Sala Centralna
Do Sali centralnej można dostać się z Sali zachodniej, z niej zaś można się można do sal: zachodniej, północnej i wschodniej. Na środku pomieszczenia ustawiona została podłużna ławeczka, na której można odpocząć, lub położyć się by podziwiać namalowany na suficie fresk przedstawiający I Wojnę Czarodziejów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:11, w całości zmieniany 1 raz
Cressida uwielbiała galerie sztuki i to jeszcze zanim skończyła szkołę i sama została prawdziwą malarką wystawiającą obrazy w tego typu miejscach. Podczas letnich wakacji między kolejnymi latami szkoły chętnie przychodziła tu w towarzystwie matki lub starszego rodzeństwa, a artystyczny debiut nastąpił już po ukończeniu szkoły. Oczywiście starannie się do tego przygotowywała, miała zresztą całe lata na doszlifowanie talentu, począwszy od dzieciństwa po artystyczne Beauxbatons i długie godziny własnej pracy nad rozwijaniem swojej pasji. Po ślubie z Fawleyem było jeszcze łatwiej; cała rodzina zachęcała ją do pielęgnowania w sobie talentu i dobrego rozwinięcia także wiedzy teoretycznej, w czym pomagał jej William, wytrwale ucząc ją teorii malarstwa i historii sztuki, w końcu sam talent, nawet wybitny, to nie wszystko.
Już jako dziecko przejawiała niezwykłe ciągotki do obrazów i rodzice oraz opiekunki nie raz nakrywali ją na rozmawianiu z portretami w rodzinnym dworze. Obrazy pokazywały jej swój świat zaklęty w płótnach i warstwie olejnej farby, niezwykłe historie, miejsca i postacie które trwały przez lata, uwiecznione przez dawnych malarzy. To bez wątpienia mocno rozpalało dziecięcą wyobraźnię Cressidy która zaczęła z coraz większym zapałem sięgać po rysunkowe przybory.
Pojawiła się w galerii by poszukać natchnienia i zobaczyć, czy pojawiły się jakieś nowe ekspozycje od czasu, kiedy była tu ostatnio. Teraz, kiedy już doszła do formy i mogła wracać do życia, powinna zacząć powoli myśleć nad najnowszym wernisażem swoich prac, które powoli zaczynała tworzyć w swojej pracowni. Malowanie pozwoliło jej do pewnego stopnia ignorować pewien niepokój czający się gdzieś na skraju świadomości, który targał nią od samego początku maja, odkąd coś zaczęło się psuć. Nawet żyjąc w pewnym oderwaniu od zewnętrznego świata trudno byłoby przegapić anomalie w magii i niepokojące zjawiska pogodowe. Jak śnieg, który zalegał na zewnątrz, choć była połowa czerwca i powinno trwać lato. Tegoroczny maj i czerwiec zdecydowanie odbiegały od normy.
W związku z prawdziwie zimową pogodą Cressida miała na sobie granatowy płaszczyk narzucony na błękitną suknię. W galerii na szczęście było cieplej, ale mogła odnieść wrażenie że odwiedzających jest znacznie mniej niż zwykle. Pewnie większość czarodziejów wolała jednak zostać w domach. Ale Cressida spędziła w domu zdecydowaną większość czasu przez ostatnie pół roku i coraz bardziej tęskniła za tym, żeby móc się gdzieś wyrwać. Galeria wydawała się odpowiednim miejscem, potrzebowała tego, nawet jeśli posiadłość Fawleyów przypominała skrzyżowanie dworu z galerią, a w jej okolicach było wiele inspirujących twórczo miejsc.
Przechadzała się po salach, podziwiając obrazy. Większość z nich już kiedyś widziała, ale zawsze lubiła je podziwiać. Zatrzymała się akurat w sali centralnej, by popatrzeć na niezwykły pokaz obrazów zamieniających się w powietrzu miejscami, kiedy nagle dostrzegła znajomą sylwetkę.
- Flavienie – odezwała się do mężczyzny, na tyle dobrze jej już znanego, że już nie zwracali się do siebie sztywnymi formułkami. – Nie spodziewałam się, że cię tu dziś spotkam. – Po ich wymianie listów sprzed kilku dni spodziewała się raczej, że spotkają się dopiero na nadchodzącym sabacie.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Wciąż dziwiłem się, że po świecie arystokracji chodzą takie jednostki jak Cressida. Jak ktoś żyjący w przepychu, mający nieograniczony dostęp do wiedzy, mogący poszczycić się najczystszą z krwi mógł być tak niezręczny towarzysko? Nawet Prewettowie, z którymi była spokrewniona (co niestety należało uznać za widoczne), nie zachowywali się w ten sposób. Z początku myślałem, że to może skromność Flintów oraz Ollivanderów wymieszana razem, ale po krótkiej obserwacji doszedłem do innych wniosków. Z początku to było dość ciekawe, takie zagubienie się w realiach, ale teraz nie znajdowało już żadnego uzasadnienia. Nie zrażałem się jednak, doceniając jej niezwykły talent malarski; te należało pielęgnować. Doceniałem to tym bardziej, im sam mniej go w sobie posiadałem. Raczkujące umiejętności pisania poezji nie mogłem zaliczyć do sztuk, które widniały na szczycie listy pragnień, ale chwytałem się tego niczym brzytwy kiedy dopadało mnie już zwątpienie. W samego siebie. Niestety i takie chwile się zdarzały, choć nigdy nie pokazywałem tego światu zewnętrznemu; to była jedna z tych zasad wpajanych przez ojca, które w zderzeniu się z praktyką miała więcej sensu niż kiedykolwiek potrafiłbym przypuszczać.
Lubiłem atmosferę galerii, mnogość drogocennych płócien oraz fantastycznych odwzorowań pozornie nudnej rzeczywistości. Lubiłem zapach olejnych farb, ciszę rozlegającą się w salkach i skupienie, z jaką czarodzieje przyglądali się kolejnym dziełom. Zdarzało się, że kontrowersje były zbyt silne, przysłaniające kategorie oceny; niestety obserwowałem to zjawisko zatrważająco często. Dziś ponownie chciałem skontrolować stan najlepszej wystawy w kraju, ale przechodząc z sali zachodniej do centralnej natknąłem się na wyjątkowego gościa, z którym wprost musiałem zamienić kilka uprzejmych słów. Wreszcie mężczyzna wyszedł, ale wtedy nadeszła właśnie Cressida. Uśmiechnąłem się do niej lekko, skłaniając płytko, tylko formalnie chcąc zachować dbałość o etykietę. Nasze zamiłowanie do sztuki połączyło nas na tyle, by nie musieć nurzać się w konwenansach i sztucznych uprzejmościach. Nadal doskwierało mnie jej nowe nazwisko, co powinno obniżyć kobietę do rangi wroga rodu, ale płaszczyzna tła nieporozumienia była zbyt mała i o zbyt wąskiej szkodliwości, bym się tego podjął.
- Cressido – odezwałem się tuż po niej, zerkając to na jej piegowatą twarz, to na obrazy wiszące niedaleko. – Muszę być na bieżąco, wiedzieć wszystko o świecie sztuki – poinformowałem grzecznościowo, wyjaśniając tym samym powód mojej wizyty. – A ty? Ruszasz jednak z przygotowaniami do wernisażu już teraz? – spytałem, nawet nie kryjąc zainteresowania. Być może za bardzo naciskałem, ale naprawdę nie lubiłem ani marnotrawstwa talentu, ani czasu.
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Te pour cela préfère l’Impair.
Cressida była prawdziwą artystyczną duszą, a jej wrodzona wrażliwość doszła do głosu już w dzieciństwie. Bardzo szybko odkryła w sobie twórcze zamiłowania i początki talentu. Może sztuka nie była typowym zamiłowaniem rodowym Flintów, ale i u nich znalazła zastosowanie w postaci pięknych ilustracji ziół, które dziewczątko wykonało w zielnikach ojca. Cressida, jak na malarkę przystało, kochała piękno, którym mogła karmić swoją wrażliwą duszę. Znajdowała prawdziwą przyjemność w podziwianiu wszystkiego co piękne, jak kwiaty, piękne ogrody Fawleyów, pełne gracji łabędzie na jeziorze w pobliżu posiadłości czy zachody słońca barwiące niebo na rozmaite kolory. Gdy otaczało ją piękno, była szczęśliwa, odrzucała ją natomiast brzydota – zarówno ta estetyczna, jak i ta przejawiająca się w niektórych ludzkich przywarach i zachowaniach.
To nie tak, że była zupełnie nieudolna towarzysko i całkowicie zagubiona w realiach. Potrafiła sobie mimo wszystko radzić w świecie w którym została wychowana, choć nie da się ukryć, że Flintowie nie byli mistrzami złotoustości i żyli na uboczu, unikając wysuwania się na pierwszy plan zarówno na salonach, jak i w polityce. Spokojna, delikatna Cressida wcale nie pragnęła błyszczeć w centrum uwagi – o wiele bardziej podobało jej się pozostawanie z boku. Pozostawało też faktem, że mimo braku aroganckiej pewności siebie oraz charakterystycznego dla artystów lekkiego oderwania od rzeczywistości wywiązała się z kobiecego obowiązku, jakim było zamążpójście i podarowanie mężowi dzieci. Nie uchylała się od swoich obowiązków damy i nawet nie było jej w głowie szukanie nowomodnej niezależności.
Lepiej radziła sobie mając do czynienia z osobami które już znała. To obcy, szczególnie mężczyźni, najbardziej ją onieśmielali. Ale Flavien już nie był zupełnie obcy, dlatego ucieszyła się na jego widok i podeszła bliżej, chcąc nawiązać rozmowę, i o dziwo nawet nie zarumieniła się pod piegami pokrywającymi wdzięcznie jej policzki. Pokrewieństwo z Prewettami, choć odległe, uwidoczniło się w jej osobie pod postacią rudego połysku na włosach i porcelanowej skóry nakrapianej piegami.
- Miło to słyszeć, Flavienie, choć wiem, że twoją najbardziej ukochaną sztuką jest muzyka – odezwała się, ale sama też wiedziała że nie należy się zamykać na jedną dziedzinę, dlatego sama też posiadała podstawy wiedzy z zakresu muzyki, rzeźby czy literatury. – Mam zamiar zacząć tworzyć nowe obrazy. Jeśli wszystko pójdzie dobrze jeszcze tego lata chciałabym wziąć udział w jakimś wernisażu – zapewniła go. Mogła tworzyć w posiadłości, nie musiała więc narażać się na anomalie ani zostawiać bliskich na zbyt długo. Nawet w poprzednich miesiącach tworzyła, choć głównie dla własnej przyjemności i relaksu. – Chciałabym wrócić do bardziej czynnego życia artystycznego i towarzyskiego. Wraz z Williamem pojawimy się też na najbliższym sabacie. – Dawno na żadnym nie była, więc czas najwyższy się pojawić i pokazać, że wraca do twórczego życia. – A ty, Flavienie? Jak twoje artystyczne życie? Masz jakieś ciekawe plany na najbliższy czas? – zapytała go, ciekawa, czy planował jakieś większe wydarzenie. Zapewne radził sobie całkiem dobrze, jeśli chodzi o podtrzymywanie rodowych pasji muzycznych. A sama Cressida była zbyt oderwana od przyziemnych spraw, by przejmować się jakimiś zwadami sprzed kilku wieków, dlatego nawet po ślubie i zmianie nazwiska jej stosunek do Flaviena nie uległ zmianie. Nadal byli oboje artystycznymi duszami.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Schowałem ręce za plecami, splatając palce w jedną pięść, zerkałem to na wiszące obok nas obrazy, to na panią Fawleyową, rzucającą dość ogólnikowymi informacjami, ale zamierzałem wydobyć z niej coś więcej, a przynajmniej takie były początkowe plany.
- Tak, muzyka nie ma sobie równych w kunszcie oraz ostatecznym efekcie piękna. Jest dużo bardziej ulotna niż malarstwo czy rzeźba, czyniąc z niej jeszcze mocniej unikalną formą sztuki – odparłem bez cienia zawahania. I na tym polegała ta niezłomność; brnięcie w swoje racje, choć wszyscy uczestnicy rozmowy uważali inaczej. – Jaką planujesz tematykę? Czy będą to oderwane od siebie sztuki płótna? Zdradź więcej szczegółów – nalegałem, bo byłem naprawdę zainteresowany tematem. – W takim razie spotkamy się – powiedziałem, a kąciki ust same zadrżały w niesłyszalnej melodii wesołości. – Ciekawe to nie wiem… ale wyobraź sobie, że pewna dama zachwaliła swoją córkę pod każdym możliwym kątem wprawnej śpiewaczki operowej, a okazało się, że nie ma z muzyką nic wspólnego. Co więcej, fałszowała jak stado zarzynanych baranów – zacząłem opowiadać, nie kryjąc zniesmaczenia na mojej twarzy. – Pokładałem w niej wielkie nadzieje, tym większe okazało się moje rozczarowanie. Chodziło tylko o to, by mi ją przedstawić. Skąd w ogóle pomysł, że zainteresowałaby mnie kobieta spoza naszego kręgu, w dodatku niepotrafiąca śpiewać nawet dziecku kołysanki? – Prawdopodobnie zabrnąłem zbyt daleko w swoim zawodzeniu. – Dlatego chwilowo zniechęciłem się do wszelkich przesłuchań. Ale myślę, że dam sobie jeszcze parę tygodni i już niebawem wyjdę z propozycją zorganizowania podniosłego wydarzenia muzycznego – zdradziłem jej, ściszając troch głos. Nie chciałem przecież, by zaraz wszyscy wiedzieli.
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Te pour cela préfère l’Impair.
Niestety w parze z jej talentem nie szła niezłomna pewność siebie czy buta granicząca z arogancją. Cressida nie była zadufana w sobie, mimo sukcesu jaki odniosła na debiucie malarskim wciąż pozostawała skromną i nieśmiałą osóbką, nawet jeśli na salonach poruszała się znacznie pewniej niż podczas pierwszego sabatu. Od niego minęły w końcu dwa lata wypełnione rozmaitymi spotkaniami towarzyskimi i okazjami artystycznymi.
- W twoich słowach jest sporo racji, piękno muzyki jest czymś bardzo ulotnym. O ile namalowany obraz może trwać przez wieki, jak obrazy naszych przodków w dworach czy płótna w galeriach, tak muzyka może nas sycić tylko przez tą chwilę, kiedy trwa. A każde kolejne wykonanie może się nieco różnić od pierwotnego. – To było jak z historiami przekazywanymi z ust do ust, z czasem zaczynały się różnić. Może dlatego muzyka była tak ulotna i ograniczona do „tu i teraz”, podczas gdy obraz nawet po upływie kilku wieków mógł pozostać prawie niezmieniony. Ale każdy malarz też miał swój indywidualny styl, który odróżniał go od innych, dlatego tak trudną sztuką było odtwarzanie dzieł innych twórców. – Chciałam namalować jakieś optymistyczne, letnie pejzaże i sceny. Na przekór temu co możemy zobaczyć za oknami – powiedziała, ale tak naprawdę nie była jeszcze całkowicie pewna, zależy na co będzie mieć natchnienie. Pejzaże były jednak ulubioną tematyką Cressidy, choć malowała też inne rzeczy, jak portrety, martwe natury czy różne scenki rodzajowe. – Na pewno się spotkamy, skoro i ty planujesz się wybrać. Tak dawno nie byłam na żadnym sabacie, trochę mi tego brakuje. Jestem jednak pewna, że lady Nott przygotuje coś wyjątkowego nawet w tym śnieżnym czerwcu.
Spojrzała na najbliższy obraz, na moment zawieszając wzrok na namalowanym pejzażu.
- Ludzie czasami wyolbrzymiają pewne sprawy, zwłaszcza gdy wchodzi w grę jak najlepsze pokazanie siebie lub kogoś nam bliskiego. Czasem nie chcą dostrzegać wad, bo tak jest łatwiej i przyjemniej – rzekła. Cressida zwykle też wolała skupiać się na dobrych rzeczach, chociaż w kwestii swoich zdolności nie była butna, wiedziała że nie może osiąść na laurach, tylko musi wciąż się doskonalić, bo proces doskonalenia był czymś, co trwało całe życie i nie kończyło się z chwilą odniesienia pierwszego sukcesu. Ale byli i tacy, którzy mocno wyolbrzymiali swoje uzdolnienia. – Inną kwestią jest to, że bycie zauważonym przez ród znany z artystycznych zamiłowań jest czymś. Z pewnością wielu młodych pasjonatów muzyki marzy o tym, by zyskać uznanie kogoś o nazwisku Lestrange i zaistnieć na scenie waszej rodowej opery. Tak jak wielu młodych malarzy marzy o zainteresowaniu Fawleyów, ale krewni mojego małżonka biorą pod opiekę tylko najlepszych. – Nie byli w końcu zbawcami świata przygarniającymi każdego kto się nawinie, ale utalentowani malarze zawsze mogli liczyć na względy. Lub, jeśli byli szlachetnie urodzeni, nawet na małżeństwo – talent Cressidy był dla Fawleyów na tyle cenny, że wybrali ją na małżonkę dla Williama. Umiejętności muzyczne Cressidy ograniczały się jednak do podstawowych melodii na fortepianie i śpiewania dzieciom kołysanek. Mimo to zdarzało jej się chodzić i na koncerty, więc czekała na jakiś, który zorganizuje Flavien.
- Liczę na zaproszenie, kiedy tylko będzie się zbliżał twój koncert. Wierzę, że wybierzesz prawdziwe talenty. Może wśród tegorocznych debiutantów na salonach znajdzie się nowa obiecująca osobowość, która uświetni świat sztuki?
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Miałem nosa do artystów i choć niektórzy próbowali podważyć moje zdanie, byłem na tym punkcie nieustępliwy. Z racji braku posiadania widocznych talentów, wykształciłem w sobie zmysł pozwalający na określenie tego, co mogłoby się spodobać szerszej widowni. Obrazy Cressidy nie były odważne, raczej stonowane oraz zachowawcze, ale odsłaniały piękno rzeczy zdawałoby się zwyczajnych. To była dobra droga do osiągnięcia sukcesu, jednak ten nie przychodził na pstryknięcie palców. Pomoc Fawleyów z pewnością była nieoceniona, szlachetne urodzenie także, ale droga ku prawdziwej chwale wydawała się jeszcze długa i kręta. Dojrzałość artystyczną osiągało się dużo później, w wieku dorosłym, ale niemal całkowicie pozbawionym dziecięcego sentymentu, który można było zaobserwować u rudej czarownicy. To nie było nic złego, nadawało delikatności namalowanym dziełom, ale jednocześnie pozostawiało w uczuciu niedosytu lub wrażeniu niedokończenia. Styl rozwijał się w końcu przez wiele, wiele lat i dojrzewał wraz z autorem. Jednak nie można mu było odmówić uroku.
- Bardzo ładnie to ujęłaś – zauważyłem z uznaniem. – Jednak obraz, choćby namalowany pozornie ten sam, to także będzie się różnił od pierwowzoru. Linią, odcieniem czy czymkolwiek innym. Mimo to uważam, że muzykę trudniej odtworzyć, bo to melodia duszy, która zmienia się wraz z naszym nastrojem – uzupełniłem, pozwalając sobie na odrobinę więcej zuchwałości. Uśmiechnąłem się przy tym nieco szerzej, choć ten dowód zadowolenia zniknął wraz z kolejnymi słowami. Letnie pejzaże? Zamyśliłem się nad tym chwilę, zmarszczyłem czoło i podrapałem się po brodzie, próbując to sobie zwizualizować. – Ale czym zamierzasz się inspirować? – spytałem wreszcie konkretnie. Skoro za oknem padał śnieg, skąd zamierzała wydobyć artystyczną muzę? Byłem autentycznie ciekaw. Nie pochwalałem co prawda korzystania ze zdjęć, według mnie nie oddawały one całego piękna rzeczywistości, ale było to powszechnie praktykowane, dlatego nie krytykowałem tego z przesadną surowością.
Skinąłem głową, zaraz przechodząc do oglądania kolejnych płócien oraz rozmowy o tym, co mnie spotkało. – Sugerujesz, że w naszym przypadku jest inaczej? – spytałem przewrotnie, pijąc do wyboru tych najlepszych. – Kwestią jest raczej to, że kłamstwo przecież szybko zostanie wykryte, po co tak kręcić? – zadałem retoryczne pytanie kręcąc głową z wyraźną dezaprobatą. – Gwiazdą na pewno zostanie Marine, jest absolutnie fenomenalna i nikt lepiej nie nadaje się na główną gwiazdę naszej opery – zaprotestowałem nienachalnie, ale stanowczo. – Reszta może jej najwyżej towarzyszyć, ale tak, także mam nadzieję, że uda mi się skomponować obsadę będącą godnym tłem dla mojej kuzynki – dodałem już spokojniej. – Masz pomysł na to, jak będzie wyglądać twój wernisaż? – spytałem spoglądając na nią, ale zaraz uciekłem wzrokiem do kolejnego obrazu.
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Te pour cela préfère l’Impair.
Ale wiedziała jak to jest czuć, że mimo usilnych starań w pewnych aspektach trochę się odstaje od swoich bliskich. I podobnie jak Flavien znajdowała sposoby by szukać innej drogi. Rysowała przepiękne ilustracje roślin, dobrze znała się na magicznych ziołach oraz stworzeniach, potrafiła namawiać okoliczne ptaki do pewnych drobnych ustępstw i przysług, jak zaniechanie zjadania owoców drzew będących składnikami alchemicznymi.
Obrazy Cressidy wpasowywały się w standardy obowiązujące w szlacheckim świecie. Malowała raczej konserwatywnie i tradycyjnie, nie miała zapędów do budzenia zgorszenia, spod jej pędzla nie wyszło nic co godziłoby w dobre obyczaje. Jej artyzm polegał na pokazywaniu piękna i magii ulotnej chwili, zamknięciu jakiegoś wycinka rzeczywistości na płótnie i ukazaniu go w jak najbardziej realistyczny sposób – choć zwykle w jej obrazach dominowały optymistyczne widoki i barwy, przesycone jeszcze dziecięcą naiwnością młódki. Miała duży talent i umiejętności, choć była młoda i przez lata jej styl oraz preferencje mogły ulegać zmianom i dojrzewać.
Flavien, choć sam nie był uznanym twórcą, w oczach Cressidy i tak mógł mienić się artystyczną duszą jako osoba niezwykle obeznana w zawiłościach artystycznego świata. Swoją wiedzą nadrabiał braki w praktyce – podobnie jak jej mąż.
- Nie można się nie zgodzić, choć moje muzyczne umiejętności raczej nie nadawałyby się do prezentowania szerszej publice – zauważyła z lekkim uśmiechem. – Wolę jednak przelewać swoje melodie, czy w tym przypadku raczej kolory duszy na płótno.
Wiadomym było, że każde z nich ukochało sobie inną sztukę i tej miało pozostać wierne. Cressida zapewne zawsze już miała kochać malarstwo, które było jej bliskie od wczesnych lat życia. Nawet teraz, podczas rozmowy z Flavienem, syciła wzrok widokiem płócien i obserwowała namalowane postacie i widoki.
- W obecnych okolicznościach to nieco cięższa sprawa, ale od czego mamy wyobraźnię? Czasem, gdy warunki nie sprzyjają, trzeba umieć radzić sobie inaczej – przyznała, gdy uświadomiła sobie, że tego lata trudno będzie o malowanie z natury, co najwyżej z pamięci, szkiców lub z magicznych fotografii. Mimo swojego raczej tradycyjnego malowania mogła nieco popuścić wodze wyobraźni, zobaczyć przed oczami te widoki. Miała naprawdę dobrą, niemal fotograficzną pamięć do miejsc i rzeczy które widziała. Nie musiała zawsze widzieć wszystkiego co malowała by to uchwycić, trudno byłoby to robić cały czas, biorąc pod uwagę, że pory dnia i oświetlenie też zawsze ulegały zmianom i na przestrzeni kilku godzin malowania w plenerze portretowany pejzaż mógł wyglądać inaczej niż wtedy gdy siadała do płótna, nie mówiąc o tym, jak inaczej mógł wyglądać w kolejnych dniach. Często zresztą w plenerze tylko się inspirowała lub szkicowała, by zasadniczą część pracy wykonać dopiero w spokojnej, osłoniętej przed warunkami atmosferycznymi pracowni.
- Oczywiście, że nic takiego nie sugeruję. Nie śmiałabym wątpić w dobry dobór artystów do waszej opery – zaznaczyła, wiedząc, że żaden szanujący się ród nie pozwoliłby na zaangażowanie w swoją rodową chlubę byle kogo. – Ludzie bywają zdesperowani. Może liczą, że jednak uda im się kogoś nabrać. Do mojego męża też czasem przychodzą naprawdę mierni artyści, błagając o to, by się za nimi wstawił – dodała; niektórzy z tych samozwańczych „malarzy” malowali gorzej niż ona w wieku pięciu lat. Ale różni desperaci szukali pomysłu na siebie i próbowali się pokazać. – To wasza kuzynka? Jeszcze nie miałam okazji o niej usłyszeć, więc zgaduję, że będzie właśnie wśród tegorocznych debiutantów? – zapytała z ciekawością, zastanawiając się co to za fenomenalny talent szykował się magicznej scenie muzycznej. – Pozostaje życzyć wam, by udało się znaleźć inne talenty które godnie uświetnią jej występ.
Zamyśliła się na moment, przechodząc bliżej kolejnego obrazu.
- Wciąż nad tym myślę. Z pewnością poproszę o pomoc Williama, ma dojścia do wielu magicznych galerii sztuki. Wtedy dobierzemy miejsce i ostateczną tematykę płócien – wyjaśniła. – Oczywiście gdy wszystko będzie gotowe, nie omieszkam wystosować odpowiedniego zaproszenia do ciebie – zapewniła go jeszcze. Jej spojrzenie z obrazu przesunęło się na niego a potem znów na obraz. – Co myślisz o tym obrazie? – zapytała go, wskazując na obraz przy którym stali.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Bardzo lubiłem podniosłą atmosferę galerii, zapach olejnych farb i kolory cieszące oczy. Dlatego szybko poczułem się swobodnie, mogąc rozmawiać nawet o sprawach nieprzyjemnych. Dotyczyło to oczywiście prób oszustwa, bo drobne przekomarzanie się na temat wyższości jednego rodzaju sztuki nad innym nie zaliczało się do tematów, o których lepiej nie wspominać podczas rozmowy dwójki osób. To było na pewien sposób pełne uroku, takie słowne potyczki oraz udowadniane swoich racji. Musiałem Fawleyowej przytaknąć głową; nie wyobrażałem jej sobie na scenie. Zdecydowanie lepiej radziła sobie z malarstwem. Do tego wręcz stopnia, że pomyślałem sobie, że jej płótna mogłyby być całkiem niezłą dekoracją na tle operowej scenerii. Musiałem zastanowić się nad ich tematyką oraz nad innymi autorami dzieł, by połączyć to w jedno, oczywiście za ich zgodą. To mogłoby być ciekawe, skoro obrazy mogłyby się poruszać w rytm muzyki. Wyjścia do galerii są jednak inspirujące.
- Tak, wyobraźnia to ogromna potęga – odparłem nieco zdezorientowany. Przez rozmyślania, którym się oddałem. Uśmiechnąłem się jednak, bo słowa w pełni oddawały moje myśli. Odetchnąłem nawet z ulgą, kiedy Cressida nie odważyła się sugerować podobnych bezsensów. – Ale tu właśnie sytuacja była inna. Gdybym wiedział od razu, że śpiewaczka z niej marna, to nawet nie kłopotałbym się spotkaniem z nią. A tu straciłem tylko niepotrzebnie czas, mogłem w tym czasie zorganizować przesłuchanie kogoś naprawdę utalentowanego – westchnąłem, dalej narzekając. Ceniłem sobie swój czas, bo wiedziałem, że to jednocześnie czas mojego wuja. Nie był zadowolony kiedy wróciłem z niczym.
- Tak, to nasza kuzynka. W tym roku kończy Hogwart i zadebiutuje na czerwcowym sabacie. Nie mogę się doczekać potem jej występu – przytaknąłem. – I dziękuję – dodałem, kłaniając się lekko. Te życzenia wyjątkowo się przydadzą, biorąc pod uwagę pecha jaki mi ostatnio dopisywał. – Rozumiem. Podejrzewam jednak, że będzie w nim dużo natury – stwierdziłem odnośnie tematyki wernisażu. Raczej niczego innego nie spodziewałbym się po byłej Flintównie.
Spojrzałem na przedstawiony mi obraz. Podziwiałem dobór kolorów, kreskę i dbałość o szczegóły.
- Bardzo dobra technika, gra światłocieni oraz widać, że mocną stroną artysty jest dbałość o szczegóły. Niestety nie porwał mnie, wydaje się być poprawny technicznie, ale brakuje mu tego czegoś, co podkreśliłoby jego wyjątkowość. Moim zdaniem – zreferowałem pokrótce, wciąż uważnie obserwując powierzchnię płótna.
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Te pour cela préfère l’Impair.
Nie znała innego stanu rzeczy, nie wiedziała, jak to jest być pewną siebie i dobrze radzić sobie w sytuacjach które takiej pewności wymagały. Odpowiadało jej bycie z boku, nie zależało jej na znajdowaniu się w centrum uwagi. Ale nie musiała czuć się nieudolna, wiedziała, że ma talent – ale on jeszcze nie czynił jej śmiałą. Wychowano ją przecież na osobę spokojną, pokorną i wycofaną, choć zdaniem ojca, była taka aż za bardzo, powinna być bardziej jak jej siostra. Ale przywykła już do bycia tą mniej idealną z rodzeństwa, jej miejsce przecież od samego początku było w cieniu – najpierw starszego rodzeństwa, potem innych dziewcząt.
Galerie odwiedzała nadzwyczaj chętnie, lubiła obcować ze sztuką, była prawdziwą artystką. Cieszyło ją też, że podczas takich wizyt może napotkać innych entuzjastów sztuki, jak Flavien, którego ostatnimi czasy nie widywała często.
- Czasami nie przewidzi się wszystkiego, Flavienie – powiedziała. Pewnie ich oboje czekało jeszcze wiele rozczarowań, ale wolała raczej myśleć o tych miłych rzeczach które mogły się zdarzyć. – Na pewno jeszcze znajdziesz inne talenty, w końcu znasz się na tym i potrafisz wyławiać prawdziwe perły. No i masz Marine, jeśli jest tak zdolna jak mówisz, z pewnością wszystkich olśni. Zresztą sama naprawdę chętnie ją poznam – zapewniła, jednocześnie ciekawa, czy młoda lady Lestrange kierowała się rodowymi uprzedzeniami, czy może miałyby szansę znaleźć wspólny język na płaszczyźnie sztuki. Jako że nie chodziła do Hogwartu, nie miała możliwości jej tam poznać. – Może nadarzy się ku temu okazja na sabacie. – Zamyśliła się na moment. – Czy pamiętasz jeszcze swój debiut? Pierwszy sabat po szkole? – zapytała z ciekawością, choć nie była pewna, czy okaże się skory do zdradzenia czegoś więcej. – Bardzo możliwe. Cóż, nie da się ukryć, ze zamiłowanie do natury silnie we mnie tkwi – odpowiedziała. Została zrodzona z krwi Flintów i Ollivanderów, a i Fawleyowie byli rodem bliskim naturze, lubiącym otaczać się jej pięknem. Jej ulubioną tematyką malarską zawsze była więc natura – przepiękne pejzaże, niebo o zmieniających się kolorach, kwiaty czy zwierzęta. Jako osóbka wszechstronna malowała oczywiście i portrety, ale była wierna zamiłowaniom wyniesionym jeszcze z domu rodzinnego, które silnie odznaczały się w jej sztuce.
Przyjrzała się obrazowi, przed którym stali, ciekawa, jak odbierał go Flavien. Cressida miała to do siebie, że nie zamykała się tylko na jeden konkretny rodzaj sztuki i naprawdę wiele obrazów miało szansę jej się w mniejszym lub większym stopniu spodobać, jeśli miały w sobie to coś, co przyciągało spojrzenie i pobudzało do pracy jej wyobraźnię, ale jednocześnie wyglądało realistycznie, tak, że miało się wrażenie, że w płótnie znajduje się miniaturowy świat.
- Chyba każdy z nas inaczej postrzega to coś – zauważyła. Gusta były różne, każdego urzekało w sztuce coś innego. – Ale to jest na swój sposób piękne, choć sama nigdy nie wiem, czego się spodziewać, kiedy namaluję jakiś obraz – przyznała. Zawsze towarzyszyła jej ta iskierka niepewności, jak zostanie przyjęte to, co namalowała, i czy komuś poza nią w ogóle się spodoba, choć sama też często bywała krytyczna wobec swoich prac i nie była zadowolona z każdego obrazu który wychodził spod jej pędzla, choć starała się niedociągnięcia poprawiać. Mieszkała teraz wśród Fawleyów, którzy też byli wymagający i dobrze się na sztuce znali, więc mogli pomóc w wyborze najlepszych prac na wernisaż.
Po chwili westchnęła, wraz z nim idąc dalej, obchodząc resztę sali, w której się znajdowali i zadając jeszcze kilka pytań o obrazy, które mijali.
- Chyba będę musiała niedługo wracać – powiedziała w pewnym momencie, gdy kończyli już oglądanie ekspozycji w sali centralnej; chętnie spędziłaby w galerii więcej czasu, a także na rozmowie z Flavienem, ale nie chciała spędzać aż tak dużo czasu poza domem.
| zt.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Mimo to nie starałem się nawrócić Cressidy. Jej zachowanie trochę mnie irytowało, trochę uważałem je za naiwnie urocze, trochę zabawne; niestety nie spodziewałem się większych rezultatów moich ewentualnych prób; zresztą od tego teraz był jej mąż. Skoro on sądził, że tak było dobrze, nie miałem prawa się wtrącać. Uśmiechałem się po prostu. Uprzejmie, na tyle serdecznie, na ile mogłem, starając się pracować nad wydźwiękiem wypowiadanych słów. Nie chciałem być źle odebrany, a mógłbym. Miałem dość jasne poglądy, zwłaszcza na tematy dotyczące wszelkich rodzajów artystycznych zajęć, które interesowały mnie odkąd pamiętam.
Różniliśmy się w wielu sprawach, włącznie z poglądami na temat ludzi. Lady Fawley najwidoczniej wybaczyłaby wszystko, nawet najgorszą zniewagę, ale ja nie należałem do takich osób. Zamierzałem urządzić tamtej kobiecie piekło za to, jak zostałem potraktowany.
- Niestety, mocno nad tym ubolewam – skwitowałem jej stwierdzenie, dość niechętnie zresztą. Nie lubiłem nie mieć kontroli. Kontrola była podstawą, jak mawiał mój ojciec. Wiele się od niego nauczyłem i na pewno jeszcze wiele wyboistej drogi wiedzy oraz umiejętności było przede mną. – Odnoszę wrażenie, że są one na wymarciu. Jakbym przemierzał piaszczystą pustynię w poszukiwaniu oazy. Coś potwornego – powiedziałem nie bez goryczy w głosie. Naprawdę byłem rozczarowany swoimi poszukiwaniami. Nie tego się spodziewałem. Ale czy powinienem być zdziwiony, skoro coraz więcej panien traci rozum i zamiast zająć się zajęciem godnym damy, to decydują się na kariery aurorów, łamaczy klątw, badaczy dzikich stworzeń i innych niebezpiecznych zawodów? Coraz mniej w tym świecie poszanowania dla słusznych wartości. A ponoć to mój ród słynął z szaleństwa.
- Jeżeli tej inności jest w odpowiednich proporcjach, to wtedy masz rację – odparłem na komentarz dotyczący tego czegoś oraz różnorodności w sztuce. Owszem, innowacje pchają świat kultury ku doskonałości, ale nie wolno przesadzać. Wtedy to już kontrowersja i przesadne unowocześnianie czegoś, co przecież było już dobre. Tak, w tym świecie było wiele sprzeczności.
- Tak, zasiedzieliśmy się – potwierdziłem, choć dobór słów był raczej niepotrzebnie niewłaściwy. Ale tego też nie dałem po sobie poznać. Pożegnaliśmy się ze sobą zgodnie z zasadami etykiety, a ja potem odwiedziłem na krótko jeszcze jedną salę, by ostatecznie wrócić do domu.
z/t
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Te pour cela préfère l’Impair.
Tu także w wyniku magicznych wyładowań i szalejącej nad Wielką Brytanią burzy, pojawiły się anomalie destabilizujące energię otoczenia. Ministerstwo Magii było jednak zbyt zajęte reorganizacją służb w nowo wybudowanej siedzibie, aby to miejsce zabezpieczyć i zamknąć. Niestabilna magicznie lokacja pozostawała niestrzeżona przez żadną ze służb. Okolica wciąż była niebezpieczna, a przebywanie w pobliżu groziło śmiercią lub zapadnięciem na sinicę, złapanie na gorącym uczynku posadzeniem w celi Tower, ale póki co — wszyscy śmiałkowie mogli działać.
Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Niestabilna magia, w wyniku której zaburzeniu uległo działanie wielu magicznych przedmiotów doprowadziła do zamknięcia jednej z sal w galerii sztuki. Lewitujące obrazy przewracały się zawartością do dołu. Malowidła jakby pod wpływem wysokiej temperatury zaczęły się zlewać, rozmazywać. Farba spływała z obrazów na posadzkę, ściągając z płócien całą treść. Po pewnym czasie farby nagromadziło się tak wiele, że sięgała już do pasa, a zupełnie białe płótna oprawione w złote ramy pływały po falującej tafli. Gdy tylko ktoś próbował otworzyć drzwi do środka, kolorowy zbiornik rozsuwał się tworząc ścieżkę przez środek, lecz ledwie po wkroczeniu w głąb, odgradzała drogę i topiła czarodziejów, stając się nagle studnią bez dna. Drzwi do sali zostały szczelnie zamknięte przez pracowników ministerstwa, zalakowane na dobre w obawie, że znajdująca się w środku sztuka przemieni wypłynie i zaleje resztę galerii.
Dostanie się do środka w celu naprawienia rozregulowanej magii wymaga stworzenia wejścia, gdyż te istniejące chronione są ministerialnymi zaklęciami, których złamanie błyskawicznie zaalarmuje Ministerstwo Magii.
Wymaganie: Skutecznie rzucone zaklęcie Porta Creare przez któregokolwiek czarodzieja.
Niepowodzenie poskutkuje odkryciem czarodziejów przez strażnika Galerii, któremu nie spodoba się samowolka obcych. Błyskawicznie zaalarmuje władze ministerstwa o intruzach usiłujących dostać się do zamkniętej sali. Ostatecznie chętni do opanowania anomalii zostają zatrzymani i osadzeni w Tower na trzy dni.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 120, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Stabilizowanie magii przebiegło pomyślnie. Poziom wypełniającej pomieszczenie mieszaniny farb zaczął opadać; kolory zaczęły wracać na swoje obrazy, czyniąc to w sposób chaotyczny i niekontrolowany. Na środku pomieszczenia leżało jedno duże płótno, do którego powoli spływały barwne strużki formujące zarysy pejzażu. Osoba mająca pojęcie o malarstwie mogła jednak dostrzec zniekształcenia. Farba wciąż była mokra, więc nadal możliwym było poprawienie powstającego dzieła tak, by przypominało swój pierwowzór.
Wymaganie: ST poprawnego dokończenia obrazu wynosi 20, do rzutu dodaje się biegłość malarstwo (tworzenie).
Niepowodzenie skutkuje nagłym spłynięciem farby olejnej z obrazu i przyklejenie się butów czarodziejów do podłoża. Tak unieruchomionych odnajdą ich odpowiednie służby, które aresztują intruzów próbujących naprawiać anomalię na własną rękę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 28.03.19 17:55, w całości zmieniany 1 raz
Próby przekonania mumii spełzły na niczym. Benjamin był tego świadom już w momencie wypowiadania ostatniego, niezwykle przekonującego słowa, które zawisło w powietrzu niczym miecz - nie skłaniający wiekowej kobiety (trupa kobiety?) do oddania się błogiemu spoczynkowi, a spadający na ich głowy w postaci bardzo przykrych konsekwencji. Wright wstrzymał powietrze, jeszcze łudząc się, że jakimś cudem zdołają przekonać zabandażowaną damę do złożenia bolącej na pewno głowy na staroegipskim katafalku, ale niestety, nic nie wskazywało na powodzenie ich starań. Zażółknięte bandaże opadły trochę niżej, odsłaniając na wpół zgniłą szczękę, a mumia dalej sunęła w ich kierunku, wydobywając z siebie ni to wrzask, ni to chmurę toksycznych oparów: Benjamin nie był w stanie się ruszyć nawet, gdyby chciał i usłuchał ostrzeżenia Lucana. Wszystko na darmo, wkrótce stracił przytomność, opadając bezwładnie na posadzkę.
O dziwo, ocknął się - nie umarł, nie został zmumifikowany, ale wkrótce pożałował, że tak się nie stało. Gdy tylko zerwał się na nogi, upewniając się, że obok ma Abbotta, usłyszał donośne buczenie w brzuchu. Coś przelewało mu się w żołądku, skręcało, prowokowało mdłości; Ben powstrzymał jednak odruch wymiotny. Jeszcze nie był świadom, że mumia rzuciła na nich klątwę, a przecież nie mógł pozwolić, by ból brzucha pokrzyżował mu plany. Szybko wskoczył na miotłę, ciągle zabierając ze sobą cały ekwipunek, po czym ruszył w stronę galerii sztuki. Anomalia szalała tam od dawna, Abbott także o tym wiedział, razem więc postanowili stawić tej nocy czoła jeszcze jednemu, skażonemu czarną magią miejscu. Kiedy już zjawili się, ciągle pod osłoną mroku, mającej się jednak ku końcowi, na balkonie galerii, szybko weszli wgłąb budynku: lecz nie mogli dostać się do serca anomalii. Jaimie zmarszczył brwi, przystając przed zablokowanym przejściem do sali centralnej. - Umiesz coś z tym zrobić, Lucan? Musimy się tam dostać - spytał cicho, po czym nieelegancko nie powstrzymał beknięcia. - Przepraszam, coś musiało mi zaszkodzić - mruknął, wcale niespeszony, powracając wzrokiem do kolejnego wyzwania tej nocy
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
Nie był pewien, czy kontynuowanie ich nocnej przygody miało jakiś sens. Abbott czuł się coraz gorzej, widział jednak, że Wright jest zdeterminowany. Nie pozostało mu więc nic innego jak dalsze towarzyszenie gwardziście. Pozwolił mu zadecydować, gdzie tym razem powinni się udać. I właściwie był nieco zaskoczony, gdy zobaczył, że wylądowali tutaj. Z tego co było mu wiadome, tutejsza anomalia szalała już od miesięcy. Czy była zbyt silna? Zbyt skomplikowana? Mieli się tego zaraz dowiedzieć.
Trochę się obawiał wkroczenia do zamkniętej sali. Zwykle patrole kontroli magicznej nie były zbyt skuteczne, jeśli chodzi o kwestie zabezpieczania miejsc, gdzie pojawiła się niespokojna magia. Tym razem jednak drzwi były zapieczętowane naprawdę silnym zaklęciem. Lucan przez kilka chwil przyglądał się drzwiom, zastanawiając się, czy jednak nie dałoby się jakoś ich otworzyć. Jeśli jednak nawet Benjamin - który przecież znał się zarówno na urokach jak i na obronie przed czarną magią znacznie lepiej - rozłożył bezradnie ręce, trzeba było poszukać innego przejścia. I Lucan chyba wiedział jakiego.
- Spróbujmy. - mruknął, wyciągając różdżkę z rękawa. Ciężko mu się myślało, ucisk na żołądek narastał, ale Abbott wiedział, co powinien zrobić. - Nic się nie stało. Odsuń się trochę, spróbuję wyczarować przejście. - ostrzegł Wrighta. Następnie wycelował różdżkę w ścianę tuż koło zamkniętych magicznie drzwi. - Porta Creare!
Remember what we're fighting for
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Na szczęście - jemu towarzyszył Abbott, biegły w tej sztuce. Wright posłusznie odsunął się w bok, ciągle powstrzymując nieprzyjemne mdłości, i spojrzał na poczynania towarzysza, chcąc czegoś się podczas tej eskapady nauczyć. Śledził ruchy nadgarstków, wsłuchiwał się też dokładnie w krótką inkantację...która zadziałała od razu. W magicznie wzmocnionej ścianie pojawiły się drzwi, a oni mogli wejść do Sali Centralnej, by stawić czoła anomalii. Jaimie odważnie przekroczył próg jako pierwszy, wysoko unosząc różdżkę. Tak, to tutaj: powietrze wibrowało a jego twarz owionął nieprzyjemny prąd. Czarna magia kumulowała się w tym uwielbianym przez artystów miejscu, a oni - zamierzali przybytek sztuk i piękna uratować. Ben bez wahania rozpoczął proces naprawy, koncentrując się na każdym detalu, każdej wskazówce, która kiedykolwiek padła z ust profesor Bathildy Bagshot. Nie mógł sobie pozwolić na potknięcie, już raz dzisiaj widowiskowo spieprzyli sprawę i nie chciał powtórki z dramatu. Wypuścił głośno powietrze, odwracając się w drugą stronę, by nie ominąć żadnego skupiska trzymającej się mocno, lepkiej, złej mocy, przejmującej kontrolę nad galerią sztuki. Zbierał w sobie wszelkie sily, mając nadzieję, że gdy dołączy do niego Abbott, razem uda im się pokonać czarną magię i uzdrowić to miejsce.
| naprawiamy metodą zakonu
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn