Wierzbowy park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wierzbowy Park
Niemal najpiękniejsze miejsce w Londynie, tak powiadają. Eleganckie, romantyczne ogrody, rankami zasnute delikatną mgłą, nieustannie pachnące słodkimi kwiatami, codziennie pełne są spieszących do pracy ludzi, ludzi pragnących choć przez chwilę pozachwycać się tutejszą zielenią. Wysokie krzewy, idealnie przycięte żywopłoty, wiekowe drzewa oraz dziesiątki ławeczek zdają się być istnym rajem pośród niepewnych ulic Londynu i sprawiają, że ciężko jest nie dostrzec uroku tego miejsca. Długie witki wierzb płaczących okalają rosnącą tu roślinność, cudownie komponując się z licznymi posągami lub popiersiami sławnych osób. Jedną z nich jest Henryk Kapryśny, magik słynący ze swych zwycięstw podczas wojny czarodziejów z olbrzymami. I choć żaden mugol nie ma świadomości jego prawdziwego imienia, będąc pewnym, że jest to jeden z pradawnych wikingów, posąg cieszy się wśród nich niemałą sympatią. Często spotkać tu też można jeżdżące na rowerach dzieciaki.
Niewątpliwie jest to miejsce piękne, że niemal nierealne, jakby ponad tym wszystkim, z dala od ponurego Londynu, smutnego świata. Cicho szumiący, gęsty okrąg drzew, jakby stworzony do izolacji od rzeczywistości. I tylko wierzby płaczą - a ludzie niech się uśmiechają.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy i +10 dla Śmierciożerców.Niewątpliwie jest to miejsce piękne, że niemal nierealne, jakby ponad tym wszystkim, z dala od ponurego Londynu, smutnego świata. Cicho szumiący, gęsty okrąg drzew, jakby stworzony do izolacji od rzeczywistości. I tylko wierzby płaczą - a ludzie niech się uśmiechają.
|21.08.1956r
Raz zawiedli. Właściwie nie raz, to była już trzecia nieudana próba każdego z nich. Mimo to w Bertiem jednak zrodził się nowy entuzjazm - pierwszy raz zabrnął aż tak daleko. Za pierwszym razem nawalił zabierając w ogień przyjaciela obciążonego Klątwą Odyny, za drugim razem nie udało mu się rzucić już pierwszego zaklęcia. Trzecia próba - doprowadziła ich do samej próby uspokojenia szalejącej magii. Być może nie dał rady uspokoić magii, może potknął się on, może razem nie dali rady - to nie miało znaczenia, szukanie winnych nie miało w tej chwili żadnego celu. Po prostu: zawiedli.. Tak czy inaczej Świat Dyni zostawili za sobą, licząc iż kolejna próba zakończy się powodzeniem. Teraz przynajmniej szli wiedząc, z czym dokładniej mają do czynienia, obaj zobaczyli jak wygląda właściwa część naprawiania magii. Tym razem się uda.
Lecieli w stronę parku w jednej z bardziej odległych dzielnic Londynu. Ponownie na miotłach, by znów zatrzymać się w okolicy i schować je. Do włamywania się na tereny objęte anomalią obaj mieli już jakieś doświadczenie. Ostatecznie każdy z nich spróbował już trzy razy i nie został przy tym złapany. To dobry znak.
Kiedy znaleźli się w środku, rozejrzał się dookoła. Gorycz wcześniejszej porażki zniknęła, Bertie raczej nie tłumił w sobie złości zbyt długo - w tej chwili miał nowy cel, nowe zadanie. Obserwował dookoła i wyjątkowo milczał, co było jasnym sygnałem iż ogrom zniszczeń robi na nim wrażenie. Park był przerażający. Wszystko stało w ogniu, nawet liście obróciły się w małe płomienie. Bertie dłuższą chwilę zastanawiał się jak zatrzymać to, co tutaj się działo i jedyne, co przychodziło mu do głowy to potężna ulewa. Tylko to zaklęcie było dość trudne. Spojrzał na Floreana.
- Może mały deszczyk?
Zasugerował, wyjmując różdżkę, by nie tracić więcej czasu. Poruszył swoją różdżką w nadziei, iż uda mu się rzucić dość silny, obszarowy czar.
- Pluviasso.
Wypowiedział dość spokojnie jak na siebie.
Raz zawiedli. Właściwie nie raz, to była już trzecia nieudana próba każdego z nich. Mimo to w Bertiem jednak zrodził się nowy entuzjazm - pierwszy raz zabrnął aż tak daleko. Za pierwszym razem nawalił zabierając w ogień przyjaciela obciążonego Klątwą Odyny, za drugim razem nie udało mu się rzucić już pierwszego zaklęcia. Trzecia próba - doprowadziła ich do samej próby uspokojenia szalejącej magii. Być może nie dał rady uspokoić magii, może potknął się on, może razem nie dali rady - to nie miało znaczenia, szukanie winnych nie miało w tej chwili żadnego celu. Po prostu: zawiedli.. Tak czy inaczej Świat Dyni zostawili za sobą, licząc iż kolejna próba zakończy się powodzeniem. Teraz przynajmniej szli wiedząc, z czym dokładniej mają do czynienia, obaj zobaczyli jak wygląda właściwa część naprawiania magii. Tym razem się uda.
Lecieli w stronę parku w jednej z bardziej odległych dzielnic Londynu. Ponownie na miotłach, by znów zatrzymać się w okolicy i schować je. Do włamywania się na tereny objęte anomalią obaj mieli już jakieś doświadczenie. Ostatecznie każdy z nich spróbował już trzy razy i nie został przy tym złapany. To dobry znak.
Kiedy znaleźli się w środku, rozejrzał się dookoła. Gorycz wcześniejszej porażki zniknęła, Bertie raczej nie tłumił w sobie złości zbyt długo - w tej chwili miał nowy cel, nowe zadanie. Obserwował dookoła i wyjątkowo milczał, co było jasnym sygnałem iż ogrom zniszczeń robi na nim wrażenie. Park był przerażający. Wszystko stało w ogniu, nawet liście obróciły się w małe płomienie. Bertie dłuższą chwilę zastanawiał się jak zatrzymać to, co tutaj się działo i jedyne, co przychodziło mu do głowy to potężna ulewa. Tylko to zaklęcie było dość trudne. Spojrzał na Floreana.
- Może mały deszczyk?
Zasugerował, wyjmując różdżkę, by nie tracić więcej czasu. Poruszył swoją różdżką w nadziei, iż uda mu się rzucić dość silny, obszarowy czar.
- Pluviasso.
Wypowiedział dość spokojnie jak na siebie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 8
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Bertie Bott już raz został poproszony o przerzucanie kości w szafce zniknięć, kolejne rzuty wykonywane w tej formie będą rozpatrywane jak krytyczne jeden.
#1 'k100' : 8
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Bertie Bott już raz został poproszony o przerzucanie kości w szafce zniknięć, kolejne rzuty wykonywane w tej formie będą rozpatrywane jak krytyczne jeden.
Być może faktycznie to we mnie tkwi problem? Nie tak dawno temu Agnes Puffypuff powiedziała, że mam na sobie jakąś nieszczęśliwą klątwę. Przecież to mogła być prawda, ostatnio spotykają mnie same niepokojące rzeczy! Poczynając od tych bardziej błahych: ta wróżba podczas festiwalu i przegrany Wiklinowy Mag, a kończąc na tych poważniejszych: trzykrotna porażka podczas opanowywania anomalii. Trzykrotna! To już znacząca liczba, która powinna zmusić mnie do zastanowienia, czy przypadkiem naprawianie niepewnej magii to nie za wysokie progi na moje nogi. Cóż, jestem niewysoki, ale żeby to miało znaczenie nawet podczas takich czynności? Szczerze mówiąc, zaczynałem mieć tego dość, ale Bertie dalej parł w zaparte i po prostu nie mogłem zostawić go samego. Postanowiłem spróbować ten ostatni raz. Kto wie, może to właśnie miał być ten długo wyczekiwany moment?
Znałem ten park. Swego czasu dość często tutaj przychodziłem, ale tym razem moja wizyta absolutnie nie przypominała tych sprzed lat. Zresztą to miejsce również w niczym nie przypominało tamtego malowniczego parku. Piękne drzewa i krzewy zamieniły się w jakieś zgliszcza. Aż strach było stawiać tam stopę, jakby zwiędła trawa miała zaraz owinąć się wokół kostki. Szybko zauważył jednak główną przeszkodę - ogień. Niepokojący, dziwny, zielony. Bez wątpienia należało najpierw ugasić pożar, a dopiero później zabrać się za rzucanie zaklęcia, opanowującego tę drżącą magię. Dałem Beriemu wolną rękę. Dobrze wiedziałem, że jest w zaklęciach o wiele lepszy ode mnie, ale niestety chwilę później okazało się, że z jego różdżki wyleciało zaledwie parę iskier. - Faktycznie mały - pozwoliłem sobie na żart dla rozładowania emocji, po czym zacisnąłem mocniej palce na rękojeści różdżki i powtórzyłem za przyjacielem: - Pluviasso! - To nie był znowu aż tak trudne zaklęcie, może jednak dam sobie z nim radę? Chociaż porażka Bertiego nie nastrajała zbyt pozytywnie. Och, Floreanie, nie przejmuj się poprzednimi próbami! Przecież w końcu musi się udać.
Znałem ten park. Swego czasu dość często tutaj przychodziłem, ale tym razem moja wizyta absolutnie nie przypominała tych sprzed lat. Zresztą to miejsce również w niczym nie przypominało tamtego malowniczego parku. Piękne drzewa i krzewy zamieniły się w jakieś zgliszcza. Aż strach było stawiać tam stopę, jakby zwiędła trawa miała zaraz owinąć się wokół kostki. Szybko zauważył jednak główną przeszkodę - ogień. Niepokojący, dziwny, zielony. Bez wątpienia należało najpierw ugasić pożar, a dopiero później zabrać się za rzucanie zaklęcia, opanowującego tę drżącą magię. Dałem Beriemu wolną rękę. Dobrze wiedziałem, że jest w zaklęciach o wiele lepszy ode mnie, ale niestety chwilę później okazało się, że z jego różdżki wyleciało zaledwie parę iskier. - Faktycznie mały - pozwoliłem sobie na żart dla rozładowania emocji, po czym zacisnąłem mocniej palce na rękojeści różdżki i powtórzyłem za przyjacielem: - Pluviasso! - To nie był znowu aż tak trudne zaklęcie, może jednak dam sobie z nim radę? Chociaż porażka Bertiego nie nastrajała zbyt pozytywnie. Och, Floreanie, nie przejmuj się poprzednimi próbami! Przecież w końcu musi się udać.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Postanowiłem że dziś ci ustąpię.
Odpowiedział niby-żartem choć miał nadzieję, że przyjacielowi uda się rzucić czar. Niestety jednak, jego różdżka także prawie nie zareagowała na wypowiedziane żądanie. Nawalili dziś razem - już drugi raz.
Być może oczekiwali zbyt wiele, być może sądzili, że naturalna kolej losu powinna sprawić że kolejne próby będą łatwiejsze. Tak jednak nie było, rzucali zaklęcia, te jednak nie działały. Coś robili źle - choć sięgali po magię szczególnie trudną.
Wtem wezbrał wiatr - czy to wywołany ich zaklęciami, w jakiś sposób przywołany przez magię, przez nędzne próby ogarnięcia chaosu? Trudno orzec. Wici wierzb zaczęły się unosić i opadać, miotało nimi w różne strony, a wraz z nimi poruszały się ich liście, parząc przy każdym ruchu.
- Musimy stąd zwiewać.
Gorycz porażki ciężko było przełknąć, Bertie nie zamierzał się jednak poddawać. Wierzył, iż za którymś razem się uda, nie ważne za którym. Jeśli naprawią cokolwiek - to wszystkie próby będą tego warte.
Teraz jednak usiłował opędzić się od palących skórę witek wierzbowych lekko unoszonych przez wzburzony wiatr. Obejrzał się za Floreanem tylko na sekundę, by zaraz ruszyć do wyjścia, ramieniem osłaniając twarz, starając się oddalać od kolejnych wiotkich gałązek.
Kiedy opuścili teren parku, odetchnął i spojrzał na Fortescue.
- Chyba tyle na dzisiaj, co?
Odezwał się niezbyt zadowolony. Wolał jednak do napraw podchodzić w pełni zdrowia, bez osłabienia. Nie ma sensu ryzykować, kiedy nie są w pełni sił.
- Ale nie licz, że to koniec. - dodał niby to groźbą, choć z lekkim uśmiechem. Nie zmuszałby Floreana gdyby ten nie chciał, jednak mieli przecież wspólny cel w tym działaniu, razem chcieli zrobić tu coś dobrego. Bertie może miał więcej entuzjazmu, więcej optymizmu - eh, te dwie cechy to główny budulec jego psychiki. Nie zamierzał rezygnować, chciał ćwiczyć więcej i ponownie próbować.
Póki co jednak złapał za miotłę. Dziś muszą już zawracać.
zt x 2 :<
Odpowiedział niby-żartem choć miał nadzieję, że przyjacielowi uda się rzucić czar. Niestety jednak, jego różdżka także prawie nie zareagowała na wypowiedziane żądanie. Nawalili dziś razem - już drugi raz.
Być może oczekiwali zbyt wiele, być może sądzili, że naturalna kolej losu powinna sprawić że kolejne próby będą łatwiejsze. Tak jednak nie było, rzucali zaklęcia, te jednak nie działały. Coś robili źle - choć sięgali po magię szczególnie trudną.
Wtem wezbrał wiatr - czy to wywołany ich zaklęciami, w jakiś sposób przywołany przez magię, przez nędzne próby ogarnięcia chaosu? Trudno orzec. Wici wierzb zaczęły się unosić i opadać, miotało nimi w różne strony, a wraz z nimi poruszały się ich liście, parząc przy każdym ruchu.
- Musimy stąd zwiewać.
Gorycz porażki ciężko było przełknąć, Bertie nie zamierzał się jednak poddawać. Wierzył, iż za którymś razem się uda, nie ważne za którym. Jeśli naprawią cokolwiek - to wszystkie próby będą tego warte.
Teraz jednak usiłował opędzić się od palących skórę witek wierzbowych lekko unoszonych przez wzburzony wiatr. Obejrzał się za Floreanem tylko na sekundę, by zaraz ruszyć do wyjścia, ramieniem osłaniając twarz, starając się oddalać od kolejnych wiotkich gałązek.
Kiedy opuścili teren parku, odetchnął i spojrzał na Fortescue.
- Chyba tyle na dzisiaj, co?
Odezwał się niezbyt zadowolony. Wolał jednak do napraw podchodzić w pełni zdrowia, bez osłabienia. Nie ma sensu ryzykować, kiedy nie są w pełni sił.
- Ale nie licz, że to koniec. - dodał niby to groźbą, choć z lekkim uśmiechem. Nie zmuszałby Floreana gdyby ten nie chciał, jednak mieli przecież wspólny cel w tym działaniu, razem chcieli zrobić tu coś dobrego. Bertie może miał więcej entuzjazmu, więcej optymizmu - eh, te dwie cechy to główny budulec jego psychiki. Nie zamierzał rezygnować, chciał ćwiczyć więcej i ponownie próbować.
Póki co jednak złapał za miotłę. Dziś muszą już zawracać.
zt x 2 :<
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nad Londynem rozpostarł się chłodny zmierzch. Gwiazdy wielkiego wozu majaczyły gdzieś nad dachami budynków, jednakże uwagę Rookwood nie przykuwały one, lecz tarcza księżyca. Już niepełna, utraciła swój doskonale okrągły kształt, a zarazem swą moc. Wilkołaki kilka nocy wcześniej wychynęły z ukrycia, swój wyszły na żer, poszukując ofiar - a ona stanęła im na drodze. Nie z dobroci serca, która nakazywała jej obronę czarodziejskiej społeczności przed bestiami, lecz najczystszej nienawiści do mieszańców, które ośmielały się pośród niej funkcjonować. Jako łowca lorda Avery'ego mogła pozwolić sobie na więcej; wreszcie nie ograniczały jej ani prawo, ani ministerialne procedury. Oferowane przez niego złoto także wynagradzało jej opuszczenie jednostki Brygadzistów, choć niezmiennie uważała, że przydałaby się w Ministerstwie Magii - aby mieć tam uszy i oczy szeroko otwarte. Spojrzała na księżyc i zapaliła papierosa; podczas ostatniego spotkania z lordem Rowle rozprawiali o wilkołakach - zainteresował ją opowieścią o bestii trzymanej w klatce w Instytucie Durmstrang i niezmiennie zastanawiała się wciąż nad prawdziwością tej historii; mogła jedynie żałować, że podobne praktyki nie były prowadzone w Hogwarcie.
Oczekiwała na czarodzieja z niecierpliwością; ucieszył ją otrzymany przez niego list, sugerujący, że wyruszą w miejsce, które ponoć dręczyła wciąż anomalia. Przez ubiegłe tygodnie podjęła wiele prób poskromienia magii w różnych miejscach, lecz każda kończyła się prawdziwą porażką. Sądziła, że pojęła i zrozumiała przekazane podczas majowego spotkania instrukcje, jednakże wciąż popełniała gdzieś błąd - i nie wiedziała gdzie. Nie zamierzała się poddawać, nie zrażały jej porażki, choć mocno piekły jej dumę - musiała działać dalej, aby się wykazać. Towarzyszyć Magnusowi zgodziła się z chęcią; nosił na przedramieniu Mroczny Znak, został Śmierciożercą, władał od niej potężniejszymi mocami - i wierzyła, że będzie mogła się od niego podczas próby poskromienia magii czegoś nauczyć. Że może w końcu przestanie popełniać ten sam błąd, przez który energia anomalii wymykała jej się z rąk.
- Magnusie - skinęła głową w geście przywitania, gdy pojawił się dość blisko, pośród spopielonych zgliszczy. - Może tym razem nie będę częstować cię papierosem, las już płonie - zagaiła z zadziornym uśmiechem; spojrzenie brązowych tęczówek powędrowało ku zielonej łunie światła unoszącej się nad uschniętymi drzewami. Nie pamiętała jak Wierzbowy Park wyglądał wcześniej, była tu chyba raz, a może dwa, z pewnością nie więcej; to miejsce było dobre na romantyczne schadzki i popołudniowe pikniki szlachetnych dam. Tytułu lady nie nosiła, a schadzki wolała przeżywać w zgoła innych okolicznościach.
Podążyli leśną ścieżką, powietrze zgęstniało od dymu i popiołu, a wkrótce dojrzeli zielone światło i ich źródło - szmaragdowe płomienie nieustannie trawiły tutejszą roślinność. Przedziwny ogień trzaskał złowieszczo, Sigrun poczuła żar na skórze, gdy zbliżyli się jeszcze bardziej. Bez zastanowienia wyciągnęła różdżkę, uniosła ją w stronę płomieni i krzyknęła: - Pluviasso!
mam ze sobą eliksir byka i eliksir czuwającego strażnika
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Złego diabli nie biorą: notorycznie sprawdzał prawdziwość starego porzekadła, wikłając się w sytuacje, które każdego mogłyby przygnieść ciężarem odpowiedzialności oraz konsekwencji. Jak najbardziej fizycznych, lecz bitewne blizny przecież nosiło się z dumą, bo świadczyły o honorze, odwadze i poświęceniu - oraz tych niewidocznych, szarpanych ran na przewrażliwionej dumie. Rowle nie krył się sam ze sobą, jego ego ucierpiało niewyobrażalnie wskutek salwowania się ucieczką przed dwiema kobietami, niemal dziewczynkami, więc oczywiście zanurzał się po pas w tej samej rzece, zamierzając oczyścić swe dobre imię. Przed innymi nadal błyszczało nieskazitelnie (nie był idiotą, by rozpowiadać o swej przygodzie), lecz Magnus ciągle wypluwał z ust zatęchły popiół, przypominający o niedoszełej operacji. Musiał się go pozbyć, wypłukać obrzydliwy smak z języka, zastąpić go triumfem czarodziejskiej mocy. Sierp księżyca sprzyjał nocnym eskapadom, toteż wybrał noc nieco po pełni, by jedynie wąskie światło padało na czarnoksięskie praktyki. Ostatnio wszędzie widział oczy, paranoiczny nawyk przerodził się w obsesję, której nie próbował już hamować. Może miało to coś wspólnego z bliskim rozwiązaniem się kwestii Moiry (wesele albo stypa) albo z mnożeniem się wysłanników Feniksa? Zjawił się u bram londyńskiego parku w oparach, wyłaniając się z oparów czarnej mgły, której kłęby zlały się w jedno z jego ciemną, powłóczystą szatą i powitał czekającą na niego kobietę oszczędnym skinieniem głowy. Rookwood zrobiłą na nim dobre wrażenie - nie spóźniła się - acz nadal nie wydawał pochopnych sądów. Nadgorliwość gorsza od szlamolubstwa, jedyne słuszne słowa, jakie kiedykolwiek padły z ust jego ojca przypomniały się Magnusowi natrętnie, podpowiadając mu uwagę. Bez lęku sforsował pordzewiałą (ząb czasu wyjątkowo się pośpieszył) furtę, wkraczając do dzikiego ogrodu, poznaczonego śladami niestabilnej energii. Błysnął kłami w odpowiedzi na celną uwagę, kącik ust uniósł się niezalneżnie od chęci: skupienie na zadaniu było priorytetem, a zaklęcia nie należały do dziedziny w jaką inwestował swą wiedzę.
-Las to początek - zauważył cicho, próbując wyciszyć adrenalinę i uspokić myśli. Setki innych bodźców akuratnie go rozpraszało: klisze z poprzednich wypraw, rosyjska tundra, Moira w połogu, potrząsnął z lekka rozczochraną głową i uniósł swą różdżkę.
-Pluviasso - zażądał stanowczo, zauważając że moc zaklęcia Sigrun zatliła się nieco za słabo. Nie był orłem w urokach, lecz próbować musiał.
|mam eliksir garota, ochrony i niezłomnośći
-Las to początek - zauważył cicho, próbując wyciszyć adrenalinę i uspokić myśli. Setki innych bodźców akuratnie go rozpraszało: klisze z poprzednich wypraw, rosyjska tundra, Moira w połogu, potrząsnął z lekka rozczochraną głową i uniósł swą różdżkę.
-Pluviasso - zażądał stanowczo, zauważając że moc zaklęcia Sigrun zatliła się nieco za słabo. Nie był orłem w urokach, lecz próbować musiał.
|mam eliksir garota, ochrony i niezłomnośći
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Na niebie pojawił się kłąb czarnej mgły, od razu przykuł spojrzenie Rookwood, w brązowych tęczówkach pojawiło się coś na kształt podziwu; nieustannie zazdrościła wyższym rangom sługom Czarnego Pana tej cennej umiejętności i robiła wszystko, aby zasłużyć na poznanie jej sekretu. To nie było proste, nigdy nie sądziła, że będzie, ich Pan nie tolerował wszak sług ułomnych i słabych; miała jednak wrażenie, że los nieustannie podkładał jej pod nogi kłody - albo to ona popełniała błędy, których nie potrafiła dostrzec. Próbowała zmierzyć się z anomalią już nie raz, lecz starania spełzały na niczym; za każdym razem wymykała jej się z rąk. Piekła ją duma, podobnie jak i Magnusa, po mało owocnym spotkaniu z dwójką czarodziejów, tyle że w Malinowym Lesie, który opuściła mocno osłabiona - i choć przeciwnicy przed nimi uciekli, bynajmniej nie czuła, że odnieśli z Nottem sukces.
- Wkrótce zapłonie wszystko - mruknęła cicho Sigrun, na tym jednak kończąc temat; oboje musieli się skupić, zwłaszcza ona, wyciszyć myśli i emocje, które zwykle miały nad nią władzę. Inkantację zaklęcia wyrzekła starannie, a przynajmniej taki miała zamiar - moc zaklęcia zatliła się, lecz nie przywołała ulewy, która mogłaby ugasić pożar Wierzbowego Lasu. Syknęła ze złością, czując jak żar ognia szczypie ją w skórę; płomienie sięgały coraz wyżej, były coraz bliżej. Rowle zażądał od swej różdżki deszczu, lecz może nieco zbyt późno - albo to magia anomalii osłabiła ich moc.
Już w klubie pojedynków zrozumiała, że powinna była więcej uwagi poświęcić urokom, które zaniedbywała od lat; w latach szkolnych skupiała się na magii obronnej, istotnej w Klubie Pojedynków, później zaś - fascynacja czarną magią nieustannie przyciągała ją do najbardziej plugawych klątw. Dostała kolejną bolesną nauczkę.
Żadne z nich nie zdołało wyczarować deszczu, który ugasiłby płomienie; drzewa zakołysały się, a płonące wici płaczących wierzb smagnęły ich, wiedzione magią anomalii; rękawy szaty Sigrun zajęły się płomieniem, ogień poparzył dotkliwie skórę; syknęła z bólu, lecz zaczęła się wycofywać dopiero, gdy Śmierciożerca dał jej ku temu znak.
Opuścili alejkę Wierzbowego Parku, próbując ugasić płomienie trawiące szaty i skórę; swąd palonego ciała drażnił zmysły. Zanim mieli ruszyć dalej, musieli uleczyć swe rany - wyruszyli więc na Nokturn, mając nadzieję, że odnajdą w lecznicy zaufaną uzdrowicielkę.
| ztx2
- Wkrótce zapłonie wszystko - mruknęła cicho Sigrun, na tym jednak kończąc temat; oboje musieli się skupić, zwłaszcza ona, wyciszyć myśli i emocje, które zwykle miały nad nią władzę. Inkantację zaklęcia wyrzekła starannie, a przynajmniej taki miała zamiar - moc zaklęcia zatliła się, lecz nie przywołała ulewy, która mogłaby ugasić pożar Wierzbowego Lasu. Syknęła ze złością, czując jak żar ognia szczypie ją w skórę; płomienie sięgały coraz wyżej, były coraz bliżej. Rowle zażądał od swej różdżki deszczu, lecz może nieco zbyt późno - albo to magia anomalii osłabiła ich moc.
Już w klubie pojedynków zrozumiała, że powinna była więcej uwagi poświęcić urokom, które zaniedbywała od lat; w latach szkolnych skupiała się na magii obronnej, istotnej w Klubie Pojedynków, później zaś - fascynacja czarną magią nieustannie przyciągała ją do najbardziej plugawych klątw. Dostała kolejną bolesną nauczkę.
Żadne z nich nie zdołało wyczarować deszczu, który ugasiłby płomienie; drzewa zakołysały się, a płonące wici płaczących wierzb smagnęły ich, wiedzione magią anomalii; rękawy szaty Sigrun zajęły się płomieniem, ogień poparzył dotkliwie skórę; syknęła z bólu, lecz zaczęła się wycofywać dopiero, gdy Śmierciożerca dał jej ku temu znak.
Opuścili alejkę Wierzbowego Parku, próbując ugasić płomienie trawiące szaty i skórę; swąd palonego ciała drażnił zmysły. Zanim mieli ruszyć dalej, musieli uleczyć swe rany - wyruszyli więc na Nokturn, mając nadzieję, że odnajdą w lecznicy zaufaną uzdrowicielkę.
| ztx2
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
| 22 sierpnia
Odkąd Londynem zawładnęły nieokiełznane anomalie, słyszał o wierzbowym parku niejednokrotnie; niegdyś piękny i urokliwy, stanowił ulubione miejsce spacerów niejednego czarodzieja, więc decyzja Ministerstwa Magii o bezwarunkowym jego zamknięciu (poprzedzona nieudanymi próbami opanowania szalejącej magii), nie pozostała bez echa. Wśród rozstawionych u granic Zakazanego Lasu namiotów, tymczasowo pełniących funkcję jego departamentu, dosyć często słychać było opowieści o niespotykanym zjawisku, które zamieniło tutejszą zieleń w widok niezwykły, ale wyjątkowo przygnębiający, otoczony zżółkniętą trawą i zeschniętymi kwiatami, które zwisały smętnie, oświetlone niegasnącymi płomieniami – żadna historia nie była jednak w stanie oddać prawdzie należnej jej sprawiedliwości.
Samo przebywanie wśród zielonkawego ognia wywoływało na karku Percivala nieprzyjemne dreszcze, falami wędrujące wzdłuż kręgosłupa i sprawiające, że co chwilę rozglądał się nerwowo, jakby spodziewając się, że któryś ze złośliwych ogników postanowi go zaatakować. Zielony ogień nie kojarzył mu się zbyt szczęśliwie; odbijająca się na jego szacie i dłoniach poświata nieuchronnie przywodziła na myśl buchające z kominków płomienie, i zmuszała do cofnięcia się myślami do przeklętej manufaktury, w której wizytę niemal przypłacił życiem. Lewa stopa, zmiażdżona niemal całkowicie w trakcie pamiętnego wybuchu i cudem odratowana przez Cassandrę, pulsowała rwącym bólem, najprawdopodobniej więcej mającym wspólnego z przeżytymi wydarzeniami, niż rzeczywistymi dolegliwościami; cieszył się więc, że tuż obok siebie miał Sauvaterre’a, bo jego obecność niejako zmuszała Percivala do zachowania twarzy. Miał wrażenie, że gdyby w płonącym parku znalazł się sam, odwróciłby się na pięcie i z gorzkim poczuciem porażki wrócił, skąd przyszedł.
Uczucie porażki było zresztą czymś, czego od kilku dni próbował się pozbyć, nękany wspomnieniami z malinowego lasu i zaułka przy Pokątnej, w których podjęte przez niego próby okiełznania anomalii okazały się klęską. Nie znosił przegrywać – nie lubił tego nigdy, jako dziecko dręczony irracjonalnymi napadami złości za każdym razem, gdy coś nie szło po jego myśli – dlatego w ledwie dwa dni po ostatniej wyprawie, zaproponował Apollinare’owi powtórkę. Potrzebował zrównoważyć poniesione porażki sukcesem, i potrzebował tego niemal desperacko, czując, że nie zdoła pojawić się na następnym spotkaniu Rycerzy, jeżeli nie będzie miał możliwości potwierdzenia wykonania postawionego im zadania.
Czując na sobie natrętne ciepło płomieni, zatrzymał się, przystając tuż obok posągu Henryka Kapryśnego i unosząc wyżej różdżkę. – Wypadałoby ochłodzić nieco atmosferę – mruknął w stronę swojego towarzysza, wskazując głową na groteskowo płonące drzewa. – Pluviasso – wypowiedział starannie, wykonując przy tym wyćwiczony ruch nadgarstkiem. Zaklęcie nie należało do prostych, ale ostatnio przyniosło im szczęście – miał nadzieję, że tym razem pójdzie im równie dobrze.
Odkąd Londynem zawładnęły nieokiełznane anomalie, słyszał o wierzbowym parku niejednokrotnie; niegdyś piękny i urokliwy, stanowił ulubione miejsce spacerów niejednego czarodzieja, więc decyzja Ministerstwa Magii o bezwarunkowym jego zamknięciu (poprzedzona nieudanymi próbami opanowania szalejącej magii), nie pozostała bez echa. Wśród rozstawionych u granic Zakazanego Lasu namiotów, tymczasowo pełniących funkcję jego departamentu, dosyć często słychać było opowieści o niespotykanym zjawisku, które zamieniło tutejszą zieleń w widok niezwykły, ale wyjątkowo przygnębiający, otoczony zżółkniętą trawą i zeschniętymi kwiatami, które zwisały smętnie, oświetlone niegasnącymi płomieniami – żadna historia nie była jednak w stanie oddać prawdzie należnej jej sprawiedliwości.
Samo przebywanie wśród zielonkawego ognia wywoływało na karku Percivala nieprzyjemne dreszcze, falami wędrujące wzdłuż kręgosłupa i sprawiające, że co chwilę rozglądał się nerwowo, jakby spodziewając się, że któryś ze złośliwych ogników postanowi go zaatakować. Zielony ogień nie kojarzył mu się zbyt szczęśliwie; odbijająca się na jego szacie i dłoniach poświata nieuchronnie przywodziła na myśl buchające z kominków płomienie, i zmuszała do cofnięcia się myślami do przeklętej manufaktury, w której wizytę niemal przypłacił życiem. Lewa stopa, zmiażdżona niemal całkowicie w trakcie pamiętnego wybuchu i cudem odratowana przez Cassandrę, pulsowała rwącym bólem, najprawdopodobniej więcej mającym wspólnego z przeżytymi wydarzeniami, niż rzeczywistymi dolegliwościami; cieszył się więc, że tuż obok siebie miał Sauvaterre’a, bo jego obecność niejako zmuszała Percivala do zachowania twarzy. Miał wrażenie, że gdyby w płonącym parku znalazł się sam, odwróciłby się na pięcie i z gorzkim poczuciem porażki wrócił, skąd przyszedł.
Uczucie porażki było zresztą czymś, czego od kilku dni próbował się pozbyć, nękany wspomnieniami z malinowego lasu i zaułka przy Pokątnej, w których podjęte przez niego próby okiełznania anomalii okazały się klęską. Nie znosił przegrywać – nie lubił tego nigdy, jako dziecko dręczony irracjonalnymi napadami złości za każdym razem, gdy coś nie szło po jego myśli – dlatego w ledwie dwa dni po ostatniej wyprawie, zaproponował Apollinare’owi powtórkę. Potrzebował zrównoważyć poniesione porażki sukcesem, i potrzebował tego niemal desperacko, czując, że nie zdoła pojawić się na następnym spotkaniu Rycerzy, jeżeli nie będzie miał możliwości potwierdzenia wykonania postawionego im zadania.
Czując na sobie natrętne ciepło płomieni, zatrzymał się, przystając tuż obok posągu Henryka Kapryśnego i unosząc wyżej różdżkę. – Wypadałoby ochłodzić nieco atmosferę – mruknął w stronę swojego towarzysza, wskazując głową na groteskowo płonące drzewa. – Pluviasso – wypowiedział starannie, wykonując przy tym wyćwiczony ruch nadgarstkiem. Zaklęcie nie należało do prostych, ale ostatnio przyniosło im szczęście – miał nadzieję, że tym razem pójdzie im równie dobrze.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Nott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Próbował już tak wiele razy, że przestał liczyć. Ilość niepowodzeń bruździła jego myśli i wprawiała w złość, której nie było widać na zewnątrz. Ego ucierpiało, choć nie ono było najważniejsze. Najważniejszy było zadowolenie człowieka, któremu postanowił służyć swoimi umiejętnościami. Jak na razie zawodził i nie podobało mu się to ani trochę. Szczęśliwie dla niego, nie tylko on był zdeterminowany by dowieść jego wartość. Każda nieudana naprawa sprawiała, że jeszcze mocniej - jeszcze bardziej, zależało mu na tym, by odnieść w końcu sukces. Każda jedna naprawa anomalii działała na ich korzyść - wiedział to - dlatego nie dawał sobie oddechu, ciągle analizując te wcześniejsze i próbując doszukać się w nich nieprawidłowości, popełnionych błędów które rozlewały się goryczą w przełyku. Nie wiedział już jak wiele razy w ostatnim czasie znajdował się u Cassandry, która niezmiennie zasklepiała jego rany - pamiętał o obiecanym winie, ale na ten moment musiało ono poczekać. Nie lubił niepowodzeń, a każda nienaprawiona anomalia właśnie tym była. Nie pomagała jemu, nie pomagała Rycerzom Walpurgii, z pewnością nie miała też ucieszyć Czarnego Pana. A jego gniewu obawiał się, mimo wszystko. Dlatego gdy Nott zaproponował kolejną próbę poskromienia anomalii nie wahał się nawet sekundy. Ciemny długi płaszcz z kapturem narzucił na ramiona ruszając na miejsce spotkania.
Widok nie zachwycał i widać było że anomalia odcisnęła na tym miejscu swoje piętno. Sauveterre widział to miejsce już wcześniej. Jedno z bardziej urokliwych w Londynie - nie ku temu żadnych wątpliwości. A jednak widok, który rozpościerał się przed nim dzisiaj nijak nie przypominał tego, co pamiętał. Uschnięta trwa, skamieniała kora drzew, zielone płomienie przypomiające liście unosiły się i opadły wprawiane ruchem w wiatr.
- Nie zrobiłbym tego lepiej. - powiedział z zadowoleniem i lekko tlącym się w spojrzeniu podziwem, obserwując moc silnego zaklęcie posłanego przez jego towarzysza. Deszcz rozpadał się nad zielonymi płomieniami przygaszając je powoli, co miało dać im możliwość zbliżenia się do anomalii. Jednak nim deszcz miał dokończyć swojego dzieła mieli jeszcze chwilę, którą mogli wykorzystać. - Magicus Extremos. - wybrał więc, licząc na to, że uda mu się wzmocnić swojego towarzysza.
Widok nie zachwycał i widać było że anomalia odcisnęła na tym miejscu swoje piętno. Sauveterre widział to miejsce już wcześniej. Jedno z bardziej urokliwych w Londynie - nie ku temu żadnych wątpliwości. A jednak widok, który rozpościerał się przed nim dzisiaj nijak nie przypominał tego, co pamiętał. Uschnięta trwa, skamieniała kora drzew, zielone płomienie przypomiające liście unosiły się i opadły wprawiane ruchem w wiatr.
- Nie zrobiłbym tego lepiej. - powiedział z zadowoleniem i lekko tlącym się w spojrzeniu podziwem, obserwując moc silnego zaklęcie posłanego przez jego towarzysza. Deszcz rozpadał się nad zielonymi płomieniami przygaszając je powoli, co miało dać im możliwość zbliżenia się do anomalii. Jednak nim deszcz miał dokończyć swojego dzieła mieli jeszcze chwilę, którą mogli wykorzystać. - Magicus Extremos. - wybrał więc, licząc na to, że uda mu się wzmocnić swojego towarzysza.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wierzbowy park
Szybka odpowiedź