Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Pokój gościnny
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój gościnny
Na poddaszu chaty znajduje się strych przedzielony w poprzek ścianką działową; jedno z utworzonych w ten sposób pomieszczeń jest niedużą sypialnią. Po odbudowie starej chaty pokój ten, choć nadal skromny, stał się zdecydowanie bardziej gościnny: zniknęły pożółkłe firanki i brudny dywanik, a zapach kurzu zastąpiła woń wypranej pościeli. Dwa dość szerokie, acz nadal niezbyt wygodne łóżka przykryte zostały narzutami ze zszytych ze sobą, kolorowych skrawków materiałów. W kącie pokoju stanęła drewniana skrzynia, na której leży gruby i ciepły koc w kratę - ze względu na ograniczoną przestrzeń służy jednocześnie za dodatkowe miejsce do siedzenia. W jej środku znajdują się kołdry i parę poduszek. Na dębowej podłodze leży nowy niebieski dywanik, a proste zasłony w ciepłym, czekoladowym odcieniu okalają okno. Na półce ponad wezgłowiami łóżek stoją nowsze i starsze książki o różnej tematyce - znajdują się wśród nich zarówno podręczniki używane na pierwszych latach nauki w Hogwarcie, książki kucharskie jak i kilka powieści. Na ścianach znalazły się również niebieskie ramki na zdjęcia Zakonników. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Przechodzenie tego etapu, gdy zaczynało się nabierać własnego myślenia to naprawdę cholernie trudna sprawa i niedziwne, że irytowało ją wszystko, gdy właśnie w nim była. Wybrała sobie naprawdę idealny moment, by zacząć pytać, wprowadzając przy tym niesamowity chaos. Gdyby choć sama się w nim odnajdowała, próbując znaleźć ten złoty środek pomiędzy spokojem i rozwagą, a zwykłym sprzeciwem. Bo sprzeciw ciągle w jej głowie mieszał się z emocjami i złością. Asertywność to coś, czego dopiero się uczyła, ale przyznać trzeba, że szła w ogromne skrajności, ponieważ jej planem opanowania emocji była nauka oklumencji. I przyznać trzeba, sama nauka już dawała zmianę. Mogłaby nawet polecić kilka pierwszych lekcji każdemu, kto miał ostatnio problemy z uspokojeniem się. Trudno w sumie powiedzieć teraz kto nie miał.
Jej kącik ust uniósł się widocznie. No tak, mogła się domyślić, ona się bardzo trzymała melancholii i sentymentów. - Oba powody są dobre, tak sądzę. - Wzruszyła lekko ramionami, próbując już nie zahaczać o temat swojego kompletnego braku pragmatyzmu. Poczuła się głupio. Odrobinę. - Racja. Życie zamknięte w jednej torbie brzmi... słabo. - Próbowała zachowywać minę chłodnej obojętności, choć chwilowe grymasy bólu przechodzące przez jej twarz zdradzały, że obmywanie rany mogło być nieprzyjemne. Ta rana bolała jakoś bardziej niż inne, które dotąd miała. Może dlatego, że to było jej pierwsze poparzenie? Chociaż na czarną magie również mogła zrzucić winę. - Żeby coś zaplanować i uprać rzeczy? Mam. - Uśmiechnęła się lekko. - Dosłownie w kwietniu kupiłam domek w Caithness. Stary i okropnie zaniedbany, ale jest daleko od Londynu. I blisko morza. - Miałam jakąś słabość do chatek nad brzegiem. Zwłaszcza takim brzegiem, była to szeroka skarpa złożona z ciemnych i szarych skał. Nie były one tak piękne jak te białe w Devon, ale nadal miały swój urok. - Więc jeśli zgubisz się w Szkocji, masz jedno miejsce, w którym możesz wyprać ubrania, wyspać się. Mam wolne pokoje.
Spodziewała się, że skoro Anthony wcześniej tego nie sygnalizował, bo nie potrzebuje raczej mieszkania na stałe. Z resztą, zapraszanie kolejnych osób powinna najpierw uzgodnić z Lucindą, która teraz była przecież jej współlokatorką. - Robimy dużo łatwych rzeczy. Ale nie zwracamy na nie uwagi, kiedy przytłoczone są tymi trudnymi. - Mruknęła. Nie powinna czuć się skrępowana tym, że obserwowała, co ma zaraz stać się z jej własnym ciałem, prawda? A jednak jej spojrzenie uciekało niekiedy, w odruchu, by udawać, że nie wgapia się w skupioną i chłoną twarz byłego aurora. Nie znała zapachu tej maści, choć były w niej znajome składniki. Coś, czego używała jej siostra i na pewno miała w kuchni. Materiał leżący na stole cuchnął spaloną skórą, maść zaś koiła, a Marcella przyglądała się dalej. W jego twarzy było coś hipnotyzującego, gdy zaczynał odchodzić myślami, snuć się ścieżkami, o których sama by nie pomyślała. - Brzmi jakby mogło równie potężnie krzywdzić, co sama Pożoga. Pytanie, czy nie obróci się przeciwko czarodziejowi, sama trochę podszkoliłam się w urokach, a i tak czasami odmawiają mi posłuszeństwa. Można też iść w zupełnie drugą stronę. Zgasić ogień nie przeciwstawnym żywiołem, a zduszeniem go brakiem powietrza. Jakaś potężna bariera z kategorii obronnej? - Nieco podszkolenie to mało powiedziane, sytuacja wymusiła na niej coraz lepszą znajomość uroków. Mogła stawiać coraz potężniejsze pułapki. Głównie właśnie dla nich sięgnęła po uroki. Chciała choć namiastki bezpieczeństwa, którego tak jej brakowało.
Choć niedawno miała tę przyjemność uczestniczyć w badaniach po mugolsku (bardzo dużo dotykania, więcej niż się spodziewała) i teoretycznie ta sytuacja powinna być bardzo podobna, dłoń Skamandera była zupełnie inna. Najpierw śliski, chłodny dotyk na bardzo uwrażliwionej skórze, który powoli przechodził w delikatne ciepło. Bynajmniej nie z powodu swoich odkrytych ramion poczuła, że zapewne policzki jej pąsowieją, gdyż biała bielizna nie odsłaniała specjalnie więcej niż standardowy letni podkoszulek na cienkich ramiączkach. - Byłam na to przygotowana. Bardzo ci dziękuję. - Powiedziała, niemal w tej samej chwili łapiąc jego spojrzenie. Choć zdecydowanie nie poczuła się nim zniesmaczona, to po karku przeszedł lekki dreszcz. - Okej, będę pamiętać. - Złapała za pudełko. Odsunęła powoli krzesło, podnosząc się do pionu. Rana nie utrudniała jej poruszania jakoś bardzo, choć czuła w tym miejscu nieprzyjemne ciągnięcie. - A właśnie... Nie chcę nadużywać Twojej pomocy, ale... Jeśli mam wrócić dzisiaj do domu... Wiesz, w tym nie wrócę. - Wskazała kiwnięciem głowy na swoją starą koszulę.
Jej kącik ust uniósł się widocznie. No tak, mogła się domyślić, ona się bardzo trzymała melancholii i sentymentów. - Oba powody są dobre, tak sądzę. - Wzruszyła lekko ramionami, próbując już nie zahaczać o temat swojego kompletnego braku pragmatyzmu. Poczuła się głupio. Odrobinę. - Racja. Życie zamknięte w jednej torbie brzmi... słabo. - Próbowała zachowywać minę chłodnej obojętności, choć chwilowe grymasy bólu przechodzące przez jej twarz zdradzały, że obmywanie rany mogło być nieprzyjemne. Ta rana bolała jakoś bardziej niż inne, które dotąd miała. Może dlatego, że to było jej pierwsze poparzenie? Chociaż na czarną magie również mogła zrzucić winę. - Żeby coś zaplanować i uprać rzeczy? Mam. - Uśmiechnęła się lekko. - Dosłownie w kwietniu kupiłam domek w Caithness. Stary i okropnie zaniedbany, ale jest daleko od Londynu. I blisko morza. - Miałam jakąś słabość do chatek nad brzegiem. Zwłaszcza takim brzegiem, była to szeroka skarpa złożona z ciemnych i szarych skał. Nie były one tak piękne jak te białe w Devon, ale nadal miały swój urok. - Więc jeśli zgubisz się w Szkocji, masz jedno miejsce, w którym możesz wyprać ubrania, wyspać się. Mam wolne pokoje.
Spodziewała się, że skoro Anthony wcześniej tego nie sygnalizował, bo nie potrzebuje raczej mieszkania na stałe. Z resztą, zapraszanie kolejnych osób powinna najpierw uzgodnić z Lucindą, która teraz była przecież jej współlokatorką. - Robimy dużo łatwych rzeczy. Ale nie zwracamy na nie uwagi, kiedy przytłoczone są tymi trudnymi. - Mruknęła. Nie powinna czuć się skrępowana tym, że obserwowała, co ma zaraz stać się z jej własnym ciałem, prawda? A jednak jej spojrzenie uciekało niekiedy, w odruchu, by udawać, że nie wgapia się w skupioną i chłoną twarz byłego aurora. Nie znała zapachu tej maści, choć były w niej znajome składniki. Coś, czego używała jej siostra i na pewno miała w kuchni. Materiał leżący na stole cuchnął spaloną skórą, maść zaś koiła, a Marcella przyglądała się dalej. W jego twarzy było coś hipnotyzującego, gdy zaczynał odchodzić myślami, snuć się ścieżkami, o których sama by nie pomyślała. - Brzmi jakby mogło równie potężnie krzywdzić, co sama Pożoga. Pytanie, czy nie obróci się przeciwko czarodziejowi, sama trochę podszkoliłam się w urokach, a i tak czasami odmawiają mi posłuszeństwa. Można też iść w zupełnie drugą stronę. Zgasić ogień nie przeciwstawnym żywiołem, a zduszeniem go brakiem powietrza. Jakaś potężna bariera z kategorii obronnej? - Nieco podszkolenie to mało powiedziane, sytuacja wymusiła na niej coraz lepszą znajomość uroków. Mogła stawiać coraz potężniejsze pułapki. Głównie właśnie dla nich sięgnęła po uroki. Chciała choć namiastki bezpieczeństwa, którego tak jej brakowało.
Choć niedawno miała tę przyjemność uczestniczyć w badaniach po mugolsku (bardzo dużo dotykania, więcej niż się spodziewała) i teoretycznie ta sytuacja powinna być bardzo podobna, dłoń Skamandera była zupełnie inna. Najpierw śliski, chłodny dotyk na bardzo uwrażliwionej skórze, który powoli przechodził w delikatne ciepło. Bynajmniej nie z powodu swoich odkrytych ramion poczuła, że zapewne policzki jej pąsowieją, gdyż biała bielizna nie odsłaniała specjalnie więcej niż standardowy letni podkoszulek na cienkich ramiączkach. - Byłam na to przygotowana. Bardzo ci dziękuję. - Powiedziała, niemal w tej samej chwili łapiąc jego spojrzenie. Choć zdecydowanie nie poczuła się nim zniesmaczona, to po karku przeszedł lekki dreszcz. - Okej, będę pamiętać. - Złapała za pudełko. Odsunęła powoli krzesło, podnosząc się do pionu. Rana nie utrudniała jej poruszania jakoś bardzo, choć czuła w tym miejscu nieprzyjemne ciągnięcie. - A właśnie... Nie chcę nadużywać Twojej pomocy, ale... Jeśli mam wrócić dzisiaj do domu... Wiesz, w tym nie wrócę. - Wskazała kiwnięciem głowy na swoją starą koszulę.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Miał proste i przeważnie niezbyt wygórowane oczekiwania. Miarą postrzegania rzeczywistości była użyteczność, przydatność i rzadko pozwalał sobie wychodzić gdzieś poza jej granice. Pomysł, że inni mogli postrzegać świat inaczej nie był dla niego czymś abstrakcyjnym. Ludzie byli w końcu zbiorem indywiduów.
- Caithness... - zmarszczył czoło w zamyśleniu starając przyporządkować nazwę do miejsca - To gdzieś w Szkocji, prawda...? - szczerze mówiąc, trochę strzelał. Szybko go jednak utwierdziła w domysłach pozwalając postawić w wyobraźni kawałek starej chałupy usytuowanej gdzieś przy krańcu lądu - Będę pamiętał - Rozciągną na chwilę usta w uprzejmym geście, traktując ofertę czarownicy jako ofertę choć wystosowaną z grzeczności to taką z której faktycznie mógłby skorzystać, jeżeli zaszłaby taka potrzeba. Nie pomyślał jednak o tym, jak o propozycji bardziej stałego miejsca do mieszkania. Blisko dwa miesiące spędzone u Alexandra dały mu do zrozumienia, że był mimo wszystko już za stary na dzielenie mieszkania ze współlokatorami. Choć lubił towarzystwo i cenił sobie ciągnące się nocami dyskusje, tak jednak nieustanne zwracanie uwagi na innych męczyła.
Podniósł na nią uważne spojrzenie, a potem zadumał się na chwilę zastanawiając się nad tym, czy faktycznie jest tak jak mówiła. Nie umiał przywołać wspomnieniem, żadnej prostej rzeczy. Wszystkie wyzwania, których się podejmował wydawały się trudne, czasochłonne, a nawet karkołomne. Ale czy nie takie właśnie mają w sobie jakąś faktyczną wartość...? Czy to źle...?
- Myślę, że mogłoby - przyznał jej rację, nie kryjąc się z tym, że częściowo taki też cel by mu przyświecał. Urok o mocy przeciwstawnej do pożogi, którą jednak można byłoby wykorzystać z powodzeniem i na polu walki. Magia uroków miała taki potencjał, miała moc do budzenia respektu. Nie było wątpliwości co do tego, że jako znawca tej dziedziny magii chętnie spróbowałby sięgnąć po kraniec tego, co potrafiła zaoferować - Tak jest jednak z każdym zaklęciem. Jeżeli użyjesz najprostszej inkantacji bez próby przewidzenia konsekwencji lub nie umiejąc zapanować nad naturą zaklęcia to efekt może być tragiczny i w przypadku zwykłego aeris, jak i bardziej skomplikowanegofulgoro. Wysokopoziomowe inkantacje są jednak na tyle złożone, że bez posiadania pewnej wiedzy i umiejętności te leżą przeważnie poza zasięgiem nierozważnych czarodziejów - może trochę zakładał z góry, że widza i doświadczenie korelowały z rozsądkiem, lecz jako wychowanek Ravenclawu nie wyobrażał sobie, by było inaczej - Może. To też nie jest zły pomysł. Wszystko to to w zasadzie na chwilę obecną plany potrzebujące konkretniejszego przemyślenia, jak i przeliczenia. Może nawet konsultacji z jakimś numerologiem... - wzruszył lekko barkami. Zdawał sobie sprawę z tego, że pomysł był dopiero pierwszym krokiem. Był jednak zdeterminowany do postawienia kolejnego, jak tylko zorientuje się w którym kierunku powinien go wykonać.
Zgrabnie umykał niewygodnej świadomości kobiecego ciała czarownicy skupiając się na ranie, a potem gładko rozpraszajac myśli swoje, jak i jej tematem magii. Płynnie kołysał się między jednym i drugim markując swoje drobne potknięcie na samym niemalże finiszu maską miękkiej obojętności, zwyczajności. Zupełnie, jakby nie dostrzegł zdrowego rumieńca na jej twarzy. Tak powinno pozostać.
Podniósł pytające spojrzenie na czarownicę nasłuchując jej potrzeby, której trafności nie dało się odmówić. W pierwszym odruchu był gotowy zaoferować by poczekała chwilkę, a on wyjdzie coś jej kupić, lecz zaraz przypomniał sobie, że większość sklepów jest zrujnowana, a on jest poszukiwany. Zaraz jednak uniósł wskazujący palec ku górze i podszedł do przewieszonej przez oparcie krzesła zaczarowanej torby.
- Robi się coraz cieplej, lecz na tę chwilę powinien wystarczyć - wyłowił z odmętów ciemny golf, któremu transport w torbie nie służył. Prawdopodobnie Figg w nim zatonie, lecz lepsze było to niż próba powrotu do domu w bieliźnie i płaszczu.
- Caithness... - zmarszczył czoło w zamyśleniu starając przyporządkować nazwę do miejsca - To gdzieś w Szkocji, prawda...? - szczerze mówiąc, trochę strzelał. Szybko go jednak utwierdziła w domysłach pozwalając postawić w wyobraźni kawałek starej chałupy usytuowanej gdzieś przy krańcu lądu - Będę pamiętał - Rozciągną na chwilę usta w uprzejmym geście, traktując ofertę czarownicy jako ofertę choć wystosowaną z grzeczności to taką z której faktycznie mógłby skorzystać, jeżeli zaszłaby taka potrzeba. Nie pomyślał jednak o tym, jak o propozycji bardziej stałego miejsca do mieszkania. Blisko dwa miesiące spędzone u Alexandra dały mu do zrozumienia, że był mimo wszystko już za stary na dzielenie mieszkania ze współlokatorami. Choć lubił towarzystwo i cenił sobie ciągnące się nocami dyskusje, tak jednak nieustanne zwracanie uwagi na innych męczyła.
Podniósł na nią uważne spojrzenie, a potem zadumał się na chwilę zastanawiając się nad tym, czy faktycznie jest tak jak mówiła. Nie umiał przywołać wspomnieniem, żadnej prostej rzeczy. Wszystkie wyzwania, których się podejmował wydawały się trudne, czasochłonne, a nawet karkołomne. Ale czy nie takie właśnie mają w sobie jakąś faktyczną wartość...? Czy to źle...?
- Myślę, że mogłoby - przyznał jej rację, nie kryjąc się z tym, że częściowo taki też cel by mu przyświecał. Urok o mocy przeciwstawnej do pożogi, którą jednak można byłoby wykorzystać z powodzeniem i na polu walki. Magia uroków miała taki potencjał, miała moc do budzenia respektu. Nie było wątpliwości co do tego, że jako znawca tej dziedziny magii chętnie spróbowałby sięgnąć po kraniec tego, co potrafiła zaoferować - Tak jest jednak z każdym zaklęciem. Jeżeli użyjesz najprostszej inkantacji bez próby przewidzenia konsekwencji lub nie umiejąc zapanować nad naturą zaklęcia to efekt może być tragiczny i w przypadku zwykłego aeris, jak i bardziej skomplikowanegofulgoro. Wysokopoziomowe inkantacje są jednak na tyle złożone, że bez posiadania pewnej wiedzy i umiejętności te leżą przeważnie poza zasięgiem nierozważnych czarodziejów - może trochę zakładał z góry, że widza i doświadczenie korelowały z rozsądkiem, lecz jako wychowanek Ravenclawu nie wyobrażał sobie, by było inaczej - Może. To też nie jest zły pomysł. Wszystko to to w zasadzie na chwilę obecną plany potrzebujące konkretniejszego przemyślenia, jak i przeliczenia. Może nawet konsultacji z jakimś numerologiem... - wzruszył lekko barkami. Zdawał sobie sprawę z tego, że pomysł był dopiero pierwszym krokiem. Był jednak zdeterminowany do postawienia kolejnego, jak tylko zorientuje się w którym kierunku powinien go wykonać.
Zgrabnie umykał niewygodnej świadomości kobiecego ciała czarownicy skupiając się na ranie, a potem gładko rozpraszajac myśli swoje, jak i jej tematem magii. Płynnie kołysał się między jednym i drugim markując swoje drobne potknięcie na samym niemalże finiszu maską miękkiej obojętności, zwyczajności. Zupełnie, jakby nie dostrzegł zdrowego rumieńca na jej twarzy. Tak powinno pozostać.
Podniósł pytające spojrzenie na czarownicę nasłuchując jej potrzeby, której trafności nie dało się odmówić. W pierwszym odruchu był gotowy zaoferować by poczekała chwilkę, a on wyjdzie coś jej kupić, lecz zaraz przypomniał sobie, że większość sklepów jest zrujnowana, a on jest poszukiwany. Zaraz jednak uniósł wskazujący palec ku górze i podszedł do przewieszonej przez oparcie krzesła zaczarowanej torby.
- Robi się coraz cieplej, lecz na tę chwilę powinien wystarczyć - wyłowił z odmętów ciemny golf, któremu transport w torbie nie służył. Prawdopodobnie Figg w nim zatonie, lecz lepsze było to niż próba powrotu do domu w bieliźnie i płaszczu.
Find your wings
Oferując swoją pomoc nie liczyła na to, że da mu nowe miejsce zamieszkania, choć taka ewentualność też była. W przypadku wojny i dosyć parszywego losu, który ich wszystkich dotknął czasami trudno było o uniesienie się dumą, ona jednak twierdziła, że w sumie wystarczy mała pomoc i popchnięcie do przodu, żeby postawić kogoś na nogi. Dlatego uważała oferowanie pomocy za zawsze ważne. Tak, żeby druga osoba wiedziała, że gdy wpadnie w gówno, to się z niego wygrzebie. - Tak, nad Morzem Północnym. Po prostu wyślij patronusa. Lucinda ze mną mieszka... - Ta informacja naprawdę nie wymagała dodatkowych wyjaśnień. Naprawdę niedziwne, że kobieta przeniosła się w inne miejsce po ultimatum, jakie dostała od własnej ciotki. I chwała jej za to. Marcelli byłoby bardzo trudno otrząsnąć się po stracie przyjaciółki, zwłaszcza w taki sposób.
- Oczywiście. Przecież niektóre są tak złożone, że trudno jest je udźwignąć jednemu czarodziejowi. Czasami nawet jego magia potrafi przeszkadzać bardziej niż pomagać. Czasami to ten drugi ciągnie mnie jak za rączkę. Ale nigdy nie zagłębiałam się w teorię magii tak mocno. Może powinnam? - W sumie zastanawiające. Może rzeczywiście dłuższa posiadówka z książką poszerzyłaby jej horyzonty po prostu w rzucaniu zaklęć. Już miała za sobą lekcję, w której musiała zrozumieć, że rzucanie zaklęć to nie jest tylko machnięcie różdżką, ale magię trzeba też zrozumieć. Nauczyć się jej kształtu, dźwięku jaki wydaje. Że to właściwie nigdy nie jest tylko żywioł kontra żywioł. Że sama magia w jakimś stopniu ściera się ze sobą, tylko w innej formie. - To dobry pomysł. Jeśli będziesz potrzebować wsparcia, służę pomocą. Choć pewnie najlepiej poradziłabym sobie z trzymaniem notatnika. - Nie, jakoś specjalnie nie czuła wielkiego uwłaczenia majestatu w sugerowaniu, że byłaby niezłą sekretarką. Nie była ani przyzwyczajona ani przygotowana ani chętna na miejsce na piedestale. - Cokolwiek nie pomogłoby na tę zarazę... Chętnie po prostu to wesprę. - Pożoga dawała ogromną przewagę, nawet jeśli przeciwnik jej nie kontrolował. A ugaszenie jej było czasochłonne i również wymagało pewnych umiejętności. I szczęścia.
Byłaby mu bardzo wdzięczna, gdyby udało się znaleźć jakikolwiek sklep, wtedy pewnie mogłaby sama znaleźć cokolwiek. Właściwie nawet teraz spąsowienie nie schodziło z jej twarzy, ale już z nieco innego powodu. Jej postawa trochę się zmieniła, co mogło sygnalizować zmianę samopoczucia. Po prostu poczuła się zawstydzona, że o to prosi, a mężczyzna sam raczej nie ma wiele w tym momencie. Tym bardziej, skoro mieścił się w jednej torbie. Golf był pognieciony i wyglądał jakby naprawdę nie było mu w tej torbie dobrze, ale nie znała się aż tak dobrze na materiałach, żeby stwierdzić dlaczego się gniecie. - Dziękuję. Mam u Ciebie dług... - Kiwnęła głową łagodnie. - Zwrócę go następnym razem.
Włożyła ubranie i stało się właściwie to, co można było przewidzieć. Wyglądał bardziej jak długa koszula nocna, szew łączący korpus z rękawem wylądował gdzieś w połowie jej przedramienia, a rękawy zakrywały jej całkowicie otwarte dłonie. I to jeszcze z zapasem. Zaśmiała się pod nosem, ale cóż, narzekać nie miała zamiaru. Nawet nie wyglądała jakby chciała narzekać. - Jest idealny na lot na miotle. - Przyznała. Golf to w ogóle dobry wybór na miotłę, ale w tym przypadku prawie nie zakrywał jej szyi. Wszystkie rzeczy, które miała zabrać, zabrała do swojego worka i założyła na ramię. - Do zobaczenia. - Rzuciła po czym nałożyła na ramiona płaszcz i opuściła Starą Chatę. Marzyła jej się kąpiel i sen...
| zt x2
- Oczywiście. Przecież niektóre są tak złożone, że trudno jest je udźwignąć jednemu czarodziejowi. Czasami nawet jego magia potrafi przeszkadzać bardziej niż pomagać. Czasami to ten drugi ciągnie mnie jak za rączkę. Ale nigdy nie zagłębiałam się w teorię magii tak mocno. Może powinnam? - W sumie zastanawiające. Może rzeczywiście dłuższa posiadówka z książką poszerzyłaby jej horyzonty po prostu w rzucaniu zaklęć. Już miała za sobą lekcję, w której musiała zrozumieć, że rzucanie zaklęć to nie jest tylko machnięcie różdżką, ale magię trzeba też zrozumieć. Nauczyć się jej kształtu, dźwięku jaki wydaje. Że to właściwie nigdy nie jest tylko żywioł kontra żywioł. Że sama magia w jakimś stopniu ściera się ze sobą, tylko w innej formie. - To dobry pomysł. Jeśli będziesz potrzebować wsparcia, służę pomocą. Choć pewnie najlepiej poradziłabym sobie z trzymaniem notatnika. - Nie, jakoś specjalnie nie czuła wielkiego uwłaczenia majestatu w sugerowaniu, że byłaby niezłą sekretarką. Nie była ani przyzwyczajona ani przygotowana ani chętna na miejsce na piedestale. - Cokolwiek nie pomogłoby na tę zarazę... Chętnie po prostu to wesprę. - Pożoga dawała ogromną przewagę, nawet jeśli przeciwnik jej nie kontrolował. A ugaszenie jej było czasochłonne i również wymagało pewnych umiejętności. I szczęścia.
Byłaby mu bardzo wdzięczna, gdyby udało się znaleźć jakikolwiek sklep, wtedy pewnie mogłaby sama znaleźć cokolwiek. Właściwie nawet teraz spąsowienie nie schodziło z jej twarzy, ale już z nieco innego powodu. Jej postawa trochę się zmieniła, co mogło sygnalizować zmianę samopoczucia. Po prostu poczuła się zawstydzona, że o to prosi, a mężczyzna sam raczej nie ma wiele w tym momencie. Tym bardziej, skoro mieścił się w jednej torbie. Golf był pognieciony i wyglądał jakby naprawdę nie było mu w tej torbie dobrze, ale nie znała się aż tak dobrze na materiałach, żeby stwierdzić dlaczego się gniecie. - Dziękuję. Mam u Ciebie dług... - Kiwnęła głową łagodnie. - Zwrócę go następnym razem.
Włożyła ubranie i stało się właściwie to, co można było przewidzieć. Wyglądał bardziej jak długa koszula nocna, szew łączący korpus z rękawem wylądował gdzieś w połowie jej przedramienia, a rękawy zakrywały jej całkowicie otwarte dłonie. I to jeszcze z zapasem. Zaśmiała się pod nosem, ale cóż, narzekać nie miała zamiaru. Nawet nie wyglądała jakby chciała narzekać. - Jest idealny na lot na miotle. - Przyznała. Golf to w ogóle dobry wybór na miotłę, ale w tym przypadku prawie nie zakrywał jej szyi. Wszystkie rzeczy, które miała zabrać, zabrała do swojego worka i założyła na ramię. - Do zobaczenia. - Rzuciła po czym nałożyła na ramiona płaszcz i opuściła Starą Chatę. Marzyła jej się kąpiel i sen...
| zt x2
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata