Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Drewniana kładka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Drewniana kładka
Gdzieś głęboko w dzielnicy portowej znajduje się jeden z wielu pomostków prowadzących do przycumowanych łódek. Pomost jest drewniany, ale drewno już niszczeje i trzeba uważać, żeby nie zapadł się pod stopami. Poza tym podczas deszczu deski stają się śliskie i nie sposób po nich chodzić. Niektóre łódki, które chyboczą na wodzie, wydają się być nieużywane od wielu lat, dlatego nie poleca się korzystanie z nich. Na samym końcu pomostu co wieczór zapalają się żółte światełka, które mają ostrzegać, albo informować marynarzy.
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
Był doskonale świadom okazanej mu niechęci, ale naiwnie zakładał, że to skutek goryczy po przegranym pojedynku - a nic nie osładza takiej goryczy lepiej niż gorycz piwa! Był również świadom, że jest dla Caelana intruzem kręcącym się wokół jego statku i załogi, ale liczył na to, że szybko złapie jego nielojalnego podwładnego (to chyba przysługa, biorąc pod uwagę intelekt i zdradliwość tego szczura?) i oboje wrócą do swojej pracy. W przeciwieństwie do czarodziejów czystej krwi, którzy najwyraźniej zawracali sobie głowę nazwiskiem każdego mugolaka w tym mieście, Tonks nie miał w głowie rejestru rodzin uprzedzonych wobec szlam - do myślenia dawały mu tylko spotkania ze szlachtą albo z tą suką Rookwood.
-Piwo albo inny napój wysokoprocentowy. - wzruszył ramionami Tonks. Dopiero co dostał wypłatę, można poszaleć. I podziałać na wyobraźnię kukowi, którego nagle spoufalenie aurora i kapitana zupełnie zbiło z tropu. Michael go rozumiał, gnojek miał za uszami całkiem sporo. O niektórych jego przewinach mógłby nawet opowiedzieć Calenowi na piwie!
Jak złapią tego zwinnego szczura portowego, oczywiście.
Z satysfakcją widział, jak trafiony magią od tyłu kuk upuszcza różdżkę, ale natychmiast pożałował zbyt szybkiego rzucenia kolejnego zaklęcia. Nie bez powodu należało dać sobie sekundę oddechu. Magia okazała się nieposłuszna, przebiegając tylko po końcówce różdżki i wracając do ramienia Tonksa z nieprzyjemnymi łaskotkami. Zaniepokojony, miał nadzieję, że to tylko dziwne uczucie. Nie mieli czasu do stracenia, więc spróbował się skupić i powtórzył inkantancję, mającą schwytać spowolnionego czarodzieja. Skoro zaklęcia Caelana, prostsze a mniej skuteczne, nie zadziałało, to pozostawało trzymać się sprawdzonej metody.
-Esposas! - zakrzyknął, a "s" w zaklęciu zabrzmiało lekko sepleniąco.
Co do...?
Spojrzenie i przekleństwo Caelana dały mu do myślenia. Choć nie miał lustra, łaskotki na twarzy i dziwny ból w dwóch miejscach na potylicy uświadomiły go, że magia zwróciła się przeciw niemu. Nie miał czasu myśleć o konsekwencjach i był wdzięczny za brak komentarza ze strony kapitana - honorowy z niego facet i zapewne świetny kompan do piwa.
-Fuszajmy! - ruszajmy! Chwila, co jest z jego zębami?
-Piwo albo inny napój wysokoprocentowy. - wzruszył ramionami Tonks. Dopiero co dostał wypłatę, można poszaleć. I podziałać na wyobraźnię kukowi, którego nagle spoufalenie aurora i kapitana zupełnie zbiło z tropu. Michael go rozumiał, gnojek miał za uszami całkiem sporo. O niektórych jego przewinach mógłby nawet opowiedzieć Calenowi na piwie!
Jak złapią tego zwinnego szczura portowego, oczywiście.
Z satysfakcją widział, jak trafiony magią od tyłu kuk upuszcza różdżkę, ale natychmiast pożałował zbyt szybkiego rzucenia kolejnego zaklęcia. Nie bez powodu należało dać sobie sekundę oddechu. Magia okazała się nieposłuszna, przebiegając tylko po końcówce różdżki i wracając do ramienia Tonksa z nieprzyjemnymi łaskotkami. Zaniepokojony, miał nadzieję, że to tylko dziwne uczucie. Nie mieli czasu do stracenia, więc spróbował się skupić i powtórzył inkantancję, mającą schwytać spowolnionego czarodzieja. Skoro zaklęcia Caelana, prostsze a mniej skuteczne, nie zadziałało, to pozostawało trzymać się sprawdzonej metody.
-Esposas! - zakrzyknął, a "s" w zaklęciu zabrzmiało lekko sepleniąco.
Co do...?
Spojrzenie i przekleństwo Caelana dały mu do myślenia. Choć nie miał lustra, łaskotki na twarzy i dziwny ból w dwóch miejscach na potylicy uświadomiły go, że magia zwróciła się przeciw niemu. Nie miał czasu myśleć o konsekwencjach i był wdzięczny za brak komentarza ze strony kapitana - honorowy z niego facet i zapewne świetny kompan do piwa.
-Fuszajmy! - ruszajmy! Chwila, co jest z jego zębami?
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Nie był zainteresowany ani piciem z nim piwa, ani też niczego innego - co prawda mógłby mu wtedy dolać do alkoholu jakiejś paskudnej trucizny, lecz była to broń kobiet, płci pięknej lecz słabej. Nie miał powodów, by obawiać się bezpośredniej konfrontacji z węszącym w dokach aurorem, do tego akurat tym aurorem. Domyślał się jednak, że Tonks nie przyszedł tutaj sam. Że gdzieś niedaleko - za zakrętem, za kolejnym magazynem czy Merlin jeden raczy wiedzieć gdzie dokładnie - znajduje się jego kolega. Dlatego też Goyle poprzestał na etapie okazywania intruzowi dość jawnej niechęci, a także przypominania, że ani nie jest u siebie, ani nie rozmawia z naiwniakiem, który uwierzy w każdą wymyśloną na poczekaniu bzdurę. Chciał rozmówić się z wyraźnie poddenerwowanym, zdradliwym Jonesem na osobności - plany te pokrzyżowała jednak rozpaczliwa ucieczka kuka.
Zaklęcie Caelana nie powiodło się, na co zareagował paskudnym grymasem niezadowolenia; z różdżki nie wydobył się żaden, choćby najlichszy promień. No cóż, przynajmniej on nie zamienił się przy tym w królika... Nie chciał dłużej patrzyć na Tonksa, na jego zwierzęce uszy i pokrytą futerkiem twarz. Uparcie próbował ignorować zmianę, która zaszła w jego wyglądzie, lecz wtedy auror odezwał się po raz kolejny, wyraźnie sepleniąc i w ten sposób przypominając o swej niecodziennej przypadłości. Żeglarz mimo to nie skomentował tego nawet słowem, wszelkie niepochlebne myśli zachowując dla siebie; mieli ważniejsze sprawy na głowie, a mianowicie wciąż uciekającego przed nimi młodzieńca. Nim jednak zdołał spróbować z kolejną inkantacją, Esposas spętało rozbrojonego chwilę temu Jonesa.
Nie liczył, by auror zechciał oddać kuka w jego ręce. Mógł mieć nadzieję, że ten przestanie próbować go oczerniać - czy ze względu na resztki zdrowego rozsądku, czy zasugerowaną przez Tonksa relację, która rzekomo ich łączyła. To jednak było za mało. Potrzebował pewności, że nikt, a już zwłaszcza taka płotka, nie zagrozi jego pozycji. - Miłej pogawędki - rzucił z lekceważeniem, przelotnie spoglądając ku przemienionemu czarodziejowi; byle tylko przesłuchiwany nie umarł ze śmiechu, kiedy zobaczy, w co zamienił się jakże poważny stróż prawa. Następnie bez zbędnych ceregieli obrócił się na pięcie i ruszył w swoją stronę, ku kładce, gdzie chłopcy dalej uwijali się z towarem, a gdzie przebywał przed tym niemiłym incydentem; nie obchodziło go, co zrobi Tonks i jak obcesowo zakończył ich rozmowę. Wszak nie miał czasu do stracenia - musiał nie tylko dopilnować załadunku, ale i odnaleźć bliskich Jonesa. Skoro nie był lojalny sam z siebie, może odrobina strachu miała mu z tym pomóc?
Zaklęcie Caelana nie powiodło się, na co zareagował paskudnym grymasem niezadowolenia; z różdżki nie wydobył się żaden, choćby najlichszy promień. No cóż, przynajmniej on nie zamienił się przy tym w królika... Nie chciał dłużej patrzyć na Tonksa, na jego zwierzęce uszy i pokrytą futerkiem twarz. Uparcie próbował ignorować zmianę, która zaszła w jego wyglądzie, lecz wtedy auror odezwał się po raz kolejny, wyraźnie sepleniąc i w ten sposób przypominając o swej niecodziennej przypadłości. Żeglarz mimo to nie skomentował tego nawet słowem, wszelkie niepochlebne myśli zachowując dla siebie; mieli ważniejsze sprawy na głowie, a mianowicie wciąż uciekającego przed nimi młodzieńca. Nim jednak zdołał spróbować z kolejną inkantacją, Esposas spętało rozbrojonego chwilę temu Jonesa.
Nie liczył, by auror zechciał oddać kuka w jego ręce. Mógł mieć nadzieję, że ten przestanie próbować go oczerniać - czy ze względu na resztki zdrowego rozsądku, czy zasugerowaną przez Tonksa relację, która rzekomo ich łączyła. To jednak było za mało. Potrzebował pewności, że nikt, a już zwłaszcza taka płotka, nie zagrozi jego pozycji. - Miłej pogawędki - rzucił z lekceważeniem, przelotnie spoglądając ku przemienionemu czarodziejowi; byle tylko przesłuchiwany nie umarł ze śmiechu, kiedy zobaczy, w co zamienił się jakże poważny stróż prawa. Następnie bez zbędnych ceregieli obrócił się na pięcie i ruszył w swoją stronę, ku kładce, gdzie chłopcy dalej uwijali się z towarem, a gdzie przebywał przed tym niemiłym incydentem; nie obchodziło go, co zrobi Tonks i jak obcesowo zakończył ich rozmowę. Wszak nie miał czasu do stracenia - musiał nie tylko dopilnować załadunku, ale i odnaleźć bliskich Jonesa. Skoro nie był lojalny sam z siebie, może odrobina strachu miała mu z tym pomóc?
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z ulgą zobaczył, że jego zaklęcie powiodło się. Jones zdecydował się uciekać dalej, bez własnej różdżki (idiota, czyż nie wiedział, że historia zaklęć zostanie przebadana i użyta jako dowód w sprawie przeciw niemu?!), ale potknął się o wyczarowane przez Tonksa kajdany, które zwinnie zacisnęły się wokół jego kolan i rąk. Marynarz upadł, przeklinając, a Michael i Caelan ruszyli w jego stronę.
Auror czuł się nieco nieswojo, widząc nieco szyderczy wzrok Goyle'a. Był mu wdzięczny za pozostawienie komentarzy dla siebie - ale czy kapitan pozostawi go samego z kukiem? Chciał dostarczyć go do Tower jak najszybciej, zwłaszcza w tym futerkowym stanie, a towarzystwo narobi mu tylko opóźnień. Z drugiej strony rozumiał, że Goyle właśnie został obrażony na swoim terenie i niesprawiedliwie (?) posądzony o nielegalne machlojki. Może mieć ochotę rozmówić się z nielojalny podwładnym, choćby po to aby zademonstrować swój autorytet reszcie załogi.
Na szczęście i nieco niespodziewanie, Caelan postanowił jednak zostawić ich samych.
-Dzięki, Goyle. Za... wszystko. - Tonks przyznał to sepleniąc i z lekkim ociąganiem, ale podziękowania zdecydowanie mu się należały. Świadomie bądź nie, Goyle pomógł mu zastraszyć i pojmać podejrzanego, przełamując (?) przy tym własną niechęć, bądź urazę za przegraną w pojedynku. Tonks skinął mu lekko króliczymi uszami i ruszył dalej w swoją stronę - stając w końcu nad spętanym Jonesem. Ten, widząc komiczną aparycję aurora, wybuchnął złośliwym śmiechem, ale Mike szybko wyjął różdżkę w ostrzegawczym geście.
Nie zamierzał jednak krzywdzić ani dalej zastraszać podejrzanego, nie było potrzeby. Zamiast tego, wycelował w niebo i wyczarował kilka czerwonych iskier, aby dać swojemu koledze znać, że misja wykonana. Młody Skeeter szybko przybiegł na miejsce, posłał Tonksowi zdumione i rozbawione spojrzenie, a potem ugryzł się szybko w język.
Aurorzy pochwycili Jonesa za ramiona i odeskortowali go do Tower, gdzie miał oczekiwać na przesłuchanie - Goyle musiał do tego czasu zdążyć z zastraszaniem rodziny kuka i przekazaniem mu ultimatum. Sprawa opuściła zaś ręce Michaela, który wykonał swój obowiązek i doprowadził do końca własną część śledztwa. Teraz pozostawało mu udać się do łamaczy klątw, którzy zdejmą z niego króliczy urok.
/zt x 2
Auror czuł się nieco nieswojo, widząc nieco szyderczy wzrok Goyle'a. Był mu wdzięczny za pozostawienie komentarzy dla siebie - ale czy kapitan pozostawi go samego z kukiem? Chciał dostarczyć go do Tower jak najszybciej, zwłaszcza w tym futerkowym stanie, a towarzystwo narobi mu tylko opóźnień. Z drugiej strony rozumiał, że Goyle właśnie został obrażony na swoim terenie i niesprawiedliwie (?) posądzony o nielegalne machlojki. Może mieć ochotę rozmówić się z nielojalny podwładnym, choćby po to aby zademonstrować swój autorytet reszcie załogi.
Na szczęście i nieco niespodziewanie, Caelan postanowił jednak zostawić ich samych.
-Dzięki, Goyle. Za... wszystko. - Tonks przyznał to sepleniąc i z lekkim ociąganiem, ale podziękowania zdecydowanie mu się należały. Świadomie bądź nie, Goyle pomógł mu zastraszyć i pojmać podejrzanego, przełamując (?) przy tym własną niechęć, bądź urazę za przegraną w pojedynku. Tonks skinął mu lekko króliczymi uszami i ruszył dalej w swoją stronę - stając w końcu nad spętanym Jonesem. Ten, widząc komiczną aparycję aurora, wybuchnął złośliwym śmiechem, ale Mike szybko wyjął różdżkę w ostrzegawczym geście.
Nie zamierzał jednak krzywdzić ani dalej zastraszać podejrzanego, nie było potrzeby. Zamiast tego, wycelował w niebo i wyczarował kilka czerwonych iskier, aby dać swojemu koledze znać, że misja wykonana. Młody Skeeter szybko przybiegł na miejsce, posłał Tonksowi zdumione i rozbawione spojrzenie, a potem ugryzł się szybko w język.
Aurorzy pochwycili Jonesa za ramiona i odeskortowali go do Tower, gdzie miał oczekiwać na przesłuchanie - Goyle musiał do tego czasu zdążyć z zastraszaniem rodziny kuka i przekazaniem mu ultimatum. Sprawa opuściła zaś ręce Michaela, który wykonał swój obowiązek i doprowadził do końca własną część śledztwa. Teraz pozostawało mu udać się do łamaczy klątw, którzy zdejmą z niego króliczy urok.
/zt x 2
Can I not save one
from the pitiless wave?
- To na pewno tutaj? - Spytała. Miarowy szum wody otaczał trójkę policjantów, jakby próbował kołysać ich do snu. Uśpić czujność. Jej szeroko otwarte oczy były jednak czujne jak nigdy. Choć delikatne cienie rysowały się zaraz pod niebieskim, burzliwym spojrzeniem, wydawała się być bardzo skupiona. Ciemność i chłód dzisiejszego wieczora nie przywoływały już dreszczy. Pojawiali się wszędzie tam, gdzie byli przywoływani, mając roznosić światło w ciemności, w tych dziwnych czasach dawać ludziom choć namiastkę normalności, której pragnęli właśnie ci zwykli ludzie, od których otrzymywali sowy. Listy zawsze przybywały, nieważne w jakichś czasach się znajdowali, czasami były bardzo spokojne, czasami wręcz przeciwnie. I w każdym z nich doszukiwała się treści, których nigdy nie chciałaby usłyszeć. Paradoks radzenia sobie w trudnej sytuacji, gdy należy jak najszybciej rozpocząć działania. Kolejny list o zaginionym ojcu rodziny, kolejne poszukiwania trwające całe noce. Przecierane ze zmęczenia oczy, tylko po to, by każda chwila poza pracą spędzona była w ciepłym łóżku. Sen nie był kojący, głowa podsuwała jej koszmarne obrazy. Każdego dnia budziła się z przekonaniem, że to wszystko nie minęło, że gdy dobędzie różdżki, każde zaklęcie będzie niosło za sobą ryzyko. Usiadła przy siostrze, przy Arabelli, zapytać ją, jak sobie radzić, gdy tej magii nie ma. Ale w oczach kobiety widziała złość, niezadowolenie, wyparcie. To ona mniej akceptowała taki los, niż sama Marcella. I policjantka znajdowała w jej spojrzeniu siłę, której potrzebowała. Nie mogła się bać.
Światła różdżek rozświetlały drewnianą kładkę. List z zawiadomieniem zawierał informację, jakoby ktoś nałożył na okolicę zaklęcie-psikus, które trzeba było zdjąć i znaleźć sprawcę. Zastała ich cisza, dłoń utknęła w kieszeni, gdy druga próbowała znaleźć jakiekolwiek oznaki ów wydarzenia, rozświetlając mroki nocy. - Fałszywy alarm? - Spytała dla pewności, trochę już poirytowana szukaniem na oślep. Kilka minut, które mogliby poświęcić na coś znacznie ciekawszego i produktywnego. Usłyszała za sobą, że powinni się zwijać. I była to pełna racja. Zupełnie niepotrzebnie zabierali ze sobą łamacza zaklęć. Komentarzem było tylko łagodne westchnięcie... Przynajmniej na tę chwilę. Wykonała ledwie krok po drewnianej kładce i usłyszała trzask. Pierwsza myśl brzmiała...
Szkło.
A zaraz po niej głośna bomba bluzgów. Marcella nie ruszyła się nawet o centymetr, jednak dwóch policjantów od razu ruszyło w stronę, z której dobiegały niepokojące odgłosy.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Albowiem powiadam Wam, wieczór ów był przepełniony wrażeniami, ani przez chwilę nie mógł się nudzić. Najpierw trzeba było takiemu jednemu wytłumaczyć, że zakaz wstępu do Pasażera w jego szczególnym przypadku jest dożywotni, a jakby mu się jako duch widziało powrócić, to nadal mile widziany nie będzie, choć z duchem to już nieco trudniej pertraktować, to też wiedział z doświadczenia, bo kiedyś ich nawiedzał przez pół roku jakiś stary marynarz, który zasnął sobie w kącie Parszywego i już się nie obudził - przesiedział kilka godzin nad kuflem, rano się okazało, że ten kamienny sen to sen wieczny. No, i z tego to się dopiero zrobił kłopot spory, bo co tu z takim anonimem zrobić? Komu go odesłać?
Natomiast, wracając do uciech dzisiejszych, ten zakapior z obitą mordą uznał, że on to płacić nie musi. Wstał więc, kulturalnie dziurawy płaszcz założył, i wyszedł bez słowa, nawet się nie pożegnał lakonicznym skinieniem głowy. W Keacie aż krew zawrzała, bo co ta chamstwo w ich dokowym państwie, szczyt szczytów; potem jakiś drugi uzna, że tak można, fama się rozniesie... Wiadomo było od razu, że coś z tym zrobić trzeba i że nie można tak tego po prostu zostawić.
Rękawy skórzanej kurtki nieco podwinął, przewidując zawczasu, jak się to wszystko pewnie skończy, nie minęło pięć minut, a scenariusz ten zaczął się spełniać. W ruch poszły słowa, potem pięści, ostatecznie, jak się pijaczyna zatoczyła i na oblodzonym fragmencie podłoża przewróciła, w jego ręce dosłownie znikąd pojawiła się szklana butelka po jakimś alkoholu niskich lotów, że tak to określę.
Nawet kurwa nie zdążył wykrzyknąć, a ona już w jego stronę z zaskakującym impetem leciała, odskoczył w ostatniej chwili, do teraz nie wie, skąd ten refleks. Aż mu ciśnienie skoczyło, gdy sobie pomyślał, co by się stało, gdyby ten pokruszony na ziemi tulipan ukwiecił jego głowę...
- Łachudro ty, ty, ty żłobie, ty - już powietrza nabierał, żeby w kwiecistych klimatach pozostać, kiedy nagle w ich dokowej przestrzeni pojawiły się sylwetki dwóch policjantów, zaaferowanych jego wdzięcznymi trelami najpewniej. Trochę tłoczno się zrobiło, jak na niego, on to jednak kameralny chłopak jest, co się będzie towarzystwu narzucał. Dał w długą, zostawiając przygniecionego do ziemi ciężarem grawitacji i alkoholowych ekscesów mężczyznę na pastwę funkcjonariuszy. Tyle go widzieli. Gdzieś w sobie tylko znany skrót umknął, ledwie powietrza mu w płucach starczyło, takie sobie tempo nadał. Minę miał przednią, kiedy zupełnie przypadkiem na jego drodze ewakuacji, na kładce drewnianej, zobaczył brakujący element policyjnego trio. Chyba było już za późno, żeby subtelnie przejść do marszu i udać, że o zamieszaniu zostawionym za swoimi plecami nie ma żadnego pojęcia.
Natomiast, wracając do uciech dzisiejszych, ten zakapior z obitą mordą uznał, że on to płacić nie musi. Wstał więc, kulturalnie dziurawy płaszcz założył, i wyszedł bez słowa, nawet się nie pożegnał lakonicznym skinieniem głowy. W Keacie aż krew zawrzała, bo co ta chamstwo w ich dokowym państwie, szczyt szczytów; potem jakiś drugi uzna, że tak można, fama się rozniesie... Wiadomo było od razu, że coś z tym zrobić trzeba i że nie można tak tego po prostu zostawić.
Rękawy skórzanej kurtki nieco podwinął, przewidując zawczasu, jak się to wszystko pewnie skończy, nie minęło pięć minut, a scenariusz ten zaczął się spełniać. W ruch poszły słowa, potem pięści, ostatecznie, jak się pijaczyna zatoczyła i na oblodzonym fragmencie podłoża przewróciła, w jego ręce dosłownie znikąd pojawiła się szklana butelka po jakimś alkoholu niskich lotów, że tak to określę.
Nawet kurwa nie zdążył wykrzyknąć, a ona już w jego stronę z zaskakującym impetem leciała, odskoczył w ostatniej chwili, do teraz nie wie, skąd ten refleks. Aż mu ciśnienie skoczyło, gdy sobie pomyślał, co by się stało, gdyby ten pokruszony na ziemi tulipan ukwiecił jego głowę...
- Łachudro ty, ty, ty żłobie, ty - już powietrza nabierał, żeby w kwiecistych klimatach pozostać, kiedy nagle w ich dokowej przestrzeni pojawiły się sylwetki dwóch policjantów, zaaferowanych jego wdzięcznymi trelami najpewniej. Trochę tłoczno się zrobiło, jak na niego, on to jednak kameralny chłopak jest, co się będzie towarzystwu narzucał. Dał w długą, zostawiając przygniecionego do ziemi ciężarem grawitacji i alkoholowych ekscesów mężczyznę na pastwę funkcjonariuszy. Tyle go widzieli. Gdzieś w sobie tylko znany skrót umknął, ledwie powietrza mu w płucach starczyło, takie sobie tempo nadał. Minę miał przednią, kiedy zupełnie przypadkiem na jego drodze ewakuacji, na kładce drewnianej, zobaczył brakujący element policyjnego trio. Chyba było już za późno, żeby subtelnie przejść do marszu i udać, że o zamieszaniu zostawionym za swoimi plecami nie ma żadnego pojęcia.
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miała do tego swoich ludzi. Sama niezbyt garnęła się do bijatyki. Jeśli słowa nie mogły przemówić delikwentowi do rozumu, raczej używała różdżki. Kontaktowa walka była wyjściem ostatecznym, na szarym końcu wszystkich możliwych rozwiązań, dlatego gdy czarodzieje przystąpili do powstrzymania tego niespodziewanego zdarzenia, sama nie przystąpiła do akcji. Należy też zaznaczyć, że przecież kobiecie nie wypadało. Skupiła się, by móc jak najlepiej opowiedzieć sytuację już na komendzie, bo w końcu będą musieli coś zrobić z tą farsą. Na wszelki wypadek zgasiła światło swojej różdżki i chowała ją w rękaw.
Hałas nie ustępował, a w ciemności zdawała się bardzo szybko zbliżać jakaś postać. Na pewno nie był to jeden z policjantów, oni wyraźnie zostali zatrzymani przez mężczyznę, który się wyrywał. Różnica w krzepie jej dwójki towarzyszy była znaczna, jeśli naprawdę trafili na silnego przeciwnika, mogli mieć problem z jego unieszkodliwieniem. Mężczyzna, który się tutaj pojawił wzrostem nie przypominał żadnego z nich. W swojej pełnej nieświadomości zatorowała drogę ucieczki. On sam również drogą dedukcji mógł domyślić się, że ma do czynienia z kobietą - mimo całkowicie skąpanej w grubych, zimowych ubraniach sylwetki, jeszcze okalanej tajemniczą ciemnością, wzrost jednoznacznie na to wskazywał, nawet nie musiał dostrzec kilku pasmów jasnych włosów okalających jasną twarz. I na pewno nie dostrzegał, bo wyglądał, jakby nie miał zamiaru nagle wyhamować, a jego droga nie miała się nijak zmienić. Chciał użyć na niej sposobu na taran? Głupi pomysł.
Szybkie dwa kroki w tył, by przybrać nieco stabilniejszą pozycję, subtelne przeniesienie prawej dłoni w stronę lewego rękawa, by dobyć różdżki. Odległość była taka, że na spokojnie zdążyłaby wypowiedzieć dowolne zaklęcie obezwładniające, rzucające przeciwnika na łopatki. Tym razem jednak los stwierdził, że zadrwi z niej bezczelnie. Gdy tylko jej noga przystanęła pewniej na pomoście, jedna z desek, która musiała przejść owocny romans z kornikami, zapadła się pod nogą, doprowadzając do spektakularnego upadku - najpierw na plecy, a później prosto do lodowatej, ciemnej otchłani. Zabezpieczająca siatka również w tym miejscu jakby się rozpłynęła - zapewne ktoś musiał jej w tym pomóc.
Zdążyła ledwie zacisnąć oczy. Mróz otoczył jej ciało zupełnie, a materiał wełnianego płaszcza namókł niemal od razu, ciągnąć ją w dół. Woda była naprawdę okrutna, wielokrotnie bardziej niż powietrze. Palce skostniały niemal od razu, odbierając zupełnie czucie w nich i nawet jeśli zupełnie na ślepo przystąpiła do najbardziej logicznego rozwiązania (rozpięcia swojego płaszcza i porzucenia go na pastwę ciemności), palce ślizgały się po metalowych guzikach, z trudem odpinając choćby jeden. Machanie rękami zdawało się na nic, nogami również, zapewne dlatego, że szybko stało się paniczne. Nie rozumiała dlaczego teraz jest zupełnie inaczej niż ostatnim razem, gdy nawet w ubraniu sobie radziła z wypłynięciem. Może to... ta ciemność?
Może to kolejny koszmar.
Hałas nie ustępował, a w ciemności zdawała się bardzo szybko zbliżać jakaś postać. Na pewno nie był to jeden z policjantów, oni wyraźnie zostali zatrzymani przez mężczyznę, który się wyrywał. Różnica w krzepie jej dwójki towarzyszy była znaczna, jeśli naprawdę trafili na silnego przeciwnika, mogli mieć problem z jego unieszkodliwieniem. Mężczyzna, który się tutaj pojawił wzrostem nie przypominał żadnego z nich. W swojej pełnej nieświadomości zatorowała drogę ucieczki. On sam również drogą dedukcji mógł domyślić się, że ma do czynienia z kobietą - mimo całkowicie skąpanej w grubych, zimowych ubraniach sylwetki, jeszcze okalanej tajemniczą ciemnością, wzrost jednoznacznie na to wskazywał, nawet nie musiał dostrzec kilku pasmów jasnych włosów okalających jasną twarz. I na pewno nie dostrzegał, bo wyglądał, jakby nie miał zamiaru nagle wyhamować, a jego droga nie miała się nijak zmienić. Chciał użyć na niej sposobu na taran? Głupi pomysł.
Szybkie dwa kroki w tył, by przybrać nieco stabilniejszą pozycję, subtelne przeniesienie prawej dłoni w stronę lewego rękawa, by dobyć różdżki. Odległość była taka, że na spokojnie zdążyłaby wypowiedzieć dowolne zaklęcie obezwładniające, rzucające przeciwnika na łopatki. Tym razem jednak los stwierdził, że zadrwi z niej bezczelnie. Gdy tylko jej noga przystanęła pewniej na pomoście, jedna z desek, która musiała przejść owocny romans z kornikami, zapadła się pod nogą, doprowadzając do spektakularnego upadku - najpierw na plecy, a później prosto do lodowatej, ciemnej otchłani. Zabezpieczająca siatka również w tym miejscu jakby się rozpłynęła - zapewne ktoś musiał jej w tym pomóc.
Zdążyła ledwie zacisnąć oczy. Mróz otoczył jej ciało zupełnie, a materiał wełnianego płaszcza namókł niemal od razu, ciągnąć ją w dół. Woda była naprawdę okrutna, wielokrotnie bardziej niż powietrze. Palce skostniały niemal od razu, odbierając zupełnie czucie w nich i nawet jeśli zupełnie na ślepo przystąpiła do najbardziej logicznego rozwiązania (rozpięcia swojego płaszcza i porzucenia go na pastwę ciemności), palce ślizgały się po metalowych guzikach, z trudem odpinając choćby jeden. Machanie rękami zdawało się na nic, nogami również, zapewne dlatego, że szybko stało się paniczne. Nie rozumiała dlaczego teraz jest zupełnie inaczej niż ostatnim razem, gdy nawet w ubraniu sobie radziła z wypłynięciem. Może to... ta ciemność?
Może to kolejny koszmar.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Taranować nikogo nie zamierzał, choć dla postronnego pewnie tak to wyglądało, a on tylko się za bardzo rozpędził i uznał, że lepiej dla niego, jeśli weźmie ją z zaskoczenia, przemknie tuż obok, a potem rozpłynie się w dokowych ciemnościach. Plan sam w sobie był kiepskawy, bo jednak chyba aż tak długo nie trwałaby zamrożona szokiem w posągowym niewzruszeniu, nic innego jednak nie wpadło mu do głowy, więc gdy to ona wpadła do wody, problem tak jakby rozwiązał się sam. Po części.
Ich spojrzenia zdążyły się jeszcze skrzyżować, nim chroniona milionem warstw odzieży sylwetka zniknęła w mętnej toni, składającej się w głównej mierze z dokowych odpadków. Tafla wody zmarszczyła się, szybko jednak zasklepiając się nad kobietą. Łudząc się, że ktoś jeszcze był świadkiem tej sytuacji, rozejrzał się wokół siebie, lecz los nie okazał się na tyle łaskawy, by oszczędzić jego sumienie, obarczając ciężarem odpowiedzialności kogoś innego. Żywej duszy nie było widać, trzy dało się usłyszeć, przekrzykujące się wciąż za jego plecami, ale nie na tyle blisko, by zdążyli dotrzeć w pobliże drewnianej kładki, nim... co tak właściwie się stanie?
Obraz topielicy niesionej nurtem Tamizy stanowił skuteczną motywację do działania.
Niepewny krok w stronę lustra wody, potem jeszcze jeden, zdecydowanie szybszy, kolejny, aż zaczął biegnąć, rozgrzewając mięśnie przed okrutnym zetknięciem z lodowatą cieczą; wybił się, ciało zgięło się do skoku, skurcz mięśni rozlał się gwałtownie po całym jego ciele, gdy tylko znalazł się już tam, po drugiej stronie lustra, w rewersie rzeczywistości, ściągany na samo dno mackami zachłannej ciemności. Nawet z otworzonymi oczami niewiele widział, tylko bure smugi otaczające go zewsząd, kompozycję rozmytych cieni, w końcu jednak pośród tego wszystkiego dało się dostrzec żarliwą walkę prowadzoną przez policjantkę.
Jak miał jej pomóc...?
Tonący różdżki się chwyta, czyż nie? Tę swoją wyciągnął niepewnie w jej stronę, zastanawiając się, czy kobieta w szale przerażenia nie sięgnie zamiast tego po jego przedramię, wczepiając się w jego ciało i uniemożliwiając mu jakiekolwiek ruchy; czy nie ściągnie go na samo dno kloacznych mułów. Nie mógł mieć pewności, że tak nie będzie, ale z racji wykonywanego przez nią zawodu... liczył na to, że nawet w sytuacji zagrożenia jest w stanie myśleć trzeźwo, zachowując zimną krew (co nie powinno być trudne w tej temperaturze...).
Usta pragnęły już wypuścić oddech, rozpocząć nowy cykl zaczerpnięciem kolejnego, zaczęło mu brakować tlenu, jeszcze chwila, a poczuje jak wokół krtani zaciska się dusząca go pętla.
Pokonał dzielący ich dystans ledwie kilkoma ruchami. Różdżka miała być punktem oparcia, o który kobieta się zaczepi, gdy on pociągnie ich ku górze. To jednak również nie był idealny plan. Ale tak jak wcześniej - innego nie miał.
Ich spojrzenia zdążyły się jeszcze skrzyżować, nim chroniona milionem warstw odzieży sylwetka zniknęła w mętnej toni, składającej się w głównej mierze z dokowych odpadków. Tafla wody zmarszczyła się, szybko jednak zasklepiając się nad kobietą. Łudząc się, że ktoś jeszcze był świadkiem tej sytuacji, rozejrzał się wokół siebie, lecz los nie okazał się na tyle łaskawy, by oszczędzić jego sumienie, obarczając ciężarem odpowiedzialności kogoś innego. Żywej duszy nie było widać, trzy dało się usłyszeć, przekrzykujące się wciąż za jego plecami, ale nie na tyle blisko, by zdążyli dotrzeć w pobliże drewnianej kładki, nim... co tak właściwie się stanie?
Obraz topielicy niesionej nurtem Tamizy stanowił skuteczną motywację do działania.
Niepewny krok w stronę lustra wody, potem jeszcze jeden, zdecydowanie szybszy, kolejny, aż zaczął biegnąć, rozgrzewając mięśnie przed okrutnym zetknięciem z lodowatą cieczą; wybił się, ciało zgięło się do skoku, skurcz mięśni rozlał się gwałtownie po całym jego ciele, gdy tylko znalazł się już tam, po drugiej stronie lustra, w rewersie rzeczywistości, ściągany na samo dno mackami zachłannej ciemności. Nawet z otworzonymi oczami niewiele widział, tylko bure smugi otaczające go zewsząd, kompozycję rozmytych cieni, w końcu jednak pośród tego wszystkiego dało się dostrzec żarliwą walkę prowadzoną przez policjantkę.
Jak miał jej pomóc...?
Tonący różdżki się chwyta, czyż nie? Tę swoją wyciągnął niepewnie w jej stronę, zastanawiając się, czy kobieta w szale przerażenia nie sięgnie zamiast tego po jego przedramię, wczepiając się w jego ciało i uniemożliwiając mu jakiekolwiek ruchy; czy nie ściągnie go na samo dno kloacznych mułów. Nie mógł mieć pewności, że tak nie będzie, ale z racji wykonywanego przez nią zawodu... liczył na to, że nawet w sytuacji zagrożenia jest w stanie myśleć trzeźwo, zachowując zimną krew (co nie powinno być trudne w tej temperaturze...).
Usta pragnęły już wypuścić oddech, rozpocząć nowy cykl zaczerpnięciem kolejnego, zaczęło mu brakować tlenu, jeszcze chwila, a poczuje jak wokół krtani zaciska się dusząca go pętla.
Pokonał dzielący ich dystans ledwie kilkoma ruchami. Różdżka miała być punktem oparcia, o który kobieta się zaczepi, gdy on pociągnie ich ku górze. To jednak również nie był idealny plan. Ale tak jak wcześniej - innego nie miał.
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chłodna analiza sytuacji odchodziła wraz z upływem kolejnych sekund. W jej głowie pojawiało się coraz więcej głupich, trudnych pytań. Dlaczego? Czy naprawdę miała skończyć w sposób tak banalny, otoczona chłodem. Kolejny guzik został rozpięty, w swojej panicznej szamotaninie z nimi nie zauważała, że coraz głębiej spada, prosto w czarne macki ciemnych, mętnych wód. Nerwy drżały niecierpliwie i doprowadziły do momentu, w którym wyrwała siłą pozostałe guziki i w końcu w szamotaninie płaszcz zsunął się z jej pleców, zostawiając ją w czerwieni koszuli. Zbędny balast pochłonęła ciemność, gdy zawiesiła się między bladym, odbijającym się o nocne lustro, blaskiem księżyca, a mętną wodną tonią, w której nie można było dostrzec wiele. Nim wykonała odpowiedni ruch rękami, by wzbić się ponad przenikającą ciemność, usta wypełnił słodkokwaśny smak błotnistych wód Tamizy. Przegrała z naturą, łaknącą oddechu, zapominając, że nie otrzyma tutaj tlenu. Czerwień bawełny zaczynała rozpływać się w ciemności. Czy się poddam?
Wróciła w tamtą noc, w mroźne wody szaleństwa, przyprawione gamą łez nad tymi, których puste, martwe oczy wbiły się w nią ponownie, bezsilność jej niewdzięcznego, słabego światła, przeszywający ból głęboko raniący skórę. Zabiłaś mnie. Dla czego? Dla idei?
To lustra krzywdzą. Nie wybaczają egoizmu. Oceniła sama siebie za cały świat, za głębokie, niebieskie oczy, tak wyrozumiałe za każdym razem, gdy spoglądały na każdą niepewność i świadomość, że różdżka, którą ścisnęła w palcach, nie powinna nigdy należeć do niej. Ona byłaby silniejsza, jej światło rozbiłoby każdą straszną ciemność, choć była lustrem odbijającym wszystko to, czego topielica nigdy w sobie nie odnajdzie. Po wszystkim co się stało wciąż miała tyle co nic, tonąc w tych okropnych ciemnościach, przypominających straszny, czarny dym, utknęła we wrażeniu, że to nie ona spada w czerń, ale to czerń zbliża się do niej. Jedynie jedna rzecz, silniejsza od wszystkich, pozwalała jej to dzisiaj oddychać - wola przetrwania, bo tak ogromnej nie znalazła u nikogo innego. Choć może lepiej nazwać to oślim uporem.
Tylko dzięki niej znowu rozchyliła zaciśnięte powieki, by dostrzec chociaż cień szansy. Przeniosła spojrzenie tam, gdzie powinna znajdować się góra, by dostrzec łagodne cienie bladego, białego światła. Aż w końcu, naprawdę dostrzegła cień. Ciemny, zupełnie nierozpoznawalny, który w tych warunkach dodatkowo zmroził jej krew w żyłach. Dostrzegła zarys różdżki, pewna, że zaraz nastąpi atak, jednak nie zatrzymała odruchowej reakcji swojego ciała - skuliła się zakrywając twarz przedramionami, gotowa na przyjęcie ciosu, który nigdy nie nadszedł. Powietrze w płucach powoli się kończyło, czuła coraz większe widmo samej śmierci, jej oddech na swoim karku. Choć różdżkę miała przy sobie, zaklęcie nie przeszłoby jej przez głowę. I choć przyjęła pozycję zupełnie bezbronnej, atak, którego się spodziewała, nigdy nie nadszedł. Wtedy ponownie spojrzała w stronę cienia, już bliższego niż wcześniej, a jego broń nawet nie mierzyła w jej stronę. Skostniałe ręce spróbowały poruszyć się w jego stronę w sposób dosyć przemyślany, jednak nieidealny. W końcu palce go dotknęły, znajdując choć odrobinę ciepła po tej stronie wodnego lustra.
Wróciła w tamtą noc, w mroźne wody szaleństwa, przyprawione gamą łez nad tymi, których puste, martwe oczy wbiły się w nią ponownie, bezsilność jej niewdzięcznego, słabego światła, przeszywający ból głęboko raniący skórę. Zabiłaś mnie. Dla czego? Dla idei?
To lustra krzywdzą. Nie wybaczają egoizmu. Oceniła sama siebie za cały świat, za głębokie, niebieskie oczy, tak wyrozumiałe za każdym razem, gdy spoglądały na każdą niepewność i świadomość, że różdżka, którą ścisnęła w palcach, nie powinna nigdy należeć do niej. Ona byłaby silniejsza, jej światło rozbiłoby każdą straszną ciemność, choć była lustrem odbijającym wszystko to, czego topielica nigdy w sobie nie odnajdzie. Po wszystkim co się stało wciąż miała tyle co nic, tonąc w tych okropnych ciemnościach, przypominających straszny, czarny dym, utknęła we wrażeniu, że to nie ona spada w czerń, ale to czerń zbliża się do niej. Jedynie jedna rzecz, silniejsza od wszystkich, pozwalała jej to dzisiaj oddychać - wola przetrwania, bo tak ogromnej nie znalazła u nikogo innego. Choć może lepiej nazwać to oślim uporem.
Tylko dzięki niej znowu rozchyliła zaciśnięte powieki, by dostrzec chociaż cień szansy. Przeniosła spojrzenie tam, gdzie powinna znajdować się góra, by dostrzec łagodne cienie bladego, białego światła. Aż w końcu, naprawdę dostrzegła cień. Ciemny, zupełnie nierozpoznawalny, który w tych warunkach dodatkowo zmroził jej krew w żyłach. Dostrzegła zarys różdżki, pewna, że zaraz nastąpi atak, jednak nie zatrzymała odruchowej reakcji swojego ciała - skuliła się zakrywając twarz przedramionami, gotowa na przyjęcie ciosu, który nigdy nie nadszedł. Powietrze w płucach powoli się kończyło, czuła coraz większe widmo samej śmierci, jej oddech na swoim karku. Choć różdżkę miała przy sobie, zaklęcie nie przeszłoby jej przez głowę. I choć przyjęła pozycję zupełnie bezbronnej, atak, którego się spodziewała, nigdy nie nadszedł. Wtedy ponownie spojrzała w stronę cienia, już bliższego niż wcześniej, a jego broń nawet nie mierzyła w jej stronę. Skostniałe ręce spróbowały poruszyć się w jego stronę w sposób dosyć przemyślany, jednak nieidealny. W końcu palce go dotknęły, znajdując choć odrobinę ciepła po tej stronie wodnego lustra.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Podwodna cisza wypełniła się jej krzykiem rozpaczy, drobne, skulone ciało rozmywało się karminem, alarmującą czerwienią, która przykuwała uwagę - w lustrzanym świecie wszystko powinno być na opak, winni być tylko obrazem pozornym (niech nie uczepia się tej irracjonalnej myśli - wciąż jeszcze istniała, cokolwiek nie przychodziło jej teraz do głowy i w jakiejkolwiek rozpaczliwej toni się teraz nie zanurzała), ale ból pozostawał realny, a pustka w płucach wypełniona już tylko próżnią sprawiała, że każda kolejna chwila była coraz intensywniejszą torturą.
Jej dłonie w końcu znalazły w nim oparcie, nie szamotała się jednak bez namysłu, desperacko, ściągając ich na samo dno, lecz ścisnęła tylko palce na przedramieniu, które wraz z różdżką wyciągał w jej stronę. Dodatkowy balast sprawił, że musiał włożyć znacznie więcej siły w to, by wykonać kolejny ruch; nie tracił czasu, każda komórka jego ciała rwała się ku górze, byle tylko wydostać się z lodowatej cieczy.
Pierwszy oddech na powierzchni sprawił, że płuca zajęły się ogniem, drugi wzniecił pożar, ale z każdym następnym było już coraz lepiej; zaniósł się kaszlem, utrzymując się na tafli mętnej Tamizy i spojrzał na policjantkę, sprawdzając, w jak (kiepskim) jest stanie.
Wydostanie się na nadkruszony lód również nie było najprostszym zadaniem, miał wrażenie, że każda próba skończy się tak samo - przy próbie podciągnięcia się na płaszczyznę od tafli odrywa się kolejny fragment, w końcu jednak mu się to udało. Niemal zawył z bólu, gdy przemoczone ciało przylgnęło do zimnej powierzchni, zastygł jednak bez ruchu, leżąc na brzuchu i podając jej rękę, by i rudowłosa znalazła się obok niego.
Może powinien był skorzystać z jakiegokolwiek zaklęcia, lecz w głowie miał tylko pustkę i nie potrafił przywołać żadnej przydatnej inkantacji, ufał wyłącznie sobie, swoim reakcjom i temu, jak działa wtedy, gdy adrenalina krąży w żyłach.
- Jeszcze chwila, zaraz dostaniemy się na brzeg - wychrypiał, zerkając na nią przelotnie, by wyłowić znajdujące się nieco dalej miejsce do cumowania, nigdzie jednak w pobliżu nie mógł dostrzec schodów, a murek był na tyle wysoki, że dostanie się na górę z poziomu rzeki pozostawało poza jego możliwościami. Ostatecznie sięgnął więc w końcu po różdżkę, szepcząc abesio.
Dopiero na pewnym gruncie, na stałym lądzie, poczuł się lepiej, choć wciąż telepał się z zimna, a zęby szczękały, wydzwaniając w ponurym rytmie.
- Niech pani spróbuje z abesio - krzyknął, niepewien, czy kobieta jest w stanie pozwalającym na to, by dała sobie radę z nie najłatwiejszym przecież zaklęciem; dla pewności pochwycił więc leżącą nieopodal linę, rzucając ją w stronę niedoszłej topielicy - w razie niepowodzenia z zaklęciem, przejdą do planu B, którego co prawda nie ma, bo zawsze działa pod wpływem impulsu, ale wymyśli jakiś na poczekaniu, jeśli tylko będzie taka potrzeba.
Jej dłonie w końcu znalazły w nim oparcie, nie szamotała się jednak bez namysłu, desperacko, ściągając ich na samo dno, lecz ścisnęła tylko palce na przedramieniu, które wraz z różdżką wyciągał w jej stronę. Dodatkowy balast sprawił, że musiał włożyć znacznie więcej siły w to, by wykonać kolejny ruch; nie tracił czasu, każda komórka jego ciała rwała się ku górze, byle tylko wydostać się z lodowatej cieczy.
Pierwszy oddech na powierzchni sprawił, że płuca zajęły się ogniem, drugi wzniecił pożar, ale z każdym następnym było już coraz lepiej; zaniósł się kaszlem, utrzymując się na tafli mętnej Tamizy i spojrzał na policjantkę, sprawdzając, w jak (kiepskim) jest stanie.
Wydostanie się na nadkruszony lód również nie było najprostszym zadaniem, miał wrażenie, że każda próba skończy się tak samo - przy próbie podciągnięcia się na płaszczyznę od tafli odrywa się kolejny fragment, w końcu jednak mu się to udało. Niemal zawył z bólu, gdy przemoczone ciało przylgnęło do zimnej powierzchni, zastygł jednak bez ruchu, leżąc na brzuchu i podając jej rękę, by i rudowłosa znalazła się obok niego.
Może powinien był skorzystać z jakiegokolwiek zaklęcia, lecz w głowie miał tylko pustkę i nie potrafił przywołać żadnej przydatnej inkantacji, ufał wyłącznie sobie, swoim reakcjom i temu, jak działa wtedy, gdy adrenalina krąży w żyłach.
- Jeszcze chwila, zaraz dostaniemy się na brzeg - wychrypiał, zerkając na nią przelotnie, by wyłowić znajdujące się nieco dalej miejsce do cumowania, nigdzie jednak w pobliżu nie mógł dostrzec schodów, a murek był na tyle wysoki, że dostanie się na górę z poziomu rzeki pozostawało poza jego możliwościami. Ostatecznie sięgnął więc w końcu po różdżkę, szepcząc abesio.
Dopiero na pewnym gruncie, na stałym lądzie, poczuł się lepiej, choć wciąż telepał się z zimna, a zęby szczękały, wydzwaniając w ponurym rytmie.
- Niech pani spróbuje z abesio - krzyknął, niepewien, czy kobieta jest w stanie pozwalającym na to, by dała sobie radę z nie najłatwiejszym przecież zaklęciem; dla pewności pochwycił więc leżącą nieopodal linę, rzucając ją w stronę niedoszłej topielicy - w razie niepowodzenia z zaklęciem, przejdą do planu B, którego co prawda nie ma, bo zawsze działa pod wpływem impulsu, ale wymyśli jakiś na poczekaniu, jeśli tylko będzie taka potrzeba.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Więc to tam jest góra. Nie odróżniała już stron, gdy ciemność całkowicie zasłoniła ledwie docierające pod zimną taflę księżycowe światło. Chłód otaczał, osadzał, tworzył bańkę, z której nie dało się wyjść. Nie dało się... Do pewnego momentu, gdy ciemna postać oddała odrobinę swojego ciepła. Dłoń była... Żywa. Ciągnęła ją ku życiu, choć gdy powietrze znów wypełniło płuca bólem ciężkim jak miliony malutkich szpileczek wbijających się powoli w gardło aż po płuca. Woda zalewała oczy nie pozwalając ich otworzyć, ciężkie powietrze nie chciało ostać w ciele, powodując kaszel, ciało drżało zimnem. Tak bardzo, że ledwie trafiła w wyciągniętą do niej dłoń, która powoli wciągnęła ją na kolejny zimny jak kamień lód. Czuła się złamana. Ciało nie słuchało, choć wiedziała, że mogła mieć nad nim kontrolę, gdyby się nie poddała. Powoli zaczynała rozumieć, że to nie jej ciało się poddało, lecz jej umysł się poddał. For shame, for shame...
Otworzyła oczy by spojrzeć w białą taflę, klęcząc na niej, pozwalając by dłonie zaciskały się nań w pięści, ściskając coraz mocniej różdżkę. Uniosła spojrzenie w stronę mężczyzny, który chwilę później zniknął jej z oczu ratując się, zostawiając po sobie najwyżej ból w kolanach, który naprawdę odczuje pewnie dopiero później, gdy adrenalina już opuści ciało. Przecież to nie mogło się tak skończyć. Czy to coś nie znaczy? Ona się poddała, ale świat nie był w stanie jej odpuścić. Przymknęła oczy, uspokająjąc chłodniejący umysł i z jej ust wyrwało się zaklęcie. Z jednej strony posłuchała rady. Z drugiej - zupełnie nie. - Ascendio. - Różdżka się zerwała, ciągnąc za sobą ciało czarownicy, oplatając je chłodem wiatru prosto w miejsce, z którego docierał do niej ratujący głos. Impakt siły, którą przeniosła ją magia zadziałała szybko i bardzo skutecznie. Zajęty liną nie mógł się spodziewać, że zaraz wpadnie dosłownie w niego topielica i już za chwilę to ona sprawi, że on trafi w głębie. Ale w głębie ciemnej dupy.
Nie czuła już nawet ile razy uderzyła o deski pomostu, ale rezultat był jeden - ona leżała, on leżał, a skostniałe kolana nie czuły już nawet bólu. Za to w końcu do uszu zaczęły docierać głosy, bardzo jednoznaczne głosy, które ponownie zmusiły jasnowłosą do podjęcia działania. Niespodziewaną jak na ów sytuację siłą zacisnęła palce na szacie czarodzieja, a jej zdobiona smoczymi łuskami różdżka przycisnęła ostrą końcówkę do szyi czarodzieja.
Wiedziała, że nie jest najlepsza w wielu dziedzinach... Myśleniu, dodawaniu, myśleniu przyczynowo-skutkowym. Ale wiedziała jedno - w dziesięć lat wymagających ćwiczeń wyrobiła w sobie siłę, o którą nigdy nikt jej nie podejrzewał.
Co do kurwy... - za plecami usłyszała policyjny głos. Zajęło im to wystarczająco dużo czasu, by odgłosy przyciągnęły w końcu jej towarzyszy. A chmurne, niebieskie spojrzenie w oczy czarodzieja było bezczelne, choć niejasne. Ale mógł się domyślić, że dobroć postępowań gubi, gdy szuka się drogi ucieczki.
Otworzyła oczy by spojrzeć w białą taflę, klęcząc na niej, pozwalając by dłonie zaciskały się nań w pięści, ściskając coraz mocniej różdżkę. Uniosła spojrzenie w stronę mężczyzny, który chwilę później zniknął jej z oczu ratując się, zostawiając po sobie najwyżej ból w kolanach, który naprawdę odczuje pewnie dopiero później, gdy adrenalina już opuści ciało. Przecież to nie mogło się tak skończyć. Czy to coś nie znaczy? Ona się poddała, ale świat nie był w stanie jej odpuścić. Przymknęła oczy, uspokająjąc chłodniejący umysł i z jej ust wyrwało się zaklęcie. Z jednej strony posłuchała rady. Z drugiej - zupełnie nie. - Ascendio. - Różdżka się zerwała, ciągnąc za sobą ciało czarownicy, oplatając je chłodem wiatru prosto w miejsce, z którego docierał do niej ratujący głos. Impakt siły, którą przeniosła ją magia zadziałała szybko i bardzo skutecznie. Zajęty liną nie mógł się spodziewać, że zaraz wpadnie dosłownie w niego topielica i już za chwilę to ona sprawi, że on trafi w głębie. Ale w głębie ciemnej dupy.
Nie czuła już nawet ile razy uderzyła o deski pomostu, ale rezultat był jeden - ona leżała, on leżał, a skostniałe kolana nie czuły już nawet bólu. Za to w końcu do uszu zaczęły docierać głosy, bardzo jednoznaczne głosy, które ponownie zmusiły jasnowłosą do podjęcia działania. Niespodziewaną jak na ów sytuację siłą zacisnęła palce na szacie czarodzieja, a jej zdobiona smoczymi łuskami różdżka przycisnęła ostrą końcówkę do szyi czarodzieja.
Wiedziała, że nie jest najlepsza w wielu dziedzinach... Myśleniu, dodawaniu, myśleniu przyczynowo-skutkowym. Ale wiedziała jedno - w dziesięć lat wymagających ćwiczeń wyrobiła w sobie siłę, o którą nigdy nikt jej nie podejrzewał.
Co do kurwy... - za plecami usłyszała policyjny głos. Zajęło im to wystarczająco dużo czasu, by odgłosy przyciągnęły w końcu jej towarzyszy. A chmurne, niebieskie spojrzenie w oczy czarodzieja było bezczelne, choć niejasne. Ale mógł się domyślić, że dobroć postępowań gubi, gdy szuka się drogi ucieczki.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Chropowata lina tarła o podrażnioną zimnem skórę - nieprzyjemnie; a zgrabiałe, rozdygotane palce ściskały ją mocno, jakby w kryzysowej sytuacji miała cokolwiek zmienić, może zaklęciem oplótłby ją wokół ciała niedoszłej topielicy, ciągnąc ku życiu - raz jeszcze. Może tylko rzuciłby linę, jako wsparcie albo sam nie wie, po co. Nie myślał zbyt racjonalnie, wciąż jeszcze na krze rozchybotanej tkwiła kobieta - a przynajmniej było tak, zanim nie posłuchała jego krzyku i już znajdując się na dość stabilnej fakturze lodu nie wyciągnęła w jego stronę różdżki. Błysnęło. I poczuł jak coś się na niego zwala całym impetem ciała może małego, ale napędzonego mocą zaklęcia.
Upadł, dość niefortunnie, nie zdążył wywinąć się tak, by polecieć do przodu, opierając się rękami - zamiast tego wylądował na plecach, wplątany w linę, która oplotła się wokół przegubu jego lewej dłoni, wokół tułowia i jeszcze jakimś cudem zaczepiła o nogę, krępując mu ruchy. Zastygnął jednak dopiero, gdy różdżka, biała, pięknie zdobiona, znalazła się przy jego gardzieli. - To łuska albiona czarnookiego? - zapytał, czy to po to, by nieco ją zdezorientować, czy dlatego, że nie mógł oderwać spojrzenia od faktury tego cuda. Pewnie robione było na specjalne zamówienie. No, i to by było na tyle, jeśli chodzi o potulny ton i dostosowanie się do rozkazu, którego nawet nie zdążyła jeszcze zwerbalizować. Wychrypieć, w tym przypadku.
To on ją z wody wyciąga, rzuca się za nią w lodowatą toń, a ta ruda cholera tak mu się odpłaca? Był od niej silniejszy - wyrwał jej różdżkę i cisnął nią nieco dalej, byle dalej od krańca skierowanego w stronę swojego ciała. Sam, natomiast, poderwał się, wyplątując się pospiesznie z plątaniny liny.
Akurat zdążył to zrobić na czas, by podnosząc się ze zdziwioną miną zarejestrować obecność pozostałej części patrolu. Zdecydowanie zbyt blisko. Zaklął tylko siarczyście, obrzucając kobietę spojrzeniem kipiącym gniewem, a potem dał w długą.
Już to przerabiali, ale jaki miał inny wybór? Nie podłoży się im przecież. A na przyszłość zapamięta - gdy widzisz topiącą się bagietę, uśmiechasz się, i idziesz dalej, albowiem powiadam wam, one nie wiedzą, co to wdzięczność.
Biegł zygzakiem, starając się skręcać na tyle chaotycznie, by jego ruchy były trudne do przewidzenia. Dwa zaklęcia przemknęły tuż obok niego, niemal go muskając.
Pieprzona policja.
#jmpna100pro #yolo #catchmeifyoucan
i rzucam na powodzenie ucieczki!
test sporny? bez doliczania bonusów?
Upadł, dość niefortunnie, nie zdążył wywinąć się tak, by polecieć do przodu, opierając się rękami - zamiast tego wylądował na plecach, wplątany w linę, która oplotła się wokół przegubu jego lewej dłoni, wokół tułowia i jeszcze jakimś cudem zaczepiła o nogę, krępując mu ruchy. Zastygnął jednak dopiero, gdy różdżka, biała, pięknie zdobiona, znalazła się przy jego gardzieli. - To łuska albiona czarnookiego? - zapytał, czy to po to, by nieco ją zdezorientować, czy dlatego, że nie mógł oderwać spojrzenia od faktury tego cuda. Pewnie robione było na specjalne zamówienie. No, i to by było na tyle, jeśli chodzi o potulny ton i dostosowanie się do rozkazu, którego nawet nie zdążyła jeszcze zwerbalizować. Wychrypieć, w tym przypadku.
To on ją z wody wyciąga, rzuca się za nią w lodowatą toń, a ta ruda cholera tak mu się odpłaca? Był od niej silniejszy - wyrwał jej różdżkę i cisnął nią nieco dalej, byle dalej od krańca skierowanego w stronę swojego ciała. Sam, natomiast, poderwał się, wyplątując się pospiesznie z plątaniny liny.
Akurat zdążył to zrobić na czas, by podnosząc się ze zdziwioną miną zarejestrować obecność pozostałej części patrolu. Zdecydowanie zbyt blisko. Zaklął tylko siarczyście, obrzucając kobietę spojrzeniem kipiącym gniewem, a potem dał w długą.
Już to przerabiali, ale jaki miał inny wybór? Nie podłoży się im przecież. A na przyszłość zapamięta - gdy widzisz topiącą się bagietę, uśmiechasz się, i idziesz dalej, albowiem powiadam wam, one nie wiedzą, co to wdzięczność.
Biegł zygzakiem, starając się skręcać na tyle chaotycznie, by jego ruchy były trudne do przewidzenia. Dwa zaklęcia przemknęły tuż obok niego, niemal go muskając.
Pieprzona policja.
#jmpna100pro #yolo #catchmeifyoucan
i rzucam na powodzenie ucieczki!
test sporny? bez doliczania bonusów?
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
No przede wszystkim obowiązki, wdzięczność można okazać później. Z resztą, gdyby trafiła na naprawdę dobrego chłopca tutaj, to na pewno nie będzie chciał się wyrwać. I chciała zachować element zaskoczenia. Ha, niech nie myśli, że trafił tutaj na delikatną istotkę potrzebującą wielkiej pomocy, bo zwyczajnie może się na tym bardzo przejechać, co z resztą właśnie ładnie udowodniła. Sądził, że teraz zrobi słodkie oczy, podziękuje mu ładnie i rozejdą się w pokoju? Widziała, że uciekał nie bez powodu. Skostniała dłoń zaciskała się na materiale zimnej, przemoczonej marynarki, a oczy mówiły jednoznacznie, że nie-e, nie z nią te numery. - Opalooki antypodzki. Taki, jakiego łuska jest wewnątrz. - odpowiedziała od razu. Akurat z różdżki była niesamowicie dumna, pan Ollivander się niezwykle postarał, dobierając jej ten piękny przedmiot. Nie spodziewała się jednak, że nie trafiła na pierwszego lepszego lesera, a facet tak łatwo się jej wykręci. I jeszcze wytrąci jej różdżkę. Marcella ledwie się uniosła na kolana i wydała z siebie wiązankę szkockogaelickich przekleństw, które z takiej odległości na pewno jeszcze usłyszał. Na różdżkę nie miała co liczyć, nawet o niej nie pomyślała. Po prostu uniosła się na nogi, nadal nie co skostniałe, mając nadzieję, że nie zdąży wyplątać się z liny nim za nim ruszy. Nie udało się.
Pościgi zawsze kończyły się dla niej naprawdę niefortunnie. W głowie miała jeden z wyścigów za Bojczukiem, który szybko zniknął jej z oczu, kiedy tylko zdążyła ruszyć. Tutaj dystans był niewielki, więc kto wie, może się uda. Z drugiej strony, nie miała okularów i kiedy tylko sylwetka zniknie w ciemnej otchłani portowych uliczek, może nawet go nie dostrzec. Za to z pewnością mogła liczyć na swoich towarzyszy, których głosy słyszała gdzieś za sobą. A sama utkwiła spojrzenie w plecach mężczyzny. - Stój! - wypowiedziała ciężkim głosem, trochę chrapliwym, bo od tej chromolonej wody miała kompletną gulę w gardle. Pewnie jeszcze dostanie jakiejś magicznej grypy albo innego cholerstwa. Jak ona się dla tej pracy poświęcała!
| and music
rzut na test sporny
Pościgi zawsze kończyły się dla niej naprawdę niefortunnie. W głowie miała jeden z wyścigów za Bojczukiem, który szybko zniknął jej z oczu, kiedy tylko zdążyła ruszyć. Tutaj dystans był niewielki, więc kto wie, może się uda. Z drugiej strony, nie miała okularów i kiedy tylko sylwetka zniknie w ciemnej otchłani portowych uliczek, może nawet go nie dostrzec. Za to z pewnością mogła liczyć na swoich towarzyszy, których głosy słyszała gdzieś za sobą. A sama utkwiła spojrzenie w plecach mężczyzny. - Stój! - wypowiedziała ciężkim głosem, trochę chrapliwym, bo od tej chromolonej wody miała kompletną gulę w gardle. Pewnie jeszcze dostanie jakiejś magicznej grypy albo innego cholerstwa. Jak ona się dla tej pracy poświęcała!
| and music
rzut na test sporny
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Drewniana kładka
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki