Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Terrarium
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Terrarium
Zdobione przeszklone drzwi osadzone w ozdobnym metalowym stelażu prowadzą do terrarium wewnątrz rezerwatu, gdzie chowane są osobniki słabsze, chore, stare lub z innych względów niezdolne do życia na wolności, często również smoczęta. Drzwi obłożone są podobnymi zaklęciami, co wrota wejściowe - nie otwierają się przed czarodziejami, którzy nie są powołani do przejścia. Po minięciu krótkiego korytarza napotyka się kolejną identyczną barierę - wszystko ze względu na bezpieczeństwo ośrodka. Za drugimi drzwiami zapach siarki uderza bardzo mocno i może być trudny dla osób, które nie są do niego przyzwyczajone.
Terrarium dzieli się na kilka części, niektóre z osobników mają więcej przestrzeni dla siebie, inne mniej, jedne z różnych względów są izolowane, inne przetrzymuje się parami. Nieopodal znajduje się również inkubatorium dla porzuconych jaj.
Terrarium dzieli się na kilka części, niektóre z osobników mają więcej przestrzeni dla siebie, inne mniej, jedne z różnych względów są izolowane, inne przetrzymuje się parami. Nieopodal znajduje się również inkubatorium dla porzuconych jaj.
Na terrarium nałożone jest zaklęcie Muffliato.
Wiedział, że nie był to przypadek, dla którego Tristan powziął taką a nie inną decyzję. Jeśli dostrzegł w nim odpowiednią osobę, Morgoth nie zamierzał go w żaden sposób zawodzić. Na wyprawie nie spisał się priorytetowo, ulegając słabościom niezależnym od niego, lecz panujących nad jego ciałem. Teraz dostał jednak możliwość odpokutowania tych przewinień i załatania potężnej dziury na swoim honorze. Powodem, lekarstwem i źródłem, które miało to naprawić była właśnie smoczyca, która nie potrafiła odnaleźć się w terrarium - szczelnie zamkniętym przed światem zewnętrznym, przypominającym bardziej izolatkę niż wybieg, ale w istocie czy właśnie nią nie był? Przyglądając się ruchom ogona stworzenia, przypominał sobie jej postać w leju, przy którym znaleźli jedną z jaźni smoka, a potem wysoko w powietrzu, skąd atakowała obóz. Nie obyło się bez krwi tamtego dnia, jednak śmierć była wpisana w tę profesję już dawno temu i nic nie miało się zmienić. Jakkolwiek by się starano uniknąć ofiar, nie było to możliwe, bo smoki były po prostu nieujarzmione. Niektóre mogły zawiązywać ze swoimi opiekunami pewnego rodzaju więź, lecz nie było to nawet w jednej setnej podobne do wiernego psa czy konia. Latające bestie niosły w sobie prawdziwą dzikość i pierwotną naturę - nic nie było w stanie tego zmienić, a doceniając te niebezpieczne, acz piękne wartości, można było odejść spełnionym. Teraz stając się odpowiedzialnym za nie jedno, ale kilka tych istnień, stał się również częścią nowego rezerwatu, który miał być odpowiedniejszym wyborem niż dotychczasowy. I nie chodziło o podopiecznych z Peak District; za nimi Morgoth miał zapewne tęsknić jeszcze dłuższy czas, zastanawiając się czy Gostir wciąż był równie nieposkromiony, czy Glaurung kiedyś miał się ponownie wzbić w powietrze, czy Skat przestał atakować innych przedstawicieli własnej rasy. Wiedział, że równocześnie miał się odciąć od tego, co było, ale nie było to takie proste. Nie, gdy dotyczyło smoków, przy których pojawiał się od ukończenia Hogwartu. Zmiany najwidoczniej nadchodziły na każdym z frontów, a racja leżała po stronie Tristana - zajmując się stworzeniami w rezerwacie Greengrassów, w oczach innych nie wspomagał zwierząt, ale poglądy i działania właścicieli. Fortunnie drugi z azylów panów powietrza szedł zgodnie z przekonaniami Yaxleyów i Morgoth nie musiał całkowicie rezygnować z aktualnego zajęcia. Miał przed sobą przyszłość, o którą należało się zatroszczyć. Edrea... Ta, która jest mocna, potężna, silna, skuteczna. Niezawodna. Czy jej imię miało równocześnie nie tylko spisywać jej przeszłość, teraźniejszość, lecz również i przyszłość? Czy ukazanie jej jaj miało zostać przez nią odpowiednio przyjęte? Chciał wierzyć, że tak. Słuchał uważanie nowych wytycznych, wiedząc, które z jaj były właściwymi. Kilka z nich wciąż zajmowało specjalne miejsce w wylęgarni w Peak District, jednak nie zbliżał się do nich, wiedząc, że Greengrassowie objęli je specjalną kwarantanną i miały pozostać odizolowane jeszcze jakiś czas. Badania, które prowadzili składały się na razie na zbieraniu danych, lecz Morgoth podejrzewał, że tamtejsi pracownicy oddaliby wszystko, by dowiedzieć się, co aktualnie działo się z matką tych jaj. Ile daliby za chociażby zapiski, które trzymał w dłoni? Kent było przed nimi, a teraz on miał mieć w tym swój udział. - Dziękuję - powiedział jedynie, ponownie skinąwszy lekko głową opiekunowi Kent i mężczyźnie, któremu teraz podlegał. Na jego twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, jednak gdyby był człowiekiem nieco bardziej ekspresywnym, ten grymas byłby o wiele mocniejszy.
|zt
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Podziękowania i mdły uśmiech na twarzy Morgotha wystarczyły, by był pewien swojego; znał wszak Yaxleya nie od dziś i pomimo jego skrytości był niemal całkowicie przekonany, że potrafił - nie tylko potrafił, przede wszystkim chciał - oddać się sprawie całym sobą. Braki w doświadczeniu nadrobi szybko, wiedzą wkrótce nie będzie odstępował od bardziej znamienitych badaczy pracujących w Kent, jeśli Tristan mógł mieć w tym swój udział - tym lepiej. Chciał go przeciągnąć ku sobie już od dawna, nie w smak mu była obecność Yaxleya na terenach Greengrassów i sam nie mógł mieć pewności, czy to nowe polityczne wiatry ostatecznie przekonały go do zmiany stanowiska; nie wiedział, choć nie miał wątpliwości co do poglądów młodego lorda doskonale wiedząc, co zdobi jego lewe przedramię, to kwestia obcego rezerwatu pozostawała mglista; podejrzewał, że Morgoth zdołał przywiązać się do tamtejszych podopiecznych - gdyby był na jego miejscu, gdyby był kilka lat młodszy, miał inną pozycję, to jedynie podobne uczucia byłyby w stanie utrzymać go na dłużej przy obrońcach zdrajców krwi. Niechętnie, ale podziw wobec tych niezwykłych, prastarych stworzeń, pozostawała niezrównana z jakimkolwiek innym uczuciem.
Dlatego wydawało mu się, że ostatecznie przekonał go ku temu raczej argument ostateczny, jakim była Edrea. Ta piękna bestia miała się nigdy nie przebudzić, jej gatunek miał zostać zapomniany, wymarł przed wieloma laty, a jednak: jej przedstawicielka właśnie ziewała wewnątrz jego terrarium, na jego ziemi, schwytana na jego polecenie. Greengrassowie w tym pomogli, ale Tristan umniejszał ich udział; od zawsze zwyczaj miał celebrować przede wszystkim własne osiągnięcia, nieszczególnie zainteresowany cudzymi. Sama jej obecność była cudem. Co dnia, kiedy się budził, miał obawy, czy jej istnienie było tylko wspaniałym snem, czy ziściło się naprawdę; czy anomalie, które sprowadziły ją do świata żywych, będą w stanie zabrać ją z tego świata równie szybko i łatwo, czy to zrobią. Czy wciąż tutaj była - równie piękna, potężna, legendarna. I wyjątkowa bardziej, niż cokolwiek, co znalazła się w jego posiadaniu odkąd się urodził, wyjątkowa bardziej, niż cokolwiek, co zostało schwytane przez łowców rezerwatu od setek lat. Dokonali przełomowego odkrycia - i zostaną wypisani na kartach historii smokologii już na zawsze. Rodzina powinna być z niego dumna - wiedział, że musiał uważać na każdy swój krok. Jej bystre oko błyszczało w półmroku jak klejnot, była klejnotem - najcenniejszym w skarbach tego miejsca i klejnotem w jego rodzinnej koronie. Minęła dłuższa chwila, w trakcie której wpatrywał się w smoczycę, nim odpowiedział Morgothowi tym samym - krótkim skinięciem głowy. Nie podziękował we wzajemności, stał wszak nad nim wyżej, był pewien, że kuzyn zdawał sobie sprawę z tego, że Tristan nigdy nie złożyłby mu podobnej propozycji, gdyby nie uważał, że ten jest jej wart.
- Powodzenia - dodał krótko - wieczorem przejrzę raport - Miał nadzieję, że smoczyca zareaguje lepiej na czarodzieja, którego już zdążyła poznać na wolności. Dostrzegał drobne różnice w tym, jak traktowała jego lub Percivala - a jak innych. Nie zwlekając dłużej, przeciąganie tej chwili nie miało większego sensu, energicznym krokiem opuścił to miejsce, wychodząc naprzeciw pozostałym obowiązkom dnia.
/zt
Dlatego wydawało mu się, że ostatecznie przekonał go ku temu raczej argument ostateczny, jakim była Edrea. Ta piękna bestia miała się nigdy nie przebudzić, jej gatunek miał zostać zapomniany, wymarł przed wieloma laty, a jednak: jej przedstawicielka właśnie ziewała wewnątrz jego terrarium, na jego ziemi, schwytana na jego polecenie. Greengrassowie w tym pomogli, ale Tristan umniejszał ich udział; od zawsze zwyczaj miał celebrować przede wszystkim własne osiągnięcia, nieszczególnie zainteresowany cudzymi. Sama jej obecność była cudem. Co dnia, kiedy się budził, miał obawy, czy jej istnienie było tylko wspaniałym snem, czy ziściło się naprawdę; czy anomalie, które sprowadziły ją do świata żywych, będą w stanie zabrać ją z tego świata równie szybko i łatwo, czy to zrobią. Czy wciąż tutaj była - równie piękna, potężna, legendarna. I wyjątkowa bardziej, niż cokolwiek, co znalazła się w jego posiadaniu odkąd się urodził, wyjątkowa bardziej, niż cokolwiek, co zostało schwytane przez łowców rezerwatu od setek lat. Dokonali przełomowego odkrycia - i zostaną wypisani na kartach historii smokologii już na zawsze. Rodzina powinna być z niego dumna - wiedział, że musiał uważać na każdy swój krok. Jej bystre oko błyszczało w półmroku jak klejnot, była klejnotem - najcenniejszym w skarbach tego miejsca i klejnotem w jego rodzinnej koronie. Minęła dłuższa chwila, w trakcie której wpatrywał się w smoczycę, nim odpowiedział Morgothowi tym samym - krótkim skinięciem głowy. Nie podziękował we wzajemności, stał wszak nad nim wyżej, był pewien, że kuzyn zdawał sobie sprawę z tego, że Tristan nigdy nie złożyłby mu podobnej propozycji, gdyby nie uważał, że ten jest jej wart.
- Powodzenia - dodał krótko - wieczorem przejrzę raport - Miał nadzieję, że smoczyca zareaguje lepiej na czarodzieja, którego już zdążyła poznać na wolności. Dostrzegał drobne różnice w tym, jak traktowała jego lub Percivala - a jak innych. Nie zwlekając dłużej, przeciąganie tej chwili nie miało większego sensu, energicznym krokiem opuścił to miejsce, wychodząc naprzeciw pozostałym obowiązkom dnia.
/zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Obserwowanie antycznego gatunku magicznego stworzenia było jednym. Drugim natomiast było opiekowanie się nim i dbanie o to, by niczego mu nie zabrakło. By głód nie odebrał smokowi siły. By poczuł się bezpiecznie. By nie zniszczył otoczenia ani nie był dla niego agresywny. I nie chodziło jedynie o to, by samemu czuć się bezpiecznie - latające monstra były cenniejsze niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, a dla kogoś kto posiadał świadomość istoty ich egzystencji, to przetrwanie było potężniejsze. Wzbierało niczym morze przed sztormem, gdy można było obserwować rozwój podopiecznego lub lot w pełnej krasie. Morgoth jednak jeszcze długo miał pozostać przy ziemi wraz z przydzieloną mu wyspiarką z wyspy Wight. Wkrótce miał uderzyć gong oznajmujący dla niego czas dwóch miesięcy, odkąd znajdował się w rezerwacie Albionów Czarnookich nie jako wizytator, ale jako pracownik. Wciąż poznawał nowe elementy miejsca jak i gry, w którym przyszło brać mu udział, jednak ufał czuwającemu nad wszystkim Tristanowi i nie zamierzał w żaden sposób go zawodzić. Powrót do zdrowia po wydarzeniu związanym z odbijaniem więźniów z Akabanu był żmudnym okresem, od którego jednak nie było ucieczki. Nie oznaczało to mimo wszystko zostawienia spraw mu poddanych losowi czy pracownikom Kent, którzy mieli mu pomagać. Sprawa znalezionej smoczycy była podległa jemu, a on miał składać regularne raporty Rosierowi i chociaż nie był jeszcze w pełni sił, pojawiał się w Dover regularnie, by nadzorować socjalizację i rekonwalescencję wyspiarki. Wcześniejsze notatki, które stworzył, pracując jeszcze dla Peak District, były przydatne nie tylko w kwestii opisu behawioralnych działań, ale również zmian zachodzących od chwili pochwycenia do teraz. Stan łusek wyraźnie uległ poprawie, tak samo jak pazurów i rogów. Nawet niedostrzegalne na pierwszy rzut oka mięśnie, rysowały się przy każdym jej ruchu. Pod tym względem jej budowa wciąż go zaskakiwała - nie przywykł do wodnych gatunków, zajmując się rosłymi panami przestworzy. W porównaniu do nich wyspiarka była mała i powierzchownie niegroźna. Zdążył się jednak przyzwyczaić, że należało mieć oczy dookoła głowy przy spotkaniach z każdym przedstawicielem smoczej rasy - Edrea już na początku nie pozwoliła mu o tym zapomnieć, czego pamiątkę nosił po dzień dzisiejszy. Ślady po jej zębach na lewym ramieniu, chociaż widoczne i bezbolesne miały pozostać już tam na zawsze. Morgoth próbował dopasować budowę stworzenia do żyjących jej pobratymców, lecz to też musiało być brane z przymrużeniem oka. W źródłach historycznych wyspiarki miały w pełni uzębione szczęki i długie ogony natomiast u form późniejszych nastąpiła redukcja ogona, a szczęki pozbawione zębów upodobniły się bardziej do dzioba. Ta przedstawicielka musiała więc być bardzo wiekowa, co sugerował silny ogon i szczęki dalekie od ptasiej formy. Jej popis nad obozowiskiem podczas wyprawy potwierdzał, że ten rodzaj smoków rozwinął aktywny lot od samego początku. Budowa ciała i nogi przypominały małego dwunożnego dinozaura, których szkielety można było podziwiać w londyńskich muzeach, jednak wyspiarka potrafiła się dostosować i używała obu par kończyn - nie zaś jednej jak sugerowali niektórzy badacze z wczesnych lat. Chodząc po terrarium, nigdy nie utrzymywała pozycji pionowej na co najwidoczniej nie pozwalał jej złożony i silnie zbity kręgosłup. Tego dnia Edrea okalała swoim ciałem gniazdo, czuwając nad jajami, które zostały jej przywrócone. Ten widok i świadomość, że jego eksperyment, chociaż niebywale ryzykowny, udał się, sprawiał, że coraz mniej myślał o pozostawionych w rezerwacie w Peak District podopiecznych. Sentyment wciąż się w nim tlił, bo to tam zaczynał swoją pracę, to tam się rozwijał, to tam został opiekunem kilku ze wspanialszych okazów. Porzucenie tego dotknęło go, chociaż nie zamierzał w żaden sposób tego po sobie poznać - zdawał sobie sprawę, że Greengrassowie nie zasługiwali na posiadanie pod swoją pieczą tych wspaniałych stworzeń, a ich polityka czyniła to jeszcze bardziej niedorzeczną i skrzywioną. Bo czy smoki nie należały do przeszłości pełnej magii i czarodziejskich podbojów? A oni chcieli to oddać w ręce mugoli, zapraszając ich do swego świata... Potrząsnął lekko głową, chcąc pozbyć się zbędnych myśli i skupić na okazie przed sobą. Wyobrażał sobie jak już wkrótce młode wyspiarki miały ujrzeć światło dzienne - zapewne wypuszczone na własny wybieg miały biegać i skakać do lotu trzepocząc skrzydłami, próbując oderwać się od ziemi. Ich matka wznosiła się podobnie jak współcześni pobratymcy. Jej skrzydła zbudowane były z błony skórnej rozpiętej między wydłużonym czwartym palcem przedniej kończyny a bokiem ciała podobnie jak dzisiejsze nietoperze, chociaż wcale nie przeszkadzało jej to w naziemnym poruszaniu się. Wręcz przeciwnie. Była diabelnie szybka i parę razy, nawet osłabiona, rzucała się na każdego kto pojawił się w terrarium. Z tego co pamiętał skrzydła długie i wąskie mogły częściowo składać się w locie, dzięki temu uzyskiwała większą zwrotność, szybkość i sterowność - musiała to być konsekwencja silnie zbudowanego mostka, który opierał na sobie całą moc kości.
- Coś się zmieniło? - spytał jedno z towarzyszących mu ludzi, przechodząc wolno wzdłuż jednej ze ścian i obserwując pozornie spokojną smoczycę. Trwała przy jajach już od jakiegoś czasu, chociaż gdy przyniesione jej pierwsze z nich, Yaxley na chwile zwątpił w powodzenie ryzykownych działań jakim było oddanie jej jaj. Ale albo to, albo mieli mieć wkrótce zagłodzonego smoka wartego więcej niż każdy inny. Pierwszej nocy czuwał cały czas, nie dając nikomu się zmienić lub przeszkodzić. Wpatrywał się uporczywie w gniazdo, na którym leżało cenne znalezisko - jego skorupa pozostawała nienaruszona, ale matka nie chciała do niego podejść. Morgoth zdawał sobie sprawę, że jeśli nie miała się nim wkrótce zaopiekować, płód umrze z zimna. Nie wyłapał momentu, w którym zasnął, ale gdy się ocknął, wyspiarka owijała się dokoła jednego jaja. Od razu kazał przynieść następne i tak oto byli tutaj. Edrea nie tylko zaczęła zajmować się swoimi dziećmi, ale również zaczęła jeść, co stało się kolejnym powodem do świętowania sukcesu. Żyjąca głównie blisko wybrzeży morskich lub innymi większymi wodami i odżywiała się głównie rybami i kałamarnicami, dlatego zaczęto jej dostarczać ich w ogromnych ilościach. Jej wydłużony pysk wypełniony ostrymi, cienkimi zębami wbijał się w śliskie, pokryte śluzem ciała ryb i bez problemu je pożerała. Obserwowanie jej pełnej życia i chęci do dalszego działania było ogromną nagrodą. Motywacja w postaci instynktu macierzyńskiego podziałała, a wyspiarka wiedziała, że musiała przeżyć, by odpowiednio zająć się potomstwem. Po odpowiednich ustaleniach z zarządem Morgoth postanowił niedługo przenieść okazy na własny, odizolowany wybieg, gdzie oddalone od reszty smoków, miały się rozwijać. Trzymanie takich bestii w zamknięciu nawet dla ich własnego dobra było smutnym widokiem. Ale już niedługo.
- Stan jaj jest stabilny. Nie wiemy jak długo pozostaną w stanie inkubacji. Nie posiadamy takich informacji - odpowiedział mu mężczyzna, po czym odszedł, gdy Morgoth skinął krótko głową. Zgodnie z jego poleceniami zaczęto przygotowywać terrarium do przenosin - musiało się to odbywać dłuższy czas, bo wyspiarka była wyjątkowo wyczulona na nawet najmniejszy ruch czy uderzenie. Nawet teraz drgnęła lekko i otworzyła trzecią powiekę, gdy przy Yaxleyu stanął jeden z pracowników, czekając na instrukcje. Śmierciożerca sądził, że będzie odpowiedzialny jako jedyny człowiek za opiekę nad nią, ale dopiero później zrozumiał jak bardzo różniło się to od tego, co znał wcześniej. Zresztą osłabiony czarną magią nie byłby w stanie się nią teraz odpowiednio zająć. Mógł jedynie nadzorować. - Trzeba zwiększyć temperaturę - powiedział, nie odrywając spojrzenia od smoka. - Jej grzbiet porusza się niespokojnie. Oddaje swoje ciepło jajom, a nie otrzymuje nic w zamian - dodał bardziej do siebie niż do drugiej osoby i skierował się ku odpowiednim wyznacznikom. Termometry wskazywały ciepło na poziomie stabilnym dla smoczyc z gatunku albionów, lecz wyspiarka nie była jedną z nich. Podniósł ją o kilka stopni, zastanawiając się, kiedy miał nadejść okres wyklucia. Wciąż unosili się na nieznanych sobie wodach i równocześnie największa tajemnica i odpowiedź kryła się w istocie otulającej jaja. Miał nadzieję, że to się stanie już wkrótce.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Myśl o zwołanym na połowę września szczycie nestorów w Stonehenge sprawiała mu pewnego rodzaju ulgę. Napięcie wśród personelu pracowniczego w rezerwacie w Kent rosło z dnia na dzień i nikt nie mógł uzyskać odpowiedzi wprost czy zagrożenie zostało zażegnane, czy największa próba stała dopiero przed nimi. Morgoth jako jeden z młodszych i niedawno zatrudnionych opiekunów był spychany przez pomniejszych na bok, lecz nie przeszkadzało mu to - nie lubił rozmawiać w trakcie pracy jak i po wyznaczonych godzinach, do tego rozumiał doskonale zdystansowanie zatrudnionych w Dover czarodziejów oraz czarownice. Widząc zaledwie podlotka, który zajmował się ich klejnotem koronnym - wspaniałą, antyczną wyspiarką - musieli czuć wyraźny niesmak lub nawet niesprawiedliwość. Niczym policzek wymierzony ich stażom i doświadczeniu. Nie wszyscy zachowywali się w ten sposób, lecz i z nimi Yaxley nie przystawał, woląc wciąż krążyć po swej własnej orbicie i nie wchodzić w żadne poważniejsze relacje. Miał wystarczająco dużo na głowie, a teraz za sprawą dociekliwego Ministra Magii, spięcia między członkami załogi rezerwatu Albionów Czarnookich jedynie wzrosły. Nie trzeba było zbyt długo być jej częścią, by zauważyć jak bardzo zainteresowanie rządu wzbudziło represje i niepokój wśród pracowników. Chodzili nerwowi i poirytowani, a kilku z nich przez nieuwagę oraz roztrzepanie wylądowało w Szpitalu Świętego Munga, bo podchodzili smokom praktycznie pod same gniazda lub, zbyt pochłonięci myślami o przyszłości, nie uchylali się w odpowiednim czasie przy karmieniu młodych. Zagęszczenie atmosfery wśród szefostwa przeszło na niższe partie struktury, a gdy doszły również i do Yaxleya, nie dziwił się temu za bardzo. Longbottom zamierzał pokazać wszystkim, że nie boi się otwartej walki, jednak robił to w sposób wyjątkowo haniebny i Morgoth nie mógł zrozumieć jak ktoś szczycący się takim przywiązaniem do wartości własnego rodu, mógł zszargać dobre imię innych rodzin. Zbrukał i wystawił na szwank Rosierów, Burke'ów. Teraz również i sięgnął do Yaxleyów, zarzucając im brak kontroli nad trollami, zamieszkującymi od pradawnych czasów ich ziemie. Wkraczał ze swoją polityką tam, gdzie opór był oczywisty, ale młody opiekun smoków sądził, że właśnie o to Ministrowi Magii chodziło - chciał wojny, chciał ognia, chciał sprzeciwu. Nie rozumiał jeszcze dlaczego, ale być może ów zagadnienie miało się rozwiać już wkrótce na szczycie. Jednak póki co Śmierciożerca zamierzał skupić się na swojej pracy, bo ta nigdy nie brała wolnego, a jego podopieczni wymagali wciąż takiej samej uwagi bez względu na polityczne niesnaski i rewolucje.
Zmierzając ku terrarium, w którym przebywał niemal od rana do nocy, przyglądał się mijanym ludziom. Dzisiejszego dnia również nie brakowało wrażeń na terenie rezerwatu, jednak jednymi z poważniejszych zbrodni były roztłuczone fiolki z eliksirami i poniszczone ubranie jednego z gości. Całe szczęście nie doszło do niczego więcej, ale nieuwaga strażnika mogła go kosztować posadę, chyba że Rosierowie zamierzali okazać mu ten jeden raz łaskę. Morgoth szczerze w to wątpił, bo bezpieczeństwo Kent od zawsze było stawiane na pierwszym miejscu, a jakiekolwiek incydenty zdarzały się nadzwyczaj rzadko. W tak gorącym czasie nie mogli sobie jednak pozwolić na tego rodzaju błędy. Każde potknięcie mogło być podchwycone przez wysłanników Ministerstwa Magii i wykorzystane, by podkopać długotrwały autorytet zajmujących się rezerwatem szlachciców. Z tego co wiedział, ów pokrzywdzonym gościem nie był żaden zwolennik Longbottoma, więc może mogło to zostać załatwione w granicach Dover bez publikowania na zewnątrz. Promugolscy czarodzieje i czarownice częściej zaglądali do Peak District, by tam obserwować smoki, ale nie było w tym nic zaskakującego. Obawiający się malkontenci, nie rozumieli, że w Kent nie mordowało się gości, lecz poświęcanie temu uwagi nie miało najmniejszego sensu. W końcu sam zrezygnował z pracy w tamtym miejscu ze względów politycznych i chociaż czasami zastanawiał się jak sprawowali się jego byli podopieczni, nie żałował zmiany. Praca z wyspiarką mogła dać mu doświadczenie przeważające lata tkwienia w Peak District i już odczuwał zmiany, które zachodziły w jego postrzeganiu smoków jako ogólnego podrzędu magicznych stworzeń. Poszerzyła jego horyzonty i nauczyła pozornie nieważnych, nieistotnych, umykających wszystkim aspektów. Przy wyspiarce i jej wciąż zamrożonych w czasie jajach musiał wzmożyć swoją uwagę i koncentrację. Bez niej już dawno stałby się jedynie jej pożywieniem. Jedna chwila nieuwagi wystarczyła, by przypłacić ją życiem lub poważnym kalectwem. Ilu bardziej doświadczonych od niego pozwoliło sobie na błąd, którego w żaden sposób nie mogli naprawić?
Wszedł do terrarium i od razu uderzyło go gorąco panujące wewnątrz. Pomimo później pory i opuszczających to miejsce pracowników, Morgoth nie przejmował się nadgodzinami. Dość często pozostawał do późnej nocy, obserwując zafascynowany hipnotyzujące ruchy i zachowanie smoczycy. Każdego dnia dowiadywał się czegoś nowego lub zauważał kolejny element większej układanki. Wszystkie składały się nie tylko na danego przedstawiciela swoje gatunku, lecz również i pozostałe egzemplarze. Mógł dostrzec wiele podobieństw, analogii do zachowań Albionów czy Trójogonów. Wyspiarka jako ich przodek nadała im w kodzie genetycznym behawioryzm, którego nie mogły się wyprzeć. To było jak badanie historii równocześnie z teraźniejszością. Yaxley usunął się z drogi barczystemu mężczyźnie, który łypnął na niego spode łba, ale nic nie powiedział. Najwyraźniej był on ostatnim z pracowników przydzielonych do terrarium. Cóż. Przedostatnim. Śmierciożerca pokonał drogę do odpowiedniego miejsca niemalże z pamięci, wiedząc, który stopień się zapadał, a na którym mógł bezpiecznie postawić stopę. Ironiczne, że myślał o schodach, gdy szedł ku znacznie poważniejszemu zagrożeniu i to na własne życzenie. Przebywanie koło smoków było dla niego o wiele prostsze od towarzystwa ludzi, a ostatnie momenty jedynie go w tym utwierdzały. Dlatego niemalże odetchnął z ulgą, mogąc poświęcić się doglądaniu podopiecznych, a nie zastanawiać się nad przyszłością rodziny oraz swoją własną. Nikt jeszcze nie wchodził na wybieg, gdy smok był w środku i Morgoth nie zamierzał łamać tej zasady, chociaż pewna iskra hazardzisty zawsze próbowała go przekonać, by odblokować wejście i spróbować oszukać los. Spróbować. Podejrzewał, że każdy z pracowników posiadał ów głos, lecz trzeźwość umysłu spychała go na dalszy plan. Tak jak i teraz, starając się go wygłuszyć.
- Jestem sam - mruknął Yaxley, podchodząc do granicy określonego miejsca, za którym znajdowała się wyspiarka wraz z jajami. Wiedział, że go słyszała, chociaż nie mógł jej dostrzec. A przynajmniej jeszcze nie. Przyuważył jedynie poruszenie kilku liści po prawej. - Spokojnie - powiedział wolno, jednak nie zniżał specjalnie tonu głosu. Nadał mu głębszej, uspakajającej barwy, badając spojrzeniem lśniące łuski zwinnej bestii, która powoli wyłaniała się z zarośli, by ukazać mu się w całości. Rzadko kiedy to robiła, chcąc zachować dla wroga ów niespodziankę na ostatni moment. Morgoth wiedział, że wciąż badała grunt i sprawdzała na ile może sobie w jego obecności pozwolić i chociaż od czasu schwytania minęło niemalże dokładnie pięć miesięcy, smoczyca nie wykazywała żadnych oznak oswojenia lub przywyknięcia do obecności ludzi. Aż do teraz. Podeszła bliżej, nie odrywając od niego uważnych ślepi. Ziemia pod jej krokami delikatnie drżała, a jeśli ktoś się na tym nie skupiał, mógł to całkowicie przegapić. Nic dziwnego, że wyspiarka podchodziła do ofiary bezszelestnie i potrafiła atakować w mgnieniu oka. Z jakiegoś powodu Morgoth poczuł również dyskomfort w miejscu, gdzie zacisnęła swoje szczęki kilka miesięcy wcześniej. Lewe ramię zawsze odzywało się, gdy znajdował się w pobliżu wielkiego gada - czy była to konsekwencja fizyczna, czy psychiczna, tego nie wiedział. Zamiast tego analizował zachowanie stworzenia z należytą uwagą, zdając sobie sprawę, że ten moment był niezwykle ważny. Smoczyca nie bała się pokazać mu w całej swojej okazałości, a przy okazji zaznaczyć, które miejsca miała najdelikatniejsze - opierając się na boku, eksponowała jaśniejszy, gładszy brzuch, który pomimo pancerza łusek, mógł zostać przebity łatwiej niż na grzbiecie. Żadne stworzenie, nawet pies, jeśli nie czuło się bezpiecznie, nie uwydatniało pięt achillesowych. To świadczyło bardzo wiele o tym, co działo się w rezerwacie - jak traktowano wyspiarkę, jak dbano o jej dobra, czy miała przetrwać. Wychudzona i zmęczona nie miała siły do zajmowania się jajami, a potrzebowali jej, by i one przetrwały. Jak długo jeszcze miały tkwić w stagnacji? Ciężko było powiedzieć. Morgoth jednak zamierzał wykorzystać ów sytuację i zaklęciem naprowadził pożywienie dla smoka wprost w miejsce, gdzie zazwyczaj je dostawała. Ta, skuszona zapachem i charakterystycznym odgłosem rybich ciał, podniosła się i obróciła tyłem do swojego opiekuna. Zawierzała mu na tyle, by to zrobić. Yaxley odetchnął głęboko, zupełnie jakby do teraz wstrzymywał ciągle oddech. Większość spisywało wyspiarkę na straty i nie sądziło, by kiedykolwiek była w stanie się zasymilować. Oto otwierała się przed nimi szansa na odnowienie gatunku wymarłego stworzenia. Na czerpanie z niego garści informacji. Na przełom. Z jakiegoś powodu ucieszył się, że był przy tym sam jeden. Było to egoistyczne, lecz nie wyobrażał sobie już dzielić tego momentu z kimkolwiek. Nawet, a może w szczególności, z Marine.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Początek stycznia obfitował w niespodziewane sytuacje, które znacznie urozmaiciły życie młodego Lorda. Spotkanie Rycerzy było wyjątkowe, a gospodarze w Yaxley’s Hall ugościli ich na bardzo wysokim poziome. Po raz kolejny jasno określono cele i działania, nic więc dziwnego, ze Mathieu był zadowolony. Pojedynek z Alphardem okazał się porażką. Nie był pewien czy jego słaba kondycja wiązała się z odbytą na kontuzją, na Pokątnej skończył całkiem nieciekawie, czy być może szczęście tego dnia nie dopisywało. To jednak należało do przeszłości i nie trzeba było się przejmować. Odwiedził Corbenic Castle, gdzie załatwiał sprawunki na prośbę matki, miał okazję porozmawiać z kuzynką o kilka istotniejszych lub mniej istotnych kwestiach. Kilka dni później poznał intrygującą kobietę, zupełnie przypadkowo. Na koniec odwiedził go przyszły szwagier, brat Isabelli, z którym nawiązał dość ciekawą rozmowę. Z jakiegoś powodu będą na terenie Rosierów Mathieu czuł się o wiele pewniej, niż w jakimkolwiek innym miejscu. Bastian był na straconej pozycji, ale zdecydowanie Mathieu wiedział, co robi. Po spotkaniu z wymienionym wcześniej mężczyzną, nakreślił kilka słów do narzeczonej. Być może bal był nieodpowiedni i z pewnością nie tego się spodziewała, jednak Mathieu naprawdę potrafił oczarować, nie tylko obyciem, ale również słowem.
Miał na uwadze to, jak posmutniała, kiedy kategorycznie odmówił przebywania w Rezerwacie podczas jego pracy. Isabella nie miała pojęcia o smokach i jak groźne mogły być. Każdy czuł przed nimi respekt i każdy z pewnością wiedział, że to wiąże się z ogromnym ryzykiem. Ognista Lady Selwyn jednak nie miała zamiaru się poddawać i chciała zgłębić tajniki jej wiedzy. Dlatego ich małe spotkanie postanowił rozpocząć od dobrze sobie znanego terenu – Rezerwatu Albionów Czarnookich. To jego miejsce na ziemi, czuł się w nim wyjątkowo dobrze i z całą pewnością łatwiej będzie mu się… Oswoić. Nocna zmiana dobiegła końca, a Isabella zapewne przybyła już do Chateau, gdzie przyszłego męża nie zastała. Przygotował się odpowiednio, choć jego Lady nie mogła liczyć na garnitury czy odświętne stroje. Elegancko skrojone odzienie, mające na celu zabezpieczenie przed ewentualnymi niebezpieczeństwami. Polecił przygotować również Isabellę, a szczególnie jej odzienie. To właśnie do Rezerwatu została przyprowadzona, a on czekał na nią przed wejściem.
- Wyglądasz zachwycająco, najdroższa. – powiedział, całując delikatnie jej policzek, w bardzo subtelnym i niewinnym geście. – Chciałaś poznać moją pracę. Witaj w Rezerwacie Albionów Czarnookich w Kent. – dodał jeszcze, wprowadzając ją na teren Rezerwatu. Trzymał blisko siebie, pod rękę i prowadził wąską ścieżką. – Mam nadzieję, że podróż minęła Ci dobrze. – szepnął, spoglądając na nią ukradkiem. Z całą pewnością nie był tak spięty jak na balu.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Zapewne Mathieu Rosier wiedział o tym, że zaplanowana wizyta w rezerwacie nie będzie jej pierwszą. Czym innym było jednak subtelna opowieść lady Melisande na temat funkcjonowania tej smoczej krainy od specjalnego zaproszenia od narzeczonego. Nie pomyślałaby, że po tych prawie trzech tygodniach rozłąki (przerwanych ledwie spotkaniem w pojedynkowym domu), gdy zapewne lord pochłonięty był swymi obowiązkami, nagle nie tylko zechce zaprosić ją do swojego rodzinnego pałacu, ale i wspomni o możliwych rozczarowaniach podczas zimowego balu. Wciąż w szufladzie swojej toaletki chowała prezent, który chciała mu przekazać o północy. Wróciła faktycznie smutna, ale przecież nie powinien nigdy się o tym dowiedzieć. W pierwszej więc chwili po otrzymaniu tej sowy, poczuła lęk. Jeśli zauważył na jej twarzy przebłyski tego niezadowolenia, to oznacza, że zawiodła siebie, bo wydawało jej się, że czyniła wszystko, aby tego nie dostrzegł. Niemniej być może sam lord oddał się przemyśleniom lub jakiś bystry przyjaciel bądź krewny podpowiedział mu. W to drugie jednak wątpiła, domyślając się, że Mathieu nie jest mężczyzną chętnie zwierzającym się ze swych rozterek. Bella również zyskała czas dla uporządkowania swego spojrzenia na ich sprawy. Dzięki temu ostudziła odrobinę płomienne serce. Nie była jednak pewna, czy za nim tęskniła. Pozostawali wciąż połączeni, ale jednak spodziewane przywiązanie nie następowała tak szybko, jak mogłaby tego zapragnąć jej romantyczna dusza. Zajęta wieloma sprawami nie towarzyszyła mu poza dniem feralnego pojedynku, ale i tam nie odnaleźli chwili na głębsze rozmowy. Mathieu nawet po mocnych zaklęciach uzdrowicieli powinien odpoczywać i nie zadręczać się zapewnieniem towarzystwa swojej Isabelli. Swojej? Bardzo chciała stać się dla niego kimś więcej niż tylko najdroższą, ulubioną damą. Jej fantazja brutalnie zderzała się z faktyczną rzeczywistością, dlatego zbawienna okazała się ta rozłąka, bo tylko tak mogła spróbować przyjąć inną postawę wobec tego wszystkiego.
Nie rozumiała, dlaczego po przybyciu do Chateau Rose zaproszono ją do rezerwatu. Balbina została w przygotowanych komnatach i rozpoczęła wypakowywanie bagaży, a Bellę przebraną w skromniejszą i zdecydowanie wygodną, niezbyt strojną sukienkę i obcisły płaszczyk wysłano prosto do terrarium, gdzie miał czekać Mat. W rezydencji lady Nott usłyszała, że to nie miejsce dla niej, a teraz nieoczekiwanie zmienił zdanie? Nie znała jego motywacji, chociaż gnębiły ją myśli ich dotyczące. Zagubiona wędrowała ścieżką prowadzącą do tego tajemniczego miejsca. Gdy spędzała czas z kuzynką narzeczonego, nie dotarły tutaj. Isa nie miała pojęcia, że być może dane jej będzie dzisiaj przyjrzeć się jakiemuś niezwykłemu stworzeniu. Właściwie to dzięki Rosierowi pogodziła się z myślą, że tak się nie stanie. Tymczasem teraz stał kilka kroków przed nią. Czy stęskniony? Tego nie wiedziała, ale podarowany pocałunek na powitanie rozniecił uśmiech na jej nieco osuszonych przez te podróże ustach. – Dziękuję – odpowiedziała chyba trochę onieśmielona, być może odwykła od jego obecności. Coś takiego nie powinno się więcej przydarzyć. Oplotła jego usłużne ramię i pozwoliła się prowadzić. Kiedyś Melisande tłumaczyła jej, że drzwi do miejsc, w których przebywają smoki, są specjalnie zabezpieczone i mogą tam wejść jedynie osoby uprawnione. – Byłam pewna, że nie pragnąłeś, abym się tutaj znalazła. Taka była twa wola ostatnim razem, Mathieu. Nie chciałeś… – mnie tutaj. Jednak zamilkła, nim zbyt wiele nieprzemyślanych słów nie wybrzmiało dla jego uszu. Już i tak niepotrzebnie wspomniała o słowach, które w labiryncie zgasiły jej serce.
Na powrót próbowała przypomnieć sobie jego zapach i to uczucie towarzyszące jej za każdym razem, gdy znalazł się w pobliżu. Miejsce to miało swoje wonie i swoją temperaturę, a w swej intensywności nie pozwalało młodej salamandrze skupić się na swoim narzeczonym. – Minęła przyjemnie – potwierdziła krótko, rozglądając się jednocześnie po terrarium. – Co to za miejsce? – spytała wreszcie, licząc choćby na kilka słów. Miała nadzieję, że nie było to jedno z tych pytań, na które również miał odpowiedzieć milczeniem. Czy smocza twierdza nie była najbliższa jego sercu? Trochę się obawiała, ale wiedziała, że nie mógłby narazić jej na niebezpieczeństwo. Nieodgadniony dreszcz przemknął w dół jej pleców.
Nie rozumiała, dlaczego po przybyciu do Chateau Rose zaproszono ją do rezerwatu. Balbina została w przygotowanych komnatach i rozpoczęła wypakowywanie bagaży, a Bellę przebraną w skromniejszą i zdecydowanie wygodną, niezbyt strojną sukienkę i obcisły płaszczyk wysłano prosto do terrarium, gdzie miał czekać Mat. W rezydencji lady Nott usłyszała, że to nie miejsce dla niej, a teraz nieoczekiwanie zmienił zdanie? Nie znała jego motywacji, chociaż gnębiły ją myśli ich dotyczące. Zagubiona wędrowała ścieżką prowadzącą do tego tajemniczego miejsca. Gdy spędzała czas z kuzynką narzeczonego, nie dotarły tutaj. Isa nie miała pojęcia, że być może dane jej będzie dzisiaj przyjrzeć się jakiemuś niezwykłemu stworzeniu. Właściwie to dzięki Rosierowi pogodziła się z myślą, że tak się nie stanie. Tymczasem teraz stał kilka kroków przed nią. Czy stęskniony? Tego nie wiedziała, ale podarowany pocałunek na powitanie rozniecił uśmiech na jej nieco osuszonych przez te podróże ustach. – Dziękuję – odpowiedziała chyba trochę onieśmielona, być może odwykła od jego obecności. Coś takiego nie powinno się więcej przydarzyć. Oplotła jego usłużne ramię i pozwoliła się prowadzić. Kiedyś Melisande tłumaczyła jej, że drzwi do miejsc, w których przebywają smoki, są specjalnie zabezpieczone i mogą tam wejść jedynie osoby uprawnione. – Byłam pewna, że nie pragnąłeś, abym się tutaj znalazła. Taka była twa wola ostatnim razem, Mathieu. Nie chciałeś… – mnie tutaj. Jednak zamilkła, nim zbyt wiele nieprzemyślanych słów nie wybrzmiało dla jego uszu. Już i tak niepotrzebnie wspomniała o słowach, które w labiryncie zgasiły jej serce.
Na powrót próbowała przypomnieć sobie jego zapach i to uczucie towarzyszące jej za każdym razem, gdy znalazł się w pobliżu. Miejsce to miało swoje wonie i swoją temperaturę, a w swej intensywności nie pozwalało młodej salamandrze skupić się na swoim narzeczonym. – Minęła przyjemnie – potwierdziła krótko, rozglądając się jednocześnie po terrarium. – Co to za miejsce? – spytała wreszcie, licząc choćby na kilka słów. Miała nadzieję, że nie było to jedno z tych pytań, na które również miał odpowiedzieć milczeniem. Czy smocza twierdza nie była najbliższa jego sercu? Trochę się obawiała, ale wiedziała, że nie mógłby narazić jej na niebezpieczeństwo. Nieodgadniony dreszcz przemknął w dół jej pleców.
Isabella bardzo nieopacznie zrozumiała jego słowa, wypowiedziane w Labiryncie na dworze Nottów. Nie miał na myśli permanentnego zakazu wobec swej małżonki, a jedynie towarzyszenie mu bądź obserwowanie działać w trakcie pracy. Bądźmy szczerzy, ale sam fakt, że przebywała na terenie Rezerwatu stwarzał zagrożenie. Niejednokrotnie ich działania były bardziej skomplikowane i trudne, niż mogłoby się wydawać. Niejednokrotnie coś szło nie po ich myśli, sprawiając, że sytuacja stawała się trudna do opanowania. Isabella nie miała o tym pojęcia, nie wiedziała jak wygląda jego praca i choć mogła zwyczajnie zapytać, naciskała na obserwowanie go przy działaniach, a on tego nie chciał. Na dzień dzisiejszy pracę skończył i mógł oddać jej całą swoją uwagę. Był mężczyzną, który kilka tygodni wcześniej dowiedział się o zbliżającym ożenku i przystał na decyzję Nestora. Przywiązanie i zaufanie to coś, co budowało się długi czas. Czy tęsknił? Nie. Czasem zastanawiał się co takiego Isabella robi w wolnym czasie, w Pałacu Beaulieu. Nie było to jednak nic głębokiego, na to było zdecydowanie zbyt wcześnie.
- Być może w Hampton Court wyraziłem się nieodpowiednio. – przystanął przed nią i spojrzał jej w oczy. – Chcę pokazać Ci rezerwat, bo to integralna część mojego życia, ale nie chcę, abyś tu była gdy pracuję. – dodał. Nie wyjawi jej, że będzie się martwił, bo jej obecność sprawi, że skupienie nie będzie odpowiednie. Nie chciał, aby stała jej się krzywda, a niestety, przebywanie w Rezerwacie było zagrożeniem i będzie to powtarzał, choćby w nieskończoność. Pogładził delikatnie jej policzek, mając nadzieję, że tym razem wyjaśnił jej sytuację w bardzo… dokładny sposób.
- To Terrarium. Jest ich tu kilka. Z reguły trzymane są tu osobniki słabe lub chore, wymagające większej uwagi. Także małe smoki, niedługo po wykluciu lub porzucone jaja, bo i takie się zdarzają, a należy zadbać o nie odpowiednio. W jednym z nich, tam gdzie właśnie zmierzamy jest… bardzo wyjątkowy dla mnie smok. – zaczął z wolna opowiadać, kiedy kierowali się do miejsca, które znał jak własną kieszeń. Często tu przychodził, nawet po pracy, aby dotrzymać towarzystwa Wyspiarce. Zdawało mu się, że zdążyła się do niego przyzwyczaić, choć nadal była nieswoja. Doprowadził Isabellę pod Terrarium, w którym przebywała Wyspiarka Rybojadka.
- To Edrea. – mruknął, wskazując dłonią na fioletowego smoka, który podniósł głowę. Łuski zalśniły pięknie, a Wyspiarka wpatrywała się przez chwilę w towarzystwo. – To jedyna przedstawicielka gatunku, Wyspiarka Rybojadka. Została odratowana dzięki anomalii. Były przy niej trzy jaja, więc jest nadzieja na przedłużenie gatunku. – dodał jeszcze, wyjaśniając jej zarys sytuacji. – Jest nieufna… – szepnął, podchodząc bliżej oszklenia. Wziął różdżkę w dłoń i machnął krótko, posyłając jej rybę… w formie zabawy, oczywiście. Wyspiarka lubiła czasem zapolować, a wtedy znacznie się ożywiała. Piękny, łuskowy okaz przetransportował się przez nieduży otwór, służący do karmienia. Nie mogła przecież zostać bez pożywienia.
- Być może w Hampton Court wyraziłem się nieodpowiednio. – przystanął przed nią i spojrzał jej w oczy. – Chcę pokazać Ci rezerwat, bo to integralna część mojego życia, ale nie chcę, abyś tu była gdy pracuję. – dodał. Nie wyjawi jej, że będzie się martwił, bo jej obecność sprawi, że skupienie nie będzie odpowiednie. Nie chciał, aby stała jej się krzywda, a niestety, przebywanie w Rezerwacie było zagrożeniem i będzie to powtarzał, choćby w nieskończoność. Pogładził delikatnie jej policzek, mając nadzieję, że tym razem wyjaśnił jej sytuację w bardzo… dokładny sposób.
- To Terrarium. Jest ich tu kilka. Z reguły trzymane są tu osobniki słabe lub chore, wymagające większej uwagi. Także małe smoki, niedługo po wykluciu lub porzucone jaja, bo i takie się zdarzają, a należy zadbać o nie odpowiednio. W jednym z nich, tam gdzie właśnie zmierzamy jest… bardzo wyjątkowy dla mnie smok. – zaczął z wolna opowiadać, kiedy kierowali się do miejsca, które znał jak własną kieszeń. Często tu przychodził, nawet po pracy, aby dotrzymać towarzystwa Wyspiarce. Zdawało mu się, że zdążyła się do niego przyzwyczaić, choć nadal była nieswoja. Doprowadził Isabellę pod Terrarium, w którym przebywała Wyspiarka Rybojadka.
- To Edrea. – mruknął, wskazując dłonią na fioletowego smoka, który podniósł głowę. Łuski zalśniły pięknie, a Wyspiarka wpatrywała się przez chwilę w towarzystwo. – To jedyna przedstawicielka gatunku, Wyspiarka Rybojadka. Została odratowana dzięki anomalii. Były przy niej trzy jaja, więc jest nadzieja na przedłużenie gatunku. – dodał jeszcze, wyjaśniając jej zarys sytuacji. – Jest nieufna… – szepnął, podchodząc bliżej oszklenia. Wziął różdżkę w dłoń i machnął krótko, posyłając jej rybę… w formie zabawy, oczywiście. Wyspiarka lubiła czasem zapolować, a wtedy znacznie się ożywiała. Piękny, łuskowy okaz przetransportował się przez nieduży otwór, służący do karmienia. Nie mogła przecież zostać bez pożywienia.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Między tak niewieloma słowami z jego strony mogła odnaleźć interpretacje niewłaściwie. Kierowała się wciąż wyobrażeniem. Próbowała rozumieć, chociaż nie wyjaśniał. To niosło ze sobą niebezpieczeństwo nieporozumienia. Wydawało jej się, że wyraził się konkretnie i jasno, nie chciała psuć cudownej nocy w rezydencji lady Nott kłótnią. Mogłaby zarzucić mu tamtego wieczoru mnóstwo rzeczy, mogłaby przebić iluzję słodkiej i wdzięcznej Isabelli, odsłonić skryte pod aksamitami różane kolce, ale nie zrobiła tego, ucząc się wciąż przy każdej okazji, przy każdym spotkaniu z Rosierem, jak być tą, której pragnął. Nie chciała zawieść, a jednak wtedy naprawdę zabolało. Nie wiedziała, czy długo jeszcze zdoła trwać jako ta najdelikatniejsza i najwspanialsza dama, towarzyszka znakomitego rycerza, który wymknął się z magicznej baśni i przybył do niej. Brzmiało jak sen? Na pewno nie ten, w którym lała się jego krew po bieli jej nieskazitelnej sukienki. Do dziś pamiętała tamten koszmar. Nie zniosłaby wiecznej potulności i niemożności wyrażenia swojego zdania. Nie chciała tak mocno odstawać od jego pozycji, a jednak niczego innego nie mogłaby się spodziewać. Czy któregoś dnia Mathieu doceni perłę, jaką przekazała mu lady Morgana?
– Chętnie poznam twoje miejsca – odpowiedziała spokojnie, lekko się uśmiechając. Niechaj one staną się moimi. Sparzony dotykiem obcych palców policzek zapulsował, a zielone oczy na krótką chwilę oddały się namiętnie jego spojrzeniu. Próbowała zatonąć, lecz jeszcze dziś nie wkraczała do tej niebezpiecznej, głębokiej części tego zbiornika. Wciąż tylko brodziła, mocząc ledwo łydki. Był za daleko, a ona nie potrafiła pływać.
Gdy opowiadał o terrarium, natychmiast pomyślała, że to najsmutniejsze i zarazem tak ważne miejsce w rezerwacie. Biedne, chore i porzucone stworzenia, które zapewne potrzebowały szczególnej opieki. Czy serce Mathieu otaczało je ciepłem? Czy przychodził tutaj stroskany? Podążała za nim, obserwując poszczególne terraria. Wilgoć, ciepło i charakterystyczne zapachy spływały się w sobie, docierały do niej w jednym, mocnym uderzeniu, lecz nie zachwiała się otoczona opieką jego mocnego ramienia. – Czy tym się właśnie zajmujesz? Opiekujesz się tymi najsłabszymi? To takie szlachetne. – Westchnęła oczarowana. Myślała, że Rosier mierzy się z tymi potężnymi, surowymi osobnikami, a tymczasem jego ulubionym miejscem w rezerwacie było schronienie tych najdelikatniejszych. – Czy znasz się także na leczeniu smoków? – zapytała, zapewne nie zaskakując go. Przecież miał do czynienia z uzdrowicielką. Może nie taką prawdziwą, ale na pewno pasjonatką! Bez tytułów szpitalnych, ale z wiedzą i zamiłowaniem. Była ciekawa, czy smokom podawało się lecznicze wywary, czy pomagały zaklęcia, które sklejały ludzkie rany. A może istniały osobne formuły mające przynieś ulgę magicznym stworzeniom?
Zrobiła krok w stronę szklanej szyby. Próbowała cokolwiek dojrzeć, między kolejnymi informacji. Wyjątkowy dla niego smok, jedyny, samotny, ostatni. Łapała skojarzenia, próbując rozwiązać tę zagadkę, ale chyba potrzebowała wskazówek. – Dlaczego właśnie ona jest tą wyjątkową? – zapytała w końcu, odklejając spojrzenie od szyby. – Ostatnia… Jesteście pewni, że jest tylko ona i te jaja? – ponownie zapytała, nim przygryzła usta. – Taka biedna – Położyła dłoń na szybie z lekko rozmiękłym spojrzeniem. Zawsze była podatna na takie historie. Chociaż nie znała dokładnych losów wyspiarki, to i tak, słysząc, jak Mathieu o niej opowiadał, umiała sobie wyobrazić niełatwą, bolesną historie tego smoka. Nawet nie zauważyła, że wyciągnął różdżkę. Ujrzała dopiero istotę chwytającą rybę. – Czy… oswajasz ją? – lekko się zawahała. Wspomniał o nieufności. Natychmiast pomyślała, że i Mathieu był powściągliwy w zaufaniu komuś. W zaufaniu jej. Próbowała zrozumieć. Teraz patrzyła na niego, już nie na smoczą kopułę. Jej oczy znów próbowały zalśnić. Podobało jej się to miejsce, odkryła to już za pierwszym razem, choć mnóstwo rzeczy przysłonięte pozostawało potężną tajemnicą. Wciąż niewiele wiedziała o smokach.
– Chętnie poznam twoje miejsca – odpowiedziała spokojnie, lekko się uśmiechając. Niechaj one staną się moimi. Sparzony dotykiem obcych palców policzek zapulsował, a zielone oczy na krótką chwilę oddały się namiętnie jego spojrzeniu. Próbowała zatonąć, lecz jeszcze dziś nie wkraczała do tej niebezpiecznej, głębokiej części tego zbiornika. Wciąż tylko brodziła, mocząc ledwo łydki. Był za daleko, a ona nie potrafiła pływać.
Gdy opowiadał o terrarium, natychmiast pomyślała, że to najsmutniejsze i zarazem tak ważne miejsce w rezerwacie. Biedne, chore i porzucone stworzenia, które zapewne potrzebowały szczególnej opieki. Czy serce Mathieu otaczało je ciepłem? Czy przychodził tutaj stroskany? Podążała za nim, obserwując poszczególne terraria. Wilgoć, ciepło i charakterystyczne zapachy spływały się w sobie, docierały do niej w jednym, mocnym uderzeniu, lecz nie zachwiała się otoczona opieką jego mocnego ramienia. – Czy tym się właśnie zajmujesz? Opiekujesz się tymi najsłabszymi? To takie szlachetne. – Westchnęła oczarowana. Myślała, że Rosier mierzy się z tymi potężnymi, surowymi osobnikami, a tymczasem jego ulubionym miejscem w rezerwacie było schronienie tych najdelikatniejszych. – Czy znasz się także na leczeniu smoków? – zapytała, zapewne nie zaskakując go. Przecież miał do czynienia z uzdrowicielką. Może nie taką prawdziwą, ale na pewno pasjonatką! Bez tytułów szpitalnych, ale z wiedzą i zamiłowaniem. Była ciekawa, czy smokom podawało się lecznicze wywary, czy pomagały zaklęcia, które sklejały ludzkie rany. A może istniały osobne formuły mające przynieś ulgę magicznym stworzeniom?
Zrobiła krok w stronę szklanej szyby. Próbowała cokolwiek dojrzeć, między kolejnymi informacji. Wyjątkowy dla niego smok, jedyny, samotny, ostatni. Łapała skojarzenia, próbując rozwiązać tę zagadkę, ale chyba potrzebowała wskazówek. – Dlaczego właśnie ona jest tą wyjątkową? – zapytała w końcu, odklejając spojrzenie od szyby. – Ostatnia… Jesteście pewni, że jest tylko ona i te jaja? – ponownie zapytała, nim przygryzła usta. – Taka biedna – Położyła dłoń na szybie z lekko rozmiękłym spojrzeniem. Zawsze była podatna na takie historie. Chociaż nie znała dokładnych losów wyspiarki, to i tak, słysząc, jak Mathieu o niej opowiadał, umiała sobie wyobrazić niełatwą, bolesną historie tego smoka. Nawet nie zauważyła, że wyciągnął różdżkę. Ujrzała dopiero istotę chwytającą rybę. – Czy… oswajasz ją? – lekko się zawahała. Wspomniał o nieufności. Natychmiast pomyślała, że i Mathieu był powściągliwy w zaufaniu komuś. W zaufaniu jej. Próbowała zrozumieć. Teraz patrzyła na niego, już nie na smoczą kopułę. Jej oczy znów próbowały zalśnić. Podobało jej się to miejsce, odkryła to już za pierwszym razem, choć mnóstwo rzeczy przysłonięte pozostawało potężną tajemnicą. Wciąż niewiele wiedziała o smokach.
Terrarium było wyjątkowym miejscem w Rezerwacie. Smoki to jedyne istoty na świecie, do których Rosier potrafił otworzyć serce. Widok boleści, choroby, tęsknoty za wolnością… był widokiem najtrudniejszym do zniesienia. Piękno rozłożonych skrzydeł Albiona było niesamowitym zjawiskiem. Ich ryk, rozdzierający świst wiatru na Kredowych Klifach… To nie mogło się równać z niczym innym. W terrarium smoki nie mogły rozłożyć skrzydeł, wzbić się wysoko w niebo i zachwycać. Niejednokrotnie musiały dość do siebie po trudnych zdarzeniach, wyleczyć do porządku, zadbać o to, aby mogły żyć jeszcze setki lat. Historie z Rezerwatu były wspaniałymi opowieściami, które Dziadek opowiadał jego ojcu, ojciec Mathieu i najpewniej za kilka lat on sam opowie je swemu synowi. Teraz jednak miał inne zadanie. Musiał wprowadzić Isabellę do swego świata.
- Nie tylko to jest moim zajęciem. – odparł. Terrarium było najmniej inwazyjne i najbezpieczniejsze. Od smoków oddzielała ich gruba tafla szkła, zabezpieczonego w odpowiedni sposób. Przebywając na otwartych przestrzeniach Rezerwatu narażeni byli na smoki latające wolno, nad rozległymi klifami i koronami drzew. Nie bez powodu postanowił zabrać ją najpierw właśnie tutaj, musiał ją oswoić z tym miejscem. – Zajmuję się również Albionami żyjącymi w Rezerwacie. Zdarzają się również wyprawy, podczas których łowimy smoki. Jestem, więc łowcą i smokologiem. – odparł, nakreślając jej swoje główne zajęcia. Praca w Rezerwacie to nie tylko doglądanie słabych osobników, to również sprawdzanie tych najsilniejszych i dbanie o ich bezpieczeństwo. – Nie leczę smoków, zajmują się tym odpowiednio wykwalifikowane osoby. Poza tym, moja droga, sam siebie bym nie wyleczył, a co dopiero smoka. – dodał z uśmiechem na końcu. Nie był specjalnie uzdolniony w kwestii magii leczniczej, więc nawet nie próbował. Zdecydowanie wolał oddać to w ręce fachowców, niż przypadkiem skończyć bez kończyny.
- Dlaczego jest wyjątkowa? Bo ją rozumiem… – odparł. Dla niego to niezwykle wyjątkowy smok. Mathieu zrobił krok w stronę szyby i położył na niej dłoń. Chciałby, aby nad Edreą można było zapanować na tyle, aby mogła asymilować z Albionami. To terrarium nie było odpowiednie dla tak pięknej istoty. Najważniejszym jednak było ochronienie jej, nic innego się nie liczyło, a już w szczególności nie jego życzenia. Złapał dłoń Isabelli, tą, którą trzymała na szybie i przyciągnął w swoją stronę. – Staram się zrobić wszystko, aby nie czuła się tak samotna i zagubiona. Wiemy na pewno, że jest ostatnia. – dodał jedynie, jeśli chodziło o tego wyjątkowego, fioletowego smoka. Edrea zasługiwała na wiele, a przywrócenie tego gatunku byłoby dowodem na ich szlachetne działania.
- Oczywiście, że staram się ją oswoić. Ją i Teddrisa, choć z Edreą jest dużo, dużo łatwiej. – mruknął, spoglądając na Wyspiarkę, która zbliżyła się nieco w ich stronę. – Teddris to Srebrnik Morski, pójdziemy później nad Srebrny Staw, choć ujrzenie go jest prawie niemożliwe… Może za to uda się dojrzeć Lazarusa, jednego z naszych Albionów. Przy nim jest niemal pewne, że nie zionie ogniem. – dodał jeszcze, obserwując uważnie każdy ruch Wyspiarki.
- Nie tylko to jest moim zajęciem. – odparł. Terrarium było najmniej inwazyjne i najbezpieczniejsze. Od smoków oddzielała ich gruba tafla szkła, zabezpieczonego w odpowiedni sposób. Przebywając na otwartych przestrzeniach Rezerwatu narażeni byli na smoki latające wolno, nad rozległymi klifami i koronami drzew. Nie bez powodu postanowił zabrać ją najpierw właśnie tutaj, musiał ją oswoić z tym miejscem. – Zajmuję się również Albionami żyjącymi w Rezerwacie. Zdarzają się również wyprawy, podczas których łowimy smoki. Jestem, więc łowcą i smokologiem. – odparł, nakreślając jej swoje główne zajęcia. Praca w Rezerwacie to nie tylko doglądanie słabych osobników, to również sprawdzanie tych najsilniejszych i dbanie o ich bezpieczeństwo. – Nie leczę smoków, zajmują się tym odpowiednio wykwalifikowane osoby. Poza tym, moja droga, sam siebie bym nie wyleczył, a co dopiero smoka. – dodał z uśmiechem na końcu. Nie był specjalnie uzdolniony w kwestii magii leczniczej, więc nawet nie próbował. Zdecydowanie wolał oddać to w ręce fachowców, niż przypadkiem skończyć bez kończyny.
- Dlaczego jest wyjątkowa? Bo ją rozumiem… – odparł. Dla niego to niezwykle wyjątkowy smok. Mathieu zrobił krok w stronę szyby i położył na niej dłoń. Chciałby, aby nad Edreą można było zapanować na tyle, aby mogła asymilować z Albionami. To terrarium nie było odpowiednie dla tak pięknej istoty. Najważniejszym jednak było ochronienie jej, nic innego się nie liczyło, a już w szczególności nie jego życzenia. Złapał dłoń Isabelli, tą, którą trzymała na szybie i przyciągnął w swoją stronę. – Staram się zrobić wszystko, aby nie czuła się tak samotna i zagubiona. Wiemy na pewno, że jest ostatnia. – dodał jedynie, jeśli chodziło o tego wyjątkowego, fioletowego smoka. Edrea zasługiwała na wiele, a przywrócenie tego gatunku byłoby dowodem na ich szlachetne działania.
- Oczywiście, że staram się ją oswoić. Ją i Teddrisa, choć z Edreą jest dużo, dużo łatwiej. – mruknął, spoglądając na Wyspiarkę, która zbliżyła się nieco w ich stronę. – Teddris to Srebrnik Morski, pójdziemy później nad Srebrny Staw, choć ujrzenie go jest prawie niemożliwe… Może za to uda się dojrzeć Lazarusa, jednego z naszych Albionów. Przy nim jest niemal pewne, że nie zionie ogniem. – dodał jeszcze, obserwując uważnie każdy ruch Wyspiarki.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Niczego innego w tej chwili nie pragnęła bardziej. Obejmował jej dłoń, pociągając zachęcająco salamandrową sylwetkę ku swym tajemnicom. Tylko tak mogła się do niego zbliżyć, kiedy pozostawał raczej zamknięty na jej serdeczne próby poznania go. Nie robiła tego z przymusu. Właściwie mogłaby przyjąć milczącą postawę i nie podejmować starań, niczego między nimi nie zmieniać przed ślubem jak i po nim. Przecież i tak pozornie nie miała na to żadnego wpływu. Jej serce jednak nie godziło się na bolesną obcość zanurzoną w głębi spojrzenia jego brązowych oczu. Ta wizyta mogła być pierwszym poważnym krokiem, aby mogli trwać naprawdę, a nie tylko dlatego, że ktoś ponad ich głowami rzucał srogimi spojrzeniami, że ktoś kazał, pociągając za sznurki, jakby byli manipulowanymi marionetkami w szlacheckim cyrku. Tworzyła lalki teatralne i taką też miała ujrzeć wraz z każdym spojrzeniem w lustro, lecz nikt nigdy nie zdoła obnażyć jej najprawdziwszych myśli i motywacji.
Terrarium więc stało się pierwszym przystankiem. Mathieu opowiadał o tym miejscu z troską, rozmywała się milcząca aura, jaką wygodnie utrzymywał wokół siebie. Nie było w nim niechęci i pozornej uprzejmości. Może nawet nie panował nad drobnymi emocjami wymykającymi się spomiędzy wypowiadanych słów. Isabelli się to spodobało, chociaż wciąż nie do końca wierzyła w całkowitą dobrowolność działań młodego lorda. Zaufał jej jednak i prowadził do miejsc bezpiecznych, jednocześnie też pozwalając, by tym razem mogła ujrzeć te nieszczęśliwe istoty. W tych terrariach wracało im zdrowie, pod czujnym okiem opiekunów czas przywracał siły i wzmacniał smoczą moc. Wiedziała, że w głębi każdego utkwionego w niej spojrzenia mogła kryć się bolesna historia. Każdego. Nie tylko smoków, ale i samego Mathieu. Zakładać jednak mogła wiele, ale też znaczna część jej przypuszczeń ostatecznie odnajdywała się bardzo daleko od faktycznej rzeczywistości. Choć pomieszczenie, w którym się znaleźli, z pewnością nie spełniało preferencji typowej arystokratki, to Bella jednak nie czuła się źle. Dużo czasu spędzała w swoich cieplarniach, a przecież tam również było tak wilgotno, a gęste zapachy potrafiły być niekiedy bardzo nieprzyjemne. Były również owady, na widok których niejedna czyściutka dama osłabłaby. Jej jednak nie wadziły i wcale nie uważała, by praca w takich warunkach była dla szlachcianki nieodpowiednia. Nie robiła niczego złego, rozwijając tę pasję, chociaż matka i niektóre jej koleżanki uważały inaczej. – Jesteś łowcą smoków? Czy złapanie takiego smoka jest trudne? Opowiedz mi o tym, nie ma pojęcia, jak to się dzieje – wyznała, mając przed oczami potężną sylwetkę rzucającą się na tak niewielkiego przy niej czarodzieja. Czym była moc jednych oczu i jednej różdżki? Domyślała się jednak, że łowcy nie działali w pojedynkę. Mathieu Rosier musiał mieć szeroką wiedzę. Wiedział o smokach dużo i zapewne nie czuł paraliżującego strachu, stojąc przed olbrzymim stworzeniem.
– Jeśli kiedyś będziesz miał ochotę, mogłabym pokazać ci kilka prostych zaklęć leczniczych, Mathieu – zaproponowała, zerkając na niego odrobinę niepewnie. Ostatecznie mógł mieć sztab ludzi gotowych otoczyć go najlepszą opieką i nie musiał się czymś takim kłopotać. Tym bardziej też nikt nie oczekiwał od niego, że uwierzy w niepoparte imponującym doświadczeniem umiejętności Belli. Jednak nie mogła powstrzymać tej propozycji. On opowiadał jej o magicznych stworzeniach i ona też chciała móc się podzielić z nim skrawkiem swojej wiedzy. Czy nie mieli istnieć odtąd jako zespół? Przez chwilę patrzyła na swoje palce skryte zasłoną jego dłoni. Obdarowywał ją ciepłem. Przekręciła lekko głowę w jego stronę. Chciałaby wiedzieć, co dokładnie kryło się za tym stwierdzeniem, tym tajemniczym rozumieniem. Jeśli Wyspiarka była ostatnia, to czy Mathieu też był ostatni? Taką właśnie drogą powinna podążać ze swoją refleksją? – To wspaniale, Mathieu. Wierzysz w nią, ona na pewno czuje twoją opiekę i to jej pomaga – stwierdziła śmiało, mimo iż nie miała zbyt wielkiego pojęcia o tym smoku. Odważyła się jednak głośno wyrazić swoje przypuszczenie. Jeśli była wyjątkowa i lord to okazywał, to na pewno gdzieś w smoczej duszy rejestrowała jego niezmienną troskę. – Czy ten Srebrnik Morski to pływający smok? Kiedy byłam w rezerwacie, Melisande opowiadała mi o takich osobnikach – wspomniała, nie mogąc mimo wszystko oderwać spojrzenia od zbliżającej się do szklanych bram Wyspiarki. Piękna. Chciałaby móc ją ujrzeć w większej przestrzeni. Wolną. Na wspomnienie o Albionie, obróciła się powoli tak, by stanąć naprzeciwko swojego narzeczonego. – Nie zionie ogniem? – dopytała, przez chwilę myśląc, że może się przesłyszała. – Gdy mówisz o smokach, czuję, jak ważny jest dla ciebie ten świat… – powiedziała, ściskając lekko jego dłoń. Powinni chyba pójść dalej. Wyspiarka już wiedziała o ich obecności lub tylko tak się Isabelli wydawało.
Terrarium więc stało się pierwszym przystankiem. Mathieu opowiadał o tym miejscu z troską, rozmywała się milcząca aura, jaką wygodnie utrzymywał wokół siebie. Nie było w nim niechęci i pozornej uprzejmości. Może nawet nie panował nad drobnymi emocjami wymykającymi się spomiędzy wypowiadanych słów. Isabelli się to spodobało, chociaż wciąż nie do końca wierzyła w całkowitą dobrowolność działań młodego lorda. Zaufał jej jednak i prowadził do miejsc bezpiecznych, jednocześnie też pozwalając, by tym razem mogła ujrzeć te nieszczęśliwe istoty. W tych terrariach wracało im zdrowie, pod czujnym okiem opiekunów czas przywracał siły i wzmacniał smoczą moc. Wiedziała, że w głębi każdego utkwionego w niej spojrzenia mogła kryć się bolesna historia. Każdego. Nie tylko smoków, ale i samego Mathieu. Zakładać jednak mogła wiele, ale też znaczna część jej przypuszczeń ostatecznie odnajdywała się bardzo daleko od faktycznej rzeczywistości. Choć pomieszczenie, w którym się znaleźli, z pewnością nie spełniało preferencji typowej arystokratki, to Bella jednak nie czuła się źle. Dużo czasu spędzała w swoich cieplarniach, a przecież tam również było tak wilgotno, a gęste zapachy potrafiły być niekiedy bardzo nieprzyjemne. Były również owady, na widok których niejedna czyściutka dama osłabłaby. Jej jednak nie wadziły i wcale nie uważała, by praca w takich warunkach była dla szlachcianki nieodpowiednia. Nie robiła niczego złego, rozwijając tę pasję, chociaż matka i niektóre jej koleżanki uważały inaczej. – Jesteś łowcą smoków? Czy złapanie takiego smoka jest trudne? Opowiedz mi o tym, nie ma pojęcia, jak to się dzieje – wyznała, mając przed oczami potężną sylwetkę rzucającą się na tak niewielkiego przy niej czarodzieja. Czym była moc jednych oczu i jednej różdżki? Domyślała się jednak, że łowcy nie działali w pojedynkę. Mathieu Rosier musiał mieć szeroką wiedzę. Wiedział o smokach dużo i zapewne nie czuł paraliżującego strachu, stojąc przed olbrzymim stworzeniem.
– Jeśli kiedyś będziesz miał ochotę, mogłabym pokazać ci kilka prostych zaklęć leczniczych, Mathieu – zaproponowała, zerkając na niego odrobinę niepewnie. Ostatecznie mógł mieć sztab ludzi gotowych otoczyć go najlepszą opieką i nie musiał się czymś takim kłopotać. Tym bardziej też nikt nie oczekiwał od niego, że uwierzy w niepoparte imponującym doświadczeniem umiejętności Belli. Jednak nie mogła powstrzymać tej propozycji. On opowiadał jej o magicznych stworzeniach i ona też chciała móc się podzielić z nim skrawkiem swojej wiedzy. Czy nie mieli istnieć odtąd jako zespół? Przez chwilę patrzyła na swoje palce skryte zasłoną jego dłoni. Obdarowywał ją ciepłem. Przekręciła lekko głowę w jego stronę. Chciałaby wiedzieć, co dokładnie kryło się za tym stwierdzeniem, tym tajemniczym rozumieniem. Jeśli Wyspiarka była ostatnia, to czy Mathieu też był ostatni? Taką właśnie drogą powinna podążać ze swoją refleksją? – To wspaniale, Mathieu. Wierzysz w nią, ona na pewno czuje twoją opiekę i to jej pomaga – stwierdziła śmiało, mimo iż nie miała zbyt wielkiego pojęcia o tym smoku. Odważyła się jednak głośno wyrazić swoje przypuszczenie. Jeśli była wyjątkowa i lord to okazywał, to na pewno gdzieś w smoczej duszy rejestrowała jego niezmienną troskę. – Czy ten Srebrnik Morski to pływający smok? Kiedy byłam w rezerwacie, Melisande opowiadała mi o takich osobnikach – wspomniała, nie mogąc mimo wszystko oderwać spojrzenia od zbliżającej się do szklanych bram Wyspiarki. Piękna. Chciałaby móc ją ujrzeć w większej przestrzeni. Wolną. Na wspomnienie o Albionie, obróciła się powoli tak, by stanąć naprzeciwko swojego narzeczonego. – Nie zionie ogniem? – dopytała, przez chwilę myśląc, że może się przesłyszała. – Gdy mówisz o smokach, czuję, jak ważny jest dla ciebie ten świat… – powiedziała, ściskając lekko jego dłoń. Powinni chyba pójść dalej. Wyspiarka już wiedziała o ich obecności lub tylko tak się Isabelli wydawało.
Przebywanie na terytorium Rezerwatu mógł uznać za ostoje bezpieczeństwa dla samego siebie, choć przecież było to miejsce zagrożenia. Smoków nie dało się osiodłać i złagodzić ich charakterów. To nie pies czy kot, którego można ułożyć zgodnie z własną wolą i wymagać od niego więcej. Każdy miał inny charakter, jedne były mniej uległe inne bardziej, z jednymi współpraca była lekką zabawą, z innymi trzeba było się namęczyć. Nieufność bywała problemem pierwszej kategorii. Jako Łowca nie mógł czuć strachu, choć nie mógł też postępować bezmyślnie. Zbytnia pewność siebie jeszcze nikomu nie wyszła na dobre w tej sytuacji.
- Złapanie smoka jest bardzo trudnym zadaniem. To potężne istoty przyzwyczajone do wolności, jak więc można próbować je złapać. Wysyła się grupy Łowców, w pojedynkę byłoby to zupełnie niemożliwe. – wyjaśnił jej, bardzo krótko, aby wszystko stało się jasne. Łowienie smoków to trudne zadanie, któremu nie podoła byle kto. Zdecydowana większość nie podjęłaby się, dlatego każdy w rezerwacie miał swoją posadę. Z drugiej strony, nie każdego dnia odławiało się smoki, to eskapady planowane z wyprzedzeniem, coś, do czego należało być odpowiednio przygotowanym.
- To mogłoby się okazać niezwykle przydatne, dziękuję. – odparł na jej propozycje. W zasadzie… Jeśli miał problem natury wymagającej magii leczniczej, zgłaszał się do Zacharego. On bez najmniejszych kłopotów leczył jego rany, doprowadzając do stanu używalności. Kwestia przyzwyczajenia, a tym bardziej, miał powodu, aby jemu ufać. Nie chciał jednak odmawiać Isabelli, choć nie miał pojęcia jakie mogą być jej zdolności w tych kwestiach.
- Tak, Srebrnik jest okazem pływającym. Dlatego zamieszkuje Srebrny Staw. – odpowiedział, z lekkim uśmiechem. Jej zainteresowanie bardzo mu schlebiało i przyjemnym było zauważyć, że smoki to interesujący temat dla Isabelli. Pominął oczywiście fakt, że Melisande jej cokolwiek opowiadało. To z całą pewnością był powód jej nadmiernego zainteresowania Rezerwatem w Kent.
- Ogień Lazarusa ma wyjątkowo wysoką temperaturę, która wyniszcza go od środka. – wyjaśnił jej, biorąc narzeczoną pod rękę i rzucając ostatnie spojrzenie w kierunku Wyspiarki. Uśmiechnął się lekko i przeprowadził Isabellę w stronę kolejnego terrarium. Nie tylko Edrea była skazana na życie w tym miejscu, były też inne smoki, które musiały się z tym zmagać.
- To Lharos. – mruknął, zatrzymując się. Albion podniósł powieki, pokazując Isabelli swoje czerwone tęczówki w pełnej okazałości. Był mały, wyglądał jak niedorosły smok lub smocze dziecko. – Wykluł się w 1839 roku, został porzucony i jest odizolowany dla jego bezpieczeństwa. Spójrz na jego lewe skrzydło…- wskazał jej, choć biel łusek przylegającego do ciała smoka skrzydła utrudniała widok. – Ma zerwaną błonę, walczył o dominację z Tanatosem. – wyjaśnił. Wychował się w tym rezerwacie i nie był już kilkuletnim dzieckiem, żeby fascynować się historią Ancalagona i posłuszeństwa krwi Rosierom. Znał wszystkie te smoki, było ich przecież szesnaście. Poznał ich imiona i historie, były jego fascynacją, a on każdego dnia uczył się o nich czegoś nowego.
- Złapanie smoka jest bardzo trudnym zadaniem. To potężne istoty przyzwyczajone do wolności, jak więc można próbować je złapać. Wysyła się grupy Łowców, w pojedynkę byłoby to zupełnie niemożliwe. – wyjaśnił jej, bardzo krótko, aby wszystko stało się jasne. Łowienie smoków to trudne zadanie, któremu nie podoła byle kto. Zdecydowana większość nie podjęłaby się, dlatego każdy w rezerwacie miał swoją posadę. Z drugiej strony, nie każdego dnia odławiało się smoki, to eskapady planowane z wyprzedzeniem, coś, do czego należało być odpowiednio przygotowanym.
- To mogłoby się okazać niezwykle przydatne, dziękuję. – odparł na jej propozycje. W zasadzie… Jeśli miał problem natury wymagającej magii leczniczej, zgłaszał się do Zacharego. On bez najmniejszych kłopotów leczył jego rany, doprowadzając do stanu używalności. Kwestia przyzwyczajenia, a tym bardziej, miał powodu, aby jemu ufać. Nie chciał jednak odmawiać Isabelli, choć nie miał pojęcia jakie mogą być jej zdolności w tych kwestiach.
- Tak, Srebrnik jest okazem pływającym. Dlatego zamieszkuje Srebrny Staw. – odpowiedział, z lekkim uśmiechem. Jej zainteresowanie bardzo mu schlebiało i przyjemnym było zauważyć, że smoki to interesujący temat dla Isabelli. Pominął oczywiście fakt, że Melisande jej cokolwiek opowiadało. To z całą pewnością był powód jej nadmiernego zainteresowania Rezerwatem w Kent.
- Ogień Lazarusa ma wyjątkowo wysoką temperaturę, która wyniszcza go od środka. – wyjaśnił jej, biorąc narzeczoną pod rękę i rzucając ostatnie spojrzenie w kierunku Wyspiarki. Uśmiechnął się lekko i przeprowadził Isabellę w stronę kolejnego terrarium. Nie tylko Edrea była skazana na życie w tym miejscu, były też inne smoki, które musiały się z tym zmagać.
- To Lharos. – mruknął, zatrzymując się. Albion podniósł powieki, pokazując Isabelli swoje czerwone tęczówki w pełnej okazałości. Był mały, wyglądał jak niedorosły smok lub smocze dziecko. – Wykluł się w 1839 roku, został porzucony i jest odizolowany dla jego bezpieczeństwa. Spójrz na jego lewe skrzydło…- wskazał jej, choć biel łusek przylegającego do ciała smoka skrzydła utrudniała widok. – Ma zerwaną błonę, walczył o dominację z Tanatosem. – wyjaśnił. Wychował się w tym rezerwacie i nie był już kilkuletnim dzieckiem, żeby fascynować się historią Ancalagona i posłuszeństwa krwi Rosierom. Znał wszystkie te smoki, było ich przecież szesnaście. Poznał ich imiona i historie, były jego fascynacją, a on każdego dnia uczył się o nich czegoś nowego.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Całe grupy, a pośród tych odważnych smokologów Mathieu Rosier. Jej dolna warga lekko drgnęła, kiedy pomyślała o wielkim ryzyku, jakie z pewnością podejmowali łowcy. Sprawność, wiedza, odpowiednie podejście i wyczucie smoczego towarzysza. Czy w takich wyprawach brali udział jedynie mężczyźni? Isabelli trudno było wyobrazić sobie kobietę w roli smokologa. Mogły być mądre, ale zawsze fizycznie okażą się słabsze. Tak przynajmniej jej się wydawało. Płeć piękna nie miała być siłą, ale inteligencją i niewidzialną potęgą, często tak niedocenianą przez mężczyzn. Tym również miała być Isabella jako żona. Zastanawiała się, czy o tym wiedział, czy potrafiłby ją docenić. Zaaferowany lord darzył swój rezerwat i żyjące w nim stworzenia wspaniałym, nieoczywistym uczuciem – tego była pewna. To miejsce rozplątywało tak ściśnięty podczas ich wcześniejszych spotkań język. Tu czuł wolność, ale jej obecność najwyraźniej nie miała z tym nic wspólnego. Obawiała się nawet, że blokowała jego słowa. Przystojny i pełen dobrych manier nie robił nic, co mogłoby obdarowywać ją jakimikolwiek wątpliwościami. Do narzeczeństwa podchodziła intuicyjnie, a jednak powstrzymanie wyobraźni było trudne. Chciała, by zbliżali się do siebie stopniowo, chciała z dnia na dzień odczuwać coraz więcej jego obecności wokół siebie, a jednocześnie wciąż wydawało jej się, że w sercu Mathieu dzieje się coś niedobrego. To być może głupie i naiwne stwierdzenie, pewnie wynikało z postrzegania świata Selwynowym okiem, z wyszukiwania przyjaznych iskier tam, gdzie ich nie było. Dużo myślała. O nim. Czy wiedział?
Słuchała, pozwalając, by widział, jak wielkie zainteresowanie w niej budzi i on i to, o czym mówił. Nie chciała wyjść na ignorantkę. Okazanie, że mimo wszystko więcej radości sprawia jej spędzanie z nim czasu niż same szczegółowe opowieści o smokach, byłoby bardzo niewłaściwie. Blask tych ciemnych oczu podpowiadał, że przyjmował z zadowoleniem zadawane przez nią pytania. Wciąż się uczyła i najwyraźniej, by zbliżyć się do Mathieu, musiała również odkryć skrawki świata tych skrzydlatych stworzeń. To z pewnością było o wiele przyjemniejsze od picia herbatki w saloniku i spacerów z podsłuchującą ich przyzwoitką. Spodobała jej się jego swoboda. Ze szczerym uśmiechem przyjęła jego odpowiedź na jej propozycję związaną z formułami leczniczymi. Chociaż podejrzewała, że pozostanie ona rozpuszczonym w powietrzu słowem, to jednak to było miłe. – Czy wiele macie Srebrników? Czy to tylko ten jeden? – zapytała wykazując wyraźne zainteresowanie akurat tym gatunkiem. Trudno jej był wyobrazić sobie ognistą bestię zanurzoną w wodzie. To intrygujące. Wyobrażała sobie już ten staw, o którym wspomniał. Poszukała spojrzenia jego oczu i mocniej ścisnęła jego dłoń, nie ukrywała swojego zadowolenia i nie czuła strachu na myśl o tym, że znajduje się tak blisko smoków.
– Gdyby zapłonął… – zaczęła nieco zaniepokojona. – Czy umarłby? Och, to takie okrutne. Jest synem płomienia i nie może wzniecić pożaru – powiedziała, nie kryjąc emocji. Ogień uwielbiała, płomienie tańczyły w jej sercu, chowały się w jej spojrzeniu. Może smocze istotny też stanowiły część jej przeznaczenia? Koiło ją ciepło czerwonych iskier.
Gdy przeszli dalej, uważnie przyjrzała się kolejnemu stworzeniu. Niewielki. Jego czerwone oczy skupiły na sobie spojrzenie Belli, zerkała jednak mniej pewnie. Widok poranionego skrzydła ponowie poruszył jej sercem. – Jaki więc będzie jego los? On nie może latać? – pytała znów, tym razem zerkając już na swojego lorda. Czuła jeszcze większy szacunek do jego pracy, jego krewnych i pozostałych zaangażowanych w życie rezerwatu osób. Robili coś dobrego. Chronili dziedzictwo wyjątkowych gatunków, pomagali im przetrać. Nie bardzo rozumiała walkę o dominację, jak to? Mathieu nie wdawał się w szczegóły, ale może to nawet lepiej. Fantazja Belli i tak była dość bujna. W terrarium jednak dowiedziała się więcej o smokach, oswajała się z tym miejscem, a przecież to dopiero początek zwiedzania. Trwała w gotowości na każde kolejne wyzwanie.
– Czy od zawsze wiedziałeś, że to twoje przeznaczenie? Nigdy… nie myślałeś o innym zawodzie? – spytała po chwili. Zapewne od dzieciństwa rozkwitała w nim miłość i ciekawość związana z tymi istotami, to przecież rodzinny rezerwat, ważne dla nich miejsce. Zastanawiała się jednak, kim byłby Mathieu, gdyby nie był właśnie smoczym ekspertem. Co robił poza rezerwatem?
Słuchała, pozwalając, by widział, jak wielkie zainteresowanie w niej budzi i on i to, o czym mówił. Nie chciała wyjść na ignorantkę. Okazanie, że mimo wszystko więcej radości sprawia jej spędzanie z nim czasu niż same szczegółowe opowieści o smokach, byłoby bardzo niewłaściwie. Blask tych ciemnych oczu podpowiadał, że przyjmował z zadowoleniem zadawane przez nią pytania. Wciąż się uczyła i najwyraźniej, by zbliżyć się do Mathieu, musiała również odkryć skrawki świata tych skrzydlatych stworzeń. To z pewnością było o wiele przyjemniejsze od picia herbatki w saloniku i spacerów z podsłuchującą ich przyzwoitką. Spodobała jej się jego swoboda. Ze szczerym uśmiechem przyjęła jego odpowiedź na jej propozycję związaną z formułami leczniczymi. Chociaż podejrzewała, że pozostanie ona rozpuszczonym w powietrzu słowem, to jednak to było miłe. – Czy wiele macie Srebrników? Czy to tylko ten jeden? – zapytała wykazując wyraźne zainteresowanie akurat tym gatunkiem. Trudno jej był wyobrazić sobie ognistą bestię zanurzoną w wodzie. To intrygujące. Wyobrażała sobie już ten staw, o którym wspomniał. Poszukała spojrzenia jego oczu i mocniej ścisnęła jego dłoń, nie ukrywała swojego zadowolenia i nie czuła strachu na myśl o tym, że znajduje się tak blisko smoków.
– Gdyby zapłonął… – zaczęła nieco zaniepokojona. – Czy umarłby? Och, to takie okrutne. Jest synem płomienia i nie może wzniecić pożaru – powiedziała, nie kryjąc emocji. Ogień uwielbiała, płomienie tańczyły w jej sercu, chowały się w jej spojrzeniu. Może smocze istotny też stanowiły część jej przeznaczenia? Koiło ją ciepło czerwonych iskier.
Gdy przeszli dalej, uważnie przyjrzała się kolejnemu stworzeniu. Niewielki. Jego czerwone oczy skupiły na sobie spojrzenie Belli, zerkała jednak mniej pewnie. Widok poranionego skrzydła ponowie poruszył jej sercem. – Jaki więc będzie jego los? On nie może latać? – pytała znów, tym razem zerkając już na swojego lorda. Czuła jeszcze większy szacunek do jego pracy, jego krewnych i pozostałych zaangażowanych w życie rezerwatu osób. Robili coś dobrego. Chronili dziedzictwo wyjątkowych gatunków, pomagali im przetrać. Nie bardzo rozumiała walkę o dominację, jak to? Mathieu nie wdawał się w szczegóły, ale może to nawet lepiej. Fantazja Belli i tak była dość bujna. W terrarium jednak dowiedziała się więcej o smokach, oswajała się z tym miejscem, a przecież to dopiero początek zwiedzania. Trwała w gotowości na każde kolejne wyzwanie.
– Czy od zawsze wiedziałeś, że to twoje przeznaczenie? Nigdy… nie myślałeś o innym zawodzie? – spytała po chwili. Zapewne od dzieciństwa rozkwitała w nim miłość i ciekawość związana z tymi istotami, to przecież rodzinny rezerwat, ważne dla nich miejsce. Zastanawiała się jednak, kim byłby Mathieu, gdyby nie był właśnie smoczym ekspertem. Co robił poza rezerwatem?
Zawód, który wykonywał był jednym z wielu powodów świadczących przeciwko zawieraniu małżeństwa. Podejmował ogromne ryzyko, które mogło skończyć się tragedią. Niemniej jednak, adrenalina, która towarzyszyła jego pracy i pasja do smoków były czymś najważniejszym w jego życiu. Gdyby ktokolwiek mu to odebrał… Straciłby sens własnego życia. To właśnie w Rezerwacie Albionów czuł się jak w domu, najlepiej i najbezpieczniej. Isabella mogła ujrzeć diametralną zmianę w jego zachowaniu, tutaj był zupełnie innym człowiekiem, pokazywał zupełnie inną twarz, tą prawdziwą. Nikogo nie powinno to zaskakiwać, a każdy, kto poznał Mathieu na tyle dobrze, wiedział, że to jest jego miejsce na Ziemi.
- Srebrnik jest u nas jeden… – odparł na jej słowa. Był w Rezerwacie dość krótko, wciąż przyzwyczajał się do tego miejsca, jednak Mathieu uważał, że było mu tu całkiem dobrze. On sam niezwykle interesował się nim, rozdzielając swój czas pomiędzy Wyspiarkę, Srebrnika i inne chore osobniki. To na nich skupiał swoją uwagę, bo to właśnie one zostały odcięte od pozostałych i musiały czuć ogromną samotność. Nie chciał, aby przez to cierpiały. Zaskakujące, do smoków miał serce, do ludzi – niekoniecznie.
- To sprawia mu ogromny ból, przez to cierpi… – mruknął. Natura bywała okrutna, a ten konkretny smok został potraktowany niesprawiedliwie przez siły niezależne od nikogo. Jego ogień miał ogromną temperaturę, na tyle wysoką, że doprowadzał do samo destrukcji. Rosier znał te wszystkie smoki, były dla niego najważniejsze i cierpienie każdego z nich, mogło być odbierane jako jego własne. Podzielał ich ból, współczuł i chciałby, aby były szczęśliwymi stworzeniami.
- Musi przebywać tutaj, to jego bezpieczne miejsce. Przywykł do zamknięcia, staramy się, aby to nie doskwierało mu nazbyt. – dodał jeszcze. Lharos nie miał szans na wolność. Wypuszczenie go byłoby ogromnym ryzykiem, głównie dla niego samego. Zapewne znów zacząłby walczyć, a to mogłoby skończyć się katastrofą. Tego właśnie chcieli uniknąć. Czerwone ślepia smoka nie były jednak zdenerwowane, zagubione czy nie wyrażały cierpienia. Zdecydowanie przywykł do takiego rozwoju sytuacji i być może w tej izolacji czuł się dobrze.
- Od zawsze. – odpowiedział, spoglądając na nią. – Rezerwat należy do naszego Rodu. Mój ojciec był Łowcą Smoków, zawsze opowiadał mi o nich z pasją i przejęciem, tak jak ja będę opowiadał swym dzieciom. Oby nie spotkał mnie jednak jego los… – dodał, odwracając lekko głowę w bok. – Zginął podczas polowania, miałem ledwie kilka lat. A jednak, wiedziałem, że to jest mi pisane. Nie chciałbym robić nic innego. – wyjaśnił jej. Isabella pierwszy raz mogła posłuchać czegoś więcej na temat historii samego Mathieu. Takie szczegóły nie były jej znane, a skoro mieli się poznawać, musiało to wyglądać inaczej. Niestety, Isabella musiała dostosować się do powolnego tempa nawiązywania relacji.
- Zmarzłaś, najdroższa. Może powinniśmy wrócić do Chateau Rose. – mruknął, czując chłód jej dłoni. To chyba był dobry pomysł.
- Srebrnik jest u nas jeden… – odparł na jej słowa. Był w Rezerwacie dość krótko, wciąż przyzwyczajał się do tego miejsca, jednak Mathieu uważał, że było mu tu całkiem dobrze. On sam niezwykle interesował się nim, rozdzielając swój czas pomiędzy Wyspiarkę, Srebrnika i inne chore osobniki. To na nich skupiał swoją uwagę, bo to właśnie one zostały odcięte od pozostałych i musiały czuć ogromną samotność. Nie chciał, aby przez to cierpiały. Zaskakujące, do smoków miał serce, do ludzi – niekoniecznie.
- To sprawia mu ogromny ból, przez to cierpi… – mruknął. Natura bywała okrutna, a ten konkretny smok został potraktowany niesprawiedliwie przez siły niezależne od nikogo. Jego ogień miał ogromną temperaturę, na tyle wysoką, że doprowadzał do samo destrukcji. Rosier znał te wszystkie smoki, były dla niego najważniejsze i cierpienie każdego z nich, mogło być odbierane jako jego własne. Podzielał ich ból, współczuł i chciałby, aby były szczęśliwymi stworzeniami.
- Musi przebywać tutaj, to jego bezpieczne miejsce. Przywykł do zamknięcia, staramy się, aby to nie doskwierało mu nazbyt. – dodał jeszcze. Lharos nie miał szans na wolność. Wypuszczenie go byłoby ogromnym ryzykiem, głównie dla niego samego. Zapewne znów zacząłby walczyć, a to mogłoby skończyć się katastrofą. Tego właśnie chcieli uniknąć. Czerwone ślepia smoka nie były jednak zdenerwowane, zagubione czy nie wyrażały cierpienia. Zdecydowanie przywykł do takiego rozwoju sytuacji i być może w tej izolacji czuł się dobrze.
- Od zawsze. – odpowiedział, spoglądając na nią. – Rezerwat należy do naszego Rodu. Mój ojciec był Łowcą Smoków, zawsze opowiadał mi o nich z pasją i przejęciem, tak jak ja będę opowiadał swym dzieciom. Oby nie spotkał mnie jednak jego los… – dodał, odwracając lekko głowę w bok. – Zginął podczas polowania, miałem ledwie kilka lat. A jednak, wiedziałem, że to jest mi pisane. Nie chciałbym robić nic innego. – wyjaśnił jej. Isabella pierwszy raz mogła posłuchać czegoś więcej na temat historii samego Mathieu. Takie szczegóły nie były jej znane, a skoro mieli się poznawać, musiało to wyglądać inaczej. Niestety, Isabella musiała dostosować się do powolnego tempa nawiązywania relacji.
- Zmarzłaś, najdroższa. Może powinniśmy wrócić do Chateau Rose. – mruknął, czując chłód jej dłoni. To chyba był dobry pomysł.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
– Nie chciałabym, aby cierpiał – powiedziała w nagłym, niepowstrzymanym uczuciu. Zacisnęła mocniej usta wygięte w dość smutnawym grymasie. Może to dziecinne i śmieszne, ale Bella, choć pełna sprzeczności i niekontrolowanego w sobie ognia, zawsze wierzyła w pokój, w możliwość ucieczki przed cierpieniem. Jednak rozumiała naturę smoka. Widziała jego sprawę odrobinę inaczej, choć obawiała się, ze narzeczony posądzi ją o zbyt niedojrzałe rozważania. – Zrodził się z ognia, to jego moc i musi cierpieć męki, by ją uwolnić? Naprawdę nie ma żadnego sposobu, aby mu pomóc? Czy prowadzicie badania nad smokami? – Znów pojawiło się milion pytań, dość niecierpliwych i trochę niespokojnych. Mat musiał sobie jednak z nimi poradzić, jeśli chciał uspokoić poruszoną Bellę. Nie czuła potrzeby krycia się z emocjami. Zresztą gdyby wiecznie byłaby twardą, suchą skałą, to patrzyłby na nią przez wzgląd na nudny obowiązek.
Mathieu wiedział jednak o poszczególnych osobnikach o wiele więcej, czuła, że mogliby stąd nie wychodzić przez długie tygodnie, a mimo to dalej nie zdołałaby zajrzeć do każdego zakątka rezerwatu. Rozumiał to, co działo się wokół tych stworzeń, nie reagował tak jak Bella i zapewne zdawał sobie sprawę ze zbędności tych wydobywających się z niej emocji. Czy właśnie tak było? Zastanawiała się, czy przywiązywał się do nich szczerze. Miesiące opieki, wiele wspólnych godzin – z pewnością wiedział już wszystko o tych smoczych istotach. Isabella jednak przeżywała dopiero swoje pierwsze doświadczenia, choć nie były one wcale takie łatwe. Widok bezbronnych, chorych i samotnych smoków może i roztapiał jej i tak już miękkie serce, ale przede wszystkim roztaczał wokół nich pachnącą smutkiem mgłę. To azyl, schronisko, to ostatni i piękny dom, w którym chroniono je i chroniono przed nimi innych. Wolała już nie zerkać między szklane szyby i nie poszukiwać tak tęsknie tych mrocznych oczu. Dlatego spoglądała na swojego lorda. Przejęła się nowinami, dzięki czemu zniknęły drobne niepewności i lęki związane z samą jego osobą. Odeszły na moment na nieco dalszy zakątek.
– Mathieu… – zaczęła czule, gdy odwrócił wzrok, wkraczając słowami na dość przygnębiający grunt. – Bardzo mi przykro z powodu twojej straty – kontynuowała, próbując uchwycić jego spojrzenie. Chciała… czuła, że powinna obdarzyć go choćby drobnym gestem, lecz jej dłoń, choć wyciągnięta przez chwilę z takowym zamiarem, opadła – zupełnie jak zapałka próbująca się rozpalić i zbyt szybko rozdmuchana na wietrze. Pamiętała. Pamiętała wszystko to, co jej przekazał. – Wierzę, że nic takiego się nie wydarzy. Jesteś dzielny i jesteś moją nadzieją – mówiła dalej. On się nią nie stawał, on nią był. Przecież właśnie to powiedziała mu tamtej grudniowej nocy. – Nie mógłbyś być nigdzie indziej, nie z dala od smoków i swojego rezerwatu. A ja jestem przy tobie – przyznała, widząc wielką rację w jego przeznaczeniu. Nie musiał jednak podzielić losu swego ojca. Przetrwa i swą wiedzę przekaże ich dzieciom. Zastanawiała się właśnie w tej tragedii, w tym dziecięcym jeszcze uczuciu opuszczenia dopatrywać się mogła źródła jego powagi i wijących się wysoko murów, przez które nie umiała się przedostać. Lord Rosier wciąż przecież mógł odczuwać głęboko w sercu ból, którego Bella nie potrafiła sobie wyobrazić.
Pogrążona w rozważaniach nie pomyślała o możliwym uczuciu chłodu. Natychmiast jednak pokręciła lekko głową, przecząc jego przypuszczeniom. – Dziękuję za twą troskę. Nie jest mi zimno – odpowiedziała, puszczając wciąż gdzieś tam nisko splecione palce. Odwróciła się na moment od niego i rzuciła ostatnie spojrzenie na terrarium. – Myślę, że możemy wracać, ale liczę na to, że następnym razem zechcesz pokazać mi kolejny kawałek tego miejsca, lordzie Rosier – dodała już wyraźnie rozpogodzona, nuta żartu błąkała się po jej ustach. Nie zniosłaby w tym względzie żadnej odmowy.
zt x2
Mathieu wiedział jednak o poszczególnych osobnikach o wiele więcej, czuła, że mogliby stąd nie wychodzić przez długie tygodnie, a mimo to dalej nie zdołałaby zajrzeć do każdego zakątka rezerwatu. Rozumiał to, co działo się wokół tych stworzeń, nie reagował tak jak Bella i zapewne zdawał sobie sprawę ze zbędności tych wydobywających się z niej emocji. Czy właśnie tak było? Zastanawiała się, czy przywiązywał się do nich szczerze. Miesiące opieki, wiele wspólnych godzin – z pewnością wiedział już wszystko o tych smoczych istotach. Isabella jednak przeżywała dopiero swoje pierwsze doświadczenia, choć nie były one wcale takie łatwe. Widok bezbronnych, chorych i samotnych smoków może i roztapiał jej i tak już miękkie serce, ale przede wszystkim roztaczał wokół nich pachnącą smutkiem mgłę. To azyl, schronisko, to ostatni i piękny dom, w którym chroniono je i chroniono przed nimi innych. Wolała już nie zerkać między szklane szyby i nie poszukiwać tak tęsknie tych mrocznych oczu. Dlatego spoglądała na swojego lorda. Przejęła się nowinami, dzięki czemu zniknęły drobne niepewności i lęki związane z samą jego osobą. Odeszły na moment na nieco dalszy zakątek.
– Mathieu… – zaczęła czule, gdy odwrócił wzrok, wkraczając słowami na dość przygnębiający grunt. – Bardzo mi przykro z powodu twojej straty – kontynuowała, próbując uchwycić jego spojrzenie. Chciała… czuła, że powinna obdarzyć go choćby drobnym gestem, lecz jej dłoń, choć wyciągnięta przez chwilę z takowym zamiarem, opadła – zupełnie jak zapałka próbująca się rozpalić i zbyt szybko rozdmuchana na wietrze. Pamiętała. Pamiętała wszystko to, co jej przekazał. – Wierzę, że nic takiego się nie wydarzy. Jesteś dzielny i jesteś moją nadzieją – mówiła dalej. On się nią nie stawał, on nią był. Przecież właśnie to powiedziała mu tamtej grudniowej nocy. – Nie mógłbyś być nigdzie indziej, nie z dala od smoków i swojego rezerwatu. A ja jestem przy tobie – przyznała, widząc wielką rację w jego przeznaczeniu. Nie musiał jednak podzielić losu swego ojca. Przetrwa i swą wiedzę przekaże ich dzieciom. Zastanawiała się właśnie w tej tragedii, w tym dziecięcym jeszcze uczuciu opuszczenia dopatrywać się mogła źródła jego powagi i wijących się wysoko murów, przez które nie umiała się przedostać. Lord Rosier wciąż przecież mógł odczuwać głęboko w sercu ból, którego Bella nie potrafiła sobie wyobrazić.
Pogrążona w rozważaniach nie pomyślała o możliwym uczuciu chłodu. Natychmiast jednak pokręciła lekko głową, przecząc jego przypuszczeniom. – Dziękuję za twą troskę. Nie jest mi zimno – odpowiedziała, puszczając wciąż gdzieś tam nisko splecione palce. Odwróciła się na moment od niego i rzuciła ostatnie spojrzenie na terrarium. – Myślę, że możemy wracać, ale liczę na to, że następnym razem zechcesz pokazać mi kolejny kawałek tego miejsca, lordzie Rosier – dodała już wyraźnie rozpogodzona, nuta żartu błąkała się po jej ustach. Nie zniosłaby w tym względzie żadnej odmowy.
zt x2
| 17 marca 1957
Ostatnie kilka tygodni pokazało jak ciężka może być praca w Rezerwacie Albionów. Dla Mathieu to miejsce było wyjątkowe, a jego życie ściśle związane z życiem smoków. To jego przeznaczenie, rodzinna tradycja, krew w jego żyłach wyznaczała jasną ścieżkę, z której nie chciał zboczyć. Dbanie o smoki, ratowanie ich, pilnowanie rozwoju młodych osobników, łagodzenie konfliktów… Będąc smokologiem można było spodziewać się dosłownie wszystkiego, a każdy dzień był kolejnym zaskoczeniem, przynosił nowe i nieznane „atrakcje”, mniej lub bardziej przyjemne. Od kilku tygodni głowę Mathieu zajmował mały, bardzo wyjątkowy smok, którego doglądał każdego dnia. Azael. Tak właśnie miał na imię młody smok, który nie dorównywał pozostałym ze swego rodzeństwa. Wiele cierpienie zesłał na niego los, ale Mathieu zamierzał stoczyć własną walkę o to, aby nie skazać go na śmierć. O każdego smoka warto było walczyć.
Nie działał sam, kilka osób sprzyjało mu w działaniach i pomagało znaleźć odpowiednie rozwiązanie. Każdy zachodził w głowę, jednak ostateczna decyzja należała do zarządzającego Rezerwatem. Młodszy Rosier liczył jednak na to, że nie będą musieli podjąć ostatecznych, nieprzyjemnych kroków, to byłoby jego osobistą porażką, a przecież jak wiadomo powszechnie Mathieu nie przepadał za przegrywaniem. Dlatego poprosił Evandrę, małżonkę drogiego kuzyna o pomoc, a ona poprosiła go, aby zabrał ją do Terrarium, gdzie odizolowany został smok. Tak było dla niego bezpieczniej, nie najlepiej, ale przynajmniej nic mu nie zagrażało. Podobnie jak u boku Mathieu nic nie groziło drogiej bratowej, nie dopuściłby do tego, aby choć jeden włos spadł z jej uroczej głowy. Zapewne Tristan podzieliłby jego zdanie w tej kwestii. Miała na niego oczekiwać w Gabinecie.
Roboczy strój nie przeszkadzał mu w odpowiedniej prezencji. Praca ze smokami niosła za sobą ryzyko, więc odzienie musiało być jak najlepiej wykonane. W terrarium teoretycznie nic im nie zagrażało, pod warunkiem, że stali w bezpiecznej odległości za magicznym przeszkleniem. Ruszył krętymi drogami w miejsce spotkania z młodą matką, a po kilku minutach był już na miejscu.
- Evandro. – zaczął z uśmiechem. – Wspaniale dziś wyglądasz. Jesteś gotowa? – spytał, zerkając w stronę drzwi. Zapewne widzieli się rankiem, przelotnie, Mathieu miał dość sporo na głowie, więc nie miał zbyt wiele czasu. Wziął Evandrę pod rękę i zaczął prowadzić w stronę Terrarium.
Ostatnie kilka tygodni pokazało jak ciężka może być praca w Rezerwacie Albionów. Dla Mathieu to miejsce było wyjątkowe, a jego życie ściśle związane z życiem smoków. To jego przeznaczenie, rodzinna tradycja, krew w jego żyłach wyznaczała jasną ścieżkę, z której nie chciał zboczyć. Dbanie o smoki, ratowanie ich, pilnowanie rozwoju młodych osobników, łagodzenie konfliktów… Będąc smokologiem można było spodziewać się dosłownie wszystkiego, a każdy dzień był kolejnym zaskoczeniem, przynosił nowe i nieznane „atrakcje”, mniej lub bardziej przyjemne. Od kilku tygodni głowę Mathieu zajmował mały, bardzo wyjątkowy smok, którego doglądał każdego dnia. Azael. Tak właśnie miał na imię młody smok, który nie dorównywał pozostałym ze swego rodzeństwa. Wiele cierpienie zesłał na niego los, ale Mathieu zamierzał stoczyć własną walkę o to, aby nie skazać go na śmierć. O każdego smoka warto było walczyć.
Nie działał sam, kilka osób sprzyjało mu w działaniach i pomagało znaleźć odpowiednie rozwiązanie. Każdy zachodził w głowę, jednak ostateczna decyzja należała do zarządzającego Rezerwatem. Młodszy Rosier liczył jednak na to, że nie będą musieli podjąć ostatecznych, nieprzyjemnych kroków, to byłoby jego osobistą porażką, a przecież jak wiadomo powszechnie Mathieu nie przepadał za przegrywaniem. Dlatego poprosił Evandrę, małżonkę drogiego kuzyna o pomoc, a ona poprosiła go, aby zabrał ją do Terrarium, gdzie odizolowany został smok. Tak było dla niego bezpieczniej, nie najlepiej, ale przynajmniej nic mu nie zagrażało. Podobnie jak u boku Mathieu nic nie groziło drogiej bratowej, nie dopuściłby do tego, aby choć jeden włos spadł z jej uroczej głowy. Zapewne Tristan podzieliłby jego zdanie w tej kwestii. Miała na niego oczekiwać w Gabinecie.
Roboczy strój nie przeszkadzał mu w odpowiedniej prezencji. Praca ze smokami niosła za sobą ryzyko, więc odzienie musiało być jak najlepiej wykonane. W terrarium teoretycznie nic im nie zagrażało, pod warunkiem, że stali w bezpiecznej odległości za magicznym przeszkleniem. Ruszył krętymi drogami w miejsce spotkania z młodą matką, a po kilku minutach był już na miejscu.
- Evandro. – zaczął z uśmiechem. – Wspaniale dziś wyglądasz. Jesteś gotowa? – spytał, zerkając w stronę drzwi. Zapewne widzieli się rankiem, przelotnie, Mathieu miał dość sporo na głowie, więc nie miał zbyt wiele czasu. Wziął Evandrę pod rękę i zaczął prowadzić w stronę Terrarium.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 14.02.20 21:58, w całości zmieniany 1 raz
Terrarium
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody