Zagroda wschodnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zagroda wschodnia
Górzyste tereny Peak District zajmuje rezerwat smoków pochodzących z okolic Edale, a fundatorami tego miejsca jest ród Greengrassów. Położona w najbardziej cywilizowanej i rozbudowanej części rezerwatu zagroda wschodnia, jest jednocześnie najczęściej odwiedzaną przez ewentualnych gości. Wykonane z ciemnej cegły budynki wznoszą się na różną wysokość, skrywając w sobie głównie pomieszczenia biurowe, medyczne oraz archiwa, ale to potężny półokrągły mur nieopodal przykuwa największą uwagę. Zapewne z powodu wystających zza niego niekiedy potężnych paszczy ogniomiotów katalońskich. Wydostana z Gringotta wyjątkowa para już bardzo wiekowych smoków o oczach zaciemnionych bielmem od roku przebywa w Peak District, będąc wyjątkowo spokojna - zapewne przez bliskość niechybnego zakończenia żywota.
W centrum wschodniej części rezerwatu można załatwić sprawy administracyjne, skorzystać z archiwum, a także próbować zdobyć zaproszenie do oglądania rezerwatu z wyszkolonym opiekunem smoków, co wymaga jednak specjalnej zgody i jest okolicznością niezmiernie rzadką. W ceglanych budynkach znajduje się także miniaturowa sowia poczta oraz salonik z kominkami Fiuu. Dwie mile od zabudowań zagrody wschodniej znajduje się wybrukowana droga i oficjalne wejście na teren rezerwatu, zabezpieczone zaklęciami zarówno antymugolskimi, jak i tymi pozwalającymi na przejście przez kamienną bramę wyłącznie osobom znającym specjalne hasło, zmieniane raz na tydzień przez przedstawiciela rodu Greengrassów.
W centrum wschodniej części rezerwatu można załatwić sprawy administracyjne, skorzystać z archiwum, a także próbować zdobyć zaproszenie do oglądania rezerwatu z wyszkolonym opiekunem smoków, co wymaga jednak specjalnej zgody i jest okolicznością niezmiernie rzadką. W ceglanych budynkach znajduje się także miniaturowa sowia poczta oraz salonik z kominkami Fiuu. Dwie mile od zabudowań zagrody wschodniej znajduje się wybrukowana droga i oficjalne wejście na teren rezerwatu, zabezpieczone zaklęciami zarówno antymugolskimi, jak i tymi pozwalającymi na przejście przez kamienną bramę wyłącznie osobom znającym specjalne hasło, zmieniane raz na tydzień przez przedstawiciela rodu Greengrassów.
- Och, bez wątpienia. Smoki dość dobrze znoszą niskie temperatury, ale na wszelki wypadek i tak musieliśmy docieplić wejścia do jaskiń, w których urzędowały matki z młodymi. Tolerancja rozwija się z wiekiem, a po chorobie, która przeszła po młodych z rok czy dwa temu, niedobrze zostawiać już takie sprawy przypadkowi - Instynktownie potarł ręce okryte grubymi rękawicami z ciemnej skóry, z których to uparcie wycinał czubki palców, bo ku uciesze kolegów z drużyny ciągle zwracał uwagę na to jak nieporęcznie się w nich pracuje.
Jeśli nie szedł akurat do smoka z zamiarem wejścia z nim w kontakt ani nie udawał się na wyprawę o trudnym do sprecyzowaniu przebiegu, pozwalał sobie na odrobinę wygody; dziś drugie, cięższe i lepsze rękawice miał w znoszonej torbie naramiennej.
- Jeśli szef sobie życzy, mogę zmobilizować jakąś młodszą grupkę, dokoptować im starszego smokologa do nadzoru i posłać na opuszczone wieże, część się posegreguje, część wykorzysta, coś może wyrzuci - Wzruszył ramieniem, obserwując Elroya z boku; widać było, że szef już pogrążył się we własnych myślach jak to miał w zwyczaju, więc pozwolił sobie również zastanawiać na głos.
Prędzej czy później coś sprowadzi lorda na ziemię; a ze wszystkich możliwych rzeczy okazało się to rzecz jasna pytanie o małżonkę.
Znał lady Mare znacznie pobieżniej niż niektórzy z jego współpracowników. Unikał przyjęć i spotkań, na których mogła się pojawiać, nie z braku sympatii, a po prostu dlatego, że ciągle był zalatany, chwytając się wielu różnych zadań także poza godzinami pracy w rezerwacie. Miał jednak świadomość, że jest to kobieta gołębiego serca i niecodziennej urody. Szlachcianka z krwi i kości, chociaż bez wątpienia daleko było jej do wszystkich tych, którzy na lud swojego hrabstwa patrzyliby z wyższością. Nie zniósłby pracy u Greengrassów, gdyby tak było - lecz Elroy i Mare byli na tyle w porządku, że gdyby nie specyficzna maniera przejawiająca się czasem w sposobie mówienia czy widocznie odstająca jakość szat, naprawdę dałoby się zapomnieć o tym, że urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą.
Szczęśliwą znaczy złotą, złotą jak galeon w skarbcu.
Obowiązków im akurat nie zazdrościł, tak samo jak poczucia odpowiedzialności, które musiało ich teraz trawić odkąd w całym kraju rozpętały się walki. Cholera, miał czasami problem radzić sobie z myślą, że widzi we śnie nieszczęście jednego obcego człowieka - nie byłby w stanie długo radzić sobie ze świadomością, że polegają na nim życia setki innych.
- To dobra wiadomość. U moich, na tyle na ile mi wiadomo, również wszystko w porządku. - Nie rozdrabniał się, byli już zbyt blisko, żeby wchodzić w szczegóły życia rodzinnego jego siostry; bo przecież nie jego własnego, w jego domu czekał tylko lelek wróżebnik. Przynajmniej jak dotąd.
Podążał śladami szefa, zgrabnie pokonując przeszkody pozostawione przez nocne wichury i odwilż. Ciężkie podeszwy butów powstrzymywały przed ślizganiem się, wyuczona zwinność pozwalała chwytać się wystających gałęzi w odpowiednich momentach. Raz zrzucił przypadkiem hałdę śniegu na ramiona Elroya, ale poza przepraszającym uśmiechem nie dał po sobie poznać, że za to odpowiadał.
Nie zrobił tego przecież umyślnie!
- Gdzie zaczniemy poszukiwania? Chcemy się rozdzielić? - szepnął, gdy podszedł na tyle blisko, by jego głos nie poniósł się niebezpiecznie wgłąb lasu.
Jeśli nie szedł akurat do smoka z zamiarem wejścia z nim w kontakt ani nie udawał się na wyprawę o trudnym do sprecyzowaniu przebiegu, pozwalał sobie na odrobinę wygody; dziś drugie, cięższe i lepsze rękawice miał w znoszonej torbie naramiennej.
- Jeśli szef sobie życzy, mogę zmobilizować jakąś młodszą grupkę, dokoptować im starszego smokologa do nadzoru i posłać na opuszczone wieże, część się posegreguje, część wykorzysta, coś może wyrzuci - Wzruszył ramieniem, obserwując Elroya z boku; widać było, że szef już pogrążył się we własnych myślach jak to miał w zwyczaju, więc pozwolił sobie również zastanawiać na głos.
Prędzej czy później coś sprowadzi lorda na ziemię; a ze wszystkich możliwych rzeczy okazało się to rzecz jasna pytanie o małżonkę.
Znał lady Mare znacznie pobieżniej niż niektórzy z jego współpracowników. Unikał przyjęć i spotkań, na których mogła się pojawiać, nie z braku sympatii, a po prostu dlatego, że ciągle był zalatany, chwytając się wielu różnych zadań także poza godzinami pracy w rezerwacie. Miał jednak świadomość, że jest to kobieta gołębiego serca i niecodziennej urody. Szlachcianka z krwi i kości, chociaż bez wątpienia daleko było jej do wszystkich tych, którzy na lud swojego hrabstwa patrzyliby z wyższością. Nie zniósłby pracy u Greengrassów, gdyby tak było - lecz Elroy i Mare byli na tyle w porządku, że gdyby nie specyficzna maniera przejawiająca się czasem w sposobie mówienia czy widocznie odstająca jakość szat, naprawdę dałoby się zapomnieć o tym, że urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą.
Szczęśliwą znaczy złotą, złotą jak galeon w skarbcu.
Obowiązków im akurat nie zazdrościł, tak samo jak poczucia odpowiedzialności, które musiało ich teraz trawić odkąd w całym kraju rozpętały się walki. Cholera, miał czasami problem radzić sobie z myślą, że widzi we śnie nieszczęście jednego obcego człowieka - nie byłby w stanie długo radzić sobie ze świadomością, że polegają na nim życia setki innych.
- To dobra wiadomość. U moich, na tyle na ile mi wiadomo, również wszystko w porządku. - Nie rozdrabniał się, byli już zbyt blisko, żeby wchodzić w szczegóły życia rodzinnego jego siostry; bo przecież nie jego własnego, w jego domu czekał tylko lelek wróżebnik. Przynajmniej jak dotąd.
Podążał śladami szefa, zgrabnie pokonując przeszkody pozostawione przez nocne wichury i odwilż. Ciężkie podeszwy butów powstrzymywały przed ślizganiem się, wyuczona zwinność pozwalała chwytać się wystających gałęzi w odpowiednich momentach. Raz zrzucił przypadkiem hałdę śniegu na ramiona Elroya, ale poza przepraszającym uśmiechem nie dał po sobie poznać, że za to odpowiadał.
Nie zrobił tego przecież umyślnie!
- Gdzie zaczniemy poszukiwania? Chcemy się rozdzielić? - szepnął, gdy podszedł na tyle blisko, by jego głos nie poniósł się niebezpiecznie wgłąb lasu.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ludzie byli tak inni od smoków. Nie byli tak niewzruszeni, i często żałował tego. Życie ludzkie było kruche, choć czy w rezerwacie nie byli pewni również tego, że i smoki nie są nieśmiertelne? Choć wpływało na nie o wiele mniej czynników niż na ludzi, to wciąż było warto nie zapominać o ulotności ich życia. Jedne mogły przeżyć kilkaset lat, gdzie inne zaledwie kilkadziesiąt - a niektóre smocze jaja leżały zaginione, w jaskiniach i wśród wzgórz, na dnach oceanów i jezior, a może gdzieś na brzegach rzek? Pod wodospadami?
- Tym bardziej w czasach tak mroźnych zim. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz na szczytach leżało aż tak wiele śniegu - westchnął na samą myśl, bo martwiło go to odchylenie od normy. Było spowodowane anomaliami? Ucieczką magii, a może czymś jeszcze innym? - Warto będzie poczekać bliżej majowych lub czerwcowych miesięcy... chcę, aby pogoda nieco się polepszyła - przyznał, bo i podobne porządki rzeczywiście mogły być problematyczne, szczególnie w kwestii bezpieczeństwa pracowników.
Praca w terenie przy smokach była wystarczająco niebezpieczna, aby nie musieć dodawać sobie zmartwień.
Opadający na niego śnieg wcale mu nie przeszkadzał. Skinął głową, również posyłając łagodny uśmiech w stronę Elrica, kiedy on uśmiechnął się przepraszająco. Musieli być ostrożni w kwestii lodu i mrozu, w kwestii tego co znajdywało się dookoła. Natura była zwodnicza - gałęzie mogły się ułamać, oni mogli utracić grunt pod swoimi stopami, a także coś mogło ich zaskoczyć. Choć może bardziej powinni określić to ktosiem.
Musieli być w dobrej formie, pracując w terenie w warunkach, którym daleko było od tych biurowych. Nigdy nie pracował w ministerstwie, choć dostrzegał, że była to częsta ścieżka kariery ich pracowników. Niektórych musieli oduczać na nowo, że praca przy biurku nie była tym, czego od nich oczekiwano, chyba że pragnęli pozostać w administracji rezerwatu i nie mieć na co dzień do czynienia z ich podopiecznymi. Każdy miał w końcu różne oczekiwania od życia - a on sam, zbyt mocno kochał smoki, które przecież stanowiły tak ogromną część jego życia.
Czy jego dzieci, czy jego synowie również będą podzielali tę miłość?
- Jeśli będzie potrzeba większego wsparcia, nie wahaj się prosić. Szczególnie w tych czasach - przypomniał Elricowi, bo w końcu prywatnie nie mógł odmówić pomocy - nie tym ludziom, którzy byli dotknięci wojną. Wiedział, że było poza zasięgiem udzielenie pomocy każdemu możliwemu, a jednak mógł chociaż spróbować.
Przesunął wzrokiem po otaczających go drzewach. Szum i cichy świergot, trzepot silnych skrzydeł z oddali sugerował, gdzie ich zguba powinna się znajdywał, ale jednocześnie teren, w którym się znajdywali, nie należał do najprostszych.
- Zostajemy razem - odpowiedział szeptem. Nie byli ryzykantami, nie byli aż tak szaleni aby rzeczywiście rozdzielić się przy warunkach, które panowały w tym miejscu. - Udamy się na wschód bardziej, z zapisków obserwacyjnych było wiele wspomnień o upodobaniu zbiorników wody, a właśnie tam znajduje się pobliski potok. Nie jest on wielki, ale z pewnością niezmrożony i może to być teren, w którym postanowił zapolować na swoją zwierzynę i obiad, lub pilnować dla zajęcia samego terenu - mówił cicho, ostrożnie i powoli, tak aby mieć pewność że współpracownik nie posiadał problemu z jego dykcją czy też wszystkie informacje zostały mu przekazane.
Górski potok, o którym wspomniał, był miejscem urokliwym, dobrze znanym punktem odniesienia dla smokologów znających mapy. Oddaleni o około dwanaście mil od bram rezerwatu, potrzebowali punktów odniesień.
Ruszył więc kolejną wyboistą drogą pomiędzy leżącym śniegiem i drzewami, w kierunku o którym wspomniał Lovegoodowi.
Stawiając ostrożnie kroki między rozmokłą ziemią, a wciąż przysypaną ziemią, w pewnym momencie mogli usłyszeć ryk, na który Elroy prędko pochwycił pewniej w dłoń różdżkę, przystając. Przesunął wzrok w stronę współpracownika i delikatnie skinął mu głową, samemu zaraz schodząc bardziej do parteru na ugiętych nogach. Wyraźnie ich podopieczny był bliżej niż początkowo mogło im się zdawać i powinni zachować teraz jeszcze większą ostrożność.
- Tym bardziej w czasach tak mroźnych zim. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz na szczytach leżało aż tak wiele śniegu - westchnął na samą myśl, bo martwiło go to odchylenie od normy. Było spowodowane anomaliami? Ucieczką magii, a może czymś jeszcze innym? - Warto będzie poczekać bliżej majowych lub czerwcowych miesięcy... chcę, aby pogoda nieco się polepszyła - przyznał, bo i podobne porządki rzeczywiście mogły być problematyczne, szczególnie w kwestii bezpieczeństwa pracowników.
Praca w terenie przy smokach była wystarczająco niebezpieczna, aby nie musieć dodawać sobie zmartwień.
Opadający na niego śnieg wcale mu nie przeszkadzał. Skinął głową, również posyłając łagodny uśmiech w stronę Elrica, kiedy on uśmiechnął się przepraszająco. Musieli być ostrożni w kwestii lodu i mrozu, w kwestii tego co znajdywało się dookoła. Natura była zwodnicza - gałęzie mogły się ułamać, oni mogli utracić grunt pod swoimi stopami, a także coś mogło ich zaskoczyć. Choć może bardziej powinni określić to ktosiem.
Musieli być w dobrej formie, pracując w terenie w warunkach, którym daleko było od tych biurowych. Nigdy nie pracował w ministerstwie, choć dostrzegał, że była to częsta ścieżka kariery ich pracowników. Niektórych musieli oduczać na nowo, że praca przy biurku nie była tym, czego od nich oczekiwano, chyba że pragnęli pozostać w administracji rezerwatu i nie mieć na co dzień do czynienia z ich podopiecznymi. Każdy miał w końcu różne oczekiwania od życia - a on sam, zbyt mocno kochał smoki, które przecież stanowiły tak ogromną część jego życia.
Czy jego dzieci, czy jego synowie również będą podzielali tę miłość?
- Jeśli będzie potrzeba większego wsparcia, nie wahaj się prosić. Szczególnie w tych czasach - przypomniał Elricowi, bo w końcu prywatnie nie mógł odmówić pomocy - nie tym ludziom, którzy byli dotknięci wojną. Wiedział, że było poza zasięgiem udzielenie pomocy każdemu możliwemu, a jednak mógł chociaż spróbować.
Przesunął wzrokiem po otaczających go drzewach. Szum i cichy świergot, trzepot silnych skrzydeł z oddali sugerował, gdzie ich zguba powinna się znajdywał, ale jednocześnie teren, w którym się znajdywali, nie należał do najprostszych.
- Zostajemy razem - odpowiedział szeptem. Nie byli ryzykantami, nie byli aż tak szaleni aby rzeczywiście rozdzielić się przy warunkach, które panowały w tym miejscu. - Udamy się na wschód bardziej, z zapisków obserwacyjnych było wiele wspomnień o upodobaniu zbiorników wody, a właśnie tam znajduje się pobliski potok. Nie jest on wielki, ale z pewnością niezmrożony i może to być teren, w którym postanowił zapolować na swoją zwierzynę i obiad, lub pilnować dla zajęcia samego terenu - mówił cicho, ostrożnie i powoli, tak aby mieć pewność że współpracownik nie posiadał problemu z jego dykcją czy też wszystkie informacje zostały mu przekazane.
Górski potok, o którym wspomniał, był miejscem urokliwym, dobrze znanym punktem odniesienia dla smokologów znających mapy. Oddaleni o około dwanaście mil od bram rezerwatu, potrzebowali punktów odniesień.
Ruszył więc kolejną wyboistą drogą pomiędzy leżącym śniegiem i drzewami, w kierunku o którym wspomniał Lovegoodowi.
Stawiając ostrożnie kroki między rozmokłą ziemią, a wciąż przysypaną ziemią, w pewnym momencie mogli usłyszeć ryk, na który Elroy prędko pochwycił pewniej w dłoń różdżkę, przystając. Przesunął wzrok w stronę współpracownika i delikatnie skinął mu głową, samemu zaraz schodząc bardziej do parteru na ugiętych nogach. Wyraźnie ich podopieczny był bliżej niż początkowo mogło im się zdawać i powinni zachować teraz jeszcze większą ostrożność.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Fakt faktem ostatni rok był zarówno dla kraju jak i dla całego rezerwatu pasmem nieustających nieszczęść. Jakby walki i blokada dostaw nie były przedsionkiem głodu same w sobie, w obywateli uderzyła zima, jakiej ze świecą szukać w ostatnim dziesięcioleciu.
- Racja, ja takiej zimy za swojego życia nie pamiętam, a przez pewien czas mieszkaliśmy w Szkocji - wspomniał mimochodem, a potem skinął głową, przyjmując wskazówki do wiadomości i przez krótki moment już planując w jaki sposób zarządzi wiosenne (letnie?) porządki wszystkich piwnic. Nie dał jednak myślom błądzić zbyt długo, zwłaszcza, że miał skłonność do prędkiego rzucania się na głęboką wodę; najlepiej by było to wszystko omówić na kolejnym spotkaniu w zarządzie. - Obyśmy nie musieli narzekać za rok na to samo. Mamy dobry lęg, ale jaja muszą mieć szansę się wykluć, a młode obrosnąć twardą łuską.
Uśmiechnął się, kiedy przypadkiem strząsnął na szefa śnieg z gałęzi iglaka, ale nie czuł obawy i nie miał zresztą do niej powodu; Elroy był specyficzny, ale nie miał w sobie ani upartej dumy ani skłonności do wpadania w złość. Nigdy przynajmniej nie okazał takich cech w ich obecności. Dobroduszność lorda nawet go nieco krępowała, bo nie nawykł do proszenia o pieniądze. Ofertę zgłaszania się z osobistymi kłopotami przyjął ze szczerym podziękowaniem, ale miał świadomość, że raczej z niej nie skorzysta - zazwyczaj robił wiele, by zabezpieczać rodzinę na własną rękę.
Będąc już na miejscu rozmawiali mniej, niskimi głosami, przez które przebrzmiewała ostrożność. Skinął głową, gdy Elroy odmówił rozdzielenia się - co w obecnych warunkach było zapewne właściwą decyzją. Nie miał też problemu z rozpoznaniem strumienia, do którego zmierzali, więc szedł pewnie, nie ustępując Elroyowi ani o krok. W drodze zmienił też na wszelki wypadek swoje rękawiczki na te mocniejsze, z dobrej jakości smoczej skóry chroniącej przed oparzeniami i machnięciami szponów.
Różdżka znalazła się w jego dłoni w sekundę, gdy spokojne górskie powietrze przeciął ryk - bliższy niż należało się spodziewać. Przykucnęli i teraz poruszali się pod częściową osłoną rozłożystych krzewów, choć Elric z najwyższym trudem unikał przystawania na zamarzniętych i kruchych gałęziach.
- Homenum Revelio - szepnął, by orientacyjnie zobaczyć, gdzie należało się spodziewać smoka, którego zamierzali sprowadzić w bezpieczniejszy rejon.
- Racja, ja takiej zimy za swojego życia nie pamiętam, a przez pewien czas mieszkaliśmy w Szkocji - wspomniał mimochodem, a potem skinął głową, przyjmując wskazówki do wiadomości i przez krótki moment już planując w jaki sposób zarządzi wiosenne (letnie?) porządki wszystkich piwnic. Nie dał jednak myślom błądzić zbyt długo, zwłaszcza, że miał skłonność do prędkiego rzucania się na głęboką wodę; najlepiej by było to wszystko omówić na kolejnym spotkaniu w zarządzie. - Obyśmy nie musieli narzekać za rok na to samo. Mamy dobry lęg, ale jaja muszą mieć szansę się wykluć, a młode obrosnąć twardą łuską.
Uśmiechnął się, kiedy przypadkiem strząsnął na szefa śnieg z gałęzi iglaka, ale nie czuł obawy i nie miał zresztą do niej powodu; Elroy był specyficzny, ale nie miał w sobie ani upartej dumy ani skłonności do wpadania w złość. Nigdy przynajmniej nie okazał takich cech w ich obecności. Dobroduszność lorda nawet go nieco krępowała, bo nie nawykł do proszenia o pieniądze. Ofertę zgłaszania się z osobistymi kłopotami przyjął ze szczerym podziękowaniem, ale miał świadomość, że raczej z niej nie skorzysta - zazwyczaj robił wiele, by zabezpieczać rodzinę na własną rękę.
Będąc już na miejscu rozmawiali mniej, niskimi głosami, przez które przebrzmiewała ostrożność. Skinął głową, gdy Elroy odmówił rozdzielenia się - co w obecnych warunkach było zapewne właściwą decyzją. Nie miał też problemu z rozpoznaniem strumienia, do którego zmierzali, więc szedł pewnie, nie ustępując Elroyowi ani o krok. W drodze zmienił też na wszelki wypadek swoje rękawiczki na te mocniejsze, z dobrej jakości smoczej skóry chroniącej przed oparzeniami i machnięciami szponów.
Różdżka znalazła się w jego dłoni w sekundę, gdy spokojne górskie powietrze przeciął ryk - bliższy niż należało się spodziewać. Przykucnęli i teraz poruszali się pod częściową osłoną rozłożystych krzewów, choć Elric z najwyższym trudem unikał przystawania na zamarzniętych i kruchych gałęziach.
- Homenum Revelio - szepnął, by orientacyjnie zobaczyć, gdzie należało się spodziewać smoka, którego zamierzali sprowadzić w bezpieczniejszy rejon.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Elric Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
Zagroda wschodnia
Szybka odpowiedź