
- Zapewnie wam niewidzialność i pomogę Kieranowi. - zdecydowała. Musieli sprawdzić teren i upewnić się, że nie znajduje się tutaj ktoś jeszcze. Choć najważniejsze w tym konkretnym momencie było zdrowie Mary. Uniosła różdżkę. - Salvio Hexia. - wybrała zaklęcia, powołując barierę, która miała uczynić ich niewidzialnymi, jeśli ktoś miał się pojawić. Obeszła ich, ponawiając zaklęcie. tak, by nie można było ich dostrzec z żadnej strony i skinąwszy krótko głową ruszyła w stronę Kierana, który pochylał się nad czymś.. a raczej nad kimś. Stanęła obok niego spoglądając na mężczyznę na ziemi. Nie wyglądało to dobrze. Zacisnęła wargi, kucając obok. Jej palce trafiły na szyję, sprawdzając tętno. Nie było go. Już po widocznych ranach można było domyśleć się, co się stało. Podniosła się znów wkładając dłonie w kieszenie. Trzeba było się nim zająć. Ale najpierw należało zająć się Mary. Uzgodniła z Kieranem, że popilnuje ciała, kiedy oni zajmą się kobietą. Wróciła do drugiego gwardzisty zajmującego się już kobietą. Położyła na jego ramieniu rękę i pochyliła się, by wypowiedzieć w jego kierunku szeptem słowa.
- Mamy trupa. - tylko tyle, albo aż. Nie chciała się rozwodzić, nie było powodu, Alex był w stanie połączyć kropki i zrozumieć. Wątpiła, by musiała wyjaśniać jakie posiadał obrażenia. - Czym się zająć? - zapytała go, kucając obok znów, z różdżką już w pogotowiu.
- Zapewnie wam niewidzialność i pomogę Kieranowi. - zdecydowała. Musieli sprawdzić teren i upewnić się, że nie znajduje się tutaj ktoś jeszcze. Choć najważniejsze w tym konkretnym momencie było zdrowie Mary. Uniosła różdżkę. - Salvio Hexia. - wybrała zaklęcia, powołując barierę, która miała uczynić ich niewidzialnymi, jeśli ktoś miał się pojawić. Obeszła ich, ponawiając zaklęcie. tak, by nie można było ich dostrzec z żadnej strony i skinąwszy krótko głową ruszyła w stronę Kierana, który pochylał się nad czymś.. a raczej nad kimś. Stanęła obok niego spoglądając na mężczyznę na ziemi. Nie wyglądało to dobrze. Zacisnęła wargi, kucając obok. Jej palce trafiły na szyję, sprawdzając tętno. Nie było go. Już po widocznych ranach można było domyśleć się, co się stało. Podniosła się znów wkładając dłonie w kieszenie. Trzeba było się nim zająć. Ale najpierw należało zająć się Mary. Uzgodniła z Kieranem, że popilnuje ciała, kiedy oni zajmą się kobietą. Wróciła do drugiego gwardzisty zajmującego się już kobietą. Położyła na jego ramieniu rękę i pochyliła się, by wypowiedzieć w jego kierunku szeptem słowa.
- Mamy trupa. - tylko tyle, albo aż. Nie chciała się rozwodzić, nie było powodu, Alex był w stanie połączyć kropki i zrozumieć. Wątpiła, by musiała wyjaśniać jakie posiadał obrażenia. - Czym się zająć? - zapytała go, kucając obok znów, z różdżką już w pogotowiu.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Słowa Justine wyłapał i skinął na nie głową, wzroku nie odrywając jednak od obrażeń Mary.
– Jasne, dziękuję – powiedział lekko nieobecnie, na krótką chwilę unosząc różdżkę znad rannej czarownicy. – Lumos Maxima – wypowiedział inkantację, wiedząc że jaśniejąca kula nad jego głową nie będzie zbyt subtelna, ale skoro Tonks się oddalała to potrzebował innego źródła światła do pracy. Zaklęcie zadziałało, a choć i on i kobieta musieli wpierw zmrużyć oczy to uzdrowiciel prędko przywykł do nowych warunków i zabrał się za dokładne oględziny. Kobieta miała cztery rany kłute klatki piersiowej i długie, ale na szczęście nie za głębokie rozcięcie na boku. – Purus – wymówił inkantację, odkażając rany jedna po drugiej. – Fosilio. Curatio Vulnera. Curatio Vulnera Horribilis – wymawił kolejne inkantacje, patrząc jak tkanki zaczynają się ze sobą schodzić, jak ciało spaja się i zasklepia po kolei w każdym punkcie, który wskazał końcem różdżki. Następnie rzucił Episkey, pozbywając się większości otarć i siniaków, poza tymi najbardziej uporczywymi, które wymagały ponownego użycia inkantacji. Nie przejmował się tym, że od wilgotnej ziemi nasiąkają mu spodnie, kiedy na klęczkach pochylał się nad kobietą i uskuteczniał na niej zawiłe arkana uzdrowicielstwa. W takich chwilach dla młodego Gwardzisty czas mógłby nie istnieć. Gdyby okoliczności były bardziej sprzyjające, gdyby znajdował się w bezpiecznym miejscu to mógłby poświęcić się zadaniu całkowicie. Teraz jednak musiał wciąż nasłuchiwać i mieć baczenie na wszelkie odgłosy wskazujące na to, że ktoś mógł się zbliżać. Nie było wiadomym czy ktoś poza nimi nie pojawił się na cmentarzu, zwabiony czy to tym co zaszło tu wcześniej, a z czego skutkami właśnie się zmagał Farley, czy też po tym jak zjawili się tu oni i zaczęli świecić na prawo i lewo.
Spojrzał na Mary, dostrzegając jej zmęczoną i wykrzywioną twarz. Zaklęcia lecznicze z jednej strony przynosiły spokój, z drugiej zaś wciąż były zaklęciami: ktoś ingerował w twoje ciało, zmieniał je poza twoją kontrolą. Miał już wymówić kolejną inkantację, kiedy usłyszał kroki. Uniósł się lekko i zasłonił sobą kobietę, jednak okazało się, że to tylko Justine wracała z dość niepomyślnymi wieściami. Brwi Farleya ściągnęły się na moment, ale prędkie przywołanie ran pani Goldstein i jej porwanych szat wystarczyło, aby złożyć układankę w całość. To by wyjaśniało, dlaczego pchnięcia sztyletem wydawały się tak chaotyczne. Najprawdopodobniej nie były zadane w ataku: ktoś dźgnął ją w akcie obrony. Może groził jej wpierw tym nożem, ale samo zranienie musiało nastąpić po...
Spojrzał na Justine, przywołał w myślach słowa Michaela na spotkaniu. Sapnięcie Mary za jego plecami utwierdziło go tylko w przekonaniu, że to ona kogoś zabiła.
– Ćśś, wszystko w porządku. Już – powiedział łagodnie, odwracając się znów do kobiety i ostrożnie gładząc ją po włosach. – Wszystko będzie dobrze – powiedział, unosząc różdżkę do jej skroni. – Paxo Maxima – powiedział, a wyraz twarzy kobiety złagodniał, jej oddech uspokoił się. Kiedy obok przyklęknęła Just prędko pokiwał głową na jej gotowość do pomocy. – Zająłem się ranami zewnętrznymi, możesz sprawdzić czy kości są całe i czy niczego nie pominąłem. Ja rzucę okiem na sytuację tam – powiedział, przekazując Justine ich pacjentkę. Wstał i otrzepał kolana, po czym ruszył alejką w stronę, z której dostrzegał światło sączące się z różdżki Kierana. Farley widział już wiele, ale rozległość szarpanych obrażeń na tym ciele była zatrważająca. Mógł obejrzeć sobie wszystko co facet miał w środku, choć w niektórych miejscach nie było do końca wiadomo na co tak właściwie patrzył. Zostawił Kierana z ciałem i wrócił prędko do Tonks. – Mam pewien pomysł – powiedział, lecz nim opowiedział jej co wymyślił, pochylił się znów nad kobietą. – Facio coma – wyszeptał inkantację, a powieki Mary opadły. Kiedy jej oddech się wyrównał, Alexander zrzucił z siebie płaszcz i dokładnie owinął nim Mary, po czym zaklęciem znów wsunął ją pod krzew i zgasił swoje Lumos.
– Musimy znaleźć jakiś w miarę świeży grób i dorzucić tam tego faceta. Można transmutować gałęzie w łopaty albo poszukać szopy grabarza, powinna być gdzieś w okolicach wejścia na cmentarz. Nikt nie powinien się zorientować, że coś jest nie tak – przedstawił Just swój stworzony naprędce plan, czekając co powie na niego Gwardzistka żeby później podzielić się tym z pilnującym ciała Kieranem.
– Jasne, dziękuję – powiedział lekko nieobecnie, na krótką chwilę unosząc różdżkę znad rannej czarownicy. – Lumos Maxima – wypowiedział inkantację, wiedząc że jaśniejąca kula nad jego głową nie będzie zbyt subtelna, ale skoro Tonks się oddalała to potrzebował innego źródła światła do pracy. Zaklęcie zadziałało, a choć i on i kobieta musieli wpierw zmrużyć oczy to uzdrowiciel prędko przywykł do nowych warunków i zabrał się za dokładne oględziny. Kobieta miała cztery rany kłute klatki piersiowej i długie, ale na szczęście nie za głębokie rozcięcie na boku. – Purus – wymówił inkantację, odkażając rany jedna po drugiej. – Fosilio. Curatio Vulnera. Curatio Vulnera Horribilis – wymawił kolejne inkantacje, patrząc jak tkanki zaczynają się ze sobą schodzić, jak ciało spaja się i zasklepia po kolei w każdym punkcie, który wskazał końcem różdżki. Następnie rzucił Episkey, pozbywając się większości otarć i siniaków, poza tymi najbardziej uporczywymi, które wymagały ponownego użycia inkantacji. Nie przejmował się tym, że od wilgotnej ziemi nasiąkają mu spodnie, kiedy na klęczkach pochylał się nad kobietą i uskuteczniał na niej zawiłe arkana uzdrowicielstwa. W takich chwilach dla młodego Gwardzisty czas mógłby nie istnieć. Gdyby okoliczności były bardziej sprzyjające, gdyby znajdował się w bezpiecznym miejscu to mógłby poświęcić się zadaniu całkowicie. Teraz jednak musiał wciąż nasłuchiwać i mieć baczenie na wszelkie odgłosy wskazujące na to, że ktoś mógł się zbliżać. Nie było wiadomym czy ktoś poza nimi nie pojawił się na cmentarzu, zwabiony czy to tym co zaszło tu wcześniej, a z czego skutkami właśnie się zmagał Farley, czy też po tym jak zjawili się tu oni i zaczęli świecić na prawo i lewo.
Spojrzał na Mary, dostrzegając jej zmęczoną i wykrzywioną twarz. Zaklęcia lecznicze z jednej strony przynosiły spokój, z drugiej zaś wciąż były zaklęciami: ktoś ingerował w twoje ciało, zmieniał je poza twoją kontrolą. Miał już wymówić kolejną inkantację, kiedy usłyszał kroki. Uniósł się lekko i zasłonił sobą kobietę, jednak okazało się, że to tylko Justine wracała z dość niepomyślnymi wieściami. Brwi Farleya ściągnęły się na moment, ale prędkie przywołanie ran pani Goldstein i jej porwanych szat wystarczyło, aby złożyć układankę w całość. To by wyjaśniało, dlaczego pchnięcia sztyletem wydawały się tak chaotyczne. Najprawdopodobniej nie były zadane w ataku: ktoś dźgnął ją w akcie obrony. Może groził jej wpierw tym nożem, ale samo zranienie musiało nastąpić po...
Spojrzał na Justine, przywołał w myślach słowa Michaela na spotkaniu. Sapnięcie Mary za jego plecami utwierdziło go tylko w przekonaniu, że to ona kogoś zabiła.
– Ćśś, wszystko w porządku. Już – powiedział łagodnie, odwracając się znów do kobiety i ostrożnie gładząc ją po włosach. – Wszystko będzie dobrze – powiedział, unosząc różdżkę do jej skroni. – Paxo Maxima – powiedział, a wyraz twarzy kobiety złagodniał, jej oddech uspokoił się. Kiedy obok przyklęknęła Just prędko pokiwał głową na jej gotowość do pomocy. – Zająłem się ranami zewnętrznymi, możesz sprawdzić czy kości są całe i czy niczego nie pominąłem. Ja rzucę okiem na sytuację tam – powiedział, przekazując Justine ich pacjentkę. Wstał i otrzepał kolana, po czym ruszył alejką w stronę, z której dostrzegał światło sączące się z różdżki Kierana. Farley widział już wiele, ale rozległość szarpanych obrażeń na tym ciele była zatrważająca. Mógł obejrzeć sobie wszystko co facet miał w środku, choć w niektórych miejscach nie było do końca wiadomo na co tak właściwie patrzył. Zostawił Kierana z ciałem i wrócił prędko do Tonks. – Mam pewien pomysł – powiedział, lecz nim opowiedział jej co wymyślił, pochylił się znów nad kobietą. – Facio coma – wyszeptał inkantację, a powieki Mary opadły. Kiedy jej oddech się wyrównał, Alexander zrzucił z siebie płaszcz i dokładnie owinął nim Mary, po czym zaklęciem znów wsunął ją pod krzew i zgasił swoje Lumos.
– Musimy znaleźć jakiś w miarę świeży grób i dorzucić tam tego faceta. Można transmutować gałęzie w łopaty albo poszukać szopy grabarza, powinna być gdzieś w okolicach wejścia na cmentarz. Nikt nie powinien się zorientować, że coś jest nie tak – przedstawił Just swój stworzony naprędce plan, czekając co powie na niego Gwardzistka żeby później podzielić się tym z pilnującym ciała Kieranem.
Była pewna, że Mary będzie w dobrych rękach. Alex zdecydowanie mógł zadziwić swoją wiedzą medyczną. Zyskał spore doświadczenie pracując na oddziale Świętego Munga. Z pewnością większe, niż to, które zdobyła ona. Specyfika ich pracy była inna. Ona działała jedynie zaradczo, powierzchownie, dbając o to, by pacjent był w stanie dotrwać do wizyty na odpowiednim oddziale. Potem przekazywała delikwenta w ręce uzdrowicieli. Z pewnością rozwinęła swoje umiejętności zapewniające bezpiecznie poruszanie się w terenie. Ale coś, zawsze szło kosztem czegoś. Już w tamtych czasach wysokie umiejętności w dziedzinie białej magii, niejako opłacała niższą wiedzą z dziedzin medycyny magicznej. Skinęła głową, oddalając się i pozostawiając Alexa i Mary samych. Zbliżyła się do mężczyzny przy Kieranie, zaciskając usta w wąską linię i z krótkim westchnieniem na które pozwoliła sobie w czasie drogi do gwardzisty przekazując mu to, co zostało odkryte. Połączenie faktów, nie mogło być trudne. Kucnęła obok, dostrzegając, że Alex rozpoczął już leczenie. Wysłuchała poleceń, które wydał jej Alex i skinęła krótko głową niejako przejmując od niego pacjentkę. Przystąpiła więc do sprawdzania zgodnie ze słowami, czy kości na rękach i nogach są w odpowiednim miejscu i stanie. Wszystko wydawało się w porządku, do czasu, aż nie dotarła do lewego przedramienia. Oparła kolano na ziemi. Unosząc ku górze różdżkę, przyzwyczajona już do jaśniejącego jej nad głową lumos maxima. Kość zdecydowanie była złamana. Najpierw jednak, należało ją nastawić.
- Feniterio. - wypowiedziała formułę zaklęcia przytykając białą różdżkę do skóry na ręce. Znajomy dźwięk wypełnił powietrze. Dostrzegła skrzywienie na twarz kobiety. - Za chwilę będzie po wszystkim. - obiecała łapiąc przelotnie wzrok kobiety. - Fractura Texta. - wypowiedziała kolejną inkantację nie odejmując różdżki. Czar zadziałał. Wiedziała, że tak. Zajęła się dalszym badaniem jej stanu, co jakiś czas wypowiadając inkantację magicznego zaklęcia. Czekając niejako na powrót Alexa, kiedy poczuła za sobą ruch okręciła głowę, spoglądając na niego. Skinęła głową, podnosząc się kiedy ten rzucał zaklęcie na kobietę. Wysłuchała wypowiadanych słów, otrzepując z ziemi kolano.
- Widziałam jeden na początku tej uliczki. - wskazała rękę w stronę z której wcześniej szła. - Poszukasz łopat? Ja go przetransportuje. - zaproponowała i kiedy podzielili się zadaniami ruszyła z powrotem w kierunku w którym znajdował się mężczyzna. Kierana prosząc, żeby pomógł Alexowi. Sama zaś uniosła różdżkę kierując ją w stronę mężczyzny. - Mobilicorpus. - wypowiedziała wykonując odpowiedni gest. Kiedy zaklęcie uniosło ciało zaczęła przemieszczać się w kierunku grobu, tam zamierzając wykonać do końca plan Alexa.
- Feniterio. - wypowiedziała formułę zaklęcia przytykając białą różdżkę do skóry na ręce. Znajomy dźwięk wypełnił powietrze. Dostrzegła skrzywienie na twarz kobiety. - Za chwilę będzie po wszystkim. - obiecała łapiąc przelotnie wzrok kobiety. - Fractura Texta. - wypowiedziała kolejną inkantację nie odejmując różdżki. Czar zadziałał. Wiedziała, że tak. Zajęła się dalszym badaniem jej stanu, co jakiś czas wypowiadając inkantację magicznego zaklęcia. Czekając niejako na powrót Alexa, kiedy poczuła za sobą ruch okręciła głowę, spoglądając na niego. Skinęła głową, podnosząc się kiedy ten rzucał zaklęcie na kobietę. Wysłuchała wypowiadanych słów, otrzepując z ziemi kolano.
- Widziałam jeden na początku tej uliczki. - wskazała rękę w stronę z której wcześniej szła. - Poszukasz łopat? Ja go przetransportuje. - zaproponowała i kiedy podzielili się zadaniami ruszyła z powrotem w kierunku w którym znajdował się mężczyzna. Kierana prosząc, żeby pomógł Alexowi. Sama zaś uniosła różdżkę kierując ją w stronę mężczyzny. - Mobilicorpus. - wypowiedziała wykonując odpowiedni gest. Kiedy zaklęcie uniosło ciało zaczęła przemieszczać się w kierunku grobu, tam zamierzając wykonać do końca plan Alexa.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Alexander powiódł spojrzeniem za długością alejki, w kierunku w którym według Justine miał znajdować się świeży grób. To były ostatnie sekundy na zawahanie się, wycofanie i zmienienie czegoś. Zamiast tego on jednak przytaknął, przypieczętowując plan i wprawiając w ruch całą serię wydarzeń.
– Poszukam. Postaram się pospieszyć – powiedział, po czym upewnił się, że Mary jest odpowiednio ukryta przed niepożądanym wzrokiem i owinięta szczelnie jego płaszczem, a następnie złapał za porzuconą wcześniej miotłę i wsiadł na nią. Wzbił się w powietrze i pomknął wśród ciemności, a jego czarny strój utrudniał dostrzeżenie go wśród nocy i mgły. Cmentarz nie był najmniejszy, a znalezienie szopy grabarza okazało się trudniejsze niż to z początku zakładał. Czas ich gonił, więc Alexander zdecydował się wcielić w życie plan zapasowy.
Skierował miotłę ku staremu drzewu, które rozpościerało swoje konary kilkaset jardów dalej niż miejsce, w którym Rineheart i Tonks znaleźli trupa. Alexander dobył różdżki i wymierzył w gałąź, którą sobie upatrzył, była w miarę prosta i o długości przypominającej łopatę. Hikorowe drewno ze świstem przecięło powietrze, posypały się drzazgi, drzewo stęknęło, a gałąź opadła na ziemię. Tak samo zrobił z drugą gałęzią, po czym pozbył się śladów swojego wandalizmu i wylądował pod drzewem. Pochylił się nad gałęziami, skupiając się na tym co chciał z nimi zrobić. Nie bbył najgorszy w transmutacji, lecz wciąz nie był w niej wybitny i potrzebował skupić się aby przemienić dwa kawałki drewna w dwie łopaty. Za trzecim razem udało mu się odpowiednio ułożyć gest dłonią i zgłoski w inkantacji. Uśmiechnął się pod nosem na widok prostej łopaty; po kolejnych dwóch próbach miał już komplet. Schował różdżkę i przycisnął łopaty nogami do trzonka miotły, odbijając się i prędko pokonując dystans dzielący go od towarzyszy.
Zabrali się do pracy bez zbędnego gadania. Powietrze wypełnił zapach poruszonej ziemi: pomiędzy ich przyspieszonymi od wysiłku oddechami i świstami różdżek słychać było tylko miarowe zagłębianie się łopaty w bezczeszczony grób. – Chyba starczy – sapnął, odrzucając łopatę i przedramieniem ocierając czoło, na którym osiadły krople potu. Palce bolały go od wcześniejszego kurczowego zaciskania na trzonku łopaty, ale nie narzekał. Wraz z Rineheartem w ciszy obserwowali jak Justine opuszcza zmasakrowane ciało w dół rozkopanego grobu. Po chwili mężczyzna zniknął w ciemnej dziurze, a powietrze znów wypełniły dźwięki przesypywanej ziemi.
Kiedy skończyli Farley był porządnie zgrzany, a mięśnie ramion i pleców ciągnęły go od fizycznego wysiłku. Grób wyglądał praktycznie tak, jak przed dokwaterowaniem do niego nowego lokatora. – Musimy... musimy jeszcze pozbyć się... śladów krwi – sapnął, przecierając oczy wierzchami dłoni. To zadanie zostawił jednak do wykonania Justine i Kieranowi. Sam zajął się przemienianiem transmutowanych łopat na powrót w gałęzie, po czym zabrał je znów na miotłę i pozbył się kawałek dalej w leśnej gęstwinie. Zajęło mu to mniej czasu niż pozostałej dwójce Gwardzistów, bowiem bądź co bądź ich zadanie wymagało nieco więcej skupienia i dokładności. Wrócił więc do Mary i wybudził czarownicę, starając się nawiązać z nią rozmowę. Martwiło go to, że nie chciała się do nich odzywać, lecz nie naciskał na nią zbytnio. Było jasnym, że pani Goldstein znajdowała się w szoku i potrzebowała wpierw otrząsnąć się z dramatycznych wydarzeń, których stała się częścią. Wyjaśnił jej więc dokładnie, że pomagają takim jak ona: tym, którzy nie mieli do kogo zwrócić się o pomoc, że są w stanie zaoferować jej schronienie i opiekę. Czarownica wciąż nie była całkowicie ufna, lecz do powrotu Tonks i Rinehearta udało się Alexandrowi uzyskać od niej zgodę na to, by polecieć wraz z nimi do bezpiecznej kryjówki. Uzgodnili, że poleci na miotle wraz z nim, jako że to jego z całej trójki znała i chyba najbardziej mu ufała: Farley wciąż bardzo zgrabnie obchodził naokoło temat tego, że tak właściwie nie pamiętał kobiety. Cel w końcu uświęcał środki, a kiedy wzbili się w niebo nie w trójkę, a w czwórkę, Alexander miał poczucie, że dziś wykonali swoje zadanie dobrze.
| zt x3
– Poszukam. Postaram się pospieszyć – powiedział, po czym upewnił się, że Mary jest odpowiednio ukryta przed niepożądanym wzrokiem i owinięta szczelnie jego płaszczem, a następnie złapał za porzuconą wcześniej miotłę i wsiadł na nią. Wzbił się w powietrze i pomknął wśród ciemności, a jego czarny strój utrudniał dostrzeżenie go wśród nocy i mgły. Cmentarz nie był najmniejszy, a znalezienie szopy grabarza okazało się trudniejsze niż to z początku zakładał. Czas ich gonił, więc Alexander zdecydował się wcielić w życie plan zapasowy.
Skierował miotłę ku staremu drzewu, które rozpościerało swoje konary kilkaset jardów dalej niż miejsce, w którym Rineheart i Tonks znaleźli trupa. Alexander dobył różdżki i wymierzył w gałąź, którą sobie upatrzył, była w miarę prosta i o długości przypominającej łopatę. Hikorowe drewno ze świstem przecięło powietrze, posypały się drzazgi, drzewo stęknęło, a gałąź opadła na ziemię. Tak samo zrobił z drugą gałęzią, po czym pozbył się śladów swojego wandalizmu i wylądował pod drzewem. Pochylił się nad gałęziami, skupiając się na tym co chciał z nimi zrobić. Nie bbył najgorszy w transmutacji, lecz wciąz nie był w niej wybitny i potrzebował skupić się aby przemienić dwa kawałki drewna w dwie łopaty. Za trzecim razem udało mu się odpowiednio ułożyć gest dłonią i zgłoski w inkantacji. Uśmiechnął się pod nosem na widok prostej łopaty; po kolejnych dwóch próbach miał już komplet. Schował różdżkę i przycisnął łopaty nogami do trzonka miotły, odbijając się i prędko pokonując dystans dzielący go od towarzyszy.
Zabrali się do pracy bez zbędnego gadania. Powietrze wypełnił zapach poruszonej ziemi: pomiędzy ich przyspieszonymi od wysiłku oddechami i świstami różdżek słychać było tylko miarowe zagłębianie się łopaty w bezczeszczony grób. – Chyba starczy – sapnął, odrzucając łopatę i przedramieniem ocierając czoło, na którym osiadły krople potu. Palce bolały go od wcześniejszego kurczowego zaciskania na trzonku łopaty, ale nie narzekał. Wraz z Rineheartem w ciszy obserwowali jak Justine opuszcza zmasakrowane ciało w dół rozkopanego grobu. Po chwili mężczyzna zniknął w ciemnej dziurze, a powietrze znów wypełniły dźwięki przesypywanej ziemi.
Kiedy skończyli Farley był porządnie zgrzany, a mięśnie ramion i pleców ciągnęły go od fizycznego wysiłku. Grób wyglądał praktycznie tak, jak przed dokwaterowaniem do niego nowego lokatora. – Musimy... musimy jeszcze pozbyć się... śladów krwi – sapnął, przecierając oczy wierzchami dłoni. To zadanie zostawił jednak do wykonania Justine i Kieranowi. Sam zajął się przemienianiem transmutowanych łopat na powrót w gałęzie, po czym zabrał je znów na miotłę i pozbył się kawałek dalej w leśnej gęstwinie. Zajęło mu to mniej czasu niż pozostałej dwójce Gwardzistów, bowiem bądź co bądź ich zadanie wymagało nieco więcej skupienia i dokładności. Wrócił więc do Mary i wybudził czarownicę, starając się nawiązać z nią rozmowę. Martwiło go to, że nie chciała się do nich odzywać, lecz nie naciskał na nią zbytnio. Było jasnym, że pani Goldstein znajdowała się w szoku i potrzebowała wpierw otrząsnąć się z dramatycznych wydarzeń, których stała się częścią. Wyjaśnił jej więc dokładnie, że pomagają takim jak ona: tym, którzy nie mieli do kogo zwrócić się o pomoc, że są w stanie zaoferować jej schronienie i opiekę. Czarownica wciąż nie była całkowicie ufna, lecz do powrotu Tonks i Rinehearta udało się Alexandrowi uzyskać od niej zgodę na to, by polecieć wraz z nimi do bezpiecznej kryjówki. Uzgodnili, że poleci na miotle wraz z nim, jako że to jego z całej trójki znała i chyba najbardziej mu ufała: Farley wciąż bardzo zgrabnie obchodził naokoło temat tego, że tak właściwie nie pamiętał kobiety. Cel w końcu uświęcał środki, a kiedy wzbili się w niebo nie w trójkę, a w czwórkę, Alexander miał poczucie, że dziś wykonali swoje zadanie dobrze.
| zt x3
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Cmentarz
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent