Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Obserwatorium
AutorWiadomość
Obserwatorium
Obserwatorium mieści się na kamiennym tarasie, z którego roztacza się doskonały widok na ogrody, w których buszują smoki. Grube zaczarowane szkło oddzielające taras od otwartej przestrzeni sprawia, że jest to całkowicie bezpieczne miejsce i doskonały punkt obserwacyjny dla gości oraz początkujących pracowników rezerwatu. Znajduje się tutaj kilka wąskich kawiarnianych stolików otoczonych eleganckimi krzesłami; niektórzy pracownicy spożywają przy nim posiłki, inni spisują notatki z obserwacji, niekiedy podejmowani są tutaj goście lub przedstawiciele mediów. Bliskość klifów oraz smoki latające blisko nieszczelnych szyb sprawiają, że przez większość roku jest to miejsce zimne, przewiewne. Wyjątkowo wyraźny jest tutaj również zapach siarki.
| 27 listopada
Śnieg trzeszczał głucho pod stopami, gdy dwie sylwetki spacerowały dziarskim krokiem z linii widokręgu w kierunku rezerwatu Albionów Czarnookich. Lovegood nie była z siebie dumna, pierw nalegała na spotkanie, a następnie odkładała je w czasie, powołując się na nowe metody wychowawcze i pedagogiczne skutki, jakie miało wywrzeć przełożenie wycieczki na późniejszy termin. Oczywiście nic podobnego się nie stało, a nieugięta Harriett powróciła do swojego zwyczajowego podejścia, każdorazowo zamiast kija stosując marchewkę - pytanie tylko ile tych marchewek można zjeść, nim człowiek nabawi się niestrawności.
- Proszę cię, nie dotykaj niczego bez zgody wujka Trisa i nie wyrywaj się nigdzie, dobrze? - jasnowłosa zwróciła się do drepczącego obok niej chłopca. Cały czas trzymała za dłoń, lecz nie była naiwna, wiedziała aż za dobrze, że Charlie w mgnieniu oka potrafi się wykręcić i pomknąć w sobie tylko znanym kierunku na swoich małych, ale zaskakująco szybkich nóżkach, znacząco podnosząc wszystkim naokoło ciśnienie. Dotarli do bram, a po wyjawieniu powodu wizyty i wspomnieniu magicznego hasła, jakim był oczekujący lord Rosier, jeden z pracowników rezerwatu zaprowadził dwuosobową wycieczkę na oddzielony od smoków grubym szkłem kamienny taras i zaproponował filiżankę ciepłej herbaty w oczekiwaniu na smokologa. Dzień był całkiem chłodny, Harriett odczuwała to nawet tu, gdzie pozornie była osłonięta od działania warunków atmosferycznych, dlatego też wygięła usta we wdzięcznym uśmiechu i ochoczo przyjęła porcelanową filiżankę, by upić z niej łyk parującego trunku i przypilnować, żeby Charlie nie wylał na siebie zawartości swojej filiżanki. Takich atrakcji z pewnością nie potrzebowali. Kawiarniany stolik nie został zaszczycony atencją, najnowsi goście rezerwatu przystanęli przy tafli wyznaczającej granicę tarasu i zaczęli wodzić oczami po usytuowanym niżej ogrodzie. - Charlie, widziałeś tamtego smoka w zaroślach poniżej? - zapytała, wskazując palcem punkt, w którym z intensywnie poruszających się krzaków wyślizgiwało się pokryte łuskami cielsko. - Piękny, prawda? W Peak District takich nie mają - czy to nuta wyzwania zatańczyła w jej głosie, gdy wypowiadała ostatnie zdanie, nieświadomie wkraczając na ścieżkę konkurencji o lepszą wycieczkę do smoczego rezerwatu? Uśmiechnęła się pogodnie, już ledwie czując zapach siarki, który uderzył ją w nozdrza po przekroczeniu progu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Śnieg trzeszczał głucho pod stopami, gdy dwie sylwetki spacerowały dziarskim krokiem z linii widokręgu w kierunku rezerwatu Albionów Czarnookich. Lovegood nie była z siebie dumna, pierw nalegała na spotkanie, a następnie odkładała je w czasie, powołując się na nowe metody wychowawcze i pedagogiczne skutki, jakie miało wywrzeć przełożenie wycieczki na późniejszy termin. Oczywiście nic podobnego się nie stało, a nieugięta Harriett powróciła do swojego zwyczajowego podejścia, każdorazowo zamiast kija stosując marchewkę - pytanie tylko ile tych marchewek można zjeść, nim człowiek nabawi się niestrawności.
- Proszę cię, nie dotykaj niczego bez zgody wujka Trisa i nie wyrywaj się nigdzie, dobrze? - jasnowłosa zwróciła się do drepczącego obok niej chłopca. Cały czas trzymała za dłoń, lecz nie była naiwna, wiedziała aż za dobrze, że Charlie w mgnieniu oka potrafi się wykręcić i pomknąć w sobie tylko znanym kierunku na swoich małych, ale zaskakująco szybkich nóżkach, znacząco podnosząc wszystkim naokoło ciśnienie. Dotarli do bram, a po wyjawieniu powodu wizyty i wspomnieniu magicznego hasła, jakim był oczekujący lord Rosier, jeden z pracowników rezerwatu zaprowadził dwuosobową wycieczkę na oddzielony od smoków grubym szkłem kamienny taras i zaproponował filiżankę ciepłej herbaty w oczekiwaniu na smokologa. Dzień był całkiem chłodny, Harriett odczuwała to nawet tu, gdzie pozornie była osłonięta od działania warunków atmosferycznych, dlatego też wygięła usta we wdzięcznym uśmiechu i ochoczo przyjęła porcelanową filiżankę, by upić z niej łyk parującego trunku i przypilnować, żeby Charlie nie wylał na siebie zawartości swojej filiżanki. Takich atrakcji z pewnością nie potrzebowali. Kawiarniany stolik nie został zaszczycony atencją, najnowsi goście rezerwatu przystanęli przy tafli wyznaczającej granicę tarasu i zaczęli wodzić oczami po usytuowanym niżej ogrodzie. - Charlie, widziałeś tamtego smoka w zaroślach poniżej? - zapytała, wskazując palcem punkt, w którym z intensywnie poruszających się krzaków wyślizgiwało się pokryte łuskami cielsko. - Piękny, prawda? W Peak District takich nie mają - czy to nuta wyzwania zatańczyła w jej głosie, gdy wypowiadała ostatnie zdanie, nieświadomie wkraczając na ścieżkę konkurencji o lepszą wycieczkę do smoczego rezerwatu? Uśmiechnęła się pogodnie, już ledwie czując zapach siarki, który uderzył ją w nozdrza po przekroczeniu progu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Ostatnio zmieniony przez Harriett Lovegood dnia 08.05.16 23:09, w całości zmieniany 1 raz
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wraz z mamą udałem się na wspaniałą wędrówkę, której celem był rezerwat u wujka Trisa, który był zdecydowanie bliżej od tego, w którym Ben pracuje. Co prawda nie wiem jaka to miejscowość, lecz po co mi ta wiadomość, skoro inni wiedzą, gdzie to się mieści? Z ową myślą kroczyłem po śniegu, który uwidaczniał różnicę między moją maleńką stopą, a wielką stopą mamy, która była obok mnie. Czasem oglądałem się za siebie chcąc zobaczyć, jak to uroczo wygląda, lecz zazwyczaj kończyło się to na mocniejszych popchnięciach mamy, abym się nie ociągał. No i tak było. Posłusznie zaraz posyłałem mamie swój uśmiech i zaraz spoglądałem przed siebie widząc coraz bliżej bramę, która pewnie też jest w jakiś sposób zakodowana, jak w tamtym rezerwacie. Na razie trudno jest mi powiedzieć, gdzie jest lepiej.
- A będę mógł pogłaskać chociaż jednego smoka?- zapytałem na chwilę podnosząc głowę, by skierować swe ciekawskie spojrzenie na mamę. Mogę być spokojny, hamować swoją ciekawość [o ile się uda, nie chcę nic obiecywać przecież], ale chciałbym dotknąć jakiegoś smoka. W końcu i tak stad owe smoki nie uciekną, więc dlaczego dotykanie ich byłoby elementem zakazanym?
Stanęliśmy przy bramie. Milcząco obserwowałem całą procedurę, jak i rozglądałem się w poszukiwaniu znaku życia któregoś ze smoków. Zaraz jakąś dróżką udaliśmy się do dziwnego pomieszczenia, lecz i tak ja na chwilę przyległem do szyby, z której mogłem widzieć smoki. Zrobiłem wielkie o ze swych warg, nim zdałem sobie sprawę, że jakaś pani podała herbatę. Tak, zdecydowanie chciałem napić się choć trochę, więc odwróciłem się w stronę mamy zmieniając mimikę na uśmiech numer 25 i z jej pomocą wypiłem trochę ciepłego napoju. Trochę, bo zaraz gdy połknąłem kilka łyków, oderwałem się od filiżanki i zaraz znów odwróciłem się w stronę smoków, a moje palce dotknęły szybki.
- W Peak.... to ten u Bena?- nieco zmarszczyłem czoło zerkając niepewnie na mamę. To chyba o ten rezerwat chodziło, bo inny mi nie przychodził do głowy. Ale no zaraz uśmiechnąłem się wesoło, jakby moje zdziwienie było wytworem wyobraźni.
- U Bena są przywiązane i wyglądają na smutne... a te mogą podziwiać caaaały świat... Pójdziemy w tą stronę?- wskazałem palcem na klify, czy raczej na cienką linię, która dla mnie zwiastowała koniec ziemi, lecz tam były klify. Może będę mógł stanąć tam w miejscu, rozłożyć swe ramiona i poczuć się niczym smok... Bo te chyba są wolne, nieprawdaż mamo? Mogą sobie latać nad niebem i widzieć różnicę między ziemią a niebem a czymś, co jest pod ziemią. Właśnie, co jest pod ziemią?
- A będę mógł pogłaskać chociaż jednego smoka?- zapytałem na chwilę podnosząc głowę, by skierować swe ciekawskie spojrzenie na mamę. Mogę być spokojny, hamować swoją ciekawość [o ile się uda, nie chcę nic obiecywać przecież], ale chciałbym dotknąć jakiegoś smoka. W końcu i tak stad owe smoki nie uciekną, więc dlaczego dotykanie ich byłoby elementem zakazanym?
Stanęliśmy przy bramie. Milcząco obserwowałem całą procedurę, jak i rozglądałem się w poszukiwaniu znaku życia któregoś ze smoków. Zaraz jakąś dróżką udaliśmy się do dziwnego pomieszczenia, lecz i tak ja na chwilę przyległem do szyby, z której mogłem widzieć smoki. Zrobiłem wielkie o ze swych warg, nim zdałem sobie sprawę, że jakaś pani podała herbatę. Tak, zdecydowanie chciałem napić się choć trochę, więc odwróciłem się w stronę mamy zmieniając mimikę na uśmiech numer 25 i z jej pomocą wypiłem trochę ciepłego napoju. Trochę, bo zaraz gdy połknąłem kilka łyków, oderwałem się od filiżanki i zaraz znów odwróciłem się w stronę smoków, a moje palce dotknęły szybki.
- W Peak.... to ten u Bena?- nieco zmarszczyłem czoło zerkając niepewnie na mamę. To chyba o ten rezerwat chodziło, bo inny mi nie przychodził do głowy. Ale no zaraz uśmiechnąłem się wesoło, jakby moje zdziwienie było wytworem wyobraźni.
- U Bena są przywiązane i wyglądają na smutne... a te mogą podziwiać caaaały świat... Pójdziemy w tą stronę?- wskazałem palcem na klify, czy raczej na cienką linię, która dla mnie zwiastowała koniec ziemi, lecz tam były klify. Może będę mógł stanąć tam w miejscu, rozłożyć swe ramiona i poczuć się niczym smok... Bo te chyba są wolne, nieprawdaż mamo? Mogą sobie latać nad niebem i widzieć różnicę między ziemią a niebem a czymś, co jest pod ziemią. Właśnie, co jest pod ziemią?
being human is complicated, time to be a dragon
Nieczęsto dawał na siebie czekać kobiecie. Kiedy Harriett zdecydowała się wreszcie odwiedzić rezerwat - Tristan nie znał się na dzieciach wystarczająco mocno, by nie dostrzec braku sensu w działaniach wychowawczych półwili - przystał na to ochoczo, wciąż dźgany przez wyrzuty sumienia; nie pojawił się na pogrzebie jej męża. A może - własnie wtedy potrzebowała wsparcia? Słyszał, że wróciła do panieńskiego nazwiska; nie mógł się zdecydować, czy odbierał ten krok jako pogodzenie się z jego odejściem, czy przeciwnie - jako ucieczkę przed wszystkim, co się wydarzyło. Hattie nie miała łatwego życia, a Tristan wciąż w pewien sposób czuł się za nią odpowiedzialny - wygasłe uczucia nigdy nie pozostały przez niego zapomniane. Być może stąd tak bardzo chciał sprawić małemu Charliemu radość. A może - po prostu - poszukiwał drugiego dziecka tylko po to, by móc porozmawiać z jego matką na spokojnie?
Pojawił się w rezerwacie z lekkim opóźnieniem, wizyta u Druelli rzadko kończyła się punktualnie, zwłaszcza teraz, kiedy urodziła się Cyzia - przed wejściem w kominek z małą Bellą na rękach musiał odczepić od siebie Andromedę, która jednak była za mała nie tylko na to, by pojawić się w rezerwacie, ale być może przede wszystkim na to, by Druella odważyła się zostawić ją samą z Tristanem. Nie był pewien, czy to był dobry pomysł; Bellatriks rzeczywiście nieczęsto miała kontakt z dziećmi niższymi stanem, ale przecież była w wieku, w którym nie powinna jeszcze rozumieć dzielących ich różnic - i tej nadziei się trzymał ze względu na wszystko, co łączyło go z Harriett. Wciąż trzymając dziewczynkę na rękach, wraz z nią udał się do obserwatorium, gdzie, jak go powiadomiono, czekali już jego goście; Bella nie pierwszy raz odwiedzała te włości, mogła się czuć jak u siebie. Była u siebie - dla Tristana córki Druelli nigdy nie były Blackami. Nawet nie wyglądały jak oni.
- Hattie - rzucił na powitanie, delikatnie stawiając dziewczynkę na równych nogach, nie puszczając jej drobnej dłoni - trzymając ją jednak lekko, by mogła się wyrwać, jeśli tylko chciała. Zbliżył się doń, aby się przywitać, po drodze podając dłoń Charliemu - był już przecież dużym kawalerem. - I Charlie, dobrze was widzieć. Ta młoda dama to Bellatriks, moja siostrzenica. Córka Druelli - dodał, spoglądając na Harriett, przecież się znały przed laty. - Bells, przywitaj się z Charliem i jego mamą. - Przedstawił i ich dziewczynce, dopełniając formalności; z wciąż kwitnącą w sercu nadzieją. - Mam nadzieję, że nie czekaliście długo - dodał już bezpośrednio do Harriett, z nadzieją, że zrozumie - była w końcu matką i dzieliła podobne troski, co jego siostra.
Pojawił się w rezerwacie z lekkim opóźnieniem, wizyta u Druelli rzadko kończyła się punktualnie, zwłaszcza teraz, kiedy urodziła się Cyzia - przed wejściem w kominek z małą Bellą na rękach musiał odczepić od siebie Andromedę, która jednak była za mała nie tylko na to, by pojawić się w rezerwacie, ale być może przede wszystkim na to, by Druella odważyła się zostawić ją samą z Tristanem. Nie był pewien, czy to był dobry pomysł; Bellatriks rzeczywiście nieczęsto miała kontakt z dziećmi niższymi stanem, ale przecież była w wieku, w którym nie powinna jeszcze rozumieć dzielących ich różnic - i tej nadziei się trzymał ze względu na wszystko, co łączyło go z Harriett. Wciąż trzymając dziewczynkę na rękach, wraz z nią udał się do obserwatorium, gdzie, jak go powiadomiono, czekali już jego goście; Bella nie pierwszy raz odwiedzała te włości, mogła się czuć jak u siebie. Była u siebie - dla Tristana córki Druelli nigdy nie były Blackami. Nawet nie wyglądały jak oni.
- Hattie - rzucił na powitanie, delikatnie stawiając dziewczynkę na równych nogach, nie puszczając jej drobnej dłoni - trzymając ją jednak lekko, by mogła się wyrwać, jeśli tylko chciała. Zbliżył się doń, aby się przywitać, po drodze podając dłoń Charliemu - był już przecież dużym kawalerem. - I Charlie, dobrze was widzieć. Ta młoda dama to Bellatriks, moja siostrzenica. Córka Druelli - dodał, spoglądając na Harriett, przecież się znały przed laty. - Bells, przywitaj się z Charliem i jego mamą. - Przedstawił i ich dziewczynce, dopełniając formalności; z wciąż kwitnącą w sercu nadzieją. - Mam nadzieję, że nie czekaliście długo - dodał już bezpośrednio do Harriett, z nadzieją, że zrozumie - była w końcu matką i dzieliła podobne troski, co jego siostra.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Od samego rana, gdy tylko otworzyła oczy, czekała z niecierpliwością na pojawienie się wujka Tristana, z którym jak wiedziała miała wybrać się na wycieczkę do rezerwatu zamieszkanego przez podopiecznych mężczyzny. Chodząc krok w krok za mamą zamęczała ją pytaniami, z których to zdecydowanie najczęściej powtarzającym się było to kiedy pojawi się wujek. Nie chciała bawić się z Medą, także nad kołyską malutkiej Cyzi spędziła mniej czasu niż zwykle. Niecierpliwiła się, a co za tym idzie kaprysiła, chociaż nie było to do niej podobne. W końcu było ciężko jednoznacznie stwierdzić kto na widok Tristana ucieszył się bardziej - Druella, która nareszcie miała mieć chwilę spokoju od córki plączącej się pod nogami czy też Bellatrix, dla której czas oczekiwania na ukochanego wujka dobiegł końca. Chociaż wolałaby nie dzielić się uwagą Tristana było jej szkoda młodszej siostrzyczki, która musiała zostać w domu. Ominie ją taka przygoda! Zaczynając od podróży kominkiem (co wcale nie było tak częste dla Belli, jak mogło się wydawać), a kończąc na oglądaniu przeogromnych smoków i być może namówieniu wuja na musy-świstusy, po których można było unosić się w powietrzu, co zawsze wywoływało u Bells popiskiwania pełne uciechy.
Niesiona na rękach, rozglądała się ciekawie dookoła. Była w wieku, w którym dosłownie wszystko wzbudzało jej zainteresowanie, co skutkowało gradem pytań, którymi zasypywała wuja. Dotyczyły one również tego z kim się dzisiaj spotkają. Panienka Black była widocznie zaintrygowana przyjaciółką wuja oraz jej synem, szczególnie że według tego co twierdził (a przecież nie mógł się mylić!) Tristan chłopiec był w tym samym wieku co ona. Bells rzadko kiedy miała do czynienia z dziećmi nie należącymi do rodziny dlatego Charlie w pewnym sensie ciekawił ją nawet bardziej od prawdziwych bohaterów rezerwatu, smoków. Już z daleka dostrzegła dwie postacie stojące przy szybie obserwatorium i zmarszczyła lekko jasne czoło, rozciągając usteczka w uśmiechu dopiero gdy wuj postawił ją na ziemi. Dziewczynka uniosła podbródek przyglądając się uważnie nieznanej kobiecie. Była taka śliczna! Ładniejsza nawet od księżniczki będącej bohaterką jednej z ulubionych książek Bellatrix, co do tej pory udało się tylko i wyłącznie cioci Evandrze. Pochłonięta obecnością półwili nawet nie zwróciła większej uwagi na kędzierzawego chłopca stojącego obok.
- Dzień dobry, pani - przywitała się grzecznie, uśmiechając się przy tym promiennie. - Ma pani zupełnie takie same jasne włosy jak moja młodsza siostra Narcyza! - podzieliła się z zebranymi swoim spostrzeżeniem, po czym przeniosła uważne spojrzenie na swojego równolatka. Był prawie tego samego wzrostu co ona, co samo w sobie czyniło go ciekawym obiektem, dlatego też i jego obdarzyła uśmiechem. - Cześć, Charlie. Pierwszy raz jesteś w rezerwacie? - zapytała, cały czas trzymając rączkę w dłoni wuja, jakby tym samym dodając sobie śmiałości. - Spóźniliśmy się, bo Meda grymasiła, że nie może z nami iść. Ale ona jest jeszcze za mała, nie to co ja - wzruszyła drobnymi ramionkami.
Niesiona na rękach, rozglądała się ciekawie dookoła. Była w wieku, w którym dosłownie wszystko wzbudzało jej zainteresowanie, co skutkowało gradem pytań, którymi zasypywała wuja. Dotyczyły one również tego z kim się dzisiaj spotkają. Panienka Black była widocznie zaintrygowana przyjaciółką wuja oraz jej synem, szczególnie że według tego co twierdził (a przecież nie mógł się mylić!) Tristan chłopiec był w tym samym wieku co ona. Bells rzadko kiedy miała do czynienia z dziećmi nie należącymi do rodziny dlatego Charlie w pewnym sensie ciekawił ją nawet bardziej od prawdziwych bohaterów rezerwatu, smoków. Już z daleka dostrzegła dwie postacie stojące przy szybie obserwatorium i zmarszczyła lekko jasne czoło, rozciągając usteczka w uśmiechu dopiero gdy wuj postawił ją na ziemi. Dziewczynka uniosła podbródek przyglądając się uważnie nieznanej kobiecie. Była taka śliczna! Ładniejsza nawet od księżniczki będącej bohaterką jednej z ulubionych książek Bellatrix, co do tej pory udało się tylko i wyłącznie cioci Evandrze. Pochłonięta obecnością półwili nawet nie zwróciła większej uwagi na kędzierzawego chłopca stojącego obok.
- Dzień dobry, pani - przywitała się grzecznie, uśmiechając się przy tym promiennie. - Ma pani zupełnie takie same jasne włosy jak moja młodsza siostra Narcyza! - podzieliła się z zebranymi swoim spostrzeżeniem, po czym przeniosła uważne spojrzenie na swojego równolatka. Był prawie tego samego wzrostu co ona, co samo w sobie czyniło go ciekawym obiektem, dlatego też i jego obdarzyła uśmiechem. - Cześć, Charlie. Pierwszy raz jesteś w rezerwacie? - zapytała, cały czas trzymając rączkę w dłoni wuja, jakby tym samym dodając sobie śmiałości. - Spóźniliśmy się, bo Meda grymasiła, że nie może z nami iść. Ale ona jest jeszcze za mała, nie to co ja - wzruszyła drobnymi ramionkami.
Gość
Gość
Przygryzła lekko dolną wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią, którą w pierwszym odruchu było nie; nadopiekuńczość Harriett nie znała granic, a na lini matka-dziecko była już niemalże namacalna na każdym kroku. Nie chciała narażać Charliego na jakiekolwiek niebezpieczeństwo, a właśnie z tym nieodłącznie kojarzyły jej się smoki - głowę blondynki niejednokrotnie wypełniały ponure myśli dotyczące ryzykownej pracy wszystkich znanych jej smokologów, lecz wierzyła w ich zdrowy osąd i doświadczenie, którego w oczywisty sposób brakowało najmłodszym gościom rezerwatu. Czy takie wycieczki na pewno były rozsądne? Po stokroć wolałaby, aby jej syn pozostał wierny miotlarskiej fascynacji, zamiast marzyć tylko o tym, by pulchniutkie (i zapewne bardzo smakowite) rączki wyciągać w stronę ogromnych, pokrytych łuskami cielsk, kryjących w sobie nie tylko serię szablopodobnych zębów, ale i przenośny zestaw do barbecue.
- Tylko, jeśli wujek pozwoli. Musimy go słuchać, bo inaczej już nigdy więcej nas tu nie zaprosi - odpowiedziała ostatecznie, licząc na to, że zagranie na wrażliwej strunie "nigdy więcej smoków" odniesie zamierzony skutek i przemówi do chłopca. - Peak District. Tak, ten u Bena - stłamsiła pchające się na usta dalsze słowa, mające jawnie nakreślić wyimaginowaną hierarchię brytyjskich rezerwatów, nie dodała już tego, który ośrodek jest bliżej domu, kto jest właścicielem, a kto pracownikiem, kto przez lata konsekwentnie pracował na swoje dziedzictwo, a komu nowa rola wpadła na kolana niezamierzenie i jako plan awaryjny, nie mówiła o tym, kto szanuje jej opinie, a kto działa za jej plecami wedle własnego kaprysu; to miał być szczęśliwy dzień, bez wyrzutów i bez rozdrapywania starych ran, których Charlie nie mógłby zrozumieć, zmusiła więc kąciki ust do radosnego uniesienia się ku górze. To właściwie przyszło jej z niebywałą łatwością, gdy wpatrywała się w ciemnookiego chłopca, lecz nim zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie, usłyszała za plecami dobrze znany głos. Rozciągając karminowe wargi w promiennym uśmiechu, Lovegood odwróciła się niemalże tanecznym krokiem i gdy jej spojrzenie padło na nowoprzybyłą dwójkę, jeśli tylko miała wcześniej jakiekolwiek wątpliwości co do tego, jakiej reakcji mogła się spodziewać ze strony małej lady Black oraz jej rodziców (czyż Blackowie nie słynęli z wyjątkowo konserwatywnych i radykalnych poglądów?), te opuściły ją równie szybko, jak się pojawiły.
- Tristanie, jeszcze raz dziękuję, że znaleźliście dla nas wolne popołudnie - pogodna nuta rozbrzmiała w jej głosie, gdy razem z Charliem ruszyła do przodu, by wspinając się lekko na palce, w ramach przywitania ucałować policzek mężczyzny już bez zahamowań, które odezwały się w trakcie sierpniowego festiwalu, gdy byli pod obstrzałem wścibskich, nierozumiejących spojrzeń. - Witaj, Bellatrix, to dla mnie zaszczyt poznać młodą lady Black. Wyglądasz zupełnie jak twoja mama - tylko oczy masz tak odmienne od Rosierów - chodziłyśmy razem do szkoły - zwróciła się do dziewczynki przyjaźnie, pochylając się nieco w jej kierunku, by nie onieśmielać jej dużą różnicą wzrostu; pamiętała dokładnie, za jakich dziwnych wielkoludów uznawała dorosłych, gdy sama była w wieku Bells. Ta jednak wcale nie wydawała się być zmieszana, a Hattie uśmiechnęła się ciepło, słysząc uwagę małej szlachcianki, po czym zerknęła wyczekująco na Charliego, by i on przywitał siostrzenicę Tristana. Wyprostowała plecy, by zamiast ingerować w wymianę zdań pomiędzy dziećmi, przenieść spojrzenie na lorda Rosiera. - Dopiero co wypiliśmy herbatę - odpowiedziała, wskazując pozostawione na kawiarnianym stoliku filiżanki i w najbardziej brytyjski ze wszystkich sposobów mówiąc, że czekali zaledwie chwilę. - Druella i mała Narcyza mają się dobrze? - zapytała jeszcze średnio zobowiązująco, nim przeszli do bardziej interesującej ją kwestii: czy to ty masz się dobrze, drogi Tristanie?
- Tylko, jeśli wujek pozwoli. Musimy go słuchać, bo inaczej już nigdy więcej nas tu nie zaprosi - odpowiedziała ostatecznie, licząc na to, że zagranie na wrażliwej strunie "nigdy więcej smoków" odniesie zamierzony skutek i przemówi do chłopca. - Peak District. Tak, ten u Bena - stłamsiła pchające się na usta dalsze słowa, mające jawnie nakreślić wyimaginowaną hierarchię brytyjskich rezerwatów, nie dodała już tego, który ośrodek jest bliżej domu, kto jest właścicielem, a kto pracownikiem, kto przez lata konsekwentnie pracował na swoje dziedzictwo, a komu nowa rola wpadła na kolana niezamierzenie i jako plan awaryjny, nie mówiła o tym, kto szanuje jej opinie, a kto działa za jej plecami wedle własnego kaprysu; to miał być szczęśliwy dzień, bez wyrzutów i bez rozdrapywania starych ran, których Charlie nie mógłby zrozumieć, zmusiła więc kąciki ust do radosnego uniesienia się ku górze. To właściwie przyszło jej z niebywałą łatwością, gdy wpatrywała się w ciemnookiego chłopca, lecz nim zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie, usłyszała za plecami dobrze znany głos. Rozciągając karminowe wargi w promiennym uśmiechu, Lovegood odwróciła się niemalże tanecznym krokiem i gdy jej spojrzenie padło na nowoprzybyłą dwójkę, jeśli tylko miała wcześniej jakiekolwiek wątpliwości co do tego, jakiej reakcji mogła się spodziewać ze strony małej lady Black oraz jej rodziców (czyż Blackowie nie słynęli z wyjątkowo konserwatywnych i radykalnych poglądów?), te opuściły ją równie szybko, jak się pojawiły.
- Tristanie, jeszcze raz dziękuję, że znaleźliście dla nas wolne popołudnie - pogodna nuta rozbrzmiała w jej głosie, gdy razem z Charliem ruszyła do przodu, by wspinając się lekko na palce, w ramach przywitania ucałować policzek mężczyzny już bez zahamowań, które odezwały się w trakcie sierpniowego festiwalu, gdy byli pod obstrzałem wścibskich, nierozumiejących spojrzeń. - Witaj, Bellatrix, to dla mnie zaszczyt poznać młodą lady Black. Wyglądasz zupełnie jak twoja mama - tylko oczy masz tak odmienne od Rosierów - chodziłyśmy razem do szkoły - zwróciła się do dziewczynki przyjaźnie, pochylając się nieco w jej kierunku, by nie onieśmielać jej dużą różnicą wzrostu; pamiętała dokładnie, za jakich dziwnych wielkoludów uznawała dorosłych, gdy sama była w wieku Bells. Ta jednak wcale nie wydawała się być zmieszana, a Hattie uśmiechnęła się ciepło, słysząc uwagę małej szlachcianki, po czym zerknęła wyczekująco na Charliego, by i on przywitał siostrzenicę Tristana. Wyprostowała plecy, by zamiast ingerować w wymianę zdań pomiędzy dziećmi, przenieść spojrzenie na lorda Rosiera. - Dopiero co wypiliśmy herbatę - odpowiedziała, wskazując pozostawione na kawiarnianym stoliku filiżanki i w najbardziej brytyjski ze wszystkich sposobów mówiąc, że czekali zaledwie chwilę. - Druella i mała Narcyza mają się dobrze? - zapytała jeszcze średnio zobowiązująco, nim przeszli do bardziej interesującej ją kwestii: czy to ty masz się dobrze, drogi Tristanie?
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Już myślałem, że mama powie swe najsłynniejsze słowo, które co chwilę brzęczy w atmosferze, gdy się idzie w odwiedziny. Nie rób tego, nie dotykaj, nie wolno, nie możesz, nie jedz tego, nie wychodź, nie przeszkadzaj, nie rozmawiaj, nie hałasuj, i wiele wiele innych rzeczy, która właśnie łączą się z jednym, małym, lecz bardzo wrednym słówkiem - nie. Moja mimika odruchowo była przygotowana na to, ze zaraz mój wesoły banan zamieni się w smutnego, pospolitego bananowca, lecz zamiast tego, usłyszałem coś innego. Coś, co dawało mi nadzieję, że może nie usłyszę brutalnego słówka, tylko będę mógł cieszyć się smoczym oddechem które biło ciepłem z ich brzucha. Nierównymi i ostrymi łuskami, które mienią się w blasku słońca bądź księżyca. Może namówię wujka Tristiana zarówno na moje spotkanie sam na sam z piękną bestią, jak i siedzenie na ich kręgosłupie. Chociaż raz, ten jedyny raz.
- Dobrze, będę grzeczny.- powiedziałem poważnie przytakując jednocześnie głową, lecz uśmiech mi nie zszedł z twarzy. Będę grzeczny, aby osiągnąć swój cel. A skoro mama mówi, ze to od wujka zależy, to nie mam zamiaru jemu dawać cokolwiek, co wzbudziłoby jego niepokój i pozwolił mi pobawić się ze smokami. Szczególnie, że tutejsze wyglądały naprawdę imponująco! Nie zamierzałem zmarnować okazji, chociaż nie sądziłem, by wujek Tristian wziął mnie na barana. Pewnie na to nie przystanie. No cóż, popodziwiam świat z dołu najwyraźniej.
Zaraz jednak zjawiły się dwie osoby - jedna wysoka, a druga gdzieś w moim wieku. Dziecko? Dziewczynka? Zanotowałem to sobie w myślach, lecz na chwilę skierowałem swe zainteresowanie na wujka Tristiana, który wygląda całkowicie inaczej niż Ben.Wujek jest elegantszy, bez żadnych widocznych tatuaży, włosy też ma niczego sobie! Uśmiechnąłem się w jego stronę i podałem jemu dłoń na przywitanie.
- Dzień dobry.- przywitałem się z wujkiem i zaraz wysłuchałem, jak mówi o Bellatrix. Zerknąłem na nią już całkiem zainteresowany. Drobna, błękitnooka niewiasta, pewnie dziewica Nie pytaj ją o to, mama tu jest!, lecz zamiast jakiegokolwiek oddźwięku z mojej strony, podszedłem bliżej dziewczynki uśmiechając się do niej, jak i badając ją swym czekoladowym wzrokiem. Nie wiedząc, jak ją dostojnie, jak na moje szalone geny przywitać, więc kiwnąłem jej głową zginając wolną dłoń, która przez chwilę nie wiedziała, w którą stronę pójść. Puściłem rękę mamy wiedząc, że mam być grzeczny i nie broić. I tak będzie kochana mamusiu, tak będzie!
- Cześć.... Tutaj jestem pierwszy raz, lecz wcześniej byłem w innym rezerwacie, który wielkością tutaj nie dorównuje, albo nie widziałem tam wszystkiego.- powiedziałem początkowo nieco speszony, lecz kolejne słowa zaczęły mi przychodzić wręcz naturalnie. Nie było tu żadnego kłamstwa, żadnych niedomówień, żadnych niemiłych lub niesmacznych półsłówek.
- Ja nie mam niestety brata ani siostry, więc przyprowadziłem ze sobą mamę. Często tutaj jesteś z wujkiem?- poszły z moich ust kolejne, wręcz nadzwyczajnie miłe i kulturalne słowa wobec Belli. W ogóle ona śliczna jest, a ja bałem się tego jej powiedzieć. Ma takie ciemne i długie włosy, i te śliczne, niebieskie oczka. Może później jakoś przemogę się, by ją skomplementować? Na razie wolałem podążać pewnym tematem, który może doprowadzi nas do smoków. Właśnie, latała kiedyś na smoku? Wygląda na dużą - pewnie jest w moim wieku, to może wujek Tristian pozwolił jej usiąść na smoku.Mam zamiar tego się dowiedzieć, oczywiście w kulturalny sposób, bo ciągle pamiętałem słowa mamy, które wyryły się na przedniej części mojej pamięci. Zamierzałem dziś pogłaskać smoków, więc i tak będzie.
- Dobrze, będę grzeczny.- powiedziałem poważnie przytakując jednocześnie głową, lecz uśmiech mi nie zszedł z twarzy. Będę grzeczny, aby osiągnąć swój cel. A skoro mama mówi, ze to od wujka zależy, to nie mam zamiaru jemu dawać cokolwiek, co wzbudziłoby jego niepokój i pozwolił mi pobawić się ze smokami. Szczególnie, że tutejsze wyglądały naprawdę imponująco! Nie zamierzałem zmarnować okazji, chociaż nie sądziłem, by wujek Tristian wziął mnie na barana. Pewnie na to nie przystanie. No cóż, popodziwiam świat z dołu najwyraźniej.
Zaraz jednak zjawiły się dwie osoby - jedna wysoka, a druga gdzieś w moim wieku. Dziecko? Dziewczynka? Zanotowałem to sobie w myślach, lecz na chwilę skierowałem swe zainteresowanie na wujka Tristiana, który wygląda całkowicie inaczej niż Ben.Wujek jest elegantszy, bez żadnych widocznych tatuaży, włosy też ma niczego sobie! Uśmiechnąłem się w jego stronę i podałem jemu dłoń na przywitanie.
- Dzień dobry.- przywitałem się z wujkiem i zaraz wysłuchałem, jak mówi o Bellatrix. Zerknąłem na nią już całkiem zainteresowany. Drobna, błękitnooka niewiasta, pewnie dziewica Nie pytaj ją o to, mama tu jest!, lecz zamiast jakiegokolwiek oddźwięku z mojej strony, podszedłem bliżej dziewczynki uśmiechając się do niej, jak i badając ją swym czekoladowym wzrokiem. Nie wiedząc, jak ją dostojnie, jak na moje szalone geny przywitać, więc kiwnąłem jej głową zginając wolną dłoń, która przez chwilę nie wiedziała, w którą stronę pójść. Puściłem rękę mamy wiedząc, że mam być grzeczny i nie broić. I tak będzie kochana mamusiu, tak będzie!
- Cześć.... Tutaj jestem pierwszy raz, lecz wcześniej byłem w innym rezerwacie, który wielkością tutaj nie dorównuje, albo nie widziałem tam wszystkiego.- powiedziałem początkowo nieco speszony, lecz kolejne słowa zaczęły mi przychodzić wręcz naturalnie. Nie było tu żadnego kłamstwa, żadnych niedomówień, żadnych niemiłych lub niesmacznych półsłówek.
- Ja nie mam niestety brata ani siostry, więc przyprowadziłem ze sobą mamę. Często tutaj jesteś z wujkiem?- poszły z moich ust kolejne, wręcz nadzwyczajnie miłe i kulturalne słowa wobec Belli. W ogóle ona śliczna jest, a ja bałem się tego jej powiedzieć. Ma takie ciemne i długie włosy, i te śliczne, niebieskie oczka. Może później jakoś przemogę się, by ją skomplementować? Na razie wolałem podążać pewnym tematem, który może doprowadzi nas do smoków. Właśnie, latała kiedyś na smoku? Wygląda na dużą - pewnie jest w moim wieku, to może wujek Tristian pozwolił jej usiąść na smoku.Mam zamiar tego się dowiedzieć, oczywiście w kulturalny sposób, bo ciągle pamiętałem słowa mamy, które wyryły się na przedniej części mojej pamięci. Zamierzałem dziś pogłaskać smoków, więc i tak będzie.
being human is complicated, time to be a dragon
Przyglądał się małej Bellatriks, obserwując jej reakcję na Charliego; zdanie jej ojca, a zarazem zdanie wszystkich Blacków, nieszczególnie go interesowało. Rosierowie nie wydawali mu się bardziej tolerancyjni od czarnego rodu, ale tutaj chodziło przecież o Harriett - Harriett i jej syna. Fakt, że jego ojcem pozostawał przybłęda z innego kontynentu, auror do tego, zaczynał zacierać się w niepamięci, od jego śmierci minęły już długie miesiące. Długie dla niego - nigdy nie tolerującego Zaima w życiu zbyt pięknej dla niego półwili. Uśmiechnął się do niej, zbyt łagodnie, jak na siebie. Tak, Harriett miała równie piękne włosy, co mała Narcyza. Przygładził wierzch drobniutkiej dłoni Belli kciukiem, być może chcąc dodać jej więcej odwagi.
- Pięknie wyglądasz - szepnął do Harriett, kiedy ich usta minęły się przy grzecznościowym powitaniu; martwił się o nią, choć od pogrzebu minęło już dużo czasu, dobrze wiedział, jak wiele wydarzyło się ostatnimi czasy w jej życiu - niezwykle miłym zaskoczeniem okazało się dla niego, jak niewielkie piętno to wszystko odcisnęło na jej twarzy i w jej źrenicach. Urok półwili nigdy nie przestał na niego działać. - Nie masz za co dziękować, Hattie. Cieszę się, że przyszliście. - Wciąż z łagodnym uśmiechem przyglądał się przyjaciółce nawiązującej kontakt z Bellą - na zachętę uścisnął dłoń dziewczynki mocniej.
- Druella przechodzi przez siedem piekieł - odparł nieco rozbawionym tonem, jego uśmiech nie wskazywał, by Tristan w jakikolwiek sposób mówił poważnie. Patrzył wówczas na Bellę - wspominającej o Medzie, która nie chciała ich wypuścić z posiadłości Blacków. Trzy dziewczynki były skarbem, ale skarbem wyjątkowo kosztownym, z czego Harriett, jako matka, zdawała sobie z tego sprawę o wiele lepiej niż on sam. Najmniejsze dzieci dawały w kość najmocniej. - Najważniejsze, że obie są zdrowe. Wszystko wskazuje na to, że Cyzia będzie równie piękna, jak jej dwie starsze siostry. - Dobrze wiesz, Harriett, jak głęboko mam gdzieś pomówienia związane z jej jasnymi włosami. Jego wzrok podążył za filiżankami wspomnianymi przez Harriett, skinął głową w geście przeprosin, nie powtarzając już tłumaczeń przedstawionych przez siostrzenicę. - Mam nadzieję, że odpowiednio was potraktowano. - Byli w końcu jego gośćmi. Na dłużej zatrzymał spojrzenie na małym Charliem, wsłuchując się w rozmowę dzieci, kiedy chłopiec wspomniał o drugim rezerwacie - placówek tego typu było wystarczająco mało, by Tristan zdołał rozpoznać, o którym z miejsc wspominał chłopiec.
- Byliście w Peak District? - zwrócił się do Harriett, również dystansując się od rozmowy z dziećmi; przeniósł ku niej pytające spojrzenie. Martwił się o nią. Irracjonalnie i niezrozumiale, jej wspomnienie pozostawało w nim żywe, tym żywsze od odejścia Zaima. Została sama: bez mężczyzny, ojca, tego, który - ponoć - zapewniał jej bezpieczeństwo, czy w tej samotności radziła sobie jakkolwiek? Nie tylko ze względu na dawne czasy nie chciał odchodzić, chciał wciąż być. Plecami, na których można się było wesprzeć i za którymi można się było schronić - pozostać obok, zwłaszcza w obliczu tego nieprzewidzianego sztormu. Nawet, jeśli sam siebie nie rozumiał i nawet, jeśli tego, co rozumiał, wypowiedzieć na głos nie mógł.
Długo czekał, nim zdecydowała się przyjść.
- Pięknie wyglądasz - szepnął do Harriett, kiedy ich usta minęły się przy grzecznościowym powitaniu; martwił się o nią, choć od pogrzebu minęło już dużo czasu, dobrze wiedział, jak wiele wydarzyło się ostatnimi czasy w jej życiu - niezwykle miłym zaskoczeniem okazało się dla niego, jak niewielkie piętno to wszystko odcisnęło na jej twarzy i w jej źrenicach. Urok półwili nigdy nie przestał na niego działać. - Nie masz za co dziękować, Hattie. Cieszę się, że przyszliście. - Wciąż z łagodnym uśmiechem przyglądał się przyjaciółce nawiązującej kontakt z Bellą - na zachętę uścisnął dłoń dziewczynki mocniej.
- Druella przechodzi przez siedem piekieł - odparł nieco rozbawionym tonem, jego uśmiech nie wskazywał, by Tristan w jakikolwiek sposób mówił poważnie. Patrzył wówczas na Bellę - wspominającej o Medzie, która nie chciała ich wypuścić z posiadłości Blacków. Trzy dziewczynki były skarbem, ale skarbem wyjątkowo kosztownym, z czego Harriett, jako matka, zdawała sobie z tego sprawę o wiele lepiej niż on sam. Najmniejsze dzieci dawały w kość najmocniej. - Najważniejsze, że obie są zdrowe. Wszystko wskazuje na to, że Cyzia będzie równie piękna, jak jej dwie starsze siostry. - Dobrze wiesz, Harriett, jak głęboko mam gdzieś pomówienia związane z jej jasnymi włosami. Jego wzrok podążył za filiżankami wspomnianymi przez Harriett, skinął głową w geście przeprosin, nie powtarzając już tłumaczeń przedstawionych przez siostrzenicę. - Mam nadzieję, że odpowiednio was potraktowano. - Byli w końcu jego gośćmi. Na dłużej zatrzymał spojrzenie na małym Charliem, wsłuchując się w rozmowę dzieci, kiedy chłopiec wspomniał o drugim rezerwacie - placówek tego typu było wystarczająco mało, by Tristan zdołał rozpoznać, o którym z miejsc wspominał chłopiec.
- Byliście w Peak District? - zwrócił się do Harriett, również dystansując się od rozmowy z dziećmi; przeniósł ku niej pytające spojrzenie. Martwił się o nią. Irracjonalnie i niezrozumiale, jej wspomnienie pozostawało w nim żywe, tym żywsze od odejścia Zaima. Została sama: bez mężczyzny, ojca, tego, który - ponoć - zapewniał jej bezpieczeństwo, czy w tej samotności radziła sobie jakkolwiek? Nie tylko ze względu na dawne czasy nie chciał odchodzić, chciał wciąż być. Plecami, na których można się było wesprzeć i za którymi można się było schronić - pozostać obok, zwłaszcza w obliczu tego nieprzewidzianego sztormu. Nawet, jeśli sam siebie nie rozumiał i nawet, jeśli tego, co rozumiał, wypowiedzieć na głos nie mógł.
Długo czekał, nim zdecydowała się przyjść.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Spotkanie z równolatkiem było dla Bellatriks na tyle ekscytujące, iż nawet przez myśl nie przeszło jej pytanie odnoszące się do nazwiska, które przyszło mu nosić, a które byłoby dla niej zupełnie obce, bowiem nie zaliczające się do kanonu niespełna trzydziestu wartych pamięci rodzin. Wczesne dzieciństwo jest tym cudownym czasem bez podziałów; umysł czterolatki niekoniecznie sprawnie radzi sobie z oddzielaniem ziarna od plew, ciesząc oczy postronnych obserwatorów obrazkiem idyllicznej tolerancji nieznanej starszym potomkom największych czarodziejskich rodów. Uśmiechnęła się ponownie do Harriett, patrząc na nią z nowym zainteresowaniem wywołanym wspomnieniem matki - znajomi rodziców zawsze byli ciekawi, wyłączając oczywiście z tego grona wszystkie stare dziwnie pachnące ciotki, które namiętnie podszczypywały bellowe policzki i wręczały cukierki niemożliwe do pogryzienia przez konsystencję przypominającą kamyczki leżące wśród traw ogrodów Blacków. Pani Lovegood była jednak zupełnie inna od tych kobiet, miała w sobie coś, co sprawiało, że dziecko machinalnie do niej lgnęło, przestając powoli odczuwać początkowe skrępowanie towarzystwem nieznanej dorosłej osoby. Poza tym wujek Tristan widocznie ją lubił, co samo w sobie określało stosunek małej lady Black do jasnowłosej kobiety - w końcu według Bells Rosier nie mógł się mylić w osądach, czyż nie?
- Zna pani mamę? To musi nas kiedyś pani odwiedzić na herbatę! - ściskając małą rączką dłoń wuja wydawała się szczerze zachwycona swoim pomysłem, zupełnie za nic mając niewiedzę na temat stosunków między dwiema paniami. - Razem z Charliem, oczywiście! - dodała szybko, odkrywając prawdziwe intencje przemawiające za tym zaproszeniem. Lubiła towarzystwo innych dzieci, a zabawa ze sporo młodszą jak na ten wiek siostrą niekiedy bywało... nudzące? Nie wspominając już o Narcyzie przesypiającej większość dnia. Duże granatowe oczy przylepiła do Charliego, którego parodia dworskiego powitania wywołała na jej małych ustach jeszcze szerszy uśmiech, a widząc, że i on puszcza dłoń mamy, poszła w jego śladu, widocznie ośmielona na tyle żeby już dłużej nie musieć pokrzepiać się bliskością wuja.
- Ja mam dwie młodsze siostry, musisz poprosić mamę żeby ci przyniosła rodzeństwo ze szpitala - logiczne, prawda? W świecie Bellatriks wszystko było równie proste. - Różnie, kiedy tylko wujek ma trochę czasu żeby zabrać mnie na spacer po rezerwacie. Chociaż mógłby robić to częściej - zmarszczyła ciemne brewki, spoglądając na Tristana z dołu.
- Zna pani mamę? To musi nas kiedyś pani odwiedzić na herbatę! - ściskając małą rączką dłoń wuja wydawała się szczerze zachwycona swoim pomysłem, zupełnie za nic mając niewiedzę na temat stosunków między dwiema paniami. - Razem z Charliem, oczywiście! - dodała szybko, odkrywając prawdziwe intencje przemawiające za tym zaproszeniem. Lubiła towarzystwo innych dzieci, a zabawa ze sporo młodszą jak na ten wiek siostrą niekiedy bywało... nudzące? Nie wspominając już o Narcyzie przesypiającej większość dnia. Duże granatowe oczy przylepiła do Charliego, którego parodia dworskiego powitania wywołała na jej małych ustach jeszcze szerszy uśmiech, a widząc, że i on puszcza dłoń mamy, poszła w jego śladu, widocznie ośmielona na tyle żeby już dłużej nie musieć pokrzepiać się bliskością wuja.
- Ja mam dwie młodsze siostry, musisz poprosić mamę żeby ci przyniosła rodzeństwo ze szpitala - logiczne, prawda? W świecie Bellatriks wszystko było równie proste. - Różnie, kiedy tylko wujek ma trochę czasu żeby zabrać mnie na spacer po rezerwacie. Chociaż mógłby robić to częściej - zmarszczyła ciemne brewki, spoglądając na Tristana z dołu.
Gość
Gość
Chciała wierzyć, ale przychodziło jej to z trudnością - nie dlatego, że obietnice Charliego średnio do niej przemawiały, a dlatego, że jej doświadczenia świadczyły przeciwko długotrwałości pamięci jej pierworodnego, który w obliczu przeróżnych impulsów zdawał się być wręcz zmuszony do tego, by zapomnieć o gorliwych zapewnieniach i ulec pokusie. I wbrew wszystkiemu, nie potrafiła go za to winić.
- Jesteś jak zwykle szarmancki - ledwie słyszalne słowa same wyleciały z ułożonych we wdzięczny uśmiech ust, kiedy te wciąż znajdowały się blisko ucha Tristana. Mijały lata, ale ta jedna kwestia pozostawała punktem stałym - można było uznać to za próżność, lecz to uznanie w oczach szlachcica wciąż znaczyło dla Harriett równie wiele co w zamierzchłych czasach, gdy jej krok dopiero nabierał sprężystości i pewności siebie, teraz będącej jej pozornie nieodłącznym atrybutem. - Długo się nie widzieliśmy, zbyt długo. Nie powinnam była tyle zwlekać - czy to nuta skruchy tańczyła w jej głosie? Minione miesiące przypominały błądzenie we mgle i gdy teraz z Lovegood stopniowo uchodziło ciśnienie, niemożliwym zdawało się jej być to, że ostatnie ich spotkanie naznaczone było sierpniowym słońcem.
- Wyobrażam sobie - zawtórowała w krótkim koncercie rozbawienia, przez ułamek sekundy dając się porwać wizji, w której oprócz już i tak wymagającego sporo atencji Charliego obecna była jeszcze dwójka szkrabów, jeden bardziej absorbujący od drugiego. Głowa mała. - Oby ten stan rzeczy utrzymywał się już zawsze. Jestem pewna, że Cyzia w mgnieniu oka wyrośnie na czarującą młodą damę - nie mogła dbać mniej o absurdalne plotki krążące dookoła familii Blacków (a może Rosierów? Druella wciąż nierozłącznie kojarzyła jej się właśnie z tym rodem). Przytaknęła głową w odpowiedzi na pytanie dziewczynki.
- Odwiedzenie was będzie czystą przyjemnością. Prawda, Charlie? - uśmiechnęła się lekko, wypuszczając ze swoich palców drobną dłoń Charliego. Bijąca urokiem Bells podbijała jej serce z każdą chwilą coraz bardziej. - Spotkaliśmy się z ciepłym przyjęciem, mam nadzieję, że nasze przybycie nie zakłóciło pracy żadnego ze smokologów - dopiero teraz ta myśl zaświtała jej w głowie, przecież w rezerwatach każdy pracownik był jak trybik w machinerii, musiał wykonywać swoje zadania, by wszystko działało sprawnie, a w zadaniach tych nie mieściło się zabawianie półwili i jej syna ani serwowanie cejlońskiej herbaty zupełnie jak w kawiarni. Odprowadziła spojrzeniem pogrążone w rozmowie dzieci, pozwalając im się oddalić na parę kroków. W obrębie obserwatorium nic nie mogło się stać, a niewielki dystans umożliwiał rozmowę bez niedomówień czy półsłówek, gdy usta Harriett odruchowo zacisnęły się w wąską linię na samo wspomnienie Peak District.
- Nigdy tam nie byłam - odpowiedziała w pierwszym odruchu. Zawahała się. Czy potrafiła wszystko ubrać w odpowiednie słowa bez zbyt dosadnego okazywania zgryzoty? - Nie wiem skąd w ogóle zrodził się ten pomysł, ale na początku miesiąca Charlie napisał - wiesz już sam, jak bardzo musiało mu zależeć, wspominałam kiedyś, z jaką niechęcią przychodzi mu nauka pisania - do Benjamina, a ten wyjątkowo ochoczo zabrał go na wycieczkę bez mojej wiedzy. O zgodzie nie wspominając - oznajmiła ostatecznie, przyciszając nieco ton w próbie złagodzenia poddenerwowania, które domagało się swojego uzewnętrznienia. Czy miało to jakiś sens? Tristan znał ją zbyt długo i zbyt dobrze, by mogła ukryć przed nim takie niuanse i - gdyby nie to, że z tamtymi wydarzeniami wiązała się kłótnia z Wrightem, która nie przyniosła jej żadnego powodu do dumy - na poczekaniu odkryłaby przed Rosierem każdy skrawek tajemnicy, która pozostawała niezachwiana już tylko w jej głowie.
- Charlie był zachwycony - nie widział w niezapowiedzianym wymknięciu się z domu niczego złego - Ben również - gotów był walczyć do ostatniej kropli krwi, by wybielić się w jej oczach do tego samego stopnia co w swoich własnych. - Ja... odrobinę mniej - i dlatego poparzyła mu rękę samym dotknięciem swojej dłoni, by dobitniej zaakcentować to, że z ich dwójki to właśnie Harriett jest odpowiedzialną dorosłą.
Czy patrzyłbyś na mnie tak samo, Tristanie, gdybyś poznał każdy szczegół?
- Jesteś jak zwykle szarmancki - ledwie słyszalne słowa same wyleciały z ułożonych we wdzięczny uśmiech ust, kiedy te wciąż znajdowały się blisko ucha Tristana. Mijały lata, ale ta jedna kwestia pozostawała punktem stałym - można było uznać to za próżność, lecz to uznanie w oczach szlachcica wciąż znaczyło dla Harriett równie wiele co w zamierzchłych czasach, gdy jej krok dopiero nabierał sprężystości i pewności siebie, teraz będącej jej pozornie nieodłącznym atrybutem. - Długo się nie widzieliśmy, zbyt długo. Nie powinnam była tyle zwlekać - czy to nuta skruchy tańczyła w jej głosie? Minione miesiące przypominały błądzenie we mgle i gdy teraz z Lovegood stopniowo uchodziło ciśnienie, niemożliwym zdawało się jej być to, że ostatnie ich spotkanie naznaczone było sierpniowym słońcem.
- Wyobrażam sobie - zawtórowała w krótkim koncercie rozbawienia, przez ułamek sekundy dając się porwać wizji, w której oprócz już i tak wymagającego sporo atencji Charliego obecna była jeszcze dwójka szkrabów, jeden bardziej absorbujący od drugiego. Głowa mała. - Oby ten stan rzeczy utrzymywał się już zawsze. Jestem pewna, że Cyzia w mgnieniu oka wyrośnie na czarującą młodą damę - nie mogła dbać mniej o absurdalne plotki krążące dookoła familii Blacków (a może Rosierów? Druella wciąż nierozłącznie kojarzyła jej się właśnie z tym rodem). Przytaknęła głową w odpowiedzi na pytanie dziewczynki.
- Odwiedzenie was będzie czystą przyjemnością. Prawda, Charlie? - uśmiechnęła się lekko, wypuszczając ze swoich palców drobną dłoń Charliego. Bijąca urokiem Bells podbijała jej serce z każdą chwilą coraz bardziej. - Spotkaliśmy się z ciepłym przyjęciem, mam nadzieję, że nasze przybycie nie zakłóciło pracy żadnego ze smokologów - dopiero teraz ta myśl zaświtała jej w głowie, przecież w rezerwatach każdy pracownik był jak trybik w machinerii, musiał wykonywać swoje zadania, by wszystko działało sprawnie, a w zadaniach tych nie mieściło się zabawianie półwili i jej syna ani serwowanie cejlońskiej herbaty zupełnie jak w kawiarni. Odprowadziła spojrzeniem pogrążone w rozmowie dzieci, pozwalając im się oddalić na parę kroków. W obrębie obserwatorium nic nie mogło się stać, a niewielki dystans umożliwiał rozmowę bez niedomówień czy półsłówek, gdy usta Harriett odruchowo zacisnęły się w wąską linię na samo wspomnienie Peak District.
- Nigdy tam nie byłam - odpowiedziała w pierwszym odruchu. Zawahała się. Czy potrafiła wszystko ubrać w odpowiednie słowa bez zbyt dosadnego okazywania zgryzoty? - Nie wiem skąd w ogóle zrodził się ten pomysł, ale na początku miesiąca Charlie napisał - wiesz już sam, jak bardzo musiało mu zależeć, wspominałam kiedyś, z jaką niechęcią przychodzi mu nauka pisania - do Benjamina, a ten wyjątkowo ochoczo zabrał go na wycieczkę bez mojej wiedzy. O zgodzie nie wspominając - oznajmiła ostatecznie, przyciszając nieco ton w próbie złagodzenia poddenerwowania, które domagało się swojego uzewnętrznienia. Czy miało to jakiś sens? Tristan znał ją zbyt długo i zbyt dobrze, by mogła ukryć przed nim takie niuanse i - gdyby nie to, że z tamtymi wydarzeniami wiązała się kłótnia z Wrightem, która nie przyniosła jej żadnego powodu do dumy - na poczekaniu odkryłaby przed Rosierem każdy skrawek tajemnicy, która pozostawała niezachwiana już tylko w jej głowie.
- Charlie był zachwycony - nie widział w niezapowiedzianym wymknięciu się z domu niczego złego - Ben również - gotów był walczyć do ostatniej kropli krwi, by wybielić się w jej oczach do tego samego stopnia co w swoich własnych. - Ja... odrobinę mniej - i dlatego poparzyła mu rękę samym dotknięciem swojej dłoni, by dobitniej zaakcentować to, że z ich dwójki to właśnie Harriett jest odpowiedzialną dorosłą.
Czy patrzyłbyś na mnie tak samo, Tristanie, gdybyś poznał każdy szczegół?
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Miałem zamiar być grzeczny, dla mamy. Nie chciałem dziś jej sprawiać przykrości, bo miałem okazję chwilę zobaczyć, jak się uśmiecha. Niech tak częściej robi, bo w domu brakuje jej pełnego, wręcz szczerego i radosnego uśmiechu. Jest jego mało, zbyt mało jak dla mnie. Przestałem zerkać na mamę, lecz jeszcze zatrzymałem wzrok na wujku Tristanie. Tak wyglądają przyjaciele mamy? Tacy dostojni, eleganccy, poważni i uśmiechnięci? Tak te tata wyglądał? Pewnie tak, widziałem nieraz, jak wychodził w czerni do pracy. Może też powinienem ubierać się elegancko? Później się nad tym zastanowię.
- Prawda. Co prawda nie umiem gotować, lecz mama robi przepyszne przepiórki, a z tyłu mamy ogród, tyle że zimą nie działa, ale można ulepić bałwana za to.- powiedziałem bez zająknięcia zadowolony i zaraz już puściłem uwagę dorosłych, by skupić się na pięknej Belli. W końcu dorośli mogą mieć swoje tematy, a mi wystarczyło to, że obecność wujka Tristana poprawia mamie humor, więc mogłem na jakiś czas skupić się na rówieśniczce, która chyba jak ja, chce się oderwać od dorosłych rozmów.
- U ciebie to zadziałało, mówisz? Może namówię mamę, by przyniosła mi brata... albo siostrę.- zaraz poprawiłem się, by nie było jej przykro, że chcę mieć męskie towarzystwo. W sumie gdybym miał siostrę, to nie powinno być tak źle, prawda? Może bym wtedy odkrył, dlaczego dziewczynki noszą sukienki. Ja bym nie mógł nosić takich rzeczy, a nie chciałem pytać Belli o takie rzeczy, bo w końcu dopiero się poznajemy.
- Skoro tu już byłaś parę razy, to może pokażesz mi jakiegoś fajnego smoka? Może.- nieco ściszyłem głos robiąc śmiałe kroki w stronę Bellatrix, lecz robiłem to powoli, z moim uśmiechem na twarzy. - Może wejdziemy na jakiegoś, co ty na to? Jakiegoś mniejszego, chyba że dasz radę wejść na dużego. Co ty na to?- powiedziałem intensywnie zerkając w błękitne oczy Belli próbując z nią po prostu spędzić czas bez opieki dorosłych. Chwilę zabawimy się, co złego może się stać przy małych smoczkach? No nic, a przynajmniej mi się zdawało. - Albo jak się boisz wejść, to możemy po prostu je nakarmić.- dodałem mówiąc konspiracyjnym tonem. Wymknijmy się stąd, pobawmy się i pokażmy dorosłym, że umiemy o siebie zadbać. A tak, obiecałem być grzeczny. Lecz czy powiedziałem słowo obiecuję? Może chcę dać prywatność mamie, by była wesoła z wujkiem Tristanem i powspominała z nim, jeśli mają co. A ja z Bellą się zabawimy przy smokach. Dla mnie idealny pomysł. Tylko pytanie, czy Bella myśli to samo, czy raczej podobnie jak ja.
- Prawda. Co prawda nie umiem gotować, lecz mama robi przepyszne przepiórki, a z tyłu mamy ogród, tyle że zimą nie działa, ale można ulepić bałwana za to.- powiedziałem bez zająknięcia zadowolony i zaraz już puściłem uwagę dorosłych, by skupić się na pięknej Belli. W końcu dorośli mogą mieć swoje tematy, a mi wystarczyło to, że obecność wujka Tristana poprawia mamie humor, więc mogłem na jakiś czas skupić się na rówieśniczce, która chyba jak ja, chce się oderwać od dorosłych rozmów.
- U ciebie to zadziałało, mówisz? Może namówię mamę, by przyniosła mi brata... albo siostrę.- zaraz poprawiłem się, by nie było jej przykro, że chcę mieć męskie towarzystwo. W sumie gdybym miał siostrę, to nie powinno być tak źle, prawda? Może bym wtedy odkrył, dlaczego dziewczynki noszą sukienki. Ja bym nie mógł nosić takich rzeczy, a nie chciałem pytać Belli o takie rzeczy, bo w końcu dopiero się poznajemy.
- Skoro tu już byłaś parę razy, to może pokażesz mi jakiegoś fajnego smoka? Może.- nieco ściszyłem głos robiąc śmiałe kroki w stronę Bellatrix, lecz robiłem to powoli, z moim uśmiechem na twarzy. - Może wejdziemy na jakiegoś, co ty na to? Jakiegoś mniejszego, chyba że dasz radę wejść na dużego. Co ty na to?- powiedziałem intensywnie zerkając w błękitne oczy Belli próbując z nią po prostu spędzić czas bez opieki dorosłych. Chwilę zabawimy się, co złego może się stać przy małych smoczkach? No nic, a przynajmniej mi się zdawało. - Albo jak się boisz wejść, to możemy po prostu je nakarmić.- dodałem mówiąc konspiracyjnym tonem. Wymknijmy się stąd, pobawmy się i pokażmy dorosłym, że umiemy o siebie zadbać. A tak, obiecałem być grzeczny. Lecz czy powiedziałem słowo obiecuję? Może chcę dać prywatność mamie, by była wesoła z wujkiem Tristanem i powspominała z nim, jeśli mają co. A ja z Bellą się zabawimy przy smokach. Dla mnie idealny pomysł. Tylko pytanie, czy Bella myśli to samo, czy raczej podobnie jak ja.
being human is complicated, time to be a dragon
Harriett bez trudu złapała kontakt z małą, nic dziwnego, była matką, była kobietą, wyjątkowo charyzmatyczną półwilą. Choć poczuł się w obowiązku wykonać podobny gest wobec Charliego, nie potrafił; poza dziećmi swoich dwóch sióstr nie miał do czynienia z żadnym i niewątpliwie brakowało mu podejścia. A przecież Charlie był ważny. Był dzieckiem Harriett, to nic, że tego brudnego araba również, cap od dawna nie żył, był synem kobiety, którą kochał. Napotkawszy wzrok chłopca chciał się uśmiechnąć - ale z przyczyn, których do końca nie rozumiał, nie uczynił nic.
Wypuścił drobną rączkę Bellatriks z uścisku, przyglądając się jej uśmiechowi, który wywołała u niej godnego jej powitania przez chłopca - uśmiech też miała po Druelli. Przepraszająco skinął jej głową jak wobec królewny przystało, kiedy wspomniała, że mógłby przyprowadzając ją tutaj częściej. - Poprawię się - obiecał, choć wiedział, że nie będzie to łatwe. I nie była to jedynie kwestia czasu czy niezbyt zadowalających zdolności opiekuńczo-wychowawczych Tristana, ale nade wszystko niewątpliwie tego, jak trudno ostatnimi czasy było mu zebrać myśli. Zbyt wiele się wydarzyło. Pogładził jej włosy, odrzucając pukiel za ramię, powracając spojrzeniem ku Harriett. Półwila doprawdy mile go połechtała skromnym komplementem, cichym, lecz przy tej odległości wciąż doskonale dla niego słyszalnym.
- Jestem pewien, że miałaś swoje powody - zapewnił ją, bez pretensji w głosie, zapewne pragnął ją jedynie zapewnić, że nie miała się z czego tłumaczyć - nie tylko w jego życiu wiele się działo. Została wdową, niezależnie od tego, jakie uczucia fakt pozbycia się owego zbędnego balastu budził w nim samym, Tristan wciąż musiał zdawać sobie sprawę z tego, jak ciężkie chwile przechodziła Harriett. Nie tylko ze względu na siebie, ale i - a może przede wszystkim - dziecko, które straciło ojca. Ten rodzaj rozdartej rany również znała jego rodzina. Wskazał dłonią na stolik, z którego skrzaty niepostrzeżenie zdążyły sprzątnąć już naczynia po wypitej herbacie. - Usiądziemy? - zaproponował, całkiem zaabsorbowany już towarzystwem półwilej piękności, pewien, że dzieci odnajdą się w obserwatorium. Bezpieczne szyby stwarzały idealne warunki do obserwacji ogrodów rezerwatu - czy coś złego mogło się stać? Dziewczynki Druelli były złotymi dziećmi, niezależnie od tego, jak wiele wazonów strącały za każdym razem, kiedy go odwiedzały. Złotymi, grzecznymi, mądrymi - były po prostu Rosierami, ufał Belli, być może dlatego, że nie miał bladego pojęcia o wychowywaniu dzieci. A być może również dlatego, że urok wili nieprzerwanie działał na niego od lat.
- Ktokolwiek was przyjął, jestem przekonany, że był urzeczony towarzystwem. - Bo któż by nie był? - Przerwy w pracy nieczęsto są równie przyjemne. - Zdecydowanie, półwile nie były w tym miejscu częstym widokiem, choć Tristan ostatnimi czasy najwyraźniej dążył do poprawienia tego stanu rzeczy. Spodziewał się, że historia, którą opowie Harriett, będzie miała w sobie nutę goryczy; Benjamin nie bez powodu nazwał ją przy nim harpią. Lecz to, co usłyszał, przeszło jego najśmielsze oczekiwania; naprawdę Ben próbował uprowadzić jej dziecko? Co mu do cholery strzeliło do tego zakutego łba - whisky tak nie działała, on nie miewał podobnych pomysłów. Odkrył w sobie instynkt niańki, chciał poczuć, jak to jest być ojcem? Charlie mógł naiwnie polubić tę emerytowaną gwiazdę Quidditcha, ale żeby od razu nauczyć się pisać? Nigdy by nie przypuszczał, że stary Ben ma takie podejście do dzieci, choć zapewne fakt, że to dziecko dopiero co straciło ojca, nie pozostawał bez znaczenia. - Pewnie nie chciał źle - Czy powinien tak lojalnie stawać za przyjacielem, którego kobiety niegdyś - niegdyś? - pragnął? - Zwykle nie chce, choć zwykle wychodzi podobnie - dodał więc nieco mniej obronnym tonem, mając w pamięci sierpniowy obraz, w trakcie którego po raz ostatni, czego akurat nieszczególnie żałował, widział żywego męża Harriett. Odnalazł spojrzeniem błękit jej oczu, milcząc, nie pierwszy raz rozdarty pomiędzy obojgiem. - Pisałem to już w liście, ale wierzę, że słowa wypowiedziane na głos mają większą moc. Jeśli będzie ci trzeba pomocy, jakiejkolwiek pomocy, Hattie, wiesz, że zawsze możesz się do mnie zwrócić. - Przecież Ben to mój przyjaciel. Masz dość na głowie, nie musisz zajmować się tłumaczeniem temu baranowi, że nie powinien wyciągać bez pozwolenia nieswoich dzieci na pieprzone spacery po smoczych rezerwatach. Wystarczy, że powiesz słowo, przecież na to czekam.
Nawet nie wiesz, jak wiele chciałbym ci teraz powiedzieć.
- Skąd u Charliego ta pasja do smoków? - zapytał zamiast tego.
Z przyczyn, których wciąż nie rozumiał.
Wypuścił drobną rączkę Bellatriks z uścisku, przyglądając się jej uśmiechowi, który wywołała u niej godnego jej powitania przez chłopca - uśmiech też miała po Druelli. Przepraszająco skinął jej głową jak wobec królewny przystało, kiedy wspomniała, że mógłby przyprowadzając ją tutaj częściej. - Poprawię się - obiecał, choć wiedział, że nie będzie to łatwe. I nie była to jedynie kwestia czasu czy niezbyt zadowalających zdolności opiekuńczo-wychowawczych Tristana, ale nade wszystko niewątpliwie tego, jak trudno ostatnimi czasy było mu zebrać myśli. Zbyt wiele się wydarzyło. Pogładził jej włosy, odrzucając pukiel za ramię, powracając spojrzeniem ku Harriett. Półwila doprawdy mile go połechtała skromnym komplementem, cichym, lecz przy tej odległości wciąż doskonale dla niego słyszalnym.
- Jestem pewien, że miałaś swoje powody - zapewnił ją, bez pretensji w głosie, zapewne pragnął ją jedynie zapewnić, że nie miała się z czego tłumaczyć - nie tylko w jego życiu wiele się działo. Została wdową, niezależnie od tego, jakie uczucia fakt pozbycia się owego zbędnego balastu budził w nim samym, Tristan wciąż musiał zdawać sobie sprawę z tego, jak ciężkie chwile przechodziła Harriett. Nie tylko ze względu na siebie, ale i - a może przede wszystkim - dziecko, które straciło ojca. Ten rodzaj rozdartej rany również znała jego rodzina. Wskazał dłonią na stolik, z którego skrzaty niepostrzeżenie zdążyły sprzątnąć już naczynia po wypitej herbacie. - Usiądziemy? - zaproponował, całkiem zaabsorbowany już towarzystwem półwilej piękności, pewien, że dzieci odnajdą się w obserwatorium. Bezpieczne szyby stwarzały idealne warunki do obserwacji ogrodów rezerwatu - czy coś złego mogło się stać? Dziewczynki Druelli były złotymi dziećmi, niezależnie od tego, jak wiele wazonów strącały za każdym razem, kiedy go odwiedzały. Złotymi, grzecznymi, mądrymi - były po prostu Rosierami, ufał Belli, być może dlatego, że nie miał bladego pojęcia o wychowywaniu dzieci. A być może również dlatego, że urok wili nieprzerwanie działał na niego od lat.
- Ktokolwiek was przyjął, jestem przekonany, że był urzeczony towarzystwem. - Bo któż by nie był? - Przerwy w pracy nieczęsto są równie przyjemne. - Zdecydowanie, półwile nie były w tym miejscu częstym widokiem, choć Tristan ostatnimi czasy najwyraźniej dążył do poprawienia tego stanu rzeczy. Spodziewał się, że historia, którą opowie Harriett, będzie miała w sobie nutę goryczy; Benjamin nie bez powodu nazwał ją przy nim harpią. Lecz to, co usłyszał, przeszło jego najśmielsze oczekiwania; naprawdę Ben próbował uprowadzić jej dziecko? Co mu do cholery strzeliło do tego zakutego łba - whisky tak nie działała, on nie miewał podobnych pomysłów. Odkrył w sobie instynkt niańki, chciał poczuć, jak to jest być ojcem? Charlie mógł naiwnie polubić tę emerytowaną gwiazdę Quidditcha, ale żeby od razu nauczyć się pisać? Nigdy by nie przypuszczał, że stary Ben ma takie podejście do dzieci, choć zapewne fakt, że to dziecko dopiero co straciło ojca, nie pozostawał bez znaczenia. - Pewnie nie chciał źle - Czy powinien tak lojalnie stawać za przyjacielem, którego kobiety niegdyś - niegdyś? - pragnął? - Zwykle nie chce, choć zwykle wychodzi podobnie - dodał więc nieco mniej obronnym tonem, mając w pamięci sierpniowy obraz, w trakcie którego po raz ostatni, czego akurat nieszczególnie żałował, widział żywego męża Harriett. Odnalazł spojrzeniem błękit jej oczu, milcząc, nie pierwszy raz rozdarty pomiędzy obojgiem. - Pisałem to już w liście, ale wierzę, że słowa wypowiedziane na głos mają większą moc. Jeśli będzie ci trzeba pomocy, jakiejkolwiek pomocy, Hattie, wiesz, że zawsze możesz się do mnie zwrócić. - Przecież Ben to mój przyjaciel. Masz dość na głowie, nie musisz zajmować się tłumaczeniem temu baranowi, że nie powinien wyciągać bez pozwolenia nieswoich dzieci na pieprzone spacery po smoczych rezerwatach. Wystarczy, że powiesz słowo, przecież na to czekam.
Nawet nie wiesz, jak wiele chciałbym ci teraz powiedzieć.
- Skąd u Charliego ta pasja do smoków? - zapytał zamiast tego.
Z przyczyn, których wciąż nie rozumiał.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Bella równie dobrze mogłaby być jej dzieckiem - może dlatego właśnie zawiązanie subtelnej nici porozumienia przyszło Harriett tak łatwo? Niejednokrotnie już zastanawiała się nad tym, jak by to było mieć córkę. Czy ta wyglądałaby jak wierna kopia jej samej? Czy codziennie rano wymyślałaby nowe fryzury, a potem z zachwytem typowym dla kobiety, nawet zaledwie paroletniej, wybierałaby odpowiednią sukienkę na podwieczorek z koleżankami, podchodząc do zadania tak poważnie, jakby chodziło o spotkanie z królową brytyjską? A może wprost przeciwnie, byłaby małym urwisem, za którym ciężko nadążyć, lecz na którego, podobnie jak na Charliego, nie sposób się złościć, gdy zarumienioną od emocji twarzyczkę rozjaśnia radosny, zaraźliwy uśmiech? Zawsze marzyła o dużej rodzinie, a w swoich wyobrażeniach gromadki dzieci zawsze widziała również i dziewczynki. Marzenia te odłożyła już na półkę, by tam obrastały kurzem zapomnienia.
Przyjemnością było obserwowanie tych drobnych gestów, jakie Tristan wykonywał w stosunku do swojej siostrzenicy. Nieznaczne, może wręcz niezauważalne dla niezbyt uważnego obserwatora, tworzyły jeden, spójny obraz. - Będziesz świetnym ojcem - słowa same wydobyły się z jej ust, nim przemyślała chociażby to, dlaczego to mówi. Będziesz, a nie byłbyś, to już nie tylko hipotetyczna rola, którą w perspektywie zbliżającego się ślubu Rosier zapewne już niedługo weźmie na swoje barki - niezależnie od tego, jak głośno w głowie Harriett dudniły echa przeszłości. Zdusiła w sobie zmieszanie. Wygięła usta w uśmiechu, by skinąwszy głową w ramach potwierdzenia, momentalnie skierować się do stolika. I ona - może naiwnie - wierzyła w to, że na te parę chwil mogą spokojnie pogrążyć się w rozmowie, nie martwiąc się o pomysły małoletnich, którzy byli przecież odizolowani od smoków grubą taflą szkła.
- W takim razie mam nadzieję, że nie będzie zbyt rozkojarzony, by powrócić do swoich zajęć - odrobina rozkojarzenia wciąż nie odstępowała blondynki na krok, gdy kwitowała słowa szlachcica perlistym śmiechem. Gorycz zdawała się być już jedynym oczywistym elementem jej relacji - mieli w ogóle jeszcze jakiekolwiek relacje? - z Benem, wszystkie inne elementy były wypłukiwane długo i namiętnie, a ich marne pozostałości znaczyły ścieżki nieprzemijającego smutku i niemożliwości pogodzenia się z przeszłością. Dziś Lovegood nie byłaby nawet w stanie stwierdzić czy tak dramatycznie się zmienili, czy tak naprawdę zawsze byli takimi ludźmi, tylko okłamywali cały świat i samych siebie. Wiedziała tylko tyle: w tym ogniu krzyżowym nigdy nie powinno było znaleźć się dziecko. - Pierwszy raz w życiu trzymam pergamin i atrament pod kluczem - zaśmiała się cicho, lecz wesołość nie dźwięczała już w jej głosie. - Pewnie nie chciał - powtórzyła głucho, a pod powiekami mignął jej wzburzony Wright, twierdzący z pełnym przekonaniem, że to, co robił, miało na celu pomoc. Chciała w to wierzyć, lecz po wszystkich ostatnich wydarzeniach i wszystkich nienawistnych wypowiedziach, nie potrafiła uciszyć głosu mówiącego, że przypisujący jej wydumane krzywdy brodacz znalazł jej najwrażliwszą strunę i pogrywał na niej bezczelnie. - Dziękuję - czy brzmiało to banalnie, gdy podniosła wzrok, by zakotwiczyć spojrzenie w niemalże czarnych tęczówkach mężczyzny? - Nie chcę cię plątać w rozdmuchane dramaty i tym samym narażać na szwank waszej przyjaźni - chociaż na koncie mam już o wiele gorsze czyny, które mogłyby się wbić klinem w tę znajomość, gdyby tylko wyszły na światło dzienne. A ja i tak niczego nie żałuję. - Wystarczy, że jesteś. Naprawdę to doceniam - dodała miękkim tonem, a w błahym geście wzmocnienia tego przekazu, przesunęła ręką po stoliku, by odnaleźć dłoń Tristana i ścisnąć ją lekko. Czy nie możemy po prostu wymazać błędów i wrócić do czasów, gdy wszystko było oczywiste?
- Nie jestem pewna, ale to już chyba nie ma żadnego znaczenia. Zresztą nie chcesz o tym rozmawiać - i ja też nie. - Opowiedz mi lepiej jak czuje się twój ojciec - poprosiła.
Nawet nie zauważyła, że wciąż nie cofnęła ręki.
Przyjemnością było obserwowanie tych drobnych gestów, jakie Tristan wykonywał w stosunku do swojej siostrzenicy. Nieznaczne, może wręcz niezauważalne dla niezbyt uważnego obserwatora, tworzyły jeden, spójny obraz. - Będziesz świetnym ojcem - słowa same wydobyły się z jej ust, nim przemyślała chociażby to, dlaczego to mówi. Będziesz, a nie byłbyś, to już nie tylko hipotetyczna rola, którą w perspektywie zbliżającego się ślubu Rosier zapewne już niedługo weźmie na swoje barki - niezależnie od tego, jak głośno w głowie Harriett dudniły echa przeszłości. Zdusiła w sobie zmieszanie. Wygięła usta w uśmiechu, by skinąwszy głową w ramach potwierdzenia, momentalnie skierować się do stolika. I ona - może naiwnie - wierzyła w to, że na te parę chwil mogą spokojnie pogrążyć się w rozmowie, nie martwiąc się o pomysły małoletnich, którzy byli przecież odizolowani od smoków grubą taflą szkła.
- W takim razie mam nadzieję, że nie będzie zbyt rozkojarzony, by powrócić do swoich zajęć - odrobina rozkojarzenia wciąż nie odstępowała blondynki na krok, gdy kwitowała słowa szlachcica perlistym śmiechem. Gorycz zdawała się być już jedynym oczywistym elementem jej relacji - mieli w ogóle jeszcze jakiekolwiek relacje? - z Benem, wszystkie inne elementy były wypłukiwane długo i namiętnie, a ich marne pozostałości znaczyły ścieżki nieprzemijającego smutku i niemożliwości pogodzenia się z przeszłością. Dziś Lovegood nie byłaby nawet w stanie stwierdzić czy tak dramatycznie się zmienili, czy tak naprawdę zawsze byli takimi ludźmi, tylko okłamywali cały świat i samych siebie. Wiedziała tylko tyle: w tym ogniu krzyżowym nigdy nie powinno było znaleźć się dziecko. - Pierwszy raz w życiu trzymam pergamin i atrament pod kluczem - zaśmiała się cicho, lecz wesołość nie dźwięczała już w jej głosie. - Pewnie nie chciał - powtórzyła głucho, a pod powiekami mignął jej wzburzony Wright, twierdzący z pełnym przekonaniem, że to, co robił, miało na celu pomoc. Chciała w to wierzyć, lecz po wszystkich ostatnich wydarzeniach i wszystkich nienawistnych wypowiedziach, nie potrafiła uciszyć głosu mówiącego, że przypisujący jej wydumane krzywdy brodacz znalazł jej najwrażliwszą strunę i pogrywał na niej bezczelnie. - Dziękuję - czy brzmiało to banalnie, gdy podniosła wzrok, by zakotwiczyć spojrzenie w niemalże czarnych tęczówkach mężczyzny? - Nie chcę cię plątać w rozdmuchane dramaty i tym samym narażać na szwank waszej przyjaźni - chociaż na koncie mam już o wiele gorsze czyny, które mogłyby się wbić klinem w tę znajomość, gdyby tylko wyszły na światło dzienne. A ja i tak niczego nie żałuję. - Wystarczy, że jesteś. Naprawdę to doceniam - dodała miękkim tonem, a w błahym geście wzmocnienia tego przekazu, przesunęła ręką po stoliku, by odnaleźć dłoń Tristana i ścisnąć ją lekko. Czy nie możemy po prostu wymazać błędów i wrócić do czasów, gdy wszystko było oczywiste?
- Nie jestem pewna, ale to już chyba nie ma żadnego znaczenia. Zresztą nie chcesz o tym rozmawiać - i ja też nie. - Opowiedz mi lepiej jak czuje się twój ojciec - poprosiła.
Nawet nie zauważyła, że wciąż nie cofnęła ręki.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Spojrzał na nią z twarzą nienaznaczoną emocją, kiedy zapewniła go, że byłby świetnym ojcem. Nie byłby, zawiódł siostrę - a skoro to zrobił, bez wątpienia zawiódłby również dzieci, ale mocniej niż ta myśl zabolało go słowo użyte przez Harriett. Będziesz - przecież wiedziała, że miał wziąć ślub - już nie byłbyś, jak mogłoby się wymsknąć z ust byłej kochanki, do której pałał płomiennym uczuciem, choć przecież siedzieli tutaj we dwoje, on i ona, z dwójką dzieci, z których żadne nie było jego. Uciekł wzrokiem prosto na małą Bellę, tylko na chwilę, dłużej lokując wzrok na Charliem. Kiedyś to dziecko budziło w nim tylko wstręt i odrazę, lecz dzisiaj, kiedy Zaim nie żył, negatywne emocje zelżały, a chłopiec stał się przede wszystkim synem Harriett. Mógłby stać się nawet jego protektorem - gdyby tylko jego matka tego chciała. Nie dostrzegł zmieszania na jej twarzy, ostatecznie nie skomentował też jej słów w żaden sposób. Jedynie pokręcił głową - ze zrezygnowaniem, przecząco.
- Będzie - odparł, płynnie przechodząc w inny temat, by w ten sposób jego gest mógł zostać odczytany dwuznacznie. Oczywiście, że będzie, miał przyjemność obsłużyć półwilę, wyjątkowo pękną półwilę - niektórzy daliby się zabić, żeby być na jego miejscu. Być może będzie dość ostrożny, by przeżyć ten dzień we względnie dobrym zdrowiu, być może. A być może nie. - Ale nie wiń się za urodę, nie on jeden z radością by za nią zginął. - Dopiero teraz powrócił spojrzeniem ku jej oczom, dwóm pięknym migdałom skrzących jasnym lazurem. Komplementy zawsze prawił jej w ten sposób, i dziś i lata temu, z pewnością i bez skrępowania. Wyznanie było fragmentem wiersza, który niegdyś jej podarował, nieważne, jak pretensjonalnie mógł brzmieć dzisiaj. Nie szukał reakcji, nie chciał wiedzieć, czy pamiętała. - Pióro i atrament pod kluczem to barbarzyństwo, Hattie, to jak uwięzić poezję. Zamknij sowę w klatce, ale nie zabieraj chłopcu papieru, być może nauczy się kiedyś robić z niego lepszy użytek. - Pewnie nie chciał, dziękuję, niezręczność w trakcie rozmowy o Benjaminie zagęściła powietrze między nimi. Tristan nie mógł zaprzeczyć, szanował przyjaciela - ale przecież nie tak dawno go o nią pytał. Jedynie machnął obojętnie ręką, nazywając tę łabędzicę harpią. Wiedział, że mimo wszystko nie powinien wtrącać się w nieswoje sprawy, Harriett przecież od dawna miała już własne życie - nie przestawał sobie tego powtarzać w myślach, starając się nie myśleć o tym, czy nie zaprzeczył dlatego, bo nie chciał, czy dlatego, że oczekiwano od niego, że nie powinien tego chcieć. Jego wzrok znów uciekł, tym razem przed jej spojrzeniem. Wystarczyło jej, że był. Jej to wystarczało. Jemu nie. Uchwycił jej dłoń, kiedy ścisnęła jego, zakleszczając ją w uścisku własnej, ciepło, silnie. Znał ją, potrzebowała wsparcia. Znał ją lepiej. Znał ją najlepiej, przez krótki moment naprawdę w to wierzył. Milczał wciąż, gdy zarzuciła, że nie chciał rozmawiać o Charliem i jego smokach.
- Uzdrowiciele dają mu coraz mniej czasu - odpowiedział, choć mógł się wydać przy tym nieobecny, może z powodu ojca, może - z innego. - Spodziewamy się najgorszego. - Trudno wypowiedzieć te słowa na głos, nawet, jeśli już dłuższy czas temu musiał zdać sobie sprawę z nieuchronności śmierci. Zbyt często dopominała się ostatnio o jego rodzinę. Tristan mógł wydać się nieobecny, może z powodu ojca, a może - z innego, odsuwając od siebie myśli o rychłym odejściu rodziciela.
- Powinniście częściej tu przychodzić - dodał, wciąż szarpiąc się z myślami, choć czuł, że trzyma się tego tematu jak grzywy cwałującego mustanga, kurczowo i beznadziejnie. Ściszył głos i przesunął się wraz z krzesłem bliżej półwili tak, by nie słyszał go jej syn zajęty małą Bellą, nie powinien, póki jego propozycji nie przemyśli sobie jego matka. - To bezpieczne miejsce, a Charlie jest już dość duży, żeby się nie zgubić. Jeśli interesują go smoki, ma wyjątkową okazję poznać je w bardzo młodym wieku. Mógłby czasem pomóc w prostszych rzeczach, do sprzątania nie trzeba być dorosłym... a mając więcej zajęć spędziłby mniej czasu na myśleniu o głupotach. - Nie wystarczy, że jestem, Harriett, chcę pomóc. Jesteś tylko drobną, słabą kobietą, która została pozbawiona męskiego wsparcia, bardzo piękną kobietą.
- Będzie - odparł, płynnie przechodząc w inny temat, by w ten sposób jego gest mógł zostać odczytany dwuznacznie. Oczywiście, że będzie, miał przyjemność obsłużyć półwilę, wyjątkowo pękną półwilę - niektórzy daliby się zabić, żeby być na jego miejscu. Być może będzie dość ostrożny, by przeżyć ten dzień we względnie dobrym zdrowiu, być może. A być może nie. - Ale nie wiń się za urodę, nie on jeden z radością by za nią zginął. - Dopiero teraz powrócił spojrzeniem ku jej oczom, dwóm pięknym migdałom skrzących jasnym lazurem. Komplementy zawsze prawił jej w ten sposób, i dziś i lata temu, z pewnością i bez skrępowania. Wyznanie było fragmentem wiersza, który niegdyś jej podarował, nieważne, jak pretensjonalnie mógł brzmieć dzisiaj. Nie szukał reakcji, nie chciał wiedzieć, czy pamiętała. - Pióro i atrament pod kluczem to barbarzyństwo, Hattie, to jak uwięzić poezję. Zamknij sowę w klatce, ale nie zabieraj chłopcu papieru, być może nauczy się kiedyś robić z niego lepszy użytek. - Pewnie nie chciał, dziękuję, niezręczność w trakcie rozmowy o Benjaminie zagęściła powietrze między nimi. Tristan nie mógł zaprzeczyć, szanował przyjaciela - ale przecież nie tak dawno go o nią pytał. Jedynie machnął obojętnie ręką, nazywając tę łabędzicę harpią. Wiedział, że mimo wszystko nie powinien wtrącać się w nieswoje sprawy, Harriett przecież od dawna miała już własne życie - nie przestawał sobie tego powtarzać w myślach, starając się nie myśleć o tym, czy nie zaprzeczył dlatego, bo nie chciał, czy dlatego, że oczekiwano od niego, że nie powinien tego chcieć. Jego wzrok znów uciekł, tym razem przed jej spojrzeniem. Wystarczyło jej, że był. Jej to wystarczało. Jemu nie. Uchwycił jej dłoń, kiedy ścisnęła jego, zakleszczając ją w uścisku własnej, ciepło, silnie. Znał ją, potrzebowała wsparcia. Znał ją lepiej. Znał ją najlepiej, przez krótki moment naprawdę w to wierzył. Milczał wciąż, gdy zarzuciła, że nie chciał rozmawiać o Charliem i jego smokach.
- Uzdrowiciele dają mu coraz mniej czasu - odpowiedział, choć mógł się wydać przy tym nieobecny, może z powodu ojca, może - z innego. - Spodziewamy się najgorszego. - Trudno wypowiedzieć te słowa na głos, nawet, jeśli już dłuższy czas temu musiał zdać sobie sprawę z nieuchronności śmierci. Zbyt często dopominała się ostatnio o jego rodzinę. Tristan mógł wydać się nieobecny, może z powodu ojca, a może - z innego, odsuwając od siebie myśli o rychłym odejściu rodziciela.
- Powinniście częściej tu przychodzić - dodał, wciąż szarpiąc się z myślami, choć czuł, że trzyma się tego tematu jak grzywy cwałującego mustanga, kurczowo i beznadziejnie. Ściszył głos i przesunął się wraz z krzesłem bliżej półwili tak, by nie słyszał go jej syn zajęty małą Bellą, nie powinien, póki jego propozycji nie przemyśli sobie jego matka. - To bezpieczne miejsce, a Charlie jest już dość duży, żeby się nie zgubić. Jeśli interesują go smoki, ma wyjątkową okazję poznać je w bardzo młodym wieku. Mógłby czasem pomóc w prostszych rzeczach, do sprzątania nie trzeba być dorosłym... a mając więcej zajęć spędziłby mniej czasu na myśleniu o głupotach. - Nie wystarczy, że jestem, Harriett, chcę pomóc. Jesteś tylko drobną, słabą kobietą, która została pozbawiona męskiego wsparcia, bardzo piękną kobietą.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Chociaż pochodziła z innego środowiska, była wychowywana w odmienny sposób i wiele spraw oczywistych dla Tristana pozostawało dla niej tajemnicą, była doskonale świadoma granic, które zaczęły być wyznaczane pomiędzy nimi już w momencie zakończenia edukacji szkolnej - może nawet wcześniej, gdy poróżnili się jeszcze w murach Beauxbatons? - kiedy to ich drogi rozeszły się niemalże w przeciwnych kierunkach, a Harriett udawała potworną krótkowzroczność i naiwnie wierzyła w to, że nic nie ulegnie zmianie, a oni wciąż będą krążyć na tej samej orbicie. Łudziła się dalej, gdy ponad tysiąc dni później przeżywała słodkie chwile zapomnienia w ramionach Rosiera i chociaż czuła gdzieś pod skórą, że jest to zaledwie zniekształcone niczym w krzywym zwierciadle odbicie relacji, które niegdyś zdawały się być na wyciągnięcie ręki, wciąż zaciskała powieki, by nie widzieć, że zbudowali już osobne wszechświaty. Po wszystkim, co nastąpiło później, nietaktem zdawało się naleganie na fuzję, szczególnie gdy półwila praktycznie zaprzestała wizyt w rezerwacie po tym, jak jej mąż okazał się być zbyt zapracowany, by dotrzymywać jej towarzystwa i zbyt zazdrosny, by pozwalać jej na samodzielne wyprawy.
Uśmiechnęła się, spuszczając głowę nieco w dół, jakby pojedyncze loki wymykające się z nieprecyzyjnego upięcia i opadające na twarz miały skutecznie zasłonić niemalże młodzieńczy rumieniec, delikatnie oblewający jej lica. Czuła wdzięczność, nie tyle co za komplement, a karmiące ją do syta złudzenie normalności. - Cieszę się, że poezja wciąż krąży w twoich żyłach - pamiętała, oczywiście, że pamiętała, nosząc w sercu każde ze słów, które zawsze niemalże spijała z jego ust, z jednej strony zawstydzona afirmacją, a z drugiej coraz śmielej pragnąca, by potok uwielbienia nigdy się nie kończył. - Czasem, w chwilach takich jak ta, mam wrażenie, że nic się nie zmieniło, że wciąż mamy kilkanaście lat i wszystko jest jeszcze przed nami - wyznała, podejmując na powrót jego spojrzenie i wyginając kąciki ust ku górze. Jakby nic się nie zmieniło, tylko otoczenie wdzięcznych rumaków zamieniliśmy na majestatyczne smoki, górskie powietrze na morską bryzę, ale wszystko jest jeszcze przed nami - nami razem czy osobno, zdecyduj sam, bo choć zamieniliśmy siebie samych na innych ludzi (było w tym więcej wyboru czy przypadku?), teraz znów jesteśmy tutaj oboje. Trwaj, chwilo, trwaj. - Oby tak właśnie było - westchnęła, tylko na chwilę kontrolnie spoglądając w kierunku dzieci i nie ukrywając swojego powątpiewania; dom na wzgórzu przesiąknięty był pragmatyzmem utożsamianym przez Zaima, a nie poezją, Charlie natomiast wolał budować samolociki z papieru, niż wykorzystać go wedle zaleceń. Kolejna luka, którą miała zamiar uzupełnić. Powróciła spojrzeniem do Tristana, lecz nie odnalazła już jego pobłyskujących niewypowiedzianymi tajemnicami oczu. A może nie musiała tego czynić? Nie przerywała ciszy, kreśląc kciukiem niewidzialne kółka na wierzchu dłoni mężczyzny, dopóki nie dobrnęli do tematu niedomagającego lorda Rosiera.
- Przykro mi to słyszeć - szczerze i bez krzty kurtuazji, bo przecież nie musiała udawać - losy znanych jej przedstawicieli rodu róż nie były jej obojętne, nawet jeśli sama nigdy nie podbiła ich serc. Wystarczyło, że byli ważni dla smokologa, a Harriett wiedziała, jak gorzki smak przynosi ze sobą utrata najbliższej rodziny. I może z tego samego powodu wiedziała, że w takich okolicznościach wszystkie słowa zdawały się być dziwnie puste. - Nie trać nadziei - dodała mimo wszystko przyciszonym, choć pewnym głosem, jakby mogła w ten sposób odpędzić czarne chmury gromadzące się nad jego głową. Nienawidziła siebie za to, że nie mogła zrobić niczego więcej.
- Żałuję, że w próbie bycia idealną żoną zrezygnowałam z odwiedzania rezerwatu. Już prawie zapomniałam jak tu pięknie - czy nie wyjawiała właśnie po raz pierwszy w sposób tak otwarty, co było przyczyną zaniechania wizyt? Myśl ta zakłuła ją nieprzyjemnie gdzieś w okolicach splotu słonecznego, a Harriett oderwała spojrzenie od Tristana, jakby nagle spłoszona, by przez parę chwil przyglądać się olbrzymiemu stworzeniu poniżej grubej tafli szkła. Gdy uwaga jasnowłosej została powtórnie skupiona na szlachcicu, ten znajdował się już o wiele bliżej, a ona pochyliła się nieco w jego kierunku, by zamiast zwiększać dystans, którego przecież nie pragnęła, przysłuchiwać się jego wypowiedzi i pozwolić zaskoczeniu odmalować się na twarzy. - Naprawdę byłbyś skłonny to zrobić? Charlie z pewnością byłby zachwycony, to… znaczyłoby naprawdę wiele - i chociaż nigdy nie myślałam o naszych relacjach w kategoriach przysług, tego długu wdzięczności nie będę w stanie spłacić nigdy, Tristanie, ale… czy jest w tym coś złego? Może należy w końcu spojrzeć prawdzie w oczy i otwarcie przyznać, że to nie Charlie potrzebuje protektora - tylko ja sama?
Uśmiechnęła się, spuszczając głowę nieco w dół, jakby pojedyncze loki wymykające się z nieprecyzyjnego upięcia i opadające na twarz miały skutecznie zasłonić niemalże młodzieńczy rumieniec, delikatnie oblewający jej lica. Czuła wdzięczność, nie tyle co za komplement, a karmiące ją do syta złudzenie normalności. - Cieszę się, że poezja wciąż krąży w twoich żyłach - pamiętała, oczywiście, że pamiętała, nosząc w sercu każde ze słów, które zawsze niemalże spijała z jego ust, z jednej strony zawstydzona afirmacją, a z drugiej coraz śmielej pragnąca, by potok uwielbienia nigdy się nie kończył. - Czasem, w chwilach takich jak ta, mam wrażenie, że nic się nie zmieniło, że wciąż mamy kilkanaście lat i wszystko jest jeszcze przed nami - wyznała, podejmując na powrót jego spojrzenie i wyginając kąciki ust ku górze. Jakby nic się nie zmieniło, tylko otoczenie wdzięcznych rumaków zamieniliśmy na majestatyczne smoki, górskie powietrze na morską bryzę, ale wszystko jest jeszcze przed nami - nami razem czy osobno, zdecyduj sam, bo choć zamieniliśmy siebie samych na innych ludzi (było w tym więcej wyboru czy przypadku?), teraz znów jesteśmy tutaj oboje. Trwaj, chwilo, trwaj. - Oby tak właśnie było - westchnęła, tylko na chwilę kontrolnie spoglądając w kierunku dzieci i nie ukrywając swojego powątpiewania; dom na wzgórzu przesiąknięty był pragmatyzmem utożsamianym przez Zaima, a nie poezją, Charlie natomiast wolał budować samolociki z papieru, niż wykorzystać go wedle zaleceń. Kolejna luka, którą miała zamiar uzupełnić. Powróciła spojrzeniem do Tristana, lecz nie odnalazła już jego pobłyskujących niewypowiedzianymi tajemnicami oczu. A może nie musiała tego czynić? Nie przerywała ciszy, kreśląc kciukiem niewidzialne kółka na wierzchu dłoni mężczyzny, dopóki nie dobrnęli do tematu niedomagającego lorda Rosiera.
- Przykro mi to słyszeć - szczerze i bez krzty kurtuazji, bo przecież nie musiała udawać - losy znanych jej przedstawicieli rodu róż nie były jej obojętne, nawet jeśli sama nigdy nie podbiła ich serc. Wystarczyło, że byli ważni dla smokologa, a Harriett wiedziała, jak gorzki smak przynosi ze sobą utrata najbliższej rodziny. I może z tego samego powodu wiedziała, że w takich okolicznościach wszystkie słowa zdawały się być dziwnie puste. - Nie trać nadziei - dodała mimo wszystko przyciszonym, choć pewnym głosem, jakby mogła w ten sposób odpędzić czarne chmury gromadzące się nad jego głową. Nienawidziła siebie za to, że nie mogła zrobić niczego więcej.
- Żałuję, że w próbie bycia idealną żoną zrezygnowałam z odwiedzania rezerwatu. Już prawie zapomniałam jak tu pięknie - czy nie wyjawiała właśnie po raz pierwszy w sposób tak otwarty, co było przyczyną zaniechania wizyt? Myśl ta zakłuła ją nieprzyjemnie gdzieś w okolicach splotu słonecznego, a Harriett oderwała spojrzenie od Tristana, jakby nagle spłoszona, by przez parę chwil przyglądać się olbrzymiemu stworzeniu poniżej grubej tafli szkła. Gdy uwaga jasnowłosej została powtórnie skupiona na szlachcicu, ten znajdował się już o wiele bliżej, a ona pochyliła się nieco w jego kierunku, by zamiast zwiększać dystans, którego przecież nie pragnęła, przysłuchiwać się jego wypowiedzi i pozwolić zaskoczeniu odmalować się na twarzy. - Naprawdę byłbyś skłonny to zrobić? Charlie z pewnością byłby zachwycony, to… znaczyłoby naprawdę wiele - i chociaż nigdy nie myślałam o naszych relacjach w kategoriach przysług, tego długu wdzięczności nie będę w stanie spłacić nigdy, Tristanie, ale… czy jest w tym coś złego? Może należy w końcu spojrzeć prawdzie w oczy i otwarcie przyznać, że to nie Charlie potrzebuje protektora - tylko ja sama?
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Obserwatorium
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody