Salon
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Salon
Przestronny salon znajduje się na parterze dworu i zdecydowanie zasługuje na miano "serca" domu gdyż to tu najczęściej przesiadują jego mieszkańcy. Po prawej stronie od wejścia, niemal na całej długości ściany, ciągnie się ogromne okno z widokiem na pobliskie łąki; tym samym dostarczając pomieszczeniu, odpowiednią dozę światła. W pobliżu kominka znajdują się dwie wygodne sofy, fotel oraz ogromna poduszka, przeznaczona dla pupila Lilith. Znajdziemy tu również barek oraz stary stolik do szachów.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Życie towarzyskie Luny może nie należało do intensywnych, ale nie była aż takim odludkiem jak jej matka, która z wiekiem coraz bardziej zamykała się we własnym świecie i rzadko opuszczała pracownię, w której ostatecznie dokonała żywota. Zdawała sobie również sprawę, że życie nie kończy się tylko na zgłębianiu wiedzy i umiejętności czy pracy, więc doceniała ciekawe znajomości.
Z Lilith poznała się jeszcze w czasach swojego stażu, choć najprawdopodobniej kojarzyła ją jeszcze z czasów nauki w Hogwarcie. Różnica wieku nie była duża, więc nie rzutowała znacząco na ich wzajemne relacje i dziewczynom udało się złapać wspólny język. Dlatego też, chociaż Luna nieczęsto odwiedzała innych w ich domach, szybko przyjęła zaproszenie i w dzień wolny od pracy aportowała się w pobliżu wejścia na teren otaczający rozległy dwór.
Wyglądała całkiem ładnie, jak na nią; dół i góra jej ubioru pasowały do siebie kolorystycznie, na wierzch narzuciła ciemną szatę, a włosy były schludnie uczesane, choć chłodny, rześki wiatr, który uderzył w nią zaraz po aportacji, i tak znowu szybko zrobił jej bałagan na głowie, sprawiając, że krótkie do połowy szyi włosy wyglądały, jakby od tygodnia nie widziały grzebienia.
Miejsce to wywarło na niej duże wrażenie. Choć Luna, mając matkę z rodu Ollivander i ojca z wpływowej rodziny Spencer-Moon (będącego przy okazji bratem byłego ministra magii!), nigdy nie zaznała biedy, to jednak nawet ich rozległy, podmiejski dom nie mógłby konkurować z posiadłością, jaka ukazała się jej oczom. Przez chwilę stała tak, kontemplując piękne otoczenie (choć wiosną czy latem zapewne wyglądało jeszcze ładniej niż teraz, jesienią, kiedy drzewa zgubiły już większość liści) i zastanawiając się, jaką historię posiadało to miejsce (a choć z powodu kiepskiego i przynudzającego nauczyciela nie lubiła zajęć z historii magii w Hogwarcie, tak uwielbiała poznawać przeszłość różnych ciekawych miejsc i przedmiotów). Energicznym krokiem ruszyła ścieżką w stronę samego dworu, gdzie po chwili została wpuszczona i poprowadzona do salonu, gdzie usiadła na jednej z kanap przed kominkiem, czekając na Lilith. Nie czekała jednak próżnie, jej oczy zachłannie rozglądały się po otoczeniu, jednak miała w sobie na tyle ogłady, że nie zaczęła chodzić i dotykać wszystkiego jak jakiś dzikus, tylko zadowalała się samym patrzeniem na wszystko. Musiała przyznać, podobało jej się tutaj; salon był urządzony zupełnie inaczej niż ten w jej własnym domu, ale miał w sobie pewien staroświecki urok.
Z Lilith poznała się jeszcze w czasach swojego stażu, choć najprawdopodobniej kojarzyła ją jeszcze z czasów nauki w Hogwarcie. Różnica wieku nie była duża, więc nie rzutowała znacząco na ich wzajemne relacje i dziewczynom udało się złapać wspólny język. Dlatego też, chociaż Luna nieczęsto odwiedzała innych w ich domach, szybko przyjęła zaproszenie i w dzień wolny od pracy aportowała się w pobliżu wejścia na teren otaczający rozległy dwór.
Wyglądała całkiem ładnie, jak na nią; dół i góra jej ubioru pasowały do siebie kolorystycznie, na wierzch narzuciła ciemną szatę, a włosy były schludnie uczesane, choć chłodny, rześki wiatr, który uderzył w nią zaraz po aportacji, i tak znowu szybko zrobił jej bałagan na głowie, sprawiając, że krótkie do połowy szyi włosy wyglądały, jakby od tygodnia nie widziały grzebienia.
Miejsce to wywarło na niej duże wrażenie. Choć Luna, mając matkę z rodu Ollivander i ojca z wpływowej rodziny Spencer-Moon (będącego przy okazji bratem byłego ministra magii!), nigdy nie zaznała biedy, to jednak nawet ich rozległy, podmiejski dom nie mógłby konkurować z posiadłością, jaka ukazała się jej oczom. Przez chwilę stała tak, kontemplując piękne otoczenie (choć wiosną czy latem zapewne wyglądało jeszcze ładniej niż teraz, jesienią, kiedy drzewa zgubiły już większość liści) i zastanawiając się, jaką historię posiadało to miejsce (a choć z powodu kiepskiego i przynudzającego nauczyciela nie lubiła zajęć z historii magii w Hogwarcie, tak uwielbiała poznawać przeszłość różnych ciekawych miejsc i przedmiotów). Energicznym krokiem ruszyła ścieżką w stronę samego dworu, gdzie po chwili została wpuszczona i poprowadzona do salonu, gdzie usiadła na jednej z kanap przed kominkiem, czekając na Lilith. Nie czekała jednak próżnie, jej oczy zachłannie rozglądały się po otoczeniu, jednak miała w sobie na tyle ogłady, że nie zaczęła chodzić i dotykać wszystkiego jak jakiś dzikus, tylko zadowalała się samym patrzeniem na wszystko. Musiała przyznać, podobało jej się tutaj; salon był urządzony zupełnie inaczej niż ten w jej własnym domu, ale miał w sobie pewien staroświecki urok.
| 2 Listopada
Wstałam dzisiaj wyjątkowo wcześnie, wyjątkowo - jak na mnie. Niestety nie można było zaliczyć mnie do tak zwanych "rannych ptaszków", jeśli tylko miałam okazję, wylegiwałam się w łóżku do późnych godzin porannych. Cóż poradzę, taka natura.
Dzisiaj jednak, nie miałam najmniejszej ochoty zostawać w swojej sypialni dłużej niż to było konieczne, w końcu zapowiadał się bardzo intensywny dzień. Szybko więc dopadłam toaletki, rozczesałam swoje długie, splątane przez nocne wiercenie się, włosy, zrobiłam lekki makijaż i zbiegłam na dół na śniadanie.
Sama nie wiem co wprawiło mnie w taki dobry nastrój - wyjazd ojca czy spotkanie z Luną? A może oba? Nieobecność rodzica, znaczyła mniej więcej tylko co złapanie porządnego, głębokiego oddechu; spotkanie z Luną odrobinę rozrywki, w końcu już dawno się nie widziały, na pewno mają masę rzeczy do nadrobienia. Lubiłam ją, nawet bardzo. Była czysto-krwistą czarownicą, pochodziła z równie wpływowej rodziny, co reszta rodów jednak nie zadzierała nosa, nie uważała się za lepszą, nie dyskryminowała innych. Może dlatego tak mi przypadła do gustu? Oczywiście, że lubię i doceniam swój status społeczny oraz idące za nim korzyści jednak bardzo ciężko było mi odnaleźć kogoś z mojego otocznia, z kim mogłabym znaleźć wspólny język. Większość dziewcząt jest pusto zapatrzona w siebie, umieją jedynie komentować czyjś ubiór bądź przekazywać sobie informacje o aktualnych romansach. Ja lubię brać udział wyścigach, pojedynkach szermierskich one źle dotknięte, dostając siniaków. Do tego wszystkiego dochodzi fakt, że niektóre moje poglądy różnią się od tych powszechnie wyznawanych... Tym bardziej więc, doceniam osoby które mają coś w głowie a przede wszystkim mają klasę, której czasami, tej mojej cudownej arystokracji brakuje.
Zbliżało się popołudnie, załatwiłam już niemal wszystkie zaplanowane wcześniej rzeczy, postanowiłam więc teleportować się z powrotem do domu. Wylądowałam z pełną gracją w holu; nie mam pojęcia czemu większość czarodziei tak narzeka na ten tryb transportu. Niemal od razu napadł na mnie Jack zostawiając na moim płaszczu smugę śliny, westchnęłam tylko jedną dłonią czochrając go po łbie druga oddając ubranie lokajowi, który poinformował mnie, że moja towarzyszka już czeka na mnie w salonie. Skierowałam swe kroki w jego kierunku, a moja kremowa bestia podążyła za mną.
Ledwo otworzyłam drzwi a Jack już zdążył radośnie podbiec do dziewczyny a następnie wskoczyć na sofę i usadowić się obok niej. - Luna! - Niemal krzyknęłam podchodząc do koleżanki i mocno ją obejmując. - Nawet nie masz pojęcia jak bardzo się za Tobą stęskniłam. - Wyznałam z pełną szczerością a na mojej twarzy pojawił się ciepły uśmiech. - Mam nadzieję, że nie czekasz zbyt długo. Jeśli tak, bardzo Cię przepraszam, niektóre sprawy wymagały większej ilości czasu, niż wcześniej zakładałam. - Dodałam siadając w fotelu na przeciwko niej. Machnęłam w kierunku kominka, tym samym rozpalając w nim ogień. Powoli zaczynało się robić coraz chłodniej, ciepło jakie dawał, było więc niezbędne, poza tym nie chciałabym żeby mój gość zamarzł pod czas wizyty w moim domu. - Napijesz się czegoś? - Spytałam unosząc sugestywnie brew. - Kawa, herbata czy coś mocniejszego? Ah i nie przejmuj się psem, jeśli Ci przeszkadza każe mu zejść. - Byłyśmy same, mogłyśmy więc robić cokolwiek przyszło nam do głowy, nie chciałam jednak na nią naciskać, pozwoliłam więc, by sama zdecydowała. Co do mojego pupila, nie był natrętny, po protu bardzo towarzyski. Jeśli jednak czuła się w jego towarzystwie niekomfortowo, nie będę miała nic przeciwko, by wygonić tą bestie gdzie indziej.
Wstałam dzisiaj wyjątkowo wcześnie, wyjątkowo - jak na mnie. Niestety nie można było zaliczyć mnie do tak zwanych "rannych ptaszków", jeśli tylko miałam okazję, wylegiwałam się w łóżku do późnych godzin porannych. Cóż poradzę, taka natura.
Dzisiaj jednak, nie miałam najmniejszej ochoty zostawać w swojej sypialni dłużej niż to było konieczne, w końcu zapowiadał się bardzo intensywny dzień. Szybko więc dopadłam toaletki, rozczesałam swoje długie, splątane przez nocne wiercenie się, włosy, zrobiłam lekki makijaż i zbiegłam na dół na śniadanie.
Sama nie wiem co wprawiło mnie w taki dobry nastrój - wyjazd ojca czy spotkanie z Luną? A może oba? Nieobecność rodzica, znaczyła mniej więcej tylko co złapanie porządnego, głębokiego oddechu; spotkanie z Luną odrobinę rozrywki, w końcu już dawno się nie widziały, na pewno mają masę rzeczy do nadrobienia. Lubiłam ją, nawet bardzo. Była czysto-krwistą czarownicą, pochodziła z równie wpływowej rodziny, co reszta rodów jednak nie zadzierała nosa, nie uważała się za lepszą, nie dyskryminowała innych. Może dlatego tak mi przypadła do gustu? Oczywiście, że lubię i doceniam swój status społeczny oraz idące za nim korzyści jednak bardzo ciężko było mi odnaleźć kogoś z mojego otocznia, z kim mogłabym znaleźć wspólny język. Większość dziewcząt jest pusto zapatrzona w siebie, umieją jedynie komentować czyjś ubiór bądź przekazywać sobie informacje o aktualnych romansach. Ja lubię brać udział wyścigach, pojedynkach szermierskich one źle dotknięte, dostając siniaków. Do tego wszystkiego dochodzi fakt, że niektóre moje poglądy różnią się od tych powszechnie wyznawanych... Tym bardziej więc, doceniam osoby które mają coś w głowie a przede wszystkim mają klasę, której czasami, tej mojej cudownej arystokracji brakuje.
Zbliżało się popołudnie, załatwiłam już niemal wszystkie zaplanowane wcześniej rzeczy, postanowiłam więc teleportować się z powrotem do domu. Wylądowałam z pełną gracją w holu; nie mam pojęcia czemu większość czarodziei tak narzeka na ten tryb transportu. Niemal od razu napadł na mnie Jack zostawiając na moim płaszczu smugę śliny, westchnęłam tylko jedną dłonią czochrając go po łbie druga oddając ubranie lokajowi, który poinformował mnie, że moja towarzyszka już czeka na mnie w salonie. Skierowałam swe kroki w jego kierunku, a moja kremowa bestia podążyła za mną.
Ledwo otworzyłam drzwi a Jack już zdążył radośnie podbiec do dziewczyny a następnie wskoczyć na sofę i usadowić się obok niej. - Luna! - Niemal krzyknęłam podchodząc do koleżanki i mocno ją obejmując. - Nawet nie masz pojęcia jak bardzo się za Tobą stęskniłam. - Wyznałam z pełną szczerością a na mojej twarzy pojawił się ciepły uśmiech. - Mam nadzieję, że nie czekasz zbyt długo. Jeśli tak, bardzo Cię przepraszam, niektóre sprawy wymagały większej ilości czasu, niż wcześniej zakładałam. - Dodałam siadając w fotelu na przeciwko niej. Machnęłam w kierunku kominka, tym samym rozpalając w nim ogień. Powoli zaczynało się robić coraz chłodniej, ciepło jakie dawał, było więc niezbędne, poza tym nie chciałabym żeby mój gość zamarzł pod czas wizyty w moim domu. - Napijesz się czegoś? - Spytałam unosząc sugestywnie brew. - Kawa, herbata czy coś mocniejszego? Ah i nie przejmuj się psem, jeśli Ci przeszkadza każe mu zejść. - Byłyśmy same, mogłyśmy więc robić cokolwiek przyszło nam do głowy, nie chciałam jednak na nią naciskać, pozwoliłam więc, by sama zdecydowała. Co do mojego pupila, nie był natrętny, po protu bardzo towarzyski. Jeśli jednak czuła się w jego towarzystwie niekomfortowo, nie będę miała nic przeciwko, by wygonić tą bestie gdzie indziej.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Ostatnio zmieniony przez Lilith Greengrass dnia 17.03.16 2:46, w całości zmieniany 1 raz
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Luna także cieszyła się z tego spotkania. Gdyby nie to, na pewno jakoś by się wykręciła, mówiąc, że ma dużo pracy lub planowała akurat jakiś wyjazd. W ciągu swojego życia wymyśliła całkiem sporo wymówek, by migać się od spotkań z osobami, z którymi znajomości uważała za stratę czasu, ale z Lilith tak nie było.
Nie czekała długo, może dziesięć, góra piętnaście minut. Nie nudziła się, wykorzystując ten czas do zajęcia swojego umysłu twórczymi zagadnieniami i rozważaniem historii i pochodzenia poszczególnych przedmiotów w pomieszczeniu. Dwory czystokrwistych były pełne rozmaitych szpargałów, które budziły w niej nieskrywaną fascynację.
Widząc pannę Greengrass wchodzącą do pomieszczenia, wstała.
- Witaj – rzekła, pozwalając się objąć; początkowo była nieco zaskoczona taką bezpośredniością, tak rzadką u przedstawicieli szlachetnego stanu, ale to była kolejna rzecz, która sprawiała, że polubiła tę dziewczynę. – Dziękuję za zaproszenie, miło cię znowu widzieć. Masz naprawdę piękną posiadłość... I pięknego psa! – Zauważyła całkiem sporych rozmiarów czworonoga kręcącego się gdzieś pod jej nogami i pogłaskała go po miękkim futrze. Luna naprawdę uwielbiała zwierzęta, w jej rodzinnym domu zawsze jakieś żyły. Zazwyczaj były to koty, ale zdarzały się także psy, ptaki i inne zwierzęta. Przez większość jej życia, łącznie z nauką w Hogwarcie, towarzyszyła jej również kotka, Sol, która jednak niestety niedawno wyzionęła ducha ze starości, i Luna, tęskniąc za nią, nie potrafiła na razie zdobyć się na przygarnięcie innego kota.
Znowu opadła na kanapę, czując, jak jej ciało ogarnia ciepło bijące od właśnie rozpalonego kominka.
- Chętnie napiję się herbaty – powiedziała; naprawdę lubiła ten napój, doceniała go szczególnie wieczorami, zwłaszcza w chłodniejsze pory roku. Lubiła w końcu długo siedzieć po nocach i gorąca herbata była idealnym wyborem. – A pies mi nie przeszkadza, może tutaj zostać.
Poprawiła się na kanapie, przygładzając potargane przez wiatr włosy.
- Co słychać na kursie aurorskim? To już ostatni rok, prawda? Pewnie dają wam nieźle w kość – zapytała; choć sama nigdy nie myślała o zostaniu aurorem, podziwiała tych, którzy mieli tyle odwagi i determinacji, żeby wybrać taki zawód i przetrwać samo szkolenie przed przyjęciem do czynnej pracy. Podczas swojego stażu, a potem pracy w dziale amnezjatorów czasem musiała z nimi współpracować, kiedy świadkami aurorskich interwencji okazywali się przypadkowi mugole i należało zająć się ich wspomnieniami.
Nie czekała długo, może dziesięć, góra piętnaście minut. Nie nudziła się, wykorzystując ten czas do zajęcia swojego umysłu twórczymi zagadnieniami i rozważaniem historii i pochodzenia poszczególnych przedmiotów w pomieszczeniu. Dwory czystokrwistych były pełne rozmaitych szpargałów, które budziły w niej nieskrywaną fascynację.
Widząc pannę Greengrass wchodzącą do pomieszczenia, wstała.
- Witaj – rzekła, pozwalając się objąć; początkowo była nieco zaskoczona taką bezpośredniością, tak rzadką u przedstawicieli szlachetnego stanu, ale to była kolejna rzecz, która sprawiała, że polubiła tę dziewczynę. – Dziękuję za zaproszenie, miło cię znowu widzieć. Masz naprawdę piękną posiadłość... I pięknego psa! – Zauważyła całkiem sporych rozmiarów czworonoga kręcącego się gdzieś pod jej nogami i pogłaskała go po miękkim futrze. Luna naprawdę uwielbiała zwierzęta, w jej rodzinnym domu zawsze jakieś żyły. Zazwyczaj były to koty, ale zdarzały się także psy, ptaki i inne zwierzęta. Przez większość jej życia, łącznie z nauką w Hogwarcie, towarzyszyła jej również kotka, Sol, która jednak niestety niedawno wyzionęła ducha ze starości, i Luna, tęskniąc za nią, nie potrafiła na razie zdobyć się na przygarnięcie innego kota.
Znowu opadła na kanapę, czując, jak jej ciało ogarnia ciepło bijące od właśnie rozpalonego kominka.
- Chętnie napiję się herbaty – powiedziała; naprawdę lubiła ten napój, doceniała go szczególnie wieczorami, zwłaszcza w chłodniejsze pory roku. Lubiła w końcu długo siedzieć po nocach i gorąca herbata była idealnym wyborem. – A pies mi nie przeszkadza, może tutaj zostać.
Poprawiła się na kanapie, przygładzając potargane przez wiatr włosy.
- Co słychać na kursie aurorskim? To już ostatni rok, prawda? Pewnie dają wam nieźle w kość – zapytała; choć sama nigdy nie myślała o zostaniu aurorem, podziwiała tych, którzy mieli tyle odwagi i determinacji, żeby wybrać taki zawód i przetrwać samo szkolenie przed przyjęciem do czynnej pracy. Podczas swojego stażu, a potem pracy w dziale amnezjatorów czasem musiała z nimi współpracować, kiedy świadkami aurorskich interwencji okazywali się przypadkowi mugole i należało zająć się ich wspomnieniami.
A więc herbata - całkiem dobry wybór biorąc pod uwagę pogodę panującą za oknem i temperaturę salonu, w którym się znajdywały. Ogień co prawda zawzięcie trawił kawałki drewna, starając się oddać pomieszczeniu jak najwięcej ciepła, lecz chyba każdy przyzna mi rację, że nic tak nie rozgrzewa jak ów konkretny napój.
- W takim razie, niech będzie herbata. - Rzuciłam z lekkim uśmiechem; sama chętnie się jej napije. Skinęłam więc ręką w stronę lokaja który właśnie wszedł do salonu, za pewne po to by zaproponować coś do picia, zanim jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć z moich ust padła prośba dotycząca przygotowania herbaty. Mężczyzna uśmiechnął się, przytaknął i wyszedł. Jack powiódł za nim wzrokiem po czym ponownie skupił się na zagarnianiu uwagi Luny, jak na prawdziwego pieszczocha przystało.
Spojrzałam na Lunę bardzo wymownym wzrokiem. - Nieźle to mało powiedziane. Czasami mam wrażenie, że sprawdzają kogo najciężej byłoby zabić. - Wykrzywiłam usta w dziwnym grymasie, świadczącym mniej więcej tyle, że do końca mi się to podobało. Często spędzaliśmy na treningu naprawdę długie godziny a o przerwie mogliśmy jedynie pomarzyć. Nie było mowy o litowaniu się nad kimkolwiek, przez co nie raz i nie dwa zdarzyło się, że któryś z delikwentów wylądował w Mungu.
Ale ale, Panno Greengrass, sama się panienka na ten kurs zapisała, to teraz proszę ponosić konsekwencje swojej decyzji.
Zabrzmiał ironiczny głos w mojej głowie.
Podciągnęłam lewy rękaw marynarki, tym samym ukazując Lunie ogromny fioletowy siniak, malujący się na mojej ręce. - Nie trafiłam przeciw zaklęciem. Pozwoliłam się rozproszyć przez co moja reakcja była opóźniona, w efekcie zaliczyłam całkiem nieprzyjemne zderzenie ze słupem. - Wytłumaczyłam krótko chwilę samej przyglądając się fioletowej plamie, po czym ponownie zaciągnęłam materiał na skórę.
Mała demonstracja tego, jak delikatnie się tam z nami obchodzą. Oczywiście jak wszystko, kurs aurorski miał swoje plusy i minusy; podejrzewam, że gdyby nie moja zawziętość z pewnością już dawno dałabym za wygraną.
- W każdym razie tak, na szczęście to już ostatni rok. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, za niedługo będę pełnoprawną zmorą czarnoksiężników i innych podłych osóbek. - Uśmiechnęłam się triumfalnie. Chyba jeszcze nigdy w życiu na nic tak nie czekałam.
W tym momencie drzwi do salonu otworzyły się a do środka wszedł lokaj niosąc tacę z herbatą oraz porcelaną. Następnie położył ów zestaw na małym stoliku obok kanapy, nalał gorącego napoju do filiżanek i podał dziewczętom. Podziękowałam, zapewniłam, że póki co niczego więcej nie potrzebujemy a następnie wzrokiem odprowadziłam go do wyjścia.
- Ale nie mam zamiaru zanudzać Cię opowieściami o tym, jak to jest reguralnie dostawać porządny łomot. - Na mojej twarzy pojawił się wymowny uśmiech. -Powiedz mi lepiej o u Ciebie, jak w pracy?- Spytałam upijając łyk herbaty. Muszę przyznać, że w mojej głowie już powstawał plan współpracy z Panną Spencer-Moon. Kiedy już zostanę aurorem, z pewnością będę potrzebowała jej pomocy a trzeba przyznać, że nic nie będzie miało takiego znaczenia w mojej pracy, jak zaufanie.
- W takim razie, niech będzie herbata. - Rzuciłam z lekkim uśmiechem; sama chętnie się jej napije. Skinęłam więc ręką w stronę lokaja który właśnie wszedł do salonu, za pewne po to by zaproponować coś do picia, zanim jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć z moich ust padła prośba dotycząca przygotowania herbaty. Mężczyzna uśmiechnął się, przytaknął i wyszedł. Jack powiódł za nim wzrokiem po czym ponownie skupił się na zagarnianiu uwagi Luny, jak na prawdziwego pieszczocha przystało.
Spojrzałam na Lunę bardzo wymownym wzrokiem. - Nieźle to mało powiedziane. Czasami mam wrażenie, że sprawdzają kogo najciężej byłoby zabić. - Wykrzywiłam usta w dziwnym grymasie, świadczącym mniej więcej tyle, że do końca mi się to podobało. Często spędzaliśmy na treningu naprawdę długie godziny a o przerwie mogliśmy jedynie pomarzyć. Nie było mowy o litowaniu się nad kimkolwiek, przez co nie raz i nie dwa zdarzyło się, że któryś z delikwentów wylądował w Mungu.
Ale ale, Panno Greengrass, sama się panienka na ten kurs zapisała, to teraz proszę ponosić konsekwencje swojej decyzji.
Zabrzmiał ironiczny głos w mojej głowie.
Podciągnęłam lewy rękaw marynarki, tym samym ukazując Lunie ogromny fioletowy siniak, malujący się na mojej ręce. - Nie trafiłam przeciw zaklęciem. Pozwoliłam się rozproszyć przez co moja reakcja była opóźniona, w efekcie zaliczyłam całkiem nieprzyjemne zderzenie ze słupem. - Wytłumaczyłam krótko chwilę samej przyglądając się fioletowej plamie, po czym ponownie zaciągnęłam materiał na skórę.
Mała demonstracja tego, jak delikatnie się tam z nami obchodzą. Oczywiście jak wszystko, kurs aurorski miał swoje plusy i minusy; podejrzewam, że gdyby nie moja zawziętość z pewnością już dawno dałabym za wygraną.
- W każdym razie tak, na szczęście to już ostatni rok. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, za niedługo będę pełnoprawną zmorą czarnoksiężników i innych podłych osóbek. - Uśmiechnęłam się triumfalnie. Chyba jeszcze nigdy w życiu na nic tak nie czekałam.
W tym momencie drzwi do salonu otworzyły się a do środka wszedł lokaj niosąc tacę z herbatą oraz porcelaną. Następnie położył ów zestaw na małym stoliku obok kanapy, nalał gorącego napoju do filiżanek i podał dziewczętom. Podziękowałam, zapewniłam, że póki co niczego więcej nie potrzebujemy a następnie wzrokiem odprowadziłam go do wyjścia.
- Ale nie mam zamiaru zanudzać Cię opowieściami o tym, jak to jest reguralnie dostawać porządny łomot. - Na mojej twarzy pojawił się wymowny uśmiech. -Powiedz mi lepiej o u Ciebie, jak w pracy?- Spytałam upijając łyk herbaty. Muszę przyznać, że w mojej głowie już powstawał plan współpracy z Panną Spencer-Moon. Kiedy już zostanę aurorem, z pewnością będę potrzebowała jej pomocy a trzeba przyznać, że nic nie będzie miało takiego znaczenia w mojej pracy, jak zaufanie.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kurs aurorski z pewnością musiał być trudny. W końcu zawód aurora był bardzo odpowiedzialny, uchodził wręcz za elitarny, gdzie przyjmowano tylko najlepszych i najbardziej zaradnych, którzy mieli za zadanie bronić społeczeństwa przed zdegenerowanymi sympatykami czarnej magii. Pewnie tylko do Departamentu Tajemnic trudniej się było dostać, ale taki cel powzięła sobie Luna na przyszłość; jej ojciec dostał się tam, mając około trzydziestu lat, więc nie karmiła się złudzeniami, że jej własny awans nastąpi bardzo szybko, bo tak wybujałego ego to ona nie miała, żeby sądzić, że jest lepsza od własnego ojca. Musiała być cierpliwa i zapracować na taki sukces. Może jeśli chodzi o umiejętności (pomijając te felerne eliksiry, które nigdy jej za bardzo nie wychodziły i zdała je tylko dzięki Astrze), dałaby sobie radę i w aurorstwie, ale przy jej chorobie nie wszystkie zawody stały przed nią otworem, skoro bez szybkiej reakcji nawet niewielkie zranienie mogło stanowić dla niej zagrożenie. Dlatego skupiała się na czymś innym.
- Nie dziwię się, ale myślę, że sobie poradzisz. W końcu dotrwałaś już tak daleko, prawda? – zauważyła, patrząc na poobijaną rękę dziewczyny. Nie wątpiła, że po aurorskich zajęciach często wracali poobijani, mimo że to zaledwie kurs, jeszcze nie prawdziwe misje, na których zagrożenie będzie już prawdziwe, nie na niby. – Skończysz kurs i już niedługo będę cię spotykać w ministerstwie i na miejscach zdarzeń jako pełnoprawną aurorkę.
Naprawdę życzyła Lilith powodzenia w dalszym szkoleniu i późniejszej pracy, które lekkie nie były. Swoją drogą, podziwiała ją za to, że mimo swojego pochodzenia nie dała się sprowadzić do roli salonowej dekoracji, a chciała robić coś więcej. Imponowała jej tym, w końcu ambicją większości szlachetnych panienek było dobre zamążpójście, nie rozwój zawodowy.
O tak, nie było to jak świeża, pachnąca herbata w chłodny, listopadowy dzień. Luna w swoim domu także wypijała ją niemalże litrami, tyle że ta jej domowa, jeśli robiła ją sama, zazwyczaj bardziej przypominała lurę, nie pachniała tak smakowicie, jak ta, którą po chwili przyniesiono do salonu i nalano do porcelanowych filiżanek. Luna często była roztargniona, a zaklęcia domowe były dla niej niemal jak jakaś czarna magia, więc nic dziwnego, że kiepsko radziła sobie ze wszelkimi kuchennymi czynnościami.
- Jest naprawdę znakomita – pochwaliła więc, upijając łyk i odstawiając filiżankę na stolik i lekkim ruchem odgarniając z oczy nieco przydługą grzywkę. – A jeśli chodzi o moją pracę... Bez wątpienia jest ciekawiej, odkąd skończyłam staż. Mniej siedzenia w papierach, więcej konkretów, to ciekawsze. Stykam się z różnymi przypadkami, a dwa dni temu musiałam modyfikować pamięć mugolce będącej świadkiem lekkomyślności pewnego czarodzieja, który aportował się na jej głowie. Wpadła w panikę i ktoś musiał się tym zająć, zanim postawiłaby na nogi całą ulicę.
Choć mugolce z pewnością do śmiechu nie było, Luna uśmiechnęła się pod nosem. Kiedy się tą historyjkę opowiadało, z pewnością brzmiała zabawniej niż sama sytuacja na ulicy, kiedy trzeba było złapać spanikowaną kobietę i wyczyścić jej pamięć.
- Nie dziwię się, ale myślę, że sobie poradzisz. W końcu dotrwałaś już tak daleko, prawda? – zauważyła, patrząc na poobijaną rękę dziewczyny. Nie wątpiła, że po aurorskich zajęciach często wracali poobijani, mimo że to zaledwie kurs, jeszcze nie prawdziwe misje, na których zagrożenie będzie już prawdziwe, nie na niby. – Skończysz kurs i już niedługo będę cię spotykać w ministerstwie i na miejscach zdarzeń jako pełnoprawną aurorkę.
Naprawdę życzyła Lilith powodzenia w dalszym szkoleniu i późniejszej pracy, które lekkie nie były. Swoją drogą, podziwiała ją za to, że mimo swojego pochodzenia nie dała się sprowadzić do roli salonowej dekoracji, a chciała robić coś więcej. Imponowała jej tym, w końcu ambicją większości szlachetnych panienek było dobre zamążpójście, nie rozwój zawodowy.
O tak, nie było to jak świeża, pachnąca herbata w chłodny, listopadowy dzień. Luna w swoim domu także wypijała ją niemalże litrami, tyle że ta jej domowa, jeśli robiła ją sama, zazwyczaj bardziej przypominała lurę, nie pachniała tak smakowicie, jak ta, którą po chwili przyniesiono do salonu i nalano do porcelanowych filiżanek. Luna często była roztargniona, a zaklęcia domowe były dla niej niemal jak jakaś czarna magia, więc nic dziwnego, że kiepsko radziła sobie ze wszelkimi kuchennymi czynnościami.
- Jest naprawdę znakomita – pochwaliła więc, upijając łyk i odstawiając filiżankę na stolik i lekkim ruchem odgarniając z oczy nieco przydługą grzywkę. – A jeśli chodzi o moją pracę... Bez wątpienia jest ciekawiej, odkąd skończyłam staż. Mniej siedzenia w papierach, więcej konkretów, to ciekawsze. Stykam się z różnymi przypadkami, a dwa dni temu musiałam modyfikować pamięć mugolce będącej świadkiem lekkomyślności pewnego czarodzieja, który aportował się na jej głowie. Wpadła w panikę i ktoś musiał się tym zająć, zanim postawiłaby na nogi całą ulicę.
Choć mugolce z pewnością do śmiechu nie było, Luna uśmiechnęła się pod nosem. Kiedy się tą historyjkę opowiadało, z pewnością brzmiała zabawniej niż sama sytuacja na ulicy, kiedy trzeba było złapać spanikowaną kobietę i wyczyścić jej pamięć.
Posłałam jej ciepły uśmiech, w odpowiedzi na jej komplement dotyczący herbaty, zaraz jednak się zreflektowałam i dodałam. - To znak, że musisz częściej mnie odwiedzać. - Nie miałabym nic przeciwko, gdybym gościła ją w swoim domu regularnie; jej osoba będzie tu zawsze mile widziana, co do tego nie miałam żadnych wątpliwości.
Słysząc opowieść Luny mimowolnie, jedna z moich brwi powędrowała ku górze. Musiałam odstawić filiżankę z ciepłym napojem, gdyż byłam niemal pewna, że za chwilę wyląduje on na moich kolanach i fotelu. Parsknęłam śmiechem mniej więcej w momencie w którym moich uszu dopadło słowo "aportował". - Żartujesz? - Spytałam raczej retorycznie i raczej przestrzeni między nami niż samej Luny, po czym pokręciłam głową nadal się uśmiechając. W mojej głowie już malował się obraz czarodzieja spadającego na niczego nie spodziewającą się mugolkę oraz atak paniki jak nastąpił zaraz po tym zdarzeniu. Oczywiście nie był to pierwszy taki przypadek i za pewnie nie ostatni jednak niezwykle mnie rozbawił. - Wybacz ale zdołałam sobie te całe zajście wyobrazić. - Wytłumaczyłam, z trudem powstrzymując się od kolejnego ataku śmiechu. Z teleportacją od zawsze były problemy, mniejsze lub większe, czasami ktoś się po drodze rozszczepił co zdecydowanie należy do tych mniej przyjemnych wypadków a czasami ktoś lądował na głowie jakiegoś, bogu ducha winnemu, przechodniu co z kolei zaliczało się do tych mniej szkodliwych lecz równie kłopotliwych co wyżej wymienione. Igranie z ludzką pamięcią nie należy ani do łatwych ani do tych w pełni bezpiecznych, niestety by nie dopuścić do ujawnienia naszego świata, musieliśmy podejmować się takich a nie innych kroków. Mugole nie mogli dowiedzieć się o naszym istnieniu i nie chodziło tu tylko o dobro nasze ale i ich własne. Bo pomyślmy co by zrobił taki przeciętny mugol na wieść o tym, że coś takiego jak magia istnieje? Jedna część prawdopodobnie straciła by rozum, druga zaś próbowała nas wytępić. Ludzie bywają zaskakujący, wszystko czego nie obejmują swoim rozumem jest niebezpieczne i złe a co za tym idzie, trzeba się tego jak najszybciej pozbyć. Tak więc utrzymywanie naszego istnienia w tajemnicy, wydawało się całkiem rozsądnym posunięciem.
- Wiesz, czasami zastanawiam się jak można dopuścić do tego, żeby wylądować na czyjejś głowie a już w szczególności na głowie mugola. - Posłałam jej znaczące spojrzenie, po czym ponownie sięgnęłam mojej filiżanki i upiłam spory łyk gorącego płynu. - Przecież to już jest przejaw czystej lekkomyślności... - Po raz kolejny pokręciłam głową. Nie była oburzona, bardziej załamana inteligencją co poniektórych. Jeden mugol to pestka, jednak jeśli wylądowaliby na jakimś dużym placu bądź innym, często i gęsto odwiedzanym miejscu przez mugoli? Wolę nie myśleć. Nie wiem też, czy Ministerswo byłoby wstanie dotrzeć do każdego światka, takiego zajścia.
- Zdarzały Ci się jakieś inne, ciekawe przypadki? - Spytałam z wyraźnym zainteresowaniem. Ja nie wiele mogłam opowiedzieć jej o misjach i ewentualnych ściganych, jak wiadomo było to utrzymywane w tajemnicy i my również, pomimo braku dostępu do pełnych akt, byliśmy zobowiązanie do jej przestrzegania.
Słysząc opowieść Luny mimowolnie, jedna z moich brwi powędrowała ku górze. Musiałam odstawić filiżankę z ciepłym napojem, gdyż byłam niemal pewna, że za chwilę wyląduje on na moich kolanach i fotelu. Parsknęłam śmiechem mniej więcej w momencie w którym moich uszu dopadło słowo "aportował". - Żartujesz? - Spytałam raczej retorycznie i raczej przestrzeni między nami niż samej Luny, po czym pokręciłam głową nadal się uśmiechając. W mojej głowie już malował się obraz czarodzieja spadającego na niczego nie spodziewającą się mugolkę oraz atak paniki jak nastąpił zaraz po tym zdarzeniu. Oczywiście nie był to pierwszy taki przypadek i za pewnie nie ostatni jednak niezwykle mnie rozbawił. - Wybacz ale zdołałam sobie te całe zajście wyobrazić. - Wytłumaczyłam, z trudem powstrzymując się od kolejnego ataku śmiechu. Z teleportacją od zawsze były problemy, mniejsze lub większe, czasami ktoś się po drodze rozszczepił co zdecydowanie należy do tych mniej przyjemnych wypadków a czasami ktoś lądował na głowie jakiegoś, bogu ducha winnemu, przechodniu co z kolei zaliczało się do tych mniej szkodliwych lecz równie kłopotliwych co wyżej wymienione. Igranie z ludzką pamięcią nie należy ani do łatwych ani do tych w pełni bezpiecznych, niestety by nie dopuścić do ujawnienia naszego świata, musieliśmy podejmować się takich a nie innych kroków. Mugole nie mogli dowiedzieć się o naszym istnieniu i nie chodziło tu tylko o dobro nasze ale i ich własne. Bo pomyślmy co by zrobił taki przeciętny mugol na wieść o tym, że coś takiego jak magia istnieje? Jedna część prawdopodobnie straciła by rozum, druga zaś próbowała nas wytępić. Ludzie bywają zaskakujący, wszystko czego nie obejmują swoim rozumem jest niebezpieczne i złe a co za tym idzie, trzeba się tego jak najszybciej pozbyć. Tak więc utrzymywanie naszego istnienia w tajemnicy, wydawało się całkiem rozsądnym posunięciem.
- Wiesz, czasami zastanawiam się jak można dopuścić do tego, żeby wylądować na czyjejś głowie a już w szczególności na głowie mugola. - Posłałam jej znaczące spojrzenie, po czym ponownie sięgnęłam mojej filiżanki i upiłam spory łyk gorącego płynu. - Przecież to już jest przejaw czystej lekkomyślności... - Po raz kolejny pokręciłam głową. Nie była oburzona, bardziej załamana inteligencją co poniektórych. Jeden mugol to pestka, jednak jeśli wylądowaliby na jakimś dużym placu bądź innym, często i gęsto odwiedzanym miejscu przez mugoli? Wolę nie myśleć. Nie wiem też, czy Ministerswo byłoby wstanie dotrzeć do każdego światka, takiego zajścia.
- Zdarzały Ci się jakieś inne, ciekawe przypadki? - Spytałam z wyraźnym zainteresowaniem. Ja nie wiele mogłam opowiedzieć jej o misjach i ewentualnych ściganych, jak wiadomo było to utrzymywane w tajemnicy i my również, pomimo braku dostępu do pełnych akt, byliśmy zobowiązanie do jej przestrzegania.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Luna uśmiechnęła się.
- Z pewnością – przytaknęła. – Ty również musisz kiedyś wpaść do nas. Pokazałabym ci naszą bibliotekę i gabinet osobliwości. – To pomieszczenie było dumą Luny, uwielbiała chwalić się zbiorami zgromadzonymi przez jej rodzinę w ciągu ostatnich kilku pokoleń. Rzadko jednak miała ku temu okazję, gdyż nieczęsto ktoś ich odwiedzał, nie licząc jakichś znajomych ojca, czy braci wpadających czasem z wizytą do sióstr. Z czwórki rodzeństwa tylko bliźniaczki pozostały w rodzinnym domu razem z roztargnionym i zapracowanym, ale starającym się wykazywać zainteresowanie dziećmi ojcem. Choć z wiekiem właściwie coraz bardziej odrywał się od rzeczywistości i często było tak, że to dziewczęta musiały bardziej dbać o niego, niż on o nie.
- Jak się o tym opowiada, to brzmi zabawnie, ale dla tej mugolki na pewno takie nie było. Wyobraź sobie, że robisz spokojnie zakupy na jednej z londyńskich ulic, a tu nagle obcy mężczyzna ląduje ci na głowie i błyskawicznie sprowadza do poziomu chodnika... – Luna zamyśliła się na moment. – To zdecydowanie lekkomyślne, ale tak się czasem zdarza, kiedy ktoś teleportuje się w zbytnim pośpiechu lub po prostu nie opanował w pełni tej umiejętności. Ten czarodziej nie był młodzikiem tuż po Hogwarcie, ale cóż, niektórzy nawet w dorosłości mają problemy z poprawną teleportacją. No, ale najważniejsze, że nikomu nic się nie stało, parę zaklęć zapomnienia załatwiło całą sprawę, a mugolka wróciła bezpiecznie do domu, pewna, że jej siniaki pochodzą ze zwykłego potknięcia się.
Gorzej by było, gdyby ktoś się rozszczepił. Na widok zakrwawionych kończyn leżących na ulicy mugole mogliby wpaść w jeszcze większą panikę. Do takiego przypadku też kiedyś została wezwana; kilku mugoli natknęło się na czyjeś oderwane nogi leżące na chodniku w kałuży krwi i byli pewni, że w okolicy grasuje szaleniec, który ćwiartuje ludzi i porzuca ich zwłoki na ulicy. Na szczęście czarodziej został poskładany w całość i przetransportowany do Munga, ale wstrząśniętymi mugolami także trzeba było się zająć, zanim powiadomili jakieś swoje służby o tym niepokojącym zajściu. I oczywiście, zdarzały się również przypadki, kiedy ktoś na ulicy użył magii, albo magiczne stworzenia, które wymknęły się spod kontroli i zapuściły w miejsca zamieszkane przez mugoli. Takie sytuacje zazwyczaj nie były już wcale zabawne, tylko niebezpieczne, szczególnie jeśli chodziło o naprawdę groźne stworzenia.
Tak więc, kilka podobnych przypadków przytoczyła, oczywiście bez podawania jakichś danych, których nie wolno jej było ujawniać. W końcu nie pracowała w Departamencie Tajemnic, więc mogła przytaczać historyjki z pracy, jeśli tylko nie mówiła, kogo one bezpośrednio dotyczyły. I mimo swoich marzeń o Departamencie, obecna praca póki co nawet jej się podobała, więc mówiła o niej bez frustracji czy znudzenia.
- Z pewnością – przytaknęła. – Ty również musisz kiedyś wpaść do nas. Pokazałabym ci naszą bibliotekę i gabinet osobliwości. – To pomieszczenie było dumą Luny, uwielbiała chwalić się zbiorami zgromadzonymi przez jej rodzinę w ciągu ostatnich kilku pokoleń. Rzadko jednak miała ku temu okazję, gdyż nieczęsto ktoś ich odwiedzał, nie licząc jakichś znajomych ojca, czy braci wpadających czasem z wizytą do sióstr. Z czwórki rodzeństwa tylko bliźniaczki pozostały w rodzinnym domu razem z roztargnionym i zapracowanym, ale starającym się wykazywać zainteresowanie dziećmi ojcem. Choć z wiekiem właściwie coraz bardziej odrywał się od rzeczywistości i często było tak, że to dziewczęta musiały bardziej dbać o niego, niż on o nie.
- Jak się o tym opowiada, to brzmi zabawnie, ale dla tej mugolki na pewno takie nie było. Wyobraź sobie, że robisz spokojnie zakupy na jednej z londyńskich ulic, a tu nagle obcy mężczyzna ląduje ci na głowie i błyskawicznie sprowadza do poziomu chodnika... – Luna zamyśliła się na moment. – To zdecydowanie lekkomyślne, ale tak się czasem zdarza, kiedy ktoś teleportuje się w zbytnim pośpiechu lub po prostu nie opanował w pełni tej umiejętności. Ten czarodziej nie był młodzikiem tuż po Hogwarcie, ale cóż, niektórzy nawet w dorosłości mają problemy z poprawną teleportacją. No, ale najważniejsze, że nikomu nic się nie stało, parę zaklęć zapomnienia załatwiło całą sprawę, a mugolka wróciła bezpiecznie do domu, pewna, że jej siniaki pochodzą ze zwykłego potknięcia się.
Gorzej by było, gdyby ktoś się rozszczepił. Na widok zakrwawionych kończyn leżących na ulicy mugole mogliby wpaść w jeszcze większą panikę. Do takiego przypadku też kiedyś została wezwana; kilku mugoli natknęło się na czyjeś oderwane nogi leżące na chodniku w kałuży krwi i byli pewni, że w okolicy grasuje szaleniec, który ćwiartuje ludzi i porzuca ich zwłoki na ulicy. Na szczęście czarodziej został poskładany w całość i przetransportowany do Munga, ale wstrząśniętymi mugolami także trzeba było się zająć, zanim powiadomili jakieś swoje służby o tym niepokojącym zajściu. I oczywiście, zdarzały się również przypadki, kiedy ktoś na ulicy użył magii, albo magiczne stworzenia, które wymknęły się spod kontroli i zapuściły w miejsca zamieszkane przez mugoli. Takie sytuacje zazwyczaj nie były już wcale zabawne, tylko niebezpieczne, szczególnie jeśli chodziło o naprawdę groźne stworzenia.
Tak więc, kilka podobnych przypadków przytoczyła, oczywiście bez podawania jakichś danych, których nie wolno jej było ujawniać. W końcu nie pracowała w Departamencie Tajemnic, więc mogła przytaczać historyjki z pracy, jeśli tylko nie mówiła, kogo one bezpośrednio dotyczyły. I mimo swoich marzeń o Departamencie, obecna praca póki co nawet jej się podobała, więc mówiła o niej bez frustracji czy znudzenia.
Na mojej twarzy pojawił się ciepły uśmiech. - Dziękuję za zaproszenie, z pewnością Panienkę odwiedzę jak tylko nadarzy się do tego okazja! - Odpowiedziałam symulując nieco swój głos, by brzmiał mniej więcej tak jak brzmi większość arystokracji - grzecznie i wyniośle. Miałam nadzieję, że wypadłam dość wiarygodnie, pomimo wzrastającego rozbawienia które starało przedrzeć się przez mój pokerowy wyraz twarzy. Nie oszukujmy się, nigdy nie byłam typową przedstawicielką arystokracji, przy każdej możliwej okazji ironizowałam jak tylko mogłam zachowanie moich towarzyszy szlacheckiego pochodzenia. Oczywiście jako potomek Greengrassów dyplomację i takt mam we krwi, doskonale więc zdaje sobie sprawę z tego co, kiedy, jak i przede wszystkim DO KOGO powiedzieć; w przeciwieństwie do co poniektórych.
Luna miała rację, dla mugolki z pewnością nie było to przyjemne doświadczenie; nie potrafię sobie wyobrazić momentu w którymś jakiś mężczyzna, najprawdopodobniej porządnej wagi od tak ląduje na mojej głowie. Skrzywiłam nieco usta w wyrazie zniesmaczenia. - Masz rację, dla tej kobiety raczej nie było to nic przyjemnego. Dobrze, że się nią zajęliście. - Skwitowałam, delikatnie kiwnąwszy głową w geście uznania dla Luny.
Przyłożyłam porcelanę do ust by po raz kolejny upić z niej łyk ciągle jeszcze, gorącej herbaty. Moje myśli dosłownie przez ułamek sekundy krążyły jeszcze przy incydencie który opisała Luna, rozważając możliwości w jakie mógłby się skończyć po czym wróciłam do rzeczywistości, w całości skupiając uwagę na swojej towarzyszce. Naglę do głowy przyszedł mi pewien pomysł, nie było to nic nadzwyczajnego ani niemoralnego by wahać się z zadaniem pytania, jednak zajęło to chwilę nim wydobyłam z siebie jakikolwiek dźwięk.
- Mam pytanie, wybacz, że tak oderwę się od obecnego tematu ale właśnie sobie o tym przypomniałam. - Rzuciłam szybko, ciągle utrzymując kontakt wzrokowy. - Nie wiem czy słyszałaś ale Lady Avery organizuje wernisaż, bodajże ma się on odbyć 8 listopada. Może miałabyś okazję wybrać się tam ze mną? - Spytałam, unosząc przy tym sugestywnie jedną z brwi. - Strasznie chciałabym się tam wybrać i pomyślałam, że może Ty również miałabyś ochotę, wtedy mogłybyśmy wybrać się razem. - Zaproponowałam, posyłając swojej towarzyszce ciepły uśmiech. Nie chodziło o to, że nie miałam z kim się wybrać na ów wydarzenie, poradziłabym sobie sama, bez obaw! Właściwie to byłam prze szczęśliwa, że jeszcze nie wydano mnie za jakiegoś nadętego szlachcica z którym musiałabym udawać się na wszystkie nudne przyjęcia, udając jak świetnie się bawię. Nie żebym miała coś przeciwko małżeństwu, jednak te wśród arystokracji praktycznie nigdy nie były budowane na głębszym uczuciu niż to do pieniędzy, zazwyczaj zwierało się je tylko i wyłącznie dla korzyści, oczywiście nie dla młodych a dla starszych. Strach pomyśleć, że i mnie czeka taki los. Tak więc, póki jeszcze mogłam cieszyłam się (najprawdopodobniej) ostatkami mojej wolności, i bynajmniej nie zamierzałam jej spędzić w domu. Pomysł zabrania Luny na wystawę, był więc bardzo dobrym pomysłem.
- Mogłabym pod Ciebie podjechać, i razem udałybyśmy się na wernisaż. - Dodałam uważnie obserwując reakcję dziewczyny. Miałam nadzieję, że się zgodzi, może jeszcze z nikim się nie umówiła? Właściwie nie wiele wiedziałam o jej życiu miłosnym ale kto chciałby zwierzać się z takich rzeczy; liczyłam więc, może trochę egoistycznie, że uda się na to wydarzenie ze mną.
Luna miała rację, dla mugolki z pewnością nie było to przyjemne doświadczenie; nie potrafię sobie wyobrazić momentu w którymś jakiś mężczyzna, najprawdopodobniej porządnej wagi od tak ląduje na mojej głowie. Skrzywiłam nieco usta w wyrazie zniesmaczenia. - Masz rację, dla tej kobiety raczej nie było to nic przyjemnego. Dobrze, że się nią zajęliście. - Skwitowałam, delikatnie kiwnąwszy głową w geście uznania dla Luny.
Przyłożyłam porcelanę do ust by po raz kolejny upić z niej łyk ciągle jeszcze, gorącej herbaty. Moje myśli dosłownie przez ułamek sekundy krążyły jeszcze przy incydencie który opisała Luna, rozważając możliwości w jakie mógłby się skończyć po czym wróciłam do rzeczywistości, w całości skupiając uwagę na swojej towarzyszce. Naglę do głowy przyszedł mi pewien pomysł, nie było to nic nadzwyczajnego ani niemoralnego by wahać się z zadaniem pytania, jednak zajęło to chwilę nim wydobyłam z siebie jakikolwiek dźwięk.
