Wydarzenia


Ekipa forum
Cmentarz
AutorWiadomość
Cmentarz [odnośnik]09.12.15 0:17
First topic message reminder :

Cmentarz

Wiekowy już cmentarz, zlokalizowany w pobliżu wybrzeża z charakterystycznymi białymi klifami. W mogiłach oznaczonych starodwanymi tablicami i sarkofagami pochowano ciała mieszkańców miasta, a także osób szczególnie dla tych ziem zasłużonych. Wzrok najbardziej przyciąga pomnik upamiętniający żołnierzy poległych na terenach hrabstwa Kent podczas tzw. Wojny Baronów z XIII w. Na cmentarzu chowani są zarówno mugole, jak i - w części, na której nałożone są zaklęcia, które odstraszają mugoli - czarodzieje.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cmentarz - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Cmentarz [odnośnik]11.02.21 23:42
Chwiejnym krokiem opuszczam jego gabinet, jeszcze chwila minie, a zacznę myśleć o nim już tylko z dużej litery. Moja wola splotła się z życzeniami Tristana, istotnie: on ma być zadowolony. Żeby to przestało parzyć, musiałbym zedrzeć z siebie wszystkie ubrania, wrzucić je w ogień - a potem skoczyć za nimi. Odtrącam sługę, który chce mnie poprowadzić, robię to brutalnie, gwałtownie, wręcz popycham mężczyznę na ścianę, o którą ten uderza głową.
Skrucha ociera mi się o podniebienie, kręci się tam, lecz nic nie mówię, unikam jego wzroku i pośpiesznie odchodzę. To już się zaczyna, rośnie we mnie niemoc i niezgoda, a razem z nimi, wprost proporcjonalnie rośnie agresja. Nie będzie mieć problemów, by pokierować mną stosownie. Zatrzymuję się na parterze, przy mniej reprezentatywnych drzwiach i robię to, co chciałem zrobić już od dawna. Osuwam się na podłogę, nogi uginam w kolanach i przyciągam je do klatki piersiowej - tak robiłem, kiedy byłem dzieckiem. Brakuje mi łóżka i błękitnej pościeli w zouwu i widłowęże, żeby się w niej zagrzebać i liczyć troski jedenastolatka.
Już sam nie wiem, co tak mnie wtedy kłopotało.
To strasznie infantylne, lecz wyrównuje moje tętno i zauważam, że oddycham już normalnie, a nie jak kobieta przygotowywana do porodu. To dobrze, to znaczy, że odezwę się do niej, a mój głos nie zadrży i nie załamie się.
Chociaż, kto wie. Teraz dopiero jestem kurwa twardy, ale wyjdę na słońce, wyjdę z siebie i co? Roztopię się, i rozmięknę, będę zbutwiały i obrzydliwy, jak zdechły grzyb, a z mych ust posypie się co najwyżej jęk. Chce mi się wyć, przyznaję, nie płakać, wyć, jakby dotknęła mnie co najmniej klątwa likantropii. Oh, boi, ludzie z tym żyją, a ja co? Też muszę, choć w środku całego mnie skręca, jakby wszystko to, co mam wewnątrz zwinęło się do postaci jelita. Ściśnięte, zwinięte, upchnięte byle jak i w dodatku na siłę. Ktoś wkłada mi do szczęki niepasujące zęby, wszystko, co mam na sobie jest już obce, cały czuję się podróbką, bo przecież...
Co, jeszcze się wypieram? A może już starczy tego dobrego, zaprzęgnę się do pługa i pociągnę tą orkę, tak, jak należy. Nie każe mi się uśmiechać, odrobię to tak, jak chłopi odrabiali swoją pańszczyznę. Do końca swoich zasranych dni. Od niedzieli do niedzieli, w codziennym i odświętnym ubraniu, jednak bez dyspensy na kościół i modlitwę: tu żałuję, że nie mamy w kogo wierzyć.
Modliłem się już parę razy, żarliwie, lecz bez przekonania - składać ręce do pacierza nauczyłem się z książek, wiem, że na końcu trzeba powiedzieć amen. Ktoś mnie posłucha, jeśli nie jestem ochrzczony, czy trafię na infolinię, na której każdemu odpowiada automatyczna sekretarka?
Znajduję ją w ogrodzie, jak jara krzywą fajkę w cienkiej bibułce. Jej palce zaraz przejdą zapachem tytoniu i różami. Nie chcę, żeby pachniała, jak on.
-Chodźmy stąd - pierwsze słowa nowego życia, rozkaz, lecz podbity troską, by nic nie działo się tutaj. Ta ziemia jest zła, wpycham dłonie do kieszeni, zazdrośnie obracając się na tego papierosa przyklejonego do warg Jade i prowadzę ją jeszcze bardziej na zewnątrz, aż za bramę. Za nią, spluwam przez złocone pręty, niech z mojej śliny wyrośnie tam trujące drzewo i potruje wszystkich o czarnych sercach.
-Dziękuję, że nie spytałaś - odzywam się w końcu, walcząc ze swym głosem, który stroi fochy i pragnie brzmieć wyżej i wyżej - przepraszam, że to ciebie poprosiłem - nie miałem prawa, ale, ale co? Pochlebię jej teraz, że o niej myślę, gdy grunt osuwa mi się spod stóp?
-Boże święty - wzywam jego imię nadaremno, dłońmi dotykając swej twarzy i pocierając policzki, a włosy zagarniając do tyłu - teraz mam u ciebie dług, Sykes - stwierdzam, wyciągając z kieszeni różdżkę i stukając się nią po udzie. Przesadzam niski murek i prowadzę ją przez wysoką trawę na stary, zarośnięty cmentarz. Tu już nie czuć róż, tylko wilgoć, kamienie i popiół. Za plecami mamy klify i morze. Idealne miejsce, by umrzeć, co?


