Wierzbowy Park
Niewątpliwie jest to miejsce piękne, że niemal nierealne, jakby ponad tym wszystkim, z dala od ponurego Londynu, smutnego świata. Cicho szumiący, gęsty okrąg drzew, jakby stworzony do izolacji od rzeczywistości. I tylko wierzby płaczą - a ludzie niech się uśmiechają.
-Oczywiście że wiedziałam, głąbie, dlatego otworzyłam przed Tobą serce!-nie wytrzymała i wybuchnęła łamiącym się głosem. Nigdy wcześniej nie kochała. Nigdy. Pierwszy raz poczuła że może oddać komuś całą siebie i...-zdradziłam Ci to, co skrywałam najgłębiej, a wierz lub nie, nie było to nazwisko. Zdradziłam Ci prawdziwą siebie, nie w tym jak się nazywam czy z jakiego pieprzonego rodu pochodzę, a to, jakim jestem człowiekiem. Myślisz że te wszystkie rozmowy od wieczora do rana mogłabym wymyślić? Że udawałabym wszystkie te uczucia którymi Cię obdarzyłam? Nie bądź głupcem, Barry.-Cały czas patrzyła mu w oczy. Po krótkiej chwili zachwiania emocjalnego opanowała się wręcz błyskawicznie, mówiąc teraz silnym, mocnym głosem którym niosła wszystko to, co miała do przekazania. -A cel? Jaki inny cel mogłabym mieć niż chronienie własnej rodziny? Zrozum, szlajająca się po Nokturnie i korzystająca z wszystkich jego dogodności lady Carrow to coś, co z pewnością wykorzystałby każdy mający na pieńku nie tyle z całym rodem, a przede wszystkim z moim ojcem...-oh... wow Carrow, a jednak masz uczucia... Oczy rudowłosej zaszły szklistą powłoką, co mogło nie umknąć uwadze Barrego nawet mimo próby zamaskowania łez szybkimi jak u motyla mrugnięciami. Głos zachrypł jej całkowicie na wspomnienie o ojcu. Bo to przecież dla, czy może przez niego, zaczęła się kryć. Ojciec wpadł w bardzo poważne konflikty z Rycerzami Walpurgii którzy jak wiadomo z Nokturnem byli za pan brat. Ale do tego nie przyznawała się nawet przed sobą. Aż do teraz...
Uspokoiła się i dodała -Zrozum, Barry, że to nie było wymyślone na prędce kłamstewko by zyskać Twoją sympatię czy Merlin wie co jeszcze.-jak w ogóle mógł tak pomyśleć!?
Widząc jak zaczyna lamentować nad swym życiem, jego serce mimo wszystko nieco skruszyło się. Wysłuchał wszystkich jej żałosnych słów, lecz nie wiedział, czy to prawda. Owszem, nie podejrzewał, aby łzy same z niej wyszły, lecz Barry nie wie, jaką ona jest aktorką. W końcu nie powiedziała, w czym jeszcze okłamała, a specjalnie nie dopytywał Deimosa, aby to osobiście od niej się dowiedzieć.
- Co ma ojciec do tego?- zadał pytanie. Nie rozumiał, czemu nagle w to wszystko miesza swojego ojca. Przecież mówiła, że jego nienawidzi, jak i zaaranżował ich narzeczeństwo. Ale nic nie wspominała, że jest jakimś zagrożeniem dla niej. Owszem, rozumiał ukrywanie swej tożsamości, ale czy on kazał nagle całemu światu oświadczyć, kim jest? I tak się niedługo wszyscy dowiedzą, gdy Barry zażąda jej ręki. Tego akurat nie uniknie, a gdy ludzie się dowiedzą o jej nazwisku, to kto wie, czy i gorzej nie będzie miała, niż gdyby od samego początku mówiła prawdę. Przynajmniej tak jemu się wydawało, gdy tak stał naprzeciwko łkającej rudowłosej dziewczyny i myślał, co tu teraz z nią zrobić.
- Ja nie wiem, co o tym myśleć. Gdy te wiadomości doszły do mnie... straciłem do Ciebie zaufanie. Dziwisz się?- powiedział cichym tonem. Niech wie, w jakim stanie jest ich związek. Do czego doprowadziło jej kłamstwo, a może i kłamstwa i sekrety. Był wredny w tej chwili, ale sama sobie zawiniła.
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
-Nie będę teraz o tym mówić...-rozejrzała się nerwowo po parku, dając do zrozumienia że konszachty ojczulka z Rycerzami Walpurgii nie są tematem ani na ten czas ani tym bardziej na miejsce -Po prostu bardzo nierozważnie dobrał towarzystwo z którym zadarł. Skończyło się to... bardzo nieprzyjemnie a skutki jego, nie ukrywajmy, głupoty odczuwamy do dziś chociażby pod postacią mojego drugiego imienia.-skończyła, mając przed oczyma najpoważniejszy ze skutków, o którym nie mówiła jak dotąd nikomu-śmierć matki.
Pierwszy raz od początku rozmowy spuściła wzrok -Nie, zupełnie Ci się nie dziwię, Barry.-ale proszę o odrobinę zrozumienia...miała na końcu języka, jednak nie chciała wytrącać go z równowagi. Znów podniosła na niego oczy-I za to Cię przepraszam. Naprawdę jesteś ostatnią osobą którą chciałabym okłamać.-I jedyną którą przez całe życie pokochałam. Dodała w myślach. Oh Marcelyn, przestań się bać wielkich słów, nie widzisz ile szkody juz wyrządziłaś?
Ostatnio zmieniony przez Marcelyn Carrow dnia 29.02.16 19:17, w całości zmieniany 1 raz
Spiorunował ją początkowo wzrokiem, gdy nie chciała jemu odpowiedzieć na pytanie, lecz zaraz te spojrzenie złagodniało, gdy się wytłumaczyła. A to ciekawe. Co prawda Deimos nie mówił zbyt wiele o jej rodzicach, ale już tu widać, że nie mówiła jemu wszystkiego. Nie skomentował jej wypowiedzi rozmyślając nad tym, gdy Marcelyn spuściła wzrok. Przeprasza? Prawda czy fałsz? Nie, teraz nie mógł jej nie uwierzyć. Chociaż miał ochotę popchnąć ją do tego drzewa i odejść, nie mógł. Ciągle słyszał w głowie małe słówka, które przypominały jemu o obowiązku wobec rodziny. Musiał przełknąć gorycz, która nagromadziła się w jego ustach. - Ale zraniłaś, i to mocno.- wyszeptał cicho i zrobił krok w tył nie przestając na nią zerkać. - A skoro nie chcesz teraz mówić, powiedz, kiedy będziesz gotowa. Do tego czasu nie chcę Ciebie widzieć.- powiedział chcąc kończyć te spotkanie. Skoro nie chce teraz mówić, to on pójdzie do pracy. Niech doceni, że daje jej czas na wyjaśnienie. Oczywiście nie powiedział jej, że ma czas do świąt, gdzie pewnie pozna prawdę od swego ojca, a Barry będzie ją traktować z dystansem. Daje szansę na naprawę, czego raczej by normalnie nie zrobił. Bo kto by chciał być z osobą, która jego raz okłamała.
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
Deimos... gdyby tylko wiedziała, że to przez tego ubranego w drogie szaty lisa zniszczony został jej związek (bo przecież nie przyzna przed sobą, że to przez jej ukrywanie prawdy)...
Z każdym wibrującym w powietrzu słowem, zarówno Barrego jak i własnym, czuła coraz większe rozczarowanie i gorycz. Chciała wypowiedzieć wojnę całemu światu. Chciała niszczyć i zostać zniszczoną. Czuła narastającą wściekłość skierowaną w... no właśnie, w co?
Już nie rób z siebie świętego, Barry. Są gorsze kłamstwa i gorsze uczynki, uwierz, gdybym chciała Cię skrzywdzić, zrobiłabym to i ta rozmowa wyglądałaby zupełnie inaczej. Cały smutek zszedł z niej momentalnie. Gdyby nie fakt, że od początku rozmowy trzymała się bardziej prosto od wierzby pod którą stała, wyprostowałaby się jeszcze bardziej.
-Jaki sens będą miały moje słowa, jeśli nie chcesz ich słuchać?-zadała pytanie które narodziło się w niej, gdy zaczął wytykać jej kłamstwa. Czy na pewno nie chcesz mnie widzieć? Wątpiła w to, miała wrażenie ze rudowłosy chce dotrwać do p r a w d z i w e g o konca rozmowy, kiedy wyjaśnią wszystko i żadne nie będzie już miało pytań. -Powiedz mi, czym tak naprawdę Cię uraziłam? Samym faktem podania Ci nieprawdziwego imienia, co już wyjaśniłam, czy tym, że sądziłeś że wiesz o mnie wszystko a okazało się być inaczej?-miała nadzieję nie brzmieć zbyt ironicznie, pytała z czystej ciekawości powodu jego złości.
I ośmiela się jego oskarżać, że nie chce słuchać jej wyjaśnień. A po co w takim razie ją tutaj zaprosił? Chyba nie po to, aby zjeść z nią lunch. Chciał ją wysłuchać, dać jej szansę szybkiego zrehabilitowania się i może jej wspomnieć o jednej, bardzo istotnej rzeczy. Ale woli zwlekać i zwalać na niego. Niech tka dalej robi, z pewnością to nic dobrego nie wróży w przyszłości. Groźnie podniósł brwi chcąc rzucić w jej stronę parę nieprzyjemnych epitetów, lecz ugryzł się w język. Nie, nie będzie jej mówić, jak się teraz zachowała. Niech w końcu zacznie myśleć. Zbliżył się do niej niebezpiecznie słysząc kolejne jej słowa, które zaczynały jego mocno irytować, jak i rzucały niemiłe myśli.
- Powiedziałem chyba wyraźnie - jak będziesz gotowa na rozmowę, wtedy porozmawiamy. Nie wcześniej, a sama powiedziałaś przed chwilą, że nie chcesz teraz o tym rozmawiać.- powiedział, a raczej wyszeptał starając się używać emocji do minimum. Może jego wzrok wyglądał niebezpiecznie, jakby chciał ją w tej chwili spiorunować, lecz rudzielec zaraz cofnął się. Nie miał ochoty rzucać jakichkolwiek słów pożegnania w jej stronę uważając, że już dostatecznie się jej wyraził. Jedynie to skinął prawie niewidocznie głową i zostawił Marcelyn samą przy wierzbie. Skoro jest mądra i inteligentna, powinna wiedzieć, co zrobić. Barry będzie czekać na nią. Potem może będzie żałować tych słów, a może i nie. Może Marcelyn zasłużyła na to, aby ktoś jej w końcu to powiedział i pohamował. Przyjaciół się nie okłamuje. Szczególnie tym, którzy ze wzajemnością ufają, są gotowi oddać swe życie za druha. To co ona zrobiła, było wręcz k a r y g o d n e.
z/t
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
Wierzbowy Park podobno był jednym z najpiękniejszych w całej Anglii - miłośnicy przebywania na świeżym powietrzu wciąż dywagowali, które z zielonych terenów zasługuje na pierwsze miejsce, ale większość była właśnie za tym miejscem. Jeśli nigdy tu nie byłeś, powinieneś czuć wstyd i zażenowanie. Lady Lestrange przechadzała się ścieżką, czekając na jedną ze swoich przyjaciółek. W okresie zimowym spotykanie się na gorącą czekoladę było już tradycją, która nie mogła ominąć również szlachcianek. Na jej szczęście bądź nieszczęście zaczepił ją starszy człowiek, czarodziej. Zaczął opowiadać o śpiewających gatunkach ptaków, które nawet zimą mogła słyszeć w parku. Niestety ten bardzo się mylił, a wszystkie jego oszczerstwa i brak wiedzy z zakresu ornitologii słyszała Clementine. Czy odezwie się i wyprowadzi z błędu mężczyznę, który głośno kłócił się z każdym, kto podważał jego rację?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Clementine długo stoi niedaleko starszego mężczyzny. Podąża za nim nienachlanie. Słucha go bardzo wnikliwie. Mężczyzna opowiada wiele ciekawych rzeczy. Ma bardzo żywy, absorbujący ton. Im dalej jednak w jego tyradę, tym więcej nieprawidłowości panienka Baudelaire słyszy w jego słownym wykładzie. Przystaje z boku, zauważając, że nieznajomy z uporem próbuje przekonać do swoich racji przechodniów. Nie wszyscy mają na temat ornitologii taką samą wiedzę jak Emmie. Clementine nie chce być namolna, albo się wymądrzać, ale mężczyzna nie ma racji. Gdyby sama się myliła, chciałaby, żeby ktoś zwrócił jej na to uwagę. Tym bardziej, ze wprowadza w błąd również innych. Clem z początku doszukuje się w wypowiadanych słowach sensu. Szuka go, dopisuje sobie wyjaśnienia, dlaczego tak mężczyzna próbuje tłumaczyć tryb życia ptaka, który prowadzi go w zupełnie inny sposób. Być może poznał jakąś naturalną krzyżówkę gatunków, o jakich mówił, ale ten, którego nazwy użył z pewnością cechował się innymi zachowaniami. Zaś następnej nazwy ptaka ozdobnego nie kojarzyła, a przecież znała wszystkie.
— Wydaje mi się, że mówi pan o innym gatunku ptaka — wtrąca się Clementine dość cicho. Wtedy słyszy, jak mężczyzna się zapowietrza. Stoi w miejscu, trochę za ramieniem Evandry, słysząc jego kroki. Mężczyzna łapie ją za ramię, trochę boleśnie. Clementine zastanawia się czy powinna zwrócić mu na to uwagę. Ostatecznie unosi do niego twarz, spokojnie, chociaż serce z jakiegoś powodu zabiło jej mocniej. Ciało reagowało samoistnie, natomiast naiwny umysł Clementine kazał jej wierzyć, że ten człowiek nie miał złych zamiarów. Nawet jeśli warczał na nią, karząc jej się zamknąć. Emmie milczy, według jego zalecenia. Cóż, mężczyzna może mieć rację, wtrąciła się w sam środek rozmowy. Może zepsuła mu dowcipną opowieść, w ktorej ten gatunek ptaka miał być pomieszany?
[bylobrzydkobedzieladnie]
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Ostatnio zmieniony przez Clementine Baudelaire dnia 26.07.16 15:52, w całości zmieniany 1 raz
Kiedy zaczepił ją ten starszy czarodziej, z początku nie spodziewała się kłopotów. Myślała, że przybierze na usta swój wyćwiczony, uprzejmy uśmiech, odpowie raz czy dwa i osoba, z którą była umówiona, z pewnością uratuje ją od dalszej wymiany zdań. Jednak ratunek nie nadciągał, zaś mężczyzna raczył ją coraz dziwniejszymi opowieściami, i to opowieściami na temat ptaków, którymi - prawdę mówiąc - nigdy szczególnie nie zaprzątała sobie głowy. Spokojnie, Evandro, to na pewno tylko kwestia chwili, dwóch, trzech...
Złość na spóźniającą się osobę wzrosła.
Wtedy jednak pojawił się ktoś inny, nieznana jej panienka, która odważyła się wytknąć starszemu omyłkę. Omyłkę, czy może kompletny brak kompetencji? Biorąc pod uwagę jego nerwową reakcję... Nie miał prawa chwytać jej za rękę, nie miał prawa warczeć.
- Proszę ją puścić, w tej chwili - powiedziała chłodno, wyniośle; uniosła do góry podbródek i zrobiła krok w ich kierunku, nie obawiając się konsekwencji swego zachowania. Była przecież nietykalna, była szlachcianką; gdyby tylko spróbował potraktować ją w taki sposób, już nie miałby ręki.
Zmrużyła oczy i kontynuowała, nawet nie mając pojęcia, o kogo walczy:
- Radziłabym panu nie odzywać się w taki sposób do przyjaciół rodu Lestrange - zawiesiła głos, obserwując, jakie wrażenie zrobi na nim wspomnienie rodu. - Ani to grzeczne, ani ładne. Zwyczajnie nie przystoi.
Nie spuszczała z niego wzroku, aż nie opuścił ręki, nie wycofał się, wyraźnie zaskoczony - nie wiedziała jednak, czy samym oporem kobiety, czy posłyszanym przed sekundą nazwiskiem. Nie było to jednak aż tak ważne, dopóki mogło zadziałać.
- Wszystko w porządku? - zwróciła się do nieznanej kobiety, kiedy starszy czarodziej nadal stał obok, choć już nie aż tak blisko, jak jeszcze chwilę temu; niech słyszy, niech zacznie się bać. Miała tylko nadzieję, że zaraz odejdzie, zniknie na dobre i przestanie dręczyć je swoją obecnością.
Ostatnio zmieniony przez Evandra Lestrange dnia 05.08.16 1:38, w całości zmieniany 1 raz
— Tak… — jej głos łamie się w powietrzu. Dziewczyna unosi dłoń żeby zaczesać rude pasma włosów za ucho. Zamiast tego jej palce natrafiają na miękkie, złociste loki nieznajomej. Jej opuszki palców same odnajdują sobie miejsce, żeby w przelocie wpleść się pomiędzy nie. Smaga wierzchem ręki miękkość jedwabistych włosów, nie wyobrażając sobie, żeby jej splątane, rude pasma kiedyś mogły nabrać takiej faktury. Clementine mimo swojego cichego zachwytu, postawę ma prostą, a twarz nie wyraża jej zadziwienia w takim stopniu, w jakim wyrażają ją jej myśli. To jej usposobienie, że część jej emocji zostaje w niej.
— Gdybyś była ptakiem, byłabyś najpiękniejszym koroniakiem angielskim, jakiego znam. Ma bardzo piękne, miękkie upierzenie, bardzo puszyste, o jedwabistej fakturze.
Clementine często mówi rzeczy, których nie powinna, a które dyktowane są przez jej szczerość i jasność jej bardzo czystych intencji. W chwilowym milczeniu wyczuwa jednak nieprawidłowość, domyślając się, że być może kolejny raz nieświadomie popełniła nietakt. Dla sprostowania dodaje:
— To rasa kanarka.
Mężczyzna w dalszym ciągu stoi obok i najpewniej przygląda się uważnie Evandrze, doszukując się rodowych sygnetów, a dostrzegając najpewniej jakieś oznaki przynależności do rodu, chrząka niewyraźnie i umyka w bok. Dopiero na ten dźwięk panienka Baudelaire spogląda za nim. Wydaje jej się, że musiała być bardzo nieuprzejma, skoro ich opuścił.
— Przepraszam, nie chciałam przysporzyć ci kłopotu.
Przez nazywanie ją przyjaciółką rodu, odruchowo zwraca się do kobiety zbyt zuchwale, ale jej ton jest tak miękki, łagodny i nienatarczywy, że trudno się na nią o to złościć.
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Mimo to zamarła, kiedy smukłe palce nieznajomej natrafiły na jej jasne pukle włosów; był to jednak zwykły przypadek, nie zaś bezczelne naruszenie jej przestrzeni osobistej i tym próbowała się uspokajać. Gest tak niewinny, a jednak potrafiący przyprawić o szybsze bicie serca. Spokojnie, Evandro, to nic takiego, nic Ci nie grozi, jesteś bezpieczna.
Trudno nawet opisać, co działo się w jej głowie ledwie chwilę później, gdy Clementine obdarzyła ją tym niecodziennym komplementem, wprawiając w osłupienie, odbierając rezon. Arystokratka zapomniała nawet o przyglądającym im się jeszcze przez chwilę starcu, zbyt zajęta uważnym obserwowaniem nieznajomej; czy to był jakiś żart? Czy naprawdę...?
Och, rasa kanarka. Z kanarkami, zwłaszcza tymi trzymanymi w złotych klatkach, Evandra miała wiele wspólnego. Więcej, niż jej rozmówczyni mogłaby podejrzewać.
- Dziękuję - odpowiedziała po chwili cicho, pozornie opanowanie, choć nadal w niemałym szoku. Bać się? Dziwić? Uciekać? Biorąc jednak pod uwagę fakt, że osoba, z którą była umówiona, nadal nie przychodziła, zaś dalsze oczekiwanie na mrozie nie było szczególnie zachęcające...
- Nigdy nie sądziłam, że zostanę przyrównana do kanarka, lecz... dziękuję. To było miłe. A przynajmniej w twoich ustach zabrzmiało to miło.
Serce wciąż nie uspokoiło swego biegu, lecz wróciła jej pewna władza nad ciałem, nad umysłem; nie było mowy o panice. Jej usta złożyły się w niewielkim, niezłośliwym uśmiechu.
Rudowłosa, choć nieco ekscentryczna, zrobiła na niej wrażenie dobitnie szczerej, nieprzystosowanej do świata marzycielki, której wiedza ornitologiczna potrafiła zrobić wrażenie. Zaś przyrównanie jej do kanarka... Gdyby mogła wiedzieć, ile w jej słowach było racji! Gdyby mogła wiedzieć, jak bardzo jej słowa kojarzyły się z poezją Tristana.
Kiedy alchemiczka usłyszała, że nieznajoma zwraca się do niej na ty, w pierwszej chwili poczuła ukłucie złości z powodu lekceważenia, z powodu braku należytego szacunku. Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć - albo jej twarz zdradzić jakąkolwiek z tych emocji - rozsądek przyniósł ukojenie. Jej rozmówczyni nie była może szczególnie obyta, a przynajmniej takie odniosła wrażenie po tych prostolinijnych i zbyt szczerych jak na szlachtę wstawkach, lecz tym samym sprawiała wrażenie naturalnej, prawdziwej i... niegroźnej.
- Nie przysporzyłaś, wprost przeciwnie, powinnam Ci nawet podziękować za ratunek - odparła cicho, w myślach doceniając miękkość i łagodność głosu nieznajomej. - Twoja wiedza jest godna uznania. Czy to pasja, czy na co dzień zajmujesz się ptakami? - zapytała, nim zdążyła się ugryźć w język. Co jak co, ale wiedza robiła na niej wrażenie, zaś kobieta, która poszerzała swe horyzonty wbrew powszechnej krytyce, wzbudzała szacunek.
— Naprawdę — zapewnia ją, bo być może Evandra nie zrozumiała. Koroniak angielski to wyjątkowa rodzina kanarków. — Pani jest zainteresowana kanarkami?
Pytanie zadaje, wracając do oficjalnej formy. Lawiruje pomiędzy jedną, a drugą, pod wpływem emocji. Jest w stanie trzymać swoje wrażenia w sobie, jeśli chodzi o najprostszą warstwę przeżyć. Jednak radość, smutek, zmartwienie, troska, zawsze łatwo było wyczytać z jej tonu, słów, postawy. Teraz była to fascynacja i płonąca w dziewczynie nadzieja, że spotkała kogoś, kto być może chciałby wraz z nią poszukać w parku ptaków, które o tej porze roku ciężej było znaleźć. Clementine jst równie miło, że kobieta jej słowa przyjmuje z zadowoleniem. Nie wie, jak powinna z nią rozmawiać, ale chciałaby wzbudzić jej sympatię w równym stopniu w jakim lady Lestrange wzbudziła ją w niej.
— Ratunek? — Emmie powtarza po kobiecie jej własne słowa. Wypowiada je cicho, jakby nie chciała żeby ktoś mógł je usłyszeć. Tym samym zachowuje się między nimi aura intymności. — Ale… już czuje się pani dobrze? — pyta z pełną troską, uchylając wargi w pytaniu. Jej niewidome, szkliste oczy wpatrzone są prosto w twarz Evandry. Nie rozumie na czym polega jej pomoc, ale ma nadzieję, że wszelkie zmartwienia nieznajomej zostały odegnane.
— Niedługo zjawi się tutaj mój ojciec. Może… może moglibyśmy panią odprowadzić do domu?
Nie sprawiała wrażenia upartej, a jednak, chociaż propozycja była nienachlana, jak i ton. Zaraz potem te prawie przeźroczyste oczy wypełniła emocja. Prośba. Nadzieja.
— Proszę… — dodała mimo to, a chociaż zaraz padło kolejne słowo — nalegam… — przepełnione było nutą zwątpienia i ufności wobec nieznajomej w takim stopniu, że daremnie byłoby w tym wyrazie szukać jego typowej definicji. Surowego i rozkazującego brzmienia. W ustach Clementine brzmiało delikatnie i prosząco.
— Chciałabym pani opowiedzieć o mojej hodowli. To coś więcej niż wyuczona specjalność. Może pani ze mną spędzić… jeszcze chwilę?
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Tym razem jednak Leda wiedziała, że zdecydowanie przesadziła. Spóźnianie się na spotkania zdarzało się jej notorycznie, ale spóźnić się o godzinę?! Aż jęknęła, gdy na wysokich, eleganckich szpilkach niemalże biegła alejką w Wierzbowym Parku, aby spotkać się z Evandrą. Gdy tylko ją zobaczyła, jęknęła z ulgą.
-Och, moja droga, całe szczęście, że na mnie czekałaś - wyspała Leda - nie masz pojęcia, co się stało. Niuchacz naszego Jeremy'ego prawie odgryzł rękę małej Caroline! Ta mała szelma dobrała się do mojej biżuterii! Wybacz, że musiałaś tak długo tutaj sterczeć - lady Nott aż uginała się w przeprosinach, prędko wymyślając niestworzone historie dla usprawiedliwienia własnej nieodpowiedzialności - ale, och, masz towarzystwo - dodała nagle, spoglądając na młodą dziewczynę, która stała tuż obok, najwyraźniej speszona jej przybyciem - gdzie moje manier - zreflektowała się Leda, uśmiechając się przyjaźnie do młodziutkiej panienki - jesteś przyjaciółką Evandry? Nigdy mi o tobie nie mówiła. Leda Nott - przedstawiła się, jednocześnie zalewając dziewczę potokiem pytań.
Clementine stoi w milczeniu, wsłuchując się w słowa nieznajomej, która dopadła lady Lestrange bardzo nagle. Emmie nie odzywa się, ale jeszcze nie wie czy jest onieśmielona. Na razie dopiero zapoznaje się z zastaną sytuacją. Przyswaja sobie nowe towarzystwo. Automatycznie zwraca wzrok w jej kierunku i kłania się lekko. Etykieta jest o tyle dogodna, że pozwala jej witać się bez utrzymania bezpośredniego kontaktu wzrokowego. Clementine nie wie, że dziewczyna się do niej uśmiecha, ale nieznajoma, lady Nott, ma tak ciepły ton, że panienka Baudelaire jest sobie to w stanie wyobrazić.
— Witaj, lady Nott — zaczyna w sposób, który wydaje jej się najodpowiedniejszy. — Clementine Baudelaire. To dlatego, że dopiero poznałam Evandrę.
Fakt, że zwrócila się do niej tak bezpośrednio wynikał z okoliczności tego spotkania. Clementine prawdopodobnie nie widzi nawet, że naciaga etykietę. Nie skupia się na tym, że Evandrę traktuje cieplej, z większa otwartością. Mówi jej na Ty, bo każdy piękny słowik ma piękne imię, które należy często powtarzać głośno, dla szacunku dla jego glosu. Ten Evandra ma piękny. Clementine wierzy, że mogłaby być śpiewaczką i brzmiałaby pięknie w spokojnych balladach. Lady Nott, która do nich dołączyła, brzmi inaczej. Emmie nie potrafi tego samego powiedzieć o niej, ale dziewczynie przypisuje inne atrybuty. Uprzejmość, otwartość, charyzmę.
— A lady, znacie się długo? — pytanie spływa z jej ust samo, jest… ciekawa. Tak zwyczajnie i jej kwestia wydaje się rzucona nienachlanie. Zaraz jednak w podmuchu wiatru Emmie czuje znajomy zapach perfum.
— Zbliża się mój ojciec.
Potrafi to stwierdzić z łatwością, chociaż on znajduje się jeszcze daleko.
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
-Och, panienko, te grzeczności są zbędne - przerwała jej w pół słowa i roześmiała się ciepło. Dziewczę mogło być co najwyżej o kilka lat młodsze, a taka niepotrzebna tytulatura zawsze mierziła bezpośrednią Ledę. Pamiętała to z czasów, kiedy była dzieckiem i sam ceremoniał witania się wszystkimi imionami oraz tytułami przeciągał uroczystości o kilka nieznośnych godzin - mi również niezmiernie miło cię poznać. O czym rozmawiałyście? Musiałam wam przerwać - zakłopotała się nagle, pierwszy raz czując się autentycznie niezręcznie. Szybko jednak zatuszowała ową chwilową słabość opowieścią. Zajęcia z retoryki lubiła jako jedyne spośród całego etapu kształcenia idealnej szlachcianki - spałyśmy w jednym dormitorium w Hogwarcie. Więcej ci nie powiem, bo jeszcze zgadniesz, ile mamy lat - zachichotała, ucieszona jak mała dziewczynka. Dopiero po chwili zauważyła, że Clemmentine na nią nie patrzy. I wtedy zrozumiała.
-Och, naturalnie. To nierozważne wybierać się na przechadzkę samotnie, nieprawdaż? - spytała lekko, dostrzegając idącego opodal postawnego mężczyznę.