Kuchnia
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jej statek jednak nie odpłynął, krążył jedynie, dryfował po spokojnych, niczym niezmąconych wodach. Jednakże same wody były płytkie i jakby... złotawe? Marynarz chwytając w nozdrza otaczający go zapach bryzy mógłby też poczuć woń zgnilizny... czyżby łódź dryfowała w szklance Złotej Rybki? A na łodzi widać było tylko jedną postać-dziewczynę o długich, płomiennych włosach (czyż teraz naprawdę nie zdawały się płonąć?) i dużych, błękitnych jak ocean oczach. Wyciągała usianą piegami rękę w kierunku równie płomiennowłosego chłopaka zdającego się być zagubionym na owym oceanie. Na zmianę podpływał do statku i zatrzymywał się, jakby nie był pewien co ma zrobić.
Słowa Barrego wyrwały Marcelyn z kolejnej wizji tak, jak ogłoszenia przerywają audycje muzyczne.
-Nie jest chętny przyjmowaniu nowych?-zaczęła rozmyślać nad przyłączeniem się do biznesu narkotykowego mającego swoje centrum w sklepie z artefaktami w którym pracował Barry. Jednakże na skutek krążącego w jej żyłach narkotyku myśli szybko obierały nowe kierunki, przeskakiwały na inne tory tak, że ona sama nie była w stanie ich dogonić. Znów wróciła wizja statku w szklance do którego coraz bardziej zbliżał sie Barry i gdy już, już myślała by odpłynąć-on złapał się burty i wszedł na pokład. Otworzyła oczy i zobaczyła zupełnie pustą szklankę. -Mam Cię.-powiedziała cicho, widząc jak jej własna postać podnosi go już na pokładzie statku. Gdzie teraz popłyną? Czy szklanka nie wyda im sie wkrótce zbyt wąskimi wodami?
-Gotowa. I za tę burtę nie da się wyskoczyć, płyniemy do końca.-odpowiedziała wciąż cichym, stonowanym głosem. Nie umiała być głośna, gdy była naćpana, w pewnym sensie to naprawdę ją wyciszało i koiło zmysł, Choć przecież normalnie i tak nie należy do tych, które krzyczą, by być usłyszanymi. Znów zamknęła oczy i zaczęła bujać się czując, jak kołyszą nimi fale. Chyba stali na dziobie statku. Zdawało jej się, że Barry coś mówi, choć nie była nawet pewna, czy poruszył ustami. Zamiast tego słyszała tylko szum wiatru i krzyk mew, który równie dobrze mógł być mruknięciem Cezara. Spojrzała na chlopaka tak, jakby oczekiwała że powtórzy, po prostu wpatrywała się w niego i nie mogła przestać, zaczęła widzieć fale i morską toń nie tylko w okół statku, ale i w jego oczach, na policzkach i nosie tak, jakby morze płynęło pod jego skórą. Tak bardzo chciała wyciągnąć rękę i poczuć, czy gdy dotknie jego twarzy poczuje chłodną wodę. Podniosła więc dłoń, ale zatrzymała ją kawałek od policzka Barrego, jakby przeszkodził jej dmiący dookoła wiatr.
Słowa Barrego wyrwały Marcelyn z kolejnej wizji tak, jak ogłoszenia przerywają audycje muzyczne.
-Nie jest chętny przyjmowaniu nowych?-zaczęła rozmyślać nad przyłączeniem się do biznesu narkotykowego mającego swoje centrum w sklepie z artefaktami w którym pracował Barry. Jednakże na skutek krążącego w jej żyłach narkotyku myśli szybko obierały nowe kierunki, przeskakiwały na inne tory tak, że ona sama nie była w stanie ich dogonić. Znów wróciła wizja statku w szklance do którego coraz bardziej zbliżał sie Barry i gdy już, już myślała by odpłynąć-on złapał się burty i wszedł na pokład. Otworzyła oczy i zobaczyła zupełnie pustą szklankę. -Mam Cię.-powiedziała cicho, widząc jak jej własna postać podnosi go już na pokładzie statku. Gdzie teraz popłyną? Czy szklanka nie wyda im sie wkrótce zbyt wąskimi wodami?
-Gotowa. I za tę burtę nie da się wyskoczyć, płyniemy do końca.-odpowiedziała wciąż cichym, stonowanym głosem. Nie umiała być głośna, gdy była naćpana, w pewnym sensie to naprawdę ją wyciszało i koiło zmysł, Choć przecież normalnie i tak nie należy do tych, które krzyczą, by być usłyszanymi. Znów zamknęła oczy i zaczęła bujać się czując, jak kołyszą nimi fale. Chyba stali na dziobie statku. Zdawało jej się, że Barry coś mówi, choć nie była nawet pewna, czy poruszył ustami. Zamiast tego słyszała tylko szum wiatru i krzyk mew, który równie dobrze mógł być mruknięciem Cezara. Spojrzała na chlopaka tak, jakby oczekiwała że powtórzy, po prostu wpatrywała się w niego i nie mogła przestać, zaczęła widzieć fale i morską toń nie tylko w okół statku, ale i w jego oczach, na policzkach i nosie tak, jakby morze płynęło pod jego skórą. Tak bardzo chciała wyciągnąć rękę i poczuć, czy gdy dotknie jego twarzy poczuje chłodną wodę. Podniosła więc dłoń, ale zatrzymała ją kawałek od policzka Barrego, jakby przeszkodził jej dmiący dookoła wiatr.
Gość
Gość
Barry owy statek ujrzał dopiero po chwili, jak przyjął niewielką dawkę mieszanki. Tak to jego pole było dosłownie ograniczone. Widział coś, ale nie mógł postawić kroku, a co dopiero zbadać nieznany mu teren. To go trochę denerwowało chwilę wcześniej, więc to mogłoby wyjaśniać, że zachował milczenie wobec jej pytania. Bo co on ma jej powiedzieć? "Chodź Kruszynko, śmiało! Tylko wiedz, że potem możesz mieć problemy z innego tytułu." Wolał, by sama zdecydowała, bez jego wtrącania się w jej życie - w końcu to nie on będzie jej narzeczonym. Bo gdyby był, to oczywiście zakazałby jej wchodzenia w brudne i niezbyt wygodne interesy. Oby jego narzeczona nie okazała się, że ma podobne zamiary na przyszłość. Ale te myśli o przyszłości [ponurej i brzydkiej] zaćmiły wizje statku, na którym, według niego, się znajduje. Zaczynamy Titanica, Rudowłoso? Kogo chce odgrywać? Siedemnastoletnią Rose? Dobrze. On będzie Jackiem, który weźmie ją i ochroni przed zimnymi wodami. Bo przecież wcześniej razem wyskoczą ze statku, nim ono natknie się na górę lodową. Przynajmniej Weasley postara tego dokonać. Z nią, arystokratyczną rudowłosą, którą ciągle napotyka, a najczęściej w swoim mieszkaniu, znaczy się, teraz na owym statku, na którym się znajdują. Chłopak wdychał świeże powietrze, gdy nagle poczuł zimną i orzeźwiającą wodę, która smagła po nim. To fala czy może deszcz zaczyna padać? Sam nie wiedział. Będąc w transie, podszedł do niej i spojrzał na jej dłoń, która mimo starań, nie wylądowała w odpowiednim miejscu. Zaraz potem wiatr lekko powiewał, aż jej włosy nieco wyszły z wcześniejszego ułożenia. Chłopak powoli wyciągnął rękę, którą zgarnął jej włosy do tyłu. Aby mieć widok na ten cudowny uśmiech. A potem delikatnie zaczął swoimi długimi palcami gładzić jej policzek. Jakby to woda, a nie jego dłoń masowała jej mleczny policzek. A chwilę później pochylił się, aby pocałować Norę. To szło tak naturalnie, że przy zetknięciu ust, Barry poczuł, jak barwy i kolory zaczynają bawić się, a krajobraz się zmienia. Jakby wpadli do króliczej nory mieniącej się kolorami tęczy. Tyle że to nora, a nie oni wirowali. Dokąd wir ich poprowadzi? Do łąki? Jakiegoś może zamku? Góry? Jezioro? Wszystko zależało, w którym momencie pocałunek się skończy.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy poczuła jego obecność na ich wyimaginowanym statku była niemal pewna, że to dopiero teraz wraz z jego trzeźwą świadomością odleciały wszelkie troski. Tak, jakby dmuchający dookoła nich wiatr wywiewał je z głowy nie tylko Barrego ale i Marcelyn, która niemalże całkowicie zapomniała o ustawianym małżeństwie, chorej babci i umierających stworzeniach. Chociaż na chwilę...
Czyż to nie zabawne, że mimo własnych, nie zawsze "czystych" interesów i upodobań takich, jakie miał właśnie Barry, nie chciałby aby jego przyszła narzeczona parała się tym samym? Nie wiadomo, czy z troski o jej bezpieczeństwo czy ze strachu o własne? Ale czy Marcelyn nie ma podobnego zdania? Zapewne nie chciałaby, by jej małżonek plątał się w brudne interesy Nokturnu, choć szczerze powiedziawszy nawet nie znając go, już życzyła mu źle. Niech sobie robi co chce, byleby jej nie zagradzał drogi.
Gdyby Marcela słyszała jego myśli, zapewne gotowa byłaby wskoczyć za nim do lodowatej wody, choćby i za cenę życia, choć dlaczego oboje nie mieliby się uratować?
Tak, czuła sie dokładnie tak, jakby była w transie. Jeszcze zanim podszedł do niej, zaczęła odczuwać że ich bajkowy statek obraca się tak, jakby chciał przenieść się pod wodę. A moze to fale wznosiły się nad nimi, śmiejąc się prawom grawitacji prosto w nos? Widziała unoszące się wraz z morską tonią przedziwne życie pełne alg, raf koralowych i wszelakich stworzeń morskich nieodkrytych jeszcze ani przez świat mugoli ani magii.-Jakież to piękne, piękne, piękne!- zawołała kręcąc się wokół własnej osi ze śmiechem. Obracała głową we wszystkich możliwych kierunkach chłonąc zachwycający widok. Wtem poziom wody opadł tak, że znów dryfowali bezpiecznie. Barry podszedł bliżej i choć ona nie mogła dosięgnąć jego twarzy, on sam zaczął gładzić ją po policzku. Gdy poczuła miękki dotyk jego ust na swoich, wyciągnęła ręce jedną obejmując jego plecy a drugą trzymając na rudych włosach by być jeszcze bliżej. Złączyli się w pocałunku, a fale natychmiast znów wystrzeliły w górę, szybko zmieniając się w pełną kolorów norkę wirującą wokół nich tak, jak wcześniej woda. Jednak nie chciała docierać jeszcze do zakończenia tej jakże dziwnej podróży. Blade palce zataczały okręgi i linie na jego plecach tak, jak wcześniej na grzbiecie Cezara. Tym samym ruchem przeczesywała jego cudowne włosy, wciąż nie odrywając ust od warg Barrego. Czy tak było zawsze? Dlaczego tym razem miała wrażenie, że jest w pełni świadoma tego co robi? Tak, jakby przez wszystkie ich spotkania zmierzała właśnie do tego momentu. Złota Rybka spełnia marzenia, tak, teraz była tego pewna.
Czyż to nie zabawne, że mimo własnych, nie zawsze "czystych" interesów i upodobań takich, jakie miał właśnie Barry, nie chciałby aby jego przyszła narzeczona parała się tym samym? Nie wiadomo, czy z troski o jej bezpieczeństwo czy ze strachu o własne? Ale czy Marcelyn nie ma podobnego zdania? Zapewne nie chciałaby, by jej małżonek plątał się w brudne interesy Nokturnu, choć szczerze powiedziawszy nawet nie znając go, już życzyła mu źle. Niech sobie robi co chce, byleby jej nie zagradzał drogi.
Gdyby Marcela słyszała jego myśli, zapewne gotowa byłaby wskoczyć za nim do lodowatej wody, choćby i za cenę życia, choć dlaczego oboje nie mieliby się uratować?
Tak, czuła sie dokładnie tak, jakby była w transie. Jeszcze zanim podszedł do niej, zaczęła odczuwać że ich bajkowy statek obraca się tak, jakby chciał przenieść się pod wodę. A moze to fale wznosiły się nad nimi, śmiejąc się prawom grawitacji prosto w nos? Widziała unoszące się wraz z morską tonią przedziwne życie pełne alg, raf koralowych i wszelakich stworzeń morskich nieodkrytych jeszcze ani przez świat mugoli ani magii.-Jakież to piękne, piękne, piękne!- zawołała kręcąc się wokół własnej osi ze śmiechem. Obracała głową we wszystkich możliwych kierunkach chłonąc zachwycający widok. Wtem poziom wody opadł tak, że znów dryfowali bezpiecznie. Barry podszedł bliżej i choć ona nie mogła dosięgnąć jego twarzy, on sam zaczął gładzić ją po policzku. Gdy poczuła miękki dotyk jego ust na swoich, wyciągnęła ręce jedną obejmując jego plecy a drugą trzymając na rudych włosach by być jeszcze bliżej. Złączyli się w pocałunku, a fale natychmiast znów wystrzeliły w górę, szybko zmieniając się w pełną kolorów norkę wirującą wokół nich tak, jak wcześniej woda. Jednak nie chciała docierać jeszcze do zakończenia tej jakże dziwnej podróży. Blade palce zataczały okręgi i linie na jego plecach tak, jak wcześniej na grzbiecie Cezara. Tym samym ruchem przeczesywała jego cudowne włosy, wciąż nie odrywając ust od warg Barrego. Czy tak było zawsze? Dlaczego tym razem miała wrażenie, że jest w pełni świadoma tego co robi? Tak, jakby przez wszystkie ich spotkania zmierzała właśnie do tego momentu. Złota Rybka spełnia marzenia, tak, teraz była tego pewna.
Gość
Gość
Chłopak śmiał się widząc, jak rudowłosa piękność obraca się wokół osi. Kręć się kręć, maleńka! Ona wyglądała przecudnie. I jeszcze, jak nad jej głową zaczęła prześwitywać wyimaginowana korona z czystego złota, z którego wychodzą zielone pędy lian i oplatają Norę. Przynajmniej on tak to widział. Jemu po chwili zdawało się, że cała stawała się zielona, aby zaraz odrodzić się w różnokolorowych barwach Jak tak będzie mienić się cały czas, t Barry włoży ją do oprawki i zamknie, aby nie straciła swego blasku. Tego miodu, który zaczął spływać z jej nóg. A potem już nie wiedział, jak wyglądała. Zamknął oczy rozkoszując się w tym słodkim pocałunku. Smakowała jak ... jak co? Truskawka? Malina? A może porzeczka? Nie potrafił określić tego smaku. Był zbyt mocno rozkojarzony myślami jak i samym jej dotykiem, który wywoływał u niego maleńkie dreszcze. Nora miała rację - doznaje czegoś jemu nieznanego, który daje więcej powodów do szczęścia, niż smutku. Przynajmniej w obecnej chwili, gdzie oboje nie myśleli o konsekwencji swojego czynu. I tak oni kilka godzin później nie będą pamiętali tych zdarzeń. Jedynie, to będą się cieszyć, że się odprężyli od złych myśli.
Weasley pogłębił ich pocałunek wpychając do jej ust swój język. Jednocześnie objął ją w talii przyciągając do siebie. Nie puści jej, nie w ten wir, z którego mogą wpaść do każdego miejsca. Jeszcze by wpadła do jakiegoś rowu, z którego nie mogłaby się wydostać. I co wtedy? Nagle oboje usłyszeli huk, a potem jakiś cień się poruszył. Może to jakiś bandyta? Czyżby wylądowali na Dzikim Zachodzie? Nie ważne, że tak naprawdę to kuguchar próbuje ich rozdzielić poprzez zwalanie krzeseł na podłogę. Co z tego, że próbował dotrzeć do odurzonego Weasley'a, aby odzyskał rozsądek i zaprzestał dalszych igraszek. Chłopak słyszał jego gdzieś z oddali, jakby nie chciał tego głosu dopuścić do swych myśli. Ważne było teraz to, że Barry przerwał pocałunek, a oboje w kowbojskich strojach wylądowali w jakimś westernowym miasteczku i naprzeciwko ich stał zamaskowany kowboj. Barry zasłonił Norę spoglądając złowieszczo na osobę, która weszła w ich świadomość. A tak naprawdę, to Barry stanął naprzeciwko swego Cezara, który wpatrywał się z nadzieją w oczach, że w końcu się ocknie z amoku.
Weasley pogłębił ich pocałunek wpychając do jej ust swój język. Jednocześnie objął ją w talii przyciągając do siebie. Nie puści jej, nie w ten wir, z którego mogą wpaść do każdego miejsca. Jeszcze by wpadła do jakiegoś rowu, z którego nie mogłaby się wydostać. I co wtedy? Nagle oboje usłyszeli huk, a potem jakiś cień się poruszył. Może to jakiś bandyta? Czyżby wylądowali na Dzikim Zachodzie? Nie ważne, że tak naprawdę to kuguchar próbuje ich rozdzielić poprzez zwalanie krzeseł na podłogę. Co z tego, że próbował dotrzeć do odurzonego Weasley'a, aby odzyskał rozsądek i zaprzestał dalszych igraszek. Chłopak słyszał jego gdzieś z oddali, jakby nie chciał tego głosu dopuścić do swych myśli. Ważne było teraz to, że Barry przerwał pocałunek, a oboje w kowbojskich strojach wylądowali w jakimś westernowym miasteczku i naprzeciwko ich stał zamaskowany kowboj. Barry zasłonił Norę spoglądając złowieszczo na osobę, która weszła w ich świadomość. A tak naprawdę, to Barry stanął naprzeciwko swego Cezara, który wpatrywał się z nadzieją w oczach, że w końcu się ocknie z amoku.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jaka szkoda, że Nora nie była w stanie doświadczyć w tym momencie wizji siebie samej w oczach Barrego. Jakaż byłaby zachwycona! Wszystko co w jakiś sposób łączyło jej osobę z naturą wprawiało ją w zachwyt i dawało pewną namiastkę szczęścia. Najchętniej zamieszkałaby jak najbliżej lasu, by móc w każdej chwili wchodzić w jego głąb i rozkoszować się różnorodnością leśnych barw, zapachów i dźwięków.
Oh tak, ich pocałunek smakował tak słodko, jakby tworzył go kosz owoców czy najlepszego miodu. Nie chciała przerywać. Pragnęła zatracić się w tej chwili zupełnie, tak jakby już nic innego na świecie nie miało istnieć. Tylko oni i ta jedna, przecudowna chwila. Ile tak naprawdę trwała? Minuty...? Godziny...? Zupełnie straciła poczucie upływającego czasu tak, jakby nigdy nie istniał, był tylko pustym słowem które niczego nie zmieniało. Tak, jakby tarcza zegara rozpuściła się wraz ze wszystkimi cyframi i wskazówkami. A miejsce? Teraz też nie istniało dla niej nic takiego, jakby naprawdę krążyli w barwnym tunelu będącym wszystkim i niczym.
Błądziła dłońmi po jego karku, placach i barkach, jakby to tam szukała drogi, wskazówki. Odpowiedziała na pogłębienie pocałunku tym samym, choć za chwilę ich szczęście miał przerwać wybuch. Wybuch? skąd w tym idealnym świecie bez czasu i miejsca wybuch? Wtargnął jednak między tę dwójkę tak,jakby ten pocałunek nigdy nie powinien był się zdarzyć. Kim była ta dziwna postać? Barry osłonił ją, sam nie będąc pewnym kim jest ów człowiek. O ile to był człowiek...
Złapała go za ramię, chcąc powstrzymać przed gwałtownym wybuchem, który w obecnym stanie odurzenia mógłby się skończyć tragicznie i dla Barrego i dla Cezara. -Zignoruj to, nic nam nie grozi... jeśli tylko zechcesz, możemy stąd uciec, zmienić świat w którym jesteśmy, być wszędzie!-szeptała mu gorączkowo do ucha stając na palcach. Nie wiedziała jakie emocje kierują chłopakiem, czy wymaga uspokojenia, czy nie. Sama jednak zrobiła kilka kroków w stronę bandyty. Gdzieś już widziałam te oczy...
Oh tak, ich pocałunek smakował tak słodko, jakby tworzył go kosz owoców czy najlepszego miodu. Nie chciała przerywać. Pragnęła zatracić się w tej chwili zupełnie, tak jakby już nic innego na świecie nie miało istnieć. Tylko oni i ta jedna, przecudowna chwila. Ile tak naprawdę trwała? Minuty...? Godziny...? Zupełnie straciła poczucie upływającego czasu tak, jakby nigdy nie istniał, był tylko pustym słowem które niczego nie zmieniało. Tak, jakby tarcza zegara rozpuściła się wraz ze wszystkimi cyframi i wskazówkami. A miejsce? Teraz też nie istniało dla niej nic takiego, jakby naprawdę krążyli w barwnym tunelu będącym wszystkim i niczym.
Błądziła dłońmi po jego karku, placach i barkach, jakby to tam szukała drogi, wskazówki. Odpowiedziała na pogłębienie pocałunku tym samym, choć za chwilę ich szczęście miał przerwać wybuch. Wybuch? skąd w tym idealnym świecie bez czasu i miejsca wybuch? Wtargnął jednak między tę dwójkę tak,jakby ten pocałunek nigdy nie powinien był się zdarzyć. Kim była ta dziwna postać? Barry osłonił ją, sam nie będąc pewnym kim jest ów człowiek. O ile to był człowiek...
Złapała go za ramię, chcąc powstrzymać przed gwałtownym wybuchem, który w obecnym stanie odurzenia mógłby się skończyć tragicznie i dla Barrego i dla Cezara. -Zignoruj to, nic nam nie grozi... jeśli tylko zechcesz, możemy stąd uciec, zmienić świat w którym jesteśmy, być wszędzie!-szeptała mu gorączkowo do ucha stając na palcach. Nie wiedziała jakie emocje kierują chłopakiem, czy wymaga uspokojenia, czy nie. Sama jednak zrobiła kilka kroków w stronę bandyty. Gdzieś już widziałam te oczy...
Gość
Gość
Czemu ich pocałunek doprowadził do miejsca, gdzie dbało się bardziej o swoje dobro i pragnienia? Gdzie jest ich raj, Eden, w którym mogliby się zaszyć i potajemnie się potykać? Czemu teraz lądują, w nieprzyjemnym kimacie, gdy mogli wylądować nawet w ramach czasowych Shakespeare'a? Albo być w czasach, gdy żył w powieściach Sherlock Holmes? Chociaż nie, ten ostatni pomysł mógłby być beznadziejny, bo tak mocno wtedy dbano o własną reputację, a Sherlock zaraz by odkrył wszystkie jego tajemnice. Tak więc pozostaje reszta miejsc, które są o niebo bardziej romantyczne, niż zwykły Dziki Zachód. On ma przy sobie tylko ... chwila! Różdżka była o mile stąd! Kieszeń była pusta. Ale to nic, zamierzał improwizować. Nieufnie zerkał na kontur osoby, która stała w miejscu i wyciągnęła swój srebrny rewolwer. - Nie podchodź.- Szepnął w jej stronę chwytając za jej dłoń. Niech nie podchodzi. A co, jeśli zacznie strzelać? Albo rzuci się na nią i porwie? Barry nie chce takiego zakończenia. Nie o czymś takim marzył. Więc dlaczego to się pojawia wraz z jego cichym marzeniem? To jakby odzwierciedla jego troskę o nią. Martwi się cholernie, czy coś jej się stanie, ale świadomie w końcu tego jej nie powie. W końcu jest facetem, jakby nie patrzeć. Pufff wystrzeliło z broni w kierunku Nory. Chłopak przygarnął ją zaraz do siebie i skulił się w nią w objęciu. Zrobił to odruchowo chcąc ją chronić przed potencjalnymi strzałami, które mogą kierować się w ich stronę.
A co się faktycznie działo? Cezar zaczął mruczeć, , a gdy to nie pomogło, to wyciągnął swoje pazurki i zaczął nimi tworzyć arcydzieła po drewnianym krześle. Kuguchar wie, że potem Barry może mieć do niego pretensje, ale on chciał tylko ochronić swego pana jak i przyjaciela prze popełnieniem błędu, który on będzie musiał pamiętać. Czy ten słodki kuguchar źle postępuje?
A co się faktycznie działo? Cezar zaczął mruczeć, , a gdy to nie pomogło, to wyciągnął swoje pazurki i zaczął nimi tworzyć arcydzieła po drewnianym krześle. Kuguchar wie, że potem Barry może mieć do niego pretensje, ale on chciał tylko ochronić swego pana jak i przyjaciela prze popełnieniem błędu, który on będzie musiał pamiętać. Czy ten słodki kuguchar źle postępuje?
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Marcelyn głęboko wierzyła, iż Rybka nie tylko marzenia spełniała (nawet, jeśli była to jedynie piękna, wysublimowana iluzja) ale także potrafiła pomóc w samym odnalezieniu i zrozumieniu ich. Bo może marzenia nie są tylko zwykłą, pustą chęcią uczynienia bądź zdobycia czegoś, ale także wszystkim, co temu może towarzyszyć? A piękne uczucia i pocałunki, czyli to, czego teraz mogli oboje doświadczyć dzięki temu cudownemu rozluźnieniu umysłu i duszy za sprawą narkotyków zawsze, jeżeli mają być prawdziwe i szczere, muszą się łączyć z tym co realne i przyziemne. Tu był to lęk i troska o drugą osobę, konieczność zmagania się z przeszkodami stawianymi przez los (bądź rudego kuguchara). Czy właśnie nie to sprawiało, że te chwile bez skazy mogą być tak docenione?
W tej właśnie chwili z bajkowego niemal świata, tego pełnego barw i życia, znaleźli się na jakimś pustkowiu, dodatkowo potencjalnie zagrożeni. I oboje chcieli sie wzajemnie przed nim obronić. Czując silną dłoń Barrego na swojej poczuła, że nie mogą tak ryzykować. Trzeba uciekać. Cofnęła się w jego stronę w odpowiednim momencie by uchronić się od strzału wycelowanego w jej bladą pierś osłoniętą jedynie przez cienką, czarną tkaninę. Zdążyła dosłownie wpaść mu w ramiona, tym samym odsuwając też samego Barrego o krok. W jego objęciach czuła się tak bezpiecznie, jakby nie mogło jej już ruszyć żadne zło świata, jakby ochroniona była najlepszymi zaklęciami tworzącymi magiczna tarczę w okół ich dwójki.
Stojąc wciąż przytulona do niego, złapała dłoń chłopaka i ścisnęła ją lekko, wspięła się na palce by usłyszał jej opanowany (choć jedynie pozornie skrywający lęk) głos -Hej, nic tu po nas. Myślę, że dzisiaj możemy być wszędzie, więc chodź, pokażę Ci coś.-uśmiechnęła się do niego zachęcająco, dalej nie wyswobadzając się z objęć.
Prawdę powiedziawszy, czuła, że nigdy jeszcze nie zdarzało im się zmieniać czasów i miejsc na "zawołanie", więc dlaczego dzisiaj tak? Czyżby to za sprawą pocałunku, który tak otworzył im nie tylko serca ale i możliwości po Złotej Rybce? Postanowiła to sprawdzić. Dłonią objęła jego twarz (samo patrzenie na nią było dla Marcysi cudowne, a gładzenie policzka Barrego przyprawiało ją o delikatne dreszcze!) i zbliżyła się do niego, znów łącząc ich usta w pocałunku. Ziemia podniosła się nieco, a wszechobecny piasek uniósł się tworząc niemalże zamieć dookoła nich, jednak nie narażając pary na żadną krzywdę. Zaczęli krążyć w czymś na kształt pustynnego tornada.
W tej właśnie chwili z bajkowego niemal świata, tego pełnego barw i życia, znaleźli się na jakimś pustkowiu, dodatkowo potencjalnie zagrożeni. I oboje chcieli sie wzajemnie przed nim obronić. Czując silną dłoń Barrego na swojej poczuła, że nie mogą tak ryzykować. Trzeba uciekać. Cofnęła się w jego stronę w odpowiednim momencie by uchronić się od strzału wycelowanego w jej bladą pierś osłoniętą jedynie przez cienką, czarną tkaninę. Zdążyła dosłownie wpaść mu w ramiona, tym samym odsuwając też samego Barrego o krok. W jego objęciach czuła się tak bezpiecznie, jakby nie mogło jej już ruszyć żadne zło świata, jakby ochroniona była najlepszymi zaklęciami tworzącymi magiczna tarczę w okół ich dwójki.
Stojąc wciąż przytulona do niego, złapała dłoń chłopaka i ścisnęła ją lekko, wspięła się na palce by usłyszał jej opanowany (choć jedynie pozornie skrywający lęk) głos -Hej, nic tu po nas. Myślę, że dzisiaj możemy być wszędzie, więc chodź, pokażę Ci coś.-uśmiechnęła się do niego zachęcająco, dalej nie wyswobadzając się z objęć.
Prawdę powiedziawszy, czuła, że nigdy jeszcze nie zdarzało im się zmieniać czasów i miejsc na "zawołanie", więc dlaczego dzisiaj tak? Czyżby to za sprawą pocałunku, który tak otworzył im nie tylko serca ale i możliwości po Złotej Rybce? Postanowiła to sprawdzić. Dłonią objęła jego twarz (samo patrzenie na nią było dla Marcysi cudowne, a gładzenie policzka Barrego przyprawiało ją o delikatne dreszcze!) i zbliżyła się do niego, znów łącząc ich usta w pocałunku. Ziemia podniosła się nieco, a wszechobecny piasek uniósł się tworząc niemalże zamieć dookoła nich, jednak nie narażając pary na żadną krzywdę. Zaczęli krążyć w czymś na kształt pustynnego tornada.
Gość
Gość
Wcześniej chyba nie mogli się poruszać, bo Barry zawsze hamował się przed braniem większej ilości. Wolał być osobą, która jeszcze coś może zrobić w razie gdyby coś jej się stało. Ale dziś to ostatecznie wszedł w nowy, nieznany jemu świat. I to było fascynujące dla niego. Samemu by raczej nie chciał się zagłębiać, bo co to byłyby za doznania. Chyba skrywane przez niego marzenia stawałyby się realne, a po sesji byłby całkiem zagubiony. A tak to nie będzie sam nad ranem zastanawiać się, co się właściwie między nimi wydarzyło. Bo te ich zachowanie normalnie było niedozwolone. Nie w obecnych okolicznościach.
Chłopak zbytnio nie ufał bandycie i zerkał niespokojnie na niego. Chciał szepnąć Norze, że zaraz zabiorą się stąd do bezpiecznego miejsca, ale to ona jemu zaproponowała. Spojrzał na nią nieco zdziwiony, a potem fala zdarzeń sama się ruszyła. On ją trzymał w swoich objęciach bez zamiaru zwolnienia swej blokady, a ona wpierw dotknęła jego twarzy, a następnie pocałowała. Barry początkowo był nieco oszołomiony jej nagłą odwagą. Że też miała odwagę stawić czoła temu bandycie, gdzie to powinna być jego rola. Nie trzeba dodawać, że już nawet obmyślił drogę ucieczki. Ale zbytnio nie rozważał na tym, tylko pogłębiał swe pocałunki. W końcu był ciekawy, co takiego ona chciała jemu pokazać. Jego dłonie delikatnie zjechały po talii do jej bioder, lecz nie zrobił kolejnego kroku. Czekał na jej znak, czy chce poddać się gorącej namiętności, która spętała ich czerwonymi wstążkami, a tak przynajmniej mogło wyglądać. Albo to były resztki piasku, które mieniły się barwą czerwoną? Trudno to było stwierdzić.
A może miała zamiar brutalnie to przerwać, by zaraz pokazać coś cudowniejszego?
Chłopak zbytnio nie ufał bandycie i zerkał niespokojnie na niego. Chciał szepnąć Norze, że zaraz zabiorą się stąd do bezpiecznego miejsca, ale to ona jemu zaproponowała. Spojrzał na nią nieco zdziwiony, a potem fala zdarzeń sama się ruszyła. On ją trzymał w swoich objęciach bez zamiaru zwolnienia swej blokady, a ona wpierw dotknęła jego twarzy, a następnie pocałowała. Barry początkowo był nieco oszołomiony jej nagłą odwagą. Że też miała odwagę stawić czoła temu bandycie, gdzie to powinna być jego rola. Nie trzeba dodawać, że już nawet obmyślił drogę ucieczki. Ale zbytnio nie rozważał na tym, tylko pogłębiał swe pocałunki. W końcu był ciekawy, co takiego ona chciała jemu pokazać. Jego dłonie delikatnie zjechały po talii do jej bioder, lecz nie zrobił kolejnego kroku. Czekał na jej znak, czy chce poddać się gorącej namiętności, która spętała ich czerwonymi wstążkami, a tak przynajmniej mogło wyglądać. Albo to były resztki piasku, które mieniły się barwą czerwoną? Trudno to było stwierdzić.
A może miała zamiar brutalnie to przerwać, by zaraz pokazać coś cudowniejszego?
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Może to właśnie dzięki zmieszaniu Złotej Rybki z opium byli w stanie tak odpłynąć i podróżować gdzie tylko zechcą? Może właśnie to otworzyło nowe połączenia w ich umysłach, wyostrzyło zmysły i sprawiło, ze nie było już dla tych dwojga barier nie do pokonania? W końcu zwalczyli już przestrzeń i czas. To było jak świadomy sen śniony przez dwie osoby w tym samym czasie.
Po raz pierwszy (przynajmniej na tyle świadomie) odważyli się aż tak do siebie zbliżyć i to paradoksalnie akurat w momencie, w którym każde z nich powinno było skupić się na przygotowaniu do przyszłego życia w małżeństwie, choć prawdopodobnie nikt nie był na nie gotowy. Zarówno Barry jak i Marcelyn trwali w bańce mydlanej będącej jakże miłym złudzeniem wolnego życia na stanie szlacheckim. Doprowadziło to do tego, że oboje zeszli na nie do końca jasną drogę, zdążyli wejść w życie nie przystające osobom o ich statusie a teraz nagle musieli sie tego wyrzec na rzecz małżeństw z nawet nieznanymi sobie ludźmi. A teraz ten fakt zaczął zagrażać także ich wspólnej znajomości. Marcy miała poczucie, że nie powinna tego robić, mieszać sobie w głowie na chwilę przed wskoczeniem w białą suknię, a jednak nie mogła przestać.
Całowała go teraz tak, jak gdyby była to najbardziej naturalna rzecz którą w życiu zrobiła, jakby na tym miała jej upłynąć reszta życia. Wiedziała, ze najbezpieczniejszą drogą ucieczki będzie przeniesienie się w inne miejsce. Kiedy więc poczuła że to ten moment, przerwała nie sam pocałunek, a myślenie o podróży. Tornado piaskowe automatycznie ustąpiło. Znaleźli się na skraju lasu tworzonego przez niemal rozciągnięte drzewa o wysoko rosnących gałęziach usianych igłami. Korzenie wielu z nich oplatały kamienie tak, jakby to właśnie z nich wyrastały. Mchy i wrzosy porastały całe podszycie. Zaraz przed gęstą linią drzew nie było zwyczajnej polany czy drogi. Tu był to piaszczysto-kamienisty brzeg fjordu otoczonego monumentalnymi górami na których szczytach można było dostrzec połacie śniegu, choć wszystko dookoła zdawało się cieszyć pełnią swojego rozkwitu. Spory kawałek od samotnej dwójki rudowłosych postaci stała zacumowana stara, drewniana łódź, choć dokoła nie widać było ani pomostu ani miejsca, w którym zamieszkiwać mogliby jej właściciele.
Znała to miejsce. Spędziła tu tak wiele letnich miesięcy swojego życia, że mogłaby węglem na wystarczajaco płaskim kamieniu rozrysować mapę. Miejsce to znajdowało się paręnaście (a może parędziesiąt?) mil od domu jej babci. To tu znalazła swoje miejsce na ziemi po wieokrotnych wędrówkach po okolicy. I teraz chciała pokazać to miejsce Barremu. Usiadła wśród mchów i paproci na zielonym fragmencie ziemi i pociagnęła go za dłoń, by zrobił to samo. Zamknęła oczy i chłonęła słony zapach wody i świeży zapach lasu.
Po raz pierwszy (przynajmniej na tyle świadomie) odważyli się aż tak do siebie zbliżyć i to paradoksalnie akurat w momencie, w którym każde z nich powinno było skupić się na przygotowaniu do przyszłego życia w małżeństwie, choć prawdopodobnie nikt nie był na nie gotowy. Zarówno Barry jak i Marcelyn trwali w bańce mydlanej będącej jakże miłym złudzeniem wolnego życia na stanie szlacheckim. Doprowadziło to do tego, że oboje zeszli na nie do końca jasną drogę, zdążyli wejść w życie nie przystające osobom o ich statusie a teraz nagle musieli sie tego wyrzec na rzecz małżeństw z nawet nieznanymi sobie ludźmi. A teraz ten fakt zaczął zagrażać także ich wspólnej znajomości. Marcy miała poczucie, że nie powinna tego robić, mieszać sobie w głowie na chwilę przed wskoczeniem w białą suknię, a jednak nie mogła przestać.
Całowała go teraz tak, jak gdyby była to najbardziej naturalna rzecz którą w życiu zrobiła, jakby na tym miała jej upłynąć reszta życia. Wiedziała, ze najbezpieczniejszą drogą ucieczki będzie przeniesienie się w inne miejsce. Kiedy więc poczuła że to ten moment, przerwała nie sam pocałunek, a myślenie o podróży. Tornado piaskowe automatycznie ustąpiło. Znaleźli się na skraju lasu tworzonego przez niemal rozciągnięte drzewa o wysoko rosnących gałęziach usianych igłami. Korzenie wielu z nich oplatały kamienie tak, jakby to właśnie z nich wyrastały. Mchy i wrzosy porastały całe podszycie. Zaraz przed gęstą linią drzew nie było zwyczajnej polany czy drogi. Tu był to piaszczysto-kamienisty brzeg fjordu otoczonego monumentalnymi górami na których szczytach można było dostrzec połacie śniegu, choć wszystko dookoła zdawało się cieszyć pełnią swojego rozkwitu. Spory kawałek od samotnej dwójki rudowłosych postaci stała zacumowana stara, drewniana łódź, choć dokoła nie widać było ani pomostu ani miejsca, w którym zamieszkiwać mogliby jej właściciele.
Znała to miejsce. Spędziła tu tak wiele letnich miesięcy swojego życia, że mogłaby węglem na wystarczajaco płaskim kamieniu rozrysować mapę. Miejsce to znajdowało się paręnaście (a może parędziesiąt?) mil od domu jej babci. To tu znalazła swoje miejsce na ziemi po wieokrotnych wędrówkach po okolicy. I teraz chciała pokazać to miejsce Barremu. Usiadła wśród mchów i paproci na zielonym fragmencie ziemi i pociagnęła go za dłoń, by zrobił to samo. Zamknęła oczy i chłonęła słony zapach wody i świeży zapach lasu.
Gość
Gość
Może i zwalczyli zarówno przestrzeń i czas, ale nada realnie są u niego mieszkaniu i stoją sobie w kuchni w objęciach. Kuguchar niszczy krzesła Weasley'a, ale widząc swą porażkę, ma w zanadrzu jeszcze jedne, chyba najmniej nieprzyjemny dla ich dwojga plan. Ale siedzi cicho ze sowimi myślami. Tylko obserwuje teraz niezadowolony.
Natomiast Barry miał fantastyczny nastrój. Nie spodziewał się, że po narkotykach można zajść tak daleko. To jest chyba średnie z porównaniem do jego ostatniej fazy z gwiazdami. Wtedy to wszystkich normalnie widział, tylko umysł tworzył coraz nowsze teorie. A tu nie tylko umysł tworzy teorie, ale i też przy użyciu wyobraźni próbuje je odzwierciedlić. Skutecznie, co tutaj widać po ich sesji. Ale Barry wie, że dziś to już nie weźmie kolejnej dawki. Raz, musiałby ją przygotować, a w obecnym stanie może to być lada wyzwanie. Dwa, Cezar jest w pokoju i może specjalnie im strącić kubki, aby więcej nie pili. A trzy - jutro muszą iść do pracy.
Weasley poddał się pocałunku, ale nie skomentował tego, że wolała na tym poprzestać. Nieco był nawet niezadowolony, że przerwała pocałunek, ale krajobraz, w którym się znajdowali, wszystko wynagradzał. Barry zakręcił się wokół własnej osi zdumiony tym co widzi. A co ciekawsze - Nora tylko usiadła i wpatrywała się w niego, jak on ogląda naturę. Nigdy nie był w tej okolicy. Nawet nie wiedział, gdzie takie rzeczy są. Może to jest z kraju, z którego pochodzi? Z tej jakmutemubyło... Norwegii?- Gdzie my jesteśmy?- zadał jej pytanie zaraz siadając koło niej. Było tu przepięknie i nie miał zamiaru stąd odchodzić. Rozejrzał się raz jeszcze wdychając symulowane świeże powietrze i zerknął na rudowłosą Norę, która siedziała tuż obok.
Natomiast Barry miał fantastyczny nastrój. Nie spodziewał się, że po narkotykach można zajść tak daleko. To jest chyba średnie z porównaniem do jego ostatniej fazy z gwiazdami. Wtedy to wszystkich normalnie widział, tylko umysł tworzył coraz nowsze teorie. A tu nie tylko umysł tworzy teorie, ale i też przy użyciu wyobraźni próbuje je odzwierciedlić. Skutecznie, co tutaj widać po ich sesji. Ale Barry wie, że dziś to już nie weźmie kolejnej dawki. Raz, musiałby ją przygotować, a w obecnym stanie może to być lada wyzwanie. Dwa, Cezar jest w pokoju i może specjalnie im strącić kubki, aby więcej nie pili. A trzy - jutro muszą iść do pracy.
Weasley poddał się pocałunku, ale nie skomentował tego, że wolała na tym poprzestać. Nieco był nawet niezadowolony, że przerwała pocałunek, ale krajobraz, w którym się znajdowali, wszystko wynagradzał. Barry zakręcił się wokół własnej osi zdumiony tym co widzi. A co ciekawsze - Nora tylko usiadła i wpatrywała się w niego, jak on ogląda naturę. Nigdy nie był w tej okolicy. Nawet nie wiedział, gdzie takie rzeczy są. Może to jest z kraju, z którego pochodzi? Z tej jakmutemubyło... Norwegii?- Gdzie my jesteśmy?- zadał jej pytanie zaraz siadając koło niej. Było tu przepięknie i nie miał zamiaru stąd odchodzić. Rozejrzał się raz jeszcze wdychając symulowane świeże powietrze i zerknął na rudowłosą Norę, która siedziała tuż obok.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Oboje w tworzeniu własnej rzeczywistości zaszli na tyle daleko, by o tej kuchni zupełnie zapomnieć. Jakże dziwne będzie zejście ich dzisiejszej fazy, kiedy nagle po prostu ockną się prawdopodobnie na kuchennej podłodze (tudzież stole...) tak, jakby zupełnie nic się nie stało. I choć Cezar próbował za wszelką cenę doprowadzić ich do stanu użyteczności już w tej chwili, jego próby na całe szczęście poszły na marne.
Marcelyn nie pamiętała, by kiedykolwiek wcześniej była w takim stanie, choć staż miała już spory. A jednak mimo to doskonale wiedziała co ma robić, by tym stanem świadomości niejako kierować. Bo jak inaczej wyjaśnić to, że nagle zaczęła bawić się w świstoklik który pocałunkami przenosi ich otępiałe (a może bardziej czyste i otwarte niż zazwyczaj?) umysły gdziekolwiek sobie uwidzą? Bawiła ją ogromnie ta zabawa w kreowanie świata i chciała sprawdzić, co jeszcze mogą dziś zrobić. Zamknęła oczy i bujając się lekko zaczęła przypominać sobie obraz Norwegii którą pamiętała, każdy szczegół który tworzył jej spędzony tu czas tak niezwykłym. Przypomniała sobie dostojne, piękne renifery o wielkich rogach i machinalnie pstryknęła palcami czując, że w ten sposób przywoła ich "realny" obraz. Otworzyła oczy i zaśmiała się radośnie widząc dwa pasące się z dala od nich renifery. Odwróciła głowę ku Barremu i z uśmiechem odpowiedziała -W najpiękniejszym miejscu na północy! To okolice norweskiego Namsfjord, stąd pochodzi moja matka i tu właśnie spędzam każde lato od pewnego czasu. Jak Ci się podoba?-zapytała właściwie znając odpowiedź. Przyglądała sie jego reakcji szczęśliwa, że mogła się tym miejscem podzielić. Palcami powędrowała do jego dłoni i trzymając rudowłosego, położyła się na plecach. Miała teraz widok nie tylko na niebo i szczyty drzew ale także na niego. Mogła tak przyglądać się Barremu bez końca.
Marcelyn nie pamiętała, by kiedykolwiek wcześniej była w takim stanie, choć staż miała już spory. A jednak mimo to doskonale wiedziała co ma robić, by tym stanem świadomości niejako kierować. Bo jak inaczej wyjaśnić to, że nagle zaczęła bawić się w świstoklik który pocałunkami przenosi ich otępiałe (a może bardziej czyste i otwarte niż zazwyczaj?) umysły gdziekolwiek sobie uwidzą? Bawiła ją ogromnie ta zabawa w kreowanie świata i chciała sprawdzić, co jeszcze mogą dziś zrobić. Zamknęła oczy i bujając się lekko zaczęła przypominać sobie obraz Norwegii którą pamiętała, każdy szczegół który tworzył jej spędzony tu czas tak niezwykłym. Przypomniała sobie dostojne, piękne renifery o wielkich rogach i machinalnie pstryknęła palcami czując, że w ten sposób przywoła ich "realny" obraz. Otworzyła oczy i zaśmiała się radośnie widząc dwa pasące się z dala od nich renifery. Odwróciła głowę ku Barremu i z uśmiechem odpowiedziała -W najpiękniejszym miejscu na północy! To okolice norweskiego Namsfjord, stąd pochodzi moja matka i tu właśnie spędzam każde lato od pewnego czasu. Jak Ci się podoba?-zapytała właściwie znając odpowiedź. Przyglądała sie jego reakcji szczęśliwa, że mogła się tym miejscem podzielić. Palcami powędrowała do jego dłoni i trzymając rudowłosego, położyła się na plecach. Miała teraz widok nie tylko na niebo i szczyty drzew ale także na niego. Mogła tak przyglądać się Barremu bez końca.
Gość
Gość
Chłopak ewidentnie nie zna tego miejsca. To wszystko co widział - fiordy, faunę, szczególnie jakieś zwierzaki z rogami. Czy to są ... jelenie? Ale skąd u ich łbów są rogi? I dlatego są takie owłosione? Nie, nigdy takiego zwierzaka nie spotkać, a słyszeć to jest raczej wątpliwe. Bo na jakim przedmiocie? Na opiece nad magicznymi zwierzętami poznawał inne zwierzaki, magiczne. Te to chyba są jakieś takie zwykłe, choć kto wie? Wyglądają tak, jakby miały zamiar latać, ale im brakuje skrzydeł. Może to jakaś odmiana hipogryfa, tylko że z rogami zamiast skrzydeł? Naprawdę one żyją tylko w tej .. Norwegi, skąd ona pochodziła, czy może jeszcze gdzieś żyją? Wiele wątpliwości, jak i pytań rodziło się w jego rudej czuprynie, ale to w wyniku jego zwykłej jakże i ludzkiej, ciekawości. Z resztą, cała flora jak i pogodna była godna jego podziwu, bo nie potrafił przez chwilę oderwać widoku z tego krajobrazu. Nawet się nie zorientował, kiedy Nora położyła się na trawie. Jedynie to odczuł jej dotyk, na to on tylko lekko ścisnął dłoń, jakby byli od dawna parą. Jakby to, co się dzieje nie jest ich pierwszym razem. Jakby już od dawna się całowali i chodzili ze sobą. Uśmiechnął się szeroko kierując swe myśli na jej pytanie.
- Jest ... cudownie... A co to są za zwierzęta, te które biegają i próbują wznieść się? To jakaś odmiana hipogryfa?- zapytał zerkając na moment na Norę, po czym wrócił do obserwowania dziwnych stworzeń. Może by sobie sprawił takie zwierzątko... Dziwne by wyglądało może na Nokturnie, ale gdyby mógł sprawić, aby latał, to byłoby świetne. Bo jednak hipogryf jest drogi.
- Jest ... cudownie... A co to są za zwierzęta, te które biegają i próbują wznieść się? To jakaś odmiana hipogryfa?- zapytał zerkając na moment na Norę, po czym wrócił do obserwowania dziwnych stworzeń. Może by sobie sprawił takie zwierzątko... Dziwne by wyglądało może na Nokturnie, ale gdyby mógł sprawić, aby latał, to byłoby świetne. Bo jednak hipogryf jest drogi.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dla niej był to widok niemalże zwyczajny. Zarówno jej dziadek jak i babcia wywodzili się z norweskich rodów czystokrwistych, osiedlili się więc wraz z własną hodowlą hipogryfów na terenie zamieszkiwanym przez tamtejsze rodziny czarodziejskie (co prawda nielicznie zamieszkiwanym, ale jednak). Okolica była dość dzika, choć kiedyś w czasie swoich licznych wędrówek Marcelyn zapuściła się do pobliskiego portu i miasteczka oddalonego o jakieś dwie godziny pieszej drogi.
Ale Norwegia była miejscem, w którym stykały się ze sobą świat magii i świat dzikiej skandynawskiej przyrody. Ludzie żyli w szacunku do natury, zajmowali tylko taki teren, jaki był im potrzebny, nie wycinali niepotrzebnie lasów i nie zabudowywali polan czy nadbrzeży. A przyroda pięknie im się za to odwdzięczała tworząc takie widoki i dając możliwość wolnego życia stworzeniom zarówno mugolskim jak i magicznym. Niejednokrotnie Marcy widziała podchodzące do granianów renifery czy kuguchary i norweskie leśne koty łowiące wspólnie. Ale znała tylko te zwierzęta, które nie były na tyle płoche by uciekać z dala od położonych parę mil przy lesie chatek (albo te, do których sama miała odwagę się zbliżyć?). Gdyby pokazać jej niedźwiedzia, zapewne sama byłaby zaskoczona. Domyślała się, jak cudowne przeżycie to było dla Barrego.
Tak, siedzieli tu oboje jak gdyby był to ich rytuał. I choć byli ze sobą blisko już od dawna, to tak naprawdę dopiero teraz zaczynali poznawać się niemal na nowo. Zaśmiała się słysząc jego pytanie i spojrzała w kierunku reniferów. -Nie zdziwiłabym się gdyby miały ze sobą coś wspólnego! To niemagiczne stworzenia, renifery. Moja babcia chciała kiedyś w tajemnicy skrzyżować z nimi hipogryfy, ale nie ciągnęły do siebie zbytnio, chociaż mogłoby wyjść z tego coś pięknego!-pomyślała o hipogryfie z rogami i uśmiechnęła się. Może kiedyś sama zacznie eksperymentować z genetyką? Spojrzała na rudowłosego chłopaka i uśmiechnęła się pod nosem -Chyba jednak swój ciągnie do swego...
Pomyślała o tym, jak sami razem wyglądają. Czy osoba postronna wzięłaby ich za parę kochanków czy za będące w świetnych kontaktach rodzeństwo? Niektórym mogłoby się nawet wydawać, ze to kazirodczy związek bliźniąt, wcale by jej to nie zdziwło. Wystarczy spojrzeć na ich piegowate dłonie splecione ze sobą.
Ale Norwegia była miejscem, w którym stykały się ze sobą świat magii i świat dzikiej skandynawskiej przyrody. Ludzie żyli w szacunku do natury, zajmowali tylko taki teren, jaki był im potrzebny, nie wycinali niepotrzebnie lasów i nie zabudowywali polan czy nadbrzeży. A przyroda pięknie im się za to odwdzięczała tworząc takie widoki i dając możliwość wolnego życia stworzeniom zarówno mugolskim jak i magicznym. Niejednokrotnie Marcy widziała podchodzące do granianów renifery czy kuguchary i norweskie leśne koty łowiące wspólnie. Ale znała tylko te zwierzęta, które nie były na tyle płoche by uciekać z dala od położonych parę mil przy lesie chatek (albo te, do których sama miała odwagę się zbliżyć?). Gdyby pokazać jej niedźwiedzia, zapewne sama byłaby zaskoczona. Domyślała się, jak cudowne przeżycie to było dla Barrego.
Tak, siedzieli tu oboje jak gdyby był to ich rytuał. I choć byli ze sobą blisko już od dawna, to tak naprawdę dopiero teraz zaczynali poznawać się niemal na nowo. Zaśmiała się słysząc jego pytanie i spojrzała w kierunku reniferów. -Nie zdziwiłabym się gdyby miały ze sobą coś wspólnego! To niemagiczne stworzenia, renifery. Moja babcia chciała kiedyś w tajemnicy skrzyżować z nimi hipogryfy, ale nie ciągnęły do siebie zbytnio, chociaż mogłoby wyjść z tego coś pięknego!-pomyślała o hipogryfie z rogami i uśmiechnęła się. Może kiedyś sama zacznie eksperymentować z genetyką? Spojrzała na rudowłosego chłopaka i uśmiechnęła się pod nosem -Chyba jednak swój ciągnie do swego...
Pomyślała o tym, jak sami razem wyglądają. Czy osoba postronna wzięłaby ich za parę kochanków czy za będące w świetnych kontaktach rodzeństwo? Niektórym mogłoby się nawet wydawać, ze to kazirodczy związek bliźniąt, wcale by jej to nie zdziwło. Wystarczy spojrzeć na ich piegowate dłonie splecione ze sobą.
Gość
Gość
Może kiedyś raz zabiorą się do Norwegii? Tak w ramach przyjacielskiego wypadu, oboje by zabrali ze sobą swoich partnerów, aby nie było jakiegoś skandalu. Pochodziliby razem w czwórkę i poznali, a raczej rudy by poznał nowe rzeczy. Wszystko, co teraz widział, aż kusiło, aby się zjawić po raz drugi, trzeci, czwarty, nieskończoność. Tylko ona by musiała potem powiedzieć, że pochodzi z takiej okolicy i poopowiadać o takich zwierzakach, bo on definitywnie nic z tego potem nie będzie pamiętać.
Renifery? To taka nazwa istnieje? Zwierzę niemagiczne? Tak wiele nowych i dziwnych rzeczy zostało jemu przekazane dosłownie w jednym zdaniu. Zdziwiony spojrzał na nią, zmarszczył brwi, po czym zerknął na renifera i próbował sobie przypasować nazwę do wyglądu. Renifer - połączenie hipogryfa z jeleniem, tyle że bez skrzydeł. Nie posiadające ani knuta magii, więc nie będzie mógł latać w przyszłości. Wielka szkoda!
Zerknął na Norę słysząc jej słowa i po chwili dopiero dotarł ich sens. Uśmiechnął się w jej stronę i jego wzrok skierował na splecione dłonie. Piegi. Nic w sumie wyjątkowego, ale nadaje kontrastu jasnej cerze ich dwójce. Jeszcze ten rudy kolor włosów, który chyba jest bardziej rudy od jego własnego. Ale to jemu nie przeszkadzało. Rudy jest pięknym kolorem! Może nie ma manii do włosów, bo woli mieć krótsze, tak jak teraz, a nie koński ogon rudych włosów, który najczęściej jest na głowie Garretta. - Nikt by się nie zdziwił, gdybyś była jedną z nas. Taka rudość mnie aż zawstydza.- mówiąc kolejne słowa, nie ośmielił się spojrzeć w jej oczy. Może to ona jest Weasely'em, a on tandetną podróbką rudowości? Może jego rodzice w dzieciństwie przefarbowali jego włosy? Bo taka intensywność kolory włosów Nory daje jemu cholernie dużo domyślenia, czy na pewno wie, kim jest. Czy może on po prostu oszalał w swym świecie?
Renifery? To taka nazwa istnieje? Zwierzę niemagiczne? Tak wiele nowych i dziwnych rzeczy zostało jemu przekazane dosłownie w jednym zdaniu. Zdziwiony spojrzał na nią, zmarszczył brwi, po czym zerknął na renifera i próbował sobie przypasować nazwę do wyglądu. Renifer - połączenie hipogryfa z jeleniem, tyle że bez skrzydeł. Nie posiadające ani knuta magii, więc nie będzie mógł latać w przyszłości. Wielka szkoda!
Zerknął na Norę słysząc jej słowa i po chwili dopiero dotarł ich sens. Uśmiechnął się w jej stronę i jego wzrok skierował na splecione dłonie. Piegi. Nic w sumie wyjątkowego, ale nadaje kontrastu jasnej cerze ich dwójce. Jeszcze ten rudy kolor włosów, który chyba jest bardziej rudy od jego własnego. Ale to jemu nie przeszkadzało. Rudy jest pięknym kolorem! Może nie ma manii do włosów, bo woli mieć krótsze, tak jak teraz, a nie koński ogon rudych włosów, który najczęściej jest na głowie Garretta. - Nikt by się nie zdziwił, gdybyś była jedną z nas. Taka rudość mnie aż zawstydza.- mówiąc kolejne słowa, nie ośmielił się spojrzeć w jej oczy. Może to ona jest Weasely'em, a on tandetną podróbką rudowości? Może jego rodzice w dzieciństwie przefarbowali jego włosy? Bo taka intensywność kolory włosów Nory daje jemu cholernie dużo domyślenia, czy na pewno wie, kim jest. Czy może on po prostu oszalał w swym świecie?
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdyby tak się stało, byłby to prawdopodobnie jeden z najdziwniejszych wypadów w życiu zarówno Marcelyn jak i zapewne Barrego. Szczególnie po tej "wycieczce" którą zafundowała im Złota Rybka. Nagle wróciliby w to samo miejsce i przypomnieli sobie towarzyszące im tej nocy uczucia, myśli i pocałunki. Zapewne odbiłoby się to na ich emocjach na tyle, że ich przyszli wybrankowie mogliby snuć pewne podejrzenia. Jednakże bez problemu mogliby przecież udawać przed nimi daleką rodzinę. Kto wie, może przyszły narzeczony okaże się ślepo wierzącym jej kretynem, a małżonka Barrego tępawą panienką wpatrzoną w niego jak w obrazek i chichoczącą przy każdym słowie.
Spojrzała na pasące się w oddali zwierzęta i wróciła myślami do badań genetycznych. A gdyby tak poświęcić trochę czasu na zbadanie możliwości sztucznego zapłodnienia i zmieszania nie tylko ras ale i gatunków zwierząt? Czy zetknięcie świata stworzeń magicznych i niemagicznych byłoby jak małżeństwo czarodzieja z mugolem? A może doprowadziłoby do stworzenia gatunku o wyjątkowo silnych zdolnościach...?
Z zamyślenia wyrwał ją Barry. Miała ochotę zaśmiać się z tej wizji w której wyszłoby na jaw, że to ona powinna nosić jego nazwisko, a chłopak okazałby się być podmieniony. -A co jeśli jestem Twoją bliską kuzynką?-uniosła się lekko, by być nieco wyżej i zapytała o to rozbawionym szeptem, znów zerkając na ich splecione dłonie. Choć gdyby wiedziała, iż jest to prawdą, wcale by się nie śmiała. Na szczęście to ona znała obydwa nazwiska. On o jej pochodzeniu nie wiedział nic. Postanowiła pociągnąć temat i starając się być autentyczną, zapytała -Co jeśli cały czas bałam Ci się przyznać, a teraz pojawię się na obiadku rodzinnym...kuzynie?-starała się ukryć rozbawienie, choć przez to wzmogła w niej chęć by w pocałunkach oddalić się kompletnie od mozliwości ich pokrewieństwa. Starała się teraz nie tylko nie uśmiechać, ale i nie patrzeć mu w oczy zbyt głęboko. W końcu nie wypada całować "kuzyna"...
Spojrzała na pasące się w oddali zwierzęta i wróciła myślami do badań genetycznych. A gdyby tak poświęcić trochę czasu na zbadanie możliwości sztucznego zapłodnienia i zmieszania nie tylko ras ale i gatunków zwierząt? Czy zetknięcie świata stworzeń magicznych i niemagicznych byłoby jak małżeństwo czarodzieja z mugolem? A może doprowadziłoby do stworzenia gatunku o wyjątkowo silnych zdolnościach...?
Z zamyślenia wyrwał ją Barry. Miała ochotę zaśmiać się z tej wizji w której wyszłoby na jaw, że to ona powinna nosić jego nazwisko, a chłopak okazałby się być podmieniony. -A co jeśli jestem Twoją bliską kuzynką?-uniosła się lekko, by być nieco wyżej i zapytała o to rozbawionym szeptem, znów zerkając na ich splecione dłonie. Choć gdyby wiedziała, iż jest to prawdą, wcale by się nie śmiała. Na szczęście to ona znała obydwa nazwiska. On o jej pochodzeniu nie wiedział nic. Postanowiła pociągnąć temat i starając się być autentyczną, zapytała -Co jeśli cały czas bałam Ci się przyznać, a teraz pojawię się na obiadku rodzinnym...kuzynie?-starała się ukryć rozbawienie, choć przez to wzmogła w niej chęć by w pocałunkach oddalić się kompletnie od mozliwości ich pokrewieństwa. Starała się teraz nie tylko nie uśmiechać, ale i nie patrzeć mu w oczy zbyt głęboko. W końcu nie wypada całować "kuzyna"...
Gość
Gość
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Kuchnia
Szybka odpowiedź