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem


Ostatnio zmieniony przez Francis Lestrange dnia 14.02.21 15:57, w całości zmieniany 1 raz
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Cmentarz - Page 3 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Cmentarz [odnośnik]13.02.21 14:24
z gabinetu

Na zewnątrz przywitał mnie chłód październikowego wieczoru, ale wyłudzony papieros zacierał niedogodność zimnego wiatru smagającego moje policzki, tańczącego z kosmykami włosów i lodowatym pocałunkiem muskającego odkryty kark. Różany ogród był lepszym miejscem niż wytworny pokój, który przytłaczał swoim przepychem. Kilka zaciągnięć przyniosło ukojenie dla zmysłów, spuściło ze smyczy kłębiące się pod czaszką niewygodne myśli, które uwierały kości. Czy jako krynica mądrości, która ponownie dała się złapać w pajęczą sieć, zasługiwałam na idiotkowy kotylion?
Przyjęłam regułę - dam mu tylko tyle czasu, na ile starczy mi papierosa. Nie wiedziałam nawet czy zamierza mnie odszukać, czy zamierza cokolwiek wyjaśnić, zgodnie z tym, co skreślił w liście. Jednocześnie świadectwo przysięgi poprzedzone prologiem w Wenus i treść zapisana na pergaminie tworzyły spójny obraz, skłaniając mnie do refleksji nad tym, że być może nie był wyrafinowanym kłamcą, który wykorzystywał nie do własnych celów. Nie potrafiłam uporządkować swojej wiedzy, w złości opadłam na kamienną ławę, kuląc głowę między przedramionami, z tlącym się papierosem wetkniętym między palce. Mnie kończy się papieros, a jemu czas. Pojawia się w ostatniej chwili, kiedy strzepuję popiół przed ostatnim zaciągnięciem się. Nie zatrzymuje jednak kroku, pędzi dalej przed siebie, a ja mam wewnętrzny opór przed spełnieniem jego kolejnej prośby. Innej niż poprzednie; wydaje mi się, że tym razem w jego głosie pobrzmiewa nuta goryczy, jakby  końcu zwracał się do mnie głosem ludzkim. Waham się przez chwilę, ale w końcu podążam - po raz kolejny jak trusia, bez sprzeciwu. Prowadzi mnie w stronę przeciwną niż pałac, aż w końcu przekraczamy bramy posiadłości, zostawiając Chateau Rose za plecami.  
- Tylko tyle? - Pytam z ciekawością, nie z wyrzutem. Czuję się tak skołowana, że nie wiem nawet, czy jestem na niego zła, czy może bardziej mi go żal. - Myślałam, że masz mi więcej do powiedzenia. - Naciskam chłodno, dotrzymując mu kroku. Prawie biegnie, jakby uciekał - i czuję, że naprawdę to robi. - O co w tym chodzi, Lestrange? Za wszelką cenę starasz się udowodnić mi, że nie mam racji? - Łapię go ostro za ramię i zatrzymuję się, zmuszając, żeby na mnie spojrzał. Gdyby się odważył, dostrzegłby w moich oczach gniew, ale i niepokój. - Pomóż mi zrozumieć, dlaczego. - Dlaczego wybrał mnie. Dlaczego złożył przysięgę wieczystą. Dlaczego nie zaufał mi wtedy, w Wenus, a zdecydował się teraz. - Kim jest Evandra? - Brakujący element układanki, nad życiem której zdawali się mieć władzę zarówno Francis jak i Tristan. Co takiego uczyniła ta kobieta, że stała kartą przetargową podczas przysięgi?
- Dług? - Powtarzam za nim z niedowierzaniem i rozbawieniem, w którym słychać rezygnację. - Spłacisz go, jeśli wypełnisz przysięgę. Nie chcę mieć cię na sumieniu. - Własną wygodę stawiam przed nim, bo nie chcę zadręczać się po kres swoich dni, jeśli moja magia wydrze z niego życie. A później przypominam sobie, co przysiągł, i robi mi się niedobrze, i nie wiem, czy bardziej szkoda mi jego, czy samej siebie. -  Kurwa. - Cedzę w złości i bezsilności, przeskakując za nim. Brodzę przez trawy i nasłuchuję odległego szumu fal. Zwykle kojącego - ale tym razem stanowiącego jedynie beznamiętną melodię.
Jade Sykes
Jade Sykes
Zawód : łamaczka klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa

her attitude kinda savage
but her heart is gold

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7327-jade-sykes https://www.morsmordre.net/t7337-carnelian#200427 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f266-lancashire-abbeystead-peregrine-hill https://www.morsmordre.net/t7338-skrytka-bankowa-nr-1785#200430 https://www.morsmordre.net/t8674-jade-sykes#256273
Re: Cmentarz [odnośnik]13.02.21 15:00
The member 'Jade Sykes' has done the following action : Rzut kością


'Zdarzenia' :
Cmentarz - Page 3 CdzGjcQ
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cmentarz - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Cmentarz [odnośnik]14.02.21 18:03
Jestem, jak po tabletkach, kolana chodzą niezależnie od woli, spinającej moje mięśnie, usta są suche, jak pieprz, a w ustach dynda mi fragment odgryzionego policzka. Takie drobiazgi, dołożone do grubej, wciąż czerwonej bliźnie na brzuchu - kiedyś będzie srebrna - i bandażu, który wciąż ciasno otula moją czaszkę. I kurwa, szczerze sobie życzę, by to było najgorsze, ale oczywiście nie jest i być nie może. Jestem niezdarą, rozlałem mleko, a zamiast je posprzątać, czego przecież nie uczono mnie w domu, wlazłem w nie i rozniosłem, a ono zaczęło śmierdzieć. Ja, ja jestem zepsuty, puknę się w głowę i odpowie mi echo i może jeden cichutki szept, sugerujący być cicho i słuchać, co się do mnie mówi.
Przeczuwam, że po paru tygodniach dosypiania w dzień, po prostu podstawię sobie zapałki pod powieki i uparcie nie zamknę oczu. Zamiast cichej drzemki, spojrzę na to, co robię i...
Nie wiem, może dam się rozjechać jednemu z tych mugolskich wynalazków na kółkach, jeśli jakiekolwiek jeszcze będą jeździć po okolicy. Głupie pomysły, za dużo ich we mnie siedzi, razem ze słabością. Trudno mi teraz nie nienawidzić siebie, bo cokolwiek zrobię, cokolwiek, powiem, zaraz wróci, cofnie mi się i poczuję się, jakbym przy wymiotowaniu połknął własne rzygi. Obrzydliwe, ale przecież przywyknę. Albo i nie i już dzień w dzień będę sobie urządzał domowe płukanie żołądka. Ile treści spadnie, czy dzięki temu opamiętam się i nastroję do robotycznego funkcjonowania? Wciąż słyszę to, co przysięgałem, może i nie kopnięty w kolano działaniem imperiusa, ale zmuszony inaczej, manipulacją tak ohydną, że aż mnie trzęsie.
Jeśli, jeśli, co z tego, że to tylko możliwy splot wydarzeń - mi wystarczy, że istnieje choćby i jeden promil szansy - skoro Czarny Pan może pewnego dnia zażyczyć sobie albo Evandry albo małego Evana. Dla pojebanej próby wierności, zwykłego kaprysu, kary. Może na wszelki wypadek, by nie istniało już nic, co będzie Tristana od niego dzielić. I nie, nie będzie wtedy żadnego baranka zaplątanego obok ołtarza, tylko ofiara z mojej siostry, jej krew. I ja, który się temu nie sprzeciwię, nie kiwnę palcem, może nawet obejrzę to przedstawienie Jestem na granicy płaczu, ryku właściwie, żalu i wściekłości. Jak wrzasnę, przepłoszę stąd całą zwierzynę skuteczniej, niż zwolnieniem bełtu z kuszy, grdyka chodzi mi zaciekle, jakbym coś żuł, a tylko usiłuję jakoś przełykać tą ślinę i gorycz, oddychać. Kiedy Jade mnie łapie, zatrzymuję się ostro, jak wryty, mierząc ją jakimś niespokojnym, rozbieganym spojrzeniem. Nie ona, blisko mi do wybuchy, ale nie teraz, nie przy niej. Już starczy - przypomina mi się, jak potraktowałem sługę z Chateau Rose i od razu trzeźwieję na wskutek dziwnych duszności zbierających się w płucach.
-Evandra to moja siostra. I jego żona - wydobywam z siebie, a ostatnie słowo rozczyta chyba tylko z ruchu moich warg - jak myślisz, kłamstwo może być moralnie dobre? Jeżeli kłamiesz dla kogoś, żeby mu ulżyć... - ciągnę bezosobowo i pusto, fizycznie skurczony. Cały się trzęsę, po szpitalu schudłem, a teraz wydaję się jeszcze mniejszy przez niedopasowane ubrania i dreszcze, które wręcz rzucają moją sylwetką - ja ją tak oszukiwałem. Nie udawałem, że nie mam wątpliwości, ale tylko nimi się z nią dzieliłem. Nigdy tym, że jesteśmy pieprzonymi katami. Nigdy tym, że nie chcę przykładać ręki do tej rzezi. Nigdy, że dałem się zatrzymać psom i tydzień gniłem w Tower, żeby z portu uszedł statek pełen mugolaków. Nigdy, że jej mąż mówił o wysyłaniu charłaczych dzieci na śmierć, jakby pozbywał się starych mebli - mówię do niej, kurczowo trzymając się jej ramienia, bo nie jestem pewny, czy ustanę na własnych nogach - myślałem, że tak ją ochronię. Że dam radę stać z boku i się nie angażować, że będę mógł być przy niej i gdyby stało się coś naprawdę złego, pomóc jej w ucieczce - kryształ, wciąż go ma, ale to przecież nie wystarczy. Gdzie jest teraz bezpieczne miejsce? Nasz dom? Już nie - i nawet tego kurwa, nie potrafiłem - wybucham w końcu i boże, to jest naprawdę ulga. Ściągam z siebie płaszcz, rzucam go na ziemię i przedzieram się przez zarośla, w głąb zaniedbanego cmentarza. Większość nagrobków to ponure, szare płyty wystające z ziemi, tak stare, że nie da się przeczytać wyrytych na nich inskrypcji.
-Ty - karykaturalnie wskazuję na nią palcem - byłaś rozsądkiem - kończę, cofając się powoli do swojej skorupy, choć jeszcze wcale nie brzmię normalnie - kimś, kto nie posra się na widok Rosiera i kimś, kto może przed nim stanąć bez ryzyka, że ten skróci go o głowę. Moi przyjaciele... - urywam, parsknąwszy krótkim, nerwowym śmiechem bez krzty wesołości - to szlamy i zdrajcy krwi, mieszańce, którzy nie uznają władzy ministerstwa. Ty - znowu wskazuję na nią, jakbym wykładał jej poważny przedmiot i używał gestykulacji dla podkreślenia wagi swych słów - ty mogłaś zostać Gwarantem i zapytać mnie, dlaczego. Dlaczego w ogóle zgodziłem się przysięgać, skoro gardzę tą manią wyższości, Czarnym Panem i każdym z jego sług - cedzę, przybierając ton odległy i obojętny, jakbym próbował w ten sposób postawić mur między sobą a swoimi emocjami. Nigdy nie będzie symbolem, nawet, kiedy runie.
-Tym się nie przejmuj. Chciałbym, jak najszybciej dojrzeć do tego, by móc to przerwać, wiesz - to już odwaga, że tak się jej zwierzam? Oblizuję suche usta i jak wcześniej zrzuciłem płaszcz, tak teraz rozbieram się z koszuli. Na wzgórzu jest zimno, powietrze idące od morza owiewa moje nagie ramiona wraz z gęsią skórką - ile żyć jest warte moje, co? To miała być przysięga dla Evandry, a tak, wmanipulował mnie w służbę dla obrony czego, jej pieprzonej reputacji? - wybucham, dłonią z całej siły uderzając w drzewo - kurwa - no żadna niespodzianka, boli, może nawet coś sobie złamałem, ale, pomaga. Na chwilę.
-Cokolwiek, Sykes. I tak nie zdołam cię spłacić, daj mi przynajmniej poczuć się mniej gównianie - rzucam, jak dawny ja, a to przecież prośba. Prawie błagalna, chociaż brzmi jak ostatnie pożegnanie. I to też jest prawda.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Cmentarz - Page 3 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Cmentarz [odnośnik]16.02.21 20:12
Wysłuchuję go w milczeniu. Widzę jak cały się kurczy, jak staje się zupełnie mały, jak odsłania się przede mną, jak drży z emocji, które kipią w każdej wypowiedzianej przez niego sylabie. Obserwuję i staram się nie oceniać, ale nie potrafię odpędzić od siebie myśli, które materializują się samoistnie pod kopułą czaszki. Chcę mu wykrzyczeć w twarz, że jest słaby. Że to wszystko jego wina. Że gdyby potrafił żyć w zgodzie ze sobą, w szczerości, to wszystko by się nie wydarzyło. Że gdyby słuchał mnie wtedy, w Wenus - słuchał, zamiast wyśmiewać, zamiast przyjmować postawę obronną - być może nie doprowadziłby się nad przepaść. Siebie i siostry. Zaraz jednak w tych samych myślach karcę siebie - że być może wszelki sprzeciw w jego przypadku był obosiecznym ostrzem. Że nie znał przecież kart, które rozdał mu los. Że podczas rozgrywki trudno przewidzieć, który ruch zapewni wygraną. Jednocześnie nie chcę go usprawiedliwiać, najchętniej - nie myśleć o nim wcale. Jest mi go żal i nie jest mi go żal. Czuję złość i obojętność. Chcę stąd iść, jednym skinieniem różdżki teleportować się do domu i zostawić go samego z tym szumem fal, pośród nagrobków. Chcę mu wierzyć i nie chce mu wierzyć. Wiem, że lubi mijać się z prawdą - co jeśli sprzedaje mi rzewny scenariusz, bo chce kupić moją empatię? Jestem przecież kobietą, chociaż bardzo teraz nie chcę, to czuję wszystko, o czym mówi, przeżywam razem z nim i złoszczę się, że ściąga to na mnie. Jednocześnie - nienawidzę siebie. Za tę miękkość. Za współczucie. Za cały kobiecy balast, który czyni mnie wrażliwą i delikatną.
Patrzę na niego w gniewie, jak niebo tuż przed sztormem. Za chwilę błyskawice przeszyją czarny firmament.  
- A ty? Boisz się go? Rosiera? - Szybko zaczynam rozumieć, że ręce nestora muszą być splamione krwią; wiem przecież jakimi metodami chełpią się poplecznicy Czarnego Pana, bo poza Walczącym Magiem sięgam czasem do nielegalnego Proroka. Przestaję się łudzić, że ta wojna mnie nie dotyczy - bo sięga już do Lancashire, za chwilę więc zastanie mnie pod drzwiami mojego domu. Z jednej strony mam czysty rodowód, a los mugoli jest mi raczej obojętny; ale znam przecież czarodziejów pochodzenia mugolskiego, Bojczuk pierwszy przychodzi mi do głowy, a zaraz później przypomina mi się egzekucja i los, który spotkał straceńców. Przecież nie mugoli. Za co zginęli? Zawinili myślą? Poparciem dla mugoli? Jeśli takiej zbrodni wymierzano karę śmierci, rząd posuwał się zdecydowanie za daleko. Być może niektórzy wierzyli, że ta wojna ma podłoże rasistowskie - ale ja widziałam coś zupełnie innego. Widziałam człowieka, który stoi za kulisami z manią kontroli nad wszystkim, co go otacza. Nad oddechem każdej, żyjącej istoty. Gdyby było inaczej, nie wysłałby swoich sił na ziemie Ollivanderów. Na moje ziemie.  - Rozumiem już, co miałeś na myśli w Wenus. - Przytakuję ostrożnie, ale nie cofam się o krok, choć nie wiem, czy za chwilę nie rzuci się na mnie w akcie szaleństwa. Widzę w jego gestach, że chwieje się nad trzeźwością, że to emocje przejmują nad nim kontrolę. Rozmowa, której tak długo nie potrafiłam właściwie zinterpretować, nagle nabiera nowych barw. - Nie sądziłam, że ktoś z takim urodzeniem posiada przyjaciół wśród pospólstwa. - Dzielę się z nim nieprawidłowością, która nie pasuje do reszty. - Z drugiej strony… nie wiem, Francis. Widzę twoją złość a jednocześnie nie potrafię zaufać temu, co mówisz. Czasem trudno określić, kiedy grasz, a kiedy nie. I czy to kolejny element przedstawienia. Ale nie zamierzam cię osądzać. - A przynajmniej - nie na głos. W życiu ma się tylko jedną matkę. I tylko jedno sumienie. Nie jestem żadnym z nich. A on? Jest dorosły. Musi więc być świadomy, że do tego miejsca doprowadziły go wyłącznie jego własne wybory.
W geście zdziwienia unoszę brwi, gdy zaczyna zdejmować płaszcz, a później koszulę. Widok nagiej skóry przyprawia mnie o dreszcze, ale nie te przyjemne, nie te, które mają związek z podnietą - październikowa noc nie rozpieszcza temperaturami, myślę więc, że Lestrange oszalał. Drży - w złości lub z zimna - ale nie powstrzymuję go przed działaniem, chociaż nie rozumiem.
- Przerwać? Zamierzasz umrzeć? - Nagle w moim głosie rozbrzmiewa gniew. Robię kilka kroków, niweluję dystans, który nas dzieli. Stoję za nim, z dłońmi zaciśniętymi w pięści, oburzona tym, że chce skapitulować. Ale zamiast wygarnąć mu tchórzostwo, skupiam się na bandażu, który intrygował mnie odkąd tylko przekroczyłam próg gabinetu. - Co ci się stało w głowę? - Tylko tyle jestem w stanie z siebie wydobyć, a w moim pytaniu dźwięczy nadąsanie. Mam ochotę uderzyć go w twarz i pewnie bym to zrobiła, gdyby nie stał do mnie plecami. - Spłacić? Lestrange, nie zrobiłam tego dla ciebie. Zrobiłam to, bo nie dałeś mi wyboru. Sam wplątałeś mnie w coś, czego częścią być nie chciałam. Nie przyjmę jałmużny tylko po to, żebyś miał czyste sumienie. Stało się i żadne z nas nie ma zmieniacza czasu. Wezmę swoją część na siebie. Ty też. Nie masz wyjścia. - Cedzę chłodno, a moje słowa przecinają powietrze jak lamino. Wydał na siebie wyrok. Na mnie - odpowiedzialność. Nie wiem, czy myśl, która przyszła do mnie, pojawiła się z pobudek egoistycznych czy może jednak altruistycznych. Nie potrafiłam jej jednak zignorować, chociaż teraz i ja zaczynałam trząść się ze złości. Musiał to widzieć. - Chyba… chyba, że masz. - Odezwałam się niechętnie. - Waszą przysięgę związała moja magia. Być może… nie wiem, czy to możliwe, ale być może mogę przerwać zaklęcie. - Mówię mu i od razu żałuję. Mam wolną wolę, mogę odejść w każdej chwili i nie korzystam z tego przywileju. Co mnie trzyma? Współczucie? - Nie wiem, dlaczego w ogóle chcę ci pomagać. Jesteś żałosny. A ja, kurwa, poczuwam się teraz do odpowiedzialności za twoje życie. - Dodaję w końcu, nie kryjąc się za grzecznością. Jestem rozgniewana, już nawet nie wiem na kogo. Przerasta mnie to, że nagle dźwigam jego problemy, a powinnam rozpieprzyć te walizki po całym cmentarzu, wrzucić je do morza i odwarknąć mu - sam zbieraj. Tymczasem co? Przejmuję się.
Jade Sykes
Jade Sykes
Zawód : łamaczka klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa

her attitude kinda savage
but her heart is gold

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7327-jade-sykes https://www.morsmordre.net/t7337-carnelian#200427 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f266-lancashire-abbeystead-peregrine-hill https://www.morsmordre.net/t7338-skrytka-bankowa-nr-1785#200430 https://www.morsmordre.net/t8674-jade-sykes#256273
Re: Cmentarz [odnośnik]17.02.21 11:01
Październikowe powietrze ma mi ulżyć, wychłostać, sięgnąć zimnem i sprawić, że prócz niego - nie będę czuć już nic. Zamrożenie, pod spodem mam nadal setkę warstw, ale pod pokrywą, pozostaną obojętne. Wiem, że tak nie działa, ani fizyka, ani fizjologia człowieka, ale za wszelką cenę próbuję z ołowianego żołnierzyka i nitki z pętelką postawić sobie wątłe schronienie. Emocjami buja, jak bujało podczas mojego pierwszego rejsu, ale choć te parę godzin na pełnym morzu było koszmarem, to później wszystko przeszło, jak ręką odjął. Poetycko powiem, że wzeszło słońce.
Rozglądam się dookoła, ale nic nie widzę, ciężkie chmury wiszą nisko nad ziemią, mało co widać, nawet białe klify są ledwie zarysem. Chcę, żeby zaczęło padać. Byłbym prawdziwie wdzięczny, nie przypisując temu zbędnej metaforyki płaczącego nieba, brakuje mi tylko bodźców, które sukcesywnie przywrócą mnie do żywych. Pierwszym, była jej dłoń, bardziej szorstka, niż to sobie wyobrażałem, większa, na poły damska, na poły męska, kiedy zatrzasnęła się na mym ramieniu. Wryła mnie wtedy w ziemię prostym komunikatem stop, dość, siad. Zaaferowany i rozkojarzony, wykonałbym każde polecenie, jak pod wpływem trochę mniej paskudnej klątwy od imperiusa. Nie po drodze mi z decyzjami, większość, jakie podejmuję samodzielnie to...
Kurwa, nie. Nie. Jeśli się pozbieram, to tylko na własnych nogach. Mogę się uczyć chodzić znowu, ale bez pieprzonej laski. Zarośnięty cmentarz, gdzie czarodziejska część kurhanu oddycha, a mugolska zapomina coś mi przestawia w głowie, a przynajmniej: wskazuje na świeżo wydeptane ślady. Namokła ziemia jest poznaczona odbiciem podeszw oraz gnijącym listowiem. Czy żałuję? Owszem, choć przysięgałem sobie, nie żałować wcale.
Czy ponowiłbym swe decyzje?
Niektóre. I kto wie, może jeszcze gorsze w skutkach. Może dla Evandry już bym nie istniał. Może nawet bym tu leżał albo gdzieś w bocznej uliczce od Covent Garden albo zupełnie dalej, w Uxbridge przy trakcie kolejowym.
-Nie wiem - odwracam się ku Jade, zaciskając i rozluźniając pięści - chyba nie mam już powodów, żeby się go bać - wyjaśniam ostrożnie, smakując się z własną hipotezą, pewnie dziurawą w wielu miejscach, jak moje koszule, kiedy zrzucam swoje szlachectwo na progu domu - boję się tego, co każe mi zrobić. Już... - urywam, a na mojej pobladłej twarzy maluje się wyraz wrogości oraz zacięcia. I ona i ja, wiemy, kim się stanę. Już jestem tchórzem, a zaraz moje własne ręce spłyną krwią, a ubrania i włosy przejdą zapachem śmierci. Żeby ratować siebie sprzedam innych, to podłe. To gorsze, niż mordowanie z zimną krwią - wiesz, to obrzydliwe. Oni mają swoją jebaną misję, wierzą w to, padają mu do stóp i żeby zostać w Anglii z procentem godnej populacji, wyrżną całą resztę. Bez pytania. My panowie, reszta sługi - wyrzucam z siebie, podchodząc do krzywego drzewka - nigdy tego nie powiedziałem, ale żałuję, że urodziłem się, jak oni - cedzę już, względnie spokojnie. Podskakuję, by złapać za gałąź, która wisi nieco nad moją głową; poprawiam dłonie i zaczynam się podciągać. Raz, drugi, daję radę zrobić tylko dziewięć powtórzeń, zanim spadam - i to wcale nie miękko, a pokracznie, na kolana. Podnoszę się i otrzepuję spodnie, oglądam dłonie poznaczone odciskam - wyobrażasz sobie, że ćwiczysz fizycznie tylko po to, by mając dwadzieścia lat być wystarczająco sprawnym, by polować na mugoli i nie łapać kolki? - drwię, nie dla zdrowia, a dla całkowitego oddaniu się swojemu nazwisku. Nie ma mnie i chyba nigdy nie było.
-Widzisz, nawet twoja retoryka jest tym przesiąknięta. Pospólstwo, dorobkiewicze, gawiedź, czereda. Z tym też powinniśmy skończyć. Co nas różni, Sykes? Moi przodkowie chodzili po świecie trzysta, czy czterysta lat wcześniej niż twoi i w niby jaki sposób czyni mnie to lepszym - to nawet nie jest pytanie, skoro z góry znam odpowiedź. Parę setek lat dużej psujemy powietrze, może dawniej, byliśmy szlachcicami z prawdziwego zdarzenia, a nie tylko z tytulatury i pierścieni.
-Nie możesz mi ufać. Słyszałaś, co przysięgałem. Nie jestem godny zaufania - odpowiadam cicho na jej zarzut, mimo że nie do tego pije. Zaczyna mi być naprawdę zimno, dłonie chowam w kieszeni, by chociaż palcem uchronić przed mrozem; nie na długo, zaraz je wyjmuje i szczypię się w blade, piegowate ramiona.
-Nie wiem - znowu obnażam się przed nią ze swoją niewiedzą i tym, jak bardzo teraz czuję się nie na miejscu - nie chciałbym - to jest akurat fakt - ale nie wiem, ile tego wytrzymam. Nie jestem mordercą. I to nie jest żaden dylemat, być albo nie być, to są ludzie, którzy zasługują, żeby żyć, nie mniej ode mnie - przygryzam wargę, nie byłem nigdy ich obrońcą, ale nie odmawiałem im tego prawa. Do czasu, bo już czuję przecież pieczenie w stawach, każące mi przynieść mu w zębach paru mugoli.
-Rzucił na mnie klątwę, próbowałem się teleportować i się rozszczepiłem - wzruszam ramionami, to mało ważne. Słyszę słabiej, ale to w niczym nie pomaga, nie mam taryfy ulgowej ani dyspensy, nie udaję głuchego. Wstyd? Jego też nie muszę udawać. Pali i kłuje, swędzi i drapie, wywołuje dosłownie każdy nieprzyjemny skutek dermatologiczny. A ona, ona nie pomaga.
-Przepraszam - ostatnio to mój ulubiony zwrot, lecz nie przyznam się, że go nadużywam. Co z nim zrobi, wytrze podłogę w kuchni, kiedy wyleje kawę, niosąc ją do stołu, poza tym? Nic więcej.
-Nie bądź głupia - przerywam jej, kiedy zaczyna. Ostro, niegrzecznie, wrogo - zdajesz sobie sprawę, co znaczyłoby to dla ciebie? To potężna magia, a nawet, gdyby ci się udało, wiesz, co oznaczałoby to dla ciebie? On by o tym wiedział i by ci nie odpuścił. Też masz rodzinę - rodzeństwo, może rodziców - żeby złamać ciebie, złamią twoich bliskich - tak postępują, wiedzą, gdzie nacisnąć, żeby bolało najbardziej.
- Lepiej pomóż komuś, kto jest tego wart, Jade - dodaję sucho, ignorując, wręcz dusząc cichą nadzieję, która niezależnie już ode mnie rozpala się gdzieś od środka klatki piersiowej.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Cmentarz - Page 3 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Cmentarz [odnośnik]07.03.21 16:14
- Nie rozumiem cię, Francisie. Nie rozumiem dlaczego od ponad trzydziestu lat tkwisz w czymś, w czym nie chcesz tkwić. - Odzywam się w końcu, odsuwając na bok temat Rosiera. Nie chcę wiedzieć więcej - i tak czuję, że wiem za dużo, i ta wiedza zaczyna mnie uwierać jak kamyk w bucie. Nie rozumiem, dlaczego nagle zaczyna się prężyć na tej gałęzi - czy robi to ze złości, czy może próbuje mi coś udowodnić. Im więcej go słucham, tym bardziej nie potrafię pojąć, co nim kieruje. - Co próbujesz mi przez to powiedzieć? Naprawdę do tego cię wychowywano? - Odsuwam się od niego, zaciskam dłonie w pięści, marszczę nos. Czuję, że tylko tracę czas, a Lestrange zrobi ze mnie naczynie, do którego wyleje wszystkie swoje żale. Nie zamierzam mu na to pozwolić - i jednocześnie przestaję mieć złudzenia, że kiedykolwiek zacznie słuchać tego, o czym do niego mówię.
- Komu to mówisz, Lestrange? Mnie? Chyba nie dość wsłuchałeś się w moją retorykę, skoro nie potrafisz wyłonić z niej ironii. - Cedzę w złości, a mój krzyk przecina grobową ciszę cmentarza niczym uderzenie pioruna. Spokój i resztki dobrych manier musiałam zostawić w Chateau Rose; emocje przejęły nade mną kontrolę, wyzwalając pierwotną dzikość. Oczy skrzyły się żywym ogniem, i ja cała stałam w tym ogniu, oddychając ciężko. - Nie wiem od jak dawna twoi przodkowie chodzą po tej ziemi… ale chyba nie masz pojęcia, z jakiej krwi się wywodzę. W ogóle nie masz o mnie pojęcia. Nie widzisz mnie. Nie słyszysz. - Gdyby słuchał - choć odrobinę - być może nie bylibyśmy tutaj, trzęsąc się z emocji, oboje.
Czuje się bezsilna - i ta bezsilność wyzwala we mnie najgorsze demony. Tak jak wtedy, na wyspie Man, ponad cztery lata temu.
Mam ochotę zedrzeć z niego skórę i usłyszeć jak wyje z bólu. Wbić paznokcie w odkryte barki i szarpać aż do mięsa - licząc, że przyniesie mi to ulgę. Robi to, na co nie zamierzałam mu pozwolić. Obarcza mnie odpowiedzialnością, niby od niechcenia, zgrywając silniejszego, niż jest - ale dając mi wiedzę o swoim beznadziejnym położeniu mimowolnie dzieli ten ciężar na siebie i mnie. A ja tego, kurwa, nie chcę. Nie jestem jego wybawicielką. Nawet, jeśli przez chwilę łudzę się, że mogę - szybko ściąga mnie na ziemię, przypominając o zasadach rządzących tym światem. A jednak nie jest tak głupi. Jednak zna konsekwencje. Musi więc działać z pełną premedytacją; biedny, bogaty chłopiec.
Z pewnością nie mężczyzna.
Ale dżentelmen. W końcu przeprasza.
- Masz rację. Tobie już nikt nie może pomóc. A z pewnością nie ja. - Przemawiam do niego chłodno, w złości. Myślę, że wygodnie byłoby nie pamiętać tego wieczoru - a jednak w głębi duszy oszukuję samą siebie, że jego życie mnie nie obchodzi. Chciałabym, aby tak było. Nie potrafię jednak wejść w tę obojętność całym ciałem, choć założenie jej maski dla Francisa przychodzi mi zaskakująco łatwo. - Ty się już poddałeś. Już ogłosiłeś swoja kapitulacę. Ale pamiętaj tym razem, że była to Twoja decyzja. - Może i po części miał rację - nie potrafiłam jednak zaakceptować faktu, że w przedbiegach uznał mnie za słabszą. Za kogoś, kto w starciu z tymi, z którymi - podobno - nic mnie nie dzieliło - nie miał najmniejszych szans. Krew wrzała mi pod skórą; chciałam krzyczeć i płakać - ale nie przy nim. Milczałam jeszcze przez chwilę - a podczas tego milczenia w głowie szalał mi huragan, który mógł dostrzec w zwierciadle moich oczu. - Żegnaj, Francisie. - Powiedziałam w końcu szorstko, spoglądając na niego po raz ostatni; cichy trzask pozostawił go na polu bitwy samego.

zt tears
Jade Sykes
Jade Sykes
Zawód : łamaczka klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa

her attitude kinda savage
but her heart is gold

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7327-jade-sykes https://www.morsmordre.net/t7337-carnelian#200427 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f266-lancashire-abbeystead-peregrine-hill https://www.morsmordre.net/t7338-skrytka-bankowa-nr-1785#200430 https://www.morsmordre.net/t8674-jade-sykes#256273
Re: Cmentarz [odnośnik]03.09.22 14:36
10 VI 1958
po wizycie na nawiedzonym wraku


Spotkanie z Kapitanem Wichury nie było czymś, czego Maria spodziewała się doznać, gdy wsiadała tego dnia na swoją miotłę. Nie wiedziała, co temu wszystkiemu nadawało więcej wrażenia nierealności — sam fakt rozmowy z duchem, tak przecież składnej i okraszonej chyba tylko wycinkiem magii, którą wciąż jeszcze w sobie posiadał, czy może osoba, która towarzyszyła jej w tej niezwykłej chwili, poniekąd nadając temu spotkaniu ton. Timothée zadawał pytania, Timothée prowadził przy wejściu i zejściu ze statku, Timothée również zaproponował, że w obliczu końca poznawania sekretów Wichury, powinni przenieść się gdzieś indziej.
W innej sytuacji Maria prawdopodobnie odmówiłaby takiego zboczenia z kursu, gdyby nie fakt, że jej raczej pozostawiająca wiele do życzenia orientacja w hrabstwie Kent doprowadziła ją pod nawiedzony wrak w pierwszej kolejności. Miała przecież odnaleźć słynne białe klify, ale zboczyła z kursu i tak oto natrafiła na Lestrange'a w jego własnej osobie. A teraz, ten sam lord Lestrange mówił o białych klifach, oferował chyba, że zabierze ją nad nie, choć ubrał to w wygodniejszą dla myśli panny Multon otoczkę miotlarskiego wyścigu. Ostatecznie możliwość sprawdzenia się znowu w locie pomogła jej podjąć decyzję. Może nie powinna tak prędko ufać znajomości terenu pochodzącego z Francji lorda, ale zaskoczył ją już dzisiaj swoją znajomością języka angielskiego, może bywał w Kent znacznie częściej, niż mogłoby się wydawać? Właściwie miała gdzieś na końcu języka przyszykowane pytanie o to, co w ogóle robił w Anglii, kiedy przyjechał i jak długo zamierzał w niej zostać, ale na całe szczęście, gdy oboje wzbili się w powietrze, pozostawiając plażę (znów skąpaną w słonecznych promieniach i tylko z ciepłą morską bryzą) za sobą, nie było już czasu na żadne pytania.
Choć to Lestrange nadawał ich podniebnej wędrówce kierunek, Maria leciała tuż obok, czasami, chyba wyłącznie dla zabawy, wylatując trochę naprzód, lecz zawsze odwracała się wtedy przez ramię, chcąc dostrzec, czy Timothée nie zamierza zabawić się jej kosztem i na przykład spróbować zapikować gwałtownie w dół, pozostawiając ją w przestworzach samą. W takiej sytuacji powrót do domu albo odnalezienie jakiejś najbliższej osady mogłoby zająć jej zdecydowanie więcej czasu, o ściśniętym z nerwów żołądku nie wspominając.
Na całe szczęście typowo młodzieńcza miłość do pędu sprawiła, że białe klify — słynne białe klify! — pojawiły się w ich zasięgu zaskakująco wręcz prędko. Widząc je, blondynka przejęła inicjatywę, sama nakierowała drążek w dół i przyspieszając, mknęła właśnie w ich kierunku. Gdy znajdowała się mniej więcej w połowie ich wysokości, przeleciała kilkanaście metrów niedaleko skały, chcąc nakarmić oczy jej niezwykłym widokiem. Dopiero później — chyba zauważyła cień młodego lorda nad sobą — wzbiła się w górę raz jeszcze, finalnie lądując w zacienionym miejscu, tuż obok czegoś, czego nie spodziewała się zastać na klifie.
Zeskoczyła sprężyście z miotły, skupiając wzrok na ozdobnej tabliczce przytwierdzonej do cokołu.
Pamięci poległym w Wojnie Baronów — Rodacyprzeczytała, od razu rozglądając się za Timothée. Był to przecież pomnik pamięci poległych w konflikcie, o którym opowiadał im wcześniej kapitan! Uśmiech uformował się na twarzy panny Multon, jednak nie zagrzał nań miejsca szczególnie długo. Im bardziej szukała wzrokiem lorda Lestrange, tym bardziej przekonywała się, że miejsce, w którym się znajdowali, było szczególne nie tylko ze względu na białe klify.
Był to w końcu cmentarz.
— Timothée? — spytała, a ściśnięty przejęciem głos wybrzmiał jakoś mniej pewnie, niż na samym początku, gdy tylko czytała napis na tabliczce. Chyba nie powinni tutaj być. A na pewno nie mogli pozwolić, by ich pobyt w tym miejscu przedłużył się ponad miarę.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Cmentarz
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach