Wydarzenia


Ekipa forum
Wierzbowy park
AutorWiadomość
Wierzbowy park [odnośnik]02.12.12 0:11
First topic message reminder :

Wierzbowy Park

Niemal najpiękniejsze miejsce w Londynie, tak powiadają. Eleganckie, romantyczne ogrody, rankami zasnute delikatną mgłą, nieustannie pachnące słodkimi kwiatami, codziennie pełne są spieszących do pracy ludzi, ludzi pragnących choć przez chwilę pozachwycać się tutejszą zielenią. Wysokie krzewy, idealnie przycięte żywopłoty, wiekowe drzewa oraz dziesiątki ławeczek zdają się być istnym rajem pośród niepewnych ulic Londynu i sprawiają, że ciężko jest nie dostrzec uroku tego miejsca. Długie witki wierzb płaczących okalają rosnącą tu roślinność, cudownie komponując się z licznymi posągami lub popiersiami sławnych osób. Jedną z nich jest Henryk Kapryśny, magik słynący ze swych zwycięstw podczas wojny czarodziejów z olbrzymami. I choć żaden mugol nie ma świadomości jego prawdziwego imienia, będąc pewnym, że jest to jeden z pradawnych wikingów, posąg cieszy się wśród nich niemałą sympatią. Często spotkać tu też można jeżdżące na rowerach dzieciaki.
Niewątpliwie jest to miejsce piękne, że niemal nierealne, jakby ponad tym wszystkim, z dala od ponurego Londynu, smutnego świata. Cicho szumiący, gęsty okrąg drzew, jakby stworzony do izolacji od rzeczywistości. I tylko wierzby płaczą - a ludzie niech się uśmiechają.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy i +10 dla Śmierciożerców.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wierzbowy park - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wierzbowy park [odnośnik]03.10.15 13:36
Oboje niemalże szturmem wspinaliśmy się na szczyty kariery okupionej godzinami ciężkiej pracy, dziesiątkami wyrzeczeń i wyzbyciem się praw do zachowania resztek prywatności, by brylować w towarzystwie, posyłać wszystkim ludziom mającym dostęp do prasy promieniste uśmiechy z okładek i błyszczeć, jak jeszcze nigdy dotąd. Błyszczeć ramię w ramię, bo przecież bez chwili zastanowienia oddałabym wszystko, co osiągnęłam, by móc po prostu żyć z Tobą, tak jak chcemy, bez ograniczeń, bez konieczności wiecznego pilnowania się, by rankiem opuścić Twoje mieszkanie niepostrzeżenie, by nie narazić swojej reputacji, którą przecież, jako kobiecie w tym społeczeństwie nieznającym równouprawnienia, jest mi stracić niezmiernie łatwo. Słodkie chwile w Twoich ramionach zamiast trwać wiecznie, zawsze kończyły się teatrzykiem, by uniknąć zostania rozpoznaną na ulicy i wywołania skandalu. Przemykałam w porannej mgle jak złodziej, chociaż jedyne, co próbowałam skraść to więcej czasu. I szczęście, które przecież nam obojgu się należało.
A może wcale się nie należało? Może radosne dni były kredytowane, a nam przyszło za nie zapłacić słono? Ileż to razy słyszałam złote rady, by nie obracać się za siebie, by oddychać tlenem, a nie wspomnieniami, a jednak minęło wiele ciężkich miesięcy, zanim w jakimś stopniu nauczyłam się odcinać od rozmyślań nad tym, co było i co mogło być i zacząć żyć teraźniejszością, która przecież i tak była dla mnie niesamowicie łaskawa i malowała obiecujące plany na przyszłość. Na przyszłość, na którą nie zasłużyłam, plamiąc swoje małżeństwo i życie rodzinne kłamstwem i manipulacją. Kto wie, może gdyby nie Zaim, ulegający mojemu czarowi i wierzący w moją niewinność, dzisiaj byłabym tylko zgorzkniałą upadłą półwilą, zabawką w rękach mężczyzn, z których żaden nie ma zamiaru żenić się z kobietą jak ja? Może niewdzięczność mam w genach, tak samo jak katastrofę, bo chociaż twarz moją codziennie przyozdabia pogodny uśmiech, gdy przycinam w ogrodzie krzaki róż, całuję męża po powrocie z pracy czy kładę synka do snu, nucąc przy tym przeróżne kołysanki, bezustannie noszę w sobie cząstkę żalu rozdzierającego moje serce. A gdy cząstka ta podlana zostaje odpowiednim paliwem, jak nasze dzisiejsze, przypadkowe spotkanie po raz pierwszy od pięciu lat, tracę grunt pod nogami.
Za każdym razem, gdy mówisz sobie gorzej już być nie może, jakiś byt niematerialny sterujący losami nas wszystkich uruchamia swoje doskonałe poczucie humoru i rzuca Ci pod nogi największą z możliwych kłód, jakby rzucając odpowiedź mówisz i masz, have fun. Nie wiem, czy którekolwiek z nas kiedyś przeboleje fakt, że z ludzi, którzy mieli ze sobą spędzić resztę życia, staliśmy się dla siebie właśnie takimi kłodami. Nieprzyjemny ścisk w żołądku połączony z uczuciem nagłego braku powietrza w płucach oznajmił mi raczej dobitnie, że jest to mało prawdopodobne. Nie mogąc zbyt długo utrzymywać kontaktu wzrokowego, spojrzałam jeszcze przez ramię na oddalającą się pannę Moore i tak jak zazwyczaj każdy przejaw rezolutności małego Setha napawa mnie radością, tak teraz, gdy wychylił się, by pomachać Benowi, przygryzłam dolną wargę tak mocno, że w ustach aż poczułam metaliczny smak krwi.
- Dobrze Cię widzieć. - odezwałam się w końcu, byśmy zaczęli się unosić na powierzchni tej powoli zatapiającej nas niezręcznej ciszy, przez którą ledwo przebił się mój cichy głos. Równie dobrze mogło go zagłuszyć szumienie pobliskich wierzb. - Zapuściłeś brodę. - zmieniłeś się. Ale nie powiem Ci przecież, że wyglądasz gorzej, bo zabrzmiałoby to tak, jakbym czerpała z tego jakąś chorą satysfakcję. - Mam nadzieję, że o siebie dbasz. - i że dbasz o siebie sam. Lata mijają, a ja wciąż nie jestem w stanie znieść myśli, że moje miejsce zajął ktoś inny.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Wierzbowy park [odnośnik]03.10.15 16:08
Wpatrywał się w twarz Harriett uważnie, ciągle, jakby czerpiąc z tego nagłego kontaktu jakąś masochistyczną przyjemność, jakby śledzenie zmian na jej bladej twarzy mogło w jakikolwiek sposób pomóc mu otrząsnąć się z tego strasznego zaklęcia, wypełniającego płuca palącym ogniem. Już nie chodziło o gryzący dym z dopalającego się papierosa, raczej o całe spektrum chorych emocji, aktywujących destrukcyjne procesy w każdej z żywych tkanek. Przed sekundą jeszcze działały, pulsując zdrową krwią, ale wystarczył niezmieniony zapach perfum jego słodkiej Devon, by cała misterna konstrukcja napędzanego testosteronem ciała legła w gruzach, pozostawiając na placu boju tą wrażliwą część osobowości Benjamina. Zawsze ukrywał ją pod maską uwielbianej brutalności, chociaż przecież Harriett znała go całego, z każdą rysą na perfekcyjnie utkanym wizerunku.
Niewiele mijającym się z prawdą. W rzeczywistości Wright z sportowych analiz i okładek Czarownicy nie różnił się wcale od Wrighta prywatnego, dalej mającego problemy z agresją a przy tym radosnego, otwartego i skupionego raczej na rozwijaniu siły fizycznej niż tej umysłowej. Jedyną tajemnicą, jaką ukrywał, była ta przeklęta słabość. Od zawsze był pewien, że w końcu zniszczy jego poukładany świat i tak się przecież stało. Wystarczyło ulec na sekundę zaspokojeniu pragnienia, by stracić wszystko, co kochał. Jeden poranek, jedno ciało, jedno spojrzenie Harriett. Tyle, koniec bajki; nie potrafił dalej uczestniczyć w teatrzyku złamanego serca, chociaż to własne goiło się przez wiele lat. Sądził, że rana się zasklepiła, że już nic nie jest w stanie na nowo rozorać blizn, lecz widocznie znów się mylił, bo przypadkowe zetknięcie się z kobiecą miłością jego życia, dającą mu nadzieję na normalne życie, automatycznie rozjątrzyło miejsce zbrodni. Jakby ktoś - naprawdę potężnej postury ktoś - uderzył go z całej siły w klatkę piersiową, pozbawiając na długie chwile możliwości zaczerpnięcia oddechu.
Praktycznie nie słyszał pierwszych słów Harriett. Potrzebował jeszcze chwili na zebranie zwęglonych pozostałości po niewzruszonej facjacie nieskażonego myślą trolla, by na nowo poskładać maskę względnej obojętności, chociaż wyraz jego twarzy nieudolnie mieścił się gdzieś pomiędzy druzgoczącym szokiem a podłą złośliwością. Podniósł końcówkę papierosa do ust, zaciągając się powoli i w końcu odrywając wzrok żywego trupa od ślicznej buzi Harrie.
- Jeszcze jakieś gładkie oczywistości, którymi chcesz mnie poczęstować, Hattie? - spytał dość ostro, sucho, wręcz trzeszcząco, chociaż ostatni zwrot do adresatki wybrzmiał w jego ustach jakoś niemrawo, miękko; sekunda słabości, którą prawie przypłacił zawałem serca. Nie powinien w ogóle zwracać się do niej w ich sposób, przecież jego Hattie już nie istniała. Wiedział, że wzięła ślub, że ma dziecko, że żyje dostatnio i pięknie, tak, jak zawsze pragnęła, jednak nie mógł teraz powstać i szczerze pogratulować jej małżeństwa. W głowie już odtwarzał tą kulturalną scenkę, ale ciężar przeszłości ciągle przygniatał go do ławki. - Mam też odegrać swoją rolę? Powiedzieć, że pięknie wyglądasz, że szybko wróciłaś do gracji sprzed ciąży, że masz uroczego synka? - kontynuował z jakimś podłym, żałosnym sarkazmem, którym głupio próbował się obronić przed całą powodzią zbyt silnych emocji, atakujących go ze wszystkich stron. Zgasił papierosa o białe drewno ławki, znów powracając spojrzeniem ciemnych oczu do buzi Harriett.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Wierzbowy park - Page 3 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Wierzbowy park [odnośnik]03.10.15 23:43
Nie byliśmy sobie pisani. Powtarzam to sobie tak często, aż w to uwierzę, gdy tylko w pamięci pojawia mi się Twoja twarz, Twoje imię, nasze wspólne wspomnienia czy jakikolwiek drobiazg, który w jakiś sposób łączy się z Tobą. Nie chcę wierzyć w predestynację ani to, że los mógłby dla nas być tak okrutny, by uśmiechnąć się do nas na tamtym pamiętnym meczu Quidditcha, na którym nasze drogi po raz pierwszy się skrzyżowały, a my byliśmy zbyt naiwni, by zobaczyć, że jest to uśmiech ironiczny i wszystko co mamy, co budowaliśmy tak misternie i skrupulatnie, obróci się w popiół na naszych oczach i przeleci nam między palcami. Teraz w uszach wręcz dźwięczał mi szyderczy śmiech, bo co innego mogłoby dźwięczeć, skoro nie zaszczyciłeś mnie jeszcze ani jednym słowem, kiedy już w ten wyjątkowo pechowy sposób wpadliśmy na siebie po kilku latach skutecznego unikania utartych szlaków i naszych miejsc, by nie musieć odbywać żadnej niezręcznej konwersacji przepełnionej kurtuazjami, których teraz nie potrafiłam się wyzbyć?
Nie byliśmy sobie pisani. I każdy dzień, którego nie rozpoczynałam od obsypywania Twojej wciąż nieco zaspanej twarzy czułymi pocałunkami i którego nie kończyłam ściśle objęta Twoimi umięśnionymi ramionami, stawał się łatwiejszy do przeżycia. Dlaczego więc teraz powtarzanie w myślach tych czterech prostych słów nie przynosiło absolutnie żadnego ukojenia, a tylko otwierało na oścież drzwi, które już na zawsze miały zostać zamknięte i przez które teraz wartkim strumieniem wylewała się gorycz i wszystkie, zarówno piękne, jak i okropne wspomnienia, kradnące mi oddech? Patrzyłam na Ciebie i nie widziałam już Twoich ciemnych oczu przepełnionych bólem, tylko tamten poranek w Twoim mieszkaniu, do którego nie powinnam nigdy wchodzić, Twoje nagie ciało poddawane pieszczotom, których źródłem nie byłam ja i wszechogarniającą mnie ciemność, gdy kolana same się pode mną ugięły i osunęłam się zemdlona na podłogę dokładnie naprzeciwko sypialni. Nie słyszałam już wiatru poruszającego leniwie giętkie wierzbowe witki usiane drobnymi listkami, tylko głos uzdrowiciela z żalem oznajmiającego, że straciłam dziecko, które było owocem naszej, mogłoby się zdawać, nieskończonej miłości. Nie potrafię nawet zliczyć ileż to razy wmawiałam sobie, że tak było lepiej, że najwyraźniej żadne z nas nie było gotowe na bycie rodzicem, tylko po to, by rano zwlec się z łóżka i przynajmniej udawać, że jestem w stanie zmierzyć się z rzeczywistością, w której wszystkie kolory zostały zastąpione przygnębiającą gamą szarości.
- Myślę, że zasób małych uprzejmości na spotkanie po latach już wyczerpałam, Jaimie. - odpowiedziałam, walcząc sama ze sobą o to, by brzmieć przekonująco i chociaż w małym stopniu swobodnie. Hattie. Tylko Ty potrafisz wymówić to w ten sposób, by wszystkie struny w mojej duszy zagrały jednocześnie, ale fakt, że wypowiedziałeś to zdrobnienie właśnie teraz, w takich okolicznościach, był ciosem poniżej pasa. Dalej jestem Hattie, dalej chcę żyć miłością, mieć rodzinę i być szczęśliwa. Tylko parę szczegółów się zmieniło, bo teraz kto inny nazywa mnie w nasz sposób, kto inny całuje na dobranoc i kto inny odpędza ode mnie demony przeszłości. - Nie. - zaprzeczyłam gwałtownie i nawet w moich uszach mój własny głos zabrzmiał twardo i obco, kiedy spojrzałam beznamiętnie na gaszonego przez Ciebie papierosa, a następnie na Ciebie wzrokiem mówiącym aż zbyt dobitnie, że jestem w stanie znieść wszystko, tylko nie Twój sarkazm. - Jeśli nie masz życzenia odgrywać żadnej roli, zawsze możemy odbyć neutralną pogawędkę o przepięknej pogodzie. Albo możesz odwrócić się i odejść. W końcu oboje wiemy, że w znikaniu masz spore doświadczenie. - dodałam pospiesznie, nim zdążyłam ugryźć się w język i nie wylewać z siebie tego żalu o to, że gdy potrzebowałam Ciebie najbardziej, już dawno nie było Cię nawet w kraju. No, dalej, Jaimie, jeszcze nie jest za późno, by i tym razem zostawić mnie samą z ziejącą czernią dziurą w sercu, która przypomniała o swoim istnieniu.
Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Wierzbowy park [odnośnik]04.10.15 14:19
Paradoksalnie rzadko powracał myślami do tego szczęśliwego etapu swojego życia. Pielęgnowanie w sobie chorej tęsknoty za bezbrzeżną radością nie pomagało w poukładaniu sobie na nowo szarej egzystencji, wyglądającej raczej marnie w porównaniu z przeszłością. Wtedy mógł spokojnie wykąpać się w złotych galeonach, zalewających najbardziej wyrazistego gracza Quidditcha sezonu; mógł pokazywać się na salonach z śliczną półwilą u boku; mógł planować wystawny ślub, własnoręczne odmalowanie pokoju dziecka, dalszy ciąg kariery zawodowej. Te wszystkie możności zniknęły w jednym momencie. Później, kiedy tchórzliwie uciekał z kraju, sądził, że ta nagła separacja uchroni go przed bólem, że fizyczny dystans przełoży się na ten emocjonalny, pozwalając mu na szybki powrót do dawnego siebie. Tak się, oczywiście, nie stało: im dalej znajdywał się od Londynu, tym wyraźniejsze stawały się obrazy w jego głowie, namalowane na podobieństwo skąpych nagłówków o porwaniu Devon. Jak głupi zaczytywał się w przesyłanych z miesięcznym opóźnieniem brukowcach, w końcu decydując się na ostateczne zerwanie z urojeniami. Spalił wszystkie zdjęcia, wszystkie pamiątki, wszystkie mosty, łączące go z krainą wiecznej szczęśliwości, w jakiej miał zamieszkać na długie lata ze swoją Hattie. Wyleczył żal w ramionach nieznajomych, kobiet i mężczyzn, to nie było istotne, potrzebował po prostu jak największej ilości bodźców, mogących zastąpić perlisty śmiech Harriett, zapach jej perfum, sposób, w jaki patrzyła na niego przy publiczności, zirytowany ton jej głosu po brutalnym meczu. Tak naprawdę tęsknił za każdą Harrie, za Harrie zmysłową, za Harrie zdenerwowaną, za Harrie przestraszoną, za Harrie słodką i za Harrie nie to zniesienia. Nie idealizował narzeczonej, wręcz przeciwnie, starał się ją sobie obrzydzić tak mocno, by przy przypadkowym spotkaniu móc życzyć jej naprawdę dobrze.
Rzeczywistość jednak mijała się dość mocno z założeniami, bo gdy faktycznie miał Hattie tuż przy sobie, nie potrafił zwalczyć fali bólu. Wcale nie gasnącej po pierwszych chwilach kontaktu, wręcz przeciwnie, z każdym przypomnieniem sobie mimiki jej twarzy, gestów szczuplutkich dłoni, tonu głosu łączyło się mnóstwo klisz z przeszłości. Ich pierwsza randka, pierwsza kłótnia, pierwszy platoniczny sen, kiedy po prostu siedzieli razem przed kominkiem a on gładził jej jasne włosy, wcale się nie śpiesząc i wcale nie myśląc o rozpinaniu jej pudrowego sweterka. Potrafił przestraszyć się tej swojej wrażliwej strony, ale tylko Harriett potrafiła przekonać go, że czułość może być męska, że nie jest żadną uwłaczającą słabością. Wydoroślał przy niej, nieco przetasował najważniejsze karty swojej życiowej rozgrywki, wykładając się jednak na jednej, małej pomyłce. Widocznie cofającą całą z trudem wypracowaną dorosłość do momentu nastoletniej burzy emocji, bo nie potrafił spojrzeć na sytuację z dystansu. Według niego Harriett go zdradziła, zraniła, zostawiła, od razu rzucając się w wątłe ramiona jakiegoś brudnego aurora. Ben był ślepy na faktyczną krzywdę kobiety, którą pokochał najmocniej na świecie, na jej tragedie, na jej strach. Męska duma nie pozwalała na pogodzenie się z tak bolesną utratą. Próbował więc na różne sposoby szukać wytłumaczenia, nie widząc w tym swojej winy.
Najchętniej wygarnąłby jej to wszystko, ale podzielenie się tak zgniłym bagażem emocjonalnym także było ponad jego siły. Już otworzenie ust i ułożenie ich w gładkie zdania wydawało się niemożliwością, nie mówiąc już o próbach wyleczenia krzywd z przeszłości metodą konwersacyjną.
- Och, zamierzasz mi wypomnieć zniknięcie? Tak bardzo cię ono dotknęło? - spytał, ciągle tym szalenie nieprzyjemnym tonem, w końcu podnosząc swoją pokaźną posturę z ławki. Górował nad Hattie znacznie i pewnie z boku ta sytuacja nie wyglądała zbyt komfortowo. Zarośnięty zakapior wyraźnie napraszający się jasnowłosej pani z wyższych sfer. - Chyba po mnie nie płakałaś, skoro od razu dałaś się pierwszemu lepszemu arabusowi. Nie rób z siebie ofiary, masz teraz swoje idealne, nudne do porzygania życie, jakiego zawsze pragnęłaś. Gratulacje - kontynuował z coraz wyraźniejszym żalem w niskim, cichym głosie. Żałował, że zgasił papierosa, że nie może zaciągnąć się uspokajającą nikotyną, żałował, że był trzeźwy, żałował, że nie może myśleć logicznie, kiedy Harriett była tak blisko i pragnął tylko ponownie dotknąć jej białej szyi swoimi ustami, kojąc chore urojenia. Nie zrobił jednak żadnego gestu, po prostu stojąc przed nią i ledwie hamując kolejne obelżywe słowa, cisnące mu się na zagryzione wargi.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Wierzbowy park - Page 3 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Wierzbowy park [odnośnik]05.10.15 0:57
Szczęśliwe wspomnienia tną głębiej niż ostry miecz, siejąc jeszcze większe spustoszenie od tych mniej przyjemnych. Chwila nieuwagi, chwila zapomnienia i już dobrze znajome ciepło otula Cię swoimi kojącymi ramionami, wypełniając głowę pięknymi wizjami, by po paru sekundach nastąpiło brutalne przebudzenie - to co było, już nie wróci, gdybania z serii "co by było" to prawdziwa rzeźnia, a głupio podekscytowane serce zaczyna pompować w żyły lodowaty żużel zamiast krwi. Szczęśliwe wspomnienia rozczulają do granic możliwości i czynią nas podatnymi na cierpienie, które przychodzi niespodziewanie. A przecież melancholia i sentymenty to droga donikąd. Niejeden z pewnością nazwałby mnie niewdzięczną i może wcale by się nie mylił? Przecież życie, jakie wiodę teraz, dalekie jest od ciężkiego czy pozbawionego radości, kiedy kochający mąż wcześniej czy później spełnia każde moje życzenie, z anielską wręcz cierpliwością znosi moje kaprysy, uspokaja mnie, gdy w środku nocy budzi mnie wciąż ten sam koszmar przypominający wszystko to, od czego nie potrafię się odciąć. Mam wszystko, czego chciałam, a nawet więcej. Dlaczego więc zamiast po prostu to docenić, czuję dziwną pustkę powoli trawiącą mnie od środka? Chociaż mój świat zatrzymał się w miejscu tamtego poranka, musiałam znaleźć nowy sposób na wypełnienie każdego kolejnego dnia, ale nie potrafiłam odmówić sobie tej masochistycznej przyjemności wypytywania o Ciebie wszystkich ludzi, którzy mogli wiedzieć cokolwiek na Twój temat. Nie przestałam tego robić nawet, gdy szykowałam się do stanięcia na ślubnym kobiercu, ani gdy w dworku w hrabstwie Kent pojawiło się pulchniutkie dziecko, piękne jak z obrazka.
Początki były najgorsze. Ciężko wyplenić z siebie nawyki hodowane skrzętnie przez cztery lata, ciężko pogodzić się z faktem, że to już koniec bajki, która miała trwać wiecznie. Równo dwadzieścia dni morze łez zalewało mój pokój w rodzinnym domu, z którego miałeś mnie zabrać hen hen daleko, a obezwładniająca fala emocji trzymała mnie w łóżku jak zakładnika i chociaż dwudziestego pierwszego dnia odważyłam się rozsunąć ciężkie zasłony w oknach, a dwudziestego drugiego przespacerować się po mieście i nawet zerknąć przelotnie na gazetę, której krzykliwy tytuł obwieszczał zakończenie ery złotej parki Wielkiej Brytanii, jeszcze przez wiele długich dni liczyłam naiwnie na to, że pojawisz się w moim progu z wymówką na tyle wiarygodną, bym chciała w nią uwierzyć i dać nam kolejną szansę. Ale karuzela nigdy nie przestaje się kręcić.
- Mam nadzieję, że bawiłeś się świetnie na swoim wyjeździe, kiedy ja siedziałam zamknięta w piwnicy jak zwierzę i czekałam na swoją kolej na ewolucję w Śnieżkę lub sprzedaż do burdelu. Może nawet w którymś byśmy się spotkali, byłoby całkiem zabawnie, nie sądzisz? - wiesz aż za dobrze, że nie znoszę najlepiej tonu, którym mnie raczyłeś, więc z pewnością nowością nie było to, że owy ton rozwiązał mi język i pozwolił płynąć równie nieprzyjemnym słowom. Zawsze świetnie się uzupełnialiśmy. - Naprawdę aż tak mało dla ciebie znaczyłam, że wyruszyłeś w świat, nie przejmując się moim losem? - spytałam, starając się, by w moim głosie bardziej niż żal, było słychać oskarżenie. Nie cofnęłam się nawet o krok, gdy ostatecznie podniosłeś się z ławki, chociaż różnica w naszych wzrostach i posturach niejedną osobę na moim miejscu powinna wprawić w niemałą konsternację. Ale nie mnie, niemalże wojowniczą Harriett, zadzierającą butnie głowę, by nawiązać kontakt wzrokowy, niedbającą o to, jak sytuacja ta wygląda dla przypadkowych przechodniów.
- Jak śmiesz. - ledwo wycedziłam, właściwie nie ze złości, co z szoku, że te same wydarzenia odbieramy tak różnie. - Dałam się mojemu mężowi, a nie pierwszemu lepszemu arabusowi. Uratował mnie. A to więcej, niż można powiedzieć o tobie. Oceniasz mnie przez pryzmat tego, co wyczytasz w szmatławcach? To faktycznie bardzo wiarygodne źródło informacji i pewnie wiesz lepiej nawet ode mnie co też dzieje się w moim życiu. - naprawdę chciałam dalej brzmieć pewnie i odważnie, gdy kolejne słowa wylatywały z mojego ściśniętego emocjami gardła, ale głos sam mi się łamał, gdy założyłam ramię na ramię, walcząc z rozpierającą pokusą chwycenia Cię za rękę i powiedzenia, jakże banalnie, że przecież to ja, Hattie, że nie powinniśmy się kłócić, tylko rozpaczać nad tym, ile dni trwała nasza rozłąka. Uśmiechnęłam się blado i nieprzytomnie, błądząc wzrokiem gdzieś po Twojej twarzy i wmawiając sobie uparcie, że nasilające się uczucie pieczenia pod powiekami i szklące się niebezpiecznie oczy to przecież tylko efekt uboczny tego, że próbując przywołać samą siebie do porządku, paznokcie mojej zaciśniętej na mlecznobiałym ramieniu dłoni zbyt mocno wbijałam w delikatną skórę.
Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Wierzbowy park [odnośnik]06.10.15 19:16
Kłótnie z Harriett zawsze miały wybuchowy charakter: ścieranie się dwóch silnych charakterów wywoływało iskry, niezależnie, czy słodka medialna parka nie zgadzała się ze sobą w zakresie wyboru restauracji na przyjęcie zaręczynowe czy też w kwestiach światopoglądowych. Poza chwilami erupcji negatywnych emocji Ben i Hattie stanowili jednak parę idealną, jak z gazetowego obrazka, gdzie postawny mężczyzna obejmuje śliczną blondynkę, całkowicie nie odrywając od dziewczątka wzroku. Spotkanie panienki Devon wywróciło męski świat Jaimie'go do góry nogami - nigdy wcześniej nie sądził, że będzie w stanie poczuć coś takiego do kobiety, że poza prymitywnym pociągiem będzie w stanie wykrzesać z siebie pokaźną dawkę emocji. Przywiązania, szacunku, chęci zapewnienia Harrie bezwzględnego bezpieczeństwa; te psychiczne zmiany w dotąd wiecznie naćpanym testosteronem światku początkowo go przerażały - zgadzanie się na kobiece fanaberie w oczach Bena zasługiwało na miano pedalskiego bardziej niż faktyczne sprowadzenie sobie do łóżka gibkiego kochanka - z czasem stając się cudownym znakiem dojrzałości. Pozornej i chwiejnej, co okazało się przy pierwszej trudniejszej okazji, kiedy ulegał swoim słabościom, pewien, że nawet kobieta, którą kochał nad życie, nie będzie w stanie ukoić go tak, jak robił to mężczyzna. A może - chociaż do tego nie przyznał się przed sobą nigdy - chciał, żeby tak się to skończyło? Żeby Hattie przejrzała na oczy? Żeby zobaczyła, że wcale nie jest dobrym człowiekiem, że to, co o nim myśli, jest kłamstwem. Żeby zorientowała się w całym tym bagnie zanim będzie za późno, zanim na świat przyjdzie ich dziecko. Był zbyt wielkim tchórzem, by powiedzieć jej prawdę, dlatego instynktownie wybierał najpodlejsze z możliwych rozwiązań, później ratując resztki honoru widowiskową ucieczką.
Miała rację, miała świętą rację i wręcz obowiązek potraktować go teraz jakimś bolesny zaklęciem, ale pomimo tego stała spokojnie, obrzucając go tylko wyzywającym spojrzeniem, które tak kochał. Nie chciał słuchać tego, co miała do powiedzenia, nie chciał godzić się z tymi potwornymi wizjami jego Hattie kompletnie przerażonej i samotnej, skazanej na ratunek przez obrzydliwego dzikusa. Tylko pierwsze słowa blondynki dotarły do jego uszu; na resztę łaskawie spuścił zasłonę miłosierdzia, czując tylko narastające obrzydzenie do siebie samego, objawiające się - rzecz jasna - agresją.
- Zamilcz - wychrypiał, jakby w ogóle nie słyszał jej oskarżycielskiego monologu, którego jednak każde słowo wbiło się głęboko w wyjątkowo podatną - bo trzeźwą - tkankę umysłu. Powinien cofnąć się o krok, po prostu zniknąć gdzieś między rachitycznymi drzewkami romantycznych gatunków; pomiędzy niemymi i ckliwymi świadkami wielokrotnych wyznań miłosnych. - Z o s t a w i ł a ś mnie. A potem wykorzystałaś pierwszą okazję do puszczenia się z naiwnym idiotą, który mógł zapewnić ci wystawne życie. Nie masz prawa mi niczego wypominać, ty samolubna, podła... - zaczął chaotycznie, ostro, nagle całkowicie niwelując dzielącą ich odległość jednym krokiem. Złapał ją mocno za ramię i szarpnął do siebie, wydając na siebie wesoły wyrok w zawieszeniu dla osobnika napastującego niewinne kobietki. Najchętniej zrzuciłby swoją gwałtowność na buzujący w żyłach alkohol, na nowy rodzaj narkotyku, na nienawiść...jakiej przecież nie czuł, kiedy wykrzywione w złości usta Harriett były tak blisko jego i kiedy całował ją ostro, równie mocno zaciskając palce na jej ramieniu, by nie mogła odsunąć się nawet o milimetr. Sam nie wiedział, czego chciał dowieść tym krótkim, wręcz desperackim gestem, odnajdując w smaku jej ust echo dawnej Harriett, pachnącej mniej różanie, bardziej piżmowo; Harriett, która wtedy przyciągała go do siebie szczupłymi dłońmi, która odwzajemniała pocałunek równie gwałtownie i która nie złamała mu bezpowrotnie serca, skazując go na wieczny półżywot rozgoryczonego wariata.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Wierzbowy park - Page 3 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Wierzbowy park [odnośnik]09.10.15 16:57
Chociaż zabrzmi to banalnie aż do bólu, nie jestem pewna czy żyłam tak naprawdę, zanim nasze drogi się skrzyżowały. Oczywiście, miewałam swoje wzloty i upadki, chwile euforii i melancholii, ale wcześniej cała moja egzystencja kręciła się dookoła zadowalania wszystkich naokoło; Hattie zrobi trzy perfekcyjnie wykończone piruety, by nauczyciel z zadowoleniem klasnął w dłonie, zarwie pół nocy, by stara-nowa sukienka idealnie prezentowała się na Sybil na balu bożonarodzeniowym, wyśle do domu otrzymaną w prezencie bransoletkę wysadzaną kamieniami szlachetnymi, by po spieniężeniu jej Charlotte mogła nabyć kolejny drogi specyfik, który podobno powinien usunąć z jej twarzy ślady po wybuchu kociołka, Devon zaśpiewa wysokie C, by wszyscy słuchacze przeżyli chwilowe katharsis, gdy łzy zaczną samoistnie gromadzić się w ich oczach, pójdzie na kolejne przesłuchanie do teatru, by jej mecenas promując ją, rozwijał swoje lukratywne kontakty w światku artystycznym, zapozuje do okładki i uwiedzie uśmiechem fotoreporterów zaproszonych do jej rodzinnego domu, by wydawać się swoim fanom i czytelnikom gazet bliższa i bardziej ludzka. Byłam jak wysoki słonecznik, obracający swoje tysiące złotych źrenic w bezustannym poszukiwaniu słońca, dopóki moim słońcem nie stałeś się właśnie ty. Oświetliłeś mój świat, pokazując mi, ile nasyconych barw się w nim maluje, jak niesamowicie mogę rozkwitnąć w cieple twojego nieskończonego uśmiechu i spojrzenia wpatrzonego tylko we mnie. Zaczęłam mieć swoje marzenia i śmiało je realizowałam, ignorując pobożne życzenia rodziców odnośnie odmiennego scenariusza mojego życia ze szlachetnie urodzonym bogaczem w roli głównej. U twojego boku wszystko wydawało się być możliwe i na wyciągnięcie ręki, wyciągałam więc ręce bez końca, zachłannie prosząc o więcej, nie mogąc i nie chcąc nasycić się rzeczywistością na wysokich obrotach. Na pewno z początku żadne z nas nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie sądziło, że z niewinnego flirtu po meczu Quidditcha wywiąże się romans stanowiący rdzeń naszej przyszłości, która nigdy nie nadeszła. Byłeś dla mnie Słońcem, którego zdradziecki żar stopił moje skradzione Ikarowi skrzydła. Spoglądając tęskno w przestworza, które niesłusznie nazywałam swoimi, próbuję zbierać nieudolnie roztrzaskane kawałki tego, co zostało z dawnej mnie, jednak jedyne co robię, to kaleczę sobie nimi swoje blade dłonie. Próbuję się przeciwstawić takiemu obrotowi spraw, czynię to jednak bez wiary, wyprana z emocji i w jakiś sposób odarta z godności do samej siebie. Miałam w życiu tylko jedną namiętność i nosi nosiła ona twoje imię.
Chciałabym nienawidzić ciebie za to, jak w kilka chwil obróciłeś wszystko w pył, nieświadomy tego, jakie piętno na mnie odciskasz, ale nie potrafię. Rozgorączkowana głowa nie potrafi ułożyć logicznego łańcucha zdarzeń, serce nie chce przyjąć do wiadomości tego, że mógłbyś tak po prostu mnie skrzywdzić. Jeśli nasza wielka miłość była tylko projekcją mojej wyobraźni, dlaczego pozwoliłeś tak długo trwać tej maskaradzie? Dlaczego podjąłeś radykalne kroki, mające otworzyć mi oczy dopiero, gdy wiedziałeś już, że nasze upojne noce w niedalekiej przyszłości zażądają od nas poniesienia odpowiedzialności?
- Nie. - podziękuj sam sobie za to, że nauczyłam się w końcu wypowiadać to słowo, które przez pierwszych kilkanaście długich lat mojego życia nie przechodziło mi przez gardło. Straciłeś już prawo do odbierania mi głosu, kiedy czuję palącą potrzebę wypowiedzenia tego, co wywierca mi dziurę w psychice i kradnie wewnętrzny spokój, sam pozbawiłeś siebie tego prawa, o ile w ogóle kiedykolwiek je miałeś. - Zdradziłeś mnie. Straciłam nasze dziecko, a ty ani razu do mnie nie przyszedłeś, jakby to wszystko nie miało żadnego znaczenia. Czuję się przy nim bezpiecznie, nie zaglądałam mu do bankowej skrytki, kiedy mnie ratował. Musiałam sobie ułożyć z kimś życie, skoro ty już przestałeś być zainteresowany, a moja reputacja była mocno nadszarpnięta, jak śmiesz mnie oceniać. - wtrąciłam swoje burzliwe protesty, częściowo przekrzykując twoje słowa, od których krew zaczynała mi wrzeć w żyłach, a szczęki zaciskały się gniewnie. - Proszę bardzo, wyrzuć z siebie wszystko, może następny raz spotkamy się dopiero za pięć... - lat. Nie zdążyłam dokończyć swojego kolejnego zlepku najłagodniejszych z przychodzących mi do głowy słów, jakże zbędnie dolewającego oliwy do ognia, kiedy gwałtownym ruchem przyciągnąłeś mnie do siebie, by pocałować mnie bez śladu delikatności w sposób, w jaki nigdy nie całował mnie nikt inny. Na parę sekund świat znowu stanął w miejscu, a moje usta zapomniały o tym, że już od dawna nie są twoje, dając się porwać starym nawykom. Przez parę sekund nie czując zbyt mocnego uścisku na swoim ramieniu, odwzajemniałam pocałunki, jednak po tych paru sekundach nagłe otrzeźwienie spadło na mnie niczym kubeł lodowatej wody, zmuszając mnie do zakończenia tej niespodziewanej chwili słabości i próby oswobodzenia się z żelaznego chwytu.
- Nie możesz całować mnie w parku. - oświadczyłam i chociaż chciałam brzmieć stanowczo, mój głos okazał się być dziwnie zachrypnięty i przytłumiony. Nie możesz całować mnie tu, gdzie pełno jest ludzi, którzy planują spędzić miłe chwile, a jednak bezustannie strzelają oczami na boki, by później stać się źródłem nowych plotek. A takie plotki nieodwracalnie zniszczyłyby moje szczęśliwe, rodzinne życie, w którym nie masz już swojego udziału. - W ogóle nie możesz mnie całować. - doprecyzowałam, nie chcąc wysyłać nieodpowiedniej wiadomości, jakoby potajemne schadzki były dla nas dozwolone. Jestem przecież wierną mężatką i nie zamierzam zmienić roli ani na cudzołożnicę, ani rozwódkę. Niepewna czy powinnam po prostu się oddalić szybkim krokiem i wracać do domu, udając, że nic nie miało miejsca, czy zostać jeszcze chwilę dłużej w oczekiwaniu na odpowiedź, która nie zgotuje mi bezsennej nocy, obejrzałam się przez ramię, by upewnić się czy panna Moore nie śledzi rozgrywającej się pod wierzbami scenki, by później z wielkim przejęciem ją komuś zrelacjonować i poczułam się jak podlotka, która dając sobie skraść całusa boi się oburzenia matki-przyzwoitki, która zawsze pojawia się w okolicy w najmniej odpowiednim momencie. Jak to się stało, że to, co nas łączyło, co kiedyś było najpiękniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek miałam, zmieniło się nagle w coś brudnego i zakazanego? Napraw, co popsuł los okrutny.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Wierzbowy park [odnośnik]10.10.15 16:42
Równie dobrze mogliby w ogóle się nie widzieć i nie słyszeć - stali przecież przed sobą kompletnie głusi na słowa drugiej strony, narcystycznie przypominający sobie własną tragedię, która obeszła się z nimi przed pięciu laty wyjątkowo brutalnie. Żadnego głębszego spojrzenia, żadnego porozumienia, tylko jednostronne wyrzuty, słowotok pełen niechęci, gsłoryczy i żalu, wypalającego do cna zdrowy rozsądek. O dobrym wychowaniu nie wspominając; powinien przecież dygnąć przed nią jak śliczny królewicz, po czym złożyć na jej drobnej dłoni uległy pocałunek, deklamując przy tym jakieś głupotki o tęsknocie. Albo i zaserwować jej rzewne przeprosiny, z padaniem na kolana i korzeniem się u stóp Harrie jako głównym daniem wyrafinowanego menu. Jeśli spotkanie przebiegałoby w taki moralnie wyreżyserowany sposób z pewnością doszliby do porozumienia a nad ich głowami rozbłysłyby magiczne fajerwerki...Tak widział to Benjamin, bliższy mroczniejszej narracji. Nie wyobrażał sobie słodkiego pogodzenia się, obnażenia własnych uczuć czy też - najgorsze z możliwych - przyznania się do winy. Żałował, że los postawił mu na drodze Harriett, bowiem razem z rozkosznymi wizjami namiętnej przeszłości musiał doświadczać potwornego bólu.
Wcale niezłagodzonego pocałunkiem. Jej usta były ciepłe, miękkie, ale obce, już należące do innego mężczyzny. Devon przeszła pod inne panowanie, ktoś inny przesuwał językiem po jej równych zębach, ktoś inny badał delikatne podniebienie, ktoś inny sprawiał, że odwzajemniała pocałunek w ten inny sposób. Nie potrafił wskazać technicznej różnicy, ale wyczuwał je instynktownie całym sobą, nie potrafiąc zdecydować, czy nagłe odwzajemnienie pocałunku przez Harriett bardziej go zaskoczyło, wzruszyło czy obrzydziło. Pełne wargi, umalowane delikatną szminką, rozchyliły się zachęcająco, ulegle, tak, jak kiedyś; nie mógł nie skorzystać z ich kojącego ciepła, reagując na bliskość Devon jednak bardziej ostro niż z romantycznym wzruszeniem. Zostało ono całkowicie zmiecione niechęcią, jakimś fałszywym śladem goryczy na jej języku, śladem jej obecnego męża.
To o nim myślała, kiedy odsuwała twarz? W przypływie nagłej cnoty, wstydu, szoku? Nie potrafił łączyć faktów aż tak szybko, ciągle wbijając jej palce w ramię, ciągle nachylony do jej twarzy, czując na jeszcze wilgotnych od pocałunku ustach szybki oddech Hattie, która nawet na tych kilka sekund nie była jego. Ta świadomość bolała go po tej fizycznej utracie jeszcze bardziej i przez chwilę blondynka mogła dostrzec w jego ciemnych oczach autentyczny ból, na szczęście szybko zastąpiony przez tępą obojętność. Puścił jej ramię raczej gwałtownie, śmiejąc się cicho na jej pierwsze słowa, chociaż nie był to śmiech szczery, raczej odrobinę szaleńczy, zwiastujący wewnętrzną tragedię, którą będzie musiał rozpracować przy długo nieobecnej w jego życiu Ognistej. Wolał, żeby to alkohol wypłukiwał z niego resztki godności niż obecność zdezorientowanej Hattie. Zerkała gdzieś do tyłu, jak zwykle pilnując bardziej swojej renomy niż uczuć - pewność, że ma do czynienia z perfidną kobietą tylko się umocniła, pozwalając Jaimie'mu na wzięcie głębszego oddechu.
- Przekaż mężowi moje pozdrowienia. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy - powiedział, w końcu niemalże uprzejmym tonem, jakby wymiana ostrych pocałunków nieco uspokoiła jego nerwy. Działo się wręcz przeciwnie, odwzajemnionymi ruchami języka Hattie uruchomiła w Benjaminie jakąś potworną złość i chęć całkowitej destrukcji. Na razie masochistycznej, dlatego po prostu odwrócił się na pięcie i odszedł, nerwowo rozprostowując palce, które jeszcze niedawno dotykały bladego ramienia Devon. Serce Bena dalej biło jak oszalałe a w ustach czuł posmak kogoś obcego, kto na dobre odebrał mu jedyną kobietę, którą kiedykolwiek kochał.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Wierzbowy park - Page 3 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Wierzbowy park [odnośnik]10.10.15 21:46
Nic innego, tylko desperacja i tłumione przez długie pięć lat emocje kazały nam teraz wypowiadać wszystkie te nieprzemyślane, ciążące na sercu słowa, bardziej skupiając się na tym, by mówić je w pośpiechu, niż słuchać siebie nawzajem. Ale przecież żadne z nas nie chciało wysłuchiwać oskarżeń pod swoim adresem, łatwiej było obarczyć winą drugą stronę, nieudolnie próbować się wybielić, by wieczorem móc położyć się do snu z głową wolną od żalu do siebie. Łatwiejsze wydawało się być stwierdzenie, że zniszczyłeś mnie i ponosisz za to pełną odpowiedzialność niż przyznanie, że byłam zbyt słaba, by stawić czoła kryzysowi, z którym przyszło nam się zmierzyć i który bezpowrotnie ściął nas z nóg. Nie byliśmy sobie pisani. Niestety, jest to skuteczne tylko w teorii, w praktyce sama sobie tylko dołożyłam kolejnych powodów do bezsennej nocy. Może zrobiłam źle, nie wysyłając ani jednego z tony listów, które pisałam tyle razy, może gdyby choć jeden z nich dotarł do adresata, nasze przypadkowe spotkanie nie przebiegałoby tak burzliwie, może nie byłoby pomiędzy nami tego duszącego napięcia ściskającego gardło, może spróbowalibyśmy wybaczyć sobie zaszłości już dawno temu, pytanie tylko z jakim efektem. Może nie było na tym świecie możliwości, byśmy kiedykolwiek pogodzili się z losem, bo chociaż nie mogąc zwalczyć nawyków do końca, tęsknię za tobą każdego dnia, niezmiennie już kolejny rok z rzędu, dzisiejsze spotkanie pokazało nam tylko, że wciąż nie jesteśmy gotowi odciąć się od ścigających nas demonów i spróbować odnaleźć naszą dawno utraconą przyjaźń. Bo przecież byłeś najbliższą mi osobą stąpającą po tej planecie, w krew wszedł mi zwyczaj opowiadania tobie o wszystkim, dzielenia się każdą tajemnicą, każdą myślą - i z dnia na dzień zostało mi to odebrane. Nie tęsknię tylko za twoim dotykiem, za smakiem twoich ust, ciepłem twojej skóry pokrytej tatuażami, za twoim spojrzeniem, w którym potrafiłam czytać jak w otwartej księdze. Tęsknię za pokrewieństwem dusz i za świadomością, że nie pozwolisz mi upaść. Upadłam, a ty niedość, że mnie nie złapałeś, jesteś oburzony faktem, że ktoś inny podał mi rękę, by pomóc mi wstać, kiedy ty się do tego nie kwapiłeś.
Byłam twoja przez połowę swojego dorosłego życia i byłam twoja przez te parę sekund zapomnienia o wszystkim, co wybiega poza zacienione wierzbowymi witkami szumiącymi na wietrze parę metrów kwadratowych, na których rozgrywał się wielki-mały dramat zwany spotkaniem po latach rozłąki. Czas jednak niczego nie zmienił, moje usta wciąż pamiętały twoje z przerażającą wręcz szczegółowością, moje dłonie wciąż chciały oplatać twoją szyję, przyciągając cię jeszcze bliżej do siebie, o ile to w ogóle możliwe - i może właśnie to by uczyniły, gdyby nie zaciskające się na mym ramieniu palce, ograniczające mobilność. W absurdalny sposób to, co miało mnie powstrzymać przed cofnięciem się o krok, nie pozwoliło mi również iść o krok dalej, odrzucając już przy tym zupełnie resztki przyzwoitości i lojalności. Bezwiednie przesunęłam chłodnymi palcami po swoich obolałych od pocałunków i ich braku wargach, jakby nie rozumiejąc, co właśnie się stało i licząc naiwnie, że nie zauważyłeś wcale, że kilka chwil temu zmiękły pod twoim naporem zupełnie jak mój kręgosłup moralny, że niepokornie odpowiadały twoim ustom, ulegały brutalnym pieszczotom i prosiły o więcej.
- Więc to tyle? - zapytałam przyciszonym głosem, gdy ponownie pochłonęła nas niezręczna cisza, z którą nigdy wcześniej, aż do tego dnia nie musieliśmy się uczyć radzić. Przygryzłam dolną wargę, na której już pewnie nie został ani ślad po eleganckiej szmince, słysząc poprawną do bólu wypowiedź, na domiar złego przywołującą mojego męża i wzbudzając we mnie kosmiczną ilość wyrzutów sumienia. W kilka chwil i ja sama zamarzyłam o Ognistej, która nigdy nie była moją domeną. - Nie mijajmy się kolejne pół wieku. - dodałam, ściszając głos tak bardzo, że moje słowa chyba zagubiły się gdzieś na wietrze niosącym ptasie trele, kiedy przedłużając naszą agonię, złapałam jeszcze twoją rękę, jakby to miało dać mi jakąś gwarancję, że chociaż w minimalnym stopniu naprawdę masz nadzieję, że się jeszcze zobaczymy. Ścisnęłam lekko szorstką dłoń, która na pewno zostawiła sine ślady na moim ramieniu i równie szybko ją puściłam, by wpatrując się z obezwładniającą mieszanką uczuć w oddalającą się pospiesznie postać, pozwolić naszym drogom ponownie się rozejść na czas bliżej nieokreślony.
I chociaż dzień był wyjątkowo słoneczny, nie czułam ani odrobiny ciepła, gdy przybierając na twarz najpogodniejszy z możliwych wystudiowany uśmiechów pierwszorzędnej aktorki, ruszyłam w kierunku, w którym wcześniej oddaliła się panna Moore z Sethem.

// zt x 2


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Wierzbowy park [odnośnik]31.10.15 15:14
Możliwe, że ktoś uznałby go za gbura - człowieka pozbawionego choć krztyny radości, którego niebieskie tęczówki trawiły chłodem całość lustrowanego otoczenia, a zaciśnięte usta wykazywały tendencję do formowania się w stronie całkowicie odwrotnej do uśmiechu. Nie był zadowolony z dzisiejszego dnia (jak zresztą przez większość czasu), który jednak nie miał się póki co ku końcowi, w większej części nieokreślony i nieodkryty. Co przyniesie, nie miał pewności, jednak cicho liczył, że będą to zgoła rzeczy lepsze od już zaznanych doświadczeń, jakie odciskały po sobie bolesne piętno zszarganych nerwów, zawodu i kłębku jeszcze innych, tak jasnych w swojej negatywności emocji. Kolejnym, czego nie mógł się wyzbyć, była obecność wuja Vinzenta, który z racji stracenia całego dobytku, potraktował go jako przedstawiciela działalności rodzinno-charytatywnej. Skrzywił się na myśl o tym, mimo że generalnie czuł do niego sympatię - gdzieś między wierszami, między całością zwątpień i podejrzeń, jakie wciąż nie zamierzały dać mu spokoju. Co chwilę był on kradziony, lecz teraz, kiedy przechadzał się na świeżym powietrzu, mógł liczyć na odrobinę prywatności. Albo chociaż mieć taką nadzieję.
Pozwolił mięśniom twarzy na rozluźnienie się, balansując między obojętnością a wyrazem zadowolenia. Tylko ślepy nie zauważyłby uroku tego miejsca - gałęzie drzew uginały się z każdym tchnieniem wiatru, rytmicznie i niczym w zaplanowanym układzie; milcząc jak zaklęte figury pośród idących sylwetek ludzi, którzy na tym terenie zwalniali nieco kroku, z uwagą przyglądali się letniemu krajobrazowi. Nawet mugole i ich rozkrzyczane dzieci, nie działały mu tak na nerwy jak zazwyczaj. Wypuścił powietrze z ust, również dając się ponieść tej chwili. Przyroda zawsze go urzekała, a w takich momentach potrafił wyłączyć się z otaczającego go natłoku zmartwień; zamyślić się, rozważyć - nawet jeśli za niedługo musiał wracać do dalszych obowiązków. Na szczęście jego praca nie była typowym ganianiem od godziny do godziny, po prostu musiał wywiązywać się z terminów, przygotowując na dany czas odpowiedni artykuł. Co robił, nie miało znaczenia; ważne tylko, by mógł w jakimś stopniu przysłużyć się dla Proroka.
Nie miał jednak zamiaru nad tym myśleć, obecnym zmartwieniem było głównie pojawienie się wuja i szereg związanych z tym kłopotów. Jeszcze brakowało, by Ernst się zjawił - tego by już nie zdzierżył. Poza tym, wątpił, by brat żywił wzniosłe uczucia w stosunku do Wielkiej Brytanii. W przeciwieństwie do niego samego, Ernst był zawsze bliżej ojca - zresztą, szkoda było marnować na jego osobę myśli. Miał jednak cichą nadzieję, że obecna sytuacja rodzinna jakoś się ułoży. Że lada moment znów pozostanie nienaruszony, sam i nikt nie będzie wkraczał bez jego zgody w życie. Jeśli już, byłaby to za zgodą przyszła żona, a nie jakiś zagubiony wujek. Ale i na coś nie zdawało się zanosić.
Jego rozmyślania urwały się jednak natychmiastowo, gdy wzrok odnotował w okolicy coś niepokojącego - jakby element tutaj niepasujący, który burzył całą, istniejącą dotychczas koncepcję. Skierował spojrzenie ponownie w domniemane centrum zamętu i gdy tylko obraz się wyostrzył, uformował przed jego oczami konkretną sylwetkę. Zwolnił tempa jeszcze bardziej, wręcz zastygając w bezruchu. Zatrzymał się? Owszem. Mimo, że wcale nie chciał tego zrobić. Nie chciał też nic mówić, lecz jego krtań, jakby mimowolnie, wyartykułowała:
- No proszę. - W tym tonie mieszały się ze sobą różne uczucia. Był na tyle spokojny, aby nie wzbudzać podejrzeń, lecz również na swój sposób pełny niedomówień. - Który to już raz?
Nadzieja jednak jest matką głupich. Ostatnio przecież mówił, że oby nigdy się już na siebie nie natknęli. Czyżby słowa miały rzeczywiście tak ulotną wartość? Powstrzymał się od zmarszczenia brwi, choć i tak nie wyglądał na zadowolonego. Z drugiej strony nie wiedział, czemu to zrobił. Mógł przejść i obrzucić ją co najwyżej pogardliwym spojrzeniem, przecież nie była w żaden sposób warta jego uwagi. Ale jednak... Czy może to przez świadomość uczuć, jakie wzbudzała w niej jego osoba? Zwyczajna chęć dokuczenia? Jakże szkodliwa. Która zapewne obróci się przeciwko swojemu autorowi.


I'll hit the bottom

hit the bottom and escape

escape

Daniel Krueger
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wierzbowy park - Page 3 Tumblr_nn2tluHBTr1up9f3oo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1164-daniel-krueger https://www.morsmordre.net/t1243-krebs https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-long-acre-14-8 https://www.morsmordre.net/t1485-daniel-krueger
Re: Wierzbowy park [odnośnik]31.10.15 17:37
/10.08.1955, południe

Każdy, kto zna zawodniczkę Os, bez wahania zaprzeczy na pytanie czy jest ona romantyczką. Część z nich przypisze jej wrażliwość kamienia, ignorancję i definitywnie brak jakiejkolwiek refleksji nad czymkolwiek. Nie rozmijaliby się teoretycznie wiele od prawdy. Ile razy wyśmiała swojego szkolnego kolegę za "tanie, żałosne" teksty, które zabarwione były poezją i patosem. Ile razy rzucała pędzlem i uznawała, że zajęcia ze sztuki są głupie i bez sensu. Ile razy nawet nie podjęła trudu, by się zatrzymać i coś docenić?
Ale ta kompletnie niewzruszona osoba właśnie siedziała na trawie, oparta plecami o drzewo i ze skupioną miną skrobała coś w obszernym, okładanym skórą woluminie. Czasem podnosiła głowę i patrzyła w dal, jakby się nad czymś zastanawiając i zaraz wracała do pisania.

10 sierpnia 1955 roku


Wraz z kolejnym tomem zwykłam podsumowywać co też działo się w moim życiu. Powinnam się obejrzeć za siebie i - jeśli nie jest już za późno - zrobić zwrot w tył. Kilkakrotnie okazywało się, że moment zapisania ostatniej strony dziennika zdarzył się za późno. Tyle rzeczy chciałabym odwrócić i cofnąć czas. Czy gdybym była inną osobą to wszystko potoczyłoby się inaczej? Czasem mam ochotę się poddać. Zapomniałam już o swoich dziecięcych marzeniach, goniąc tak przez swoją karierę. Wklejane tu zdjęcia i wycinki z gazet będą świadczyć o moich tryumfach. Część z nich będzie prezentować kompletnie fałszywe świadectwo o mojej osobie, jednak dziennik ten będzie od tego, by to wszystko naprostować i być źródłem prawdy. Wrócę do tego jednak w późniejszej części, bowiem teraz wolałabym wypomnieć sobie samej brak wytrwałości.
Przypomnienie sobie w której konkretnie szufladzie znajduje się kopia nieopublikowanej książki zajęło mi chwilę. Regał w salonie, ten pod oknem. Same dno. Ostatniej szuflady, oczywiście. Dno ostatniej szuflady. "Przewodnik po magicznym świecie i jego cudach", którego fragmenty prawdopodobnie porozrzucane są w moich notatkach, jest wynikiem moich podróży. Pan Skamander był dla mnie tak wielką inspiracją, że chciałam dopełnić jego wizję. Zrobić tło dla tego co stworzył. Większy obraz, który tworzyłby całość. Cieszę się, że udało mi się odtworzyć tekst "Przewodnika", bo pierwsza kopia została niechybnie spalona. Do dziś twierdzę, że to klątwa babki Lovegood, która zawsze usprawiedliwiała swoją niechęć do mnie przypisując mi przywary. Że gwałtowna, impulsywna, że gorsza od nie jednego mężczyzny! Kto by się nie wściekł, mając w głowie jej słowa, a także czując ciągle smak upokorzenia po definitywnym odrzuceniu własnej książki przez wydawcę?! Wystarczyło, by spojrzał na mnie, a już powiedział "nie". Zupełnie tak, jakby zapominał, jaki procent wybitnych autorów to kobiety!

(...)

Festiwal Lata od zawsze był jednym z moich ulubionych okresów w roku. Ale, oczywiście, nigdy nie jest mi do końca dane cieszyć się nim do końca. Wszystko zaczęło się od przedziwnego snu, które miałam poprzedniej nocy. Śnił mi się Daniel Krueger, pismak w Proroku Codziennym, szowinista, imigrant, prześladowca, złodziej i kompletny pacan bez braku poszanowania do drugiej osoby! A jednak... w tym śnie jego imię miało zupełnie inny wydźwięk. Wprawiało w drżenie z podniecenia rozdrażnienia, gdy jego ręce, oraz palce, które wykazywały zadziwiającą wręcz sprawność obłapiały me ciało, kompletnie pozbawiając tchu. Te i inne szczegóły tego okropnego koszmaru postanowiły przypomnieć mi się w momencie, gdy wpadłam na tego barana, powodując u mnie przyjemne skurcze roztrzęsienie. Nigdy nie myślałam, że


Jak na zawołanie, oderwała pióro od pergaminu, gdy jej spokój zmąciły czyjeś kroki, a zaraz potem towarzyszył temu tak dobrze znany głos, który postawił jej wszystkie włoski na karku na baczność. Zaciskała przez chwilę usta, nie podnosząc ciągle głowy. Nie musiała, dobrze wiedziała, kto przed nią stał. Ciężko było jej określić co w tym momencie czuła. Złość, że jej przerwano. Wstyd, że akurat w tym momencie. I rozdrażnienie, że to właśnie ta osoba!
Dumnie uniosła brodę do góry, ciągle nie zaszczycając intruza spojrzeniem, by po chwili się podnieść i z głośnym trzaskiem zamknąć pamiętnik. Przycisnęła go ciasno do piersi, po czym w końcu łaskawie przeniosła wzrok na obiekt zamieszania.
-Który to już raz? Który to już raz zakłóca mi pan spokój swoją osobą?-zapytała, zirytowana, schodząc na ścieżkę z trawnika i mimowolnie tym samym się do niego zbliżając.-W moim odczuciu bilionowy. Nie byłabym w stanie zliczyć ile razy wytrąca mnie pan z równowagi, by potem udawać obrażonego i obarczać mnie winą za własne złośliwości!-nakręcenie się zajęło jej dosłownie moment.-Naprawdę, powtarzam panu, czas, by zaczął się pan interesować sobą. A mnie ściągnąć z własnego radaru.-oświadczyła, gestykulując gwałtownie, przez co książka wysunęła jej się spod łokcia i upadła na ziemię, otwierając się na stronie, którą dopiero co zaginała, używając jej. Moment ten wydawał jej się długimi godzinami, a panika, jaka w niej wzrosła, była niewyobrażalna. Tylko na chwilę się zawahała, dosłownie zamierając ze strachu, że ktokolwiek (a tym bardziej on!) mógłby pogwałcić jej prywatność, więc momentalnie zmusiła nogi do przykucnięcia i postanowiła sprzątnąć dziennikarzowi sprzed nosa własne wypociny.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wierzbowy park - Page 3 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Wierzbowy park [odnośnik]31.10.15 20:25
Wiedział, co robi. Tak przynajmniej utrzymywał, kiedy zatrzymał się tuż obok jakże znanej mu zawodniczki i z własnej woli sprowokował ją do ataku. Z własnej woli rzucił te kilka słów, bo doskonale zdawał sobie sprawę, z jaką zapalczywością zostaną one odebrane. Chwilę potem miał już przed sobą wściekłą kobietę (zgodnie z planem), która (również zgodnie z planem) nie zawahała się odpowiedzieć na zaczepkę, doprowadzając do wybuchu ogólnie pojętego konfliktu. Chyba naprawdę musiało mu się nudzić, skoro zamiast spokojnej przechadzki wybrał kłócenie się z naczelną zołzą magicznego świata, Seliną Lovegood, której podobizny wszystkie teściowe z dumą wieszały sobie nad łóżkiem. Ale prawda była taka, że gdy tylko ją zobaczył, od razu ogarnęło go nieodparte uczucie - nie był w stanie uczynić inaczej. Nie, nie mógł po prostu przejść, odwrócić się, by mogła ujrzeć co najwyżej pożegnalny widok jego pleców. Nie. Zauważenie kobiety od razu popsuło mu życie, zachwiało wewnętrzną równowagę, jaka zwyczajnie nie mogła zdzierżyć pojawienia jej się tutaj. Samego faktu - jakim prawem Lovegood mogła sobie siedzieć, akurat na jego trasie, kiedy wreszcie, pogrążony w rozmyślaniach, chciał zwyczajnie odpocząć? Umysł domagał się jednej odpowiedzi - nie miała prawa. I właśnie z tego powodu musiał się odezwać. Bo skoro ona popsuła mu humor, odpłaci się jej tym samym (jednocześnie szkodząc samemu sobie, ale tego akurat nie chciał do siebie dopuścić).
Gdy słuchał kobiety, na początkowo niezbyt przyjemny widok twarzy wdarło się rozbawienie, z jak doskonale znaną pogardą i pobłażliwością, która z góry samozwańczo chciała przypisać mu władzę nad sytuacją; coś, do czego doskonale wiedział, że jego przeciwniczka nie chciała za wszelką cenę dopuścić. Zapomniał o przestrodze i o tym, co nauczyło go ostatnie spotkanie, po prostu brnął naprzód, nie patrząc zbytnio na konsekwencje i dając się ponieść chwili, lecz jednocześnie - nie dając ponieść się emocjom.
- Bilion? Już? Trzeba to uczcić. - Obdarzył ją jednym ze swoich uśmiechów, tych bardziej złośliwych, które wpełzały na twarz niczym coś wstrętnego i oślizgłego, powoli odsłaniając część zębów i rażąc swoją, jakże oczywistą w interpretacji wymową.
Jak nie on to ona. Oni? Widzieli się nad wyraz często, jeśli brać pod uwagę spostrzeżenie, że od pamiętnego wywiadu były to w zupełności spotkania przypadkowe - zwyczajne natknięcie się dwojga ludzi, czy to na ulicy czy na pamiętnym festiwalu, które niemal zawsze owocowało ostrą wymianą zdań, w jakich jedno chciało najbardziej dopiec drugiemu. Ten rytuał stał się już dla niego tak oczywisty, że nawet nie zastanawiał się, z jakiego powodu zachowuje się w ów sposób i co tak naprawdę chce osiągnąć. Nie znosił jej, szczerze i z całego serca, to było pewne; nie znosił świadomości, że właśnie ją musi widywać na drodze zwyczajnych zbiegów okoliczności, że obdarza go takimi a nie innymi epitetami, że nie dociera do niej większość argumentów, gdy bez wahania brnie w swoim potoku obelg. Było już trochę zdań, które umiejętnie wyprowadzone, zdołały dotknąć go i zaboleć, bywały chwile, gdy zniżał się do możliwie najgorszego poziomu, tracił grunt pod nogami, dając ponieść się trawiącą go od wewnątrz złością. Teraz jednak było to nadzwyczaj spokojne, ale jak to mówią dobre złego początki - pomyślał, starając się przybrać możliwie największą obojętność, jakby słuchał tych oskarżeń wyłącznie połowicznie, zupełnie się nimi nie przejmując. Wysłuchał jej, odczekał w zadziwiającym wręcz spokoju i dopiero po chwili odpowiedział:
- Jaka szkoda, bo naprawdę tylko pani mnie interesuje. Z tego powodu absolutnie nie mam życia i nie umiem go tak po prostu sobie przywrócić - Odpowiedział ze spokojem, dodając do wypowiedzi teatralną nutę goryczy, tak że nie wiadomo już było, czy naprawdę jest mu smutno, czy może wyłącznie sobie szydzi (choć wyjaśnienie zdawało się być oczywiste). - Przyszedłem tutaj specjalnie, bo wiedziałem, że dokładnie w tym momencie i miejscu będę mógł panią spotkać. Czy taki scenariusz jest dobry? To podpowiada pani wewnętrzne pragnienie adoracji, jakiej najwyraźniej póki co brakuje?
Stara panna oczywiście musiała zrzucić cały ciężar na niego, całe błoto swojego życia, usiłując narzucić mu wizję, w której jest powodem wszystkich jej osobistych nieszczęść i zawirowań. Dobre sobie. Czasem rozważał, że mógłby nawet zapłacić za odrobinę jej myśli; Co u licha działo się w głowie tej kobiety?. Zapewne coś niedobrego, nie do końca uchodzącego za prawidłowe, skoro tak namolnie próbowała mu wmówić wszelkiego rodzaju napastowanie. Gdyby jeszcze naprawdę zasługiwała, reprezentowała coś sobą na tyle, by rzeczywiście liczyć na okazanie zainteresowania. Co za tupet.
Jego myśli zostały jednak znów odsunięte na drugi plan, kiedy nagle książka wypadła kobiecie z rąk - chwila ta ciągnęła się, ułamki sekund przypominały godziny, aż w końcu przedmiot wylądował na ziemi, ukazując jego oczom swoją zawartość. Och, nie żeby mógł ją przeczytać, aż tak bystrego wzroku nie miał, lecz spojrzenie mężczyzny automatycznie zeszło z sylwetki ścigającej Os, skupiając się na pergaminie i taksując go niemal od razu - lecz zarazem jedynie przelotnie. Kartki mignęły mu niczym widmo, ujrzał jedynie rozmazany fragment, zauważył przekreślenia... Ona pisze? Ha, ciekawe, doprawdy. Połączył w głowie kilka faktów; kiedy ją zauważył, rzeczywiście była nad czymś pochylona. Nie rozumiał całej tej sytuacji, lecz postanowił w miarę możliwości wykorzystać ją na swoją korzyść. Już on o to zadba. Co prawda nie dysponował wiedzą zdolną zwalić ją z nóg, ale w końcu ona nie siedziała mu w głowie, prawda? Zagryzł odrobinę wargę, w tym momencie, gdy Lovegood schyliła się po swoją własność  - dokładnie wtedy, gdy chciał dokładnie uczynić to samo. Nie zdążył (?).
- Panno Lovegood - przyznał, powoli, jakby bawił się wypowiadanymi przez siebie słowami. - Obawiam się, że ta czynność raczej uchodzi za zarezerwowaną dla mężczyzn. Kobieta w tym momencie powinna stać i czekać, aż oczekiwany przedmiot do niej trafi. - Tak, to było przeznaczonym dla niej gwoździem do trumny książki. - I tę przyjemność chce mi pani odebrać? - Omal nie parsknął śmiechem, gdy skończył swoją jakże treściwą przemowę. Położył rękę na książce dokładnie w momencie, gdy usiłowała ją przyciągnąć do siebie. Utkwił spojrzenie w jej twarzy, na moment nie poruszając się ani o milimetr.


