Kuchnia
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Stosunki między rodzeństwem zmieniały się, w miarę jak dorastali. Każde z nich opuściło już Hogwart i zaczynało swoje życie. Mieli też pewne obowiązki, o czym przekonała się nawet Lyra, kiedy zaledwie dwa tygodnie temu przyjęła oświadczyny Glaucusa Traversa. O których Barry mimo wyprowadzki pewnie już wiedział.
Nie byli już dziećmi, których największym zmartwieniem była szkoła czy wyświechtane książki.
Była już blisko drzwi, dzieliło ją od nich może kilka kroków, kiedy brat nagle obszedł ją i stanął tuż przed nią, zasłaniając jej wyjście. Zadarła głowę do góry, by spojrzeć mu w twarz, unosząc brwi i słuchając go ze zdumieniem. Nie spodziewała się, że zdecyduje się w końcu powiedzieć jej prawdę o swoich ostatnich problemach. A przynajmniej jej część.
- Co? Pracujesz tu? – zapytała. Ile jeszcze szokujących wieści dziś usłyszy? Ile jeszcze dowie się o bracie, który, jak się okazało, prowadził podwójne życie? – Co takiego robisz, Barry? Mam nadzieję, że nie jest to coś nielegalnego? Wiesz, że miałbyś kłopoty, gdyby Garrett...
Zawahała się. Nic dziwnego, że Barry był tak nerwowy w obecności najstarszego brata – w końcu Garrett był aurorem. Wydawało jej się jednak, że samo pochodzenie Barry’ego nie było jedynym powodem, dla którego mógłby mieć tutaj jakieś kłopoty. Co innego się za tym kryło?
Zagryzła wargę, odsuwając się lekko i znowu zaczynając nerwowo krążyć po niewielkiej przestrzeni. Rozmyślała.
- Zmienię się. Opuszczę Nokturn najszybciej, jak to możliwe i wrócę do domu. I nie powiem Garrettowi ani nikomu, że się z tobą widziałam. Zgoda? – zapytała w końcu, znowu zwracając się w jego stronę.
Jeśli naprawdę mogło jej coś grozić, nie zamierzała się narażać. Jednak jako metamorfomag, mogła zmienić się w taki sposób, że nikt nie domyśli się, że to siostra Barry’ego była u niego w mieszkaniu.
Nie byli już dziećmi, których największym zmartwieniem była szkoła czy wyświechtane książki.
Była już blisko drzwi, dzieliło ją od nich może kilka kroków, kiedy brat nagle obszedł ją i stanął tuż przed nią, zasłaniając jej wyjście. Zadarła głowę do góry, by spojrzeć mu w twarz, unosząc brwi i słuchając go ze zdumieniem. Nie spodziewała się, że zdecyduje się w końcu powiedzieć jej prawdę o swoich ostatnich problemach. A przynajmniej jej część.
- Co? Pracujesz tu? – zapytała. Ile jeszcze szokujących wieści dziś usłyszy? Ile jeszcze dowie się o bracie, który, jak się okazało, prowadził podwójne życie? – Co takiego robisz, Barry? Mam nadzieję, że nie jest to coś nielegalnego? Wiesz, że miałbyś kłopoty, gdyby Garrett...
Zawahała się. Nic dziwnego, że Barry był tak nerwowy w obecności najstarszego brata – w końcu Garrett był aurorem. Wydawało jej się jednak, że samo pochodzenie Barry’ego nie było jedynym powodem, dla którego mógłby mieć tutaj jakieś kłopoty. Co innego się za tym kryło?
Zagryzła wargę, odsuwając się lekko i znowu zaczynając nerwowo krążyć po niewielkiej przestrzeni. Rozmyślała.
- Zmienię się. Opuszczę Nokturn najszybciej, jak to możliwe i wrócę do domu. I nie powiem Garrettowi ani nikomu, że się z tobą widziałam. Zgoda? – zapytała w końcu, znowu zwracając się w jego stronę.
Jeśli naprawdę mogło jej coś grozić, nie zamierzała się narażać. Jednak jako metamorfomag, mogła zmienić się w taki sposób, że nikt nie domyśli się, że to siostra Barry’ego była u niego w mieszkaniu.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Zdecydował powiedzieć część swej prawdy po to, aby ją ostatecznie zmusić do wypicia opium. Im dłużej z tym zwlekał, tym sytuacja robiła się coraz gorsza. Mógł rzucić po prostu zaklęcie i szybko załatwić, ale nie wiadomo, jak Lyra by zareagowała zarówno na zaklęcie jak i na narkotyki, które zamierza jej dać. Zaklęcia działają tylko tymczasowo, więc i tak by musiał zaserwować jej opium, aby się nie obudziła. Ale na razie musi się skupić, aby usnęła. A to na razie nie wyglądało, aby się szybko wydarzyło.
- Wiem. Dlatego to jest kolejnym powodem, dlaczego się wyprowadziłem. I tak za długo byłem u Was i narażałem na niebezpieczeństwo. Teraz przynajmniej jesteście bezpieczni.
Wystarczająco dużo już jej powiedział. Gdyby ona przekazała wieści Garrettowi, to ten by poleciał do Burke'a, a ten by się pewnie pochwalił, że daje Barry'emu narkotyki. Niczym błędne koło. Dlatego musi to zatrzymać w tej chwili, póki Lyra jeszcze tutaj jest.
Widział jak się denerwowała, gdy krążyła przed nim. Gdy się zapytała o zgodę, Barry położył swe obie dłonie na jej barkach i spojrzał na nią. - Zgoda. Ale w takim stanie nie mogę Ciebie wypuścić. Przyszłaś tutaj zaciekawiona i zrelaksowana, a teraz byś wyszła płochliwie. Nawet twoje zdolności by nie ukryły tych emocji, a ktoś mógłby się pokapować, że coś mogło się wydarzyć między nami. Najlepiej uspokój się, możesz tą herbatę wypić, którą zrobiłem. Ona szybko pomoże ci uzyskać spokój. Potem zmienisz się i wyjdziesz stąd spokojna i zadowolona. Rozumiesz?
Wyjaśnił jej plan, który mógłby jej pomóc bezpiecznie wrócić do mieszkania. Oczywiście gdyby zamiast opium była herbata, też by to zaproponował. Zbyt mocno zdenerwowana była, aby mogła opuścić jego mieszkanie nie narażając się na spalenie swojej przykrywki. Jeszcze ktoś by nabrał podejrzeń i zechciałby ją śledzić, do czego Barry nie chciałby dopuścić.
- Wiem. Dlatego to jest kolejnym powodem, dlaczego się wyprowadziłem. I tak za długo byłem u Was i narażałem na niebezpieczeństwo. Teraz przynajmniej jesteście bezpieczni.
Wystarczająco dużo już jej powiedział. Gdyby ona przekazała wieści Garrettowi, to ten by poleciał do Burke'a, a ten by się pewnie pochwalił, że daje Barry'emu narkotyki. Niczym błędne koło. Dlatego musi to zatrzymać w tej chwili, póki Lyra jeszcze tutaj jest.
Widział jak się denerwowała, gdy krążyła przed nim. Gdy się zapytała o zgodę, Barry położył swe obie dłonie na jej barkach i spojrzał na nią. - Zgoda. Ale w takim stanie nie mogę Ciebie wypuścić. Przyszłaś tutaj zaciekawiona i zrelaksowana, a teraz byś wyszła płochliwie. Nawet twoje zdolności by nie ukryły tych emocji, a ktoś mógłby się pokapować, że coś mogło się wydarzyć między nami. Najlepiej uspokój się, możesz tą herbatę wypić, którą zrobiłem. Ona szybko pomoże ci uzyskać spokój. Potem zmienisz się i wyjdziesz stąd spokojna i zadowolona. Rozumiesz?
Wyjaśnił jej plan, który mógłby jej pomóc bezpiecznie wrócić do mieszkania. Oczywiście gdyby zamiast opium była herbata, też by to zaproponował. Zbyt mocno zdenerwowana była, aby mogła opuścić jego mieszkanie nie narażając się na spalenie swojej przykrywki. Jeszcze ktoś by nabrał podejrzeń i zechciałby ją śledzić, do czego Barry nie chciałby dopuścić.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Westchnęła cicho, nie wiedząc nawet, co powinna teraz powiedzieć. To wszystko było dziwne i pokręcone.
- Barry...
Mógł jednak zauważyć, że obserwowała go z niejakim wyrzutem pomieszanym z niepokojem. Po chwili usiadła jednak z powrotem przy stoliku, gdzie wciąż stał napar, który dla niej przygotował. Nie potrafiła jednak rozpoznać w nim narkotyku, więc po chwili wahania zdecydowała się chwycić w dłonie rozgrzany kubek.
- Skoro tak bardzo nalegasz, dobrze. Wypiję to, a potem wrócę do domu – powiedziała, choć nieco dziwiło ją jego naleganie. Ale w końcu przecież rodzony brat nie zrobiłby jej nic złego, prawda? To przecież był Barry, ten sam, z którym bawiła się jako dziecko, który pozwalał jej się bawić ze swoim kotem i do którego na pierwszym roku w Hogwarcie mogła przychodzić, gdy miała jakieś problemy. Ten Barry, kochany starszy brat, nie mógłby zrobić jej nic złego. Ale co z tym nowym, niepokojącym Barrym, który wplątał się w jakąś niebezpieczną sytuację?
Wypiła łyk, krzywiąc się lekko, gdy poczuła nieznany sobie smak.
- Co to jest? – zapytała. – Smakuje... dziwnie.
Wypiła jednak resztę i już po niedługim czasie zaczęła odczuwać skutki. Jej ciało zaczęło powoli drętwieć, a obraz zamazywać się i wykrzywiać na wszystkie strony. Zaczęła odczuwać także otumanienie i nadciągającą senność. Próbując z nią walczyć w jakimś nagłym odruchu, wstała, ale osiągnęła tylko tyle, że zsunęła się z krzesła na podłogę. Miała problemy z koordynacją ruchową, a jej oddech przyspieszył. Kształty wokół niej wybrzuszały się, na zmianę kurczyły i rosły i miała problem z odróżnieniem, co było prawdziwe, a co było tylko majakami.
Już kiedyś czuła coś podobnego, ale nie tak intensywnie, jak teraz.
- Barry...! – krzyknęła ze strachem. Nie rozumiała tego, co się z nią działo. Może napar, który jej podał, wszedł w jakąś reakcję z zażywanymi przez nią eliksirami? – Co się dzieje...? Barry!
Czuła się coraz bardziej słaba i senna. Położyła się na podłodze, drżąc niespokojnie i rozpaczliwie próbując nie dać się ogarnąć otępieniu i otulającej ją powoli ciemności, ale w końcu zasnęła, przenosząc się w świat sennych majaków.
- Barry...
Mógł jednak zauważyć, że obserwowała go z niejakim wyrzutem pomieszanym z niepokojem. Po chwili usiadła jednak z powrotem przy stoliku, gdzie wciąż stał napar, który dla niej przygotował. Nie potrafiła jednak rozpoznać w nim narkotyku, więc po chwili wahania zdecydowała się chwycić w dłonie rozgrzany kubek.
- Skoro tak bardzo nalegasz, dobrze. Wypiję to, a potem wrócę do domu – powiedziała, choć nieco dziwiło ją jego naleganie. Ale w końcu przecież rodzony brat nie zrobiłby jej nic złego, prawda? To przecież był Barry, ten sam, z którym bawiła się jako dziecko, który pozwalał jej się bawić ze swoim kotem i do którego na pierwszym roku w Hogwarcie mogła przychodzić, gdy miała jakieś problemy. Ten Barry, kochany starszy brat, nie mógłby zrobić jej nic złego. Ale co z tym nowym, niepokojącym Barrym, który wplątał się w jakąś niebezpieczną sytuację?
Wypiła łyk, krzywiąc się lekko, gdy poczuła nieznany sobie smak.
- Co to jest? – zapytała. – Smakuje... dziwnie.
Wypiła jednak resztę i już po niedługim czasie zaczęła odczuwać skutki. Jej ciało zaczęło powoli drętwieć, a obraz zamazywać się i wykrzywiać na wszystkie strony. Zaczęła odczuwać także otumanienie i nadciągającą senność. Próbując z nią walczyć w jakimś nagłym odruchu, wstała, ale osiągnęła tylko tyle, że zsunęła się z krzesła na podłogę. Miała problemy z koordynacją ruchową, a jej oddech przyspieszył. Kształty wokół niej wybrzuszały się, na zmianę kurczyły i rosły i miała problem z odróżnieniem, co było prawdziwe, a co było tylko majakami.
Już kiedyś czuła coś podobnego, ale nie tak intensywnie, jak teraz.
- Barry...! – krzyknęła ze strachem. Nie rozumiała tego, co się z nią działo. Może napar, który jej podał, wszedł w jakąś reakcję z zażywanymi przez nią eliksirami? – Co się dzieje...? Barry!
Czuła się coraz bardziej słaba i senna. Położyła się na podłodze, drżąc niespokojnie i rozpaczliwie próbując nie dać się ogarnąć otępieniu i otulającej ją powoli ciemności, ale w końcu zasnęła, przenosząc się w świat sennych majaków.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Odetchnął z ulgą słysząc, że wypije. Teraz było jemu dobrze, choć dusza bluzgała go za to, co chciał zrobić własnej siostrze. Mógłby ją puścić, gdyby nie wątpliwości, które go ogarnęły na jej widok. Wszystko byłoby dobrze, gdyby jej tutaj nie było. i gdy tak teraz spoglądał na swą siostrę, to miał ochotę zniknąć. Czy tak powinien postępować brat? Zabierając wspomnienia własnej siostrze i w dodatku świadomie ją naćpać? Chyba nie. Usłyszał, jak jego kuguchar wszedł sobie przez okno do środa i zaczął mówić, jaką on ma durną rodzinę. Barry tylko westchnął nie chcąc się z nim kłócić. Bo nie miał argumentów. I Cezar miał całkowitą rację. Jest w durnej rodzinie, która nie umie postępować według wysłanych im instrukcji. Będzie musiał jakoś nakierunkować ich oboje, aby w przyszłości żaden z nich nie zrobił takiej wpadki.
Widząc, jak Lyra zaczyna dosyć szybko odczuwać działanie opium, podszedł do niej i uklęknął.
- Cii... to dla Twojego dobra. Kiedyś zrozumiesz.- powiedział cichym i spokojnym głosem głaszcząc ją po główce. Musiał chwilę tak ją głaskać uspokajająco, póki nie usnęła. Barry sprawdził jej oddech przykładając ucho do jej ust. Tylko spała. Wziął ją na swoje ramiona czując, jaka ona lekka jest. Drobna i lekka. Niech Garrett to jemu wybaczy. To nie jest jego wina, że Lyra poszła za nim. Barry po prostu musiał to zrobić i tyle. Położył swoją siostrę wygodnie na łóżku, a potem sięgnął po różdżkę i wycelował nią w Lyrę. Zrobił wdech czując, jak zaczyna się lekko denerwować. Przymknął oczy i raz jeszcze zrobił głęboki wydech.
- Obliviate - rzucił zaklęcie na swoją siostrę. Powtarzał sobie ciągle w myślach, że robi dobrze. Że tak będzie lepiej dla nich wszystkich. Nawet Kuguchar przyszedł z gracją do niego i usadowił się na jego stopach. Skup się Barry. Spróbuj raz jeszcze. Słyszał to od kota. Sam nie wiedział, czy zaklęcie podziałało, ale pewnie nie, skoro Cezar chce, by go powtórzył. Tak więc tym razem pewniej rzucił zaklęcie, które pozbawiło wspomnień Lyrze do chwili, gdy pracowała. Odetchnął z ulgą czując, jak jemu serce zaczynało walić. Spojrzał w stronę okna i ujrzał, jak niebo powoli zaczyna wypełniać się ciemnymi, nocnymi chmurami. Musiał ją przenieść, ale teraz byłoby za szybko. Pomyślał, że mógłby faszerować Lyrę narkotykami tak długo, jak będzie to konieczne. Tak więc zostawił Lyrę na kanapie, a sam poszedł robić kolejne dawki narkotyku. Z trzy razy przychodził do siostry i wlewał do jej ust wywar z opium. Za każdym razem był w pochmurnym nastroju, ale nic nie mówił. Nie ważne, ile słów mu się wysuwało na język, nie mógł teraz nic powiedzieć, by jej w razie czego nie zbudzić. Musiałby wtedy zaczynać od nowa. Gdy zbliżała się północ, Barry sięgnął do innej półki, gdzie miał Złotą Rybkę. Zerknął na siostrę niepewnie, lecz nie widział innego wyjścia. Ugryzł się w język i wlał siostrze dwie porcje niebezpiecznie halucynogennego narkotyku. Upewnił się, że śpi, po czym poszedł zmienić koszulę na bluzę z kapturem. Nasunął kaptur na głowę i schowawszy różdżkę do kieszeni, wziął siostrę na ręce i wyszedł z mieszkania kierując się po cichu na Pokątną.
z/t oboje
Widząc, jak Lyra zaczyna dosyć szybko odczuwać działanie opium, podszedł do niej i uklęknął.
- Cii... to dla Twojego dobra. Kiedyś zrozumiesz.- powiedział cichym i spokojnym głosem głaszcząc ją po główce. Musiał chwilę tak ją głaskać uspokajająco, póki nie usnęła. Barry sprawdził jej oddech przykładając ucho do jej ust. Tylko spała. Wziął ją na swoje ramiona czując, jaka ona lekka jest. Drobna i lekka. Niech Garrett to jemu wybaczy. To nie jest jego wina, że Lyra poszła za nim. Barry po prostu musiał to zrobić i tyle. Położył swoją siostrę wygodnie na łóżku, a potem sięgnął po różdżkę i wycelował nią w Lyrę. Zrobił wdech czując, jak zaczyna się lekko denerwować. Przymknął oczy i raz jeszcze zrobił głęboki wydech.
- Obliviate - rzucił zaklęcie na swoją siostrę. Powtarzał sobie ciągle w myślach, że robi dobrze. Że tak będzie lepiej dla nich wszystkich. Nawet Kuguchar przyszedł z gracją do niego i usadowił się na jego stopach. Skup się Barry. Spróbuj raz jeszcze. Słyszał to od kota. Sam nie wiedział, czy zaklęcie podziałało, ale pewnie nie, skoro Cezar chce, by go powtórzył. Tak więc tym razem pewniej rzucił zaklęcie, które pozbawiło wspomnień Lyrze do chwili, gdy pracowała. Odetchnął z ulgą czując, jak jemu serce zaczynało walić. Spojrzał w stronę okna i ujrzał, jak niebo powoli zaczyna wypełniać się ciemnymi, nocnymi chmurami. Musiał ją przenieść, ale teraz byłoby za szybko. Pomyślał, że mógłby faszerować Lyrę narkotykami tak długo, jak będzie to konieczne. Tak więc zostawił Lyrę na kanapie, a sam poszedł robić kolejne dawki narkotyku. Z trzy razy przychodził do siostry i wlewał do jej ust wywar z opium. Za każdym razem był w pochmurnym nastroju, ale nic nie mówił. Nie ważne, ile słów mu się wysuwało na język, nie mógł teraz nic powiedzieć, by jej w razie czego nie zbudzić. Musiałby wtedy zaczynać od nowa. Gdy zbliżała się północ, Barry sięgnął do innej półki, gdzie miał Złotą Rybkę. Zerknął na siostrę niepewnie, lecz nie widział innego wyjścia. Ugryzł się w język i wlał siostrze dwie porcje niebezpiecznie halucynogennego narkotyku. Upewnił się, że śpi, po czym poszedł zmienić koszulę na bluzę z kapturem. Nasunął kaptur na głowę i schowawszy różdżkę do kieszeni, wziął siostrę na ręce i wyszedł z mieszkania kierując się po cichu na Pokątną.
z/t oboje
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Znała stosunek Barrego do pracy i wiedziała jak wiele poświęceń często to od niego wymaga. Gdzieś w głębi czuła się też z niego dumna, zawsze kończył swoją zmianę nawet, kiedy ona sama wpadała nocą jak po ogień i próbowała go wyciągnąć. Może sam sposób zarobku nie był odpowiedni żeby chwalić się nim każdemu, ale na to akurat przymykała oko. Z resztą sama nie była święta. Z tym, że ona mogłaby w ogóle nie pracować przy swoim obecnym statusie majątkowym. Mogłaby siedzieć w dworku i od czasu do czasu głaskać Hipogryfy z rodzinnej hodowli lub zajrzeć do pracowni alchemicznej ojca. Jednakże nigdy nie czuła że siedzenie i pachnienie to coś, dzięki czemu poczuje się spełniona. W Hogwarcie uczyła się nocami, chciała we wszystkim za co się zabierze (a mało za co się zabierała) być perfekcyjna. W pracowni ojca spędzała długie godziny pytając go jak reagują poszczególne ingrediencje w odpowiedniej temperaturze. Spodobało jej się też ziołolecznictwo, więc po skończeniu kursu uzdrowicielskiego połączyła obie pasje i poprosiła ojca o pieniądze na otwarcie własnej lecznicy. I choć biznes prowadziła niejako sama, też nie lubiła opuszczać godzin, robić przerw czy dezerterować z pracy. Bo obowiązki to dla niej priorytet.
Dlatego teraz cierpliwie zaczekała na Barrego, grzecznie niczego nie dotykając, choć zawsze strasznie ją korciło. Kiedyś, zanim zdążyli się dobrze poznać, upuściła przypadkiem jakiś przedmiot, wolała nawet nie pytać co to było i jakie będzie miał z tego powodu konsekwencje, wtedy jeszcze się o to nie martwiła. A teraz? Gdyby sytuacja jej do tego nie zmusiła, mogłaby poczekać jeszcze i godzinę, by stać przed sklepem równo do czasu, kiedy on skończy pracę. Wiedziała, że szef Barrego średnio zapatruje się na jego wybryki, więc oboje starali się uważać.
W tym mieszkaniu wiele czasu spędzili razem. Czuła się tu jak u siebie, szczególnie, że często jak od siebie wychodziła, zwykle nad ranem. Z tego mieszkania bez problemu umiała już trafić do najważniejszych punktów Nokturnu i Pokątnej (to jest monopolowy, wszystkie możliwe bary, jej lecznica, lecznica Cassandry i wszystkie inne potrzebne nocnemu życiu punkty). Jednakże do swojego mieszkania ciągle Barrego nie zaprosiła. Z resztą chłopak nie był głupi (inaczej by z nim tu teraz nie siedziała!) i rozumiał raczej, ze gdy dziewczyna mówi ci tylko jak ma na imię i że eksperymentuje z eliksirami, a o więcej masz nie pytać, to jasnym jest, że wszystkie pijacko-używkowe spotkania organizujecie poza jej domem.
Tym razem jednak, wchodząc do tak miłej jej kuchni poczuła się niepewnie. Tak, jakby zmusiła go do wysłuchiwania własnych żali nie pytając nawet o to, jak on sam się czuje. Ta chwila wystarczyła, by przełączyła sobie tryb z "lecim ćpać!" na Matkę Brytyjkę Opiekunkę Wszystkich Stworzeń.
-Jesteś głodny? Pewnie znowu nie jadłeś od rana, może zrobię Ci-szybkie spojrzenie na zegarek-kolację albo nocny posiłek który chyba nie ma nazwy?- i już zdążyła zrzucić płaszcz z kapturem i pobiec do lodówki żeby uruchomić swoje zdolności kulinarne (notabene całkiem niezłe, gdyby nie czysta krew i pochodzenie, jako mugolka otworzyłaby zapewne klimatyczną kawiarnio/knajpo/cukiernię!)-Dawno się nie widzieliśmy, jak Ci mijał czas, jak się czujesz?
I już włączył jej się słowotok jak zawsze wtedy, kiedy czuła się głupio z własną słabością.
Dlatego teraz cierpliwie zaczekała na Barrego, grzecznie niczego nie dotykając, choć zawsze strasznie ją korciło. Kiedyś, zanim zdążyli się dobrze poznać, upuściła przypadkiem jakiś przedmiot, wolała nawet nie pytać co to było i jakie będzie miał z tego powodu konsekwencje, wtedy jeszcze się o to nie martwiła. A teraz? Gdyby sytuacja jej do tego nie zmusiła, mogłaby poczekać jeszcze i godzinę, by stać przed sklepem równo do czasu, kiedy on skończy pracę. Wiedziała, że szef Barrego średnio zapatruje się na jego wybryki, więc oboje starali się uważać.
W tym mieszkaniu wiele czasu spędzili razem. Czuła się tu jak u siebie, szczególnie, że często jak od siebie wychodziła, zwykle nad ranem. Z tego mieszkania bez problemu umiała już trafić do najważniejszych punktów Nokturnu i Pokątnej (to jest monopolowy, wszystkie możliwe bary, jej lecznica, lecznica Cassandry i wszystkie inne potrzebne nocnemu życiu punkty). Jednakże do swojego mieszkania ciągle Barrego nie zaprosiła. Z resztą chłopak nie był głupi (inaczej by z nim tu teraz nie siedziała!) i rozumiał raczej, ze gdy dziewczyna mówi ci tylko jak ma na imię i że eksperymentuje z eliksirami, a o więcej masz nie pytać, to jasnym jest, że wszystkie pijacko-używkowe spotkania organizujecie poza jej domem.
Tym razem jednak, wchodząc do tak miłej jej kuchni poczuła się niepewnie. Tak, jakby zmusiła go do wysłuchiwania własnych żali nie pytając nawet o to, jak on sam się czuje. Ta chwila wystarczyła, by przełączyła sobie tryb z "lecim ćpać!" na Matkę Brytyjkę Opiekunkę Wszystkich Stworzeń.
-Jesteś głodny? Pewnie znowu nie jadłeś od rana, może zrobię Ci-szybkie spojrzenie na zegarek-kolację albo nocny posiłek który chyba nie ma nazwy?- i już zdążyła zrzucić płaszcz z kapturem i pobiec do lodówki żeby uruchomić swoje zdolności kulinarne (notabene całkiem niezłe, gdyby nie czysta krew i pochodzenie, jako mugolka otworzyłaby zapewne klimatyczną kawiarnio/knajpo/cukiernię!)-Dawno się nie widzieliśmy, jak Ci mijał czas, jak się czujesz?
I już włączył jej się słowotok jak zawsze wtedy, kiedy czuła się głupio z własną słabością.
Gość
Gość
|z B&B
Gdyby miał więcej siły perswazji bądź byłby szczery z rodziną, to może by zrezygnował o wiele szybciej z tej pracy. Ale on nie mówił rodzeństwu, bo się po prostu wstydził swego uzależnienia przed nimi. Rzucił im obraz pięknego życia, w którym pilnie uczy się na wieczorowym kursie z różdżkarstwa. A sto razy powtarzane kłamstwo kiedyś staje się prawdą, i tak się stało. Gdyby teraz miał to wszystko odkręcić... to chyba by wylądował w mungu u znajomych Garretta. Szpitala jednak woli unikać, więc tkwi w swoim słodkim nałogu.
Idąc do swego mieszkania, może i był trochę głodny, ale zamartwiał się o Norę. W końcu to ona przyszła do niego z problemem, bo jak inaczej nazwać jej zachowanie? I może dlatego, gdy weszli do kuchni, Barry nie miał może zbyt szczęśliwej miny, ale na jego twarzy okazywała się jego troska o nią. - Nie trzeba Nora- rzucił chcąc odrzucić jej błogosławioną przez wszystkich świętych propozycję, ale ona i tak już pobiegła do lodówki, w której no, szczerze, było niewiele. Po co jemu jedzenie, skoro i tak albo stołuje się w jakiś kafeteriach bądź w barach? No czasem jak naprawdę późno wróci głody, to weźmie kęsa kiełbasy i wypije herbatę. Gdyby ktoś uważnie się jemu przyglądał, to może stwierdził, iż nawet schudł o 3 kilogramy. Może też niekiedy czuje zmęczenie tym wszystkim, ale nie skarżył się. Wolał wykonać pracę i cieszyć się z zarobionych pieniędzy, niż nie mieć ani knuta na przyszłość. - Dobrze.- powiedział jedno słowo i podszedł do niej, aby zatrzymać ją od wykonywania jakiejkolwiek pracy. Dziś nie spotykają się, by porozmawiać o nim i nakarmić wygłodniały brzuch. I nie pozwoli, by jego temat dzisiaj wyszedł na powierzchnię. Sam coś wymyśli, aby cokolwiek polepszyć w swym nędznym żywocie. - Naprawdę nie jestem głodny.- delikatnie chwycił ją za blade dłonie odciągając je od blatu bądź stołu, po czym skierował w nią swoim wzrokiem. Brzuch na razie nie zamierza pokazywać jego kłamstwa, chyba już do tego nawet przywykł.
- Lepiej powiedz, jak ty się czujesz.- powiedział spokojnie wręcz próbując wyczytać z jej oczu cokolwiek. Puścił jej dłonie mając jednocześnie [głupią] nadzieję, że zaraz nie wróci do robienia jemu posiłku. Posiłek poczeka, jeśli będzie dalej upierać się przy tym.
Gdyby miał więcej siły perswazji bądź byłby szczery z rodziną, to może by zrezygnował o wiele szybciej z tej pracy. Ale on nie mówił rodzeństwu, bo się po prostu wstydził swego uzależnienia przed nimi. Rzucił im obraz pięknego życia, w którym pilnie uczy się na wieczorowym kursie z różdżkarstwa. A sto razy powtarzane kłamstwo kiedyś staje się prawdą, i tak się stało. Gdyby teraz miał to wszystko odkręcić... to chyba by wylądował w mungu u znajomych Garretta. Szpitala jednak woli unikać, więc tkwi w swoim słodkim nałogu.
Idąc do swego mieszkania, może i był trochę głodny, ale zamartwiał się o Norę. W końcu to ona przyszła do niego z problemem, bo jak inaczej nazwać jej zachowanie? I może dlatego, gdy weszli do kuchni, Barry nie miał może zbyt szczęśliwej miny, ale na jego twarzy okazywała się jego troska o nią. - Nie trzeba Nora- rzucił chcąc odrzucić jej błogosławioną przez wszystkich świętych propozycję, ale ona i tak już pobiegła do lodówki, w której no, szczerze, było niewiele. Po co jemu jedzenie, skoro i tak albo stołuje się w jakiś kafeteriach bądź w barach? No czasem jak naprawdę późno wróci głody, to weźmie kęsa kiełbasy i wypije herbatę. Gdyby ktoś uważnie się jemu przyglądał, to może stwierdził, iż nawet schudł o 3 kilogramy. Może też niekiedy czuje zmęczenie tym wszystkim, ale nie skarżył się. Wolał wykonać pracę i cieszyć się z zarobionych pieniędzy, niż nie mieć ani knuta na przyszłość. - Dobrze.- powiedział jedno słowo i podszedł do niej, aby zatrzymać ją od wykonywania jakiejkolwiek pracy. Dziś nie spotykają się, by porozmawiać o nim i nakarmić wygłodniały brzuch. I nie pozwoli, by jego temat dzisiaj wyszedł na powierzchnię. Sam coś wymyśli, aby cokolwiek polepszyć w swym nędznym żywocie. - Naprawdę nie jestem głodny.- delikatnie chwycił ją za blade dłonie odciągając je od blatu bądź stołu, po czym skierował w nią swoim wzrokiem. Brzuch na razie nie zamierza pokazywać jego kłamstwa, chyba już do tego nawet przywykł.
- Lepiej powiedz, jak ty się czujesz.- powiedział spokojnie wręcz próbując wyczytać z jej oczu cokolwiek. Puścił jej dłonie mając jednocześnie [głupią] nadzieję, że zaraz nie wróci do robienia jemu posiłku. Posiłek poczeka, jeśli będzie dalej upierać się przy tym.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ta dość (nie ukrywajmy) słaba próba odciągnięcia uwagi Barrego nie przyniosła zbyt dużych efektów, choć Marcy zamierzała wrócić do tego, gdy tylko poczuje, że zaraz powie zbyt wiele lub się rozklei. Może to i dość naiwne i dziecinne, by po przyjściu w nocy po wsparcie próbować go uniknąć, ale tego się właśnie nauczyła. Czerpać pomoc i wsparcie z najdrobniejszych gestów i słów, bo nigdy nie wiadomo, czy będzie jej dane ten troski więcej. W dzieciństwie o problemach nie mówiła, bo nie wypadało. Z resztą, poza byciem w pewien sposób odtrąconą z racji odmiennego w rodzinie wyglądu, jakie inne kłopoty mogła mieć mała panna Carrow której pod nogi sypano (białe) róże a wszystko podawano jak na tacy? To ona sama chciała się od tego odciąć, ale pewne nawyki zostały.
Jednak Barry zdecydowanie nie wpisywał się do kanonu "radź sobie sama mała". Chciał pomóc jej najlepiej jak potrafił, a ona nie widziała jak po te pomoc rękę wyciągnąć. Co mógł niby zrobić? Poprosić jej ojca żeby jeszcze poczekał z wydawaniem Marceli? Już widzi jak nestor odrzuca kilkunastoletnie plany dla jednej prośby mówiąc "jasne młodzieńcze, masz zupełną rację, po co komu małżeństwa!?".
Na jego "dobrze" i "nie trzeba" jedynie przewróciła oczami z kpiącym uśmiechem. Czuła ze jedynie ją zbywa, ale w końcu to jego wybór. Sama jakimś sprytnym sposobem wyciągnie z niego choćby zarys nękającej chłopaka sytuacji.
-No dobrze, skoro tak wolisz...-kiedy puścił jej ręce w pierwszym odruchu chciała znów je złapać, jednak uznała, że będąc tak blisko zaraz się rozwali emocjonalnie. Zrobiła więc kilka kroków w tył, by jedynie oprzeć się o (nie pierwszej czystości) blat (musi tu kiedyś wpaść i posprzątać, może chociaż tak mu pomoże).
Stała tak dobre kilka minut ze wzrokiem wbitym w posadzkę, nie wiedząc jak zacząć mówić to, co leżało jej na sercu. Po paru próbach otwierania i zamykania ust, przywodzących raczej na myśl wyłowioną z wody rybę niż opowiadającą o niedoli (jeszcze) panienkę, powiedziała błagalnym tonem -Słodki Merlinie, daj mi Ognistej Whiskey bo jakoś nie jestem w stanie znaleźć słów.- wiedziała ze wtedy poleci już bez krępacji, jednak nieczęsto była w takiej sytuacji, więc naprawdę nie wiedziała jak ma zacząć.
Jednak Barry zdecydowanie nie wpisywał się do kanonu "radź sobie sama mała". Chciał pomóc jej najlepiej jak potrafił, a ona nie widziała jak po te pomoc rękę wyciągnąć. Co mógł niby zrobić? Poprosić jej ojca żeby jeszcze poczekał z wydawaniem Marceli? Już widzi jak nestor odrzuca kilkunastoletnie plany dla jednej prośby mówiąc "jasne młodzieńcze, masz zupełną rację, po co komu małżeństwa!?".
Na jego "dobrze" i "nie trzeba" jedynie przewróciła oczami z kpiącym uśmiechem. Czuła ze jedynie ją zbywa, ale w końcu to jego wybór. Sama jakimś sprytnym sposobem wyciągnie z niego choćby zarys nękającej chłopaka sytuacji.
-No dobrze, skoro tak wolisz...-kiedy puścił jej ręce w pierwszym odruchu chciała znów je złapać, jednak uznała, że będąc tak blisko zaraz się rozwali emocjonalnie. Zrobiła więc kilka kroków w tył, by jedynie oprzeć się o (nie pierwszej czystości) blat (musi tu kiedyś wpaść i posprzątać, może chociaż tak mu pomoże).
Stała tak dobre kilka minut ze wzrokiem wbitym w posadzkę, nie wiedząc jak zacząć mówić to, co leżało jej na sercu. Po paru próbach otwierania i zamykania ust, przywodzących raczej na myśl wyłowioną z wody rybę niż opowiadającą o niedoli (jeszcze) panienkę, powiedziała błagalnym tonem -Słodki Merlinie, daj mi Ognistej Whiskey bo jakoś nie jestem w stanie znaleźć słów.- wiedziała ze wtedy poleci już bez krępacji, jednak nieczęsto była w takiej sytuacji, więc naprawdę nie wiedziała jak ma zacząć.
Gość
Gość
Może nie mógł zbyt wiele zdziałać, ale mógł chociaż pomóc jej pogodzić się z bijącymi myślami, dać jakieś [zbyt dla niego inteligentne] rady, albo samemu ruszyć przed świat. Tylko musi jemu powiedzieć, co się dzieje. W końcu są przyjaciółmi, prawda? Powinni sobie ufać, bo na ty opiera się relacja przyjaźni. Jeśli nadal będzie uciekała od prawdy, czy przyjęcia jego pomocy, to on nic nie będzie mógł zrobić. Tyko będzie spoglądać z okna, jak ona cierpi w swoich sekretach. A tego ona chyba raczej nie chce. Mało kto potrafi dosyć długo utrzymać wszelkie sekrety w tajemnicy. Weasley sam o tym doskonale wiedział, bo miał przykład swojej nader ciekawskiej siostry, która dowiedziała się, gdzie pomieszkuje. Zapłacił dosyć sporą cenę za to, aby żyła w ciągłej nieświadomości, ale to dostatecznie już wpłynęło na jego pokręcone myślenie. I teraz zachodzi główne pytanie, czy i on zasługuje na jej pomoc i wsparcie. Była za dobra dla niego. Sam jeszcze chwilę spoglądał na Norę, jakby chciał się upewnić co do jej słów. Chciał mieć pewność, że odpuści zamach na jego żołądek i będą mogli skupić się na niej.
- Wiesz, najlepiej jest zacząć od początku.- podpowiedział, ale i tak podszedł do półki na rogu kuchni i wyciągnął butelkę Ognistej, w której była ćwiartka alkoholu. Niewiele, ale na dziś powinno to wystarczyć. Położył butelkę na blat stołu i wyciągnął dwie szklanki. Wypije z nią, ale tylko dla towarzystwa. Żeby zmoczyć podniebienie w alkoholu. Nalał trochę whiskey do szklanki i podszedł do zamrażarki. Wyjął pudełko z kostkami lodu, które następnie wrzucił do szklanek. Po dwie kostki wystarczą. To nie jest lato, że można sobie wrzucić kilogram lodu. Zaraz odłożył kostki lodu na miejsce, a jedną szklankę podał Norze. Sam natomiast oparł się o kuchenny blat biodrami i napił się łyka Ognistej. Oczywiście nie odrywał od tego momentu wzroku od rudej niewiasty. Może i stai teraz naprzeciwko siebie, ale byli oddaleni o co najmniej trzy kroki. Barry nie chciał zbytnio się z nią spoufalać wiedząc, że już ma wybraną narzeczoną przez Nestorów.
- Wiesz, najlepiej jest zacząć od początku.- podpowiedział, ale i tak podszedł do półki na rogu kuchni i wyciągnął butelkę Ognistej, w której była ćwiartka alkoholu. Niewiele, ale na dziś powinno to wystarczyć. Położył butelkę na blat stołu i wyciągnął dwie szklanki. Wypije z nią, ale tylko dla towarzystwa. Żeby zmoczyć podniebienie w alkoholu. Nalał trochę whiskey do szklanki i podszedł do zamrażarki. Wyjął pudełko z kostkami lodu, które następnie wrzucił do szklanek. Po dwie kostki wystarczą. To nie jest lato, że można sobie wrzucić kilogram lodu. Zaraz odłożył kostki lodu na miejsce, a jedną szklankę podał Norze. Sam natomiast oparł się o kuchenny blat biodrami i napił się łyka Ognistej. Oczywiście nie odrywał od tego momentu wzroku od rudej niewiasty. Może i stai teraz naprzeciwko siebie, ale byli oddaleni o co najmniej trzy kroki. Barry nie chciał zbytnio się z nią spoufalać wiedząc, że już ma wybraną narzeczoną przez Nestorów.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Choć Marcelyn wydawało się, że to ona w tej relacji jest bardziej skryta i nieodgadniona, tak naprawdę sama o Barrym wiedziała równie mało, tyle co nic. Przypuszczała że u Borgina i Burke'sa pracował po prostu od południa. Nie miała pojęcia że na Pokątnej, przy odrobinie "pomocy" losu, też mogła go spotkać. Bo właściwie co stało na przeszkodzie, żeby któregoś dnia ona wyszła z lecznicy dosłownie na moment, chociażby do apteki, a on w tym czasie wyjrzałby przez okno? Wtedy oboje zapętliliby się w wyjaśnieniach, kłamstwach (jeszcze gorszych niż i tak już skrywane imię) i prawdopodobnie przepłaciliby to przyjaźnią. Na całe szczęście (odpukać, tfu tfu) taka sytuacja jeszcze nie miała miejsca i żyli ze sobą dobrze, nawet bardzo dobrze, nie wiedząc o sobie nic.
To jednak nie stało na przeszkodzie, by ufali sobie wzajemnie i chcieli dla siebie jak najlepiej. Dlatego M. zdecydowała się powiedzieć Barremu tyle ile będzie konieczne. Jednak do tego najpierw potrzebowała szklanki whiskey, którą podał jej chłopak. Przyjęła szklankę, pokręciła nią chwilę w dłoni dalej wpatrując się w posadzkę. Upiła łyk i poczuła przyjemnie rozlewające się w niej ciepło. W końcu podniosła wzrok na Barrego i starając się wyłączyć emocje z obiegu, zaczęła mówić.
-Może pamiętasz, kiedyś wspominałam Ci, że przy stole rodzinnym po raz pierwszy zaczęły padać jakiekolwiek słowa w moim kierunku dopiero, kiedy weszłam w "ten piękny wiek kiedy to dziewczynka powoli staje się kobietą"-tu zaczęła z wyraźną lubością parodiować rodziców, ciotki i wujków-i wtedy dopiero zaczęłam czuć ze to wcale nie jest tak miło być dziewczyną, szczególnie taką, która upodobała sobie swobodę a salony w ogóle jej nie ruszały... nawet takie namiastki salonów...-szybko poprawiła się, by nie wskazywać na zbyt wysokie pochodzenie. Przezorny zawsze ubezpieczony, tak?- ale na szczęście na zawołanie umiem się zrobić bardzo nieprzyjemna, może kiedyś zobaczysz-uśmiechnęła się do niego nieco zawstydzona, zaprzeczając owej nieprzyjemności-naprawdę, koszmarne ze mnie babsko czasami! I dlatego udało mi się zostać już niemal starą panną, wiesz, zaraz zrobiłoby się za późno, kurze łapki, siwizna i te sprawy.- puściła mu oczko i upiła kolejny łyk ze szklanki. Zacisnęła usta i znów wbiła wzrok w ziemię. Przestało być jej wesoło- Ale to się skończyło, kiedy ojciec odkrył że narzeczonego może mi znaleźć bez mojego udziału. Jakiś czas temu wysłał mi sowę informującą o tym, że znalazł jakiegoś naiwnego imbecyla któremu wcisnął marudną córcię i za parę tygodni, może miesięcy, nie wiem ile czasu jeszcze mi dał, mam się stać przykładną żoną i matką, zostawić całe dotychczasowe życie za sobą, rozumiesz to!?-głos jej się załamał i w jakimś niemym geście wściekłości zaczęła nerwowo przeczesywać rude loki. Znów spojrzała w oczy Barremu, teraz nie kryjąc już siedzącego w nich smutku i lęku-Rozumiesz co to znaczy? Mam zostawić to życie-tu zrobiła szeroki gest dłonią, obejmujący całe pomieszczenie i w domyśle wszystkie ich wspólne polanki, krawężniki, bary i lasy-mam zostawić Ciebie, mam zostawić moje upodobania, obecne pasje i pracę, słowem, wszystko co kocham, żeby siedzieć w jakimś pieprzonym dworku udajacym sielankę, siedzieć tam z facetem którego imienia nawet nie znam! Barry, ojciec nawet nie chce mi powiedzieć jaki ten facet ma kolor oczu i czy lubi koty! I ja mam znieść to z uniesioną głową i szerokim uśmiechem, żeby dopiero w pawilonie weselnym zobaczyć kto to jest!?-w końcu z nerwów wręcz siadł jej głos-zachrypnęła lekko, gdyż końcówkę swojej mowy niemal wykrzyczała. Załamana dopiła resztkę ze szklanki, odłożyła ja na blat i zakryła twarz dłońmi. Gdy je opuściła, nie widać było śladu łez, jedynie jej oczy wydawały się bardziej podkrążone niż zwykle-do tego dostałam list od babci, mojej ukochanej babuni, jest ciężko chora ale nie chce dać sobie pomóc, mówi że chce już umierać a ja chyba wcale jej się nie dziwię...
To jednak nie stało na przeszkodzie, by ufali sobie wzajemnie i chcieli dla siebie jak najlepiej. Dlatego M. zdecydowała się powiedzieć Barremu tyle ile będzie konieczne. Jednak do tego najpierw potrzebowała szklanki whiskey, którą podał jej chłopak. Przyjęła szklankę, pokręciła nią chwilę w dłoni dalej wpatrując się w posadzkę. Upiła łyk i poczuła przyjemnie rozlewające się w niej ciepło. W końcu podniosła wzrok na Barrego i starając się wyłączyć emocje z obiegu, zaczęła mówić.
-Może pamiętasz, kiedyś wspominałam Ci, że przy stole rodzinnym po raz pierwszy zaczęły padać jakiekolwiek słowa w moim kierunku dopiero, kiedy weszłam w "ten piękny wiek kiedy to dziewczynka powoli staje się kobietą"-tu zaczęła z wyraźną lubością parodiować rodziców, ciotki i wujków-i wtedy dopiero zaczęłam czuć ze to wcale nie jest tak miło być dziewczyną, szczególnie taką, która upodobała sobie swobodę a salony w ogóle jej nie ruszały... nawet takie namiastki salonów...-szybko poprawiła się, by nie wskazywać na zbyt wysokie pochodzenie. Przezorny zawsze ubezpieczony, tak?- ale na szczęście na zawołanie umiem się zrobić bardzo nieprzyjemna, może kiedyś zobaczysz-uśmiechnęła się do niego nieco zawstydzona, zaprzeczając owej nieprzyjemności-naprawdę, koszmarne ze mnie babsko czasami! I dlatego udało mi się zostać już niemal starą panną, wiesz, zaraz zrobiłoby się za późno, kurze łapki, siwizna i te sprawy.- puściła mu oczko i upiła kolejny łyk ze szklanki. Zacisnęła usta i znów wbiła wzrok w ziemię. Przestało być jej wesoło- Ale to się skończyło, kiedy ojciec odkrył że narzeczonego może mi znaleźć bez mojego udziału. Jakiś czas temu wysłał mi sowę informującą o tym, że znalazł jakiegoś naiwnego imbecyla któremu wcisnął marudną córcię i za parę tygodni, może miesięcy, nie wiem ile czasu jeszcze mi dał, mam się stać przykładną żoną i matką, zostawić całe dotychczasowe życie za sobą, rozumiesz to!?-głos jej się załamał i w jakimś niemym geście wściekłości zaczęła nerwowo przeczesywać rude loki. Znów spojrzała w oczy Barremu, teraz nie kryjąc już siedzącego w nich smutku i lęku-Rozumiesz co to znaczy? Mam zostawić to życie-tu zrobiła szeroki gest dłonią, obejmujący całe pomieszczenie i w domyśle wszystkie ich wspólne polanki, krawężniki, bary i lasy-mam zostawić Ciebie, mam zostawić moje upodobania, obecne pasje i pracę, słowem, wszystko co kocham, żeby siedzieć w jakimś pieprzonym dworku udajacym sielankę, siedzieć tam z facetem którego imienia nawet nie znam! Barry, ojciec nawet nie chce mi powiedzieć jaki ten facet ma kolor oczu i czy lubi koty! I ja mam znieść to z uniesioną głową i szerokim uśmiechem, żeby dopiero w pawilonie weselnym zobaczyć kto to jest!?-w końcu z nerwów wręcz siadł jej głos-zachrypnęła lekko, gdyż końcówkę swojej mowy niemal wykrzyczała. Załamana dopiła resztkę ze szklanki, odłożyła ja na blat i zakryła twarz dłońmi. Gdy je opuściła, nie widać było śladu łez, jedynie jej oczy wydawały się bardziej podkrążone niż zwykle-do tego dostałam list od babci, mojej ukochanej babuni, jest ciężko chora ale nie chce dać sobie pomóc, mówi że chce już umierać a ja chyba wcale jej się nie dziwię...
Gość
Gość
On sam był wystarczająco dosyć otwarty względem niej. Chociaż nie ... połowę rzeczy i tak ukrywa przed nią, ale nie poprawia jej czasem. To nie jest jego winą, iż myśli o nim, jak o legalnym pracowniku B&B. Z resztą, gdyby poznała prawdę, to pewnie teraz by nie przepuściła pory karmienia. Jak i tego, ze pewnie wybrałaby inną porę, może nawet przerwę między jedną a drugą pracą, by o tym z nim porozmawiać. Ale jemu to nie przeszkadzało. Miał przynajmniej w ciągu dnia chwilę na odpoczynek. Ale gdyby wiedział, co Nora robiła w tym czasie, jak i to, kim jest w rzeczywistości, to kto wie, czy ich przyjaźń nie zostałaby poddana próbie. Bo na pewno jemu by się nie podobało jej kłamstwo, które wcale nie było małe. Tymczasem skupił się na jej słowach, które dążyły do drastycznego wręcz końca. A on dokonywał coraz nowych i szokujących [dla niego] odkryć. Czyżby była szlachcianką? Albo dziewoją czystej krwi? Bo inne to raczej nie wybierają swoim dzieciom partnera życiowego. I co, teraz ma zaklepanego frajera? Weasley'owi niezbyt to się podobało, ale wiedział, że przynajmniej nie będzie sama. nie tylko ona będzie miała beznadziejne życie, ale zawsze będą mogli spotykać się potajemnie. Kto im tego zabroni? Prawo? A niech ono się pieprzy. Przynajmniej raz w życiu.
Weasley podszedł do dziewczyny i przytulił ją chcąc okazać jej swoje współczucie, które było tylko udawane. Tak naprawdę rósł w nim stres, bo powinien w tym momencie jej powiedzieć o tym, że on też ma jakąś obiecaną dziewczynę. Ugryzł się w język i idąc w jedno ze swych wad, zaczął gładzić ją po rudej czuprynie. Nie mógł patrzeć, jak ona płacze. - Przykro mi z powodu twej babci.- powiedział cicho próbując od czegoś zacząć. Cicho westchnął wpatrując się w głąb swego korytarza myśląc jednocześnie, jakie kolejne słowa powinny z niego wypłynąć.
- Rodzice, jak i nestor są nieprzyjemnymi osobami czasem, fakt. Ale może z tego złego wyjdzie coś neutralnego? Przecież i tak nikt nie może Ciebie zamknąć w wieży i zostawić smoka na straży. I tak będziemy się widywać, bo nie można zabronić spotykać się z przyjaciółmi, prawda? - powiedziawszy, zrobił niepewnie krok w tył, aby przypadkiem nie powstała jakaś romantyczna tragedia niczym z pióra Shakespeare'a. - Przyjaciele trzymają się razem, pamiętasz? A jak nie będzie lubić kotów, to spraw, by polubił. Hm?-widział, że nerwowo nie wytrzymuje, ale co mógł z tą sytuacją zrobić? Jak na szlachcica przystało, powinien teraz odejść na dystans, ale czy tak jemu serce dyktuje? Oczywiście, że nie! - Właściwie, kim jest twój ojciec?- zadał po chwili pytanie. Trochę słyszał o jej rodzinie, ale właściwie nie ma bladego pojęcia, kim jest ojciec, oraz z jakiego ona rodu pochodzi. Może teraz coś się dowie o niej. Na przykład, czy jest Prewettem, a może kolejnym Weasley'em. Bo raczej nigdy by nie wpadł na pomysł, że Carrow może mieć rudą dziewczynę. To jest ciężko do wyobrażenia!
Weasley podszedł do dziewczyny i przytulił ją chcąc okazać jej swoje współczucie, które było tylko udawane. Tak naprawdę rósł w nim stres, bo powinien w tym momencie jej powiedzieć o tym, że on też ma jakąś obiecaną dziewczynę. Ugryzł się w język i idąc w jedno ze swych wad, zaczął gładzić ją po rudej czuprynie. Nie mógł patrzeć, jak ona płacze. - Przykro mi z powodu twej babci.- powiedział cicho próbując od czegoś zacząć. Cicho westchnął wpatrując się w głąb swego korytarza myśląc jednocześnie, jakie kolejne słowa powinny z niego wypłynąć.
- Rodzice, jak i nestor są nieprzyjemnymi osobami czasem, fakt. Ale może z tego złego wyjdzie coś neutralnego? Przecież i tak nikt nie może Ciebie zamknąć w wieży i zostawić smoka na straży. I tak będziemy się widywać, bo nie można zabronić spotykać się z przyjaciółmi, prawda? - powiedziawszy, zrobił niepewnie krok w tył, aby przypadkiem nie powstała jakaś romantyczna tragedia niczym z pióra Shakespeare'a. - Przyjaciele trzymają się razem, pamiętasz? A jak nie będzie lubić kotów, to spraw, by polubił. Hm?-widział, że nerwowo nie wytrzymuje, ale co mógł z tą sytuacją zrobić? Jak na szlachcica przystało, powinien teraz odejść na dystans, ale czy tak jemu serce dyktuje? Oczywiście, że nie! - Właściwie, kim jest twój ojciec?- zadał po chwili pytanie. Trochę słyszał o jej rodzinie, ale właściwie nie ma bladego pojęcia, kim jest ojciec, oraz z jakiego ona rodu pochodzi. Może teraz coś się dowie o niej. Na przykład, czy jest Prewettem, a może kolejnym Weasley'em. Bo raczej nigdy by nie wpadł na pomysł, że Carrow może mieć rudą dziewczynę. To jest ciężko do wyobrażenia!
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Możliwe, ze na wieść iż Barry także już tylko przez chwilę będzie wolnym strzelcem, obudziłaby się w niej typowa, babska zazdrość. Wiadomo, niby nic ich nie łączy, ale jakby miała teraz nie tylko sama wskoczyć w białą kieckę ale i zobaczyć jego u boku jakiejś lafiryndy, której jedynym osiągnięciem życiowym jest dobre nazwisko, to chyba by wylądowała w Mungu. Nawet, jeśli niepewna, to ich relacja była na tyle silna, że nie wiadomo jakie uczucia obudziłaby w nich wiadomość o tym, że zostają im ostatnie tygodnie wspólnego widywania się na Nokturnie. Możliwe ze zaczęłoby to zahaczać o jakiś płaczliwy scenariusz rodem z harlekinów. A może właśnie nie? Pewnie za niedługo Marcelyn jakimś cudem dowie się o zaręczynach Barrego. Aż dziwne, ze nigdy nie usłyszała o jego postaci na rodzinnym zlocie Carrowów jeszcze kiedy był zaręczony z jej kuzynką. Z resztą spora część rodziny pewnie dalej sądzi że to Laosie zostanie wkrótce panną Weasley.
Marcysia po raz wtóry tego wieczoru wtuliła się mocno w Barrego. Kiedy uspokajał ją słowami i głaskaniem po włosach, co tak uwielbiała, sama bezwiednie gładziła jego szerokie plecy i ramiona, jakby instynktownie jemu też chciała dać wsparcie, nawet nie wiedząc że go potrzebuje. Szybko jednak wrócił jej trzeźwy (już?) rozum i w myślach skarciła się za to. Przecież nie jest jakąś ckliwą nastolatką która mimo teoretycznego pierścionka zaręczynowego usiłuje wyrwać faceta na swój smutny los, a w życiu!
-Masz rację, jak zwykle. Przez tyle lat zwiewałam w nocy z domu żeby nie czuć się zamknięta wiesz, ja naprawdę lubię otoczenie natury-znów zaczęła trochę bredzić w nerwach-więc dlaczego nie miałabym uciekać raz na jakiś czas już jako Pani...no jakaśtam. Mogę wciskać kit że mam chorego kuzyna a w tym czasie będę wpadała do Ciebie i będzie tak jak dawniej! Co ja mówię? Tak jak teraz!-znów uśmiechnęła się do niego czując, jak choćby częściowo wracają jej siły. Co ona sobie właściwie myślała? Że nigdy już nie wyjdzie z domu? -Tak zrobię! Odmówię gotowania obiadów...właśnie, na pewno nie jesteś głodny?... dopóki nie zgodzi się na chociażby dwa koty! Albo Kuguchary, nigdy żadnego nie miałam...
Jego kolejne pytanie zbiło ją na chwilę z tropu i kazało zacząć myśleć szybciej, wymyślić bajkę zmieszaną z rzeczywistością tak, by brzmiała wystarczająco logicznie ale jednocześnie nie dała znać skąd ona sama pochodzi.
-On pracuje w Ministerstwie w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym, dość nudna robota ale dzięki temu poznałam trochę eliksiry.-właściwie nie skłamała aż tak bardzo, ojciec zajmuje sie alchemią ale na użytek własny i Rycerzy. Dodatkowo prowadzi wraz z bratem hodowle Hipogryfów, choć tu pałeczkę przejął już raczej jej wujek, a wkrótce przejmą jej kuzynowie i bracia.-A Ty? Odciąłeś się całkowicie od rodziny?
Marcysia po raz wtóry tego wieczoru wtuliła się mocno w Barrego. Kiedy uspokajał ją słowami i głaskaniem po włosach, co tak uwielbiała, sama bezwiednie gładziła jego szerokie plecy i ramiona, jakby instynktownie jemu też chciała dać wsparcie, nawet nie wiedząc że go potrzebuje. Szybko jednak wrócił jej trzeźwy (już?) rozum i w myślach skarciła się za to. Przecież nie jest jakąś ckliwą nastolatką która mimo teoretycznego pierścionka zaręczynowego usiłuje wyrwać faceta na swój smutny los, a w życiu!
-Masz rację, jak zwykle. Przez tyle lat zwiewałam w nocy z domu żeby nie czuć się zamknięta wiesz, ja naprawdę lubię otoczenie natury-znów zaczęła trochę bredzić w nerwach-więc dlaczego nie miałabym uciekać raz na jakiś czas już jako Pani...no jakaśtam. Mogę wciskać kit że mam chorego kuzyna a w tym czasie będę wpadała do Ciebie i będzie tak jak dawniej! Co ja mówię? Tak jak teraz!-znów uśmiechnęła się do niego czując, jak choćby częściowo wracają jej siły. Co ona sobie właściwie myślała? Że nigdy już nie wyjdzie z domu? -Tak zrobię! Odmówię gotowania obiadów...właśnie, na pewno nie jesteś głodny?... dopóki nie zgodzi się na chociażby dwa koty! Albo Kuguchary, nigdy żadnego nie miałam...
Jego kolejne pytanie zbiło ją na chwilę z tropu i kazało zacząć myśleć szybciej, wymyślić bajkę zmieszaną z rzeczywistością tak, by brzmiała wystarczająco logicznie ale jednocześnie nie dała znać skąd ona sama pochodzi.
-On pracuje w Ministerstwie w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym, dość nudna robota ale dzięki temu poznałam trochę eliksiry.-właściwie nie skłamała aż tak bardzo, ojciec zajmuje sie alchemią ale na użytek własny i Rycerzy. Dodatkowo prowadzi wraz z bratem hodowle Hipogryfów, choć tu pałeczkę przejął już raczej jej wujek, a wkrótce przejmą jej kuzynowie i bracia.-A Ty? Odciąłeś się całkowicie od rodziny?
Gość
Gość
Może powie jej dziś, a może w najbliższym czasie o swoich problemach. Przynajmniej związanych z jego przyszłością, bo na poznanie innych rzeczy Barry potrzebuje czasu. Czasu, który biegł jemu niebłagalnie naprzód i nie chciał się zatrzymać choćby na sekundę. Nie mówiąc o minucie, czy godziny, bo wtedy to byłby jakiś szlachecki dar od strony życia, an który on oczywiście nie zasłużył. Ale sam też nie odda swych bezcennych sekund, które poniekąd zbudowały jego życie, jak i relacje z najbliższymi mu osobami. Na przykład jest ta chwila, w której Marcelyn gładzi jego lekko spięte plecy. Wszystko, co się dzieje wokół niego po prostu kumuluje się w najgorszych mu znanych przypadkach. Nawet partyjka z Herewardem nie rozluźniła go dostatecznie. Może gdyby pomasowała jemu plecy ... tfu! Weasley, weź się ogarnij no. Jak będzie coś takiego potrzebne, to niech uda się do jakiegoś salonu masażu, czy gdzieś indziej. Nawet do tych mugolskich, ale tak daleko od Londynu, aby nikt go przypadkiem nie przyłapał.
Tymczasem Weasley wysłuchał jej potoku słów, które jednak z beznadziejnego przypadku dążyły do szczęśliwego końca. Posłał jej uśmiech, a na jej zawołanie, przyszedł Cezar - rudawy kuguchar, który czasem łaskawie przywędruje tutaj w poszukiwaniu ciepła. - Cezar jest.- odpowiedział na jej pytanie kierując właściwie dobre jedzonko w stronę kuguchara. Usłyszał od niego miauknięcie w style Dzięki druhu, na co Barry tylko podrapał go po uszach i wziął na ręce jednocześnie już puszczając Norę. Przytaknął głową przyjmując jej kolejne słowa. A więc ojciec pracuje w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym. Może kiedyś będzie miał okazję go poznać, jak zobaczy go na Pokątnej. Bo jednak ta rudość musiała skądś się wziąć, prawda? Jednak ruda kita postanowiła odegrać się pytaniem, na co Barry chwilowo zamilkł i spoglądał na swego Kuguchara, który machał swym ogonem. Czy się odciął od rodziny? Nie da się. Kilka domów dalej mieszka jego wydziedziczona kuzynka, z Lyrą jeśli zechce to może spotkać się na Pokątnej. Jedynie to udaje się jemu unikać Garretta, ale na oficjalnych przyjęciach może pomarzyć o jego abstynencji. - Myślisz, że za się od niej odciąć, gdy ta natrętnie chce wiedzieć, co robisz?- zadał jej pytanie jednocześnie dając jej odpowiedź na jej pytanie. Nie chciał opowiadać, jak on musiał pozbyć się ciekawskiej siostry.
Tymczasem Weasley wysłuchał jej potoku słów, które jednak z beznadziejnego przypadku dążyły do szczęśliwego końca. Posłał jej uśmiech, a na jej zawołanie, przyszedł Cezar - rudawy kuguchar, który czasem łaskawie przywędruje tutaj w poszukiwaniu ciepła. - Cezar jest.- odpowiedział na jej pytanie kierując właściwie dobre jedzonko w stronę kuguchara. Usłyszał od niego miauknięcie w style Dzięki druhu, na co Barry tylko podrapał go po uszach i wziął na ręce jednocześnie już puszczając Norę. Przytaknął głową przyjmując jej kolejne słowa. A więc ojciec pracuje w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym. Może kiedyś będzie miał okazję go poznać, jak zobaczy go na Pokątnej. Bo jednak ta rudość musiała skądś się wziąć, prawda? Jednak ruda kita postanowiła odegrać się pytaniem, na co Barry chwilowo zamilkł i spoglądał na swego Kuguchara, który machał swym ogonem. Czy się odciął od rodziny? Nie da się. Kilka domów dalej mieszka jego wydziedziczona kuzynka, z Lyrą jeśli zechce to może spotkać się na Pokątnej. Jedynie to udaje się jemu unikać Garretta, ale na oficjalnych przyjęciach może pomarzyć o jego abstynencji. - Myślisz, że za się od niej odciąć, gdy ta natrętnie chce wiedzieć, co robisz?- zadał jej pytanie jednocześnie dając jej odpowiedź na jej pytanie. Nie chciał opowiadać, jak on musiał pozbyć się ciekawskiej siostry.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy odsunęli się od siebie, Marcelyn usiadła na blacie, odsuwając uprzednio wszystkie zastawiające go przedmioty. Poczuła, że ta szklaneczka rozluźniła ją na tyle, by mogła się wygadać, ale jednocześnie nie ukoiła jej całkowicie a jedynie wzbudziła większe pragnienie. Jednakże butelka była już praktycznie pusta, na upartego można by upić z niej jeszcze łyczka, ale czy to wystarczy tej wiecznie niszczącej się dwójce? Wskazała więc ruchem głowy na butelkę a następnie spojrzała na Barrego w kolejnym niemym pytaniu "co teraz robimy". Czy któreś z nich skoczy po kolejną butelkę, czy Barry skoczy, ale po swoje słynne cukiereczki?
Kiedy przyszedł jej najulubieńszy (no może na równi z samym obecnym tu mężczyzną) rudzielec.
-Cześć piękny!-powitała go z wysokości blatu i uśmiechnęła się tak, jakby zobaczyła dawnego przyjaciela. Nie skomentowała jednak faktu (chociaż bardzo chciała!), że Barry nakarmił kota, ale siebie samego nakarmić nie pozwolił. Kiedyś się to skończy, jak mu Marcysia przyniesie na Nokturn własne ciasto! niech no się tylko dowie, jakie lubi.
Na całe szczęście, jej wygląd potrafił być zarówno przekleństwem jak i błogosławieństwem. Teraz właśnie dzięki temu jej nazwisko zostało bezpieczne.
Kilka razy miała styczność z Lyrą, choć znały się jedynie z widzenia, w końcu to ja częściej widywała na Pokątnej niż Barrego. Jednakże mimo oczywistego podobieństwa, nie stwierdziła w ciemno, iż muszą być rodzeństwem. W końcu sama też wyglądała jak jedna z Weasleyów.
-A Ty sam równie mocno nie chcesz, żeby się dowiedzieli.-w tej chwili po raz pierwszy poczuła, że chce dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Wcześniej po prostu nauczyła się Nokturnowej zasady, którą sama wyznawała-nie zadawaj pytań a nikt nie będzie ich zadawał tobie. Ale tego wieczoru sama otworzyła mu cząstkę siebie. Szybko przemyślała więc jego słowa. Jest dorosły, więc przy odrobinie chęci uniknąłby pytań i dociekań rodziców o swoją osobę. Musiało więc chodzić o rodzeństwo. Zadała więc pytanie-rodzeństwo nie jest z tego ciemnego światka?
Przez moment zastanowiło ją też, że Barry najprawdopodobniej musi pracować w taki sposób, nie może więc pochodzić z zamożnej rodziny (tu z, nie ukrywajmy, pewnym żalem wykreśliła jego nazwisko z listy możliwych kandydatów na męża, w końcu ojciec od zawsze powtarzał że jak już wydawać córki, to drogo). Jednakże, czy i jemu nie planowano ożenku?
-Wiem, ze nie powinnam się wtrącać, ale nurtuje mnie jedno... jesteś na tyle niezależny od tej reszty rodziny, że sam możesz sobie wybrać potencjalną kandydatkę na żonę? Uniknąłeś wcisnięcia Ci obcej panny?
Kiedy przyszedł jej najulubieńszy (no może na równi z samym obecnym tu mężczyzną) rudzielec.
-Cześć piękny!-powitała go z wysokości blatu i uśmiechnęła się tak, jakby zobaczyła dawnego przyjaciela. Nie skomentowała jednak faktu (chociaż bardzo chciała!), że Barry nakarmił kota, ale siebie samego nakarmić nie pozwolił. Kiedyś się to skończy, jak mu Marcysia przyniesie na Nokturn własne ciasto! niech no się tylko dowie, jakie lubi.
Na całe szczęście, jej wygląd potrafił być zarówno przekleństwem jak i błogosławieństwem. Teraz właśnie dzięki temu jej nazwisko zostało bezpieczne.
Kilka razy miała styczność z Lyrą, choć znały się jedynie z widzenia, w końcu to ja częściej widywała na Pokątnej niż Barrego. Jednakże mimo oczywistego podobieństwa, nie stwierdziła w ciemno, iż muszą być rodzeństwem. W końcu sama też wyglądała jak jedna z Weasleyów.
-A Ty sam równie mocno nie chcesz, żeby się dowiedzieli.-w tej chwili po raz pierwszy poczuła, że chce dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Wcześniej po prostu nauczyła się Nokturnowej zasady, którą sama wyznawała-nie zadawaj pytań a nikt nie będzie ich zadawał tobie. Ale tego wieczoru sama otworzyła mu cząstkę siebie. Szybko przemyślała więc jego słowa. Jest dorosły, więc przy odrobinie chęci uniknąłby pytań i dociekań rodziców o swoją osobę. Musiało więc chodzić o rodzeństwo. Zadała więc pytanie-rodzeństwo nie jest z tego ciemnego światka?
Przez moment zastanowiło ją też, że Barry najprawdopodobniej musi pracować w taki sposób, nie może więc pochodzić z zamożnej rodziny (tu z, nie ukrywajmy, pewnym żalem wykreśliła jego nazwisko z listy możliwych kandydatów na męża, w końcu ojciec od zawsze powtarzał że jak już wydawać córki, to drogo). Jednakże, czy i jemu nie planowano ożenku?
-Wiem, ze nie powinnam się wtrącać, ale nurtuje mnie jedno... jesteś na tyle niezależny od tej reszty rodziny, że sam możesz sobie wybrać potencjalną kandydatkę na żonę? Uniknąłeś wcisnięcia Ci obcej panny?
Gość
Gość
Alkohol. to był pewny przyjaciel, który na 100 procent pomoże w trudnych chwilach. Ale nikt nie powiedział, że ta pomoc jest zarówno droga, jak i krótkotrwała, bo następnego dnia i tak trzeba zmierzyć się ze swoimi problemami. A tutaj jak wyglądało? Nora dosyć szybko opróżniła swoją szklankę, gdy Barry wziął zaledwie jednego łyka. W butelce brzęczała udręczona cisza, która nieme wołała o zapełnienie szklanej powierzchni. Sam nie ma więcej butelek Ognistej. W końcu nie jest na tyle bogaty, by trzaskać galeonami na prawo i lewo. A jeśli rzeczywiście nie da rady teraz uporać z tymi okrutnymi perspektywami, to Barry może dać jej Złotą Rybkę. No ale spokojnie!
Oczywiście, że stara się utrzymać swoje sekrety z dala od rodziny, która niepozornie może mieć nad głowę zagrożenie przed jego czyny. Ale był nieświadomy tego, że to i tak wróci do niego ze zdwojoną siłą i nie będzie mógł oprzeć się ofensywą. I wtedy otworzy drzwi do czeluści piekieł, z których już nie będzie drogi ani do czyśćca ani do błogosławionego raju. - Nie, oni są po drugiej stronie.- odpowiedział krótko cały czas zerkając na swego Cezarka. On za to miauczał do Weasleya, by coś jej powiedział, ale Barry wolał głaskać starego futrzaka. Wolał zbytnio o sobie jej nie opowiadać. Uważał, że w ten sposób ona była bezpieczna od kupy sekretów, które mogłyby jej pokazać całkiem inny wizerunek rudzielca. Albo wszystko by jej pomieszało. Tak czy siak, na kolejne jej pytanie dopiero podniósł wzrok na nią z zaciśniętymi ustami. Czemu była temu ciekawa? Nie wystarczy, że poznała wcześniejsze odpowiedzi? Chce być jeszcze bardziej zraniona, niż została przez swoich rodziców? -Póki nie jestem wydziedziczony jak Samantha, to zawsze będę zależny od decyzji rodziny.- powiedział cicho nieco mocniej zaciskając swe drobne palce na futrze, na co Kuguchar niezbyt przyjaźnie na to zareagował i zeskoczył z jego dłoni idąc kręcić się przy nogach Nory. Westchnął i wrócił dłonią po szklaneczkę alkoholu, z której wypił zaraz dwa łyki. Potrzebował tego, by ułożyć jak i uspokoić swoje myśli. Wiesz, że ona Ciebie oszukuje? Barry usłyszał od Kuguchara, na którego spojrzał z nieukrywanym zdumieniem. Co on miał na myśli? Nie miał pojęcia, o co chodzi zwierzakowi, ale wiedział, że zazwyczaj mówi prawdę. Nie chcąc tego skomentować, jednym haustem dopił resztę Ognist czując, jak niezmiernie ciepło jemu się robi. - Ale wątpię w to, aby mi dano jakąś Prewettową, skoro mam już kolejną na liście.- dodał spoglądając usilnie w jej oczy chcąc zobaczyć coś, co mogłoby jego utwierdzić, że może kłamać. Jakikolwiek znak, sygnał z jej strony. Czyżby o tym Kuguchar mówił? Że kłamie co do ... rodu? Bądź samego zawarcia? Kilka chwil wcześniej wyglądała nader przekonująco. może robi taką szopkę, bo chce coś innego osiągnąć? Może ... dziecko? Rude, wredne, pełne płaczu i piegów dziecko. Aby potem doszczętnie spalić Weasley'ów za niespłacalność.
Oczywiście, że stara się utrzymać swoje sekrety z dala od rodziny, która niepozornie może mieć nad głowę zagrożenie przed jego czyny. Ale był nieświadomy tego, że to i tak wróci do niego ze zdwojoną siłą i nie będzie mógł oprzeć się ofensywą. I wtedy otworzy drzwi do czeluści piekieł, z których już nie będzie drogi ani do czyśćca ani do błogosławionego raju. - Nie, oni są po drugiej stronie.- odpowiedział krótko cały czas zerkając na swego Cezarka. On za to miauczał do Weasleya, by coś jej powiedział, ale Barry wolał głaskać starego futrzaka. Wolał zbytnio o sobie jej nie opowiadać. Uważał, że w ten sposób ona była bezpieczna od kupy sekretów, które mogłyby jej pokazać całkiem inny wizerunek rudzielca. Albo wszystko by jej pomieszało. Tak czy siak, na kolejne jej pytanie dopiero podniósł wzrok na nią z zaciśniętymi ustami. Czemu była temu ciekawa? Nie wystarczy, że poznała wcześniejsze odpowiedzi? Chce być jeszcze bardziej zraniona, niż została przez swoich rodziców? -Póki nie jestem wydziedziczony jak Samantha, to zawsze będę zależny od decyzji rodziny.- powiedział cicho nieco mocniej zaciskając swe drobne palce na futrze, na co Kuguchar niezbyt przyjaźnie na to zareagował i zeskoczył z jego dłoni idąc kręcić się przy nogach Nory. Westchnął i wrócił dłonią po szklaneczkę alkoholu, z której wypił zaraz dwa łyki. Potrzebował tego, by ułożyć jak i uspokoić swoje myśli. Wiesz, że ona Ciebie oszukuje? Barry usłyszał od Kuguchara, na którego spojrzał z nieukrywanym zdumieniem. Co on miał na myśli? Nie miał pojęcia, o co chodzi zwierzakowi, ale wiedział, że zazwyczaj mówi prawdę. Nie chcąc tego skomentować, jednym haustem dopił resztę Ognist czując, jak niezmiernie ciepło jemu się robi. - Ale wątpię w to, aby mi dano jakąś Prewettową, skoro mam już kolejną na liście.- dodał spoglądając usilnie w jej oczy chcąc zobaczyć coś, co mogłoby jego utwierdzić, że może kłamać. Jakikolwiek znak, sygnał z jej strony. Czyżby o tym Kuguchar mówił? Że kłamie co do ... rodu? Bądź samego zawarcia? Kilka chwil wcześniej wyglądała nader przekonująco. może robi taką szopkę, bo chce coś innego osiągnąć? Może ... dziecko? Rude, wredne, pełne płaczu i piegów dziecko. Aby potem doszczętnie spalić Weasley'ów za niespłacalność.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Choć póki co Marcysia poradziła sobie całkiem nieźle z tą szklaneczką whisky, nie ma się co oszukiwać-zwykle potrzebowała większej ilości. Szczególnie, że nie widziała się z Barrym dość dawno i nie chciała przepuścić okazji dzisiejszego spotkania. Nie wiadomo, kiedy nadarzy się im kolejna okazja by razem spędzić czas szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę ich przyszłe, zaplanowane już przez rodziny, losy. Może i wizja wieczornych spotkań mimo zamążpójścia była pocieszająca, ale przecież nie mogliby widywać się zbyt często, bo w końcu przezorni małżonkowie mogliby posłać za nimi nierzucających się w oczy szpiegów, a wtedy areszt domowy byłby już murowany. Dlatego tę noc Marcelyn chciała wykorzystać najlepiej jak mogła. Nie byłoby też dla niej problemem, by samej kupić alkohol dla nich. Poczeka jednak, aż Barry sam zapyta, jakie mają dalsze plany używkowe.
Gdy odpowiedzial jej na temat swojej rodziny, spojrzała na niego lustrująco, usiłując doszukać się przyczyny takiej zwięzłości odpowiedzi lub jakiejś jeszcze informacji. Zamiast tego podszedł do niej Cezar, więc to na nim skupiła chwilowo swoją uwagę. Spojrzała na kuguchara pytająco i wyciągnęła w jego stronę ręce. Jeśli zechce, to wskoczy. Słysząc słowa Barrego spięła się nieco. Miała jednak nadzieję, że niewiele wyczytał z tej chwilowej zmiany na jej twarzy. Starając się mieć jak najbardziej neutralny ton, zapytała -Kolejna? Trujesz kandydatki rodziny, czy zniewalasz kolejne swoim urokiem osobistym, Casanovo?-oczywiście nie sądziła, że to Barry był potencjalnym narzeczonym kuzynki, która zachorowała.
Kiedy zaczął patrzeć jej w oczy tak, jakby usiłował wydobyć z nich coś, czego sama powiedzieć nie chciała, speszyła się i spuściła wzrok. W końcu z oczu można wyczytać wszystko, prawda? A tego bardzo nie chciała. A dziecko? O nie, nie, nawet nie miałaby okazji żeby móc kogoś złapać na dziecko. Przynajmniej z tego co pamięta... Żeby jednak nie dać mu świadectwa swoich nie do końca szczerych słów, uznała że musi powiedzieć parę niezbyt istotnych zdań tak, jakby długo mierzyła się z ich wyznaniem.-Wiesz... mój ojciec miał naprawdę spory problem ze znalezieniem kandydata. Nigdy nie chciałam się zastanawiać dlaczego, ale kiedy moi bracia, kuzyni i kuzynki, kiedy oni wszyscy byli już pozaręczani, dla mnie nie znaleziono nikogo chętnego. Wiesz jak to potrafi odrzeć z pewności siebie? Dlatego zaczęłam przekształcać to w swoją siłę tak, by cieszyć się tą wolnością.-wyznała, a kiedy skończyła, poczuła iż to wcale nie były takie proste słowa. Właściwie nigdy wcześniej nikomu tego nie mówiła. Bo i komu? Ładniutkim kuzyneczkom i koleżankom, które ze skrywanym zadowoleniem udawałyby pocieszycielki?
Gdy odpowiedzial jej na temat swojej rodziny, spojrzała na niego lustrująco, usiłując doszukać się przyczyny takiej zwięzłości odpowiedzi lub jakiejś jeszcze informacji. Zamiast tego podszedł do niej Cezar, więc to na nim skupiła chwilowo swoją uwagę. Spojrzała na kuguchara pytająco i wyciągnęła w jego stronę ręce. Jeśli zechce, to wskoczy. Słysząc słowa Barrego spięła się nieco. Miała jednak nadzieję, że niewiele wyczytał z tej chwilowej zmiany na jej twarzy. Starając się mieć jak najbardziej neutralny ton, zapytała -Kolejna? Trujesz kandydatki rodziny, czy zniewalasz kolejne swoim urokiem osobistym, Casanovo?-oczywiście nie sądziła, że to Barry był potencjalnym narzeczonym kuzynki, która zachorowała.
Kiedy zaczął patrzeć jej w oczy tak, jakby usiłował wydobyć z nich coś, czego sama powiedzieć nie chciała, speszyła się i spuściła wzrok. W końcu z oczu można wyczytać wszystko, prawda? A tego bardzo nie chciała. A dziecko? O nie, nie, nawet nie miałaby okazji żeby móc kogoś złapać na dziecko. Przynajmniej z tego co pamięta... Żeby jednak nie dać mu świadectwa swoich nie do końca szczerych słów, uznała że musi powiedzieć parę niezbyt istotnych zdań tak, jakby długo mierzyła się z ich wyznaniem.-Wiesz... mój ojciec miał naprawdę spory problem ze znalezieniem kandydata. Nigdy nie chciałam się zastanawiać dlaczego, ale kiedy moi bracia, kuzyni i kuzynki, kiedy oni wszyscy byli już pozaręczani, dla mnie nie znaleziono nikogo chętnego. Wiesz jak to potrafi odrzeć z pewności siebie? Dlatego zaczęłam przekształcać to w swoją siłę tak, by cieszyć się tą wolnością.-wyznała, a kiedy skończyła, poczuła iż to wcale nie były takie proste słowa. Właściwie nigdy wcześniej nikomu tego nie mówiła. Bo i komu? Ładniutkim kuzyneczkom i koleżankom, które ze skrywanym zadowoleniem udawałyby pocieszycielki?
Gość
Gość
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Kuchnia
Szybka odpowiedź