- Mam pytanie, wybacz, że tak oderwę się od obecnego tematu ale właśnie sobie o tym przypomniałam. - Rzuciłam szybko, ciągle utrzymując kontakt wzrokowy. - Nie wiem czy słyszałaś ale Lady Avery organizuje wernisaż, bodajże ma się on odbyć 8 listopada. Może miałabyś okazję wybrać się tam ze mną? - Spytałam, unosząc przy tym sugestywnie jedną z brwi. - Strasznie chciałabym się tam wybrać i pomyślałam, że może Ty również miałabyś ochotę, wtedy mogłybyśmy wybrać się razem. - Zaproponowałam, posyłając swojej towarzyszce ciepły uśmiech. Nie chodziło o to, że nie miałam z kim się wybrać na ów wydarzenie, poradziłabym sobie sama, bez obaw! Właściwie to byłam prze szczęśliwa, że jeszcze nie wydano mnie za jakiegoś nadętego szlachcica z którym musiałabym udawać się na wszystkie nudne przyjęcia, udając jak świetnie się bawię. Nie żebym miała coś przeciwko małżeństwu, jednak te wśród arystokracji praktycznie nigdy nie były budowane na głębszym uczuciu niż to do pieniędzy, zazwyczaj zwierało się je tylko i wyłącznie dla korzyści, oczywiście nie dla młodych a dla starszych. Strach pomyśleć, że i mnie czeka taki los. Tak więc, póki jeszcze mogłam cieszyłam się (najprawdopodobniej) ostatkami mojej wolności, i bynajmniej nie zamierzałam jej spędzić w domu. Pomysł zabrania Luny na wystawę, był więc bardzo dobrym pomysłem.
- Mogłabym pod Ciebie podjechać, i razem udałybyśmy się na wernisaż. - Dodałam uważnie obserwując reakcję dziewczyny. Miałam nadzieję, że się zgodzi, może jeszcze z nikim się nie umówiła? Właściwie nie wiele wiedziałam o jej życiu miłosnym ale kto chciałby zwierzać się z takich rzeczy; liczyłam więc, może trochę egoistycznie, że uda się na to wydarzenie ze mną.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Luna mimowolnie parsknęła cichutkim śmiechem, słysząc afektowany głos swojej rozmówczyni, miarkującej sztywny sposób wypowiedzi szlachetnych panienek. Luna może i miała skazę na rodowodzie, ale przecież, mając matkę z Ollivanderów, wiedziała co nieco o tym świecie, tym bardziej, że i Spencer-Moonowie raczej salonów nie unikali, może z wyjątkiem jej ojca-dziwaka, dla którego jedynymi godnymi partnerami do rozmowy wydawali się inni ludzie zajmujący się nauką, bez względu na status krwi; to wiedza i obycie znaczyło dla niego więcej niż samo pochodzenie.
- Ja i moja siostra będziemy wielce zaszczycone, mogąc panienkę gościć – powiedziała więc w podobnym tonie, zaraz puszczając oczko do dziewczyny.
Znowu upiła łyk herbaty, unosząc leciutko brwi, kiedy Lilith nagle zaczęła mówić o wernisażu sztuki.
- Wydaje mi się, że coś o tym słyszałam – powiedziała, przypominając sobie jakieś wzmianki. – I jeśli nie będę mieć tego dnia żadnego wezwania z pracy, mogłabym dotrzymać ci towarzystwa. Ostatnio zbyt dużo czasu spędzam albo w pracy, albo zamknięta w naszej domowej bibliotece.
Luna zasadniczo nie interesowała się sztuką jako taką, ale bardzo ceniła rysunek jako sposób utrwalania na papierze szczególnie interesujących miejsc czy rzeczy. Swoje notatki często zdobiła starannymi szkicami różnych przedmiotów, roślin bądź stworzeń, albo miejsc, które zapadły jej w pamięć. Może artyzmu w tym wiele nie było, ale pomysł z pójściem na wernisaż wcale nie wydawał się taki zły, by miała od razu go zanegować i się wykręcić. Może jedynie nieco się zdziwiła, że Lilith zaproponowała to właśnie jej.
- Czy to nie zostanie uznane za niestosowne w waszym środowisku? – zapytała więc; sama nieszczególnie przejmowała się czymś tak przyziemnym, jak opinia szlacheckiego światka, ale nie chciała, żeby panna Greengrass miała jakieś problemy. Tym bardziej, że jej rodzina mogła mieć wobec niej jakieś inne plany.
- Ja i moja siostra będziemy wielce zaszczycone, mogąc panienkę gościć – powiedziała więc w podobnym tonie, zaraz puszczając oczko do dziewczyny.
Znowu upiła łyk herbaty, unosząc leciutko brwi, kiedy Lilith nagle zaczęła mówić o wernisażu sztuki.
- Wydaje mi się, że coś o tym słyszałam – powiedziała, przypominając sobie jakieś wzmianki. – I jeśli nie będę mieć tego dnia żadnego wezwania z pracy, mogłabym dotrzymać ci towarzystwa. Ostatnio zbyt dużo czasu spędzam albo w pracy, albo zamknięta w naszej domowej bibliotece.
Luna zasadniczo nie interesowała się sztuką jako taką, ale bardzo ceniła rysunek jako sposób utrwalania na papierze szczególnie interesujących miejsc czy rzeczy. Swoje notatki często zdobiła starannymi szkicami różnych przedmiotów, roślin bądź stworzeń, albo miejsc, które zapadły jej w pamięć. Może artyzmu w tym wiele nie było, ale pomysł z pójściem na wernisaż wcale nie wydawał się taki zły, by miała od razu go zanegować i się wykręcić. Może jedynie nieco się zdziwiła, że Lilith zaproponowała to właśnie jej.
- Czy to nie zostanie uznane za niestosowne w waszym środowisku? – zapytała więc; sama nieszczególnie przejmowała się czymś tak przyziemnym, jak opinia szlacheckiego światka, ale nie chciała, żeby panna Greengrass miała jakieś problemy. Tym bardziej, że jej rodzina mogła mieć wobec niej jakieś inne plany.
Kiedy usłyszałam odpowiedź Luny, nie potrafiłam powstrzymać się od śmiechu. Te wszystkie formy grzecznościowe i przesadzona uprzejmość były męczące ale robienie sobie z nich żartów, już całkiem zabawne.
Kiedy otrzymałam odpowiedź na swoje wcześniejsze pytanie na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. - Mam nadzieję, że nic Ci nie wypadnie i będziemy mogły się tam udać razem, jeśli chcesz możemy też zabrać Twoją siostrę. - Zaproponowałam ochoczo, na chwilę skupiając wzrok na swojej rozmówczyni. Zdecydowanie brakowało jej rozrywki a gdzie znajdzie się jej więcej, jak nie na oficjalnym przyjęciu u arystokracji? Pomijam tą całą sztuczną uprzejmość jaka tam panuje bo przecież wszyscy wiedzą, że najchętniej jedni drugim skoczyliby do gardeł gdyby tylko mogli. Chodzi mi bardziej o moment, kiedy okazuje się, że alkoholu polało się za dużo a wypowiedzianych słów nie da się cofnąć, tak w tym momencie zaczyna się zabawa. Jestem wielka fanką wszelkich bójek i dramatycznych wyznać, czasem to lepsze niż niejedna sztuka a i człowiek się czegoś dowie o innych.
Wywróciłam oczami słysząc co mówi do mnie Luna.
- Nawet tak o tym nie myśl! - Zaprotestowałam niemal natychmiast, nie kryjąc swojego oburzenia. Te głupie podziały zmuszają ludzi do wiecznego zastanawiania się co mogą a co nie. - Jesteś czystej krwi - Brzydzę się, że te słowa padły z moich ust. - więc jesteś mile widziana na takim przyjęciu a ja będę zaszczycona móc się z Tobą na nim pojawić. - A przynajmniej na większości była mile widziana gdyż co poniektórzy, nawet czarodziei z tym statusem uważali za gorszych. Nie mogłam pohamować swojego zirytowania, nic nie wyprowadzało mnie tak z równowagi jak to a skoro byłyśmy same mogłam sobie pozwolić by moje włosy lekko zmieniły kolor. Prychnęłam pod nosem i stanowczo pokręciłam głową.
- Te podziały są niedorzeczne. - Wypaliłam w końcu. - To chore, że niektórzy uważają się za lepszych od innych a do tego sprawiają, że inni czują się gorsi. - Szczególnie, że większość tych szlachetnie urodzonych mogłaby się uczyć od tych z niższym statusem społecznym.
Kiedy otrzymałam odpowiedź na swoje wcześniejsze pytanie na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. - Mam nadzieję, że nic Ci nie wypadnie i będziemy mogły się tam udać razem, jeśli chcesz możemy też zabrać Twoją siostrę. - Zaproponowałam ochoczo, na chwilę skupiając wzrok na swojej rozmówczyni. Zdecydowanie brakowało jej rozrywki a gdzie znajdzie się jej więcej, jak nie na oficjalnym przyjęciu u arystokracji? Pomijam tą całą sztuczną uprzejmość jaka tam panuje bo przecież wszyscy wiedzą, że najchętniej jedni drugim skoczyliby do gardeł gdyby tylko mogli. Chodzi mi bardziej o moment, kiedy okazuje się, że alkoholu polało się za dużo a wypowiedzianych słów nie da się cofnąć, tak w tym momencie zaczyna się zabawa. Jestem wielka fanką wszelkich bójek i dramatycznych wyznać, czasem to lepsze niż niejedna sztuka a i człowiek się czegoś dowie o innych.
Wywróciłam oczami słysząc co mówi do mnie Luna.
- Nawet tak o tym nie myśl! - Zaprotestowałam niemal natychmiast, nie kryjąc swojego oburzenia. Te głupie podziały zmuszają ludzi do wiecznego zastanawiania się co mogą a co nie. - Jesteś czystej krwi - Brzydzę się, że te słowa padły z moich ust. - więc jesteś mile widziana na takim przyjęciu a ja będę zaszczycona móc się z Tobą na nim pojawić. - A przynajmniej na większości była mile widziana gdyż co poniektórzy, nawet czarodziei z tym statusem uważali za gorszych. Nie mogłam pohamować swojego zirytowania, nic nie wyprowadzało mnie tak z równowagi jak to a skoro byłyśmy same mogłam sobie pozwolić by moje włosy lekko zmieniły kolor. Prychnęłam pod nosem i stanowczo pokręciłam głową.
- Te podziały są niedorzeczne. - Wypaliłam w końcu. - To chore, że niektórzy uważają się za lepszych od innych a do tego sprawiają, że inni czują się gorsi. - Szczególnie, że większość tych szlachetnie urodzonych mogłaby się uczyć od tych z niższym statusem społecznym.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Również mam taką nadzieję. W końcu nie samą pracą się żyje, prawda? – podsumowała Luna. Była bardzo oddana swoim pasjom i większość czasu starała się spędzić w produktywny sposób, na przykład zgłębiając wiedzę, ale nie była aż takim odludkiem jak matka, którą samymi wzmiankami o wydarzeniach towarzyskich można było wygonić. Luna może nie przepadała za dużą ilością ludzi wokół siebie, ale od czasu do czasu była w stanie to tolerować, jeśli tylko miała obok siebie jakieś ciekawe towarzystwo, którym mogła się zająć i nie zwracać większej uwagi na resztę, chyba że w celu obserwowania z czystej ciekawości ich zachowań. Choć pewnie nic szczególnie zaskakującego się nie wydarzy; szlachetni będą się puszyć, wywyższać i załatwiać między sobą własne rozgrywki i układy, a pozostali będą przemykać chyłkiem niezauważeni. Zazwyczaj tak właśnie to wyglądało, ilekroć zdarzało jej się pojawiać na jakichś wydarzeniach. Pewnie mało kto będzie się skupiał na sztuce. Cóż, musiała się z tym liczyć.
- Myślę, że Astra też chętnie przyjdzie, powiem jej o tym, jak wrócę do domu – dodała jeszcze; bardzo często robiły coś razem. Może zainteresowania i zawody wybrały różne, ale były prawdziwymi pokrewnymi duszami i o wiele więcej je łączyło niż dzieliło. Luna czuła się o wiele raźniej, mając koło siebie Astrę. – I cieszę się, że tak uważasz. – Spencer-Moonowie mieli czystą krew, ale nie udało im się potwierdzić szlachetnego rodowodu i na pewno znaleźliby się tacy, którym to wadziło i którzy uważali, że ich rodzina niesłusznie cieszy się względami społeczeństwa. Zdumiewające, jak bardzo skrajne nastawienie zdawali się prezentować niektórzy czarodzieje. – Myślę, że spędzimy razem miły wieczór.
Upiła kolejny łyk herbaty. Tak, zdecydowanie musiała zgodzić się ze słowami Lilith, z czasów Hogwartu sama znała mnóstwo ludzi o różnych statusach krwi i wcale nie uważała, by ci „nieczyści” byli w czymkolwiek gorsi. Sama Luna, im więcej czytała o magii, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że czystość krwi nie miała nic do rzeczy, jeśli chodzi o zdolności magiczne; znała w końcu niezwykle utalentowanych mugolaków, ale i przeciętnych, miernych wręcz czystokrwistych. Krzywdzące stereotypy i podziały brały się raczej głównie z przywiązania do tradycji, rodowodów i poczucia wyższości nad innymi, nie faktycznej wartości magicznej mocy posiadanej przez danego czarodzieja. Smutne, ale zaskakująco prawdziwe.
- Niestety tak właśnie jest – stwierdziła. – Choć przyznaję, że chciałabym kiedyś doczekać czasów, kiedy te dysproporcje nie są już tak bardzo widoczne. Ciekawe, jak wtedy wyglądałby nasz świat... Ale wydaje mi się, że to chyba dosyć oderwana od rzeczywistości wizja.
Kolejny łyk herbaty. Filiżanka była już prawie pusta, jednak mimo to Luna siedziała w miejscu, wpatrując się w twarz panny Greengrass i od czasu zerkając w raźnie płonący kominek.
- Myślę, że Astra też chętnie przyjdzie, powiem jej o tym, jak wrócę do domu – dodała jeszcze; bardzo często robiły coś razem. Może zainteresowania i zawody wybrały różne, ale były prawdziwymi pokrewnymi duszami i o wiele więcej je łączyło niż dzieliło. Luna czuła się o wiele raźniej, mając koło siebie Astrę. – I cieszę się, że tak uważasz. – Spencer-Moonowie mieli czystą krew, ale nie udało im się potwierdzić szlachetnego rodowodu i na pewno znaleźliby się tacy, którym to wadziło i którzy uważali, że ich rodzina niesłusznie cieszy się względami społeczeństwa. Zdumiewające, jak bardzo skrajne nastawienie zdawali się prezentować niektórzy czarodzieje. – Myślę, że spędzimy razem miły wieczór.
Upiła kolejny łyk herbaty. Tak, zdecydowanie musiała zgodzić się ze słowami Lilith, z czasów Hogwartu sama znała mnóstwo ludzi o różnych statusach krwi i wcale nie uważała, by ci „nieczyści” byli w czymkolwiek gorsi. Sama Luna, im więcej czytała o magii, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że czystość krwi nie miała nic do rzeczy, jeśli chodzi o zdolności magiczne; znała w końcu niezwykle utalentowanych mugolaków, ale i przeciętnych, miernych wręcz czystokrwistych. Krzywdzące stereotypy i podziały brały się raczej głównie z przywiązania do tradycji, rodowodów i poczucia wyższości nad innymi, nie faktycznej wartości magicznej mocy posiadanej przez danego czarodzieja. Smutne, ale zaskakująco prawdziwe.
- Niestety tak właśnie jest – stwierdziła. – Choć przyznaję, że chciałabym kiedyś doczekać czasów, kiedy te dysproporcje nie są już tak bardzo widoczne. Ciekawe, jak wtedy wyglądałby nasz świat... Ale wydaje mi się, że to chyba dosyć oderwana od rzeczywistości wizja.
Kolejny łyk herbaty. Filiżanka była już prawie pusta, jednak mimo to Luna siedziała w miejscu, wpatrując się w twarz panny Greengrass i od czasu zerkając w raźnie płonący kominek.
Po raz kolejny pokręciłam głową, bardziej z bezsilności, niż w geście nie zgodzenia się z moją towarzyszką. Wyglądało na to, że mamy podobne zdanie na ten temat, szkoda tylko, że większość ludzi naszego pokroju uważało zupełnie inaczej. Odwróciłam twarz od dziewczyny, zawieszając na chwilę wzrok na tańczących w kominku, płomieniach. Tu nie chodziło już tylko o wytykanie palcem, czy rzucanie w ich stronę złośliwych docinków, Ci biedni ludzie coraz częściej stawali się obiektem eksperymentów (zabaw?) czarodziei pałających się czarną magią. Na samą myśl przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, sprowadzając na moje ręce gęsią skórkę; przejechałam więc środkiem dłoni po skórze, chcąc jak najprędzej pozbyć się tego uczucia.
- To wszystko idzie w złą stronę Luno. - Westchnęłam cicho, przenosząc swój wzrok z powrotem na jej twarz. Nie wiedziałam co jeszcze mogę powiedzieć, nagle poczułam jak cała złość opadała a na jej miejsce zawitał gorzki smak goryczy. Obecna sytuacja polityczna nie zapowiadała również poprawy, wręcz przeciwnie - już od dawna zdało się słyszeć głosy chcące całkowitego odsunięcia od magii, czarodziei brudnej krwi. Jeśli doszłoby do czegoś podobnego, jaki los spotka mugolaków? Widmo to było zbyt prawdziwe, zbyt przerażające by go nie dostrzec i jeśli nie miało się wymyślnego systemu wartości, by nie dręczyło go posiadających.
- Musiałby nastąpić jakiś przewrót by to zmienić a obecna sytuacja niczego takiego nie przepowiada. - Dodałam a w moim głosie słychać było zmartwienie. To chyba oczywiste, że czułam się w ten sposób, wizja świata w którym przyjdzie żyć nam, naszym dzieciom, nie napawała optymizmem. Z tego wszystkiego dopiero teraz zauważyłam prawie już pustą, filiżankę Luny.
- Dolać Ci? - Spytałam na chwilę zapominając o ciężkim temacie jaki przez przypadek został poruszony, nie miałam tego za złe. Właściwie dobrze było usłyszeć głos kogoś kto myślał podobnie i dostrzec, że te obawy nie dotyczą tylko mnie, choć o ironio nie powinny ani mnie ani jej. Obie bowiem pochodziłyśmy z rodzin których status krwi, zapewniał nam (pozorne) bezpieczeństwo. A mimo to nie potrafiłam przejść obojętnie nad losem innych, całkiem obcych mi ludzi.
- To wszystko idzie w złą stronę Luno. - Westchnęłam cicho, przenosząc swój wzrok z powrotem na jej twarz. Nie wiedziałam co jeszcze mogę powiedzieć, nagle poczułam jak cała złość opadała a na jej miejsce zawitał gorzki smak goryczy. Obecna sytuacja polityczna nie zapowiadała również poprawy, wręcz przeciwnie - już od dawna zdało się słyszeć głosy chcące całkowitego odsunięcia od magii, czarodziei brudnej krwi. Jeśli doszłoby do czegoś podobnego, jaki los spotka mugolaków? Widmo to było zbyt prawdziwe, zbyt przerażające by go nie dostrzec i jeśli nie miało się wymyślnego systemu wartości, by nie dręczyło go posiadających.
- Musiałby nastąpić jakiś przewrót by to zmienić a obecna sytuacja niczego takiego nie przepowiada. - Dodałam a w moim głosie słychać było zmartwienie. To chyba oczywiste, że czułam się w ten sposób, wizja świata w którym przyjdzie żyć nam, naszym dzieciom, nie napawała optymizmem. Z tego wszystkiego dopiero teraz zauważyłam prawie już pustą, filiżankę Luny.
- Dolać Ci? - Spytałam na chwilę zapominając o ciężkim temacie jaki przez przypadek został poruszony, nie miałam tego za złe. Właściwie dobrze było usłyszeć głos kogoś kto myślał podobnie i dostrzec, że te obawy nie dotyczą tylko mnie, choć o ironio nie powinny ani mnie ani jej. Obie bowiem pochodziłyśmy z rodzin których status krwi, zapewniał nam (pozorne) bezpieczeństwo. A mimo to nie potrafiłam przejść obojętnie nad losem innych, całkiem obcych mi ludzi.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tak. Sytuacja zdecydowanie szła w złą stronę, Luna wyraźnie to czuła. Chociaż nie znała innego stanu rzeczy, bo to świat magii był jej światem, wyczuwała, że ostatnimi czasy coś zaczynało się zmieniać. I przypominała sobie odległe, mgliste wzmianki z czasów dzieciństwa, podsłuchane rozmowy ojca, wuja i ich zaufanych znajomych, mówiących o wojnach zarówno w świecie mugolskim, jak i magicznym. I choć była wtedy dzieckiem, niektóre słowa wyryły się w jej pamięci, budząc ciekawość, ale i trwogę. Wolałaby, żeby sytuacja jednak nie podążyła w takim kierunku, ale dobrze wiedziała, jak wielu czarodziejom nie odpowiada to, że muszą dzielić przestrzeń z osobami mugolskiego pochodzenia i ukrywać się przed mugolami. Sama może wielką maniaczką mugoli nie była, ale nie uważała ich również za coś gorszego, w dodatku bardzo ciekawili ją pod kątem naukowym. Jak dla niej relacje między nimi i czarodziejami mogłyby pozostać takie, jak do tej pory – dwa światy istniejące obok siebie w pokoju i zajmujące się własnymi sprawami. To, że czarodzieje musieli ukrywać swoją magiczność, było dla niej oczywiste i nie negowała tego. Gdyby mugole wiedzieli o magii, mogłaby wyniknąć z tego cała masa nieprzyjemnych konsekwencji... Dlatego jej praca jako amnezjatora była ważna i istotna, a to, że wyciągała z niej i własne korzyści, było po prostu dodatkowym bonusem.
- Niestety – stwierdziła, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Ale nadal mam nadzieję, być może naiwną, że najgorsze scenariusze jednak się nie sprawdzą i sytuacja się nie pogorszy. Tak jak było przez ostatnie lata, było dobrze. Czarodzieje mogliby stać się bardziej tolerancyjni, choćby dla siebie wzajemnie na początek, ale na obecne czasy to mrzonka, więc zadowoliłabym się po prostu brakiem negatywnych nastrojów i poważnych incydentów antymugolskich.
Na nagłe zmiany na lepsze nie było co liczyć, ale miała nadzieję że chociaż się nic nie pogorszy. Skoro jednak ministerstwo niedawno ogłosiło nowy, budzący wiele kontrowersji dekret, to musiał być znak, że coś już się dzieje. Od tamtego momentu Luna tym bardziej zaczęła wypatrywać wszelkich nietypowych oznak. I była ciekawa, co takiego wywnioskowała Lilith (jako przyszła aurorka na pewno miała dobry dostęp do informacji), ale była pozytywnie zaskoczona, widząc, że dziewczyna myślała podobnie, że nie zamykała się w szklanej bańce, ignorując wszystko, co się działo poza murami jej posiadłości. Obie były czystej krwi, więc teoretycznie nie powinny się obawiać, nawet gdyby coś zaczęło się dziać, ale... czy na pewno?
Zerknęła na swoją herbatę.
- Jasne, myślę, że dam radę wypić jeszcze jedną – zgodziła się. W końcu chyba mogła jeszcze trochę tutaj zostać, choć pewnie niezbyt długo. Nie miała dzisiaj żadnych wyjątkowo pilnych zajęć, ale też nie chciała nadużywać gościnności znajomej.
Oparła się wygodniej o kanapę, starając się wyrzucić z głowy czarniejsze, bardziej pesymistyczne myśli.
- Niestety – stwierdziła, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Ale nadal mam nadzieję, być może naiwną, że najgorsze scenariusze jednak się nie sprawdzą i sytuacja się nie pogorszy. Tak jak było przez ostatnie lata, było dobrze. Czarodzieje mogliby stać się bardziej tolerancyjni, choćby dla siebie wzajemnie na początek, ale na obecne czasy to mrzonka, więc zadowoliłabym się po prostu brakiem negatywnych nastrojów i poważnych incydentów antymugolskich.
Na nagłe zmiany na lepsze nie było co liczyć, ale miała nadzieję że chociaż się nic nie pogorszy. Skoro jednak ministerstwo niedawno ogłosiło nowy, budzący wiele kontrowersji dekret, to musiał być znak, że coś już się dzieje. Od tamtego momentu Luna tym bardziej zaczęła wypatrywać wszelkich nietypowych oznak. I była ciekawa, co takiego wywnioskowała Lilith (jako przyszła aurorka na pewno miała dobry dostęp do informacji), ale była pozytywnie zaskoczona, widząc, że dziewczyna myślała podobnie, że nie zamykała się w szklanej bańce, ignorując wszystko, co się działo poza murami jej posiadłości. Obie były czystej krwi, więc teoretycznie nie powinny się obawiać, nawet gdyby coś zaczęło się dziać, ale... czy na pewno?
Zerknęła na swoją herbatę.
- Jasne, myślę, że dam radę wypić jeszcze jedną – zgodziła się. W końcu chyba mogła jeszcze trochę tutaj zostać, choć pewnie niezbyt długo. Nie miała dzisiaj żadnych wyjątkowo pilnych zajęć, ale też nie chciała nadużywać gościnności znajomej.
Oparła się wygodniej o kanapę, starając się wyrzucić z głowy czarniejsze, bardziej pesymistyczne myśli.
Nachyliłam się by sięgnąć po dzbanuszek z herbatą a następnie napełnić i jej i swoją filiżankę. Herbata ciągle była gorąca, zapewne dzięki jakimś specjalnym zaklęciom a może przez właściwości naczynia w którym się znajdowała? W każdym razie, trzeba było uważać na temperaturę napoju by przez chwilę nie uwagi, nie poparzyć sobie podniebienia.
Chwyciłam w dłonie porcelanowe naczynie i uprzednio delikatnie w nie dmuchając, upiłam drobny łyk herbaty. Nadal nie wiedziałam co mam o tym myśleć, Luna zdawała się podzielać moje obawy, jednak jej wizja był dużo bardziej optymistyczna a może po protu nie dopuszczała do siebie pesymistycznych wizji. Właściwie nie powinno się martwić na zapas... Ale w tym momencie, byłam niemal pewna, że jest to więcej niż tylko gdybanie czy ot tak rzucone na wiatr słowa. Nasze przepuszczenia są słuszne, szkoda, że jeszcze o tym nie wiemy. Karmimy się więc tym małym różowym obłoczkiem ułudy, nadziei, której każdy tak kurczowo się trzyma, nie dopuszczając do siebie świadomości, że całe niebo już dawno pociemniało.
- Obyś miała rację. - Spojrzałam na nią a mój wzrok mówił jej wszytko to, czego słowa nie zdołały. Chciałam żeby miała rację, żeby to wszystko okazało się tylko głupimi przepuszeniami, które nie znajdą pokrycia, jednak coś w środku mnie mówiło mi, że tak nie będzie. - Nie wyobrażam sobie takiego świata, w którym ludzi traktowani są już tylko i wyłącznie przez pryzmat tego, gdzie się urodzili i jaki status krwi posiadają. I Ty i ja wiemy, że nie ma to najmniejszego znaczenia i nie decyduje o niczym, dlaczego więc reszta tak ślepo wierzy w jakiś prawdy wymyślone sto lat temu, zbudowane na strachu i czarodziei i ludzi? Tylko po to by móc kontrolować nas jak stado zagubionych owieczek. - Jęknęłam oburzona, ściągając brwi a wzrok kierując na ciecz znajdującą się w filiżance. - Wszak, jeśli by upuścić krew z jednych i drugich, nie będzie się różnić niczym, u każdego jest ona tak samo czerwona. - Dodałam nieco ciszej, a głos mój był spokojny i opanowany. Nie byłam pewna czy dokładnie tak brzmiały te słowa, jednak na ten moment wydały mi się tak odpowiednie, idealnie oddające sytuacje w jakiej znalazł się nasz świat. Nonsens w którym zdawał się pogrążać był coraz bardziej przerażający.
Westchnęłam cicho przenosząc wzrok na swoją towarzyszkę, moją twarz wykrzywiał grymas zmartwienia.
- Może lepiej będzie jeśli zmienimy temat. - Stwierdziłam po dłuższym namyśle. Przecież nie spotkałyśmy się po to, by narzekać na coś na co większego wpływu nie mamy. - Nasze gadanie na nic się tu nie zda, a tylko wpędzimy się w ponure nastroje. - Dodałam, posyłając jej ciepły uśmiech. Nie był wymuszony a całkiem szczery. Naprawdę potrzebowałam skupić swoje myśli w okół czegoś innego.
Chwyciłam w dłonie porcelanowe naczynie i uprzednio delikatnie w nie dmuchając, upiłam drobny łyk herbaty. Nadal nie wiedziałam co mam o tym myśleć, Luna zdawała się podzielać moje obawy, jednak jej wizja był dużo bardziej optymistyczna a może po protu nie dopuszczała do siebie pesymistycznych wizji. Właściwie nie powinno się martwić na zapas... Ale w tym momencie, byłam niemal pewna, że jest to więcej niż tylko gdybanie czy ot tak rzucone na wiatr słowa. Nasze przepuszczenia są słuszne, szkoda, że jeszcze o tym nie wiemy. Karmimy się więc tym małym różowym obłoczkiem ułudy, nadziei, której każdy tak kurczowo się trzyma, nie dopuszczając do siebie świadomości, że całe niebo już dawno pociemniało.
- Obyś miała rację. - Spojrzałam na nią a mój wzrok mówił jej wszytko to, czego słowa nie zdołały. Chciałam żeby miała rację, żeby to wszystko okazało się tylko głupimi przepuszeniami, które nie znajdą pokrycia, jednak coś w środku mnie mówiło mi, że tak nie będzie. - Nie wyobrażam sobie takiego świata, w którym ludzi traktowani są już tylko i wyłącznie przez pryzmat tego, gdzie się urodzili i jaki status krwi posiadają. I Ty i ja wiemy, że nie ma to najmniejszego znaczenia i nie decyduje o niczym, dlaczego więc reszta tak ślepo wierzy w jakiś prawdy wymyślone sto lat temu, zbudowane na strachu i czarodziei i ludzi? Tylko po to by móc kontrolować nas jak stado zagubionych owieczek. - Jęknęłam oburzona, ściągając brwi a wzrok kierując na ciecz znajdującą się w filiżance. - Wszak, jeśli by upuścić krew z jednych i drugich, nie będzie się różnić niczym, u każdego jest ona tak samo czerwona. - Dodałam nieco ciszej, a głos mój był spokojny i opanowany. Nie byłam pewna czy dokładnie tak brzmiały te słowa, jednak na ten moment wydały mi się tak odpowiednie, idealnie oddające sytuacje w jakiej znalazł się nasz świat. Nonsens w którym zdawał się pogrążać był coraz bardziej przerażający.
Westchnęłam cicho przenosząc wzrok na swoją towarzyszkę, moją twarz wykrzywiał grymas zmartwienia.
- Może lepiej będzie jeśli zmienimy temat. - Stwierdziłam po dłuższym namyśle. Przecież nie spotkałyśmy się po to, by narzekać na coś na co większego wpływu nie mamy. - Nasze gadanie na nic się tu nie zda, a tylko wpędzimy się w ponure nastroje. - Dodałam, posyłając jej ciepły uśmiech. Nie był wymuszony a całkiem szczery. Naprawdę potrzebowałam skupić swoje myśli w okół czegoś innego.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź