Jadalnia
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Jadalnia
Sporych rozmiarów jadalnia z krzesłami przygotowanymi na przyjmowanie większej ilości gości. W zależności od tego, kogo się tu przyjmuje, przygotowuje się specjalne komplety zastaw. Podczas spożywania posiłku można podziwiać widok różanego ogrodu, jaki prezentuje się zaraz za oknami w jadalni. Idealnym wyborem, po uraczeniu się wytrawną kolacją, wydaje się skorzystać z możliwości wyjścia przez drzwi tarasowe przed dom i rozejść bogactwo spożytych potraw podczas spaceru po ogrodzie.
Sporych rozmiarów jadalnia z krzesłami przygotowanymi na przyjmowanie większej ilości gości. W zależności od tego, kogo się tu przyjmuje, przygotowuje się specjalne komplety zastaw. Podczas spożywania posiłku można podziwiać widok różanego ogrodu, jaki prezentuje się zaraz za oknami w jadalni. Idealnym wyborem, po uraczeniu się wytrawną kolacją, wydaje się skorzystać z możliwości wyjścia przez drzwi tarasowe przed dom i rozejść bogactwo spożytych potraw podczas spaceru po ogrodzie.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Corvus otrzymał pilne wezwanie do szpitala, przez co musiał zostawić mnie samego pod ścianą i tym samym uszczuplił liczbę Blacków na dzisiejszej wigilii w Dover. Pożegnałem się z nim zdawkowo i jako troskliwy ojciec poszukałem wzrokiem Bellatrix, która co jakiś czas potrafiła coś zbroić. Nie podobało mi się zanadto to, że jest tak przerzucana z rąk do rąk, w tym do rąk Tristana, który niespodziewanie wyjechał z syrenami. Czyżby zamierzał wprowadzić jedną w kryształowym akwarium do jadalni? Może podarować Bellatrix do sypialni? Najlepiej niech sprowadzi jej do pokoju całą gromadę smoków. Zapewne będzie usatysfakcjonowany, kiedy spopielą mój dom.
Wstrzymałem parsknięcie niezadowolenia. Ba!, powstrzymałem wszelkie przejawy niechęci do tego, co tu się wyrabiało, włącznie z ucieczkami – można by rzec – panien domu, panno Rosier, czy też nieprzystojących rozmowach o zabawach w smoki. Czyżby naprawdę zamierzali nosić siebie na barkach…? Tak przy moich dzieciach? Bellatrix gotowa była wszystko podłapać… a potem będą się złośliwie szczerzyć, kiedy wyjdzie z niej nieujarzmiona i niewychowana szlachcianka.
Popadłem w otępienie. Nie wiem, w którym momencie me myśli pomknęły własnymi torami. Przelatywały luźno po moim umyśle i nim się spostrzegłem, zdążyło upłynąć najwyraźniej więcej czasu niż się spodziewałem… Chyba że lord Rosier, na dodatek w tak osłabionym stanie, zwykł rozpoczynać wigilijne kolacje od kieliszka wina.
Zareagowałem mimowolnie na jego zaproszenie. Przysiadłem chwilowo na miejscu Druelli, które znajdowało się bliżej jej ojca. Pozwoliłem sobie wyręczyć głowę domu, oczywiście za jego zgodą, czy też obsługę, która nie garnęła się do swych obowiązków, czego nie skomentowałem z grzeczności, po czym zręcznie nalałem nam alkoholu do kryształowych kieliszków, lśniących w blasku świec. Wyparłem zdenerwowanie ze swego umysłu i zachowałem chłodną rezerwę do tego, co się wokół mnie działo, co zresztą zwykle starałem się utrzymywać.
– Powiedziałbym, że zażywanie trunków wysokoprocentowych w pańskim stanie, lordzie Rosier, nie jest najlepszym pomysłem, jednakże mniemam, iż masz już dosyć podobnych pouczeń. W takim wypadku… – zacząłem, rozglądając się z ciekawością za Druellą, która mogłaby mnie spiorunować wzrokiem, gdyby jej uszy miały okazję usłyszeć me słowa. Martwiła się o stan zdrowia swego ojca, czym często wprowadzała mnie w stan irytacji… z drugiej strony zarażała tymi obawami, szczególnie że błędnie uważałem, iż Corentin był jedyną osobą wśród Rosierów, którą zdołałem sobie zjednać. Z wyjątkiem Druelli, oczywiście. – W takim wypadku zawyrokuję, iż to dla samego zdrowia. Nic nie dodaje mężowi tak wielkiej siły, jak wysokiej jakości alkohol – odparłem, przedłużając swą wypowiedź jak tylko się dało. Nie wiedziałem, jaki temat zainteresowałby najstarszego Rosiera. Przed Tristanem wystarczyło najwyraźniej rzucić hasło smoki albo dzikie harce, ale Corentin…? Czyżbym miał zanudzić go tematami własnych zainteresowań? Historią, którą doskonale znał? Operą, która wielu mężczyzn nudziła? Polowaniami, gdzie… A właśnie! Coś raczyło mi się przypomnieć. Odezwałem się dopiero po toaście Corentina.
– Kiedy, lordzie, odzyskasz siły, jestem zobowiązany zaprosić na wspólne polowanie. Myślę, że w przyszłym roku polowania będą znacznie obfitsze od tegorocznych. Ostatnio pozwoliłem sobie na samotną wędrówkę po lesie... U boku miałem jedynie dwa najwierniejsze psy i trzeszczący śnieg jako towarzysza. Udało mi się upolować naprawdę dorodnego jelenia jak na zimowe standardy… Samotny bełt nie był w stanie go powalić – odparłem dumnie, aczkolwiek nie przesadnie.
| nie umiem podejmować rozmów; masz mnie
Wstrzymałem parsknięcie niezadowolenia. Ba!, powstrzymałem wszelkie przejawy niechęci do tego, co tu się wyrabiało, włącznie z ucieczkami – można by rzec – panien domu, panno Rosier, czy też nieprzystojących rozmowach o zabawach w smoki. Czyżby naprawdę zamierzali nosić siebie na barkach…? Tak przy moich dzieciach? Bellatrix gotowa była wszystko podłapać… a potem będą się złośliwie szczerzyć, kiedy wyjdzie z niej nieujarzmiona i niewychowana szlachcianka.
Popadłem w otępienie. Nie wiem, w którym momencie me myśli pomknęły własnymi torami. Przelatywały luźno po moim umyśle i nim się spostrzegłem, zdążyło upłynąć najwyraźniej więcej czasu niż się spodziewałem… Chyba że lord Rosier, na dodatek w tak osłabionym stanie, zwykł rozpoczynać wigilijne kolacje od kieliszka wina.
Zareagowałem mimowolnie na jego zaproszenie. Przysiadłem chwilowo na miejscu Druelli, które znajdowało się bliżej jej ojca. Pozwoliłem sobie wyręczyć głowę domu, oczywiście za jego zgodą, czy też obsługę, która nie garnęła się do swych obowiązków, czego nie skomentowałem z grzeczności, po czym zręcznie nalałem nam alkoholu do kryształowych kieliszków, lśniących w blasku świec. Wyparłem zdenerwowanie ze swego umysłu i zachowałem chłodną rezerwę do tego, co się wokół mnie działo, co zresztą zwykle starałem się utrzymywać.
– Powiedziałbym, że zażywanie trunków wysokoprocentowych w pańskim stanie, lordzie Rosier, nie jest najlepszym pomysłem, jednakże mniemam, iż masz już dosyć podobnych pouczeń. W takim wypadku… – zacząłem, rozglądając się z ciekawością za Druellą, która mogłaby mnie spiorunować wzrokiem, gdyby jej uszy miały okazję usłyszeć me słowa. Martwiła się o stan zdrowia swego ojca, czym często wprowadzała mnie w stan irytacji… z drugiej strony zarażała tymi obawami, szczególnie że błędnie uważałem, iż Corentin był jedyną osobą wśród Rosierów, którą zdołałem sobie zjednać. Z wyjątkiem Druelli, oczywiście. – W takim wypadku zawyrokuję, iż to dla samego zdrowia. Nic nie dodaje mężowi tak wielkiej siły, jak wysokiej jakości alkohol – odparłem, przedłużając swą wypowiedź jak tylko się dało. Nie wiedziałem, jaki temat zainteresowałby najstarszego Rosiera. Przed Tristanem wystarczyło najwyraźniej rzucić hasło smoki albo dzikie harce, ale Corentin…? Czyżbym miał zanudzić go tematami własnych zainteresowań? Historią, którą doskonale znał? Operą, która wielu mężczyzn nudziła? Polowaniami, gdzie… A właśnie! Coś raczyło mi się przypomnieć. Odezwałem się dopiero po toaście Corentina.
– Kiedy, lordzie, odzyskasz siły, jestem zobowiązany zaprosić na wspólne polowanie. Myślę, że w przyszłym roku polowania będą znacznie obfitsze od tegorocznych. Ostatnio pozwoliłem sobie na samotną wędrówkę po lesie... U boku miałem jedynie dwa najwierniejsze psy i trzeszczący śnieg jako towarzysza. Udało mi się upolować naprawdę dorodnego jelenia jak na zimowe standardy… Samotny bełt nie był w stanie go powalić – odparłem dumnie, aczkolwiek nie przesadnie.
| nie umiem podejmować rozmów; masz mnie
Gość
Gość
Ale się dzisiaj działo! Normalnie jej siostry nie wiedziały aż co tracą śpiąc czy będąc gdziekolwiek indziej. Ich strata! Nie dość że ciocia Rosalka ją do jednorożców zabierze, to jeszcze wujek o Syrenkach coś mówić zaczął. Aż w sumie już trudno było małej Bell z tego podekscytowania na kolanach usiedzieć cioci, bo najchętniej to by wstała by klaskać i skakać z radości. Ale wtedy potem przypomniała sobie jak jej tata często powtarzał że damą jest, a damy nie powinny tak biegać i kicać bez powodu po włościach, zwłaszcza takich, co to do nich nie należą. Czasem o tym zapomniała rzecz jasna – pamięć dobrą miała, ale czasem niektóre obowiązki przysłaniały jakieś nader ekscytujące pomysły i wręcz nie mogła się powstrzymać by ich nie zrealizować.
Teraz jednak sobie przypomniała. Więc grzecznie została u cioci na kolanach – przecież jak raz nie pobiega to nic nie straci, poza tym w tym konkretnym miejscu i tak dużo się działo bo właśnie nachyliła się nad nią ciocia Evandra. I na jej słowa małej Belatirx oczy na powrót zrobiły się wielkie jak galeony i całe aż zabłyszczały z podniecenia.
-Oh naprawdę? – zapytała jeszcze jakby się upewnić przenosząc spojrzenie to z cioci to na wujka i tak na zmianę. Dosłownie na chwilę zawieszała je to na jednym jakby nie wiedząc u kogo szukać odpowiedzi na swoje pytanie. A potem znów do góry pofrunęła. Więc zaśmiała się radośnie bo lubiła ten sposób fruwać z wujkiem Tristanem który to posadził ją na swoim ramieniu. Już miała się zasmucić, że jednak dzisiaj nie zobaczy syrenki ani nie pobawi się w smoki – a bardzo chciała wiedzieć jak się w to bawi! Kiedy sobie uświadomiła jak fajnie tak do góry się siedzi. Wszystkich wtedy zobaczyć można i to bez konieczności zadzierania głowy do góry. Rzadko kiedy miała okazję coś z tego pułapu poobserwować więc korzystała z tego do granic możliwości rozglądając się to w lewo to w prawo finalnie zaś umiejscawiając spojrzenie w wujku.
Trudna sprawa tak zadecydować kogo zabrać. Bell wydęła usta w poważnej niby to minie zaplatając dłonie na piersi i udając że mocno się zastanawia, ciesząc się niezmiernie że wujek jej takie ważne zadanie jak wybór składu poszukiwaczy syren powierzył. Słysząc jego konspiracyjny szept nachyliła się nad nim i przyłożyła dłoń do ust chcąc tak samo konspiracyjnie odpowiedzieć.
-Ciocię Rosalkę musimy zabrać. Na jednorożce mnie potem nie weźmie jak my jej na syrenki nie zabierzemy wujku. – nic to jednak że niewiele jej wyszło z tego konspiracyjnego szeptu. Właściwie tembr jej głosu nie miał w sobie nic z szeptu, ale gesty miała całkiem odpowiednie. Wyprostowała się jednak zadowolona myśląc że tylko do wujka uszu dotarło to je słowo a potem rozpostarła dłonie -Wszystkich chętnych weźmy wujku. -bo przecież czemu ktoś miałby syrenek nie zobaczyć. Każdemu tyle samo się należy. Znaczy jej się należało najbardziej je zobaczyć bo najmłodsza była. A młodsi mają pierwszeństwo. Już nie raz to z ust starszych słyszała. - Damy radę?
Ale zanim wujek jej w ogóle odpowiedzieć zdołał to znów wylądowała w ramionach cioci Rosalki. Zaśmiała się na jej słowa, ale pozwoliła się zanieść na środek parkietu żeby tańczyć. Chociaż nie bardzo wiedziała do czego będą tańczyć bo nic nie leciało. Ale dorośli to jednak potrafili poradzić sobie nawet w takich trudnych sytuacjach bo z ust cioci muzyka poleciała. Ale fajnie!
Teraz jednak sobie przypomniała. Więc grzecznie została u cioci na kolanach – przecież jak raz nie pobiega to nic nie straci, poza tym w tym konkretnym miejscu i tak dużo się działo bo właśnie nachyliła się nad nią ciocia Evandra. I na jej słowa małej Belatirx oczy na powrót zrobiły się wielkie jak galeony i całe aż zabłyszczały z podniecenia.
-Oh naprawdę? – zapytała jeszcze jakby się upewnić przenosząc spojrzenie to z cioci to na wujka i tak na zmianę. Dosłownie na chwilę zawieszała je to na jednym jakby nie wiedząc u kogo szukać odpowiedzi na swoje pytanie. A potem znów do góry pofrunęła. Więc zaśmiała się radośnie bo lubiła ten sposób fruwać z wujkiem Tristanem który to posadził ją na swoim ramieniu. Już miała się zasmucić, że jednak dzisiaj nie zobaczy syrenki ani nie pobawi się w smoki – a bardzo chciała wiedzieć jak się w to bawi! Kiedy sobie uświadomiła jak fajnie tak do góry się siedzi. Wszystkich wtedy zobaczyć można i to bez konieczności zadzierania głowy do góry. Rzadko kiedy miała okazję coś z tego pułapu poobserwować więc korzystała z tego do granic możliwości rozglądając się to w lewo to w prawo finalnie zaś umiejscawiając spojrzenie w wujku.
Trudna sprawa tak zadecydować kogo zabrać. Bell wydęła usta w poważnej niby to minie zaplatając dłonie na piersi i udając że mocno się zastanawia, ciesząc się niezmiernie że wujek jej takie ważne zadanie jak wybór składu poszukiwaczy syren powierzył. Słysząc jego konspiracyjny szept nachyliła się nad nim i przyłożyła dłoń do ust chcąc tak samo konspiracyjnie odpowiedzieć.
-Ciocię Rosalkę musimy zabrać. Na jednorożce mnie potem nie weźmie jak my jej na syrenki nie zabierzemy wujku. – nic to jednak że niewiele jej wyszło z tego konspiracyjnego szeptu. Właściwie tembr jej głosu nie miał w sobie nic z szeptu, ale gesty miała całkiem odpowiednie. Wyprostowała się jednak zadowolona myśląc że tylko do wujka uszu dotarło to je słowo a potem rozpostarła dłonie -Wszystkich chętnych weźmy wujku. -bo przecież czemu ktoś miałby syrenek nie zobaczyć. Każdemu tyle samo się należy. Znaczy jej się należało najbardziej je zobaczyć bo najmłodsza była. A młodsi mają pierwszeństwo. Już nie raz to z ust starszych słyszała. - Damy radę?
Ale zanim wujek jej w ogóle odpowiedzieć zdołał to znów wylądowała w ramionach cioci Rosalki. Zaśmiała się na jej słowa, ale pozwoliła się zanieść na środek parkietu żeby tańczyć. Chociaż nie bardzo wiedziała do czego będą tańczyć bo nic nie leciało. Ale dorośli to jednak potrafili poradzić sobie nawet w takich trudnych sytuacjach bo z ust cioci muzyka poleciała. Ale fajnie!
I show not your face but your heart's desire
Cygnus zasiadający na miejscu Druelli. Gdyby tylko Cedrina wkroczyła teraz do jadalni… Corentin powiódł spojrzeniem po sylwetce lorda, zachowując dla siebie wszelkie opinie na temat łamania przezeń ustalonej przy stole, Rosierowskiej etykiety, chociaż pewien komentarz już przemykał mu przez myśli. Jednakże właśnie ze względu na Druellę i dość nieformalny przebieg całego spotkania, postanowił grać w tę grę tak, jakby zuchwałość Cygnusa wcale nie odzywała się gorącem w trzewiach gospodarza, chociaż Merlin mu świadkiem, miał ochotę na poczynienie stosownych kroków. Zamiast tego, przyjął kieliszek, układając go pomiędzy oplecionymi klejnotami palcami, delikatnie zaciskając je na kryształowej nóżce, koncentrując uważne spojrzenie na Blacku. Z perspektywy czasu, okazywało się, że był to chyba najlepszy możliwy kandydat do ręki jego córki, a ta jego troska o zdrowie najstarszego Rosiera, chociaż zupełnie nieuzasadniona, była w pewien sposób ujmująca. Corentin nie sądził, że ktokolwiek spoza rodu róż jest w stanie przejmować się jego zdrowiem, aczkolwiek w końcu musiał przyznać przed samym sobą, iż nie uważa tych słów za fałszywe pochlebstwo. Chciał wierzyć w to co widział. W Cygnusową miłość, a nie jedynie upartość, jak sądził, gdy starał się o rękę Dru, a chociaż nie przyszło mu to łatwo, musiał wreszcie stwierdzić przed samym sobą, że jakkolwiek nie chciałby w myślach lżyć Blacków, tego konkretnego nie było mu tak łatwo piętnować. Nie oznaczało to, mimo wszystko, że czekała go specjalna taryfa ulgowa… a przynajmniej nie dziś. Nie pozwoliwszy mu na obserwację zebranych, odkrywał, że jego decyzja o przywołaniu lorda Black ma też drugie dno.
- Lordzie, dziękuję za troskę. - odpowiedział szorstko na insynuacje rozmówcy, nieznacznie unosząc kieliszek w ich prywatnym, dwuosobowym toaście, jednocześnie kończąc ten temat. - Napijmy się za spotkanie. Nie ma nic piękniejszego od możliwości spędzenia świąt w gronie rodzinnym, nieprawdaż?
Odpowiedni toast jak na towarzystwo, w którym się znaleźli, lecz czy równie znamienny dla ich obojga? To zależało w jakim stopniu Cygnus czuł się częścią Rosierów przez małżeństwo z Druellą. Obserwowanie jego reakcji było naturalną koleją rzeczy.
Oczywiście, że nie zamierzał pić. Wino znalazło się na stole w tym, a nie innym momencie z zupełnie innego powodu, aniżeli Corentinowe pragnienie alkoholu. Z całą swoją mocą, miało rozwiązać Cygnusowi język. Mimo wszystko, nie pozwalając sobie na nietakt, uniósłszy przedtem kryształ, przytknąwszy go teraz do warg, ledwie mocząc je w winie i pociągając nieznaczny, symboliczny łyk. Eliksiry, jakie przyjmował, nie pozwalały na nic więcej, nawet, gdyby wolą Rosiera było opróżnić w całości chociażby i ten jeden kielich. Szanował się na tyle, aby nie odbierać sobie resztek sił, a przynajmniej nie w tym momencie, nie przy tych wszystkich bliskich jego sercu, lub drażniących jego cierpliwość indywiduach.
- Nie wiedziałem, że gustuje lord w samotnych wyprawach. Starczyłoby jedno słowo, a jestem pewien, iż mój syn czyniłby odpowiednie honory u boku lorda. - lekkie uniesienie brwi i stateczny ton głosu wskazywały, iż mogła to być reprymenda. Za co? Za niezaproszenie nań Tristana, dziedzica Corentina, a i brata żony Cygnusa? Przy braku męskiego potomka, w żadnym razie nie byłoby to w złym tonie, a wręcz przeciwnie. Czy może za dzielenie się opowieściami z polowań w towarzystwie niedomagającego zdrowotnie ich miłośnika? Za obnoszenie się z dumą? A może za to, że Cygnus nadal nie podarował jego córce syna? Gdy kobieta rodziła same córki, zawsze był to drażliwy temat, ale dla lorda Rosiera, przyczyna takiego stanu rzeczy w żadnym razie nie leżała w jego słodkiej Druelli. Tyle, że Corentin nie wskazał ostatecznie w czym rzecz, zaraz łagodząc swoje słowa kontynuacją wypowiedzi. - Jestem pewien, że to oczekiwanie nam się opłaci, lordzie. Niezapomniane opowieści ze wspólnych wypraw pokrzepią na starość nie tylko nas samych, ale i naszych najbliższych. Tylko czym lord kieruje się wydając takie opinie o przyszłorocznych lasach? Samotna sztuka nie jest odpowiednim wyznacznikiem bogactwa fauny. - zachęcił go do dalszych opowieści. Musiał przyznać Blackowi jedno - wiedział jaki temat wybrać, aby zainteresować go chociażby i na moment.
- Lordzie, dziękuję za troskę. - odpowiedział szorstko na insynuacje rozmówcy, nieznacznie unosząc kieliszek w ich prywatnym, dwuosobowym toaście, jednocześnie kończąc ten temat. - Napijmy się za spotkanie. Nie ma nic piękniejszego od możliwości spędzenia świąt w gronie rodzinnym, nieprawdaż?
Odpowiedni toast jak na towarzystwo, w którym się znaleźli, lecz czy równie znamienny dla ich obojga? To zależało w jakim stopniu Cygnus czuł się częścią Rosierów przez małżeństwo z Druellą. Obserwowanie jego reakcji było naturalną koleją rzeczy.
Oczywiście, że nie zamierzał pić. Wino znalazło się na stole w tym, a nie innym momencie z zupełnie innego powodu, aniżeli Corentinowe pragnienie alkoholu. Z całą swoją mocą, miało rozwiązać Cygnusowi język. Mimo wszystko, nie pozwalając sobie na nietakt, uniósłszy przedtem kryształ, przytknąwszy go teraz do warg, ledwie mocząc je w winie i pociągając nieznaczny, symboliczny łyk. Eliksiry, jakie przyjmował, nie pozwalały na nic więcej, nawet, gdyby wolą Rosiera było opróżnić w całości chociażby i ten jeden kielich. Szanował się na tyle, aby nie odbierać sobie resztek sił, a przynajmniej nie w tym momencie, nie przy tych wszystkich bliskich jego sercu, lub drażniących jego cierpliwość indywiduach.
- Nie wiedziałem, że gustuje lord w samotnych wyprawach. Starczyłoby jedno słowo, a jestem pewien, iż mój syn czyniłby odpowiednie honory u boku lorda. - lekkie uniesienie brwi i stateczny ton głosu wskazywały, iż mogła to być reprymenda. Za co? Za niezaproszenie nań Tristana, dziedzica Corentina, a i brata żony Cygnusa? Przy braku męskiego potomka, w żadnym razie nie byłoby to w złym tonie, a wręcz przeciwnie. Czy może za dzielenie się opowieściami z polowań w towarzystwie niedomagającego zdrowotnie ich miłośnika? Za obnoszenie się z dumą? A może za to, że Cygnus nadal nie podarował jego córce syna? Gdy kobieta rodziła same córki, zawsze był to drażliwy temat, ale dla lorda Rosiera, przyczyna takiego stanu rzeczy w żadnym razie nie leżała w jego słodkiej Druelli. Tyle, że Corentin nie wskazał ostatecznie w czym rzecz, zaraz łagodząc swoje słowa kontynuacją wypowiedzi. - Jestem pewien, że to oczekiwanie nam się opłaci, lordzie. Niezapomniane opowieści ze wspólnych wypraw pokrzepią na starość nie tylko nas samych, ale i naszych najbliższych. Tylko czym lord kieruje się wydając takie opinie o przyszłorocznych lasach? Samotna sztuka nie jest odpowiednim wyznacznikiem bogactwa fauny. - zachęcił go do dalszych opowieści. Musiał przyznać Blackowi jedno - wiedział jaki temat wybrać, aby zainteresować go chociażby i na moment.
Gość
Gość
Skinął głową Belli, w zrozumieniu, bo przechodziła wszak przez niełatwe dylematy i niełatwe wybory.
- Zapytaj naszej małej królewny - odparł Rosalie z niewzruszoną miną, bo przecież to Bella o wszystkim decydowała, nie on. Tylko droczył się z kuzynką, mimowolnie wsłuchując się w jej rozmowę z Evandrą - w wymieniane grzeczności i zaproszenia; czy kiedyś mogła stać się częścią tej rodziny? Już nią była, ledwie kilka miesięcy dzieliło ich od dnia złożenia sobie przysięgi wiecznej wierności, ledwie kilka miesięcy dzieliło ją od zostania lady Rosier. Wiódł spojrzeniem za wzrokiem złotowłosej kuzynki, kiedy ta stanęła przed nim i poprosiła do tańca - jego usta wygięły się w uśmiechu, kiedy sądził jeszcze, że mówi do niego - i w uśmiechu mocniejszym, maskującym zapewne zakłopotanie, kiedy dokończyła wypowiedź. Tę rundę - wygrała. Bez oporów oddał jej siostrzenicę, delikatnie ściągając ją z siebie. Spojrzenie Cygnusa wcale mu nie umknęło, ale najwyraźniej nic sobie z niego nie robił.
- A czy wujek kiedykolwiek nie dał rady? - zapytał, retorycznie, dziewczynki, mała wiedziała, że Tristan uchyliłby jej nieba, gdyby tylko sobie tego zażyczyła; w kontekście wszystkiego, co byłby w stanie dla niej zrobić, wycieczka na rodzinną wyspę przyszłej małżonki nie wydała się wielkim wyzwaniem. Patrzył na nią - wzrokiem przepełnionym śmiałością, z nieco aroganckim uśmiechem, wujek zawsze da radę, Bella. Czegokolwiek i kiedykolwiek będzie ci trzeba. Zostawiwszy dziewczynkę w rękach ciotki odwrócił się ku Evandrze, miękki głos od razu przyciągnął jego spojrzenie.
- Najdroższa - Opuściwszy dziewczęta, zbliżył się na powrót ku niej, subtelnie otaczając jej krzesło ramieniem. - Powinnaś zażyć świeżego powietrza przed snem, pozwól, pokażę ci ogrody. - Chyba wciąż pamiętasz, jak wyglądają? W istocie, w pomieszczeniu znajdowało się dużo osób, powietrze mogło stać się zbyt gęste. Wierzył, że spokojny spacer otrzeźwi ją ze złego samopoczucia, doda sił i rumieńca przed chłodną nocą w obcym wciąż miejscu. Ujął jej dłoń, pragnąc pomóc jej powstać. Później odprowadzi ją prosto do jej komnat - ale zachłannie nie chciał tracić ją z oczu przedwcześnie. Darcy pewnie jeszcze nie spała, po drodze poprosi ją, by odprawiła Evandrę - nie wypadało mu wchodzić do jej gościnnej sypialni.
- Ojcze - pożegnał się wpierw z rodzicielem, dostrzegłszy wcześniej jego ukradkowy wzrok - pewien był, że usłyszał słowa jego narzeczonej. - Liliano, Rose, Evelyn, wybaczcie nam. Druello - Skinął głową siostrze. Nieco od niechcenia ulokował na końcu wzrok na jej mężu, bez słowa żegnając go krótkim gestem. Bellę pominął umyślnie, dziecięca pamięć była krótka - pewnie nawet nie zauważy ich zniknięcia, a nawet jeśli, to prędko zajmie się czymś innym - bodźców w trakcie przyjęcia miała aż nadto. - Zobaczymy się na śniadaniu - dodał, biorąc Evandrę pod ramię - i wyprowadzając ją z jadalni.
/zt x2
- Zapytaj naszej małej królewny - odparł Rosalie z niewzruszoną miną, bo przecież to Bella o wszystkim decydowała, nie on. Tylko droczył się z kuzynką, mimowolnie wsłuchując się w jej rozmowę z Evandrą - w wymieniane grzeczności i zaproszenia; czy kiedyś mogła stać się częścią tej rodziny? Już nią była, ledwie kilka miesięcy dzieliło ich od dnia złożenia sobie przysięgi wiecznej wierności, ledwie kilka miesięcy dzieliło ją od zostania lady Rosier. Wiódł spojrzeniem za wzrokiem złotowłosej kuzynki, kiedy ta stanęła przed nim i poprosiła do tańca - jego usta wygięły się w uśmiechu, kiedy sądził jeszcze, że mówi do niego - i w uśmiechu mocniejszym, maskującym zapewne zakłopotanie, kiedy dokończyła wypowiedź. Tę rundę - wygrała. Bez oporów oddał jej siostrzenicę, delikatnie ściągając ją z siebie. Spojrzenie Cygnusa wcale mu nie umknęło, ale najwyraźniej nic sobie z niego nie robił.
- A czy wujek kiedykolwiek nie dał rady? - zapytał, retorycznie, dziewczynki, mała wiedziała, że Tristan uchyliłby jej nieba, gdyby tylko sobie tego zażyczyła; w kontekście wszystkiego, co byłby w stanie dla niej zrobić, wycieczka na rodzinną wyspę przyszłej małżonki nie wydała się wielkim wyzwaniem. Patrzył na nią - wzrokiem przepełnionym śmiałością, z nieco aroganckim uśmiechem, wujek zawsze da radę, Bella. Czegokolwiek i kiedykolwiek będzie ci trzeba. Zostawiwszy dziewczynkę w rękach ciotki odwrócił się ku Evandrze, miękki głos od razu przyciągnął jego spojrzenie.
- Najdroższa - Opuściwszy dziewczęta, zbliżył się na powrót ku niej, subtelnie otaczając jej krzesło ramieniem. - Powinnaś zażyć świeżego powietrza przed snem, pozwól, pokażę ci ogrody. - Chyba wciąż pamiętasz, jak wyglądają? W istocie, w pomieszczeniu znajdowało się dużo osób, powietrze mogło stać się zbyt gęste. Wierzył, że spokojny spacer otrzeźwi ją ze złego samopoczucia, doda sił i rumieńca przed chłodną nocą w obcym wciąż miejscu. Ujął jej dłoń, pragnąc pomóc jej powstać. Później odprowadzi ją prosto do jej komnat - ale zachłannie nie chciał tracić ją z oczu przedwcześnie. Darcy pewnie jeszcze nie spała, po drodze poprosi ją, by odprawiła Evandrę - nie wypadało mu wchodzić do jej gościnnej sypialni.
- Ojcze - pożegnał się wpierw z rodzicielem, dostrzegłszy wcześniej jego ukradkowy wzrok - pewien był, że usłyszał słowa jego narzeczonej. - Liliano, Rose, Evelyn, wybaczcie nam. Druello - Skinął głową siostrze. Nieco od niechcenia ulokował na końcu wzrok na jej mężu, bez słowa żegnając go krótkim gestem. Bellę pominął umyślnie, dziecięca pamięć była krótka - pewnie nawet nie zauważy ich zniknięcia, a nawet jeśli, to prędko zajmie się czymś innym - bodźców w trakcie przyjęcia miała aż nadto. - Zobaczymy się na śniadaniu - dodał, biorąc Evandrę pod ramię - i wyprowadzając ją z jadalni.
/zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Dzisiejszy wieczór zdecydowanie można było zaliczyć do udanych. Spędzenie przyjemnego czasu z całą rodziną należało do najprzyjemniejszych chwil, jakie mogłam sobie wyobrazić. Szkoda, że w tym tańcu z małą Bellą nie towarzyszyła mi Darcy, jednak dzisiaj nie chciałam jej przeszkadzać, skoro i ona nie szukała mojego towarzystwa. A może powinnam?
W każdym razie przemierzając parkiet, niezwykle dobrze bawiłam się razem z małą lady. I z niezwykłym smutkiem przyjęłam fakt, gdy zabrakło mi sił, aby móc kontynuować z nią kolejny taniec. Uśmiechnęłam się jednak do panienki, zasłaniając się nim fakt, że trochę zabrakło mi tchu. W końcu nie mogłam się przemęczać.
- Dziękuje za taniec, lady - odpowiedziałam, odstawiając ją na ziemię.
Mimo że była naszą księżniczką, to jednak miała swoje nóżki i dosyć jak na dzisiejszy wieczór noszenia na rączkach. Była już dużą panną, a co za tym idzie, również robiącą się coraz cięższą. A ja nie miałam tyle sił, aby móc ją przez tyle czasu nosić.
Gdy Bella się ode mnie oddaliła, sama podeszłam do ojca, kładąc mu dłonie na barkach, zacisnęłam je delikatnie. Utkwiłam w nim swoje spojrzenie, a w moich oczach tańczyły radosne iskierki. Potem zaraz spojrzałam na Lilianę, aby ciepło się do niej uśmiechnąć i nawet na lady Slughorn, która towarzyszyła nam dzisiejszego wieczoru.
- Pójdę się przejść do ogrodu, ojcze - poinformowałam go.
Rosierowe ogrody były na tyle rozległe, że nie obawiałam się, że przeszkodzę w romantycznej schadzce zakochanych. Chciałam obejść zupełnie inne miejsca, moje i Darcy miejsca, które tak bardzo kojarzyły mi się z dzieciństwem.
- Może uda mi się znaleźć Darcy, niedługo wrócę - poinformowałam wszystkich.
Poszłam do korytarza, gdzie nakazałam służbie, aby pomogła mi z założeniem płaszcza, a następnie opuściłam posiadłość, aby skierować się w stronę ogrodów. Tam spędziłam trochę czasu, nie znalazłam niestety Darcy, więc dopóki ojciec nie zawołał mnie do siebie, kiedy mieliśmy już wracać do Fenland, przesiedziałam na ławce, wpatrując się w piękne grudniowe niebo.
zt
W każdym razie przemierzając parkiet, niezwykle dobrze bawiłam się razem z małą lady. I z niezwykłym smutkiem przyjęłam fakt, gdy zabrakło mi sił, aby móc kontynuować z nią kolejny taniec. Uśmiechnęłam się jednak do panienki, zasłaniając się nim fakt, że trochę zabrakło mi tchu. W końcu nie mogłam się przemęczać.
- Dziękuje za taniec, lady - odpowiedziałam, odstawiając ją na ziemię.
Mimo że była naszą księżniczką, to jednak miała swoje nóżki i dosyć jak na dzisiejszy wieczór noszenia na rączkach. Była już dużą panną, a co za tym idzie, również robiącą się coraz cięższą. A ja nie miałam tyle sił, aby móc ją przez tyle czasu nosić.
Gdy Bella się ode mnie oddaliła, sama podeszłam do ojca, kładąc mu dłonie na barkach, zacisnęłam je delikatnie. Utkwiłam w nim swoje spojrzenie, a w moich oczach tańczyły radosne iskierki. Potem zaraz spojrzałam na Lilianę, aby ciepło się do niej uśmiechnąć i nawet na lady Slughorn, która towarzyszyła nam dzisiejszego wieczoru.
- Pójdę się przejść do ogrodu, ojcze - poinformowałam go.
Rosierowe ogrody były na tyle rozległe, że nie obawiałam się, że przeszkodzę w romantycznej schadzce zakochanych. Chciałam obejść zupełnie inne miejsca, moje i Darcy miejsca, które tak bardzo kojarzyły mi się z dzieciństwem.
- Może uda mi się znaleźć Darcy, niedługo wrócę - poinformowałam wszystkich.
Poszłam do korytarza, gdzie nakazałam służbie, aby pomogła mi z założeniem płaszcza, a następnie opuściłam posiadłość, aby skierować się w stronę ogrodów. Tam spędziłam trochę czasu, nie znalazłam niestety Darcy, więc dopóki ojciec nie zawołał mnie do siebie, kiedy mieliśmy już wracać do Fenland, przesiedziałam na ławce, wpatrując się w piękne grudniowe niebo.
zt
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Jadalnia
Szybka odpowiedź