I'll hit the bottom

hit the bottom and escape

escape

Daniel Krueger
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wierzbowy park - Page 3 Tumblr_nn2tluHBTr1up9f3oo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1164-daniel-krueger https://www.morsmordre.net/t1243-krebs https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-long-acre-14-8 https://www.morsmordre.net/t1485-daniel-krueger
Re: Wierzbowy park [odnośnik]31.10.15 21:30
Selina była przekonana, że po ich ostatnim natknięciu się na siebie, definitywnie odmówią sobie (nie)przyjemności podobnej pogawędki i zwyczajnie będą się unikać jak ognia. Bo o ile początek ich rozmowy przypominał dziesiątki innych, podczas których wymieniali się mniej lub bardziej kąśliwymi uwagami, to końcówka wprowadziła jakiś nowy element, kompletnie niewygodny i dziwny dla obojga. I blondynka była przekonana, że Krueger już nie zechce zaryzykować, by zbliżyć się do tej niebezpiecznej granicy, przy której niechęć zacierała się z bliskością. Najwyraźniej myliła się, bowiem Niemiec wydawał się wręcz nakręcony. Jakby coś go zresetowało i zachęciło do dalszego próbowania. Był pewny siebie. Zapomniał czy już przeanalizował sobie ich ostatnie spotkanie i jednak stwierdził, że ta przewaga mu się podobała? Że jakkolwiek nienawidził jej osoby, to uwielbiał czuć... właśnie, co?
Nie mogła się powstrzymać, by mu nie zacząć przypisywać tych sadomasochistycznych zapędów. Bo jak inaczej można wytłumaczyć jego zaczepkę? Chyba nie był na tyle głupi by nie wiedzieć jak to się skończy? A może był naiwny? Albo... jeszcze bardziej zagubiony niż ostatnio, mimo pozorów?
Lovegood chętnie potrząsnęłaby sobą, gdyby słyszała swoje przemyślenia. Od kiedy to skończyła z rzucaniem w jego stronę bezmyślnych, impulsywnych epitetów? Co w nich było takiego złego? Nie zasługiwał na to, by przetrawiała jego osobę swoimi myślami. Skażał jej czas, jej umysł i jej powietrze. A do tego spokój i piękne widoki, które pomagały jej sprawniej przelewać myśli na papier.
Wiedziała, że jego reakcją będzie rozbawienie. I rozdrażniło ją to do granic, że choćby jej mózg nauczył się przewidywać jego następny krok i niósł z tego jakąś dziwną satysfakcję. Nie. Nie chciała nic o nim wiedzieć ani zaśmiecać sobie głowy podobnymi, bezużytecznymi informacjami.
-To zdarza się tak nagminnie, że nad wyraz łatwo stracić rachubę.-odgryzła się mu, ciągle z niezadowoloną miną.-I niech pan nie opiewa w piórka, że zapisuje sobie spotkania z panem w kalendarzu, absolutnie.-skrzywiła się.-Jest pan tak inwazyjny, że migreny utrzymują mi się przez kolejny tydzień. Ostatnia nie zdążyła jeszcze minąć. Nie wstyd panu?-jakże łatwo było jej wejść w rolę pokrzywdzonej kobiety.-Niech pan sobie daruje.-zmierzyła go nieprzychylnym wzrokiem, gotowa się obrócić i odejść. A jednak stała, wykonując zaledwie ćwierć ruchu.
Bez wątpienia Krueger był jedną z osób, która wyzwalała z niej wściekłość. On jednak mógł się poszczycić wyjątkowym talentem, bowiem już sam jego widok doprowadzał ją do trzęsawki, a od dźwięku głosu zaciskała palce w pięści i myślała tylko o tym, by mu przyłożyć w ten jego bezczelny, wyszczekany pysk i sprowokować do choć chwilowego zaskoczenia. Bo wiedziała, że on był osobą, która myślała zanim robiła. A jednak... zdawał się jakoś dziwnie zmieniać powoli schematy. Niepokoiło ją to. Nie dlatego, że się o niego martwiła, to niedorzeczne! Ale czuła dziwne łaskotanie w okolicy lędźwi, które zazwyczaj towarzyszyło jej w momentach zagrożenia. A jednocześnie odrzucała strach czy jakąkolwiek rezerwę w kontaktach z nich.
Nigdy nie była dobra w emocjach. Ale relacje z nim wprowadzały ją w szewską pasję. Wypowiadanie się o tym draniu bez obelgi w jednym zdaniu? Nie do zrealizowania!
-Och!-parsknęła z zirytowaniem, gdy oświadczył pierwszą część swojej wypowiedzi i wywróciła oczami, wbijając paznokcie w okładkę dziennika. Miała ochotę go nim zacząć okładać, aż w końcu zrezygnuje i się od niej oddali.-Naprawdę, kolejny raz martwi się pan o moje życie uczuciowe? Proszę się nie kwapić. Pod tym względem jestem spełniona, proszę mi wierzyć.-uśmiechnęła się gorzko, mrużąc lekko oczy.-Ale rozumiem, że ciężko było panu przejść obojętnie.-zauważyła zaraz, nie mając zamiaru przepuścić sobie takiej okazji na wbicie mu szpilki.
Był cholernym hipokrytą, który nawet nie zauważał, że sam wchodził do lwiej paszczy. W życiu nie spotkała mężczyzny o podobnym tupecie, który z równą bezczelnością atakowałby i bronił się przed jej własnymi atakami. Naprawdę nie rozumiała co z tym człowiekiem było nie tak. Jeśli mu nie pasowała, nie mógł po prostu sobie odejść?! Definitywnie miał coś z głową lub brakowało mu w życiu wrażeń, skoro z taką zaciekliwością się na niej skupiał. Czy naprawdę winił ją za to, że odpowiadała tym samym? ...nawet, jeśli to ona była źródłem ich nieporozumień?
Jego życzenie zdawało się spełnić, bo niejako klucz do jej myśli stał przed nim otworem, na wyciągnięcie ręki. Podobne uczucie, gdy miała wrażenie, że jej życie rozstrzygnie się w ciągu kilku sekund, towarzyszyło jej głównie podczas meczy. A jednak przy takiej banalnej sytuacji w jej żyłach zaczęła krążyć adrenalina, która wprowadziła tylko zbędny chaos w jej ruchach.
Była przestraszona. Nie mogła dopuścić do tego, by przeczytał choć zdanie. To było intymne. Prywatne. A, co gorsza - część traktowała o nim i to w najbardziej zawstydzający sposób z możliwych. Nie mogła mu dać tej przewagi. A on doskonale rozpoznał sytuację i już po chwili nachylał się nad książką. W panice postanowiła złapać za nią i pociągnąć w swoją stronę, kompletnie ignorując jego słowa.
Zamarła. Tomiszcze zostało przytrzymane i zdołało poruszyć się zaledwie o kilka centymetrów. Dłoń natręta przykrywała część tekstu, jednak i tak mógł wypatrzeć coś, co mogłoby go zainteresować. Twarz jej kompletnie zmiękła, bo nie potrafiła w tym momencie myśleć o niczym innym jak o konsekwencjach tego, co się stanie, gdy przeczyta choć fragment.
Przymknęła powieki i zacisnęła usta, decydując się na przykrycie jego dłoni własnymi, by przy okazji zakryć tekst i powstrzymać go przed ruszeniem dziennika.
-To. Moje.-wyartykułowała z naciskiem, by w końcu otworzyć oczy i obudzić w sobie wściekłość. Nie miała zamiaru odpuścić. Choć nie miała też żadnej przewagi.-Niech pan szuka przyjemności gdzie indziej.-syknęła na dodatek, czując w tym momencie, że nie cofnie się przed niczym, byleby tylko Daniel nie miał dostępu do jej osobistych zwierzeń.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wierzbowy park - Page 3 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Wierzbowy park [odnośnik]01.11.15 12:38
Wydawałoby się, że podchodzi do świata z dystansem, jednak w rzeczywistości wiele sytuacji - szczególnie tych nieprzyjemnych - nie dawało mu spokoju, wciąż krążąc gdzieś między chmarą myśli, z bolesnym wypominaniem swojego istnienia. W jego wnętrzu kryło się mnóstwo emocji, nawet i zaprzeczeń, jakie sprawiały trud przy odczytywaniu zamiarów, aktualnego nastroju czy choćby samych motywów działań. Na pytanie dlaczego tak się potoczyło, nie potrafił odpowiedzieć, mimo że jego czyn, zdawałoby się - w zupełności dobrowolny, podpowiadał wyciągnięcie zupełnie innych wniosków. To było ucieranie schematów, to była świadomość, która stawała się wręcz nie do zniesienia, to była już sama atmosfera, od razu zagęszczająca się wraz z ujrzeniem niechcianej osoby w pobliżu. Ona reagowała złością, on odpowiadał rozbawieniem, jakie potrafiło w każdej chwili przejść w złość; balansując po cienkiej linii brawury - albo raczej zwykłej, głupiej ludzkiej zawiści. Tlącej się wciąż nieugaszonym płomieniem, przybierającym na sile za każdym razem, gdy dostał nie tyle bodziec, co jedynie sam pretekst do działania.
Merlinie, jak jej nie znosił. Była bardziej wkurzająca od jego sąsiadki, a to określenie miało moc niezwykle dużą, zwłaszcza, że przecież on z Lovegood nie miał nic wspólnego. I nie chciał mieć. Nigdy. A jednak znowu los poprowadził ich ku (a raczej naprzeciw) sobie, powodując jeden ze znanych już doskonale konfliktów. Czuł, że jest dla niej kimś obrzydliwym i to również nie chciało mu dać spokoju. Bo jak sam bez skrupułów wyolbrzymiał swoje wady, nawet je dodając, tak nie mógł znieść, gdy ktoś inny czynił podobnie, bez żadnych podstaw do argumentów. Dlaczego jednak nie mógł zignorować jej opinii, mieć ją zwyczajnie gdzieś? Cóż, to... skomplikowane. I dlaczego nie nauczyła go nic poprzednia sytuacja? Podobała mu się w całym swoim skrępowaniu? Jedna strona usiłowała podpowiedzieć, że właśnie tak. Poskromienie żmii byłoby interesujące, aby raz na zawsze ta kwestia została rozwiązana, a topór wojenny nie tyle zakopany, co zniszczony. By wszystko przeszło w obojętną neutralność, gdzie nie trzeba strzępić sobie języka i włączać całej kompilacji negatywnych uczuć. Choć ta wizja wydawała mu się odległa. Albo nawet niemożliwa. Zmuszenie Lovegood do milczenia zdawało się graniczyć z cudem.
- Wstydziłbym się, gdybym rzeczywiście coś pani zrobił - odparł już spokojnie, jakby ich starcie przeszło w zwyczajną, towarzyską rozmowę. - Muszę być... Zaniepokojony. Powinna się pani znaleźć pod stałą obserwacją w szpitalu.
Mam nawet znajomego uzdrowiciela, dodał już  w myślach. Biedna, pokrzywdzona panna Lovegood, której zły dziennikarz Proroka nie chce dać spokoju. Jak to mówiła... szowinista? Cham? Śmiał już się z tych określeń. W przeszłości był obrażany na wiele sposobów, ale nigdy w taki, co poniekąd wyróżniało Selinę na tle ludzi mających honorowe miejsca na jego czarnej liście.
- Nie mam czego sobie darować - odparł.
Na tym polegał cały paradoks; oboje wiedzieli, że mogą odejść w każdym momencie. Co prawda on zaczął, ale ona równie dobrze mogła zakończyć i nie dać się sprowokować jakąś prymitywną zaczepką. Ale jednak, gdy woda zetknęła się z ogniem, albo raczej pojawiły się dwa płomienie, których nijak dało się ugasić, uruchamiało to cały rząd reakcji, tak doskonale znanych i jednocześnie tak niemożliwych do pohamowania. Świadomie, ale czy aby na pewno? To było jak wyzwalający się instynkt, który przecież w tym momencie powinien podpowiedzieć wycofanie się i zostawienie delikwenta samemu sobie. Jednak nie było to takie proste, jak mogłoby się wydawać.
- Z prostej przyczyny - po raz kolejny daje mi pani ku temu powody. I nie widzę, by zanosiło się w tej kwestii na zmiany - wyjaśnił, po raz kolejny przechodząc z ironii do nieludzkiego wręcz spokoju, jakim próbował teraz emanować. - Oczywiście. - W jego głosie nie było słychać żadnych zgrzytów, mogących wskazywać na drwinę. - Wobec takiej osoby nie można pozostać obojętnym. Nie wolno przecież, na tej samej zasadzie, ignorować problemów w społeczeństwie.
Ona zaczynała, on kończył. On zaczynał, ona kończyła. Wszystko mogło ciągnąć się w nieskończoność, za każdym razem dawać powody, by jedno mogło obrazić drugiego. I cóż, ciągnęło się nadal, lecz równowaga między nimi została zachwiana po raz kolejny - wraz z upadnięciem na podłoże książki, która w pokrętnej ironii przedmiotu martwego stała się teraz kolejnym powodem niezgody, a może nawet walki, toczonej zaciekle mimo najzwyklej wyrażanych gestów. Nie, żeby z chęcią zagłębiał się w jej prywatność - aż takim maniakiem nie był i znał granice, które jednak były namolnie wręcz przekraczane, na co wskazywało choćby spotkanie na festiwalu, kiedy oboje znaleźli się tak blisko, jednocześnie nie chcąc tego, lecz nie umiejąc się uwolnić. Teraz zaś nie mógł jej pozwolić na najzwyklejsze zabranie tej książki; skoro mogła być wykorzystana przeciwko kobiecie, nawet z samej świadomości, że nie zdąży jej tak po prostu zabrać, musiał się okazać choć odrobiną refleksu i sprytu. Widział to w jej zachowaniu, że niezwykle jej na tym zależy. Nikt przecież nie rzucałby się tak, chociaż wiadomo - że dla jego osoby jakakolwiek własność panny Lovegood była niedozwolona. Zakazana. Niestety to, na co nie ma się przyzwolenia, zdawało się jakby podświadomie przyciągać - i wtedy właśnie, po przelotnym spojrzeniu na zapisane kartki, uniemożliwił jej całkowite przyciągnięcie do siebie przedmiotu. Choćby dla samego faktu. Tylko to było istotne.
Dłonie zostały położone jedna na drugiej, a oni trwali w tej dziwacznej dość konfrontacji, pochyleni, w bezruchu, jakby oczekując chwili słabości wroga. Wiedział, że jeśli dobrze to poprowadzi, będzie mógł po raz kolejny doprowadzić ją do szału, co uznałby za kolejne małe zwycięstwo, przybliżające go do... właściwie bliżej nieokreślonego celu. Przywdział zwyczajną aurę spokoju, w końcu w tym przypadku, zagrożenie mogło dotyczyć jej a nie jego i pozwolił rozkoszować się tą chwilą, wydłużając ów moment maksymalnie, na ile tylko potrafił.
- Widzę przecież, że pani. - Chciał stworzyć jak największy kontrast, porazić ją swoim niewzruszeniem i narzucić świadomość, że nie będzie miał zamiaru odpuścić. Nawet nie wiedziała, jaką piękną stworzyła mu sytuację. Jak doskonale mógł się zabawić! Wybornie, chciałoby się powiedzieć. Teraz odsłoni przed nią inne karty, spróbuje wytrącić z równowagi na nowo, lecz używając zupełnie innego sposobu. Cóż, drobny eksperyment nie zaszkodzi. Nie, żeby podchodził do tego poważnie.
- G d z i e  więc mam ich szukać? - Wypowiadał każdy wyraz powoli, robił między jednym a drugim przerwę, zakorzeniając grozę gdzieś między ciszą a całością założonego przekazu. Nachylił się bardziej, zmniejszając tym samym dzielący ich dystans. Do tego stopnia, że mogła widzieć dokładnie jego odrobinę bardziej rozszerzone źrenice; do tego stopnia, by uznała to za szaleństwo, mimo że to były tylko... No właśnie. Słowa, słowa, słowa. Postarał się tak nakierować wzrok, by już nie wiadome było, czy spogląda na nią, czy raczej usiłuje odczytać część zapisków.


I'll hit the bottom

hit the bottom and escape

escape

Daniel Krueger
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wierzbowy park - Page 3 Tumblr_nn2tluHBTr1up9f3oo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1164-daniel-krueger https://www.morsmordre.net/t1243-krebs https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-long-acre-14-8 https://www.morsmordre.net/t1485-daniel-krueger
Re: Wierzbowy park [odnośnik]09.11.15 20:38
Selina Lovegood była człowiekiem, który działał impulsywnie. Nie zwykła analizować swoich czynów i wypominać własnych błędów. Próbowała od nowa. Parzyła się. Eksperymentowała. Aż do momentu, w którym jej starania się opłaciły. W taki sposób się uczyła. Gdy ktoś jej zaszedł za skórę, nie planowała zemsty. Nie potrafiła planować. Działała zacięcie, impulsywnie, gwałtownie. Nie myślała nigdy o konsekwencjach. Nie rozważała "co by było gdyby". Carpe diem. Czerpała z życia jakby było nieprzebraną studnią, tak mało dając z siebie. Była głośna, potrafiła dużo mówić, nie zastanawiała się. Była działaniem. Zaś Daniel Krueger zdawał się być zupełnie odmienną osobą. Był przemyślany. Krytyczny. Logiczny. Analizował. Był cichy. Typ obserwatora. A jednak przy blondynce zdawał się budzić w sobie drugą, bardziej gwałtowną naturę. A mimo to byli jak ogień i woda. Ale nie tworzyli harmonii. Nie uzupełniali się. Zderzali się w każdym możliwym miejscu, powodując słowne, czasem bolesne kolizje. Nie mieli szans się dotrzeć. Nie było szans na to, by się dopasowali. I dlatego właśnie ścigająca Os nie mogła się zamknąć. Ani dziennikarz Proroka nie mógł przejść obojętnie. Wytrącali siebie w jednej minisekundzie z równowagi. Wrzeli na swój widok z gniewu. I przeciwieństwem ich relacji nie byłaby neutralność. Tacy ludzie jak oni nie potrafiliby trafić w bezpieczny środek. Kontrasty. Mocne kolory. Chyba tylko tak można było zdefiniować ich kontakt.
Prychnęła krótkim śmiechem, mimo że w jej oczach nie było radości. Chyba z irytacji papugowała jego niektóre zachowania, trochę nieświadomie. A może zupełnie umyślnie?
-To pan się powinien znaleźć pod stałą obserwacją. Policyjną, o! Niepokoi mnie pan, bezbronną, samotną, niewinną...-zaokrągliła usta, jakby chcąc dodać sobie cech, o których mówiła i nieco wydelikacić cechy twarzy....kobietę, chcąc Merlin-wie-czego!-powiedziała, unosząc na koniec nieco głos, jakby oburzona.
Mam znajomości w służbach, jeśli o to chodzi. Proszę uważać. - chciałaby dodać, jednak rola słabej osoby niezbyt jej leżała. Chciała go po prostu zirytować. Może rozśmieszyć. I dłużej pograć na tej nucie.
Bo czyż tak nie było? Ten zły, szowinistyczny szmirus z Proroka Codziennego jej się naprzykrzał! Nagminnie! Obrażał! Wyśmiewał! I śmiał dotykać! I och, gdyby tylko świat nie znał prawdziwej panny Lovegood, Krueger miałby spore kłopoty. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie miał szczęście, że trafiła mu się akurat ONA!
Pokręciła głową, tylko mieląc w ustach słowa, które cisnęły jej się do powiedzenia. Kolejne obelgi. Była gotowa go nimi obrzucić jak kochanka pocałunkami. Szczodrze, niemalże z pieszczotliwością dobierając tak dobrze znane im obu frazy. Tak znajome i prawie że prywatne. Doprawdy, znajomość z tym mężczyzną bez wątpienia była niesamowicie wręcz ognista.
-Zmiany? Może pan bardziej pomartwi się o zmiany we własnym temacie?-obrzuciła go krytycznym spojrzeniem i prychnęła, zaciskając na koniec lekko usta. Co on jej się tu stara powiedzieć? Pff!-Problemów?-podchwyciła, nagle rozwścieczona. Zmrużyła nawet lekko oczy i przeniosła ciężar z jednej nogi na drugą, by ostatecznie zbliżyć się do niego nieco i wyciągnąć szyję. Rzuciła mu jedno z tych nieprzyjemnych, niepochlebnych spojrzeń, w jakich to się specjalizowała.-Może w końcu zauważy pan jakim to PAN jest problemem. Dla mnie. Niech pan się zajmie czymś, co jest w zasięgu pańskich możliwości. Sugeruję zniknięcie.-skrzywiła się nieco, mówiąc dobitnie, choć stosunkowo spokojnie.
Naprawdę ten jeden moment, ta drobna niezgrabność, ta chwila zapomnienia kompletnie przechyliła szalę ich relacji. Przewróciło to wszystko w jej głowie i zapanował jeszcze większy chaos jak zazwyczaj. Nienawidziła tego człowieka. I ceniła sobie własną intymność ponad wszystko. Nie potrafiła się nawet do końca zwierzyć ukochanym kuzynkom, a co dopiero otworzyć przed nosem sekrety własnej głowy i serca przed obcą osobą. A do tego taką, którą darzyła tak gorącym, nienawistnym uczuciem. Była przekonana, że to, co Krueger odnalazłby w zapisanych stronnicach by go rozśmieszyło. Wzgardziłby nią szczerze. I nie różniłoby się to teoretycznie niewiele od ich aktualnych wymian zdań... Poza tym, że zmieniałoby to wszystko. To tak, jakby zinwigilował jej myśli bezlitosnym szturmem. Jakby pogwałcił uczucia. Obdarł z pozorów i wystawił nagą, bez tej ściany pozorów i murów ochronnych. Jak miałaby odeprzeć jego jakikolwiek atak z tak straconej pozycji? Jej duma byłaby zszargana doszczętnie. Zdeptana. Pewnie nie do przywrócenia. I czy kucający przed nią mężczyzna nie mógłby sobie wymarzyć lepszego scenariusza?
Gdyby tylko patrzył uważnie, zdołałby przez przymknięciem oczu zauważyć w nich rozpacz. I... błaganie. Desperację tak głęboką, że niemalże pozbawiała rozsądku. Ale Lovegood zbyt twardo stała na ziemi, by w takim momencie kompletnie odpuścić. Dlatego po chwili uderzyła z nową siłą.
-Więc niech pan, do cholery, zabierze ręce!-straciła cierpliwość, podnosząc na niego głos i oderwała dłonie od jego własnych, by odepchnąć go w tej wściekłości. Jej klatka unosiła się szybko, a ona czuła się, jakby właśnie przebiegła cały ten park. Sposób, w jaki się zbliżył, w jaki spojrzał, w jaki z nią pogrywał...
-Choćby w burdelu.-syknęła.-Bo ja panu nie mam zamiaru dać choćby pojedynczej satysfakcji.-warknęła na dodatek, dochodząc niemalże do esencji swojej pogardy.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wierzbowy park - Page 3 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood

Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Wierzbowy park
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach