Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Drewniana kładka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Drewniana kładka
Gdzieś głęboko w dzielnicy portowej znajduje się jeden z wielu pomostków prowadzących do przycumowanych łódek. Pomost jest drewniany, ale drewno już niszczeje i trzeba uważać, żeby nie zapadł się pod stopami. Poza tym podczas deszczu deski stają się śliskie i nie sposób po nich chodzić. Niektóre łódki, które chyboczą na wodzie, wydają się być nieużywane od wielu lat, dlatego nie poleca się korzystanie z nich. Na samym końcu pomostu co wieczór zapalają się żółte światełka, które mają ostrzegać, albo informować marynarzy.
stąd
W sumie to po wyjściu Timothee postanowił poprowadzić ich małą wycieczkę… ku przygodzie. Tak naprawdę do chciał dostać się do jakiegoś innego lokalu, może nawet z ciekawszymi trunkami i zdecydowanie lepszą obsługą. Problem polegał na tym, że po tych kilku kielonkach wlanych w siebie… wszystkie ulice w porcie wydawały mu się identyczne. Ciekawe czy Ulek w ogóle się zorientował, że ze trzy razy wyszli na ten sam placyk. Timothee na pewno nie. Nawet zaczął się zastanawiać co te doki takie duże.
W końcu jednak Francuz skręcił w inną stronę niż wcześniej i wydostał się z labiryntu uliczek wprost na pomost z jakimiś łódkami. No nie był to jego pierwotny plan, ale też mogło być. Miejsce wydawało się być ciekawe. Zapomniał już całkiem, że celem ich wędrówki była kolejna knajpa A zresztą, czy była im potrzebna? W końcu flaszkę nadal mieli ze sobą i nie była jeszcze pusta. Swoją drogą, Lestrange zdołał już gdzieś zagubić zwinięte z Parszywego Pasażera kieliszki. Dobrze, że strata była niewielka.
-No dobra…- rozejrzał się po zacumowanych łajbach. -Patrz… tamta wygląda na nieużywaną. Chodź! – zakomenderował. Nie miał pojęcia po co mieliby leźć na cudzą łódkę, ale w tym momencie logika nie była jego najmocniejszą stroną. Wydawało mu się w każdym razie, że to będzie świetny pomysł.
-Ej, Ull. Umiesz żeglować?- zapytał no bo skoro był potomkiem wikingów to nie powinien mieć tego jakby w swojej krwi? W jego głowie zaś pojawiła się wizja jak razem wpływają do Kent na jachcie. W wizji tej jednak Timothee nie brał pod uwagę faktu, że tutejsze łajby były w stanie mizernym i trzymały się chyba tylko na… no właśnie, cholera wie na czym, bo cześć z nich dawno powinna trafić na dno i w żadnym wypadku nie wyglądały na piękne jachty. Siła wyobraźni, co nie?
-E, wygląda dobrze- chłopak potupał z zapałem na początku kładki. Powinna ich utrzymać, prawda? -Nawet nie trzęsie się za bardzo- stwierdził i ruszył ku wybranej wcześniej łódce.
Rzućmy sobie!
K3 na to co się wydarzy!
1. Oj, Ulek. Widać alkohol sprawił, że jesteś wyjątkowo niefrasobliwy. Nie uważasz, gdzie stawiasz nogę, deski się załamały i noga ugrzęzła Ci w pomoście.
2. Masz silne noszenia boczne i w końcu stawiasz stopę trochę zbyt blisko krawędzi pomostu. Przez moment desperacko próbujesz odzyskać równowagę, ale w końcu wpadasz do wody.
3. Nic się nie dzieje.
K10 na to kto bardziej jest nawalony!
W sumie to po wyjściu Timothee postanowił poprowadzić ich małą wycieczkę… ku przygodzie. Tak naprawdę do chciał dostać się do jakiegoś innego lokalu, może nawet z ciekawszymi trunkami i zdecydowanie lepszą obsługą. Problem polegał na tym, że po tych kilku kielonkach wlanych w siebie… wszystkie ulice w porcie wydawały mu się identyczne. Ciekawe czy Ulek w ogóle się zorientował, że ze trzy razy wyszli na ten sam placyk. Timothee na pewno nie. Nawet zaczął się zastanawiać co te doki takie duże.
W końcu jednak Francuz skręcił w inną stronę niż wcześniej i wydostał się z labiryntu uliczek wprost na pomost z jakimiś łódkami. No nie był to jego pierwotny plan, ale też mogło być. Miejsce wydawało się być ciekawe. Zapomniał już całkiem, że celem ich wędrówki była kolejna knajpa A zresztą, czy była im potrzebna? W końcu flaszkę nadal mieli ze sobą i nie była jeszcze pusta. Swoją drogą, Lestrange zdołał już gdzieś zagubić zwinięte z Parszywego Pasażera kieliszki. Dobrze, że strata była niewielka.
-No dobra…- rozejrzał się po zacumowanych łajbach. -Patrz… tamta wygląda na nieużywaną. Chodź! – zakomenderował. Nie miał pojęcia po co mieliby leźć na cudzą łódkę, ale w tym momencie logika nie była jego najmocniejszą stroną. Wydawało mu się w każdym razie, że to będzie świetny pomysł.
-Ej, Ull. Umiesz żeglować?- zapytał no bo skoro był potomkiem wikingów to nie powinien mieć tego jakby w swojej krwi? W jego głowie zaś pojawiła się wizja jak razem wpływają do Kent na jachcie. W wizji tej jednak Timothee nie brał pod uwagę faktu, że tutejsze łajby były w stanie mizernym i trzymały się chyba tylko na… no właśnie, cholera wie na czym, bo cześć z nich dawno powinna trafić na dno i w żadnym wypadku nie wyglądały na piękne jachty. Siła wyobraźni, co nie?
-E, wygląda dobrze- chłopak potupał z zapałem na początku kładki. Powinna ich utrzymać, prawda? -Nawet nie trzęsie się za bardzo- stwierdził i ruszył ku wybranej wcześniej łódce.
Rzućmy sobie!
K3 na to co się wydarzy!
1. Oj, Ulek. Widać alkohol sprawił, że jesteś wyjątkowo niefrasobliwy. Nie uważasz, gdzie stawiasz nogę, deski się załamały i noga ugrzęzła Ci w pomoście.
2. Masz silne noszenia boczne i w końcu stawiasz stopę trochę zbyt blisko krawędzi pomostu. Przez moment desperacko próbujesz odzyskać równowagę, ale w końcu wpadasz do wody.
3. Nic się nie dzieje.
K10 na to kto bardziej jest nawalony!
The member 'Timothee Lestrange' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 1
--------------------------------
#2 'k10' : 5
#1 'k3' : 1
--------------------------------
#2 'k10' : 5
Czy Ull tulił do siebie butelkę, którą Tymek wcześniej kupił w parszywym barze? Tak, jedną ręką przytulał ją do swojej chudej klatki, jakby to była najcenniejsza rzecz, którą przy sobie miał. Trochę tak było, z racji tego, że nie posiadał przy sobie zbyt wiele nigdy. Czy Borgin zauważył, że chodzili jak dwa zagubione kaczątka w kółko? Nie ma opcji. Tuptał pół kroku za swoim kompanem, skupiając się bardziej na tym, żeby nie pomylić sobie prawej z lewą nogą tak naprawdę. Nieregularne kamyki, którymi wybrukowany był port, wcale mu tego zadania nie ułatwiały. Dopiero, kiedy jego nowy przyjaciel się zatrzymał, poniósł spojrzenie i rozglądnął się po okolicy. No.. Port jak port. Widywał ładniejsze. Ale czy oni nie mieli szukać baru...?
- Chcesz nas utopić, rozumiem. Czekaj, może dam znać bratu gdzie szukać naszych zwłok najpierw? - za przeproszeniem, było ciemno jak w dupie i ani mu się widziało pływać w takich warunkach. Czy to wpław, czy to łódką; wyraźnie Ull pod wpływem mocnego alkoholu nabierał instynktu samozachowawczego, którego na co dzień w ogóle nie stwierdzał. Mimo to, wydawał się tym pomysłem naprawdę rozbawiony, zwłaszcza, kiedy ten zapytał, czy potrafi żeglować. Złapał go też za materiał z tyłu koszulki wolną ręką, żeby nie uciekł mu nigdzie daleko albo nie wpadł na genialny pomysł, żeby do którejś z tych łódek wskakiwać.
- Wiosłować, pewnie. A żagle.. Potrzebowalibyśmy wiatru. A jest duchota, nie ma wiatru. - stwierdził poważnie, rzeczowo, jakby się znał przynajmniej, marszcząc nawet lekko brwi, przez dobry moment zastanawiając się, czy powietrze rzeczywiście stoi. Tak. Duszno i parno i ani śladu wiatru.
Wszedł za nim na tą cholerną kładkę, z początku wydawało mu się, że całkiem ostrożnie.. A gdy Tim potupał i nic się nie stało, z jakiegoś powodu jego pijany mózg stwierdził, że dobrym pomysłem jest zrobienie tego samego. Trzasnęło, Ull zdążył puścić koszulę kumpla i przytulić sobie mocniej tą głupią butelkę, zanim gruchnął dupą na deski, kiedy jedna noga wpadła prosto przez nową dziurę, do wody, wytrącając go z równowagi.
- Faen i helvete! - zaklął, stawiając butelkę obok siebie, oczywiście upewniając się, że franca rzeczywiście ustoi, zanim wydał z siebie jeszcze kilka uroczych norweskich słówek, próbując tą nogę z tej cholernej dziury wyciągnąć. W swojej głowie był prawie pewny, że złamał kość ogonową, ale tak naprawdę tylko ją stłukł.. Przeżyje.
- Chcesz nas utopić, rozumiem. Czekaj, może dam znać bratu gdzie szukać naszych zwłok najpierw? - za przeproszeniem, było ciemno jak w dupie i ani mu się widziało pływać w takich warunkach. Czy to wpław, czy to łódką; wyraźnie Ull pod wpływem mocnego alkoholu nabierał instynktu samozachowawczego, którego na co dzień w ogóle nie stwierdzał. Mimo to, wydawał się tym pomysłem naprawdę rozbawiony, zwłaszcza, kiedy ten zapytał, czy potrafi żeglować. Złapał go też za materiał z tyłu koszulki wolną ręką, żeby nie uciekł mu nigdzie daleko albo nie wpadł na genialny pomysł, żeby do którejś z tych łódek wskakiwać.
- Wiosłować, pewnie. A żagle.. Potrzebowalibyśmy wiatru. A jest duchota, nie ma wiatru. - stwierdził poważnie, rzeczowo, jakby się znał przynajmniej, marszcząc nawet lekko brwi, przez dobry moment zastanawiając się, czy powietrze rzeczywiście stoi. Tak. Duszno i parno i ani śladu wiatru.
Wszedł za nim na tą cholerną kładkę, z początku wydawało mu się, że całkiem ostrożnie.. A gdy Tim potupał i nic się nie stało, z jakiegoś powodu jego pijany mózg stwierdził, że dobrym pomysłem jest zrobienie tego samego. Trzasnęło, Ull zdążył puścić koszulę kumpla i przytulić sobie mocniej tą głupią butelkę, zanim gruchnął dupą na deski, kiedy jedna noga wpadła prosto przez nową dziurę, do wody, wytrącając go z równowagi.
- Faen i helvete! - zaklął, stawiając butelkę obok siebie, oczywiście upewniając się, że franca rzeczywiście ustoi, zanim wydał z siebie jeszcze kilka uroczych norweskich słówek, próbując tą nogę z tej cholernej dziury wyciągnąć. W swojej głowie był prawie pewny, że złamał kość ogonową, ale tak naprawdę tylko ją stłukł.. Przeżyje.
The member 'Ull Borgin' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 3
'k10' : 3
| data?
Niektórzy uważali port i doki za miejsce wyjątkowo odrażające. I była to prawda. Śmierdziało tu Tamizą, rybami i piwem. Po ulicy spotkać można było ludzi często brudnych, niezbyt dobrze ubranych, nie raz pijanych. Ale było to też miejsce, które dzięki temu, że rządziło się swoimi prawami, było w pewnym sensie wyjątkowe. Miało swój klimat i jeśli spędziło się tu wystarczająco dużo czasu albo najlepiej się tu urodziło i wychowało, można było dostrzec to, czego na pierwszy rzut oka obcy nie był w stanie. Huxley, mimo że swoje trzydzieści lat już miała na karku, nadal uwielbiała spędzać w porcie czas tak, jak robiła to za dzieciaka. Kiedy było cicho, żywej duszy na horyzoncie. Większość ludzi jeszcze spała, a ci, którzy szli do pracy, przemykali szybkim krokiem, starając się nie zatrzymywać nigdzie na dłużej. Ona szła ulicą powoli, krokiem pewnym siebie wiedząc, że o tej godzinie prędzej szczur przebiegnie jej pod nogami, niż spotka kogoś, kto chciałby na nią spojrzeć, a co dopiero z nią porozmawiać. Nie było tu nikogo, miała cały swój port tylko i wyłącznie dla siebie.
Kierowała się w konkretne miejsce. Dzisiejszej nocy bardzo nie mogła zasnąć, przewalała się z boku na bok, nawet porcja mocnego alkoholu nie podziałała, ani wyciągnięcie wspomnień i przechowanie ich w myślodsiewni. Dlatego, gdy tylko nastawał świt, wyszła z domu i otulona płaszczem szła nad wodę. Miała takie swoje miejsce, na jednym z pomostów w porcie, który był najbardziej wysuniętym pomostem w głąb Tamizy w okolicy. Nie raz i nie dwa już na nim siedziała, jedno z lepszych miejsc do obserwowania wschodów słońca. Albo do obserwowania odpływających w dal statków. Jak znikają za horyzontem.
Gdy pojawiła się na miejscu, było jeszcze dosyć ciemno. Ale znała ten punkt na mapie portu jak własną kieszeń, więc na spokojnie, nawet po ciemku, była w stanie tu trafić. Bez większego problemu udało jej się usiąść na pomoście, tak, by nogi zwisały jej tuż nad wodą. Może i powoli poranki robiły się dosyć chłodne, ale nic nie powstrzyma jej przed zajęciem najlepszego i najwygodniejszego miejsca. Po co jej ławka, z ławki nie miałaby takiego widoku.
Wpatrywała się przed siebie. Usiadła tak, że ustawiona była idealnie w stronę wschodzącego słońca. Z minuty na minutę było widać coraz więcej. Cudowna gwiazda wychylała się zza horyzontu nieśmiało. Jakby nie koniecznie chciało wzejść i oświetlić swoim blaskiem pobliskie budynki. Siedząc tak i czekając na najpiękniejszy spektakl, przypominały jej się sceny sprzed kilkunastu lat, gdy potrafiła przesiedzieć tutaj całą noc, zmieniając tylko butelki alkoholu albo używki. Od papierosów, po diable ziele, czasami sięgając po coś mocniejszego. Dzisiaj też przy sobie coś miała. Chciała zaszaleć, oderwać się od życia codziennego. Gdy była młodsza, nie wahała się w ogóle. Teraz miała pewne wątpliwości. Ulice nie były takie bezpieczne jak je kilka czy kilkanaście lat temu. Zacisnęła usta.
Nie chciała teraz o tym myśleć. Chciała spędzić przyjemnie czas, odprężyć się w sposób, w który dawno już nie mogła. Nie miała bowiem z kim. Port, może z pozoru się nie zmienił, to dla niej był zupełnie inny. Należało żyć tym miejscem, przesiąknąć tym miejscem, czuć je i kochać, by móc zauważyć te niuanse. Te malutkie szczegóły, przez które Rain niby u siebie, nie czuła się jak u siebie. Dziwne uczucie, w końcu zdawało się, że wszystko było całkowicie normalnie.
Pokaz się rozpoczynał. Na jej twarz padły pierwsze delikatne promienie słoneczne. Niebo stało się delikatnie pomarańczowe, po chwili coraz mocniej i mocniej. Huxley wiedziała, że spędzi tu najbliższe kilkanaście minut, może więcej? Czuła ciepło, spokój, rozluźniła się.
Kiedy już odkręcała fiolkę ze Złotą Rybką, poczuła dziwne ukłucie w brzuchu i, kompletnie się nad tym nie zastanawiając, odwróciła się gwałtownie. Czyżby ktoś za nią stał?
Niektórzy uważali port i doki za miejsce wyjątkowo odrażające. I była to prawda. Śmierdziało tu Tamizą, rybami i piwem. Po ulicy spotkać można było ludzi często brudnych, niezbyt dobrze ubranych, nie raz pijanych. Ale było to też miejsce, które dzięki temu, że rządziło się swoimi prawami, było w pewnym sensie wyjątkowe. Miało swój klimat i jeśli spędziło się tu wystarczająco dużo czasu albo najlepiej się tu urodziło i wychowało, można było dostrzec to, czego na pierwszy rzut oka obcy nie był w stanie. Huxley, mimo że swoje trzydzieści lat już miała na karku, nadal uwielbiała spędzać w porcie czas tak, jak robiła to za dzieciaka. Kiedy było cicho, żywej duszy na horyzoncie. Większość ludzi jeszcze spała, a ci, którzy szli do pracy, przemykali szybkim krokiem, starając się nie zatrzymywać nigdzie na dłużej. Ona szła ulicą powoli, krokiem pewnym siebie wiedząc, że o tej godzinie prędzej szczur przebiegnie jej pod nogami, niż spotka kogoś, kto chciałby na nią spojrzeć, a co dopiero z nią porozmawiać. Nie było tu nikogo, miała cały swój port tylko i wyłącznie dla siebie.
Kierowała się w konkretne miejsce. Dzisiejszej nocy bardzo nie mogła zasnąć, przewalała się z boku na bok, nawet porcja mocnego alkoholu nie podziałała, ani wyciągnięcie wspomnień i przechowanie ich w myślodsiewni. Dlatego, gdy tylko nastawał świt, wyszła z domu i otulona płaszczem szła nad wodę. Miała takie swoje miejsce, na jednym z pomostów w porcie, który był najbardziej wysuniętym pomostem w głąb Tamizy w okolicy. Nie raz i nie dwa już na nim siedziała, jedno z lepszych miejsc do obserwowania wschodów słońca. Albo do obserwowania odpływających w dal statków. Jak znikają za horyzontem.
Gdy pojawiła się na miejscu, było jeszcze dosyć ciemno. Ale znała ten punkt na mapie portu jak własną kieszeń, więc na spokojnie, nawet po ciemku, była w stanie tu trafić. Bez większego problemu udało jej się usiąść na pomoście, tak, by nogi zwisały jej tuż nad wodą. Może i powoli poranki robiły się dosyć chłodne, ale nic nie powstrzyma jej przed zajęciem najlepszego i najwygodniejszego miejsca. Po co jej ławka, z ławki nie miałaby takiego widoku.
Wpatrywała się przed siebie. Usiadła tak, że ustawiona była idealnie w stronę wschodzącego słońca. Z minuty na minutę było widać coraz więcej. Cudowna gwiazda wychylała się zza horyzontu nieśmiało. Jakby nie koniecznie chciało wzejść i oświetlić swoim blaskiem pobliskie budynki. Siedząc tak i czekając na najpiękniejszy spektakl, przypominały jej się sceny sprzed kilkunastu lat, gdy potrafiła przesiedzieć tutaj całą noc, zmieniając tylko butelki alkoholu albo używki. Od papierosów, po diable ziele, czasami sięgając po coś mocniejszego. Dzisiaj też przy sobie coś miała. Chciała zaszaleć, oderwać się od życia codziennego. Gdy była młodsza, nie wahała się w ogóle. Teraz miała pewne wątpliwości. Ulice nie były takie bezpieczne jak je kilka czy kilkanaście lat temu. Zacisnęła usta.
Nie chciała teraz o tym myśleć. Chciała spędzić przyjemnie czas, odprężyć się w sposób, w który dawno już nie mogła. Nie miała bowiem z kim. Port, może z pozoru się nie zmienił, to dla niej był zupełnie inny. Należało żyć tym miejscem, przesiąknąć tym miejscem, czuć je i kochać, by móc zauważyć te niuanse. Te malutkie szczegóły, przez które Rain niby u siebie, nie czuła się jak u siebie. Dziwne uczucie, w końcu zdawało się, że wszystko było całkowicie normalnie.
Pokaz się rozpoczynał. Na jej twarz padły pierwsze delikatne promienie słoneczne. Niebo stało się delikatnie pomarańczowe, po chwili coraz mocniej i mocniej. Huxley wiedziała, że spędzi tu najbliższe kilkanaście minut, może więcej? Czuła ciepło, spokój, rozluźniła się.
Kiedy już odkręcała fiolkę ze Złotą Rybką, poczuła dziwne ukłucie w brzuchu i, kompletnie się nad tym nie zastanawiając, odwróciła się gwałtownie. Czyżby ktoś za nią stał?
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Drewniana kładka
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki