Główna Sala
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Główna Sala
Centralny punkt ogromnej sali stanowi drewniana konstrukcja idealnie nadająca się na scenę. Do kamiennych ścian dosunięte są podłużne stoły, na których pyszni się rozmaite jedzenie. Począwszy od dyniowych pasztecików, poprzez szynkę z psidwaka i umiłowane przez gości z zaświatów sery pleśniowe, a skończywszy na galaretkach w kształcie gałki ocznej smoka. Nie mogło również zabraknąć napoi wyskokowych – aczkolwiek najlepiej zachować daleko idącą ostrożność, bowiem plotka głosi, że pośród karafek z winem stoi również kilka butelek alkoholi na bazie krwi.
Wysoko ponad głowami gości unosi się morze dyń, w których znajdują się świeczki rozświetlające pomieszczenie. Pomimo tego w sali panuje klimatyczny półmrok.
Tańczyć można na samym środku sali - na prowizorycznym parkiecie. Jeśli się zmęczysz, wystarczy znaleźć jakieś wolne krzesło pośród tych stojących przy stołach.
Wysoko ponad głowami gości unosi się morze dyń, w których znajdują się świeczki rozświetlające pomieszczenie. Pomimo tego w sali panuje klimatyczny półmrok.
Tańczyć można na samym środku sali - na prowizorycznym parkiecie. Jeśli się zmęczysz, wystarczy znaleźć jakieś wolne krzesło pośród tych stojących przy stołach.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:58, w całości zmieniany 1 raz
Przez drzwi frontowe opuszczonego teatru przeszedł nieco spóźniony, już od wejścia obejmując wzrokiem całe pomieszczenie. Nikt nie spostrzegł jego wejścia; jeżeli już któryś z gości siedzących na widowni odwrócił głowę w jego kierunku, to ze względu na skrzypiące drzwi. Nic w tym dziwnego, w końcu był duchem i zarazem kapitanem Latającego Holendra. Dzięki zaklęciom nie słychać było jego kroków, co więcej - sprawiał wrażenie, jakby lewitował. Wydawał się również nieco blady i przezroczysty, jednak nie mógł przechodzić przez ściany czy osoby, z czego się właściwie cieszył. Spodziewał się, że po przedstawieniu przyjdzie czas na bal, a jak miałby tańczyć, kiedy jego dłonie przenikałyby ciało partnerki?
Ciemność sali mu nie przeszkadzała, jednakże potrzebował chwili, zanim jego oczy zaczęły się przyzwyczajać do ciemności. Ruszył przed siebie, szukając miejsca, aby usiąść. Nie chciał się przepychać do przodu, nie widział takiej potrzeby; poza tym spóźnił się, więc powinien usiąść z tyłu. Wybrał sobie ostatni rząd, w którym zajął jedno z wolnych miejsc. Był wystarczająco wysoki, by widzieć dobrze scenę, a to chyba było w tym momencie kluczowe. Rozgląda się wokoło, póki przedstawienie nie zaczęło się na dobre i widzi syrenę siedzącą w fotelu, nonszalancko palącą papierosa. Co jakiś czas z jej ust wydostawała się ledwo widoczna chmura dymu i znikała pod sufitem. Skłamałby, mówiąc, że nie przyciągnęła jego uwagi. Zaraz obok niej siedziała Śmierć i Selwyn zaczął podejrzewać, że zapewne przyszli razem na przyjęcie. To był jeden z nielicznych powodów, dla których zdarzało mu się żałować swojego stylu życia; gdy wracał do Londynu i dowiadywał się o jakiś wydarzeniach, ślubach, przyjęciach, pogrzebach, zazwyczaj przychodził sam, zachodząc w głowę czy, a jeśli tak, to jak wielu zna gości. Westchnął cicho i zaczął kręcić swoim hakiem zastępującym dłoń, wykręcając i wkręcając go ponownie.
Ciemność sali mu nie przeszkadzała, jednakże potrzebował chwili, zanim jego oczy zaczęły się przyzwyczajać do ciemności. Ruszył przed siebie, szukając miejsca, aby usiąść. Nie chciał się przepychać do przodu, nie widział takiej potrzeby; poza tym spóźnił się, więc powinien usiąść z tyłu. Wybrał sobie ostatni rząd, w którym zajął jedno z wolnych miejsc. Był wystarczająco wysoki, by widzieć dobrze scenę, a to chyba było w tym momencie kluczowe. Rozgląda się wokoło, póki przedstawienie nie zaczęło się na dobre i widzi syrenę siedzącą w fotelu, nonszalancko palącą papierosa. Co jakiś czas z jej ust wydostawała się ledwo widoczna chmura dymu i znikała pod sufitem. Skłamałby, mówiąc, że nie przyciągnęła jego uwagi. Zaraz obok niej siedziała Śmierć i Selwyn zaczął podejrzewać, że zapewne przyszli razem na przyjęcie. To był jeden z nielicznych powodów, dla których zdarzało mu się żałować swojego stylu życia; gdy wracał do Londynu i dowiadywał się o jakiś wydarzeniach, ślubach, przyjęciach, pogrzebach, zazwyczaj przychodził sam, zachodząc w głowę czy, a jeśli tak, to jak wielu zna gości. Westchnął cicho i zaczął kręcić swoim hakiem zastępującym dłoń, wykręcając i wkręcając go ponownie.
Gość
Gość
Benjamin oczywiście pojawił się w opuszczonym teatrze spóźniony o przysłowiowy nokturnowy kwadrans, wystarczający akurat na rozpętanie prywatnego przygotowania do bankietu odpowiedniego kalibru. Wspomożenie się Ognistą przed obcowaniem z Duchami było niezbędnym elementem tego magicznego wieczoru, a że ostatnio poskramianie alkoholu przychodziło Jaimiemu z sztubacką trudnością (czyżby powracał nie tylko w ramiona dawnego przyjaciela ale i miernych, nastoletnich umiejętności?), to opróżnienie półlitrowej butelki zajęło mu więcej, niż przewidywał. Przymuszony nieustępliwością czasu dość niechlujnie narzucił na siebie marynarski strój - bardzo nieodpowiedni jak na dość chłodny koniec października - poprawił marynarską czapkę i szybko teleportował się w pobliżu nokturnowego gmaszyska, w którym miał dzisiaj doznać katharsis.
Światła pogasły, na scenie kręciły się jakieś zmory, Milburga (rozpoznał ten uroczy głosik od pierwszego tonu) wyła, ale Ben niestrudzenie pozostawał ślepy i głuchy na emocje płynące z centrum artystycznej apokalipsy, mało kulturalnie przeciskając się pomiędzy usadzonymi gośćmi. Potrącił barkiem siedzącego Daniela i rozdzwonił ozdóbki u stroju ślicznego błazna, na którego zapatrzył się w półmroku odrobinę za długo, prawie lądując telemarkiem na podłodze. Na szczęście uniknął kompromitacji i dotarł do pierwszego rzędu, rozsiadając się wygodnie na jedynym pustym krzesełku. Założył ręce na piersi i oddał się kontemplacji baśniowemu przedstawieniu. Część opowieści znał w niemoralniejszej wersji od Nokturnowych gawędziarzy, część pozostawała dla niego nowością. Na historię o włochatym sercu zareagował wręcz nostalgią, ale na następnej części tryptyku niemalże przysnął, wracając do żywych dopiero w momencie, w którym drewniane krzesełko zaczęło pod nim niepokojąco drżeć. Zdecydował się więc opuścić pierwszy front bitwy o przeżycia artystyczne i ruszył w ponowną wędrówkę w drugą stronę, tym razem mrucząc nawet jakieś pachnące Ognistą przepraszam w kierunku Allison, której prawie nadepnął na stópkę. Dzięki słabemu światełku, oznaczającemu rozpoczynający się za nimi trzeci akt, zdołał w półmroku dojrzeć syreni ogon..oraz uroczą buzię śmierci. Buzię tak charakterystyczną, że nawet z grubą warstwą makijażu rozpoznał w mrocznym jegomościu Orpheusa. Coś dziwnego zadziało się gdzieś pomiędzy sercem a podbrzuszem a Ben od razu skierował kroki w tamtą stronę, starając się nie zrzucić z krzesełek uroczego dziewczątka. Usiadł po drugiej stronie paniczyka Baheire, uśmiechając się do niego w półmroku nieco wyzywająco, jednocześnie tracąc zainteresowanie zapierającym dech w piersiach spektaklem. Dopiero po zakończeniu widowiska zaklaskał jako pierwszy, nachylając się do Orpheusa. - Wspaniałe. Poruszające. Ale o co właściwie chodziło? - spytał bardzo głośno, trudnym do sklasyfikowania tonem. Albo faktycznie był kompletnym idiotą albo jego ironia sięgała wyżyn (nizin) nokturnowego bruku. - Świetnie wyglądasz. Przestraszyłbym się ciebie w ciemnej uliczce - dodał już z jawną kpiną (wiedział przecież jak smukłe jest jego ciało), szepcząc owe wyznanie prosto do ucha Orpheusa, przez co musiał nachylić się ku niemu jeszcze bardziej.
Światła pogasły, na scenie kręciły się jakieś zmory, Milburga (rozpoznał ten uroczy głosik od pierwszego tonu) wyła, ale Ben niestrudzenie pozostawał ślepy i głuchy na emocje płynące z centrum artystycznej apokalipsy, mało kulturalnie przeciskając się pomiędzy usadzonymi gośćmi. Potrącił barkiem siedzącego Daniela i rozdzwonił ozdóbki u stroju ślicznego błazna, na którego zapatrzył się w półmroku odrobinę za długo, prawie lądując telemarkiem na podłodze. Na szczęście uniknął kompromitacji i dotarł do pierwszego rzędu, rozsiadając się wygodnie na jedynym pustym krzesełku. Założył ręce na piersi i oddał się kontemplacji baśniowemu przedstawieniu. Część opowieści znał w niemoralniejszej wersji od Nokturnowych gawędziarzy, część pozostawała dla niego nowością. Na historię o włochatym sercu zareagował wręcz nostalgią, ale na następnej części tryptyku niemalże przysnął, wracając do żywych dopiero w momencie, w którym drewniane krzesełko zaczęło pod nim niepokojąco drżeć. Zdecydował się więc opuścić pierwszy front bitwy o przeżycia artystyczne i ruszył w ponowną wędrówkę w drugą stronę, tym razem mrucząc nawet jakieś pachnące Ognistą przepraszam w kierunku Allison, której prawie nadepnął na stópkę. Dzięki słabemu światełku, oznaczającemu rozpoczynający się za nimi trzeci akt, zdołał w półmroku dojrzeć syreni ogon..oraz uroczą buzię śmierci. Buzię tak charakterystyczną, że nawet z grubą warstwą makijażu rozpoznał w mrocznym jegomościu Orpheusa. Coś dziwnego zadziało się gdzieś pomiędzy sercem a podbrzuszem a Ben od razu skierował kroki w tamtą stronę, starając się nie zrzucić z krzesełek uroczego dziewczątka. Usiadł po drugiej stronie paniczyka Baheire, uśmiechając się do niego w półmroku nieco wyzywająco, jednocześnie tracąc zainteresowanie zapierającym dech w piersiach spektaklem. Dopiero po zakończeniu widowiska zaklaskał jako pierwszy, nachylając się do Orpheusa. - Wspaniałe. Poruszające. Ale o co właściwie chodziło? - spytał bardzo głośno, trudnym do sklasyfikowania tonem. Albo faktycznie był kompletnym idiotą albo jego ironia sięgała wyżyn (nizin) nokturnowego bruku. - Świetnie wyglądasz. Przestraszyłbym się ciebie w ciemnej uliczce - dodał już z jawną kpiną (wiedział przecież jak smukłe jest jego ciało), szepcząc owe wyznanie prosto do ucha Orpheusa, przez co musiał nachylić się ku niemu jeszcze bardziej.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cichy, skryty i milczący. Mógł wyglądać ponuro, budzić niepokój równie bardzo, co poprzebierane w mniej lub bardziej dziwaczne stroje postacie. Szedł z tyłu, rozważał, myślał, nieustannie wszystko obserwując. Wiele rzeczy psuł. Stanowczo zbyt wiele. Teraz zrozumiał, że zazdrości Vincentowi siły na to, by zachowywać się i roztaczać wokół siebie aurę pozytywnych emocji. On tak nie potrafił, był wyłącznie niezadowolony, jego spojrzenie mogło wyrażać co najwyżej zdenerwowanie i spięcie. Zatknięte w rozszerzonych, łapczywie pochłaniających skąpe światło źrenicach, które śledziły każdy ruch, jaki tylko zdołały wyłapać w swoim zasięgu. Biernie we wszystkim uczestniczył, nie kwestionował, nie dopowiadał. Kiedy Vincent wskazał im miejsce, bez słowa ruszył za resztą i usiadł. Postanowił czekać na przedstawienie - w końcu czy nie przyszedł tu właśnie dla niego? Ledwo odczuwalna satysfakcja kazała mu się rozluźnić, odgonić myśli od dręczących go w tym momencie rzeczy. Mimo tego, musiał przyznać, że naprawdę zdołał się ucieszyć. Polly uśmiechnęła się. To dobrze, że nie musiał oglądać jej poważnej twarzy, która sprawiała wrażenie, jakby dziewczyna chciała najszybciej się stąd wydostać. Zapewnił, że przedstawienie się im spodoba i nadal miał nadzieję, że prędzej czy później i jemu poprawi się nastrój. Nie przeszkadzał mu fakt wyróżniania się na tle przygotowanych kreacji - przebrania nie pasowały do niego, czułby się jak zwyczajny idiota.
- W tym się z tobą zgodzę, wuju - powiedział, nawet nie musząc wysilać się do wykreowania uśmiechu. Usta ugięły się same, a twarz nieco rozluźniła. Postanowił zagłębić się w oczekiwaniu na to, co miało ich czekać - aktorów, scenę, wszystko, co miało się właśnie przed nimi rozegrać. Chciał, aby przedstawienie spodobało się Polly; momentami spoglądał na nią kątem oka, jakby chcąc sprawdzić jej reakcje na poszczególne wydarzenia. Zaczęło się. Z ogólnego podziwu i uwagi podzielonej dla sztuki, wyrwało go bolesne zderzenie, które rozniosło się dookoła promieniującym bólem. Syknął, usiłując stłumić wściekłość, która znalazła ujście jedynie w rzuconym przez zaciśnięte zęby przekleństwie. Jakiś cholerny palant, właśnie niknący mu przed oczami, postanowił rozpychać się między wszystkimi i wszystkim. Zdekoncentrowany i przez większą część czasu wściekły, potem na nowo zagłębił się w wystawianej sztuce. Była tam. Wiedział, że będzie - zastanawiał się, czy również go widziała, czy pamiętała, czy jeszcze kiedyś zdołają się zobaczyć. Wizje, które malowały się przed oczami były przerażające, lecz nie umiał oderwać od nich wzroku, zatapiając się w nich i cicho celebrując, czy to z odbiorczej satysfakcji, zmieszanej z emocjami odczuwanymi niemal z każdą chwilą, ogarniając ciało delikatnym dreszczem. Ale z drugiej strony rodzi się wątpliwość. Krew. To wszystko. Odwołał się do swoich zapewnień, spoglądając to na Polly, to na Vincenta. Zdawało się, że chce coś powiedzieć, lecz złączone ze sobą wargi nie uroniły przy tym ani słowa. Czekał.
- W tym się z tobą zgodzę, wuju - powiedział, nawet nie musząc wysilać się do wykreowania uśmiechu. Usta ugięły się same, a twarz nieco rozluźniła. Postanowił zagłębić się w oczekiwaniu na to, co miało ich czekać - aktorów, scenę, wszystko, co miało się właśnie przed nimi rozegrać. Chciał, aby przedstawienie spodobało się Polly; momentami spoglądał na nią kątem oka, jakby chcąc sprawdzić jej reakcje na poszczególne wydarzenia. Zaczęło się. Z ogólnego podziwu i uwagi podzielonej dla sztuki, wyrwało go bolesne zderzenie, które rozniosło się dookoła promieniującym bólem. Syknął, usiłując stłumić wściekłość, która znalazła ujście jedynie w rzuconym przez zaciśnięte zęby przekleństwie. Jakiś cholerny palant, właśnie niknący mu przed oczami, postanowił rozpychać się między wszystkimi i wszystkim. Zdekoncentrowany i przez większą część czasu wściekły, potem na nowo zagłębił się w wystawianej sztuce. Była tam. Wiedział, że będzie - zastanawiał się, czy również go widziała, czy pamiętała, czy jeszcze kiedyś zdołają się zobaczyć. Wizje, które malowały się przed oczami były przerażające, lecz nie umiał oderwać od nich wzroku, zatapiając się w nich i cicho celebrując, czy to z odbiorczej satysfakcji, zmieszanej z emocjami odczuwanymi niemal z każdą chwilą, ogarniając ciało delikatnym dreszczem. Ale z drugiej strony rodzi się wątpliwość. Krew. To wszystko. Odwołał się do swoich zapewnień, spoglądając to na Polly, to na Vincenta. Zdawało się, że chce coś powiedzieć, lecz złączone ze sobą wargi nie uroniły przy tym ani słowa. Czekał.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W pomieszczeniu ponownie zapanował półmrok. Krzesła stoją w pobliżu stołów, a na środku sali można już tańczyć.
Jeśli ktoś nie zdążył jeszcze dołączyć, może napisać w poście, że widział przedstawienie. Zachęcamy do przybycia również osoby, które nie zapisały się w temacie wydarzenia.
Od tego momentu na drewnianej scenie występuje na zmianę Milburga Dolohov oraz zespół Veritaserum.
Jeśli ktoś przez przypadek nadzieje się na jakąś dekorację, zawsze może zwrócić się o pomoc do Cassandry Vablatsky.
Bernadette Dairine Bott dorabia sobie jako kelnerka.
Jeśli ktoś nie zdążył jeszcze dołączyć, może napisać w poście, że widział przedstawienie. Zachęcamy do przybycia również osoby, które nie zapisały się w temacie wydarzenia.
Od tego momentu na drewnianej scenie występuje na zmianę Milburga Dolohov oraz zespół Veritaserum.
Jeśli ktoś przez przypadek nadzieje się na jakąś dekorację, zawsze może zwrócić się o pomoc do Cassandry Vablatsky.
I show not your face but your heart's desire
Pojawiła się na miejscu krótko przed rozpoczęciem przedstawienia, co, biorąc pod uwagę jej nieznajomość okolic Nokturnu, i tak mogło zakrawać na cud. Bo trochę trwało, zanim w odmętach obskurnej, wąskiej i ponurej uliczce, w której zapewne pleniły się liczne zakazane praktyki, namierzyła właściwy budynek. Po drodze niektórzy zerkali ukradkiem na jej kostium; Alice zdecydowała się na założenie podniszczonych ubrań pochlapanych sztuczną krwią i odpowiedniego makijażu, mających upodobnić ją do ożywionego trupa. Spędziła dobrych parę godzin na starannej charakteryzacji, nieźle się przy tym bawiąc i wspominając czasy, kiedy będąc w Ameryce, jako dziecko w przebraniu chodziła z innymi dziećmi od drzwi do drzwi, prosząc o słodycze. Jako młoda czarownica mogła robić sobie kostiumy, które budziły zazdrość i podziw wśród kolegów. W końcu mugole również lubili to święto, nawet jeśli dla nich miało ono inny charakter niż dla czarodziejów. Na wierzchu dłoni wymalowała sobie natomiast znak rogogona, mimo braku talentu plastycznego starając się odwzorować postać smoka na skórze.
Tak przygotowana, mogła pojawić się w starym teatrze, który również został starannie udekorowany na odbywające się tu wydarzenie. Zanim weszła do środka, rozejrzała się dwa razy. Mimo jej niechęci do Nokturnu (i niewątpliwej niechęci jego mieszkańców do takich zmugolszczonych prawie-szlam jak ona), to po prostu kolejna przygoda, prawda?
W sali tłoczyło się już sporo poprzebieranych w rozmaite stroje czarodziejów, przy których jej własny, w świecie mugoli zapewne budzący uznanie, wyglądał raczej zwyczajnie i nie wyróżniał się jakoś szczególnie. Usiadła na jednym z nielicznych już wolnych miejsc, jednocześnie próbując wyłowić w tym tłumie jakąś znajomą sylwetkę, co jednak, biorąc pod uwagę przebrania, nie należało do łatwych zadań.
Zapowiadający rozpoczęcie przedstawienia mężczyzna kogoś jej przypominał (czy to nie ten koleś, który kiedyś wpakował jej się pod koła, a potem zaciągnął do mugolskiego klubu?), ale zanim zdążyła go rozpoznać z większą pewnością, zaczął się spektakl. Znakomicie uświetniony nie tylko kunsztem aktorów, ale i magią, którą niewątpliwie posługiwali się, by lepiej oddać niesamowite efekty. I choć Alice zawsze wolała kino niż teatr, musiała przyznać, że halloweenowy tryptyk wywarł na niej spore wrażenie, a atmosfera panująca w pomieszczeniu podczas spektaklu odpowiednio oddziaływała na jej emocje i trzymała w napięciu. W końcu jednak przedstawienie dobiegło końca, kurtyna ponownie odgrodziła scenę od reszty pomieszczenia, a pogrążona w półmroku sala została przygotowana do dalszej zabawy.
Alice krążyła więc między czarodziejami, szukając jakichś w miarę normalnych przekąsek (niektóre sprawiały wrażenie, jakby mogły w nich gustować wyłącznie jakieś podejrzane stwory spod ciemnej gwiazdy) oraz, oczywiście, towarzystwa, z którym mogłaby spędzić ten wieczór. Wydawało jej się, że gdzieś mignęły jej sylwetki Daniela i Vincenta, ale może to tylko przywidzenie? W końcu nie spodziewała się ich ujrzeć w takim miejscu.
/Jak coś, można mnie zaczepiać!
Tak przygotowana, mogła pojawić się w starym teatrze, który również został starannie udekorowany na odbywające się tu wydarzenie. Zanim weszła do środka, rozejrzała się dwa razy. Mimo jej niechęci do Nokturnu (i niewątpliwej niechęci jego mieszkańców do takich zmugolszczonych prawie-szlam jak ona), to po prostu kolejna przygoda, prawda?
W sali tłoczyło się już sporo poprzebieranych w rozmaite stroje czarodziejów, przy których jej własny, w świecie mugoli zapewne budzący uznanie, wyglądał raczej zwyczajnie i nie wyróżniał się jakoś szczególnie. Usiadła na jednym z nielicznych już wolnych miejsc, jednocześnie próbując wyłowić w tym tłumie jakąś znajomą sylwetkę, co jednak, biorąc pod uwagę przebrania, nie należało do łatwych zadań.
Zapowiadający rozpoczęcie przedstawienia mężczyzna kogoś jej przypominał (czy to nie ten koleś, który kiedyś wpakował jej się pod koła, a potem zaciągnął do mugolskiego klubu?), ale zanim zdążyła go rozpoznać z większą pewnością, zaczął się spektakl. Znakomicie uświetniony nie tylko kunsztem aktorów, ale i magią, którą niewątpliwie posługiwali się, by lepiej oddać niesamowite efekty. I choć Alice zawsze wolała kino niż teatr, musiała przyznać, że halloweenowy tryptyk wywarł na niej spore wrażenie, a atmosfera panująca w pomieszczeniu podczas spektaklu odpowiednio oddziaływała na jej emocje i trzymała w napięciu. W końcu jednak przedstawienie dobiegło końca, kurtyna ponownie odgrodziła scenę od reszty pomieszczenia, a pogrążona w półmroku sala została przygotowana do dalszej zabawy.
Alice krążyła więc między czarodziejami, szukając jakichś w miarę normalnych przekąsek (niektóre sprawiały wrażenie, jakby mogły w nich gustować wyłącznie jakieś podejrzane stwory spod ciemnej gwiazdy) oraz, oczywiście, towarzystwa, z którym mogłaby spędzić ten wieczór. Wydawało jej się, że gdzieś mignęły jej sylwetki Daniela i Vincenta, ale może to tylko przywidzenie? W końcu nie spodziewała się ich ujrzeć w takim miejscu.
/Jak coś, można mnie zaczepiać!
Światło bucha od sceny, zasłaniam palcami oczy, bo mnie to razi. Na każde dźwięki reaguję mocniej niż zdarzało mi się to wcześniej. Śledzę biegające po scenie postaci. Ich kolor, brak koloru, ich smutek i historia, którą znam, a która mimo wszystko za każdym razem na nowo mnie zaskakuje. Wkręcona w dialogi i żałosne błagania, doznaję kilku odczuć jednocześnie. Zastanawiam się, czy i mnie nie spotka coś podobnego. To romantyczne, ale wolałabym chyba żeby to się tak nie potoczyło. Moje życie. I tak wiele w nim dramatów. Jeżeli doszłaby do tego jeszcze niespełniona - albo nieodwzajemniona miłość. Och, co ja mówię, przecież czy z Danielem nie mam podobnie? Ale czy moje wobec niego uczucie jest... czymś, co możnaby było wsadzić w te kategorie, które odrywają na scenie. Ponadto, że sama już nie wiem, zaczynam już wątpić, czy on na pewno chce się mną zajmować. Przecież wcale nie musi, wcale nie sprawia nawet wrażenia kogoś takiego, kto by czerpał zadowolenie. Ja to czuje. Bo jeszcze jak spędzaliśmy dni w moim domu, i mówił, że nie zostawi mnie, że dopóki nie ma Billego, to się mną zajmie - wtedy widziałam, że nie dręczyło go nic. Później nastał inny czas, musiał isć do pracy, a mną zaczął zajmować się wujaszek. Jestem egoistką, ale nie spodobał mi sie ten pomysł z początku. Daniel miał siedzieć tylko ze mną, a nie latać, uciekać i nie wracać. Wujaszek na całe szczęście przegonił me smutne myśli i doceniałam to, że się czasami pojawia, czasami zje z nami, czasami nawet nie kłóci się z wujaszkiem. Ale czy nie porzucał mnie, czy nie zmęczył się mną? Może tak. Może to dlatego jest zdenerwowany, kiedy musi spędzić z nami cały wieczór.
Pod nasze stopy upadło serce ze sceny, zabrałam buciki ale krew i tak obryzgała me rajstopy. Trochę nie wiem jak sobie z tym poradzić, patrzę w dudniące na ziemi serducho. Nasza chwila nie trwa długo. Ktoś sięga ręką po organ i zauważam, że to aktor. Marszczę czoło, kiedy rozpruwa swe wnętrzności, by umieścić pomiędzy nimi serce. Nie obrzydza mnie może widok flaków - jestem stażystką w Mungu! Ale kiedy robi to z takim zadowoleniem, naraz zaczynaja piec mnie nadgarstki. Chowam dłonie pod stół i staram się wytrzymać, ale nerwowo pocieram palcami o blizny.
Ciemność ratuje mnie. W odróżnieniu do innych, nie czuję się nia przytłoczona, czuje się bezpiecznie. Nikt nie widzi przecież mojego zachowania - to mnie pociesza. Nakazuje sobie się ogarnąć.
W kolejnej części dostrzegam zmianę na twarzy Daniela. Nie mówię nic.
W ostatniej części ożywiam się i zaraz zasłaniam czoło, jakby to coś mogło pomóc. Dlatego, że zachowałam się dziwnie, musze wyspowiadać się wujciowi i mówię mu na ucho: - Znam tego - pokazuję na Feliksa, który zupełnie inaczej wyglada niż na naszym spotkaniu. Piję wino.
Wtedy wszystko się skończyło. Ktoś klaszcze? Jeżeli nie, ja byłabym pierwszą. Ale wujaszek na pewno mi wtóruje. I całą salą dziękujemy za występ. Spoglądam na Daniela i Wincenta. Jestem trochę bardziej sobą, niż tamtą osobą, która ich męczy od kilku tygodni.
- Jak wam się podobało? Mi się podoba bardzo, szczególnie zaś cała oprawa. Jest magicznie - trochę rozbłysły me oczy i nieco już mam lżejszy ton. Rozglądam się, czy to zasługa znajomego aktora? Gdzie on jest? Chciałabym spytać czemu to on nie zaprosił mnie na przedstawienie? - Danielu, znasz tych aktorów?
Pod nasze stopy upadło serce ze sceny, zabrałam buciki ale krew i tak obryzgała me rajstopy. Trochę nie wiem jak sobie z tym poradzić, patrzę w dudniące na ziemi serducho. Nasza chwila nie trwa długo. Ktoś sięga ręką po organ i zauważam, że to aktor. Marszczę czoło, kiedy rozpruwa swe wnętrzności, by umieścić pomiędzy nimi serce. Nie obrzydza mnie może widok flaków - jestem stażystką w Mungu! Ale kiedy robi to z takim zadowoleniem, naraz zaczynaja piec mnie nadgarstki. Chowam dłonie pod stół i staram się wytrzymać, ale nerwowo pocieram palcami o blizny.
Ciemność ratuje mnie. W odróżnieniu do innych, nie czuję się nia przytłoczona, czuje się bezpiecznie. Nikt nie widzi przecież mojego zachowania - to mnie pociesza. Nakazuje sobie się ogarnąć.
W kolejnej części dostrzegam zmianę na twarzy Daniela. Nie mówię nic.
W ostatniej części ożywiam się i zaraz zasłaniam czoło, jakby to coś mogło pomóc. Dlatego, że zachowałam się dziwnie, musze wyspowiadać się wujciowi i mówię mu na ucho: - Znam tego - pokazuję na Feliksa, który zupełnie inaczej wyglada niż na naszym spotkaniu. Piję wino.
Wtedy wszystko się skończyło. Ktoś klaszcze? Jeżeli nie, ja byłabym pierwszą. Ale wujaszek na pewno mi wtóruje. I całą salą dziękujemy za występ. Spoglądam na Daniela i Wincenta. Jestem trochę bardziej sobą, niż tamtą osobą, która ich męczy od kilku tygodni.
- Jak wam się podobało? Mi się podoba bardzo, szczególnie zaś cała oprawa. Jest magicznie - trochę rozbłysły me oczy i nieco już mam lżejszy ton. Rozglądam się, czy to zasługa znajomego aktora? Gdzie on jest? Chciałabym spytać czemu to on nie zaprosił mnie na przedstawienie? - Danielu, znasz tych aktorów?
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Ogniste występy na Pokątnej - z przypadku, mocno chaotyczne - miały swój niezaprzeczalny urok, ale to właśnie ostatni miesiąc prób wypełnił go pozytywną energią, którą odczuwał przez większą część swego życia - gdy wraz z cyrkową rodziną powtarzali nieskończoną ilość razy tę samą choreografię, szykując się do czegoś znaczącego. Do jednego z tych punktów w życiu artysty, dla którego jest w stanie niemal nie spać i pozwolić trudnemu do okiełzania nawet po tylu latach żywiołowi na oparzenie ciała... jedno, dziesiąte, setne? Przestał już liczyć, ile razy podczas prób wydarzyło się coś, przez co musiał później robić sobie okłady, by zregenerować naskórek i uśmierzyć ból. Ale przecież ta katorżnicza praca w otoczeniu tych wszystkich niesamowitych indywiduów miała na celu jedno - przygotowanie się do wielkiego dnia, podczas którego wszystko musiało być idealne. Albo na tyle nieznacznie nieidealne, że widz - najwyższy sędzia - nie wyłowi drobnej pomyłki bądź improwizacji.
Na chwilę przed tryptykiem jego emocje sięgały zenitu - znowu czuł w każdej komórce swego ciała to artystyczne podniecenie i dreszcze na przedramionach. Zza zasuniętej kotary, niewidoczny dla publiczności, obserwował dwie pierwsze części przedstawienia, przeżywając je wraz z aktorami któryś raz z kolei, ale tak naprawdę przecież po raz pierwszy, bowiem w momencie styczności z widzem wszystkie próby przestają mieć jakiekolwiek znaczenie; są tylko środkiem prowadzącym do jednego. Do chwili takiej, jak dzisiaj, gdy artysta ma ograniczoną ilość czasu oraz środków, skonfrontowaną z nieograniczoną wyobraźnią, i musi - to wynika z potrzeby rosnącej w duszy karmiącego się sztuką człowieka - oczarować innych. A przynajmniej poczuć satysfakcję, że zrobił absolutnie wszystko, co mógł.
Przyszedł czas i na niego. Na deskach sceny czuł się tak pewnie, jak dawniej. Niektórzy chyba po prostu rodzą się z predyspozycjami do publicznych wystąpień - nigdy nie odczuwał krępacji, przyzwyczajany od małego do kilkudziesięciu par oczu śledzących jego poczynania na estradzie. Rola Śmierci była sporym wyzwaniem i nie jemu oceniać, jak ostatecznie wypadł, ale sam bawił się przednio. Szczególnie, że dane mu było przemycić do wystąpienia swoje ogniste sztuczki.
Poczuł dziwną pustkę, gdy świece w dyniach rozbłysły ponownie. Być może zakręci się wokół Silvera, by umożliwił mu współpracę przy kolejnym projekcie. To byłaby miła odskocznia od nokturnowych zawirowań i powinności względem aurorów. Powrót do korzeni w najlepszym wydaniu.
Przebrał się na zapleczu, czując na sobie spojrzenie ducha tej obrażonej na wszystkich mężczyzn dzierlatki, której wyrzuty pod swoim adresem dzielnie ignorował od samego początku prób. Nie miał ochoty na jakieś wymyślne przebrania, więc w swoim kufrze odnalazł stary strój Clementa - trochę za duży i o kilka centymetrów za krótki w nogawkach, ale mniejsza o takie drobnostki. Mocno wyróżniał się w tłumie postaci, pośród dominującej czerni, bowiem narzucił na siebie cyrkowe wdzianko, których poszczególne części gryzły się ze sobą - kolorystycznie, fakturą i wzorami. Pokrył twarz białym pudrem, a usta zabarwił czymś, co na scenie wykorzystali jako sztuczną krew. Użył tego również na włosy i szyję, na której jedna z charakteryzatorek namalowała mu ranę wyglądającą tak, jakby ktoś podciął mu gardło. To by było na tyle. Wmieszał się w korowód mniejszych i większych dziwaków, ruszając w kierunku stołu, by zwilżyć usta jakimś napojem. Później spróbuje odszukać Cressidę, Mathildę, Franza oraz Orpheusa. Wziął czysty kieliszek i pochylił się nad karafkami, zastanawiając się, czego sobie nalać.
Na chwilę przed tryptykiem jego emocje sięgały zenitu - znowu czuł w każdej komórce swego ciała to artystyczne podniecenie i dreszcze na przedramionach. Zza zasuniętej kotary, niewidoczny dla publiczności, obserwował dwie pierwsze części przedstawienia, przeżywając je wraz z aktorami któryś raz z kolei, ale tak naprawdę przecież po raz pierwszy, bowiem w momencie styczności z widzem wszystkie próby przestają mieć jakiekolwiek znaczenie; są tylko środkiem prowadzącym do jednego. Do chwili takiej, jak dzisiaj, gdy artysta ma ograniczoną ilość czasu oraz środków, skonfrontowaną z nieograniczoną wyobraźnią, i musi - to wynika z potrzeby rosnącej w duszy karmiącego się sztuką człowieka - oczarować innych. A przynajmniej poczuć satysfakcję, że zrobił absolutnie wszystko, co mógł.
Przyszedł czas i na niego. Na deskach sceny czuł się tak pewnie, jak dawniej. Niektórzy chyba po prostu rodzą się z predyspozycjami do publicznych wystąpień - nigdy nie odczuwał krępacji, przyzwyczajany od małego do kilkudziesięciu par oczu śledzących jego poczynania na estradzie. Rola Śmierci była sporym wyzwaniem i nie jemu oceniać, jak ostatecznie wypadł, ale sam bawił się przednio. Szczególnie, że dane mu było przemycić do wystąpienia swoje ogniste sztuczki.
Poczuł dziwną pustkę, gdy świece w dyniach rozbłysły ponownie. Być może zakręci się wokół Silvera, by umożliwił mu współpracę przy kolejnym projekcie. To byłaby miła odskocznia od nokturnowych zawirowań i powinności względem aurorów. Powrót do korzeni w najlepszym wydaniu.
Przebrał się na zapleczu, czując na sobie spojrzenie ducha tej obrażonej na wszystkich mężczyzn dzierlatki, której wyrzuty pod swoim adresem dzielnie ignorował od samego początku prób. Nie miał ochoty na jakieś wymyślne przebrania, więc w swoim kufrze odnalazł stary strój Clementa - trochę za duży i o kilka centymetrów za krótki w nogawkach, ale mniejsza o takie drobnostki. Mocno wyróżniał się w tłumie postaci, pośród dominującej czerni, bowiem narzucił na siebie cyrkowe wdzianko, których poszczególne części gryzły się ze sobą - kolorystycznie, fakturą i wzorami. Pokrył twarz białym pudrem, a usta zabarwił czymś, co na scenie wykorzystali jako sztuczną krew. Użył tego również na włosy i szyję, na której jedna z charakteryzatorek namalowała mu ranę wyglądającą tak, jakby ktoś podciął mu gardło. To by było na tyle. Wmieszał się w korowód mniejszych i większych dziwaków, ruszając w kierunku stołu, by zwilżyć usta jakimś napojem. Później spróbuje odszukać Cressidę, Mathildę, Franza oraz Orpheusa. Wziął czysty kieliszek i pochylił się nad karafkami, zastanawiając się, czego sobie nalać.
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słońce to centrum naszej galaktyki, świeci, jest w centrum, a bez niego... Nic nie miałoby szansy trwać. Chciałam być słońcem. Nachalnie upominałam się o uwagę, bezgłośnie błagając o spojrzenie, zachwyt czy choćby drobny komentarz. Nie musiałam się o to długo prosić, zwykle przychodziło samo, chyba, że akurat siedziałam przy biurku w redakcji najsłynniejszej czarodziejskiej gazety wszech czasów. Prorok Codzienny oprócz ratunku przed byciem narzeczoną, był także czymś w rodzaju hobby, które wprowadzając więcej chaosu i nieładu do mojego życia, sprawiał, że nareszcie zaczęłam doceniać święty spokój. Na początku myślałam, że będę kimś. W końcu pochodziłam z nie byle jakiego domu, posiadałam zdolności pisarskie i urok osobisty. Najwyraźniej się przeliczyłam, bo zarabianie w tym szmatławcu nie miało nic wspólnego z moimi wcześniejszymi wyobrażeniami. Miałam być na każde zawołanie, przygotowując magicznie kawy dla wszystkich, którzy wyrazili taką chęć. Do tej pory nie miałam jeszcze swojego podpisu w artykule, a przynajmniej nie w rubryce, w której ktoś czyta wypociny dziennikarzy. Nie miałam pojęcia, za co się zabrać, żeby w końcu napisać coś, co wyniosłoby mnie na piedestały, a przynajmniej nadało mi status pełnoprawnego pracownika. Zawsze chciałam być kimś. Kimś więcej niż tylko dziewczyną od kawy, która od czasu do czasu napisze nikogo nie obchodzący artykuł.
Ale jak to zmienić? Chciałam coś zrobić, coś więcej, coś ponad moje obowiązki. Z resztą... Wracając do małego mieszkania w centrum, natknęłam się na podejrzanie ciekawy plakat dotyczący Halloweenowego przedstawienia. Nie wyglądało na coś, o czym chciałby napisać mój przełożony, ta brzydka mugolaczka czy ktokolwiek inny. Poza tym... nawet gdyby. Chciałam spróbować. Być, obejrzeć, może poznać nowych ludzi. Jasne, bardzo zabawne. Ostatnim, dlaczego wybierałam się na październikowe wydarzenie byli nowi ludzie. Byłam przekonana, że wśród widowni nie będzie nikogo prócz podejrzanego towarzystwa, z którym będę się bała zamienić choćby słowo.
Nie chciałam też, żeby ktokolwiek mnie poznał, a skoro był to bal maskowy...
Ubrana w czarną, długą do ziemi i nieco potarganą suknię, ciemne buty z ostrym szpicem, a także wysoki (okropnie brzydki) kapelusz, wcisnęłam się do kominka, by jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Ach ten niezawodny fiuu! Po dotarciu na miejsce, nasunęłam na twarz czarną maskę nakrapianą gwiazdkami, by swe dumne kroki skierować do Sali Głównej.
Zdążyłam tylko na uroczyste podziękowanie za przybycie, któremu towarzyszyły gromkie oklaski. Spóźniłam się. Ale może... Cokolwiek mająca znaczyć miła zabawa będzie równie warta opisu? Spojrzałam na zegar, znajdujący się po drugiej stronie sali. Jak mogłam pomylić godzinę? Nic nie zrozumiawszy, bez zbędnych grymasów pomaszerowałam na parkiet. Nie przejmując się plotkami dotyczącymi krwistego wina, nalałam go sobie obficie do kieliszka, wsłuchując się w niesamowity głos panny Dolohov, który mimo, że nie wpasowywał się w mój muzyczny gust, wspaniale komponował z mroczną atmosferą tego miejsca. Rozkojarzona, przypadkowo wpadłam na dziwnego jegomościa w kolorowym stroju, oblewając jego przebranie tym, co właśnie popijałam.
- Wybacz - zaczęłam, tym razem naprawdę mając to na myśli. Skrzywiłam twarz, próbując domyślić się, jak powinnam zareagować. Właściwie... gdzieś miałam jego ubiór i to, że na niego wpadłam, ale wydawał się być miły. Nie chciałam go przepraszać, ale... No wypadało. Spojrzałam na niego z żalem i wyrzutami sumienia. Wyglądał na kogoś, kto wiedział, co tu się dzieje. - Naprawdę cię przepraszam... - brzmiąc jak biedna, mała owieczka, postanowiłam pozostać w tej tajemniczej roli. W końcu... I tak nikt nie mógł mnie rozpoznać, prawda?
/podbiłam, Felix!
Ale jak to zmienić? Chciałam coś zrobić, coś więcej, coś ponad moje obowiązki. Z resztą... Wracając do małego mieszkania w centrum, natknęłam się na podejrzanie ciekawy plakat dotyczący Halloweenowego przedstawienia. Nie wyglądało na coś, o czym chciałby napisać mój przełożony, ta brzydka mugolaczka czy ktokolwiek inny. Poza tym... nawet gdyby. Chciałam spróbować. Być, obejrzeć, może poznać nowych ludzi. Jasne, bardzo zabawne. Ostatnim, dlaczego wybierałam się na październikowe wydarzenie byli nowi ludzie. Byłam przekonana, że wśród widowni nie będzie nikogo prócz podejrzanego towarzystwa, z którym będę się bała zamienić choćby słowo.
Nie chciałam też, żeby ktokolwiek mnie poznał, a skoro był to bal maskowy...
Ubrana w czarną, długą do ziemi i nieco potarganą suknię, ciemne buty z ostrym szpicem, a także wysoki (okropnie brzydki) kapelusz, wcisnęłam się do kominka, by jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Ach ten niezawodny fiuu! Po dotarciu na miejsce, nasunęłam na twarz czarną maskę nakrapianą gwiazdkami, by swe dumne kroki skierować do Sali Głównej.
Zdążyłam tylko na uroczyste podziękowanie za przybycie, któremu towarzyszyły gromkie oklaski. Spóźniłam się. Ale może... Cokolwiek mająca znaczyć miła zabawa będzie równie warta opisu? Spojrzałam na zegar, znajdujący się po drugiej stronie sali. Jak mogłam pomylić godzinę? Nic nie zrozumiawszy, bez zbędnych grymasów pomaszerowałam na parkiet. Nie przejmując się plotkami dotyczącymi krwistego wina, nalałam go sobie obficie do kieliszka, wsłuchując się w niesamowity głos panny Dolohov, który mimo, że nie wpasowywał się w mój muzyczny gust, wspaniale komponował z mroczną atmosferą tego miejsca. Rozkojarzona, przypadkowo wpadłam na dziwnego jegomościa w kolorowym stroju, oblewając jego przebranie tym, co właśnie popijałam.
- Wybacz - zaczęłam, tym razem naprawdę mając to na myśli. Skrzywiłam twarz, próbując domyślić się, jak powinnam zareagować. Właściwie... gdzieś miałam jego ubiór i to, że na niego wpadłam, ale wydawał się być miły. Nie chciałam go przepraszać, ale... No wypadało. Spojrzałam na niego z żalem i wyrzutami sumienia. Wyglądał na kogoś, kto wiedział, co tu się dzieje. - Naprawdę cię przepraszam... - brzmiąc jak biedna, mała owieczka, postanowiłam pozostać w tej tajemniczej roli. W końcu... I tak nikt nie mógł mnie rozpoznać, prawda?
/podbiłam, Felix!
Gość
Gość
supero <33
Trochę bał się zaryzykować i sięgnąć po dziwnie wyglądające, czarne kulki, ale… Pachniały niczym uwielbiana przez jego rodzicielkę lukrecja, więc ostatecznie przemógł się, a cudaczny przysmak okazał się całkiem niezły. Pomijając to, że przez chwilę skleił mu szczęki, a biedny Felix musiał nieźle się natrudzić, by przełknąć słodkawą, kleistą substancję. W końcu udało mu się też zdecydować i wybrać odpowiednie wino. Przy okazji podsłuchał rozmowę dwóch czarownic, które obwąchiwały wszystkie karafki, aby odnaleźć tę rzekomo wypełnioną krwią. Tremaine jedynie uśmiechnął się pod nosem, zastanawiając się, który inteligent rozpuścił taką plotkę, ale nie miał najmniejszego zamiaru jej dementować.
Z kieliszkiem wina w ręku obrócił się tak, by móc rozejrzeć się po pękającej w szwach sali. Nie spodziewał się, że ich przedstawienie przyciągnie aż taki tłum zainteresowanych. Oczywiście nie miał najmniejszych złudzeń, iż większość zgromadzonych nie przyszła tutaj, aby zobaczyć tryptyk. Niemniej jednak i tak frekwencja mocno go zaskoczyła. Oparł się swymi kościstymi pośladkami o stół, po czym upił łyk półsłodkiego trunku. Cóż, po tylu latach za barem nie miał najmniejszych wątpliwości, że rozcieńczono go wodą, ale czy to miało aż takie znaczenie? Zresztą, czego spodziewać się po przyjęciu na Nokturnie? To nie był jeden z arystokratycznych salonów. Właśnie, arystokraci. Ciekawe, czy ktoś z tej warstwy społecznej ośmielił się przybyć do jaskini czarnej magii i ostoi niemoralności...?
Gdzieś w tłumie mignęła mu sylwetka… Lolly? Holly? Hm, nie, to chyba jednak była Polly, o ile pamięć go nie myli. Jeśli ona również go zauważyła, to zapewne posłał je coś na kształt uśmiechu. Nie miał pojęcia, jak się tutaj dostała, ale jej ekscentryczna osoba w jakiś pokrętnych sposób zdobyła sympatię Felixa i nie mógł jej tak po prostu zignorować.
Milburga skończyła akurat śpiewać jedną ze swoich piosenek, a on odłożył na chwilę kieliszek, by zaklaskać z uznaniem. Miał wrażenie, że mógłby słuchać jej niesamowitego głosu bez przerwy - krtań kobiety haratały intrygujące i klimatycznie brzmiące dźwięki… I jeszcze ta chrypka, niskie rejestry… Orgia dla uszu, zdecydowanie. Musi do niej później podejść, żeby choć przez chwilę porozmawiać z panną Dolohov. I przy okazji podać jej coś do picia, bo to ona będzie musiała dzisiejszej nocy najciężej pracować.
Dopił wino do końca, ruszając w stronę parkietu. Nagle poczuł, jak ktoś na niego wpada, a on odruchowo położył dłoń na ramieniu tej osoby, żeby nie upadła - nie był bowiem pewien, czy to niefortunne zderzenie nie nastąpiło z jego winy. W końcu swoim zwyczajem mógł zamyślić się albo zdekoncentrowała go czyjaś znajoma sylwetka i dlatego też nie zauważył sporo niższej czarownicy, którą o mało co nie stratował. Uśmiechnął się do tajemniczej niewiasty mocno zakłopotany. Twarz miała ukrytą za czarną maską, imitującą przykryty gwiaździstym płaszczem firmament, a dwie najjaśniejsze z nich - skrzące się jasno-niebiesko - spoczęły na jego twarzy. W tym całym zamieszaniu uwadze Felixa zupełnie uszło to, że zawartość trzymanego przez nią kieliszka znalazła się na jego ubraniu, dodając kolejny kolor do pstrokatej tkaniny.
- To drobiazg, naprawdę, temu przebraniu już chyba nic nie może zaszkodzić - powiedział, czując się głupio, że nieznajoma może mieć wyrzuty sumienia z tak błahego powodu. On naprawdę nie przywiązywał większej uwagi do rzeczy materialnych. - Zawsze mogę powiedzieć, że to było zamierzone... że ta plama ma imitować krew... - odparł, gdy dziewczyna - kobieta? - zaczęła przepraszać go gorąco, jakby co najmniej wyrządziła mu jakąś krzywdę. Mógł po prostu ją wyminąć i kontynuować szukanie przyjaciół, ale… Przez głowę przemknęła mu pewna myśl i... Dlaczego by nie…? - W ramach zadośćuczynienia ofiaruj mi jeden taniec - dodał po chwili wahania, uśmiechając się do niej zachęcająco. Jeden taniec to chyba nie najgorsza rekompensata, prawda?
Trochę bał się zaryzykować i sięgnąć po dziwnie wyglądające, czarne kulki, ale… Pachniały niczym uwielbiana przez jego rodzicielkę lukrecja, więc ostatecznie przemógł się, a cudaczny przysmak okazał się całkiem niezły. Pomijając to, że przez chwilę skleił mu szczęki, a biedny Felix musiał nieźle się natrudzić, by przełknąć słodkawą, kleistą substancję. W końcu udało mu się też zdecydować i wybrać odpowiednie wino. Przy okazji podsłuchał rozmowę dwóch czarownic, które obwąchiwały wszystkie karafki, aby odnaleźć tę rzekomo wypełnioną krwią. Tremaine jedynie uśmiechnął się pod nosem, zastanawiając się, który inteligent rozpuścił taką plotkę, ale nie miał najmniejszego zamiaru jej dementować.
Z kieliszkiem wina w ręku obrócił się tak, by móc rozejrzeć się po pękającej w szwach sali. Nie spodziewał się, że ich przedstawienie przyciągnie aż taki tłum zainteresowanych. Oczywiście nie miał najmniejszych złudzeń, iż większość zgromadzonych nie przyszła tutaj, aby zobaczyć tryptyk. Niemniej jednak i tak frekwencja mocno go zaskoczyła. Oparł się swymi kościstymi pośladkami o stół, po czym upił łyk półsłodkiego trunku. Cóż, po tylu latach za barem nie miał najmniejszych wątpliwości, że rozcieńczono go wodą, ale czy to miało aż takie znaczenie? Zresztą, czego spodziewać się po przyjęciu na Nokturnie? To nie był jeden z arystokratycznych salonów. Właśnie, arystokraci. Ciekawe, czy ktoś z tej warstwy społecznej ośmielił się przybyć do jaskini czarnej magii i ostoi niemoralności...?
Gdzieś w tłumie mignęła mu sylwetka… Lolly? Holly? Hm, nie, to chyba jednak była Polly, o ile pamięć go nie myli. Jeśli ona również go zauważyła, to zapewne posłał je coś na kształt uśmiechu. Nie miał pojęcia, jak się tutaj dostała, ale jej ekscentryczna osoba w jakiś pokrętnych sposób zdobyła sympatię Felixa i nie mógł jej tak po prostu zignorować.
Milburga skończyła akurat śpiewać jedną ze swoich piosenek, a on odłożył na chwilę kieliszek, by zaklaskać z uznaniem. Miał wrażenie, że mógłby słuchać jej niesamowitego głosu bez przerwy - krtań kobiety haratały intrygujące i klimatycznie brzmiące dźwięki… I jeszcze ta chrypka, niskie rejestry… Orgia dla uszu, zdecydowanie. Musi do niej później podejść, żeby choć przez chwilę porozmawiać z panną Dolohov. I przy okazji podać jej coś do picia, bo to ona będzie musiała dzisiejszej nocy najciężej pracować.
Dopił wino do końca, ruszając w stronę parkietu. Nagle poczuł, jak ktoś na niego wpada, a on odruchowo położył dłoń na ramieniu tej osoby, żeby nie upadła - nie był bowiem pewien, czy to niefortunne zderzenie nie nastąpiło z jego winy. W końcu swoim zwyczajem mógł zamyślić się albo zdekoncentrowała go czyjaś znajoma sylwetka i dlatego też nie zauważył sporo niższej czarownicy, którą o mało co nie stratował. Uśmiechnął się do tajemniczej niewiasty mocno zakłopotany. Twarz miała ukrytą za czarną maską, imitującą przykryty gwiaździstym płaszczem firmament, a dwie najjaśniejsze z nich - skrzące się jasno-niebiesko - spoczęły na jego twarzy. W tym całym zamieszaniu uwadze Felixa zupełnie uszło to, że zawartość trzymanego przez nią kieliszka znalazła się na jego ubraniu, dodając kolejny kolor do pstrokatej tkaniny.
- To drobiazg, naprawdę, temu przebraniu już chyba nic nie może zaszkodzić - powiedział, czując się głupio, że nieznajoma może mieć wyrzuty sumienia z tak błahego powodu. On naprawdę nie przywiązywał większej uwagi do rzeczy materialnych. - Zawsze mogę powiedzieć, że to było zamierzone... że ta plama ma imitować krew... - odparł, gdy dziewczyna - kobieta? - zaczęła przepraszać go gorąco, jakby co najmniej wyrządziła mu jakąś krzywdę. Mógł po prostu ją wyminąć i kontynuować szukanie przyjaciół, ale… Przez głowę przemknęła mu pewna myśl i... Dlaczego by nie…? - W ramach zadośćuczynienia ofiaruj mi jeden taniec - dodał po chwili wahania, uśmiechając się do niej zachęcająco. Jeden taniec to chyba nie najgorsza rekompensata, prawda?
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Ostatnio zmieniony przez Felix Tremaine dnia 02.01.16 16:24, w całości zmieniany 3 razy
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Piękne przedstawienie. Gdyby nie samoodnawialny zapas papierosów, pewnie wyszłabyś po pięciu minutach by odnaleźć sklep. Przecież w barze nie dostaniesz swoich najbardziej ulubionych - jesteś tego akurat najbardziej pewna. Dramatyczne wydarzenia na scenie przypłacić więc możesz nie tylko nerwicą, ale i kaszlem z jutra rana, kiedy uświadomisz sobie, że wypaliłaś o dziesięć za wiele. Skinąwszy głową do siebie samej, zaczynasz wprowadzać się w trans. Boisz się tego co dzieje się na scenie. To obrazy, których nie umiesz oglądać. Srebrne twarze, kręci ci się w głowie, światła, bębny, serce, emocje. Przymykasz oczy i szepczesz do siebie słowa, by znów po chwili jedno otworzyć oko - skończyło się? Odetchnąwszy z ulgą dowiadujesz się, że tak. Kiedy inni klaszczą, ty też to robisz. Niemrawo, trochę, jakbyś nie mogła opanować swoich dłoni skostniałych. Prostujesz i zginasz palce, na zmianę.
A więc to tyle. Cóż więc teraz?
On. Siedzi dwa rzędy dalej. Przypatrywał ci się przed przedstawieniem i chociaż wasze oczy do teraz się nie spotkały, wiedziałaś, czułaś ten wzrok na sobie. Powoli odwracasz głowę w jego stronę. Patrzy. Ty też patrzysz. Nie odrywacie od siebie oczu. Więc jesteś syreną, co robią syreny, by wielkich marynarzy pogrążyć w cierpieniu? Śpiewają. Ten Kapitan sprawia wrażenie już umarłego, ale co zaszkodzi... Zresztą, niech będzie dla niego zemstą, kiedy zamiast dać mu nieżyć w spokoju, dręczyć będziesz zagubioną dusze. Zemstą za jednego marynarza, którego - nie wiesz jeszcze - masz właśnie przed sobą.
To niekończące się spojrzenie. Twój lekki uśmiech, uniesienie głowy. Nagle tłum przesłania wam siebie. Nie obejrzy się, nie zdąży zareagować, a ty już stoisz tuż przed jego obliczem. Wyciągasz dłoń, by złapał ją i wciągnął cię do tańca.
- Jesteś najprawdziwszym duchem? - Twoje syrenie usta zaszczebiotały z naiwnością pierwsze z dziesięciu pytań do jegomościa. Nawet z tak bliskiej odległości nie poznajesz w brodaczu bladym i lewitującym pana Lewisa, któremu niegdyś oddałaś i serce i duszę i ciało i wszystko. Dlatego możesz stać zadowolona i mierzyć go spojrzeniem. Nie masz wizji, nie masz przeczuć. Po prostu zastanawiasz się, czy ten wspaniały Kapitan to umarlak na miarę śmierci, czy tylko podróbka. I jeżeli to drugie, to ucieszysz się najmocniej, bo chciałabyś już zacząć wirować na parkiecie.
A więc to tyle. Cóż więc teraz?
On. Siedzi dwa rzędy dalej. Przypatrywał ci się przed przedstawieniem i chociaż wasze oczy do teraz się nie spotkały, wiedziałaś, czułaś ten wzrok na sobie. Powoli odwracasz głowę w jego stronę. Patrzy. Ty też patrzysz. Nie odrywacie od siebie oczu. Więc jesteś syreną, co robią syreny, by wielkich marynarzy pogrążyć w cierpieniu? Śpiewają. Ten Kapitan sprawia wrażenie już umarłego, ale co zaszkodzi... Zresztą, niech będzie dla niego zemstą, kiedy zamiast dać mu nieżyć w spokoju, dręczyć będziesz zagubioną dusze. Zemstą za jednego marynarza, którego - nie wiesz jeszcze - masz właśnie przed sobą.
To niekończące się spojrzenie. Twój lekki uśmiech, uniesienie głowy. Nagle tłum przesłania wam siebie. Nie obejrzy się, nie zdąży zareagować, a ty już stoisz tuż przed jego obliczem. Wyciągasz dłoń, by złapał ją i wciągnął cię do tańca.
- Jesteś najprawdziwszym duchem? - Twoje syrenie usta zaszczebiotały z naiwnością pierwsze z dziesięciu pytań do jegomościa. Nawet z tak bliskiej odległości nie poznajesz w brodaczu bladym i lewitującym pana Lewisa, któremu niegdyś oddałaś i serce i duszę i ciało i wszystko. Dlatego możesz stać zadowolona i mierzyć go spojrzeniem. Nie masz wizji, nie masz przeczuć. Po prostu zastanawiasz się, czy ten wspaniały Kapitan to umarlak na miarę śmierci, czy tylko podróbka. I jeżeli to drugie, to ucieszysz się najmocniej, bo chciałabyś już zacząć wirować na parkiecie.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Przez cały czas bał się niemiłosiernie. Przedstawienie było interesujące, piękne, mroczne, dziwne, ale nie o to chodziło. Jego strach dotyczył Polly. Każda krew, każda śmierć, każdy płacz - to wszystko go przerażało właśnie z powodu obecności tej dziewczyny. Tak często dyskretnie na nią zerkał. Niestety ona zdawała się zauważać niektóre spojrzenia, co wpędzało go w jeszcze większe zakłopotanie. Dlaczego Daniel zabrał ich na takie przerażające przedstawienie? Vincent naprawdę tego nie rozumiał. Najbardziej spodobała mu się druga część spektaklu. O ile pierwsza była po prostu krwawym przedstawieniem o nie do końca jasnym przekazie, druga opowiadała historię, która naprawdę do niego trafiła. Był morał, nie było pokomplikowanych miłosnych problemów (Vincent nigdy nie orientował się za bardzo w tych sprawach, lubił ludzi, szczególnie kobiety, zdarzyło mu się nawet tak poważnie zakochać, ale nie znaczyło to, że się na tym zna). Od samego początku drugiej części z uwagą obserwował poczynania aktorów, rzadziej spoglądając w stronę Polly. Zupełnie przestał już żałować, że się tu znaleźli. Warto było przyjść dla tego występu. Daniel miał rację.
Polly pochwaliła się Vincentowi na ucho znajomością z jednym z aktorów. Zupełnie załamana dziewczyna nie widziałaby sensu w podobnym zachowaniu. Jest dobrze!
Po bardzo udanym spektaklu na scenę wyszedł konferansjer, który dziękował wszystkim za wszystko. Vincent nie słuchał go zbyt dokładnie. Cieszył się zadowoleniem Polly i bił brawo razem z nią. Nawet Daniel zdawał się być nieco rozluźniony. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Przynajmniej miał taką nadzieję. W końcu były ku temu podstawy. Oczy dziewczyny się uśmiechały. Nie tylko usta, a ona mówiła. Mówiła więcej niż zwykle i wyrażała w końcu jakieś pozytywne emocje. Jest bardzo dobrze!
- Ta narzeczona drugiego brata była piękna! Taki duch to by mógł straszyć u nas w mieszkaniu! Nie miałbym nic przeciwko - rzucił beztrosko w stronę bratanka. Bardzo cicho, ale na wszelki wypadek po niemiecku, żeby ich towarzyszka nie zrozumiała.
Polly pochwaliła się Vincentowi na ucho znajomością z jednym z aktorów. Zupełnie załamana dziewczyna nie widziałaby sensu w podobnym zachowaniu. Jest dobrze!
Po bardzo udanym spektaklu na scenę wyszedł konferansjer, który dziękował wszystkim za wszystko. Vincent nie słuchał go zbyt dokładnie. Cieszył się zadowoleniem Polly i bił brawo razem z nią. Nawet Daniel zdawał się być nieco rozluźniony. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Przynajmniej miał taką nadzieję. W końcu były ku temu podstawy. Oczy dziewczyny się uśmiechały. Nie tylko usta, a ona mówiła. Mówiła więcej niż zwykle i wyrażała w końcu jakieś pozytywne emocje. Jest bardzo dobrze!
- Ta narzeczona drugiego brata była piękna! Taki duch to by mógł straszyć u nas w mieszkaniu! Nie miałbym nic przeciwko - rzucił beztrosko w stronę bratanka. Bardzo cicho, ale na wszelki wypadek po niemiecku, żeby ich towarzyszka nie zrozumiała.
Ostatnio zmieniony przez Vincent Krueger dnia 02.01.16 20:41, w całości zmieniany 1 raz
Raczej nie spodziewał się, że gdy wokoło jest jeszcze tyle wolnych krzesełek, ktoś zajmie miejsce właśnie koło niego, w ostatnim rzędzie. Wszyscy raczej pchali się do przodu, byleby cokolwiek zobaczyć, miejsca na końcu starannie omijali. Poza tym, pewnie nie wyglądał szczególnie zachęcająco. A jednak podeszła do niego pani z błyszczącym rybim ogonem, w której po chwili rozpoznał współlokatorkę Felixa, Mathildę. Transmutowała aż trzy sąsiednie krzesła w fotel – chyba naprawdę brak jej wygód na strychu. Zdążył jedynie kiwnąć jej głową, bo już po chwili zgasły światła, zapowiadając rychły początek przedstawienia, więc dalsze rozmowy byłyby niewskazane. Może później uda im się wymienić parę słów, jednak liczył, że nie za dużo. Co prawda, nic do niej nie miał, jego stosunek do niej był całkowicie neutralny z zaznaczeniem, że z Wroński dało się sensownie porozmawiać, ale od kiedy dowiedział się, na czym polegają jej umiejętności jasnowidzenia, wolał nie zagłębiać się w tę znajomość. Miał zbyt wiele do ukrycia, żeby pozwolić komuś ot tak zaglądać do jego życia, zwłaszcza, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest jasną postacią i nie robi dobrych rzeczy, wręcz przeciwnie, już paru osobom przyniósł zgubę… a to mogło być coś, czego Matylda by nie zniosła. Po co ją męczyć, Tremaine nie byłby z tego zadowolony.
Podczas przedstawienia znieruchomiał, przypominając bardziej posąg niż żywego człowieka. Tylko oczy obserwowały z uwagą, co dzieje się na scenie, pilnie śledząc każdy krok aktorów. Podziwiał ich grę, podziwiał scenografię, efekty specjalne oraz stroje (drgnął lekko, kiedy zobaczył Felixa w przebraniu Śmierci – to się dzisiaj dobrali), ale nie potrafił wczuć się w postaci (może pomijając czarodzieja, który wyciął sobie serce – uważał, że to przemyślany zabieg) – pozostawał jedynie obserwatorem.
Nie ruszył się nawet wtedy, kiedy zbliżający się powoli Benjamin Wright w końcu usiadł koło niego. Zerknął tylko kątem oka, dostrzegając jego wyzywający uśmiech, ale zupełnie nic sobie z niego nie robiąc. Zresztą, jeśli Ben nie zauważył błysku białka oka Orpheusa, równie dobrze mógł założyć, że Baheire nie zarejestrował jego obecności koło siebie – pan Śmierć zdawał się być całkowicie pochłonięty przedstawieniem.
Jednak nie mógł udawać, że nie wyczuwa alkoholowego oddechu i chuchania w swoje ucho.
– Przeżyłeś katharsis? – zapytał w odpowiedzi, jednocześnie klaskając, trochę od niechcenia, i zastanawiając się, od kiedy Wright chodzi na przedstawienia teatralne. Cóż, może właśnie nie chodzi i dlatego się upił.
Po raz pierwszy spojrzał na Bena dopiero wtedy, kiedy usłyszał w jego głosie zupełnie jawną kpinę. I dopiero wtedy zauważył, za co był przebrany. Marynarz. Chyba powinien zapoznać go z Mathildą, ale ona właśnie w tamtym momencie podniosła się z fotela i gdzieś odeszła. Zostali więc sami.
– Wyobrażasz sobie mnie w ciemnej uliczce? – W głosie Baheire jak zwykle nie pobrzmiewały żadne emocje, nie zdecydował się również na nacisk na żadne słowo, przez co trudno było rozszyfrować jego wypowiedź. Kpił czy zaprosił do słownej gry?
Podczas przedstawienia znieruchomiał, przypominając bardziej posąg niż żywego człowieka. Tylko oczy obserwowały z uwagą, co dzieje się na scenie, pilnie śledząc każdy krok aktorów. Podziwiał ich grę, podziwiał scenografię, efekty specjalne oraz stroje (drgnął lekko, kiedy zobaczył Felixa w przebraniu Śmierci – to się dzisiaj dobrali), ale nie potrafił wczuć się w postaci (może pomijając czarodzieja, który wyciął sobie serce – uważał, że to przemyślany zabieg) – pozostawał jedynie obserwatorem.
Nie ruszył się nawet wtedy, kiedy zbliżający się powoli Benjamin Wright w końcu usiadł koło niego. Zerknął tylko kątem oka, dostrzegając jego wyzywający uśmiech, ale zupełnie nic sobie z niego nie robiąc. Zresztą, jeśli Ben nie zauważył błysku białka oka Orpheusa, równie dobrze mógł założyć, że Baheire nie zarejestrował jego obecności koło siebie – pan Śmierć zdawał się być całkowicie pochłonięty przedstawieniem.
Jednak nie mógł udawać, że nie wyczuwa alkoholowego oddechu i chuchania w swoje ucho.
– Przeżyłeś katharsis? – zapytał w odpowiedzi, jednocześnie klaskając, trochę od niechcenia, i zastanawiając się, od kiedy Wright chodzi na przedstawienia teatralne. Cóż, może właśnie nie chodzi i dlatego się upił.
Po raz pierwszy spojrzał na Bena dopiero wtedy, kiedy usłyszał w jego głosie zupełnie jawną kpinę. I dopiero wtedy zauważył, za co był przebrany. Marynarz. Chyba powinien zapoznać go z Mathildą, ale ona właśnie w tamtym momencie podniosła się z fotela i gdzieś odeszła. Zostali więc sami.
– Wyobrażasz sobie mnie w ciemnej uliczce? – W głosie Baheire jak zwykle nie pobrzmiewały żadne emocje, nie zdecydował się również na nacisk na żadne słowo, przez co trudno było rozszyfrować jego wypowiedź. Kpił czy zaprosił do słownej gry?
Gość
Gość
Oczekiwanie zagęszczało atmosferę do granic możliwości, która krążyła nad głowami; przelewała się niczym oleista ciecz, wiążąc w pogrubionych splotach wszystkie pojawiające się myśli. Oczekiwanie - dostrzeżenie jednej reakcji, która miała zastąpić nieokreślony wyraz twarzy, ujawniając na niej konkretne uczucia. Jak kurtyna, jak zdarcie grubego, przykrywającego cały widok materiału, który więził wzrok swoją ponurą jednolitością. Miał mieszane uczucia, w jednej chwili mógł zyskać aprobatę lub zostać potępionym za zorganizowanie przyjścia tutaj, wyłącznie pogarszając sytuację, zamiast ją polepszyć. Vincent go mniej obchodził, ale nie chciał, by Polly go znienawidziła. Nie wiedział, co by wtedy zrobił. Nie chciał wiedzieć.
Kiedy jednak dziewczyna się rozpogodziła - od razu mógł odetchnąć z ulgą. Wielki, ciążący na sercu kamień, wreszcie zdołał się rozkruszyć, niknąc w drobnym pyle, by więcej nie obciążać komór i przedsionków. Poprawa? Jest lepiej? Wewnętrzny głos cicho nakazywał, by uwierzyć w to, zsyłając na niego aurę błogiego spokoju. Uśmiechnął się lekko, nadal czując to dziwne opanowanie, jakby znajdowali się u siebie - odcięci od całego świata, zamazując półmrok, odtrącając zamaskowane postacie, dostrzegając wyłącznie swoją obecność. Zamyślił się przez moment, pozwalając powoli rozlewać po ciele towarzyszące mu uczucia. Dopiero pytanie Polly sprowadziło go z powrotem na ziemię.
- Słyszałem o nich. Ale nie mogę powiedzieć, że ich znam - postarał się możliwie najbardziej dyplomatycznie wyjaśnić. Nie powie, że czasem zapuszczał się w mroki Nokturnu, że spotkał się z pewną aktorką, nie wyjawi, że chętnie zwróciłby się do niej jeszcze raz, próbując odgadnąć otaczającą ją aurę tajemnicy, na nowo igrając w świecie, którym rządziły wypowiadane powoli i zamierzenie słowa. Niedługo potem uwaga Vincenta przeszyła powietrze, docierając do jego uszu w ojczystym języku (wiadomym było, dlaczego i akurat ten wybór musiał cicho pochwalić). Zmarszczył jednak odrobinę brwi, na moment burząc poprzednie rozluźnienie, które zdawało się zakorzeniać w nim na dobre - jak widać jednak, z nie do końca zamierzonym skutkiem.
- A ja miałbym, skoro ma być to nasze mieszkanie - odpowiedział lekko zachrypniętym szeptem, rzucając w stronę mężczyzny kolejną z docinek, wymierzoną w szybkiej wypowiedzi o nie do końca miłym zabarwieniu tonu. U nas. To gryzło go od środka, brzmiąc jak najzwyklejsze w świecie bluźnierstwo. Stary a... Wypuścił powietrze z ust z lekkim świstem, doskonale znając zakończenie swojej myśli. Wstał nagle, sam zdziwiony zdecydowaniem własnego ruchu.
- Zaraz wracam - rzucił jedynie, rozglądając się dookoła, by wkrótce zniknąć między ludźmi. Coś go pchało do przodu, nie pozwalało na pozostanie dłużej w miejscu. Tyle razy zostawiał Polly z Vincentem, że nie czuł nawet związanych z tym wyrzutów.
To było silniejsze od niego.
Kiedy jednak dziewczyna się rozpogodziła - od razu mógł odetchnąć z ulgą. Wielki, ciążący na sercu kamień, wreszcie zdołał się rozkruszyć, niknąc w drobnym pyle, by więcej nie obciążać komór i przedsionków. Poprawa? Jest lepiej? Wewnętrzny głos cicho nakazywał, by uwierzyć w to, zsyłając na niego aurę błogiego spokoju. Uśmiechnął się lekko, nadal czując to dziwne opanowanie, jakby znajdowali się u siebie - odcięci od całego świata, zamazując półmrok, odtrącając zamaskowane postacie, dostrzegając wyłącznie swoją obecność. Zamyślił się przez moment, pozwalając powoli rozlewać po ciele towarzyszące mu uczucia. Dopiero pytanie Polly sprowadziło go z powrotem na ziemię.
- Słyszałem o nich. Ale nie mogę powiedzieć, że ich znam - postarał się możliwie najbardziej dyplomatycznie wyjaśnić. Nie powie, że czasem zapuszczał się w mroki Nokturnu, że spotkał się z pewną aktorką, nie wyjawi, że chętnie zwróciłby się do niej jeszcze raz, próbując odgadnąć otaczającą ją aurę tajemnicy, na nowo igrając w świecie, którym rządziły wypowiadane powoli i zamierzenie słowa. Niedługo potem uwaga Vincenta przeszyła powietrze, docierając do jego uszu w ojczystym języku (wiadomym było, dlaczego i akurat ten wybór musiał cicho pochwalić). Zmarszczył jednak odrobinę brwi, na moment burząc poprzednie rozluźnienie, które zdawało się zakorzeniać w nim na dobre - jak widać jednak, z nie do końca zamierzonym skutkiem.
- A ja miałbym, skoro ma być to nasze mieszkanie - odpowiedział lekko zachrypniętym szeptem, rzucając w stronę mężczyzny kolejną z docinek, wymierzoną w szybkiej wypowiedzi o nie do końca miłym zabarwieniu tonu. U nas. To gryzło go od środka, brzmiąc jak najzwyklejsze w świecie bluźnierstwo. Stary a... Wypuścił powietrze z ust z lekkim świstem, doskonale znając zakończenie swojej myśli. Wstał nagle, sam zdziwiony zdecydowaniem własnego ruchu.
- Zaraz wracam - rzucił jedynie, rozglądając się dookoła, by wkrótce zniknąć między ludźmi. Coś go pchało do przodu, nie pozwalało na pozostanie dłużej w miejscu. Tyle razy zostawiał Polly z Vincentem, że nie czuł nawet związanych z tym wyrzutów.
To było silniejsze od niego.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z każdą kolejną minutą miałam wrażenie, że to nie miejsce dla mnie. Szlachetnie urodzone panny nie powinny włóczyć się po nocach, zwłaszcza po opuszczonych budynkach Nokturnu w towarzystwie... No właśnie, w żadnym. Całe przedsięwzięcie było tym bardziej niebezpieczne, że na oczy nie widziałam nikogo, kto mógłby mi pomóc w razie czego. Gdzieś w oddali przemknął mój przełożony Krueger w towarzystwie dużo młodszej dziewczyny i swojego brata. Nie mam pojęcia, co oni mogli tutaj robić, ale najwyraźniej moje spóźnienie okazało się przychylne dla szefa. Ponownie zadałam sobie pytanie: dlaczego? Lustrowałam spojrzeniem wysokiego 'klauna', który na swój sposób wydał mi się uroczy w tych swoich śmiesznie niedopasowanych ubraniach. Byłam pewna, że zrobił to celowo. A jeśli nie - no cóż, musiał mieć naprawdę okropny gust.
- Och - westchnęłam cicho, gdy wyższy, ubrudzony przeze mnie przed chwilą czarodziej, poprosił do tańca. Właściwie... dlaczego nie? Przecież nic nie stało na przeszkodzie - przedstawienia i tak już nie zobaczę, a przynajmniej mogłam spróbować się dobrze bawić. Zwłaszcza, że ten kolorowy ciemnowłosy wydawał się być całkiem przyjazny jak na to miejsce. Wyglądał jak ktoś znany - może jakiś aktor? Nie miałam czasu się zastanawiać. Dygnęłam elegancko, chwytając za rąbki wlokącej się po ziemi sukni, z delikatnym, ledwie widocznym uśmiechem przytakując - Jest pan pewien, że nic się nie stało? - postanowiłam się dopytać, bo sama dobrze wiedziałam jak niektóre szaty potrafią być drogie. Nie zniosłabym, gdyby to na mnie ktoś wylał wino. I to jeszcze czerwone! Trzymając w dłoni półpełny kieliszek, drugą dłoń położyłam na karku nieznajomego, pozwalając mu się prowadzić do muzyki, która wypełniała Salę Główną.
- Och - westchnęłam cicho, gdy wyższy, ubrudzony przeze mnie przed chwilą czarodziej, poprosił do tańca. Właściwie... dlaczego nie? Przecież nic nie stało na przeszkodzie - przedstawienia i tak już nie zobaczę, a przynajmniej mogłam spróbować się dobrze bawić. Zwłaszcza, że ten kolorowy ciemnowłosy wydawał się być całkiem przyjazny jak na to miejsce. Wyglądał jak ktoś znany - może jakiś aktor? Nie miałam czasu się zastanawiać. Dygnęłam elegancko, chwytając za rąbki wlokącej się po ziemi sukni, z delikatnym, ledwie widocznym uśmiechem przytakując - Jest pan pewien, że nic się nie stało? - postanowiłam się dopytać, bo sama dobrze wiedziałam jak niektóre szaty potrafią być drogie. Nie zniosłabym, gdyby to na mnie ktoś wylał wino. I to jeszcze czerwone! Trzymając w dłoni półpełny kieliszek, drugą dłoń położyłam na karku nieznajomego, pozwalając mu się prowadzić do muzyki, która wypełniała Salę Główną.
Gość
Gość
Ostry nóż odciął rzeczywistość od teatralnej fikcji, gdy Psyche wkroczyła na scenę. Nie była już Cornelią Mulciber, niemal trzydziestoletnią mężatką (przynajmniej na papierze), która z wyżyn swoich ambicji skoczyła na sam dół drabiny hierarchii społecznej, boleśnie tłukąc sobie tyłek. Nie była kobietą, która pragnęła kiedyś kreować świat, a obudziła się po kilkunastu latach ze świadomością, że jest jedynie marnym pyłkiem targanym przez wiatr. Nie była już sobą, lecz kimś zupełnie innym.
Czy aby na pewno? A może zupełnie odwrotnie?
Była Piękną Panią, ukochaną czarodzieja o włochatym sercu (w tej roli niesamowity Silver, oklaski proszę państwa), była Psyche, która utraciła swojego Erosa, była zjawą z zaplecza zapitą na śmierć po ślubie ukochanego z inną, a przede wszystkim była Cornelią Mulciber. Nie ukrywała swojej osobowości na scenie, lecz starannie dobierała cechy, które były jej potrzebne. Hiperbolizowała potrzebę miłości i rozpacz po jej utracie, wierząc absolutnie w każde słowo i każdą myśl, jaka powstawała w jej głowie, dobierając gesty i mimikę z naturalnością i prawdziwością, bo była całkowicie autentyczna, do bólu szczera, ten jeden raz wyrażająca swoje uczucia. Błagała czarodzieja, by ją pokochał, błagała znów bezskutecznie, choć tym razem mówiła głośno i wyraźnie. I umarła, z nieruchomym spojrzeniem wbitym w sufit teatru, popadając w dziwne otępienie, gdy Silver snuł się jeszcze po scenie.
Nie zmyła z siebie śladów krwi, którymi została naznaczona, siadła do fortepianu wciąż jako Piękna Pani i sobie grała żałobny marsz. I choć Cornelia nienawidziła Milburgi ze szczerego serca, to obie kobiety łączyło zrozumienie muzyki, umożliwiające im teraz stworzyć ten harmonijny duet. A potem ustąpiły miejsca kolejnej osobie. Mogła schować się na zapleczu i czekać do zakończenia, na swoje wyjście do ukłonów, ale nie zrobiła tego. Siedziała za kulisami, podpatrując dyskretnie zza kurtyny co dzieje się na scenie, chociaż znała przecież przebieg spektaklu na pamięć. Ale z widownią zawsze jest inaczej. Zawsze siedzi wśród niej ktoś, kto nie tylko obserwuje, ale ogląda, ktoś, kto przyprawia o dreszcze na karku. Ktoś wzbudzający niepokój albo ktoś skłaniający do bardziej wytężonej pracy. A ona nie była pewna, co dokładnie czuje. I właśnie dlatego, choć miała zamiar założyć na siebie przebranie i dołączyć do zabawy, zostawiła przygotowany wraz z Marlenką strój, porzuciła ogromne lustro, nawet nie ściągnęła z siebie zakrwawionej sukni w której występowała. Blada skóra pokryta była czerwonymi odciskami palców Silvera, a włosy potargały się jeszcze bardziej niż zwykle, gdy Cornelia zupełnie wbrew logice postanowiła przejść przez całą salę, zamiast wymknąć się tylnym wyjściem. Przeczuwała?
Serce biło jej coraz bardziej niespokojnie, zaczynała tracić rozum. Czy tak wygląda obłęd? Masz wrażenie, że coś się zaraz zdarzy, że ktoś cię obserwuje, że zaraz się udusisz, mimo, że to całkiem irracjonalne? Rozglądała się w panice, brnąć przez siebie i to wyjaśnia, czemu wpadła wreszcie na Daniela. Przez moment wpatrywała się w guziki szaty, by wreszcie unieść wzrok na jego twarz. Nie wyglądała tak spokojnie jak wtedy. Nie była ani pewna siebie, ani opanowana, a z oczu wyzierała potrzeba pomocy, jakby zaraz miała zemdleć.
- Jak się panu podobało? - spytała pospiesznie, bez tchu, jakby to było najważniejsze, choć wcale nie wyglądała na naprawdę zainteresowaną jego odpowiedzią - spojrzenie brązowych oczu wciąż błądziło po otoczeniu, po twarzach zgromadzonych, od których chciała uciec. A jednak potrzeba silniejsza od rozsądku zmusiła ją do wspięcia się na palce, oparcia o ramię mężczyzny i rzucenia jeszcze raz okiem na salę.
Czy aby na pewno? A może zupełnie odwrotnie?
Była Piękną Panią, ukochaną czarodzieja o włochatym sercu (w tej roli niesamowity Silver, oklaski proszę państwa), była Psyche, która utraciła swojego Erosa, była zjawą z zaplecza zapitą na śmierć po ślubie ukochanego z inną, a przede wszystkim była Cornelią Mulciber. Nie ukrywała swojej osobowości na scenie, lecz starannie dobierała cechy, które były jej potrzebne. Hiperbolizowała potrzebę miłości i rozpacz po jej utracie, wierząc absolutnie w każde słowo i każdą myśl, jaka powstawała w jej głowie, dobierając gesty i mimikę z naturalnością i prawdziwością, bo była całkowicie autentyczna, do bólu szczera, ten jeden raz wyrażająca swoje uczucia. Błagała czarodzieja, by ją pokochał, błagała znów bezskutecznie, choć tym razem mówiła głośno i wyraźnie. I umarła, z nieruchomym spojrzeniem wbitym w sufit teatru, popadając w dziwne otępienie, gdy Silver snuł się jeszcze po scenie.
Nie zmyła z siebie śladów krwi, którymi została naznaczona, siadła do fortepianu wciąż jako Piękna Pani i sobie grała żałobny marsz. I choć Cornelia nienawidziła Milburgi ze szczerego serca, to obie kobiety łączyło zrozumienie muzyki, umożliwiające im teraz stworzyć ten harmonijny duet. A potem ustąpiły miejsca kolejnej osobie. Mogła schować się na zapleczu i czekać do zakończenia, na swoje wyjście do ukłonów, ale nie zrobiła tego. Siedziała za kulisami, podpatrując dyskretnie zza kurtyny co dzieje się na scenie, chociaż znała przecież przebieg spektaklu na pamięć. Ale z widownią zawsze jest inaczej. Zawsze siedzi wśród niej ktoś, kto nie tylko obserwuje, ale ogląda, ktoś, kto przyprawia o dreszcze na karku. Ktoś wzbudzający niepokój albo ktoś skłaniający do bardziej wytężonej pracy. A ona nie była pewna, co dokładnie czuje. I właśnie dlatego, choć miała zamiar założyć na siebie przebranie i dołączyć do zabawy, zostawiła przygotowany wraz z Marlenką strój, porzuciła ogromne lustro, nawet nie ściągnęła z siebie zakrwawionej sukni w której występowała. Blada skóra pokryta była czerwonymi odciskami palców Silvera, a włosy potargały się jeszcze bardziej niż zwykle, gdy Cornelia zupełnie wbrew logice postanowiła przejść przez całą salę, zamiast wymknąć się tylnym wyjściem. Przeczuwała?
Serce biło jej coraz bardziej niespokojnie, zaczynała tracić rozum. Czy tak wygląda obłęd? Masz wrażenie, że coś się zaraz zdarzy, że ktoś cię obserwuje, że zaraz się udusisz, mimo, że to całkiem irracjonalne? Rozglądała się w panice, brnąć przez siebie i to wyjaśnia, czemu wpadła wreszcie na Daniela. Przez moment wpatrywała się w guziki szaty, by wreszcie unieść wzrok na jego twarz. Nie wyglądała tak spokojnie jak wtedy. Nie była ani pewna siebie, ani opanowana, a z oczu wyzierała potrzeba pomocy, jakby zaraz miała zemdleć.
- Jak się panu podobało? - spytała pospiesznie, bez tchu, jakby to było najważniejsze, choć wcale nie wyglądała na naprawdę zainteresowaną jego odpowiedzią - spojrzenie brązowych oczu wciąż błądziło po otoczeniu, po twarzach zgromadzonych, od których chciała uciec. A jednak potrzeba silniejsza od rozsądku zmusiła ją do wspięcia się na palce, oparcia o ramię mężczyzny i rzucenia jeszcze raz okiem na salę.
Ostatnio zmieniony przez Cornelia Mulciber dnia 05.01.16 18:53, w całości zmieniany 1 raz
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Główna Sala
Szybka odpowiedź