Salon
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Przestronny salon znajduje się na parterze dworu i zdecydowanie zasługuje na miano "serca" domu gdyż to tu najczęściej przesiadują jego mieszkańcy. Po prawej stronie od wejścia, niemal na całej długości ściany, ciągnie się ogromne okno z widokiem na pobliskie łąki; tym samym dostarczając pomieszczeniu, odpowiednią dozę światła. W pobliżu kominka znajdują się dwie wygodne sofy, fotel oraz ogromna poduszka, przeznaczona dla pupila Lilith. Znajdziemy tu również barek oraz stary stolik do szachów.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Luna nie lubiła poświęcać zbyt wiele czasu na zmartwienia i snucie pesymistycznych wizji. Mimo tak mocnego skupienia na własnych sprawach, nie była jednak aż tak nieskończenie oderwana od rzeczywistości, wiedziała, że świat pełen jest szarości i nie wszystkim ludziom przyświecały dobre intencje, niezależnie od tego, czy byli czarodziejami, czy mugolami. W końcu w swojej pracy nie stykała się wyłącznie z osobami, które widziały niezwykłe zwierzęta lub były świadkami przypadkowego użycia magii. Kilka razy musiała czyścić pamięć również osobom z premedytacją skrzywdzonym magicznie.
- Ja też nie. Dla mnie to absurdalne i najprawdopodobniej nie posiadające żadnego głębszego uzasadnienia, ale jednak ktoś w jakimś celu to wymyślił, i wielu za tym podążyło, by pławić się w wizjach własnej wielkości – podsumowała. Bo czy nie po to powstały brednie o czystości krwi, by łechtać ego czarodziejów z dziada pradziada, którzy nie umieli pogodzić się z tym, że mugolaków i czarodziejów krwi mieszanej jest już więcej niż ich?
- Cieszę się, że są osoby, które rozumieją moje poglądy w tych kwestiach – spojrzała na Lilith znacząco, pijąc swoją drugą herbatkę. – Ale masz rację, lepiej porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. Dość przygnębiających tematów, opowiedz może o czymś ciekawym, co widziałaś lub robiłaś ostatnio!
Porozmawiały jeszcze przez jakiś czas, ale w końcu Luna uznała, że czas się zbierać. Dopiła końcówkę herbaty, pożegnała się z panną Greengrass i podziękowała jej za spędzenie miłego popołudnia, po czym wróciła do siebie. Jeśli się uda, może spotkają się na tym wernisażu sztuki, a jeśli nie... Cóż, na pewno kiedyś trafi się inna okazja.
| zt.
- Ja też nie. Dla mnie to absurdalne i najprawdopodobniej nie posiadające żadnego głębszego uzasadnienia, ale jednak ktoś w jakimś celu to wymyślił, i wielu za tym podążyło, by pławić się w wizjach własnej wielkości – podsumowała. Bo czy nie po to powstały brednie o czystości krwi, by łechtać ego czarodziejów z dziada pradziada, którzy nie umieli pogodzić się z tym, że mugolaków i czarodziejów krwi mieszanej jest już więcej niż ich?
- Cieszę się, że są osoby, które rozumieją moje poglądy w tych kwestiach – spojrzała na Lilith znacząco, pijąc swoją drugą herbatkę. – Ale masz rację, lepiej porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. Dość przygnębiających tematów, opowiedz może o czymś ciekawym, co widziałaś lub robiłaś ostatnio!
Porozmawiały jeszcze przez jakiś czas, ale w końcu Luna uznała, że czas się zbierać. Dopiła końcówkę herbaty, pożegnała się z panną Greengrass i podziękowała jej za spędzenie miłego popołudnia, po czym wróciła do siebie. Jeśli się uda, może spotkają się na tym wernisażu sztuki, a jeśli nie... Cóż, na pewno kiedyś trafi się inna okazja.
| zt.
Dom...Dom...Dom..., niby jedno zwykłe słowo, a tak wiele znaczy. Od ostatnich tygodni ten wyraz cały czas siedzi w mojej głowie i daje o sobie znać. Przypomina mi się w co najmniej nie odpowiednich momentach. Cieszyłam się, gdy o tym myślałam, o powrocie do domu. Przez ostatni rok mieszkałam sama ze względu na to, że postanowiłam się usamodzielnić i w pełni poświęcić swojemu hobby, którym była opieka nad magicznymi stworzeniami. Nie było dnia, ani momentu w którym nie tęskniłabym za dworem rodziny Greengrass, za siostrą i nawet ojcem. Mimo tego co wydarzyło się w naszej rodzinie, nadal mocno ich kochałam. Z największym utęsknieniem czekałam jednak na spotkanie z siostrą. Przez ostatni czas Nasz kontakt uległ zmianie, rzadziej się widywałyśmy, lecz teraz... Wszystko miało się zmienić na lepsze. Znów będziemy rodziną i domem pełnym miłości, znów będziemy jednością i tym za czym tak bardzo tęskniłam.
Nie pamiętam dokładnie tego ranka, wiem, że wstałam wyjątkowo wcześnie. Musiałam pozbierać swoje rzeczy, spakować się i w końcu wyjść z mieszkania, które przez ostatni czas zastępowało mi miejsce zwane domem.
Stanęłam przed drzwiami dworu, starając się nie posiadać z radości. Przekraczając jego próg od razu uderzyła mnie woń kwiatów i ciepło. Znalazłam się w salonie, odstawiłam walizki. Obecnie nikogo nie widziałam, gdzie była Lilith, gdzie moja utęskniona siostra...? Rozejrzałam się uważnie po salonie i podchodząc do kominka ugrzałam ręce. Na dworze było zimno. Chłód był co najmniej przeszywający i wyjątkowo nieprzyjemny, nie lubiłam takiej pogody. Zapomniałam jednak o tym, gdy weszłam do domu. Na początku poczułam się nieswojo, miałam pewne obawy. Co się stanie jeżeli tata nie zaakceptuje mojej decyzji o powrocie do domu? A co jeśli Lilith jest na mnie zła, chociaż niczego nie zrobiłam?
Wpadło mi do głowy mnóstwo myśli, które zdecydowanie nie należały do tych najprzyjemniejszych.
- Hej, jest tu ktoś? Wróciłam! - Zawołałam, po czym rozejrzałam się po parterze. Dziwne, rzadko ten dom był taki cichy, czyżby cała rodzina udała się na spacer? A może wspólne świętowanie ? Nie, nie sądzę. Stałam przez chwilę, zastanawiając się czy nikt z rodziny nie miał tego dnia urodzin. Czyżby mnie już pamięć zawodziła...? Nie, to niemożliwe. Pamiętałabym, gdyby się coś szykowało, poza tym jakby miało się odbyć jakieś święto – również dostałabym zaproszenie. Nie zostało mi nic, prócz czekania. Może ktoś się w końcu pojawi.
A skrycie miałam nadzieję na to, że osobą, którą ujrzę jako pierwszą będzie moja siostra.
Nie pamiętam dokładnie tego ranka, wiem, że wstałam wyjątkowo wcześnie. Musiałam pozbierać swoje rzeczy, spakować się i w końcu wyjść z mieszkania, które przez ostatni czas zastępowało mi miejsce zwane domem.
Stanęłam przed drzwiami dworu, starając się nie posiadać z radości. Przekraczając jego próg od razu uderzyła mnie woń kwiatów i ciepło. Znalazłam się w salonie, odstawiłam walizki. Obecnie nikogo nie widziałam, gdzie była Lilith, gdzie moja utęskniona siostra...? Rozejrzałam się uważnie po salonie i podchodząc do kominka ugrzałam ręce. Na dworze było zimno. Chłód był co najmniej przeszywający i wyjątkowo nieprzyjemny, nie lubiłam takiej pogody. Zapomniałam jednak o tym, gdy weszłam do domu. Na początku poczułam się nieswojo, miałam pewne obawy. Co się stanie jeżeli tata nie zaakceptuje mojej decyzji o powrocie do domu? A co jeśli Lilith jest na mnie zła, chociaż niczego nie zrobiłam?
Wpadło mi do głowy mnóstwo myśli, które zdecydowanie nie należały do tych najprzyjemniejszych.
- Hej, jest tu ktoś? Wróciłam! - Zawołałam, po czym rozejrzałam się po parterze. Dziwne, rzadko ten dom był taki cichy, czyżby cała rodzina udała się na spacer? A może wspólne świętowanie ? Nie, nie sądzę. Stałam przez chwilę, zastanawiając się czy nikt z rodziny nie miał tego dnia urodzin. Czyżby mnie już pamięć zawodziła...? Nie, to niemożliwe. Pamiętałabym, gdyby się coś szykowało, poza tym jakby miało się odbyć jakieś święto – również dostałabym zaproszenie. Nie zostało mi nic, prócz czekania. Może ktoś się w końcu pojawi.
A skrycie miałam nadzieję na to, że osobą, którą ujrzę jako pierwszą będzie moja siostra.
Gość
Gość
| 20 Listopada
Ostatnie dni były czystym szaleństwem. Wernisaż, Zakon, Katya, Colin i cała reszta... Marzyłam o chwili na złapanie oddechu, jednak ta nie miała wcale nastąpić. Po wielokrotnych prośbach, zarówno moich jak i (o dziwo) ze strony Ojca, moja siostra marnotrawna postanowiła się ugiąć i wrócić do domu. Mogłam sobie tylko więc wyobrazić, w jaki wir szaleństwa i kłopotów tym razem wciągnie mnie Morticia. Oczywiście dla tej małej drobnej istotki, mogłam gonić przez życie w wiecznej zadyszce, była tego warta.
Od rana więc trwały przygotowania do jej powrotu, niestety (albo i stety, przecież nikt go nie lubi) Pan domu musiał wyjechać w jakąś szalenie ważną delegację i nie mógł uczestniczyć w kolacji powitalnej swojej córki. Swoją drogą zastanawiało mnie jego nazbyt gorliwe oczekiwanie na moją, bądź co bądź, młodszą siostrę. Czyżby miał jej coś ważnego do oznajmienia? A może już znalazł odpowiedniego kandydata do jej ręki? Bo na ojcowską miłość to mi nie wyglądało a tym bardziej nie chciało mi się w taką wierzyć! Tyle lat wodzenia nas za nos, tyle lat spędzonych obok siebie a jednak osobno, tyle lat karania nas za śmierć swojej żony a naszej matki a teraz co? Zebrało mu się na bycie rodzicem? Piętnaście lat za późno, drogi Williamie. Warknęłam sama do siebie w myślach, stojąc przed lustrem a w dłoniach trzymając, którąś już z kolei, sukienkę do przymiarki. W tym tez momencie usłyszałam znajomy głos, rozbrzmiewający dość donośnie jak na swoją właścicielkę, po całym domu. Morticia? Rzuciłam trzymany przez siebie kawałek materiału i po raz kolejny, zupełnie tak jak na damę przystało rzuciłam się pędem w stronę schodów prowadzących na parter domu a później do salonu, z którego dobiegało wołanie mojej siostry.
- Morticia! - Krzyknęłam wbiegając do salonu i momentalnie rzucając się na nią, w celu zamknięcia jej w czułym uścisku. - Tak bardzo się za Tobą stęskniłam! - Pisnęłam, ściskając ją przy tym jeszcze mocniej. Nie mam pojęcia, czy zdawała sobie z tego sprawę, jak bardzo mi jej brakowało i jak pusty był bez niej dwór. Uwolniłam ją w końcu z tego morderczego uścisku, jednak zatrzymałam się na jej dłoniach, przytrzymując ja za nie lekko. - Proszę, proszę... - Zacmokałam, unosząc przy tym jedną z brwi i lustrując ją z góry do dołu. - Jaka nam Pannica wyrosła. - Dodałam, parskając przy tym śmiechem, gdyż dłuższe utrzymanie przeze mnie powagi, nie wchodziło zupełnie w grę. W moich słowach było jednak ziarenko prawdy, ostatnio nasz kontakt nie był najlepszy a co za tym idzie, nie widywałyśmy się za często, dlatego też dopiero teraz moje oczy mogły dostrzec jak bardzo, przez ten ostatni czas, zmieniła się moja siostra. Teraz jednak postanowiłam sobie, że będzie zupełnie inaczej, już nigdy nie pozwolę sobie jej stracić, więź która nas łączy jest silniejsza niż wszystko inne. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakikolwiek oznak, przybycia brunetki na stałe.
- Jesteś wcześniej niż się tego spodziewałam. - Zaznaczyłam, przenosząc swój wzrok na dziewczynę, racząc ją przy tym ciepłym uśmiechem. - Gdybyś tylko dała znać, wysłałabym po Ciebie lokaja ale przecież nie byłabyś sobą gdybyś nie załatwiła tego po swojemu prawda? - Spytałam, posyłając jej znaczące spojrzenie, po czym powoli zasiadłam w fotelu obok kominka. Kto jak kto ale ja znałam ją najlepiej - uparte stworzenie. - Będziesz więc musiała poczekać na kolację, planowana jest dopiero na szóstą a jest... - Przekręciłam głowę, by spojrzeć na wielki zegar stojący w roku pokoju. - ...czwarta. Ładnie się pośpieszyłaś, aż tak stęskniłaś się za starym dworem? - Posłałam jej łobuzerski uśmiech, gramoląc się nieco w fotelu, by znaleźć dogodną pozycję. Ciekawa byłam, że ona również cieszyła się ze swojego powrotu równie mocno co ja, poza tym miałam jej tyle do opowiedzenia, że już nie mogłam się doczekać momentu w którym będę ją mogła zalać potokiem słów.
Ostatnie dni były czystym szaleństwem. Wernisaż, Zakon, Katya, Colin i cała reszta... Marzyłam o chwili na złapanie oddechu, jednak ta nie miała wcale nastąpić. Po wielokrotnych prośbach, zarówno moich jak i (o dziwo) ze strony Ojca, moja siostra marnotrawna postanowiła się ugiąć i wrócić do domu. Mogłam sobie tylko więc wyobrazić, w jaki wir szaleństwa i kłopotów tym razem wciągnie mnie Morticia. Oczywiście dla tej małej drobnej istotki, mogłam gonić przez życie w wiecznej zadyszce, była tego warta.
Od rana więc trwały przygotowania do jej powrotu, niestety (albo i stety, przecież nikt go nie lubi) Pan domu musiał wyjechać w jakąś szalenie ważną delegację i nie mógł uczestniczyć w kolacji powitalnej swojej córki. Swoją drogą zastanawiało mnie jego nazbyt gorliwe oczekiwanie na moją, bądź co bądź, młodszą siostrę. Czyżby miał jej coś ważnego do oznajmienia? A może już znalazł odpowiedniego kandydata do jej ręki? Bo na ojcowską miłość to mi nie wyglądało a tym bardziej nie chciało mi się w taką wierzyć! Tyle lat wodzenia nas za nos, tyle lat spędzonych obok siebie a jednak osobno, tyle lat karania nas za śmierć swojej żony a naszej matki a teraz co? Zebrało mu się na bycie rodzicem? Piętnaście lat za późno, drogi Williamie. Warknęłam sama do siebie w myślach, stojąc przed lustrem a w dłoniach trzymając, którąś już z kolei, sukienkę do przymiarki. W tym tez momencie usłyszałam znajomy głos, rozbrzmiewający dość donośnie jak na swoją właścicielkę, po całym domu. Morticia? Rzuciłam trzymany przez siebie kawałek materiału i po raz kolejny, zupełnie tak jak na damę przystało rzuciłam się pędem w stronę schodów prowadzących na parter domu a później do salonu, z którego dobiegało wołanie mojej siostry.
- Morticia! - Krzyknęłam wbiegając do salonu i momentalnie rzucając się na nią, w celu zamknięcia jej w czułym uścisku. - Tak bardzo się za Tobą stęskniłam! - Pisnęłam, ściskając ją przy tym jeszcze mocniej. Nie mam pojęcia, czy zdawała sobie z tego sprawę, jak bardzo mi jej brakowało i jak pusty był bez niej dwór. Uwolniłam ją w końcu z tego morderczego uścisku, jednak zatrzymałam się na jej dłoniach, przytrzymując ja za nie lekko. - Proszę, proszę... - Zacmokałam, unosząc przy tym jedną z brwi i lustrując ją z góry do dołu. - Jaka nam Pannica wyrosła. - Dodałam, parskając przy tym śmiechem, gdyż dłuższe utrzymanie przeze mnie powagi, nie wchodziło zupełnie w grę. W moich słowach było jednak ziarenko prawdy, ostatnio nasz kontakt nie był najlepszy a co za tym idzie, nie widywałyśmy się za często, dlatego też dopiero teraz moje oczy mogły dostrzec jak bardzo, przez ten ostatni czas, zmieniła się moja siostra. Teraz jednak postanowiłam sobie, że będzie zupełnie inaczej, już nigdy nie pozwolę sobie jej stracić, więź która nas łączy jest silniejsza niż wszystko inne. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakikolwiek oznak, przybycia brunetki na stałe.
- Jesteś wcześniej niż się tego spodziewałam. - Zaznaczyłam, przenosząc swój wzrok na dziewczynę, racząc ją przy tym ciepłym uśmiechem. - Gdybyś tylko dała znać, wysłałabym po Ciebie lokaja ale przecież nie byłabyś sobą gdybyś nie załatwiła tego po swojemu prawda? - Spytałam, posyłając jej znaczące spojrzenie, po czym powoli zasiadłam w fotelu obok kominka. Kto jak kto ale ja znałam ją najlepiej - uparte stworzenie. - Będziesz więc musiała poczekać na kolację, planowana jest dopiero na szóstą a jest... - Przekręciłam głowę, by spojrzeć na wielki zegar stojący w roku pokoju. - ...czwarta. Ładnie się pośpieszyłaś, aż tak stęskniłaś się za starym dworem? - Posłałam jej łobuzerski uśmiech, gramoląc się nieco w fotelu, by znaleźć dogodną pozycję. Ciekawa byłam, że ona również cieszyła się ze swojego powrotu równie mocno co ja, poza tym miałam jej tyle do opowiedzenia, że już nie mogłam się doczekać momentu w którym będę ją mogła zalać potokiem słów.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Odkąd pamiętam zawsze pakowałam się w kłopoty. Na ogół robiłam to niechcący, wszystko działo się przez przypadek. Nierzadko zdarzały się sytuacje w których nawet nie wiedziałam, że owe kłopoty mogą nastąpić. Pojawiały się znikąd, nagle, niczym ciemne chmury, które w kilka minut potrafiły zmienić pogodę z ładnej i słonecznej w brzydką szarość, albo granat. Taka pogoda nigdy nie była zbyt mile widziana i psuło nastrój każdemu dookoła. Tak samo jak Ja. Też byłam taką pogodą, psującą ludziom humor. Mam wrażenie, że to się nigdy nie zmieni, było tak od zawsze - aż do tej pory. Chyba zaczynam powoli wątpić w zmiany ludzkiej egzystencji.
Przecież ludzie się nie zmieniają, a nawet jeśli to tylko na moment.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że nie tylko ja pakowałam się w kłopoty. Pociągałam za sobą także innych, w tym przypadku była to moja siostra. Od zawsze byłam dość kłótliwa, pamiętliwa i uparta, to głównie te cechy powodowały, że moje pojawienie się w danym miejscu zwiastowało kłopoty. Lilith nigdy nie miała ze mną spokoju i prędko go nie znajdzie. Przepraszam, wróć. Miała spokój ode mnie, lecz przez chwilę.
W tym momencie życie mojej kochanej siostry znów nabrało kolorów. Koniec jej nudnego, monotonnego (a tak mi się przynajmniej wydawało) życia spowodował mój powrót do domu. Bardziej interesował mnie ojciec, czemu tak nagle się mną zainteresował? Miałam nadzieję, że nie znalazł mi żadnego - jego zdaniem - odpowiedniego kandydata na mojego narzeczonego, a zarazem przyszłego męża. Nie chciałam pakować się w związki, a zwłaszcza takie w których nie było głębszych uczuć. Drogi ojcze, nie tym razem. Wybredna córka wróciła do domu. Cały misterny plan ojca, jeżeli jakiś oczywiście był, nie wypalił. Nie, że nie lubiłam mężczyzn, fakt faktem, wstyd się przyznać - dość często przyłapywałam się na myśleniu o jakiejś kobiecie w sposób bynajmniej nieprzyzwoity, tudzież niestosowny w danych momentach. Nie miałam jednak na to wpływu, lubiłam kobiety na równi z mężczyznami. Nikomu, rzecz jasna, nie miałam zamiaru o tym nawet wspominać, a co dopiero mówić na głos? Och, chyba na zawsze zostałabym potępiona i zesłana w odmęty piekieł, pochłonięta przez miliony diabłów i demonów pod rządami Lucyfera.
Nie byłam zła na ojca, wiadomo chciał wydać obie córki i znaleźć odpowiednich kandydatów na zięciów, starałam się go zrozumieć, przynajmniej w minimalnym stopniu.
Ujrzawszy Lilith w salonie i słysząc jej głos, automatycznie odwróciłam się w jej kierunku. Przestałam myśleć o ojcu, oraz o tym co siedziało w mojej głowie. Pisnęłam z podekscytowaniem, damie nie wypada, lecz w tej chwili nie interesowało mnie nic, prócz mojej kochanej siostry. - Lilith! Nawet nie wiesz jak za Tobą tęskniłam! - Zawołałam, wpadając w ramiona siostry i mocno się do niej przytuliwszy rozpłakałam się niczym dziecko. Czułam te piekące, słone łzy, lecz był to łzy szczęścia. Tęskniłam za nią, tak mocno, tak bardzo. Za kochaną Lilith, moją jedyną siostrą, przyjaciółką, osóbką, która od zawsze mnie rozumiała i była mi najbliższa. Rzadko ulegałam emocjom, na ogół starałam się je ukrywać, lecz wtedy nie potrafiłam nad nimi zapanować. Byłam szczęśliwa, pierwszy raz od dość dawna.
Stałyśmy chyba dobre kilka minut, przytulając się nawzajem. Odsunąwszy się od Lilith, przetarłam łzy i przyjrzałam jej się uważnie. - Ja wyrosłam? Proszę Cię, to Ty wyrosłaś! Jesteś taka śliczna, zawsze byłaś, ale teraz... Wyglądasz jak rozkwitający kwiat róży. Och, droga Lilith! Nawet nie wiesz jak za Tobą tęskniłam. Wiem, że się powtarzam, lecz uwierz mi, jestem w takim szoku, a zarazem podekscytowaniu, że po prostu nie wiem co ze sobą zrobić! - Wyjaśniłam, łapiąc się za głowę. Byłam pod wrażeniem tego, że mój mózg nie eksplodował po zderzeniu z tyloma emocjami w jednej chwili. Zaśmiałam się na słowa Lilith. - Wiesz, byłam tak ucieszona z faktu, że ponownie miałam spotkać Ciebie, naszą rodzinę i ponownie zobaczyć ten stary dwór, że nie potrafiłabym usiedzieć ni chwili dłużej w tym mieszkanku, które zajmowałam. Mam wrażenie, że spakowałam się szybciej, niż wypakowałam. - Zaśmiałam się, patrząc na walizkę i kiwając głową. To prawda, wyszłam z tego domu szybciej niż się pojawiłam. - Doskonale mnie znasz, moja kochana. Nie byłabym wtedy sobą, wiesz, że lubię robić wszystko po swojemu. A składanie niezapowiedzianych, bądź wcześniejszych wizyt to moja ulubiona czynność, nie licząc oczywiście kłopotów, których nigdy nie mam dość. - Zaśmiałam się, patrząc na walizkę. Tak, niedługo będzie trzeba ją rozpakować, w końcu jakby nie patrzeć, osiedlam się tu na stałe. Przeciągnęłam się, walizka poczeka. - Tak, masz rację. Będę musiała poczekać. Wiesz, stęskniłam się zarówno za dworem, za ogrodem, jak i domownikami... Lilith, wiesz co to oznacza? Ponownie muszę zwiedzić stare kąty, zaszyję się w jednym z nich jak za czasów młodości i będę dumać, myśleć i rozważać swoją przyszłość i przeszłość. Poza tym, skoro już wróciłam, musimy to chyba jakoś... No nie wiem, ochrzcić. - Powiedziałam, posyłając oczko siostrze. "Ochrzcić", miałam oczywiście na myśli jakiś mini bankiet, tylko ja, Lilith i może... Jakiś interesujący alkohol? Tak jak wcześniej, lecz tym razem w pełni legalnie. - Co byś powiedziała na mały wypad, spacer po okolicy... Rozmowa, wiesz, żeby nie było nudno. - Dodałam, posyłając jej zadziorny uśmiech. Nie, jeżeli się zastanawiacie... Nigdy nie byłam zbyt poważna. Mimo tego, że między mną a Lilith jest tylko kilka minut różnicy, jesteśmy zupełnie inne, acz podobne - nie zaprzeczę, wiele nas łączy. Z reguły to ja jestem tą mniej rozgarniętą i poważną siostrą, a Lilith robi za moją opiekunkę. Wszyscy jednak przywykliśmy do tego stanu rzeczy i nikomu to nie przeszkadza, przynajmniej teraz. Wcześniej było trochę inaczej, lecz nie będę się teraz nad tym rozwodzić, wszystko w swoim czasie. Powolutku każdy nas pozna. Miałam tylko nadzieję, że Lilith przyjmie moją propozycję. Wcześniej nie było sytuacji w których nie zgadzałaby się na moje pomysły, później na ogół obie tego żałowałyśmy, lecz kto by się teraz tym przejmował? Różnie bywało, a jednak obie żyjemy i mamy się dobrze. Przez ostatni czas było mi niezwykle nudno, powrót do domu oznaczał tylko tyle - pora zacząć nowe życie i tworzyć przyszłość i wspomnienia, których nikt nie będzie żałował.
Przecież ludzie się nie zmieniają, a nawet jeśli to tylko na moment.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że nie tylko ja pakowałam się w kłopoty. Pociągałam za sobą także innych, w tym przypadku była to moja siostra. Od zawsze byłam dość kłótliwa, pamiętliwa i uparta, to głównie te cechy powodowały, że moje pojawienie się w danym miejscu zwiastowało kłopoty. Lilith nigdy nie miała ze mną spokoju i prędko go nie znajdzie. Przepraszam, wróć. Miała spokój ode mnie, lecz przez chwilę.
W tym momencie życie mojej kochanej siostry znów nabrało kolorów. Koniec jej nudnego, monotonnego (a tak mi się przynajmniej wydawało) życia spowodował mój powrót do domu. Bardziej interesował mnie ojciec, czemu tak nagle się mną zainteresował? Miałam nadzieję, że nie znalazł mi żadnego - jego zdaniem - odpowiedniego kandydata na mojego narzeczonego, a zarazem przyszłego męża. Nie chciałam pakować się w związki, a zwłaszcza takie w których nie było głębszych uczuć. Drogi ojcze, nie tym razem. Wybredna córka wróciła do domu. Cały misterny plan ojca, jeżeli jakiś oczywiście był, nie wypalił. Nie, że nie lubiłam mężczyzn, fakt faktem, wstyd się przyznać - dość często przyłapywałam się na myśleniu o jakiejś kobiecie w sposób bynajmniej nieprzyzwoity, tudzież niestosowny w danych momentach. Nie miałam jednak na to wpływu, lubiłam kobiety na równi z mężczyznami. Nikomu, rzecz jasna, nie miałam zamiaru o tym nawet wspominać, a co dopiero mówić na głos? Och, chyba na zawsze zostałabym potępiona i zesłana w odmęty piekieł, pochłonięta przez miliony diabłów i demonów pod rządami Lucyfera.
Nie byłam zła na ojca, wiadomo chciał wydać obie córki i znaleźć odpowiednich kandydatów na zięciów, starałam się go zrozumieć, przynajmniej w minimalnym stopniu.
Ujrzawszy Lilith w salonie i słysząc jej głos, automatycznie odwróciłam się w jej kierunku. Przestałam myśleć o ojcu, oraz o tym co siedziało w mojej głowie. Pisnęłam z podekscytowaniem, damie nie wypada, lecz w tej chwili nie interesowało mnie nic, prócz mojej kochanej siostry. - Lilith! Nawet nie wiesz jak za Tobą tęskniłam! - Zawołałam, wpadając w ramiona siostry i mocno się do niej przytuliwszy rozpłakałam się niczym dziecko. Czułam te piekące, słone łzy, lecz był to łzy szczęścia. Tęskniłam za nią, tak mocno, tak bardzo. Za kochaną Lilith, moją jedyną siostrą, przyjaciółką, osóbką, która od zawsze mnie rozumiała i była mi najbliższa. Rzadko ulegałam emocjom, na ogół starałam się je ukrywać, lecz wtedy nie potrafiłam nad nimi zapanować. Byłam szczęśliwa, pierwszy raz od dość dawna.
Stałyśmy chyba dobre kilka minut, przytulając się nawzajem. Odsunąwszy się od Lilith, przetarłam łzy i przyjrzałam jej się uważnie. - Ja wyrosłam? Proszę Cię, to Ty wyrosłaś! Jesteś taka śliczna, zawsze byłaś, ale teraz... Wyglądasz jak rozkwitający kwiat róży. Och, droga Lilith! Nawet nie wiesz jak za Tobą tęskniłam. Wiem, że się powtarzam, lecz uwierz mi, jestem w takim szoku, a zarazem podekscytowaniu, że po prostu nie wiem co ze sobą zrobić! - Wyjaśniłam, łapiąc się za głowę. Byłam pod wrażeniem tego, że mój mózg nie eksplodował po zderzeniu z tyloma emocjami w jednej chwili. Zaśmiałam się na słowa Lilith. - Wiesz, byłam tak ucieszona z faktu, że ponownie miałam spotkać Ciebie, naszą rodzinę i ponownie zobaczyć ten stary dwór, że nie potrafiłabym usiedzieć ni chwili dłużej w tym mieszkanku, które zajmowałam. Mam wrażenie, że spakowałam się szybciej, niż wypakowałam. - Zaśmiałam się, patrząc na walizkę i kiwając głową. To prawda, wyszłam z tego domu szybciej niż się pojawiłam. - Doskonale mnie znasz, moja kochana. Nie byłabym wtedy sobą, wiesz, że lubię robić wszystko po swojemu. A składanie niezapowiedzianych, bądź wcześniejszych wizyt to moja ulubiona czynność, nie licząc oczywiście kłopotów, których nigdy nie mam dość. - Zaśmiałam się, patrząc na walizkę. Tak, niedługo będzie trzeba ją rozpakować, w końcu jakby nie patrzeć, osiedlam się tu na stałe. Przeciągnęłam się, walizka poczeka. - Tak, masz rację. Będę musiała poczekać. Wiesz, stęskniłam się zarówno za dworem, za ogrodem, jak i domownikami... Lilith, wiesz co to oznacza? Ponownie muszę zwiedzić stare kąty, zaszyję się w jednym z nich jak za czasów młodości i będę dumać, myśleć i rozważać swoją przyszłość i przeszłość. Poza tym, skoro już wróciłam, musimy to chyba jakoś... No nie wiem, ochrzcić. - Powiedziałam, posyłając oczko siostrze. "Ochrzcić", miałam oczywiście na myśli jakiś mini bankiet, tylko ja, Lilith i może... Jakiś interesujący alkohol? Tak jak wcześniej, lecz tym razem w pełni legalnie. - Co byś powiedziała na mały wypad, spacer po okolicy... Rozmowa, wiesz, żeby nie było nudno. - Dodałam, posyłając jej zadziorny uśmiech. Nie, jeżeli się zastanawiacie... Nigdy nie byłam zbyt poważna. Mimo tego, że między mną a Lilith jest tylko kilka minut różnicy, jesteśmy zupełnie inne, acz podobne - nie zaprzeczę, wiele nas łączy. Z reguły to ja jestem tą mniej rozgarniętą i poważną siostrą, a Lilith robi za moją opiekunkę. Wszyscy jednak przywykliśmy do tego stanu rzeczy i nikomu to nie przeszkadza, przynajmniej teraz. Wcześniej było trochę inaczej, lecz nie będę się teraz nad tym rozwodzić, wszystko w swoim czasie. Powolutku każdy nas pozna. Miałam tylko nadzieję, że Lilith przyjmie moją propozycję. Wcześniej nie było sytuacji w których nie zgadzałaby się na moje pomysły, później na ogół obie tego żałowałyśmy, lecz kto by się teraz tym przejmował? Różnie bywało, a jednak obie żyjemy i mamy się dobrze. Przez ostatni czas było mi niezwykle nudno, powrót do domu oznaczał tylko tyle - pora zacząć nowe życie i tworzyć przyszłość i wspomnienia, których nikt nie będzie żałował.
Gość
Gość
Przerzuciłam nogi przez podłokietnik fotela, znajdując się w końcu (po tak wielu próbach) dogodną dla mnie pozycję; zanurzając się w miękkim fotelu jeszcze głębiej, sięgnęłam po gruby, wzorzyście pleciony koc i leniwie naciągnęłam go na siebie, opatulając się nim szczelnie. Byłam ciekawa co ma mi do powiedzenia Morticia, pomijając nasz niemrawy kontakt przez ostatni miesiące czyli brak szczegółowej wiedzy na temat wydarzeń dziejących się w jej życiu, lubiłam słuchać jak z taką nieposkromioną niczym ekscytacją, opowiada o swoich przeżyciach, nawet jeśli były one sprawozdaniem z dnia dzisiejszego. Kiedy więc już tkwiłam wygodnej pozycji, będąc przy tym przygotowaną na ten potok słów, w którym zaledwie za chwilę miałam utonąć, wbiłam wzrok w siostrę, godząc się na branie drobnych oddechów. Nie chciałam jej przerywać, na mojej twarzy więc pojawił się jedynie szeroki uśmiech, taki szczery i pełen ciepła, cieszyłam się, że jest szczęśliwa z powrotu do domu. Słuchałam więc jej uważnie, co jakiś czas chichocząc lub kręcąc przecząco głową, w geście skwitowania słów, wypływających z jej ust. Tak jak podejrzewałam na samym początku, Morticia postanowiła zalać mnie wodospadem zdań, nie miałam jej tego jednak za złe, lubiłam kiedy mówiła, spójnie czy nie, nieważne. Nieważne ty bardziej, że tak dawno nie miałam okazji widzieć jej w podobnym stanie, pozwalałam więc sobie, może nieco samolubnie, po napawać się tym widokiem zanim odpowiem jej na cokolwiek.
- Ależ proszę! Cały dwór jest do Twojej dyspozycji, możesz robić cokolwiek tylko przyjdzie Ci do głowy, jak chcesz i gdzie chcesz. Kim jestem, by bronić Ci czegokolwiek? - Zapytałam, uśmiechając się do niej delikatnie. Była u siebie, ten dwór jest również jej domem a to daje jej prawo do absolutnej swobody w zachowaniu, miałam jednak nadzieję, że nie przyjdzie jej do głowy nic niebezpiecznego i na przykład, połowa zachodniego skrzydła nie zniknie w tajemniczym wybuchu. Powoli wygramoliłam rękę spod koca, palcem dłoni wskazując na bar znajdujący się na końcu pomieszczenia.
- Co prawda, uczcimy Twoje przybycie kolacją z Alanem ale jeśli Cię tak bardzo korci, tam na pewno znajdziesz coś dobrego. - Posłałam mojej drogiej siostrze łobuzerski uśmiech a upewniwszy się, że wie, w którym dokładnie kierunku wskazuję i na co, cofnęłam rękę z powrotem pod koc, ponownie skupiając się na tworzeniu kokona. - O wyjściu gdziekolwiek zapomnij, dzisiejszy dzień jest wyjątkowo chłodny - Przerwałam by zerknąć w stronę okna, za którym już powoli zaczynało się ściemniać. W końcu mieliśmy już końcówkę listopada, to naturalne, że dnie stają się coraz krótsze, zaganiając nas do spędzania większości czasu w domach i choć mogłam być pewna bezpieczeństwa na naszych terenach, zupełnie nie w smak mi było spacerowanie po ciemku w akompaniamencie lodowatych podmuchów wiatru. Zostanie w środku było więc dużo lepszym pomysłem. - Poza tym robi się już ciemno a tutaj jest znacznie przyjemniej, mamy dostęp do alkoholu, możemy swobodnie rozmawiać i grzać się ciepłem kominka. - Sprzedałam jej wszystkie swoje argumenty, każdy z nich akcentując odpowiednio i utwierdzając się tylko w przekonaniu, że mój pomysł jest lepszy o wiele bardziej komfortowy. - Jeśli jednak chciałabyś iść na ten spacer koniecznie, jutro z samego rana, możemy się wybrać. - Dodałam, nie chcąc by spochmurniała. To jej powrót do domu, niech więc ma chwilę, w której będę grała rolę dobrej wróżki spełniającej jej wszystkie zachcianki i pomysły.
Po raz kolejny spojrzałam na godzinę, miałyśmy jeszcze sporo czasu do kolacji a tym samym do pojawienia się Alana, o którego obecności za pewno powinnam była poinformować moją drogą siostrę. Przecież musiałam ją uświadomić, co się stało, jak cała sprawa się ma i w jakim humorze, będzie najprawdopodobniej nasz kuzyn.
- Zaprosiłam też Alana na kolację - Wypaliłam nagle, wbijając wzrok w dziewczynę. - Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, po prostu pomyślałam, że rodzina powinna być w komplecie. - Niemal natychmiast posłałam jej ciepły uśmiech, choć w moim głosie można było słyszeć cierpkość, jaką było podszyte każde słowo. Nie był to komplet komplet, raczej jego namiastka stworzona na wzór oryginału.
- Ależ proszę! Cały dwór jest do Twojej dyspozycji, możesz robić cokolwiek tylko przyjdzie Ci do głowy, jak chcesz i gdzie chcesz. Kim jestem, by bronić Ci czegokolwiek? - Zapytałam, uśmiechając się do niej delikatnie. Była u siebie, ten dwór jest również jej domem a to daje jej prawo do absolutnej swobody w zachowaniu, miałam jednak nadzieję, że nie przyjdzie jej do głowy nic niebezpiecznego i na przykład, połowa zachodniego skrzydła nie zniknie w tajemniczym wybuchu. Powoli wygramoliłam rękę spod koca, palcem dłoni wskazując na bar znajdujący się na końcu pomieszczenia.
- Co prawda, uczcimy Twoje przybycie kolacją z Alanem ale jeśli Cię tak bardzo korci, tam na pewno znajdziesz coś dobrego. - Posłałam mojej drogiej siostrze łobuzerski uśmiech a upewniwszy się, że wie, w którym dokładnie kierunku wskazuję i na co, cofnęłam rękę z powrotem pod koc, ponownie skupiając się na tworzeniu kokona. - O wyjściu gdziekolwiek zapomnij, dzisiejszy dzień jest wyjątkowo chłodny - Przerwałam by zerknąć w stronę okna, za którym już powoli zaczynało się ściemniać. W końcu mieliśmy już końcówkę listopada, to naturalne, że dnie stają się coraz krótsze, zaganiając nas do spędzania większości czasu w domach i choć mogłam być pewna bezpieczeństwa na naszych terenach, zupełnie nie w smak mi było spacerowanie po ciemku w akompaniamencie lodowatych podmuchów wiatru. Zostanie w środku było więc dużo lepszym pomysłem. - Poza tym robi się już ciemno a tutaj jest znacznie przyjemniej, mamy dostęp do alkoholu, możemy swobodnie rozmawiać i grzać się ciepłem kominka. - Sprzedałam jej wszystkie swoje argumenty, każdy z nich akcentując odpowiednio i utwierdzając się tylko w przekonaniu, że mój pomysł jest lepszy o wiele bardziej komfortowy. - Jeśli jednak chciałabyś iść na ten spacer koniecznie, jutro z samego rana, możemy się wybrać. - Dodałam, nie chcąc by spochmurniała. To jej powrót do domu, niech więc ma chwilę, w której będę grała rolę dobrej wróżki spełniającej jej wszystkie zachcianki i pomysły.
Po raz kolejny spojrzałam na godzinę, miałyśmy jeszcze sporo czasu do kolacji a tym samym do pojawienia się Alana, o którego obecności za pewno powinnam była poinformować moją drogą siostrę. Przecież musiałam ją uświadomić, co się stało, jak cała sprawa się ma i w jakim humorze, będzie najprawdopodobniej nasz kuzyn.
- Zaprosiłam też Alana na kolację - Wypaliłam nagle, wbijając wzrok w dziewczynę. - Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, po prostu pomyślałam, że rodzina powinna być w komplecie. - Niemal natychmiast posłałam jej ciepły uśmiech, choć w moim głosie można było słyszeć cierpkość, jaką było podszyte każde słowo. Nie był to komplet komplet, raczej jego namiastka stworzona na wzór oryginału.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Opowiadałam o swoich przeżyciach, obserwując uważnie Lilith, każdy jej ruch i gest. Tak, dawno się nie widziałyśmy, musiałam się nacieszyć jej widokiem. Może to brzmiało dość dziwnie, ale tak właśnie było. Cieszył mnie jej widok, w końcu jakby nie patrzeć - była to Lilith, moja siostra. Lubiłam jej opowiadać o swoich przeżyciach, nie było sytuacji w której by mnie nie wysłuchała. Nieraz udzieliła mi reprymendy, ale też nieraz wsparła i pocieszyła. Była chyba jedyną osobą z którą mogłam szczerze porozmawiać. No właśnie, szczerze. Całkowicie szczerze, na każdy temat.
- Mogę robić co chce, brakowało mi tego. Tam gdzie wcześniej mieszkałam to wiesz, jakieś tam ograniczenia, cisza, spokój i w ogóle, bo sąsiedzi się irytowali. Nie chciałabym wrócić w tamto miejsce, pomieszkałam trochę, bo zachciało mi się "żyć normalnie" i teraz już nie chcę, to nie dla mnie. Znaczy, było naprawdę miło, bo była tam ze mną jedną osoba z którą... Łączyło mnie coś więcej, ale ojciec kazał mi wracać. - Powiedziałam, siadając na kanapie, na przeciw Lili i obserwując ją uważnie. W tamtej chwili miałam niemały dylemat, powiedzieć jej o tym, że była to kobieta, czy może lepiej zostawić dla siebie? Zawsze byłyśmy ze sobą szczerze, więc... Wtedy również mogłam jej to powiedzieć, na spokojnie, między mną a nią. Zaśmiałam się, słysząc o kolacji i o alkoholu, stojącym w barku. Rzuciłam tęskne spojrzenie w tamtym kierunku, po czym ponownie przeniosłam wzrok na Lili. - Wiesz, poczekam. Najpierw zjedzmy kolację z Alanem, dopiero później pomyślę o czymś innym. W końcu bardzo dawno go nie widziałam. Dobra, dzisiaj nigdzie nie wychodzę. Jutro rano się przejdę, może nie będę chora. Poza tym, co mi szkodzi? Jak będę chora, to trudno. - Rzekłam, wzruszywszy ramionami. Dobra, fakt mogłyśmy rozmawiać.
- No właśnie, jeśli o rozmowę chodzi. To jest coś, co muszę Ci powiedzieć... - Zaczęłam odwracając wzrok i wzdychając. Poczułam zawstydzenie, a może i nawet zażenowanie. A znając życie w tym momencie moje blade policzki pokryły się różem. - Bo ja chyba wiem, czemu ojciec mnie tu ściągnął. Chodzi o to, że... Obawiam się iż podejrzewa mnie o romans z kobietą. Nie ukrywam, bo takowy miałam, i to była ta osoba z którą poprzednio mieszkałam. Tata sie prawdopodobnie domyśla, biorąc pod uwagę fakt, że najczęściej zadawałam się z kobietami, rzadko z kolegami. Ba, niemalże w ogólnie nie miałam kolegów. Może to trochę chore, ale wiesz... Nic na to nie poradzę, bo kobiety mnie pociągają, tak samo jak faceci. - Powiedziałam półszeptem, żeby nie słyszał nikt inny, tylko Lilith. Jakby nie patrzeć, "ściany mają uszy". Nie miałam pewności, czy nikt nie słyszał naszej rozmowy, nie chciałam rozmawiać z całą rodziną na temat mojej orientacji, to nie była ich sprawą.
- Czemu miałabym mieć Ci za złe, że zaprosiłaś Alana? - Zapytałam zdziwiona. To było normalne, przecież był naszym kuzynem. A tak jak wszyscy wiedzą - rodzina powinna trzymać się razem.
- Mogę robić co chce, brakowało mi tego. Tam gdzie wcześniej mieszkałam to wiesz, jakieś tam ograniczenia, cisza, spokój i w ogóle, bo sąsiedzi się irytowali. Nie chciałabym wrócić w tamto miejsce, pomieszkałam trochę, bo zachciało mi się "żyć normalnie" i teraz już nie chcę, to nie dla mnie. Znaczy, było naprawdę miło, bo była tam ze mną jedną osoba z którą... Łączyło mnie coś więcej, ale ojciec kazał mi wracać. - Powiedziałam, siadając na kanapie, na przeciw Lili i obserwując ją uważnie. W tamtej chwili miałam niemały dylemat, powiedzieć jej o tym, że była to kobieta, czy może lepiej zostawić dla siebie? Zawsze byłyśmy ze sobą szczerze, więc... Wtedy również mogłam jej to powiedzieć, na spokojnie, między mną a nią. Zaśmiałam się, słysząc o kolacji i o alkoholu, stojącym w barku. Rzuciłam tęskne spojrzenie w tamtym kierunku, po czym ponownie przeniosłam wzrok na Lili. - Wiesz, poczekam. Najpierw zjedzmy kolację z Alanem, dopiero później pomyślę o czymś innym. W końcu bardzo dawno go nie widziałam. Dobra, dzisiaj nigdzie nie wychodzę. Jutro rano się przejdę, może nie będę chora. Poza tym, co mi szkodzi? Jak będę chora, to trudno. - Rzekłam, wzruszywszy ramionami. Dobra, fakt mogłyśmy rozmawiać.
- No właśnie, jeśli o rozmowę chodzi. To jest coś, co muszę Ci powiedzieć... - Zaczęłam odwracając wzrok i wzdychając. Poczułam zawstydzenie, a może i nawet zażenowanie. A znając życie w tym momencie moje blade policzki pokryły się różem. - Bo ja chyba wiem, czemu ojciec mnie tu ściągnął. Chodzi o to, że... Obawiam się iż podejrzewa mnie o romans z kobietą. Nie ukrywam, bo takowy miałam, i to była ta osoba z którą poprzednio mieszkałam. Tata sie prawdopodobnie domyśla, biorąc pod uwagę fakt, że najczęściej zadawałam się z kobietami, rzadko z kolegami. Ba, niemalże w ogólnie nie miałam kolegów. Może to trochę chore, ale wiesz... Nic na to nie poradzę, bo kobiety mnie pociągają, tak samo jak faceci. - Powiedziałam półszeptem, żeby nie słyszał nikt inny, tylko Lilith. Jakby nie patrzeć, "ściany mają uszy". Nie miałam pewności, czy nikt nie słyszał naszej rozmowy, nie chciałam rozmawiać z całą rodziną na temat mojej orientacji, to nie była ich sprawą.
- Czemu miałabym mieć Ci za złe, że zaprosiłaś Alana? - Zapytałam zdziwiona. To było normalne, przecież był naszym kuzynem. A tak jak wszyscy wiedzą - rodzina powinna trzymać się razem.
Gość
Gość
|Ponieważ Motricia zniknęła, dokańczam wątek pomijając jej dość osobliwe wyznanie.
Pokręciłam jedynie przecząco głową, uśmiechając się delikatnie pod nosem. Dlaczego żadne z wypowiedzianych przez nią słów nie dziwiło mnie ani trochę? Fakt, że znałam ją od kołyski czy może zwyczajne przyzwyczajenie do jej sposobu bycia? A może oba? Wymieniłyśmy się jeszcze kilkoma informacjami, nawet nie zauważając, że zbliża się czas planowanej kolacji. Dopiero dźwięk ogromnego zegara, obwieszczając kolejną pełną godzinę ponaglił nas do zebrania się z wygodnych foteli i udania się do swoich pokoi w celu przebrania się w bardziej eleganckie stroje.
| zt x2
Pokręciłam jedynie przecząco głową, uśmiechając się delikatnie pod nosem. Dlaczego żadne z wypowiedzianych przez nią słów nie dziwiło mnie ani trochę? Fakt, że znałam ją od kołyski czy może zwyczajne przyzwyczajenie do jej sposobu bycia? A może oba? Wymieniłyśmy się jeszcze kilkoma informacjami, nawet nie zauważając, że zbliża się czas planowanej kolacji. Dopiero dźwięk ogromnego zegara, obwieszczając kolejną pełną godzinę ponaglił nas do zebrania się z wygodnych foteli i udania się do swoich pokoi w celu przebrania się w bardziej eleganckie stroje.
| zt x2
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 11 grudnia, z holu
Podniesiony głos Colina był co najmniej zbędny, żeby nie powiedzieć nie na miejscu. Na jego kolejne wypomnienie mi, tego co zaszło między nami kilka tygodni wcześniej, skwitowałam jedynie teatralnym wywróceniem oczu. Jakkolwiek starałabym się zrozumieć uniesienie szlachcica, nie do końca docierał do mnie jego przyczyna. Stojąc przecież na pomoście, przez chwilę odniosłam wrażenie, że moja śmierć byłaby wręcz na rękę ale ten drobny komentarz postanowiłam zachować dla siebie, w ciszy prowadząc mojego gościa do salonu. Skinęłam głową kiedy przepuszczał mnie w progu.
- Oczywiście, że spałam. Dziesiąta to jeszcze bardzo młoda godzina! - Odpowiedziałam jak gdyby było to coś oczywistego... i w pewnym sensie było. Kiedy tylko zdarzała się okazja do porządnego snu - nigdy jej nie marnowałam. Poza tym, nie mogłabym sobie wymarzyć lepiej spędzonej nocy niż w ramionach Perseusa, może więc dlatego wale nie śpieszyło mi się do opuszczenia wygodnego łóżka? Podeszłam do fotela i z pełną gracją (jak na kogoś kto dopiero wygramolił się spod kołdry) usiadałam w swoim ulubionym fotelu, zakładając nogę na nogę; ręką wskazując mu miejsce na kanapie naprzeciwko mnie. Udałam, że nie słyszałam tego co przed chwilą powiedział Colin, skupiając swoją uwagę na tańczących płomieniach w kominku. Czułam jak moje policzki nabierają różowego koloru i to bynajmniej nie przez ciepło bijące od spalającego się drewna.
- Szlafroczek nie jest kusy! - Zaprotestowałam, odwracając się twarzą do swojego rozmówcy i w tym samym czasie opatulając się (nie ma co ukrywać) tym marnym skrawkiem materiału. - Ma idealną długość. - Dodałam już mniej pewnie, nadal zaciskając swoje dłonie na jedwabnym ciuszku, obrzucając przy tym wzrokiem, całą swoją sylwetkę. Może faktycznie prezentował się żeby skromnie i odsłaniał zbyt wiele? Odpowiedź przyszła wraz ze spojrzeniem Colina. W tym wydaniu to ja rozpraszałam jego uwagę i choć odczułam pewną satysfakcję postanowiłam dmuchać na zimne.
- Podałbyś mi ten koc za Tobą? Chyba nie powinnam w takim stroju przyjmować gości. - Wskazałam złożony stos koców, leżących na stoliczku niedaleko kanapy, gramoląc się nieco w fotelu przez co przypadkowo odsłoniłam kawałek uda. Natychmiast jednak się zreflektowałam, naciągając szlafroczek z powrotem na odsłonięte miejsce, w spokoju czekając już na gest dobrej woli ze strony szlachcica. W końcu wcale nie musiał mi ów koca podawać.
- A co do tego, że jestem metamorfomagiem... Może faktycznie powinnam Cię uprzedzić, nie sądziłam jednak że będzie miało to dla Ciebie aż takie znaczenie. - Wyznałam nieco ciszej, zakładając niesforny kosmyk włosów na ucho.
Podniesiony głos Colina był co najmniej zbędny, żeby nie powiedzieć nie na miejscu. Na jego kolejne wypomnienie mi, tego co zaszło między nami kilka tygodni wcześniej, skwitowałam jedynie teatralnym wywróceniem oczu. Jakkolwiek starałabym się zrozumieć uniesienie szlachcica, nie do końca docierał do mnie jego przyczyna. Stojąc przecież na pomoście, przez chwilę odniosłam wrażenie, że moja śmierć byłaby wręcz na rękę ale ten drobny komentarz postanowiłam zachować dla siebie, w ciszy prowadząc mojego gościa do salonu. Skinęłam głową kiedy przepuszczał mnie w progu.
- Oczywiście, że spałam. Dziesiąta to jeszcze bardzo młoda godzina! - Odpowiedziałam jak gdyby było to coś oczywistego... i w pewnym sensie było. Kiedy tylko zdarzała się okazja do porządnego snu - nigdy jej nie marnowałam. Poza tym, nie mogłabym sobie wymarzyć lepiej spędzonej nocy niż w ramionach Perseusa, może więc dlatego wale nie śpieszyło mi się do opuszczenia wygodnego łóżka? Podeszłam do fotela i z pełną gracją (jak na kogoś kto dopiero wygramolił się spod kołdry) usiadałam w swoim ulubionym fotelu, zakładając nogę na nogę; ręką wskazując mu miejsce na kanapie naprzeciwko mnie. Udałam, że nie słyszałam tego co przed chwilą powiedział Colin, skupiając swoją uwagę na tańczących płomieniach w kominku. Czułam jak moje policzki nabierają różowego koloru i to bynajmniej nie przez ciepło bijące od spalającego się drewna.
- Szlafroczek nie jest kusy! - Zaprotestowałam, odwracając się twarzą do swojego rozmówcy i w tym samym czasie opatulając się (nie ma co ukrywać) tym marnym skrawkiem materiału. - Ma idealną długość. - Dodałam już mniej pewnie, nadal zaciskając swoje dłonie na jedwabnym ciuszku, obrzucając przy tym wzrokiem, całą swoją sylwetkę. Może faktycznie prezentował się żeby skromnie i odsłaniał zbyt wiele? Odpowiedź przyszła wraz ze spojrzeniem Colina. W tym wydaniu to ja rozpraszałam jego uwagę i choć odczułam pewną satysfakcję postanowiłam dmuchać na zimne.
- Podałbyś mi ten koc za Tobą? Chyba nie powinnam w takim stroju przyjmować gości. - Wskazałam złożony stos koców, leżących na stoliczku niedaleko kanapy, gramoląc się nieco w fotelu przez co przypadkowo odsłoniłam kawałek uda. Natychmiast jednak się zreflektowałam, naciągając szlafroczek z powrotem na odsłonięte miejsce, w spokoju czekając już na gest dobrej woli ze strony szlachcica. W końcu wcale nie musiał mi ów koca podawać.
- A co do tego, że jestem metamorfomagiem... Może faktycznie powinnam Cię uprzedzić, nie sądziłam jednak że będzie miało to dla Ciebie aż takie znaczenie. - Wyznałam nieco ciszej, zakładając niesforny kosmyk włosów na ucho.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Powiedzenie, że był wzburzony, to spore niedopowiedzenie; Colin wręcz kipiał wzburzeniem i walczył ze sobą, aby nie podejść do Lilith i porządnie nią nie wstrząsnąć. Ta dziewczyna wprawiała go w stan permanentnej niepewności, wysyłając mu sygnały cokolwiek sprzeczne i wodząc za nos jak małego szczeniaka na smyczy; z jednej strony wykazywała się nadzwyczajną pewnością siebie, łamiąc nie tylko szlacheckie konwenanse i wymogi etykiety, z drugiej z kolei okazywała się wyjątkowo płocha i oburzona faktem, że Colin zdecydował się w końcu podjąć jej grę. Najwyraźniej wciąż nie znał wszystkich panujących w niej zasad i stąpał po niepewnym gruncie, rzucając kośćmi i przesuwając swój pion właściwie na ślepo.
- Jest kusy - podkreślił, zasiadając na kanapie i wymownie spoglądając na Lilith, która próbowała się okręcić tym nędznym skrawkiem materiału. Miał ochotę jej powiedzieć, żeby się tak nie krępowała, bo widywał już kobiety w o wiele większym negliżu, ale jego męska podświadomość kazała mu stulić dziób i nie mówić nic więcej. Nic dziwnego - męska podświadomość zdecydowanie bardziej wolała patrzeć, niż mówić, a że patrzeć miała na co, korzystała z tego w każdej możliwej sekundzie. Do tego wręcz stopnia, że kolejne słowa dziewczyny dotarły do Colina z lekkim opóźnieniem. Niechętnie oderwał wzrok od kuszącego widoku i niechętnie nakazał swojej wyobraźni na chwilę odpocząć, znów dopuszczając do głosu zdrowy rozsądek. Wyraźnie się ociągając sięgnął po koc i podał go pannie Greengrass, rzucając (ostatnie)? spojrzenie na jej odsłonięte udo.
- Ostatnio wiele osób nie mówi mi różnych rzeczy, bo uważa, że nie ma to dla mnie żadnego znaczenia albo nie widzi powodu, aby mi o tym powiedzieć - skrzywił się na wspomnienie Rosalie, która ukryła przed nim ważny fakt swojej choroby. Śmiertelnie poważnej dolegliwości, o której dowiedział się w wyjątkowo przykrych warunkach. Zapadł się głębiej w miękką kanapę, krzyżując przed sobą ręce i spoglądając na nią obrażony. - Teraz będę się zastanawiał, czy dla żartu nie zmieniłaś się w kogoś innego i nie widziałaś mnie w jakiejś wątpliwej moralnie i wizerunkowo sytuacji - zachmurzył się, marszcząc czoło i obserwując dziewczęce próby przykrycia się kocem.
Prawdopodobnie powinien czuć się skrępowany na równi z Lilith obecną sytuacją, w której wyrwał dziewczynę ze snu i oglądał ją ubraną w strój cokolwiek niewyjściowy, a już na pewno nie taki, w jakim powinna przyjmować poznanych miesiąc temu szlachciców. Prawdopodobnie powinien od razu zrobić w tył zwrot i wyjść z jej rezydencji, umawiając się na spotkanie w jakimś bardziej neutralnym miejscu, gdzie byliby otoczeni dziesiątkami innych osób. Prawdopodobnie - ale wcale nie czuł się skrępowany, a fakt łamania wszelkich etycznych i moralnych reguł niespecjalnie go teraz obchodził. Było mu zwyczajnie... dobrze?, kiedy siedział w pół uwięziony na kanapie i obserwował z rozbawieniem, jak Greengrass siłuje się z kocem, próbując ratować resztki swojej dziewiczej godności.
- Jest kusy - podkreślił, zasiadając na kanapie i wymownie spoglądając na Lilith, która próbowała się okręcić tym nędznym skrawkiem materiału. Miał ochotę jej powiedzieć, żeby się tak nie krępowała, bo widywał już kobiety w o wiele większym negliżu, ale jego męska podświadomość kazała mu stulić dziób i nie mówić nic więcej. Nic dziwnego - męska podświadomość zdecydowanie bardziej wolała patrzeć, niż mówić, a że patrzeć miała na co, korzystała z tego w każdej możliwej sekundzie. Do tego wręcz stopnia, że kolejne słowa dziewczyny dotarły do Colina z lekkim opóźnieniem. Niechętnie oderwał wzrok od kuszącego widoku i niechętnie nakazał swojej wyobraźni na chwilę odpocząć, znów dopuszczając do głosu zdrowy rozsądek. Wyraźnie się ociągając sięgnął po koc i podał go pannie Greengrass, rzucając (ostatnie)? spojrzenie na jej odsłonięte udo.
- Ostatnio wiele osób nie mówi mi różnych rzeczy, bo uważa, że nie ma to dla mnie żadnego znaczenia albo nie widzi powodu, aby mi o tym powiedzieć - skrzywił się na wspomnienie Rosalie, która ukryła przed nim ważny fakt swojej choroby. Śmiertelnie poważnej dolegliwości, o której dowiedział się w wyjątkowo przykrych warunkach. Zapadł się głębiej w miękką kanapę, krzyżując przed sobą ręce i spoglądając na nią obrażony. - Teraz będę się zastanawiał, czy dla żartu nie zmieniłaś się w kogoś innego i nie widziałaś mnie w jakiejś wątpliwej moralnie i wizerunkowo sytuacji - zachmurzył się, marszcząc czoło i obserwując dziewczęce próby przykrycia się kocem.
Prawdopodobnie powinien czuć się skrępowany na równi z Lilith obecną sytuacją, w której wyrwał dziewczynę ze snu i oglądał ją ubraną w strój cokolwiek niewyjściowy, a już na pewno nie taki, w jakim powinna przyjmować poznanych miesiąc temu szlachciców. Prawdopodobnie powinien od razu zrobić w tył zwrot i wyjść z jej rezydencji, umawiając się na spotkanie w jakimś bardziej neutralnym miejscu, gdzie byliby otoczeni dziesiątkami innych osób. Prawdopodobnie - ale wcale nie czuł się skrępowany, a fakt łamania wszelkich etycznych i moralnych reguł niespecjalnie go teraz obchodził. Było mu zwyczajnie... dobrze?, kiedy siedział w pół uwięziony na kanapie i obserwował z rozbawieniem, jak Greengrass siłuje się z kocem, próbując ratować resztki swojej dziewiczej godności.
Jak na śpiącą królewnę przystało, Avery’ego nie obudziły ani pierwsze promienie słoneczne, coraz agresywniej wpadające przez rozszczelnione zasłony do wnętrza sypialni, ani poranne trele okolicznych ptaszków, ani nawet odgłosy otwieranych i zamykanych drzwi jednych, drugich i trzecich. Ostatnie dni były… dziwne? To według kryteriów Perseusa było odpowiednie określenie na wszystkie zjawiska nierealne, a do tej grupy właśnie zaliczyłby minione kilkadziesiąt godzin spędzonych w Derbyshire. Chociaż pod troskliwą opieką Lilith jego mocno nadwyrężone przez ostatnią misję siły witalne szybko powracały, ani myślał zbyt szybko wracać do pracy, w której wszyscy zainteresowani byli święcie przekonani, że od końca listopada młodego szlachcica męczą uciążliwe problemy zdrowotne. Za zamkniętymi drzwiami rezydencji Greengrassów, tak odmiennej od jego rodowej, byli zupełnie odcięci od świata zewnętrznego, a on z czymś na kształt zaskoczenia odkrył, że izolacja ta wcale mu nie przeszkadza.
Był s z c z ę ś l i w y, tak po prostu.
Nie wiedział sam co ostatecznie było powodem jego przebudzenia, lecz powrót do świata żywych w nieswoim pustym łóżku okazał się być niemiłą niespodzianką. Zaskakujące, jak łatwo idzie się przyzwyczaić do czegoś, czego nie powinno się traktować jako gwarantowane. Przetarł dłonią wciąż nieco zaspane oczy, uważnie nasłuchując, lecz otaczała go tylko głucha cisza. Odrzucił na bok ciężką kołdrę, by z pobliskiego fotela chwycić ciemnozielony szlafrok, który przywdział, wychodząc z sypialni. Oczywistym zdawało się być to, że Lilith zażywa kąpieli, nie wspominała przecież o planowanym powrocie do Ministerstwa i zakończeniu tych małych wagarów, którym dali się porwać. Czy mógł istnieć lepszy plan niż przygotowanie śniadania? Prawdopodobnie nie. I to jest właśnie ten moment, w którym należy docenić niebywałe zaangażowanie Perseusa, zwyczajowo zostawiającego kwestie kulinariów jakże usłużnym skrzatom domowym, a teraz - o zgrozo - nucącego radośnie zaszczepione mu przez Traversa szanty nad patelnią ze skwierczącym bekonem. Może gdyby znał się w większym stopniu na naturze gotowania, przywdziałby gustowny fartuszek, lecz niestety ten pomysł nie zaświtał mu w głowie. Zamiast tego przywołał skrzata i polecił mu doglądanie swojego dzieła, by to nie uległo zwęgleniu, a sam ruszył na poszukiwanie swojej zaginionej towarzyszki, która nie reagowała na jego kilkakrotne zawołanie. S k a n d a l.
Nie było jej w łazience, bibliotece ani garderobie. Może rozmawiała ze swoją siostrą? Avery miał zamiar udać właśnie w stronę komnat bliźniaczki Lilith, czuł się doprawdy nieswojo, włócząc się po nie swojej rezydencji, lecz jego uwagę przykuły mokre, brudnoszare ślady w holu wejściowym, a brwi zmarszczyły się automatycznie, gdy podążył ich tropem do salonu tylko po to, by zobaczyć tam Colina taksującego Lilith cokolwiek nieodpowiednim spojrzeniem. Zmarszczka przecinająca czoło Avery’ego pionową linią tylko się pogłębiła, gdy przekroczył próg pomieszczenia, nie rozumiejąc zupełnie o co chodzi. Stąpając boso po chłodnych posadzkach, poruszał się praktycznie bezszelestnie. Zatrzymał się parę kroków dalej, przywołując na twarz wyraz całkowitego opanowania. W żadnym wypadku nie był przecież szalonym awanturnikiem, momentalnie porywającym się do boju z powodu swoich niesprawdzonych wyobrażeń, chociaż te jak najbardziej pojawiły się w jego głowie, rozkwitając tam dorodnie pod wpływem uroczej scenki rodzajowej i przynosząc na język smak goryczy. Nic nie wyglądało tak, jak powinno.
- Lilith, nie wspominałaś, że spodziewasz się gościa - odezwał się ostatecznie, ujawniając swoją obecność i prześlizgując się spojrzeniem od jednej twarzy do drugiej, by wyłapać każdą zmianę mimiki i możliwie jak najbardziej zrozumieć, na co się właśnie natknął. W głosie Perseusa oprócz lekko zdziwionej, lecz uprzejmej nuty wpojonej mu razem z dobrym wychowaniem, rozbrzmiewała nuta wyrzutu, subtelna, zamaskowana pod płaszczykiem skąpego uśmiechu wyginającego usta, lecz z pewnością wyczuwalna dla uważnego słuchacza znającego go nie od dziś. Tylko pod czyim adresem był skierowany ten wyrzut? - Colinie - zwrócił się do mężczyzny, by skinąć mu głową na przywitanie i cofnąć się o krok. - Jeśli któreś z was ma ochotę na śniadanie, macie dokładnie trzy minuty na znalezienie się w jadalni - oznajmił w końcu, docierając do sedna sprawy i powodu, który przygnał go do salonu. I chociaż poranek zastał go w domu kobiety niebędącej jego żoną, w stroju sugerującym zbyt wiele, naprzeciwko szlachcica, który mógł sobie pomyśleć dosłownie wszystko, chwilowo jedynym zgrzytem, jaki wyczuwał Avery, było to, że jego plany śniadaniowe zostały brutalnie zrujnowane.
Był s z c z ę ś l i w y, tak po prostu.
Nie wiedział sam co ostatecznie było powodem jego przebudzenia, lecz powrót do świata żywych w nieswoim pustym łóżku okazał się być niemiłą niespodzianką. Zaskakujące, jak łatwo idzie się przyzwyczaić do czegoś, czego nie powinno się traktować jako gwarantowane. Przetarł dłonią wciąż nieco zaspane oczy, uważnie nasłuchując, lecz otaczała go tylko głucha cisza. Odrzucił na bok ciężką kołdrę, by z pobliskiego fotela chwycić ciemnozielony szlafrok, który przywdział, wychodząc z sypialni. Oczywistym zdawało się być to, że Lilith zażywa kąpieli, nie wspominała przecież o planowanym powrocie do Ministerstwa i zakończeniu tych małych wagarów, którym dali się porwać. Czy mógł istnieć lepszy plan niż przygotowanie śniadania? Prawdopodobnie nie. I to jest właśnie ten moment, w którym należy docenić niebywałe zaangażowanie Perseusa, zwyczajowo zostawiającego kwestie kulinariów jakże usłużnym skrzatom domowym, a teraz - o zgrozo - nucącego radośnie zaszczepione mu przez Traversa szanty nad patelnią ze skwierczącym bekonem. Może gdyby znał się w większym stopniu na naturze gotowania, przywdziałby gustowny fartuszek, lecz niestety ten pomysł nie zaświtał mu w głowie. Zamiast tego przywołał skrzata i polecił mu doglądanie swojego dzieła, by to nie uległo zwęgleniu, a sam ruszył na poszukiwanie swojej zaginionej towarzyszki, która nie reagowała na jego kilkakrotne zawołanie. S k a n d a l.
Nie było jej w łazience, bibliotece ani garderobie. Może rozmawiała ze swoją siostrą? Avery miał zamiar udać właśnie w stronę komnat bliźniaczki Lilith, czuł się doprawdy nieswojo, włócząc się po nie swojej rezydencji, lecz jego uwagę przykuły mokre, brudnoszare ślady w holu wejściowym, a brwi zmarszczyły się automatycznie, gdy podążył ich tropem do salonu tylko po to, by zobaczyć tam Colina taksującego Lilith cokolwiek nieodpowiednim spojrzeniem. Zmarszczka przecinająca czoło Avery’ego pionową linią tylko się pogłębiła, gdy przekroczył próg pomieszczenia, nie rozumiejąc zupełnie o co chodzi. Stąpając boso po chłodnych posadzkach, poruszał się praktycznie bezszelestnie. Zatrzymał się parę kroków dalej, przywołując na twarz wyraz całkowitego opanowania. W żadnym wypadku nie był przecież szalonym awanturnikiem, momentalnie porywającym się do boju z powodu swoich niesprawdzonych wyobrażeń, chociaż te jak najbardziej pojawiły się w jego głowie, rozkwitając tam dorodnie pod wpływem uroczej scenki rodzajowej i przynosząc na język smak goryczy. Nic nie wyglądało tak, jak powinno.
- Lilith, nie wspominałaś, że spodziewasz się gościa - odezwał się ostatecznie, ujawniając swoją obecność i prześlizgując się spojrzeniem od jednej twarzy do drugiej, by wyłapać każdą zmianę mimiki i możliwie jak najbardziej zrozumieć, na co się właśnie natknął. W głosie Perseusa oprócz lekko zdziwionej, lecz uprzejmej nuty wpojonej mu razem z dobrym wychowaniem, rozbrzmiewała nuta wyrzutu, subtelna, zamaskowana pod płaszczykiem skąpego uśmiechu wyginającego usta, lecz z pewnością wyczuwalna dla uważnego słuchacza znającego go nie od dziś. Tylko pod czyim adresem był skierowany ten wyrzut? - Colinie - zwrócił się do mężczyzny, by skinąć mu głową na przywitanie i cofnąć się o krok. - Jeśli któreś z was ma ochotę na śniadanie, macie dokładnie trzy minuty na znalezienie się w jadalni - oznajmił w końcu, docierając do sedna sprawy i powodu, który przygnał go do salonu. I chociaż poranek zastał go w domu kobiety niebędącej jego żoną, w stroju sugerującym zbyt wiele, naprzeciwko szlachcica, który mógł sobie pomyśleć dosłownie wszystko, chwilowo jedynym zgrzytem, jaki wyczuwał Avery, było to, że jego plany śniadaniowe zostały brutalnie zrujnowane.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Słowa wypowiedziane przez Colina zdawały się mieć cierpkie brzmienie, zupełnie tak jak gdyby gdzieś tam ukryte było drugie dno. Do kogo jeszcze pił w swoim wyznaniu? Przeszedł mnie dziwny dreszcz. Opatuliłam się więc szczelniej kocem, marszcząc przy tym nieznacznie brwi.
- Czasami ludzie uważają niektóre informacje za zbędne, do przekazania w danym momencie. Jedni nie chcą się przechwalać inni uchodzić za słabych. Nie dziw się więc Colinie, że czasem zdarza nam się zataić pewne fakty. - Odpowiedziałam, przybierając tym razem postawę nieco bardziej poważną, niż zaledwie przed chwilą kiedy to skupiałam całą swoją uwagę na dyskusji o tym czy szlaforczek jest kusy czy nie. - W każdym razie, koniec końców i tak dowiadujemy się o ów, jak to uważasz, zatajanych rzeczach. - Dodałam, posyłając mu krótki uśmiech. Naprawdę tak bardzo zdenerwował go fakt, że nie poinformowałam go o swojej niecodziennej umiejętności? Dziwne, od kiedy miał czas na przejmowanie się takimi pierdołami, jeszcze dotyczącymi mojej osoby. Oh, oczywiście to nie tak, że uważam się za pannę gorszego sortu, co to to nie. Po prostu, nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że notorycznie doprowadzam go na skraj wytrzymałości a on i tak wykazuje wolę spędzania ze mną czasu. Dziwnę, czyż nie?
Jego następna wypowiedź wprawiła mnie w rozbawienie.
- Właściwie, nie przyszło mi to do głowy ale to świetny pomysł! Z pewnością kiedyś z niego skorzystam. - Odpowiedziałam a na mojej twarzy zagościł złośliwy uśmieszek. - Jest jeszcze coś... - co chciałbyś wiedzieć? Nie zdążyłam dokończyć, gdyż właśnie w tym momencie nasza rozmowa została przerwana. W drzwiach od salonu stanął, lekko zaspany i wyraźnie niezadowolony z widoku który zastał - Perseus. Mój żołądek fiknął kozła, gardło zostało ściśnięte a oczy zrobiły się wielkie jak spodki od filiżanek. Cholera. Choleracholeracholeracholera. Na sto psidwaków Perseusu co Ty właśnie zrobiłeś. Colin Fawley i Perseus Avery, dwójka szlachciców pod jednym dachem. Moim dachem. Rano. W sytuacji na pewno dwuznacznej.
- Och, już wstałeś. - Zauważyłam, posyłając mu niepewny lecz ciepły uśmiech. Starałam sie zachowywać tak, jak gdyby nic się nie stało. - Widzę, że już się znacie. To dobrze. - Czy aby na pewno Lily? W środku płonęłam, żywym ogniem. Ze wstydu. - Nie wiedziałeś, bo sama nie miałam o tym pojęcia. Wizyta Colina jest... zupełnie niezapowiedziana. - Za chwilę zejdę na tym fotelu, w zbyt kusym szlafroczku, pomiędzy dwoma szlachcicami. - Oh, to musi fatalnie wyglądać! - Wypaliłam nagle, przykrywając dłonią usta. - Perseus jest moim drogim przyjacielem. - Kochankiem. Miłością mojego życia. - Ostatnio nie czuł się zbyt dobrze, a że nie chciał naprzykrzać się swoim rodzicom, postanowiłam zaproponować mu, żeby do zdrowia dochodził w naszym rodzinnym dworku. - Pięknie, kłamiesz jak z nut a przy tym nawet nie mrugniesz. - Mój ojciec oczywiście wyraził zgodę na jego pobytu tutaj i ulokował go w naszej sypialni gościnnej. - Dodałam, widząc (czując) ciężki wzrok Colina. Własnie zapadałam się w miekkie oparcie fotela, kiedy propozycja śniadania ze strony młodego Avery'ego wydała się być wybawieniem.
- Śniadanie to świetny pomysł, zostaniesz? Colinie? - Spytałam, posyłając mu niewinny uśmiech.
- Czasami ludzie uważają niektóre informacje za zbędne, do przekazania w danym momencie. Jedni nie chcą się przechwalać inni uchodzić za słabych. Nie dziw się więc Colinie, że czasem zdarza nam się zataić pewne fakty. - Odpowiedziałam, przybierając tym razem postawę nieco bardziej poważną, niż zaledwie przed chwilą kiedy to skupiałam całą swoją uwagę na dyskusji o tym czy szlaforczek jest kusy czy nie. - W każdym razie, koniec końców i tak dowiadujemy się o ów, jak to uważasz, zatajanych rzeczach. - Dodałam, posyłając mu krótki uśmiech. Naprawdę tak bardzo zdenerwował go fakt, że nie poinformowałam go o swojej niecodziennej umiejętności? Dziwne, od kiedy miał czas na przejmowanie się takimi pierdołami, jeszcze dotyczącymi mojej osoby. Oh, oczywiście to nie tak, że uważam się za pannę gorszego sortu, co to to nie. Po prostu, nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że notorycznie doprowadzam go na skraj wytrzymałości a on i tak wykazuje wolę spędzania ze mną czasu. Dziwnę, czyż nie?
Jego następna wypowiedź wprawiła mnie w rozbawienie.
- Właściwie, nie przyszło mi to do głowy ale to świetny pomysł! Z pewnością kiedyś z niego skorzystam. - Odpowiedziałam a na mojej twarzy zagościł złośliwy uśmieszek. - Jest jeszcze coś... - co chciałbyś wiedzieć? Nie zdążyłam dokończyć, gdyż właśnie w tym momencie nasza rozmowa została przerwana. W drzwiach od salonu stanął, lekko zaspany i wyraźnie niezadowolony z widoku który zastał - Perseus. Mój żołądek fiknął kozła, gardło zostało ściśnięte a oczy zrobiły się wielkie jak spodki od filiżanek. Cholera. Choleracholeracholeracholera. Na sto psidwaków Perseusu co Ty właśnie zrobiłeś. Colin Fawley i Perseus Avery, dwójka szlachciców pod jednym dachem. Moim dachem. Rano. W sytuacji na pewno dwuznacznej.
- Och, już wstałeś. - Zauważyłam, posyłając mu niepewny lecz ciepły uśmiech. Starałam sie zachowywać tak, jak gdyby nic się nie stało. - Widzę, że już się znacie. To dobrze. - Czy aby na pewno Lily? W środku płonęłam, żywym ogniem. Ze wstydu. - Nie wiedziałeś, bo sama nie miałam o tym pojęcia. Wizyta Colina jest... zupełnie niezapowiedziana. - Za chwilę zejdę na tym fotelu, w zbyt kusym szlafroczku, pomiędzy dwoma szlachcicami. - Oh, to musi fatalnie wyglądać! - Wypaliłam nagle, przykrywając dłonią usta. - Perseus jest moim drogim przyjacielem. - Kochankiem. Miłością mojego życia. - Ostatnio nie czuł się zbyt dobrze, a że nie chciał naprzykrzać się swoim rodzicom, postanowiłam zaproponować mu, żeby do zdrowia dochodził w naszym rodzinnym dworku. - Pięknie, kłamiesz jak z nut a przy tym nawet nie mrugniesz. - Mój ojciec oczywiście wyraził zgodę na jego pobytu tutaj i ulokował go w naszej sypialni gościnnej. - Dodałam, widząc (czując) ciężki wzrok Colina. Własnie zapadałam się w miekkie oparcie fotela, kiedy propozycja śniadania ze strony młodego Avery'ego wydała się być wybawieniem.
- Śniadanie to świetny pomysł, zostaniesz? Colinie? - Spytałam, posyłając mu niewinny uśmiech.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zdawało się, że ich spotkania zaczęły nabierać pewnego stałego schematu, począwszy od niezapowiedzianych wizyt, gdy wpadali do swoich domów bez wcześniejszego uprzedzenia, przez rozbieranie się wzajemnie (nie tylko wzrokiem - ja zresztą widać), a skończywszy na poważnych rozmowach i tematach, do których prowadziła z czasem każda, nawet najbardziej paradoksalna rozmowa. Ot, proszę, z jaką łatwością Colin przeszedł z podziwiania kusego szlafroczka do wylewania swoich żalów z ostatnich dni. Samoistnie i podświadomie, jakby chciał wyrzucić z siebie cały ten paskudny ciężar tajemnicy, z jakim zmagał się od wielu dni; od wielu tygodni, gdy przyjmował cios za ciosem, potulnie nadstawiając kolejny policzek, godząc się z odmową Yaxley'ów, godząc się na ślub Samaela, godząc się w końcu na milczenie z jego strony, przeciągające się, drażniące i wzbudzające w Colinie rosnącą niepewność. W głębi duszy przeczuwał, kogo wybierze Avery; bał się jego decyzji, a jednocześnie chciał ją poznać, aby w końcu w i e d z i e ć, aby móc ruszyć dalej i zapomnieć.
- Gdyby nie... ta sytuacja, to kiedy zdecydowałabyś mi się o tym powiedzieć? Przy oświadczynach? - rzucił z przekąsem, nie mogąc się wciąż pogodzić z faktem, że i panna Greengrass wpisała się w grono w tych, dla których najwyraźniej nie był godzien zaufania. Nie znał jej długo; ba, jeśli patrzeć na to z perspektywy rozsądnej znajomości, to znali się właściwie tyle co nic - byli dla siebie parą nieznajomych, która tak naprawdę nic o sobie nie wiedziała. Z jednej strony Lilith miała świadomość, że Colin jest beznadziejnym szermierzem, mieszka w Szkocji i ma fantastyczny tors; z drugiej strony Colin wiedział, że Lilith świetnie włada białą bronią, nie boi się wyzwań rzucanych przez nieznajomych mężczyzn, doskonale wygląda w przykrótkim szlafroku i...
... sypia z Perseusem?
Tylko szok nie sprawił, że Colin nie poderwał się z miejsca i nie rozdziawił paszczy do samej ziemi, wpatrując się w młodego mężczyznę z mieszanką dezorientacji i zdziwienia. Avery w szlafroku stanowił co prawda mniej przyjemny widok niż panna Greengrass (ona przynajmniej jakoś ułożyła sobie włosy, czego nie można było powiedzieć o szopie na głowie Persa), ale za to widok na tyle niecodzienny, że Colin siłą rzeczy wrócił pamięcią do innego wspomnienia. Również z Averym i również w szlafroku, tyle że tamten był w nim wtedy szaleńczo zakochany i zachowywał się jak naćpany Złotą Rybką gnom. Ten z kolei nie wydawał się ani trochę zawstydzony całą sytuacją, przenosząc jedynie spojrzenie od Colina do Lilith, by w końcu skinąć mężczyźnie głową.
- Avery - odpowiedział mu machinalnie, podciągając kolana i unosząc się z fotela do pozycji stojącej. Nie zdobył się na żaden inny komentarz, co zresztą było absolutnym plusem, ponieważ na usta cisnęły mu się tylko niewybredne żarty. Podejrzewał zresztą, że wygląda w tej chwili jak jeden wielki znak zapytania i z początku nawet nie do końca zrozumiał mętne tłumaczenia dziewczyny, włączając się dopiero gdzieś w okolicy drugiego zdania. Przy trzecim jego brew powędrowała w górę, a przy piątym powątpiewający wyraz twarzy Colina musiał mówić sam za siebie, bo Lilith w końcu zamilkła, najwyraźniej próbując innej drogi ucieczki i zapadając się w fotel. - Niesamowite, jacy ci Greengrassowie są opiekuńczy - prychnął w ironią. - Wystarczy zachorować, a otwierają we własnej rezydencji osobistą klinikę medyczną... bo mniemam, że skoro Perseus jest a ż tak chory, to z pewnością posiadasz odpowiednie... uprawienia ekhem, pielęgniarskie - ugryzł się w język, aby nie powiedzieć "umiejętności" i nie wznieść przy tym oczu do nieba. Szok ustąpił miejsca komizmowi sytuacji, a Colin po raz kolejny musiał przyznać, że panna Greengrass zwykła chodzić własnymi ścieżkami wytyczonymi daleko poza standardami moralności i etykiety.
Skinął tylko głową, potwierdzają (zapewne ku rozpaczy Lilith), że owszem, chętnie zostanie na śniadaniu, a nawet dłużej, bo przecież ktoś w tym domu m u s i a ł panować nad etykietą. - Och, jakiż ja jestem głupi - pacnął się lekko dłonią w głowę, zamierając nagle wpół kroku. - Faktycznie posiadasz przeszkolenie medyczne, wszak doskonale zajęłaś się moją raną. Czy Avery'ego też próbowałaś pociachać na kawałki i dlatego musiał się biedaczysko rozebrać? - zmrużył oczy, nawet nie ukrywając, że próbuje ją sprowokować.
- Gdyby nie... ta sytuacja, to kiedy zdecydowałabyś mi się o tym powiedzieć? Przy oświadczynach? - rzucił z przekąsem, nie mogąc się wciąż pogodzić z faktem, że i panna Greengrass wpisała się w grono w tych, dla których najwyraźniej nie był godzien zaufania. Nie znał jej długo; ba, jeśli patrzeć na to z perspektywy rozsądnej znajomości, to znali się właściwie tyle co nic - byli dla siebie parą nieznajomych, która tak naprawdę nic o sobie nie wiedziała. Z jednej strony Lilith miała świadomość, że Colin jest beznadziejnym szermierzem, mieszka w Szkocji i ma fantastyczny tors; z drugiej strony Colin wiedział, że Lilith świetnie włada białą bronią, nie boi się wyzwań rzucanych przez nieznajomych mężczyzn, doskonale wygląda w przykrótkim szlafroku i...
... sypia z Perseusem?
Tylko szok nie sprawił, że Colin nie poderwał się z miejsca i nie rozdziawił paszczy do samej ziemi, wpatrując się w młodego mężczyznę z mieszanką dezorientacji i zdziwienia. Avery w szlafroku stanowił co prawda mniej przyjemny widok niż panna Greengrass (ona przynajmniej jakoś ułożyła sobie włosy, czego nie można było powiedzieć o szopie na głowie Persa), ale za to widok na tyle niecodzienny, że Colin siłą rzeczy wrócił pamięcią do innego wspomnienia. Również z Averym i również w szlafroku, tyle że tamten był w nim wtedy szaleńczo zakochany i zachowywał się jak naćpany Złotą Rybką gnom. Ten z kolei nie wydawał się ani trochę zawstydzony całą sytuacją, przenosząc jedynie spojrzenie od Colina do Lilith, by w końcu skinąć mężczyźnie głową.
- Avery - odpowiedział mu machinalnie, podciągając kolana i unosząc się z fotela do pozycji stojącej. Nie zdobył się na żaden inny komentarz, co zresztą było absolutnym plusem, ponieważ na usta cisnęły mu się tylko niewybredne żarty. Podejrzewał zresztą, że wygląda w tej chwili jak jeden wielki znak zapytania i z początku nawet nie do końca zrozumiał mętne tłumaczenia dziewczyny, włączając się dopiero gdzieś w okolicy drugiego zdania. Przy trzecim jego brew powędrowała w górę, a przy piątym powątpiewający wyraz twarzy Colina musiał mówić sam za siebie, bo Lilith w końcu zamilkła, najwyraźniej próbując innej drogi ucieczki i zapadając się w fotel. - Niesamowite, jacy ci Greengrassowie są opiekuńczy - prychnął w ironią. - Wystarczy zachorować, a otwierają we własnej rezydencji osobistą klinikę medyczną... bo mniemam, że skoro Perseus jest a ż tak chory, to z pewnością posiadasz odpowiednie... uprawienia ekhem, pielęgniarskie - ugryzł się w język, aby nie powiedzieć "umiejętności" i nie wznieść przy tym oczu do nieba. Szok ustąpił miejsca komizmowi sytuacji, a Colin po raz kolejny musiał przyznać, że panna Greengrass zwykła chodzić własnymi ścieżkami wytyczonymi daleko poza standardami moralności i etykiety.
Skinął tylko głową, potwierdzają (zapewne ku rozpaczy Lilith), że owszem, chętnie zostanie na śniadaniu, a nawet dłużej, bo przecież ktoś w tym domu m u s i a ł panować nad etykietą. - Och, jakiż ja jestem głupi - pacnął się lekko dłonią w głowę, zamierając nagle wpół kroku. - Faktycznie posiadasz przeszkolenie medyczne, wszak doskonale zajęłaś się moją raną. Czy Avery'ego też próbowałaś pociachać na kawałki i dlatego musiał się biedaczysko rozebrać? - zmrużył oczy, nawet nie ukrywając, że próbuje ją sprowokować.
Im więcej czasu spędzał w salonie, tym bardziej pogłębiało się jego niezadowolenie. Avery nie czuł już wcale chłodu bijącego od posadzki, gdy z nienachalnym uśmiechem rozciągającym usta na przemian zaciskał i rozprostowywał palce schowanej w kieszeni szlafroka dłoni i zadawał sobie tylko to jedno, podstawowe, niewypowiedziane na głos pytanie: o co, na gacie Merlina, chodziło? Nienawidził takich sytuacji. Bo to przecież on, Perseus, zawsze był u sterów, zawsze był o krok przed resztą, mając wszędzie oczy i uszy, wiedział więcej niż pozostali i ledwie kryjąc rozbawienie wymieszane z satysfakcją, decydował o tym, kto - o ile w ogóle - dostanie który ochłap informacji. Nigdy nie sądził, że odwrócenie ról i wylądowanie na pozycji niedoinformowanego i zdanego na łaskę innych, może być tak przeraźliwie niekomfortowe. Resztki sennej atmosfery opuściły jego myśli bezpowrotnie, a kolejne trybiki w głowie kręciły się niespokojnie, nie mogąc jednak zaskoczyć w odpowiednie miejsce. Nic nie składało się w całość. Przeczesał dłonią włosy, jakby dopiero teraz powoli docierało do niego to, że może jednak nie prezentuje się na tyle godnie, by nagabywać nie swoich gości w nie swoim salonie. Czy ta myśl jednak przeszkadzała mu w czymkolwiek? W żadnym wypadku.
- Nie chcę zmarnować całego dnia, jutro wracam do pracy - odpowiedział na pełne zdziwienia och, już wstałeś, informując tym samym o decyzji, którą podjął właśnie w tym momencie. Nie zamierzał jej konsultować, nie teraz, nie z nią, nie z kimkolwiek. - Oczywiście, że się znamy - rzucił w odpowiedzi tonem lekkim niczym śnieżny puch za oknem, lecz jego uśmiech zdawał się skwaśnieć. - Niespodzianki zdają się być ostatnio w modzie - dodał wciąż z tą samą niefrasobliwą nutą rozbrzmiewającą w głosie, lecz tym, co dyplomatycznie przemilczał, był fakt, że niespodzianki te nie ograniczały się do wyłącznie przyjemnych - a może wręcz przeciwnie, w większości przypadków miały w sobie coś z makabreski. Przytaknął parokrotnie słowom Lilith, wciąż uparcie odmawiając odczuwania absurdalnego jego zdaniem zawstydzenia wywołanego zaistniałą sytuacją, kiedy oczywistym było to, że to właśnie Colin, intruz, powinien być zmieszany. Ewentualnie jeszcze panna Greengrass, która najwyraźniej wodziła za nos nie tylko Avery’ego, prowadząc go wprost nad przepaść ośmieszenia. Gorycz rozlała się pełnią smaku na jego języku, gdy po raz kolejny prześlizgiwał się spojrzeniem po tej uroczej twarzy, źródle kolejnego nieporozumienia. Tylko winni czują wstyd, a Perseus, jak zwykle, był bez winy. - Moja droga - czyżby moja? - Colinowi daleko do Arianny Burke, nie zwykł szukać tanich sensacji tam, gdzie ich nie ma - oznajmił jeszcze, odkrywając w sobie nieprzemierzone pokłady pozornego spokoju, którego najwyraźniej brakowało młodej lady. Bo ty, lordzie Fawley, nie będziesz się dopatrywał drugiego dna, prawda?
- Zdaje się, że znasz moją familię na tyle dobrze, by wiedzieć, że nawet trolle wykazałyby się większą opiekuńczością. Musiałbym być niespełna rozumu, by odrzucić od siebie troskę panny Greengrass - zwrócił się do Fawleya, czując nagłe znużenie jego uszczypliwością. Naprawdę mieli się bawić w takie gierki? Zacisnął palce lewej dłoni ponownie, siląc się na kolejny przyjemny uśmiech, a głowie jednak już tworzył listę najnowszych zbrodni Lilith, o których nie miał pojęcia i nie wiedział już sam, co gryzie go bardziej, jej udział w przeróżnych zdarzeniach i relacje z Colinem czy zerowa świadomość odnośnie tego, co działo się ostatnimi czasy pod jego nosem? - Rekonwalescentom zaleca się sen, doprawdy ci współczuję, jeśli śpisz w szacie wyjściowej - wtrącił się do wymiany zdań pomiędzy dwójką, swoją arogancją próbując ukręcić łeb tej zaczepnej wypowiedzi. Jak można było posądzać o cokolwiek człowieka, który rozprawiał o wszystkim niewzruszonym głosem i z beznamiętną miną? - Zakładam, że wolicie bekon zamiast węgla - oświadczył po chwili, przypominając zebranym o tym cholernym śniadaniu, które mieli zjeść wspólnie w uroczej atmosferze, zapominając zupełnie o tym, że przygotował je własnoręcznie. Po co więc się starać, jeśli i tak wszystko przemyka niezauważone?
- Nie chcę zmarnować całego dnia, jutro wracam do pracy - odpowiedział na pełne zdziwienia och, już wstałeś, informując tym samym o decyzji, którą podjął właśnie w tym momencie. Nie zamierzał jej konsultować, nie teraz, nie z nią, nie z kimkolwiek. - Oczywiście, że się znamy - rzucił w odpowiedzi tonem lekkim niczym śnieżny puch za oknem, lecz jego uśmiech zdawał się skwaśnieć. - Niespodzianki zdają się być ostatnio w modzie - dodał wciąż z tą samą niefrasobliwą nutą rozbrzmiewającą w głosie, lecz tym, co dyplomatycznie przemilczał, był fakt, że niespodzianki te nie ograniczały się do wyłącznie przyjemnych - a może wręcz przeciwnie, w większości przypadków miały w sobie coś z makabreski. Przytaknął parokrotnie słowom Lilith, wciąż uparcie odmawiając odczuwania absurdalnego jego zdaniem zawstydzenia wywołanego zaistniałą sytuacją, kiedy oczywistym było to, że to właśnie Colin, intruz, powinien być zmieszany. Ewentualnie jeszcze panna Greengrass, która najwyraźniej wodziła za nos nie tylko Avery’ego, prowadząc go wprost nad przepaść ośmieszenia. Gorycz rozlała się pełnią smaku na jego języku, gdy po raz kolejny prześlizgiwał się spojrzeniem po tej uroczej twarzy, źródle kolejnego nieporozumienia. Tylko winni czują wstyd, a Perseus, jak zwykle, był bez winy. - Moja droga - czyżby moja? - Colinowi daleko do Arianny Burke, nie zwykł szukać tanich sensacji tam, gdzie ich nie ma - oznajmił jeszcze, odkrywając w sobie nieprzemierzone pokłady pozornego spokoju, którego najwyraźniej brakowało młodej lady. Bo ty, lordzie Fawley, nie będziesz się dopatrywał drugiego dna, prawda?
- Zdaje się, że znasz moją familię na tyle dobrze, by wiedzieć, że nawet trolle wykazałyby się większą opiekuńczością. Musiałbym być niespełna rozumu, by odrzucić od siebie troskę panny Greengrass - zwrócił się do Fawleya, czując nagłe znużenie jego uszczypliwością. Naprawdę mieli się bawić w takie gierki? Zacisnął palce lewej dłoni ponownie, siląc się na kolejny przyjemny uśmiech, a głowie jednak już tworzył listę najnowszych zbrodni Lilith, o których nie miał pojęcia i nie wiedział już sam, co gryzie go bardziej, jej udział w przeróżnych zdarzeniach i relacje z Colinem czy zerowa świadomość odnośnie tego, co działo się ostatnimi czasy pod jego nosem? - Rekonwalescentom zaleca się sen, doprawdy ci współczuję, jeśli śpisz w szacie wyjściowej - wtrącił się do wymiany zdań pomiędzy dwójką, swoją arogancją próbując ukręcić łeb tej zaczepnej wypowiedzi. Jak można było posądzać o cokolwiek człowieka, który rozprawiał o wszystkim niewzruszonym głosem i z beznamiętną miną? - Zakładam, że wolicie bekon zamiast węgla - oświadczył po chwili, przypominając zebranym o tym cholernym śniadaniu, które mieli zjeść wspólnie w uroczej atmosferze, zapominając zupełnie o tym, że przygotował je własnoręcznie. Po co więc się starać, jeśli i tak wszystko przemyka niezauważone?
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Piorunujące spojrzenie, niczym dobrze wystrzelony bełt przecięło gęste, od ironii powietrze, uderzając prosto w Lorda Fawleya. Miałam ochotę go udusić... albo przynajmniej wrzucić do jeziora pełnego kelpii, tak, zarówno jedna jak i druga opcja była niezwykle kusząca. Naprawdę chcesz ze mną pogrywać Colinie? Usta zaciśnięte w wąską linię, zmrużone oczy i zaczynające czerwienić się końcówki włosów, nie wróżyły mężczyźnie niczego dobrego.
- Może jednak... - Zaczęłam pijąc do słów Perseusza o szukaniu taniej sensacji. - Co tak właściwie insynuujesz Colinie? - Spytałam, również podnosząc się z fotela, odrzucając na bok koc i nawet nie kwapiąc się by szczelnie zawiązać kusy szlafroczek szczelniej, wokół swojego filigranowego ciała. Skoro nie potrafisz grać, nie pozostawiasz mi wyboru. - Jak już zdążyłeś słusznie zauważyć, naprawdę niewiele wiesz o mnie i moim życiu. Tak więc pozwól, że rozwieję wszelkie Twoje wątpliwości, zanim doszyjesz sobie własną wersję historii do obrazka który zobaczyłeś. - Zaczęłam, gestem ręki nakazując Perseusowi pozostanie w pokoju. Jeśli młody Avery zna mnie tak dobrze - jak twierdzi, nie ruszy się stąd na krok. - Bekon poczeka. - Fuknęłam w jego stronę, by po chwili zbliżyć się do Colina i wbić w niego swoje mordercze spojrzenie. - Jak mniemam nie wiesz, że mój kuzyn Alan jest kwalifikowanym uzdrowicielem i codziennie zjawia się tu w celu doglądania Perseusa, by jak najszybciej doprowadzić go do zdrowia co jestem w stanie Ci wybaczyć, nie jesteś bowiem duchem a przy Twojej ignorancji, fakt ten - nawet gdybym o nim wspomniała - mógłby umknąć Twojej uwadze i nie zapisać się w pamięci. - Uraczyłam go czarującym uśmiechem. - Wydawało mi się jednak, że przez ostatni czas zdołałeś mnie poznać na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że poza morderczymi zapędami które przejawiam, kiedy to na przykład wygrywam pojedynek szermierczy, tnąc przy tym nieporadnych szlachciców na kawałki, mam w sobie na tyle dobra by później zawiązać im prowizoryczny opatrunek... na ręce. - Ten wywód choć pozornie skierowany do Colina, adresowany był także do Perseusa, który najwyraźniej nie był zadowolony całym obrotem sytuacji - co choć mnie nie dziwiło, stawiało naszą relację na ostrzu noża, a na to nie mogłam sobie pozwolić. - Tak więc, nie powinien dziwić Cię fakt, że za zgodą ojca - jak to nazwałeś - p r z y g a r n i a m pod swój dach człowieka, z którym przyjaźnie się już przeszło dziewiętnaście lat a jego stan nie jest mi wysoce obojętny. Wszak uchodzę za ignorantkę w wielu dziedzinach lecz nie w kwestii rodziny - a Perseus do tejże właśnie rodziny, jest przeze mnie zaliczany i tak też go traktuję. - Dokończyłam, a nuta w moim głosie brzmiała chłodno i zaciekle. - Następnym więc razem, zanim ironicznie będziesz chciał mi coś zarzucić, upewnij się, że znasz mnie trochę lepiej i wiesz jaki mam pogląd na daną sprawę. - To mówiąc odwróciłam się w stronę wyjścia, by następnie skierować swe kroki w stronę wyjścia.
- A teraz, skoro już wszystko zostało wyjaśnione, zamierzam zjeść śniadanie. W kuchni, jak na prawdziwą szlachciankę przystało. - Zakpiłam, posyłając obydwu mężczyznom szeroki, łobuzerski uśmiech. Merlinie spraw, bym chociaż posiłek mogła zjeść w spokoju.
- Może jednak... - Zaczęłam pijąc do słów Perseusza o szukaniu taniej sensacji. - Co tak właściwie insynuujesz Colinie? - Spytałam, również podnosząc się z fotela, odrzucając na bok koc i nawet nie kwapiąc się by szczelnie zawiązać kusy szlafroczek szczelniej, wokół swojego filigranowego ciała. Skoro nie potrafisz grać, nie pozostawiasz mi wyboru. - Jak już zdążyłeś słusznie zauważyć, naprawdę niewiele wiesz o mnie i moim życiu. Tak więc pozwól, że rozwieję wszelkie Twoje wątpliwości, zanim doszyjesz sobie własną wersję historii do obrazka który zobaczyłeś. - Zaczęłam, gestem ręki nakazując Perseusowi pozostanie w pokoju. Jeśli młody Avery zna mnie tak dobrze - jak twierdzi, nie ruszy się stąd na krok. - Bekon poczeka. - Fuknęłam w jego stronę, by po chwili zbliżyć się do Colina i wbić w niego swoje mordercze spojrzenie. - Jak mniemam nie wiesz, że mój kuzyn Alan jest kwalifikowanym uzdrowicielem i codziennie zjawia się tu w celu doglądania Perseusa, by jak najszybciej doprowadzić go do zdrowia co jestem w stanie Ci wybaczyć, nie jesteś bowiem duchem a przy Twojej ignorancji, fakt ten - nawet gdybym o nim wspomniała - mógłby umknąć Twojej uwadze i nie zapisać się w pamięci. - Uraczyłam go czarującym uśmiechem. - Wydawało mi się jednak, że przez ostatni czas zdołałeś mnie poznać na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że poza morderczymi zapędami które przejawiam, kiedy to na przykład wygrywam pojedynek szermierczy, tnąc przy tym nieporadnych szlachciców na kawałki, mam w sobie na tyle dobra by później zawiązać im prowizoryczny opatrunek... na ręce. - Ten wywód choć pozornie skierowany do Colina, adresowany był także do Perseusa, który najwyraźniej nie był zadowolony całym obrotem sytuacji - co choć mnie nie dziwiło, stawiało naszą relację na ostrzu noża, a na to nie mogłam sobie pozwolić. - Tak więc, nie powinien dziwić Cię fakt, że za zgodą ojca - jak to nazwałeś - p r z y g a r n i a m pod swój dach człowieka, z którym przyjaźnie się już przeszło dziewiętnaście lat a jego stan nie jest mi wysoce obojętny. Wszak uchodzę za ignorantkę w wielu dziedzinach lecz nie w kwestii rodziny - a Perseus do tejże właśnie rodziny, jest przeze mnie zaliczany i tak też go traktuję. - Dokończyłam, a nuta w moim głosie brzmiała chłodno i zaciekle. - Następnym więc razem, zanim ironicznie będziesz chciał mi coś zarzucić, upewnij się, że znasz mnie trochę lepiej i wiesz jaki mam pogląd na daną sprawę. - To mówiąc odwróciłam się w stronę wyjścia, by następnie skierować swe kroki w stronę wyjścia.
- A teraz, skoro już wszystko zostało wyjaśnione, zamierzam zjeść śniadanie. W kuchni, jak na prawdziwą szlachciankę przystało. - Zakpiłam, posyłając obydwu mężczyznom szeroki, łobuzerski uśmiech. Merlinie spraw, bym chociaż posiłek mogła zjeść w spokoju.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To nie tak, że był nieuprzejmy i złośliwy z czystej natury, chcąc dogryźć i sprowokować Lilith wyłącznie dla własnej satysfakcji; nie szukał zaczepek i był pewien, że i tak każda z nich skończyłaby się jego porażką, ot chociażby z tego względu, że w tym wypadku był w beznadziejnej mniejszości. Wbijanie szpilek w Lilith i drążenie po grząskim gruncie dwuznaczności i niedowierzania traktował raczej jako ironiczne przekomarzanie się. Może nie z przyjaciółmi, bo do tego zdecydowanie zbyt wiele im brakowało i zbyt krótko się znali, ale - no właśnie - krótka, acz burzliwa historia ich znajomości podpowiedziała Colinowi, że może sobie pozwolić na nieco więcej, niż uprzejme wyrażenie zdziwienia. Z drugiej strony nie miał też sobie nic do zarzucenia; doskonale wiedział, że było całe mrowie szlachciców i szlachcianek, które nawet nie słuchałoby jakichkolwiek wyjaśnień, wychodząc czym prędzej, aby nie napawać wzroku tym pełnym oburzenia widokiem.
Tym bardziej więc był zaskoczony i nieco zmartwiony tyradą, jaką w jego kierunku wygłosiła Lilith, której najwyraźniej nie spodobały się jego delikatne insynuacje. Dziewczę, które za nim miało szlacheckie standardy i etykietę, najwidoczniej poczuło się urażone faktem, że Colin postanowił postąpić dokładnie tak samo. Nie oceniał ich przecież, ani nie potępiał; nie wspomniał ni słowem, że postępują niemoralnie, a jedynie wyraził swoje zdziwienie - owszem, drwiące, ironiczne i złośliwe, ale w żaden sposób nie dał im odczuć, że czuje się oburzony całą sytuacją. Może było nawet wręcz przeciwnie i po trochu go to bawiło?
Niemniej wysłuchał jej w milczeniu, pozwalając kolejnym słowom dobijać się do jego uszu i przenikać do głębi świadomości, gdzie świdrowały go nieprzyjemnie, wzbudzając coś na kształt złości. Na to, że był strofowany jak uczniak i na to, że po raz kolejny został niezrozumiały, a jego zamiary odczytane zupełnie inaczej, niż powinny.
- Co jak co, ale nie spodziewałem się takiego traktowania. Zdaje się, że jednak moja obecność nie będzie mile widziana na śniadaniu - powiedział cicho, ale w brzmiącym w głosie chłodem. Zmierzył pozostałą dwójkę szybkim, pobieżnym wręcz spojrzeniem, próbując nie sprawiać wrażenia zawiedzionego czy rozzłoszczonego i chociaż najchętniej odwróciłby się na pięcie i wyszedł bez słowa pożegnania, przeklinając samego siebie za pomysł przybycia do rezydencji Greengrassów, to zdobył się jeszcze na resztę kultury. Uprzejmie żegnając i Avery'ego i pannę Greengrass skłonił im się jeszcze nisko, zanim zniknął za drzwiami salonu, odprowadzany ich milczącymi spojrzeniami.
z/t dla Colina
Tym bardziej więc był zaskoczony i nieco zmartwiony tyradą, jaką w jego kierunku wygłosiła Lilith, której najwyraźniej nie spodobały się jego delikatne insynuacje. Dziewczę, które za nim miało szlacheckie standardy i etykietę, najwidoczniej poczuło się urażone faktem, że Colin postanowił postąpić dokładnie tak samo. Nie oceniał ich przecież, ani nie potępiał; nie wspomniał ni słowem, że postępują niemoralnie, a jedynie wyraził swoje zdziwienie - owszem, drwiące, ironiczne i złośliwe, ale w żaden sposób nie dał im odczuć, że czuje się oburzony całą sytuacją. Może było nawet wręcz przeciwnie i po trochu go to bawiło?
Niemniej wysłuchał jej w milczeniu, pozwalając kolejnym słowom dobijać się do jego uszu i przenikać do głębi świadomości, gdzie świdrowały go nieprzyjemnie, wzbudzając coś na kształt złości. Na to, że był strofowany jak uczniak i na to, że po raz kolejny został niezrozumiały, a jego zamiary odczytane zupełnie inaczej, niż powinny.
- Co jak co, ale nie spodziewałem się takiego traktowania. Zdaje się, że jednak moja obecność nie będzie mile widziana na śniadaniu - powiedział cicho, ale w brzmiącym w głosie chłodem. Zmierzył pozostałą dwójkę szybkim, pobieżnym wręcz spojrzeniem, próbując nie sprawiać wrażenia zawiedzionego czy rozzłoszczonego i chociaż najchętniej odwróciłby się na pięcie i wyszedł bez słowa pożegnania, przeklinając samego siebie za pomysł przybycia do rezydencji Greengrassów, to zdobył się jeszcze na resztę kultury. Uprzejmie żegnając i Avery'ego i pannę Greengrass skłonił im się jeszcze nisko, zanim zniknął za drzwiami salonu, odprowadzany ich milczącymi spojrzeniami.
z/t dla Colina
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź