Cela zbiorowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cela zbiorowa
Jedna z największych i najzimniejszych cel w całej Tower. Traktowana jako zbiorowa i tymczasowa, dlatego brak w niej sienników czy nawet krzeseł. Więźniowie siedzieć mogą jedynie, na chłodnych, wilgotnych kamieniach stanowiących jej posadzkę. w rzeczywistości okazuje się jednak, że osadzeni spędzają w niej nawet kilka lat. Jedynym plusem tego miejsca jest brak szczurów. Z nieznanego powodu zwykle omijają celę. Więzienna legenda głosi, że to przez ducha pewnego czarodzieja, którego kiedyś zamurowano tu żywcem. Przeżyć miał dziesięć lat żywiąc się złapanymi szczurami, które zwabiał gwiżdżąc. Faktycznie, w jednym rogu wybudowana jest dziwna, krzywa konstrukcja, która burzy plan idealnego kwadratu, jakim powinno być pomieszczenie. Usłyszeć zeń można gwizd, człowieka, ducha czy powietrza - ciężko orzec.
Trzy ściany celi stanowią grube, kamienne mury Tower, jedną, tę, na której znajduje się wejście, solidna, stalowa krata. Braku tu okien, jedyne światło dają magiczne pochodnie z korytarza, stąd w środku jest dość ciemno. Nieodpowiednia wentylacja powoduje zaś, że w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i pleśni.
Trzy ściany celi stanowią grube, kamienne mury Tower, jedną, tę, na której znajduje się wejście, solidna, stalowa krata. Braku tu okien, jedyne światło dają magiczne pochodnie z korytarza, stąd w środku jest dość ciemno. Nieodpowiednia wentylacja powoduje zaś, że w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i pleśni.
Policjant obrzucił arystokratkę wzrokiem wyrażającym jedynie zwątpienie, aby rozejrzeć się wokół siebie i upewnić, że jego kompan niczego nie widział, zajęty rozkuwaniem Leandry. Czyżby rozważał wykonanie prośby? O tym wszyscy, którzy pozostali w celi, mieli przekonać się kilka godzin później, gdy słońce schowało się już za horyzontem, a każdego po kolei powoli dopadało senność i znużenie zaistniałą sytuacją. Wtem, niedługo po północy, nerwowe, pospieszne kroki przerwały ciszę, następnie ktoś przekręcił klucz w drzwiach, te uchyliły się i stanął w nich strażnik, który poprzednio wyprowadzał z celi szlachciców. Tym razem odziany był jednak w zwykłą szatę czarodziejów, a nie policyjny mundur.
-Mortimer Nott...Bott? - wyszeptał w ciemność – Proszę podejść – mruknął i przymierzył się do tego, aby wyjąć z kieszeni różdżkę, oświetlić nią twarz skazańca i uwolnić jego dłonie, gdy okazało się, że nie może jej odnaleźć – Chwila, niech pan... chwilę... poczeka – mruczał pod nosem szperając w kieszeniach – chyba, kurczaki pieczone... zostawiłem ją w mundurze... - ostatecznie obrzucił zgromadzonych przestraszonym wzrokiem i zatrzasnął drzwi. Przez moment szperał w zamku kluczem, jak gdyby starał się go wyjąć, lecz bez skutku. Najwyraźniej utknął – Na Merlina, co ja powiem przełożonemu, cholibka, co zrobić, co zrobić – dało się słyszeć mamrotanie, po chwili w drzwiach znów stanął policjant – Poczekajcie chwilę, zaraz wracam, NIE RUSZAJCIE SIĘ STĄD, będę za moment – wydyszał i odbiegł przy akompaniamencie łopoczącej za nim, rozpiętej szaty.
-Mortimer Nott...Bott? - wyszeptał w ciemność – Proszę podejść – mruknął i przymierzył się do tego, aby wyjąć z kieszeni różdżkę, oświetlić nią twarz skazańca i uwolnić jego dłonie, gdy okazało się, że nie może jej odnaleźć – Chwila, niech pan... chwilę... poczeka – mruczał pod nosem szperając w kieszeniach – chyba, kurczaki pieczone... zostawiłem ją w mundurze... - ostatecznie obrzucił zgromadzonych przestraszonym wzrokiem i zatrzasnął drzwi. Przez moment szperał w zamku kluczem, jak gdyby starał się go wyjąć, lecz bez skutku. Najwyraźniej utknął – Na Merlina, co ja powiem przełożonemu, cholibka, co zrobić, co zrobić – dało się słyszeć mamrotanie, po chwili w drzwiach znów stanął policjant – Poczekajcie chwilę, zaraz wracam, NIE RUSZAJCIE SIĘ STĄD, będę za moment – wydyszał i odbiegł przy akompaniamencie łopoczącej za nim, rozpiętej szaty.
Wędrowałem po celi jeszcze dość długo, nim w końcu i mnie dopadło znużenie. Na korytarzu już dawno zapanowała absolutna cisza i mrok, a nas zostawili ponownie samym sobie. Ile zamierzali nas tu jeszcze trzymać? W ogóle planowali jakieś przesłuchania? Te i całe mnóstwo innych pytań mogłem sobie zadawać sam sobie w myślach i snuć domysły co do odpowiedzi. Miałem na to najwyraźniej dużo czasu, bo nie zapowiadało się, żeby ktokolwiek raczył nas o czymkolwiek poinformować.
Usiadłem pod ścianą na zimnej, kamiennej podłodze wsłuchując się w burczenie własnego brzucha (powoli zaczynałem się robić poważnie głodny), kiedy do moich uszu dotarł także inny dźwięk. Kroki. Podniosłem się momentalnie i podszedłem do krat, żeby zobaczyć kto idzie. Przyzwyczajony do panującego wokół mroku, nie było mi trudno dostrzec mężczyznę, który zaraz potem wyszeptał imię mojego kuzyna. O nie, nie, nie! Naprawdę będą chcieli nas rozdzielić? Nie, żebym się bał, ale... no przy nim czułem się trochę pewniej. Bez niego nie będę wiedział co mówić i...
Zmarszczyłem brwi, kiedy usłyszałem szelest. Czarodziej przeszukiwał szatę zapewne w poszukiwaniu swojej różdżki. Grzebał w zamku, ale nie udało mu się wyciągnąć klucza, a potem... SERIO?!
Poczekałem tylko aż kroki się oddaliły wystarczająco, po czym rzuciłem krótkie spojrzenie kuzynowi i już znalazłem się przy zamku.
Nie wypuszczą nas stąd, dopóki nie będziemy mieli jakichś wtyk w cholernej szlachcie, a ja takowych nie miałem. Może, gdyby Mo wyszedł i spróbował coś zdziałać, to by mnie wypuścili, ale co z resztą...? Nie było na co czekać, trzeba było uciekać. Zresztą w tym akurat miałem wprawę.
Spętane ręce utrudniały zadanie, ale z drugiej strony moje były wyjątkowo długie i chude, więc a nuż uda mi się je przecisnąć między kratami, dosięgnąć klucz i go przekręcić...? Spróbowałem, bo akurat spróbować nie zaszkodzi. Nie myślałem tylko co zrobię potem, ani co się stanie jak mnie złapią na próbie ucieczki z czarodziejskiego więzienia. To już z pewnością nie będzie taka błahostka jak zarzut utrudniania przy pojmaniu podejrzanych.
Usiadłem pod ścianą na zimnej, kamiennej podłodze wsłuchując się w burczenie własnego brzucha (powoli zaczynałem się robić poważnie głodny), kiedy do moich uszu dotarł także inny dźwięk. Kroki. Podniosłem się momentalnie i podszedłem do krat, żeby zobaczyć kto idzie. Przyzwyczajony do panującego wokół mroku, nie było mi trudno dostrzec mężczyznę, który zaraz potem wyszeptał imię mojego kuzyna. O nie, nie, nie! Naprawdę będą chcieli nas rozdzielić? Nie, żebym się bał, ale... no przy nim czułem się trochę pewniej. Bez niego nie będę wiedział co mówić i...
Zmarszczyłem brwi, kiedy usłyszałem szelest. Czarodziej przeszukiwał szatę zapewne w poszukiwaniu swojej różdżki. Grzebał w zamku, ale nie udało mu się wyciągnąć klucza, a potem... SERIO?!
Poczekałem tylko aż kroki się oddaliły wystarczająco, po czym rzuciłem krótkie spojrzenie kuzynowi i już znalazłem się przy zamku.
Nie wypuszczą nas stąd, dopóki nie będziemy mieli jakichś wtyk w cholernej szlachcie, a ja takowych nie miałem. Może, gdyby Mo wyszedł i spróbował coś zdziałać, to by mnie wypuścili, ale co z resztą...? Nie było na co czekać, trzeba było uciekać. Zresztą w tym akurat miałem wprawę.
Spętane ręce utrudniały zadanie, ale z drugiej strony moje były wyjątkowo długie i chude, więc a nuż uda mi się je przecisnąć między kratami, dosięgnąć klucz i go przekręcić...? Spróbowałem, bo akurat spróbować nie zaszkodzi. Nie myślałem tylko co zrobię potem, ani co się stanie jak mnie złapią na próbie ucieczki z czarodziejskiego więzienia. To już z pewnością nie będzie taka błahostka jak zarzut utrudniania przy pojmaniu podejrzanych.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Louis, udało Ci się przecisnąć dłonie przez kraty i wyjąć klucz, w międzyczasie okazało się jednak, że drzwi cały czas były otwarte, więc swobodnie mogliście przez nie wyjść. Wraz z wesoło pobrzękującym pękiem kluczy. Gdy już wydostaniecie się na korytarz, macie dwie drogi do wyboru: możecie pójść w stronę, w którą pobiegł policjant lub tam, skąd zostaliście przyprowadzeni - w kierunku wyjścia. Pamiętajcie o tym, że nadal jesteście skuci.
To była jakaś kompletna abstrakcja. W postaci królika nie całkiem zdawała sobie ze wszystkiego sprawę, zwłaszcza będąc schowaną pod czyjąś ciepłą pazuchą. Skołowanie, które ogarnęło jej pomniejszone ciałko, było tak przygniatające, że chwilę później zasnęła. Ten sen jednak nie trwał zbyt długo. Jej króliczy, wyczulony słuch wyłapał jakieś głosy, szczękanie klucza w zamku, odgłosy kroków odbijające się echem od ścian tego ponurego miejsca.
Królik otworzył ślepia i poruszył się niespokojnie, po czym zeskoczył na ziemię i przemienił się w kobietę. Eileen oparła się ręką o zimną ścianę i stała tak jeszcze przez chwilę z zamkniętymi oczami. Otworzyła je ponownie dopiero po dłuższej chwili. Rozejrzała się ostrożnie, a kiedy dostrzegła Alana, podeszła do niego szybko i uczepiła się jego ramienia, jakby w tej chwili tylko ono było w stanie zapewnić jej choć gram bezpieczeństwa. Miała pustkę w głowie. Okrutnie bolesną i dzwoniącą w uszach niewyraźnym sykiem przeszłych wydarzeń, które powinny mieć miejsce, a o których zupełnie nie pamiętała.
- Alan - spojrzała na niego z nadzieją na to, że wyjaśni jej chociaż to, jak się tu znalazła. - Co tu się dzieje? Nic nie pamiętam... na Merlina, nic nie pamiętam...
Może powinna żałować, że uległa przemianie i nie zdecydowała się pozostać królikiem na dłużej. To zawsze jakoś ratowało jej tyłek przed nieprzyjemnym kontaktem z ludzką rzeczywistością.
Jeszcze raz omiotła wzrokiem celę... cholera, celę?! Zabrali ją do więzienia?! Że niby za co?! Oh, świetnie! Była w Hogwarcie i nagle pojawiła się między wilgotniejącymi czterema ścianami ciemnicy! A może zrobiła coś niekoniecznie zgodnego z regulaminem szkoły i to Grindelwald ją tutaj wysłał?! Tyle nieprawdopodobnych teorii przewijało się w tej chwili przez jej głowę, że aż jej żołądek zrobił fikołka.
Królik otworzył ślepia i poruszył się niespokojnie, po czym zeskoczył na ziemię i przemienił się w kobietę. Eileen oparła się ręką o zimną ścianę i stała tak jeszcze przez chwilę z zamkniętymi oczami. Otworzyła je ponownie dopiero po dłuższej chwili. Rozejrzała się ostrożnie, a kiedy dostrzegła Alana, podeszła do niego szybko i uczepiła się jego ramienia, jakby w tej chwili tylko ono było w stanie zapewnić jej choć gram bezpieczeństwa. Miała pustkę w głowie. Okrutnie bolesną i dzwoniącą w uszach niewyraźnym sykiem przeszłych wydarzeń, które powinny mieć miejsce, a o których zupełnie nie pamiętała.
- Alan - spojrzała na niego z nadzieją na to, że wyjaśni jej chociaż to, jak się tu znalazła. - Co tu się dzieje? Nic nie pamiętam... na Merlina, nic nie pamiętam...
Może powinna żałować, że uległa przemianie i nie zdecydowała się pozostać królikiem na dłużej. To zawsze jakoś ratowało jej tyłek przed nieprzyjemnym kontaktem z ludzką rzeczywistością.
Jeszcze raz omiotła wzrokiem celę... cholera, celę?! Zabrali ją do więzienia?! Że niby za co?! Oh, świetnie! Była w Hogwarcie i nagle pojawiła się między wilgotniejącymi czterema ścianami ciemnicy! A może zrobiła coś niekoniecznie zgodnego z regulaminem szkoły i to Grindelwald ją tutaj wysłał?! Tyle nieprawdopodobnych teorii przewijało się w tej chwili przez jej głowę, że aż jej żołądek zrobił fikołka.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Pojawienie się strażników wlało w rude serce Herewarda odrobinę nadziei na dowiedzenie się czegoś więcej. I dowiedział się. Klawisze w Tower byli skończonymi idiotami. Kto ich tu w ogóle zatrudnił? Znoszenie takiego debilizmu było naprawdę trudne do wytrzymania. Szczególnie, że oto właśnie Caesar Lestrange popisał się wybitną dozą dżentelmeństwa i prawie rzucił się na kobietę, która podając się za jego siostrę (którą naturalnie nie była) próbowała uciec z więzienia. O tyle dobrze, że brak inteligencji po stronie stróżów prawa pozwolił na wypuszczenie jeszcze kilku dodatkowych osób. O tyle źle, że wypuszczając Daniela ich jakże cenny bochenek chleba upadł na ziemię. O tyle dobrze, że wyszła Lyra, przynajmniej o jedną osobę nie trzeba się już martwić. O tyle źle, że reszta została zamknięta w więzieniu za coś, za co w normalnym świecie nie grozi nawet upomnienie. Przynajmniej ani on, ani Eileen, a nawet zwłaszcza ona nie zostali zamknięci tutaj przez spiskowanie przeciwko Grindelwaldowi. Dyrektor o niczym nie wiedział, chwała Merlinowi.
Nagle, ku zdumieniu Herewarda, do drzwi ponownie podszedł rozgarnięty strażnik przerywając rudzielcowi powolny spacer w stronę Taegan. Chciał rzucić jakąś pocieszającą uwagę. Niestety nie miał chleba, którym planował ją obdarować. Nie mógł nawet zdjąć płaszcza, skrępowane ręce skutecznie uniemożliwiały mu manewry. Nie może więc udawać dżentelmena nakrywając zmarzniętą niewiastę własną kurtką. Za to może z całą stanowczością potwierdzić, że głupota czasami się przydaje. Mogli wyjść z celi, tak po prostu ją opuścić. Prawie opanowała go euforia. Na szczęście zatrzymała ją chłodna kalkulacja. Bez różdżek daleko nie zajdą. A ich nazwiska w dokumentach szybko pomogą w ponownym schwytaniu. Nie wszyscy tutaj muszą być takimi idiotami jak ta dwójka.
Ruszył do wyjścia rozglądając się w obie strony. Jeżeli się pospieszą, powinni minąć się ze strażnikiem. Z drugiej strony, jeśli przyjdzie i ich nie zastanie, to na pewno ogłosi alarm i już stąd nie wyjdą. Może powinni go obezwładnić? Jeżeli przyjdzie sam, to powinni dać sobie radę, wezmą go z zaskoczenia, jest ich więcej. Ale co jeśli weźmie kolegę? Albo nawet kolegów? Albo, w najgorszym wypadku, szefa, który jest człowiekiem rozgarniętym? Co robić, co robić?
- Idę znaleźć różdżkę i papiery, które na nas mają, kto idzie ze mną? - Zdecydował wreszcie.
- I dobrze byłoby, żeby kilka osób się zaczaiło i zamknęło strażnika, jeśli tu przyjdzie w celi, żeby nam nie przeszkadzał - dodał po chwili rozglądając się po twarzach współwięźniów.
Nagle, ku zdumieniu Herewarda, do drzwi ponownie podszedł rozgarnięty strażnik przerywając rudzielcowi powolny spacer w stronę Taegan. Chciał rzucić jakąś pocieszającą uwagę. Niestety nie miał chleba, którym planował ją obdarować. Nie mógł nawet zdjąć płaszcza, skrępowane ręce skutecznie uniemożliwiały mu manewry. Nie może więc udawać dżentelmena nakrywając zmarzniętą niewiastę własną kurtką. Za to może z całą stanowczością potwierdzić, że głupota czasami się przydaje. Mogli wyjść z celi, tak po prostu ją opuścić. Prawie opanowała go euforia. Na szczęście zatrzymała ją chłodna kalkulacja. Bez różdżek daleko nie zajdą. A ich nazwiska w dokumentach szybko pomogą w ponownym schwytaniu. Nie wszyscy tutaj muszą być takimi idiotami jak ta dwójka.
Ruszył do wyjścia rozglądając się w obie strony. Jeżeli się pospieszą, powinni minąć się ze strażnikiem. Z drugiej strony, jeśli przyjdzie i ich nie zastanie, to na pewno ogłosi alarm i już stąd nie wyjdą. Może powinni go obezwładnić? Jeżeli przyjdzie sam, to powinni dać sobie radę, wezmą go z zaskoczenia, jest ich więcej. Ale co jeśli weźmie kolegę? Albo nawet kolegów? Albo, w najgorszym wypadku, szefa, który jest człowiekiem rozgarniętym? Co robić, co robić?
- Idę znaleźć różdżkę i papiery, które na nas mają, kto idzie ze mną? - Zdecydował wreszcie.
- I dobrze byłoby, żeby kilka osób się zaczaiło i zamknęło strażnika, jeśli tu przyjdzie w celi, żeby nam nie przeszkadzał - dodał po chwili rozglądając się po twarzach współwięźniów.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Alan nie wiedział co ich czeka, co robić. Szlachcice zostali wypuszczeni a oni... Oni zostali małą garstką, a tamci wyszli. Fakt, że z celi uciekli niemalże sami szlachcice nieco go niepokoił. Co w takim razie z nimi? Z tymi, którzy nie mają tyle pieniędzy, którzy nie posiadają tak wysokiego statusu krwi, by narobić kłopotu i strachu tym, którzy ich tu zamknęli? Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej zdawało mu się to niepokojące. A więc starał się o tym nie myśleć. Starał się skupić swoje myśli na czymś innym, więc pogłaskał śpiącą w króliczej postaci Eileen. A przynajmniej na tyle, na ile pozwalał mu na to fakt, że miał ciągle skute dłonie. Królicze futerko działało wręcz magicznie, uspokajając go i nieco odprężając. Usiadł pod ścianą, wcześniej prosząc kogoś o odrobinę chleba, który zamierzał zatrzymać w razie gdyby kobieta obudziła się i zrobiła głodna. Sam nie zamierzał jeść, wytrzyma. W Mungu przecież wielokrotnie chodził głodny, ponieważ nie miał czasu na jedzenie. No i czego nie robi się dla ukochanej osoby...
Właściwie to już przysypiał pod tą ścianą, kiedy nagle coś go obudziło. Głos. Otworzył oczy i z zaskoczeniem popatrzył na strażnika. Co? Przyglądał się jego poczynaniom, tym razem nie mając ochoty się odzywać. Wcześniej odzywał się i nic to nie dało, więc teraz nawet nie miał ochoty próbować. Obserwował poczynania mężczyzny nie koniecznie wiedząc o co chodzi. Im jednak dłużej na to patrzył tym bardziej był zadziwiony... głupotą pracowników tego miejsca. Wcześniej wypuścili kilka przypadkowych osób, teraz zostawili klucz w drzwiach? Do jasnej cholery, Bennett aż sam nie wiedział co o tym sądzić!
- Nie wiem czy to dobry pomysł uciekać stąd. Mają wasze dane, dorwą was prędzej czy później. Tylko niepotrzebnie narobicie sobie problemów. - Odezwał się, widząc, że dwóch mężczyzn najwyraźniej chce dać stąd nogę. A chwilę później poczuł ruch. Odsunął materiał ubrania, patrząc jak Eileen budzi się. Wiedział co się za chwile stanie, a więc pozwolił jej się wygramolić i zeskoczyć z niego. Wstał gdy była już pod ludzką postacią. Kiedy przerażona podeszła do niego, objął ją na tyle, na ile pozwalały mu skute dłonie.
- Hej, hej. Spokojnie. - Zaczął najpierw, aby ją nieco uspokoić. Starał się nadać swojemu głosowi jak najwięcej ciepła oraz spokoju, aby Eileen czuła się bezpieczna, aby nieco się odprężyła. - Jesteśmy w więzieniu. Zatrzymali nas od zarzutem nielegalnego używania czarów, ale to jakaś pomyłka. Już część z nas wypuścili, więc nas też niedługo wypuszczą. Wszystko będzie dobrze. - Zapewniał ją. Nie lubił kłamać, choć teraz to poniekąd robił. Chciał mieć wiarę w swoje słowa, ale nie potrafił mieć tej pewności.
Odsunął się od kobiety, kiedy rudowłosy mężczyzna odezwał się. Popatrzył na niego niepewnie.
- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł. Możemy sobie narobić przez to tylko więcej kłopotów. - Odezwał się, patrząc na Bartiusa niepewnie. Nie był pewien co powinni zrobić. Czy na pewno ich wypuszczą? Co będzie jeśli Mung się o tym dowie? To wszystko sprawiało, że jego myśli plątały się w jeden wielki supeł i nie wiedział co z nim zrobić. Ale w końcu zdecydował. Dał Eileen ten kawałek czerstwego chleba, który zatrzymał dla niej.
- Dobra. Idę. Jest nas czwórka, więc lepiej niech dwóch pójdzie i dwóch zostanie. Chyba, że któryś bardzo chce iść zamiast mnie. - Zaproponował, nadając swemu głosowi nieco przywódczej pewności. W takich chwilach trzeba było być opanowanym i mówić w ten sposób, aby innych nie naszła ochota na stawianie się, wątpliwości, bądź robienie niepotrzebnego chaosu. I gdy wszystko zostało postanowione - przystąpił do akcj i poszedł z Bartiusem. Chyba, że któryś z Bottów bardzo się upierał, aby przejąć jego rolę.
Właściwie to już przysypiał pod tą ścianą, kiedy nagle coś go obudziło. Głos. Otworzył oczy i z zaskoczeniem popatrzył na strażnika. Co? Przyglądał się jego poczynaniom, tym razem nie mając ochoty się odzywać. Wcześniej odzywał się i nic to nie dało, więc teraz nawet nie miał ochoty próbować. Obserwował poczynania mężczyzny nie koniecznie wiedząc o co chodzi. Im jednak dłużej na to patrzył tym bardziej był zadziwiony... głupotą pracowników tego miejsca. Wcześniej wypuścili kilka przypadkowych osób, teraz zostawili klucz w drzwiach? Do jasnej cholery, Bennett aż sam nie wiedział co o tym sądzić!
- Nie wiem czy to dobry pomysł uciekać stąd. Mają wasze dane, dorwą was prędzej czy później. Tylko niepotrzebnie narobicie sobie problemów. - Odezwał się, widząc, że dwóch mężczyzn najwyraźniej chce dać stąd nogę. A chwilę później poczuł ruch. Odsunął materiał ubrania, patrząc jak Eileen budzi się. Wiedział co się za chwile stanie, a więc pozwolił jej się wygramolić i zeskoczyć z niego. Wstał gdy była już pod ludzką postacią. Kiedy przerażona podeszła do niego, objął ją na tyle, na ile pozwalały mu skute dłonie.
- Hej, hej. Spokojnie. - Zaczął najpierw, aby ją nieco uspokoić. Starał się nadać swojemu głosowi jak najwięcej ciepła oraz spokoju, aby Eileen czuła się bezpieczna, aby nieco się odprężyła. - Jesteśmy w więzieniu. Zatrzymali nas od zarzutem nielegalnego używania czarów, ale to jakaś pomyłka. Już część z nas wypuścili, więc nas też niedługo wypuszczą. Wszystko będzie dobrze. - Zapewniał ją. Nie lubił kłamać, choć teraz to poniekąd robił. Chciał mieć wiarę w swoje słowa, ale nie potrafił mieć tej pewności.
Odsunął się od kobiety, kiedy rudowłosy mężczyzna odezwał się. Popatrzył na niego niepewnie.
- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł. Możemy sobie narobić przez to tylko więcej kłopotów. - Odezwał się, patrząc na Bartiusa niepewnie. Nie był pewien co powinni zrobić. Czy na pewno ich wypuszczą? Co będzie jeśli Mung się o tym dowie? To wszystko sprawiało, że jego myśli plątały się w jeden wielki supeł i nie wiedział co z nim zrobić. Ale w końcu zdecydował. Dał Eileen ten kawałek czerstwego chleba, który zatrzymał dla niej.
- Dobra. Idę. Jest nas czwórka, więc lepiej niech dwóch pójdzie i dwóch zostanie. Chyba, że któryś bardzo chce iść zamiast mnie. - Zaproponował, nadając swemu głosowi nieco przywódczej pewności. W takich chwilach trzeba było być opanowanym i mówić w ten sposób, aby innych nie naszła ochota na stawianie się, wątpliwości, bądź robienie niepotrzebnego chaosu. I gdy wszystko zostało postanowione - przystąpił do akcj i poszedł z Bartiusem. Chyba, że któryś z Bottów bardzo się upierał, aby przejąć jego rolę.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Hereward i Alan, ruszyliście wzdłuż więziennego korytarza co chwila napotykając różnorakie rozgałęzienia – budynek przypominał zimny, kamienny labirynt, fortecę nie do przebycia dla kogoś, kto jej doskonale nie znał. Po jakimś czasie więc, niedługim, bo kilku minutach, mogliście odczuć bezsens poszukiwań jakiejkolwiek drogi ucieczki i nie byliście już nawet pewni, czy uda wam się wrócić tam, skąd przybyliście. Wtem do waszych uszu dobiegł czyiś cichy głos dobiegający z głębi korytarza za waszymi plecami:
-Hej wy!, rudy i ten drugi! Co się tak włóczycie? - gdy odwróciliście się, dostrzegliście jedynie niewyraźny, majaczący za kratami kontur twarzy i wychudzone dłonie zaciskające się na metalowych kratach – Nie zgubiliście się? – więzień zaśmiał się paskudnie, a koścista, pomarszczona, ziemista dłoń wskazywała drżącym palcem to na Herewarda, to na Alana – Słuchaj mnie Pan, ty mi pomożesz to ja pomogę Tobie, widzę, że jesteś w tarapatach, oboje jesteśmy. Tam za rogiem śpi strażnik, ma coś, co może pomóc nam trojga się stąd wydostać - dostrzegliście jak na jego twarzy maluje się krzywy, szczerbaty uśmiech - Klucze, moi drodzy, klucze.
Macie wybór. Możecie zawrócić się lub posłuchać nieprzyjemnego więźnia łypiącego na was czujnie zza krat. Jeśli postanawiacie zaskoczyć strażnika i odebrać mu klucze, okazuje się, że ten faktycznie śpi - pochrapuje cicho siedząc krzywo na krześle i zdawałoby się, że jeszcze chwila, a zsunie się z niego na podłogę.
Louis, Mortimer, Eileen i Teagan, znajdujecie się w celi. Przez kilka dłużących się minut – odnosicie wrażenie, że minęło ich znacznie więcej – do waszych uszu nie dociera żaden dźwięk, w więzieniu trwa głucha cisza i nawet echa kroków Alana oraz Herewarda po pewnym czasie ucichły.
-Hej wy!, rudy i ten drugi! Co się tak włóczycie? - gdy odwróciliście się, dostrzegliście jedynie niewyraźny, majaczący za kratami kontur twarzy i wychudzone dłonie zaciskające się na metalowych kratach – Nie zgubiliście się? – więzień zaśmiał się paskudnie, a koścista, pomarszczona, ziemista dłoń wskazywała drżącym palcem to na Herewarda, to na Alana – Słuchaj mnie Pan, ty mi pomożesz to ja pomogę Tobie, widzę, że jesteś w tarapatach, oboje jesteśmy. Tam za rogiem śpi strażnik, ma coś, co może pomóc nam trojga się stąd wydostać - dostrzegliście jak na jego twarzy maluje się krzywy, szczerbaty uśmiech - Klucze, moi drodzy, klucze.
Macie wybór. Możecie zawrócić się lub posłuchać nieprzyjemnego więźnia łypiącego na was czujnie zza krat. Jeśli postanawiacie zaskoczyć strażnika i odebrać mu klucze, okazuje się, że ten faktycznie śpi - pochrapuje cicho siedząc krzywo na krześle i zdawałoby się, że jeszcze chwila, a zsunie się z niego na podłogę.
Louis, Mortimer, Eileen i Teagan, znajdujecie się w celi. Przez kilka dłużących się minut – odnosicie wrażenie, że minęło ich znacznie więcej – do waszych uszu nie dociera żaden dźwięk, w więzieniu trwa głucha cisza i nawet echa kroków Alana oraz Herewarda po pewnym czasie ucichły.
- A to podstępny sukinkot - mruczy Teagan pod nosem, słysząc rewelacje Eilis na temat swojego dziecka.
A to podstępny sukinkot, mruczy więc pod nosem Teagan i zaufajcie mi, to najpoważniejsze przekleństwo jakie wypowiedziała od lat. Gdyby miała obok dziecko to zapewne spłonęłaby teraz rumieńcem i zasłoniła uszy córeczki, nakazując by nigdy nie mówiła tak brzydko jak mamusia. Zapewne, pomimo wieku, dostałaby też po łapach… no dobrze, bez przesady. Nie dostałaby po łapach od babci, trzydzieści dwa lata do czegoś zobowiązują, ale jakieś siedemnaście wcześniej na pewno. W końcu dobrze z niej wychowana panna, jeśli przymknie się oczy na ten całe latanie na miotle i mówienie dokładnie tego co ślina jej na język przyniesie. A to podstępny, wszyscy wiedzą do czego zmierzam, mruczy pod nosem na myśl o tym, że jej dziecko miało spędzić popołudnie z wujkiem i guwernantką, nie samym wujkiem, będącym ojcem, który na dodatek ostatnio postanowił zmienić stan cywilny. To jednak temat, którego woli nie poruszać, nawet w myślach.
Dobrze, że w tym momencie w drzwiach celi pojawia się Hereward, bo chociaż odrobina zmartwień (w końcu - mógłby pomyśleć, że go wystawiła!) spada z jej ramion. Nagle to miejsce wcale nie wydaje się takie złe. Wręcz przeciwnie, kiedy słyszy komplement na chwilę nawet zapomina o celi i wszystkim dookoła, bo przez ten ułamek sekundy znowu ma osiemnaście lat… ale co z tego, skoro wir wydarzeń co rusz przesuwa ich po różnych krańcach celi, jak aktorów na scenie marnego przedstawienia. I czego w nim nie ma - kilkoro pijanych szlachciców głośno wykłócających się o swoje prawa nie-równości, ostatecznie wygrywających tę małą batalię z prawem. I pomyśleć, że gdyby postarała się w swoim życiu nieco bardziej, nieco szerzej uśmiechnęła do innej części rodziny, to może sama nosiłaby nazwisko, które mogłoby ją stąd wyciągnąć - gdzie tu sprawiedliwość? Chyba nigdy w całym swoim życiu nie czuła podobnej dyskryminacji i chyba po raz pierwszy, w całym swoim życiu, nie była jednocześnie tak wściekła i tak dumna ze swojego własnego pochodzenia. Bo znacznie bardziej woli stać po tej stronie krat niż wyjść tylko dlatego, że nazwisko się zgadza.
Nawet nie podniosła głosu w wyrazie niezadowolenia, chłodna pogarda znaczy więcej niż tysiąc gniewnie wykrzyczanych słów. Szkoda tylko, że jej dziecko będzie musiało dorastać w świecie, w którym to nazwisko określa jaką wartość ma człowiek. Dobrze tylko, że Eilis udało się wyjść - ma nadzieję, że pomoże zająć się Marigold podczas jej nieobecności.
- Ja się nią zajmę - odzywa się po krótkiej chwili gorzkiej zadumy, słysząc plany ucieczki - Ze strażnikiem też sobie poradzimy - z większymi dryblasami dawała sobie radę na boisku. Podniosła się ze swojego kącika czarnych myśli, podchodząc bliżej - Jestem Teagan - siada obok przybyłej z Herewardem (wyczuwam lekką nutę zazdrości) Eileen - A ty wyglądasz na skonfudo…. aaa, rozumiem - przygryza wargę, no tak. To całkiem sensowne, na dobrą sprawę, łatwo kogoś takiego wsadzić za kratki. Dobrze, że jej oszczędzono tej nieprzyjemności, chociaż kto wie, gdyby rzucała się jeszcze chwilę dłużej?
- Uważaj na siebie - mówi jeszcze tylko, podchodząc do Herewarda, zanim wyszli za kraty. Ścisnęła jego dłoń jakby chciała powiedzieć coś więcej, ale to chyba jeszcze nie pora na żarty z nietypowiego miejsca spotkania. Pocałowała też w policzek, na szczęście.
Nie zaszkodzi.
A to podstępny sukinkot, mruczy więc pod nosem Teagan i zaufajcie mi, to najpoważniejsze przekleństwo jakie wypowiedziała od lat. Gdyby miała obok dziecko to zapewne spłonęłaby teraz rumieńcem i zasłoniła uszy córeczki, nakazując by nigdy nie mówiła tak brzydko jak mamusia. Zapewne, pomimo wieku, dostałaby też po łapach… no dobrze, bez przesady. Nie dostałaby po łapach od babci, trzydzieści dwa lata do czegoś zobowiązują, ale jakieś siedemnaście wcześniej na pewno. W końcu dobrze z niej wychowana panna, jeśli przymknie się oczy na ten całe latanie na miotle i mówienie dokładnie tego co ślina jej na język przyniesie. A to podstępny, wszyscy wiedzą do czego zmierzam, mruczy pod nosem na myśl o tym, że jej dziecko miało spędzić popołudnie z wujkiem i guwernantką, nie samym wujkiem, będącym ojcem, który na dodatek ostatnio postanowił zmienić stan cywilny. To jednak temat, którego woli nie poruszać, nawet w myślach.
Dobrze, że w tym momencie w drzwiach celi pojawia się Hereward, bo chociaż odrobina zmartwień (w końcu - mógłby pomyśleć, że go wystawiła!) spada z jej ramion. Nagle to miejsce wcale nie wydaje się takie złe. Wręcz przeciwnie, kiedy słyszy komplement na chwilę nawet zapomina o celi i wszystkim dookoła, bo przez ten ułamek sekundy znowu ma osiemnaście lat… ale co z tego, skoro wir wydarzeń co rusz przesuwa ich po różnych krańcach celi, jak aktorów na scenie marnego przedstawienia. I czego w nim nie ma - kilkoro pijanych szlachciców głośno wykłócających się o swoje prawa nie-równości, ostatecznie wygrywających tę małą batalię z prawem. I pomyśleć, że gdyby postarała się w swoim życiu nieco bardziej, nieco szerzej uśmiechnęła do innej części rodziny, to może sama nosiłaby nazwisko, które mogłoby ją stąd wyciągnąć - gdzie tu sprawiedliwość? Chyba nigdy w całym swoim życiu nie czuła podobnej dyskryminacji i chyba po raz pierwszy, w całym swoim życiu, nie była jednocześnie tak wściekła i tak dumna ze swojego własnego pochodzenia. Bo znacznie bardziej woli stać po tej stronie krat niż wyjść tylko dlatego, że nazwisko się zgadza.
Nawet nie podniosła głosu w wyrazie niezadowolenia, chłodna pogarda znaczy więcej niż tysiąc gniewnie wykrzyczanych słów. Szkoda tylko, że jej dziecko będzie musiało dorastać w świecie, w którym to nazwisko określa jaką wartość ma człowiek. Dobrze tylko, że Eilis udało się wyjść - ma nadzieję, że pomoże zająć się Marigold podczas jej nieobecności.
- Ja się nią zajmę - odzywa się po krótkiej chwili gorzkiej zadumy, słysząc plany ucieczki - Ze strażnikiem też sobie poradzimy - z większymi dryblasami dawała sobie radę na boisku. Podniosła się ze swojego kącika czarnych myśli, podchodząc bliżej - Jestem Teagan - siada obok przybyłej z Herewardem (wyczuwam lekką nutę zazdrości) Eileen - A ty wyglądasz na skonfudo…. aaa, rozumiem - przygryza wargę, no tak. To całkiem sensowne, na dobrą sprawę, łatwo kogoś takiego wsadzić za kratki. Dobrze, że jej oszczędzono tej nieprzyjemności, chociaż kto wie, gdyby rzucała się jeszcze chwilę dłużej?
- Uważaj na siebie - mówi jeszcze tylko, podchodząc do Herewarda, zanim wyszli za kraty. Ścisnęła jego dłoń jakby chciała powiedzieć coś więcej, ale to chyba jeszcze nie pora na żarty z nietypowiego miejsca spotkania. Pocałowała też w policzek, na szczęście.
Nie zaszkodzi.
Ostatnio zmieniony przez Teagan Scrimgeour dnia 15.02.16 15:46, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Wpatrywała się w swojego przyjaciela z coraz bardziej blednącą twarzą. Pustka w głowie, którą w tej chwili Alan zapełniał informacjami dotyczącymi ich aktualnej sytuacji. Nielegalne używanie czarów? Że przepraszam bardzo? Spojrzała na swoją dłoń, w której trzymała kawałek czerstwego chleba, zaraz potem jej wzrok padł na twarzy człowieka, który wypuścił Alana i Herewarda. Przełknęła ślinę. W tej chwili tylko oni stanowili dla niej filary bezpieczeństwa, na których mogła się oprzeć. Nadal była z lekka skołowana, nadal nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi... dlatego postanowiła, że nie da sobie tak łatwo odebrać ostatniej deski ratunku. W dodatku...
Na Merlina, gdzie jest jej różdżka?!
Szybko przebiegła palcami po materiale sukienki, wsunęła je do kieszeni, w której zawsze miała swoje narzędzie. Drgnęła, słysząc kobiecy głos. Półmrok pozwolił Eileen prawidłowo rozczytać rysy twarzy nieznajomej, a potem dostrzec coś, co wywołało w niej jakiś wewnętrzny wybuch frustracji. Gdyby mogła, najeżyłaby się jak kot i prychnęła przy tym zaciekle. Jednak jedyną reakcję, na jaką się zdecydowała, była zamiana w swoją animagiczną postać. Otrząsnęła królicze futro i wyskoczyła przez kraty, strzygąc uszami i zatrzymując się co jakiś czas, by wykryć wywołane krokami drgania, które rozchodziły się po kamiennej posadzce. Jak tylko złapała trop, pomknęła nim, bezgłośnie znacząc susami ścieżkę. Usłyszała jakiś niski, chrypliwy głos odbijający się echem od ścian. Miała nadzieję, że nie pomyliła ścieżek i zaraz dotrze do Barty'ego i Alana.
Swoją drogą. Dobrali się w ciekawy sposób.
Na Merlina, gdzie jest jej różdżka?!
Szybko przebiegła palcami po materiale sukienki, wsunęła je do kieszeni, w której zawsze miała swoje narzędzie. Drgnęła, słysząc kobiecy głos. Półmrok pozwolił Eileen prawidłowo rozczytać rysy twarzy nieznajomej, a potem dostrzec coś, co wywołało w niej jakiś wewnętrzny wybuch frustracji. Gdyby mogła, najeżyłaby się jak kot i prychnęła przy tym zaciekle. Jednak jedyną reakcję, na jaką się zdecydowała, była zamiana w swoją animagiczną postać. Otrząsnęła królicze futro i wyskoczyła przez kraty, strzygąc uszami i zatrzymując się co jakiś czas, by wykryć wywołane krokami drgania, które rozchodziły się po kamiennej posadzce. Jak tylko złapała trop, pomknęła nim, bezgłośnie znacząc susami ścieżkę. Usłyszała jakiś niski, chrypliwy głos odbijający się echem od ścian. Miała nadzieję, że nie pomyliła ścieżek i zaraz dotrze do Barty'ego i Alana.
Swoją drogą. Dobrali się w ciekawy sposób.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Przepraszam, przepraszam, przepraszam, studia.
Wiedziałem, że to się tak skończy. Wiedziałem, że ostatecznie w celi pozostaniemy tylko my - gorszy gatunek czarodzieja. Nie mamy czystej krwi, nie mamy zapełnionej skrytki w banku i nie mamy tatusiów na dyrektorskich stanowiskach. Nie mieliśmy nic, a przynajmniej ja nie miałem, co moglibyśmy zaoferować w zamian za naszą wolność. Czy byłem zły? Byłem cholernie zły, ale z drugiej strony byłem zmęczony i nie miałem siły się z nimi dalej wykłócać. Usiadłem na ławce aż nagle do moich uszu dotarły słowa strażnika. Wypowiedział moje imię? Moje imię? Od razu zacząłem się zastanawiać co takiego zrobiłem i jaką karę za to dostanę. Dowiedział się o moim włochatym alter ego? To przecież niemożliwe. Uniosłem na niego swój wzrok, a przez moją głowę przeleciało kilkadziesiąt czarnych scenariuszy. - Bott - poprawiłem go i w końcu wstałem, podchodząc do krat. Czekałem aż powie mi o dodatkowych zarzutach, ale on zamiast tego... Szukał własnej różdżki? Nie mogłem w to uwierzyć. Jaki czarodziej zapomina o własnej różdżce. - Jak niby mamy się stąd ruszyć - mruknąłem po jego odejściu, bo nawet nie zauważyłem klucza tkwiącego w zamku. To Louis okazał się najbystrzejszy. Spojrzałem zaskoczony na otwartą przede mną kratę. Już chciałem zwiać, kiedy przypomniałem sobie o tym nieszczęsnym strażniku. Wyraźnie czegoś ode mnie chciał, a jeżeli stąd ucieknę to i tak mnie znajdzie. Nie byłem niewidzialny. Jeżeli nie będzie mógł mnie znaleźć to zagada z moją liczną rodziną. - Wątpię, żeby tak po prostu nam odpuścili - zgodziłem się z Alanem, kiedy wyraził swoje wątpliwości co do planu ucieczki. Oni odważnie poszli, a ja tchórzowsko zostałem. Oparłem się o ścianę nieopodal otwartej kraty i z każdą kolejną minutą zaczynałem nabierać wątpliwości. A może lepiej byłoby po prostu wyjść? To tak kusi.
Wiedziałem, że to się tak skończy. Wiedziałem, że ostatecznie w celi pozostaniemy tylko my - gorszy gatunek czarodzieja. Nie mamy czystej krwi, nie mamy zapełnionej skrytki w banku i nie mamy tatusiów na dyrektorskich stanowiskach. Nie mieliśmy nic, a przynajmniej ja nie miałem, co moglibyśmy zaoferować w zamian za naszą wolność. Czy byłem zły? Byłem cholernie zły, ale z drugiej strony byłem zmęczony i nie miałem siły się z nimi dalej wykłócać. Usiadłem na ławce aż nagle do moich uszu dotarły słowa strażnika. Wypowiedział moje imię? Moje imię? Od razu zacząłem się zastanawiać co takiego zrobiłem i jaką karę za to dostanę. Dowiedział się o moim włochatym alter ego? To przecież niemożliwe. Uniosłem na niego swój wzrok, a przez moją głowę przeleciało kilkadziesiąt czarnych scenariuszy. - Bott - poprawiłem go i w końcu wstałem, podchodząc do krat. Czekałem aż powie mi o dodatkowych zarzutach, ale on zamiast tego... Szukał własnej różdżki? Nie mogłem w to uwierzyć. Jaki czarodziej zapomina o własnej różdżce. - Jak niby mamy się stąd ruszyć - mruknąłem po jego odejściu, bo nawet nie zauważyłem klucza tkwiącego w zamku. To Louis okazał się najbystrzejszy. Spojrzałem zaskoczony na otwartą przede mną kratę. Już chciałem zwiać, kiedy przypomniałem sobie o tym nieszczęsnym strażniku. Wyraźnie czegoś ode mnie chciał, a jeżeli stąd ucieknę to i tak mnie znajdzie. Nie byłem niewidzialny. Jeżeli nie będzie mógł mnie znaleźć to zagada z moją liczną rodziną. - Wątpię, żeby tak po prostu nam odpuścili - zgodziłem się z Alanem, kiedy wyraził swoje wątpliwości co do planu ucieczki. Oni odważnie poszli, a ja tchórzowsko zostałem. Oparłem się o ścianę nieopodal otwartej kraty i z każdą kolejną minutą zaczynałem nabierać wątpliwości. A może lepiej byłoby po prostu wyjść? To tak kusi.
Mortimer Bott
Zawód : bezrobotny
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
My bones keep breaking
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Uśmiechnął się blado wychodząc z celi. Miał nadzieję, że dzięki panującemu w Tower półmrokowi Teagan poczyta ten grymas jako mówiący wiem, co robię, będzie dobrze. Z drugiej strony jednak wiedział, że kobieta zna go chyba za dobrze, by w to uwierzyć.
Błądzenie po więzieniu nigdy nie stało wysoko na liście priorytetów Herewarda. Tower przypominało nieco ciasne i ciemne korytarze Durmstrangu. Tylko że tu było bardziej śmierdząco i nieprzyjemnie, a on an domiar złego nie miał różdżki. Całe pocieszenie, że miał z sobą obcego mężczyznę, który zdecydował mu się pomóc. Pod całą frustracją, zdenerwowaniem i strachem czuł wdzięczność do Alana, że nie zostawił go z tym wszystkim samemu sobie. Nie za bardzo miał jednak siłę i ochotę się odzywać. Szedł przed siebie coraz bardziej tracąc nadzieję na to, że kiedykolwiek trafi w jakieś rozsądne miejsce. Aż wreszcie usłyszał głos dobiegający z celi. Spojrzał na Alana. Co mieli do stracenia? Dużo gorzej nie będzie. Nieprzyjemny nieznajomy nie miał raczej powodów, żeby ich wrabiać. Szczególnie, że obecnie byli jego jedyną szansą ucieczki. A strażnik oprócz kluczy ma też różdżkę. Będą mogli uwolnić ręce i będą mieli przewagę nad nieznajomym. Oni potrzebują jego, on potrzebuje ich.
- Strażnik? - Pyta wreszcie cicho i nie czekając na odpowiedź rusza we wskazaną stronę skradając się przy ścianie. Wreszcie jego oczom ukazał się śpiący mężczyzna. Barty jednak nie mógł nigdzie dostrzec ani różdżki, ani kluczy. Miał ochotę zakląć cicho pod nosem. Zamiast tego jednak wziął głęboki wdech i powoli ruszył w stronę mężczyzny. Skradając się, rozglądając czujnie i nasłuchując. Różdżka i klucze. Różdżka i klucze. Muszą gdzieś tu być. Miał nadzieję, że w razie czego Alan pomoże mu rozprawić się ze strażnikiem zanim ten zdąży wszcząć alarm.
Błądzenie po więzieniu nigdy nie stało wysoko na liście priorytetów Herewarda. Tower przypominało nieco ciasne i ciemne korytarze Durmstrangu. Tylko że tu było bardziej śmierdząco i nieprzyjemnie, a on an domiar złego nie miał różdżki. Całe pocieszenie, że miał z sobą obcego mężczyznę, który zdecydował mu się pomóc. Pod całą frustracją, zdenerwowaniem i strachem czuł wdzięczność do Alana, że nie zostawił go z tym wszystkim samemu sobie. Nie za bardzo miał jednak siłę i ochotę się odzywać. Szedł przed siebie coraz bardziej tracąc nadzieję na to, że kiedykolwiek trafi w jakieś rozsądne miejsce. Aż wreszcie usłyszał głos dobiegający z celi. Spojrzał na Alana. Co mieli do stracenia? Dużo gorzej nie będzie. Nieprzyjemny nieznajomy nie miał raczej powodów, żeby ich wrabiać. Szczególnie, że obecnie byli jego jedyną szansą ucieczki. A strażnik oprócz kluczy ma też różdżkę. Będą mogli uwolnić ręce i będą mieli przewagę nad nieznajomym. Oni potrzebują jego, on potrzebuje ich.
- Strażnik? - Pyta wreszcie cicho i nie czekając na odpowiedź rusza we wskazaną stronę skradając się przy ścianie. Wreszcie jego oczom ukazał się śpiący mężczyzna. Barty jednak nie mógł nigdzie dostrzec ani różdżki, ani kluczy. Miał ochotę zakląć cicho pod nosem. Zamiast tego jednak wziął głęboki wdech i powoli ruszył w stronę mężczyzny. Skradając się, rozglądając czujnie i nasłuchując. Różdżka i klucze. Różdżka i klucze. Muszą gdzieś tu być. Miał nadzieję, że w razie czego Alan pomoże mu rozprawić się ze strażnikiem zanim ten zdąży wszcząć alarm.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Hereward i Alan, dostrzegacie klucze przypięte do paska spodni i różdżkę - czy może wasz wzrok w ciemnościach płata wam sztuczki? - wystającą z kieszeni szaty czarodziejskiej.
Louis, Mortimer i Teagan, nagle do waszych uszu dociera odgłos niezdarnych, pospiesznych kroków i pomrukiwanie. Z początku nie jesteście pewni, czy w kierunku celi zmierza ów niezdarny policjant, który was tutaj zostawił, lecz potem nie macie już żadnych wątpliwości, gdy kroki cichną tuż przed drzwiami...
-O nienienienienienie! Tylko nie to! - ...które otwierają się natychmiast - Mówiłem wam! Co ja wam mówiłem!? Nie ruszać się, niech nikt się nie rusza!! - wycelował w was drżącą różdżką, którą nakierowywał to na Louisa, to na Mortimera, to na Teagan, to w ciemną przestrzeń pomiędzy wami - Pożałujecie tego! Pożałujecie tego wszyscy!! TY... - zwrócił się w kierunku Louisa - oddawaj te klucze! NATYCHMIAST! - próbował brzmieć groźnie, lecz w pewnym momencie jego głos zdawał się być wręcz piskliwie nieznośny dla ucha.
Eileen, prędko udaje ci się odnaleźć Herewarda i Alana, którzy akurat czaili się na śpiącego policjanta, mimo zawiłości dróg, którą musiałaś pokonać - być może zawdzięczasz to swojemu króliczemu instynktowi?
Louis, Mortimer i Teagan, nagle do waszych uszu dociera odgłos niezdarnych, pospiesznych kroków i pomrukiwanie. Z początku nie jesteście pewni, czy w kierunku celi zmierza ów niezdarny policjant, który was tutaj zostawił, lecz potem nie macie już żadnych wątpliwości, gdy kroki cichną tuż przed drzwiami...
-O nienienienienienie! Tylko nie to! - ...które otwierają się natychmiast - Mówiłem wam! Co ja wam mówiłem!? Nie ruszać się, niech nikt się nie rusza!! - wycelował w was drżącą różdżką, którą nakierowywał to na Louisa, to na Mortimera, to na Teagan, to w ciemną przestrzeń pomiędzy wami - Pożałujecie tego! Pożałujecie tego wszyscy!! TY... - zwrócił się w kierunku Louisa - oddawaj te klucze! NATYCHMIAST! - próbował brzmieć groźnie, lecz w pewnym momencie jego głos zdawał się być wręcz piskliwie nieznośny dla ucha.
Eileen, prędko udaje ci się odnaleźć Herewarda i Alana, którzy akurat czaili się na śpiącego policjanta, mimo zawiłości dróg, którą musiałaś pokonać - być może zawdzięczasz to swojemu króliczemu instynktowi?
Miał nawet małe wyrzuty sumienia przez to, że zostawia Eileen tutaj samą. Była skołowana, wystraszona i, jak mylnie sądził, mogła tu polegać jedynie na nim, więc początkowo nigdzie nie zamierzał się wybierać, zamierzając zostać z nią i grzecznie czekać na swój los. Coś jednak obudziło w nim chęć wyjścia, zawalczenia o swoje, pokazania, że ma coś w tych spodniach. Pokazania tego, że Alan sprzed lat, Alan będący rozrabiaką w Hogwarcie, ciągle gdzieś tam był. A może poniekąd chciał jej w ten sposób także trochę zaimponować? Bardzo możliwe. Niemniej jednak ostatecznie po prostu pocałował ją w środek czoła, jak zwykle nie zwracając uwagi na to, że inni mogli się na nich patrzeć. Jeśli chodziło o nią - jak zawsze nie widział nic innego i niczym innym się nie przejmował.
- Poczekaj tutaj. Wszystko będzie dobrze. - Powiedział, odsuwając się od niej. Na odwagę, albo raczej na uspokojenie, uśmiechnął się do niej, wycofując się tylko po to, aby dołączyć do Bartiusa. No i ruszyli w nieznane czeluście więzienia.
On również miał nadzieję, że dłuższy czas krążyli w kółko. Miał ochotę poddać się już i rezygnować z tego wszystkiego, kiedy do jego uszu dotarł głos. Początkowo podchodził do więźnia nieufanie, jednak szybko dotarło do niego, że był on być może ich jedyną nadzieją. Albo raczej największą z tych, które posiadali. Tak więc zgodził się ze swoim rudym towarzyszem, postanawiając zgodnie, aby posłuchać więźnia (choć tej wydawał się być niespełna umysłu) i zabrać strażnikowi różdżkę oraz klucze. Razem z Bartiusem skradał się w stronę śpiącego mężczyzny, dość późno dostrzegając pęk kluczy. Czy ciemności i zmęczenie stępiły jego skupienie? Tak, bardzo możliwe. Ale w końcu ją dostrzegli, prawda? I to było najważniejsze.
Starając się zachowywać jak najciszej tylko potrafil, powoli zbliżał się do strażnika. Gdy tylko dostrzegł klucze i znalazł się odpowiednio blisko, nachylił się w jego stronę i podjął próbę sięgnięcia kluczy przypiętych do paska mężczyzny. Jako lekarz miał wprawę w wymagających skupienia oraz precyzji czynnościach. Ale czy uda mu się to także w takiej sytuacji? Cóż... To się okaże.
- Poczekaj tutaj. Wszystko będzie dobrze. - Powiedział, odsuwając się od niej. Na odwagę, albo raczej na uspokojenie, uśmiechnął się do niej, wycofując się tylko po to, aby dołączyć do Bartiusa. No i ruszyli w nieznane czeluście więzienia.
On również miał nadzieję, że dłuższy czas krążyli w kółko. Miał ochotę poddać się już i rezygnować z tego wszystkiego, kiedy do jego uszu dotarł głos. Początkowo podchodził do więźnia nieufanie, jednak szybko dotarło do niego, że był on być może ich jedyną nadzieją. Albo raczej największą z tych, które posiadali. Tak więc zgodził się ze swoim rudym towarzyszem, postanawiając zgodnie, aby posłuchać więźnia (choć tej wydawał się być niespełna umysłu) i zabrać strażnikowi różdżkę oraz klucze. Razem z Bartiusem skradał się w stronę śpiącego mężczyzny, dość późno dostrzegając pęk kluczy. Czy ciemności i zmęczenie stępiły jego skupienie? Tak, bardzo możliwe. Ale w końcu ją dostrzegli, prawda? I to było najważniejsze.
Starając się zachowywać jak najciszej tylko potrafil, powoli zbliżał się do strażnika. Gdy tylko dostrzegł klucze i znalazł się odpowiednio blisko, nachylił się w jego stronę i podjął próbę sięgnięcia kluczy przypiętych do paska mężczyzny. Jako lekarz miał wprawę w wymagających skupienia oraz precyzji czynnościach. Ale czy uda mu się to także w takiej sytuacji? Cóż... To się okaże.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alan Bennett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Zostawił te kraty otwarte. Dopiero kiedy zdałem sobie z tego sprawę, uderzyła we mnie głupota i naiwność strażnika. Naprawdę sądził, że będziemy tu tak po prostu czekać na jego powrót, choć trzymano nas tu pod fałszywymi, irracjonalnymi zarzutami bez żadnych informacji, bez... niczego. W ogóle badali tą sprawę? Czy po prostu potrzebowali kozłów ofiarnych i zamierzali nas tu trzymać dla przykładu do śmierci? Skoro oni grali nieczysto, to czemu my mieliśmy robić inaczej? Wolne żarty.
Kiedy rudy mężczyzna oświadczył, że idzie szukać różdżki i papierów, byłem gotów ruszyć z nim, choć z oczywistych powodów własnej różdżki wcale nie musiałem szukać. Tutaj i tak bym jej nie znalazł. W każdym razie takie zadanie zdecydowanie bardziej mi się podobało niż zamykanie strażnika w celi. Do tego drugiego raczej nie nadawałem się jakoś specjalnie.
Zagapiłem się jeszcze na kobietę, której wcześniej w ogóle nie zauważyłem... i przez to ubiegł mnie drugi z mężczyzn. Na dodatek Mo postanowił zostać, więc... trochę skołowany spoglądałem to na jednych, to na drugich i ostatecznie po prostu odsunąłem się od wyjścia.
- No to ja zostanę... - mruknąłem, a chwilę później przyglądając się owej "nowej" współwięźniarce zmarszczyłem brwi. Czy to nie była...
- Eileen? - zapytałem z niedowierzaniem, ale dokładnie w momencie, kiedy ot tak zamieniła się w królika i pognała za tamtymi. Czy to możliwe, że to była ona?
Zaraz... najpierw trzeba było jednak przecież obmyślić plan jak mają zamknąć tu tego nieszczęsnego strażnika. Potem będę się przejmować tym czy to Eileen czy to jednak nie ona. Tyle, że nie zdążyłem wymyślić niczego sensownego, a już usłyszałem dobiegające od strony korytarza kroki. I to na bank nie były kroki nikogo z naszych.
- Cholera - mruknąłem pod nosem. Niby strażnik był idiotą... ale nie miał związanych łap i był w posiadaniu różdżki, nie? I całkiem prawdopodobne, że był silniejszy ode mnie i Mo razem wziętych. Przekichane.
Sam nie wiedziałem kto był bardziej spanikowany, kiedy strażnik wymierzył we mnie różdżką i zaczął krzyczeć piskliwym głosem - ja czy on. W każdym razie nie miałem zielonego pojęcia co zrobić, zero planu, null.
- Jak chcesz klucze... to sam je sobie weź! - w nagłym przypływie odwagi (głupoty?!) sprowokowałem drania i pomachawszy pękiem kluczy strażnikowi przed nosem, rzuciłem je do ciemnowłosej kobiety, która siedziała głębiej w celi. Żeby tylko złapała, poprosiłem w myślach. I żeby załapali w czym rzecz - jeśli uda nam się zwabić go do celi to i z zamknięciem go jakoś nam pójdzie... miałem przynajmniej taką nadzieję.
Kiedy rudy mężczyzna oświadczył, że idzie szukać różdżki i papierów, byłem gotów ruszyć z nim, choć z oczywistych powodów własnej różdżki wcale nie musiałem szukać. Tutaj i tak bym jej nie znalazł. W każdym razie takie zadanie zdecydowanie bardziej mi się podobało niż zamykanie strażnika w celi. Do tego drugiego raczej nie nadawałem się jakoś specjalnie.
Zagapiłem się jeszcze na kobietę, której wcześniej w ogóle nie zauważyłem... i przez to ubiegł mnie drugi z mężczyzn. Na dodatek Mo postanowił zostać, więc... trochę skołowany spoglądałem to na jednych, to na drugich i ostatecznie po prostu odsunąłem się od wyjścia.
- No to ja zostanę... - mruknąłem, a chwilę później przyglądając się owej "nowej" współwięźniarce zmarszczyłem brwi. Czy to nie była...
- Eileen? - zapytałem z niedowierzaniem, ale dokładnie w momencie, kiedy ot tak zamieniła się w królika i pognała za tamtymi. Czy to możliwe, że to była ona?
Zaraz... najpierw trzeba było jednak przecież obmyślić plan jak mają zamknąć tu tego nieszczęsnego strażnika. Potem będę się przejmować tym czy to Eileen czy to jednak nie ona. Tyle, że nie zdążyłem wymyślić niczego sensownego, a już usłyszałem dobiegające od strony korytarza kroki. I to na bank nie były kroki nikogo z naszych.
- Cholera - mruknąłem pod nosem. Niby strażnik był idiotą... ale nie miał związanych łap i był w posiadaniu różdżki, nie? I całkiem prawdopodobne, że był silniejszy ode mnie i Mo razem wziętych. Przekichane.
Sam nie wiedziałem kto był bardziej spanikowany, kiedy strażnik wymierzył we mnie różdżką i zaczął krzyczeć piskliwym głosem - ja czy on. W każdym razie nie miałem zielonego pojęcia co zrobić, zero planu, null.
- Jak chcesz klucze... to sam je sobie weź! - w nagłym przypływie odwagi (głupoty?!) sprowokowałem drania i pomachawszy pękiem kluczy strażnikowi przed nosem, rzuciłem je do ciemnowłosej kobiety, która siedziała głębiej w celi. Żeby tylko złapała, poprosiłem w myślach. I żeby załapali w czym rzecz - jeśli uda nam się zwabić go do celi to i z zamknięciem go jakoś nam pójdzie... miałem przynajmniej taką nadzieję.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Cela zbiorowa
Szybka odpowiedź