Główna ulica
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Główna ulica
Ulica Pokątna zmieniła się. Kolorowe, błyszczące witryny, które przedstawiały księgi zaklęć, składniki eliksirów i kociołki, były niewidoczne, ukryte pod przyklejonymi na nich wielkimi ministerialnymi plakatami. Większość tych posępnych fioletowych afiszy z zasadami bezpieczeństwa była powiększoną wersją broszur, które rozsyłano latem, a inne przedstawiały ruszające się czarno-białe fotografie znanych przestępców przebywających na wolności. Kilka witryn było zabitych deskami, w tym ta należąca do Lodziarni Floriana Fortescue. Z drugiej strony ulicy rozstawiono wiele podniszczonych straganów. Najbliższy, stojący przed księgarnią "Esy i Floresy", pod pasiastą, poplamioną markizą miał kartonowy szyld przypięty z przodu:
Zaniedbany, mały czarodziej potrząsał naręczami srebrnych symboli na łańcuszkach i kiwał w stronę przechodniów. Zauważył, że wielu mijających ich ludzi ma udręczone, niespokojne spojrzenie i nikt nie zatrzymuje się, by porozmawiać. Sprzedawcy trzymali się razem, w swoich zżytych grupach, zajmując się własnymi sprawami. Nie widać było, by ktokolwiek robił zakupy samotnie.
AMULETY
Skuteczne przeciw wilkołakom, dementorom i Inferiusom
Skuteczne przeciw wilkołakom, dementorom i Inferiusom
Zaniedbany, mały czarodziej potrząsał naręczami srebrnych symboli na łańcuszkach i kiwał w stronę przechodniów. Zauważył, że wielu mijających ich ludzi ma udręczone, niespokojne spojrzenie i nikt nie zatrzymuje się, by porozmawiać. Sprzedawcy trzymali się razem, w swoich zżytych grupach, zajmując się własnymi sprawami. Nie widać było, by ktokolwiek robił zakupy samotnie.
Raven rzuciła Colinowi szybkie spojrzenie. Wolałaby, żeby potwierdził przed jej ojcem, że są razem, żeby William wiedział, że nie miał na to wpływu, że jego córka zamierzała ułożyć sobie życie bez jego ingerencji. Ten pośpiech, żeby jak najszybciej załatwić wszystko tak, jak należy, był powodowany nie tylko uczuciem dziewczyny do Fawleya, ale w sporej części także chęcią zrobienia na przekór ojcu i udowodnienia mu tego, że jest dorosła i niezależna od niego, że może sama wybrać sobie drugą połówkę, koniecznie niepowiązaną z Baudelaire’m i jego wpływami. Niestety, Colin najwyraźniej także w tym przypadku nie kwapił się do jasnego określenia swojego stanowiska. O ile zwykle była cierpliwa i pozwoliła się zbywać, tak teraz poczuła irytację, która przedarła się przez warstwę lęku, który ją ogarnął na widok ojca. Nie powiedziała jednak nic; w końcu o tym mogli porozmawiać w domu, nie musieli wyciągać tego przy Williamie.
Ojciec zresztą wyraźnie zainteresował się Fawleyem i zaczął go wypytywać. Na pewno chciał wiedzieć jak najwięcej o nim i tym, czym się zajmował, by ocenić, czy jest to ktoś odpowiedni dla córki kogoś takiego jak on. William miał w końcu wysokie ambicje i cenił czystość krwi i pozycję w magicznej społeczności.
Szkoda, że jednak nie skorzystałeś z sieci Fiuu, ojcze – pomyślała Raven, gdy William znowu się odezwał. Spotkanie go naprawdę nie było niczym przyjemnym, wolałaby nie musieć go oglądać. Ojciec mógł sobie wmawiać, że mu na niej zależało, ale nie był w stanie wymazać minionych lat, gdy ją krzywdził i tym samym wzbudził w niej taki strach, że prawdopodobnie nigdy się go do końca nie pozbędzie. Jej drobne, kruche ciało musiało od najwcześniejszych lat znosić na sobie działanie paskudnej magii, o której większość czarodziejów nawet nie miała pojęcia. Dlaczego więc miałaby tęsknić za ojcem, pomijając te chore resztki poważania, jakie dla niego miała i które nakazywały jej ukrywanie jego tajemnic?
- Oczywiście, pomagam Colinowi w pracy. To niezwykle interesujące i odpowiedzialne zajęcie – powiedziała więc, chociaż William z pewnością zauważył, jak Raven ściskała dłoń Colina.
To zdecydowanie wyglądało dosyć dwuznacznie, więc tak czy inaczej potwierdzało przypuszczenia, że nie byli tylko współpracownikami. Na ułamek sekundy uśmiechnęła się kątem ust, chociaż w jej oczach nadal można było zobaczyć niepokój. Nie czuła się tutaj dobrze. Krótkim, mocniejszym ściśnięciem ręki Fawleya dała mu znać, że chciałaby ruszyć dalej.
- Właściwie sprowadzają nas tutaj sprawy zawodowe – powiedziała nie do końca zgodnie z prawdą, niespokojnie zerkając w kierunku wciąż obserwującego ich ojca. – Colin jest bardzo zajęty, więc niestety nie będziemy mogli spędzić ze sobą wiele czasu, ojcze.
Słowo „niestety” mogło w jej ustach zabrzmieć dość fałszywie, bo oczywiście, wcale nie było jej szkoda; specjalnie przedstawiła sytuację tak, by pokazać, że oboje są bardzo zajęci i spieszą się do swoich spraw, więc nie będą mogli zabawiać Williama rozmową. Raven nie mogła się wręcz doczekać, kiedy pójdą dalej, zostawiając ojca, choć niepokój nie opuści jej pewnie jeszcze przez jakiś czas. Miała tylko nadzieję, że Colin podchwyci to drobne kłamstwo i potwierdzi je, tym samym umożliwiając jej szybkie uwolnienie się od Baudelaire’a. Ale co, jeśli zaprzeczy, nie mogąc odmówić sobie okazji poznania ojca przyszłej (miała nadzieję) narzeczonej?
Ojciec zresztą wyraźnie zainteresował się Fawleyem i zaczął go wypytywać. Na pewno chciał wiedzieć jak najwięcej o nim i tym, czym się zajmował, by ocenić, czy jest to ktoś odpowiedni dla córki kogoś takiego jak on. William miał w końcu wysokie ambicje i cenił czystość krwi i pozycję w magicznej społeczności.
Szkoda, że jednak nie skorzystałeś z sieci Fiuu, ojcze – pomyślała Raven, gdy William znowu się odezwał. Spotkanie go naprawdę nie było niczym przyjemnym, wolałaby nie musieć go oglądać. Ojciec mógł sobie wmawiać, że mu na niej zależało, ale nie był w stanie wymazać minionych lat, gdy ją krzywdził i tym samym wzbudził w niej taki strach, że prawdopodobnie nigdy się go do końca nie pozbędzie. Jej drobne, kruche ciało musiało od najwcześniejszych lat znosić na sobie działanie paskudnej magii, o której większość czarodziejów nawet nie miała pojęcia. Dlaczego więc miałaby tęsknić za ojcem, pomijając te chore resztki poważania, jakie dla niego miała i które nakazywały jej ukrywanie jego tajemnic?
- Oczywiście, pomagam Colinowi w pracy. To niezwykle interesujące i odpowiedzialne zajęcie – powiedziała więc, chociaż William z pewnością zauważył, jak Raven ściskała dłoń Colina.
To zdecydowanie wyglądało dosyć dwuznacznie, więc tak czy inaczej potwierdzało przypuszczenia, że nie byli tylko współpracownikami. Na ułamek sekundy uśmiechnęła się kątem ust, chociaż w jej oczach nadal można było zobaczyć niepokój. Nie czuła się tutaj dobrze. Krótkim, mocniejszym ściśnięciem ręki Fawleya dała mu znać, że chciałaby ruszyć dalej.
- Właściwie sprowadzają nas tutaj sprawy zawodowe – powiedziała nie do końca zgodnie z prawdą, niespokojnie zerkając w kierunku wciąż obserwującego ich ojca. – Colin jest bardzo zajęty, więc niestety nie będziemy mogli spędzić ze sobą wiele czasu, ojcze.
Słowo „niestety” mogło w jej ustach zabrzmieć dość fałszywie, bo oczywiście, wcale nie było jej szkoda; specjalnie przedstawiła sytuację tak, by pokazać, że oboje są bardzo zajęci i spieszą się do swoich spraw, więc nie będą mogli zabawiać Williama rozmową. Raven nie mogła się wręcz doczekać, kiedy pójdą dalej, zostawiając ojca, choć niepokój nie opuści jej pewnie jeszcze przez jakiś czas. Miała tylko nadzieję, że Colin podchwyci to drobne kłamstwo i potwierdzi je, tym samym umożliwiając jej szybkie uwolnienie się od Baudelaire’a. Ale co, jeśli zaprzeczy, nie mogąc odmówić sobie okazji poznania ojca przyszłej (miała nadzieję) narzeczonej?
Zabawne zrządzenie losu, ale jakby nie patrzeć - kompletnie nieuniknione, więc może dobrze się stało, że do spotkania doszło właśnie dzisiaj, na ruchliwej ulicy, gdy jakiekolwiek rękoczyny czy słowne wyrzuty byłyby cokolwiek niewskazane? Colin nie zamierzał się mieszać w rodzinne przepychanki, obserwując wszystko jedynie z boku i wyciągając własne wnioski, ale nie zamierzał też uczestniczyć w rodzinnych burdach. Ostatnie, czego potrzebował, to swojego nazwiska w plotkarskiej Czarownicy, jako uczestnika publicznej kłótni. Wysunął rękę z uścisku Raven i podał dłoń Williamowi, patrząc na niego z niekrytym zaciekawieniem. Uścisk mężczyzny był normalny; Colin nie poczuł żadnej lodowatej macki zaciskającej się na jego dłoni. Zwykła dłoń zwykłego mężczyzny, który wykazywał się nad wyraz wysoką uprzejmością. I to tego człowieka bała się Raven?
- Jestem właścicielem sieci magicznych księgarni - odpowiedział bez krzty zawstydzenia czy niechęci, traktując Williama jak ciekawe zjawisko, które warto zbadać i samemu przekonać się, co też jest w nim takiego strasznego. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak normalny ojciec, w dodatku zatroskany losem swojej córki, której od dawna nie widział. Tylko reakcja Raven przeczyła temu, że w ich relacjach wszystko było w porządku. Wyszarpnięcie ręki, niepewne spojrzenia rzucane ojcu i niecierpliwość w ruchach zdradzały, że dziewczyna wolałaby być w tym momencie setki mil dalej. - Postanowiliśmy się przejść, by ocenić, w którym miejscu warto otworzyć kolejną księgarnię - wyjaśnił uprzejmie, ignorując nerwowe ściskanie za ramię. Doprawdy, mogłaby być trochę bardziej subtelna! Nie mógł się jednak spodziewać niczego innego - czuł, że jej opowieść o ojcu nie jest całą prawdą i że Raven pewne rzeczy przed nim zataiła, ale nie drążył tematu. I tak zamierzał wycisnąć z niej wszystkie informacje później, w bardziej... dogodnych okolicznościach.
A teraz okoliczność nasuwała się sama. Colin postanowił zaryzykować, zrobić krok w kierunku, który mógł go oddalić od Raven i sprawić, że straciłby część jej zaufania. Z drugiej strony on również miał spore atuty w ręku - obietnica prawdziwych oświadczyn, wyznanie miłości na statku i ten mały, uroczy akt fizyczności, który z nieskalanej dziewczyny uczynił niewiastę zbrukaną. W takim niedziewiczym już stanie znalezienie męża z arystokracji było właściwie niemożliwe, a i mężczyźni czystej lecz nieszlachetnej krwi często kręcili nosem na kobiety, które nie zachowywały wierności względem swojego przyszłego męża.
- Och, Raven - zwrócił się do dziewczyny z uśmiechem na ustach, jakby w ogóle nie widział jej zaniepokojenia, a wydzierająca z każdego ruchu chęć ucieczki była dla niego czczą fanaberią. - Aż tak bardzo się nam nie śpieszy, prawda? Tyle opowiadałaś o swoim ojcu - jego ton głosu ociekał teraz widoczną kpiną - że z niecierpliwością wyczekiwałem spotkania z panem - zwrócił się już do Williama. - Jeśli się panu nie śpieszy, możemy się przejść kawałek. Odprowadzimy pana pod Ministerstwo - zaproponował z uprzejmością.
- Jestem właścicielem sieci magicznych księgarni - odpowiedział bez krzty zawstydzenia czy niechęci, traktując Williama jak ciekawe zjawisko, które warto zbadać i samemu przekonać się, co też jest w nim takiego strasznego. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak normalny ojciec, w dodatku zatroskany losem swojej córki, której od dawna nie widział. Tylko reakcja Raven przeczyła temu, że w ich relacjach wszystko było w porządku. Wyszarpnięcie ręki, niepewne spojrzenia rzucane ojcu i niecierpliwość w ruchach zdradzały, że dziewczyna wolałaby być w tym momencie setki mil dalej. - Postanowiliśmy się przejść, by ocenić, w którym miejscu warto otworzyć kolejną księgarnię - wyjaśnił uprzejmie, ignorując nerwowe ściskanie za ramię. Doprawdy, mogłaby być trochę bardziej subtelna! Nie mógł się jednak spodziewać niczego innego - czuł, że jej opowieść o ojcu nie jest całą prawdą i że Raven pewne rzeczy przed nim zataiła, ale nie drążył tematu. I tak zamierzał wycisnąć z niej wszystkie informacje później, w bardziej... dogodnych okolicznościach.
A teraz okoliczność nasuwała się sama. Colin postanowił zaryzykować, zrobić krok w kierunku, który mógł go oddalić od Raven i sprawić, że straciłby część jej zaufania. Z drugiej strony on również miał spore atuty w ręku - obietnica prawdziwych oświadczyn, wyznanie miłości na statku i ten mały, uroczy akt fizyczności, który z nieskalanej dziewczyny uczynił niewiastę zbrukaną. W takim niedziewiczym już stanie znalezienie męża z arystokracji było właściwie niemożliwe, a i mężczyźni czystej lecz nieszlachetnej krwi często kręcili nosem na kobiety, które nie zachowywały wierności względem swojego przyszłego męża.
- Och, Raven - zwrócił się do dziewczyny z uśmiechem na ustach, jakby w ogóle nie widział jej zaniepokojenia, a wydzierająca z każdego ruchu chęć ucieczki była dla niego czczą fanaberią. - Aż tak bardzo się nam nie śpieszy, prawda? Tyle opowiadałaś o swoim ojcu - jego ton głosu ociekał teraz widoczną kpiną - że z niecierpliwością wyczekiwałem spotkania z panem - zwrócił się już do Williama. - Jeśli się panu nie śpieszy, możemy się przejść kawałek. Odprowadzimy pana pod Ministerstwo - zaproponował z uprzejmością.
Czuł, że polubi tego młodego człowieka. Pewny siebie, stanowczy, zbytnio nie zwracał uwagi na to, co chciała Raven, chociaż traktował ją z szacunkiem i uprzejmie. Po tylu latach, William dostrzegał już te delikatne ruchy ze strony córki, widząc jak garnie się ze strachu w stronę Colina, nie wiedział czy się uśmiechnąć czy może zezłościć? Z jednej strony, nie powinna się tak ulepiać swojego pracodawcy w miejscu publicznym. Może to budzić sprzeczne odczucia, a nieodpowiednie słowa, które zaczną krążyć wśród ludzi, mogą zniszczyć im dobrą reputację. Raven nie musiała się obawiać swojego ojca, przecież nie zrobiłby jej krzywdy, nie tutaj o ile będzie grzeczna.
– Naprawdę? – zapytał z zainteresowaniem. – Musi pan lubić książki, stawiam, że to pana ulubione wieczorne zajęcie, czytanie książek jest bardzo fascynujące. Sam czasami lubię usiąść z dobrą lekturą, wyszło ostatnio coś ciekawego, co mogłoby zainteresować takiego dojrzałego mężczyznę? Chyba nie jestem już na bieżąco.
Chciał podtrzymać rozmowę, nie miał zamiaru się od nich oddalać, a kiedy tylko Colin zaproponował, że wspólnie się przejdą, aż się rozpogodził. Kiwną delikatnie głową zwracając się tylko i wyłącznie do Fawley’a. W towarzystwie mężczyzn, przykro mi to stwierdzić, ale kobiety zazwyczaj spadały na drugi plan. Oczywiście były ważne, adorowane i czasami nawet pytane o zdanie w danej kwestii, William to był jednak stary rocznik, który uważał, tak jak zresztą bardzo ładnie napisano w Spisie Szlachetnych Rodzin, autorstwa Cantankerusa Notta, że „Żona winna przyjmować zdanie męża, a jeśli się z nim nie zgadza, wówczas milczeć” i tego od małego powinna być uczona dziewczyna, w tym wypadku jego córka.
– Jeżeli nie będzie to dla was problemem, to ja bardzo chętnie. Tylko proszę, nie pędźmy zbytnio, to już nie ten wiek, na tak szybkie spacery – odpowiedział trochę żartując, trzeba mieć przecież dystans do siebie.
Ruszyli więc powoli w drogę, przeciskając się przez tłumy ulicy Pokątnej, szli nawet wolniej niż William na początku miał na myśli. Ale nie grymiasił, tak dawno nie widział córki, że zatrzyma nawet cały świat, by móc pobyć z nią chociaż odrobinę dłużej.
– Raven, moja droga, opowiedz mi, w czym właściwie pomagasz panu Fawley, wydawało mi się raczej, że bardziej interesowała cię praca w Ministerstwie – zaczął. – Wie pan, odkąd pozwoliłem jej przeprowadzić się do Londynu, jest taka zajęta życiem i swoimi sprawami, że zaczęła zapominać o swoim ojcu. Gdyby była córką kogoś innego, nie wiem czy pozwolono by jej na takie beztroskie życie. Ah, no i mam do pana pewnego rodzaju żal, panie Fawley, Raven nie raz odpisywała mi w listach, że nie może przyjść na rodzinny obiad, ponieważ ma bardzo dużo pracy, w pańskiej księgarni. Mam nadzieję, że następnym razem, pozwoli jej pan wyjść wcześniej, aby mogła się przygotować.
Nie wiedział, czy Raven zmyślała opowiadając te bajeczki, czy było tak naprawdę, dlatego pozwolił sobie poruszyć teraz tą sprawę, aby wyjaśnić to raz na zawsze.
– Naprawdę? – zapytał z zainteresowaniem. – Musi pan lubić książki, stawiam, że to pana ulubione wieczorne zajęcie, czytanie książek jest bardzo fascynujące. Sam czasami lubię usiąść z dobrą lekturą, wyszło ostatnio coś ciekawego, co mogłoby zainteresować takiego dojrzałego mężczyznę? Chyba nie jestem już na bieżąco.
Chciał podtrzymać rozmowę, nie miał zamiaru się od nich oddalać, a kiedy tylko Colin zaproponował, że wspólnie się przejdą, aż się rozpogodził. Kiwną delikatnie głową zwracając się tylko i wyłącznie do Fawley’a. W towarzystwie mężczyzn, przykro mi to stwierdzić, ale kobiety zazwyczaj spadały na drugi plan. Oczywiście były ważne, adorowane i czasami nawet pytane o zdanie w danej kwestii, William to był jednak stary rocznik, który uważał, tak jak zresztą bardzo ładnie napisano w Spisie Szlachetnych Rodzin, autorstwa Cantankerusa Notta, że „Żona winna przyjmować zdanie męża, a jeśli się z nim nie zgadza, wówczas milczeć” i tego od małego powinna być uczona dziewczyna, w tym wypadku jego córka.
– Jeżeli nie będzie to dla was problemem, to ja bardzo chętnie. Tylko proszę, nie pędźmy zbytnio, to już nie ten wiek, na tak szybkie spacery – odpowiedział trochę żartując, trzeba mieć przecież dystans do siebie.
Ruszyli więc powoli w drogę, przeciskając się przez tłumy ulicy Pokątnej, szli nawet wolniej niż William na początku miał na myśli. Ale nie grymiasił, tak dawno nie widział córki, że zatrzyma nawet cały świat, by móc pobyć z nią chociaż odrobinę dłużej.
– Raven, moja droga, opowiedz mi, w czym właściwie pomagasz panu Fawley, wydawało mi się raczej, że bardziej interesowała cię praca w Ministerstwie – zaczął. – Wie pan, odkąd pozwoliłem jej przeprowadzić się do Londynu, jest taka zajęta życiem i swoimi sprawami, że zaczęła zapominać o swoim ojcu. Gdyby była córką kogoś innego, nie wiem czy pozwolono by jej na takie beztroskie życie. Ah, no i mam do pana pewnego rodzaju żal, panie Fawley, Raven nie raz odpisywała mi w listach, że nie może przyjść na rodzinny obiad, ponieważ ma bardzo dużo pracy, w pańskiej księgarni. Mam nadzieję, że następnym razem, pozwoli jej pan wyjść wcześniej, aby mogła się przygotować.
Nie wiedział, czy Raven zmyślała opowiadając te bajeczki, czy było tak naprawdę, dlatego pozwolił sobie poruszyć teraz tą sprawę, aby wyjaśnić to raz na zawsze.
Gość
Gość
William jak zwykle potrafił bardzo dobrze grać i ukrywać swą prawdziwą naturę. Ku przerażeniu Raven, nawet Colin dał się na to nabrać, mimo że tamtego dnia wyznała mu przyczyny swojego strachu przed ojcem, opowiedziała o tym, jak się nad nią znęcał pod pretekstem chęci dobrego wychowania jej. Dlaczego więc teraz tak łatwo się nabierał, dlaczego pozwolił się omamić i wciągnąć w rozmowę? Nie sądziła, że Colin, jakby nie patrzeć, mężczyzna niemal piętnaście lat od niej starszy, mógł być tak naiwny. Chyba że zachowywał jedynie pozory uprzejmości, jaką należało okazać na zatłoczonej ulicy, gdzie wszelkie dziwne sytuacje od razu zwróciłyby uwagę otoczenia. Pod tym względem może to i lepiej, że jeśli już mieli się spotkać, doszło do tego właśnie na Pokątnej, bo przynajmniej nie dojdzie między nimi do żadnego otwartego konfliktu. Raven nie miała ochoty przyglądać się ich pojedynkowi, tym bardziej biorąc pod uwagę niepokojące umiejętności jej ojca.
Nienawidziła w swoim ojcu tego, że tak świetnie potrafił udawać i stwarzać pozory bycia kimś normalnym i ułożonym. Przez to, nawet gdyby chciała go wydać, miałaby niemały problem, by przekonać kogokolwiek do przewinień Williama. Ojciec z łatwością zbyłby oskarżenia, i zapewne to Raven zostałaby uznana za osobę niespełna rozumu, która próbuje zaszkodzić Baudelaire’owi przez rozpuszczanie oszczerczych pogłosek. Także teraz świetnie grał przed Colinem, zagadując o jego pracę i starając się wywrzeć na nim dobre wrażenie. To tak bardzo pasowało do jej ojca, że w zasadzie nie powinno w ogóle jej zaskakiwać.
Przyglądała się ich rozmowie ponuro, starając się jednak maskować swoje emocje. Choć ojciec znał ją na tyle dobrze, że z samej jej postawy mógł łatwo wyczytać strach i dyskomfort, jaki odczuwała w jego obecności. Oczywiście, że wolałaby być daleko stąd, gdziekolwiek, byle nie w pobliżu Williama, jednak z jakiegoś powodu nie chciała, żeby ojciec i Colin zostali ze sobą sam na sam.
- Dobrze, skoro tego chcesz, Colinie. Sam wiesz najlepiej, jak gospodarować swoim ograniczonym czasem – zgodziła się niechętnie; mężczyzna albo nie zauważył, albo zignorował jej sygnały i postanowił za nich oboje, by potowarzyszyć Williamowi w drodze do ministerstwa. Chciał lepiej poznać jej ojca? Pewnie właśnie o to mu chodziło. Niezależnie od tego, jaki był Baudelaire, Fawley mógł chcieć porozmawiać z ojcem przyszłej narzeczonej. A ona, chcąc nie chcąc, musiała w tym uczestniczyć. Gorsza była tylko myśl o tym, że jeśli William zyska sympatię Colina, Raven pewnie często byłaby zmuszana do odwiedzin w domu ojca, który kojarzył jej się przede wszystkim z traumatycznym dzieciństwem, i wolałaby już nigdy nie musieć się tam pojawiać.
- Naprawdę miałam bardzo mało czasu na odwiedzanie cię, ojcze – rzekła dosyć sucho, niechętnie podążając za rozmawiającymi mężczyznami. Słysząc wypowiedź ojca, miała ochotę prychnąć. – Miałam bardzo dużo pracy. Muszę zajmować się księgami, które dostarcza Colin, a jest ich naprawdę sporo.
Właściwie nie miała jej aż tyle, ale kiedy sporadycznie zdarzało jej się naskrobać lakoniczny list do ojca w odpowiedzi na jego wiadomości i zaproszenia na obiady i podwieczorki, zawsze używała pracy jako pretekstu, żeby wymówić się od odwiedzin i nie musieć znosić towarzystwa ojca i widoku miejsca jednoznacznie kojarzącego się z przeszłością pełną blizn i bólu. Z tego powodu też nie poszła na żaden staż do ministerstwa – bo tam trudno byłoby unikać Williama i jego wpływów. Pracując dla Fawleya nie musiała go znosić. Aż do teraz.
Trzymała się bliżej Colina. Już nie trzymała go za rękę, jednak szła przy jego boku, chcąc, by oddzielał ją od ojca. Właściwie nie odzywała się niepytana; w końcu rozmowa z ojcem zdecydowanie nie należała do jej ulubionych rzeczy. Przysłuchiwała się jednak czujnie wymianie zdań między mężczyznami, wręcz oczekując, że ojciec w końcu zrobi lub powie coś, co zniechęci do niego Fawleya.
Nienawidziła w swoim ojcu tego, że tak świetnie potrafił udawać i stwarzać pozory bycia kimś normalnym i ułożonym. Przez to, nawet gdyby chciała go wydać, miałaby niemały problem, by przekonać kogokolwiek do przewinień Williama. Ojciec z łatwością zbyłby oskarżenia, i zapewne to Raven zostałaby uznana za osobę niespełna rozumu, która próbuje zaszkodzić Baudelaire’owi przez rozpuszczanie oszczerczych pogłosek. Także teraz świetnie grał przed Colinem, zagadując o jego pracę i starając się wywrzeć na nim dobre wrażenie. To tak bardzo pasowało do jej ojca, że w zasadzie nie powinno w ogóle jej zaskakiwać.
Przyglądała się ich rozmowie ponuro, starając się jednak maskować swoje emocje. Choć ojciec znał ją na tyle dobrze, że z samej jej postawy mógł łatwo wyczytać strach i dyskomfort, jaki odczuwała w jego obecności. Oczywiście, że wolałaby być daleko stąd, gdziekolwiek, byle nie w pobliżu Williama, jednak z jakiegoś powodu nie chciała, żeby ojciec i Colin zostali ze sobą sam na sam.
- Dobrze, skoro tego chcesz, Colinie. Sam wiesz najlepiej, jak gospodarować swoim ograniczonym czasem – zgodziła się niechętnie; mężczyzna albo nie zauważył, albo zignorował jej sygnały i postanowił za nich oboje, by potowarzyszyć Williamowi w drodze do ministerstwa. Chciał lepiej poznać jej ojca? Pewnie właśnie o to mu chodziło. Niezależnie od tego, jaki był Baudelaire, Fawley mógł chcieć porozmawiać z ojcem przyszłej narzeczonej. A ona, chcąc nie chcąc, musiała w tym uczestniczyć. Gorsza była tylko myśl o tym, że jeśli William zyska sympatię Colina, Raven pewnie często byłaby zmuszana do odwiedzin w domu ojca, który kojarzył jej się przede wszystkim z traumatycznym dzieciństwem, i wolałaby już nigdy nie musieć się tam pojawiać.
- Naprawdę miałam bardzo mało czasu na odwiedzanie cię, ojcze – rzekła dosyć sucho, niechętnie podążając za rozmawiającymi mężczyznami. Słysząc wypowiedź ojca, miała ochotę prychnąć. – Miałam bardzo dużo pracy. Muszę zajmować się księgami, które dostarcza Colin, a jest ich naprawdę sporo.
Właściwie nie miała jej aż tyle, ale kiedy sporadycznie zdarzało jej się naskrobać lakoniczny list do ojca w odpowiedzi na jego wiadomości i zaproszenia na obiady i podwieczorki, zawsze używała pracy jako pretekstu, żeby wymówić się od odwiedzin i nie musieć znosić towarzystwa ojca i widoku miejsca jednoznacznie kojarzącego się z przeszłością pełną blizn i bólu. Z tego powodu też nie poszła na żaden staż do ministerstwa – bo tam trudno byłoby unikać Williama i jego wpływów. Pracując dla Fawleya nie musiała go znosić. Aż do teraz.
Trzymała się bliżej Colina. Już nie trzymała go za rękę, jednak szła przy jego boku, chcąc, by oddzielał ją od ojca. Właściwie nie odzywała się niepytana; w końcu rozmowa z ojcem zdecydowanie nie należała do jej ulubionych rzeczy. Przysłuchiwała się jednak czujnie wymianie zdań między mężczyznami, wręcz oczekując, że ojciec w końcu zrobi lub powie coś, co zniechęci do niego Fawleya.
To ostrożne badanie go przez Williama, chęć podtrzymania dyskusji - dyktowana nie tylko pragnieniem pociągnięcia Colina za język, ale najwyraźniej utrzymaniem jak najdłuższego kontaktu z ukochaną córką w pewnym sensie bawiło i zastanawiało Colina. Nie zamierzał jednak puszczać tak łatwo szczęśliwego losu i rezygnować z rozmowy z przyszłym teściem, o czym Raven w swojej naiwności najpewniej sądziła. Być może gdyby wiedziała, jaki los miał zamiar zgotować jej mąż, już teraz wybrałaby życie z ojcem, nawet jeśli w jej opowieściach było choć ziarno prawdy.
- Nie tylko wieczorem, panie Baudelaire, właściwie wręcz przeciwnie, wieczorami nie mam czasu czytać, zajmując się zupełnie innymi rozrywkami - uśmiechnął się znacząco i choć z chęcią przygarnąłby teraz dziewczynę do siebie, by jeszcze bardziej podkreślić swoje słowa i nie pozostawiać Williamowi za wiele miejsca do przypuszczeń, trzymał ręce przy sobie, wciąż niewzruszenie ignorując towarzystwo Raven. Zamiast tego ruszył brukowaną ulicą, świadomie zwalniając kroku do takiego tempa, by nie poruszali się jak trzy dorodne ślimaki, ale jednocześnie nie dotarli na miejsce zbyt wcześnie. Rozpaczliwe, zdegustowane, a może nawet gniewne spojrzenia Raven nie robiły na nim większego wrażenia, zapamiętał je jednak na przyszłość, obiecując jej w myślach srogą karę za takie jawne wyrażanie sprzeciwu wobec jego woli. Spojrzał jednak na nią nagle z niekrytym zdziwieniem. Zaproszenia na obiady, na które on nie pozwalał jej chodzić? Śmiała posługiwać się jego osobą, jego szanowanym nazwiskiem w potyczkach ze swoim ojcem, usprawiedliwiając tym swoją krnąbrność i nieposłuszeństwo wobec rodziciela, który powołał ją na świat?
Tym razem to w nim zapalił się gniew, a dłonie splecione za plecami zacisnęły się mocno. Nagle spotkanie z Williamem zaczęło mu się dłużyć; miał ochotę jak najszybciej wrócić do domu i wypytać drogą narzeczoną, dlaczego wplątuje go w swoje kłamstwa. Tylko samokontrola ćwiczona przez lata pozwoliła mu dalej uprzejmie się uśmiechać, panując nad rosnącym gniewem.
- Bardzo mi przykro z tego powodu, mogę jedynie zapewnić, że gdy dowiem się o kolejnym zaproszeniu, sam odstawię ją pod pana drzwi - obiecał, wciąż zły i zirytowany na dziewczynę do tego stopnia, że był gotów ponownie oddać ją pod opiekę ojca, nagle nie wierząc w ani jedno słowo z jej opowieści. Nie widział żadnych blizn, żadnych śladów świadczących o tym, że Raven mówiła prawdę, a jej ojciec wcale nie okazał się potworem, ale uprzejmym jegomościem cieszącym się szacunkiem społeczeństwa.
- Nie tylko wieczorem, panie Baudelaire, właściwie wręcz przeciwnie, wieczorami nie mam czasu czytać, zajmując się zupełnie innymi rozrywkami - uśmiechnął się znacząco i choć z chęcią przygarnąłby teraz dziewczynę do siebie, by jeszcze bardziej podkreślić swoje słowa i nie pozostawiać Williamowi za wiele miejsca do przypuszczeń, trzymał ręce przy sobie, wciąż niewzruszenie ignorując towarzystwo Raven. Zamiast tego ruszył brukowaną ulicą, świadomie zwalniając kroku do takiego tempa, by nie poruszali się jak trzy dorodne ślimaki, ale jednocześnie nie dotarli na miejsce zbyt wcześnie. Rozpaczliwe, zdegustowane, a może nawet gniewne spojrzenia Raven nie robiły na nim większego wrażenia, zapamiętał je jednak na przyszłość, obiecując jej w myślach srogą karę za takie jawne wyrażanie sprzeciwu wobec jego woli. Spojrzał jednak na nią nagle z niekrytym zdziwieniem. Zaproszenia na obiady, na które on nie pozwalał jej chodzić? Śmiała posługiwać się jego osobą, jego szanowanym nazwiskiem w potyczkach ze swoim ojcem, usprawiedliwiając tym swoją krnąbrność i nieposłuszeństwo wobec rodziciela, który powołał ją na świat?
Tym razem to w nim zapalił się gniew, a dłonie splecione za plecami zacisnęły się mocno. Nagle spotkanie z Williamem zaczęło mu się dłużyć; miał ochotę jak najszybciej wrócić do domu i wypytać drogą narzeczoną, dlaczego wplątuje go w swoje kłamstwa. Tylko samokontrola ćwiczona przez lata pozwoliła mu dalej uprzejmie się uśmiechać, panując nad rosnącym gniewem.
- Bardzo mi przykro z tego powodu, mogę jedynie zapewnić, że gdy dowiem się o kolejnym zaproszeniu, sam odstawię ją pod pana drzwi - obiecał, wciąż zły i zirytowany na dziewczynę do tego stopnia, że był gotów ponownie oddać ją pod opiekę ojca, nagle nie wierząc w ani jedno słowo z jej opowieści. Nie widział żadnych blizn, żadnych śladów świadczących o tym, że Raven mówiła prawdę, a jej ojciec wcale nie okazał się potworem, ale uprzejmym jegomościem cieszącym się szacunkiem społeczeństwa.
Zaśmiał się, gdy Colin wspomniał, że wieczorami nie ma czasu czytać. Zapomniał już, jak to było być młodym mężczyzną, któremu nie przesiadywanie przed kominkiem w środku nocy.
– Tak, tak, wam młodym zupełnie co innego w głowie, rozumiem. Przepraszam, ale coraz trudniej jest mi przypomnieć sobie, jak to jest być w waszym wieku. Mnie teraz pochłaniają zupełnie inne sprawy – wytłumaczył.
Szli sobie powoli, Raven wtrąciła się tłumacząc, dlaczego nie mogła przychodzić na jego zaproszenie. William, co jakiś czas kiwał głową, udając przed Colinem, że doskonale rozumie poczynania córki, jednak jest mu strasznie z tego powodu przykro. I defacto było, jego własna, ukochana córeczka go tak olewa. A przecież on ją naprawdę kochał, to jego wina, że miał problemy z okazywaniem uczuć?
Ucieszył się, gdy Fawley zapewnił go, że następnym razem odstawi córkę pod same drzwi. Spojrzał na mężczyznę, w pełni mu ufając, że tak właśnie będzie.
– A kiedy już ją odstawisz, nie będę miał innego wyjścia, jak pana również zaprosić na obiad. Mam nadzieję, że nie będę musiał długo namawiać? – zapytał.
Dla niego było to całkiem normalne, że zapraszał znajomych, lub nowych znajomych, do siebie do domu. Tym bardziej, jeśli chodziło o pewnego rodzaju rodzinę, bo pewnym było, że Raven jest w pewnym sensie z Colinem spokrewniona, a przynajmniej tak Fawley powinien myśleć.
– A że tak powiem, ciągnie swój do swego. Moja, zmarła już żona, Therese, była z rodziny Fawley. Bardzo ciepło wspominam waszą rodzinę, niezwykle uprzejmie mnie przyjęli, nigdy też nie miałem z nimi żadnych problemów – kłamał, z szerokim uśmiechem na ustach.
Nigdy nie zapomni im, jak to wydali mu za żonę bezpłodną kobietę, która w ten sposób zrujnowała wszystkie jego plany i doprowadziła do choroby psychicznej. Nienawidził ich tak bardzo, że gdyby jego teściowie jeszcze żyli, zapewne z ogromną satysfakcją ich wszystkich pozabijał. Gdyby tylko mógł oczywiście. Teraz jednak skrywał swoją niechęć głęboko w sobie, starając się być bardzo życzliwy i uprzejmie nastawiony do Colina.
– Jestem tak zajęty pracą, że nawet nie mam kiedy spotkać się ze znajomymi, praca w Ministerstwie niezwykle pochłania. Ostatnio mieliśmy przypadek grupki młodych czarodziei mugolskiego pochodzenia, którzy wykorzystywali magię do uprzykrzania życia mugolą. Aż w końcu się wszystko wydało, trzeba było zaangażować wszystkie służby, wyczyścić mugolom pamięć. Do samej nocy siedziałem zajmując się raportami, a to wszystko przez ich głupotę – opowiadał. – Niektórym czarodziejom powinno się pozabierać różdżki, bo nie mają pojęcia, do czego służą.
Nie obawiał się spojrzenia innych ludzi, był pewien, że większość z nich jest podobnego, do jego, zdania. Po za tym był już starszym człowiekiem, któremu wolno było od czasu do czasu wypowiedzieć swoje, jakieś tam, poglądy. Miał swój status, gdyby nie problemy, na pewno byłby wyższy, ale jednak go miał i było mu wolno.
– Tak, tak, wam młodym zupełnie co innego w głowie, rozumiem. Przepraszam, ale coraz trudniej jest mi przypomnieć sobie, jak to jest być w waszym wieku. Mnie teraz pochłaniają zupełnie inne sprawy – wytłumaczył.
Szli sobie powoli, Raven wtrąciła się tłumacząc, dlaczego nie mogła przychodzić na jego zaproszenie. William, co jakiś czas kiwał głową, udając przed Colinem, że doskonale rozumie poczynania córki, jednak jest mu strasznie z tego powodu przykro. I defacto było, jego własna, ukochana córeczka go tak olewa. A przecież on ją naprawdę kochał, to jego wina, że miał problemy z okazywaniem uczuć?
Ucieszył się, gdy Fawley zapewnił go, że następnym razem odstawi córkę pod same drzwi. Spojrzał na mężczyznę, w pełni mu ufając, że tak właśnie będzie.
– A kiedy już ją odstawisz, nie będę miał innego wyjścia, jak pana również zaprosić na obiad. Mam nadzieję, że nie będę musiał długo namawiać? – zapytał.
Dla niego było to całkiem normalne, że zapraszał znajomych, lub nowych znajomych, do siebie do domu. Tym bardziej, jeśli chodziło o pewnego rodzaju rodzinę, bo pewnym było, że Raven jest w pewnym sensie z Colinem spokrewniona, a przynajmniej tak Fawley powinien myśleć.
– A że tak powiem, ciągnie swój do swego. Moja, zmarła już żona, Therese, była z rodziny Fawley. Bardzo ciepło wspominam waszą rodzinę, niezwykle uprzejmie mnie przyjęli, nigdy też nie miałem z nimi żadnych problemów – kłamał, z szerokim uśmiechem na ustach.
Nigdy nie zapomni im, jak to wydali mu za żonę bezpłodną kobietę, która w ten sposób zrujnowała wszystkie jego plany i doprowadziła do choroby psychicznej. Nienawidził ich tak bardzo, że gdyby jego teściowie jeszcze żyli, zapewne z ogromną satysfakcją ich wszystkich pozabijał. Gdyby tylko mógł oczywiście. Teraz jednak skrywał swoją niechęć głęboko w sobie, starając się być bardzo życzliwy i uprzejmie nastawiony do Colina.
– Jestem tak zajęty pracą, że nawet nie mam kiedy spotkać się ze znajomymi, praca w Ministerstwie niezwykle pochłania. Ostatnio mieliśmy przypadek grupki młodych czarodziei mugolskiego pochodzenia, którzy wykorzystywali magię do uprzykrzania życia mugolą. Aż w końcu się wszystko wydało, trzeba było zaangażować wszystkie służby, wyczyścić mugolom pamięć. Do samej nocy siedziałem zajmując się raportami, a to wszystko przez ich głupotę – opowiadał. – Niektórym czarodziejom powinno się pozabierać różdżki, bo nie mają pojęcia, do czego służą.
Nie obawiał się spojrzenia innych ludzi, był pewien, że większość z nich jest podobnego, do jego, zdania. Po za tym był już starszym człowiekiem, któremu wolno było od czasu do czasu wypowiedzieć swoje, jakieś tam, poglądy. Miał swój status, gdyby nie problemy, na pewno byłby wyższy, ale jednak go miał i było mu wolno.
Gość
Gość
Czuła, że Colin, zajęty rozmową jej ojca, ignoruje ją. Skupiona na dotrzymywaniu mu kroku, odzywała się bardzo rzadko, myśląc o tym, że po powrocie do domu koniecznie muszą porozmawiać. Może powinna jednak powiedzieć mu więcej? Może powinna zdjąć zaklęcie maskujące i pokazać swoje blizny, żeby uwierzył, miał namacalny dowód, że William wcale nie był takim wspaniałym, troskliwym ojcem, jakiego teraz grał. Raven nie bez powodu nawet latem nosiła stroje zakrywające większość ciała. Im dłużej szli we troje, tym większą frustrację czuła, ale mimo to milczała, poprzestając jedynie na zaciskaniu ust i niespokojnym mięciu rękawów szaty.
Oczywiście nie miała pojęcia, co czeka ją w domu Colina już niedługo, więc wciąż mu ufała, wciąż traktowała jako kogoś, kto byłby zdolny chronić ją przed ojcem, także teraz. Kiedy jednak wspomniał o gotowości odstawienia jej pod drzwi ojca, fuknęła cicho pod nosem, nie wiedząc, co odczuwa bardziej: strach czy oburzenie. Naprawdę będą musieli porozmawiać. Przecież nie mógł ot tak zmuszać jej do spotkań z ojcem, skoro nie miała ochoty na bliższy kontakt z nim, tym bardziej jeśli miałoby do niego dojść w posiadłości, gdzie w młodości była krzywdzona, i gdzie ojciec, z dala od wścibskich oczu, miał nad nią władzę.
- To chyba nie będzie konieczne, Colinie – powiedziała cicho, tak, żeby nie dosłyszał tego ojciec. Nie powiedziała jednak nic więcej; na to przyjdzie czas w domu, gdy znajdą się sami, bez ojca i tłumu czarodziejów dookoła.
Może ona także nie powinna wykorzystywać Colina w swoich potyczkach z ojcem, jednak zawsze to właśnie pracy i zobowiązań wobec pracodawcy używała jako argumentu, kiedy wykręcała się od zaproszeń otrzymywanych od Williama. I była pewna, że to nigdy nie wyjdzie, ale cóż, ojciec nagle i nieoczekiwanie się pojawił i mimochodem wspomniał o tym w rozmowie.
Zdawała sobie sprawę, że jej ojciec miał uraz do Fawleyów. W końcu potraktowali go jak coś gorszego, oddając mu żonę niezdolną do urodzenia dziecka, mogącego być dla niego szansą do wybicia się. Raven zdawała sobie z tego sprawę; czasami w swym szaleństwie ojciec mówił jej zbyt dużo. Ale nawet teraz wciąż świetnie udawał, wręcz niemal podlizywał się Colinowi, pewnie licząc na to, że jeśli Raven rzeczywiście zostałaby jego żoną, także on na tym skorzysta.
Później jednak, ku jej uldze zmienił temat na pracę, dzięki czemu Raven nie musiała wtrącać się w rozmowę. Utkwiła wzrok w mijanych budynkach, chcąc, by jak najszybciej dotarli na miejsce, ale przed nimi był jeszcze kawałek drogi, podczas której musiała znosić grę pozorów Williama i irytujące zachowanie pozwalającego się mamić Colina.
Oczywiście nie miała pojęcia, co czeka ją w domu Colina już niedługo, więc wciąż mu ufała, wciąż traktowała jako kogoś, kto byłby zdolny chronić ją przed ojcem, także teraz. Kiedy jednak wspomniał o gotowości odstawienia jej pod drzwi ojca, fuknęła cicho pod nosem, nie wiedząc, co odczuwa bardziej: strach czy oburzenie. Naprawdę będą musieli porozmawiać. Przecież nie mógł ot tak zmuszać jej do spotkań z ojcem, skoro nie miała ochoty na bliższy kontakt z nim, tym bardziej jeśli miałoby do niego dojść w posiadłości, gdzie w młodości była krzywdzona, i gdzie ojciec, z dala od wścibskich oczu, miał nad nią władzę.
- To chyba nie będzie konieczne, Colinie – powiedziała cicho, tak, żeby nie dosłyszał tego ojciec. Nie powiedziała jednak nic więcej; na to przyjdzie czas w domu, gdy znajdą się sami, bez ojca i tłumu czarodziejów dookoła.
Może ona także nie powinna wykorzystywać Colina w swoich potyczkach z ojcem, jednak zawsze to właśnie pracy i zobowiązań wobec pracodawcy używała jako argumentu, kiedy wykręcała się od zaproszeń otrzymywanych od Williama. I była pewna, że to nigdy nie wyjdzie, ale cóż, ojciec nagle i nieoczekiwanie się pojawił i mimochodem wspomniał o tym w rozmowie.
Zdawała sobie sprawę, że jej ojciec miał uraz do Fawleyów. W końcu potraktowali go jak coś gorszego, oddając mu żonę niezdolną do urodzenia dziecka, mogącego być dla niego szansą do wybicia się. Raven zdawała sobie z tego sprawę; czasami w swym szaleństwie ojciec mówił jej zbyt dużo. Ale nawet teraz wciąż świetnie udawał, wręcz niemal podlizywał się Colinowi, pewnie licząc na to, że jeśli Raven rzeczywiście zostałaby jego żoną, także on na tym skorzysta.
Później jednak, ku jej uldze zmienił temat na pracę, dzięki czemu Raven nie musiała wtrącać się w rozmowę. Utkwiła wzrok w mijanych budynkach, chcąc, by jak najszybciej dotarli na miejsce, ale przed nimi był jeszcze kawałek drogi, podczas której musiała znosić grę pozorów Williama i irytujące zachowanie pozwalającego się mamić Colina.
Zaczynało być coraz zabawniej, gdy nieme protesty Raven przeszły w święte oburzenie, a jej zwykle niezamykające się usta nagle wypowiadały nieliczne słowa. W duchu Colin zastanawiał się mimochodem, jakimiż to sposobami William wymusił na córce tak sztywne posłuszeństwo, ale znał przecież odpowiedź - tylko strach i ból są w stanie zmienić przyzwyczajenia człowieka i wyplenić z niego wszelkie wady. Nie roztrząsał motywów postępowania starszego człowieka, ani go o nic nie obwiniał; William wydawał mu się zwykłym, szanowanym ojcem ze zbuntowaną córką, i chociaż Colin byłby głupcem, ufając teraz w każde słowo z opowieści Raven, byłby również głupcem, gdyby nie dawał wiary przynajmniej części z nich. Z doświadczenia przecież wiedział, jak łatwo ukryć pozory i mroczną naturę pod płaszczem uprzejmości.
- Przyjdę z przyjemnością, wszak teraz, gdy Raven już u mnie zamieszkała, wydaje się to całkiem naturalne - przyznał z uśmiechem, bez żadnego skrępowania wspominając o niedawnej przeprowadzce dziewczyny. Liczył na święte oburzenie Williama, a może chciał się przekonać, czy niepoprawny ojciec zachowa twarz i nie zrobi scen na środku ulicy? Szanowany urzędnik Ministerstwa atakujący szlachcica, toż prasa miałaby używanie! Z ciekawości zerknął na Raven, wypatrując jej reakcji na swoje słowa; spłoni się ze wstydu, czy z radością spojrzy na ojca, rzucając mu wyzwanie?
Pokiwał głową, wsuwając dłonie do kieszeni i nieznacznie przyśpieszając kroku. - Tak, Raven wspominała mi o swojej rodzinie, pośrednio to właśnie dlatego uczyniłem ją swoją asystentką - mówił dalej, nie tracąc nic ze swojego uśmiechu. I jednocześnie pozbawiłem czci, czyniąc ją bezwartościową na małżeńskim rynku, pseudoszlachecki bałwanie z manią władzy, dodał w myślach, gdy jego ręką objęła Raven w talii, przecząc jakimkolwiek wcześniejszym słowom, że nie łączyło ich nic więcej. Chęć ukarania dziewczyny zmieszała się nagle z chęcią powtórnego zdobycia jej ciała, tym razem jednak z jeszcze gwałtowniejszą namiętnością podsycaną gniewem za to, że wykorzystała go w swoich kłamstwach. Miał ochotę zaprzestać przyjemnej pogawędki z Williamem, oddając się jednocześnie innej przyjemności, ale nie mógł tak po prostu wypuścić z rąk nadarzającej się okazji.
- Młodość to piękny czas w naszym życiu, nie widzę powodu, dla których warto karać tych młodzieńców za chwilę zabawy i radości - stwierdził uprzejmie bez cienia fałszywości w głosie, jakby temat mugoli nie robił na nim większego wrażenia. Znał osoby, które z przyjemnością dołączyłyby się do tych wybryków, a chociaż ich nie popierał oficjalnie, nie zamierzał ich również oficjalnie krytykować.
- Przyjdę z przyjemnością, wszak teraz, gdy Raven już u mnie zamieszkała, wydaje się to całkiem naturalne - przyznał z uśmiechem, bez żadnego skrępowania wspominając o niedawnej przeprowadzce dziewczyny. Liczył na święte oburzenie Williama, a może chciał się przekonać, czy niepoprawny ojciec zachowa twarz i nie zrobi scen na środku ulicy? Szanowany urzędnik Ministerstwa atakujący szlachcica, toż prasa miałaby używanie! Z ciekawości zerknął na Raven, wypatrując jej reakcji na swoje słowa; spłoni się ze wstydu, czy z radością spojrzy na ojca, rzucając mu wyzwanie?
Pokiwał głową, wsuwając dłonie do kieszeni i nieznacznie przyśpieszając kroku. - Tak, Raven wspominała mi o swojej rodzinie, pośrednio to właśnie dlatego uczyniłem ją swoją asystentką - mówił dalej, nie tracąc nic ze swojego uśmiechu. I jednocześnie pozbawiłem czci, czyniąc ją bezwartościową na małżeńskim rynku, pseudoszlachecki bałwanie z manią władzy, dodał w myślach, gdy jego ręką objęła Raven w talii, przecząc jakimkolwiek wcześniejszym słowom, że nie łączyło ich nic więcej. Chęć ukarania dziewczyny zmieszała się nagle z chęcią powtórnego zdobycia jej ciała, tym razem jednak z jeszcze gwałtowniejszą namiętnością podsycaną gniewem za to, że wykorzystała go w swoich kłamstwach. Miał ochotę zaprzestać przyjemnej pogawędki z Williamem, oddając się jednocześnie innej przyjemności, ale nie mógł tak po prostu wypuścić z rąk nadarzającej się okazji.
- Młodość to piękny czas w naszym życiu, nie widzę powodu, dla których warto karać tych młodzieńców za chwilę zabawy i radości - stwierdził uprzejmie bez cienia fałszywości w głosie, jakby temat mugoli nie robił na nim większego wrażenia. Znał osoby, które z przyjemnością dołączyłyby się do tych wybryków, a chociaż ich nie popierał oficjalnie, nie zamierzał ich również oficjalnie krytykować.
Gdy Collin wspomniał, że Raven u niego zamieszkała William zmarszczył brwi i aż się zatrzymał. Spojrzał na córkę, potem na jej towarzysza i znowu na córkę. Zrobiło mu się gorąco, jednak nie wyglądał na osobę, która by miała zaraz wybuchnąć. Przyglądał się dłoni ułożonej na pasie Raven i zacmokał pod nosem niezadowolony. Ruszył, jednak trwali w chwili ciszy.
– Nie tego się po panu spodziewałem, panie Fawley. Z tego co się orientuję, to nie odeszliśmy od zwyczaju, że mężczyzna przychodzi do domu ojca swojej wybraki i informuje go o swoich planach, nieraz prosząc przy tym o rękę dziewczyny – zaczął spokojnie, chociaż w środku aż się w nim buzowało. – Jeszcze trochę ponad dwadzieścia lat temu, sam tak czyniłem i nie wydaje mi się, aby coś się zmieniło w tej materii.
Stwierdzenie Colina o przyczynach wzięcia Raven na swoją asystentkę już mało go interesowało. Pogrążony był w swoich rozmyślaniach i obudził się dopiero, kiedy Fawley wspomniał o pięknie młodości. William spojrzał na niego kątem oka.
– Być może, nie wiem czy mówiłby pan tak samo, gdyby przez takich wychowanych czarodziejów, musiałby poświęcać swój czas, zamiast przeznaczyć go na poważniejsze sprawy i przestępstwa – powiedział.
Czuć było w jego głosie chłód. Poczuł się urażony, był pewien, że jeżeli jakiś mężczyzna, prędzej czy później, w życiu jego córki się pojawi, to będzie chciał zachować się z klasą i tak jak powinien i pierwsze co, to odwiedzi swojego przyszłego teścia, nie zważając na bzdury jakie usłyszy od Raven.
– Jest mi niezwykle przykro, nie takich informacji chciałem się dzisiaj dowiedzieć – stwierdził. – Miałem nadzieję, że o waszym… związku – powiedział mocniej naciskając na ostatnie słowo – dowiem się raczej podczas rodzinnego obiadu, a nie na środku ulicy pełnej ludzi.
Nie mówił ciszej, ba, jego głos był jakby bardziej doniosły. Widać było po nim, że ta informacja trochę nim wstrząsnęła, ale absolutnie nie było żadnych symptomów, jakoby miał tu zaraz rozpętać burzę. Do ministerstwa mieli jeszcze kawałek, więc spokojnie idąc mógł dalej kontynuować.
– W takim razie, nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić was na obiad. Oboje. W przyszłą sobotę. Chętnie posłucham o pańskich planach na przyszłość i poznam lepiej – stwierdził patrząc przed siebie.
– Nie tego się po panu spodziewałem, panie Fawley. Z tego co się orientuję, to nie odeszliśmy od zwyczaju, że mężczyzna przychodzi do domu ojca swojej wybraki i informuje go o swoich planach, nieraz prosząc przy tym o rękę dziewczyny – zaczął spokojnie, chociaż w środku aż się w nim buzowało. – Jeszcze trochę ponad dwadzieścia lat temu, sam tak czyniłem i nie wydaje mi się, aby coś się zmieniło w tej materii.
Stwierdzenie Colina o przyczynach wzięcia Raven na swoją asystentkę już mało go interesowało. Pogrążony był w swoich rozmyślaniach i obudził się dopiero, kiedy Fawley wspomniał o pięknie młodości. William spojrzał na niego kątem oka.
– Być może, nie wiem czy mówiłby pan tak samo, gdyby przez takich wychowanych czarodziejów, musiałby poświęcać swój czas, zamiast przeznaczyć go na poważniejsze sprawy i przestępstwa – powiedział.
Czuć było w jego głosie chłód. Poczuł się urażony, był pewien, że jeżeli jakiś mężczyzna, prędzej czy później, w życiu jego córki się pojawi, to będzie chciał zachować się z klasą i tak jak powinien i pierwsze co, to odwiedzi swojego przyszłego teścia, nie zważając na bzdury jakie usłyszy od Raven.
– Jest mi niezwykle przykro, nie takich informacji chciałem się dzisiaj dowiedzieć – stwierdził. – Miałem nadzieję, że o waszym… związku – powiedział mocniej naciskając na ostatnie słowo – dowiem się raczej podczas rodzinnego obiadu, a nie na środku ulicy pełnej ludzi.
Nie mówił ciszej, ba, jego głos był jakby bardziej doniosły. Widać było po nim, że ta informacja trochę nim wstrząsnęła, ale absolutnie nie było żadnych symptomów, jakoby miał tu zaraz rozpętać burzę. Do ministerstwa mieli jeszcze kawałek, więc spokojnie idąc mógł dalej kontynuować.
– W takim razie, nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić was na obiad. Oboje. W przyszłą sobotę. Chętnie posłucham o pańskich planach na przyszłość i poznam lepiej – stwierdził patrząc przed siebie.
Gość
Gość
Raven często tak reagowała w przypadku negatywnych emocji, szczególnie, kiedy dręczył ją niepokój. Wycofywała się i starała trzymać z boku. Choć w dawnych czasach ojciec lubił ją prowokować do rozmów, Raven niezbyt chętnie lubiła z nim rozmawiać. Odpowiadała skrótowo, lakonicznie, czując się nieswojo na samą myśl, że mogłaby zwierzać mu się ze swoich myśli i pragnień, dawać mu wgląd w tą część siebie, którą starała się ochronić przed jego wpływem.
Kiedy Colin zdecydował się przyznać jej ojcu na temat przeprowadzki, odruchowo zwróciła głowę w ich stronę. Tak nagle zmienił zdanie i zdecydował się przyznać, że jednak łączyło ich coś więcej niż relacje zawodowe? Jej ojciec także wyglądał na bardzo zszokowanego, wręcz oburzonego tą wieścią, tym bardziej że chwilę później Fawley objął ją w talii, nie zważając na to, że nadal znajdują się w miejscu pełnym czarodziejów. Ojciec pewnie czuł się pominięty, urażony tym, że nie miał wpływu na tak poważną kwestię dotyczącą życia jego córki, że Raven nie tylko ośmieliła się zadecydować o tym bez jego udziału, ale zamieszkała z Colinem przed ślubem, co mogło budzić spore kontrowersje, a tych ojciec nie lubił. Wystarczyło posłuchać, jak oburzał się mówiąc o wybrykach jakichś młodych czarodziejów... W końcu Raven wiedziała, jakie są jego ulubione metody naprostowywania nieodpowiednich, jego zdaniem, zachowań. I zapewnie żałował, że nie mógł z nich korzystać poza zaciszem własnego domu, gdzie nikt nie mógł się dowiedzieć o jego mrocznych ciągotkach.
Naprawdę żałowała, że to wszystko tak wyglądało. Gdyby tak miała normalnego ojca, tak jak na przykład jej znajoma, Inara... Gdyby wychowała się w normalnej rodzinie, pewnie wszystko byłoby inaczej. Wtedy pewnie z radością zaprezentowałaby ojcu swojego wybranka, no i przede wszystkim, nie musiałaby drżeć na samą myśl o spotkaniu z nim.
- Dobrze, ojcze. Przyjdziemy – powiedziała sucho, właściwie dla świętego spokoju, wiedząc, że ojciec i tak nie ustąpi; nawet jeśli odmówią mu teraz, niedługo znowu nawiąże kontakt, przypominając o sobie. Nie miała pojęcia, czy w ogóle uda im się od tego wykręcić, chyba że Fawley wymyśli jakiś bardzo mocny pretekst. Liczyła jednak, że w obecności Colina William nie odważy się zrobić niczego niewłaściwego, zwłaszcza że póki co robił wszystko, by udawać kogoś normalnego i poukładanego. – W końcu my także chcemy, żeby wszystko wyglądało jak należy, prawda, Colinie?
Druga część jej wypowiedzi była lekkim przytykiem w stronę niechętnego do oświadczenia jej się mężczyzny. A obiad u ojca, już pomijając fakt, jak bardzo będzie dla niej traumatyczny i pełen bolesnych wspomnień, był jednak czymś, co powinni zrobić narzeczeni.
Kiedy Colin zdecydował się przyznać jej ojcu na temat przeprowadzki, odruchowo zwróciła głowę w ich stronę. Tak nagle zmienił zdanie i zdecydował się przyznać, że jednak łączyło ich coś więcej niż relacje zawodowe? Jej ojciec także wyglądał na bardzo zszokowanego, wręcz oburzonego tą wieścią, tym bardziej że chwilę później Fawley objął ją w talii, nie zważając na to, że nadal znajdują się w miejscu pełnym czarodziejów. Ojciec pewnie czuł się pominięty, urażony tym, że nie miał wpływu na tak poważną kwestię dotyczącą życia jego córki, że Raven nie tylko ośmieliła się zadecydować o tym bez jego udziału, ale zamieszkała z Colinem przed ślubem, co mogło budzić spore kontrowersje, a tych ojciec nie lubił. Wystarczyło posłuchać, jak oburzał się mówiąc o wybrykach jakichś młodych czarodziejów... W końcu Raven wiedziała, jakie są jego ulubione metody naprostowywania nieodpowiednich, jego zdaniem, zachowań. I zapewnie żałował, że nie mógł z nich korzystać poza zaciszem własnego domu, gdzie nikt nie mógł się dowiedzieć o jego mrocznych ciągotkach.
Naprawdę żałowała, że to wszystko tak wyglądało. Gdyby tak miała normalnego ojca, tak jak na przykład jej znajoma, Inara... Gdyby wychowała się w normalnej rodzinie, pewnie wszystko byłoby inaczej. Wtedy pewnie z radością zaprezentowałaby ojcu swojego wybranka, no i przede wszystkim, nie musiałaby drżeć na samą myśl o spotkaniu z nim.
- Dobrze, ojcze. Przyjdziemy – powiedziała sucho, właściwie dla świętego spokoju, wiedząc, że ojciec i tak nie ustąpi; nawet jeśli odmówią mu teraz, niedługo znowu nawiąże kontakt, przypominając o sobie. Nie miała pojęcia, czy w ogóle uda im się od tego wykręcić, chyba że Fawley wymyśli jakiś bardzo mocny pretekst. Liczyła jednak, że w obecności Colina William nie odważy się zrobić niczego niewłaściwego, zwłaszcza że póki co robił wszystko, by udawać kogoś normalnego i poukładanego. – W końcu my także chcemy, żeby wszystko wyglądało jak należy, prawda, Colinie?
Druga część jej wypowiedzi była lekkim przytykiem w stronę niechętnego do oświadczenia jej się mężczyzny. A obiad u ojca, już pomijając fakt, jak bardzo będzie dla niej traumatyczny i pełen bolesnych wspomnień, był jednak czymś, co powinni zrobić narzeczeni.
Obserwowanie miny Williama było równie przyjemne jak tych, które stroiła Raven. Colin mógłby przysiąc, że na pochmurnym obliczu dziewczyny nagle przemknął radosny promień szczęścia, czyli dokładne przeciwieństwo tego, jak prezentowała się w tej chwili twarz jej ojca. Oboje najwyraźniej opacznie zrozumieli jego słowa – jako przyznanie się do winy i oficjalne potwierdzenie związku między nim a Raven... a przecież ani słowem nie wspomniał, że przeprowadzka była czymś więcej niż przeprowadzką. Równie dobrze mógłby zaraz dodać, że Raven doskonale spisuje się jako asystentka, ale jeszcze lepiej spełnia się w sypialni jako jego kochanka i nic ponadto. Nie zamierzał jednak wyprowadzać Williama z błędu, chociaż jego słowa pełne wyrzutu jedynie go bawiły.
- Z pewnością byłbym to uczynił, gdyby Raven łaskawie zechciała mi wskazać swój rodzinny dom – skłonił lekko głowę, podejmując dalej rozpoczętą grę i zręcznie przerzucając ciężar winy na dziewczynę. - Nie omieszkam jednak naprawić tego błędu i czym prędzej pana odwiedzimy – ale najpierw sprawię, że twoja córka będzie się przede mną czołgać na kolanach i błagać o litość. Czarowny uśmiech nie schodził z jego twarzy, gdy mocniej zacisnął dłoń na talii Raven. William mógł być jej ojcem, ale nie posiadał już do niej żadnego prawa; teraz dziewczyna była wyłącznie zdobyczą Colina i jego nową, nie całkiem jeszcze wypróbowaną i ułożoną zabawką. Zwrócił się teraz w jej stronę, wciąż doskonale grając szczęśliwego, choć nieco zaskoczonego niespodziewanym spotkaniem zięcia. - Będziesz mi musiała opowiedzieć coś więcej o swoim dzieciństwie. Nie chciałbym wyjść na ignoranta w czasie tego obiadu.
Zaczynał się bawić coraz lepiej, zręczne balansowanie między oczywistością, przekłamaniem i niedomówieniami było dla niego środowiskiem doskonałym; czuł się jak ryba w wodzie, mogąc obserwować zmieniające się nastroje tej specyficznej dwójki. Cicha zmowa milczenia między nimi była nad wyraz absorbująca, ale Colin pozostawił poznanie sobie szczegółów na później. Może podskórnie przeczuwał, że poruszanie delikatnej więzi łączącej Raven z ojcem i robienie tego na środku ruchliwej ulicy jest cokolwiek nieodpowiedzialne?
- Proszę mi wybaczyć moją niewiedzę – spojrzał na Williama z prawie szczerym żalem w oczach, który po chwili zamienił się w drwinę, gdy wypowiadał kolejne słowa. - My, arystokraci, mamy na głowie zupełne inne sprawy niż ściganie młodocianych magicznych przestępców, stąd mój sceptycyzm co do ich ukarania – prawie że mógł wyczuć złość Williama, gdy tak bezczelnie zaznaczył granicę między sobą, szlachcicem stojącym wyżej na społecznie drabinie, a ministerialnym urzędnikiem. Nie mógł sobie jednak darować tej słodkiej chwili triumfu.
- Z pewnością byłbym to uczynił, gdyby Raven łaskawie zechciała mi wskazać swój rodzinny dom – skłonił lekko głowę, podejmując dalej rozpoczętą grę i zręcznie przerzucając ciężar winy na dziewczynę. - Nie omieszkam jednak naprawić tego błędu i czym prędzej pana odwiedzimy – ale najpierw sprawię, że twoja córka będzie się przede mną czołgać na kolanach i błagać o litość. Czarowny uśmiech nie schodził z jego twarzy, gdy mocniej zacisnął dłoń na talii Raven. William mógł być jej ojcem, ale nie posiadał już do niej żadnego prawa; teraz dziewczyna była wyłącznie zdobyczą Colina i jego nową, nie całkiem jeszcze wypróbowaną i ułożoną zabawką. Zwrócił się teraz w jej stronę, wciąż doskonale grając szczęśliwego, choć nieco zaskoczonego niespodziewanym spotkaniem zięcia. - Będziesz mi musiała opowiedzieć coś więcej o swoim dzieciństwie. Nie chciałbym wyjść na ignoranta w czasie tego obiadu.
Zaczynał się bawić coraz lepiej, zręczne balansowanie między oczywistością, przekłamaniem i niedomówieniami było dla niego środowiskiem doskonałym; czuł się jak ryba w wodzie, mogąc obserwować zmieniające się nastroje tej specyficznej dwójki. Cicha zmowa milczenia między nimi była nad wyraz absorbująca, ale Colin pozostawił poznanie sobie szczegółów na później. Może podskórnie przeczuwał, że poruszanie delikatnej więzi łączącej Raven z ojcem i robienie tego na środku ruchliwej ulicy jest cokolwiek nieodpowiedzialne?
- Proszę mi wybaczyć moją niewiedzę – spojrzał na Williama z prawie szczerym żalem w oczach, który po chwili zamienił się w drwinę, gdy wypowiadał kolejne słowa. - My, arystokraci, mamy na głowie zupełne inne sprawy niż ściganie młodocianych magicznych przestępców, stąd mój sceptycyzm co do ich ukarania – prawie że mógł wyczuć złość Williama, gdy tak bezczelnie zaznaczył granicę między sobą, szlachcicem stojącym wyżej na społecznie drabinie, a ministerialnym urzędnikiem. Nie mógł sobie jednak darować tej słodkiej chwili triumfu.
William coś wspominał o polubieniu tego człowieka? Chyba rzucił te słowa zbyt pochopnie. Słysząc nawiązanie do czystości krwi, aż mięśnie na szczęce mu się zacisnęły. Prawdopodobnie, gdyby patrzył teraz prosto na Colina, byłoby to doskonale widoczne. W ruchu jednak, już nie tak bardzo. Mężczyzna jednak, szybko przywrócił równowagę. Wiedział, że Colin oprócz „krwi” nie ma nic, więc nie jest w niczym lepszy, a to gadanie, to tylko kwestia droczenia się. Był pewien, że Raven opowiedziała o nim wszystko, o jego słabościach i teraz ten drań, to wykorzystywał. Ale jeśli myśli, że uda mu się wyprowadzić go z równowagi, to się grubo myli. Spojrzał na Fawley’a i uśmiechnął się szeroko.
– Zapewne, aczkolwiek znam wielu arystokratów, którzy zajmują się bądź kiedyś zajmowali takimi sprawami i od obowiązków nie wymigiwali się takimi stwierdzeniami. Po za tym, pan w swojej spokojnej pracy w księgarni, ma zapewne trochę inne spojrzenie na świat – dodał.
To, że Colin nie pracował w Ministerstwie, wcale nie działało na jego korzyść. Większość arystokracji to właśnie tam kierowało swoje drogi, tam widzieli możliwości awansu i dzielnie w młodych latach przechodzili przez pierwsze szczeble kariery, aby potem móc się szczycić czymś więcej, nic tylko jakąś tam księgarnią.
Z biegiem rozmowy, William coraz bardziej w myślach narzekał na gust swojej córki. Zastanawiał się, co ona w nim takiego widzi. Przystojny może i jest, ale nie sądził, aby zapewnił jej on jakiekolwiek lepsze życie. Miał wrażenie, że jest taki sam jak cała reszta jego rodziny – fałszywi, pyszni i mało utalentowani. No, ale Raven mającą geny swojego ojca, ciągnie tam, gdzie kiedyś i jego ciągnęło.
Do Ministerstwa dzieliły już ich tylko trzy ulice. Wraz ze zbliżaniem się do wejścia dla pracowników, zaczynało się robić coraz bardziej tłoczno i w tym tłoku, coraz trudniej było znaleźć jakiegokolwiek mugola.
– W takim razie, mogę się was spodziewać w sobotę na obiad? Może podeślę sową swój adres? Czy moja kochana córka raczy przyprowadzić pana Fawley’a ze sobą? – zapytał ją.
– Zapewne, aczkolwiek znam wielu arystokratów, którzy zajmują się bądź kiedyś zajmowali takimi sprawami i od obowiązków nie wymigiwali się takimi stwierdzeniami. Po za tym, pan w swojej spokojnej pracy w księgarni, ma zapewne trochę inne spojrzenie na świat – dodał.
To, że Colin nie pracował w Ministerstwie, wcale nie działało na jego korzyść. Większość arystokracji to właśnie tam kierowało swoje drogi, tam widzieli możliwości awansu i dzielnie w młodych latach przechodzili przez pierwsze szczeble kariery, aby potem móc się szczycić czymś więcej, nic tylko jakąś tam księgarnią.
Z biegiem rozmowy, William coraz bardziej w myślach narzekał na gust swojej córki. Zastanawiał się, co ona w nim takiego widzi. Przystojny może i jest, ale nie sądził, aby zapewnił jej on jakiekolwiek lepsze życie. Miał wrażenie, że jest taki sam jak cała reszta jego rodziny – fałszywi, pyszni i mało utalentowani. No, ale Raven mającą geny swojego ojca, ciągnie tam, gdzie kiedyś i jego ciągnęło.
Do Ministerstwa dzieliły już ich tylko trzy ulice. Wraz ze zbliżaniem się do wejścia dla pracowników, zaczynało się robić coraz bardziej tłoczno i w tym tłoku, coraz trudniej było znaleźć jakiegokolwiek mugola.
– W takim razie, mogę się was spodziewać w sobotę na obiad? Może podeślę sową swój adres? Czy moja kochana córka raczy przyprowadzić pana Fawley’a ze sobą? – zapytał ją.
Gość
Gość
Atmosfera ewidentnie była gęsta, i to już nie tylko pomiędzy Raven i jej ojcem, ale także między nim a Colinem. Fawley wiedział o niektórych słabościach Williama, bo choć opowiadała o ojcu niewiele, napomknęła mu o jego obsesji na punkcie czystości i szlachetności krwi. Widocznie zapamiętał tę wzmiankę, a teraz zręcznie wykorzystywał to do drażnienia Williama. Nie żeby w jakikolwiek sposób żałowała ojca, ale naprawdę dobrze się stało, okoliczności ani miejsce nie sprzyjały ewentualnym awanturom. Już po samej minie ojca wywnioskowała, że ten przytyk podziałał na niego, choć nie dawał tego po sobie tak otwarcie poznać. A chwilę później odwdzięczył się tym samym, godząc jednak w pracę Colina. Nie od dziś wiedziała, że ojciec przedkładał dobre posadki w ministerstwie nad inne zajęcia.
Wiedziała też, że najprawdopodobniej nie uniknie obiadu u Williama. Musiała się z tym pogodzić i przygotować na ten dzień, ale mogła też wykorzystać to na swoją korzyść, przecież chciała, żeby Fawley wreszcie się jej oświadczył tak, jak należy. Ale i tak bała się tego dnia, bo czuła, że nie wyniknie z tego nic dobrego, ale teraz naprawdę nie było jak się od tego wykręcić. Musiała jedynie pokładać ufność w Colinie, że nie dopuści on do tego, żeby William znowu ją skrzywdził, jak w przeszłości.
- Opowiem ci o tym, Colinie, ale później, gdy już wrócimy do domu – powiedziała, mając świadomość, że te słowa mogą zasiać w jej ojcu pewien niepokój. Miał w końcu bardzo dużo rzeczy do ukrycia. Teraz jednak zwróciła się do niego. – Z pewnością nie odpuściłabym Colinowi dotrzymania mi towarzystwa, ojcze.
Byli blisko ministerstwa, więc z coraz większą niecierpliwością wyczekiwała momentu rychłego rozstania z Williamem. Chciała wrócić do domu, ochłonąć po tym spotkaniu.
Wiedziała też, że najprawdopodobniej nie uniknie obiadu u Williama. Musiała się z tym pogodzić i przygotować na ten dzień, ale mogła też wykorzystać to na swoją korzyść, przecież chciała, żeby Fawley wreszcie się jej oświadczył tak, jak należy. Ale i tak bała się tego dnia, bo czuła, że nie wyniknie z tego nic dobrego, ale teraz naprawdę nie było jak się od tego wykręcić. Musiała jedynie pokładać ufność w Colinie, że nie dopuści on do tego, żeby William znowu ją skrzywdził, jak w przeszłości.
- Opowiem ci o tym, Colinie, ale później, gdy już wrócimy do domu – powiedziała, mając świadomość, że te słowa mogą zasiać w jej ojcu pewien niepokój. Miał w końcu bardzo dużo rzeczy do ukrycia. Teraz jednak zwróciła się do niego. – Z pewnością nie odpuściłabym Colinowi dotrzymania mi towarzystwa, ojcze.
Byli blisko ministerstwa, więc z coraz większą niecierpliwością wyczekiwała momentu rychłego rozstania z Williamem. Chciała wrócić do domu, ochłonąć po tym spotkaniu.
Rodzinna sielanka trwająca na ulicy mogła cieszyć oko zewnętrznego obserwatora: młodzi ludzie, narzeczeństwo lub nawet małżeństwo, w towarzystwie starszego jegomościa, zapewne rodzica jednego z nich, luźna rozmowa, wymiana informacji, uprzejme uśmiechy i zadowolone twarze. Jakie zdziwienie musiałoby więc wzbudzić w takim obserwatorze poznanie prawdy. Walki, jaka toczyła się między tą trójką, w której każdy - świadomie lub nieświadomie - walczył z każdy. Plusem w tej sytuacji było to, że zwycięzca wcale nie musiał być jeden; wręcz przeciwnie, w tym pojedynku słów i nerwów triumfatorów mogłoby być nawet dwóch.
- Z pewnością - przytaknął, kiwając głową w geście zgody, jakby słowa Williama faktycznie do niego trafiły. - Ja również znam szlacheckich synów pracujących w ministerstwie, bo była to jedyna posada, jaką mogli przyjąć po tym, gdy odmówiono im udziału w rodzinnym interesie - dodał jednak po chwili, nie robiąc sobie nic z przytyku Williama. Szanował ministerialne urzędy i pracowników, którzy rzeczywiście coś robili i utrzymywali magiczny świat we względnym porządku. Jednak spora grupa urzędników była jedynie żałosnymi pionkami w politycznej machinie; a arystokraci, nad którymi William wręcz piał, z zasady nie nadawali się do żadnych odpowiedzialnych funkcji, zbyt przejęci swoją pseudowielkością. - W każdym razie cieszę się, że nie zabiegają o pracę u mnie, bo wolę sam czuwać nad swoim imperium - wzruszył ramionami, przyśpieszając niezauważenie kroku i z każdym kolejnym zbliżając się do miejsca przeznaczenia. Nie zamierzał wchodzić za Williamem do holu, nie miał w ministerstwie nic do roboty, a przedłużający się spacer mógł poważnie uszczuplić zakres jego wolnego czasu przewidziany na dzisiaj.
Przystanął u wylotu ulicy, skąd tylko jedno przejście dzieliło ich od budynku ministerstwa. Zerknął na Raven, ale ta najwidoczniej nie paliła się do czułego żegnania swojego ojca. Westchnął w duchu i ponownie zwrócił się do Williama: - Myślę, że Raven nadal pamięta, gdzie znajduje się jej rodzinny dom - zauważył z rozbawieniem, zanim uścisnął mu dłoń na pożegnanie. Jego myśli zajęło teraz coś zupełnie innego. Tłumiona przez ostatnie minuty złość na dziewczynę wybuchła ze zdwojoną siłą i Colin nie mógł się doczekać powrotu do domu, aby z nią... porozmawiać i wskazać jej popełniony błąd.
w razie czego dla mnie z/t
- Z pewnością - przytaknął, kiwając głową w geście zgody, jakby słowa Williama faktycznie do niego trafiły. - Ja również znam szlacheckich synów pracujących w ministerstwie, bo była to jedyna posada, jaką mogli przyjąć po tym, gdy odmówiono im udziału w rodzinnym interesie - dodał jednak po chwili, nie robiąc sobie nic z przytyku Williama. Szanował ministerialne urzędy i pracowników, którzy rzeczywiście coś robili i utrzymywali magiczny świat we względnym porządku. Jednak spora grupa urzędników była jedynie żałosnymi pionkami w politycznej machinie; a arystokraci, nad którymi William wręcz piał, z zasady nie nadawali się do żadnych odpowiedzialnych funkcji, zbyt przejęci swoją pseudowielkością. - W każdym razie cieszę się, że nie zabiegają o pracę u mnie, bo wolę sam czuwać nad swoim imperium - wzruszył ramionami, przyśpieszając niezauważenie kroku i z każdym kolejnym zbliżając się do miejsca przeznaczenia. Nie zamierzał wchodzić za Williamem do holu, nie miał w ministerstwie nic do roboty, a przedłużający się spacer mógł poważnie uszczuplić zakres jego wolnego czasu przewidziany na dzisiaj.
Przystanął u wylotu ulicy, skąd tylko jedno przejście dzieliło ich od budynku ministerstwa. Zerknął na Raven, ale ta najwidoczniej nie paliła się do czułego żegnania swojego ojca. Westchnął w duchu i ponownie zwrócił się do Williama: - Myślę, że Raven nadal pamięta, gdzie znajduje się jej rodzinny dom - zauważył z rozbawieniem, zanim uścisnął mu dłoń na pożegnanie. Jego myśli zajęło teraz coś zupełnie innego. Tłumiona przez ostatnie minuty złość na dziewczynę wybuchła ze zdwojoną siłą i Colin nie mógł się doczekać powrotu do domu, aby z nią... porozmawiać i wskazać jej popełniony błąd.
w razie czego dla mnie z/t
/po wizycie w królestwie dei; wieczorową porą; początek sierpnia
Na molekułach wilgotnego powietrza zatańczyły ogniste iskierki, a w oczach sporej części reprezentantów grupki gapiów, zgromadzonych przed zabitą dechami Lodziarnią Floriana Fortescue, jarzyło się coś na kształt fascynacji, gdy przyglądali się wyczynom pewnego mężczyzny, który właśnie dziś postanowił dać mały pokaz, korzystając z dobroci matki natury, serwującej rześki wieczór przechodniom snującym się ospale po Pokątnej, otulonej iście oniryczną mgłą.
Tremaine, ów tajemniczy osobnik, nigdy nie potrzebował do swoich kuglarskich sztuczek kolosalnych rozmiarów sceny – w pełni zadowalał się skrawkiem przestrzeni pozornie nijakiej. Nie musiał również korzystać z usług żadnego dekoratora, gdyż tlące się na zwęglonym firmamencie gwiaździste ogniki tworzyły najbardziej klimatyczną scenerię, jaką tylko mógł sobie wymarzyć świetnie odnajdujący się na londyńskim bruku były estradowiec. Natomiast o niezbędne rekwizyty zatroszczył się sam – wystarczyło tylko zdmuchnąć sporą warstwę kurzu z walizki, do której dwa lata temu upchał swoje dwudziestotrzyletnie życie. Pomijając cały asortyment przedmiotów potrzebnych do okiełznania ognia, znalazł w niej też mocno kiczowatą, utkaną na wpół z wspomnień, bordową, krepinową perukę. Jakimś cudem ukrył pod nią swoją trudną do poskromienia burzę włosów, by właśnie teraz wirować w tańcu, otoczony rudymi kosmykami, długimi aż do pasa, efektownie poruszającymi się pod wpływem każdego ruchu mężczyzny.
Przywykł już do występów na bosaka, ceni sobie bowiem pełną swobodę; zrezygnował również z niepotrzebnych ubrań, wkładając jedynie parę czarnych hajdawerów. Aczkolwiek skórną membranę przyozdobił krwistoczerwonym barwnikiem, tworząc z pigmentu wzory przywodzące na myśl pradawne rytuały.
Felix wyglądał jak demon ognia – poruszał się rytmicznie, z gracją drapieżnika; dzikość jego serca spozierała w dusze zgromadzonych; a płomienie muskały powietrze zaledwie kilka milimetrów od ciała mężczyzny.
Za cel postawił sobie wyrwanie ze stanu letargu nieustannie spieszących się gdzieś czarodziejów, którzy zapomnieli już chyba, że czasem należy tak po prostu zaczerpnąć powietrza pełną piersią, a nawet zatrzymać się i poczuć na opuszkach palców konsystencję banalnie uroczej chwili.
Lecz występ miał być również dla niego. Czym? Rytuałem oczyszczenia – ognistym katharsis. I choć działanie pod wpływem sentymentalnych impulsów bez wątpienia przypisywał głupcom, to jednak nigdy nie twierdził, że on sam grzeszy inteligencją – a właśnie dzisiaj zatęsknił za czystą beztroską, którą odczuwał za każdym razem, gdy w niemal zamierzchłej już przeszłości wprawiał w ruch ogniste płomienie, tworzące symbiozę z jego ciałem.
Uległ sentymentom.
Na molekułach wilgotnego powietrza zatańczyły ogniste iskierki, a w oczach sporej części reprezentantów grupki gapiów, zgromadzonych przed zabitą dechami Lodziarnią Floriana Fortescue, jarzyło się coś na kształt fascynacji, gdy przyglądali się wyczynom pewnego mężczyzny, który właśnie dziś postanowił dać mały pokaz, korzystając z dobroci matki natury, serwującej rześki wieczór przechodniom snującym się ospale po Pokątnej, otulonej iście oniryczną mgłą.
Tremaine, ów tajemniczy osobnik, nigdy nie potrzebował do swoich kuglarskich sztuczek kolosalnych rozmiarów sceny – w pełni zadowalał się skrawkiem przestrzeni pozornie nijakiej. Nie musiał również korzystać z usług żadnego dekoratora, gdyż tlące się na zwęglonym firmamencie gwiaździste ogniki tworzyły najbardziej klimatyczną scenerię, jaką tylko mógł sobie wymarzyć świetnie odnajdujący się na londyńskim bruku były estradowiec. Natomiast o niezbędne rekwizyty zatroszczył się sam – wystarczyło tylko zdmuchnąć sporą warstwę kurzu z walizki, do której dwa lata temu upchał swoje dwudziestotrzyletnie życie. Pomijając cały asortyment przedmiotów potrzebnych do okiełznania ognia, znalazł w niej też mocno kiczowatą, utkaną na wpół z wspomnień, bordową, krepinową perukę. Jakimś cudem ukrył pod nią swoją trudną do poskromienia burzę włosów, by właśnie teraz wirować w tańcu, otoczony rudymi kosmykami, długimi aż do pasa, efektownie poruszającymi się pod wpływem każdego ruchu mężczyzny.
Przywykł już do występów na bosaka, ceni sobie bowiem pełną swobodę; zrezygnował również z niepotrzebnych ubrań, wkładając jedynie parę czarnych hajdawerów. Aczkolwiek skórną membranę przyozdobił krwistoczerwonym barwnikiem, tworząc z pigmentu wzory przywodzące na myśl pradawne rytuały.
Felix wyglądał jak demon ognia – poruszał się rytmicznie, z gracją drapieżnika; dzikość jego serca spozierała w dusze zgromadzonych; a płomienie muskały powietrze zaledwie kilka milimetrów od ciała mężczyzny.
Za cel postawił sobie wyrwanie ze stanu letargu nieustannie spieszących się gdzieś czarodziejów, którzy zapomnieli już chyba, że czasem należy tak po prostu zaczerpnąć powietrza pełną piersią, a nawet zatrzymać się i poczuć na opuszkach palców konsystencję banalnie uroczej chwili.
Lecz występ miał być również dla niego. Czym? Rytuałem oczyszczenia – ognistym katharsis. I choć działanie pod wpływem sentymentalnych impulsów bez wątpienia przypisywał głupcom, to jednak nigdy nie twierdził, że on sam grzeszy inteligencją – a właśnie dzisiaj zatęsknił za czystą beztroską, którą odczuwał za każdym razem, gdy w niemal zamierzchłej już przeszłości wprawiał w ruch ogniste płomienie, tworzące symbiozę z jego ciałem.
Uległ sentymentom.
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Główna ulica
Szybka odpowiedź