Cela zbiorowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cela zbiorowa
Jedna z największych i najzimniejszych cel w całej Tower. Traktowana jako zbiorowa i tymczasowa, dlatego brak w niej sienników czy nawet krzeseł. Więźniowie siedzieć mogą jedynie, na chłodnych, wilgotnych kamieniach stanowiących jej posadzkę. w rzeczywistości okazuje się jednak, że osadzeni spędzają w niej nawet kilka lat. Jedynym plusem tego miejsca jest brak szczurów. Z nieznanego powodu zwykle omijają celę. Więzienna legenda głosi, że to przez ducha pewnego czarodzieja, którego kiedyś zamurowano tu żywcem. Przeżyć miał dziesięć lat żywiąc się złapanymi szczurami, które zwabiał gwiżdżąc. Faktycznie, w jednym rogu wybudowana jest dziwna, krzywa konstrukcja, która burzy plan idealnego kwadratu, jakim powinno być pomieszczenie. Usłyszeć zeń można gwizd, człowieka, ducha czy powietrza - ciężko orzec.
Trzy ściany celi stanowią grube, kamienne mury Tower, jedną, tę, na której znajduje się wejście, solidna, stalowa krata. Braku tu okien, jedyne światło dają magiczne pochodnie z korytarza, stąd w środku jest dość ciemno. Nieodpowiednia wentylacja powoduje zaś, że w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i pleśni.
Trzy ściany celi stanowią grube, kamienne mury Tower, jedną, tę, na której znajduje się wejście, solidna, stalowa krata. Braku tu okien, jedyne światło dają magiczne pochodnie z korytarza, stąd w środku jest dość ciemno. Nieodpowiednia wentylacja powoduje zaś, że w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i pleśni.
-Ale czemu właściwie nie da się ich już zwabić pogwizdywaniem? To by znacznie ułatwiło nam robotę. To przecież na pewno są inne szczury niż te, które żyły tu w czasach tego zamurowanego jegomościa - znów zerknął na przedziwne wybrzuszenie, wokół którego zaczęła krążyć cała ich dyskusja. - Na pewno je też da się tak złapać. No, chyba że te zwierzaki są na tyle inteligentne, że przodkowie obecnie żyjących tu osobników przekazywały wiedzę o tym podstępie z pokolenia na pokolenie. Wtedy to faktycznie trochę kicha. - to by był raczej kiepski obrót spraw. Już nikt nie dałby rady zwabić szczurów pogwizdywaniem. Ale w sumie, może nie chodziło tu wcale o dźwięk, a na przykład o rytm? Czy gra na instrumencie też by zdała egzamin?
Akurat nieokazywanie strachu przy Anthonym nie było aż tak trudnym zadaniem. Przede wszystkim dlatego, że przecież znali się nie od dziś. Lucan doskonale wiedział, że charakter Skamandera nie należy do szczerozłotych, a złośliwości były czymś, czego obaj sobie nie szczędzili. Ponadto nie zagrażało im realne niebezpieczeństwo. Abbotta czekało kilka milczących, napiętych dni w posiadłości, a ponadto na pewno reputacja ich obojga poleci sporo w dół - nie było jednak opcji, by Lucan faktycznie spędził za kratkami dłuższy czas. A kiedy tylko znów odzyska swoją wolność, wyciągnięcie Anthony'ego też nie powinno nastręczyć większych trudności - oczywiście o ile nie wypuszczą ich razem.
- A to wredny psidwakosyn - burknął na komentarz o ostatniej woli rzekomo zamurowanego skazańca. Chociaż w sumie, na jego miejscu Lucan pewnie też nie chciałby ułatwiać życia innym więźniom i to jeszcze na dodatek swoim kosztem! - Potrafisz tak? - tym razem w głosie Lucana brzmiał podziw. Wiedział, że kurs na aurora z pewnością jest wymagający, a umiejętności, których się tam nabywa, mają pomóc czarodziejowi zahartować ciało i ducha, ale nie przypuszczał, że uczyli tam także spania na stojąco. No, chyba że zapracowany Anthony po prostu sam z siebie posiadł tę zdolność.
- Nauczysz mnie? - on także nie miał ochoty bliżej zapoznawać się z wierzchnią warstwą brudu zalegającego na podłodze. Cóż, szlacheckie życie przyzwyczaiło go raczej do miękkich materacy i cieplutkich, czyściutkich pierzyn!
Akurat nieokazywanie strachu przy Anthonym nie było aż tak trudnym zadaniem. Przede wszystkim dlatego, że przecież znali się nie od dziś. Lucan doskonale wiedział, że charakter Skamandera nie należy do szczerozłotych, a złośliwości były czymś, czego obaj sobie nie szczędzili. Ponadto nie zagrażało im realne niebezpieczeństwo. Abbotta czekało kilka milczących, napiętych dni w posiadłości, a ponadto na pewno reputacja ich obojga poleci sporo w dół - nie było jednak opcji, by Lucan faktycznie spędził za kratkami dłuższy czas. A kiedy tylko znów odzyska swoją wolność, wyciągnięcie Anthony'ego też nie powinno nastręczyć większych trudności - oczywiście o ile nie wypuszczą ich razem.
- A to wredny psidwakosyn - burknął na komentarz o ostatniej woli rzekomo zamurowanego skazańca. Chociaż w sumie, na jego miejscu Lucan pewnie też nie chciałby ułatwiać życia innym więźniom i to jeszcze na dodatek swoim kosztem! - Potrafisz tak? - tym razem w głosie Lucana brzmiał podziw. Wiedział, że kurs na aurora z pewnością jest wymagający, a umiejętności, których się tam nabywa, mają pomóc czarodziejowi zahartować ciało i ducha, ale nie przypuszczał, że uczyli tam także spania na stojąco. No, chyba że zapracowany Anthony po prostu sam z siebie posiadł tę zdolność.
- Nauczysz mnie? - on także nie miał ochoty bliżej zapoznawać się z wierzchnią warstwą brudu zalegającego na podłodze. Cóż, szlacheckie życie przyzwyczaiło go raczej do miękkich materacy i cieplutkich, czyściutkich pierzyn!
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Dziko żyjące aetonan potrafią przekazywać swojemu potomstwu wiedzę na temat trujących roślin. Nie mam zielonego pojęcia jak, lecz zwyczajnie potomstwo uczy się ich nie jadać. tak przynajmniej słyszałem - nie był biegłym znawcą zwierzęcych zwyczajów. Tym zajmował się jego ojciec i właściwie podejrzewał, że od niego lub od któregoś z wujostwa zasłyszał o tym informację. Nie był już tego pewien - może z mniejszymi zwierzętami też tak jest...? - kto wie - Właściwie, jak jesteśmy już w temacie zwierząt to jak rodowa hodowla? Dużo wam się na źrebiło kucy? - Skamander widział oczami wyobraźni pagórki Sumerset uściełane krępymi kulkami kucyków za którymi toczył się dzieci w tym Logan. Był to o wiele przyjemniejszy obrazek od ciasnej, klaustrofobicznej i co najgorsze - brudnej, celi. To było w tym momencie jego największym dramatem. Naprawdę nie chciał mieć styczności z żadną wilgotniejszą częścią kamiennej posadzki czy ściany. Swoją reputacją i ewentualną koniecznością tłumaczenia się przed Bones nie zawracał sobie głowy. W końcu chciał pomóc pracownikom Munga z problemem. Spróbować. Wiedział, że oberwie mu się za arogancję i pomijania odpraw. Ciekawe czy ktoś się już zorientował, że nie było go na porannej? Może Samuel? Ciekawe, czy kogoś poza nim interesują wpisy o więźniach w Tower?
Nie do końca doszło do niego, że Lucan wziął go na poważnie i nawet przez chwilę zastanawiał się czy pociągnąć to dalej sugerując przyjacielowi wykonanie jakiejś dziwnej akrobacji. Nie miał jednak serca. Uśmiechnął się cierpko.
- Nauczyłbym jakbym umiał. No ale jakby nie było mamy okazję do praktyki... - westchnął podpierając się plecami o kraty. Dłonie zaplótł na klatce. Nogi jednak miały długo nie wytrzymać i zmusić Skamandera do osunięcia się i dybania na wolność o kuckach. Jak wróci do domu to weźmie gorącą kąpiel. Koniecznie. Różne takie przyjemne rozmyślania go dopadały. Uskuteczniał je na przemian oddając się przyziemnym lub głupim rozmowom z towarzyszącym mu przyjacielem. Dzięki temu czas jakoś płyną, aż do dnia w którym ktoś się nimi zainteresował.
- Lepiej późno niż wcale - skomentował pochmurnie Anthony widząc zbliżającego się do krat ciecia. ten otworzył celę i wpuścił ich na wolność.
|zt
Nie do końca doszło do niego, że Lucan wziął go na poważnie i nawet przez chwilę zastanawiał się czy pociągnąć to dalej sugerując przyjacielowi wykonanie jakiejś dziwnej akrobacji. Nie miał jednak serca. Uśmiechnął się cierpko.
- Nauczyłbym jakbym umiał. No ale jakby nie było mamy okazję do praktyki... - westchnął podpierając się plecami o kraty. Dłonie zaplótł na klatce. Nogi jednak miały długo nie wytrzymać i zmusić Skamandera do osunięcia się i dybania na wolność o kuckach. Jak wróci do domu to weźmie gorącą kąpiel. Koniecznie. Różne takie przyjemne rozmyślania go dopadały. Uskuteczniał je na przemian oddając się przyziemnym lub głupim rozmowom z towarzyszącym mu przyjacielem. Dzięki temu czas jakoś płyną, aż do dnia w którym ktoś się nimi zainteresował.
- Lepiej późno niż wcale - skomentował pochmurnie Anthony widząc zbliżającego się do krat ciecia. ten otworzył celę i wpuścił ich na wolność.
|zt
Find your wings
- W sumie miałoby to trochę sensu - mruknął, drapiąc się po brodzie. Młodsze szczury nauczyły się od starszych, aby uciekać do dziury za każdym razem, kiedy w powietrzu rozlegał się ten specyficzny, głośny dźwięk. Tak samo młody aetonan uczył się - zapewne przez obserwację - których roślin nie rusza jego matka, a które wcina bez obawy.
Oh, na Helgę, czy on naprawdę zastanawiał się nad takimi rzeczami?
Gdy Lucan zdał sobie z tego sprawę, zasłonił na chwilę dłońmi oczy i pokręcił głową z zażenowaniem. Z tego też powodu ze zdecydowaną ulgą przyjął zmianę tematu - chociaż wciąż pozostawali w obrębie królestwa zwierząt, Abbott zdecydowanie pewniej czuł się dyskutując o kucach ze swojej rodzinnej hodowli, niż o polowaniu na szczury.
- W ostatnim miesiącu urodziły się dwa źrebaki. - odpowiedział, wspomnieniami przenosząc się do specjalnego ośrodka na terenie parku, w którym przebywały zwierzęta chore, osłabione oraz ogólnie wymagające każdego rodzaju specjalistycznej opieki medycznej. - Jeden jest czekoladowy, a drugi płowy. Wyjątkowo żwawe maluchy. W przyszłym miesiącu ma się urodzić jeszcze jeden - te kucyki to była jego duma. Chociaż czasami żal mu było, że ze względu na fakt, że były to kuce a nie wysokie, dumne aetonany, nie mógł żadnego z nich dosiąść. No, ale od czego miało się przyjaciół. Tym też sposobem wycieczki konne na grzbiecie postawnych rumaków znajdujących pod opieką Skamanderów były dla Lucana jedną z ulubionych form spędzania wolnego czasu. Szkoda tylko, że tego wolnego czasu ostatnio było tyle, co kuguchar napłakał.
Nawet jeśli Lucan żywił głęboką nadzieję, że Anthony jednak zna tajniki spania na stojąco, w życiu nie uwierzyłby, że w grę wchodzi wykonywanie jakichś dziwnych akrobacji. Znał już trochę tego gagatka, jakim był Skamander, i chociaż czasem może nabierał się na jego żarty i psikusy, były jednak pewne granice!
Przez cały pozostały pobyt za kratkami, Lucan starał się trzymać nieco pozytywniejszych tematów, skutecznie odciągając swoje myśli od domu i tych, którzy w nim na niego czekali. Trzeba jednak przyznać, że im dłużej siedział w celi, tym bardziej markotny się stawał - trzeciego dnia, podobnie jak jego przyjaciel, marzył tylko o gorącej kąpieli oraz o porządnym, gorącym posiłku. Przechodząc przez drzwi celi i ruszając do wyjścia z Tower, zastanawiał się tylko, czy Melania i ojciec najpierw postanowią zrobić mu pogadankę, czy może jednak pozwolą mu się jakoś doprowadzić do porządku.
zt
Oh, na Helgę, czy on naprawdę zastanawiał się nad takimi rzeczami?
Gdy Lucan zdał sobie z tego sprawę, zasłonił na chwilę dłońmi oczy i pokręcił głową z zażenowaniem. Z tego też powodu ze zdecydowaną ulgą przyjął zmianę tematu - chociaż wciąż pozostawali w obrębie królestwa zwierząt, Abbott zdecydowanie pewniej czuł się dyskutując o kucach ze swojej rodzinnej hodowli, niż o polowaniu na szczury.
- W ostatnim miesiącu urodziły się dwa źrebaki. - odpowiedział, wspomnieniami przenosząc się do specjalnego ośrodka na terenie parku, w którym przebywały zwierzęta chore, osłabione oraz ogólnie wymagające każdego rodzaju specjalistycznej opieki medycznej. - Jeden jest czekoladowy, a drugi płowy. Wyjątkowo żwawe maluchy. W przyszłym miesiącu ma się urodzić jeszcze jeden - te kucyki to była jego duma. Chociaż czasami żal mu było, że ze względu na fakt, że były to kuce a nie wysokie, dumne aetonany, nie mógł żadnego z nich dosiąść. No, ale od czego miało się przyjaciół. Tym też sposobem wycieczki konne na grzbiecie postawnych rumaków znajdujących pod opieką Skamanderów były dla Lucana jedną z ulubionych form spędzania wolnego czasu. Szkoda tylko, że tego wolnego czasu ostatnio było tyle, co kuguchar napłakał.
Nawet jeśli Lucan żywił głęboką nadzieję, że Anthony jednak zna tajniki spania na stojąco, w życiu nie uwierzyłby, że w grę wchodzi wykonywanie jakichś dziwnych akrobacji. Znał już trochę tego gagatka, jakim był Skamander, i chociaż czasem może nabierał się na jego żarty i psikusy, były jednak pewne granice!
Przez cały pozostały pobyt za kratkami, Lucan starał się trzymać nieco pozytywniejszych tematów, skutecznie odciągając swoje myśli od domu i tych, którzy w nim na niego czekali. Trzeba jednak przyznać, że im dłużej siedział w celi, tym bardziej markotny się stawał - trzeciego dnia, podobnie jak jego przyjaciel, marzył tylko o gorącej kąpieli oraz o porządnym, gorącym posiłku. Przechodząc przez drzwi celi i ruszając do wyjścia z Tower, zastanawiał się tylko, czy Melania i ojciec najpierw postanowią zrobić mu pogadankę, czy może jednak pozwolą mu się jakoś doprowadzić do porządku.
zt
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
16 listopada
Jezus, kurwa, ja pierdole. Kiedy odzyskuję świadomość czuję się jakby ktoś mnie całą noc żuł, a teraz wysrał. Głowa mi pęka, w uszach huczy, a w ustach mam taką Saharę, że aż mnie boli gardło. Boli chyba też dlatego, że jest kompletnie zdarte. Leżę na czymś twardym i zimnym... na kamieniach? Powoli otwieram oczy i w duchu dziękuję każdej sile wyższej, że wokół panuje półmrok, bo nagłe zderzenie z nadmierną ilością światła mogłoby wypalić mi gałki oczne. Mrugam kilka razy, bo obraz wciąż pozostaje lekko rozmyty, a gdy nabiera ostrości dociera do mnie, że miejsce, w którym się znajduję jest po prostu celą. Najpewniej w Tower, chociaż przy pierwszym skojarzeniu wracam pamięcią do tego nieszczęsnego rejsu pod banderą Syreniego Lamentu, przez co moje serce wypełnia lęk. Jestem bliski paniki, jednak w myślach wciąż powtarzam sobie, żeby lepiej tego nie robić. Oddycham głośno, rozglądając się dookoła - dostrzegam kulę u nogi i pusty kubek leżący pod jedną ze ścian. Cela jest duża, ale jestem tutaj jedynym więźniem. Od razu sięgam po naczynie, wylizując ostatnie krople osiadłe na metalowych ściankach, jednak nie czuję ulgi. Próbuję sobie także przypomnieć w jakich okolicznościach się tu znalazłem; gdy wytężam umysł mam lekkie przebłyski. Walę wódę od kilku dni i to nie ulega wątpliwościom; po tej całej przygodzie na morzu wszyscy w porcie bardzo chętnie mi stawiali żeby tylko usłyszeć historię Syreniego Lamentu, więc korzystałem ile mogłem, upijając się bez przerwy. Nie miałem pojęcia jaki mamy dzień, ale na bani leciałem przynajmniej od wtorku. Skupiam się bardziej i gdzieś w tym całym chaosie, co mi huczy pod kopułą, widzę jak odlewam się na bar w jednej z portowych spelun, jak mnie z niego wyrzucają, więc zataczam się przez całe doki, wdając w serię niefortunnych zdarzeń, która w końcu doprowadza mnie właśnie tutaj. Przypominam sobie stracie z prostytutką, z jej alfonsem, i jeszcze kilkoma innymi drabami, w końcu z policją. No dobra, a więc powodem musiały być po prostu zamieszki. Zaciskam palce wokół chłodnych ścianek kubka, po czym zbliżam się do krat, próbując wyjrzeć na zewnątrz, jednak w półmroku nie dostrzegam za wiele; to uderzam naczyniem o pręty, robiąc przy tym mnóstwo hałasu i drę się, że HALO CZY KTOŚ TU JEST!!! Odpowiada mi krótki jęk gdzieś z lewej strony. To nie przestaję dalej zdzierać sobie gardła, na co więzień z celi obok odzywa się nieco głośniej.
- Kurwa, zamknij mordę bo cię chujem przetrzepie! - krzyczy, a ja na moment milknę, myśląc nad jakąś błyskotliwą odpowiedzią i ta faktycznie przychodzi mi do głowy po niespełna pięciu sekundach.
- Jak twoim to i tak nic nie poczuję. - hehe. Hehehe. Śmieszne, ale ze mnie mistrz ciętej riposty. Gość zaczyna się rzucać, że oż ty w mordę czesany, ja wciąż robię swój raban i pewnie trwałoby to wszystko przez długie godziny, gdyby głośne skrzypienie kolejnych drzwi nie oznajmiło czyjegoś przybycia. Jeden z policjantów wchodzi do środka, a my momentalnie zamykamy pyski, podążając za nim wzrokiem. Niestety tym razem nie mam za wiele szczęścia - koleś zbliża się do nie mojej celi i zwraca do drugiego typa.
- Wychodzisz Jones... - rzucił, a gość wydał z siebie głośne HA! Ja z kolei wydobyłem z gardła przeciągły jęk - A ja?! Ile jeszcze tu posiedzę? Dajcie mi chociaż coś do picia! - proszę, ale jebaniec totalnie mnie ignoruje. Za to współwięzień rzuca mi przeciągłe spojrzenie i po raz ostatni rozchyla wargi.
- Widzimy się w porcie... Bojczuk. - oho, prawie się przestraszyłem. Pokazuję mu środkowy palec, na co spluwa w moją stronę, ale już za chwilę znika za winklem popychany przez magicznego policjanta. A ja? Ja znowu zostaję sam, więc powracam do swojego więziennego bluesa, uderzając kubkiem o kraty.
Jezus, kurwa, ja pierdole. Kiedy odzyskuję świadomość czuję się jakby ktoś mnie całą noc żuł, a teraz wysrał. Głowa mi pęka, w uszach huczy, a w ustach mam taką Saharę, że aż mnie boli gardło. Boli chyba też dlatego, że jest kompletnie zdarte. Leżę na czymś twardym i zimnym... na kamieniach? Powoli otwieram oczy i w duchu dziękuję każdej sile wyższej, że wokół panuje półmrok, bo nagłe zderzenie z nadmierną ilością światła mogłoby wypalić mi gałki oczne. Mrugam kilka razy, bo obraz wciąż pozostaje lekko rozmyty, a gdy nabiera ostrości dociera do mnie, że miejsce, w którym się znajduję jest po prostu celą. Najpewniej w Tower, chociaż przy pierwszym skojarzeniu wracam pamięcią do tego nieszczęsnego rejsu pod banderą Syreniego Lamentu, przez co moje serce wypełnia lęk. Jestem bliski paniki, jednak w myślach wciąż powtarzam sobie, żeby lepiej tego nie robić. Oddycham głośno, rozglądając się dookoła - dostrzegam kulę u nogi i pusty kubek leżący pod jedną ze ścian. Cela jest duża, ale jestem tutaj jedynym więźniem. Od razu sięgam po naczynie, wylizując ostatnie krople osiadłe na metalowych ściankach, jednak nie czuję ulgi. Próbuję sobie także przypomnieć w jakich okolicznościach się tu znalazłem; gdy wytężam umysł mam lekkie przebłyski. Walę wódę od kilku dni i to nie ulega wątpliwościom; po tej całej przygodzie na morzu wszyscy w porcie bardzo chętnie mi stawiali żeby tylko usłyszeć historię Syreniego Lamentu, więc korzystałem ile mogłem, upijając się bez przerwy. Nie miałem pojęcia jaki mamy dzień, ale na bani leciałem przynajmniej od wtorku. Skupiam się bardziej i gdzieś w tym całym chaosie, co mi huczy pod kopułą, widzę jak odlewam się na bar w jednej z portowych spelun, jak mnie z niego wyrzucają, więc zataczam się przez całe doki, wdając w serię niefortunnych zdarzeń, która w końcu doprowadza mnie właśnie tutaj. Przypominam sobie stracie z prostytutką, z jej alfonsem, i jeszcze kilkoma innymi drabami, w końcu z policją. No dobra, a więc powodem musiały być po prostu zamieszki. Zaciskam palce wokół chłodnych ścianek kubka, po czym zbliżam się do krat, próbując wyjrzeć na zewnątrz, jednak w półmroku nie dostrzegam za wiele; to uderzam naczyniem o pręty, robiąc przy tym mnóstwo hałasu i drę się, że HALO CZY KTOŚ TU JEST!!! Odpowiada mi krótki jęk gdzieś z lewej strony. To nie przestaję dalej zdzierać sobie gardła, na co więzień z celi obok odzywa się nieco głośniej.
- Kurwa, zamknij mordę bo cię chujem przetrzepie! - krzyczy, a ja na moment milknę, myśląc nad jakąś błyskotliwą odpowiedzią i ta faktycznie przychodzi mi do głowy po niespełna pięciu sekundach.
- Jak twoim to i tak nic nie poczuję. - hehe. Hehehe. Śmieszne, ale ze mnie mistrz ciętej riposty. Gość zaczyna się rzucać, że oż ty w mordę czesany, ja wciąż robię swój raban i pewnie trwałoby to wszystko przez długie godziny, gdyby głośne skrzypienie kolejnych drzwi nie oznajmiło czyjegoś przybycia. Jeden z policjantów wchodzi do środka, a my momentalnie zamykamy pyski, podążając za nim wzrokiem. Niestety tym razem nie mam za wiele szczęścia - koleś zbliża się do nie mojej celi i zwraca do drugiego typa.
- Wychodzisz Jones... - rzucił, a gość wydał z siebie głośne HA! Ja z kolei wydobyłem z gardła przeciągły jęk - A ja?! Ile jeszcze tu posiedzę? Dajcie mi chociaż coś do picia! - proszę, ale jebaniec totalnie mnie ignoruje. Za to współwięzień rzuca mi przeciągłe spojrzenie i po raz ostatni rozchyla wargi.
- Widzimy się w porcie... Bojczuk. - oho, prawie się przestraszyłem. Pokazuję mu środkowy palec, na co spluwa w moją stronę, ale już za chwilę znika za winklem popychany przez magicznego policjanta. A ja? Ja znowu zostaję sam, więc powracam do swojego więziennego bluesa, uderzając kubkiem o kraty.
W korytarzu minęła komisarza Gallaghera, prowadzącego jakiegoś faceta o buźce tak szpetnej, że pewnie tylko matka jest w stanie ją pokochać. Patrząc na to gdzie się teraz znajdowali, osobowość musiał mieć równie urzekającą. Ciekawe co przeskrobał? Na pewno nic wielkiego... Inaczej nie miałby takiego uśmiechu na buźce i takiej dobrej kondycji.
Do Tower nie trafiało się na długo. Teoretycznie zagrzać kamyczki na podłodze celi swoim tyłkiem w tym miejscu można było już za niezapłacony mandat. A ponieważ Figg pracowała w tym miejscu przez parę dobrych miesięcy, a właściwie prawie połowę swojej policyjnej kariery przyznać musiała, że miała do ciemnej, ponurej atmosfery pewien sentyment. Nawet jeśli nigdy nie zamykała krat, kiedy jeszcze cele były w sporej części przerobione na biura departamentu przestrzegania prawa. Teraz, za sprawą zdecydowanie jej ulubionego Ministra Magii, mieli już lepsze warunki, ale czasami miała ochotę napluć na te warunki w irytacji kryjąc swoje prawdziwe opinie na temat tego co się działo. Czy dziwnym było, że ostatnio jej ulubionym zajęciem było palenie w kominku kolejnymi egzemplarzami Walczącego Maga, którego czytała chyba tylko po to, żeby mieć podniesione ciśnienie. Działa lepiej niż kawa!
A propos kawy, odwiedziła po drodze jeszcze małe biuro, w którym stacjonowali strażnicy gdzie dostała tę czarną ambrozję. Weszła więc na korytarz roztaczając wokół siebie zapach świeżo zaparzonej kawy. Słyszała komentarze za sobą. Kilku z opryszków siedzących w celach znało ją nawet z nazwiska. Dzisiaj jednak patrzyła na nich wszystkich z góry. To ona była na uprzywilejowanej pozycji i miała wolność, która tak bardzo jej odpowiadała. Wcześniej nie zastanawiała się co mogło sprawiać, że Ci wszyscy ludzie byli w tych celach. Jeszcze niedawno, ledwie na początku tego roku to myślenie było bardzo proste - byli źli, to tkwili w więzieniu, oczywiste, proste, nie musiała dużo myśleć. A później powstał Patrol Antymugolski...
Przez tę jednostkę zaczynała patrzeć nieco inaczej na siedzących w celach ludzi, powoli zmieniało to jej podejście. Widziała ludzi zupełnie niepasujących do jej opisu złych w miejscach dla takich przeznaczonych. I w tym momencie dopiero zaczęła dorastać, a jej świat powoli przestawał być tylko czarno-biały. Nie pamiętała już w którym momencie zaczęła zadawać więcej pytań niż kiedykolwiek. W niej nadal było to widać, to podejście zmieniające się z infantylnego na całkiem inne, głębsze i bardziej wnikliwe.
Dotarła w końcu do odpowiedniej celi. Kawa pachniała, a Marcella patrzyła w góry na mężczyznę, który próbował wygrać jakąś smutną więzienną melodię na kratach powodując tylko tyle, że jakiś stary facet w celi odległej o jakieś cztery następne zaczął rzucać pannami lekkich obyczajów i określał Bojczuka jako syna samicy psa. - Mógłbyś przestać? Denerwujesz kolegów. - Ton był irytująco rozbawiony. - Jak miło w końcu Cię tu zobaczyć.
Marcella zmieniła się od ich ostatniego spotkania. Najbardziej widoczne zmiany miała na twarzy - pod lewym okiem miała lekkie, fioletowe zasinienie, które już powoli znikało, zaś po prawej stronie ledwie zasklepioną bliznę, podłużną, przechodzącą przez niemal cały policzek, od oka aż po kącik ust. Nie wyglądało jednak jakby była specjalnie obolała.
Do Tower nie trafiało się na długo. Teoretycznie zagrzać kamyczki na podłodze celi swoim tyłkiem w tym miejscu można było już za niezapłacony mandat. A ponieważ Figg pracowała w tym miejscu przez parę dobrych miesięcy, a właściwie prawie połowę swojej policyjnej kariery przyznać musiała, że miała do ciemnej, ponurej atmosfery pewien sentyment. Nawet jeśli nigdy nie zamykała krat, kiedy jeszcze cele były w sporej części przerobione na biura departamentu przestrzegania prawa. Teraz, za sprawą zdecydowanie jej ulubionego Ministra Magii, mieli już lepsze warunki, ale czasami miała ochotę napluć na te warunki w irytacji kryjąc swoje prawdziwe opinie na temat tego co się działo. Czy dziwnym było, że ostatnio jej ulubionym zajęciem było palenie w kominku kolejnymi egzemplarzami Walczącego Maga, którego czytała chyba tylko po to, żeby mieć podniesione ciśnienie. Działa lepiej niż kawa!
A propos kawy, odwiedziła po drodze jeszcze małe biuro, w którym stacjonowali strażnicy gdzie dostała tę czarną ambrozję. Weszła więc na korytarz roztaczając wokół siebie zapach świeżo zaparzonej kawy. Słyszała komentarze za sobą. Kilku z opryszków siedzących w celach znało ją nawet z nazwiska. Dzisiaj jednak patrzyła na nich wszystkich z góry. To ona była na uprzywilejowanej pozycji i miała wolność, która tak bardzo jej odpowiadała. Wcześniej nie zastanawiała się co mogło sprawiać, że Ci wszyscy ludzie byli w tych celach. Jeszcze niedawno, ledwie na początku tego roku to myślenie było bardzo proste - byli źli, to tkwili w więzieniu, oczywiste, proste, nie musiała dużo myśleć. A później powstał Patrol Antymugolski...
Przez tę jednostkę zaczynała patrzeć nieco inaczej na siedzących w celach ludzi, powoli zmieniało to jej podejście. Widziała ludzi zupełnie niepasujących do jej opisu złych w miejscach dla takich przeznaczonych. I w tym momencie dopiero zaczęła dorastać, a jej świat powoli przestawał być tylko czarno-biały. Nie pamiętała już w którym momencie zaczęła zadawać więcej pytań niż kiedykolwiek. W niej nadal było to widać, to podejście zmieniające się z infantylnego na całkiem inne, głębsze i bardziej wnikliwe.
Dotarła w końcu do odpowiedniej celi. Kawa pachniała, a Marcella patrzyła w góry na mężczyznę, który próbował wygrać jakąś smutną więzienną melodię na kratach powodując tylko tyle, że jakiś stary facet w celi odległej o jakieś cztery następne zaczął rzucać pannami lekkich obyczajów i określał Bojczuka jako syna samicy psa. - Mógłbyś przestać? Denerwujesz kolegów. - Ton był irytująco rozbawiony. - Jak miło w końcu Cię tu zobaczyć.
Marcella zmieniła się od ich ostatniego spotkania. Najbardziej widoczne zmiany miała na twarzy - pod lewym okiem miała lekkie, fioletowe zasinienie, które już powoli znikało, zaś po prawej stronie ledwie zasklepioną bliznę, podłużną, przechodzącą przez niemal cały policzek, od oka aż po kącik ust. Nie wyglądało jednak jakby była specjalnie obolała.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Najpierw wokół rozniósł się przyjemny zapach świeżej kawy, a później na korytarzu zamajaczył czyjś cień, przyjmujący w końcu zdecydowanie bardziej materialną formę w postaci samej posterunkowej Figg. Uśmiechającej się krzywo i patrzącej prosto w moją stronę. Przestaję tak jak prosi i mierzę wzrokiem jej sylwetkę.
- No proszę, odsiadka od razu robi się o niebo milsza, kiedy pojawiasz się na horyzoncie. - mówię, posyłając jej lekki uśmiech i mrugając zalotnie prawym oczkiem - Czy policyjny gołąbek pod celą jest symbolem wolności? Bo już czuję na języku jej słodki smak. - nie jest mi co prawda do śmiechu, a spękane wargi aż się całe kleją od tej suchości, ale robię dobrą minę do złej gry, jak zawsze zresztą. Opieram się o kraty, wkładając w to całą swoją nonszalancję, jednak gdzieś w spojrzeniu widać, że w tym momencie byłbym gotów zrobić dosłownie wszystko byle dostać szklankę wody. Kurwa, szklankę! Jebany łyk deszczówki stojącej trzy dni w kałuży w najbardziej zatłoczonym punkcie Londynu. Mrugam kilka razy przyglądając jej się nieco dokładniej, mojej uwadze nie umknęły więc pewne zmiany - siniaki i długa blizna przecinająca jasny policzek. Krzywię się lekko.
- Kto ci zrobił kuku? I dlaczego ktoś chciałby krzywdzić policyjną maskotkę? - przekrzywiam łeb na jedną stronę. Kubek wypada mi z uścisku i opada z hukiem na kamienną posadzkę, tocząc się po niej aż pod ścianę; zerkam za nim kątem oka, jednak panna Figg wydaje mi się w tym momencie dużo bardziej absorbująca.
- Powiedz, ty mnie tu wsadziłaś? - pytam serio, bo po prostu nie pamiętam dokładnie jak to było, a odszukane w umyśle poszlaki łączą się w pewną całość, wciąż jednak mocno niepełną. Nie wiedziałem po co dokładnie tu przyszła, ale skoro już się pofatygowała to może mnie wypuści, albo chociaż udzieli kilku informacji, które rozświetlą moją aktualną sytuację i pozwolą mi dojść do tego ile już tu siedzę i ile jeszcze przede mną. Już teraz tęskniłem za wolnością, obawiam się, że kolejne minuty spędzone w zamknięciu mogłyby doprowadzić do nieodwracalnych zmian w moim mózgu. No a tego to bym jednak nie chciał.
- No proszę, odsiadka od razu robi się o niebo milsza, kiedy pojawiasz się na horyzoncie. - mówię, posyłając jej lekki uśmiech i mrugając zalotnie prawym oczkiem - Czy policyjny gołąbek pod celą jest symbolem wolności? Bo już czuję na języku jej słodki smak. - nie jest mi co prawda do śmiechu, a spękane wargi aż się całe kleją od tej suchości, ale robię dobrą minę do złej gry, jak zawsze zresztą. Opieram się o kraty, wkładając w to całą swoją nonszalancję, jednak gdzieś w spojrzeniu widać, że w tym momencie byłbym gotów zrobić dosłownie wszystko byle dostać szklankę wody. Kurwa, szklankę! Jebany łyk deszczówki stojącej trzy dni w kałuży w najbardziej zatłoczonym punkcie Londynu. Mrugam kilka razy przyglądając jej się nieco dokładniej, mojej uwadze nie umknęły więc pewne zmiany - siniaki i długa blizna przecinająca jasny policzek. Krzywię się lekko.
- Kto ci zrobił kuku? I dlaczego ktoś chciałby krzywdzić policyjną maskotkę? - przekrzywiam łeb na jedną stronę. Kubek wypada mi z uścisku i opada z hukiem na kamienną posadzkę, tocząc się po niej aż pod ścianę; zerkam za nim kątem oka, jednak panna Figg wydaje mi się w tym momencie dużo bardziej absorbująca.
- Powiedz, ty mnie tu wsadziłaś? - pytam serio, bo po prostu nie pamiętam dokładnie jak to było, a odszukane w umyśle poszlaki łączą się w pewną całość, wciąż jednak mocno niepełną. Nie wiedziałem po co dokładnie tu przyszła, ale skoro już się pofatygowała to może mnie wypuści, albo chociaż udzieli kilku informacji, które rozświetlą moją aktualną sytuację i pozwolą mi dojść do tego ile już tu siedzę i ile jeszcze przede mną. Już teraz tęskniłem za wolnością, obawiam się, że kolejne minuty spędzone w zamknięciu mogłyby doprowadzić do nieodwracalnych zmian w moim mózgu. No a tego to bym jednak nie chciał.
Patrzyła na chłopaka spokojnym wzrokiem i w przypływie braku swojego dobrego serduszka na jego oczach upiła odrobinę kawy. Trochę czuła okrutną satysfakcję. Wymknął jej się ostatnim razem, ale tym razem już nie wyszło. Niedziwne. Był pijany tym razem niemal do nieprzytomności, gdy policjanci pojawili się na miejscu sprzeczki w porcie. Głośna ekipa się trafiła, ale Jonathan nie wydawał się ich częścią. Przeciwnie, wyglądali na bardzo pokłóconych. Wśród nich była młoda, ładna dziewczyna... Prostytutka, a biła się równie zacięcie, co jej alfons.
- Tylko przekonujesz mnie do krótszej rozmowy. - Wyjaśniła szybko, ale potraktowała go uśmiechem, który nie sięgał jej oczu. - Przez następne trzy dni poczujesz najwyżej cierpki smak papki, którą tu podają na każdy posiłek. Masz szczęście, że jesteś w miarę grzecznym gościem, bo siedziałbyś skuty.
Wyjaśniła. W sumie nie narobił aż tylu problemów. Gorsi byli ci, którzy zamiast uciekać zabierali się od razu za wymachiwanie pięściami. Taki jeden właśnie postanowił na ślepo rzucać się do jej obstawy - Marcelka dostała pod oczko właściwie nie do końca wymierzony cios łokciem, skąd nowa ozdoba na jej twarzy, a z powodu nocnej zmiany jeszcze nie zdążyła się tego pozbyć. - To? To nic. Powinieneś zobaczyć jak skończył Twój kolega i jego miła koleżanka.
Bawiła się bardziej niż mówiła prawdę. Alfons siedział w celi na innym piętrze, skuty ładnie, bo rzucał się niemiło, a koleżanka była przesłuchiwana, więc nie skończyła wcale tak źle. Zostawiła tylko na ramieniu jednego z policjantów całkiem pokaźne ślady po paznokciach.
- Nie sama. - przyznała się od razu i upiła ponownie odrobinę kawy z kubka. No ambrozja, cudowne przywitanie nowego dnia. - Pamiętasz w ogóle cokolwiek z wieczora? - spytała w końcu, posyłając mu mętne spojrzenie. Od razu było widać, że Figg nie jest do końca sobą po wczorajszych zajściach. Zazwyczaj była w niej irytacja i zacięcie, zaś dzisiaj jakby wypełzła nieco bardziej melancholijna natura. Zabawne, że ktoś taki jak on powinien dostrzec to bez trudu, mimo iż znajomość ta należała do... skomplikowanych. Czasami miała wrażenie, że Bojczuk bawił się jedynie jak dziecko w policjantów i złodziei, aż w końcu sama uwierzyła, że tej gonitwie bliżej do zabawy. Nic się złego nikomu nie działo, prawda? A jak Bojczuk posadzi na parę dni tyłek na kamieniach to mu się odciski nie zrobią.
- Tylko przekonujesz mnie do krótszej rozmowy. - Wyjaśniła szybko, ale potraktowała go uśmiechem, który nie sięgał jej oczu. - Przez następne trzy dni poczujesz najwyżej cierpki smak papki, którą tu podają na każdy posiłek. Masz szczęście, że jesteś w miarę grzecznym gościem, bo siedziałbyś skuty.
Wyjaśniła. W sumie nie narobił aż tylu problemów. Gorsi byli ci, którzy zamiast uciekać zabierali się od razu za wymachiwanie pięściami. Taki jeden właśnie postanowił na ślepo rzucać się do jej obstawy - Marcelka dostała pod oczko właściwie nie do końca wymierzony cios łokciem, skąd nowa ozdoba na jej twarzy, a z powodu nocnej zmiany jeszcze nie zdążyła się tego pozbyć. - To? To nic. Powinieneś zobaczyć jak skończył Twój kolega i jego miła koleżanka.
Bawiła się bardziej niż mówiła prawdę. Alfons siedział w celi na innym piętrze, skuty ładnie, bo rzucał się niemiło, a koleżanka była przesłuchiwana, więc nie skończyła wcale tak źle. Zostawiła tylko na ramieniu jednego z policjantów całkiem pokaźne ślady po paznokciach.
- Nie sama. - przyznała się od razu i upiła ponownie odrobinę kawy z kubka. No ambrozja, cudowne przywitanie nowego dnia. - Pamiętasz w ogóle cokolwiek z wieczora? - spytała w końcu, posyłając mu mętne spojrzenie. Od razu było widać, że Figg nie jest do końca sobą po wczorajszych zajściach. Zazwyczaj była w niej irytacja i zacięcie, zaś dzisiaj jakby wypełzła nieco bardziej melancholijna natura. Zabawne, że ktoś taki jak on powinien dostrzec to bez trudu, mimo iż znajomość ta należała do... skomplikowanych. Czasami miała wrażenie, że Bojczuk bawił się jedynie jak dziecko w policjantów i złodziei, aż w końcu sama uwierzyła, że tej gonitwie bliżej do zabawy. Nic się złego nikomu nie działo, prawda? A jak Bojczuk posadzi na parę dni tyłek na kamieniach to mu się odciski nie zrobią.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Krzywię się. Trzy dni? Przecież nie mogłem sobie na to pozwolić! Miałem obraz do zmalowania i to nie byle jaki. Lord nestor Archibald Prewett i cała jego rodzina liczyła na moje ponadprzeciętne umiejętności w dziedzinie sztuk plastycznych i przecież nie mogłem ich zawieść! Obiecałem wyrobić się z tym wszystkim do końca miesiąca, żeby na nowo mogli cieszyć oczy przepięknym freskiem i co? I gniłem teraz w pierdlu zamiast machać pędzlem. Ale milczę, bo posterunkowa Figg jasno daje mi do zrozumienia, że takim pieprzeniem nic nie ugram, a tylko pogorszę swoją sytuację.
- Mój kolega? - pytam, unosząc wysoko obie brwi i dopiero po chwili dociera do mnie, że najprawdopodobniej ma na myśli tego cholernego alfonsa i jego dziwkę. Kręcę lekko głową - Obawiam się, że nasza przyjaźń skończyła się wczorajszego wieczora. - wzdycham, niby to ze smutkiem opuszczając łeb. Ale tylko na krótką chwilę, bo już za moment powracam spojrzeniem do policjantki. Przyglądam się jak spija kolejny łyk kawy i nieświadomie przesuwam końcem języka po wargach, ale nie daje to żadnej ulgi. Ozór wciąż przylepia mi się do podniebienia, wargi pękają, a gardło nieprzyjemnie piecze.
- Właściwie... - waham się - Powiedzmy, że mam różne przebłyski. Ale jak chcesz mi opowiedzieć co takiego się wczoraj wydarzyło to zamieniam się w słuch. - kiwam głową, unoszę nieznacznie ręce, zaciskając palce wokół krat. Wciąż mierzę pannę Figg spojrzeniem, wychwytując kilka subtelnych różnic nie tylko w jej aparycji, ale także zachowaniu. Zwykle była jakaś bardziej... żywa i zawzięta, a dzisiaj co rusz obrzucała mnie mętnymi, pozbawionymi wyrazu spojrzeniami.
- No i sądząc po tym, że jesteś jakby trochę... hm... - zmarszczyłem brwi, przez chwilę dumając nad odpowiednim doborem słów - Przygasła? No to pewnie wydarzyło się bardzo dużo. - kiwam głową. Ciekaw byłem tej opowieści. Wszelkich szczegółów, które znała, a które mi zdążyły już umknąć. Jak bardzo miałem przewalone w porcie? Może zaraz się dowiem, chociaż podejrzewałem, że grandziłem już grubo przed wpadnięciem pod policyjne pałki. Ech.
- Mój kolega? - pytam, unosząc wysoko obie brwi i dopiero po chwili dociera do mnie, że najprawdopodobniej ma na myśli tego cholernego alfonsa i jego dziwkę. Kręcę lekko głową - Obawiam się, że nasza przyjaźń skończyła się wczorajszego wieczora. - wzdycham, niby to ze smutkiem opuszczając łeb. Ale tylko na krótką chwilę, bo już za moment powracam spojrzeniem do policjantki. Przyglądam się jak spija kolejny łyk kawy i nieświadomie przesuwam końcem języka po wargach, ale nie daje to żadnej ulgi. Ozór wciąż przylepia mi się do podniebienia, wargi pękają, a gardło nieprzyjemnie piecze.
- Właściwie... - waham się - Powiedzmy, że mam różne przebłyski. Ale jak chcesz mi opowiedzieć co takiego się wczoraj wydarzyło to zamieniam się w słuch. - kiwam głową, unoszę nieznacznie ręce, zaciskając palce wokół krat. Wciąż mierzę pannę Figg spojrzeniem, wychwytując kilka subtelnych różnic nie tylko w jej aparycji, ale także zachowaniu. Zwykle była jakaś bardziej... żywa i zawzięta, a dzisiaj co rusz obrzucała mnie mętnymi, pozbawionymi wyrazu spojrzeniami.
- No i sądząc po tym, że jesteś jakby trochę... hm... - zmarszczyłem brwi, przez chwilę dumając nad odpowiednim doborem słów - Przygasła? No to pewnie wydarzyło się bardzo dużo. - kiwam głową. Ciekaw byłem tej opowieści. Wszelkich szczegółów, które znała, a które mi zdążyły już umknąć. Jak bardzo miałem przewalone w porcie? Może zaraz się dowiem, chociaż podejrzewałem, że grandziłem już grubo przed wpadnięciem pod policyjne pałki. Ech.
Średnio w sumie ją obchodziło to, że nie mógł pobawić się w swojej pracowni. Jak to dziwnie brzmi, gdy jest to myśl tej maskotki, nieraz wmawiającej sobie, że dobre jest dobre, a złe jest złe. Życie jak zwykle weryfikowało tak jak chciało, z zewnątrz wyglądało to jasno i łatwo. Młoda, jasnooka dziewczyna jako ta dobra strona i chłopak z pechem jako ta zła. Po co patrzeć bliżej?
- Wątpię, że jest dobrym materiałem na kumpla, więc nawet możesz sobie podziękować. - mruknęła cicho. Nie im, tylko sobie, bo to nie policjanci spowodowali bezpośrednio zakończenie tej cudownej przyjaźni, a sam Johnny. Westchnęła cicho. Wiedziała, że była zobowiązana wytłumaczyć co się właściwie stało... Jak mógłby wynieść z tego lekcję, jeśli nie wiedziałby za co to miejsce go przywitało z otwartymi ramionami. Oparła się o ścianę, w którą wmurowane były kraty oddzielające ich od siebie. Najwyżej trochę ubrudzi płaszcz tynkiem. - Około pierwszej w nocy patrol w porcie zaalarmował o posiłki przy rozwiązywaniu bójki. Trzech facetów i jedna kobieta w tym uczestniczyli, w pewnym momencie w ruch poszły różdżki. - Brzmiała zupełnie tak, jakby czytała naprawdę nudny raport. Ton miała jakiś taki znudzony. - W pewnym momencie jeden z policjantów oberwał Densaugeo z różdżki należącej do Ciebie. Kiedy zajęliśmy się ściąganiem zaklęcia, jeden z Twoich kumpli uciekł zaś drugi uderzył Cię tak mocno, że zastanawialiśmy się przez jakiś czas czy w ogóle jeszcze żyjesz. - mruknęła pod nosem. Nie widziała jak dokładnie to wyglądało, ale skoro nie czuł większych dolegliwości bólowych w okolicach twarzy to pewnie jednak w ruch poszły zaklęcia. Może Drętwota? - Później dwójka próbowała rzucać w nas zaklęcia, ale szybko zostali rozbrojeni. Tylko ta dziewczyna rzucała się strasznie, podrapała Gallaghera jak jakaś wściekła kotka.
Uniosła spojrzenie na niego i uśmiechnęła się pod nosem, wypuszczając przy tym szybciej powietrze. To był rozbawiony uśmiech. - Nie udawaj, że się przejmujesz. - Mruknęła tylko. Zauważyła, że jego wzrok wędruje za kubkiem kawy z jakimś przedziwnym głodem w oczach. Zapewne przez pięć godzin tutaj nikt się nie pofatygował, żeby dać mu jakąś wodę czy coś. Wszyscy w końcu spali. Marcella przewróciła oczami i przez kraty podsunęła mu kubek. - Trzymaj. Ale nie próbuj nawet wypić wszystkiego.
- Wątpię, że jest dobrym materiałem na kumpla, więc nawet możesz sobie podziękować. - mruknęła cicho. Nie im, tylko sobie, bo to nie policjanci spowodowali bezpośrednio zakończenie tej cudownej przyjaźni, a sam Johnny. Westchnęła cicho. Wiedziała, że była zobowiązana wytłumaczyć co się właściwie stało... Jak mógłby wynieść z tego lekcję, jeśli nie wiedziałby za co to miejsce go przywitało z otwartymi ramionami. Oparła się o ścianę, w którą wmurowane były kraty oddzielające ich od siebie. Najwyżej trochę ubrudzi płaszcz tynkiem. - Około pierwszej w nocy patrol w porcie zaalarmował o posiłki przy rozwiązywaniu bójki. Trzech facetów i jedna kobieta w tym uczestniczyli, w pewnym momencie w ruch poszły różdżki. - Brzmiała zupełnie tak, jakby czytała naprawdę nudny raport. Ton miała jakiś taki znudzony. - W pewnym momencie jeden z policjantów oberwał Densaugeo z różdżki należącej do Ciebie. Kiedy zajęliśmy się ściąganiem zaklęcia, jeden z Twoich kumpli uciekł zaś drugi uderzył Cię tak mocno, że zastanawialiśmy się przez jakiś czas czy w ogóle jeszcze żyjesz. - mruknęła pod nosem. Nie widziała jak dokładnie to wyglądało, ale skoro nie czuł większych dolegliwości bólowych w okolicach twarzy to pewnie jednak w ruch poszły zaklęcia. Może Drętwota? - Później dwójka próbowała rzucać w nas zaklęcia, ale szybko zostali rozbrojeni. Tylko ta dziewczyna rzucała się strasznie, podrapała Gallaghera jak jakaś wściekła kotka.
Uniosła spojrzenie na niego i uśmiechnęła się pod nosem, wypuszczając przy tym szybciej powietrze. To był rozbawiony uśmiech. - Nie udawaj, że się przejmujesz. - Mruknęła tylko. Zauważyła, że jego wzrok wędruje za kubkiem kawy z jakimś przedziwnym głodem w oczach. Zapewne przez pięć godzin tutaj nikt się nie pofatygował, żeby dać mu jakąś wodę czy coś. Wszyscy w końcu spali. Marcella przewróciła oczami i przez kraty podsunęła mu kubek. - Trzymaj. Ale nie próbuj nawet wypić wszystkiego.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Wspieram się wygodniej na karatach i tak jak zapowiedziałem - zamieniam w słuch. Marszczę ze skupieniem brwi, wychwytując każde jej kolejne słowo, bo wciąż trochę mi ciężko łączyć niektóre fakty; kac i ból wcale nie pomagają w kojarzeniu.
- Hm. - mruczę pod nosem, kiedy kończy. Szkoda, że niewiele z tego pamiętam, to brzmiało jak niezła historia - To wyjaśnia dlaczego tak bardzo nakurwia mnie łeb. - teraz to już sam nie wiedziałem czy bardziej boli od środka, z powodu niedowodnienia, czy jednak z zewnątrz, bo oberwałem wczoraj książkowym przykładem luja ogłuszacza. W sumie miałem trochę szczęścia z tym, że nagle do akcji dołączył patrol, bo gdybym się miał mierzyć tylko z tamtymi zbirami (i tą uroczą kotką) to kto wie, być może obudziłbym się dzisiaj na dnie morza... Albo raczej nie obudził już wcale.
- No cóż, najwidoczniej tak musiało być. - tyle mam do powiedzenia na ten temat. Pobudki, które mną kierowały gdy prowokowałem tamtą bójkę na zawsze pozostaną tajemnicą, mogłem się tylko domyślać o co poszło - Czemu miałbym się nie przejmować, wbrew pozorom też jestem człowiekiem i mam w sobie jeszcze trochę empatii. - a nawet całkiem sporo. Zawsze tak było, że wszelkie odczucia mocno na mnie oddziaływały, pozytywne i negatywne; tą tutaj zdecydowanie coś gryzło. A niby to ja znajdowałem się właśnie po tej złej stronie krat. Jak wyciąga w moim kierunku kubek to patrzę na niego niezbyt ufnie; to się zawsze tak zaczynało - no dalej, weź sobie! A jak już wyciągniesz ręce to nagle nie dla psa, dla pana to. Pies zawsze musiał obejść się smakiem... Z drugiej strony panna Figg nie wyglądała na kogoś, kogo mogły bawić takie świetne żarty, więc odebrałem od niej naczynie z wielką, z naprawdę ogromną wdzięcznością w oczach. Upiłem łyk, drugi i trzeci, pozbywając się połowy zawartości jeszcze zanim dotarł do mnie sens jej słów.
- O Godryku, dzięki, właśnie uratowałaś mi życie, usechłbym tu na twoich oczach. - kiwam głową - Da się coś zrobić żebym wyszedł stąd wcześniej? Tak się składa, że mam akurat kilka ważnych rzeczy do załatwienia na mieście. - zagaduję, chociaż wątpię by istniała taka opcja.
- Hm. - mruczę pod nosem, kiedy kończy. Szkoda, że niewiele z tego pamiętam, to brzmiało jak niezła historia - To wyjaśnia dlaczego tak bardzo nakurwia mnie łeb. - teraz to już sam nie wiedziałem czy bardziej boli od środka, z powodu niedowodnienia, czy jednak z zewnątrz, bo oberwałem wczoraj książkowym przykładem luja ogłuszacza. W sumie miałem trochę szczęścia z tym, że nagle do akcji dołączył patrol, bo gdybym się miał mierzyć tylko z tamtymi zbirami (i tą uroczą kotką) to kto wie, być może obudziłbym się dzisiaj na dnie morza... Albo raczej nie obudził już wcale.
- No cóż, najwidoczniej tak musiało być. - tyle mam do powiedzenia na ten temat. Pobudki, które mną kierowały gdy prowokowałem tamtą bójkę na zawsze pozostaną tajemnicą, mogłem się tylko domyślać o co poszło - Czemu miałbym się nie przejmować, wbrew pozorom też jestem człowiekiem i mam w sobie jeszcze trochę empatii. - a nawet całkiem sporo. Zawsze tak było, że wszelkie odczucia mocno na mnie oddziaływały, pozytywne i negatywne; tą tutaj zdecydowanie coś gryzło. A niby to ja znajdowałem się właśnie po tej złej stronie krat. Jak wyciąga w moim kierunku kubek to patrzę na niego niezbyt ufnie; to się zawsze tak zaczynało - no dalej, weź sobie! A jak już wyciągniesz ręce to nagle nie dla psa, dla pana to. Pies zawsze musiał obejść się smakiem... Z drugiej strony panna Figg nie wyglądała na kogoś, kogo mogły bawić takie świetne żarty, więc odebrałem od niej naczynie z wielką, z naprawdę ogromną wdzięcznością w oczach. Upiłem łyk, drugi i trzeci, pozbywając się połowy zawartości jeszcze zanim dotarł do mnie sens jej słów.
- O Godryku, dzięki, właśnie uratowałaś mi życie, usechłbym tu na twoich oczach. - kiwam głową - Da się coś zrobić żebym wyszedł stąd wcześniej? Tak się składa, że mam akurat kilka ważnych rzeczy do załatwienia na mieście. - zagaduję, chociaż wątpię by istniała taka opcja.
- Może też dlatego, że spałeś pewnie ze cztery godziny. - wyjasniła. Była siódma rano, ledwie powinno wschodzić słońce, którego on tutaj i tak nie uraczy. Okien po prostu nie było! Więzienie pełną gębą.
W sumie nie za bardzo martwiła się jego stanem, co jak co, ale umrzeć mu tutaj nie pozwolą. Czy z pragnienia czy z innych powodów. Wodę pewnie dostanie jak tylko klawisze zaczną szykować się do wydawania śniadań. Zastanawiała się teraz naprawdę głęboko, skoro próbował wyjaśnić jej, że ma w sobie mnóstwo empatii to czemu próbował narażać się jakimś portowym zbirom. I to wcale nie jest głupie i ma naprawdę dużo ze sobą wspólnego dobra. Ona też narażała się zbirom, ale to zupełnie inna sytuacja. Robiła to w imię prawa... Prawa, które teraz w jej głowie było strasznie gówniane ze względu na władzę Malfoya. Oczywiście, że była wściekła, że w sumie Rycerze Walpurgii byli w pewnym sensie nietykalni z perspektywy osoby, która nie miała pojęcia o istnieniu Zakonu Feniksa. A większość ludzi nie wiedziała. Teraz byli typowym podziemiem, które nie miało już wsparcia w wyższej władzy... Longbottom spadł ze stołka, ale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. To sprawiało, że Figg sama zadawała sobie pytanie czy to prawo nie jest tylko głupio spisanymi słowami na jakiejś starej kartce.
Niebieskie oczy zlustrowały chłopaka z ciekawością. - Skoro tak mówisz, panie empatyczny, to po co to wszystko? - zaczyna się. Wprawdzie nie zadawała pytań tak bezpośrednich za często, ale innej okazji nie będzie. - Po co kradzieże, nocne wydzieranie się? Robisz naprawdę niezły raban ludziom, którzy chcą trochę normalności.
No cóż, zauważywszy jak łapczywie postąpił z jej kawą, zrozumiała, że raczej już jej nie odzyska. Na szczęście będzie mogła poprosić o kolejną. Raczej nikt nie zrobi jej z tym problemu. - Nie wiem, musiałbyś spytać klawiszy. Ale skoro masz tylko trzy dni, pewnie kaucja wchodzi w grę. - Przyznała z łatwością. Jej wzrok jednak wyczekiwał odpowiedzi na pytania, które zadała. Nie sądziła, że zmienią jej podejście, jednak ostatnio zastanawiała się czego ci wszyscy ludzie tak naprawdę chcą. Coraz mocniej łaknąc odpowiedzi na swoje pytania.
W sumie nie za bardzo martwiła się jego stanem, co jak co, ale umrzeć mu tutaj nie pozwolą. Czy z pragnienia czy z innych powodów. Wodę pewnie dostanie jak tylko klawisze zaczną szykować się do wydawania śniadań. Zastanawiała się teraz naprawdę głęboko, skoro próbował wyjaśnić jej, że ma w sobie mnóstwo empatii to czemu próbował narażać się jakimś portowym zbirom. I to wcale nie jest głupie i ma naprawdę dużo ze sobą wspólnego dobra. Ona też narażała się zbirom, ale to zupełnie inna sytuacja. Robiła to w imię prawa... Prawa, które teraz w jej głowie było strasznie gówniane ze względu na władzę Malfoya. Oczywiście, że była wściekła, że w sumie Rycerze Walpurgii byli w pewnym sensie nietykalni z perspektywy osoby, która nie miała pojęcia o istnieniu Zakonu Feniksa. A większość ludzi nie wiedziała. Teraz byli typowym podziemiem, które nie miało już wsparcia w wyższej władzy... Longbottom spadł ze stołka, ale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. To sprawiało, że Figg sama zadawała sobie pytanie czy to prawo nie jest tylko głupio spisanymi słowami na jakiejś starej kartce.
Niebieskie oczy zlustrowały chłopaka z ciekawością. - Skoro tak mówisz, panie empatyczny, to po co to wszystko? - zaczyna się. Wprawdzie nie zadawała pytań tak bezpośrednich za często, ale innej okazji nie będzie. - Po co kradzieże, nocne wydzieranie się? Robisz naprawdę niezły raban ludziom, którzy chcą trochę normalności.
No cóż, zauważywszy jak łapczywie postąpił z jej kawą, zrozumiała, że raczej już jej nie odzyska. Na szczęście będzie mogła poprosić o kolejną. Raczej nikt nie zrobi jej z tym problemu. - Nie wiem, musiałbyś spytać klawiszy. Ale skoro masz tylko trzy dni, pewnie kaucja wchodzi w grę. - Przyznała z łatwością. Jej wzrok jednak wyczekiwał odpowiedzi na pytania, które zadała. Nie sądziła, że zmienią jej podejście, jednak ostatnio zastanawiała się czego ci wszyscy ludzie tak naprawdę chcą. Coraz mocniej łaknąc odpowiedzi na swoje pytania.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Wzruszam lekko ramionami. Może coś w tym było. Zdecydowanie potrzebowałem snu i chociaż w gruncie rzeczy byłem przyzwyczajony do takich spartańskich warunków to wiedziałem, że wyśpię się dopiero jak wrócę do domu. Domu Sophii albo do Rudery, jeden pies i tu i tu było mi całkiem dobrze. Przekrzywiam łeb na jedną stronę, później na drugą i znowu na pierwszą, a na moje usta wkrada się blady uśmiech, ledwie widoczny w panującym wokół półmroku.
- Chcesz wiedzieć? To trochę... skomplikowana sprawa, ale okej. Widzisz, to taki wyraz buntu, bo nasze prawa... ludzkie prawa po prostu nie mają znaczenia. Wystarczy rozejrzeć się wokół, ilu z więźniów naprawdę zasłużyło na to żeby tu trafić, a ilu siedzi z powodu, nie wiem, chociażby wątpliwego pochodzenia? Jak mam wierzyć w prawo, jak wierzyć w sprawiedliwość, jeśli nie wierzą w nie nawet ci, którzy je stanowią? To tylko kompletnie przeterminowane brednie idealistów, niedostosowane do współczesnego świata... - wzdycham ciężko - Fakt, jeden Longbottom chciał coś z tym wszystkim zrobić i jak na tym wyszedł? A tak, że jest teraz wrogiem publicznym numer jeden. A Malfoy? Proszę cię. Aż dziw, że tak tu pusto, jestem prawie pewien, że już niebawem w celach aż się zaroi od wszystkich tych, którzy nie godzą się z nową polityką Ministerstwa, ale czy to jest złe?... - milknę, dając jej chwilę na wyciągnięcie własnych wniosków - Nie okradam tych, którzy nie mają nic, okradam tych, którzy mają za dużo. Widzisz, w takich właśnie chorych czasach żyjemy, że jak ukradniesz trochę, to nazwą cię złodziejem i wsadzą za kratki, a jak ukradniesz dużo, to okrzykną królem i wyniosą na piedestał. Coś tu nie gra, co? - Jeeezu, czacha to już mi dymi od tego wszystkiego. Taki wysiłek intelektualny z samego rana, jeszcze po wyjątkowo ciężkiej nocy, ech. Unoszę jedną dłoń, by rozmasować prawą skroń, mam coś jeszcze do powiedzenia - Nie wierzę w prawo własności. I może świat byłby trochę lepszy gdyby i inni w nie nie wierzyli, gdyby ludzie trochę rzadziej mówili moje, a trochę częściej nasze, może wtedy byliby trochę mniej chciwi i zazdrośni. Nie wiem, być może to tylko marzenia ściętej głowy, zwykłe gadanie o czymś, co nie ma prawa się ziścić. - wzruszam lekko ramionami, ponownie przesuwając końcem języka po wysuszonych wargach; uprzednie zwilżenie trochę pomogło, ale od tego gadania znowu zaschło mi w ustach. Ze stratą kawy chyba już się pogodziła, więc upijam jeszcze łyk.
- Naprawdę? Myślisz, że pozwolą mi wysłać sowę? - pytam, nie miałem przy sobie hajsu, ale może udałoby mi się namówić kogoś, żeby mnie stąd wyciągnął? Chyba miałem jeszcze jakiś przyjaciół, coby mi pomogli w takiej ciężkiej sytuacji.
- Chcesz wiedzieć? To trochę... skomplikowana sprawa, ale okej. Widzisz, to taki wyraz buntu, bo nasze prawa... ludzkie prawa po prostu nie mają znaczenia. Wystarczy rozejrzeć się wokół, ilu z więźniów naprawdę zasłużyło na to żeby tu trafić, a ilu siedzi z powodu, nie wiem, chociażby wątpliwego pochodzenia? Jak mam wierzyć w prawo, jak wierzyć w sprawiedliwość, jeśli nie wierzą w nie nawet ci, którzy je stanowią? To tylko kompletnie przeterminowane brednie idealistów, niedostosowane do współczesnego świata... - wzdycham ciężko - Fakt, jeden Longbottom chciał coś z tym wszystkim zrobić i jak na tym wyszedł? A tak, że jest teraz wrogiem publicznym numer jeden. A Malfoy? Proszę cię. Aż dziw, że tak tu pusto, jestem prawie pewien, że już niebawem w celach aż się zaroi od wszystkich tych, którzy nie godzą się z nową polityką Ministerstwa, ale czy to jest złe?... - milknę, dając jej chwilę na wyciągnięcie własnych wniosków - Nie okradam tych, którzy nie mają nic, okradam tych, którzy mają za dużo. Widzisz, w takich właśnie chorych czasach żyjemy, że jak ukradniesz trochę, to nazwą cię złodziejem i wsadzą za kratki, a jak ukradniesz dużo, to okrzykną królem i wyniosą na piedestał. Coś tu nie gra, co? - Jeeezu, czacha to już mi dymi od tego wszystkiego. Taki wysiłek intelektualny z samego rana, jeszcze po wyjątkowo ciężkiej nocy, ech. Unoszę jedną dłoń, by rozmasować prawą skroń, mam coś jeszcze do powiedzenia - Nie wierzę w prawo własności. I może świat byłby trochę lepszy gdyby i inni w nie nie wierzyli, gdyby ludzie trochę rzadziej mówili moje, a trochę częściej nasze, może wtedy byliby trochę mniej chciwi i zazdrośni. Nie wiem, być może to tylko marzenia ściętej głowy, zwykłe gadanie o czymś, co nie ma prawa się ziścić. - wzruszam lekko ramionami, ponownie przesuwając końcem języka po wysuszonych wargach; uprzednie zwilżenie trochę pomogło, ale od tego gadania znowu zaschło mi w ustach. Ze stratą kawy chyba już się pogodziła, więc upijam jeszcze łyk.
- Naprawdę? Myślisz, że pozwolą mi wysłać sowę? - pytam, nie miałem przy sobie hajsu, ale może udałoby mi się namówić kogoś, żeby mnie stąd wyciągnął? Chyba miałem jeszcze jakiś przyjaciół, coby mi pomogli w takiej ciężkiej sytuacji.
Słuchała tego wywodu i musiała to przyznać, że było w nim cholernie dużo racji.
Dwa lata temu jej życie nie miało większego sensu. Głównie polegało na domowym zastoju. Zdarzała się fucha gdzieś na boku, żeby tylko dorobić, mieć na podstawowe wydatki. Jej noga nadal pamiętała wypadek, choć kość dawno się zrosła, ból dawno minął, choć samo spojrzenie w stronę jakiś czas temu uszkodzonej kończyny przywoływało nieprzyjemne wspomnienia. Wspierał ją wtedy ojciec. Rozmawiał z nią, próbował wskazać nową ścieżkę, której sama nie umiała odnaleźć. Gdy przystąpiła do kursu można było powiedzieć o niej jedno - była naiwna. Sądziła, że naprawdę będzie to dla niej walką o sprawiedliwość, że nakieruje jej życie na nowe tory, na dobro, które potrzebowała odnaleźć po szybkim i skutecznym zniszczeniu własnych marzeń.
O jak w błędzie była. Ledwie po rozpoczęciu pracy przez Marc, Tuft zorganizowała patrol antymugolski, najbardziej parszywą jednostkę jaka kiedykolwiek pojawiła się w ich departamencie. Naprawdę długo musiała czekać na coś co pozwoli jej znaleźć jakieś światełko w całej tej głupiej niesprawiedliwości, a policji trzymała się ponieważ dawało jej to przywileje i dostęp do informacji, których nie miałaby, gdyby zrezygnowała.
Sama nie wierzyła w oficjalną sprawiedliwość, choć zdecydowanie przeżywała mniejszą frustrację niż Biuro Aurorów. Śledziła nadal zaginięcia, kradzieże, całkiem poważne, choć ci, którzy byli powodem tej okrutnej wojny byli dla nich nietykalni.
Uniosła na niego spojrzenie przepełnione paskudnym smutkiem z każdym jego słowem coraz mocniejszym. Wydawało się, że chciała coś powiedzieć w tym temacie, ale nie powiedziała nic. Przyłożyła tylko palec do ust po czym wskazała na najbliższą ścianę, a następnie dotknęła swojego ucha. Chciała mu tym przekazać dosyć jasno. To nie jest dobre miejsce na szczere ujawnianie swoich poglądów, ale ona go nie wkopie. Nie miałaby powodu, żeby próbować to robić. Nie mogła jednak w takich miejscach rozmawiać o swoich poglądach. Lepiej dmuchać na zimne, nie chciała stracić pracy, która pozwalała jej na razie na stworzenie sporych zmian.
Musiała przyznać mu dużo racji, przynajmniej w pierwszej połowie tego wszystkiego. Jednak jeśli naprawdę przeszkadzała mu władza, dlaczego zazwyczaj zajmował się denerwowaniem tych, którzy próbowali żyć zupełnie normalnie, a z władzą nie mieli wiele wspólnego? Mieszanie w życiu zupełnie zwyczajnych ludzi już nie było takie fajne. Oni chcieli tylko jakoś przeżyć całe to piekło, zamykając się na nie. Nie mogli ich winić... Nie każdy musiał chcieć być bohaterem.
- Jasne, bez problemu pozwolą. A jeśli nie, ja mogę Ci ją wysłać. - powiedziała tylko, jednocześnie wydając się trochę bardziej łagodna.
Dwa lata temu jej życie nie miało większego sensu. Głównie polegało na domowym zastoju. Zdarzała się fucha gdzieś na boku, żeby tylko dorobić, mieć na podstawowe wydatki. Jej noga nadal pamiętała wypadek, choć kość dawno się zrosła, ból dawno minął, choć samo spojrzenie w stronę jakiś czas temu uszkodzonej kończyny przywoływało nieprzyjemne wspomnienia. Wspierał ją wtedy ojciec. Rozmawiał z nią, próbował wskazać nową ścieżkę, której sama nie umiała odnaleźć. Gdy przystąpiła do kursu można było powiedzieć o niej jedno - była naiwna. Sądziła, że naprawdę będzie to dla niej walką o sprawiedliwość, że nakieruje jej życie na nowe tory, na dobro, które potrzebowała odnaleźć po szybkim i skutecznym zniszczeniu własnych marzeń.
O jak w błędzie była. Ledwie po rozpoczęciu pracy przez Marc, Tuft zorganizowała patrol antymugolski, najbardziej parszywą jednostkę jaka kiedykolwiek pojawiła się w ich departamencie. Naprawdę długo musiała czekać na coś co pozwoli jej znaleźć jakieś światełko w całej tej głupiej niesprawiedliwości, a policji trzymała się ponieważ dawało jej to przywileje i dostęp do informacji, których nie miałaby, gdyby zrezygnowała.
Sama nie wierzyła w oficjalną sprawiedliwość, choć zdecydowanie przeżywała mniejszą frustrację niż Biuro Aurorów. Śledziła nadal zaginięcia, kradzieże, całkiem poważne, choć ci, którzy byli powodem tej okrutnej wojny byli dla nich nietykalni.
Uniosła na niego spojrzenie przepełnione paskudnym smutkiem z każdym jego słowem coraz mocniejszym. Wydawało się, że chciała coś powiedzieć w tym temacie, ale nie powiedziała nic. Przyłożyła tylko palec do ust po czym wskazała na najbliższą ścianę, a następnie dotknęła swojego ucha. Chciała mu tym przekazać dosyć jasno. To nie jest dobre miejsce na szczere ujawnianie swoich poglądów, ale ona go nie wkopie. Nie miałaby powodu, żeby próbować to robić. Nie mogła jednak w takich miejscach rozmawiać o swoich poglądach. Lepiej dmuchać na zimne, nie chciała stracić pracy, która pozwalała jej na razie na stworzenie sporych zmian.
Musiała przyznać mu dużo racji, przynajmniej w pierwszej połowie tego wszystkiego. Jednak jeśli naprawdę przeszkadzała mu władza, dlaczego zazwyczaj zajmował się denerwowaniem tych, którzy próbowali żyć zupełnie normalnie, a z władzą nie mieli wiele wspólnego? Mieszanie w życiu zupełnie zwyczajnych ludzi już nie było takie fajne. Oni chcieli tylko jakoś przeżyć całe to piekło, zamykając się na nie. Nie mogli ich winić... Nie każdy musiał chcieć być bohaterem.
- Jasne, bez problemu pozwolą. A jeśli nie, ja mogę Ci ją wysłać. - powiedziała tylko, jednocześnie wydając się trochę bardziej łagodna.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Po moim monologu wokół zalęgła cisza, która z każdą sekundą robiła się coraz bardziej niepokojąca. Może nie powinienem był tego mówić? Może więzienne ściany miały uszy i już za moment wpadnie tutaj cały pluton egzekucyjny żeby mi pokazać gdzie raki zimują. Za głoszenie herezji! W walce o nowy, lepszy świat! W imię nowych zasad, skurwysynu! Powodziłem wzrokiem naokoło, ale nic się nie wydarzyło, a panna Figg, właściwie, z sekundy na sekundę robiła się nie tylko coraz smutniejsza, ale i jakby... łagodniała? Mrużę lekko ślepia przyglądając się jej gestom i odczytując ten krótki pokaz pantomimy - miałem nadzieję, że poprawnie. Więc kiwam tylko głową, bo fakt, nie było to raczej odpowiednie miejsce na tego typu rozmowy.
- Serio? Mogłabyś? Mam jutro zajebiście ważną rozmowę, jeśli mój list nie dotrze na czas, to jestem w kompletnej dupie, ktoś musi mnie stąd wyciągnąć. - kiwam głową. Jakoś bardziej ufałem stojącej przede mną blondynce niż innym psom zebranym pod dachem komisariatu. Może faktycznie wysłaliby moją sowę, ale pewnie by się z tym nie spieszyli, a ja z sekundy na sekundę miałem coraz mniej czasu. Musiałem poczynić odpowiednie przygotowania, przecież nie mogłem stanąć przed obliczem pani Mericourt wyglądając jak ostatni lump; a praca w Fantasmagorii była ogromną szansą dla kogoś takiego jak ja, więc to normalne, że nie chciałem jej zaprzepaścić taką pierdołą jak choćby niestosowne odzienie.
- Dzięki, pyszne. - przeciskam kubek przez kraty, żeby się go pozbyć, po czym przesuwam dłońmi po materiale płaszcza - To musi gdzieś tu być... - mruczę pod nosem, odwracając się i okręcając. Ten stary łach miał w sobie tyle kieszonek, że czasem sam się gubiłem - całe tuziny skrytek, których nie chciałem, a przede wszystkim nie mogłem jej pokazać - była w porządku, ale wciąż po całkiem przeciwnej stronie barykady. Robię więc trochę zamieszania wokół własnej osoby i w tym właśnie zamieszaniu, sięgam do jednej z tajemniczych kieszonek za pazuchą, wyciągając zeń zwitek papieru i krótki ołówek.
- Proszę, ten list musi dotrzeć jeszcze dzisiaj. - kiwam głową. A później marszczę brwi bo oto nie mam pojęcia do kogo powinienem się zgłosić z moim problemem... Sophię odrzucam od razu, chociaż jest moją pierwszą myślą. Przyjaźniliśmy się, ale na bank nie pomogłaby mi w takiej sytuacji uważając, że powinienem ponieść konsekwencje swoich czynów, albo coś w tym guście. Mógłbym napisać do Rudery, a nuż Ern kręciłby się gdzieś przy oknie? Tylko wcale nie miałem pewności, że sowa zastanie tam kogokolwiek, wszyscyśmy byli ostatnio trochę zabiegani. Gwen? Pomyślałem o Gwen, ale chyba nie chciałem jej naciągać na kaucję, jeszcze rzeczywiście musiałbym jej oddać... Caileen? Caileen by mi pomogła, ale tylko jeśli list faktycznie trafiłby w jej ręce, a nie ręce jej przyjaciółki. Tulie pewnie po prostu by go wyrzuciła nie mówiąc nic panie Findlay i utknąłbym tu na kolejne trzy dni. I wtedy doznaję olśnienia! No tak! Jak mogłem nie pomyśleć o nim od razu! Willric Cattermole był moją ostatnią nadzieją, więc wsparłem kolano między kratami i naskrobałem kilka słów na papierze.
- Grimmauld Place 6/1. - rzucam szeptem, zginając w palcach papier i wyciągając zwitek w kierunku Marcelli. Oby tylko Will był w domu i nie leżał zezgonowany po zbyt dużej ilości swoich cudownych specyfików. Bo wtedy to mam lipę.
- Serio? Mogłabyś? Mam jutro zajebiście ważną rozmowę, jeśli mój list nie dotrze na czas, to jestem w kompletnej dupie, ktoś musi mnie stąd wyciągnąć. - kiwam głową. Jakoś bardziej ufałem stojącej przede mną blondynce niż innym psom zebranym pod dachem komisariatu. Może faktycznie wysłaliby moją sowę, ale pewnie by się z tym nie spieszyli, a ja z sekundy na sekundę miałem coraz mniej czasu. Musiałem poczynić odpowiednie przygotowania, przecież nie mogłem stanąć przed obliczem pani Mericourt wyglądając jak ostatni lump; a praca w Fantasmagorii była ogromną szansą dla kogoś takiego jak ja, więc to normalne, że nie chciałem jej zaprzepaścić taką pierdołą jak choćby niestosowne odzienie.
- Dzięki, pyszne. - przeciskam kubek przez kraty, żeby się go pozbyć, po czym przesuwam dłońmi po materiale płaszcza - To musi gdzieś tu być... - mruczę pod nosem, odwracając się i okręcając. Ten stary łach miał w sobie tyle kieszonek, że czasem sam się gubiłem - całe tuziny skrytek, których nie chciałem, a przede wszystkim nie mogłem jej pokazać - była w porządku, ale wciąż po całkiem przeciwnej stronie barykady. Robię więc trochę zamieszania wokół własnej osoby i w tym właśnie zamieszaniu, sięgam do jednej z tajemniczych kieszonek za pazuchą, wyciągając zeń zwitek papieru i krótki ołówek.
- Proszę, ten list musi dotrzeć jeszcze dzisiaj. - kiwam głową. A później marszczę brwi bo oto nie mam pojęcia do kogo powinienem się zgłosić z moim problemem... Sophię odrzucam od razu, chociaż jest moją pierwszą myślą. Przyjaźniliśmy się, ale na bank nie pomogłaby mi w takiej sytuacji uważając, że powinienem ponieść konsekwencje swoich czynów, albo coś w tym guście. Mógłbym napisać do Rudery, a nuż Ern kręciłby się gdzieś przy oknie? Tylko wcale nie miałem pewności, że sowa zastanie tam kogokolwiek, wszyscyśmy byli ostatnio trochę zabiegani. Gwen? Pomyślałem o Gwen, ale chyba nie chciałem jej naciągać na kaucję, jeszcze rzeczywiście musiałbym jej oddać... Caileen? Caileen by mi pomogła, ale tylko jeśli list faktycznie trafiłby w jej ręce, a nie ręce jej przyjaciółki. Tulie pewnie po prostu by go wyrzuciła nie mówiąc nic panie Findlay i utknąłbym tu na kolejne trzy dni. I wtedy doznaję olśnienia! No tak! Jak mogłem nie pomyśleć o nim od razu! Willric Cattermole był moją ostatnią nadzieją, więc wsparłem kolano między kratami i naskrobałem kilka słów na papierze.
Will,
mam problem i potrzebuję Twojej natychmiastowej pomocy. Tak się dziwnie złożyło, że siedzę właśnie w Tower, a mam jutro wykurwiście ważne spotkanie, na którym muszę, M U S Z Ę się stawić. Podobno wypuszczą mnie jak ktoś wpłaci kaucję - będziesz dobrym kolegą? Obiecuję, że oddam Ci co do knuta! Jeśli na jutrzejszym spotkaniu wszystko pójdzie po mojej myśli, to jeszcze z nawiązką, a jak nie... to może rozłożymy dług na jakieś raty?
Johny
mam problem i potrzebuję Twojej natychmiastowej pomocy. Tak się dziwnie złożyło, że siedzę właśnie w Tower, a mam jutro wykurwiście ważne spotkanie, na którym muszę, M U S Z Ę się stawić. Podobno wypuszczą mnie jak ktoś wpłaci kaucję - będziesz dobrym kolegą? Obiecuję, że oddam Ci co do knuta! Jeśli na jutrzejszym spotkaniu wszystko pójdzie po mojej myśli, to jeszcze z nawiązką, a jak nie... to może rozłożymy dług na jakieś raty?
Johny
- Grimmauld Place 6/1. - rzucam szeptem, zginając w palcach papier i wyciągając zwitek w kierunku Marcelli. Oby tylko Will był w domu i nie leżał zezgonowany po zbyt dużej ilości swoich cudownych specyfików. Bo wtedy to mam lipę.
W sumie nie martwiła się wcale, że jemu coś się stanie. Większość poważnych ludzi uznałaby jego słowa za czcze gadanie jakiegoś chłystka. Dla niej to było coś zupełnie innego, reprezentowała władzę i sprawiedliwość i jeśli wychyliłaby się za mocno spod ochronnego płaszczyka Wizengamotu to mogłoby zdarzyć się, zupełnie przypadkiem, tak, że by jednak nie dał rady jej ochronić. I nawet jeśli dla niektórych gadanie Bojczuka było tylko gadaniem, to ona czuła się przez nie jakby lepiej. Dobrze było wiedzieć, że nawet wśród tak kompletnie chaotycznych ludzi z niesamowicie chaotycznymi myślami był ktoś, kto nadal stawał po stronie tego, co słuszne. Bo właśnie to było dla niej słuszne. W dodatku nie tylko oni, policjanci, aurorzy i wiedźmia straż, zauważali problem w tym wszystkim. Oni doświadczali go bezpośrednio, nie mogąc pozwolić sobie na ujęcie czarnoksiężników współpracujących z Voldemortem. Irytujące jak cholera, ale musieli sobie z tym poradzić. Nie było żadnej innej opcji.
Uśmiechnęła się pod nosem i przyjęła list, nawet nie za bardzo zastanawiając się co było w środku. Bojczuk wydawał się po prostu szczery w swoim zachowaniu. Naprodukował się w słowach w bardzo intensywnie, pokazując, że temat nie jest mu zupełnie obojętny. W dodatku nie wydawał się też człowiekiem, który będzie planował tutaj jakiś straszny rozbój. Może najwyżej niestraszny.
- Tylko nikomu nie mów. - powiedziała ciszej, zbliżając się do krat bardziej. Usłyszała gdzieś niedaleko nich kaszlnięcie jakiegoś więźnia i jakiś cichy komentarz, ale wiedziała, że nawet jeśli któryś z nich sypnie to jej słowo było bardziej wiarygodne dla klawiszy. - Jakim cudem w ogóle nie zabrali Ci tego na wejściu? - spytała, unosząc lekko brew. Czy serio aż tak się rozleniwili, że nie przeszukali mu dokładnie ubrania? Czy może po prostu uznali, że w papierku nie będzie nic niebezpiecznego. A papierem można się bardzo poważnie zranić!
Wzięła od niego kubek, liścik schowała do kieszeni płaszcza i w końcu odsunęła się od krat. Czuła przedziwny smutek, ale jednocześnie jakąś dziwną lekkość. Coś, co powodowało jakiś rodzaj zadowolenie. Może to nawet dobrze? Złe emocje przestały tak mocno na niej ciążyć.
- Będę się zbierać. Jeszcze pomyślą, że coś kombinuję, a to przecież kompletna nieprawda. - Złożyła usta w dzióbek niewinnie, z widocznym lekkim rozbawieniem. List już był lekkim kombinowaniem. Gdy odeszła kawałek od kart, na chwilę jeszcze się zatrzymała. Dłoń ułożyła na karku i przesunęła po nim, niezręcznie. - A no i w sumie... Jak to ująłeś przygasłam, bo wczoraj była rocznica śmierci mojej mamy. Skoro już... Pokazałeś mi, że jednak jesteś człowiekiem.
Przyznawszy się do tego ruszyła ciemnym korytarzem Tower, który teraz był dla niej bardziej znajomy niż nowe, odremontowane Ministerstwo. Cierpki zapach wilgoci i kamienia wypełnił jej nos, powodując lekkie kręcenie się w głowie.
Chyba coś się zmieniło.
| zt x 2
Uśmiechnęła się pod nosem i przyjęła list, nawet nie za bardzo zastanawiając się co było w środku. Bojczuk wydawał się po prostu szczery w swoim zachowaniu. Naprodukował się w słowach w bardzo intensywnie, pokazując, że temat nie jest mu zupełnie obojętny. W dodatku nie wydawał się też człowiekiem, który będzie planował tutaj jakiś straszny rozbój. Może najwyżej niestraszny.
- Tylko nikomu nie mów. - powiedziała ciszej, zbliżając się do krat bardziej. Usłyszała gdzieś niedaleko nich kaszlnięcie jakiegoś więźnia i jakiś cichy komentarz, ale wiedziała, że nawet jeśli któryś z nich sypnie to jej słowo było bardziej wiarygodne dla klawiszy. - Jakim cudem w ogóle nie zabrali Ci tego na wejściu? - spytała, unosząc lekko brew. Czy serio aż tak się rozleniwili, że nie przeszukali mu dokładnie ubrania? Czy może po prostu uznali, że w papierku nie będzie nic niebezpiecznego. A papierem można się bardzo poważnie zranić!
Wzięła od niego kubek, liścik schowała do kieszeni płaszcza i w końcu odsunęła się od krat. Czuła przedziwny smutek, ale jednocześnie jakąś dziwną lekkość. Coś, co powodowało jakiś rodzaj zadowolenie. Może to nawet dobrze? Złe emocje przestały tak mocno na niej ciążyć.
- Będę się zbierać. Jeszcze pomyślą, że coś kombinuję, a to przecież kompletna nieprawda. - Złożyła usta w dzióbek niewinnie, z widocznym lekkim rozbawieniem. List już był lekkim kombinowaniem. Gdy odeszła kawałek od kart, na chwilę jeszcze się zatrzymała. Dłoń ułożyła na karku i przesunęła po nim, niezręcznie. - A no i w sumie... Jak to ująłeś przygasłam, bo wczoraj była rocznica śmierci mojej mamy. Skoro już... Pokazałeś mi, że jednak jesteś człowiekiem.
Przyznawszy się do tego ruszyła ciemnym korytarzem Tower, który teraz był dla niej bardziej znajomy niż nowe, odremontowane Ministerstwo. Cierpki zapach wilgoci i kamienia wypełnił jej nos, powodując lekkie kręcenie się w głowie.
Chyba coś się zmieniło.
| zt x 2
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Cela zbiorowa
Szybka odpowiedź