Główna Sala
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Główna Sala
Centralny punkt ogromnej sali stanowi drewniana konstrukcja idealnie nadająca się na scenę. Do kamiennych ścian dosunięte są podłużne stoły, na których pyszni się rozmaite jedzenie. Począwszy od dyniowych pasztecików, poprzez szynkę z psidwaka i umiłowane przez gości z zaświatów sery pleśniowe, a skończywszy na galaretkach w kształcie gałki ocznej smoka. Nie mogło również zabraknąć napoi wyskokowych – aczkolwiek najlepiej zachować daleko idącą ostrożność, bowiem plotka głosi, że pośród karafek z winem stoi również kilka butelek alkoholi na bazie krwi.
Wysoko ponad głowami gości unosi się morze dyń, w których znajdują się świeczki rozświetlające pomieszczenie. Pomimo tego w sali panuje klimatyczny półmrok.
Tańczyć można na samym środku sali - na prowizorycznym parkiecie. Jeśli się zmęczysz, wystarczy znaleźć jakieś wolne krzesło pośród tych stojących przy stołach.
Wysoko ponad głowami gości unosi się morze dyń, w których znajdują się świeczki rozświetlające pomieszczenie. Pomimo tego w sali panuje klimatyczny półmrok.
Tańczyć można na samym środku sali - na prowizorycznym parkiecie. Jeśli się zmęczysz, wystarczy znaleźć jakieś wolne krzesło pośród tych stojących przy stołach.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:58, w całości zmieniany 1 raz
Rano wstają wszystkie dzieci, zamężne kobiety i pracujący czarodzieje, wtedy ich życie rozkwita, budzi się ponownie, nabiera barw. Po południu budzą się nieskażeni pracą szlachcice, by przebrać się i ruszyć na rodzinną herbatę. A wieczorami? Wieczorami wychodzą ze swoich norek wszyscy mali, smutni młodzi dorośli, którzy próbują bawić się w odpowiedzialność, zatapiając się w kolejnych kieliszkach wina, czy śmiejąc z kolejnego głupawego żartu. Na moją niekorzyść, nie należałam do żadnej z wcześniej wymienionych grup, tym samym przyciągając do siebie melancholiczną radość, która pokazywała mi, jak bardzo się od nich wszystkich różnię. Mali, śmieszni ludzie. Przynajmniej w tym miejscu kogoś interesowała sztuka, bo przecież z pewnością nikogo nie skusiło darmowe jedzenie czy (nie całkiem) miłe towarzystwo. Tak, jak nie potrafiłam odnaleźć się w świecie, tak powoli, leniwie stawiałam kroki, wirując w tłumie nieznajomych.
Rozejrzałam się zdawkowo po przepełnionej sali, zastanawiając się, czymże był ten ich mały świat? Jednak nie był tak ograniczony, jak mi się na początku zdawało. Do niedawna byłam przekonana, że my, ci czystokrwiści, dobrze ubrani, z równie dobrego domu, mamy wszystkie drzwi otwarte na zewnątrz. W jakim błędzie byłam, nie widząc, że tak naprawdę większość szlachetnie urodzonych siedzi z zamkniętymi oczami, grając z resztą w ciuciubabkę. A z kim ja miałam grać? Jedynym dla mnie oparciem w tym momencie był Caesar, który ostatnimi czasy nie potrafił znaleźć dla mnie chwili. Pozostawiono mnie więc samej sobie, a to doprowadziło właśnie do dnia dzisiejszego. Czarna dama wśród przebierańców, udająca, że tej nocy może zachować swoją anonimowość.
Cały świat płynął, a nuda mojego teraźniejszego, na pierwszy rzut oka intrygującego, towarzystwa, wprawiała moje wnętrze w swego rodzaju spokój. Muzyka, taniec - to wszystko postanowiło delikatnie obmyć moje ciało z ostatnich huśtawek nastroju i nieokreślonych powodów smutku. Otwarłam na moment wcześniej przymrużone oczy, by upewnić się, że nadal dobrze stawiam kroki. Chwila... Otrząsnęłam się w jednym momencie, znajdując gdzieś w oddali piękną, ciemnowłosą syrenkę, która raczyła się bawić z brodatym kapitanem. Nie widziałam jej nigdy z własnymi znajomymi, ale nie mogłam pogodzić się z faktem, że tak czule szeptała mu do ucha. Uczucie zazdrości oblało mnie całą od stóp do głów, gdy w końcu ofiara mojej niezdarności podziękowała mi za ten krótki, relaksujący taniec. Przyznam, że nawet nie zauważyłam, kiedy potężnie zbudowany mężczyzna zahaczył ramieniem o mojego tanecznego partnera.
- Ja również dziękuję, monsieur - zaszczebiotałam, uśmiechając się delikatnie i próbując przywrócić swojej twarzy naturalny, inny od czerwonego kolor. Czułam, jak moje całe ciało buzuje, wzdrygając się na myśl o tym, że mogę nic nie znaczyć. Przygładziłam łagodnie materiał swej czarnej sukni, przełykając cicho słowa, które pchały mi się na język. Podchodząc z gracją do stołu, podniosłam kieliszek, wysłuchując uważnie propozycji błękitnookiego. Dopiero teraz zdałam się zauważyć, jak jasne były jego tęczówki. Niemal... hipnotyzujące.
- Och, naprawdę dziękuję - zaczęłam zaintrygowana jego uprzejmością. Naprawdę doceniłam fakt, że chciał mnie przedstawić swoim zapewne równie skrytym znajomym, acz miałam do zrobienia co innego. Nie potrafiłam wypędzić widoku Mathilde ze swojej głowy, a już na pewno nie teraz, gdy wiedziałam, że również jest tutaj. Wszędzie poznałabym jej lśniące włosy i cudowne rysy twarzy. Nie mogłam się mylić. - Jednak ja również znalazłam swoje towarzystwo - uśmiechnęłam się ciepło, jeszcze raz dziękując za taniec i miło spędzoną chwilę. - Jeszcze raz dziękuję i życzę miłej zabawy - rzuciłam, biorąc w dłoń kieliszek pełen szkarłatnego płynu. Bez zbędnej elegancji i degustowania każdego łyka, wlałam w siebie zawartość naczynia, później odstawiając je na bufetowy stół.
Mijając grono tańczących, zakochanych w muzyce i w sobie nawzajem ludzi, ponownie wypatrzyłam moją wróżbitkę, stając w końcu obok z ukrytą głęboko zazdrością.
- Przepraszam, że przeszkodzę - grzecznie spróbowałam dołączyć do rozmowy, chociaż byłam przekonana, że moja osoba nie była mile widziana w tym momencie - Mogłabym na chwilę porwać pańską partnerkę? - kryjąc poirytowanie w głosie, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Tęskniłam za jej uwielbieniem sztuki, odmienności i tej całej mrocznej aury, jaka panowała właśnie w okół niej. Musiałam oprzeć się chęci nazwania jej po imieniu, wszak równie dobrze mogłam się pomylić. Nie byłam też przekonana, czy wybrałam dobry moment na zakłócenie ich tańca, ale prawdę powiedziawszy... Nie podobało mi się, że ten brodaty mężczyzna tak na nią patrzył.
Rozejrzałam się zdawkowo po przepełnionej sali, zastanawiając się, czymże był ten ich mały świat? Jednak nie był tak ograniczony, jak mi się na początku zdawało. Do niedawna byłam przekonana, że my, ci czystokrwiści, dobrze ubrani, z równie dobrego domu, mamy wszystkie drzwi otwarte na zewnątrz. W jakim błędzie byłam, nie widząc, że tak naprawdę większość szlachetnie urodzonych siedzi z zamkniętymi oczami, grając z resztą w ciuciubabkę. A z kim ja miałam grać? Jedynym dla mnie oparciem w tym momencie był Caesar, który ostatnimi czasy nie potrafił znaleźć dla mnie chwili. Pozostawiono mnie więc samej sobie, a to doprowadziło właśnie do dnia dzisiejszego. Czarna dama wśród przebierańców, udająca, że tej nocy może zachować swoją anonimowość.
Cały świat płynął, a nuda mojego teraźniejszego, na pierwszy rzut oka intrygującego, towarzystwa, wprawiała moje wnętrze w swego rodzaju spokój. Muzyka, taniec - to wszystko postanowiło delikatnie obmyć moje ciało z ostatnich huśtawek nastroju i nieokreślonych powodów smutku. Otwarłam na moment wcześniej przymrużone oczy, by upewnić się, że nadal dobrze stawiam kroki. Chwila... Otrząsnęłam się w jednym momencie, znajdując gdzieś w oddali piękną, ciemnowłosą syrenkę, która raczyła się bawić z brodatym kapitanem. Nie widziałam jej nigdy z własnymi znajomymi, ale nie mogłam pogodzić się z faktem, że tak czule szeptała mu do ucha. Uczucie zazdrości oblało mnie całą od stóp do głów, gdy w końcu ofiara mojej niezdarności podziękowała mi za ten krótki, relaksujący taniec. Przyznam, że nawet nie zauważyłam, kiedy potężnie zbudowany mężczyzna zahaczył ramieniem o mojego tanecznego partnera.
- Ja również dziękuję, monsieur - zaszczebiotałam, uśmiechając się delikatnie i próbując przywrócić swojej twarzy naturalny, inny od czerwonego kolor. Czułam, jak moje całe ciało buzuje, wzdrygając się na myśl o tym, że mogę nic nie znaczyć. Przygładziłam łagodnie materiał swej czarnej sukni, przełykając cicho słowa, które pchały mi się na język. Podchodząc z gracją do stołu, podniosłam kieliszek, wysłuchując uważnie propozycji błękitnookiego. Dopiero teraz zdałam się zauważyć, jak jasne były jego tęczówki. Niemal... hipnotyzujące.
- Och, naprawdę dziękuję - zaczęłam zaintrygowana jego uprzejmością. Naprawdę doceniłam fakt, że chciał mnie przedstawić swoim zapewne równie skrytym znajomym, acz miałam do zrobienia co innego. Nie potrafiłam wypędzić widoku Mathilde ze swojej głowy, a już na pewno nie teraz, gdy wiedziałam, że również jest tutaj. Wszędzie poznałabym jej lśniące włosy i cudowne rysy twarzy. Nie mogłam się mylić. - Jednak ja również znalazłam swoje towarzystwo - uśmiechnęłam się ciepło, jeszcze raz dziękując za taniec i miło spędzoną chwilę. - Jeszcze raz dziękuję i życzę miłej zabawy - rzuciłam, biorąc w dłoń kieliszek pełen szkarłatnego płynu. Bez zbędnej elegancji i degustowania każdego łyka, wlałam w siebie zawartość naczynia, później odstawiając je na bufetowy stół.
Mijając grono tańczących, zakochanych w muzyce i w sobie nawzajem ludzi, ponownie wypatrzyłam moją wróżbitkę, stając w końcu obok z ukrytą głęboko zazdrością.
- Przepraszam, że przeszkodzę - grzecznie spróbowałam dołączyć do rozmowy, chociaż byłam przekonana, że moja osoba nie była mile widziana w tym momencie - Mogłabym na chwilę porwać pańską partnerkę? - kryjąc poirytowanie w głosie, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Tęskniłam za jej uwielbieniem sztuki, odmienności i tej całej mrocznej aury, jaka panowała właśnie w okół niej. Musiałam oprzeć się chęci nazwania jej po imieniu, wszak równie dobrze mogłam się pomylić. Nie byłam też przekonana, czy wybrałam dobry moment na zakłócenie ich tańca, ale prawdę powiedziawszy... Nie podobało mi się, że ten brodaty mężczyzna tak na nią patrzył.
Gość
Gość
Wyrwana z ramion Kapitana, ocucona ze snu. Spoglądasz w miejsce gdzie powinna być twarz jej a nie widzisz nic prócz zdobionej pięknie maski. Czy na pewno jest piękna? Nie widzisz wiele, bo odkąd w pomieszczeniu panuje półmrok, wcale już nie możesz być niczego pewna. Prócz dźwieku głosu, który rozpoznałaś, bo chociaż w opóźnionym toku dotarł do Twej świadomości, kiedy zrozumiałaś już, że nie będzie więcej tańca z Kapitanem - już wiesz kto zaś sprawcą końca tej zabawy. Leniwy uśmiech wypływa na twarz, dziękujesz duchowi za taniec i ciągnięta gdzieś w daleką odchłań, raz tylko jeden obróciłaś się, by rzucić na niego spojrzeniem. Był na prawdę piękny. Przyłożyłaś palce swe do ust i idziesz już z głową zwróconą przed siebie.
Stanełyście blisko baru, tym razem leniwy uśmiech zatacza się tylko dla skrytej za maską osoby.
- Zostałam uprowadzona, a teraz zostanę upita - zawyrokowałaś, spogladając najpierw na swój brzuch i wystający z niego ogon, później na kręcące się wokół twarzy i spływające poniżej ramion niebieskie loki, w końcu na jej strój. Przedziwny kapelutek, rzekłabyś... kontrowersyjny.
- Nie spodziewałabym się, że moge cię tu spotkać - nie spodziewałaś się, bo już dawno pogodzona byłaś z myślą, że do wernisażu nie będziecie miały przyjemności. Wyciągasz dłoń po kielich, który napełniony zostaje winem czerwonym jak krew. Twe oczy powracają do ciemnej postaci, która właściwie... a może ci się przesłyszało i to wcale nie była Calypso? Może wyimaginowałaś sobie jej głos, bo tak pragnęłaś jego dźwięk znów usłyszeć? Calypso, która posiada najciekawszą aurę, jaką poznałłaś od wielu miesięcy. Chciałabyś dowiedzieć się czegoś o niej, może nawet dużo chciałabyś się dowiedzieć. Mogłybyście zostać prawdziwymi przyjaciółkami, wiesz co to? Dawno nie miałaś żadnej. - Ale ja też ledwo oderwałam się od półcien. W ostatniej chwili zdecydowałam sie, żeby zrobić sobie przerwę. I wyszłam jak stałam - to znów żarty, czy nie widać, że na skompletowanie stroju musiałam poświęcić przynajmniej dobę?
Stanełyście blisko baru, tym razem leniwy uśmiech zatacza się tylko dla skrytej za maską osoby.
- Zostałam uprowadzona, a teraz zostanę upita - zawyrokowałaś, spogladając najpierw na swój brzuch i wystający z niego ogon, później na kręcące się wokół twarzy i spływające poniżej ramion niebieskie loki, w końcu na jej strój. Przedziwny kapelutek, rzekłabyś... kontrowersyjny.
- Nie spodziewałabym się, że moge cię tu spotkać - nie spodziewałaś się, bo już dawno pogodzona byłaś z myślą, że do wernisażu nie będziecie miały przyjemności. Wyciągasz dłoń po kielich, który napełniony zostaje winem czerwonym jak krew. Twe oczy powracają do ciemnej postaci, która właściwie... a może ci się przesłyszało i to wcale nie była Calypso? Może wyimaginowałaś sobie jej głos, bo tak pragnęłaś jego dźwięk znów usłyszeć? Calypso, która posiada najciekawszą aurę, jaką poznałłaś od wielu miesięcy. Chciałabyś dowiedzieć się czegoś o niej, może nawet dużo chciałabyś się dowiedzieć. Mogłybyście zostać prawdziwymi przyjaciółkami, wiesz co to? Dawno nie miałaś żadnej. - Ale ja też ledwo oderwałam się od półcien. W ostatniej chwili zdecydowałam sie, żeby zrobić sobie przerwę. I wyszłam jak stałam - to znów żarty, czy nie widać, że na skompletowanie stroju musiałam poświęcić przynajmniej dobę?
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Brązowe oczy niecierpliwie badały tłum wypatrując powodu jej dziwnego nastroju. Niepokój oblepiał ją niczym gęsty syrop, a ona popadała w obłęd czując jak ciężki zapach wdziera się do jej nozdrzy, nie pozwalając udawać, że wszystko jest w porządku. A choć wypatrywała naprawdę długo i uważnie, może nieco zbyt nerwowo, nie odnalazła wśród zebranych tego, czego poszukiwała. C z e g o oczekiwałaś, Cornelio? Może to już naprawdę paranoja?
Czuła się oszukana. Z rozczarowaniem malującym się na twarzy zacisnęła mocniej palce na ramieniu mężczyzny, jednak gdy opadła na pięty była już obojętna, niemal zimna. Przez moment przyglądała się beznamiętnie guzikom przy koszuli jej niespodziewanego towarzysza i dopiero po chwili milczenia zdała sobie sprawę z tego, że zadał pytanie. Na usta cisnęło się znajome, wyuczone niemal potwierdzenie, ale słowa nie wybrzmiały. Powoli uniosła spojrzenie na twarz znajomego nieznajomego i zdała sobie sprawę, że jeśli on odjedzie, ona ukradnie najbliższą butelkę Ognistej i schleje się na zapleczu w niezbyt sprzyjającym towarzystwie zapitej na śmierć nieszczęśliwej ukochanej. Jakże historia zabawnie toczy koło. - Nie. - powiedziała, czując na ustach smak łamania własnych zasad. Wpatrywała się w jego oczy smutno i wyzywająco zarazem, bezsilnie poddając się wszechogarniającemu poczuciu pustki powoli zastępującej czający się w cieniu obłęd. - Ale czy to ma jakieś znaczenie? - spytała z uśmiechem uprzejmym, lecz irytacją w głosie i furią w oczach. Odwróciła wzrok, nie chcąc burzyć wykreowanego ostatnio obrazu (choć, czy nie zdążyła już go doszczętnie zniszczyć?) kobiety ulotnej i niezależnej, niepodatnej na ataki z zewnątrz. A jednak czuła się całkowicie bezradnie, jakby jedno wrażenie obecności mogło rozsypać ją w drobne kawałki niczym potłuczoną porcelanę.
Czuła się oszukana. Z rozczarowaniem malującym się na twarzy zacisnęła mocniej palce na ramieniu mężczyzny, jednak gdy opadła na pięty była już obojętna, niemal zimna. Przez moment przyglądała się beznamiętnie guzikom przy koszuli jej niespodziewanego towarzysza i dopiero po chwili milczenia zdała sobie sprawę z tego, że zadał pytanie. Na usta cisnęło się znajome, wyuczone niemal potwierdzenie, ale słowa nie wybrzmiały. Powoli uniosła spojrzenie na twarz znajomego nieznajomego i zdała sobie sprawę, że jeśli on odjedzie, ona ukradnie najbliższą butelkę Ognistej i schleje się na zapleczu w niezbyt sprzyjającym towarzystwie zapitej na śmierć nieszczęśliwej ukochanej. Jakże historia zabawnie toczy koło. - Nie. - powiedziała, czując na ustach smak łamania własnych zasad. Wpatrywała się w jego oczy smutno i wyzywająco zarazem, bezsilnie poddając się wszechogarniającemu poczuciu pustki powoli zastępującej czający się w cieniu obłęd. - Ale czy to ma jakieś znaczenie? - spytała z uśmiechem uprzejmym, lecz irytacją w głosie i furią w oczach. Odwróciła wzrok, nie chcąc burzyć wykreowanego ostatnio obrazu (choć, czy nie zdążyła już go doszczętnie zniszczyć?) kobiety ulotnej i niezależnej, niepodatnej na ataki z zewnątrz. A jednak czuła się całkowicie bezradnie, jakby jedno wrażenie obecności mogło rozsypać ją w drobne kawałki niczym potłuczoną porcelanę.
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdy tylko podeszłyśmy do baru, wyrzuty sumienia schwytały ostatki mojej duszy, tłamsząc ją, jak tylko się dało. Nie mogłam uwierzyć, jak bardzo samolubna się stałam, przerywając im namiętny - ach, jak ja nienawidzę tego słowa, jeśli chodzi o znajomych Wroński - taniec. W głębi serca jednak czułam się z siebie dumna, a niecałą minutę później zupełnie zapomniałam o pozostawionym gdzieś w tłumie Kapitanie. Na usta siliło mi się ironiczne ahoj, które powinnam była rzucić mężczyźnie na pożegnanie.
Nie potrafiłam się skupić, kiedy coś do mnie mówiła, a moje ciało przechodziły dreszcze, jakby październikowe zimno dostało się nagle do opuszczonego budynku teatru. Gdy do moich nozdrzy dochodził zapach jej perfum, niczym ambrozja namawiała mnie do skomponowania kolejnej melodii. Emocje płynęły w moich żyłach, wprawiając mnie w istne zakłopotanie. Czułam się jak małe dziecko, które spotkała najszczęśliwsza rzecz na świecie - a to wszystko na widok jednej osoby.
- Prawdę powiedziawszy, ja też nie - odparłam zdawkowo, nadal wykrzywiając usta w uśmiechu. Wziąwszy dwa kieliszki wina z blatu, podałam jeden z nich Mathildzie, drugi zaś chwytając samodzielnie. Uniosłam naczynie do ust, po raz kolejny wypełniając swe podniebienie zapachem wytrawnego wina, które przecież zawsze miało na mnie pozytywny wpływ. Leniwie podniosłam wzrok znad szkła, powoli badając sylwetkę ciemnowłosej syrenki. Wyglądała przepięknie w swoim gustownym przebraniu, które od pierwszej chwili skradło moje serce. Czy wiedziała, jak bardzo ukochałam sobie te stworzenia? Czy wiedziała jak piekielnie buzowało we mnie pożądanie, gdy nasze oczy się spotkały? - Rozumiem - przyłożyłam wolną dłoń do ust, bo zapomniałam, jaka potrafiła być zabawna. Obok swojej ekstrawagancji, miała też przecież mnóstwo charyzmy, mroku i swego rodzaju tajemnicy, która wzywała mnie niczym pełnia księżyca likantropa. Uśmiechnęłam się zimno, ale nie chciałam już więcej tam być. Chciałam spokoju, prywatności, chwili wytchnienia w jej przemiłym towarzystwie... Niewinna przyjaźń, to się właśnie zaczyna. Od czasów, w których panoszyłam się po szkolnych korytarzach nie miałam nikogo takiego. Jak dobrze, że tak doskonale się rozumiałyśmy! - Na Merlina, możesz mnie uznać za głupią, ale piekielnie za tobą tęskniłam - wydukałam do kieliszka, intensywnie wlepiając wzrok w jej hipnotyzujące oczy. Nie mogłam przestać o niej myśleć od ostatnich tygodni, wciąż zastanawiając się, czy to, co robię jest odpowiednie. Przyłapując się ponownie na zamartwianiu się, dokończyłam swój napój, dolewając sobie drugie tyle. Nie wiedziałam, czy chciała tańczyć, porozmawiać, a może opowiedzieć mi o tajemniczym mężczyźnie, z którym ją wcześniej widziałam. Odgarnęłam więc kosmyk ciemnych włosów za ucho, poprawiając przy tym swoje nakrycie głowy.
Nie potrafiłam się skupić, kiedy coś do mnie mówiła, a moje ciało przechodziły dreszcze, jakby październikowe zimno dostało się nagle do opuszczonego budynku teatru. Gdy do moich nozdrzy dochodził zapach jej perfum, niczym ambrozja namawiała mnie do skomponowania kolejnej melodii. Emocje płynęły w moich żyłach, wprawiając mnie w istne zakłopotanie. Czułam się jak małe dziecko, które spotkała najszczęśliwsza rzecz na świecie - a to wszystko na widok jednej osoby.
- Prawdę powiedziawszy, ja też nie - odparłam zdawkowo, nadal wykrzywiając usta w uśmiechu. Wziąwszy dwa kieliszki wina z blatu, podałam jeden z nich Mathildzie, drugi zaś chwytając samodzielnie. Uniosłam naczynie do ust, po raz kolejny wypełniając swe podniebienie zapachem wytrawnego wina, które przecież zawsze miało na mnie pozytywny wpływ. Leniwie podniosłam wzrok znad szkła, powoli badając sylwetkę ciemnowłosej syrenki. Wyglądała przepięknie w swoim gustownym przebraniu, które od pierwszej chwili skradło moje serce. Czy wiedziała, jak bardzo ukochałam sobie te stworzenia? Czy wiedziała jak piekielnie buzowało we mnie pożądanie, gdy nasze oczy się spotkały? - Rozumiem - przyłożyłam wolną dłoń do ust, bo zapomniałam, jaka potrafiła być zabawna. Obok swojej ekstrawagancji, miała też przecież mnóstwo charyzmy, mroku i swego rodzaju tajemnicy, która wzywała mnie niczym pełnia księżyca likantropa. Uśmiechnęłam się zimno, ale nie chciałam już więcej tam być. Chciałam spokoju, prywatności, chwili wytchnienia w jej przemiłym towarzystwie... Niewinna przyjaźń, to się właśnie zaczyna. Od czasów, w których panoszyłam się po szkolnych korytarzach nie miałam nikogo takiego. Jak dobrze, że tak doskonale się rozumiałyśmy! - Na Merlina, możesz mnie uznać za głupią, ale piekielnie za tobą tęskniłam - wydukałam do kieliszka, intensywnie wlepiając wzrok w jej hipnotyzujące oczy. Nie mogłam przestać o niej myśleć od ostatnich tygodni, wciąż zastanawiając się, czy to, co robię jest odpowiednie. Przyłapując się ponownie na zamartwianiu się, dokończyłam swój napój, dolewając sobie drugie tyle. Nie wiedziałam, czy chciała tańczyć, porozmawiać, a może opowiedzieć mi o tajemniczym mężczyźnie, z którym ją wcześniej widziałam. Odgarnęłam więc kosmyk ciemnych włosów za ucho, poprawiając przy tym swoje nakrycie głowy.
Gość
Gość
Wszystko zwolniło. Tłum zamarł w bezruchu; był wyłącznie bezwładną masą, która zataczała się jak zaklęte we mgle, skazane na statyczność ugrupowania posągów. Był tylko rozmazaną, różnokolorową formą, niedostrzeganą więcej przez wzrok, całkowicie ignorowaną, ułożoną z nieostrych odłamków. Nie ma ich. Zniknęli, rozproszyli się, przestali istnieć. Wszystko dłużyło się, sprawiało dziwne wrażenie zmierzania ku czemuś bez końca. Na nowo. Skryte pod kostną osłoną serce zabiło energiczniej, z każdym skurczem wyraźniej zaznaczając swoją obecność. I tak cały czas się poruszało - nie wiedział już, czy bardziej je odczuwa, czy może błądzi wśród nieokreślonego wyrazu ciemnych oczu znajdującej się przed nim kobiety. Aktorki. Czy naprawdę była sobą, czy wyłącznie odgrywała rolę? Obdarta, niepewna, śledząca z czujnością zwierzęcia kolejne ruchy. Wyłącznie przez chwilę, lecz przez chwilę dostateczną, by nakreślić wewnątrz jego myśli niepewność. Nie uczynił jednak żadnego ruchu, nie poruszył ręką, nie zmienił nawet kąta swojego wzroku, który przez ten cały czas skupiony był na jej twarzy.
Zgubił się.
Również miał ochotę coś powiedzieć. Na wargach ciążyły mu słowa, lecz niedostępne i niejako ukryte. Niewidoczne, obecne gdzieś poza zasięgiem wzroku, jak punkt, który wraz z poruszaniem się, zaczynał niknąć na linii horyzontu. Gwar mógł panować, rozmowy mogły trwać nadal. Wszyscy mogli się śmiać.
Lecz między nimi trwała cisza.
Wyczekiwał. Ze spokojem, bez wymuszenia, zupełnie nie odbiegając od tego, co zwykł kreować wcześniej. Iskrzące się w brązowych tęczówkach ślady negatywnych emocji zostały dostrzeżone przez mężczyznę, lecz nie wydawał się im poświęcać szczególnej uwagi. Drgnął tylko nieznacznie, usiłując przywołać na twarzy spokój. Całe fale spokoju, który w połączeniu z brakiem innych zauważalnych odczuć, wyłącznie sygnalizowały, że nie zamierza rezygnować. Nie zmuszał jej, jednocześnie stawiając przed faktem. Nie dyktował, choć wydawał się mieć wszystko ułożone. Nie kazał jej zostawać, ale nie zamierzał puszczać jej wolno. Chłodny błękit rozlewał się powoli, racząc się każdą częścią widoku; chłonąc ją, niełapczywie, lecz nadal uważnie obserwując.
- Obawiam się, że tak - powiedział, nadal nie nadając swoim słowom konkretnej barwy. Wyłącznie oznajmienie. Proste w swoim przekazie, oczywiste, wymawiane bez większego pośpiechu. - Może mógłbym coś z tym zrobić... - urwał, rzucając jej wyczekujące spojrzenie. Nie chciał z nią igrać, nie chciał się narzucać ani sprowadzać kolejnych nerwów. Chciał wyłącznie coś uczynić.
Bo w końcu nie był obojętny.
Zgubił się.
Również miał ochotę coś powiedzieć. Na wargach ciążyły mu słowa, lecz niedostępne i niejako ukryte. Niewidoczne, obecne gdzieś poza zasięgiem wzroku, jak punkt, który wraz z poruszaniem się, zaczynał niknąć na linii horyzontu. Gwar mógł panować, rozmowy mogły trwać nadal. Wszyscy mogli się śmiać.
Lecz między nimi trwała cisza.
Wyczekiwał. Ze spokojem, bez wymuszenia, zupełnie nie odbiegając od tego, co zwykł kreować wcześniej. Iskrzące się w brązowych tęczówkach ślady negatywnych emocji zostały dostrzeżone przez mężczyznę, lecz nie wydawał się im poświęcać szczególnej uwagi. Drgnął tylko nieznacznie, usiłując przywołać na twarzy spokój. Całe fale spokoju, który w połączeniu z brakiem innych zauważalnych odczuć, wyłącznie sygnalizowały, że nie zamierza rezygnować. Nie zmuszał jej, jednocześnie stawiając przed faktem. Nie dyktował, choć wydawał się mieć wszystko ułożone. Nie kazał jej zostawać, ale nie zamierzał puszczać jej wolno. Chłodny błękit rozlewał się powoli, racząc się każdą częścią widoku; chłonąc ją, niełapczywie, lecz nadal uważnie obserwując.
- Obawiam się, że tak - powiedział, nadal nie nadając swoim słowom konkretnej barwy. Wyłącznie oznajmienie. Proste w swoim przekazie, oczywiste, wymawiane bez większego pośpiechu. - Może mógłbym coś z tym zrobić... - urwał, rzucając jej wyczekujące spojrzenie. Nie chciał z nią igrać, nie chciał się narzucać ani sprowadzać kolejnych nerwów. Chciał wyłącznie coś uczynić.
Bo w końcu nie był obojętny.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak prędko ty zapomnisz o Kapitanie? Gdybyś wiedziała tylko, kto chowa swe dane pod wielością włosów i przebraniem ducha, najpewniej nie zapomniałabyś wcale. Tak jak od pięciu lat nie zapominasz. Tak jak od pięciu lat nosisz w swym portfelu zdjęcie Lewisa. Spoglądasz na nie czasami, kiedy na prawdę jest ci źle. Albo, kiedy nie masz komu się pochwalić swoim nowym płótnem. Lewis ze zdjęcia zawsze kiwa z uznaniem głową i jeszcze ani razu nie powiedział, że coś mu sie nie podoba. Bywało, że spędzaliście całe godziny na dyskusjach. Czasami podpuszczałaś go, gubił sie. Ale zawsze był tak samo zachwycony obrazami jak wtedy, kiedy robiliście to zdjęcie. Nic sie nie zmieniało. Mogłabyś pokazać mu bazgroł.
Przesuwasz dłoń jedną na swą talię, tam podpierasz się, niczym pierwsza z syren. Wcale nie przykre jest ci zimno, wcale nie dygoczesz, nie wstydzisz się również głodnych spojrzeń, które z ciemności wydzierają się i chcą znaleźć w twych lokach błękitnych chociażby małą szparkę, by nasycić się widokiem nagiego ciała. Jesteś tak wyniosła, dumna, prawdziwa syrena. Twój wzrok nie zniża się do poziomu ich spojrzeń. Nie szuka uciechy.
Twój wzrok zgubił się pomiędzy maską, kapeluszem, a długimi lśniącymi włosami towarzyszki zabaw. Wtórujesz jej śmiechem, uśmiechem. Bo chociaż wobec wszystkich wokół jesteś z zachowania Syreną, kiedy już masz wrócić na chwilę do roli Matyldy - znajdujesz tam tylko radość. Radość ze spotkania, które zdarzyło się tak prędko, chociaż na ostatni list nigdy nie zdołałaś odpowiedzieć.
- Ja jestem syreną, lecz kim Ty dziś jesteś? Nie umiem zgadnąć - zagadujesz pannę Lestragne, odstawiwszy kielich z winem na blat i zaczepiając dłonią o materiał sukni na ramieniu. Czy to było nieskontrolowane, czy po prostu czułaś potrzebę dotknięcia ? Tak czy siak tłumaczysz się beztroskim półuśmiechem.
Kiedy dostaniesz i na to pytanie odpowiedź, coś więcej pojawia się pomiędzy Wami. Jej jedna uwaga, która sprawia, że znów chwytasz za kielich. Czy masz ją za głupią? Bynajmniej. Nigdy nie potępia się słów idących prosto z serca, tych spontanicznych i beztroskich.
- Przecież nigdzie nie uciekam - chcesz być tą tajemniczą, tą, której ona będzie szukała wzrokiem w tłumie. Chcesz przejąć jej myśli, zawładnąć nimi. Niewinnie wachlujesz rzęsami. - Moja pracownia zawsze stoi dla ciebie otworem, wystarczy, że przyjdziesz
I chociaż to zaproszenie, które zawisło pomiędzy wami wciąż się utrzymuje, przyszedł też czas na tę nieprzyjemną część. Na winny koniec.
- Nie odpisałam na Twój list - przyznajesz się w końcu do czynu godnego kary. Czy taka nadejdzie? Nie, kiedy wciąż chronią cię mury w których odbywa się dzisiejsze przyjęcie. Tutaj przecież, w epicentrum Nokturnu, tutaj nic ci nie grozi, prawda? Masz w zasięgu wzroku Feliksa, gdzieś majaczył ci nawet owy dziennikarz, któremu nie udało się przeprowadzić dobrego wywiadu. Pod latarnią najciemniej. Stoisz pod latarnią, w ciemności. Zataczasz kręgi palcem po wierzchu kieliszka. - Przyjdziesz na mój wernisaż? Tak bardzo bym chciała
Przesuwasz dłoń jedną na swą talię, tam podpierasz się, niczym pierwsza z syren. Wcale nie przykre jest ci zimno, wcale nie dygoczesz, nie wstydzisz się również głodnych spojrzeń, które z ciemności wydzierają się i chcą znaleźć w twych lokach błękitnych chociażby małą szparkę, by nasycić się widokiem nagiego ciała. Jesteś tak wyniosła, dumna, prawdziwa syrena. Twój wzrok nie zniża się do poziomu ich spojrzeń. Nie szuka uciechy.
Twój wzrok zgubił się pomiędzy maską, kapeluszem, a długimi lśniącymi włosami towarzyszki zabaw. Wtórujesz jej śmiechem, uśmiechem. Bo chociaż wobec wszystkich wokół jesteś z zachowania Syreną, kiedy już masz wrócić na chwilę do roli Matyldy - znajdujesz tam tylko radość. Radość ze spotkania, które zdarzyło się tak prędko, chociaż na ostatni list nigdy nie zdołałaś odpowiedzieć.
- Ja jestem syreną, lecz kim Ty dziś jesteś? Nie umiem zgadnąć - zagadujesz pannę Lestragne, odstawiwszy kielich z winem na blat i zaczepiając dłonią o materiał sukni na ramieniu. Czy to było nieskontrolowane, czy po prostu czułaś potrzebę dotknięcia ? Tak czy siak tłumaczysz się beztroskim półuśmiechem.
Kiedy dostaniesz i na to pytanie odpowiedź, coś więcej pojawia się pomiędzy Wami. Jej jedna uwaga, która sprawia, że znów chwytasz za kielich. Czy masz ją za głupią? Bynajmniej. Nigdy nie potępia się słów idących prosto z serca, tych spontanicznych i beztroskich.
- Przecież nigdzie nie uciekam - chcesz być tą tajemniczą, tą, której ona będzie szukała wzrokiem w tłumie. Chcesz przejąć jej myśli, zawładnąć nimi. Niewinnie wachlujesz rzęsami. - Moja pracownia zawsze stoi dla ciebie otworem, wystarczy, że przyjdziesz
I chociaż to zaproszenie, które zawisło pomiędzy wami wciąż się utrzymuje, przyszedł też czas na tę nieprzyjemną część. Na winny koniec.
- Nie odpisałam na Twój list - przyznajesz się w końcu do czynu godnego kary. Czy taka nadejdzie? Nie, kiedy wciąż chronią cię mury w których odbywa się dzisiejsze przyjęcie. Tutaj przecież, w epicentrum Nokturnu, tutaj nic ci nie grozi, prawda? Masz w zasięgu wzroku Feliksa, gdzieś majaczył ci nawet owy dziennikarz, któremu nie udało się przeprowadzić dobrego wywiadu. Pod latarnią najciemniej. Stoisz pod latarnią, w ciemności. Zataczasz kręgi palcem po wierzchu kieliszka. - Przyjdziesz na mój wernisaż? Tak bardzo bym chciała
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Nowy kompan nie bez kozery został wybrany przez Franza - chociaż.. może jednak nie było większego powodu z którego skorzystał nasz duszek, kiedy przysiadał się do stolika w pierwszym rzedzie.
- Pan wybaczy, ale nie do końca rozumiem, pan śmie twierdzić, że wojna się skończyła - tu Franz bije (a dłoń mu przelatuje) o blat stołu - ABSURD - i z tryiumfem w oczach powtarza - ALEŻ ABSURD - i pochyla się lekko i wskazuje na Wincenta swym półprzeźroczystym palcem, który emanuje energię świetlną - Nie tak dalej jak wczoraj, byłem świadkiem rozmowy dwóch mężczyzn w kapturach, którzy zapewniali się solennie o oddaniu dla sprawy. I byłbym to może jeszcze uznał za sprawę honoru, romantyczne spotkanie, ale z wyjątkową szczegółowością opisywali MISJE. I wybaczy pan - a Pańskie dane? - tu woli się dowiedzieć szybko z kim ma do czynienia. - Wybaczy, ale gdyby tylko słyszał pan te plany. To nie prawda, że wojna się skończyła, kochaniutki, jak dla mnie to właśnie TEN MOMENT, K U L M I NA C Y J N Y, teraz najważniejsza jest gotowość do walki. Wyprostuj się mój druchu. Widze, że Twój wiek nie pozwala już na walkę, na pewno jednak możesz zrobić coś dla naszej armi. Zaraz zaraz - tu jednak unosi się Franz gniewem, bowiem coś sobie uświadomił - Może Pan chce mi zmydlić oczy, twierdzi że nie ma wojny, bo jest dezerterem? Toż to haniebne
Oburza się Frans, nie wyobraża sobie bowiem jak można zdezerterować. A gdzie honor, a gdzie odpowiedzialność, męskość!
- Pan wybaczy, ale nie do końca rozumiem, pan śmie twierdzić, że wojna się skończyła - tu Franz bije (a dłoń mu przelatuje) o blat stołu - ABSURD - i z tryiumfem w oczach powtarza - ALEŻ ABSURD - i pochyla się lekko i wskazuje na Wincenta swym półprzeźroczystym palcem, który emanuje energię świetlną - Nie tak dalej jak wczoraj, byłem świadkiem rozmowy dwóch mężczyzn w kapturach, którzy zapewniali się solennie o oddaniu dla sprawy. I byłbym to może jeszcze uznał za sprawę honoru, romantyczne spotkanie, ale z wyjątkową szczegółowością opisywali MISJE. I wybaczy pan - a Pańskie dane? - tu woli się dowiedzieć szybko z kim ma do czynienia. - Wybaczy, ale gdyby tylko słyszał pan te plany. To nie prawda, że wojna się skończyła, kochaniutki, jak dla mnie to właśnie TEN MOMENT, K U L M I NA C Y J N Y, teraz najważniejsza jest gotowość do walki. Wyprostuj się mój druchu. Widze, że Twój wiek nie pozwala już na walkę, na pewno jednak możesz zrobić coś dla naszej armi. Zaraz zaraz - tu jednak unosi się Franz gniewem, bowiem coś sobie uświadomił - Może Pan chce mi zmydlić oczy, twierdzi że nie ma wojny, bo jest dezerterem? Toż to haniebne
Oburza się Frans, nie wyobraża sobie bowiem jak można zdezerterować. A gdzie honor, a gdzie odpowiedzialność, męskość!
Gość
Gość
Odpowiedź brzmi zero. Tyle właśnie jest w Benjaminie wrażliwości na piękno. Albo na tego rodzaju piękno, bo za pięknymi kobietami (i panami?) Wright się oglądał… chociaż, właściwie, pytaniem było, czy faktycznie oglądał się za wyglądem, czy wystarczyło mieć kusy strój i pokaźną klatkę piersiową. W końcu alkohol i odrobina dobrej woli potrafią pokonać naprawdę wiele barier. W niektórych przypadkach nawet zbyt wiele. Bariery, wątpliwości, zdrowy rozsądek… Na jego miejscu poważnie by się zastanowił, czy to nie za dużo, czy w pewnym momencie nie przesadzi… i się okaże, że pewne osoby nie są tym, za kogo się podają i będzie źle. Ciekawe, czy kiedyś się nad tym zastanawiał. Orpheus wiedział, jak na niego działał i jaką w pewnym momencie miał nad nim władzę. Teraz już nie, ale wszystko kiedyś mija i Baheire nie czuł z tego powodu zawodu. Wright nie był niezbędną częścią jego życia, nie był niezastąpiony… choć to wygodne mieć go na niemal każde zawołanie, to wiedział, że nie odczuje żalu z powodu utracenia tego przywileju. Mógł być zły, mógł poczuć irytację, ale nic takiego nie ma i nie będzie miało miejsca – Orpheus nie miał interesu w działaniu na szkodę Benjamina. Jakiekolwiek napięte stosunki by między nimi nie panowały, ostatecznie pozostają ludźmi biznesu, a to może się kiedyś przydać. Mający wiele Nokturnowych znajomości Ben to przydatny sojusznik, opłaca się go nie tracić.
I trzymać na odległość, Baheire miał przeczucie, że dalsze pogłębianie ich relacji nikomu na dobre nie wyjdzie. Było miło, dziękuję, koniec. Pora wracać do interesów. W innym wypadku Benjamin mógłby mieć mu za złe… no właśnie, co? Orpheus nie do końca rozumiał pewnych związków pomiędzy ludźmi. Wiadome jednak mu było, że każda akcja przynosi reakcję, a on nie miał pewności, jaka będzie reakcja Wrighta, jeśli będzie na niego za bardzo naciskał i sprawdzał jego granice. Benjamin był bardzo emocjonalny, a na emocjonalność kogoś, kto waży prawie 100 kilo i jedno jego ramię jest niemalże dwa razy większe od twojego, lepiej jest uważać.
Może więc powinien przestać rzucać takimi aluzjami, skoro i tak pozostaną one jedynie aluzjami?
Cóż, może powinien, jednak nie mógł powiedzieć, że nie sprawiają mu one pewnej przyjemności. Ale trudno było powiedzieć, czy to z powodu władzy, jaką, jak się okazuje, jeszcze nad nim miał, czy ciekawych wspomnień, jakie razem dzielili.
Barman szybko uporał się z zamówieniem i Orpheus już po chwili stał w pobliżu stołu ze szklanką pełną bursztynowego płynu w dłoni. Milcząco wpatrywał się w tłum, całkowicie niezainteresowany tańcami, ale w pewnym momencie wydawało mu się…
… tak, to Felix. Żegnający się właśnie z jakąś młodą damą? Zamaskowaną, przez co trudno mu było wywnioskować czy tańczy ze swoją Nokturnową znajomą, czy udało mu się poznać kogoś innego. Wzrok Orpheusa przez dłuższą chwilę był utkwiony w przyjacielu, który najwyraźniej zauważył i jego, bo zaczął przemieszczać się w tym kierunku.
– Zawsze? – zapytał powoli, odwracając się w stronę Benjamina. Cicho i bardzo znacząco, zastanawiając się tylko, jak odległe wspomnienia potrafi w chwili obecnej przywołać Ben. Poprzednim razem w ciemnej uliczce zdawał się nie pamiętać o żadnym komforcie i był gotowy wciągnąć go (a może raczej ją) do pierwszej lepszej bramy. – Kłóciłbym się – odparł niemalże swobodnie, znów naginając pewne granice, jednak teraz w zupełnie inną stronę.
I trzymać na odległość, Baheire miał przeczucie, że dalsze pogłębianie ich relacji nikomu na dobre nie wyjdzie. Było miło, dziękuję, koniec. Pora wracać do interesów. W innym wypadku Benjamin mógłby mieć mu za złe… no właśnie, co? Orpheus nie do końca rozumiał pewnych związków pomiędzy ludźmi. Wiadome jednak mu było, że każda akcja przynosi reakcję, a on nie miał pewności, jaka będzie reakcja Wrighta, jeśli będzie na niego za bardzo naciskał i sprawdzał jego granice. Benjamin był bardzo emocjonalny, a na emocjonalność kogoś, kto waży prawie 100 kilo i jedno jego ramię jest niemalże dwa razy większe od twojego, lepiej jest uważać.
Może więc powinien przestać rzucać takimi aluzjami, skoro i tak pozostaną one jedynie aluzjami?
Cóż, może powinien, jednak nie mógł powiedzieć, że nie sprawiają mu one pewnej przyjemności. Ale trudno było powiedzieć, czy to z powodu władzy, jaką, jak się okazuje, jeszcze nad nim miał, czy ciekawych wspomnień, jakie razem dzielili.
Barman szybko uporał się z zamówieniem i Orpheus już po chwili stał w pobliżu stołu ze szklanką pełną bursztynowego płynu w dłoni. Milcząco wpatrywał się w tłum, całkowicie niezainteresowany tańcami, ale w pewnym momencie wydawało mu się…
… tak, to Felix. Żegnający się właśnie z jakąś młodą damą? Zamaskowaną, przez co trudno mu było wywnioskować czy tańczy ze swoją Nokturnową znajomą, czy udało mu się poznać kogoś innego. Wzrok Orpheusa przez dłuższą chwilę był utkwiony w przyjacielu, który najwyraźniej zauważył i jego, bo zaczął przemieszczać się w tym kierunku.
– Zawsze? – zapytał powoli, odwracając się w stronę Benjamina. Cicho i bardzo znacząco, zastanawiając się tylko, jak odległe wspomnienia potrafi w chwili obecnej przywołać Ben. Poprzednim razem w ciemnej uliczce zdawał się nie pamiętać o żadnym komforcie i był gotowy wciągnąć go (a może raczej ją) do pierwszej lepszej bramy. – Kłóciłbym się – odparł niemalże swobodnie, znów naginając pewne granice, jednak teraz w zupełnie inną stronę.
Gość
Gość
Gdzieś pośród bezimiennych twarzy minęło kilka znajomych, rozpływających się jednak w nicości, gdy we wnętrzu Cornelii buzowały uczucia związane z tą, której nie było. Sprzedałaby duszę, żeby móc brutalnie zgasić iskrę nikłej, naiwnej nadziei, desperackiej potrzeby poszukiwania ciemnych oczu, które momentami zdawały się obserwować ją z każdego kąta. Podpisałaby cyrograf własną krwią, by uwolnić się od demona, który ją ścigał. A jednocześnie doskonale znała swoją bezsilność wobec faktu, że nieludzko p r a g n ę ł a tego niepokoju, uzależniającego zastrzyku adrenaliny, gdy gdzieś w cieniu czaiła się groźba, obietnica, trudno było powiedzieć.
Najwyraźniej to nie był jednak dzień na mierzenie się ze swoimi słabościami. Nie znalazła nic ciekawego wśród tłumu twarzy wykrzywiających się w najrozmaitszych minach. Rozbawienie, nieufność, tajemniczość... marni aktorzy nędznego teatru. Rzeczywistość rozmywała się, tętnice pulsowały wypełnione krwią i obsesją. Pozostało jedynie rozczarowanie i irracjonalna złość, że znów ją zawiódł, choć przecież tak często powtarzała, że nie chce go nigdy spotkać, że nie chce spotkać nikogo, kto mógłby o nim przypomnieć - a jednak teraz czuła się zawiedziona. Przez kłębowisko nieokiełznanych myśli i szarpiących się uczuć przebiły się dwa jasnoniebieskie punkty, przenikające ją na wskroś, zmuszające do podjęcia jakiejś decyzji. Co bardziej cię kusi, Cornelio, Ognista czy ten nieznajomy?
- Zabierz mnie stąd. - Ani to prośba, ani rozkaz. Trzy słowa nieobleczone w żadne upiększacze, grzecznościowe formułki, nagie w swej prostocie. Nie zastanawiała się, jak nieprzyzwoicie brzmieć może ta krótka wymiana zdań i jakie mogą być konsekwencje. Chciała stąd uciec, zaczerpnąć w płuca świeżego powietrza, chciała zapomnieć o palącym uczuciu potrzeby, o swojej naiwnej i niedorzecznej nadziei, o bólu wgryzającym się w każdą komórkę s t ę s k n i o n e g o ciała. I chciała udowodnić sobie, że to tylko opary alkoholu, a nie żadne więzy gwałcące jej idealną niezależność. Czy wykorzystywała w tym momencie nieznajomego? Tak. Ale mogła przecież wybrać Ognistą.
Najwyraźniej to nie był jednak dzień na mierzenie się ze swoimi słabościami. Nie znalazła nic ciekawego wśród tłumu twarzy wykrzywiających się w najrozmaitszych minach. Rozbawienie, nieufność, tajemniczość... marni aktorzy nędznego teatru. Rzeczywistość rozmywała się, tętnice pulsowały wypełnione krwią i obsesją. Pozostało jedynie rozczarowanie i irracjonalna złość, że znów ją zawiódł, choć przecież tak często powtarzała, że nie chce go nigdy spotkać, że nie chce spotkać nikogo, kto mógłby o nim przypomnieć - a jednak teraz czuła się zawiedziona. Przez kłębowisko nieokiełznanych myśli i szarpiących się uczuć przebiły się dwa jasnoniebieskie punkty, przenikające ją na wskroś, zmuszające do podjęcia jakiejś decyzji. Co bardziej cię kusi, Cornelio, Ognista czy ten nieznajomy?
- Zabierz mnie stąd. - Ani to prośba, ani rozkaz. Trzy słowa nieobleczone w żadne upiększacze, grzecznościowe formułki, nagie w swej prostocie. Nie zastanawiała się, jak nieprzyzwoicie brzmieć może ta krótka wymiana zdań i jakie mogą być konsekwencje. Chciała stąd uciec, zaczerpnąć w płuca świeżego powietrza, chciała zapomnieć o palącym uczuciu potrzeby, o swojej naiwnej i niedorzecznej nadziei, o bólu wgryzającym się w każdą komórkę s t ę s k n i o n e g o ciała. I chciała udowodnić sobie, że to tylko opary alkoholu, a nie żadne więzy gwałcące jej idealną niezależność. Czy wykorzystywała w tym momencie nieznajomego? Tak. Ale mogła przecież wybrać Ognistą.
Ostatnio zmieniony przez Cornelia Mulciber dnia 06.01.16 13:24, w całości zmieniany 1 raz
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Z każdą chwilą była coraz bardziej odległa. Znajdowała się daleko, za rozrastającym się między nimi murem, choć nie zauważał niczego innego oprócz jej twarzy, która jednak wydawała się pogrążona w zupełnie innym świecie. Całkowicie tonąca pośród morza myśli, jakiego niespokojne fale próbowały również wkroczyć pod jego czaszkę, siejąc wątpliwość i niepokój. Mimo tego twarz wciąż funkcjonowała jak perfekcyjnie nałożona maska, nie pozwalając wkroczyć zawahaniu, być może nawet
p r z e r a ż e n i u związanym z zupełnie nową sytuacją, która wymykała się spod kontroli, przemieniając się całkowicie we właściwym sobie rytmie. Uczucia mieszały się ze sobą, bełtały, tworząc wewnątrz jedno wielkie nieokreślenie. Radość, że była obok. Ciągła niepewność, nieprzewidywalność. Niezrozumienie, kompletne wybicie z rytmu, wyłącznie udawanie, że ma się nad wszystkim jakąkolwiek kontrolę. Nie miał jej. Był tylko marionetką zawieszoną na liniach losu, która mogła wyłącznie oczekiwać i patrzeć. Marionetką, która jednak chciała wykonywać własne ruchy. Być może ten przypadek drwił z nich obojga, stawiając nagle obok siebie i na nowo łącząc zupełnie rozbieżne drogi. Nawet nie znali swoich imion. Nie wiedzieli o sobie absolutnie nic, byli obcymi, przypadkowymi ludźmi, którzy dopiero wędrowali, odkrywając podłoże łączących ich relacji. Na pozór nie wiedząc nic, choć z drugiej strony - przecież reszta była oczywista. Składał się na nią prosty przekaz, ułożone ze sobą wyrazy, które pobrzmiewały w uszach łatwo i precyzyjnie.
Czy naprawdę potrzebowali tego wszystkiego?
Oderwał wzrok od Psyche, przez moment śledząc kłębiące się wokół nich tłumy. Obserwując, lecz nadal nie spuszczając z niej uwagi, co jakiś czas wracając znów spojrzeniem, by zdołało spocząć na twarzy kobiety.
- Chodź - orzekł tylko. Neutralnie, idąc przed siebie, kierując swoje kroki ku wyjściu z sali.
| zt dla mnie i Cornelii
p r z e r a ż e n i u związanym z zupełnie nową sytuacją, która wymykała się spod kontroli, przemieniając się całkowicie we właściwym sobie rytmie. Uczucia mieszały się ze sobą, bełtały, tworząc wewnątrz jedno wielkie nieokreślenie. Radość, że była obok. Ciągła niepewność, nieprzewidywalność. Niezrozumienie, kompletne wybicie z rytmu, wyłącznie udawanie, że ma się nad wszystkim jakąkolwiek kontrolę. Nie miał jej. Był tylko marionetką zawieszoną na liniach losu, która mogła wyłącznie oczekiwać i patrzeć. Marionetką, która jednak chciała wykonywać własne ruchy. Być może ten przypadek drwił z nich obojga, stawiając nagle obok siebie i na nowo łącząc zupełnie rozbieżne drogi. Nawet nie znali swoich imion. Nie wiedzieli o sobie absolutnie nic, byli obcymi, przypadkowymi ludźmi, którzy dopiero wędrowali, odkrywając podłoże łączących ich relacji. Na pozór nie wiedząc nic, choć z drugiej strony - przecież reszta była oczywista. Składał się na nią prosty przekaz, ułożone ze sobą wyrazy, które pobrzmiewały w uszach łatwo i precyzyjnie.
Czy naprawdę potrzebowali tego wszystkiego?
Oderwał wzrok od Psyche, przez moment śledząc kłębiące się wokół nich tłumy. Obserwując, lecz nadal nie spuszczając z niej uwagi, co jakiś czas wracając znów spojrzeniem, by zdołało spocząć na twarzy kobiety.
- Chodź - orzekł tylko. Neutralnie, idąc przed siebie, kierując swoje kroki ku wyjściu z sali.
| zt dla mnie i Cornelii
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Duch tak bardzo zdenerwował się na wieść o końcu wojny, że Vincent może i by się przestraszył, zechciał wycofywać z własnych słów, gdyby nie fakt, że jego rozmówca był... duchem. Trzeba było wziąć porządną poprawkę na naturę jegomościa i tym samym starać się nie doprowadzić go do furii. To by było okropne ze strony Vinca.
- No tak, co ja tam mogę wiedzieć... - wtrącił spokojnie.
Wczoraj? A może 40 lat temu? Nawet jeśli usłyszana rozmowa miała miejsce wczoraj, to wojny mogły się kończyć i zaraz znowu zaczynać i nie było w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę zwyczaje panujące na tym świecie. Nie wiadomo gdzie ducha wczoraj zawiało i czego był świadkiem. Ten dawno zmarły człowiek nie mógł być dla Vincenta żadnym autorytetem, mężczyzna prawie w ogóle nie przejmował się jego słowami. Podstawą było jedynie niedoprowadzenie go do furii.
- Moje dane? - Spytał lekko zaskoczony tym nagłym pytaniem. - Nazywam się Vincent Krueger.
A ten dalej swoje. Wojna, wojna, wojna. Żołnierz jakiś - na pewno. Entuzjasta wojenny. Tak jakby to miało jakiś sens. Ludzie umierali, biedne mogolskie dzieci... Po co? Vincent nigdy niezbyt rozumiał sprawy takie jak polityka i konflikty narodów. To był dopiero absurd! Człowiek zabijający człowieka, choć osobiście nic do niego nie ma. Bomby i te ich inne narzędzia zbrodni. Najgorsze było to, że wśród czarodziejów również nie brakowało wariatów uczulonych na szlachetność krwi i rasy magicznej. Vincent na pewno nie miał zamiaru walczyć po żadnej ze stron. Nawet gdyby był młody i pełen siły oraz energii - wręcz stworzony do walki. Nie miał ochoty wtrącać się w nie swoje konflikty. Nawet, gdy mowa już o wojnach czarodziei. Gdyby miał rodzinę, zabrałby żonę z dziećmi i po prostu uciekł. Schowałby to, co dla niego najcenniejsze przed skłóconymi ludźmi. W obecnej sytuacji po prostu uciekłby sam. Po co miał się mieszać do ich nieporozumień?
W końcu jednak duch przeszedł samego siebie. Vincent otworzył szeroko oczy.
- Co? - zaśmiał się na słowa rozmówcy. - Chyba pan żartuje? Nigdy nie postąpiłbym haniebnie! - Nigdy?... - W głosie brzmiała mu wielka pewność siebie, ale sumienie przywołało niejeden haniebny czyn, którego dokonał. - Daj mi pan spokój z tymi wojnami! To taka głupota, że aż nie mam ochoty o tym rozmawiać. Czy pana zdaniem zabijanie jest takie ważne? - Człowiek, który cię zabił myślał pewnie podobnie jak ty! - Ja nie mam żadnej armii! Skąd więc słowo naszej? Proszę mi dać święty spokój!
Nie wytrzymał i się zdenerwował. Dał się ponieść emocjom, sprowokować. Dał się sprowokować duchowi. A przecież miał zachować spokój. Nie mógł jednak siedzieć bez wzruszenia, gdy ten napastliwy facet wymachiwał mu przed nosem półprzezroczystymi kończynami i jawnie go obrażał.
- No tak, co ja tam mogę wiedzieć... - wtrącił spokojnie.
Wczoraj? A może 40 lat temu? Nawet jeśli usłyszana rozmowa miała miejsce wczoraj, to wojny mogły się kończyć i zaraz znowu zaczynać i nie było w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę zwyczaje panujące na tym świecie. Nie wiadomo gdzie ducha wczoraj zawiało i czego był świadkiem. Ten dawno zmarły człowiek nie mógł być dla Vincenta żadnym autorytetem, mężczyzna prawie w ogóle nie przejmował się jego słowami. Podstawą było jedynie niedoprowadzenie go do furii.
- Moje dane? - Spytał lekko zaskoczony tym nagłym pytaniem. - Nazywam się Vincent Krueger.
A ten dalej swoje. Wojna, wojna, wojna. Żołnierz jakiś - na pewno. Entuzjasta wojenny. Tak jakby to miało jakiś sens. Ludzie umierali, biedne mogolskie dzieci... Po co? Vincent nigdy niezbyt rozumiał sprawy takie jak polityka i konflikty narodów. To był dopiero absurd! Człowiek zabijający człowieka, choć osobiście nic do niego nie ma. Bomby i te ich inne narzędzia zbrodni. Najgorsze było to, że wśród czarodziejów również nie brakowało wariatów uczulonych na szlachetność krwi i rasy magicznej. Vincent na pewno nie miał zamiaru walczyć po żadnej ze stron. Nawet gdyby był młody i pełen siły oraz energii - wręcz stworzony do walki. Nie miał ochoty wtrącać się w nie swoje konflikty. Nawet, gdy mowa już o wojnach czarodziei. Gdyby miał rodzinę, zabrałby żonę z dziećmi i po prostu uciekł. Schowałby to, co dla niego najcenniejsze przed skłóconymi ludźmi. W obecnej sytuacji po prostu uciekłby sam. Po co miał się mieszać do ich nieporozumień?
W końcu jednak duch przeszedł samego siebie. Vincent otworzył szeroko oczy.
- Co? - zaśmiał się na słowa rozmówcy. - Chyba pan żartuje? Nigdy nie postąpiłbym haniebnie! - Nigdy?... - W głosie brzmiała mu wielka pewność siebie, ale sumienie przywołało niejeden haniebny czyn, którego dokonał. - Daj mi pan spokój z tymi wojnami! To taka głupota, że aż nie mam ochoty o tym rozmawiać. Czy pana zdaniem zabijanie jest takie ważne? - Człowiek, który cię zabił myślał pewnie podobnie jak ty! - Ja nie mam żadnej armii! Skąd więc słowo naszej? Proszę mi dać święty spokój!
Nie wytrzymał i się zdenerwował. Dał się ponieść emocjom, sprowokować. Dał się sprowokować duchowi. A przecież miał zachować spokój. Nie mógł jednak siedzieć bez wzruszenia, gdy ten napastliwy facet wymachiwał mu przed nosem półprzezroczystymi kończynami i jawnie go obrażał.
dzięki śliczne za grę <3
Mocno rozbawiony kurtuazją zamaskowanej towarzyszki monsieur uśmiechnął się pod nosem i odprowadził wzrokiem sylwetkę tajemniczej nieznajomej, która podeszła do Tilly. Tremaine podniósł rękę, by pomachać do niebieskowłosej syrenki, zanim sam również zniknął w tłumie. Przeszedł tuż obok Allison i Elizabeth, jednak nie rozpoznał żadnej z nich, bowiem całą swoją uwagę skoncentrował na dwójce mężczyzn górujących nad przebierańcami. Zdawali się być pochłonięci wymianą zdań na temat, który Felix bardzo chciałby poznać.
Nie miał pojęcia, jak zachować się, gdy podejdzie do Orpheusa, więc po prostu uznał, że najlepszym wyjściem będzie pójść na żywioł i zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja. A przede wszystkim… czy będzie w stanie utrzymać emocje w ryzach, kiedy tylko zakazana gęba Bena znajdzie się w zasięgu jego pięści.
- Serwus - rzucił lekkim tonem w ramach powitania. Myślał, że jego przygoda z aktorstwem skończy się wraz z zejściem ze sceny, ale wygląda na to, iż właśnie rozpoczęła się czwarta część przedstawienia - z nim w roli głównej. Zmusił się do wykrzywienia ust w uśmiechu - jedynie jego oczy, nieporuszone radością, zdradzały, iż do wesołości mu daleko.
- Nie wiedziałem nawet, że się znacie - wtrącił się do rozmowy, udając zaciekawienie. - Benjamin Wright to stały bywalec Wywerny i mój ulubiony klient - skłamał gładko, zwracając się w stronę przyjaciela, po czym posłał byłej gwiazdeczce sportu spojrzenie w stylu tyskurwielujeszczemizapłaciszzatamto.
Również zamówił sobie Ognistą, uznając, że bez alkoholu nie wytrzyma tej rozmowy ani chwili dłużej.
Mocno rozbawiony kurtuazją zamaskowanej towarzyszki monsieur uśmiechnął się pod nosem i odprowadził wzrokiem sylwetkę tajemniczej nieznajomej, która podeszła do Tilly. Tremaine podniósł rękę, by pomachać do niebieskowłosej syrenki, zanim sam również zniknął w tłumie. Przeszedł tuż obok Allison i Elizabeth, jednak nie rozpoznał żadnej z nich, bowiem całą swoją uwagę skoncentrował na dwójce mężczyzn górujących nad przebierańcami. Zdawali się być pochłonięci wymianą zdań na temat, który Felix bardzo chciałby poznać.
Nie miał pojęcia, jak zachować się, gdy podejdzie do Orpheusa, więc po prostu uznał, że najlepszym wyjściem będzie pójść na żywioł i zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja. A przede wszystkim… czy będzie w stanie utrzymać emocje w ryzach, kiedy tylko zakazana gęba Bena znajdzie się w zasięgu jego pięści.
- Serwus - rzucił lekkim tonem w ramach powitania. Myślał, że jego przygoda z aktorstwem skończy się wraz z zejściem ze sceny, ale wygląda na to, iż właśnie rozpoczęła się czwarta część przedstawienia - z nim w roli głównej. Zmusił się do wykrzywienia ust w uśmiechu - jedynie jego oczy, nieporuszone radością, zdradzały, iż do wesołości mu daleko.
- Nie wiedziałem nawet, że się znacie - wtrącił się do rozmowy, udając zaciekawienie. - Benjamin Wright to stały bywalec Wywerny i mój ulubiony klient - skłamał gładko, zwracając się w stronę przyjaciela, po czym posłał byłej gwiazdeczce sportu spojrzenie w stylu tyskurwielujeszczemizapłaciszzatamto.
Również zamówił sobie Ognistą, uznając, że bez alkoholu nie wytrzyma tej rozmowy ani chwili dłużej.
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rum, wirujący w szklance z grubo ciosanego szkła, gwarantował najsłodszy smak pijaństwa, na jaki Benjamin mógł sobie pozwolić. Od pamiętnego (bądź niepamiętnego) rejsu w nieznane na szlacheckim statku, zazwyczaj wierny Ognistej Wright, musiał zdradzić swą wieloletnią partnerkę z trunkiem bardziej pasującym do jego nowego, marynarskiego życia. Zamierzał przecież wypłynąć w nieznane, by walczyć z wielogłową hydrą albo wyjątkowo upierdliwym trytonem na sterydach, a wszystkie te potworzyska miały mieć twarze Gellerta Grindelwalda. Musiał więc odpowiednio się przygotować, korzystając z teatralnych uroków Nokturnu oraz odświeżając pewne, nieco przyblakłe ostatnią szarpaną nieobecnością, znajomości. Z jakich najważniejszą stanowiła równie chwiejna relacja z Orpheusem, od którego Ben nie mógł oderwać wzroku. Już nie skonfundowanego - czyżby ktoś serwował mu to przeklęte zaklęcie raz po raz, czając się gdzieś za jego plecami? - a samczo pewnego siebie. Z drobinkami prowokacji, wspomnień, rozbawienia, kpiny i całej tej otoczki, którą w normalnych okolicznościach przyrody (czyli ze stojącą obok Jaimie'go wątłą panienką a nie rosłym młodzieńcem) można byłoby nazwać wręcz flirciarską, chociaż to słowo pasowało do oschłego Orpheusa niczym doskonałe wychowanie do Benjamina. Czyli nie pasowało wcale.
Niezbyt przejmował się jednak zasadami savoir-vivru, lekko unosząc brwi na to krótkie pytanie Baheire. Pochylił się ku niemu jeszcze bliżej, jakby zamierzał zdradzić mu największy sekret , czyli miejsce przechowywania artefaktów z bałkańskiego przemytu. – Możemy pokłócić się u mnie – zaproponował cicho, ochryple, i pewnie kontynuowałby tą dwuznaczną przemowę, gdyby jakiś kompletny gumuchłon nie przeszkodził mu w tej mało subtelnej gierce. Najpierw go usłyszał a dopiero później zobaczył, obrzucając dobrego znajomego spojrzeniem więcej niż niechętnym. Łypnął na niego spode łba, opierając się wygodniej bokiem o blat baru. – Przeszkadzasz nam w rozmowie – powiedział chłodnym, niemalże wyważonym tonem, przenosząc jednocześnie pytające spojrzenie na Orpheusa. Skąd znał tego łamagę? Uniósł brwi w niejakim zdegustowaniu i upił pokaźny łyk rumu ze szklanki, znów zerkając na Felixa. – Niezłe zęby. Sztuczna szczęka się sprawdza? - spytał z teatralną troskliwością, nie mogąc powstrzymać szerokiego, triumfującego uśmiechu, wypełzającego na brodatą twarz.
Niezbyt przejmował się jednak zasadami savoir-vivru, lekko unosząc brwi na to krótkie pytanie Baheire. Pochylił się ku niemu jeszcze bliżej, jakby zamierzał zdradzić mu największy sekret , czyli miejsce przechowywania artefaktów z bałkańskiego przemytu. – Możemy pokłócić się u mnie – zaproponował cicho, ochryple, i pewnie kontynuowałby tą dwuznaczną przemowę, gdyby jakiś kompletny gumuchłon nie przeszkodził mu w tej mało subtelnej gierce. Najpierw go usłyszał a dopiero później zobaczył, obrzucając dobrego znajomego spojrzeniem więcej niż niechętnym. Łypnął na niego spode łba, opierając się wygodniej bokiem o blat baru. – Przeszkadzasz nam w rozmowie – powiedział chłodnym, niemalże wyważonym tonem, przenosząc jednocześnie pytające spojrzenie na Orpheusa. Skąd znał tego łamagę? Uniósł brwi w niejakim zdegustowaniu i upił pokaźny łyk rumu ze szklanki, znów zerkając na Felixa. – Niezłe zęby. Sztuczna szczęka się sprawdza? - spytał z teatralną troskliwością, nie mogąc powstrzymać szerokiego, triumfującego uśmiechu, wypełzającego na brodatą twarz.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Było mi przykro, że tak piękna, wyróżniająca się w tłumie kobieta nie chciała przejąć inicjatywy, to mnie pozostawiając zdobywanie jej... No właśnie, czy ja naprawdę chciałam cokolwiek zdobyć? Serce? Nie, zdecydowanie umysł. Inteligencja, kreatywność, bycie artystą wprawiało mnie w niewyobrażalny zachwyt, nie mówiąc nawet o tym, jak bardzo podniecał mnie fakt, że teoretycznie nasza znajomość powinna być zakazana. Ale przecież zakazany owoc smakuje najlepiej, prawda?
- Sama nie wiem - stwierdziłam szczerze, oglądając się od stóp do ramion. Tak naprawdę przykryłam się pod tym przebraniem tylko po to, żeby nikt niepożądany mnie nie zauważył. Cóż to by był za wstyd, gdyby wśród czarodziejów brudnej krwi, tańczących w rytm takiej muzyki, znalazła się szlachcianka? Lestrange'owie na pewno nie mieliby mi tego za złe, w końcu sztuka zawsze pozostawała sztuką. Ale co z pozostałymi? Czy nie zaczęliby rozsiewać plotek? Na wszelki wypadek wolałam pozostać anonimowa - Po prostu chciałam się przemknąć niezauważona - założyłam rękę na biodro, sprawiając, że stało mi się wygodniej.
- Niestety nie mam pojęcia, gdzie znajduje się ta twoja pracownia - odpowiedziałam szczerze, nie chcąc znać odpowiedzi. Gdybym się dowiedziała, byłabym stałą bywalczynią nie takich skromnych progów, co nie wyglądało mi na najlepszy scenariusz, zwłaszcza, że do tej pory nikogo nie adorowałam. Jak widać, na każdego przychodzi czas.
- Wiem, przecież nie musiałaś - nie okazując smutku w głosie, uśmiechnęłam się żałośnie, mając nadzieję, że moje emocje nie ujrzą światła dziennego. Miałam nadzieję, że ona bierze to na poważnie, choć w połowie tak, jak ja. Przecież nie wiedziała, co się dzieje, gdy była obok, nie spuszczałam z niej oczu nawet, kiedy zespół zaczął grać moją ulubioną piosenkę. Calypso, uspokój się - upominałam się w myślach, przypominając sobie, że tak właściwie mogę być za to wykluczona z rodziny. Nie zniosłabym braku kontaktu z Caesarem i wszystkimi swoimi arystokratycznymi przyjaciółkami, nawet, jeśli nie była to prawdziwa więź, a jedynie spowodowana statusem krwi i zawartością portfela. Wybitne osobistości powinny trzymać się razem, a ja... Ja nie miałam zamiaru tego zaprzepaścić jedną małą znajomością. Zwłaszcza, jeśli sama nie byłam pewna swoich uczuć.
Wszystko stało się ciut jaśniejsze, gdy na wieść o wernisażu moja twarz pokryła się obfitym rumieńcem, a serce, którego istnienia do niedawna nie byłam pewna, zaczęło bić nieco szybciej. Różową twarz na ułamek sekundy ozdobił zawstydzony uśmiech, a ja, chwilę udając wahanie, w końcu dałam odpowiedź.
- Oczywiście, że przyjdę. Nie mogłabym nie zobaczyć twoich prac - upiłam kolejny łyk, odgarniając wcześniej włosy za ucho - Przecież wiesz, jak je uwielbiam - podkreśliłam, ekscytując się w ciszy tym zaproszeniem. Naprawdę chcesz, żebym przyszła? zastanawiałam się, tworząc przez sekundę stos możliwych obrotów wydarzeń, które mogły mieć miejsce na wystawie Mathildzianej sztuki. Szczerze podobała mi się twórczość Wroński, zwłaszcza, że jej obrazy naprawdę podchodziły pod mój gust. Nie używałam ich tylko jako wymówki na ponowne spotkanie ciemnowłosej syrenki.
- Sama nie wiem - stwierdziłam szczerze, oglądając się od stóp do ramion. Tak naprawdę przykryłam się pod tym przebraniem tylko po to, żeby nikt niepożądany mnie nie zauważył. Cóż to by był za wstyd, gdyby wśród czarodziejów brudnej krwi, tańczących w rytm takiej muzyki, znalazła się szlachcianka? Lestrange'owie na pewno nie mieliby mi tego za złe, w końcu sztuka zawsze pozostawała sztuką. Ale co z pozostałymi? Czy nie zaczęliby rozsiewać plotek? Na wszelki wypadek wolałam pozostać anonimowa - Po prostu chciałam się przemknąć niezauważona - założyłam rękę na biodro, sprawiając, że stało mi się wygodniej.
- Niestety nie mam pojęcia, gdzie znajduje się ta twoja pracownia - odpowiedziałam szczerze, nie chcąc znać odpowiedzi. Gdybym się dowiedziała, byłabym stałą bywalczynią nie takich skromnych progów, co nie wyglądało mi na najlepszy scenariusz, zwłaszcza, że do tej pory nikogo nie adorowałam. Jak widać, na każdego przychodzi czas.
- Wiem, przecież nie musiałaś - nie okazując smutku w głosie, uśmiechnęłam się żałośnie, mając nadzieję, że moje emocje nie ujrzą światła dziennego. Miałam nadzieję, że ona bierze to na poważnie, choć w połowie tak, jak ja. Przecież nie wiedziała, co się dzieje, gdy była obok, nie spuszczałam z niej oczu nawet, kiedy zespół zaczął grać moją ulubioną piosenkę. Calypso, uspokój się - upominałam się w myślach, przypominając sobie, że tak właściwie mogę być za to wykluczona z rodziny. Nie zniosłabym braku kontaktu z Caesarem i wszystkimi swoimi arystokratycznymi przyjaciółkami, nawet, jeśli nie była to prawdziwa więź, a jedynie spowodowana statusem krwi i zawartością portfela. Wybitne osobistości powinny trzymać się razem, a ja... Ja nie miałam zamiaru tego zaprzepaścić jedną małą znajomością. Zwłaszcza, jeśli sama nie byłam pewna swoich uczuć.
Wszystko stało się ciut jaśniejsze, gdy na wieść o wernisażu moja twarz pokryła się obfitym rumieńcem, a serce, którego istnienia do niedawna nie byłam pewna, zaczęło bić nieco szybciej. Różową twarz na ułamek sekundy ozdobił zawstydzony uśmiech, a ja, chwilę udając wahanie, w końcu dałam odpowiedź.
- Oczywiście, że przyjdę. Nie mogłabym nie zobaczyć twoich prac - upiłam kolejny łyk, odgarniając wcześniej włosy za ucho - Przecież wiesz, jak je uwielbiam - podkreśliłam, ekscytując się w ciszy tym zaproszeniem. Naprawdę chcesz, żebym przyszła? zastanawiałam się, tworząc przez sekundę stos możliwych obrotów wydarzeń, które mogły mieć miejsce na wystawie Mathildzianej sztuki. Szczerze podobała mi się twórczość Wroński, zwłaszcza, że jej obrazy naprawdę podchodziły pod mój gust. Nie używałam ich tylko jako wymówki na ponowne spotkanie ciemnowłosej syrenki.
Gość
Gość
- Dlatego właśnie się dziwię. Zapewne pan C. nie wiedziałby nawet, że powinien szukać cię na Nokturnie - tak dyskretnie chowasz dane osobowe lordów Lestragne, mając nadzieję, że Calypso nie obrazi się, że nie mienisz wszystkimi tytuami jej drogiego kuzyna. Chyba w tym jednym jedynym wypadku możesz sobie odpuścić? Jeszcze ktoś postronny usłyszy, połączy fakty i nici z przykrywki.
- Ten gustowny kapelusz zdaje się wołać: wypadłem z Krainy Czarów. Może więc jesteś Kapelusznikiem w kobiecym ciele. Kapeluszniczką? Tylko nie uciekaj, nie skończyłam się upijać - ten uśmiech i zachęcająca rada, by jednak twoarzystwo pozostało niezmienione. Narazie. Pewnie jeszcze dopadnie was rotacja i obserwować będziecie się z daleka, teraz jednak, póki czas, póki możecie, chłońcie te chwile bez wytchnienia. Niemy toast i błysk w twym oku, czy to nie jest inicjatywa o której tak marzy Calipso? Może niewinnie brzmią słowa twe i może nie wyglądasz, ale już sam fakt przeprowadzania rozmowy przyjacielskiej - to już znak, że nie traktujesz jej jak każdej innej szlachcianki. Nie zbywasz słówkami. Nie czujesz sie lepszą. Wszak Calypso także jest artystką, jesteście do siebie podobne.
- Cieszę się - słowa i spojrzenie biegające od jednego policzka do drugiego. Czy nie jesteś czujna, czy nie obserwujesz bacznie każdej najmniejszej reakcji? Ciemność nieco utrudnia ci percepcję, ale starasz się, by nie przegapić nic. Dołeczków od uśmiechu i zabarwianych winem ust. Ty patrzysz pogodnie, jesteś rozluźniona. Twa rozmówczyni wydaje się być zaś nieźle podniecona rozmową. W najbardziej niewinnym ze sposobów. Po prostu jest wciągnięta w rozmowę i zaraz cieszysz się, że udało wam się poznać.
Napij się wina, ciesz się chwilą.
- A wiesz, myślałam o tym. Mówiłaś, że ci się podobają i wpadłam na taki pomysł. Może Ci się to wydać niespecjalnie na miejscu, ale już jestem po takiej ilości wina, że muszę ci powiedzieć - i z twoich pijanych ust pobiegną zaraz kolejne słowa. Słowa, które nie są na miejscu. Ale które mówisz, opierając się o mebel, bo na nim teraz polega twa chwiejność. Śmiejesz się i odstawiasz kielich, prawie go przy okazji wywracasz. - Pomyślałam, że bardzo chciałabym cie namalować.
I jeżeli wciąż żywe jest twe malarstwo w jej pamięci, niech teraz spłonie rumieńcem, bo twa bezczelna propozycja ociera sie o nic innego od zdejmowania ubrania z najprawdziwszej arystokratki. Cóż, jeżeli dobrze ją wybadałaś, to zaśmieje się i uzna, że żartujesz. Jeżeli źle: cóż, wtedy stracisz nie tylko kandydatkę na przyjaciółkę w towarzystwie ale również zostaniesz zaraz sama na tym Nokturnie. Z Kapitanem. I wyrzutami sumienia. Bądź przeklęta, winem nasączona.
- Ten gustowny kapelusz zdaje się wołać: wypadłem z Krainy Czarów. Może więc jesteś Kapelusznikiem w kobiecym ciele. Kapeluszniczką? Tylko nie uciekaj, nie skończyłam się upijać - ten uśmiech i zachęcająca rada, by jednak twoarzystwo pozostało niezmienione. Narazie. Pewnie jeszcze dopadnie was rotacja i obserwować będziecie się z daleka, teraz jednak, póki czas, póki możecie, chłońcie te chwile bez wytchnienia. Niemy toast i błysk w twym oku, czy to nie jest inicjatywa o której tak marzy Calipso? Może niewinnie brzmią słowa twe i może nie wyglądasz, ale już sam fakt przeprowadzania rozmowy przyjacielskiej - to już znak, że nie traktujesz jej jak każdej innej szlachcianki. Nie zbywasz słówkami. Nie czujesz sie lepszą. Wszak Calypso także jest artystką, jesteście do siebie podobne.
- Cieszę się - słowa i spojrzenie biegające od jednego policzka do drugiego. Czy nie jesteś czujna, czy nie obserwujesz bacznie każdej najmniejszej reakcji? Ciemność nieco utrudnia ci percepcję, ale starasz się, by nie przegapić nic. Dołeczków od uśmiechu i zabarwianych winem ust. Ty patrzysz pogodnie, jesteś rozluźniona. Twa rozmówczyni wydaje się być zaś nieźle podniecona rozmową. W najbardziej niewinnym ze sposobów. Po prostu jest wciągnięta w rozmowę i zaraz cieszysz się, że udało wam się poznać.
Napij się wina, ciesz się chwilą.
- A wiesz, myślałam o tym. Mówiłaś, że ci się podobają i wpadłam na taki pomysł. Może Ci się to wydać niespecjalnie na miejscu, ale już jestem po takiej ilości wina, że muszę ci powiedzieć - i z twoich pijanych ust pobiegną zaraz kolejne słowa. Słowa, które nie są na miejscu. Ale które mówisz, opierając się o mebel, bo na nim teraz polega twa chwiejność. Śmiejesz się i odstawiasz kielich, prawie go przy okazji wywracasz. - Pomyślałam, że bardzo chciałabym cie namalować.
I jeżeli wciąż żywe jest twe malarstwo w jej pamięci, niech teraz spłonie rumieńcem, bo twa bezczelna propozycja ociera sie o nic innego od zdejmowania ubrania z najprawdziwszej arystokratki. Cóż, jeżeli dobrze ją wybadałaś, to zaśmieje się i uzna, że żartujesz. Jeżeli źle: cóż, wtedy stracisz nie tylko kandydatkę na przyjaciółkę w towarzystwie ale również zostaniesz zaraz sama na tym Nokturnie. Z Kapitanem. I wyrzutami sumienia. Bądź przeklęta, winem nasączona.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Główna Sala
Szybka odpowiedź