Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Drewniana kładka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Drewniana kładka
Gdzieś głęboko w dzielnicy portowej znajduje się jeden z wielu pomostków prowadzących do przycumowanych łódek. Pomost jest drewniany, ale drewno już niszczeje i trzeba uważać, żeby nie zapadł się pod stopami. Poza tym podczas deszczu deski stają się śliskie i nie sposób po nich chodzić. Niektóre łódki, które chyboczą na wodzie, wydają się być nieużywane od wielu lat, dlatego nie poleca się korzystanie z nich. Na samym końcu pomostu co wieczór zapalają się żółte światełka, które mają ostrzegać, albo informować marynarzy.
No jasne, że nie zdążyli. Wyglądała całkiem nieźle, ubranie w jednym kawałku i oczy nie takie przerażone. Te łobuzy o twarzach zmoczonych pijacką czerwienią lubiły sobie poszczekać i pobawić się z biednymi dzieweczkami w kotka i myszkę, zanim ich tłuste, ohydne łapska zapędziły się na kruche, bladawe ramionka. Znała te sztuczki. Kiedyś była jedną z takich istotek jak ta tutaj, kiedyś nie umiała się przed nimi obronić, ale dziś mogła uratować nieznajomą blondyneczkę tak, jak niegdyś ktoś uratował ją. Szkoda by było, aby pożarły ją te morskie bestie, zanim zdążyła przekonać się, jak smakuje życie. Śmiesznie to musiało brzmieć, kiedy mówiła to niższa, w dodatku w tym samym wieku, Filipa. Tego drugiego jednak nie mogła się spodziewać. Wierzyła, że w świecie, w którym to faceci zdawali się stać u władzy, baby umiały odpowiednio wodzić ich za nosy. Musiały sobie pomagać, musiały odważnie pokazywać swój głos i swą moc, bo inaczej oni nigdy się nie nauczą. Mimo to lubiła te pirackie łajzy, czasami w tawernie było wesoło, mogła na nich liczyć, ale to nie wzięło się znikąd. Gdyby jej los nie połączył się z Pasażerem, to dziś miałaby zupełnie inne myśli w głowie.
– Wielu z nich tylko tak gada, a potem miękną totalnie… Nie wszyscy są źli, ale tak, tu trzeba mieć oczy z tyłu głowy – stwierdziła, przemykając spojrzeniem po tym pomoście. Ich nędzny wygląd też robił swoje, wielkie, tłuste cielska, na głowie potargane resztki siwych kłaków, a pod oczami opuchlizna. Nie zdziwiłaby się, gdyby zalatywało starą rybą. Takie postacie oglądało się z lękiem.
To, że Phils była akurat w okolicy, nie było niczym zaskakującym, to jej dzielnica. Tu pracowała i mieszkała, to miejsce ją ukształtowało, ale ta kobieta… nie wyglądała na tutejszą, co tylko wzbudziło pewne zaintrygowanie u Moss. Może się zgubiła? Port jednak wydawał się dość charakterystycznym miejscem. Odpowiedzieć na te rozważania próbowały jej kolejne słowa, zaskakujące pytanie, którego nie spodziewała się usłyszeć. Dlatego też zmarszczyła brwi i przyjrzała jej się lepiej, zupełnie jakby straciła pewność, co do jej stanu zdrowia. – Pewnie, że Londyn – rzuciła najpierw, nie rezygnując z tego badawczego spojrzenia. Coś tu mocno było nie tak. Ponad ich głowami zagrzmiało i deszcz zaczął intensywniej padać, ale Phils chwilowo nie zwracała na to uwagi. – Jak się tutaj znalazłaś? Może cię gdzieś odprowadzić? To gówniana dzielnica, będzie się tu kręciło takich więcej… – dodała, nie będąc pewną, na ile nieznajoma jest świadoma tego, co działo się wokół. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że z dziewczyną naprawdę jest wszystko w porządku, ale jak to możliwe, że nie wiedziała, gdzie jest…
– Wielu z nich tylko tak gada, a potem miękną totalnie… Nie wszyscy są źli, ale tak, tu trzeba mieć oczy z tyłu głowy – stwierdziła, przemykając spojrzeniem po tym pomoście. Ich nędzny wygląd też robił swoje, wielkie, tłuste cielska, na głowie potargane resztki siwych kłaków, a pod oczami opuchlizna. Nie zdziwiłaby się, gdyby zalatywało starą rybą. Takie postacie oglądało się z lękiem.
To, że Phils była akurat w okolicy, nie było niczym zaskakującym, to jej dzielnica. Tu pracowała i mieszkała, to miejsce ją ukształtowało, ale ta kobieta… nie wyglądała na tutejszą, co tylko wzbudziło pewne zaintrygowanie u Moss. Może się zgubiła? Port jednak wydawał się dość charakterystycznym miejscem. Odpowiedzieć na te rozważania próbowały jej kolejne słowa, zaskakujące pytanie, którego nie spodziewała się usłyszeć. Dlatego też zmarszczyła brwi i przyjrzała jej się lepiej, zupełnie jakby straciła pewność, co do jej stanu zdrowia. – Pewnie, że Londyn – rzuciła najpierw, nie rezygnując z tego badawczego spojrzenia. Coś tu mocno było nie tak. Ponad ich głowami zagrzmiało i deszcz zaczął intensywniej padać, ale Phils chwilowo nie zwracała na to uwagi. – Jak się tutaj znalazłaś? Może cię gdzieś odprowadzić? To gówniana dzielnica, będzie się tu kręciło takich więcej… – dodała, nie będąc pewną, na ile nieznajoma jest świadoma tego, co działo się wokół. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że z dziewczyną naprawdę jest wszystko w porządku, ale jak to możliwe, że nie wiedziała, gdzie jest…
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Znała takich mężczyzn jak oni, ze swojej mugolskiej wioski - tylko że oni nie byli wyposażeni w różdżki i nie mogli za pomocą jednego zaklęcia spętać jej kostek i nadgarstków. Nie bała się mugoli. Po kilku szklaneczkach bimbru od sąsiadki stawali się potulni jak owieczki i ich krępujące odzywki nie były takie straszne; co innego czarodzieje. Uzdolnieni magicznie zawsze krępowali Arabellę. Czuła się od nich gorsza i często nie wiedziała, jak się zachować - głównie dlatego, że z każdej strony spodziewała się atakujących zaklęć. Nie przychodziło jej do głowy, że poza tym, iż czarodzieje mieli większą tolerancję na alkohol - zwłaszcza na Ognistą Whisky - pijak pozostawał pijakiem. Jednak cała ta sytuacja zaskoczyła ją - niespodziewana podwójna teleportacja, przemoczone ubranie, szok po spotkaniu z Justine - i pewnie dlatego nie potrafiła podjąć żadnej decyzji z zimną krwią. - Uch, z tym akurat mam ostatnio problem. Usiłuję być ostrożna, ale rzuca mną po Anglii jak ścigający kaflem - rzekła Arabella, nawiązując do niespodziewanych teleportacji. Miała nadzieję, że dziewczyna była zorientowana w temacie; jednak trudno, żeby nie była, skoro od pół roku nie tylko czarodzieje, ale również charłaki i mugole mieli problem z magią. Szklanki pękały, miotły tańczyły po domach, mugole wariowali i zwalali winę na duchy, coraz częściej wzywając egzorcystów, którzy niewiele mogli poradzić, widząc samopiszący długopis albo latający dywan. Kiedy panna Figg usłyszała zapewnienie z ust Moss, że pewnie, że Londyn - zmarszczyła brwi. To była cenna informacja, teraz potrzebowała jedynie sowy. Jednak co miała napisać siostrze? Hej, jestem w Londynie... A zaraz będę pewnie nie wiadomo gdzie? Przygryzła wargę i zerknęła na Filipkę. Dopiero teraz spostrzegła badawczy wzrok dziewczyny. Zanim zrozumiała, dlaczego Moss tak jej się przyglądała, posłała jej pytające spojrzenie. - Teleportowałam się, tak myślę. Niechcący. W ogóle nad tym nie panuję i nigdy tego nie robiłam - wzruszyła ramionami, odpowiadając dziewczynie zgodnie z prawdą. Nie miała potrzeby jej okłamywać; pewnie wystąpi ta sama sytuacja, co z Justine. Znowu czknie i znowu zniknie, oby nie na zawsze. Teleportacja była okropna - mugolskie myślenie jedynie utwierdzało ją w tym przekonaniu. Jak czarodzieje mogli to robić na co dzień, gdy nie występowały anomalie? Ten ból brzucha, zawroty głowy i nudności... Czy to było normalne? Każdy się tak czuł? Czy może ona, jako charłak, znosiła to w ten sposób? - Chętnie bym skorzystała z tej opcji, ale mieszkam w Szkocji, tam mnie raczej nie odprowadzisz - zauważyła Arabella. Posłała Filipce zaciekawione spojrzenie. - A ty? Nie boisz się sama chodzić po nocach w takiej dzielnicy? Pewnie jesteś niewiele młodsza ode mnie - rzuciła na oko, mając nadzieję, że się nie pomyliła. Skierowała wzrok na spokojne fale i wsłuchała się w ich szum; każde morze było inne. A to miejsce zapewne zwiastowało ciszę przed burzą. Już była wykończona, a to była dopiero jej druga teleportacja... Ciekawe, czy ktoś w domu zauważył, że zniknęła?
Z niemałą oznaką zdziwienia przyjęła fakt, że ma do czynienia z czarownicą. Tak w pierwszej chwili pomyślała, słuchając o kaflach. Czy jednak czarownica nie wyciągnęłaby różdżki ku swemu oprawcy? Rozszyfrowanie jej wyjaśnień nie okazało się aż tak łatwe. Pomyślała o wrednych teleportacjach, które widocznie męczyły czarodziejów. Może próbowała się gdzieś przenieść i trafiła znienacka właśnie na ten oblodzony pomost, prosto pod łakome cielska tamtych pijaczyn. Odruchowo Filipa popatrzyła w miejsce, w którym ich sylwetki śmignęły jej ostatni raz. Spokój. Chociaż może akurat miejsce i okoliczności w żaden sposób nie sprzyjały pogawędkom. Trzeba było stąd spadać, zanim zamienią się w dwa bałwany z paskudnymi fryzurami.
Niemniej aż zmarszczyła brwi, próbując rozczytać, co dokładnie miała na myśli nieznajoma dziewczyna. W zasadzie poświęcanie jej aż takiej uwagi było niepotrzebne, ale Phils chyba po prostu wolała się zorientować w sytuacji, skoro już rozmawiały. Planowała nawet zapytać, czy zaryzykowała teleportacją, które przecież nie działy wcale lub fiksowały totalnie, kiedy to odpowiedź nadeszła sama. – Więc nie jesteś magiczna – rzuciła, gdy już stało się to jasne. Ton jej głosu pozostawał raczej neutralny. Pewne niezrozumiałe wątki tej historii nagle mogła logicznie wyjaśnić. – Słyszałam, że anomalie was nie oszczędzają. To kiepskie miejsce, by trafić tu wbrew swojej woli – kontynuowała. W zasadzie to nie powinna tak odważnie przyznawać się przed obcą do tego, że przynależała do czarodziejskiego świata. Skoro jednak mówiła już nawet o kaflu i ewidentnie była oswojona z istnieniem magii, to nie czuła potrzeby ukrywania tego. Zapewne spotkała na swej drodze innych czarodziejów, którzy uznali, że można ją wtajemniczyć. Gdyby sama była niemagiem i doświadczałaby tak upiornych czarodziejskich zrywów, to pewnie ogarnęłoby ją totalne szaleństwo. Anomalie nie oswajały mugolaków z magią, one tylko przyczyniały się do ujawniania społeczności czarodziejów. Filipa wiedziała, że zbyt wielu ludzi nie było wciąż gotowych na tego typu wieści.
Zachwiała się na kładce i poprawiła odruchowo ułożenie swoich nóg, przenosząc ciężar na obydwie, stanęła lekko w rozkroku. Nie chciała wylądować w obrzydliwej, lodowatej wodzie. – Przeniosło cię aż ze Szkocji? Cholerstwo, nieźle bym się wkurzyła, gdybym mną tak rzucało po kraju – skomentowała raczej bez spodziewanej empatii. Zdziwiła się, chociaż nie po raz pierwszy usłyszała już o takiej historii. Niespecjalnie miała ochotę na wędrówki w tamte rejony, ale dziewczyna stała przed wyzwaniem. Gorzej, jeśli nie miała przy sobie forsy. Wtedy ciężko jej będzie załapać się na jakiś transport do Szkocji.
– Port to mój dom – powiedziała pewnie i popatrzyła kontrolnie po okolicy. Śmierdziało i grunt walił się pod nogami, ale dla zaprawionych w bojach mieszkańców nie było to już nic nadzwyczajnego. Przywykła do surowości i mroku, które gromadziły się wyjątkowo gęsto nad brzegiem Tamizy. Siedlisko szumowin – żeby tu przetrwać, należało doświadczyć tego syfu osobiście, dość mocno i boleśnie. Philippie się udało, chociaż nie był to żaden powód do dumy. – Nie skrzywdzą swojej. Zresztą znam te miejscowe bandy, mówię w ich języku i pracuję w ich ulubionej knajpie – wyjaśniła, chcąc wytłumaczyć jej, jak funkcjonowała ta dzielnica. Obcy zawsze był kąskiem bardziej łakomym. No i Phils jako barmanka w Pasażerze miała całkiem sporo kart przetargowych. Miała także różdżkę o ostrym końcu – tak ostrym jak jej pazury. Wielu już się nauczyło, że nie warto jej podskakiwać. Zdarzało się, że nasyłała na niegrzeczne żeglarzyny swoich zaprzyjaźnionych oprychów. Nic nie działo się jednak bez przyczyny. – Co zamierzasz zrobić? – zapytała, po czym ruszyła w kierunku brzegu. – Chodź, tylko ostrożnie, uwierz mi, nie chcesz wykąpać się w tej syfiastej wodzie.
Dobrze by było zejść z tej pieprzonej kładki i znaleźć się na pewniejszym kawałku ziemi.
Niemniej aż zmarszczyła brwi, próbując rozczytać, co dokładnie miała na myśli nieznajoma dziewczyna. W zasadzie poświęcanie jej aż takiej uwagi było niepotrzebne, ale Phils chyba po prostu wolała się zorientować w sytuacji, skoro już rozmawiały. Planowała nawet zapytać, czy zaryzykowała teleportacją, które przecież nie działy wcale lub fiksowały totalnie, kiedy to odpowiedź nadeszła sama. – Więc nie jesteś magiczna – rzuciła, gdy już stało się to jasne. Ton jej głosu pozostawał raczej neutralny. Pewne niezrozumiałe wątki tej historii nagle mogła logicznie wyjaśnić. – Słyszałam, że anomalie was nie oszczędzają. To kiepskie miejsce, by trafić tu wbrew swojej woli – kontynuowała. W zasadzie to nie powinna tak odważnie przyznawać się przed obcą do tego, że przynależała do czarodziejskiego świata. Skoro jednak mówiła już nawet o kaflu i ewidentnie była oswojona z istnieniem magii, to nie czuła potrzeby ukrywania tego. Zapewne spotkała na swej drodze innych czarodziejów, którzy uznali, że można ją wtajemniczyć. Gdyby sama była niemagiem i doświadczałaby tak upiornych czarodziejskich zrywów, to pewnie ogarnęłoby ją totalne szaleństwo. Anomalie nie oswajały mugolaków z magią, one tylko przyczyniały się do ujawniania społeczności czarodziejów. Filipa wiedziała, że zbyt wielu ludzi nie było wciąż gotowych na tego typu wieści.
Zachwiała się na kładce i poprawiła odruchowo ułożenie swoich nóg, przenosząc ciężar na obydwie, stanęła lekko w rozkroku. Nie chciała wylądować w obrzydliwej, lodowatej wodzie. – Przeniosło cię aż ze Szkocji? Cholerstwo, nieźle bym się wkurzyła, gdybym mną tak rzucało po kraju – skomentowała raczej bez spodziewanej empatii. Zdziwiła się, chociaż nie po raz pierwszy usłyszała już o takiej historii. Niespecjalnie miała ochotę na wędrówki w tamte rejony, ale dziewczyna stała przed wyzwaniem. Gorzej, jeśli nie miała przy sobie forsy. Wtedy ciężko jej będzie załapać się na jakiś transport do Szkocji.
– Port to mój dom – powiedziała pewnie i popatrzyła kontrolnie po okolicy. Śmierdziało i grunt walił się pod nogami, ale dla zaprawionych w bojach mieszkańców nie było to już nic nadzwyczajnego. Przywykła do surowości i mroku, które gromadziły się wyjątkowo gęsto nad brzegiem Tamizy. Siedlisko szumowin – żeby tu przetrwać, należało doświadczyć tego syfu osobiście, dość mocno i boleśnie. Philippie się udało, chociaż nie był to żaden powód do dumy. – Nie skrzywdzą swojej. Zresztą znam te miejscowe bandy, mówię w ich języku i pracuję w ich ulubionej knajpie – wyjaśniła, chcąc wytłumaczyć jej, jak funkcjonowała ta dzielnica. Obcy zawsze był kąskiem bardziej łakomym. No i Phils jako barmanka w Pasażerze miała całkiem sporo kart przetargowych. Miała także różdżkę o ostrym końcu – tak ostrym jak jej pazury. Wielu już się nauczyło, że nie warto jej podskakiwać. Zdarzało się, że nasyłała na niegrzeczne żeglarzyny swoich zaprzyjaźnionych oprychów. Nic nie działo się jednak bez przyczyny. – Co zamierzasz zrobić? – zapytała, po czym ruszyła w kierunku brzegu. – Chodź, tylko ostrożnie, uwierz mi, nie chcesz wykąpać się w tej syfiastej wodzie.
Dobrze by było zejść z tej pieprzonej kładki i znaleźć się na pewniejszym kawałku ziemi.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Gdyby tylko mogła, wyciągnęłaby różdżkę, aby obronić się przed niebezpieczeństwem, jakie czyhało na nią za każdym rogiem. Nauczyłaby się każdego zaklęcia obronnego, każdego ruchu nadgarstkiem i wymowy zaklęć. Znała kilka formuł - wiedziała, co to znaczy Accio, Lumos, Nott albo Alohomora. Jednak samo znanie zaklęcia nie wystarczało, kiedy byłeś charłakiem, a różdżkę widziałeś jedynie na szafce nocnej siostry lub wystawie sklepowej. Arabella przyglądała się ukradkiem nieznajomej; zastanawiała się, co taka młoda dziewczyna robiła w porcie o tej porze? Jej rozmyślania przerwały nagłe słowa kobiety. Moss powiedziała coś, co totalnie ją zatkało. A więc nie jesteś magiczna. Figg nie zdawała sobie sprawy, że dla większości czarodziejów była jak otwarta książka - bez różdżki, odpowiednich manier, nie rozpoznawała połowy magicznej społeczności. Na litość boską, gdyby nie Marcella, nie wiedziałaby nawet, kto jest obecnym ministrem magii! Przez ostatnie lata, które spędziła poza domem, jej wiedza na temat czarodziejów bardzo podupadła. - Tak, nie jestem - przytaknęła, znowu zgodnie z prawdą, ale bardzo niechętnie. Teraz Philippa miała ją w garści. Mogła rzucić jakiekolwiek zaklęcie i Arabella nie miałaby szans na to, aby się obronić. - Cóż, jako charłak nie powinnam pojawiać się w większości miejsc w Anglii, niestety. Czasem trzeba zaryzykować - w pewien sposób zażartowała. W końcu każdy wiedział, że nie miała kontroli nad teleportacjami. Nie było zagadką, że mało kto korzystał teraz z teleportacji; nawet bardzo utalentowani pod tym względem czarodzieje rezygnowali z tego środku transportu, ponieważ nie wiedziałeś, gdzie tym razem cię teleportuje. - Właściwie to najpierw przeniosło mnie w śnieżną zaspę gdzieś na środku Londynu, dlatego jestem taka mokra. To jest już drugi raz dzisiaj i mam nadzieję, że ostatni - dodała Arabella i wzdrygnęła się. Jej wzrok podążył za wzrokiem Philippy - również nie chciała wylądować w lodowatej wodzie, której z niechęcią się przyglądała. Chociaż ciekawa była, czy zrobiłoby jej to jakąkolwiek różnicę? Pewnie tak - teraz przynajmniej miała suche włosy, skryte pod czapką.
Port to mój dom.
Arabella przyjrzała się dziewczynie z podziwem - była młoda, drobna i na tyle odważna, że postanowiła żyć wśród żeglarzy, piratów i przemytników. Ktoś na pewno musiał wprowadzić ją w ten świat; ktoś musiał pokazać jej ślady, którymi miała podążać, aby wspiąć się na szczyt. Dziewczyna wzbudzała respekt w tubylcach - była córką jednego z nich czy zrobiła coś niezwyczajnego? Przypadkiem Arabella złapała się na tym, że sama również zaczęła czuć respekt do tej dziewczyny i nie zamierzała jej nie posłuchać, kiedy dziewczyna ruszyła w kierunku brzegu i poradziła jej zrobić to samo. - Pracujesz w tutejszej knajpie? Nic dziwnego, że tak cię szanują. Dobry trunek to podstawa - rzuciła pod nosem, stąpając ostrożnie po oblodzonym pomoście. - Co zamierzam? Nie wiem... Najrozsądniejszą opcją byłoby wysłać sowę mojej siostrze, żeby wiedziała, gdzie jestem i co się dzieje. Pewnie by mi pomogła w jakiś sposób. Jest czarownicą - stwierdziła Arabella i wzruszyła ramionami. Nagle wpadła na pomysł. - Masz może sowę? Co prawda nie mam pieniędzy, ale mogę wisieć ci przysługę - zaproponowała niepewnie, kiedy w końcu postawiła pierwsze kroki na brzegu, który nie był już aż tak śliski jak oblodzone deski.
Port to mój dom.
Arabella przyjrzała się dziewczynie z podziwem - była młoda, drobna i na tyle odważna, że postanowiła żyć wśród żeglarzy, piratów i przemytników. Ktoś na pewno musiał wprowadzić ją w ten świat; ktoś musiał pokazać jej ślady, którymi miała podążać, aby wspiąć się na szczyt. Dziewczyna wzbudzała respekt w tubylcach - była córką jednego z nich czy zrobiła coś niezwyczajnego? Przypadkiem Arabella złapała się na tym, że sama również zaczęła czuć respekt do tej dziewczyny i nie zamierzała jej nie posłuchać, kiedy dziewczyna ruszyła w kierunku brzegu i poradziła jej zrobić to samo. - Pracujesz w tutejszej knajpie? Nic dziwnego, że tak cię szanują. Dobry trunek to podstawa - rzuciła pod nosem, stąpając ostrożnie po oblodzonym pomoście. - Co zamierzam? Nie wiem... Najrozsądniejszą opcją byłoby wysłać sowę mojej siostrze, żeby wiedziała, gdzie jestem i co się dzieje. Pewnie by mi pomogła w jakiś sposób. Jest czarownicą - stwierdziła Arabella i wzruszyła ramionami. Nagle wpadła na pomysł. - Masz może sowę? Co prawda nie mam pieniędzy, ale mogę wisieć ci przysługę - zaproponowała niepewnie, kiedy w końcu postawiła pierwsze kroki na brzegu, który nie był już aż tak śliski jak oblodzone deski.
Nie ratowała jej po to, by teraz rzucać w nią brzydkimi zaklęciami. Może Phils faktycznie wolała skórę obrotnego drapieżnika od bycia nędzną ofiarą, ale nie miała żadnego powodu, aby ją krzywdzić. Dla niej jej niemagiczność nie zmieniała wiele. Jedynie utwierdziła się w przekonaniu, że postąpiła dobrze, wyciągając ku niej dłoń i goniąc tych zuchwałych gnojków. W innym wypadku mogłaby zastać ją jutro splugawioną i zmarzniętą w jakimś mrocznym zaułku. Choć spodziewała się, że nieznajoma wcale nie była tak płocha i krucha, to jednak niestety każda przeciętna i niewyszkolona kobieta przegrywała w starciu z obrzydliwą męską siłą. To nic, że nie miała do czynienia z wiedźmą, nie była uprzedzona. Postać blondynki właściwie była jej obojętna i jakiekolwiek zdanie na jej temat byłoby zlepkiem teorii niepodpartych konkretnymi faktami. Poza tym jednym.
– To musi być strasznie irytujące – stwierdziła, lekko kiwając głową. Wpadłaby w szał, gdyby dopadłoby ją coś takiego. Już rozumiała, jak bardzo niepewnie dziewczyna mogła czuć się w tej sytuacji. Pewnie co chwilę kombinowała, jak wrócić, gdzie w ogóle jest. Niemal nie dowierzała, słysząc, że to nie był pierwszy raz w ciągu ostatnich godzin. W dodatku nie pomagało unikanie burz i zamykanie się w czterech ciasnych ścianach, skazana była na nienormalne wypływy tak nieposłusznej magii. Jak sobie radziła? Jak pracowała? Filipa poczuła dość dziwną namiastkę szczerego współczucia. Jeśli po tym wszystkim nieznajoma wydawała się w miarę spokojna i jeszcze nie zwariowała, to musiała mieć duży próg cierpliwości. Sama niestety łatwo się denerwowała w tego typu przypadkach. Rzucana po świecie prędzej wydrapałaby sobie oczy, niż wytrzymała grzecznie tego typu zdarzenia. – Hej, odbijesz sobie, jak się to wszystko skończy, chociaż ja na twoim miejscu pewnie już szukałabym drogi ucieczki, choć wiem, że… że taka nie istnieje lub nikt na nią nie wpadł jeszcze – rzuciła trochę na pocieszenie, a trochę wciąż pozostając w zderzeniu z pewną abstrakcją tych przypadków. Co za katastrofa.
Żadna kobieta nie mogła odnaleźć się w tym środowisku, jeśli gwałtownie nie zderzyła się z portową rzeczywistością, jeśli nie poczuła między brudnymi uliczkami swojego miejsca oraz swojego człowieka. Kiedyś była taka jak osóbka przed nią, a nawet dużo gorsza i totalnie niegotowa na dorosłe życie. Ktoś jednak podniósł ją z zabłoconych chodników i pchnął w stronę lepszego życia. Chociaż może port nie był żadnym łasym, salonowym kąskiem, na który skusić się mogła niewinna nastolatka. Phils jednak oswoiła się z nim na tyle, że któregoś dnia stała się elementem układanki, częścią parszywych krajobrazów, dla których i w których żyło przecież mnóstwo osób. Lubiła zająć się czasem dość szemranym zajęciem, ale na ogół demonstrowała władzę nad rządzoną pierwotnymi instynktami męskością. Dążyła do bycia kobietą silną, zaradną, do bycia całkowitym przeciwieństwem przeszłości.
– Nie mam sowy, ale możemy iść do sowiej poczty i wyślemy wiadomość do twojej siostry – wyjaśniła, przyjmując, że to chyba najlepsze wyjście. Phils nie wiedziała, czy charłakom magiczna poczta udostępniała sowy, więc lepiej byłoby, gdyby poszły tam obie. Nie była też pewna, czy dziewczyna posiadała przy sobie czarodziejskie monety. Gdzieś pewnie można było wymienić funty na galeony, ale to tylko wydłuży całe przedsięwzięcie. Sięgnęła do kieszeni płaszcza. Wewnątrz zabrzęczało kilka monet. Mogły więc iść. – Niech będzie i przysługa, może kiedyś się jeszcze spotkamy… – rzuciła, niespecjalnie oczekując takiego biegu wydarzeń. – Na poczcie powinno być ciepło, będziesz mogła się ogrzać. Napiszesz list, a ja wypożyczę sowę – zaproponowała, układając sobie już powoli plan.
– To musi być strasznie irytujące – stwierdziła, lekko kiwając głową. Wpadłaby w szał, gdyby dopadłoby ją coś takiego. Już rozumiała, jak bardzo niepewnie dziewczyna mogła czuć się w tej sytuacji. Pewnie co chwilę kombinowała, jak wrócić, gdzie w ogóle jest. Niemal nie dowierzała, słysząc, że to nie był pierwszy raz w ciągu ostatnich godzin. W dodatku nie pomagało unikanie burz i zamykanie się w czterech ciasnych ścianach, skazana była na nienormalne wypływy tak nieposłusznej magii. Jak sobie radziła? Jak pracowała? Filipa poczuła dość dziwną namiastkę szczerego współczucia. Jeśli po tym wszystkim nieznajoma wydawała się w miarę spokojna i jeszcze nie zwariowała, to musiała mieć duży próg cierpliwości. Sama niestety łatwo się denerwowała w tego typu przypadkach. Rzucana po świecie prędzej wydrapałaby sobie oczy, niż wytrzymała grzecznie tego typu zdarzenia. – Hej, odbijesz sobie, jak się to wszystko skończy, chociaż ja na twoim miejscu pewnie już szukałabym drogi ucieczki, choć wiem, że… że taka nie istnieje lub nikt na nią nie wpadł jeszcze – rzuciła trochę na pocieszenie, a trochę wciąż pozostając w zderzeniu z pewną abstrakcją tych przypadków. Co za katastrofa.
Żadna kobieta nie mogła odnaleźć się w tym środowisku, jeśli gwałtownie nie zderzyła się z portową rzeczywistością, jeśli nie poczuła między brudnymi uliczkami swojego miejsca oraz swojego człowieka. Kiedyś była taka jak osóbka przed nią, a nawet dużo gorsza i totalnie niegotowa na dorosłe życie. Ktoś jednak podniósł ją z zabłoconych chodników i pchnął w stronę lepszego życia. Chociaż może port nie był żadnym łasym, salonowym kąskiem, na który skusić się mogła niewinna nastolatka. Phils jednak oswoiła się z nim na tyle, że któregoś dnia stała się elementem układanki, częścią parszywych krajobrazów, dla których i w których żyło przecież mnóstwo osób. Lubiła zająć się czasem dość szemranym zajęciem, ale na ogół demonstrowała władzę nad rządzoną pierwotnymi instynktami męskością. Dążyła do bycia kobietą silną, zaradną, do bycia całkowitym przeciwieństwem przeszłości.
– Nie mam sowy, ale możemy iść do sowiej poczty i wyślemy wiadomość do twojej siostry – wyjaśniła, przyjmując, że to chyba najlepsze wyjście. Phils nie wiedziała, czy charłakom magiczna poczta udostępniała sowy, więc lepiej byłoby, gdyby poszły tam obie. Nie była też pewna, czy dziewczyna posiadała przy sobie czarodziejskie monety. Gdzieś pewnie można było wymienić funty na galeony, ale to tylko wydłuży całe przedsięwzięcie. Sięgnęła do kieszeni płaszcza. Wewnątrz zabrzęczało kilka monet. Mogły więc iść. – Niech będzie i przysługa, może kiedyś się jeszcze spotkamy… – rzuciła, niespecjalnie oczekując takiego biegu wydarzeń. – Na poczcie powinno być ciepło, będziesz mogła się ogrzać. Napiszesz list, a ja wypożyczę sowę – zaproponowała, układając sobie już powoli plan.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Życie Arabelli od samego początku nie było usłane różami. Najpierw, tuż po jej narodzinach, zmarła matka bliźniaczek. Później, mimo że rokowała na fantastyczną czarownicę, okazała się być charłakiem. W mugolskim świecie była wyzywana od czarownic - jednak to nie była jej wina, że wychowała się wśród czarodziejów i dla niej niektóre rzeczy było normalne. Została zdradzona przez najlepszą przyjaciółkę. Teraz połowa czarodziejów, jakich napotykała na swojej drodze, kojarzyła ją tylko i wyłącznie z Marcellą. Czuła, że nie pasuje do żadnego ze światów - ani mugolskiego, ani magicznego. Była wyrzutkiem, a wyrzutków się odrzucało. Czy to oznaczało, że powinna zostać latarnikiem? Albo samotną zielarką, mieszkającą w środku lasu albo pustkowia? Na domiar złego słowa Philippy wcale jej nie pomagały. Owszem, to było irytujące, ale jeszcze bardziej irytujące było to, że była bezbronna. Każdy, nawet mugol, mógł ją skrzywdzić, a ona nic nie mogła na to poradzić. - Jedyną ucieczką byłoby chyba zamknięcie mnie w pokoju, w którym magia po prostu nie działa - westchnęła ciężko. Stały już na brzegu, kiedy Moss przystała na propozycję Arabelli, a nawet zaproponowała pewien plan działania. Kiedy Figg usłyszała o sowiej poczcie, uśmiechnęła się - nigdy nie słyszała o czymś takim, myślała, że każdy czarodziej lub chociaż rodzina musiała posiadać jedną. Dlatego humor poprawił jej się nieco, gdy w zamyśleniu podążała za Filipką wzdłuż brzegu. Ona znała najlepiej te rejony i doskonale wiedziała, gdzie powinny iść, dlatego po prostu za nią podążała. - Będę twoją dłużniczką, nie wiem jak ci dziękować - rzekła Arabella, usiłując nadążyć za dziewczyną, która pewnie nie pierwszy raz podążała tą trasą. Nagle Figg potknęła się - zaczęła spadać w kierunku brudnej wody portowej, przed którą chwilę wcześniej ostrzegała ją Moss. Zamknęła oczy, czekając na zderzenie z lodowatą taflą wody, gdy zamiast tego... w głowie jej się zakręciło, w żołądku zakotłowało, a z ust Arabelli wydobyło się głośne czknięcie. Trzask oznajmiający teleportację wybawił ją z zimnej kąpieli w Tamizie. Można powiedzieć, że było to szczęście w nieszczęściu - lub odwrotnie.
[zt]
[zt]
Gdyby Phils nie odrzucała tak mocno wspomnień z przeszłości, gdyby też przyjrzała się bardziej owej dziewczynie, to mogłaby między tymi blond kosmykami ujrzeć znajomą buzię, oblicze Puchonki, z którą kiedyś wspólnie dzieliła dormitorium. Dziś jednak niespecjalnie doszukiwała się w niej znajomej, a i pogoda była niezbyt ciekawa, zamazywała nieco obraz. Portowa mgła potrafiła zaprowadzić człowieka do zguby, a co dopiero uniemożliwić mu wypatrzenie takich szczegółów. Arabella faktycznie istniała dla ciemnowłosej jako jeden z wielu zabłądzonych przypadków, nikt, kogo mogłaby zachować na dłużej w pamięci.
Wydawało się, że kiedy stanęła już na stabilnym brzegu, nic specjalnego nie mogło się wydarzyć. Miały całkiem niezły plan. Dziewczyna nie sprzeciwiała się pomysłom Phils, a to oznaczało, że mogły szybko i płynnie przejść do sprawy. Nie wiedziała, jak szeroką wiedzę o świecie czarodziejów posiadała ta dziewczyna jako charłak, ale ufała, że obejdzie się bez niepotrzebnego ciągnięcia jej za rękę. Jako niania wypadała naprawdę kiepsko. Dalsze stanie tutaj nie miało już żadnego sensu. Philippa z ulgą przyjęła widok tak pogodnej twarzy i gotowa była już ruszyć w dalszą drogę. Wtedy jednak ujrzała straszny widok. Blondwłosa nieznajoma zapadała się w mdłym powietrzu, upadała prosto do tej mętnej, lodowatej wody. Mimowolnie krzyknęła i wyciągnęła ku niej dłoń. Przecież stały już na brzegu! Jak to możliwe? Czy była aż taką ofiarą i potknęła się o własne nogi? Między tonami słabych dźwięków wyłapała jednak wyraźnie czknięcie zamiast charakterystycznego plusku. Woda nie zdążyła połknąć dziewczyny, bo ta znów rozpłynęła się w powietrzu. Okrutna anomalia musiała wepchnąć ją w kolejną ponurą i obcą krainę, w której znów na nowo musiała spróbować się odnaleźć.
Przez chwilę tak stała, analizując wszystko to, co się właśnie wydarzyło. Przykucnęła i popatrzyła w nieprzezroczystą, smrodliwą taflę wody, ale ta nie chciała jej ujawnić już żadnej tajemnicy. Dlatego wstała i postanowiła rzucić na całe zdarzenie pelerynę obojętności. Obca dziewczyna pojawiła się w życiu Phils niespodziewanie, ale zniknęła, zanim zdążyły dowiedzieć się o sobie czegokolwiek więcej. Wzruszyła więc tylko ramionami i odwróciła się w stronę ulicy. Pomknęła w stronę tawerny.
zt
Wydawało się, że kiedy stanęła już na stabilnym brzegu, nic specjalnego nie mogło się wydarzyć. Miały całkiem niezły plan. Dziewczyna nie sprzeciwiała się pomysłom Phils, a to oznaczało, że mogły szybko i płynnie przejść do sprawy. Nie wiedziała, jak szeroką wiedzę o świecie czarodziejów posiadała ta dziewczyna jako charłak, ale ufała, że obejdzie się bez niepotrzebnego ciągnięcia jej za rękę. Jako niania wypadała naprawdę kiepsko. Dalsze stanie tutaj nie miało już żadnego sensu. Philippa z ulgą przyjęła widok tak pogodnej twarzy i gotowa była już ruszyć w dalszą drogę. Wtedy jednak ujrzała straszny widok. Blondwłosa nieznajoma zapadała się w mdłym powietrzu, upadała prosto do tej mętnej, lodowatej wody. Mimowolnie krzyknęła i wyciągnęła ku niej dłoń. Przecież stały już na brzegu! Jak to możliwe? Czy była aż taką ofiarą i potknęła się o własne nogi? Między tonami słabych dźwięków wyłapała jednak wyraźnie czknięcie zamiast charakterystycznego plusku. Woda nie zdążyła połknąć dziewczyny, bo ta znów rozpłynęła się w powietrzu. Okrutna anomalia musiała wepchnąć ją w kolejną ponurą i obcą krainę, w której znów na nowo musiała spróbować się odnaleźć.
Przez chwilę tak stała, analizując wszystko to, co się właśnie wydarzyło. Przykucnęła i popatrzyła w nieprzezroczystą, smrodliwą taflę wody, ale ta nie chciała jej ujawnić już żadnej tajemnicy. Dlatego wstała i postanowiła rzucić na całe zdarzenie pelerynę obojętności. Obca dziewczyna pojawiła się w życiu Phils niespodziewanie, ale zniknęła, zanim zdążyły dowiedzieć się o sobie czegokolwiek więcej. Wzruszyła więc tylko ramionami i odwróciła się w stronę ulicy. Pomknęła w stronę tawerny.
zt
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
| 17 II
Wybrał to miejsce nie bez powodu. Liczył na spokój i anonimowość, której nie mogliby odnaleźć tego wieczoru w magicznym porcie - nie wiedział, co spowodowało, że na ulicach znalazło się tak wielu czarodziejów, wolał jednak uniknąć ich ciekawskich spojrzeń. Zapomnieli już o podpaleniach na Pokątnej? A może do świętowania zachęcił ich kres anomalii? W głębi doków również kręcili się jacyś gapie, lecz było ich zdecydowanie mniej, zdawali się również pilnować własnych interesów. Mimo to Caelan miał się na baczności, gdy koordynował pracą swych ludzi. Krążył od zacumowanych przy podniszczonym pomoście łódek, którymi mieli przewieźć towar na pokład statku, do ustawionych nieopodal skrzyń, stale obserwując ginące w mroku budynki opuszczonych magazynów czy nasłuchując odległych, niesionych z wiatrem odgłosów. Odpalał papierosa od papierosa, ostrożnie stąpając po trzeszczących od jego ciężaru deskach i przekazując kolejne szorstkie komendy uwijającym się w pocie czoła majtkom; nie musieli już drżeć przed korzystaniem z najprostszych zaklęć, które mogły znacznie przyśpieszyć ich pracę, toteż pakunki sprawnie lewitowały od pilnowanego przez kilku marynarzy stosu do kolejnej szalupy.
Chłopcy uwijali się z robotą, załadunek ze zdobytymi od zaufanych kupców nielegalnościami odbił właśnie od pomostu, powoli kierując się ku majaczącemu we mgle dwumasztowcowi. Najważniejsza - i najbardziej ryzykowna - część wieczoru była za nimi; morze było spokojne, nie sądził, by coś mogło przeszkodzić płynącym z księgami podwładnym i uniemożliwić im dotarcie na pokład statku. A skoro nie było ich już na brzegu, nie musiał lękać się żadnej kontroli towaru - choć nie przypominał sobie, kiedy ostatnio policjanci próbowali robić mu problemy.
Poklepał przechodzącego bosmana po ramieniu, dobrze się spisali, wszystko szło zgodnie z planem, i ruszył do tych, którzy stali na straży i mieli powiadamiać go, gdyby w okolicy pojawił się ktoś obcy. Zdawało mu się, że dostrzegł na uboczu kogoś, kto nie był jednym z nich - lecz dlaczego nie został przegoniony? Żwawym krokiem pokonał dzielącą ich odległość, uważnym wzrokiem spoglądając to na nie tak dawno najętego kuka, to na stojącego przy nim dryblasa. Caelan nie przywykł do rozmawiania z czarodziejami, którzy nie byli od niego niżsi. - Czy mogę w czymś pomóc? - zapytał pozornie obojętnie, z opanowaniem, choć nie miał ani czasu, ani ochoty na przyjacielskie pogawędki z wtykającymi nos w nieswoje sprawy lawirantami. Bo nie sądził przecież, by jego pojawienie się tutaj było przypadkiem. A im dłużej mu się przyglądał, tym silniej odczuwał, że chyba go skądś zna. Lecz skąd? Zaciągnął się po raz kolejny papierosem, mrużąc przy tym ślepia.
Wybrał to miejsce nie bez powodu. Liczył na spokój i anonimowość, której nie mogliby odnaleźć tego wieczoru w magicznym porcie - nie wiedział, co spowodowało, że na ulicach znalazło się tak wielu czarodziejów, wolał jednak uniknąć ich ciekawskich spojrzeń. Zapomnieli już o podpaleniach na Pokątnej? A może do świętowania zachęcił ich kres anomalii? W głębi doków również kręcili się jacyś gapie, lecz było ich zdecydowanie mniej, zdawali się również pilnować własnych interesów. Mimo to Caelan miał się na baczności, gdy koordynował pracą swych ludzi. Krążył od zacumowanych przy podniszczonym pomoście łódek, którymi mieli przewieźć towar na pokład statku, do ustawionych nieopodal skrzyń, stale obserwując ginące w mroku budynki opuszczonych magazynów czy nasłuchując odległych, niesionych z wiatrem odgłosów. Odpalał papierosa od papierosa, ostrożnie stąpając po trzeszczących od jego ciężaru deskach i przekazując kolejne szorstkie komendy uwijającym się w pocie czoła majtkom; nie musieli już drżeć przed korzystaniem z najprostszych zaklęć, które mogły znacznie przyśpieszyć ich pracę, toteż pakunki sprawnie lewitowały od pilnowanego przez kilku marynarzy stosu do kolejnej szalupy.
Chłopcy uwijali się z robotą, załadunek ze zdobytymi od zaufanych kupców nielegalnościami odbił właśnie od pomostu, powoli kierując się ku majaczącemu we mgle dwumasztowcowi. Najważniejsza - i najbardziej ryzykowna - część wieczoru była za nimi; morze było spokojne, nie sądził, by coś mogło przeszkodzić płynącym z księgami podwładnym i uniemożliwić im dotarcie na pokład statku. A skoro nie było ich już na brzegu, nie musiał lękać się żadnej kontroli towaru - choć nie przypominał sobie, kiedy ostatnio policjanci próbowali robić mu problemy.
Poklepał przechodzącego bosmana po ramieniu, dobrze się spisali, wszystko szło zgodnie z planem, i ruszył do tych, którzy stali na straży i mieli powiadamiać go, gdyby w okolicy pojawił się ktoś obcy. Zdawało mu się, że dostrzegł na uboczu kogoś, kto nie był jednym z nich - lecz dlaczego nie został przegoniony? Żwawym krokiem pokonał dzielącą ich odległość, uważnym wzrokiem spoglądając to na nie tak dawno najętego kuka, to na stojącego przy nim dryblasa. Caelan nie przywykł do rozmawiania z czarodziejami, którzy nie byli od niego niżsi. - Czy mogę w czymś pomóc? - zapytał pozornie obojętnie, z opanowaniem, choć nie miał ani czasu, ani ochoty na przyjacielskie pogawędki z wtykającymi nos w nieswoje sprawy lawirantami. Bo nie sądził przecież, by jego pojawienie się tutaj było przypadkiem. A im dłużej mu się przyglądał, tym silniej odczuwał, że chyba go skądś zna. Lecz skąd? Zaciągnął się po raz kolejny papierosem, mrużąc przy tym ślepia.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
17.02
Pomimo katastrofalnej pomyłki z Maeve, śledztwo w porcie było jeszcze do uratowania - szczególnie, że sytuacja po śmierci Bones powoli się stabilizowała, a Rineheart zacieśniał współpracę z Wiedźmią Strażą. Tonks nie wnikał, czy Clearwater nadal tropiła swoją siatkę przemytników, a sam zajął się aresztowaniem szajki dilerów i złodziejaszków, którzy wymknęli się spod kontroli. Udało mu się udowodnić, że kilkoro z nich użyło czarnomagicznych zaklęć na mugolach, aby przejmować ich cenne towary i sprzedawać je na czarodziejskim czarnym rynku. Pozostawało ustalić, czy ograniczyli się do magii, która miała tylko przestraszyć ofiary, czy też ktoś użył Imperiusa lub innego zaklęcia niewybaczalnego. Dzięki informatorom, pracującym dla Wiedźmiej Straży, Tonksowi udało się uzyskać nazwiska i zajmował się aresztowaniem oraz przesłuchiwaniem podejrzanych o czarną magię. Na jego liście został jeszcze jeden marynarz. Według zeznań swojego bezrobotnego kolegi, Jones dostał niedawno dobrą pracę na statku, ale wcześniej działał w przestępczej szajce tropionej przez Tonks i nadal mógł dorabiać sobie nielegalnie, na boku.
Problemem było namierzenie Jonesa. Michael obserwował go już od kilku dni, ale kuk wciąż kręcił się albo na statku, albo w otoczeniu kolegów. Auror musiał go wziąć na słowo sam na sam, ale jak to zrobić, skoro Jones prawie nie schodził z pokładu?
Wreszcie nadarzyła się okazja. Wkoło trwało pewne zamieszanie (tak to wyglądało z perspektywy lądowego szczura) związane z jakimś załadunkiem, a Jones wreszcie został sam, w bocznej uliczce. Nie było to najlepsze miejsce do przyciśnięcia świadka, ale Tonks nie chciał marnować kolejnych dni w zimnym porcie. Jego kolega auror kręcił się w okolicy, gotów pomóc w razie problemów, a sam Michael podążył za podejrzanym marynarzem. Nasunął na głowę kaptur i wyprostował się, aby spoglądać na typa z góry i przybrać pozę „złego policjanta.” Z zastraszaniem radził sobie w końcu o wiele lepiej niż ze słownymi grami - właśnie dlatego lubił śledztwa w sprawie…cóż, prostych typów.
Jones był młody i nagła konfrontacja ze stróżem prawa zmieszała go bardziej, niż Michael myślał. Ledwo Tonks poprosił o chwilę rozmowy i rzucił nazwiskiem kablującego wspólnika (trafił na kilka lat do Tower, więc Michael nie miał oporów przed wyjawieniem jego tożsamości), Jones pobladł gwałtownie, a potem zaczerwienił się, najwyraźniej bezskutecznie myśląc nad przekonującą wymówką. Mike czekał, cierpliwie, z satysfakcją, aż…
…ktoś im przerwał. Tonks odwrócił się z mieszaniną zniecierpliwienia i ostrożności i zmierzył intruza spojrzeniem. Z irytacją i pewnym zażenowaniem uświadomił sobie, że zna ten charakterystyczny głos, tą twarz. Zamrugał, bo jego ostatnim wspomnieniem związanym z Caelanem był pojedynek, w którym przeciwnik uparcie dusił się w kręgu ognia. To, jak długo Goyle przeciągał poddanie się (w połączeniu z jego nienawistną miną), w dalszym ciągu budziło w Tonksie irytujący dyskomfort. Chociaż wygrał, tamten pojedynek nie przyniósł mu satysfakcji.
-Wszystko w porzą… - odezwał się, zastanawiając się, jak mógłby wytłumaczyć swoją obecność przed kapitanem. Ale w pół słowa przerwał mu zastraszony marynarz. Jones najwyraźniej wyczuł w tej interwencji swoją szansę na ratunek i wypalił.
-To on, to on ma swoje za uszami, jego powinieneś przesłuchiwać! - wskazał palcem na Caelana, ku bezbrzeżnemu zdziwieniu Michaela. Po minie i drżącej dłoni marynarza umiał poznać, że ten po prostu… kłamie, szczególnie że nazwisko Goyle’a nie przewijało się do tej pory w śledztwie.
Pomimo katastrofalnej pomyłki z Maeve, śledztwo w porcie było jeszcze do uratowania - szczególnie, że sytuacja po śmierci Bones powoli się stabilizowała, a Rineheart zacieśniał współpracę z Wiedźmią Strażą. Tonks nie wnikał, czy Clearwater nadal tropiła swoją siatkę przemytników, a sam zajął się aresztowaniem szajki dilerów i złodziejaszków, którzy wymknęli się spod kontroli. Udało mu się udowodnić, że kilkoro z nich użyło czarnomagicznych zaklęć na mugolach, aby przejmować ich cenne towary i sprzedawać je na czarodziejskim czarnym rynku. Pozostawało ustalić, czy ograniczyli się do magii, która miała tylko przestraszyć ofiary, czy też ktoś użył Imperiusa lub innego zaklęcia niewybaczalnego. Dzięki informatorom, pracującym dla Wiedźmiej Straży, Tonksowi udało się uzyskać nazwiska i zajmował się aresztowaniem oraz przesłuchiwaniem podejrzanych o czarną magię. Na jego liście został jeszcze jeden marynarz. Według zeznań swojego bezrobotnego kolegi, Jones dostał niedawno dobrą pracę na statku, ale wcześniej działał w przestępczej szajce tropionej przez Tonks i nadal mógł dorabiać sobie nielegalnie, na boku.
Problemem było namierzenie Jonesa. Michael obserwował go już od kilku dni, ale kuk wciąż kręcił się albo na statku, albo w otoczeniu kolegów. Auror musiał go wziąć na słowo sam na sam, ale jak to zrobić, skoro Jones prawie nie schodził z pokładu?
Wreszcie nadarzyła się okazja. Wkoło trwało pewne zamieszanie (tak to wyglądało z perspektywy lądowego szczura) związane z jakimś załadunkiem, a Jones wreszcie został sam, w bocznej uliczce. Nie było to najlepsze miejsce do przyciśnięcia świadka, ale Tonks nie chciał marnować kolejnych dni w zimnym porcie. Jego kolega auror kręcił się w okolicy, gotów pomóc w razie problemów, a sam Michael podążył za podejrzanym marynarzem. Nasunął na głowę kaptur i wyprostował się, aby spoglądać na typa z góry i przybrać pozę „złego policjanta.” Z zastraszaniem radził sobie w końcu o wiele lepiej niż ze słownymi grami - właśnie dlatego lubił śledztwa w sprawie…cóż, prostych typów.
Jones był młody i nagła konfrontacja ze stróżem prawa zmieszała go bardziej, niż Michael myślał. Ledwo Tonks poprosił o chwilę rozmowy i rzucił nazwiskiem kablującego wspólnika (trafił na kilka lat do Tower, więc Michael nie miał oporów przed wyjawieniem jego tożsamości), Jones pobladł gwałtownie, a potem zaczerwienił się, najwyraźniej bezskutecznie myśląc nad przekonującą wymówką. Mike czekał, cierpliwie, z satysfakcją, aż…
…ktoś im przerwał. Tonks odwrócił się z mieszaniną zniecierpliwienia i ostrożności i zmierzył intruza spojrzeniem. Z irytacją i pewnym zażenowaniem uświadomił sobie, że zna ten charakterystyczny głos, tą twarz. Zamrugał, bo jego ostatnim wspomnieniem związanym z Caelanem był pojedynek, w którym przeciwnik uparcie dusił się w kręgu ognia. To, jak długo Goyle przeciągał poddanie się (w połączeniu z jego nienawistną miną), w dalszym ciągu budziło w Tonksie irytujący dyskomfort. Chociaż wygrał, tamten pojedynek nie przyniósł mu satysfakcji.
-Wszystko w porzą… - odezwał się, zastanawiając się, jak mógłby wytłumaczyć swoją obecność przed kapitanem. Ale w pół słowa przerwał mu zastraszony marynarz. Jones najwyraźniej wyczuł w tej interwencji swoją szansę na ratunek i wypalił.
-To on, to on ma swoje za uszami, jego powinieneś przesłuchiwać! - wskazał palcem na Caelana, ku bezbrzeżnemu zdziwieniu Michaela. Po minie i drżącej dłoni marynarza umiał poznać, że ten po prostu… kłamie, szczególnie że nazwisko Goyle’a nie przewijało się do tej pory w śledztwie.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nie skrywał swej tożsamości, może i dając się w ten sposób rozpoznać wszystkim przewijającym się przez portowe uliczki, lecz jednocześnie zapewniając sobie odrobinę spokoju - okoliczne cwaniaczki i rywalizujący z nim przemytnicy znali jego twarz, wiedzieli też, że działa na rynku do wielu długich lat i dlatego omijali go szerokim łukiem, nie chcąc wchodzić mu w drogę. A przynajmniej nie tu i teraz. Dlatego też żywo zainteresował się pojawieniem kogoś, kto nie był członkiem jego załogi - czego tu szukał? Przyszedł węszyć? Próbować im przeszkodzić w załadunku...? Wwiercał wzrok w dryblasa, względem którego nie miał pewności, czy jest nieznajomym, czy może jednym ze stałych bywalców doków; naciągnięty na głowę kaptur skutecznie utrudniał dojrzenie rysów twarzy, mimo to Caelan nie poddawał się, nie odrywając od niego czujnego spojrzenia zmrużonych groźnie oczu. Nie musiał długo czekać, a intruz odezwał się; był niezwykle ciekawy, jaką posłuży się wymówką, jak bardzo będzie plątać się w zeznaniach. W słowo wszedł mu jednak stojący obok kuk, na którego kapitan nie zwracał do tej pory większej uwagi. Czy ten dzieciak postradał rozum? Powoli obrócił się w jego stronę, wciąż nie zmieniając wyrazu twarzy - był pozornie obojętny, trzymał nerwy na wodzy, choć Jones dopuścił się czegoś niewybaczalnego, złamał jedną z podstawowych zasad panujących w ich przemytniczym świecie.
- Jones, chłopcze, zastanów się dwa razy zanim powiesz coś, czego mógłbyś potem żałować. Nie pozwolę na naruszanie mojego dobrego imienia... - Zawiesił głos, znów spoglądając ku intruzowi. - Niezależnie od tego, jak bardzo zestresował cię ten nieznajomy. - Przelotnie wygiął usta w wymuszonym, w założeniu uprzejmym uśmiechu. Następnie zaciągnął się znowu coraz krótszym papierosem, niby to od niechcenia wkładając dłoń do kieszeni płaszcza; odnalazł w niej różdżkę, przygotowując się to na rozprawienie się z nieposłusznym marynarzem, to skrywającym swą tożsamość natrętem. - Zamieniam się w słuch - oświadczył po krótkiej chwili pełnej napięcia, w jego głosie pobrzmiewała ostrzegawcza nuta. - Co się tu dzieje? O czym rozmawialiście? - I kim był zakapturzony czarodziej, że gołowąs zapomniał o zdrowym rozsądku, próbował wydać swego dobrodzieja? - Mamy robotę do wykonania, skrzynie same nie przewiozą się na statek, więc dopóki to nic ważnego... - Ulokował papierosa między spierzchniętymi wargami, wolną ręką wykonując lekceważące machnięcie. Chciał jak najszybciej rozmówić się z niesubordynowanym podwładnym na osobności, nie potrzebował towarzystwa.
- Jones, chłopcze, zastanów się dwa razy zanim powiesz coś, czego mógłbyś potem żałować. Nie pozwolę na naruszanie mojego dobrego imienia... - Zawiesił głos, znów spoglądając ku intruzowi. - Niezależnie od tego, jak bardzo zestresował cię ten nieznajomy. - Przelotnie wygiął usta w wymuszonym, w założeniu uprzejmym uśmiechu. Następnie zaciągnął się znowu coraz krótszym papierosem, niby to od niechcenia wkładając dłoń do kieszeni płaszcza; odnalazł w niej różdżkę, przygotowując się to na rozprawienie się z nieposłusznym marynarzem, to skrywającym swą tożsamość natrętem. - Zamieniam się w słuch - oświadczył po krótkiej chwili pełnej napięcia, w jego głosie pobrzmiewała ostrzegawcza nuta. - Co się tu dzieje? O czym rozmawialiście? - I kim był zakapturzony czarodziej, że gołowąs zapomniał o zdrowym rozsądku, próbował wydać swego dobrodzieja? - Mamy robotę do wykonania, skrzynie same nie przewiozą się na statek, więc dopóki to nic ważnego... - Ulokował papierosa między spierzchniętymi wargami, wolną ręką wykonując lekceważące machnięcie. Chciał jak najszybciej rozmówić się z niesubordynowanym podwładnym na osobności, nie potrzebował towarzystwa.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z trudem pohamował uśmiech, rozbawiony tą nieco absurdalną sytuacją. Nawet on, szczur lądowy, wiedział, że Jones właśnie złamał dwie reguły portowego świata. Po pierwsze, dał się złamać przy pierwszym, wstępnym przesłuchaniu. Po drugie, pod wpływem stresu, próbował nakablować na własnego szefa. Po minie Caelana, Tonks poznał, że Goyle nie przepuści zniewagi. Chociaż nie podejrzewał jeszcze kapitana o żadne niecne sprawki, to podczas pojedynku poznał jego zawziętą stronę. Jones właśnie posunął się o krok za daleko i w najlepszym wypadku stracił pracę. Tonks nie zamierzał jednak pozwolić mu wrócić na statek - chciał doprowadzić go do Tower, co było również w najlepszym interesie zdradzonego kapitana i chyba także samego kuka.
Jones był wyraźnie przerażony, miotając błędnym spojrzeniem od Michaela do Caelana. Idealny stan do przesłuchania, ale Tonks musiał najpierw się stąd z nim ewakuować i pozbyć się natrętnego kapitana. Chciał przycisnąć Jonesa na osobności, jak najdalej stąd.
Rozumiał oburzenie insynuacjami, rozumiał ciekawość, ale nie zamierzał zdradzać Caelanowi o czym konkretnie rozmawiają. Przez chwilę warzył swoje opcje, aż doszedł do wniosku, że najłatwiej będzie opowiedzieć Goyle'owi trochę o sprawie i liczyć na to, że kapitan zostawi ich w spokoju - z szacunku dla pracy aurorów (ha-ha), własnej ostrożności (jeśli Tonks wyprowadzi stąd Jonesa, nie będzie węszył dalej) lub mszcząc się za nielojalność pracownika.
Powoli zsunął więc kaptur, posyłając Caelanowi lekko zniecierpliwione spojrzenie i czekając na błysk rozpoznania w oczach rozmówcy.
-Obawiam się, że pan Jones nie pomoże przy rozładunku skrzyń, czeka go pilna pogawędka z Biurem Aurorów, w miejscu... stosownym do tego typu rozmów. - poinformował ściszonym głosem.
Jones wzdrygnął się i zrobił krok w lewo, jakby chciał uciec, ale Michael zwinnie zastąpił mu drogę.
-W przeciwnym wypadku, będę musiał przeszukać go na miejscu... oraz wraz z aurorami zajrzeć do ładunków, z którymi miał do czynienia. - dodał, patrząc nie na marynarza, lecz na Caelana. Chciał dzisiaj wytropić pojedynczego przestępcę z amatorskiej szajki, a nie zastanawiać się, czy Goyle opłacił wszystkie cła. Najwygodniej dla wszystkich będzie pozwolić mu odejść - a perspektywa zaglądania do ładunków była zawoalowaną groźbą w stronę kapitana. Nie wtrącaj się, Goyle, póki trwasz w domniemaniu niewinności. Uwadze Tonksa nie umknął mało subtelny gest kapitana - czyżby facet sięgał po różdżkę? Sam zacisnął palce mocniej na swojej, chcąc jednak sięgać po magię tylko w ostateczności. Nie chciał angażować się w żadne konflikty w porcie, to nie był jego teren.
Jones posłał Caelanowi spanikowane spojrzenie. Mógłby teraz opowiedzieć aurorowi co nieco o ładunkach, ale nie był pewien jaka może go czekać kara za paplanie... albo nagroda za milczenie.
Jones był wyraźnie przerażony, miotając błędnym spojrzeniem od Michaela do Caelana. Idealny stan do przesłuchania, ale Tonks musiał najpierw się stąd z nim ewakuować i pozbyć się natrętnego kapitana. Chciał przycisnąć Jonesa na osobności, jak najdalej stąd.
Rozumiał oburzenie insynuacjami, rozumiał ciekawość, ale nie zamierzał zdradzać Caelanowi o czym konkretnie rozmawiają. Przez chwilę warzył swoje opcje, aż doszedł do wniosku, że najłatwiej będzie opowiedzieć Goyle'owi trochę o sprawie i liczyć na to, że kapitan zostawi ich w spokoju - z szacunku dla pracy aurorów (ha-ha), własnej ostrożności (jeśli Tonks wyprowadzi stąd Jonesa, nie będzie węszył dalej) lub mszcząc się za nielojalność pracownika.
Powoli zsunął więc kaptur, posyłając Caelanowi lekko zniecierpliwione spojrzenie i czekając na błysk rozpoznania w oczach rozmówcy.
-Obawiam się, że pan Jones nie pomoże przy rozładunku skrzyń, czeka go pilna pogawędka z Biurem Aurorów, w miejscu... stosownym do tego typu rozmów. - poinformował ściszonym głosem.
Jones wzdrygnął się i zrobił krok w lewo, jakby chciał uciec, ale Michael zwinnie zastąpił mu drogę.
-W przeciwnym wypadku, będę musiał przeszukać go na miejscu... oraz wraz z aurorami zajrzeć do ładunków, z którymi miał do czynienia. - dodał, patrząc nie na marynarza, lecz na Caelana. Chciał dzisiaj wytropić pojedynczego przestępcę z amatorskiej szajki, a nie zastanawiać się, czy Goyle opłacił wszystkie cła. Najwygodniej dla wszystkich będzie pozwolić mu odejść - a perspektywa zaglądania do ładunków była zawoalowaną groźbą w stronę kapitana. Nie wtrącaj się, Goyle, póki trwasz w domniemaniu niewinności. Uwadze Tonksa nie umknął mało subtelny gest kapitana - czyżby facet sięgał po różdżkę? Sam zacisnął palce mocniej na swojej, chcąc jednak sięgać po magię tylko w ostateczności. Nie chciał angażować się w żadne konflikty w porcie, to nie był jego teren.
Jones posłał Caelanowi spanikowane spojrzenie. Mógłby teraz opowiedzieć aurorowi co nieco o ładunkach, ale nie był pewien jaka może go czekać kara za paplanie... albo nagroda za milczenie.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nie zamierzał odpuścić - oczekiwał odpowiedzi na swe pytania, zarówno ze strony wyraźnie zdenerwowanego młodzieńca, jak i naprzykrzającego się mu intruza. Dlatego też spoglądał od jednego do drugiego, powoli kończąc palonego papierosa; po krótkiej chwili rzucił niedopałek na ziemię, niedbale przydeptując go obcasem. Miał ochotę odpalić od niego kolejnego, mimo to powstrzymał się. Nie mógł czuć się całkowicie swobodnie, nie kiedy ten niewdzięczny gnojek próbował go szkalować, nie kiedy rozmawiał z zakapturzonym, wtykającym nos w nieswoje sprawy natrętem. W końcu jednak podjął jedyną rozsądną w tej sytuacji decyzję i odsłonił się ze swą tożsamością, na co Caelan zareagował zmrużeniem oczu i zaciśnięciem ust w wąską kreskę. - No proszę. To ty - odezwał się cicho, z niechęcią, przypominając sobie nie tylko sposób, w jaki zakończył się ich pojedynek, ale i nazwisko stojącego przed nim czarodzieja. Tonks. Mugolak. A do tego... auror? Podświadomie czuł, że składa się to w jedną całość, że kolejne kawałki układanki zaczynają do siebie pasować, nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, co mu ta informacja dała. Nie potrafił przypomnieć sobie, dlaczego to było takie ważne, a przynajmniej - nie w tej chwili. - Czy mogę chociaż dowiedzieć się, dlaczego biuro aurorów interesuje się moim pracownikiem? - zapytał lekko, spoglądając ku wystraszonemu, dopiero co próbującemu uciec dzieciakowi. Wyglądało na to, że był głupszy niż wydawało się na pierwszy rzut oka. Co miał za uszami? I czy próbował ratować się sprzedawaniem mniej lub bardziej prawdziwych informacji na temat ich działalności? Na szczęście Jones nie pracował dla niego długo, nie miał więc pojęcia o wielu koneksjach i dodatkowych załadunkach, które rzucałyby na działalność Goyle'a długie i złowróżbne cienie. - Mogę nie być znawcą prawa, lecz zdaje mi się, że bez odpowiednich papierów nie moglibyście - ani ty, ani inni aurorzy - zaglądać do moich towarów. Ani wejść na pokład mojego statku - kontynuował tym samym tonem, wyraźnie dając mu do zrozumienia, by nie próbował takich sztuczek. Tonks nie powinien go zastraszać - a już zwłaszcza groźbami bez pokrycia. Co więcej konsekwencje, o których mówił, dotykałyby jego, właściciela działalności handlowej, nie zaś kuka, na którego auror wyraźnie polował. Inna sprawa, że ich biuro nie zwykło interesować się podrzędnymi krętaczami, takie zajęcia zostawiali policji.
Wciąż trzymał dłoń w kieszeni płaszcza, gdyby przypadkiem jeden z rozmówców zmusił go do zrobienia użytku z różdżki. Jones powinien wiedzieć, że gdyby tylko zaczął paplać, jego życie na wolności byłoby jeszcze gorsze niż pobyt w Tower. I krótsze. Caelan uraczył go krótkim beznamiętnym spojrzeniem, nim powrócił wzrokiem do Tonksa - powinien wiedzieć, na co się pisał, gdy zaczynał współpracę z półświatkiem.
Wciąż trzymał dłoń w kieszeni płaszcza, gdyby przypadkiem jeden z rozmówców zmusił go do zrobienia użytku z różdżki. Jones powinien wiedzieć, że gdyby tylko zaczął paplać, jego życie na wolności byłoby jeszcze gorsze niż pobyt w Tower. I krótsze. Caelan uraczył go krótkim beznamiętnym spojrzeniem, nim powrócił wzrokiem do Tonksa - powinien wiedzieć, na co się pisał, gdy zaczynał współpracę z półświatkiem.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-To ja. - odezwał się łagodniej i bardziej miękko niż Goyle, bo wspomnienie ich pojedynku wciąż nie napawało go dumą. O ile nie gonił przestępców, to starał się walczyć z honorem, bez nadmiernego okrucieństwa i nie upokarzając przeciwników... lecz walka z Caelanem potoczyła się w zupełnie innym, brutalnym stylu. Może dlatego, że przeciwnik nie chciał się poddać, a Tonks zupełnie nie rozumiał dlaczego. Nie zetknął się jeszcze z nazwiskiem Goyle'a w kontekście Rycerzy Walpurgii lub czystokrwistych fanatyków, nie był świadom niechęci, jaką darzy go kapitan. Ich ostatnie spotkanie było więc dla niego tylko niezręczną sytuacją i nie wiedział, jak żeglarza ubodło zwycięstwo mugolaka.
-Wiszę ci piwo, to taka moja tradycja. - dodał nagle, pojednawczo i zgodnie z prawdą. Po pojedynkach lubił wyjść gdzieś z przeciwnikiem, oblać uczciwą walkę. Caelanowi ze zrozumiałych względów nie zdążył tego zaproponować, Goyle był wtedy zbyt poparzony.
Mike nie wspomniał jednak o wspólnym drinku tylko po to, aby dać popis dobrych manier lubzirytować zaskoczyć Caelana. Kątem oka widział, jak Jones obserwuje uważnie dwójkę starszych mężczyzn, próbując oszacować jak bardzo zawalił przy spontanicznym wsypaniu kapitana i zgadnąć, co łączy tą groźną parę. Pomimo wszystkiego, Caelan wciąż demonstrował nieufność wobec aurora i stawał po stronie podwładnego. Niewinnym zaproszeniem, Tonks chciał zbudować - choćby fikcyjną - poufałość pomiędzy sobą a kapitanem i tym samym zachwiać szczątkami pewności siebie żeglarza.
Michael wciąż utrzymywał kontakt wzrokowy z Caelanem, nie chcąc pozwolić, by ten zobaczył w nim choćby przejaw wahania albo zdecydował się na przesłuchiwanie jego. Był kapitanem, a nie adwokatem, a Michael był aurorem, nie petentem. Miał właśnie powiedzieć coś ogólnikowego o tym, że Biuro poszukuje Jonesa i zablefować, że ma przepustkę na przeszukanie skrzyń, z którymi miał styczność kuk...
...ale jego psychologiczna gierka z młodzianem podziałała, bo Jones postanowił spróbować swojego szczęścia i skorzystać z tego, że auror i kapitan rozmawiali bardziej z sobą niż z nim. Nagle odepchnął mocno Caelana (celując w brzuch), nadepnął z całej siły na nogę Tonksa i rzucił się do ucieczki. Jak najdalej od morza, zamierzając na zawsze zniknąć zarówno z celownika aurorów, jak i ze statku Caelana.
-Cholera jasna, pomóż mi! Expelliarmus! - Tonks syknął z bólu, rzucił Goyle'owi zirytowane spojrzenie i błyskawicznie posłał zaklęcie za uciekającym marynarzem. Musiał go rozbroić zanim sięgnie po...
-Esposas! - nie mieli czasu do stracenia, więc Tonks zdecydował się na dwa zaklęcia na raz - wiedząc, że wyświadcza Goyle'owi przysługę. Kto wie, czy wolność nie rozwiązałaby Jonesowi języka jeszcze bardziej? Liczył, że w zamian, kapitan wesprze go swoją różdżką jeśli zawiedzie go magia.
-Wiszę ci piwo, to taka moja tradycja. - dodał nagle, pojednawczo i zgodnie z prawdą. Po pojedynkach lubił wyjść gdzieś z przeciwnikiem, oblać uczciwą walkę. Caelanowi ze zrozumiałych względów nie zdążył tego zaproponować, Goyle był wtedy zbyt poparzony.
Mike nie wspomniał jednak o wspólnym drinku tylko po to, aby dać popis dobrych manier lub
Michael wciąż utrzymywał kontakt wzrokowy z Caelanem, nie chcąc pozwolić, by ten zobaczył w nim choćby przejaw wahania albo zdecydował się na przesłuchiwanie jego. Był kapitanem, a nie adwokatem, a Michael był aurorem, nie petentem. Miał właśnie powiedzieć coś ogólnikowego o tym, że Biuro poszukuje Jonesa i zablefować, że ma przepustkę na przeszukanie skrzyń, z którymi miał styczność kuk...
...ale jego psychologiczna gierka z młodzianem podziałała, bo Jones postanowił spróbować swojego szczęścia i skorzystać z tego, że auror i kapitan rozmawiali bardziej z sobą niż z nim. Nagle odepchnął mocno Caelana (celując w brzuch), nadepnął z całej siły na nogę Tonksa i rzucił się do ucieczki. Jak najdalej od morza, zamierzając na zawsze zniknąć zarówno z celownika aurorów, jak i ze statku Caelana.
-Cholera jasna, pomóż mi! Expelliarmus! - Tonks syknął z bólu, rzucił Goyle'owi zirytowane spojrzenie i błyskawicznie posłał zaklęcie za uciekającym marynarzem. Musiał go rozbroić zanim sięgnie po...
-Esposas! - nie mieli czasu do stracenia, więc Tonks zdecydował się na dwa zaklęcia na raz - wiedząc, że wyświadcza Goyle'owi przysługę. Kto wie, czy wolność nie rozwiązałaby Jonesowi języka jeszcze bardziej? Liczył, że w zamian, kapitan wesprze go swoją różdżką jeśli zawiedzie go magia.
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'k100' : 1
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'k100' : 1
Zamarł w bezruchu, gdy - mimo okazanej niechęci - szlama zaproponowała mu wspólne wyjście do baru. Czy to się stało naprawdę, czy był to jedynie zły sen...? Tonks zdawał się niczego nie rozumieć, ani że nie powinien tutaj przychodzić, ani że nie był jednym z nich, z prawdziwych czarodziejów. - Piwo... - powtórzył po nim z powątpiewaniem, kiwając przy tym krótko głową. Przez chwilę nie myślał o stojącym obok marynarzu, o tym, czego próbował się dopuścić, nie obawiał się również, że ten spróbuje go zaatakować. Wyglądał na zbyt przestraszonego, by móc poprawnie rzucić zaklęcie. Próbował stłumić w sobie narastający gniew, nie chciał wdawać się z aurorem w dłuższą dyskusję, dowodzić, że jest jedynie pomyłką. Niestety, złożona przez niego, niby to sympatyczna propozycja sugerująca, że Caelan i on mają ze sobą coś wspólnego, najwidoczniej podziałała na wyobraźnię Jonesa, bo ten nagle rzucił się do ucieczki. Goyle zachwiał się w odpowiedzi na zadany przez kuka cios, bardziej zaskoczony niż obolały, a jego twarz wykrzywił grymas złości. Nie dość, że ten zawszony auror próbował tu węszyć jak gdyby nigdy nic, to jeszcze dopiero co zatrudniony gnojek okazał się idiotą. Co miał za uszami, że postawił wszystko na jedną kartę? Kapitan wyciągnął dłoń z kieszeni płaszcza, a wraz z nią ściskaną od pewnego czasu różdżkę i najszybciej jak tylko mógł wycelował w plecy uciekiniera. - Jinx - burknął, dodatkowo zirytowany faktem, że ten dumny obrońca prawa nie jest nawet w stanie poradzić sobie z rozdygotanym, niezbyt rozgarniętym dzieciakiem. - Na cycki Roweny, co... - zaczął wyraźnie niechętnie, obracając się w jego stronę, wciąż pozwalając, by nerwowy grymas zdradzał jego uprzedzenie względem rozmówcy. Gdyby tylko Tonks dał sobie spokój, gdyby tylko zrozumiał, że nie powinien wtrącać się w ich sprawy, on zająłby się Jonesem jak należy. Upewnił się, że dzieciak nikogo więcej nie oszuka, nie spróbuje współpracować z władzami. Szybko jednak urwał w pół zdania, gdy dostrzegł pewne niepokojące zmiany w wyglądzie szlamy. Krótkie, blade futerko zaczęło pokrywać twarzy aurora, lecz to był dopiero początek. Królicze, powoli wyrastające spomiędzy włosów uszy niewątpliwie zwracały na siebie uwagę i to bardziej niż przerośnięte, przeszkadzające w mówieniu jedynki. To tylko potwierdzało słuszność jego poglądów - Tonks był wybrykiem natury, a do tego nieudacznikiem. - Za nim - odezwał się po krótkiej chwili upartego milczenia, słowem nie komentując przemiany, której doświadczył intruz, choć powiedzieć o niej mógł naprawdę wiele. Musieli zająć się Jonesem.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Drewniana kładka
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki