W głębi labiryntu
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W głębi labiryntu
Z czasem korytarze stają się coraz węższe i dłuższe, co chwilę pojawiają się rozstaje dróg. Najdziwniejszą częścią jest jednak sufit, pokryty jakby siatką kryształów, mającą imitować gwiazdy. Ktokolwiek zaprojektował tą budowlę musiał być jednocześnie szalony i niezwykle zdolny. Zagłębiając się w labirynt pewniejszym staje się to, że został on wzniesiony ludzką ręką - natura nie byłaby w stanie wytworzyć czegoś takiego. Na podłodze, pokrytej grubymi warstwami błota, leżą porozrzucane najróżniejsze przedmioty. Im głębiej tym zimniej, a ściany stają się coraz bardziej wilgotne.
Ludzie za ścianą zaczęli nerwowo rozmawiać i chociaż jedna z kobiet przez dłuższy czas wpatrywała się w kryształową taflę, po chwili odeszli. Oprócz grubej warstwy szkła Vasilly'ego i Alice otaczały same lustra. Nie były to jednak zwykłe przedmioty, w części z nich odbijały się bowiem ich największe pragnienia, w innej najgorsze strachy. Nigdzie nie widać było postaci z którą wcześniej rozmawiała dziewczyna. Wydawało się również, że z pomieszczenia nie ma wyjścia, chociaż niektóre powierzchnie luster zaczęły drżeć. Na dwóch z nich pojawiły się obrazy - wrzosowisko oraz dalsza plątanina korytarzy. Zainteresowani labiryntem musieli wybierać czy chcą iść dalej czy może wrócić do domu z pustymi rękoma.
Wciąż była skonsternowana. Powoli zaczynała rozumieć, że jej dziwny stan sprzed kilku minut był wywołany jakąś dziwną magią panującą w tym miejscu, bo przecież sama z siebie raczej nie przejawiała szczególnej agresji. Bywała w gorącej wodzie kąpana, owszem... Ale to, co stało się tutaj, było czymś zupełnie innym. Cóż, magia. Ale wchodząc do nieznanego, magicznego labiryntu, powinna przecież spodziewać się rozmaitych przeszkód i komplikacji. Chociaż nie spodziewała się że natknie się na innego poszukiwacza przygód, i w dodatku właśnie tego konkretnego mężczyznę. To chyba oczywiste, że jego obecność bardzo ją zaskoczyła, choć już na szczęście żadne głosy w głowie nie kazały jej się na niego rzucać.
Kiedy nagle doskoczył do niej i odciągnął ją od ściany, początkowo się szarpnęła i wierzgnęła, zasadziła mu nawet z łokcia pod bok, ale po chwili nieoczekiwanie znieruchomiała w jego uścisku. Dotarło do niej, że mimo wszystko musiała przyznać mu trochę racji: ludzie za ścianą mogli być czarodziejami łasymi na mogące się tu kryć skarby, lub przedstawicielami ministerstwa, skorymi do wyciągnięcia konsekwencji wobec samozwańczych poszukiwaczy przygód. Alice także pracowała w ministerstwie, ale tutaj była zdecydowanie nielegalnie... A nie chciała przecież mieć kłopotów.
- Nie znam – burknęła, łypiąc na niego ponuro. – Ale obawiam się, że muszę przyznać ci rację. Jeśli są z ministerstwa... Lepiej ich unikać.
Odsunęła się od niego, ale tym razem już znacznie spokojniej. Przez chwilę zastanawiała się nad jego propozycją. Czy mogła zaufać mu na tyle, by się do niego przyłączyć? Jaką mogła mieć pewność, że nagle jej nie zaatakuje, chcąc zagarnąć dla siebie to, co mogliby znaleźć? Ale, z drugiej strony, choć mogła za nim nie przepadać po tamtej akcji sprzed paru miesięcy, tutaj lepiej byłoby go mieć po swojej stronie niż po przeciwnej, a w razie komplikacji zawsze może się wycofać...
- Zgoda. Możemy spróbować podjąć współpracę. W końcu nie wiadomo, co jeszcze się tutaj kryje – rzekła w końcu. – I teraz przynajmniej wiemy, że nie jesteśmy tutaj sami.
Nagle jednak zobaczyła, że sylwetki za szklaną płaszczyzną oddalają się, a w lustrach znowu zaczęły pojawiać się rozmaite obrazy. Nie były to jednak odbicia ani ich postaci, ani tego pomieszczenia. W jednym z luster zobaczyła krajobraz Nowego Jorku, w innej na podłodze leżało ciało jej ojca... Na ten widok natychmiast się wzdrygnęła i przesunęła wzrok dalej, w sam raz, by zauważyć materializujący się w jednym z luster krajobraz wrzosowiska, obok którego znajdował się widok na kolejny korytarz, zapewne prowadzący dalej w głąb labiryntu. Miała wrażenie, że dotknięcie luster może ich przenieść w jedno z tych miejsc; w końcu innej drogi wyjścia nie widziała.
- Idziesz dalej czy wracasz? – zapytała swojego świeżo upieczonego „towarzysza”, obserwując go z ukosa.
Z jednej strony, po magii tego pomieszczenia zaczęła się troszkę bać, ale z drugiej... Ciekawość tego, co było dalej, była tak silna, stanowiła pokusę tak trudną do odparcia! Nic więc dziwnego, że się wahała; resztki zdrowego rozsądku walczyły z chęcią dalszego szukania przygód.
Kiedy nagle doskoczył do niej i odciągnął ją od ściany, początkowo się szarpnęła i wierzgnęła, zasadziła mu nawet z łokcia pod bok, ale po chwili nieoczekiwanie znieruchomiała w jego uścisku. Dotarło do niej, że mimo wszystko musiała przyznać mu trochę racji: ludzie za ścianą mogli być czarodziejami łasymi na mogące się tu kryć skarby, lub przedstawicielami ministerstwa, skorymi do wyciągnięcia konsekwencji wobec samozwańczych poszukiwaczy przygód. Alice także pracowała w ministerstwie, ale tutaj była zdecydowanie nielegalnie... A nie chciała przecież mieć kłopotów.
- Nie znam – burknęła, łypiąc na niego ponuro. – Ale obawiam się, że muszę przyznać ci rację. Jeśli są z ministerstwa... Lepiej ich unikać.
Odsunęła się od niego, ale tym razem już znacznie spokojniej. Przez chwilę zastanawiała się nad jego propozycją. Czy mogła zaufać mu na tyle, by się do niego przyłączyć? Jaką mogła mieć pewność, że nagle jej nie zaatakuje, chcąc zagarnąć dla siebie to, co mogliby znaleźć? Ale, z drugiej strony, choć mogła za nim nie przepadać po tamtej akcji sprzed paru miesięcy, tutaj lepiej byłoby go mieć po swojej stronie niż po przeciwnej, a w razie komplikacji zawsze może się wycofać...
- Zgoda. Możemy spróbować podjąć współpracę. W końcu nie wiadomo, co jeszcze się tutaj kryje – rzekła w końcu. – I teraz przynajmniej wiemy, że nie jesteśmy tutaj sami.
Nagle jednak zobaczyła, że sylwetki za szklaną płaszczyzną oddalają się, a w lustrach znowu zaczęły pojawiać się rozmaite obrazy. Nie były to jednak odbicia ani ich postaci, ani tego pomieszczenia. W jednym z luster zobaczyła krajobraz Nowego Jorku, w innej na podłodze leżało ciało jej ojca... Na ten widok natychmiast się wzdrygnęła i przesunęła wzrok dalej, w sam raz, by zauważyć materializujący się w jednym z luster krajobraz wrzosowiska, obok którego znajdował się widok na kolejny korytarz, zapewne prowadzący dalej w głąb labiryntu. Miała wrażenie, że dotknięcie luster może ich przenieść w jedno z tych miejsc; w końcu innej drogi wyjścia nie widziała.
- Idziesz dalej czy wracasz? – zapytała swojego świeżo upieczonego „towarzysza”, obserwując go z ukosa.
Z jednej strony, po magii tego pomieszczenia zaczęła się troszkę bać, ale z drugiej... Ciekawość tego, co było dalej, była tak silna, stanowiła pokusę tak trudną do odparcia! Nic więc dziwnego, że się wahała; resztki zdrowego rozsądku walczyły z chęcią dalszego szukania przygód.
Oczywiście, że miał rację. Tym razem to on posiadał większe – poprzednim razem także – doświadczenie w kwestiach kradzieży i wiedział, że takie podróże i grabieże bezpieczniej odbywa się bez równie łasego na skarby towarzystwa. Sam na sam. I nikt poza. Zero podziałów. I błędy – jeśli się pojawią, to należą tylko i wyłącznie do niego i tylko i wyłącznie on jest winny. Tym razem będzie musiał niańczyć jakąś blondynę, będzie musiał jej pilnować, aby niczego nie zepsuła, nikogo nie zaalarmowała i przez przypadek nie zginęła, coby nie miał jej potem na sumieniu. Lub gorzej, bo samego siebie.
Na jej pytanie jedynie uśmiechnął się BARDZO sympatycznie – mogła odnieść wrażenie, że chce ją zabić lub zmieść z ziemi morderczym wzrokiem – i chwyciwszy ją znów niezwykle delikatnie za ramię, prawie tak czule jak dotyka się prawdziwą damę (gdyby tylko vasyl znał to kunsztowne określenie), pchnął w stronę lustrzanego labiryntu, aby natychmiast ruszyć za nią. Tak, zdecydowanie miał dosyć pieprzenia i rozprawiania nad sensem ich marnej egzystencji czy głośnym układaniem misternego planu penetracji korytarzy ze wszelkich kosztowności. Był zwolennikiem działania.
Na jej pytanie jedynie uśmiechnął się BARDZO sympatycznie – mogła odnieść wrażenie, że chce ją zabić lub zmieść z ziemi morderczym wzrokiem – i chwyciwszy ją znów niezwykle delikatnie za ramię, prawie tak czule jak dotyka się prawdziwą damę (gdyby tylko vasyl znał to kunsztowne określenie), pchnął w stronę lustrzanego labiryntu, aby natychmiast ruszyć za nią. Tak, zdecydowanie miał dosyć pieprzenia i rozprawiania nad sensem ich marnej egzystencji czy głośnym układaniem misternego planu penetracji korytarzy ze wszelkich kosztowności. Był zwolennikiem działania.
Gość
Gość
Kiedy tylko dotykacie tafli lustra, ta zaczyna gwałtownie drgać i wciąga Was w swoją toń. Zarówno Vasilly jak i Alice odczuwają krótkie, acz dotkliwe ukłucie zimna, po czym niespodziewanie przenoszą się w zupełnie inne miejsce w labiryncie - co gorsza wygląda na to, że przejście postanowiło rzucić nimi o podłogę labiryntu, bo przez kilka milisekund oboje spadają. Wyglądałoby na to, że lecą na spotkanie kolejnym porcjom błota i kurzu, jednak na domiar złego wpadają na dwie osoby. Benjamin i Crispin przemierzali właśnie nowo odnaleziony korytarz, kiedy już po raz drugi dzisiejszego dnia doszło do ich spotkania z podłogą, gdy ktoś pojawił się nagle i przewrócił ich na ziemię. W przypadku Bena był to Vasilly, w przypadku Crispina Alice. Niezręczna cisza zawisła w powietrzu, czekając, aż ktoś ją przerwie. Nagle temperatura gwałtownie spadła, a cała czwórka poczuła się nieswojo. Można było odnieść wrażenie, że coś zmierza w ich kierunku...
(Nie rzucajcie żadnymi kostkami, możecie wyjaśnić sobie sytuację, spróbować ucieczki lub szarży prosto na to, co się do Was zbliża)
(Nie rzucajcie żadnymi kostkami, możecie wyjaśnić sobie sytuację, spróbować ucieczki lub szarży prosto na to, co się do Was zbliża)
Przejście przez wkurzające drzwi okazało się pierwszym - od początku tego pechowego popołudnia - sukcesem. Krwiożerczy próg nie odciął im stóp, niebo nie spadło im na głowy a nowy korytarz wydawał się być całkiem bezpieczny. Niestety: był także pusty. Ani śladu Gwenny. Żadnego zgubionego pantofelka, długiego włosa czy ognistych śladów, mających doprowadzić ich do zguby. Benjamina tak zmartwiła nieobecność Flume (ciągle czuł słodki smak jej ust na swoich zabłoconych ustach), że aż zamknął brodatą jadaczkę, przez dłuższą chwilę nie racząc Crispina żadnym żenującym komentarzem. Zrównał się z mężczyzną - nie będzie go jakiś fircyk prowadził - i łypnął na niego nieprzyjemnie, lecz było to maksimum niechęci, na jakie mógł się zdobyć. Trzymał różdżkę w pogotowiu i ciągle wypatrywał jakiejś nadziei na odnalezienie Gwenny, gdy...coś mocno zagruchotało, z nieboskłonu (a raczej labiryntoskłonu) posypał się pył i zanim Wright zdążył zakląć na Crispina - to jego wina, że wybrał ten durny korytarz - niebo spadło im na głowy, zwalając ich z nóg. Niebo dość ciężkie, kościste, trochę śmierdzące zmokłym psem, trochę zgniłym błotem, trochę Nokturnem.
Kamienna podłoga labiryntu złagodziła upadek, ale i tak Ben potrzebował długich kilku sekund, żeby ponownie zacisnąć dłonie na różdżce i kolejnych kilku oddechów, by sprawdzić swój stan. Żadnych złamanych bioder. Na pewno został obdarzony siniakiem na łopatce i guzem ukrytym pod brudnymi włosami, ale poza tym: żadnego niechcianego prezentu.
Bo przecież leżący na nim twarzą w twarz uroczy nokturnowy kundel, grzejący miejsce na jego połamanej kanapie, nie był kimś niechcianym. Od razu rozpoznał w kulce brudu, zagubionego spojrzenia, kawałków stropu i krzywego uśmieszku drogiego Vasila. - Ty mały gumochłonie - zakrzyknął radośnie w ramach powitania, a raczej zakrzyknąłby, gdyby nie ciężar mężczyzny na swojej klacie i wilgotny kurz, wpadający mu do buzi. - Świetnie, że na siebie wpadliśmy- dodał z błyskiem w oku, rechocząc cichutko ze swojego cudownego żartu i na chwilę zapominając o misji, Gwenny, labiryncie i całym tym bajzlu. Na chwilę krótką, bo po kilku sekundach, kiedy już mało delikatnie strącił z siebie Mulcibera i zebrał się na równe nogi, poczuł dziwny chłód. Uniósł różdżkę, na razie ignorując zarówno Crispina jak i nieznajomą, dołączającą magicznie od tej trupy.
Kamienna podłoga labiryntu złagodziła upadek, ale i tak Ben potrzebował długich kilku sekund, żeby ponownie zacisnąć dłonie na różdżce i kolejnych kilku oddechów, by sprawdzić swój stan. Żadnych złamanych bioder. Na pewno został obdarzony siniakiem na łopatce i guzem ukrytym pod brudnymi włosami, ale poza tym: żadnego niechcianego prezentu.
Bo przecież leżący na nim twarzą w twarz uroczy nokturnowy kundel, grzejący miejsce na jego połamanej kanapie, nie był kimś niechcianym. Od razu rozpoznał w kulce brudu, zagubionego spojrzenia, kawałków stropu i krzywego uśmieszku drogiego Vasila. - Ty mały gumochłonie - zakrzyknął radośnie w ramach powitania, a raczej zakrzyknąłby, gdyby nie ciężar mężczyzny na swojej klacie i wilgotny kurz, wpadający mu do buzi. - Świetnie, że na siebie wpadliśmy- dodał z błyskiem w oku, rechocząc cichutko ze swojego cudownego żartu i na chwilę zapominając o misji, Gwenny, labiryncie i całym tym bajzlu. Na chwilę krótką, bo po kilku sekundach, kiedy już mało delikatnie strącił z siebie Mulcibera i zebrał się na równe nogi, poczuł dziwny chłód. Uniósł różdżkę, na razie ignorując zarówno Crispina jak i nieznajomą, dołączającą magicznie od tej trupy.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mężczyzna podjął decyzję. Alice już po chwili została ujęta za ramię i pchnięta w stronę lustra ukazującego dalszą część labiryntu. Zanim zdążyła się zatrzymać, powiedzieć cokolwiek, jej ciało dotknęło zimnej tafli. Poczuła przejmujący chłód i została wciągnięta w wirującą toń, by następnie zobaczyć przed sobą (czy raczej – pod sobą) inny korytarz i szybko runąć w dół. Odruchowo krzyknęła, już gotując się na runięcie na twarde podłoże i być może, dotkliwe poobijanie się, kiedy nagle jej ciało napotkało na opór i upadło na coś rozlazłego i nieregularnego... czym po chwili okazał się jakiś mężczyzna.
Zaklęła szpetnie po mugolsku. Próbowała nieporadnie się podnieść, jednak wciąż była bardzo zaskoczona tym wszystkim, a jej ciało było nieco odrętwiałe po upadku, więc zbieranie się zajęło jej nieco więcej czasu niż normalnie. Uwolniła jednak nieznajomego spod swojego ciężaru, po czym odsunęła się o parę kroków, otrzepując spodnie. Nie wiedziała nawet, kim byli ci mężczyźni i dlaczego z całego zapewne pustego labiryntu musieli wylądować akurat na nich. Może to byli ci sami ludzie, których wcześniej widzieli przez szklaną ścianę? Wysłannicy ministerstwa lub inni poszukiwacze skarbów? W każdym razie, teraz w korytarzu było ich czworo: ona, kierowca Błędnego Rycerza oraz dwóch postawnych nieznajomych o nieznanych zamiarach. I mimo że nie należała do tchórzliwych osób, to jednak ich obecność budziła w niej niepokój, dodatkowo wzmagany przez nagłe poczucie napierającego na nią chłodu. Temperatura w labiryncie zaczęła gwałtownie spadać, a ich oddechy zmieniały się w parę. Przez jej ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz i ponownie wyciągając różdżkę, której szczęśliwie nie zgubiła podczas tego „lotu”, zwróciła się w stronę korytarza. To, co mogło im grozić ze strony labiryntu, było chyba pilniejszym problemem na ten moment.
- Nie wiem, kim jesteście i co tutaj robicie... Ale najpierw chyba powinniśmy się stąd zbierać – odezwała się w końcu, jakby pogodzona z tym, że teraz jest ich więcej. Ale może to tylko chwilowe? Cóż, oby tylko ci dwaj nie uznali ich za konkurencję i nie postanowili się ich pozbyć. Lub, jeśli byli z ministerstwa, wymierzyć konsekwencje tej eskapady. Chociaż może nie; ten wielki wydawał się znać jej „towarzysza”. W każdym razie, chciała się dowiedzieć, co takiego zagnało ich w odmęty labiryntu. Choćby po to, by uniknąć potencjalnych kłopotów.
Zaklęła szpetnie po mugolsku. Próbowała nieporadnie się podnieść, jednak wciąż była bardzo zaskoczona tym wszystkim, a jej ciało było nieco odrętwiałe po upadku, więc zbieranie się zajęło jej nieco więcej czasu niż normalnie. Uwolniła jednak nieznajomego spod swojego ciężaru, po czym odsunęła się o parę kroków, otrzepując spodnie. Nie wiedziała nawet, kim byli ci mężczyźni i dlaczego z całego zapewne pustego labiryntu musieli wylądować akurat na nich. Może to byli ci sami ludzie, których wcześniej widzieli przez szklaną ścianę? Wysłannicy ministerstwa lub inni poszukiwacze skarbów? W każdym razie, teraz w korytarzu było ich czworo: ona, kierowca Błędnego Rycerza oraz dwóch postawnych nieznajomych o nieznanych zamiarach. I mimo że nie należała do tchórzliwych osób, to jednak ich obecność budziła w niej niepokój, dodatkowo wzmagany przez nagłe poczucie napierającego na nią chłodu. Temperatura w labiryncie zaczęła gwałtownie spadać, a ich oddechy zmieniały się w parę. Przez jej ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz i ponownie wyciągając różdżkę, której szczęśliwie nie zgubiła podczas tego „lotu”, zwróciła się w stronę korytarza. To, co mogło im grozić ze strony labiryntu, było chyba pilniejszym problemem na ten moment.
- Nie wiem, kim jesteście i co tutaj robicie... Ale najpierw chyba powinniśmy się stąd zbierać – odezwała się w końcu, jakby pogodzona z tym, że teraz jest ich więcej. Ale może to tylko chwilowe? Cóż, oby tylko ci dwaj nie uznali ich za konkurencję i nie postanowili się ich pozbyć. Lub, jeśli byli z ministerstwa, wymierzyć konsekwencje tej eskapady. Chociaż może nie; ten wielki wydawał się znać jej „towarzysza”. W każdym razie, chciała się dowiedzieć, co takiego zagnało ich w odmęty labiryntu. Choćby po to, by uniknąć potencjalnych kłopotów.
Karma to suka. Już wspominałem? Ach, wybaczcie. Nigdy nie pamiętam, kogo już uświadomiłem, ale staram się wspomóc każdego nieboraka, który uważa, że jest inaczej. Bo nie jest. Przekonuję się o tym starannie już, od kiedy pojawiłem się przy tej cholernej dziurze. Najpierw feralne zetknięcie, a potem potknięcie zakończone lotem swobodnym w dół. W miarę miękkie lądowanie szybko odebrało dług wdzięczności, bo urocze błotko wypełniła amortencja. Potem nieudane zaklęcie czarno magiczne, które przy tej eliksirowej zaćmie po prostu nie mogło wyjść. W dodatku było niezbyt przemyślanym ruchem zaćpanego miłością umysłu, bo odsłoniło niechciane karty. Dalej już było tylko gorzej chociaż to akurat mogę przypisać pewnej górze bezmózgich mięsni, która właśnie się ze mną zrównała. Cóż, w każdym razie karma i tym razem nie zawodziła. W pustym korytarzu nie było ani skraweczku śladu Gwenny. Chociaż brak krwi czy włosów można było koniec końców uznać za dobry znak. Czyli po prostu była gdzie indziej.
Niedane nam było jednak kontynuować tych poszukiwań, które stały się nawet znośne, gdy dryblas przestał mielić ozorem. Zamiast tego znienacka tym razem my staliśmy się lądowiskiem dla niespodziewanych obiektów latających. Ten labirynt chyba lubi oglądać upadających ludzi. Sapnąłem, gdy co prawda stosunkowo lekka dziewczyna spadła na mnie z całym swoim impetem. Oczywiście padliśmy z głuchym uderzeniem na ziemię, a mój znokautowany wcześniej pięścią obojczyk po raz kolejny odezwał się tępym pulsowaniem. Jedyną satysfakcję niósł fakt, że troglodyta też kimś oberwał. Zanim zdołałem zebrać myśli i upewnić się, że nie połamałem różdżki zaradne dziewczę, którego twarzy absolutnie nie kojarzyłem przestało przygniatać mnie swoim ciężarem. Aby nie pozostawać dłużej w pozycji parterowej również dźwignąłem się do góry, a moje biedne, nadużywane dziś stawy kolanowe jęknęły głucho. Dopiero wtedy zauważyłem, kim była druga osoba i z całą przykrością musiałem stwierdzić, że jej parszywa gęba była mi znana. Co więcej, ani trochę nie dziwiła mnie jej obecność tutaj. Nie zdążyłem jednak wyrazić swojej radości na jego widok, bo moją uwagę przykuły słowa nieznajomej. To oraz dziwne gwałtowne obniżenie się temperatury o kilka stopni. Mój aurorski zmysł zapiszczał ostro niczym alarm przeciwpożarowy. Coś było na rzeczy.
- Chyba nie zdążymy – mruknąłem wbijając spojrzenie w koniec korytarza w napięciu oczekując, co też może się pojawić.
Niedane nam było jednak kontynuować tych poszukiwań, które stały się nawet znośne, gdy dryblas przestał mielić ozorem. Zamiast tego znienacka tym razem my staliśmy się lądowiskiem dla niespodziewanych obiektów latających. Ten labirynt chyba lubi oglądać upadających ludzi. Sapnąłem, gdy co prawda stosunkowo lekka dziewczyna spadła na mnie z całym swoim impetem. Oczywiście padliśmy z głuchym uderzeniem na ziemię, a mój znokautowany wcześniej pięścią obojczyk po raz kolejny odezwał się tępym pulsowaniem. Jedyną satysfakcję niósł fakt, że troglodyta też kimś oberwał. Zanim zdołałem zebrać myśli i upewnić się, że nie połamałem różdżki zaradne dziewczę, którego twarzy absolutnie nie kojarzyłem przestało przygniatać mnie swoim ciężarem. Aby nie pozostawać dłużej w pozycji parterowej również dźwignąłem się do góry, a moje biedne, nadużywane dziś stawy kolanowe jęknęły głucho. Dopiero wtedy zauważyłem, kim była druga osoba i z całą przykrością musiałem stwierdzić, że jej parszywa gęba była mi znana. Co więcej, ani trochę nie dziwiła mnie jej obecność tutaj. Nie zdążyłem jednak wyrazić swojej radości na jego widok, bo moją uwagę przykuły słowa nieznajomej. To oraz dziwne gwałtowne obniżenie się temperatury o kilka stopni. Mój aurorski zmysł zapiszczał ostro niczym alarm przeciwpożarowy. Coś było na rzeczy.
- Chyba nie zdążymy – mruknąłem wbijając spojrzenie w koniec korytarza w napięciu oczekując, co też może się pojawić.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zza korytarza labiryntu wyłoniła się ciemna, zakapturzona postać wyłoniła się zza ściany, przywołując wszystkie strachy należące do Crispina, Benjamina i Alice. Temperatura spadała, dookoła robiło się coraz zimniej i była to ewidentnie zasługa tego stworzenia. Ciemna szata dementora sunęła po podłodze labiryntu. Czy uda Wam się dogadać i pozbierać tak szybko aby go zaatakować? A może zacząć uciekać? Wybór należy do Was, ale powinien być szybki bo potencjalny napastnik zbliża się coraz bardziej, prawdopodobnie z zamiarem wyssania Waszych dusz albo czegoś równie przyjemnego.
//Możecie spróbować rzucić kostką na Expecto Patronum i sprawdzić czy osiągniecie wymagane ST (wystarczy jedno poprawnie wykonane zaklęcie). Jeżeli ktoś chce uciekać może rzucić kostką k6 aby zobaczyć, czy nie sparaliżował go strach//
//Możecie spróbować rzucić kostką na Expecto Patronum i sprawdzić czy osiągniecie wymagane ST (wystarczy jedno poprawnie wykonane zaklęcie). Jeżeli ktoś chce uciekać może rzucić kostką k6 aby zobaczyć, czy nie sparaliżował go strach//
Zanim Wright zdążył nacieszyć się towarzystwem psa, który jeździł Błędnym Rycerzem (i dość często wracał na kanapę swojego pana) cała radość z tego przypadkowego spotkania nagle uleciała gdzieś w powietrze, jak Ognista Whisky z rozbitej na głowie wroga butelki. Wesołość, podekscytowanie, nawet pełen zniecierpliwienia niepokój i troska o Gwenny stały się nagle uczuciami obcymi, odległymi, zamkniętymi za szarą mgłą, wypełniającą korytarz labiryntu coraz szczelniej. Utrudniała ona oddychanie, zebranie myśli, podejmowanie decyzji - coś jednak Ben zrobić musiał. I to jak najszybciej, bo z półmroku wyłaniała się zakapturzona postać. Zawadiacki uśmiech całkowicie zniknął z brodatej twarzy Jaimie'go, usta zacisnęły się mocno a dłoń, w której trzymał różdżkę, zadrżała.
Ciężko było przypomnieć sobie jakiekolwiek dobre wspomnienie i gdyby wycieczka do labiryntu odbyła się chociaż kilka tygodni wcześniej, Ben nie posiadałby w głowie żadnego światełka, pozwalającego na chociażby próbę wywołania patronusa. Na szczęście w wyobraźni posiadał bardzo świeże wspomnienie czyjegoś śmiechu, niskiego tonu, porannego zdezorientowania, zapachu wody kolońskiej, ognistej, dotyku lodowatych rąk i kpiącego spojrzenia, wwiercającego się w Bena przy każdym przypadkowym zetknięciu ciał. Przywołanie w myślach profilu Percivala nie było łatwe, zwłaszcza, gdy całe życie wydawało się nagle bezsensownie smutne, ale starał się z całych sił, by wszystkie wspomnienia związane z Nottem jak najjaśniej rozkwitły w jego głowie.
- Expecto Patronum - powiedział zdecydowanie, czekając na ratunek...albo jego brak.
Ciężko było przypomnieć sobie jakiekolwiek dobre wspomnienie i gdyby wycieczka do labiryntu odbyła się chociaż kilka tygodni wcześniej, Ben nie posiadałby w głowie żadnego światełka, pozwalającego na chociażby próbę wywołania patronusa. Na szczęście w wyobraźni posiadał bardzo świeże wspomnienie czyjegoś śmiechu, niskiego tonu, porannego zdezorientowania, zapachu wody kolońskiej, ognistej, dotyku lodowatych rąk i kpiącego spojrzenia, wwiercającego się w Bena przy każdym przypadkowym zetknięciu ciał. Przywołanie w myślach profilu Percivala nie było łatwe, zwłaszcza, gdy całe życie wydawało się nagle bezsensownie smutne, ale starał się z całych sił, by wszystkie wspomnienia związane z Nottem jak najjaśniej rozkwitły w jego głowie.
- Expecto Patronum - powiedział zdecydowanie, czekając na ratunek...albo jego brak.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
Ziąb stawał się coraz bardziej przenikliwy. Alice, mimo dwóch warstw ubioru zrobiło się naprawdę zimno, i co gorsza, nie rozumiała, co jest tego przyczyną. Pojęła to dopiero po chwili, kiedy ujrzała sunącą w ich kierunku istotę – odzianą w poszarpany płaszcz, jakby unoszącą się w powietrzu, wydającą z siebie przeciągły świst. Choć nigdy wcześniej nie spotkała na swojej drodze dementora, słyszała o tych paskudnych stworzeniach. Im bliżej się znajdowało, tym dziwniej się czuła, a w jej myślach zaczęły pojawiać się nieprzyjemne wspomnienia z bliższej lub dalszej przeszłości. W jej życiu nie było szczególnie traumatycznych zdarzeń, ale i tak bliskość dementora wpędzała ją w poczucie zwątpienia i beznadziei, a różdżka w jej dłoni drżała. Och, jak żałowała, że nie potrafi wyczarować cielesnego patronusa, nigdy nie była zbyt dobra w tego typu magii i parę prób jej użycia skończyło się tylko wyczarowaniem srebrnej mgiełki...
Gdyby była tutaj sama, jej położenie prezentowałoby się dużo gorzej, mogłaby jedynie próbować ratować się ucieczką, ale na szczęście jeden z towarzyszących jej czarodziejów potrafił przywołać patronusa. Tylko czy to wystarczy, żeby przegonić dementora? I co, jeśli było ich więcej? Zdecydowanie nie chciała w tym labiryncie stracić swojej duszy. Musiał istnieć jakiś sposób, żeby oddalić się od tego przerażającego stwora (stworów?).
Naprawdę powinni stąd wiać, choć czy inne korytarze będą bezpieczniejsze? Zaczęła się powoli wycofywać, ale tak, żeby nie stracić z oczu mężczyzn, jednocześnie gotowa, by przyspieszyć, gdyby zza rogu wysunęli się kolejni dementorzy.
Gdyby była tutaj sama, jej położenie prezentowałoby się dużo gorzej, mogłaby jedynie próbować ratować się ucieczką, ale na szczęście jeden z towarzyszących jej czarodziejów potrafił przywołać patronusa. Tylko czy to wystarczy, żeby przegonić dementora? I co, jeśli było ich więcej? Zdecydowanie nie chciała w tym labiryncie stracić swojej duszy. Musiał istnieć jakiś sposób, żeby oddalić się od tego przerażającego stwora (stworów?).
Naprawdę powinni stąd wiać, choć czy inne korytarze będą bezpieczniejsze? Zaczęła się powoli wycofywać, ale tak, żeby nie stracić z oczu mężczyzn, jednocześnie gotowa, by przyspieszyć, gdyby zza rogu wysunęli się kolejni dementorzy.
The member 'Alice Elliott' has done the following action : rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Powiedzieć, że było to dla mnie duże zaskoczenie byłoby wierutnym kłamstwem. W końcu w jakiś nie do końca jasny dla mnie sposób udało mi się całkiem przyzwoicie zdać egzaminy i otrzymać licencję aurora. Nigdy walka ze złem nie była moim powołaniem, zwłaszcza, że zdradzałem wyraźne ciągotki ku magii, z którą miałem walczyć. Jednak praca w terenie prędzej czy później daje swój plon. Jeśli już raz działało się w terenie to bezwiednie mózg przestawiał się na instynkt. Im więcej misji tym ten zmysł bardziej się rozwijał. Znalazło to swoje zastosowanie właśnie w tym momencie, gdy zza zakrętu pokazał się dementor. Obrzydliwa kreatura niosąca ze sobą jedynie zniszczenie. Kilka razy odwiedziłem Azkaban w celu odprowadzenia lub zabrania więźniów i było to jedno z najgorszych doświadczeń w życiu. Teraz wcale nie było lepiej. Półmrok korytarzy sprawiał ponure wrażenie, a pojawienie się tego stwora wydobywało na zewnątrz wszystkie skrzętnie chowane lęki. Fakt, że Gwenny jest gdzieś tam, a my nie możemy jej znaleźć sprawiał, że powietrze nie chciało wpadać do moich płuc. Wszystko nagle stało się przygnębiające i niesprawiedliwe. Przed oczyma stanął mi obraz wiotkiego ciała Luny, z którego uchodziło żyć, a ja bez problemu przypomniałem sobie pragnienie, aby i z siebie je wydobyć. Zacisnąłem palce na różdżce i dopiero wtedy przypomniałem sobie, że cały czas mam ją przy sobie. Przecież miałem patronusa. Miałem swoją łanię.
Jednak tym razem troglodyta okazał się posiadać większą odporność na destrukcyjną stronę obecności dementora. Udało mu się zebrać w sobie i rzucić zaklęcie. Przyglądałem się jak jego srebrzysty obrońca wyskakuje z końca różdżki w kierunku niepokojącego nas monstra. Wierzyłem, że sobie z nim poradzi, przez co mięśniak zyskał trochę w moich oczach. Mimo wszystko skupiłem się na odnalezieniu w kufrze pełnym smętnych myśli odpowiedniego wspomnienia, gdyby okazało się, że będzie potrzebna większa pomoc. Adrenalina szumiała mi w głowie, a palce zaciskały się kurczowe na drewnie. Salzarze, do jasnej cholery, niech chociaż coś się dzisiaj uda.
Jednak tym razem troglodyta okazał się posiadać większą odporność na destrukcyjną stronę obecności dementora. Udało mu się zebrać w sobie i rzucić zaklęcie. Przyglądałem się jak jego srebrzysty obrońca wyskakuje z końca różdżki w kierunku niepokojącego nas monstra. Wierzyłem, że sobie z nim poradzi, przez co mięśniak zyskał trochę w moich oczach. Mimo wszystko skupiłem się na odnalezieniu w kufrze pełnym smętnych myśli odpowiedniego wspomnienia, gdyby okazało się, że będzie potrzebna większa pomoc. Adrenalina szumiała mi w głowie, a palce zaciskały się kurczowe na drewnie. Salzarze, do jasnej cholery, niech chociaż coś się dzisiaj uda.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaklęcie Bena powiodło się i potężny ogier w kilka chwil odpędził dementora, lecz miast zniknąć lub rozpłynąć się, zaatakował swego właściciela. Ben, niestety nie miałeś szans, mimo swej masy, w starciu z tak potężnym i zmaterializowanym zwierzęciem. Przewróciłeś się prosto na Alice. Oboje straciliście przytomność.
Vasyl i Crispin, próbowaliście się bronić? Uciekać? Stworzenie i tak was dopadło, zaatakowało kopytami stając dęba i, gdy przewróciliście się, nie ustępowało. Towarzyszył temu jedynie ból, który w końcu ustąpił, gdy zapadła ciemność.
|tracicie przytomność, piszecie tutaj
Vasyl i Crispin, próbowaliście się bronić? Uciekać? Stworzenie i tak was dopadło, zaatakowało kopytami stając dęba i, gdy przewróciliście się, nie ustępowało. Towarzyszył temu jedynie ból, który w końcu ustąpił, gdy zapadła ciemność.
|tracicie przytomność, piszecie tutaj
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
W głębi labiryntu
Szybka odpowiedź