Kuchnia
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Kuchnia
Polka, Wincent i Daniel jedzą śniadanie a Billy robi foteczkę.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Ten typ słonecznego, acz mroźnego i mglistego poranka stanowi niemałe orzeźwienie w obliczu minionej nocy. Ciężkiej nocy, spędzonej po równie ciężkim dniu w tym samym miejscu - świętym Mungu. Dyżury są wyczerpujące nie tylko dla uzdrowicieli-starych wyjadaczy, którzy zdają się być przygotowani na absolutnie wszystko; są także męczące dla drobnych, filigranowych dziewczynek-stażystek, próbujących realizować swoje pasje poprzez pomaganie poszkodowanym ludziom. Taki cel przyświecał najprawdopodobniej każdej jednej jednostce pracującej w bezpośrednim kontakcie z drugim człowiekiem. Sam fakt posiadania w swoich rękach cudzego, często kruchego życia przyprawia o niespokojne bicie serca, drżenie rąk czy zasianą niepewność. Pomijając oczywiste, fizyczne wyczerpanie spowodowane w głównej mierze z byciem w ciągłym ruchu oraz brakiem snu (kofeina działa tylko na krótką metę, powodując w późniejszym czasie dużo większe zmęczenie niż przed jej zażyciem), Liliana odczuwała również wycieńczenie psychiczne towarzyszące osobom posiadającym... sumienie? Ludzkie odruchy, odczucia? Wydawało się, że panna Yaxley jest wybrakowana pod tym kątem uznając wyższość rozumu i zdolności myślenia ponad inne wartości, którymi w życiu może kierować się dany człowiek. Nic zatem dziwnego, że idąc pustymi, wybrukowanymi uliczkami trochę mniej myślała o swojej przyjaciółce Polly, a trochę więcej o jej bracie, którego wiedza i inteligencja działały wybitnie nęcąco na kogoś o podobnych zainteresowaniach. Myśli kłębiły się w głowie, stukot obcasów niósł się pomiędzy budynkami, a Lilkę dopiero po kilku długich, przeciągłych chwilach olśniło, że nie wypada nikogo odwiedzać o pustych rękach, zwłaszcza tak wcześnie rano. Dlatego też skręciła w jedną z wyłożonych kamieniem dróżkę, a po kilku minutach pchnęła drzwi pierw jednego, potem drugiego sklepu i idąc z papierowymi torbami, dopiero wtedy odnalazła wzrokiem pożądane domostwo. Ubrana była nienagannie, chociaż materiał nasiąknięty szpitalem nie sprawiał przyjemnego wrażenia; ciasno upięte blond włosy uformowane w kok postarzały ją o kilka dobrych lat i uwydatniały podkrążone oczy zdobiące bladą twarz. Dopiero tuż przed drzwiami zorientowała się, że tak w razie gdyby, powinna postarać się wyglądać zdecydowanie ponętniej, cokolwiek miałoby to znaczyć. Odstawiła na krótką chwilę pakunki, tylko po to, by uwolnić ściśnięte pasma lekko falowanych kosmyków wprost na ramiona i plecy. Jeszcze tylko kilka szybkich poprawek dłońmi, rozciągnięty na twarzy uśmiech, odebranie paczek ponownie i zapukanie do drzwi. Po ich otwarciu przydreptanie do kuchni (zna przecież drogę), ułożenie zakupów na blacie, pocałunki i ściskanie przyjaciółki nie patrząc na to, w jakim jest stanie.
- Jestem wykończona! - krzyknęła, udając się z powrotem do korytarza i leniwie zsuwając ze stóp buty. Powróciła ponownie do kuchni chwiejnym krokiem, a wzrok utknął gdzieś pomiędzy sprawunkami a blatem. - Te dyżury to istny koszmar, miałam zasklepić jedną z ran, ale wtedy pękła aorta, po kilku sekundach byłam cała we krwi. Potem asystowałam przy przeszczepie serca, ale ten się nie powiódł. Biedna ta żona denata, szlochała na cały szpital - kontynuowała nieco beznamiętnie, wyładowując zakupy. - Och, Polly, miały być czekoladowe, a kupiłam jagodowe - zmartwiła się szczerze, patrząc na duże opakowanie lodów. Tak, to nie była odpowiednia pora roku na takie smakołyki, ale czekolada wydawała się być zbyt oczywista. - Na szczęście wino kupiłam słodkie. Trochę słodyczy w życiu nie zaszkodzi, no nie? - zagadała już weselej, pokazując przyjaciółce nabytą butelkę z alkoholem. W chwilę później marszczyła usiane piegami czoło oraz nos. - Kochanie, dlaczego nie widuję cię ostatnio w szpitalu? Tyle ciekawych przypadków cię omija - powiedziała. Po raz pierwszy uważniej przyglądając się Havishamównie. Być może przez ogrom zmęczenia wcześniej umknęło to jej uwadze, teraz jednak opierała się dłonią o kuchenną szafkę, oczekując odpowiedzi.
- Jestem wykończona! - krzyknęła, udając się z powrotem do korytarza i leniwie zsuwając ze stóp buty. Powróciła ponownie do kuchni chwiejnym krokiem, a wzrok utknął gdzieś pomiędzy sprawunkami a blatem. - Te dyżury to istny koszmar, miałam zasklepić jedną z ran, ale wtedy pękła aorta, po kilku sekundach byłam cała we krwi. Potem asystowałam przy przeszczepie serca, ale ten się nie powiódł. Biedna ta żona denata, szlochała na cały szpital - kontynuowała nieco beznamiętnie, wyładowując zakupy. - Och, Polly, miały być czekoladowe, a kupiłam jagodowe - zmartwiła się szczerze, patrząc na duże opakowanie lodów. Tak, to nie była odpowiednia pora roku na takie smakołyki, ale czekolada wydawała się być zbyt oczywista. - Na szczęście wino kupiłam słodkie. Trochę słodyczy w życiu nie zaszkodzi, no nie? - zagadała już weselej, pokazując przyjaciółce nabytą butelkę z alkoholem. W chwilę później marszczyła usiane piegami czoło oraz nos. - Kochanie, dlaczego nie widuję cię ostatnio w szpitalu? Tyle ciekawych przypadków cię omija - powiedziała. Po raz pierwszy uważniej przyglądając się Havishamównie. Być może przez ogrom zmęczenia wcześniej umknęło to jej uwadze, teraz jednak opierała się dłonią o kuchenną szafkę, oczekując odpowiedzi.
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ja od zawsze wiedziałam, że pomiędzy moją ukochaną Lilianą a moim jedynym braciszkiem jest chemia. I już nie liczę tych przypadków, kiedy nakryłam moją przyjaciółkę na wpatrywaniu się w Williama, który właśnie wyszedł z pokoju i w afekcie mordował kromkę chleba, bo po 48 godzinach przypomniało mu się, że nic nie jadł. I kiedy widziałam ten maślany wzrok i rysujące się na usteczkach pytanie o to jak się czuje, czy nie pomóc mu w kuchni, dźgałam Lilkę w ramię by znów skupiła się na moich opowieściach. Ale ona, chociaż uprzejma i nie dała mi się nigdy poczuć olewaną, bardzo długo była rozkojarzona. Szczególnie po tym jednym razie, kiedy Billy akurat się kąpał jak przyszła nas odwiedzić. Spoglądała w stronę łazienki, przysięgam, z osiem razy! Ale z drugiej strony Billy też nie był bez winy. Na niego chyba trochę działała ta jej moc wili, bo chociaż ułamkowa, to czasami tak się zagapiał na drzwi którymi wychodziła mała Yaxley, że po pięciu minutach wciąż tam stał.
Miałam czasami wrażenie, że w tej trójce, ja jestem jedyną normalną - a przecież to dopiero musi świadczyć o beznadziei ich chemii, jeżeli porównuje się do tego mnie, która jest tak mało romansowa, że nawet nie czyta romansów.
Siedziałam sama, wuj Wincent wyszedł, Daniel nie wrócił. Siedziałam sama od pięciu minut. Z pieskiem na kolanach. Głaskałam jego miękkie futerko (starając się nie pamietać, że to jest mężczyzna) i mówiłam mu na uszko o tym, że jest kochanym małym pieskiem, którego nigdy nie zostawie i żeby się nie martwił, bo zaraz pójdziemy go wykąpać i wyczesać i wysuszyć i będzie piękny i pachnący. I piesek usypiał trochę (bo w nocy nażłopał się piwska) i ja też trochę usypiałam, kiedy nagle stuk puk, słysze jak ktoś wchodzi do domu.
Zamieszanie.
Lilka. Co ona tu robi. No tak, jest moją przyjaciółką, to wolno jej wchodzić rankiem, ale ech, może nie kiedy od dwóch miesięcy nie wyściubiam nosa za drzwi. Trochę się przestraszyłam huraganu Yaxley i przytulam pieska bliżej siebie, żeby się obudził i mnie uratował (a on dalej chce spać) i patrzę jak lata po kuchni.
- Lila, jak dobrze, że przyszłaś - udaje mi się wrzucić te słowa, ale z wielkim trudem, bo jak Lila mówi, to mówi szybko (prawie tak szybko jak ja kiedyś) patrzę na zakupy wino i lody. Och wino. Nie wiem czy powinnam pić wino? Daniel, Daniel, wujku Wincencie, pomóżcie. Uśmiecham się i kiwam głową na każdą wiadomość, aż w końcu pada to pytanie i rozkojarzam się.
- Och wiesz, źle się czułam. Ale niedługo wrócę, jeżeli... jeszcze mnie pani Vanity przyjmie do siebie - tu jestem na momencik smutna, bo zawiodłam swoją idolkę, ale rozpogadzam się na siłę - Może nałożysz nam lodów, kochana? Jesteś prosto z dużuru?
Miałam czasami wrażenie, że w tej trójce, ja jestem jedyną normalną - a przecież to dopiero musi świadczyć o beznadziei ich chemii, jeżeli porównuje się do tego mnie, która jest tak mało romansowa, że nawet nie czyta romansów.
Siedziałam sama, wuj Wincent wyszedł, Daniel nie wrócił. Siedziałam sama od pięciu minut. Z pieskiem na kolanach. Głaskałam jego miękkie futerko (starając się nie pamietać, że to jest mężczyzna) i mówiłam mu na uszko o tym, że jest kochanym małym pieskiem, którego nigdy nie zostawie i żeby się nie martwił, bo zaraz pójdziemy go wykąpać i wyczesać i wysuszyć i będzie piękny i pachnący. I piesek usypiał trochę (bo w nocy nażłopał się piwska) i ja też trochę usypiałam, kiedy nagle stuk puk, słysze jak ktoś wchodzi do domu.
Zamieszanie.
Lilka. Co ona tu robi. No tak, jest moją przyjaciółką, to wolno jej wchodzić rankiem, ale ech, może nie kiedy od dwóch miesięcy nie wyściubiam nosa za drzwi. Trochę się przestraszyłam huraganu Yaxley i przytulam pieska bliżej siebie, żeby się obudził i mnie uratował (a on dalej chce spać) i patrzę jak lata po kuchni.
- Lila, jak dobrze, że przyszłaś - udaje mi się wrzucić te słowa, ale z wielkim trudem, bo jak Lila mówi, to mówi szybko (prawie tak szybko jak ja kiedyś) patrzę na zakupy wino i lody. Och wino. Nie wiem czy powinnam pić wino? Daniel, Daniel, wujku Wincencie, pomóżcie. Uśmiecham się i kiwam głową na każdą wiadomość, aż w końcu pada to pytanie i rozkojarzam się.
- Och wiesz, źle się czułam. Ale niedługo wrócę, jeżeli... jeszcze mnie pani Vanity przyjmie do siebie - tu jestem na momencik smutna, bo zawiodłam swoją idolkę, ale rozpogadzam się na siłę - Może nałożysz nam lodów, kochana? Jesteś prosto z dużuru?
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Billy nie miał poczucia czasu. Wychodził na dwa dni do biblioteki, a po trzech miesiącach pisał do niego przyjaciel, żeby wracał do domu. Zaskoczył go list Daniela - Daniel nie robił mu zwykle żadnych wyrzutów - i sprawdził aż kalendarz. Trzy miesiące, jakim cudem mogły minąć trzy miesiące? Więc stwierdził, że tych notatek może już jednak wystarczy, a pracę dokończy w domu, nie pakował się, bo nie miał nic, co mógłby rzeczywiście spakować. Odnalazł porzucony kominek, wygrzebał z zapomnianej kieszeni proszek Fiuu i w okrzykiem Robert Adam st 26/8! przeniósł się do sąsiadów. Czy zawsze musiał mylić numery? Przeprosił grzecznie panią domu, która właśnie robiła porządki i ruszył do własnego mieszkania, na wszelki wypadek korzystając z najbezpieczniejszego środka lokomocji czyli własnych nóg.
Z grubego notesu przypominającego bardziej podręczną, rozlatującą się encyklopedię co i rusz wypadały wolne kartki, które Billy po drodze musiał zbierać - wobec tego droga do domu wydłużyła się niemiłosiernie, jednak kilkanaście minut opóźnienia trzech miesięcy pobić nie mogło. Tym bardziej, że spontaniczna decyzja o powrocie do domu wiązała się z brakiem wcześniejszego powiadomienia Polly. Nie miał pojęcia, dlaczego siostra postanowiła nagle przestać pisać - zawsze przecież odpisywał na jej listy, choć nigdy nie pamiętał, by zacząć wymianę korespondencji - i to przez całe trzy miesiące wytrwała w grobowym milczeniu. Czy obraziła się? Czy miała uraz ręki? Nie miał najmniejszych wątpliwości, że Daniel - Daniel również nie pisał przez trzy miesiące, ale to akurat już nie było takie dziwne - na pewno by go o tym poinformował. Zagadka pochłaniała go przez jakieś trzy minuty, zaraz jednak wyparta została przez rozważania, że zdobyte dane powinien porównać z tym, co ostatnio znalazł w Ministerstwie i...
Czy na pewno uprzedził w pracy, że wyjeżdża i może go nie być?
Liczy się chwila obecna - a obecnie stał już przed drzwiami do swojego mieszkania, wszystkie latające kartki były na swoim miejscu (to znaczy niechlujnie wystawały spomiędzy innych kartek, które miały szczęście łączyć się z grzbietem notesu) - więc gdy dotknął już klamki, bez większego zdziwienia konstatując, że drzwi są otwarte (zamykanie wśród czarodziejów było bezcelowe, gdy nawet piętnastoletnie dzieciaki umiały już poprawnie rzucić Alohomorę), na moment przynajmniej odrzucił swe naukowe rozmyślania, oczekując baloników, sztucznych ogni i mnogości uścisków. Przywitała go jednak cisza i dopiero po minucie nieszczęsnego stania z głupią miną w progu przypomniał sobie, że przecież nikogo nie uprzedził, wobec czego wizje jego zbytkowego powitania przypominały nieco zbyt wygórowane wymagania. Ale czyż kochana Polly nie powinna czuć serca drgnienia i od poranku wypatrywać go w oknie? Nie wypatrywała - sprawdził.
Z kuchni dochodziły głosy bez wątpienia damskie, znajome. Nim jeszcze zajrzał do pomieszczenia wiedział już, że znajdują się w nim Polly i Liliana, nie wiedział natomiast, że tę informację jego podświadomość wykorzystała do własnych, bez wątpienia niecnych celów, sprawiając, że jego twarz rozjaśniła się uśmiechem nie tylko braterskim i kochanym, ale też męskim, co wbrew pozorom robiło subtelną, ale znaczącą różnicę.
- Dzień dobry. - Witał się grzecznie, jakby rzeczywiście minęły ledwie dwa dni, a on przypadkiem przeszkodził im w śniadaniu.
Z grubego notesu przypominającego bardziej podręczną, rozlatującą się encyklopedię co i rusz wypadały wolne kartki, które Billy po drodze musiał zbierać - wobec tego droga do domu wydłużyła się niemiłosiernie, jednak kilkanaście minut opóźnienia trzech miesięcy pobić nie mogło. Tym bardziej, że spontaniczna decyzja o powrocie do domu wiązała się z brakiem wcześniejszego powiadomienia Polly. Nie miał pojęcia, dlaczego siostra postanowiła nagle przestać pisać - zawsze przecież odpisywał na jej listy, choć nigdy nie pamiętał, by zacząć wymianę korespondencji - i to przez całe trzy miesiące wytrwała w grobowym milczeniu. Czy obraziła się? Czy miała uraz ręki? Nie miał najmniejszych wątpliwości, że Daniel - Daniel również nie pisał przez trzy miesiące, ale to akurat już nie było takie dziwne - na pewno by go o tym poinformował. Zagadka pochłaniała go przez jakieś trzy minuty, zaraz jednak wyparta została przez rozważania, że zdobyte dane powinien porównać z tym, co ostatnio znalazł w Ministerstwie i...
Czy na pewno uprzedził w pracy, że wyjeżdża i może go nie być?
Liczy się chwila obecna - a obecnie stał już przed drzwiami do swojego mieszkania, wszystkie latające kartki były na swoim miejscu (to znaczy niechlujnie wystawały spomiędzy innych kartek, które miały szczęście łączyć się z grzbietem notesu) - więc gdy dotknął już klamki, bez większego zdziwienia konstatując, że drzwi są otwarte (zamykanie wśród czarodziejów było bezcelowe, gdy nawet piętnastoletnie dzieciaki umiały już poprawnie rzucić Alohomorę), na moment przynajmniej odrzucił swe naukowe rozmyślania, oczekując baloników, sztucznych ogni i mnogości uścisków. Przywitała go jednak cisza i dopiero po minucie nieszczęsnego stania z głupią miną w progu przypomniał sobie, że przecież nikogo nie uprzedził, wobec czego wizje jego zbytkowego powitania przypominały nieco zbyt wygórowane wymagania. Ale czyż kochana Polly nie powinna czuć serca drgnienia i od poranku wypatrywać go w oknie? Nie wypatrywała - sprawdził.
Z kuchni dochodziły głosy bez wątpienia damskie, znajome. Nim jeszcze zajrzał do pomieszczenia wiedział już, że znajdują się w nim Polly i Liliana, nie wiedział natomiast, że tę informację jego podświadomość wykorzystała do własnych, bez wątpienia niecnych celów, sprawiając, że jego twarz rozjaśniła się uśmiechem nie tylko braterskim i kochanym, ale też męskim, co wbrew pozorom robiło subtelną, ale znaczącą różnicę.
- Dzień dobry. - Witał się grzecznie, jakby rzeczywiście minęły ledwie dwa dni, a on przypadkiem przeszkodził im w śniadaniu.
Gość
Gość
Polly w gruncie rzeczy miała niebywałe szczęście, że Liliana wracała padnięta z dyżuru. Znając tę niecierpliwą, nadpobudliwą i pogodną dziewoję, zabrałaby przyjaciółkę za fraki i wyniosłaby na długi spacer. Zakładając, rzecz jasna, że w progu nie pojawiłby się jej brat, bo wtedy wszystko schodziło na dalszy plan. Serce wyskakiwało z piersi, wzrok robił się bardziej maślany, niż przewidywały to wszelakie normy dobrego wychowania, skóra nabierała czerwieńszego odcienia niż zazwyczaj, a uśmiech błąkał się po twarzy zdecydowanie zbyt długo. Yaxley nie wiedziała dlaczego tak intensywnie reaguje na Williama (skoro był n a u k o w c e m, to wszak powinna hołubić jego pracę, dokonania i umysł, a nie jego samego, czyż nie?), lecz niejednokrotnie było jej z tego powodu niesamowicie głupio. Czuła się niczym zdrajczyni w oczach przyjaciółki, której powinna poświęcać każdą chwilę i każdy skrawek swojego skupienia; oprócz tego robiła z siebie idiotkę, zwykłą małolatę lecącą na jej starszego brata, który najprawdopodobniej jeżeli zwracał na nią uwagę, to tylko i wyłącznie ze względu na jej geny. Co prawda nigdy nie dał jej odczuć, że traktuje ją pobłażliwie czy z wyższością (może dlatego, że nie do końca sprawnie poruszał się pośród rzeczywistości?), ale nie trzeba było być wielkim umysłem, by stwierdzić, że dorosły mężczyzna nie spojrzy na dwudziestoletnią pannę inaczej niż na koleżankę dużo młodszej siostry. W odwecie, oraz po to, żeby zminimalizować poczucie zażenowania i jawną kompromitację, Lila przywoływała do swojego umysłu najgorsze myśli, tyczące się czystości krwi Havishama oraz jego wieku (przecież to stary piernik, ot co!), ale nawet one nie pomagały na dłuższą metę. Fatalnie!
Dzisiaj postanowiła sobie, że skupi się tylko i wyłącznie na potrzebującej Polly, której nie widziała tak długo i wbrew pozorom była realnie zmartwiona o jej stan zdrowia? samopoczucie? Nie miała pojęcia, gdzie leży problem; mimo to odczuwała zdeterminowanie, aby pozbyć się go czym prędzej. Pomysł ze słodkościami narodził się nagle i spontanicznie, jak gdyby z góry założyła, że sprawa tyczy się brakiem odpowiedniej ilości endorfin (złamane serce?). Wniosek ten był równie przerażający (jak uleczyć duszę?) co wymagający niezłomności oraz determinacji, których, choć w niedomiarze, szczęśliwie posiadała.
- Hej piesku, a ty, jak się masz? - zagadała jeszcze w międzyczasie, gdy już dostrzegła futrzaka. Podrapała go za uszkiem, robiąc karygodnie słodką minę. Przeraziłaby się chyba, gdyby wiedziała, że jest on mężczyzną żłopiącym piwo. Tyle kompromitacji w jednym domu!
- Źle się poczułaś? - spytała prostując się. Zmarszczyła brwi i nosek z niezadowolenia spowodowanego odpowiedzią. Nie takiej oczekiwała. - Źle się czujesz od miesięcy? Dlaczego cię nie ma zatem w szpitalu? Co cię dopadło? Nie wygląda, abyś miała groszczopryszczkę - odezwała się ponownie, oglądając Polly jak zwierzę wystawowe. - Boli cię coś? Masz czkawkę, gorączkę? - przyłożyła dłoń do jej czoła, ale nie wyczuła niczego niepokojącego. - Majaki, swędzenie? - dopytywała. Z troski i z nawyków wyciągniętych z pracy. - Nie możesz tak robić... mów mi wszystko - zażądała ostatecznie. Czemu towarzyszyło ciężkie westchnięcie i kiwnięcie głową, a zaraz po tym zabrała się za nakładanie lodów w obawie, że te się za moment rozmrożą. Havisham ma chwilę spokoju!
W przeciwieństwie do Liliany, która na długi moment straciła dech w piersi na dźwięk otwieranych drzwi; za nimi zaś przyplątał się znajomy głos i znajomy widok, któremu dziewczę poświęciło o kilka długich sekund za długo, niż powinna była.
- Dzień dobry - powiedziała podejrzanie wesoło, chowając wzrok pośród wyciągniętych misek. Policzki znów nabrały rumieńców, a biedna Yaxleyówna miała ochotę zapaść się pod ziemię. - Będziemy jeść lody i pić wino, dołączysz się? - spytała, usiłując nie zawrzeć naiwnej nadziei w barwie swego głosu, co chyba nie do końca się udało. Tak czy owak chwyciła za butelkę, wyciągając ją w kierunku Billa w niemej prośbie o jej otwarcie. Spojrzenie z kolei powędrowało w kierunku notesu, woląc nie błąkać się jakże nieprzyzwoicie po twarzy jego właściciela.
Och, Polly, wybacz mi.
Dzisiaj postanowiła sobie, że skupi się tylko i wyłącznie na potrzebującej Polly, której nie widziała tak długo i wbrew pozorom była realnie zmartwiona o jej stan zdrowia? samopoczucie? Nie miała pojęcia, gdzie leży problem; mimo to odczuwała zdeterminowanie, aby pozbyć się go czym prędzej. Pomysł ze słodkościami narodził się nagle i spontanicznie, jak gdyby z góry założyła, że sprawa tyczy się brakiem odpowiedniej ilości endorfin (złamane serce?). Wniosek ten był równie przerażający (jak uleczyć duszę?) co wymagający niezłomności oraz determinacji, których, choć w niedomiarze, szczęśliwie posiadała.
- Hej piesku, a ty, jak się masz? - zagadała jeszcze w międzyczasie, gdy już dostrzegła futrzaka. Podrapała go za uszkiem, robiąc karygodnie słodką minę. Przeraziłaby się chyba, gdyby wiedziała, że jest on mężczyzną żłopiącym piwo. Tyle kompromitacji w jednym domu!
- Źle się poczułaś? - spytała prostując się. Zmarszczyła brwi i nosek z niezadowolenia spowodowanego odpowiedzią. Nie takiej oczekiwała. - Źle się czujesz od miesięcy? Dlaczego cię nie ma zatem w szpitalu? Co cię dopadło? Nie wygląda, abyś miała groszczopryszczkę - odezwała się ponownie, oglądając Polly jak zwierzę wystawowe. - Boli cię coś? Masz czkawkę, gorączkę? - przyłożyła dłoń do jej czoła, ale nie wyczuła niczego niepokojącego. - Majaki, swędzenie? - dopytywała. Z troski i z nawyków wyciągniętych z pracy. - Nie możesz tak robić... mów mi wszystko - zażądała ostatecznie. Czemu towarzyszyło ciężkie westchnięcie i kiwnięcie głową, a zaraz po tym zabrała się za nakładanie lodów w obawie, że te się za moment rozmrożą. Havisham ma chwilę spokoju!
W przeciwieństwie do Liliany, która na długi moment straciła dech w piersi na dźwięk otwieranych drzwi; za nimi zaś przyplątał się znajomy głos i znajomy widok, któremu dziewczę poświęciło o kilka długich sekund za długo, niż powinna była.
- Dzień dobry - powiedziała podejrzanie wesoło, chowając wzrok pośród wyciągniętych misek. Policzki znów nabrały rumieńców, a biedna Yaxleyówna miała ochotę zapaść się pod ziemię. - Będziemy jeść lody i pić wino, dołączysz się? - spytała, usiłując nie zawrzeć naiwnej nadziei w barwie swego głosu, co chyba nie do końca się udało. Tak czy owak chwyciła za butelkę, wyciągając ją w kierunku Billa w niemej prośbie o jej otwarcie. Spojrzenie z kolei powędrowało w kierunku notesu, woląc nie błąkać się jakże nieprzyzwoicie po twarzy jego właściciela.
Och, Polly, wybacz mi.
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
A było już tak cudownie. Łapałam kolejne słowa przyjaciółki i kiwałam głową, kręciłam głową.
- Nie, to nie głowa. Wiesz brzuch najpierw, później stopa, później.. - aż mnie spytała czemu w takim razie nie siedzę w szpitalu. Ma rację, jak się jest chorym to się leczy. I to ja o tym zapomniałam, stażystka w szpitalu. - Miałam handrę - mówię w końcu i trochę jest w tym prawdy. Można nazwać handrą chyba to, że chciałam się zabić i nawet już prawie mi się udało. Bo gdyby nie Daniel, to nie przeszkadzałabym ani Billemu ani Lilianie w tym, żeby sobie romansowali. Ale zanim to! Lilianka nakładała lody, a ja już miałam powiedzieć... spytać, czy pani Vanity nic nie mówiła? Przesuwam spojrzeniem po suficie, bo nagle słyszę otwierane drzwi. - Wujciu jesteśmy w kuchni - wołam nie przejmując sie za bardzo tym, że to może być nawet włamywacz! Pieseczek na mych kolanach poruszył sie niespokojnie.
I wtedy słyszę jego głos. Zaniemówiłam. Wrócił? Od tej mugolki u której spędza teraz całe miesiące? Zamrugałam i aż sie odwróciłam zaniepokojona, czy nie mam omamów słuchowych, czytałam że to możliwe odkąd jestem największą fanką rock'n'rolla. I to rzeczywiście był on!
Bardzo prawidłowo się czujesz moja Lilo! Z tym, że jesteś zdrajczynią. Bo jesteś okropną zdrajczynią i wiem ja, że jak tylko by się nadała okazja, to byś zaraz zachowywała się nietaktownie przy moim bracie. No na przykład teraz. Podajesz mu tę butelkę z winem i przewracam oczkami, bo on wcale ale to wcale się mną nie przejmuje! Patrzy się w to piękne lico blondynki, a ja z otwartą buzią, bo nie skończyłam mówić, patrzę jak oboje na chwilę zamierają. Co za patologia!
- Och, to ja może pójdę do pokoju - burknęłam, a oni musieli sie na mnie spojrzeć. No musieli! Przecież jestem taka biedna, sama, z psem-chłopcem na kolanach. Chyba żadne z nich nie rozumiało powagi sytuacji.
Rzucam w Billego poduszką o która się opierałam.
- Gdzie byłeś tyle czasu! - denerwuje się i zaciskam usta w złości, a piesek schodzi z mych kolan i staje obok, bo mnie tak wspiera w cierpieniu.
- Nie, to nie głowa. Wiesz brzuch najpierw, później stopa, później.. - aż mnie spytała czemu w takim razie nie siedzę w szpitalu. Ma rację, jak się jest chorym to się leczy. I to ja o tym zapomniałam, stażystka w szpitalu. - Miałam handrę - mówię w końcu i trochę jest w tym prawdy. Można nazwać handrą chyba to, że chciałam się zabić i nawet już prawie mi się udało. Bo gdyby nie Daniel, to nie przeszkadzałabym ani Billemu ani Lilianie w tym, żeby sobie romansowali. Ale zanim to! Lilianka nakładała lody, a ja już miałam powiedzieć... spytać, czy pani Vanity nic nie mówiła? Przesuwam spojrzeniem po suficie, bo nagle słyszę otwierane drzwi. - Wujciu jesteśmy w kuchni - wołam nie przejmując sie za bardzo tym, że to może być nawet włamywacz! Pieseczek na mych kolanach poruszył sie niespokojnie.
I wtedy słyszę jego głos. Zaniemówiłam. Wrócił? Od tej mugolki u której spędza teraz całe miesiące? Zamrugałam i aż sie odwróciłam zaniepokojona, czy nie mam omamów słuchowych, czytałam że to możliwe odkąd jestem największą fanką rock'n'rolla. I to rzeczywiście był on!
Bardzo prawidłowo się czujesz moja Lilo! Z tym, że jesteś zdrajczynią. Bo jesteś okropną zdrajczynią i wiem ja, że jak tylko by się nadała okazja, to byś zaraz zachowywała się nietaktownie przy moim bracie. No na przykład teraz. Podajesz mu tę butelkę z winem i przewracam oczkami, bo on wcale ale to wcale się mną nie przejmuje! Patrzy się w to piękne lico blondynki, a ja z otwartą buzią, bo nie skończyłam mówić, patrzę jak oboje na chwilę zamierają. Co za patologia!
- Och, to ja może pójdę do pokoju - burknęłam, a oni musieli sie na mnie spojrzeć. No musieli! Przecież jestem taka biedna, sama, z psem-chłopcem na kolanach. Chyba żadne z nich nie rozumiało powagi sytuacji.
Rzucam w Billego poduszką o która się opierałam.
- Gdzie byłeś tyle czasu! - denerwuje się i zaciskam usta w złości, a piesek schodzi z mych kolan i staje obok, bo mnie tak wspiera w cierpieniu.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Na całe szczęście Billy nie zdawał sobie sprawy z rozważań pochłaniających myśli obydwu dziewcząt. Z pewnością byłby zażenowany, oburzony i musiał się gęsto tłumaczyć, nie chcąc pozostawiając sytuacji w stanie permanentnego niedopowiedzenia z obu stron. Na szczęście legilimencja wymagała użycia odpowiedniego zaklęcia, nie oznaczała zaś wypisanych drukowanymi, kolorowymi literami myśli na czole, zatem Havisham żył w błogiej nieświadomości o skrajnych emocjach, jakie budził w obu panienkach, które nawiedził akurat w kuchni.
Faktycznie, może jego spojrzenie rzucone na Lilianę przy okazji podawania wina było odrobinę zbyt długie, nie było jednak objawem jakiejkolwiek niemoralności czy przesyconego pożądania, więc uwaga Polly była zaskakująca i wdzierała się w błogą nieświadomość zmieszaną z najczystszą niewinnością Williama niczym dzik na polanę pełną żołędzi, budząc zdecydowany niepokój, niemożliwy do wyjaśnienia w sposób racjonalny.
- Ależ dlaczego. - zdziwił się zatem jak najbardziej szczerze, obnażając swoje niezrozumienie całego napięcia, które najwyraźniej było najwyraźniej postrzegane właśnie przez Polly, później Lilianę, a on ze swoją nieumiejętnością pojęcia relacji międzyludzkich smętnie wyczekiwał na końcu tej kolejki, nie wiedząc co się tutaj dzieje. Wprawnie otworzył wino, postawił je na stole i wtedy dotarło do niego, że nie powinien pozwalać dzieciom na picie alkoholu, szczególnie o tak wczesnej porze. Nim jednak podzielił się swoją obawą z resztą świata, Polly skutecznie zaprzątnęła mu myśli zupełnie inną kwestią.
- To było tylko... - zaczął, w trakcie wypowiedzi zdając sobie sprawę, że tylko dwa dni zmieniły się w tylko trzy miesiące, dlatego zakaszlał godnie i nie dając sobie wejść w słowo kontynuował pospiesznie - tu i tam. - wykazując właściwy dla siebie brak umiejętności konkretyzowania, ewentualnie kłamania, gdyż zwyczajnie nie miał pojęcia, co powinien Polly odpowiedzieć. Ona jednak patrzyła oskarżycielsko i wyczekująco, zatem zapominiał o obecności Liliany (spójrz Polly, nie masz się czym martwić) i gdy trafiła do poduszką padł niczym postrzelony ciężkim pociskiem na kolana, ujmując jej dłonie w swe własne i przybierając postawę pokutną. - Polly, najdroższa. - zaczął z egzaltacją, wzrokiem błagając o wybaczenie. - Straciłem poczucie czasu. - Tego sama mogła się domyślić, znała go przecież dwadzieścia lat. - Ogromna biblioteka, fascynujący ludzie, a wy wcale nie pisaliście, że minęły więcej niż dwa dni. - tłumaczył się.
Faktycznie, może jego spojrzenie rzucone na Lilianę przy okazji podawania wina było odrobinę zbyt długie, nie było jednak objawem jakiejkolwiek niemoralności czy przesyconego pożądania, więc uwaga Polly była zaskakująca i wdzierała się w błogą nieświadomość zmieszaną z najczystszą niewinnością Williama niczym dzik na polanę pełną żołędzi, budząc zdecydowany niepokój, niemożliwy do wyjaśnienia w sposób racjonalny.
- Ależ dlaczego. - zdziwił się zatem jak najbardziej szczerze, obnażając swoje niezrozumienie całego napięcia, które najwyraźniej było najwyraźniej postrzegane właśnie przez Polly, później Lilianę, a on ze swoją nieumiejętnością pojęcia relacji międzyludzkich smętnie wyczekiwał na końcu tej kolejki, nie wiedząc co się tutaj dzieje. Wprawnie otworzył wino, postawił je na stole i wtedy dotarło do niego, że nie powinien pozwalać dzieciom na picie alkoholu, szczególnie o tak wczesnej porze. Nim jednak podzielił się swoją obawą z resztą świata, Polly skutecznie zaprzątnęła mu myśli zupełnie inną kwestią.
- To było tylko... - zaczął, w trakcie wypowiedzi zdając sobie sprawę, że tylko dwa dni zmieniły się w tylko trzy miesiące, dlatego zakaszlał godnie i nie dając sobie wejść w słowo kontynuował pospiesznie - tu i tam. - wykazując właściwy dla siebie brak umiejętności konkretyzowania, ewentualnie kłamania, gdyż zwyczajnie nie miał pojęcia, co powinien Polly odpowiedzieć. Ona jednak patrzyła oskarżycielsko i wyczekująco, zatem zapominiał o obecności Liliany (spójrz Polly, nie masz się czym martwić) i gdy trafiła do poduszką padł niczym postrzelony ciężkim pociskiem na kolana, ujmując jej dłonie w swe własne i przybierając postawę pokutną. - Polly, najdroższa. - zaczął z egzaltacją, wzrokiem błagając o wybaczenie. - Straciłem poczucie czasu. - Tego sama mogła się domyślić, znała go przecież dwadzieścia lat. - Ogromna biblioteka, fascynujący ludzie, a wy wcale nie pisaliście, że minęły więcej niż dwa dni. - tłumaczył się.
Gość
Gość
To były wymówki. Jawne wymówki. Liliana patrzyła dłuższy czas nieco gniewnie i podejrzliwie na Polly, bo co to znaczy, że bolał ją każdy organ po kolei? Miała zanikanie transmutacyjne czy co? W pierwszym odruchu Yaxleyówna się mocno zmartwiła; pokręciła z niezadowoleniem głową i gotowa była ubrać przyjaciółkę w jakieś hm, bardziej wyjściowe ciuszki i pognać z nią czym prędzej do szpitala, lecz wtedy okazało się, że dziewczyna naprawdę zmyśla. Winą była... wielomiesięczna chandra? Półwila wpadła w lekki popłoch spowodowany kolejnymi pytaniami kłębiącymi się w głowie: co się stało? Dlaczego się stało? Dlaczego trwało to tak długo? Jak to wyleczyć? I tym podobne. Zacmokała z niezadowoleniem, wciąż oglądając Havishamównę z niepokojem tyczącym się głównie tego, że najzwyczajniej w świecie sobie n i e p o r a d z i. A skoro takie, a nie inne myśli wypełniały jej blond główkę to znaczy, że było... źle.
- Polly, ale dlaczego, co się stało? Wiesz przecież, że mi możesz powiedzieć - jęknęła przeciągle. Na wszelki wypadek przybrała także minę zbolałego pieska, na wypadek, gdyby przyjaciółka miała okazać się wyjątkowo opornym przypadkiem - co jak najbardziej było możliwe. - Mam nadzieję, że lody i wino pomogą - dodała nieco weselej. Naprawdę miała w planach polepszenie humoru dziewczyny i naprawdę chciała jej wysłuchać, pomóc, doradzić... po prostu wizyta Billego była tak niespodziewana, że Lilka nie była na nią w zupełności przygotowana. Gdyby była, mogłaby zredukować do minimum przeciągłe spojrzenia, rumiane policzki i zagadkowe uśmieszki. Ze wstydu nad swym zachowaniem niemal płonęły jej piegi, a tymczasem Polly myślała o niej tak brzydkie rzeczy! Chciała się zapaść pod ziemię, na zawsze.
- Oj, Polly, nie wymyślaj. Przyszłam tu przecież dla ciebie - powiedziała przepraszającym tonem i dokładnie tak samo spojrzała na dziewczynę. Nie chciała używać słów typu ale skoro twój brat już przyszedł, nie powinnyśmy go stąd wyrzucać - wszakże stał obok i wszystko słyszał. Yaxley czuła się niesamowicie niekomfortowo w zaistniałej sytuacji, bowiem była między młotem, a kowadłem. Nie chciała urazić żadnej ze stron, nie chciała mówić o Willu w trzeciej osobie, kiedy wciąż był obecny, nie było również jej zamiarem stawiać jego siostrę w tak fatalnym położeniu, kiedy czuje się... niechciana? Niedoceniana? Niezauważana? Z ust Liliany wydobyło się ciche westchnienie sugerujące najwyższy stopień zakłopotania. Chciała być jednocześnie dobrą przyjaciółką i spędzić miło czas we trójkę (o słodka naiwności!), co wydawało się być nieosiągalne. Zwłaszcza usłyszawszy wymianę zdań między rodzeństwem. Miała ochotę spytać się, czy aby nie powinna przyjść kiedy indziej, lecz głupio było przerywać, hm, dość mętne tłumaczenia Havishama. Co doprowadziło do tego, że kręciła się w kuchni, przestępując z nogi na nogę i patrząc na powoli rozpływające się lody załadowane do dwóch miseczek. Profilaktycznie wyjęła również trzecią, nakładając naprawdę solidną porcję, którą zaczęła się z tych całych nerwów opychać.
Fatalnie.
- Polly, ale dlaczego, co się stało? Wiesz przecież, że mi możesz powiedzieć - jęknęła przeciągle. Na wszelki wypadek przybrała także minę zbolałego pieska, na wypadek, gdyby przyjaciółka miała okazać się wyjątkowo opornym przypadkiem - co jak najbardziej było możliwe. - Mam nadzieję, że lody i wino pomogą - dodała nieco weselej. Naprawdę miała w planach polepszenie humoru dziewczyny i naprawdę chciała jej wysłuchać, pomóc, doradzić... po prostu wizyta Billego była tak niespodziewana, że Lilka nie była na nią w zupełności przygotowana. Gdyby była, mogłaby zredukować do minimum przeciągłe spojrzenia, rumiane policzki i zagadkowe uśmieszki. Ze wstydu nad swym zachowaniem niemal płonęły jej piegi, a tymczasem Polly myślała o niej tak brzydkie rzeczy! Chciała się zapaść pod ziemię, na zawsze.
- Oj, Polly, nie wymyślaj. Przyszłam tu przecież dla ciebie - powiedziała przepraszającym tonem i dokładnie tak samo spojrzała na dziewczynę. Nie chciała używać słów typu ale skoro twój brat już przyszedł, nie powinnyśmy go stąd wyrzucać - wszakże stał obok i wszystko słyszał. Yaxley czuła się niesamowicie niekomfortowo w zaistniałej sytuacji, bowiem była między młotem, a kowadłem. Nie chciała urazić żadnej ze stron, nie chciała mówić o Willu w trzeciej osobie, kiedy wciąż był obecny, nie było również jej zamiarem stawiać jego siostrę w tak fatalnym położeniu, kiedy czuje się... niechciana? Niedoceniana? Niezauważana? Z ust Liliany wydobyło się ciche westchnienie sugerujące najwyższy stopień zakłopotania. Chciała być jednocześnie dobrą przyjaciółką i spędzić miło czas we trójkę (o słodka naiwności!), co wydawało się być nieosiągalne. Zwłaszcza usłyszawszy wymianę zdań między rodzeństwem. Miała ochotę spytać się, czy aby nie powinna przyjść kiedy indziej, lecz głupio było przerywać, hm, dość mętne tłumaczenia Havishama. Co doprowadziło do tego, że kręciła się w kuchni, przestępując z nogi na nogę i patrząc na powoli rozpływające się lody załadowane do dwóch miseczek. Profilaktycznie wyjęła również trzecią, nakładając naprawdę solidną porcję, którą zaczęła się z tych całych nerwów opychać.
Fatalnie.
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Biedna Liliana, bo żyje ze mną w związku przyjacielskim i jest narażona na me niecne osądy, które bardzo często są niesprawiedliwe i gołosłowne. Jak to, że podejrzewam moją kochaną szlachciankę o to, że ma chętkę na mego braciszka. Ja może się nie znam, jestem wszak tylko małą stażystką w Mungu i szczytem moich marzeń na sobotni wieczór są dwa pokoje ze Śnieżką (jeszcze nie wiem z czego ją się robi, jak się dowiem, to nigdy tego nie spróbuje, przecież kocham moją Liliankę!).
- Pomogą i powiem. Ale nie teraz - zawyrokowałam, nie chcąc za bardzo zrzucać na panienkę Yaxley wszystkich mych smutków, szczególnie, kiedy pojawiła się gwiazda wieczoru, pan Havisham.
Pada mi do kolan, ale jestem zawzięta!
- TU I TAM? Wyszedłeś w sierpniu i wracasz na sam koniec października, co ty sobie pomyslałeś! Wcale nie myślałeś - i rzucam drugą poduszką w niego, ale czy mogę się tak długo na niego gniewać? W końcu klęczy na kolanach przedemną i ma swoją najlepszą minę, która mnie zawsze rozśmieszy, nawet jeżeli dalej mam chandrę i nic mi się nie podoba. Drgają mi usta, ale nie chcę już płakać i też klękam na ziemi i przytulam Billego. - Jak jeszcze raz się zapomnisz i zostawisz mnie na tak długo, to uciekne do Greenlandii - grożę mu, mam nadzieję, że sie przejął. Tak na wszelki wypadek powiedziałam gdzie ucieknę, bo wydaje mi się, że powinien wiedzeć, gdzie ma mnie szukać. Otwieram oczka, bo pies mój zaczął aż szczekać z zadowolenia, on chyba lubi jak ja krzyczę (?) i patrze na Lilę w kuchni. Momentalnie wstaję od Billego i idę do przyjaciółki. Przecież przyszła tu dla mnie, tak?
- Daj mi te lody, bo on mnie doprowadza do szewskiej pasji i nerwospazmów - skarżę się, bo chociaż już się pogodziłam z Billym, to nie przepuszczę mu tego, że wrócił raniutko i to wcale jakby go nie zastanawia, że no przecież wypadałoby wrócić na obiad, a nie tak z rana. Później, jak będe w pokoju już sama i zacznę analizować tę sytuację, to dojdzie do mnie, że wrócili z rana. O b o j e. Jedno po drugim. I się na siebie patrzą maślanie. Jak kozy w gnat. I... i wtedy zacznę potrzebować przytulenia od chodzącego sześciopaku, bo tylko on potrafi powiedzieć mi "Nie, Pola, nie masz przyjaciółki lafiryndy i brata zimnego drania, nie przejmuj się" i żebym mu uwierzyła.
Opieram się o blat i biorę swoją porcję. Wciskam spojrzenie w Billego i mówię: - Co to za fascynujących ludzi poznałeś, Billy? - wskazuję na niego oblizaną dopiero co łyżką, ale już patrzę na Lilę, żeby pomogła mi oskarżać mego braciszka. - Pewnie poznał mugolki
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
William nie próbował pojąć nawet wymienianych przez dziewczęta enigmatycznych wypowiedzi czy wielce znaczących spojrzeń, gdyż dawno zdążył się już przekonać, że w kwestiach szeroko pojętego ukrywania informacji, szpiegostwa, szyfrowania i innych podobnym ich zjawisk prym w rodzinie wiedzie Polly, która potrafiła z koleżaneczkami załatwiać za jego plecami najrozmaitsze interesy, a on nie miał o tym najmniejszego pojęcia.
- Tam i tu. - poprawiał się, łapiąc poduszkę z szacunkiem, by później nie oskarżono go o brak respektu dla kuchennego wyposażenia. A jeśli panna Havisham będzie chciała posadzić na powrót swój szlachetny (przynajmniej w połowie) tyłek na miękkim materiale? Należy przewidywać takie sytuacje, jeśli jest się bratem Polly. - Faktycznie nie myślałem. - Nie było przecież sensu kłócić się z nią w takiej sytuacji. Obecność Liliany, choć niemożliwa do pominięcia, nie przeszkadzała mu wcale w poddawaniu się wymyślnym torturom drogiej siostrzyczki. Która zaraz uklękła obok, okazując swą niezmierną łaskawość i dając mu kolejną szansę na odkupienie win. Przytulił ją mocno, po bratersku, a potem uniósł, żeby posadzić znów na poduszce. O, patrzcie jaki zdolny z niego wróżbita. Nawet pod biurkiem chować się nie musiał.
- Tam jest bardzo zimno. - zauważył ze zdumieniem, bo nie miał pojęcia, że siostra jego wspaniała i jedyna pragnie zostać polarnym niedźwiedziem - Musiałabyś siedzieć w lodówce codziennie, żeby się przyzwyczaić. - doradził, zaraz jednak przypominając sobie, że chyba nie takie były oczekiwania Polly. - Ale ja zabraniam, żadnej Grenlandii. - postanowił z powagą, a z namaszczeniem uniósł wskazujący palec ku sufitowi, jakby wzywał wszelkie bóstwa do kuchni w tym momencie, by pilnowały panny Havisham przed dziwacznymi wycieczkami.
Nawet nie śmiał prosić o lody, bo nie zasługiwał przecież, widział to w oczach najdroższej mu kobiety na świecie, która marudziła teraz, że dostaje jakichś nerwospazmów. Cóż za przypadłość, dobrze, że nie zdecydował się na karierę medyczną. - Badaczy. - Odpowiedział, nim jeszcze przedstawiła własną wersję wydarzeń, a gdy już do zrobiła, zaczerwienił się momentalnie, wbijając zakłopotane spojrzenie gdzieś za okno. - Polly, nie żartuj. - usiłował się ratować nieswoim głosem, nie chcąc, by Lilka pomyślała sobie jakieś nie-wiadomo-co.
- Tam i tu. - poprawiał się, łapiąc poduszkę z szacunkiem, by później nie oskarżono go o brak respektu dla kuchennego wyposażenia. A jeśli panna Havisham będzie chciała posadzić na powrót swój szlachetny (przynajmniej w połowie) tyłek na miękkim materiale? Należy przewidywać takie sytuacje, jeśli jest się bratem Polly. - Faktycznie nie myślałem. - Nie było przecież sensu kłócić się z nią w takiej sytuacji. Obecność Liliany, choć niemożliwa do pominięcia, nie przeszkadzała mu wcale w poddawaniu się wymyślnym torturom drogiej siostrzyczki. Która zaraz uklękła obok, okazując swą niezmierną łaskawość i dając mu kolejną szansę na odkupienie win. Przytulił ją mocno, po bratersku, a potem uniósł, żeby posadzić znów na poduszce. O, patrzcie jaki zdolny z niego wróżbita. Nawet pod biurkiem chować się nie musiał.
- Tam jest bardzo zimno. - zauważył ze zdumieniem, bo nie miał pojęcia, że siostra jego wspaniała i jedyna pragnie zostać polarnym niedźwiedziem - Musiałabyś siedzieć w lodówce codziennie, żeby się przyzwyczaić. - doradził, zaraz jednak przypominając sobie, że chyba nie takie były oczekiwania Polly. - Ale ja zabraniam, żadnej Grenlandii. - postanowił z powagą, a z namaszczeniem uniósł wskazujący palec ku sufitowi, jakby wzywał wszelkie bóstwa do kuchni w tym momencie, by pilnowały panny Havisham przed dziwacznymi wycieczkami.
Nawet nie śmiał prosić o lody, bo nie zasługiwał przecież, widział to w oczach najdroższej mu kobiety na świecie, która marudziła teraz, że dostaje jakichś nerwospazmów. Cóż za przypadłość, dobrze, że nie zdecydował się na karierę medyczną. - Badaczy. - Odpowiedział, nim jeszcze przedstawiła własną wersję wydarzeń, a gdy już do zrobiła, zaczerwienił się momentalnie, wbijając zakłopotane spojrzenie gdzieś za okno. - Polly, nie żartuj. - usiłował się ratować nieswoim głosem, nie chcąc, by Lilka pomyślała sobie jakieś nie-wiadomo-co.
Gość
Gość
Liliana wbrew pozorom naprawdę przyszła do Polly, a nie po to, by podrywać jej brata. Po pierwsze nie wiedziała, że będzie, po drugie - nie wypadało. Dlatego prócz zażenowania odczuwała również nieskończone zdziwienie, kiedy jej droga przyjaciółka rzucała tak okropnymi (według niej) aluzjami, to biednej Lilce robiło się ciężko na sercu. Postanowiła się zatem nie wtrącać, udając kompletnie obojętną na rozmowy toczące się między rodzeństwem. Lody smakowały dobrze, w dodatku nie mroziły już tak mocno, zbliżając się bardziej do temperatury pokojowej. W międzyczasie wzrok Yaxleyówny badał każdy zakamarek kuchni podziwiając motywy na tapecie, listwy przypodłogowe i inne, niesamowicie fascynujące detale pomieszczenia, w którym się znajdowali. Niestety, do jej uszu dobiegła wzmianka o hartowaniu się poprzez siedzenie w lodówce, na co półwila omal się nie udławiła przełykanym w tym momencie deserem. Kilka słonych kropel zwilżyło kąciki jej oczu, a zaraz potem wyznaczyło ścieżkę po piegowatych policzkach; odkaszlnęła głośno, starając się zniwelować widoczne skutki zakrztuszenia. Odstawiła na moment miskę na blat, by zaraz przetrzeć wciąż lekko zarumienione policzki. Uśmiechnęła się lekko nie mogąc uwierzyć w prawdziwość tych słów. Billy niewątpliwie ją rozbawił, starała się mimo wszystko tego nie dać po sobie poznać.
- Na szczęście możesz się ciepło ubrać - zauważyła, chcąc być przydatną i pomocną. Trochę nie wychodziło, to prawda, może dostanie punkty za dobre chęci? Tak czy owak usłużnie podała Polly miskę z lodami i pokiwała ze zrozumieniem głową. Gdyby jej brata (którego nie posiada) nie było tyle czasu, w dodatku by się nie odzywał, także byłaby bardzo... rozczarowana? Rozżalona? Rozzłoszczona? Tak, coś w tych okolicach. Z drugiej strony wykazywała również większe zrozumienie, przecież Will był n a u k o w c e m, to się rozumie samo przez się! Imponowało jej tak ogromne poświęcenie dla nauki, które niestety nie sprzyjało życiu rodzinnemu oraz towarzyskiemu.
Drugą miskę nieomal siłą wcisnęła Havishamowi, nie patrząc na zasługi lub nie-zasługi: miała w sobie na tyle empatii (zabawne...), że nie chciała, aby mężczyzna patrzył jak one pałaszują lody - to było nieetyczne!
- Mugolki - powtórzyła głucho, patrząc na Polly porozumiewawczo. Dopełnieniem jej rozbawionego wyrazu twarzy było pokiwanie głową; dobrze, że nie zauważyła zmiany w zabarwieniu swoich policzków - tylko one ją w tym momencie zdradziły. To, że nie do końca jej się to podobało, tylko jaki miała na to wpływ? Żaden. - Ciekawa praca - skomentowała na koniec, szturchając lekko Polly mając nadzieję, że podłapała kolejną aluzję.
- Ale ja niemądra! Zapomniałam o winie. - Zmieszała się nagle. Czym prędzej odstawiła swoją miskę i wyciągnęła kieliszki, a to wszystko po to, by nalać do nich wina. Naiwnie wierzyła, że alkohol nieco rozluźni atmosferę?
- Na szczęście możesz się ciepło ubrać - zauważyła, chcąc być przydatną i pomocną. Trochę nie wychodziło, to prawda, może dostanie punkty za dobre chęci? Tak czy owak usłużnie podała Polly miskę z lodami i pokiwała ze zrozumieniem głową. Gdyby jej brata (którego nie posiada) nie było tyle czasu, w dodatku by się nie odzywał, także byłaby bardzo... rozczarowana? Rozżalona? Rozzłoszczona? Tak, coś w tych okolicach. Z drugiej strony wykazywała również większe zrozumienie, przecież Will był n a u k o w c e m, to się rozumie samo przez się! Imponowało jej tak ogromne poświęcenie dla nauki, które niestety nie sprzyjało życiu rodzinnemu oraz towarzyskiemu.
Drugą miskę nieomal siłą wcisnęła Havishamowi, nie patrząc na zasługi lub nie-zasługi: miała w sobie na tyle empatii (zabawne...), że nie chciała, aby mężczyzna patrzył jak one pałaszują lody - to było nieetyczne!
- Mugolki - powtórzyła głucho, patrząc na Polly porozumiewawczo. Dopełnieniem jej rozbawionego wyrazu twarzy było pokiwanie głową; dobrze, że nie zauważyła zmiany w zabarwieniu swoich policzków - tylko one ją w tym momencie zdradziły. To, że nie do końca jej się to podobało, tylko jaki miała na to wpływ? Żaden. - Ciekawa praca - skomentowała na koniec, szturchając lekko Polly mając nadzieję, że podłapała kolejną aluzję.
- Ale ja niemądra! Zapomniałam o winie. - Zmieszała się nagle. Czym prędzej odstawiła swoją miskę i wyciągnęła kieliszki, a to wszystko po to, by nalać do nich wina. Naiwnie wierzyła, że alkohol nieco rozluźni atmosferę?
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Billy sadza mnie spowrotem na kanapie i dobrze (chociaż czułam się trochę jakbym miała 2 lata) ale dobrze, bo mi jest wciąż słabo, a cały ten wybuch uczuciowy i powitania mnie nieźle zmęczyły. Ciekawe, że stoi obok mnie najlepsza stażystka i pan naukowiec i żadne z nich nie odczytało, że jestem BLADA i wyglądam no niespecjalnie dobrze. Pewnie dla nich bez różnicy czy mam oczy pomalowane albo czy śmierdzę okropnie, bo i tak nie widzą różnicy. Patologia!
- A będę siedzieć, mogę zacząć od dzisiaj nawet - się aż poderwałam bo chcę iść wejść do lodówki - Bo jak ciebie znam, to zaraz sobie znajdziesz jakieś nowe badania i będziesz znów nieobecny w moim zyciu... - oczy otwieram i patrzę na Lilianę, którą właśnie poraziło najwyraźniej, bo się zaczęła krztusić - Lila - przerażam się ale już daje ręką znak, że żyje. - Widzisz, nastraszyłeś ją. A wybuch bomby atomowej też można przeżyć w takiej lodówce jak się zamknę, więc nawet jak wybuchnie cały Londyn to ja nie wybuchne
A potem Billy zabronił mi jechać WCALE do Greenlandii.
- Ty mi wszystkiego zabraniasz - zmieniam nagle temat. Myśląc, że Billy na pewno jeszcze jest w obawie, że znów biorę narkotyksy. - Mam nadzieje, że nie będę musiała jechać na Greenlandie - dodaję i patrzę jak Liliana już znów skacze do winka. Ja sama nie mam za bardzo ochoty na winko, bo jest jeszcze bardzo rano i dopiero wstałam.
- Lila, jest przed dwunastą, nie wypada chyba pić już?- ale wolę jej sptać, to ona jest szlachetnie urodzona, ja to tam taka mała pokraka.
Siadam, bo mnie zmogło, siadam i patrzę na Billego. Zajadam się lodami. Czy nie jest przemiło, czy nie siedzimy w trójkę i nie cieszymy się wspólnym towarzystwem?
- To opowiedz co robiłeś, nie trzymaj nas już w niepewności
- A będę siedzieć, mogę zacząć od dzisiaj nawet - się aż poderwałam bo chcę iść wejść do lodówki - Bo jak ciebie znam, to zaraz sobie znajdziesz jakieś nowe badania i będziesz znów nieobecny w moim zyciu... - oczy otwieram i patrzę na Lilianę, którą właśnie poraziło najwyraźniej, bo się zaczęła krztusić - Lila - przerażam się ale już daje ręką znak, że żyje. - Widzisz, nastraszyłeś ją. A wybuch bomby atomowej też można przeżyć w takiej lodówce jak się zamknę, więc nawet jak wybuchnie cały Londyn to ja nie wybuchne
A potem Billy zabronił mi jechać WCALE do Greenlandii.
- Ty mi wszystkiego zabraniasz - zmieniam nagle temat. Myśląc, że Billy na pewno jeszcze jest w obawie, że znów biorę narkotyksy. - Mam nadzieje, że nie będę musiała jechać na Greenlandie - dodaję i patrzę jak Liliana już znów skacze do winka. Ja sama nie mam za bardzo ochoty na winko, bo jest jeszcze bardzo rano i dopiero wstałam.
- Lila, jest przed dwunastą, nie wypada chyba pić już?- ale wolę jej sptać, to ona jest szlachetnie urodzona, ja to tam taka mała pokraka.
Siadam, bo mnie zmogło, siadam i patrzę na Billego. Zajadam się lodami. Czy nie jest przemiło, czy nie siedzimy w trójkę i nie cieszymy się wspólnym towarzystwem?
- To opowiedz co robiłeś, nie trzymaj nas już w niepewności
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
- Nigdzie nie będziesz siedzieć. Znaczy nie w lodówce. - poinformował siostrę, odruchowo własnym ciałem zasłaniając wyżej wymieniony przedmiot, bo jeszcze mu się zmieni w sopel lodu i co on zrobi? Jeszcze by mu zaklęcie rozmrażające nie wyszło i spopieliłby krew ze swojej krwi! Czy jakoś tak. Ale zanim zdążył nieodpowiedzialnie zapewnić, że nie będzie już nieobecny, Lila zaczęła się krztusić, a on spojrzał z przerażeniem najpierw na nią, a potem na swoją siostrę, bo przecież ona tutaj pracuje w Mungu, prawda? On co najwyżej mógł potraktować Lilkę zaklęciem Oblivate, żeby zapomniała, że się krztusi. Albo w razie niepowodzenia zbadać jej przeuroczy mózg. Na całe szczęście okazało się, że nie będzie miał takiej okazji.
- Nigdzie nie będziesz jechać, wariatko. - powtórzył więc z uporem, podkreślając swoje postanowienie określeniem za które Polly zapewne się obrazi (a nie powinna!). Czy to była zarazem obietnica, że już jej nie zostawi? Możliwe, możliwe. Ale tak naprawdę nigdy nie chciał jej zostawiać. Po prostu dwudniowe delegacje zmieniały się w trzymiesięczne. Już nie chciał jej wypominać, że gdyby napisała, szybciej zorientowałby się, że czas upływa jakoś tak... szybciej niż zwykle.
- Dzieci nie piją przed dwunastą. - zgodził się z Polly, zabierając wino, które sam otworzył chwilę wcześniej. - Ani po dwunastej. Żadnego picia w moim domu! - zdenerwował się, odstawiając butelkę na najwyższą szafkę, żeby nawet z krzesła żadna sięgnąć nie mogła (kogo on oszukuje) - W naszym, Polly, w naszym. - poprawił się zaraz, zerkając na pannę Havisham w sposób uspokajający, żeby zaraz nie wpadła znowu w histerię i nie rzuciła na podłogę z płaczem, że nie ma swego miejsca na świecie. Bo miała. Jego serduszko! I mieszkanie. Przecież oddałby wszystkie swoje galeony trzymane w skarpecie pod łóżkiem albo u szefa, żeby tylko była zadowolona, ale pieniądze szczęścia przecież nie dają. W przeciwieństwie do jednorożców. Chyba, tak mu się obiło o uszy.
- Nic takiego. - odpowiedział od razu, bo skąd on miał wiedzieć co robił przez te trzy miesiące? - Głównie chyba siedziałem w bibliotece i kłóciłem się z ludźmi, którzy chcieli mi zabrać książki. - przypomniało mu się zaraz. - Taki jakiś relatywizm moralny, jak ja z kolei chciałem im zabrać książki, to zaraz na mnie krzyczeli. - skarżył się.
- Nigdzie nie będziesz jechać, wariatko. - powtórzył więc z uporem, podkreślając swoje postanowienie określeniem za które Polly zapewne się obrazi (a nie powinna!). Czy to była zarazem obietnica, że już jej nie zostawi? Możliwe, możliwe. Ale tak naprawdę nigdy nie chciał jej zostawiać. Po prostu dwudniowe delegacje zmieniały się w trzymiesięczne. Już nie chciał jej wypominać, że gdyby napisała, szybciej zorientowałby się, że czas upływa jakoś tak... szybciej niż zwykle.
- Dzieci nie piją przed dwunastą. - zgodził się z Polly, zabierając wino, które sam otworzył chwilę wcześniej. - Ani po dwunastej. Żadnego picia w moim domu! - zdenerwował się, odstawiając butelkę na najwyższą szafkę, żeby nawet z krzesła żadna sięgnąć nie mogła (kogo on oszukuje) - W naszym, Polly, w naszym. - poprawił się zaraz, zerkając na pannę Havisham w sposób uspokajający, żeby zaraz nie wpadła znowu w histerię i nie rzuciła na podłogę z płaczem, że nie ma swego miejsca na świecie. Bo miała. Jego serduszko! I mieszkanie. Przecież oddałby wszystkie swoje galeony trzymane w skarpecie pod łóżkiem albo u szefa, żeby tylko była zadowolona, ale pieniądze szczęścia przecież nie dają. W przeciwieństwie do jednorożców. Chyba, tak mu się obiło o uszy.
- Nic takiego. - odpowiedział od razu, bo skąd on miał wiedzieć co robił przez te trzy miesiące? - Głównie chyba siedziałem w bibliotece i kłóciłem się z ludźmi, którzy chcieli mi zabrać książki. - przypomniało mu się zaraz. - Taki jakiś relatywizm moralny, jak ja z kolei chciałem im zabrać książki, to zaraz na mnie krzyczeli. - skarżył się.
Gość
Gość
Liliana nie zauważała bardzo wielu rzeczy, głównie dlatego, że od kilkudziesięciu godzin pracowała w szpitalu i nie była do końca przytomna. Starała się bardzo, szczególnie przychodząc tutaj i chcąc być może pocieszyć przyjaciółkę (jeśli tego potrzebowała) lub ją uleczyć (stąd te pytania na początku). Polly niestety ucinała temat, tak samo jak przyznała się do chandry, dlatego też biedna Yaxley nie podejrzewała tego, że było (i jest?) n a p r a w d ę źle. Zamiast tego pożerała lody, dyskretnie podsłuchując wymianę zdań rodzeństwa i tuszując swoje ewentualne, gwałtowne reakcje, które mogłyby ich doprowadzić do wniosków, że naprawdę przysłuchuje się tym rozmowom. Czuła się niczym piąte koło u wozu; bardzo chciała się czymś zająć, zwłaszcza piciem wina (może miało ją ośmielić?). Wino było słabe, słodkie i dobre, w dodatku to na nie mogła zrzucić winę - to tylko i wyłącznie z powodu alkoholu miała zarumienione policzki! Obecność Billego nie miała tu nic do rzeczy, skądże znowu. Liliana używała całej mocy swojej silnej woli, aby nie zerkać na mężczyznę zbyt często i zbyt długo (nie zawsze się udawało), ponieważ i tak czuła się już dostatecznie niemądrze. Do tego doliczyć można zażenowanie spowodowane niewiedzą właściwego postępowania oraz poczucie dyskomfortu uwierające ją coraz mocniej. Niewidzialna szpila kuła ją pod boki, a lody się skończyły. Naturalnym odruchem było zabranie ze stołu otwartej butelki wina i rozlanie ją do kieliszków, co niestety napotkało ostry sprzeciw... z dwóch stron! Yaxley spojrzała nieprzychylnie na Polly, która poddała w wątpliwość jej innowacyjną terapię, która miała im obu pomóc - czy to różnica, o której porze? Najwidoczniej była marną szlachcianką, ponieważ nie stosowała się do ogólnych wytycznych dobrych manier i wręcz pragnęła upić kilka łyków przed południem, niczym najprawdziwszy zbir.
- Ale... - zaczęła, kiedy Will odkładał butelkę na najwyższą szafkę. Zadarła głowę, próbując ocenić swoje szanse w starciu z wysokościami. Jako, że były one horrendalnie niskie, zmarszczyła gniewnie czoło oraz nos i przerzuciła butne spojrzenie na mężczyznę. - Nie jesteśmy dziećmi. Jesteśmy pełnoletnie i zarabiamy pieniądze - sprostowała odnośnie jego argumentacji. O ile ta o niestosowności picia napojów wyskokowych (całe 14%, szaleństwo) miała jeszcze jakieś podstawy i krztę sensu, o tyle zarzucanie im niepełnoletności było absurdalne. I bardzo krzywdzące, przynajmniej dla Lilki, która nie mówiła w złości czy niechęci. Było jej przykro. Niby wiedziała, co myśli o niej Havisham, nie sądziła tylko, że powie to na głos. I to przy Polly (tak, oczywiście, wszakże jej to nie dotyczyło, wcaaale)! Owszem, w duszy grała lekka nutka nadziei, że jej brat się tylko zgrywa, ale została ona brutalnie przysłonięta smutnym poczuciem bycia tylko dzieciakiem. Tak czy owak, nie zamierzała się kłócić, ani rzucać accio wino, ponieważ z jej nieumiejętnością rzucania zaklęć alkohol rozlałby się na wszystkie strony lub, co gorsza, pękłaby cała butelka raniąc wszystkich dotkliwie.
- Ale dobrze, możecie sobie później wypić z okazji powrotu brata marnotrawnego do rodzinnego domu - powiedziała nagle, podejrzanie wesoło. Nawet się uśmiechnęła; wszystko po to, by zatuszować prawdziwe odczucia tyczące się nieszczęsnej kości niezgody. Prawdopodobnie była ciekawa tego, co też Billy robił podczas długiej nieobecności, lecz i ta kwestia musiała ją rozczarować. Spodziewała się szalonych eksperymentów, odkryć naukowych i niewiadomoczegojeszcze (byle nie niecnych kontaktów z mugolkami), a tu taki klops! Yaxley podejrzewała, że Havisham chce je po prostu zbyć. Lub uznał, że d z i e c i i tak nie zrozumieją.
- Może lepiej korzystać z domowych książek, jest szansa, że Polly ich nie zabierze - podsumowała zatem, chcąc podstępnie pchnąć mężczyznę do tłumaczeń. Wydawało jej się, że jego siostra chyba na to zasłużyła?
- Ale... - zaczęła, kiedy Will odkładał butelkę na najwyższą szafkę. Zadarła głowę, próbując ocenić swoje szanse w starciu z wysokościami. Jako, że były one horrendalnie niskie, zmarszczyła gniewnie czoło oraz nos i przerzuciła butne spojrzenie na mężczyznę. - Nie jesteśmy dziećmi. Jesteśmy pełnoletnie i zarabiamy pieniądze - sprostowała odnośnie jego argumentacji. O ile ta o niestosowności picia napojów wyskokowych (całe 14%, szaleństwo) miała jeszcze jakieś podstawy i krztę sensu, o tyle zarzucanie im niepełnoletności było absurdalne. I bardzo krzywdzące, przynajmniej dla Lilki, która nie mówiła w złości czy niechęci. Było jej przykro. Niby wiedziała, co myśli o niej Havisham, nie sądziła tylko, że powie to na głos. I to przy Polly (tak, oczywiście, wszakże jej to nie dotyczyło, wcaaale)! Owszem, w duszy grała lekka nutka nadziei, że jej brat się tylko zgrywa, ale została ona brutalnie przysłonięta smutnym poczuciem bycia tylko dzieciakiem. Tak czy owak, nie zamierzała się kłócić, ani rzucać accio wino, ponieważ z jej nieumiejętnością rzucania zaklęć alkohol rozlałby się na wszystkie strony lub, co gorsza, pękłaby cała butelka raniąc wszystkich dotkliwie.
- Ale dobrze, możecie sobie później wypić z okazji powrotu brata marnotrawnego do rodzinnego domu - powiedziała nagle, podejrzanie wesoło. Nawet się uśmiechnęła; wszystko po to, by zatuszować prawdziwe odczucia tyczące się nieszczęsnej kości niezgody. Prawdopodobnie była ciekawa tego, co też Billy robił podczas długiej nieobecności, lecz i ta kwestia musiała ją rozczarować. Spodziewała się szalonych eksperymentów, odkryć naukowych i niewiadomoczegojeszcze (byle nie niecnych kontaktów z mugolkami), a tu taki klops! Yaxley podejrzewała, że Havisham chce je po prostu zbyć. Lub uznał, że d z i e c i i tak nie zrozumieją.
- Może lepiej korzystać z domowych książek, jest szansa, że Polly ich nie zabierze - podsumowała zatem, chcąc podstępnie pchnąć mężczyznę do tłumaczeń. Wydawało jej się, że jego siostra chyba na to zasłużyła?
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Kwestia tego, że traktowaliśmy Lilianę już jak część naszej rodziny, jest chyba NIEPODWAŻALNA. Prawdę mówiąc, mimo tego, że akurat dzisiaj się tak zasadziłam na bycie czujną Polą i każde spojrzenie wyłapywałam, spowodowane jest tym, że ani jednego ani drugiego nie widziałam już bardzo długo. Ostatnio widywałam własciwie tylko Wincenta i Daniela. I psa. Już zapomniałam nawet jaką mój piesek ma twarz jako człowiek, bo przecież przy Krugerach się nie zmieni.
Dlatego nigdy nie wpadłabym na pomysł, żeby sprawdzić jak sie pomiędzy nami ma. Przecież to powinno być naturalne, że czuje się z nami dobrze? Ja w kazdym razie czułam się dobrze z nią i Billym i bardzo się cieszyłam (!) że do mnie dziś przyszli. I to naraz! Tyle radości.
- Wszystkiego mi zabraniasz, weź wyluzuj - oburzyłam się i wyjmuje fajki i sobie zapalam jakiegoś o zapachu kwiatów. No, tego mi nie może zabronić, bo to przecież lekarstwo na chudnięcie. No chudnę w oczach.
To, że ja poddawałam w wątpliwość prawidłowość picia wina przed dwunastą było spowodowane tylko tym, że chciałam być bardziej estetyczna i sowłarwiwrowa. Kiedy jednak słysze i widzę co robi mój brat, to sie oburzam okropnie.
- Billy, nie było cie tylko dwa miesiące, a nie osiem lat - skrzywiłam się - Jak moja psiapsia chce się napić przed dwunastą, to się napije - i mówię to i zaraz idę w stronę szafki, a że rzeczywiście jestem trochę mniejsza niż większa, to wchodzę na blat, a w każdym razie staram się, bo pewnie nie zdołam, jak mnie Billy zaraz postawi na ziemię. I znów będę się czuła jak dwulatka.
- Lilka ma całowitą rację, masz tutaj tyle książek, że nie wierzę, że tam mają ich więcej. Widziałeś co się dzieje obok wanny? SodomaGomora - skarżę się, bo chociaż tygodnie go nie było, to na pewno pamięta jak mamy obok wanny mnóstwo książek. Jemu sie wydaje, że jak sobie czyta w wannie, to potem nie musi odstawiać ich na półkę. No jasne, że sobie tak myśli, skoro i tak już na półce nie ma miejsca, bo szybko podłożył tam inne tomisko. - Zresztą, jak to C H Y B A - i wywracam oczkami. Zaraz, zaraz, może zniknięcie mojej torebeczki z magicznym proszkiem i zaraz później zniknięcie Billego to nie są dwie rózne sprawy? Może Billy zakosił mi pyłek wróżkowy i nie pamieta co robił bo leciał na płyku przez galaktykę? - Nie jesteś pewny co robiłeś?
Dlatego nigdy nie wpadłabym na pomysł, żeby sprawdzić jak sie pomiędzy nami ma. Przecież to powinno być naturalne, że czuje się z nami dobrze? Ja w kazdym razie czułam się dobrze z nią i Billym i bardzo się cieszyłam (!) że do mnie dziś przyszli. I to naraz! Tyle radości.
- Wszystkiego mi zabraniasz, weź wyluzuj - oburzyłam się i wyjmuje fajki i sobie zapalam jakiegoś o zapachu kwiatów. No, tego mi nie może zabronić, bo to przecież lekarstwo na chudnięcie. No chudnę w oczach.
To, że ja poddawałam w wątpliwość prawidłowość picia wina przed dwunastą było spowodowane tylko tym, że chciałam być bardziej estetyczna i sowłarwiwrowa. Kiedy jednak słysze i widzę co robi mój brat, to sie oburzam okropnie.
- Billy, nie było cie tylko dwa miesiące, a nie osiem lat - skrzywiłam się - Jak moja psiapsia chce się napić przed dwunastą, to się napije - i mówię to i zaraz idę w stronę szafki, a że rzeczywiście jestem trochę mniejsza niż większa, to wchodzę na blat, a w każdym razie staram się, bo pewnie nie zdołam, jak mnie Billy zaraz postawi na ziemię. I znów będę się czuła jak dwulatka.
- Lilka ma całowitą rację, masz tutaj tyle książek, że nie wierzę, że tam mają ich więcej. Widziałeś co się dzieje obok wanny? SodomaGomora - skarżę się, bo chociaż tygodnie go nie było, to na pewno pamięta jak mamy obok wanny mnóstwo książek. Jemu sie wydaje, że jak sobie czyta w wannie, to potem nie musi odstawiać ich na półkę. No jasne, że sobie tak myśli, skoro i tak już na półce nie ma miejsca, bo szybko podłożył tam inne tomisko. - Zresztą, jak to C H Y B A - i wywracam oczkami. Zaraz, zaraz, może zniknięcie mojej torebeczki z magicznym proszkiem i zaraz później zniknięcie Billego to nie są dwie rózne sprawy? Może Billy zakosił mi pyłek wróżkowy i nie pamieta co robił bo leciał na płyku przez galaktykę? - Nie jesteś pewny co robiłeś?
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kuchnia
Szybka odpowiedź