Cela zbiorowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cela zbiorowa
Jedna z największych i najzimniejszych cel w całej Tower. Traktowana jako zbiorowa i tymczasowa, dlatego brak w niej sienników czy nawet krzeseł. Więźniowie siedzieć mogą jedynie, na chłodnych, wilgotnych kamieniach stanowiących jej posadzkę. w rzeczywistości okazuje się jednak, że osadzeni spędzają w niej nawet kilka lat. Jedynym plusem tego miejsca jest brak szczurów. Z nieznanego powodu zwykle omijają celę. Więzienna legenda głosi, że to przez ducha pewnego czarodzieja, którego kiedyś zamurowano tu żywcem. Przeżyć miał dziesięć lat żywiąc się złapanymi szczurami, które zwabiał gwiżdżąc. Faktycznie, w jednym rogu wybudowana jest dziwna, krzywa konstrukcja, która burzy plan idealnego kwadratu, jakim powinno być pomieszczenie. Usłyszeć zeń można gwizd, człowieka, ducha czy powietrza - ciężko orzec.
Trzy ściany celi stanowią grube, kamienne mury Tower, jedną, tę, na której znajduje się wejście, solidna, stalowa krata. Braku tu okien, jedyne światło dają magiczne pochodnie z korytarza, stąd w środku jest dość ciemno. Nieodpowiednia wentylacja powoduje zaś, że w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i pleśni.
Trzy ściany celi stanowią grube, kamienne mury Tower, jedną, tę, na której znajduje się wejście, solidna, stalowa krata. Braku tu okien, jedyne światło dają magiczne pochodnie z korytarza, stąd w środku jest dość ciemno. Nieodpowiednia wentylacja powoduje zaś, że w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i pleśni.
The member 'Hereward Bartius' has done the following action : rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Weszła do środka z jakimś narastającym niepokojem. Owszem, ona miała większe możliwości ukrycia się, ale też mniejsze do obrony. Co ona, taki niewinny królik, mógłby zrobić strażnikom siedzącym w tej klitce? Co najwyżej obgryźć kostki.
Na szczęście wewnątrz nie było nikogo. Zastał ją tylko spowity ciemnością, ponury krajobraz przetkany zarysami starych mebli ograniczonych do stołów i krzeseł. Rozejrzała się, stanęła na tylnych łapkach, a kiedy uznała, że wszystko jest w porządku, kicnęła w miejscu, żeby ich do siebie zawołać. Podeszła bliżej Barty'ego, który zabierał ze sobą różdżki. Łapką pacnęła go kilka razy w lewego buta, co miało znaczyć mniej więcej to, że jej różdżka znajdowała się w jego lewej dłoni. Białawe drewno jodły, z której wykonane było jej magiczne narzędzie, pozwoliło jej odetchnąć z ulgą. Otrząsnęła lekko swoje futro i kicnęła w stronę Alana, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Poruszyła kilka razy noskiem, zastrzygła uszami i przemieniła się w człowieka. Uśmiechnęła się, widząc, że zaklęcie Herewarda zadziałało poprawnie. Odebrała od niego różdżkę, dziękując za... za, na Merlina. Podziękowała, ale w gruncie rzeczy nie pamiętała za co.
Wzięła głęboki wdech i spojrzała na Alana, chociaż słowa skierowała do obydwu. Więźnia przy tym ujmując, chociaż nie omieszkała trącić jego sylwetki spojrzeniem.
- Wracamy do reszty czy wychodzimy? To chyba najlepsze ku temu okazja - podzieliła się z nimi swoimi myślami.
Na szczęście wewnątrz nie było nikogo. Zastał ją tylko spowity ciemnością, ponury krajobraz przetkany zarysami starych mebli ograniczonych do stołów i krzeseł. Rozejrzała się, stanęła na tylnych łapkach, a kiedy uznała, że wszystko jest w porządku, kicnęła w miejscu, żeby ich do siebie zawołać. Podeszła bliżej Barty'ego, który zabierał ze sobą różdżki. Łapką pacnęła go kilka razy w lewego buta, co miało znaczyć mniej więcej to, że jej różdżka znajdowała się w jego lewej dłoni. Białawe drewno jodły, z której wykonane było jej magiczne narzędzie, pozwoliło jej odetchnąć z ulgą. Otrząsnęła lekko swoje futro i kicnęła w stronę Alana, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Poruszyła kilka razy noskiem, zastrzygła uszami i przemieniła się w człowieka. Uśmiechnęła się, widząc, że zaklęcie Herewarda zadziałało poprawnie. Odebrała od niego różdżkę, dziękując za... za, na Merlina. Podziękowała, ale w gruncie rzeczy nie pamiętała za co.
Wzięła głęboki wdech i spojrzała na Alana, chociaż słowa skierowała do obydwu. Więźnia przy tym ujmując, chociaż nie omieszkała trącić jego sylwetki spojrzeniem.
- Wracamy do reszty czy wychodzimy? To chyba najlepsze ku temu okazja - podzieliła się z nimi swoimi myślami.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Z powodu ciągnącego się eventu, który blokował wątki z listopada, akcja została rozwiązana w jednym poście, a wydarzenie oficjalnie zamknięte.
Louis, Teagan i Mortimer, kroki dochodziły z korytarza po prawej stronie, dlatego ruszyliście w lewe odgałęzienie nie do końca wiedząc, dokąd zmierzacie. Hereward, Alan i Eileen, zabraliście dokumenty i wyswobodziliście się z kajdan zapewne pomagając także swojemu nowemu towarzyszowi niedoli. Dziw brał, że po drodze nie spotkaliście żadnego policjanta, gdy pędem wracaliście do celi, aby wydostać z niej swych kompanów. W pewnym momencie jednak niemal doszło do zderzenia czołowego z grupką, która po omacku przemierzała korytarze szukając właśnie w a s. Louis, Teagan, Mortimer, Hereward, Alan i Eileen, zanim zdążyliście ucieszyć się na swój widok, stary więzień popędził was i ruszył jednym z cienkich korytarzy mamrocząc pod nosem, że jedyna droga ucieczki prowadzi przez bramę główną i nie ma innego wyjścia – musicie się przez nią przedrzeć, a ci, którzy nie potrafią pływać, niestety będą musieli zostać. Lub skorzystać z pomocy innych. Wydawałoby się, że ów absurdalny plan nie ma prawa się spełnić, zwłaszcza gdy w więzieniu zagrzmiał alarm, staruszek nakazał wam wówczas schować się w jednej z niezamieszkanych celi – wykorzystaliście nabyty przez was pęk kluczy. Dzwony alarmujące o wypadku zagrzmiały w zimnych korytarzach. Skryci w cieniu lochu słyszeliście, jak pojedynczy policjanci biegną we wskazanym kierunku tuż obok zamkniętych na klucz drzwi. Gdy korytarze opustoszały, a strażnicy zajęli się tym jakże dziwnym zjawiskiem skrajnej niesubordynacji, wy wymknęliście się z celi i ruszyliście w kierunku bramy wiodącej prosto ku wolności. Tam niestety spotkały was pewne niedogodności. Zaatakowała was dwójka policjantów: na pierwszego rzucił się wychudzony, wściekły więzień pozbawiając go przytomności kilkoma potężnymi uderzeniami, drugiego silną drętwotą potraktowała Teagan. Gdy już wsiedliście na łódkę – o dziwo nadarzyła się ku temu okazja i nie musieliście przemierzać zalanych korytarzy wpław – i odpłynęliście od ceglanego brzegu w kierunku bramy, w więzieniu znów zagrzmiały dzwony. Nakazano obniżyć kratę, a policjanci, którzy zjawili się na czas, rzucali w waszym kierunku zaklęciami. Louis oberwał jednym z nich i runął do wody. Straciliście trochę czasu na wyławianiu mugola z mętnej toni, aby mimo wszystko zdążyć umknąć przed zsunięciem się potężnych, metalowych krat. Także łódki, które ruszyły za wami w pościg, zostały znacznie opóźnione, zwłaszcza że ową bramę trzeba było na nowo unieść, co znów trwało niekrótki czas. Wydostaliście się kanałem na świeże powietrze i mogliście domyślić się, dlaczego warty zostały zmniejszone do minimum. W przypływie adrenaliny nie czuliście zmęczenia czy znużenia, choć trwała noc a wielki zegar za kilka minut miał wybić piątą. Dobiliście do brzegu, wdrapaliście się na mugolską ulicę i rozeszliście, aby najpewniej w niedługim dość czasie teleportować się w bezpieczne miejsce lub dotrzeć do domu Błędnym Rycerzem.
Żadna gazeta nie chwaliła się waszą spektakularną ucieczką, choć wielokrotnie wspominano w proroku o licznych aresztowaniach ze względu na naruszenie nowego dekretu. Według opinii publicznej zostaliście jednak zwolnieni - wyjątkowo, biorąc pod uwagę, że aresztowania nastąpiły krótko po ogłoszeniu zmian.
Otrzymujecie po 60 punktów doświadczenia! Dziękujemy za udział w wydarzeniu!
Louis, Teagan i Mortimer, kroki dochodziły z korytarza po prawej stronie, dlatego ruszyliście w lewe odgałęzienie nie do końca wiedząc, dokąd zmierzacie. Hereward, Alan i Eileen, zabraliście dokumenty i wyswobodziliście się z kajdan zapewne pomagając także swojemu nowemu towarzyszowi niedoli. Dziw brał, że po drodze nie spotkaliście żadnego policjanta, gdy pędem wracaliście do celi, aby wydostać z niej swych kompanów. W pewnym momencie jednak niemal doszło do zderzenia czołowego z grupką, która po omacku przemierzała korytarze szukając właśnie w a s. Louis, Teagan, Mortimer, Hereward, Alan i Eileen, zanim zdążyliście ucieszyć się na swój widok, stary więzień popędził was i ruszył jednym z cienkich korytarzy mamrocząc pod nosem, że jedyna droga ucieczki prowadzi przez bramę główną i nie ma innego wyjścia – musicie się przez nią przedrzeć, a ci, którzy nie potrafią pływać, niestety będą musieli zostać. Lub skorzystać z pomocy innych. Wydawałoby się, że ów absurdalny plan nie ma prawa się spełnić, zwłaszcza gdy w więzieniu zagrzmiał alarm, staruszek nakazał wam wówczas schować się w jednej z niezamieszkanych celi – wykorzystaliście nabyty przez was pęk kluczy. Dzwony alarmujące o wypadku zagrzmiały w zimnych korytarzach. Skryci w cieniu lochu słyszeliście, jak pojedynczy policjanci biegną we wskazanym kierunku tuż obok zamkniętych na klucz drzwi. Gdy korytarze opustoszały, a strażnicy zajęli się tym jakże dziwnym zjawiskiem skrajnej niesubordynacji, wy wymknęliście się z celi i ruszyliście w kierunku bramy wiodącej prosto ku wolności. Tam niestety spotkały was pewne niedogodności. Zaatakowała was dwójka policjantów: na pierwszego rzucił się wychudzony, wściekły więzień pozbawiając go przytomności kilkoma potężnymi uderzeniami, drugiego silną drętwotą potraktowała Teagan. Gdy już wsiedliście na łódkę – o dziwo nadarzyła się ku temu okazja i nie musieliście przemierzać zalanych korytarzy wpław – i odpłynęliście od ceglanego brzegu w kierunku bramy, w więzieniu znów zagrzmiały dzwony. Nakazano obniżyć kratę, a policjanci, którzy zjawili się na czas, rzucali w waszym kierunku zaklęciami. Louis oberwał jednym z nich i runął do wody. Straciliście trochę czasu na wyławianiu mugola z mętnej toni, aby mimo wszystko zdążyć umknąć przed zsunięciem się potężnych, metalowych krat. Także łódki, które ruszyły za wami w pościg, zostały znacznie opóźnione, zwłaszcza że ową bramę trzeba było na nowo unieść, co znów trwało niekrótki czas. Wydostaliście się kanałem na świeże powietrze i mogliście domyślić się, dlaczego warty zostały zmniejszone do minimum. W przypływie adrenaliny nie czuliście zmęczenia czy znużenia, choć trwała noc a wielki zegar za kilka minut miał wybić piątą. Dobiliście do brzegu, wdrapaliście się na mugolską ulicę i rozeszliście, aby najpewniej w niedługim dość czasie teleportować się w bezpieczne miejsce lub dotrzeć do domu Błędnym Rycerzem.
Żadna gazeta nie chwaliła się waszą spektakularną ucieczką, choć wielokrotnie wspominano w proroku o licznych aresztowaniach ze względu na naruszenie nowego dekretu. Według opinii publicznej zostaliście jednak zwolnieni - wyjątkowo, biorąc pod uwagę, że aresztowania nastąpiły krótko po ogłoszeniu zmian.
Otrzymujecie po 60 punktów doświadczenia! Dziękujemy za udział w wydarzeniu!
Z Howl Street
Zdecydowanie miał prawo do gniewu i nie licząc faktu, że banda policjantów rzuciła się by go obezwładnić, posłałby bardzo niewybredną i nieelokwentną wiązankę. Jednak..czy to nie był jego cel? Odwrócić uwagę od reszty zgromadzonych, ściągnąć na siebie uwagę funkcjonariuszy? Żałował, że nie zdążył powiedzieć przybyłym na spotkanie, właścicielom piór, czegokolwiek co chociaż skierowałoby ich ku właściwemu celowi. Teraz jednak miał na głowie zupełnie inną kwestię.
Bez oczywistych względów delikatności został wepchnięty do zimnej celi, pozbawiony różdżki i - z piorunami w oczach, godnymi porazić policjantów, którzy - teoretycznie wykonywali tylko przygłupi rozkaz. A jednak, kto logicznie myślący działaby w ten sposób? Przez chwilę, uspokajając chwilowe mroczki przed oczami, analizował całe zajście, zwracając uwagę na niedociągnięcia, których dopuścili się panowie, którzy ich pochwycili. Niestety zdawał sobie sprawę, że z biurokracją najskuteczniej walczy się..biurokracją. I chociaż szczerze nienawidził tej konkretnej domeny swojej pracy, miał wystarczająco dużo rozumu, by ogarniać sprawy tego typu. Po pierwsze - nie było głupiej regułki o zachowaniu milczenia i - powodu, dla którego zostali zatrzymani, bo "dekret" nie był żadną konkretyzacją. A dwa...cóż, będzie musiał sięgnąć po broń obusieczną - napaść na funkcjonariusza, w końcu takowym był.
To co go jednak martwiło, nie licząc gromadki, która została gdzieś tam na ulicy, to...skąd u stu piorunów, tak dziwne pomysły u Minister Magii? Dekret? Kolejny? Egzekwowany zanim został podany do publicznej wiadomości? Może był zbyt pochopny, ale...co, jeśli Minister była pod wpływem czaru? Co jeśli aktualny wróg Zakonu, maczał w tym swoje palce? Przecież to zachodziło już coraz mocniej o utrudnienie pracy aurorów. A jeśli byłby teraz na akcji? Przecież ta banda policjantów, doprowadziłaby przynajmniej niepowodzenia misji.
Czarne myśli przerwało wprowadzenie do celi jego współtowarzysza zbrodni.
- Jak ci się podobają mury Tower? - swój gniew wolał zachować dla policji, czy strażników - Przyznam, że od tej strony jeszcze sam go nie oglądałem - rzucił czarnym humorem przyglądając się Adrienowi, który zachowywał niemal stoicki spokój. Sięgnął dłonią do kieszeni z satysfakcją stwierdzając, że tytoniowej paczki mu nie odebrano. Cóż, może szybciej pojawi się ktoś, kto będzie potrafił mówić, gdy wyczują dym? Wyciągnął jednego papierosa, którego odpalił, a kolejnego, wsuwając w rękaw na zaś. Chociaż wiedział, że Adrien nie palił, wysunął w jego kierunku paczkę.
Zdecydowanie miał prawo do gniewu i nie licząc faktu, że banda policjantów rzuciła się by go obezwładnić, posłałby bardzo niewybredną i nieelokwentną wiązankę. Jednak..czy to nie był jego cel? Odwrócić uwagę od reszty zgromadzonych, ściągnąć na siebie uwagę funkcjonariuszy? Żałował, że nie zdążył powiedzieć przybyłym na spotkanie, właścicielom piór, czegokolwiek co chociaż skierowałoby ich ku właściwemu celowi. Teraz jednak miał na głowie zupełnie inną kwestię.
Bez oczywistych względów delikatności został wepchnięty do zimnej celi, pozbawiony różdżki i - z piorunami w oczach, godnymi porazić policjantów, którzy - teoretycznie wykonywali tylko przygłupi rozkaz. A jednak, kto logicznie myślący działaby w ten sposób? Przez chwilę, uspokajając chwilowe mroczki przed oczami, analizował całe zajście, zwracając uwagę na niedociągnięcia, których dopuścili się panowie, którzy ich pochwycili. Niestety zdawał sobie sprawę, że z biurokracją najskuteczniej walczy się..biurokracją. I chociaż szczerze nienawidził tej konkretnej domeny swojej pracy, miał wystarczająco dużo rozumu, by ogarniać sprawy tego typu. Po pierwsze - nie było głupiej regułki o zachowaniu milczenia i - powodu, dla którego zostali zatrzymani, bo "dekret" nie był żadną konkretyzacją. A dwa...cóż, będzie musiał sięgnąć po broń obusieczną - napaść na funkcjonariusza, w końcu takowym był.
To co go jednak martwiło, nie licząc gromadki, która została gdzieś tam na ulicy, to...skąd u stu piorunów, tak dziwne pomysły u Minister Magii? Dekret? Kolejny? Egzekwowany zanim został podany do publicznej wiadomości? Może był zbyt pochopny, ale...co, jeśli Minister była pod wpływem czaru? Co jeśli aktualny wróg Zakonu, maczał w tym swoje palce? Przecież to zachodziło już coraz mocniej o utrudnienie pracy aurorów. A jeśli byłby teraz na akcji? Przecież ta banda policjantów, doprowadziłaby przynajmniej niepowodzenia misji.
Czarne myśli przerwało wprowadzenie do celi jego współtowarzysza zbrodni.
- Jak ci się podobają mury Tower? - swój gniew wolał zachować dla policji, czy strażników - Przyznam, że od tej strony jeszcze sam go nie oglądałem - rzucił czarnym humorem przyglądając się Adrienowi, który zachowywał niemal stoicki spokój. Sięgnął dłonią do kieszeni z satysfakcją stwierdzając, że tytoniowej paczki mu nie odebrano. Cóż, może szybciej pojawi się ktoś, kto będzie potrafił mówić, gdy wyczują dym? Wyciągnął jednego papierosa, którego odpalił, a kolejnego, wsuwając w rękaw na zaś. Chociaż wiedział, że Adrien nie palił, wysunął w jego kierunku paczkę.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Adriena jakoś humor nie opuszczał. Co prawda niepokój się czaił w nim i przybierał na sile, gdy tylko pomyślał o Inarze, lecz potrafił to stłumić. To było nic w porównaniu do tego ile energii wkładał w podobną czynność gdy znajdował się na froncie.
- Och, cóż... - Uzdrowiciel posmyrał stalowe kraty sprawdzając ich stan i czystość. - Właściwie to lepiej niż przypuszczałem biorąc pod uwagę tą niechlubną opowieść o tym czarodzieju co spędził tu dziesięć lat żywiąc się szczurami. Ponoć zamurowali biedaka po tym wszystkim. Żywcem. Obiło ci się coś o uszy na ten temat? - Brzmiał spokojnie, wręcz nieco absurdalnie biorąc pod uwagę sytuację. Zachowywał się przy tym niczym turysta dzielącym się w tym momencie ze swym towarzyszem jedną z historii zasłyszaną od tubylca. Gdy tylko skończył - posłał mu przy tym swój firmowy uśmiech i zaplótł dłonie za plecami. Kiwnięciem głowy odmówił papierosa i zaczął spacerować po celi. Cóż...mieli sporo przestrzeni.
- Spokój, Samie, tylko spokój może nas uratować...którego ostatnimi czasy wyraźnie brakuje ministerstwu. Doprawdy, nowy dekret uchwalony w ciągu dnia i jeszcze tego samego poddany egzekwowaniu? O czymś podobnym nie słyszałem od '45. - Zadumał się, stanął w miejscu, podziwiając w tym momencie sufit. Taki płaski, ascetyczny, więzienny sufit, hm. - Chyba czegoś lub kogoś się boją. - Wysnuł odważną tezę. Myślał na głos próbując poukładać myśli - Hm...
- Och, cóż... - Uzdrowiciel posmyrał stalowe kraty sprawdzając ich stan i czystość. - Właściwie to lepiej niż przypuszczałem biorąc pod uwagę tą niechlubną opowieść o tym czarodzieju co spędził tu dziesięć lat żywiąc się szczurami. Ponoć zamurowali biedaka po tym wszystkim. Żywcem. Obiło ci się coś o uszy na ten temat? - Brzmiał spokojnie, wręcz nieco absurdalnie biorąc pod uwagę sytuację. Zachowywał się przy tym niczym turysta dzielącym się w tym momencie ze swym towarzyszem jedną z historii zasłyszaną od tubylca. Gdy tylko skończył - posłał mu przy tym swój firmowy uśmiech i zaplótł dłonie za plecami. Kiwnięciem głowy odmówił papierosa i zaczął spacerować po celi. Cóż...mieli sporo przestrzeni.
- Spokój, Samie, tylko spokój może nas uratować...którego ostatnimi czasy wyraźnie brakuje ministerstwu. Doprawdy, nowy dekret uchwalony w ciągu dnia i jeszcze tego samego poddany egzekwowaniu? O czymś podobnym nie słyszałem od '45. - Zadumał się, stanął w miejscu, podziwiając w tym momencie sufit. Taki płaski, ascetyczny, więzienny sufit, hm. - Chyba czegoś lub kogoś się boją. - Wysnuł odważną tezę. Myślał na głos próbując poukładać myśli - Hm...
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciszę panującą na korytarzu przerwał dźwięk zbliżających się kroków i... radosne pogwizdywanie? Wkrótce skrzypnęła krata i dwóch strażników wrzuciło do środka nieprzytomnego mężczyznę. Stwierdzenie, że był ranny, byłoby silnym niedopowiedzeniem - prawie cała jego koszula zabarwiła się na czerwień, a twarz była tak opuchnięta, że trudno było określić jego tożsamość. Łuki brwiowe i skronie ubrudzone były śladami krzepnącej powoli krwi. Dopiero po uważnych oględzinach można było określić, że to nikt inny, jak Luno Skeeter - skatowany, pobity niemalże na śmierć, nieprzytomny; gdyby nie delikatnie unosząca się klatka piersiowa, można by łatwo pomylić go z trupem. Na jego twarzy wykwitał wyraz przerażającego cierpienia, jakby samo oddychanie sprawiało mu ból.
Nie minęło kilkanaście minut, kiedy drzwi do celi otworzyły się raz jeszcze. Tym razem do środka została wepchnięta Cressida - ledwo trzymająca się na nogach, również zakrwawiona, ale wciąż przytomna, chociaż wyglądała, jakby tę przytomność odzyskała dosłownie sekundy wcześniej. Na jej ciele widoczne były ślady kilku silnych uderzeń.
Strażnicy, kompletnie ignorując obecność Samuela i Adriena, oddalili się tak szybko, jak tylko się pojawili, ani na chwilę nie przestając wesoło gwizdać.
| Cressida, odzyskujesz przytomność tuż przed tym, jak zostajesz wrzucona do celi. Boli cię całe ciało, a w szczególności brzuch. Nie możesz oddychać przez nos ani wykonywać gwałtowniejszych ruchów; każdemu poruszeniu się towarzyszą okropne zawroty głowy. W ustach czujesz smak krwi.
Nie minęło kilkanaście minut, kiedy drzwi do celi otworzyły się raz jeszcze. Tym razem do środka została wepchnięta Cressida - ledwo trzymająca się na nogach, również zakrwawiona, ale wciąż przytomna, chociaż wyglądała, jakby tę przytomność odzyskała dosłownie sekundy wcześniej. Na jej ciele widoczne były ślady kilku silnych uderzeń.
Strażnicy, kompletnie ignorując obecność Samuela i Adriena, oddalili się tak szybko, jak tylko się pojawili, ani na chwilę nie przestając wesoło gwizdać.
| Cressida, odzyskujesz przytomność tuż przed tym, jak zostajesz wrzucona do celi. Boli cię całe ciało, a w szczególności brzuch. Nie możesz oddychać przez nos ani wykonywać gwałtowniejszych ruchów; każdemu poruszeniu się towarzyszą okropne zawroty głowy. W ustach czujesz smak krwi.
Ciemność jaśniała powoli, rozpływając się stopniowo; każdy płytki, wciągany przez usta oddech, zdawał się przywracać cząstkę utraconej świadomości, jednocześnie niosąc za sobą tępy, rozlany nierównomiernie ból. Właściwie miała wrażenie, że tylko z tego się składała – z bezkształtnej masy bolącego ciała, niezgrabnie wtaczającego się do celi, gdy ktoś z tyłu bezceremonialnie popchnął ją do przodu. Zatoczyła się, omal nie upadając na brudną posadzkę; gdzieś za nią metal szczęknął o metal, a ciche pogwizdywanie oddaliło się i umilkło, razem z resztkami zamroczenia.
Nie poruszyła się od razu, przez kilkanaście sekund po prostu opierając się o chropowatą ścianę i starając się opanować zawroty głowy, od których robiło jej się niedobrze. Nie pamiętała, co się stało – wspomnienia pojawiały się i znikały, poszatkowane, poszarpane, trudne do złożenia w logiczną całość – ale tak naprawdę wcale nie starała tego dociec, tymczasowo skupiona tylko i wyłącznie na swojej beznadziejnej sytuacji. Uniosła dłonie do twarzy, powoli, ostrożnie, krzywiąc się przy każdym ruchu, i odgarnęła z oczu rozczochrane, posklejane włosy. Wszędzie dookoła unosił się drażniący zapach krwi, a w ustach czuła jej znajomy, metaliczny posmak. Jak, do kulawego psidwaka, się tutaj znalazła?
Uniosła głowę, jakby nagle przypominając sobie, że wciąż nie wiedziała, czym było owo tutaj. Jej wzrok przesunął się najpierw po pokrytej zaciekami podłodze, później po leżącym na niej ciele mężczyzny; serce zamarło jej w piersi, gdy po dłuższej chwili wpatrywania się w krwawą miazgę, która kiedyś była twarzą, rozpoznała Luno. Jej myśli automatycznie pognały do ciemnej uliczki, funkcjonariuszy magicznej policji, rubinowych piór i spotkania Zakonu, które okazało się jedną wielką obławą. Przypomniała sobie nierówną walkę oraz szybujące w jej kierunku zaklęcia i nagle kilka elementów układanki wskoczyło na swoje miejsce.
Oderwała spojrzenie od zmasakrowanego czarodzieja, rozglądając się po… celi. Cóż, na tym etapie dokładnie tego się spodziewała; nie przypuszczała jednak, że nie będzie jedyną osobą wepchniętą za metalowe kraty. – Samuel? – zapytała, prawie nie rozpoznając własnego głosu i niemal natychmiast żałując decyzji o mówieniu, bo po jej klatce piersiowej rozlała się nowa fala bólu; nie wspominając o tym, który pulsował w okolicach jej nosa, ust i policzków. Spojrzała pytająco-błagająco to na znajomego aurora, to na obcego jej mężczyznę, jakby spodziewając się, że któryś z nich wyciągnie ją z tej przytłaczającej niewiedzy i powie, że to wszystko było tylko jedną wielką pomyłką.
Nawet jeżeli całe jej ciało twierdziło zupełnie coś innego.
Kolana ugięły się pod nią lekko, a w następnej chwili osunęła się powoli po ścianie, siadając na zimnej posadzce z wyrazem całkowitej bezsilności, odmalowującym się na spuchniętej twarzy.
Nie poruszyła się od razu, przez kilkanaście sekund po prostu opierając się o chropowatą ścianę i starając się opanować zawroty głowy, od których robiło jej się niedobrze. Nie pamiętała, co się stało – wspomnienia pojawiały się i znikały, poszatkowane, poszarpane, trudne do złożenia w logiczną całość – ale tak naprawdę wcale nie starała tego dociec, tymczasowo skupiona tylko i wyłącznie na swojej beznadziejnej sytuacji. Uniosła dłonie do twarzy, powoli, ostrożnie, krzywiąc się przy każdym ruchu, i odgarnęła z oczu rozczochrane, posklejane włosy. Wszędzie dookoła unosił się drażniący zapach krwi, a w ustach czuła jej znajomy, metaliczny posmak. Jak, do kulawego psidwaka, się tutaj znalazła?
Uniosła głowę, jakby nagle przypominając sobie, że wciąż nie wiedziała, czym było owo tutaj. Jej wzrok przesunął się najpierw po pokrytej zaciekami podłodze, później po leżącym na niej ciele mężczyzny; serce zamarło jej w piersi, gdy po dłuższej chwili wpatrywania się w krwawą miazgę, która kiedyś była twarzą, rozpoznała Luno. Jej myśli automatycznie pognały do ciemnej uliczki, funkcjonariuszy magicznej policji, rubinowych piór i spotkania Zakonu, które okazało się jedną wielką obławą. Przypomniała sobie nierówną walkę oraz szybujące w jej kierunku zaklęcia i nagle kilka elementów układanki wskoczyło na swoje miejsce.
Oderwała spojrzenie od zmasakrowanego czarodzieja, rozglądając się po… celi. Cóż, na tym etapie dokładnie tego się spodziewała; nie przypuszczała jednak, że nie będzie jedyną osobą wepchniętą za metalowe kraty. – Samuel? – zapytała, prawie nie rozpoznając własnego głosu i niemal natychmiast żałując decyzji o mówieniu, bo po jej klatce piersiowej rozlała się nowa fala bólu; nie wspominając o tym, który pulsował w okolicach jej nosa, ust i policzków. Spojrzała pytająco-błagająco to na znajomego aurora, to na obcego jej mężczyznę, jakby spodziewając się, że któryś z nich wyciągnie ją z tej przytłaczającej niewiedzy i powie, że to wszystko było tylko jedną wielką pomyłką.
Nawet jeżeli całe jej ciało twierdziło zupełnie coś innego.
Kolana ugięły się pod nią lekko, a w następnej chwili osunęła się powoli po ścianie, siadając na zimnej posadzce z wyrazem całkowitej bezsilności, odmalowującym się na spuchniętej twarzy.
I pray you, do not fall in love with me,
for I am f a l s e r than vows made in wine.
for I am f a l s e r than vows made in wine.
Cressida Morgan
Zawód : złodziejka, nokturnowa handlarka, kot przybłęda, niedoszły auror
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
she walked with d a r k n e s s dripping off her shoulders;
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nieprzyjemność wrażeń docierała do Samuela z każdą kolejną chwilą i każdym zmysłem, które trącało w aurora coraz to więcej informacji. Próbował - tak, jak już dawno się nauczył - skupić się na zaistniałej sytuacji i znaleźć najlepsze możliwe wyjście. Obecność Adriena działa zdecydowanie na korzyść, bo chociaż nie miał przy sobie innego aurora, to uzdrowiciel...miał za sobą wystarczająco duże doświadczenie, by mieć świadomość, że mógł liczyć na starszego mężczyznę równie mocno, co na swych pracowniczych towarzyszach.
- Obiło - skwitował z krzywym uśmiechem - ...a sadząc po aparycji policjantów, mogli mieć coś z tym wspólnego - dopowiedział, wciąż wbijając ciężkie spojrzenie w przestrzeń za kratami, jakby tym jednym gestem mógł przywołać do porządku...to co się działo. A jednak wszystko pozostawało na swoim niechlubnym miejscu, a Skamander dotykał zimnej powierzchni ścian.
Oczywiście, istniała doza wiedzy, że to na Samuelowych barkach spoczywa większa odpowiedzialność, dlatego - musiał znaleźć sposób na wydostanie ich z tej - absurdalnej sytuacji. I prawdopodobnie, rzeczywiście uspokoiłby się znacząco, na słowa przyjaciela, ale zanim słowa gładko przepłynęły przez jego gardło, zakłóciło go gwizdanie. Czarnowłosy zacisnął szczęki, czując jak wystrzeli nieprzyjemnym pytaniem w stronę zbliżających się mężczyzn, ale nim to uczynił, jego wzrok padł na bezwładną masę, którą rzucili do celi. W pierwszej chwili nie rozpoznał twarzy, którą - przecież już widział. Luno, co on tutaj robił?!. Dopadł do jego nieprzytomnej sylwetki, czując jak gniewne fale rozchodzą się po całym jego ciele - Spokój Adrienie? Naprawdę myślisz, że tutaj pomoże nam spokój? - odpowiedział przez zaciśnięte zęby, próbując - na tyle, ile się znał ocenić stan Skeetera - Jesteś w stanie go uratować? - zapytał ciszej, spokojniej, starając się opanować chęć bezmyślnego rzucenia się na kraty. Nie mieli różdżek, ale...do wszystkich podziemnych czartów, jak można było doprowadzić go do takiego stanu?! I...śmierdziało mu to wszystko obławą. Poziom palpitacji wzmógł się, gdy do cel, właściwie wtoczono kobietę i - a jakże - także o znanym licu. Czy ktoś ich zdradził?
- Ty śmieciu - warknął do strażnika, miażdżąc w palcach niedopalonego papierosa, czując jak piekący ból atakuje mu dłoń. Dobrze, otrzeźwiało go to na tyle, by zamiast rzucać się głupio do krat, doskoczył do dziewczyny, która nieprzytomnie oparła się o ścianę, powoli osuwając się niżej - Cressi - sam także nie rozpoznawał swego głosu, który brzmiał teraz jak zduszony warkot, niż znajome, dźwięczne tony, jakimi serwował towarzystwo. Objął powoli ramiona dziewczyny, starając się nie zrobić gwałtowniejszych gestów, czując, że jeśli tego nie zrobi, to autentycznie sam zacznie wściekle szarpać ściany. Jeśli wcześniej miał zamiar działać bez pośpiechu i spokojnie, tak teraz potrzebował pilnie znaleźć sposób na wyciągnięcie wszystkich z tej kabały. I przy okazji...przekopać kilka gwiżdżących mord.
- Musimy stąd wyjść - stwierdził po chwili, przymykając ciemne oczy - niekoniecznie za przyzwoleniem - mówił powoli i cicho, by wciąż ściśnięty głos nie rozszedł się po korytarzu.
- Obiło - skwitował z krzywym uśmiechem - ...a sadząc po aparycji policjantów, mogli mieć coś z tym wspólnego - dopowiedział, wciąż wbijając ciężkie spojrzenie w przestrzeń za kratami, jakby tym jednym gestem mógł przywołać do porządku...to co się działo. A jednak wszystko pozostawało na swoim niechlubnym miejscu, a Skamander dotykał zimnej powierzchni ścian.
Oczywiście, istniała doza wiedzy, że to na Samuelowych barkach spoczywa większa odpowiedzialność, dlatego - musiał znaleźć sposób na wydostanie ich z tej - absurdalnej sytuacji. I prawdopodobnie, rzeczywiście uspokoiłby się znacząco, na słowa przyjaciela, ale zanim słowa gładko przepłynęły przez jego gardło, zakłóciło go gwizdanie. Czarnowłosy zacisnął szczęki, czując jak wystrzeli nieprzyjemnym pytaniem w stronę zbliżających się mężczyzn, ale nim to uczynił, jego wzrok padł na bezwładną masę, którą rzucili do celi. W pierwszej chwili nie rozpoznał twarzy, którą - przecież już widział. Luno, co on tutaj robił?!. Dopadł do jego nieprzytomnej sylwetki, czując jak gniewne fale rozchodzą się po całym jego ciele - Spokój Adrienie? Naprawdę myślisz, że tutaj pomoże nam spokój? - odpowiedział przez zaciśnięte zęby, próbując - na tyle, ile się znał ocenić stan Skeetera - Jesteś w stanie go uratować? - zapytał ciszej, spokojniej, starając się opanować chęć bezmyślnego rzucenia się na kraty. Nie mieli różdżek, ale...do wszystkich podziemnych czartów, jak można było doprowadzić go do takiego stanu?! I...śmierdziało mu to wszystko obławą. Poziom palpitacji wzmógł się, gdy do cel, właściwie wtoczono kobietę i - a jakże - także o znanym licu. Czy ktoś ich zdradził?
- Ty śmieciu - warknął do strażnika, miażdżąc w palcach niedopalonego papierosa, czując jak piekący ból atakuje mu dłoń. Dobrze, otrzeźwiało go to na tyle, by zamiast rzucać się głupio do krat, doskoczył do dziewczyny, która nieprzytomnie oparła się o ścianę, powoli osuwając się niżej - Cressi - sam także nie rozpoznawał swego głosu, który brzmiał teraz jak zduszony warkot, niż znajome, dźwięczne tony, jakimi serwował towarzystwo. Objął powoli ramiona dziewczyny, starając się nie zrobić gwałtowniejszych gestów, czując, że jeśli tego nie zrobi, to autentycznie sam zacznie wściekle szarpać ściany. Jeśli wcześniej miał zamiar działać bez pośpiechu i spokojnie, tak teraz potrzebował pilnie znaleźć sposób na wyciągnięcie wszystkich z tej kabały. I przy okazji...przekopać kilka gwiżdżących mord.
- Musimy stąd wyjść - stwierdził po chwili, przymykając ciemne oczy - niekoniecznie za przyzwoleniem - mówił powoli i cicho, by wciąż ściśnięty głos nie rozszedł się po korytarzu.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- ...a sadząc po aparycji policjantów, mogli mieć coś z tym wspólnego.
- Nie strzęp sobie nerwów na nich, Samie. Nie można nienawidzić psa za to, że wykonuje rozkazy swojego pana. - Przypomniał mu. Mimo wszystko ci, którzy ich tu doprowadzili byli płotkami najniższego szczebla. Zapewne nawet nie próbują rozmyślać nad sensem tego co robią, a nawet jeśli zapewne byli przekonani o słuszności tego co robią. Rozkaz padł, pracować trzeba. Pretensje należało składać do źródła problemu - "pana" owego "psa", którym w tym wypadku była Rada Ministerstwa.
Jego zamyślenie przerwały kroki, a potem zamieszanie jakie się odbyło. Szok odmalował się na twarzy uzdrowiciela widząc skatowanego. Zawiść w oczach mu się zapaliła żywym ogniem.
- Powiedz mi więc, kiedy to nerwy w czymkolwiek komukolwiek pomogły? - Choć dłonie zacinał w pięść to spokojnym, acz chłodnym tonem odpowiedział Samowi. Podobnie, jak jego przyjaciel zapałał rządzą sprawiedliwości, lecz świadomy był również tego, że wszystko ma swoje miejsce i czas, a te nie są na chwilę obecną odpowiednie. Tym bardziej, że potrzebował trzeźwego umysłu by odpowiednio dopomóc nieprzytomnemu mężczyźnie. Uklęknął przed nim, zaczynając od badania jego reakcji, które ograniczały się do płytkiego oddechu.
- Jeszcze nie wiem. Brak różdżki... - Mnie ogranicza. Odparł niechętnie rozpinając koszulę nieszczęśnika, by zaraz potem wprawnym ruchem dłoni zabrać się badanie jego stanu. Prześlizgiwał się po żebrach, doszukując się niebezpiecznych obrzęków organów, poszlak świadczących o możliwych wewnętrznych krwotokach...Próbował ocenić stan pacjenta. A tak to wystarczyłoby zaklęcie by wydać precyzyjną diagnozę, a tak to uzdrowiciel musiał się zdać na "starą szkołę" i swoje doświadczenie. Znów pojawili się mundurowi. Carrow podniósł ku nim wzrok.
- Przyprowadźcie medyka, na Boga, nie widzicie w jakim on jest stanie? Chcecie mieć krew na rękach?! - Zawołał ku nim, lecz ci tak szybko się pojawili, tak szybko znikli. Czy słowa uzdrowiciela do nich dotarły? Czy kogo tu przyprowadzą...?
- Psia krew, Sam i co wtedy? Wyjdziesz i co wtedy?! - Uniósł się, lecz zaraz westchnął. - Pomijając fakt, że musiałbyś się przegryźć przez stalowe kraty to oni tylko na to czekają, na to byś dał im powód. - Mówił już spokojniej, zajmując się Luno. - Pięcioletnie dziecko zdałoby sobie sprawę, że uczestniczymy w prowokacji, a opór z naszej strony jest tym czego nieubłaganie oczekują. Jeśli siłą się stąd wyrwiesz to im go dasz na złotej tacy. Sam, pomyśl - pojmany auror siłą wyrywa się jeszcze tej samej nocy z aresztu. Bez względu na twoje szczere chęci przykleją ci łatkę kryminalisty, oczernią w prasie i za drugim razem skończysz podobnie, a ja ci pomóc nie będę mógł. Nikt ci pomóc nie będzie mógł. - Nawiązał do stanu pół martwego młodzieńca - Nie wspominając o tym, że Ministerstwo będzie miało wodę na swój młyn. Potwierdzenie na to, jak słusznie postępują bo dzięki nim "niebezpieczni" się ujawniają. Z podobnymi działaniami miałem już styczność, lecz najwyraźniej historia lubi zataczać koło. - skrzywił się, gdy układał nieprzytomnego w pozycji dla niego najbezpieczniejszej. - I nie, wiem co masz zamiar mi wytknąć więc uprzedzam cie, że nie uważam, że mamy siedzieć z założonymi rękami, Sam. Będziemy działać, bo trzeba i ja sam nie zamierzam zostawić sprawy bez echa, lecz wszystko ma swoje miejsce, jak i czas. Na chwilę obecną błądzimy we mgle - nie wiemy nic o motywach działań Ministerstwa, o tym, co się właściwie wyprawia i czemu się tu znajdujemy. A przynajmniej ja nie wiem. - Zakończył posyłając Samowi znaczące spojrzenie. Adrien wyczuł, że auora troski nie dotyczą tylko tego, że zostali pojmani, a dwójka innych więźniów skatowana. Jego obawy sięgały gdzieś głębiej. Adrien nie wiedział w końcu o Zakonie, o tym, że ten się martwi o pozostałych członków zgromadzenia.
- Nie strzęp sobie nerwów na nich, Samie. Nie można nienawidzić psa za to, że wykonuje rozkazy swojego pana. - Przypomniał mu. Mimo wszystko ci, którzy ich tu doprowadzili byli płotkami najniższego szczebla. Zapewne nawet nie próbują rozmyślać nad sensem tego co robią, a nawet jeśli zapewne byli przekonani o słuszności tego co robią. Rozkaz padł, pracować trzeba. Pretensje należało składać do źródła problemu - "pana" owego "psa", którym w tym wypadku była Rada Ministerstwa.
Jego zamyślenie przerwały kroki, a potem zamieszanie jakie się odbyło. Szok odmalował się na twarzy uzdrowiciela widząc skatowanego. Zawiść w oczach mu się zapaliła żywym ogniem.
- Powiedz mi więc, kiedy to nerwy w czymkolwiek komukolwiek pomogły? - Choć dłonie zacinał w pięść to spokojnym, acz chłodnym tonem odpowiedział Samowi. Podobnie, jak jego przyjaciel zapałał rządzą sprawiedliwości, lecz świadomy był również tego, że wszystko ma swoje miejsce i czas, a te nie są na chwilę obecną odpowiednie. Tym bardziej, że potrzebował trzeźwego umysłu by odpowiednio dopomóc nieprzytomnemu mężczyźnie. Uklęknął przed nim, zaczynając od badania jego reakcji, które ograniczały się do płytkiego oddechu.
- Jeszcze nie wiem. Brak różdżki... - Mnie ogranicza. Odparł niechętnie rozpinając koszulę nieszczęśnika, by zaraz potem wprawnym ruchem dłoni zabrać się badanie jego stanu. Prześlizgiwał się po żebrach, doszukując się niebezpiecznych obrzęków organów, poszlak świadczących o możliwych wewnętrznych krwotokach...Próbował ocenić stan pacjenta. A tak to wystarczyłoby zaklęcie by wydać precyzyjną diagnozę, a tak to uzdrowiciel musiał się zdać na "starą szkołę" i swoje doświadczenie. Znów pojawili się mundurowi. Carrow podniósł ku nim wzrok.
- Przyprowadźcie medyka, na Boga, nie widzicie w jakim on jest stanie? Chcecie mieć krew na rękach?! - Zawołał ku nim, lecz ci tak szybko się pojawili, tak szybko znikli. Czy słowa uzdrowiciela do nich dotarły? Czy kogo tu przyprowadzą...?
- Psia krew, Sam i co wtedy? Wyjdziesz i co wtedy?! - Uniósł się, lecz zaraz westchnął. - Pomijając fakt, że musiałbyś się przegryźć przez stalowe kraty to oni tylko na to czekają, na to byś dał im powód. - Mówił już spokojniej, zajmując się Luno. - Pięcioletnie dziecko zdałoby sobie sprawę, że uczestniczymy w prowokacji, a opór z naszej strony jest tym czego nieubłaganie oczekują. Jeśli siłą się stąd wyrwiesz to im go dasz na złotej tacy. Sam, pomyśl - pojmany auror siłą wyrywa się jeszcze tej samej nocy z aresztu. Bez względu na twoje szczere chęci przykleją ci łatkę kryminalisty, oczernią w prasie i za drugim razem skończysz podobnie, a ja ci pomóc nie będę mógł. Nikt ci pomóc nie będzie mógł. - Nawiązał do stanu pół martwego młodzieńca - Nie wspominając o tym, że Ministerstwo będzie miało wodę na swój młyn. Potwierdzenie na to, jak słusznie postępują bo dzięki nim "niebezpieczni" się ujawniają. Z podobnymi działaniami miałem już styczność, lecz najwyraźniej historia lubi zataczać koło. - skrzywił się, gdy układał nieprzytomnego w pozycji dla niego najbezpieczniejszej. - I nie, wiem co masz zamiar mi wytknąć więc uprzedzam cie, że nie uważam, że mamy siedzieć z założonymi rękami, Sam. Będziemy działać, bo trzeba i ja sam nie zamierzam zostawić sprawy bez echa, lecz wszystko ma swoje miejsce, jak i czas. Na chwilę obecną błądzimy we mgle - nie wiemy nic o motywach działań Ministerstwa, o tym, co się właściwie wyprawia i czemu się tu znajdujemy. A przynajmniej ja nie wiem. - Zakończył posyłając Samowi znaczące spojrzenie. Adrien wyczuł, że auora troski nie dotyczą tylko tego, że zostali pojmani, a dwójka innych więźniów skatowana. Jego obawy sięgały gdzieś głębiej. Adrien nie wiedział w końcu o Zakonie, o tym, że ten się martwi o pozostałych członków zgromadzenia.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miała wrażenie, że jej umysł otaczała gruba warstwa miękkiej waty, tłumiąc bodźce z zewnątrz i skutecznie utrudniając łączenie faktów. Kręciło jej się w głowie, obraz przed oczami falował, a myśli przemieszczały się z jednego miejsca na drugie nieznośnie wolno, gubiąc po drodze losowe wątki, konsystencją przypominające piasek, wysypujący się z dziurawego worka. W pierwszym momencie nie zarejestrowała nawet ostrożnego dotyku Samuela, nie zauważyła rąk, obejmujących jej ramiona; jak zahipnotyzowana patrzyła na leżącego na posadzce Luno, obserwowała przesiąkającą przez jasną koszulę krew oraz śledziła powolne, ledwie zauważalne unoszenie i opadanie klatki piersiowej. Klęczący przy nim mężczyzna chyba wiedział, co robił, ale z drugiej strony, wydawał się przerażająco bezradny; miała ochotę krzyknąć, żeby go uratował, jednak głos nie chciał wydobyć się z jej półotwartych ust, drgających jedynie nerwowo, jakby do płaczu.
Ale nie płakała, choć po chwili faktycznie poczuła ostre pieczenie w kącikach oczu i dopiero wtedy przypomniała sobie o potrzebie mrugania. Słowa nieznajomego przepływały gdzieś obok, docierając do niej pojedynczo i nie łącząc się w żadną logiczną całość, ale w jakiś sposób pomagając jej odzyskać kolejne wspomnienia z tamtego wieczoru. Wróciła krótka rozmowa z Megarą, przybycie Perseusa, odgłosy walki gdzieś w uliczce; przypomniała sobie srebrzystego patronusa, mknącego żeby przywołać posiłki, jej nieudaną próbę rozproszenia zaklęcia i różnokolorowe smugi światła, lecące w jej kierunku. Ale nic więcej. Między nimi, a chwilą, w której wtrącono ją do celi, ziała pustka i to chyba ona przerażała ją najbardziej. To, co się z nią działo, to, co działo się przed jej oczami, nie mieściło jej się w głowie. To nie był jej pierwszy zatarg z prawem, wiedziała, że policjanci bywali bezwzględni, ale nigdy wcześniej nie słyszała o bezpodstawnym użyciu przemocy, nie mówiąc już o skatowaniu aresztowanego do nieprzytomności. To wytrącało ją z równowagi, niszczyło resztki poczucia bezpieczeństwa, które Departament Przestrzegania Prawa miał przecież zapewniać.
Brzmienie jej własnego imienia sprawiło, że ocknęła się na moment, przenosząc już trochę bardziej przytomne spojrzenie na Samuela. Mimo otumanienia, wychwyciła w jego głosie nieprzyjemne nuty i przez chwilę próbowała dociec, co oznaczały. Był na nią zły, że zachowała się tak głupio? Skrzywiła się, fakty znów nie chciały łączyć się w całość, a pulsujący bólem tułów nie ułatwiał skupienia myśli. – Sam – mruknęła piskliwie, dźwięki załamały się lekko przy końcu. – Sam, co się stało? – Wyjaśnień, rozpaczliwie potrzebowała wyjaśnień. Dlaczego nie pojawił się pod kwaterą? Dlaczego prawie nikt się nie pojawił? – Cz-czekaliśmy… – zerknęła na klęczącego przy Luno mężczyznę – …sam-wiesz-gdzie. M-megara nie… Mówiła, że ją wprowadziłeś, ale nie… Myśleliśmy, że przyjdzie Strażnik, ale nikt się nie zjawił. – Mówiła chaotycznie, sama nie zdając sobie sprawy, po co. Może chciała się wytłumaczyć, a może po prostu próbowała jakoś posegregować własne wspomnienia, które wydawały się jej kompletnie pozbawione sensu. – Usłyszeliśmy krzyki, niedaleko. Pobiegłam sprawdzić, co się stało i… Tam był Luno i pełno policjantów, miotali zaklęciami w kogo popadło, próbowałam odwrócić ich uwagę, żeby pozostali mogli uciec, ale… - Urwała, wciągając gwałtownie powietrze i krzywiąc się automatycznie, kiedy jej klatka piersiowa uniosła się boleśnie do góry. – Skąd oni wiedzieli? – rzuciła w przestrzeń, nie kierując tego pytania do nikogo konkretnego.
Boję się, chciała jeszcze dodać, ale połknęła te słowa, zanim dotarły na usta, obawiając się, że staną się prawdziwsze, jeśli wypowie je na głos. Nie boję się, powiedziała stanowczo do własnych myśli, znów częściowo tracąc kontakt z rzeczywistością.
Nie boję się.
Ale to było największe kłamstwo, jakie zdarzyło jej się ostatnio wymyślić.
Ale nie płakała, choć po chwili faktycznie poczuła ostre pieczenie w kącikach oczu i dopiero wtedy przypomniała sobie o potrzebie mrugania. Słowa nieznajomego przepływały gdzieś obok, docierając do niej pojedynczo i nie łącząc się w żadną logiczną całość, ale w jakiś sposób pomagając jej odzyskać kolejne wspomnienia z tamtego wieczoru. Wróciła krótka rozmowa z Megarą, przybycie Perseusa, odgłosy walki gdzieś w uliczce; przypomniała sobie srebrzystego patronusa, mknącego żeby przywołać posiłki, jej nieudaną próbę rozproszenia zaklęcia i różnokolorowe smugi światła, lecące w jej kierunku. Ale nic więcej. Między nimi, a chwilą, w której wtrącono ją do celi, ziała pustka i to chyba ona przerażała ją najbardziej. To, co się z nią działo, to, co działo się przed jej oczami, nie mieściło jej się w głowie. To nie był jej pierwszy zatarg z prawem, wiedziała, że policjanci bywali bezwzględni, ale nigdy wcześniej nie słyszała o bezpodstawnym użyciu przemocy, nie mówiąc już o skatowaniu aresztowanego do nieprzytomności. To wytrącało ją z równowagi, niszczyło resztki poczucia bezpieczeństwa, które Departament Przestrzegania Prawa miał przecież zapewniać.
Brzmienie jej własnego imienia sprawiło, że ocknęła się na moment, przenosząc już trochę bardziej przytomne spojrzenie na Samuela. Mimo otumanienia, wychwyciła w jego głosie nieprzyjemne nuty i przez chwilę próbowała dociec, co oznaczały. Był na nią zły, że zachowała się tak głupio? Skrzywiła się, fakty znów nie chciały łączyć się w całość, a pulsujący bólem tułów nie ułatwiał skupienia myśli. – Sam – mruknęła piskliwie, dźwięki załamały się lekko przy końcu. – Sam, co się stało? – Wyjaśnień, rozpaczliwie potrzebowała wyjaśnień. Dlaczego nie pojawił się pod kwaterą? Dlaczego prawie nikt się nie pojawił? – Cz-czekaliśmy… – zerknęła na klęczącego przy Luno mężczyznę – …sam-wiesz-gdzie. M-megara nie… Mówiła, że ją wprowadziłeś, ale nie… Myśleliśmy, że przyjdzie Strażnik, ale nikt się nie zjawił. – Mówiła chaotycznie, sama nie zdając sobie sprawy, po co. Może chciała się wytłumaczyć, a może po prostu próbowała jakoś posegregować własne wspomnienia, które wydawały się jej kompletnie pozbawione sensu. – Usłyszeliśmy krzyki, niedaleko. Pobiegłam sprawdzić, co się stało i… Tam był Luno i pełno policjantów, miotali zaklęciami w kogo popadło, próbowałam odwrócić ich uwagę, żeby pozostali mogli uciec, ale… - Urwała, wciągając gwałtownie powietrze i krzywiąc się automatycznie, kiedy jej klatka piersiowa uniosła się boleśnie do góry. – Skąd oni wiedzieli? – rzuciła w przestrzeń, nie kierując tego pytania do nikogo konkretnego.
Boję się, chciała jeszcze dodać, ale połknęła te słowa, zanim dotarły na usta, obawiając się, że staną się prawdziwsze, jeśli wypowie je na głos. Nie boję się, powiedziała stanowczo do własnych myśli, znów częściowo tracąc kontakt z rzeczywistością.
Nie boję się.
Ale to było największe kłamstwo, jakie zdarzyło jej się ostatnio wymyślić.
I pray you, do not fall in love with me,
for I am f a l s e r than vows made in wine.
for I am f a l s e r than vows made in wine.
Cressida Morgan
Zawód : złodziejka, nokturnowa handlarka, kot przybłęda, niedoszły auror
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
she walked with d a r k n e s s dripping off her shoulders;
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czarne brwi aurora nieustannie opadały i wznosiły się ku górze, w gniewnych myślach, które atakowały jego umysł. Ale..przynajmniej myślał, wciąż próbując odgonić natrętną chęć sforsowania krat, które oddzielały ich od wyjścia.
- ...ale można psy uwiązać, żeby nie zrobiły więcej krzywdy - uciął, nieco burkliwie, nie znając kierunku, w którym mógłby wyładować swoją złość. Chwilę potem już wiercił spojrzeniem ciało Skeetera, próbując pomóc Adrienowi w oględzinach. Za żadne skarby chochlików nie znał się na uzdrowicielstwie, ale - jako auror nie mógł być w tej materii całkowitym ignorantem. Znał podstawy pomocy poszkodowanym, przynajmniej na tyle, by wiedzieć, że konieczna tu byłą interwencja zaklęciowa. Do stu piorunów...musiał się w końcu wziąć za naukę magii bez użycia różdżek.
- W pracy? Bardzo często korzystam z nerwów - prawie parsknął, ale w geście nie było żadnej wesołości, a ponure stwierdzenie. Wiedział, że Adrien miał rację, ale wewnętrzny buntownik wyrywał się, by działać. Ciężko było mu siedzieć bezczynnie, kiedy widział, ze potrzebowano jego pomocy.
- Po pierwsze - nie wiedzą, że jestem aurorem, tu chodzi o coś innego - mówił spokojniej, zerkając na przytomniejącą Cressi - po drugie, siedząc tutaj też nic nie zdziałamy. Przykładem jest ostatnia akcja z dekretem, w której gazety nic nie pisały o uciekinierach - wspomniał o tak niedawnym incydencie - Adrienie..przecież ja też pracuję w Ministerstwie, to jest zwykła absurdalna paranoja, ale niestety celowa, której źródło raczej chce wywołać chaos i niechęć do urzędu, a nie ku konkretnym osobom - mówił ciszej, ale zacisnął wargi, by odwrócić się do dziewczyny. Nachylił się ku jej licu - Ciii, spokojnie, mieliśmy jedno zadanie do zrobienia - szepnął cicho - ale nas zaskoczyli, zapewne tak jak Luno i innych - odgarnął nieco potargane włosy Morgan, by zaraz odwrócić nieodgadniony wzrok ku uzdrowicielowi. Czy możliwe było, że Grindelwald sięgnął gdzieś do samej Minister Magii? - Przepraszam, nie było moim celem wytykać ci cokolwiek, ale...bezczynność w tej chwili także nic nam nie pomoże - wyciągnął z kieszeni kolejnego papierosa, obrócił go kilkakrotnie w palcach, zanim odpalił - A powodów pochwycenia nie jestem pewien, ale..z tego co mówi Cressida, mamy tutaj szerszą skalę łapanki - skrzywił się na dźwięk słowa, które wypowiedział, bo zdecydowanie mu się nie podobało. Zacisnął palce na trzymanym papierosie, by po przedłużającej się chwili wciągnąć potężny haust przyjemnie gryzącego dymu - Nie wiem, tego musimy się dowiedzieć, chociaż miałbym kilka teorii.. - zawiesił głos, próbując dopasować wszystkie elementy do siebie - Adrien, możesz zerknąć też i na Cressidę? Te śmiecie nawet ją... - zacisnął zęby, wstrzymując dym w płucach, który wypuścił ze świstem - Któreś z nas musi dostać swoją różdżkę, żeby chociaż wysłać wiadomość, ah..- Cressido, jemu możesz ufać - wskazał ruchem głowy na uzdrowiciela - i działa to w drugą stronę - spojrzał na przyjaciela, który wciąż krzątał się przy Luno, ale skupił się na czarnowłosej - Powiedz mi...- mówił znowu cicho - Czy do twojej przemiany potrzebujesz różdżki? I czy...dałabyś radę ewentualnie to zrobić, niech cię tylko Carrow zbada - przysiadł na jedno kolano, obserwując jej twarz, na której malował się wyraz bólu. Czemu na Merlina tak traktowali złapanych?
- ...ale można psy uwiązać, żeby nie zrobiły więcej krzywdy - uciął, nieco burkliwie, nie znając kierunku, w którym mógłby wyładować swoją złość. Chwilę potem już wiercił spojrzeniem ciało Skeetera, próbując pomóc Adrienowi w oględzinach. Za żadne skarby chochlików nie znał się na uzdrowicielstwie, ale - jako auror nie mógł być w tej materii całkowitym ignorantem. Znał podstawy pomocy poszkodowanym, przynajmniej na tyle, by wiedzieć, że konieczna tu byłą interwencja zaklęciowa. Do stu piorunów...musiał się w końcu wziąć za naukę magii bez użycia różdżek.
- W pracy? Bardzo często korzystam z nerwów - prawie parsknął, ale w geście nie było żadnej wesołości, a ponure stwierdzenie. Wiedział, że Adrien miał rację, ale wewnętrzny buntownik wyrywał się, by działać. Ciężko było mu siedzieć bezczynnie, kiedy widział, ze potrzebowano jego pomocy.
- Po pierwsze - nie wiedzą, że jestem aurorem, tu chodzi o coś innego - mówił spokojniej, zerkając na przytomniejącą Cressi - po drugie, siedząc tutaj też nic nie zdziałamy. Przykładem jest ostatnia akcja z dekretem, w której gazety nic nie pisały o uciekinierach - wspomniał o tak niedawnym incydencie - Adrienie..przecież ja też pracuję w Ministerstwie, to jest zwykła absurdalna paranoja, ale niestety celowa, której źródło raczej chce wywołać chaos i niechęć do urzędu, a nie ku konkretnym osobom - mówił ciszej, ale zacisnął wargi, by odwrócić się do dziewczyny. Nachylił się ku jej licu - Ciii, spokojnie, mieliśmy jedno zadanie do zrobienia - szepnął cicho - ale nas zaskoczyli, zapewne tak jak Luno i innych - odgarnął nieco potargane włosy Morgan, by zaraz odwrócić nieodgadniony wzrok ku uzdrowicielowi. Czy możliwe było, że Grindelwald sięgnął gdzieś do samej Minister Magii? - Przepraszam, nie było moim celem wytykać ci cokolwiek, ale...bezczynność w tej chwili także nic nam nie pomoże - wyciągnął z kieszeni kolejnego papierosa, obrócił go kilkakrotnie w palcach, zanim odpalił - A powodów pochwycenia nie jestem pewien, ale..z tego co mówi Cressida, mamy tutaj szerszą skalę łapanki - skrzywił się na dźwięk słowa, które wypowiedział, bo zdecydowanie mu się nie podobało. Zacisnął palce na trzymanym papierosie, by po przedłużającej się chwili wciągnąć potężny haust przyjemnie gryzącego dymu - Nie wiem, tego musimy się dowiedzieć, chociaż miałbym kilka teorii.. - zawiesił głos, próbując dopasować wszystkie elementy do siebie - Adrien, możesz zerknąć też i na Cressidę? Te śmiecie nawet ją... - zacisnął zęby, wstrzymując dym w płucach, który wypuścił ze świstem - Któreś z nas musi dostać swoją różdżkę, żeby chociaż wysłać wiadomość, ah..- Cressido, jemu możesz ufać - wskazał ruchem głowy na uzdrowiciela - i działa to w drugą stronę - spojrzał na przyjaciela, który wciąż krzątał się przy Luno, ale skupił się na czarnowłosej - Powiedz mi...- mówił znowu cicho - Czy do twojej przemiany potrzebujesz różdżki? I czy...dałabyś radę ewentualnie to zrobić, niech cię tylko Carrow zbada - przysiadł na jedno kolano, obserwując jej twarz, na której malował się wyraz bólu. Czemu na Merlina tak traktowali złapanych?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Na korytarzu usłyszeliście kroki. Po chwili dostrzegliście też niewyraźną łunę światła, która zmierzała w kierunku celi. Kiedy oświetliła kraty, Samuel mógł poznać czarodzieja, który niósł rozświetlającą ciemność różdżkę. Jordan Rogers, szef biura aurorów we własnej osobie. Czy to światło, czy też niekorzystne warunki, ale twarz mężczyzny wydawała się bardzo zmęczona. Stojąc przy kracie przywołał gestem dłoni Sama do siebie.
- Skamander - zaczął bez ogródek - jest źle, bardzo źle. Próbowałem cię wyciągnąć, ale te cholerne aresztowania sięgają za daleko. Nie mogę podważyć rozkazów Wilhelminy - mówił szybko, a w jego głosie dało się słyszeć tłumioną złość. Westchnął głośno i oprał się o kraty. Dopiero wtedy jego wzrok padł na Adriena, któremu ukłonił się z lekkim uśmiechem na ustach.
- Lord Carrow - rzucił głośniej na powitanie i zmarszczył brwi najwyraźniej o czymś myśląc.
- Masz szczęście, Skamander, że zadajesz się z takimi ludźmi - mruknął. - Może jednak jakoś cię z tego wyplączę.
Uśmiechnął się blado na odchodne, ale zawrócił szybko.
- A, i Samander, nie wpakuj się w tarapaty, wyjdź grzecznie, bo stąd i tak nikomu nie pomożesz, a ja potrzebuję cię nie tutaj, tylko na wolności, rozumiesz?
Nie czekając na odpowiedź odszedł w stronę, z której przybył.
Po pewnym czasie kroki rozbrzmiały ponownie. Szef aurorów wrócił z wściekłością wymalowaną na twarzy.
- Skamander, Lordzie Carrow, wychodzicie - strażnik, który z nim przybył otworzył celę wyciągając wymienionych, pilnując by nikt inny się z niej nie wydostał.
|Sam i Adrien, odzyskujecie wolność i różdżki, możecie pisać w dowolnym temacie, jeśli chcecie, zdążycie jeszcze na spotkanie Zakonu.
- Skamander - zaczął bez ogródek - jest źle, bardzo źle. Próbowałem cię wyciągnąć, ale te cholerne aresztowania sięgają za daleko. Nie mogę podważyć rozkazów Wilhelminy - mówił szybko, a w jego głosie dało się słyszeć tłumioną złość. Westchnął głośno i oprał się o kraty. Dopiero wtedy jego wzrok padł na Adriena, któremu ukłonił się z lekkim uśmiechem na ustach.
- Lord Carrow - rzucił głośniej na powitanie i zmarszczył brwi najwyraźniej o czymś myśląc.
- Masz szczęście, Skamander, że zadajesz się z takimi ludźmi - mruknął. - Może jednak jakoś cię z tego wyplączę.
Uśmiechnął się blado na odchodne, ale zawrócił szybko.
- A, i Samander, nie wpakuj się w tarapaty, wyjdź grzecznie, bo stąd i tak nikomu nie pomożesz, a ja potrzebuję cię nie tutaj, tylko na wolności, rozumiesz?
Nie czekając na odpowiedź odszedł w stronę, z której przybył.
Po pewnym czasie kroki rozbrzmiały ponownie. Szef aurorów wrócił z wściekłością wymalowaną na twarzy.
- Skamander, Lordzie Carrow, wychodzicie - strażnik, który z nim przybył otworzył celę wyciągając wymienionych, pilnując by nikt inny się z niej nie wydostał.
|Sam i Adrien, odzyskujecie wolność i różdżki, możecie pisać w dowolnym temacie, jeśli chcecie, zdążycie jeszcze na spotkanie Zakonu.
Poderwał się z miejsca natychmiast, gdy usłyszał kroki. jednak zamiast ujrzeć kolejną parszywą gębę strażnika, jego oczom ukazał sie Rogers, Szef Biura Aurorów. Przez moment otworzył usta, by wypuścić z siebie pytanie, ale umilkł widząc gniewne błyski w oczach czarodzieja.
- Wiem Szefie - odezwał się, stając przy kratach, odbijając w głosie te same, hamowane nuty gniewu - ale to śmierdzi od samego początku, te dekrety i to co wyczyniają, to paskudny cyrk - odwrócił głowę ku przyjacielowi. Rzeczywiście miał szczęście. Adrien był zbyt znaną i bardzo szanowana personą, żeby przejść obok obojętnie. Kolejne zdanie jego szefa, zamknęło mu usta, niemal uprzedzając przewrotne zamysły, jakie roiły sie w jego głowie. Czarodziej znał Skamandera wystarczająco, by wiedzieć, że miał tendencję do pakowania się w kłopoty. Mimo to, czarnowłosy musiał przyznać mu rację, chociaż złość buchała z jego osoby, niczym para w gotującej się wodzie. Rogersowi ufał, nie bez powodu pełnił stanowisko, jakie miał i Samuel prawie warcząc na siebie samego, odsunął się ku siedzącej w kącie dziewczyny.
Kiedy starszy rangą auror wrócił w towarzystwie strażników, musiał zaciskać palce w pięści, byleby nie szarpnąć się na oprawców.
- Wyciągnę cię, obiecuję - zdążył szepnąć jeszcze Cressi, zanim jego i Adriena wyprowadzono z celi, wbijał nieprzyjemny, wiercący wzrok w obu policjantów - Wezwijcie medyka do nich, jeśli on zginie - wskazał na leżące bezwładnie ciało Luno - to już ciężko wam będzie to zatuszować - mówił przez zaciśnięte zęby z widoczną groźbą trzaskającą z czarnych oczu.
Dopiero gdy wyszli, podziękował Rogersowi. Przynajmniej jeden na odpowiednim stanowisku...ale teraz, Samuel musiał jak najszybciej dotrzeć na spotkanie, która miało się odbyć, zanim trafił w mury Tower.
- Adrienie, zaufasz mi i pójdziesz ze mną? - zwrócił się do przyjaciela, chociaż - było to retoryczne pytanie. Był pewien, że uzdrowiciel nie odpuści i razem trafią na Zebranie Zakonu.
zt.
- Wiem Szefie - odezwał się, stając przy kratach, odbijając w głosie te same, hamowane nuty gniewu - ale to śmierdzi od samego początku, te dekrety i to co wyczyniają, to paskudny cyrk - odwrócił głowę ku przyjacielowi. Rzeczywiście miał szczęście. Adrien był zbyt znaną i bardzo szanowana personą, żeby przejść obok obojętnie. Kolejne zdanie jego szefa, zamknęło mu usta, niemal uprzedzając przewrotne zamysły, jakie roiły sie w jego głowie. Czarodziej znał Skamandera wystarczająco, by wiedzieć, że miał tendencję do pakowania się w kłopoty. Mimo to, czarnowłosy musiał przyznać mu rację, chociaż złość buchała z jego osoby, niczym para w gotującej się wodzie. Rogersowi ufał, nie bez powodu pełnił stanowisko, jakie miał i Samuel prawie warcząc na siebie samego, odsunął się ku siedzącej w kącie dziewczyny.
Kiedy starszy rangą auror wrócił w towarzystwie strażników, musiał zaciskać palce w pięści, byleby nie szarpnąć się na oprawców.
- Wyciągnę cię, obiecuję - zdążył szepnąć jeszcze Cressi, zanim jego i Adriena wyprowadzono z celi, wbijał nieprzyjemny, wiercący wzrok w obu policjantów - Wezwijcie medyka do nich, jeśli on zginie - wskazał na leżące bezwładnie ciało Luno - to już ciężko wam będzie to zatuszować - mówił przez zaciśnięte zęby z widoczną groźbą trzaskającą z czarnych oczu.
Dopiero gdy wyszli, podziękował Rogersowi. Przynajmniej jeden na odpowiednim stanowisku...ale teraz, Samuel musiał jak najszybciej dotrzeć na spotkanie, która miało się odbyć, zanim trafił w mury Tower.
- Adrienie, zaufasz mi i pójdziesz ze mną? - zwrócił się do przyjaciela, chociaż - było to retoryczne pytanie. Był pewien, że uzdrowiciel nie odpuści i razem trafią na Zebranie Zakonu.
zt.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Wszystko co widział, wszystko co słyszał pogłębiało jedynie narastające poczucie zdezorientowania. Dobiegały do jego uszu bowiem fragmenty pewnej układanki, której nie był w stanie sam ułożyć. Nie posiadał wszystkich elementów za to Skamander zdawał się je sprawnie skrywać a pazuchą.
- Może i masz rację. Nie wiem co sądzić gdy mam tak lichy wgląd w całe to szaleństwo... - zauważył niechętnie, kiedy to udzielał pomocy nieprzytomnemu mężczyźnie. Zrobił co w jego mocy, teraz pozostawało jedynie czekać, tak jak zresztą czynił to Carrow, kiedy to jego przyjaciel pozwalał sobie na wymianę zdań oraz informacji z innymi. Uzdrowiciel się nie wtrącał, gdyż nie miał wiedzy na jakikolwiek temat tu poruszany. Co prawda pobieżnie się orientował w sprawie, lecz ciągle był niczym dziecko we mgle - bezradny. Wyjątkowo drażniło go to uczucie, tak jak samego Skamandera, jednak on w przeciwieństwie do niego lepiej je kontrolował i skrywał. Kwestia wieloletniej pracy nad sobą.
Tak jak Luno, tak zaraz potem udzielił pobieżnej pomocy niewieście. Nie mógł wiele nie posiadając różdżki. Tyle ile mógł tyle zrobił, tyle jej zalecił, tyle otuchy dodał w nikłym uśmiechu, który jej posłał. Będzie dobrze. Nie wiedział jeszcze jak do tego doprowadzi, gdy nie mógł, lecz...
- Co to za absurdalne pytanie? - Oczywistym było, że idzie za nim, choćby nawet w tym momencie ten miałby go prowadzić w przepaść.
|zt
- Może i masz rację. Nie wiem co sądzić gdy mam tak lichy wgląd w całe to szaleństwo... - zauważył niechętnie, kiedy to udzielał pomocy nieprzytomnemu mężczyźnie. Zrobił co w jego mocy, teraz pozostawało jedynie czekać, tak jak zresztą czynił to Carrow, kiedy to jego przyjaciel pozwalał sobie na wymianę zdań oraz informacji z innymi. Uzdrowiciel się nie wtrącał, gdyż nie miał wiedzy na jakikolwiek temat tu poruszany. Co prawda pobieżnie się orientował w sprawie, lecz ciągle był niczym dziecko we mgle - bezradny. Wyjątkowo drażniło go to uczucie, tak jak samego Skamandera, jednak on w przeciwieństwie do niego lepiej je kontrolował i skrywał. Kwestia wieloletniej pracy nad sobą.
Tak jak Luno, tak zaraz potem udzielił pobieżnej pomocy niewieście. Nie mógł wiele nie posiadając różdżki. Tyle ile mógł tyle zrobił, tyle jej zalecił, tyle otuchy dodał w nikłym uśmiechu, który jej posłał. Będzie dobrze. Nie wiedział jeszcze jak do tego doprowadzi, gdy nie mógł, lecz...
Będzie dobrze, bądź silna.
Mówiło jego spojrzenie, które posłał ku Cressidzie, gdy to był wyprowadzany celi wraz ze Skamandrem. Gdy padło pytanie z jego ust, Adrien aż zmarszczył niedowierzająco czoło. - Co to za absurdalne pytanie? - Oczywistym było, że idzie za nim, choćby nawet w tym momencie ten miałby go prowadzić w przepaść.
|zt
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
25 lutego
Procesu oczywiście jak nie było tak nie było, bo wątpił, żeby za zaczarowanie człowieka, by stał się głuchy karano Azkabanem. Ba. Nawet zarzutów mu nie postawiono tylko stwierdzono, że drogi pan przesadził z bohaterstwem. Chociaż tych ludzi od prawa to cholera wiedziała tak naprawdę. Musiał przyznać, że dzień wczorajszy od wyjścia z Crimson Street był jednym wielkim szaleństwem. Od postawienia nogi w tej księgarni po znalezienie się w celi zbiorowej z... No, właśnie. Jakimś śmierdzącym biwakowiczem obok, który chyba sądził, że Buchanan zgodził się na oparcie łba pełnego wesz na jego ramieniu. Trącił mężczyznę, odpychając go od siebie, po czym wstał z zimnej posadzki, po której walały się resztki słomy. Dlaczego w tych celach zawsze była właśnie słoma? Wolał o tym nie myśleć, chociaż nie mógł się powstrzymać przed wybieganiem w przód. Ciekawiło go czy maszyna po odstaniu paru dni, uspokoi się i będzie pracowała jeszcze lepiej niż poprzednio. Musiał zakupić tę książkę o smokach, żeby poznać dokładniej ich anatomię, ale okazało się, że wylądował właśnie w Tower of London.
Któryś z więźniów krzyknął za jego plecami do przechodzącego strażnika:
- Skujta mnie!
I czknął i pierdnął potężnie, co Vasilas skomentował przejechanie dłonią po twarzy. Świetnie. Czekały go jeszcze dwa dni w tej dziurze. Pięknie się urządził. Kto by pomyślał, że kiedyś jeszcze tutaj wróci? Od poprzedniego pobytu chyba nic się nie zmieniło. Możliwe, że tkwili tam nawet ci sami skazańcy… Młodzieńcze lata i spowodowanie podczas nich wybuchu w mieszkaniu Microfta w Londynie okazało się być równie godne kary jak rzucenie zaklęcia na Pokątnej. Z tym ukrywaniem się przed Grindelwaldem szło mu coraz lepiej…
Procesu oczywiście jak nie było tak nie było, bo wątpił, żeby za zaczarowanie człowieka, by stał się głuchy karano Azkabanem. Ba. Nawet zarzutów mu nie postawiono tylko stwierdzono, że drogi pan przesadził z bohaterstwem. Chociaż tych ludzi od prawa to cholera wiedziała tak naprawdę. Musiał przyznać, że dzień wczorajszy od wyjścia z Crimson Street był jednym wielkim szaleństwem. Od postawienia nogi w tej księgarni po znalezienie się w celi zbiorowej z... No, właśnie. Jakimś śmierdzącym biwakowiczem obok, który chyba sądził, że Buchanan zgodził się na oparcie łba pełnego wesz na jego ramieniu. Trącił mężczyznę, odpychając go od siebie, po czym wstał z zimnej posadzki, po której walały się resztki słomy. Dlaczego w tych celach zawsze była właśnie słoma? Wolał o tym nie myśleć, chociaż nie mógł się powstrzymać przed wybieganiem w przód. Ciekawiło go czy maszyna po odstaniu paru dni, uspokoi się i będzie pracowała jeszcze lepiej niż poprzednio. Musiał zakupić tę książkę o smokach, żeby poznać dokładniej ich anatomię, ale okazało się, że wylądował właśnie w Tower of London.
Któryś z więźniów krzyknął za jego plecami do przechodzącego strażnika:
- Skujta mnie!
I czknął i pierdnął potężnie, co Vasilas skomentował przejechanie dłonią po twarzy. Świetnie. Czekały go jeszcze dwa dni w tej dziurze. Pięknie się urządził. Kto by pomyślał, że kiedyś jeszcze tutaj wróci? Od poprzedniego pobytu chyba nic się nie zmieniło. Możliwe, że tkwili tam nawet ci sami skazańcy… Młodzieńcze lata i spowodowanie podczas nich wybuchu w mieszkaniu Microfta w Londynie okazało się być równie godne kary jak rzucenie zaklęcia na Pokątnej. Z tym ukrywaniem się przed Grindelwaldem szło mu coraz lepiej…
Gość
Gość
Cela zbiorowa
Szybka odpowiedź