Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Obserwatorium
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Obserwatorium
Obserwatorium mieści się na kamiennym tarasie, z którego roztacza się doskonały widok na ogrody, w których buszują smoki. Grube zaczarowane szkło oddzielające taras od otwartej przestrzeni sprawia, że jest to całkowicie bezpieczne miejsce i doskonały punkt obserwacyjny dla gości oraz początkujących pracowników rezerwatu. Znajduje się tutaj kilka wąskich kawiarnianych stolików otoczonych eleganckimi krzesłami; niektórzy pracownicy spożywają przy nim posiłki, inni spisują notatki z obserwacji, niekiedy podejmowani są tutaj goście lub przedstawiciele mediów. Bliskość klifów oraz smoki latające blisko nieszczelnych szyb sprawiają, że przez większość roku jest to miejsce zimne, przewiewne. Wyjątkowo wyraźny jest tutaj również zapach siarki.
Trzynasty września, ten dzień był niezwykle chaotyczny. Od rana biegała po całym wydziale, by dowiedzieć się, czy zaplanowane na ten dzień działania nie zostały odwołane, a kiedy okazało się, że plany nie uległy zmianie - by skompletować materiały i przygotować się do roli, którą miała odegrać. Nie mogła przecież pojawić się w Kent jako Maeve Clearwater; nie mogła przedstawiać się jako pracownica Ministerstwa, jeśli nie chciała, by wszystkie drzwi zostały przed nią zamknięte. Naturalnie, musieliby ją wpuścić na teren rezerwatu, taka wizyta nie przyniosłaby jednak oczekiwanych rezultatów.
Atmosfera w wydziale była napięta; wiedzieli przecież o szczycie w Stonehenge, wiedzieli również, że nie zwiastuje on niczego dobrego. Z tego też powodu jeszcze trudniej było dopiąć wszystko na ostatni guzik, nim wyruszyła w teren. Przez całe to zamieszanie nie miała czasu zjeść śniadania, cieszyła się więc, że w tym dniu pracy w stresie, pod presją czasu ktoś postanowił zrobić jej prezent i przesłać paczuszkę ze smakowicie wyglądającymi ciastkami.
Niewiele przed trzynastą pojawiła się u bram rezerwatu, by przedstawić się jako Deborah Meadowes, dziennikarka Proroka Codziennego. Liczyła na to, że zostanie oprowadzona po terenie rezerwatu przez jednego z niżej postawionych pracowników - wszak czy nie przydałaby im się dobra prasa? taka, która położyłaby kłam plotkom, które zaczęły krążyć na ich temat? - a w trakcie takiej wycieczki zdoła wybadać grunt, może nawet dowiedzieć się czegoś w sprawie nielegalnego handlu ingrediencjami. Nawet najmniejsza poszlaka byłaby niezwykle cenna, nim oddelegowani przez Longbottoma eksperci zajmą się oficjalnym śledztwem.
Po zaprezentowaniu swej legitymacji i przypomnieniu, że pisała w sprawie wizyty listy, została - niechętnie - przepuszczona dalej, za niewielkie przeszklone pomieszczenie z kominkiem. Z uwagą rozglądała się dookoła, gdy pracownica rezerwatu prowadziła ją dalej, kurtuazyjnie obiecując, że choć ona nie może się nią zaopiekować, to ktoś z pewnością przyjdzie po nią, by odpowiedzieć na wszystkie pytania. Maeve - czy raczej Deborah - kiwała przy tym głową, wyginając usta we wdzięcznych uśmiechach; w rękach ściskała swój szkicownik, który służył jej również jako notes. Była gotowa do odegrania roli pilnej, młodziutkiej dziennikarki. Rzeczona pracownica zostawiła ją niedaleko przejścia prowadzącego do obserwatorium, zachęcając, by zaczekała właśnie tam.
Dopiero teraz, gdy została sama i była pewna, że nikt jej nie obserwuje, postanowiła sięgnąć do kieszeni swego tweedowego płaszcza i wyciągnąć stamtąd jedno ze wspomnianych wcześniej ciastek; była głodna, bardzo głodna. Przejrzała się w szybie, upewniając się, że wszystko ma na swoim miejscu - wszak na potrzeby tej roli zmieniła również swój wygląd. Była teraz blondynką o długich, prostych włosach, bez pieprzyków na twarzy, bez szczególnie charakterystycznych elementów, które mogłyby zapaść komuś w pamięć. W końcu zjadła jeszcze jedno ciastko, rozważyła wszelkie za i przeciw, i przekroczyła próg obserwatorium; kto wie, może nawet naszkicuje jakiegoś smoka, nim pojawi się wspomniany pracownik rezerwatu? Zdziwiła się, gdy zauważyła, że przy stoliczku już ktoś siedzi, i to ktoś najwidoczniej mocno pogrążony w swoich myślach. Na krótką chwilę zamarła z ciastkiem częściowo wystającym jej z buzi, jednak nie trwało to długo; przegnała zdziwienie, pogryzła smakołyk do końca. No, w końcu było tu wystarczająco dużo miejsca dla nich dwojga.
- Przepraszam? - zagadnęła w założeniu miło, neutralnie, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. - Czy nie będzie panu przeszkadzać, jeśli tu na chwilę zostanę? - dodała, śledząc wzrokiem dłoń przeczesującą włosy, następnie przenosząc się nim na sylwetkę czarodzieja. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że to mężczyzna. Nie wiedziała jednak, z kim przyszło jej mieć do czynienia.
Atmosfera w wydziale była napięta; wiedzieli przecież o szczycie w Stonehenge, wiedzieli również, że nie zwiastuje on niczego dobrego. Z tego też powodu jeszcze trudniej było dopiąć wszystko na ostatni guzik, nim wyruszyła w teren. Przez całe to zamieszanie nie miała czasu zjeść śniadania, cieszyła się więc, że w tym dniu pracy w stresie, pod presją czasu ktoś postanowił zrobić jej prezent i przesłać paczuszkę ze smakowicie wyglądającymi ciastkami.
Niewiele przed trzynastą pojawiła się u bram rezerwatu, by przedstawić się jako Deborah Meadowes, dziennikarka Proroka Codziennego. Liczyła na to, że zostanie oprowadzona po terenie rezerwatu przez jednego z niżej postawionych pracowników - wszak czy nie przydałaby im się dobra prasa? taka, która położyłaby kłam plotkom, które zaczęły krążyć na ich temat? - a w trakcie takiej wycieczki zdoła wybadać grunt, może nawet dowiedzieć się czegoś w sprawie nielegalnego handlu ingrediencjami. Nawet najmniejsza poszlaka byłaby niezwykle cenna, nim oddelegowani przez Longbottoma eksperci zajmą się oficjalnym śledztwem.
Po zaprezentowaniu swej legitymacji i przypomnieniu, że pisała w sprawie wizyty listy, została - niechętnie - przepuszczona dalej, za niewielkie przeszklone pomieszczenie z kominkiem. Z uwagą rozglądała się dookoła, gdy pracownica rezerwatu prowadziła ją dalej, kurtuazyjnie obiecując, że choć ona nie może się nią zaopiekować, to ktoś z pewnością przyjdzie po nią, by odpowiedzieć na wszystkie pytania. Maeve - czy raczej Deborah - kiwała przy tym głową, wyginając usta we wdzięcznych uśmiechach; w rękach ściskała swój szkicownik, który służył jej również jako notes. Była gotowa do odegrania roli pilnej, młodziutkiej dziennikarki. Rzeczona pracownica zostawiła ją niedaleko przejścia prowadzącego do obserwatorium, zachęcając, by zaczekała właśnie tam.
Dopiero teraz, gdy została sama i była pewna, że nikt jej nie obserwuje, postanowiła sięgnąć do kieszeni swego tweedowego płaszcza i wyciągnąć stamtąd jedno ze wspomnianych wcześniej ciastek; była głodna, bardzo głodna. Przejrzała się w szybie, upewniając się, że wszystko ma na swoim miejscu - wszak na potrzeby tej roli zmieniła również swój wygląd. Była teraz blondynką o długich, prostych włosach, bez pieprzyków na twarzy, bez szczególnie charakterystycznych elementów, które mogłyby zapaść komuś w pamięć. W końcu zjadła jeszcze jedno ciastko, rozważyła wszelkie za i przeciw, i przekroczyła próg obserwatorium; kto wie, może nawet naszkicuje jakiegoś smoka, nim pojawi się wspomniany pracownik rezerwatu? Zdziwiła się, gdy zauważyła, że przy stoliczku już ktoś siedzi, i to ktoś najwidoczniej mocno pogrążony w swoich myślach. Na krótką chwilę zamarła z ciastkiem częściowo wystającym jej z buzi, jednak nie trwało to długo; przegnała zdziwienie, pogryzła smakołyk do końca. No, w końcu było tu wystarczająco dużo miejsca dla nich dwojga.
- Przepraszam? - zagadnęła w założeniu miło, neutralnie, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. - Czy nie będzie panu przeszkadzać, jeśli tu na chwilę zostanę? - dodała, śledząc wzrokiem dłoń przeczesującą włosy, następnie przenosząc się nim na sylwetkę czarodzieja. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że to mężczyzna. Nie wiedziała jednak, z kim przyszło jej mieć do czynienia.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Już niedługo wszystko się miało zmienić - nie tylko pod względem jego pozycji, stanu cywilnego czy wyjawienia drugiej tożsamości na forum wszystkich szlachciców. Takiego obrotu sprawy absolutnie się nie spodziewał, poświęcając każdą wolną chwilę pracy w Dover. Nie tylko polityka się dla niego liczyła - zmiany miały nadejść również na polu postrzegania oraz w zachowaniu podopiecznej, którą tak nagminnie się zajmował. Poświęcał jej każdy wolny moment i jeśli nie był fizycznie w rezerwacie, obmyślał sposoby jak najlepiej było ułatwić jej asymilację. Był dla niej wyjątkowo wyrozumiały, a pewna więź, która się wytworzyła między smokiem i człowiekiem nie mogła się załamać. Nawet te, od których minęło sporo czasu tliły się we wnętrzu, nie dając o sobie zapomnieć czy zepchnąć na drugi plan. Morgoth nie mógł pozbyć się uciekających od czasu do czasu myśli o osobnikach, które zostawił w rezerwacie w Peak District - tylko tych wspaniałych bestii było mu żal, nie zaś zostawienia pracy na garnuszku rodziny Greengrass. Propozycja Tristana była hojna i lepsza niż jakikolwiek awans, który mógł tam uzyskać. Bądź co bądź może i był szlachcicem, lecz polityka jego rodu nie sprzyjała dobrym relacjom z odpowiedzialnymi za Peak District osobami. Jedynie powierzenie mu pieczy nad Gostirem sprawiło, że w jakiś sposób go tam doceniono. Omijano jego kandydatury szerokim łukiem, gdy wspominano o smoczych wyprawach - możliwość wytropienia, wywabienia i pochwycenia wyspiarki również wyszła od strony Rosierów. Dalsze przebywanie wśród przychylnym mugolom czarodziejów nie miało racji bytu. Szczególnie podczas aktualnego stanu rzeczy. Odszedł w najlepszym możliwym momencie, zostawiając tamtejsze smoki z niemałym bólem serca, lecz wizja czegoś nowego, wizja rozwoju była zdecydowanie zbyt nęcąca. Tamci mieli tylko jedno jajo, ci - całego smoka. Żywy okaz przeszłości, z którego należało czerpać każdego dnia i właśnie to zamierzał zrobić. Wykorzystać okazję i nie zaprzepaścić żadnej z możliwości się z nią wiążących.
Dlatego spisywał wszystko, co mogło mu się przydać. Łącznie z uważnymi pomiarami rosnących nieznacznie jaj. Było to naprawdę interesujące, szczególnie, że skorupa nie zwiększała nigdy swej objętości, ale jednego się nauczył przez to pół roku - przy tym smoku nic nie było normalne. Ciągłe zmiany, ciągła niewiadoma, walka z pytaniami bez odpowiedzi. Przypominało to istną scenę bitwy, a on był w jej centrum i chociaż czuł zmęczenie, nie miał dość. Chwila oddechu przychodziła właśnie w takich momentach jak ten, gdy mógł spokojnie zająć się papierologią, budując odpowiednie statystyki i raporty, które z wielkim zaangażowaniem tworzył. Trafiały one na biurko Tristana. W końcu był to jego smok i na pewno chciał wiedzieć, co działo się z jego najpiękniejszą smoczycą. Rygor, który Yaxley sam sobie narzucił przynosił jedynie efekty, a sumienność, z którą oddawał się skrupulatnym badaniom, popłaciła. Wpierw jednak musiał to wszystko poukładać z wielu kartek w jedną całość. Odetchnął ciężko, przejeżdżając spojrzeniach po szybko, acz starannie zapisanych liczbach - każda z jednostek odpowiadała temperaturze ciała i zmiennej, która zaszła na przełomie sierpnia oraz września. Eliksiry stabilizujące były wtedy podawane wyspiarce dość regularnie, czasami doskokowo ze względu na gwałtowne podniesienia i spadki. Zaklęcia kontrolujące nie pomagały - w końcu smok był zwierzęciem zmiennocieplnym i mógł się z łatwością dostosować do warunków panujących w środowisku. Na szczęście sytuacja została opanowana, lecz powodu wciąż nie odnaleziono. Morgoth zamierzał jeszcze raz wszystko przejrzeć, by poznać prawdę. Tak bardzo go intrygującą. Praca pochłonęła go jednak na tyle, że nie usłyszał czyichś kroków. Odwrócił się dopiero na dźwięk obcego głosu. Odnajdując spojrzeniem postać nieznajomej blondynki, wstał niespiesznie, lecz z wrodzoną elegancją przystającą szlachcicowi i skinął jej delikatnie głową na powitanie. - Proszę uprzejmie - powiedział spokojnie, ukazując szacunek kobiecie, a gdy to zrobił, wrócił uwagą do pergaminów oraz własnych zajęć. Zasiadając ponownie przy własnym stoliku, liczył na to, że jego aktualna towarzyszka w ciszy zajmie się sobą i nie zaburzy mu przestrzeni. Tej akurat mieli dość sporo.
Dlatego spisywał wszystko, co mogło mu się przydać. Łącznie z uważnymi pomiarami rosnących nieznacznie jaj. Było to naprawdę interesujące, szczególnie, że skorupa nie zwiększała nigdy swej objętości, ale jednego się nauczył przez to pół roku - przy tym smoku nic nie było normalne. Ciągłe zmiany, ciągła niewiadoma, walka z pytaniami bez odpowiedzi. Przypominało to istną scenę bitwy, a on był w jej centrum i chociaż czuł zmęczenie, nie miał dość. Chwila oddechu przychodziła właśnie w takich momentach jak ten, gdy mógł spokojnie zająć się papierologią, budując odpowiednie statystyki i raporty, które z wielkim zaangażowaniem tworzył. Trafiały one na biurko Tristana. W końcu był to jego smok i na pewno chciał wiedzieć, co działo się z jego najpiękniejszą smoczycą. Rygor, który Yaxley sam sobie narzucił przynosił jedynie efekty, a sumienność, z którą oddawał się skrupulatnym badaniom, popłaciła. Wpierw jednak musiał to wszystko poukładać z wielu kartek w jedną całość. Odetchnął ciężko, przejeżdżając spojrzeniach po szybko, acz starannie zapisanych liczbach - każda z jednostek odpowiadała temperaturze ciała i zmiennej, która zaszła na przełomie sierpnia oraz września. Eliksiry stabilizujące były wtedy podawane wyspiarce dość regularnie, czasami doskokowo ze względu na gwałtowne podniesienia i spadki. Zaklęcia kontrolujące nie pomagały - w końcu smok był zwierzęciem zmiennocieplnym i mógł się z łatwością dostosować do warunków panujących w środowisku. Na szczęście sytuacja została opanowana, lecz powodu wciąż nie odnaleziono. Morgoth zamierzał jeszcze raz wszystko przejrzeć, by poznać prawdę. Tak bardzo go intrygującą. Praca pochłonęła go jednak na tyle, że nie usłyszał czyichś kroków. Odwrócił się dopiero na dźwięk obcego głosu. Odnajdując spojrzeniem postać nieznajomej blondynki, wstał niespiesznie, lecz z wrodzoną elegancją przystającą szlachcicowi i skinął jej delikatnie głową na powitanie. - Proszę uprzejmie - powiedział spokojnie, ukazując szacunek kobiecie, a gdy to zrobił, wrócił uwagą do pergaminów oraz własnych zajęć. Zasiadając ponownie przy własnym stoliku, liczył na to, że jego aktualna towarzyszka w ciszy zajmie się sobą i nie zaburzy mu przestrzeni. Tej akurat mieli dość sporo.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Udało jej się zwrócić na siebie uwagę przebywającego w obserwatorium mężczyzny; ze względnym spokojem obserwowała, jak Morgoth wstaje, by następnie skinąć kurtuazyjnie głową i lakonicznie przyzwolić na zajęcie jednego z wolnych krzeseł. Z wyuczoną dokładnością chłonęła wszelkie pozornie nieistotne detale - zwróciła uwagę na ubiór, gestykulację, sprężystość ruchów. Dostrzegła również bladą bliznę, która omijała lewe oko nieznajomego, a która wcale nie odbierała mu uroku. Wprost przeciwnie.
O czym ty myślisz?, zganiła się w myślach. Była na służbie. Była pogrążona w żałobie. Nie w głowie jej były takie rzeczy. A przynajmniej nie powinny być.
Nie straciła jednak rezonu. Wygięła usta we wdzięcznym uśmiechu i powoli zajęła miejsce po przeciwnej stronie stoliczka, próbując robić przy tym jak najmniej hałasu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że towarzyszący jej mężczyzna nie chce rozmawiać. Od razu powrócił do swych pergaminów, zapisków, notatek. I choć z jednej strony nie chciała mu przerywać - sama nie znosiła, kiedy ktoś przeszkadzał jej w pracy - to przecież na tym właśnie polegało jej zadanie. Musiała wykorzystać i tę okazję na rozmowę z jednym z pracowników rezerwatu. A przy okazji chciała. Nie wiedziała, co nią kieruje, nie wiedziała, skąd się to wzięło, ale miała problem z oderwaniem od niego wzroku. Chciała na niego patrzeć, chciała z nim rozmawiać, chciała zrobić na nim dobre wrażenie, i...
Nie posiedziała długo; wstała, podeszła do szyby, by skorzystać z okazji i rozejrzeć się po zapierających dech w piersiach ogrodach. Mogła obserwować smoki, mogła narysować jednego z nich, mogła wspominać tę chwilę przez długie miesiące, iskra radości w tych długich miesiącach pełnych mroku - jednak ten pogrążony we własnych myślach, uparcie milczący mężczyzna okazał się dla niej teraz ważniejszy. Istotniejszy. Bardziej zajmujący.
- To musi być wspaniałe uczucie - zaczęła rozmarzonym tonem, odwracając się tyłem do ogrodów, spoglądając znów na Morgotha. Oparła się o murek zastawiony doniczkami; wciąż trzymała w dłoniach swój szkicownik. - Pracować tutaj. Codziennie obcować z tymi fascynującymi stworzeniami. - Nie musiała nawet udawać; naprawdę tak uważała. Sądziła również, że te słowa mu się spodobają. - Ale przepraszam, nie przedstawiłam się... Deborah Meadowes, pracuję dla Proroka Codziennego. - Liczyła, że nie dostrzeże na jego twarzy zdenerwowania, zirytowania; jego maniery pozwalały jej jednak zakładać, że nawet jeśli wzbudzi w nim takie emocje, to nie dowie się o tym.
Nagle zrobiło jej się gorąco; poczuła, jak policzki pokrywają się rumieńcem. Próbowała jednak zignorować te odczucia.
O czym ty myślisz?, zganiła się w myślach. Była na służbie. Była pogrążona w żałobie. Nie w głowie jej były takie rzeczy. A przynajmniej nie powinny być.
Nie straciła jednak rezonu. Wygięła usta we wdzięcznym uśmiechu i powoli zajęła miejsce po przeciwnej stronie stoliczka, próbując robić przy tym jak najmniej hałasu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że towarzyszący jej mężczyzna nie chce rozmawiać. Od razu powrócił do swych pergaminów, zapisków, notatek. I choć z jednej strony nie chciała mu przerywać - sama nie znosiła, kiedy ktoś przeszkadzał jej w pracy - to przecież na tym właśnie polegało jej zadanie. Musiała wykorzystać i tę okazję na rozmowę z jednym z pracowników rezerwatu. A przy okazji chciała. Nie wiedziała, co nią kieruje, nie wiedziała, skąd się to wzięło, ale miała problem z oderwaniem od niego wzroku. Chciała na niego patrzeć, chciała z nim rozmawiać, chciała zrobić na nim dobre wrażenie, i...
Nie posiedziała długo; wstała, podeszła do szyby, by skorzystać z okazji i rozejrzeć się po zapierających dech w piersiach ogrodach. Mogła obserwować smoki, mogła narysować jednego z nich, mogła wspominać tę chwilę przez długie miesiące, iskra radości w tych długich miesiącach pełnych mroku - jednak ten pogrążony we własnych myślach, uparcie milczący mężczyzna okazał się dla niej teraz ważniejszy. Istotniejszy. Bardziej zajmujący.
- To musi być wspaniałe uczucie - zaczęła rozmarzonym tonem, odwracając się tyłem do ogrodów, spoglądając znów na Morgotha. Oparła się o murek zastawiony doniczkami; wciąż trzymała w dłoniach swój szkicownik. - Pracować tutaj. Codziennie obcować z tymi fascynującymi stworzeniami. - Nie musiała nawet udawać; naprawdę tak uważała. Sądziła również, że te słowa mu się spodobają. - Ale przepraszam, nie przedstawiłam się... Deborah Meadowes, pracuję dla Proroka Codziennego. - Liczyła, że nie dostrzeże na jego twarzy zdenerwowania, zirytowania; jego maniery pozwalały jej jednak zakładać, że nawet jeśli wzbudzi w nim takie emocje, to nie dowie się o tym.
Nagle zrobiło jej się gorąco; poczuła, jak policzki pokrywają się rumieńcem. Próbowała jednak zignorować te odczucia.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Do jego obowiązków w Peak District należało jedynie opiekowanie się wyznaczonymi stworzeniami oraz meldowanie każdorazowego problemu czy odejścia od normy. Tutaj wszystko się pozmieniało, lecz nie zamierzał narzekać. Wręcz przeciwnie. Dostrzegał możliwość rozwoju, dostrzegał sam rozwój, który wykorzystał w przeciągu minionego od złapania wyspiarki czasu i nie chciał poprzestawać. Zajmowanie się smokami było ciągłą nauką; sam doskonale o tym wiedział z autopsji. Nie chciał pozbywać się blizn, które, być może, szpeciły jego ciało, jednak każda z nich była pamiątką po błędzie, który popełnił. Miały przypominać mu, że nie był nieśmiertelny, że wywinął się zagrożeniu, jednak następnym razem mogło być inaczej. Były równocześnie pewnymi symbolami walki i wygranej z nadchodzącym końcem. Morgoth widział w nich głównie ów błędy, przestrogę na przyszłość i własne słabości. Pierwsza wyprawa zakończyła się dla niego bolesnym rozoraniem pleców przez młodego rogogona węgierskiego, po których przez kilka długich tygodni był przykuty do łóżka, a każde poruszenie się wiązało się z cierpieniem. Lewe oko - utarczka z cmentarnym wilkiem. Szramy i zabliźnione znaki po pazurach na jednym i tym samym ramieniu - wilkołak i wyspiarka. Pamiętał dokładnie każdy z tych momentów i zapewne wyrzuciłby je z umysłu, gdyby zezwolił na pomoc uzdrowicieli, którzy chcieli zniwelować wszelkie skazy. Yaxley wiedział jednak, że był tylko człowiekiem jak każdy inny i nie zamierzał się tego wstydzić. Jego pokryte znakami ciało niosło za sobą historię i nie wstydził się tego. Siłą człowieka była umiejętność przyznawania się do błędów i walczenia z nimi. Nie chciał o tym zapominać. Musiał o tym pamiętać.
To właśnie było jego zawodem i życiem. To właśnie stanowiło jego myśli i odpowiedź dla kobiety. Jednocześnie nie powiedziałby tego. Z natury zamknięty i oszczędny w słowach unikał zbyt wielkiej otwartości i zbędnej wylewności. Na pewno nie w stosunku do nieznajomej sobie osoby. Nie spodobało mu się to, co powiedziała. Nie chodziło jednak wcale o to, że w ogóle zaczęła mówić, bo rozumiał, że wielu osobom ciężko było zachować ciszę, która jemu przychodziła tak bezproblemowo. Myślał o tym, że kobieta przedstawiła się jako pracownica Proroka Codziennego, a wiadomym było, że zapędy tej gazety były zdecydowanie nie w smak pracującym w rezerwacie Rosierów jak i samemu rodowi.
- Zdaje sobie pani sprawę z faktu, że nie afirmujemy tu prasy? Szczególnie po oczernieniu rezerwatu na łamach waszego czasopisma - powiedział spokojnie, dopiero po zakończeniu krótkiego monologu, unosząc spojrzenie zielonych oczu znad notatek i przenosząc je na kobietę. Przez krótki moment badał rysy jej twarzy, by znów wrócić do swojej pracy. Wiedział, że ominął swoje personalia. Zapamiętał jej wraz z twarzą. Testował ją swoim milczeniem? Przez jakiś czas pozwolił, żeby przerywały ów ciszę jedynie odgłosy na zewnątrz budynku. Jej ledwie dosłyszalny oddech być może byłby w ogóle transparentny, gdyby nie delikatnie polepszone zmysły Yaxleya, które zauważył przy coraz częstszym wnikaniu w wilczą skórę. Nie wiedział, ile trwała ów stagnacja, jednak to nie ona ją przerwała. Zrobił to sam, wciąż wodząc wzrokiem po zapiskach. - I tak. Smoki są wszystkim - dodał po dłuższej chwili milczenia, odnosząc się i odpowiadając na jej wcześniej zadane pytanie. Nie mógł się z nią nie zgodzić. Nie chciał też odpychać jej w sposób nieszlachecki, niekulturalny. I absolutnie nie był to fałszywy wabik.
To właśnie było jego zawodem i życiem. To właśnie stanowiło jego myśli i odpowiedź dla kobiety. Jednocześnie nie powiedziałby tego. Z natury zamknięty i oszczędny w słowach unikał zbyt wielkiej otwartości i zbędnej wylewności. Na pewno nie w stosunku do nieznajomej sobie osoby. Nie spodobało mu się to, co powiedziała. Nie chodziło jednak wcale o to, że w ogóle zaczęła mówić, bo rozumiał, że wielu osobom ciężko było zachować ciszę, która jemu przychodziła tak bezproblemowo. Myślał o tym, że kobieta przedstawiła się jako pracownica Proroka Codziennego, a wiadomym było, że zapędy tej gazety były zdecydowanie nie w smak pracującym w rezerwacie Rosierów jak i samemu rodowi.
- Zdaje sobie pani sprawę z faktu, że nie afirmujemy tu prasy? Szczególnie po oczernieniu rezerwatu na łamach waszego czasopisma - powiedział spokojnie, dopiero po zakończeniu krótkiego monologu, unosząc spojrzenie zielonych oczu znad notatek i przenosząc je na kobietę. Przez krótki moment badał rysy jej twarzy, by znów wrócić do swojej pracy. Wiedział, że ominął swoje personalia. Zapamiętał jej wraz z twarzą. Testował ją swoim milczeniem? Przez jakiś czas pozwolił, żeby przerywały ów ciszę jedynie odgłosy na zewnątrz budynku. Jej ledwie dosłyszalny oddech być może byłby w ogóle transparentny, gdyby nie delikatnie polepszone zmysły Yaxleya, które zauważył przy coraz częstszym wnikaniu w wilczą skórę. Nie wiedział, ile trwała ów stagnacja, jednak to nie ona ją przerwała. Zrobił to sam, wciąż wodząc wzrokiem po zapiskach. - I tak. Smoki są wszystkim - dodał po dłuższej chwili milczenia, odnosząc się i odpowiadając na jej wcześniej zadane pytanie. Nie mógł się z nią nie zgodzić. Nie chciał też odpychać jej w sposób nieszlachecki, niekulturalny. I absolutnie nie był to fałszywy wabik.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wytrzymała jego spojrzenie, nawet nie myśląc o wchodzeniu mu w słowo. Z jednej strony - cieszyła się, że w końcu na nią spojrzał, że przykuła jego uwagę, z drugiej jednak - nie chciała go zniechęcać czy denerwować. Wcielenie się w rolę dziennikarki było ryzykowne, mało kto lubił towarzystwo pismaków, zaś Prorok Codzienny nie był szczególnie ambitnym pismem. Mogła wybrać autorkę artykułów do Walczącego Maga, mogła - lecz czy to poprawiłoby jej sytuację? Nie wiedziała o nim nic, nie wiedziała nawet, czy czytuje takie pisma.
Czuła, jak jej policzki pąsowieją, że jej serce wali jak młot, nie miała jednak pojęcia, co to znaczy. Czy to zwykły stres? Czy powinna zacząć się niepokoić?
- Niestety tak - odparła po chwili, z trudem przerywając ciszę, która między nimi zapadła. Nie wiedziała, co się z nią dzieje; tyle lat szkolenia, treningów, przygotowań do pracy w terenie - a teraz co? Miękły jej kolana, bo znalazła się w towarzystwie dobrze wychowanego mężczyzny? - Jednakże moja wizyta została ustalona z kierownictwem rezerwatu. Chciałabym napisać artykuł, który zada kłam rozpowiadanym na temat rezerwatu plotkom. - Cały czas obserwowała jego lico z uwagą; a przynajmniej na tyle, na ile mogła, wszak mężczyzna znów wpatrywał się w swe drogocenne pergaminy. Miała nadzieję, że ta deklaracja sprawi, że przykuje jego uwagę raz jeszcze. Że uraczy ją choćby powątpiewającym spojrzeniem. - Wierzę, że prasa może nie tylko szkodzić, ale i przynosić korzyści. Chciałabym pokazać czytelnikom, że ten, kto oczerniał rezerwat, był w błędzie. Że nie prowadzi się tutaj nielegalnego handlu ingrediencjami. - Nie odwracała od niego wzroku, mając nadzieję, że odnotuje reakcję na wypowiedziane przed chwilą słowa, przy okazji nacieszając oczy widokiem jego twarzy, linii szczęki, zdobiącej skórę blizny. Znów zwróciła uwagę na to upokarzające gorąco, które odczuwała, a które z pewnością nie miało nic wspólnego z widocznymi z obserwatorium smokami. Nie mogła tak dłużej stać - postąpiła kilka kroków w kierunku stoliczka przy którym siedział Morgoth, a od którego dopiero co wstała. Zajęła to samo miejsce, po czym nachyliła się w kierunku mężczyzny, nie do końca będąc świadomą tego, co robi. Czuła jednak, że bardzo chce zwrócić na siebie jego uwagę. Że chce zrobić na nim dobre wrażenie. Przekonać go do swych racji.
- Od jak dawna pracuje pan ze smokami, panie...? - zawiesiła głos, mając nadzieję, że tym razem pozna imię i nazwisko swego rozmówcy. Zależało jej na tym, jak na niczym innym. Cel jej wizyty został zepchnięty na dalszy plan. Czy jednak nie była zbyt nachalna? Nie chciała go przecież do siebie zrazić. Nawet jeśli udawała teraz kogoś, kim wcale nie była. - Nie znam się na nich, to prawda, jednak wydają się naprawdę fascynujące. Magiczne. - Wszystko, co ich otaczało, było magią. Smoki jednak były czymś niecodziennym, zaskakującym, nowym.
Powstrzymała się w ostatniej chwili, by nie wyciągnąć ręki i nie spróbować złapać dłoni nieznajomego w zdecydowanie zbyt poufałym geście; wyszedł z tego dziwny, niekontrolowany ruch, który próbowała zamarkować mocniejszym ściśnięciem swego notesu.
Czuła, jak jej policzki pąsowieją, że jej serce wali jak młot, nie miała jednak pojęcia, co to znaczy. Czy to zwykły stres? Czy powinna zacząć się niepokoić?
- Niestety tak - odparła po chwili, z trudem przerywając ciszę, która między nimi zapadła. Nie wiedziała, co się z nią dzieje; tyle lat szkolenia, treningów, przygotowań do pracy w terenie - a teraz co? Miękły jej kolana, bo znalazła się w towarzystwie dobrze wychowanego mężczyzny? - Jednakże moja wizyta została ustalona z kierownictwem rezerwatu. Chciałabym napisać artykuł, który zada kłam rozpowiadanym na temat rezerwatu plotkom. - Cały czas obserwowała jego lico z uwagą; a przynajmniej na tyle, na ile mogła, wszak mężczyzna znów wpatrywał się w swe drogocenne pergaminy. Miała nadzieję, że ta deklaracja sprawi, że przykuje jego uwagę raz jeszcze. Że uraczy ją choćby powątpiewającym spojrzeniem. - Wierzę, że prasa może nie tylko szkodzić, ale i przynosić korzyści. Chciałabym pokazać czytelnikom, że ten, kto oczerniał rezerwat, był w błędzie. Że nie prowadzi się tutaj nielegalnego handlu ingrediencjami. - Nie odwracała od niego wzroku, mając nadzieję, że odnotuje reakcję na wypowiedziane przed chwilą słowa, przy okazji nacieszając oczy widokiem jego twarzy, linii szczęki, zdobiącej skórę blizny. Znów zwróciła uwagę na to upokarzające gorąco, które odczuwała, a które z pewnością nie miało nic wspólnego z widocznymi z obserwatorium smokami. Nie mogła tak dłużej stać - postąpiła kilka kroków w kierunku stoliczka przy którym siedział Morgoth, a od którego dopiero co wstała. Zajęła to samo miejsce, po czym nachyliła się w kierunku mężczyzny, nie do końca będąc świadomą tego, co robi. Czuła jednak, że bardzo chce zwrócić na siebie jego uwagę. Że chce zrobić na nim dobre wrażenie. Przekonać go do swych racji.
- Od jak dawna pracuje pan ze smokami, panie...? - zawiesiła głos, mając nadzieję, że tym razem pozna imię i nazwisko swego rozmówcy. Zależało jej na tym, jak na niczym innym. Cel jej wizyty został zepchnięty na dalszy plan. Czy jednak nie była zbyt nachalna? Nie chciała go przecież do siebie zrazić. Nawet jeśli udawała teraz kogoś, kim wcale nie była. - Nie znam się na nich, to prawda, jednak wydają się naprawdę fascynujące. Magiczne. - Wszystko, co ich otaczało, było magią. Smoki jednak były czymś niecodziennym, zaskakującym, nowym.
Powstrzymała się w ostatniej chwili, by nie wyciągnąć ręki i nie spróbować złapać dłoni nieznajomego w zdecydowanie zbyt poufałym geście; wyszedł z tego dziwny, niekontrolowany ruch, który próbowała zamarkować mocniejszym ściśnięciem swego notesu.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ostatnimi czasy nie miał szczęścia do kobiet przebywających na terenie rezerwatu lub to one ściągały ku niemu, chcąc jedynie przeszkodzić w wykonywanych przez Yaxleya czynnościach. Wpierw nierozsądna lady, która rzuciła w niego zaklęciem i zażądała jego obecności, bo przypadkowo zlekceważyła środki bezpieczeństwa, później jakaś nastolatka ze szkicownikiem, plątająca się tam, gdzie nie powinna, a teraz ona. Morgoth odetchnął nieznacznie, gdy usłyszał ponownie jej głos, ale tym razem jego dłoń zatrzymała się w połowie przewracania pergaminów, by podnieść na moment spojrzenie na dziennikarkę. To prawda. Nie wyróżniała się z tłumu, mogąc z łatwością się wtopić między ludzi i pozostać niezauważoną. Jednak gdyby tylko chciała, odwróciłaby ten proces. Zarówno jedna strona jak i druga dawała jej szerokie pole do popisu w zawodzie, który wykonywała. Zdawała sobie z tego sprawę czy tylko grała niepewną siebie i lekko zbitą z tropu? Wyczuwał pewną szczerość, lecz nie ufał tym, którzy deklarowali się jako masmedialiści, a to kazało mu podchodzić do nich z wielkim dystansem. Ciężko było powiedzieć jednak by do kogoś zwracał się bez niego. Tutaj też było widoczna zachowawczość tak dla niego charakterystyczna - osnuta dobrym wychowaniem, krótkimi słowami; skryty za pracą lawirował zręcznie, unikając jej sugestywnych pytań ukrytych za woalką słów. Pod pewnym względem nie potrafił jej odczytać. Jak zawsze chwalił sobie umiejętność przenikania osób i wnikliwych analiz, tak tutaj coś bardzo mu nie pasowało w nieznajomej. Zdawała się być nienaturalna, a jednak znajdowała się tam. Pozostawiając dziwne wrażenie ułudy. Morgoth nie potrafił zrozumieć z czym dokładnie wiązało się to odczucie, lecz nie opuszczało go ani na moment w jej obecności. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wpatrywał się nieco dłużej niż zamierzał, dlatego odwrócił spojrzenie - niespiesznie i bez wyraźnego zmieszania tym, że zauważyła. Słuchał jej wywodu, nie odpowiadając na niego w żaden sposób. Lub właściwie pozwalając, by to cisza odpowiedziała za niego. Musiała widzieć po nim, że nie wierzył jej słowom; jeśli naprawdę miała zezwolenie, dlaczego o tym nie wiedział? Czy miała upoważnienie na papierze? Czy ktoś ją skierował akurat do niego, czy trafiła tutaj przypadkowo? Chciała obrazić jego inteligencję, pragnąc, by naprawdę uwierzył, że Prorok Codzienny zamierzał napisać coś pochlebnego o rezerwacie kierowaną przez przeciwników aktualnego Ministra Magii? Być może jej intencje były czyste. Być może też nie. Jednak Morgoth przez te wszystkie lata nauczył się, że słowa były jedynie słowami i mogły zwodzić. Dlatego też milczał, nie pozwalając, by coś zbędnego wydobyło się z jego ust. Słowa widniały również na papierach zgromadzonych przed nim, a którym zamierzał poświęcić swoją uwagę. Ciężko jednak było to osiągnąć w aktualnej sytuacji. Zapiski rozmazywały się, myśli o smoku pierzchały, a koncentracja ulatniała się niczym siarkowy dym wraz z każdym poruszeniem młodej kobiety. Yaxley nie rozumiał jej zachowania i to zarówno go fascynowało jak i delikatnie irytowało. Na jego twarzy jednak nie pojawiały się żadne oznaki zmian - tylko oczy mogły mówić za niego, gdy pojawiał się w nich spokój, przenikliwość czy szukanie odpowiedzi. Smoki były zdecydowanie łatwiejsze w odbiorze niż ludzie, a opisywanie, odkrywanie ich behawioryzmu było otwartą księgą, z której mógł czerpać i uczyć się prawdy. Doświadczenie z wyspiarką ukazało mu, że wciąż nie przerzucił wszystkich stron tego dzieła, a notatki, które miał przed sobą, mogły być kiedyś materiałem dla dalszych pokoleń. Być może nawet i wkrótce miały zostać wykorzystane dzięki woli zarządzającego rezerwatem Tristana. Póki co nie myślał o tym aż tak mocno, skupiając się na własnych doznaniach i nauce, która pozwalała mu się rozwijać we własnym zakresie. Cokolwiek mieli zrobić z jego pracą i dorobkiem, zależało już od samych odpowiedzialnych za to wszystko. Nikt nie mógł mu odebrać wiedzy, którą zdobył i można było ją analizować, badać, przekazywać dalej.
Czy i kobieta naprzeciwko zostałaby przez niego rozpracowana, gdyby opisał jej niecodzienne zachowanie? Niezdecydowana wstawała, by chwilę później znów osiąść na tym samym miejscu. Wyczuł jej bliższą obecność, nie musząc przenosić na nią uwagi, jednak nie zareagował. To dopiero jej pytanie o jego tożsamość spotkało się z niewerbalną odpowiedzią. Śmierciożerca wyprostował się na krześle, by odchylić ku oparciu i pozwolić sobie na obserwacje. Zauważył to jak się w niego wpatrywała, jak zależało jej na wyciągnięciu z niego chociażby słowa, jak drgnęła jej dłoń w niekontrolowanym geście, aż w końcu nawet to jak zacisnęła palce na swoim notesie. Podczas tego wszystkiego milczał, jedynie patrząc. Była w niej zarówno prawda jak i kłamstwo, którego źródła nie potrafił odnaleźć. Nie mógł grać w tę grę pozorów, której oczywistość była wręcz uderzająca, dlatego odłożył pióro i odszukał oczu kobiety. - Panno Meadowes - zaczął powoli, wkładając w każde słowo typową szlachecką manierę, którą był przesiąknięty od narodzin. Nie była to wyższość, a specyficzny, miękki sposób wyrażania się, który przeniknął do jego języka. - Dlaczego pani tu jest? Tak naprawdę? - spytał, nie odrywając spojrzenia od blondynki. Interesował ją artykuł, smoki a może coś jeszcze innego?
Czy i kobieta naprzeciwko zostałaby przez niego rozpracowana, gdyby opisał jej niecodzienne zachowanie? Niezdecydowana wstawała, by chwilę później znów osiąść na tym samym miejscu. Wyczuł jej bliższą obecność, nie musząc przenosić na nią uwagi, jednak nie zareagował. To dopiero jej pytanie o jego tożsamość spotkało się z niewerbalną odpowiedzią. Śmierciożerca wyprostował się na krześle, by odchylić ku oparciu i pozwolić sobie na obserwacje. Zauważył to jak się w niego wpatrywała, jak zależało jej na wyciągnięciu z niego chociażby słowa, jak drgnęła jej dłoń w niekontrolowanym geście, aż w końcu nawet to jak zacisnęła palce na swoim notesie. Podczas tego wszystkiego milczał, jedynie patrząc. Była w niej zarówno prawda jak i kłamstwo, którego źródła nie potrafił odnaleźć. Nie mógł grać w tę grę pozorów, której oczywistość była wręcz uderzająca, dlatego odłożył pióro i odszukał oczu kobiety. - Panno Meadowes - zaczął powoli, wkładając w każde słowo typową szlachecką manierę, którą był przesiąknięty od narodzin. Nie była to wyższość, a specyficzny, miękki sposób wyrażania się, który przeniknął do jego języka. - Dlaczego pani tu jest? Tak naprawdę? - spytał, nie odrywając spojrzenia od blondynki. Interesował ją artykuł, smoki a może coś jeszcze innego?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wyglądało na to, że jej starania spełzają na niczym. Próbowała wypadać możliwie jak najbardziej przekonująco, próbowała przemawiać z wyczuciem, jednak siedzący przy stoliczku mężczyzna zdawał się nieprzejednany. Dalej nie zdradził jej swego imienia, nie podejmował tematu artykułu, w gruncie rzeczy - nic nie mówił. Obserwował ją zachowując przy tym jakże wymowną ciszę, zaś ona powoli gubiła się w swej improwizacji. Może powinna już zamilknąć, dać mu pracować, po prostu odpuścić? Przeklinała się w myślach za słabość, która pokrywała jej policzki szkarłatem; mężczyzna musiał zauważyć rumieńce, gdy tak przez dłuższą chwilę nie odwracał od niej wzroku. Łudziła się jednak, że mógł tłumaczyć je sobie zmianą temperatur, niecodziennym widokiem rozciągającym się za oknem, czymkolwiek.
Dawno nie spotkała się z kimś, kto milczałby tak uparcie - może faktycznie obrała złą taktykę, nie powinna pojawiać się w Kent jako wysłanniczka Proroka Codziennego. Co prawda otrzymała zezwolenie na swą wizytę, skoro jednak on reagował na jej towarzystwo w taki sposób, z pewnością pracownik oddelegowany do oprowadzenia jej po rezerwacie nie będzie wiele rozmowniejszy. Liczyła się z tym, że ta wyprawa może nie przynieść większych rezultatów, jednak każda porażka smakowała goryczą. Wciąż uczyła się, jak być wiedźmin strażnikiem, koniec drugiego etapu stażu zbliżał się wielkimi krokami - musiała wyciągać wnioski, stać się lepsza.
Może i nie umiała rozpracować smokologa, nakłonić do mówienia, zrozumiała już jednak, że próżno było szukać emocji na jego twarzy - był oszczędny w gestach, w mimice. Tylko oczy mogły go zdradzić z jakimikolwiek emocjami. Zastanawiał się nad tym, co mówiła? Czy może raczej rozważał jak ją stąd wyprosić?
Nie ruszała się już z miejsca; spuściła wzrok i wlepiła go w blat stolika, kątem oka dostrzegając dłonie mężczyzny i leżące obok pergaminy. Wciąż ściskała swój drogocenny notes, w myślach nieudolnie godząc się z porażką. Trudno było jej odejść stamtąd z niczym - serce wciąż waliło jej w piersi głośniej i szybciej niż powinno, stres próbował zjeść ją od środka, lata treningu pozwalały jej jednak zachować to dla siebie. Jedyną oznaką słabości były te przeklęte rumieńce.
Zdziwiła się więc, gdy usłyszała, że mężczyzna zwraca się do niej. Od razu wyprostowała się, wzniosła na powrót wzrok; czy przypadkiem nie widziała gdzieś jego twarzy? Nie znała jego tożsamości? Sposób w jaki mówił wskazywał na dobre, staranne wychowanie; z pewnością pochodził z dobrej rodziny. Tylko z której...? Jej myśli gwałtownie wyhamowały, gdy zadał swoje pytanie. Dlaczego tutaj jest, tak naprawdę? Rozchyliła lekko wargi; zbił ją z pantałyku. Czy naprawdę zachowywała się tak nienaturalnie, może nawet podejrzanie? Było zatem gorzej niż myślała. Odchyliła się w krześle, wsparła plecy na oparciu, wciąż przyglądając mu się w pełnym napięcia milczeniu. Ile wiedział, czego był pewien, a co jedynie zakładał z powodu wrodzonej podejrzliwości?
- Tak naprawdę... - powtórzyła po nim cicho, gdy w końcu zebrała się w sobie i opanowała swój głos. - Naprawdę chciałam odwiedzić rezerwat. Naprawdę chciałabym napisać ten artykuł. Jednak przede wszystkim pragnę poznać prawdę. - Nie kłamała, jedynie rozważnie dobierała słowa. Liczyła na to, że ta taktyka pomoże zachować spokój. Nie wspomniała o tym, jak bardzo zależałoby jej na poznaniu jego opinii, spokojnej rozmowie czy tym, by usłyszeć jego śmiech; z trudem stłamsiła w sobie te zdradzieckie pragnienia o niewiadomym pochodzeniu. W napięciu oczekiwała jego - z pewnością oszczędnej - reakcji na to wyznanie.
Dawno nie spotkała się z kimś, kto milczałby tak uparcie - może faktycznie obrała złą taktykę, nie powinna pojawiać się w Kent jako wysłanniczka Proroka Codziennego. Co prawda otrzymała zezwolenie na swą wizytę, skoro jednak on reagował na jej towarzystwo w taki sposób, z pewnością pracownik oddelegowany do oprowadzenia jej po rezerwacie nie będzie wiele rozmowniejszy. Liczyła się z tym, że ta wyprawa może nie przynieść większych rezultatów, jednak każda porażka smakowała goryczą. Wciąż uczyła się, jak być wiedźmin strażnikiem, koniec drugiego etapu stażu zbliżał się wielkimi krokami - musiała wyciągać wnioski, stać się lepsza.
Może i nie umiała rozpracować smokologa, nakłonić do mówienia, zrozumiała już jednak, że próżno było szukać emocji na jego twarzy - był oszczędny w gestach, w mimice. Tylko oczy mogły go zdradzić z jakimikolwiek emocjami. Zastanawiał się nad tym, co mówiła? Czy może raczej rozważał jak ją stąd wyprosić?
Nie ruszała się już z miejsca; spuściła wzrok i wlepiła go w blat stolika, kątem oka dostrzegając dłonie mężczyzny i leżące obok pergaminy. Wciąż ściskała swój drogocenny notes, w myślach nieudolnie godząc się z porażką. Trudno było jej odejść stamtąd z niczym - serce wciąż waliło jej w piersi głośniej i szybciej niż powinno, stres próbował zjeść ją od środka, lata treningu pozwalały jej jednak zachować to dla siebie. Jedyną oznaką słabości były te przeklęte rumieńce.
Zdziwiła się więc, gdy usłyszała, że mężczyzna zwraca się do niej. Od razu wyprostowała się, wzniosła na powrót wzrok; czy przypadkiem nie widziała gdzieś jego twarzy? Nie znała jego tożsamości? Sposób w jaki mówił wskazywał na dobre, staranne wychowanie; z pewnością pochodził z dobrej rodziny. Tylko z której...? Jej myśli gwałtownie wyhamowały, gdy zadał swoje pytanie. Dlaczego tutaj jest, tak naprawdę? Rozchyliła lekko wargi; zbił ją z pantałyku. Czy naprawdę zachowywała się tak nienaturalnie, może nawet podejrzanie? Było zatem gorzej niż myślała. Odchyliła się w krześle, wsparła plecy na oparciu, wciąż przyglądając mu się w pełnym napięcia milczeniu. Ile wiedział, czego był pewien, a co jedynie zakładał z powodu wrodzonej podejrzliwości?
- Tak naprawdę... - powtórzyła po nim cicho, gdy w końcu zebrała się w sobie i opanowała swój głos. - Naprawdę chciałam odwiedzić rezerwat. Naprawdę chciałabym napisać ten artykuł. Jednak przede wszystkim pragnę poznać prawdę. - Nie kłamała, jedynie rozważnie dobierała słowa. Liczyła na to, że ta taktyka pomoże zachować spokój. Nie wspomniała o tym, jak bardzo zależałoby jej na poznaniu jego opinii, spokojnej rozmowie czy tym, by usłyszeć jego śmiech; z trudem stłamsiła w sobie te zdradzieckie pragnienia o niewiadomym pochodzeniu. W napięciu oczekiwała jego - z pewnością oszczędnej - reakcji na to wyznanie.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie szczycił się reputacją wyjątkowo rozmownego, preferując milczenie i obserwacje nad słowa. Być może dlatego między smokami odnajdywał odpowiednie spełnienie i pasję, której nie mógł doświadczyć w gronie ludzi - ci mamili, oszukiwali, naginali prawdę mocą jedynie swoich wypowiedzi. Pochodząc z jednej ze szlacheckich rodzin, zdawał sobie sprawę z tego, że jego świat był oparty głównie na ułudzie i wprawnym operowaniu językiem. Sieć intryg była pleciona właśnie wyszukanymi słowami, dzięki czemu wpadało w nią tak wielu. Ogradzał się od innych grubym murem dystansu, a w pracy nie było inaczej. Współpracownicy nie mogli w nim widzieć kogoś dostępnego i ochoczego do pustych dysput - nawet czysto praktyczne wymiany zdań dotyczyły smoków, a i one były wyjątkowo oszczędne. Nic więc dziwnego, że milczał również w towarzystwie wcześniej niewidzianej kobiety, woląc skupić się na notatkach lub, tak właściwie, dzieląc swoją uwagę na wyczulenie się pod względem jej obecności. Jego oczy śledziły zapiski, obliczając odpowiednie ciągi liczbowe, które wyznaczały kolejne dni i tygodnie z życia wyspiarki, ale równocześnie wiedział, kiedy blondynka wzdychała, kiedy przesuwała się na krześle, kiedy obserwowała go z większą lub mniejszą uwagą. Tylko raz podniósł na nią oczy, by dostrzec na jej twarzy rumieńce. Pozwolił ciszy między nimi trwać, wykorzystując ją do zgrabnego machnięcia podsumowania kilku z cyfr, które miały uwidocznić skoki temperaturowe smoka parę dni w tył. Oddzielne strony leżały w kategorii jaj, mających osiągnąć punkt krytyczny pod koniec grudnia lub na początku stycznia następnego roku - wyklucie się małych gadów miało być chyba jeszcze większym osiągnięciem niż schwytanie niepokornej matki. Czas miał tylko pokazać czy zasłużenie.
- Jedyną prawdą jest to, że nie dochodzi tu do nielegalnych transakcji - odpowiedział w końcu na słowa panny Meadows, patrząc uważnie na delikatne rysy twarzy kobiety naprzeciwko, wiedząc, że nietrudno byłoby mu ją rozpoznać na ulicy. Już nie. - Powinna pani opisać ożywioną siłą majowych anomalii wyspiarkę. Ciekawe, że prasę bardziej interesują plotki niż fakty - dodał, nie szczędząc ukrytego w ostatnich słowach przytyku. Nie atakował tym jej jako osoby; atakował instytucję, której służyła. Profesja dziennikarzy była niewdzięczna, jednak powinna skupiać się na rzeczywistości, a nie roztrząsać coś, co nie miało większego znaczenia. Być może w przyszłości miało się pojawić sprostowanie a propos zarzutów pod adresem Kent, lecz pierwsze, negatywne słowa już poszły w las i nic nie miało zmazać bolesnego wrażenia. Nie chodziło mu jedynie o stawanie ślepo murem za swoim miejscem pracy - chodziło o zasady, których mało osób przestrzegało, a jeszcze mniej kierowało się zwyczajnym rozsądkiem. Manifestacja nienawiści skierowana przeciwko wrogom Ministerstwa Magii była oczywista, jednak nikt nie patrzył na to pod tym kątem, woląc zatrzymywać się na półprawdach i podszeptach, mających się nijak do rzeczywistości. Jego słowa były szczere, lecz skłamałby, gdyby powiedział, że czuł się zaskoczony wyraźnym przemilczeniem sprawy wyspiarki w mediach. Nieważne czy miał przed sobą dziennikarkę, aurora, polityka czy zwykłego obywatela - każde z nich usłyszałoby dokładnie to samo. Każde z nich dowiedziałoby się, że pogłoski były jedynie pustymi słowami i niczym więcej. - Siedząc w obserwatorium wiele się pani nie dowie - dodał po dłuższej chwili milczenia, znad kart pergaminów, pozwalając sobie na lekkie, praktycznie niezauważalne uniesienie prawego kącika ust. Na jej miejscu już dawno opuściłby to miejsce i napawał się tym, co oferowało Kent. Jednak zawsze unikał ludzi i nie rozumiał tych, którzy do nich parli. Przewertował na koniec każdą stronicę, którą się aktualnie zajmował, starając się wypatrzeć jakiegokolwiek rodzaju błędy.
- Jedyną prawdą jest to, że nie dochodzi tu do nielegalnych transakcji - odpowiedział w końcu na słowa panny Meadows, patrząc uważnie na delikatne rysy twarzy kobiety naprzeciwko, wiedząc, że nietrudno byłoby mu ją rozpoznać na ulicy. Już nie. - Powinna pani opisać ożywioną siłą majowych anomalii wyspiarkę. Ciekawe, że prasę bardziej interesują plotki niż fakty - dodał, nie szczędząc ukrytego w ostatnich słowach przytyku. Nie atakował tym jej jako osoby; atakował instytucję, której służyła. Profesja dziennikarzy była niewdzięczna, jednak powinna skupiać się na rzeczywistości, a nie roztrząsać coś, co nie miało większego znaczenia. Być może w przyszłości miało się pojawić sprostowanie a propos zarzutów pod adresem Kent, lecz pierwsze, negatywne słowa już poszły w las i nic nie miało zmazać bolesnego wrażenia. Nie chodziło mu jedynie o stawanie ślepo murem za swoim miejscem pracy - chodziło o zasady, których mało osób przestrzegało, a jeszcze mniej kierowało się zwyczajnym rozsądkiem. Manifestacja nienawiści skierowana przeciwko wrogom Ministerstwa Magii była oczywista, jednak nikt nie patrzył na to pod tym kątem, woląc zatrzymywać się na półprawdach i podszeptach, mających się nijak do rzeczywistości. Jego słowa były szczere, lecz skłamałby, gdyby powiedział, że czuł się zaskoczony wyraźnym przemilczeniem sprawy wyspiarki w mediach. Nieważne czy miał przed sobą dziennikarkę, aurora, polityka czy zwykłego obywatela - każde z nich usłyszałoby dokładnie to samo. Każde z nich dowiedziałoby się, że pogłoski były jedynie pustymi słowami i niczym więcej. - Siedząc w obserwatorium wiele się pani nie dowie - dodał po dłuższej chwili milczenia, znad kart pergaminów, pozwalając sobie na lekkie, praktycznie niezauważalne uniesienie prawego kącika ust. Na jej miejscu już dawno opuściłby to miejsce i napawał się tym, co oferowało Kent. Jednak zawsze unikał ludzi i nie rozumiał tych, którzy do nich parli. Przewertował na koniec każdą stronicę, którą się aktualnie zajmował, starając się wypatrzeć jakiegokolwiek rodzaju błędy.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wciąż wspierała plecy na oparciu krzesła, w milczeniu obserwując twarz towarzysza. Trzymała notatnik na podołku, ściskając go w wypielęgnowanych dłoniach. Robiła wszystko, co mogła, by przekonać go do swych racji; łudziła się, że ostatnie wypowiedziane przez nią słowa odsuną od niej tę niebezpieczną podejrzliwość smokologa. Po co tu była? Tylko po to, by poznać prawdę. A następnie opisać ją w swoim artykule. Była niegroźną, nieco naiwną dziennikarką Proroka Codziennego. Nie było powodu, by doszukiwać się ukrytych motywów, by przyglądać jej się zbyt dokładnie i zadawać niewygodne pytania.
Oddychała nieco szybciej i ciężej niż zwykle, starała się jednak nie zwracać na to uwagi. Mimowolnie oblizała wargi, przelotnie spoglądając ku rozciągającym się za oknem ogrodom. Powróciła wzrokiem do mężczyzny, kiedy ten zdecydował się przerwać zalegającą między nimi ciszę. Kiwnęła nieznacznie głową, dając znać, że usłyszała i odnotowała; naturalnie, nie dochodziło tu do nielegalnych transakcji. Nie miała względem tego żadnych wątpliwości. Kontynuowanie tego tematu mijało się z celem; nie wyglądało na to, by mogła dowiedzieć się od niego czegokolwiek nowego.
Dopiero dalsza część wypowiedzi przykuła jej uwagę i odciągnęła ją od nieco zbyt nachalnego przyglądania się twarzy Morgotha. Ożywiona siłą majowych anomalii wyspiarka...? Maeve wróciła pamięcią do swych licznych notatek, a w szczególności tych, które powstały we wspomnianym przez niego okresie. Nie pomagał w tym fakt, że w międzyczasie utraciła brata, została odesłana na przymusowy urlop i nieco wypadła z obiegu. Wiedziała jednak, że coś o tym pisała; nie pamiętała tylko, co dokładnie. Nigdy nie była również orłem z opieki nad magicznymi stworzeniami, co również nie pomagało.
- Wyspiarkę? - zapytała w końcu; przecież dziennikarka Proroka Codziennego nie musiała wiedzieć wszystkiego. Nie była w stanie zastanawiać się nad tym dłużej, by jej milczenie nie wydało się bezczelne czy ignoranckie. - Gdyby zechciał pan opowiedzieć mi o tym niezwykłym przypadku... - zaczęła. Skoro już sam zaczął ten temat, z pewnością mógł go kontynuować. Zaś ona z niekłamaną chęcią wysłuchałaby jego opowieści od początku do końca. Kto wie, może nawet stałby się dzięki temu bardziej rozmowny? Może dowiedziałaby się przy okazji czegoś więcej?
Im dłużej mu się przyglądała, tym bardziej dręczyło ją przeczucie, że wie, z kim przyszło jej rozmawiać. Ciągle jednak nie mogła sobie tego przypomnieć, za bardzo skupiając się na jego aparycji, gestykulacji, mimice. Chciała zapamiętać to spotkanie na długo.
Drgnęła, gdy odezwał się po raz kolejny; myślała, że to już koniec, że nie powie nic ponad tę wzmiankę o wyspiarce. Zdawało jej się, że dostrzegła nieznaczne uniesienie kącika ust. Czyżby zaczęła go bawić? Serce zabiło jej mocniej, gdy wyobraźnia rozdmuchała ten gest do niebywałych rozmiarów. Przełknęła z trudem ślinę.
- Naturalnie - odparła lakonicznie. Wyprostowała się i zacisnęła mocniej palce na okładce notatnika. Nie chciała powiedzieć nic niegrzecznego, choć czuła się - o zgrozo - podle. - Według otrzymanych przeze mnie informacji, jeden z pracowników powinien zostać oddelegowany do oprowadzenia mnie po rezerwacie. Miałam tu na niego zaczekać - wyjaśniła krótko. - Gdyby jednak zechciał pan opowiedzieć mi o wyspiarce, z pewnością dałoby się tę wycieczkę odłożyć w czasie. - Nadal patrzyła na niego z uwagą, jednak coś uległo zmianie; z jednej strony chciała zostać tu jak najdłużej, z nim, z drugiej jednak - miała ochotę uciec jak najdalej stąd.
Oddychała nieco szybciej i ciężej niż zwykle, starała się jednak nie zwracać na to uwagi. Mimowolnie oblizała wargi, przelotnie spoglądając ku rozciągającym się za oknem ogrodom. Powróciła wzrokiem do mężczyzny, kiedy ten zdecydował się przerwać zalegającą między nimi ciszę. Kiwnęła nieznacznie głową, dając znać, że usłyszała i odnotowała; naturalnie, nie dochodziło tu do nielegalnych transakcji. Nie miała względem tego żadnych wątpliwości. Kontynuowanie tego tematu mijało się z celem; nie wyglądało na to, by mogła dowiedzieć się od niego czegokolwiek nowego.
Dopiero dalsza część wypowiedzi przykuła jej uwagę i odciągnęła ją od nieco zbyt nachalnego przyglądania się twarzy Morgotha. Ożywiona siłą majowych anomalii wyspiarka...? Maeve wróciła pamięcią do swych licznych notatek, a w szczególności tych, które powstały we wspomnianym przez niego okresie. Nie pomagał w tym fakt, że w międzyczasie utraciła brata, została odesłana na przymusowy urlop i nieco wypadła z obiegu. Wiedziała jednak, że coś o tym pisała; nie pamiętała tylko, co dokładnie. Nigdy nie była również orłem z opieki nad magicznymi stworzeniami, co również nie pomagało.
- Wyspiarkę? - zapytała w końcu; przecież dziennikarka Proroka Codziennego nie musiała wiedzieć wszystkiego. Nie była w stanie zastanawiać się nad tym dłużej, by jej milczenie nie wydało się bezczelne czy ignoranckie. - Gdyby zechciał pan opowiedzieć mi o tym niezwykłym przypadku... - zaczęła. Skoro już sam zaczął ten temat, z pewnością mógł go kontynuować. Zaś ona z niekłamaną chęcią wysłuchałaby jego opowieści od początku do końca. Kto wie, może nawet stałby się dzięki temu bardziej rozmowny? Może dowiedziałaby się przy okazji czegoś więcej?
Im dłużej mu się przyglądała, tym bardziej dręczyło ją przeczucie, że wie, z kim przyszło jej rozmawiać. Ciągle jednak nie mogła sobie tego przypomnieć, za bardzo skupiając się na jego aparycji, gestykulacji, mimice. Chciała zapamiętać to spotkanie na długo.
Drgnęła, gdy odezwał się po raz kolejny; myślała, że to już koniec, że nie powie nic ponad tę wzmiankę o wyspiarce. Zdawało jej się, że dostrzegła nieznaczne uniesienie kącika ust. Czyżby zaczęła go bawić? Serce zabiło jej mocniej, gdy wyobraźnia rozdmuchała ten gest do niebywałych rozmiarów. Przełknęła z trudem ślinę.
- Naturalnie - odparła lakonicznie. Wyprostowała się i zacisnęła mocniej palce na okładce notatnika. Nie chciała powiedzieć nic niegrzecznego, choć czuła się - o zgrozo - podle. - Według otrzymanych przeze mnie informacji, jeden z pracowników powinien zostać oddelegowany do oprowadzenia mnie po rezerwacie. Miałam tu na niego zaczekać - wyjaśniła krótko. - Gdyby jednak zechciał pan opowiedzieć mi o wyspiarce, z pewnością dałoby się tę wycieczkę odłożyć w czasie. - Nadal patrzyła na niego z uwagą, jednak coś uległo zmianie; z jednej strony chciała zostać tu jak najdłużej, z nim, z drugiej jednak - miała ochotę uciec jak najdalej stąd.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
W Peak District nie miał zbyt dużego kontaktu z gośćmi, skupiając się raczej na opiece nad zwierzętami. Nikt zresztą nie wymagał od niego, żeby zabawiał tych, którzy raczyli się przekroczyć granicę rezerwatu. Jego zdystansowana i nieprzenikniona osobowość nie zyskała mu również i poklasku wśród pracowników, dlatego woleli zostawić go samego - co wcale Yaxleyowi nie przeszkadzało. Nie był tam dla nich, a dla magicznych stworzeń, którym chciał poświęcić życie. To w smokach dostrzegał najszlachetniejsze cechy, które podziwiał wśród swych przodków, a kiedy zaczął poznawać tajniki smoczej nauki, przepadł w zupełności. Potrzebował czegoś więcej ponad rodzinne zainteresowanie trollami, które, pomimo oczywistej wyjątkowości, nie potrafiły porwać duszy młodego arystokraty w ten sam sposób w jaki robili to władcy ognia. Jego starsi kuzyni silnie ustali na rodzinnym gruncie interesu, poświęcając się pracy z nieokrzesanymi mieszkańcami ziem Yaxleyów. Nie zawiedli i Morgoth też nie zamierzał, chociaż była to jedyna rzecz, w jakiej przeciwstawił się ojcu. Arthyen i Cyneric stawali dzielnie na wysokości zadania i być może właśnie ich zaangażowanie pozwoliło delikatnie przymknąć oko na fanaberie młodego lorda. Jednak praca ze smokami uszlachetniała i czyniła silniejszym. Jego towarzyszka również to dostrzegała czy ceniła jedynie własne pióro?
Przyjrzał się jej dość dokładnie, by wyczytywać z twarzy jak i tonu, którym się do niego zwracała, że naprawdę zainteresowała ją kwestia antycznej bestii. Najwyraźniej nie zależało jej na tym, by przycisnąć go w temacie, po który się zjawiła. Szczerze wątpił, by miał aż tak mocną siłę perswazji, by odgonić jej wszelkie wątpliwości. Musiał jej jednak też oddać, że wiedziała, kiedy się poddać, a w nagrodę mogła dostać inny temat - o wiele ciekawszy od pierwowzoru. Gdyby ów wiadomość była strzeżoną tajemnicą, nie sięgnąłby po nią, lecz wszyscy wiedzieli, że rezerwat w Kent stał się domem dla nowych, wyjątkowych podopiecznych. Jakiekolwiek informacje o danym gatunku można było znaleźć w publicznych publikacjach, a gdy przetrząsnęło się porządnie biblioteki, czekało wiele rozleglejszych zapisków. Jeszcze przez jakiś czas jednak milczał, pozwalając sobie na dokończenie notatek - na tyle, by później złożyć z nich raport. W końcu nie zamierzał pozwolić, by niespodziewane towarzystwo przeszkodziło mu w pracy na jakimkolwiek etapie, by nie był. W końcu jednak mógł przestać zapisywać, by machnąć delikatnie różdżką i pozwolić, by wszystkie papiery ułożyły się idealnie w otwartej, skórzanej torbie. Dopiero gdy ostatnia notka odnalazła swoje miejsce, przeniósł spojrzenie na kobietę. - Po nocy na przełomie kwietnia i maja na Wyspie Wight pojawił się okaz wyspiarza rybojada - omijał kwestię swojego współudziału czy całej wyprawy, by pochwycić rozszalałe stworzenie, które nie miało sobie równych w swojej okolicy. Nie było to istotne, podobnie zresztą jak dokładniejsze szczegóły, których publikacja nie była możliwa. - Zapiski o ostatnim z okazów datuje się na pierwszy wiek przed naszą erą. Od tego czasu nie pojawiała się żadna wzmianka o tym czy ktokolwiek ją widział lub by gatunek wciąż żył. Aż do teraz. Zapewne miały z tym coś wspólnego nieznane anomalie - wytłumaczył zachowawczo, powstając i biorąc swoje rzeczy, by przewiesić nonszalancko torbę przez ramię. - Nie jest to spory smok, lecz niesamowicie zwinny i szybki, dzięki rozłożystym skrzydłom. I potrafi równie gwałtownie zaskoczyć - dodał, wspominając swoje z nim spotkanie. Lub z jego jedną z jaźni. Do końca miał pamiętać tamten moment. A teraz się nią zajmował. Była to pod pewnym względem ironia losu, lecz Morgoth tak tego nie postrzegał. Miał to bardziej za szansę i możliwość. Jego podopieczna była niesamowitym stworzeniem, a każdego dnia wykazywała delikatniejsze oznaki przystosowywania się do sytuacji. - Szczęściem trafiono na smoczycę, która zdążyła uwić gniazdo. - Zamilkł, by spojrzeć już nieco cieplej na blondynkę. Słyszał znajome, ciężkie kroki na zewnątrz, które zapowiadały nadejście pracownika; zapewne odpowiedzialnego za dziennikarkę. Mógł ją więc zostawić bez większych wyrzutów sumienia - niedopilnowanie ciekawskiej osoby mogło ich kosztować zbyt wiele. Gdy pojawił się Nicholas Trenway, skinął Morgothowi głową i wbił spojrzenie w kobietę. - Myślę jednak, że pani przewodnik odpowie na wszelkie pytania, które pani do niego skieruje. A teraz proszę wybaczyć. Obowiązki - wyjaśnił Yaxley pokrótce, by skinąć jej delikatnie głową na pożegnanie i skierować się do wyjścia z obserwatorium. Musiał spytać o to choćby i samego Tristana czy wiedział cokolwiek na temat prasy na terenie rezerwatu. Lecz wpierw musiał złożyć zakończone już dokumenty. Zostało mu kilka poprawek, jednak mógł je naprowadzić w siedzibie głównej z daleka od ciekawskich oczu.
|zt
Przyjrzał się jej dość dokładnie, by wyczytywać z twarzy jak i tonu, którym się do niego zwracała, że naprawdę zainteresowała ją kwestia antycznej bestii. Najwyraźniej nie zależało jej na tym, by przycisnąć go w temacie, po który się zjawiła. Szczerze wątpił, by miał aż tak mocną siłę perswazji, by odgonić jej wszelkie wątpliwości. Musiał jej jednak też oddać, że wiedziała, kiedy się poddać, a w nagrodę mogła dostać inny temat - o wiele ciekawszy od pierwowzoru. Gdyby ów wiadomość była strzeżoną tajemnicą, nie sięgnąłby po nią, lecz wszyscy wiedzieli, że rezerwat w Kent stał się domem dla nowych, wyjątkowych podopiecznych. Jakiekolwiek informacje o danym gatunku można było znaleźć w publicznych publikacjach, a gdy przetrząsnęło się porządnie biblioteki, czekało wiele rozleglejszych zapisków. Jeszcze przez jakiś czas jednak milczał, pozwalając sobie na dokończenie notatek - na tyle, by później złożyć z nich raport. W końcu nie zamierzał pozwolić, by niespodziewane towarzystwo przeszkodziło mu w pracy na jakimkolwiek etapie, by nie był. W końcu jednak mógł przestać zapisywać, by machnąć delikatnie różdżką i pozwolić, by wszystkie papiery ułożyły się idealnie w otwartej, skórzanej torbie. Dopiero gdy ostatnia notka odnalazła swoje miejsce, przeniósł spojrzenie na kobietę. - Po nocy na przełomie kwietnia i maja na Wyspie Wight pojawił się okaz wyspiarza rybojada - omijał kwestię swojego współudziału czy całej wyprawy, by pochwycić rozszalałe stworzenie, które nie miało sobie równych w swojej okolicy. Nie było to istotne, podobnie zresztą jak dokładniejsze szczegóły, których publikacja nie była możliwa. - Zapiski o ostatnim z okazów datuje się na pierwszy wiek przed naszą erą. Od tego czasu nie pojawiała się żadna wzmianka o tym czy ktokolwiek ją widział lub by gatunek wciąż żył. Aż do teraz. Zapewne miały z tym coś wspólnego nieznane anomalie - wytłumaczył zachowawczo, powstając i biorąc swoje rzeczy, by przewiesić nonszalancko torbę przez ramię. - Nie jest to spory smok, lecz niesamowicie zwinny i szybki, dzięki rozłożystym skrzydłom. I potrafi równie gwałtownie zaskoczyć - dodał, wspominając swoje z nim spotkanie. Lub z jego jedną z jaźni. Do końca miał pamiętać tamten moment. A teraz się nią zajmował. Była to pod pewnym względem ironia losu, lecz Morgoth tak tego nie postrzegał. Miał to bardziej za szansę i możliwość. Jego podopieczna była niesamowitym stworzeniem, a każdego dnia wykazywała delikatniejsze oznaki przystosowywania się do sytuacji. - Szczęściem trafiono na smoczycę, która zdążyła uwić gniazdo. - Zamilkł, by spojrzeć już nieco cieplej na blondynkę. Słyszał znajome, ciężkie kroki na zewnątrz, które zapowiadały nadejście pracownika; zapewne odpowiedzialnego za dziennikarkę. Mógł ją więc zostawić bez większych wyrzutów sumienia - niedopilnowanie ciekawskiej osoby mogło ich kosztować zbyt wiele. Gdy pojawił się Nicholas Trenway, skinął Morgothowi głową i wbił spojrzenie w kobietę. - Myślę jednak, że pani przewodnik odpowie na wszelkie pytania, które pani do niego skieruje. A teraz proszę wybaczyć. Obowiązki - wyjaśnił Yaxley pokrótce, by skinąć jej delikatnie głową na pożegnanie i skierować się do wyjścia z obserwatorium. Musiał spytać o to choćby i samego Tristana czy wiedział cokolwiek na temat prasy na terenie rezerwatu. Lecz wpierw musiał złożyć zakończone już dokumenty. Zostało mu kilka poprawek, jednak mógł je naprowadzić w siedzibie głównej z daleka od ciekawskich oczu.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Była to urażona duma? Nie była pewna, lecz choćby i wyimaginowane rozbawienie towarzyszącego jej mężczyzny działało na nią w sposób nieoczekiwany. Zbyt odczuwalny. Dawno przestała być nastolatką, której samoocena w dużej mierze zależy od tego, co myślą o niej inni. Zaś lata treningu, który odbywał się pod okiem najlepszych w fachu, uodporniły ją na wiele innych bodźców, które mogły wybić ją z równowagi, pozbawić ją pewności siebie. Lecz oto tak subtelny gest nieznajomego sprawił, że prawie zapomniała, po co tu przybyła.
Było jej smutno, a smutek ten przemieniał się w złość; z drugiej jednak strony, wciąż chciała z nim rozmawiać, dowiedzieć się, co miał do powiedzenia na temat wspomnianej wyspiarki, ale i w wielu innych kwestiach. Poznać go lepiej. I sprawić, by zmienił zdanie na jej temat.
Myślała już, że Morgoth zignoruje prośbę, subtelną zachętę, jednak w końcu - po jakim dokładnie czasie? - odezwał się. I mówił na temat, który sam podjął. Maeve zaś nie otwierała swego notatnika, by przypadkiem nie spłoszyć go, nie uciąć dyskusji tym zbędnym gestem; wierzyła, że zapamięta wszystko, co padnie z jego ust. Zamierzała zgłębić ten temat, lepiej zrozumieć fascynację i zdziwienie mężczyzny, że prasa nie poświęciła wspomnianemu smokowi należytej uwagi. Z niedowierzaniem - ale też żywym zainteresowaniem - słuchała o ożywionym przez anomalię stworzeniu, które widziano ostatnio przed wiekami. Na dodatek o stworzeniu, które zdążyło uwić gniazdo...? Czy to znaczyło, że mogą spodziewać się młodych?
Poruszyła ustami, jak gdyby chciała coś powiedzieć - wtedy jednak smokolog uraczył ją nieco cieplejszym spojrzeniem, co spowodowało, że nie przerwała ciszy. Nie chciała mu wchodzić w słowo czy popędzać. A kiedy już czuła, że skończył, usłyszała kroki, które zwiastowały pojawienie się obiecanego jakiś czas temu przewodnika. Spojrzała na Morgotha jak spłoszona łania; wiedziała, że tak oto miało zakończyć się ich spotkanie, zdecydowanie przedwcześnie, nim zdołała poznać jego imię i nazwisko.
- Naturalnie - odparła, gdy odzyskała już kontrolę nad swym głosem. Serce waliło jej głucho, tęsknie; było za późno, by go zatrzymać, by zadać lepsze pytania czy zachować się lepiej. - Dziękuję - dodała szybko, posyłając mu ostatnie przeciągłe spojrzenie i sama wstała z zajmowanego do tej pory krzesła, by pożegnać Morgotha a powitać innego nieznajomego. Musiała się z tego otrząsnąć, zapomnieć o nim i skupić na zadaniu, z którym tu przybyła. Może drugiego mężczyznę uda jej się pociągnąć za język z niego lepszym skutkiem.
| zt
Było jej smutno, a smutek ten przemieniał się w złość; z drugiej jednak strony, wciąż chciała z nim rozmawiać, dowiedzieć się, co miał do powiedzenia na temat wspomnianej wyspiarki, ale i w wielu innych kwestiach. Poznać go lepiej. I sprawić, by zmienił zdanie na jej temat.
Myślała już, że Morgoth zignoruje prośbę, subtelną zachętę, jednak w końcu - po jakim dokładnie czasie? - odezwał się. I mówił na temat, który sam podjął. Maeve zaś nie otwierała swego notatnika, by przypadkiem nie spłoszyć go, nie uciąć dyskusji tym zbędnym gestem; wierzyła, że zapamięta wszystko, co padnie z jego ust. Zamierzała zgłębić ten temat, lepiej zrozumieć fascynację i zdziwienie mężczyzny, że prasa nie poświęciła wspomnianemu smokowi należytej uwagi. Z niedowierzaniem - ale też żywym zainteresowaniem - słuchała o ożywionym przez anomalię stworzeniu, które widziano ostatnio przed wiekami. Na dodatek o stworzeniu, które zdążyło uwić gniazdo...? Czy to znaczyło, że mogą spodziewać się młodych?
Poruszyła ustami, jak gdyby chciała coś powiedzieć - wtedy jednak smokolog uraczył ją nieco cieplejszym spojrzeniem, co spowodowało, że nie przerwała ciszy. Nie chciała mu wchodzić w słowo czy popędzać. A kiedy już czuła, że skończył, usłyszała kroki, które zwiastowały pojawienie się obiecanego jakiś czas temu przewodnika. Spojrzała na Morgotha jak spłoszona łania; wiedziała, że tak oto miało zakończyć się ich spotkanie, zdecydowanie przedwcześnie, nim zdołała poznać jego imię i nazwisko.
- Naturalnie - odparła, gdy odzyskała już kontrolę nad swym głosem. Serce waliło jej głucho, tęsknie; było za późno, by go zatrzymać, by zadać lepsze pytania czy zachować się lepiej. - Dziękuję - dodała szybko, posyłając mu ostatnie przeciągłe spojrzenie i sama wstała z zajmowanego do tej pory krzesła, by pożegnać Morgotha a powitać innego nieznajomego. Musiała się z tego otrząsnąć, zapomnieć o nim i skupić na zadaniu, z którym tu przybyła. Może drugiego mężczyznę uda jej się pociągnąć za język z niego lepszym skutkiem.
| zt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
16 października 1956
Lorcan przystanął w progu kamiennego tarasu, przytrzymując szklane skrzydło drzwi biodrem, by móc swobodnie ściągnąć rękawice. Wcisnął je sobie pod pachę i nieśpiesznie wszedł do wnętrza Obserwatorium, rozmasowując sobie obolałe od naciągania łańcuchów dłonie; ochraniacze ratowały jego palce od gorąca i tragicznego w skutkach, gadziego ognia, ale nawet w nich wciąż narażony był na otarcia i siniaki, których w tej pracy nie sposób było uniknąć. W tej sytuacji o wiele bardziej martwiło go jednak zachowanie samicy, która od dwóch dni była niezwykle rozdrażniona i agresywna w obecności opiekunów, a do tego także wyjątkowo aspołeczna względem pozostałych gadów, co jej się na ogół nie zdarzało. Rosier miał wrażenie, że ma do czynienia z zupełnie innym okazem, a przecież doskonale wiedział, przysposobienie tych stworzeń nie zmienia się ot tak, z dnia na dzień. Nie wiedział jeszcze co jest przyczyną takiego stanu rzeczy, ale dziś zamierzał ostatecznie znaleźć odpowiedź na to pytanie. Właśnie dlatego posłał po Melisande; jego kuzynka także była z wykształcenia behawiorystką, a chociaż na ogół trzymała się granic teorii jej świeże, obiektywne spojrzenie naprawdę mogło się teraz przydać. Zresztą... Uznał, że odrobina praktyki wyjdzie jej na dobre. Miał jedynie nadzieję, że lady Rosier dostosuje się do jego prośby i przed przyjęciem zaproszenia zmieni strój na nieco bardziej odpowiedni.
Lorcan skierował się do rozległego okna widokowego, po drodze odkładając rękawice na stolik. Im bliżej szyby był, tym zapach siarki stawał się intensywniejszy, ale po tylu latach zdążył się już do niego przyzwyczaić i nie doskwierał mu zanadto, dlatego nawet się nie skrzywił, gdy oparł dłoń o szybę i zerknął na szamoczącą się w dole bestię. Pomimo rzuconego grupowo, silnego zaklęcia oszałamiającego, Primrose zdążyła się już otrząsnąć i teraz rzucała się zaciekle w uprzęży, dodatkowo odgrodzona od świata specjalnie skonstruowaną na takie okazje klatką. Zamknięcie jej w środku było konieczne, ponieważ eliksir uspokajający, który jej podano potrzebował czasu, by zacząć działać, a smoczyca była tak niespokojna, że istniało ryzyk iż do tego czasu sama zrobi sobie krzywdę w daremnych próbach oswobodzenia się z łańcuchów. Wczoraj sytuacja wyglądała bardzo podobnie. Już samo to potwierdzało teorię, że coś jest nie w porządku, ponieważ normalnie gadzina była o wiele bardziej uległa i skora do współpracy.
— Co ci się stało, maleńka? — mruknął i zamiast palców, ułożył na oknie całe przedramię, na którym dosłownie sekundę później oparł także zmarszczone w konsternacji czoło.
Cierpienie smoka dosłownie spędzało mu sen z powiek, odczuwał je niemal jak swoje własne i sam zdawał się być przez to o wiele bardziej wycofany niż zwykle. Jego uwagę przykuło dopiero stukanie butów o kamienną posadzkę. Lorc nie podniósł wzroku, a jedynie westchnął głośno ze znużeniem i machnięciem wolnej ręki przywołał kuzynkę do siebie.
— Podejdź tu proszę, Mel i powiedz mi co widzisz — zachęcił, szczerze ciekaw wstępnej diagnozy Melisande.
Zastanawiał się co lady Rosier obstawi jako pierwsze: dolegliwość zdrowotną czy też może napad szału. Z perspektywy osoby postronnej tak to zresztą wyglądało tym bardziej, że po chwili - nim rzucił się bokiem na ścianę klatki - z gardzieli smoczycy wydobył stłumiony ryk, a spomiędzy zaciśniętych specjalnym kagańcem szczęk buchnęła chmura szarego dymu.
Lorcan przystanął w progu kamiennego tarasu, przytrzymując szklane skrzydło drzwi biodrem, by móc swobodnie ściągnąć rękawice. Wcisnął je sobie pod pachę i nieśpiesznie wszedł do wnętrza Obserwatorium, rozmasowując sobie obolałe od naciągania łańcuchów dłonie; ochraniacze ratowały jego palce od gorąca i tragicznego w skutkach, gadziego ognia, ale nawet w nich wciąż narażony był na otarcia i siniaki, których w tej pracy nie sposób było uniknąć. W tej sytuacji o wiele bardziej martwiło go jednak zachowanie samicy, która od dwóch dni była niezwykle rozdrażniona i agresywna w obecności opiekunów, a do tego także wyjątkowo aspołeczna względem pozostałych gadów, co jej się na ogół nie zdarzało. Rosier miał wrażenie, że ma do czynienia z zupełnie innym okazem, a przecież doskonale wiedział, przysposobienie tych stworzeń nie zmienia się ot tak, z dnia na dzień. Nie wiedział jeszcze co jest przyczyną takiego stanu rzeczy, ale dziś zamierzał ostatecznie znaleźć odpowiedź na to pytanie. Właśnie dlatego posłał po Melisande; jego kuzynka także była z wykształcenia behawiorystką, a chociaż na ogół trzymała się granic teorii jej świeże, obiektywne spojrzenie naprawdę mogło się teraz przydać. Zresztą... Uznał, że odrobina praktyki wyjdzie jej na dobre. Miał jedynie nadzieję, że lady Rosier dostosuje się do jego prośby i przed przyjęciem zaproszenia zmieni strój na nieco bardziej odpowiedni.
Lorcan skierował się do rozległego okna widokowego, po drodze odkładając rękawice na stolik. Im bliżej szyby był, tym zapach siarki stawał się intensywniejszy, ale po tylu latach zdążył się już do niego przyzwyczaić i nie doskwierał mu zanadto, dlatego nawet się nie skrzywił, gdy oparł dłoń o szybę i zerknął na szamoczącą się w dole bestię. Pomimo rzuconego grupowo, silnego zaklęcia oszałamiającego, Primrose zdążyła się już otrząsnąć i teraz rzucała się zaciekle w uprzęży, dodatkowo odgrodzona od świata specjalnie skonstruowaną na takie okazje klatką. Zamknięcie jej w środku było konieczne, ponieważ eliksir uspokajający, który jej podano potrzebował czasu, by zacząć działać, a smoczyca była tak niespokojna, że istniało ryzyk iż do tego czasu sama zrobi sobie krzywdę w daremnych próbach oswobodzenia się z łańcuchów. Wczoraj sytuacja wyglądała bardzo podobnie. Już samo to potwierdzało teorię, że coś jest nie w porządku, ponieważ normalnie gadzina była o wiele bardziej uległa i skora do współpracy.
— Co ci się stało, maleńka? — mruknął i zamiast palców, ułożył na oknie całe przedramię, na którym dosłownie sekundę później oparł także zmarszczone w konsternacji czoło.
Cierpienie smoka dosłownie spędzało mu sen z powiek, odczuwał je niemal jak swoje własne i sam zdawał się być przez to o wiele bardziej wycofany niż zwykle. Jego uwagę przykuło dopiero stukanie butów o kamienną posadzkę. Lorc nie podniósł wzroku, a jedynie westchnął głośno ze znużeniem i machnięciem wolnej ręki przywołał kuzynkę do siebie.
— Podejdź tu proszę, Mel i powiedz mi co widzisz — zachęcił, szczerze ciekaw wstępnej diagnozy Melisande.
Zastanawiał się co lady Rosier obstawi jako pierwsze: dolegliwość zdrowotną czy też może napad szału. Z perspektywy osoby postronnej tak to zresztą wyglądało tym bardziej, że po chwili - nim rzucił się bokiem na ścianę klatki - z gardzieli smoczycy wydobył stłumiony ryk, a spomiędzy zaciśniętych specjalnym kagańcem szczęk buchnęła chmura szarego dymu.
Ostatnio zmieniony przez Lorcan Rosier dnia 14.01.19 23:50, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Dnie upływały nieubłaganie, jeden za drugim niezauważanie zbijając się w tydzień. Te zaś po mrugnięciu okazywały się miesiącem. Wraz z ich przemijaniem zmieniały się pory roku, aż w końcu mijał cały rok. Nadal rozmyślała nad tym, co wydarzyło się w Stonhenge i choć przyznawała to niechętnie, myśli o spotkaniu na szczycie wkradały się nieproszone po raz pierwszy od dłuższego czasu utrudniając skupienie na wykonywanych zadaniach. A tych nie ubywało. W rezerwacie zawsze było coś do zrobienia, a i Melisande potrafiła odnaleźć sobie zajęcie pożytkując czas, który spędzała w rezerwacie. Nie zwykła przesiadywać przy herbatkach i rozmyślać o niczym. To nie leżało w jej naturze, a te proszone - te na których musiała się zjawić - przyjmowała jako obowiązek, nie zaś przyjemność. Nie rozumiała godzin dumania nad nowym wzorem koronek, czy modnych fasonów. Nie rozumiała rozpływania się nad fikcyjnym bohaterem powieści. Rzeczywistość zdawała się bardziej pociągająca, posiadała też więcej logiczności i sensu. Ale wiedziała, że nie uniknie takich spotkań, tak samo jak zdawała sobie sprawę, że obecność na salonach była w cenie - musieli wszak pokazywać że oto są, oni, Królowie Cierniowej Korony, Władcy Smoków.
Dzisiaj spędzała czas z jednym ze starszych smokologów, który zajmował się dyplomacją w ich rezerwacie. To jego stanowisko miała przejąć za kilka lat, jednak była świadoma tego, że do tego czasu musiała się jeszcze sporo nauczyć. Dlatego słuchała z uwagą o kolejnych kontraktach które zawierali i sojuszach z innymi rezerwatami. Paradoksalnie, może odrobinę przydługie, jednak wnikliwe wypowiedzi smokologa nie nudziły jej. Możliwe że odpowiedzialnym za to wszystko była ciekawość i głębokie powiązanie z własnymi korzeniami. Rezerwat był jej dziedzictwem, jej dumą, jej duszą. A każdy powinien znać własne korzenie. Nieśmiałe pukanie przerwało wywód o Rezerwacie Xing z Chin i gatunkach których hodowli się podejmowali. Młody chłopak wszedł do środka po zaproszeniu wyrażając prośbę która padła z ust jej kuzyna. Skinęła głową dziękując młodzieńcowi i uśmiechnęła się do wiekowego smokologa. Obiecała, że wróci ponownie - jak obiecywała zawsze, gdy odchodziła do innych spraw i ruszyła do kuzyna. Nie zwykła ignorować próśb, zwłaszcza dotyczących rezerwatu, zwłaszcza tych, które nadchodziły od jej rodziny.
Zbliżyła się, zgodnie z jego prośbą stając po jego prawicy. Splotła przed sobą dłonie zawieszając stalowe spojrzenie na smoczycy w klatce. Między nimi zawisła cisza, ale ta nigdy jej nie przeszkadzała. Z gardła smoka wydobył się ryk, głośny, zdający wstrząsnąć murami rezerwatu. Spomiędzy szczęk buchnęła chmura szarego dymu, a gad bokiem rzucił się o ścianę klatki. Zmarszczyła brwi. Myśli rozpoczęły już wędrówkę po odpowiednich rejonach jej umysłu. Uniosła dłoń i skubnęła lekko wargę. Coś jej nie pasowało. Kolejne przeciągłe ryknięcie rozdarło ciszę między nimi. Przesunęła się kawałek obchodząc mężczyznę, by spojrzeć na smoczycę która znów uderzyła w klatkę z innego punktu.
- Ogon, Lorcanie. - powiedziała w końcu nie odrywając spojrzenia od gada, który pozostawał niespokojny. - Ten gatunek w napadzie szału unosi go nad ziemię, nie za wysoko, ale na tyle, by móc nim operować i pozbywać się przeszkód. Ten leży płasko. Niemniej postawione uszy zdają się świadczyć o rozdrażnieniu. Myślisz, że jest chora? - zapytała spoglądając w końcu na kuzyna. Martwiła się, gdy ich smoki cierpiały. Martwiła, bowiem były one częścią ich samych. Niewielu było w stanie zrozumieć więź jaka łączyła Rosierów z rezerwatem i jego mieszkańcami.
Dzisiaj spędzała czas z jednym ze starszych smokologów, który zajmował się dyplomacją w ich rezerwacie. To jego stanowisko miała przejąć za kilka lat, jednak była świadoma tego, że do tego czasu musiała się jeszcze sporo nauczyć. Dlatego słuchała z uwagą o kolejnych kontraktach które zawierali i sojuszach z innymi rezerwatami. Paradoksalnie, może odrobinę przydługie, jednak wnikliwe wypowiedzi smokologa nie nudziły jej. Możliwe że odpowiedzialnym za to wszystko była ciekawość i głębokie powiązanie z własnymi korzeniami. Rezerwat był jej dziedzictwem, jej dumą, jej duszą. A każdy powinien znać własne korzenie. Nieśmiałe pukanie przerwało wywód o Rezerwacie Xing z Chin i gatunkach których hodowli się podejmowali. Młody chłopak wszedł do środka po zaproszeniu wyrażając prośbę która padła z ust jej kuzyna. Skinęła głową dziękując młodzieńcowi i uśmiechnęła się do wiekowego smokologa. Obiecała, że wróci ponownie - jak obiecywała zawsze, gdy odchodziła do innych spraw i ruszyła do kuzyna. Nie zwykła ignorować próśb, zwłaszcza dotyczących rezerwatu, zwłaszcza tych, które nadchodziły od jej rodziny.
Zbliżyła się, zgodnie z jego prośbą stając po jego prawicy. Splotła przed sobą dłonie zawieszając stalowe spojrzenie na smoczycy w klatce. Między nimi zawisła cisza, ale ta nigdy jej nie przeszkadzała. Z gardła smoka wydobył się ryk, głośny, zdający wstrząsnąć murami rezerwatu. Spomiędzy szczęk buchnęła chmura szarego dymu, a gad bokiem rzucił się o ścianę klatki. Zmarszczyła brwi. Myśli rozpoczęły już wędrówkę po odpowiednich rejonach jej umysłu. Uniosła dłoń i skubnęła lekko wargę. Coś jej nie pasowało. Kolejne przeciągłe ryknięcie rozdarło ciszę między nimi. Przesunęła się kawałek obchodząc mężczyznę, by spojrzeć na smoczycę która znów uderzyła w klatkę z innego punktu.
- Ogon, Lorcanie. - powiedziała w końcu nie odrywając spojrzenia od gada, który pozostawał niespokojny. - Ten gatunek w napadzie szału unosi go nad ziemię, nie za wysoko, ale na tyle, by móc nim operować i pozbywać się przeszkód. Ten leży płasko. Niemniej postawione uszy zdają się świadczyć o rozdrażnieniu. Myślisz, że jest chora? - zapytała spoglądając w końcu na kuzyna. Martwiła się, gdy ich smoki cierpiały. Martwiła, bowiem były one częścią ich samych. Niewielu było w stanie zrozumieć więź jaka łączyła Rosierów z rezerwatem i jego mieszkańcami.
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Odsunął się nieznacznie od okna, nie spuszczając jednak wzroku ze smoczycy, bo w tym momencie to właśnie ona była dlań najważniejsza, o jej zdrowie i komfort się teraz martwili. Skinął jednak głową, chociaż nie w wyrazie aprobaty, a jedynie na znak, że dostrzega te same objawy, o których Melisande po chwili wspomniała. Przesunął się odrobinę, by zrobić kuzynce miejsce i skrzyżował ramiona na ukrytej pod skórzanym kaftanem klatce piersiowej.
— Tak mi się z początku wydawało — przyznał cicho w odpowiedzi na pytanie i dopiero wtedy po raz pierwszy zerknął na cioteczną siostrę kątem oka. I chociaż zazwyczaj na jej widok unosił nieznacznie kącik ust, tym razem pozostawały one zaciśnięte w wąską linię, a w jego tęczówkach próżno było szukać rozbawienia.
— Jest taka od dwóch dni — oznajmił, przenosząc spojrzenie na horyzont, gdzie wzbijały się do lotu dwa inne smoczyska — wczoraj zleciłem badania, ale nic nie wykazały. Żadnych chorób, złamań ani niepokojących schorzeń — dodał, dzieląc się z kuzynką informacjami, które już posiadał. — Jest podręcznikowym okazem zdrowia — podsumował, choć bez większego przekonania i podjął się powolnej wędrówki wzdłuż szyby widokowej. Jego podeszwy uderzały o kamień w równym, jednostajnym rytmie, ale napięcie w ramionach zdradzało wyraźne zmartwienie.
— Opiekunowie twierdzą, że nie zauważyli żadnych niepokojących incydentów z Primrose w roli głównej... Robiła w zasadzie to, co zwykle, ale coś musiało się stać — zaznaczył i zatrzymał się, by wbić uporczywe spojrzenie w Melisande. — Jest niespokojna, agresywna i trzyma się z dala od pozostałych okazów... Nie chce jeść — dorzucił, bo to również nigdy wcześniej się u smoczycy nie wydarzyło.
Lorcan skrzywił się, próbując jednocześnie wydedukować co mogło doprowadzić do zmiany. Jeśli nie było czynnika choroby, pozostawało im niewiele innych opcji do wyboru, z czego część wykluczyły relacje pozostałych pracowników rezerwatu.
— Obejrzałem ją wczoraj dość dokładnie tuż po uśpieniu, ale nie znalazłem śladów ugryzień, zadrapań czy nawet krwi — wyznał, podchwytując spojrzenie młodszej Rosier. W tle znów rozległo się gardłowe wycie, choć już wyraźnie słabsze, co Lorc skwitował krótkim zagryzieniem zębów. — Nieprzytomna jednak niewiele jest mi w stanie powiedzieć, dlatego pomyślałem, że dzisiaj zmniejszymy jej dawkę środka uspokajającego, by nie odleciała całkowicie i obejrzymy ją raz jeszcze z bliska... razem — podkreślił i wyprostował się, czkając na reakcję Mel na tę niecodzienną propozycję.
Tym razem jednak Lorcan naprawdę potrzebował pomocy, a sprowadzenie innego behawiorysty w celu przeprowadzenia eksperymentu, który planował zajęłoby trochę czasu, którego tak naprawdę nie posiadali. Nie mogli trzymać smoka w uprzęży i w klatce przez całą wieczność; Primrose musiała zacząć jeść i przynajmniej odrobinę się uspokoić, ponieważ zaczynała powoli wpływać na inne gady obecne w rezerwacie. Jakby na potwierdzenie, smoczyca znów (tym razem zadem) uderzyła w pręty swojego więzienia. Środek zaczynał jednak działać i nie miała już tyle siły.
— Więc jak? — ponaglił kuzynkę, unosząc nieznacznie jedną brew. — Wchodzisz w to, Mels?
— Tak mi się z początku wydawało — przyznał cicho w odpowiedzi na pytanie i dopiero wtedy po raz pierwszy zerknął na cioteczną siostrę kątem oka. I chociaż zazwyczaj na jej widok unosił nieznacznie kącik ust, tym razem pozostawały one zaciśnięte w wąską linię, a w jego tęczówkach próżno było szukać rozbawienia.
— Jest taka od dwóch dni — oznajmił, przenosząc spojrzenie na horyzont, gdzie wzbijały się do lotu dwa inne smoczyska — wczoraj zleciłem badania, ale nic nie wykazały. Żadnych chorób, złamań ani niepokojących schorzeń — dodał, dzieląc się z kuzynką informacjami, które już posiadał. — Jest podręcznikowym okazem zdrowia — podsumował, choć bez większego przekonania i podjął się powolnej wędrówki wzdłuż szyby widokowej. Jego podeszwy uderzały o kamień w równym, jednostajnym rytmie, ale napięcie w ramionach zdradzało wyraźne zmartwienie.
— Opiekunowie twierdzą, że nie zauważyli żadnych niepokojących incydentów z Primrose w roli głównej... Robiła w zasadzie to, co zwykle, ale coś musiało się stać — zaznaczył i zatrzymał się, by wbić uporczywe spojrzenie w Melisande. — Jest niespokojna, agresywna i trzyma się z dala od pozostałych okazów... Nie chce jeść — dorzucił, bo to również nigdy wcześniej się u smoczycy nie wydarzyło.
Lorcan skrzywił się, próbując jednocześnie wydedukować co mogło doprowadzić do zmiany. Jeśli nie było czynnika choroby, pozostawało im niewiele innych opcji do wyboru, z czego część wykluczyły relacje pozostałych pracowników rezerwatu.
— Obejrzałem ją wczoraj dość dokładnie tuż po uśpieniu, ale nie znalazłem śladów ugryzień, zadrapań czy nawet krwi — wyznał, podchwytując spojrzenie młodszej Rosier. W tle znów rozległo się gardłowe wycie, choć już wyraźnie słabsze, co Lorc skwitował krótkim zagryzieniem zębów. — Nieprzytomna jednak niewiele jest mi w stanie powiedzieć, dlatego pomyślałem, że dzisiaj zmniejszymy jej dawkę środka uspokajającego, by nie odleciała całkowicie i obejrzymy ją raz jeszcze z bliska... razem — podkreślił i wyprostował się, czkając na reakcję Mel na tę niecodzienną propozycję.
Tym razem jednak Lorcan naprawdę potrzebował pomocy, a sprowadzenie innego behawiorysty w celu przeprowadzenia eksperymentu, który planował zajęłoby trochę czasu, którego tak naprawdę nie posiadali. Nie mogli trzymać smoka w uprzęży i w klatce przez całą wieczność; Primrose musiała zacząć jeść i przynajmniej odrobinę się uspokoić, ponieważ zaczynała powoli wpływać na inne gady obecne w rezerwacie. Jakby na potwierdzenie, smoczyca znów (tym razem zadem) uderzyła w pręty swojego więzienia. Środek zaczynał jednak działać i nie miała już tyle siły.
— Więc jak? — ponaglił kuzynkę, unosząc nieznacznie jedną brew. — Wchodzisz w to, Mels?
Gość
Gość
Czuła przy nim lekką niepewność. Nie dlatego, że się obawiała jego osoby, a raczej nie chciała go zawieść, bowiem wiedziała, że zawierzał jej. I jasno świadczyło o tym jego pytanie choćby w tej konkretnej sprawie. A Melisande zawsze zależało na tym, by być wsparciem - do każdego z Rosierów, bowiem wiedziała, że ich jedność była też ich siłą. Mierzyła spokojnym spojrzeniem smoczycę kątem oka dostrzegając skiniecie głową. Zmarszczyła lekko brwi na jego słowa. Tak mu się z początku wydawało, czyli jej obserwacja musiała pokrywać się z tą, którą poczynił sam. To zaś mogło świadczyć o tym, że oboje nie dotarli do źródła sprawy. Zerknęła na niego widząc, jak usta zaciskając się w wąską linię.
Martwi się. Przebiegło przez jej głowę i doskonale rozumiała co czuje. Smoki były ich dziedzictwem, ich sercem, ich duszą. Chore smoki zdawały się po części przenosić też swoje cierpienie na nich. Bowiem - może zdawali się niektórym bezduszni - to całe swoje życie poświęcali tym gadom i nie pragnęli niczego więcej jak ich dobrego zdrowia i tego, by zapewnić im szczęśliwe życie. Słuchała uważnie tego, co wypowiadały jego słowa znów przenosząc wzrok na smoczyczę. Zlecone badania wykluczyły choroby, złamania i inne schorzenia. Była zdrowa, a jednak wcale nie wyglądała na taką. Uniosła dłoń i skubnęła dolną wargę, jak czyniła zawsze, gdy skupiała się na odnalezieniu rozwiązania dla problemu, który zdawał się bardziej złożony i potrzebowała mocniej się skupić. Poczuła jego spojrzenie na sobie. Przesunęła stalowo-niebieskie spojrzenie na kuzyna. Milczała, przeszukując zebrane wcześniej dane. Nie ugięła się pod jego spojrzeniem, wytrzymała je spokojnie wiedząc, że jego natarczywość zrodzona jest z troski. Musieli znaleźć rozwiązanie, zwłaszcza, jeśli Primorise odmawiała jedzenia. Mogła się zagłodzić, doprowadzić do długiej i bolesnej śmierci. Ich zadaniem było znalezienie przyczyny i powodu. To oni odpowiadali za dobro smoków, które mieli pod swoją opieką. Była zaniepokojona tym, co mówił Lorcan. Przypadek z którym przyszło im się spotkać był ciężki. Bez śladów ugryzień, zadrapań… może coś zostało przeoczone?
Gdy zakończył kolejne słowa uniosła lekko brwi. Zdawała się badać spojrzeniem, czy nie żartuje, ale jego sylwetka cała była spowita powagą i troską. Rzadko wchodziła do ogrodów, ale nie narastał w niej z tego powodu żal, czy zazdrość. Wiedziała jak niebezpieczne może okazać się spotkanie ze smokiem, a ona była cenna - nie tylko pod względem swoich umiejętności, ale i jako pionek w politycznej układance, nie miała co do tego złudzeń. Zdawała sobie sprawę, że Tristan wykorzysta ją, jeśli będzie miało im to przynieść odpowiednie korzyści i nie miała nic przeciwko temu. Od tego była. Jednak wchodzenie do ogrodów wiązało się z ryzykiem, gdyby Lorcan mógł skorzystać z kogoś innego, pewnie by to zrobił. Postanowienie by to ona mu towarzyszyła musiała wynikać z kurczącego się czasu i przedłużającego cierpienia smoka, które mogło wpłynąć na inne smoki przebywające w rezerwacie.
- Oczywiście, Lorcanie. - odpowiedziała odrobinę wyrwana z własnych rozmyślań, jednak bez zawahania, czy niepewności. - Ufam ci. - dodała ruszając do wyjścia z obserwatorium, zrównała z nim krok. Cichy odgłos ich kroków roznosił się po pomieszczeniu. - Masz jakiś pomysł. - nie pytała, stwierdziła, bowiem tak jej właśnie podpowiadała intuicja. Nie uniosła na niego spojrzenia skupiając je na drodze przed sobą.
Martwi się. Przebiegło przez jej głowę i doskonale rozumiała co czuje. Smoki były ich dziedzictwem, ich sercem, ich duszą. Chore smoki zdawały się po części przenosić też swoje cierpienie na nich. Bowiem - może zdawali się niektórym bezduszni - to całe swoje życie poświęcali tym gadom i nie pragnęli niczego więcej jak ich dobrego zdrowia i tego, by zapewnić im szczęśliwe życie. Słuchała uważnie tego, co wypowiadały jego słowa znów przenosząc wzrok na smoczyczę. Zlecone badania wykluczyły choroby, złamania i inne schorzenia. Była zdrowa, a jednak wcale nie wyglądała na taką. Uniosła dłoń i skubnęła dolną wargę, jak czyniła zawsze, gdy skupiała się na odnalezieniu rozwiązania dla problemu, który zdawał się bardziej złożony i potrzebowała mocniej się skupić. Poczuła jego spojrzenie na sobie. Przesunęła stalowo-niebieskie spojrzenie na kuzyna. Milczała, przeszukując zebrane wcześniej dane. Nie ugięła się pod jego spojrzeniem, wytrzymała je spokojnie wiedząc, że jego natarczywość zrodzona jest z troski. Musieli znaleźć rozwiązanie, zwłaszcza, jeśli Primorise odmawiała jedzenia. Mogła się zagłodzić, doprowadzić do długiej i bolesnej śmierci. Ich zadaniem było znalezienie przyczyny i powodu. To oni odpowiadali za dobro smoków, które mieli pod swoją opieką. Była zaniepokojona tym, co mówił Lorcan. Przypadek z którym przyszło im się spotkać był ciężki. Bez śladów ugryzień, zadrapań… może coś zostało przeoczone?
Gdy zakończył kolejne słowa uniosła lekko brwi. Zdawała się badać spojrzeniem, czy nie żartuje, ale jego sylwetka cała była spowita powagą i troską. Rzadko wchodziła do ogrodów, ale nie narastał w niej z tego powodu żal, czy zazdrość. Wiedziała jak niebezpieczne może okazać się spotkanie ze smokiem, a ona była cenna - nie tylko pod względem swoich umiejętności, ale i jako pionek w politycznej układance, nie miała co do tego złudzeń. Zdawała sobie sprawę, że Tristan wykorzysta ją, jeśli będzie miało im to przynieść odpowiednie korzyści i nie miała nic przeciwko temu. Od tego była. Jednak wchodzenie do ogrodów wiązało się z ryzykiem, gdyby Lorcan mógł skorzystać z kogoś innego, pewnie by to zrobił. Postanowienie by to ona mu towarzyszyła musiała wynikać z kurczącego się czasu i przedłużającego cierpienia smoka, które mogło wpłynąć na inne smoki przebywające w rezerwacie.
- Oczywiście, Lorcanie. - odpowiedziała odrobinę wyrwana z własnych rozmyślań, jednak bez zawahania, czy niepewności. - Ufam ci. - dodała ruszając do wyjścia z obserwatorium, zrównała z nim krok. Cichy odgłos ich kroków roznosił się po pomieszczeniu. - Masz jakiś pomysł. - nie pytała, stwierdziła, bowiem tak jej właśnie podpowiadała intuicja. Nie uniosła na niego spojrzenia skupiając je na drodze przed sobą.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Obserwatorium
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody