Główna ulica
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Główna ulica
Ulica Pokątna zmieniła się. Kolorowe, błyszczące witryny, które przedstawiały księgi zaklęć, składniki eliksirów i kociołki, były niewidoczne, ukryte pod przyklejonymi na nich wielkimi ministerialnymi plakatami. Większość tych posępnych fioletowych afiszy z zasadami bezpieczeństwa była powiększoną wersją broszur, które rozsyłano latem, a inne przedstawiały ruszające się czarno-białe fotografie znanych przestępców przebywających na wolności. Kilka witryn było zabitych deskami, w tym ta należąca do Lodziarni Floriana Fortescue. Z drugiej strony ulicy rozstawiono wiele podniszczonych straganów. Najbliższy, stojący przed księgarnią "Esy i Floresy", pod pasiastą, poplamioną markizą miał kartonowy szyld przypięty z przodu:
Zaniedbany, mały czarodziej potrząsał naręczami srebrnych symboli na łańcuszkach i kiwał w stronę przechodniów. Zauważył, że wielu mijających ich ludzi ma udręczone, niespokojne spojrzenie i nikt nie zatrzymuje się, by porozmawiać. Sprzedawcy trzymali się razem, w swoich zżytych grupach, zajmując się własnymi sprawami. Nie widać było, by ktokolwiek robił zakupy samotnie.
AMULETY
Skuteczne przeciw wilkołakom, dementorom i Inferiusom
Skuteczne przeciw wilkołakom, dementorom i Inferiusom
Zaniedbany, mały czarodziej potrząsał naręczami srebrnych symboli na łańcuszkach i kiwał w stronę przechodniów. Zauważył, że wielu mijających ich ludzi ma udręczone, niespokojne spojrzenie i nikt nie zatrzymuje się, by porozmawiać. Sprzedawcy trzymali się razem, w swoich zżytych grupach, zajmując się własnymi sprawami. Nie widać było, by ktokolwiek robił zakupy samotnie.
Anomalie nie miały zamiaru tak łatwo odpuścić. Jeszcze przed chwilą Heath latał sobie wte i wewte na miotełce gdzieś w okolicach posiadłości Macmillanów w Puddlemere, a teraz ni stąd ni zowąd był na środku ulicy Pokątnej. Swoją drogą, dobrze, że nie wrąbał się w jakąś ścianę budynku lecąc na miotełce. W jego domu pewnie za moment się zorientują, że młodego gdzieś wsysło.
Normalnie pewnie byłby bardziej wystraszony tym co się właśnie wydarzyło , ale na szczęście trafił w znaną mu okolicę, czyli Ulicę Pokątną. Przez chwilę był trochę rozkojarzony bo teleportacja nigdy nie była przyjemnym doświadczeniem ale teraz był coraz bardziej podekscytowany. Był sam, na Pokątnej! Bez żadnych dorosłych, którzy kazaliby mu iść tam, albo zabronili iść gdzie indziej. Mógł robić co chciał, przynajmniej dopóki ktoś go nie znajdzie i nie zabierze z powrotem do Puddlemere. Normalnie święto lasu!
Tak więc, nieświadom zagrożeń jakie mogą czyhać na małego czarodzieja bez opieki kogoś dorosłego, zarzucił sobie małą miotełkę na ramię i ruszył dziarskim krokiem z wyjątkowo zadowoloną miną. Szedł w miarę szybkim tempem wzdłuż ulicy od czasu do czasu zatrzymując się przy jakiejś wyjątkowo kolorowej witrynie. Wyglądał jakby wiedział dokąd idzie i szedł w miarę pewnie, nie wyglądał jak jakiś zgubiony dzieciak, więc dorośli czarodzieje którzy go mijali nie zwracali na niego zbytniej uwagi. Może wydawało im się, że rodzice chłopca są gdzieś w pobliżu, kto wie?
Łatwo było się domyślić jaki był cel marszu chłopca. W zasadzie to można było strzelać w ciemno: sklep z rzeczami do quidditcha. Każda jego wizyta na Pokątnej musiała zahaczyć o ten konkretny sklep, nie było litości. Poza tym co jak co, ale właściciel sklepu powinien go kojarzyć i powinien mieć możliwość jakoś skontaktować się z Aydenem, żeby mu dać cynk że młodego wyrzuciło w Londynie. No ale póki co to się jakoś specjalnie nie spieszył, żeby dotrzeć do sklepu. Jakoś nie wpadł na to, że ojciec może się denerwować i martwić o niego. Na razie pozbawiony zmartwień podziwiał witrynę magicznej menażerii.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Od pożaru Ministerstwa minęło już trochę czasu, a jednak Joe od tamtego wydarzenia jakoś nie mógł sobie znaleźć miejsca. W każdym razie bardziej niż zwykle nie mógł usiedzieć we własnym domu w Piddletrenthide i albo trenował od białego rana do późnej nocy, albo włóczył się po ponurym Londynie. Sam w sumie nie wiedział po co - potrafił przemierzyć całe kilometry ulic magicznych i niemagicznych, jakby tylko czekał na kolejny wybuch anomalii, pożar czy cholera wie co. Nie był aurorem, nie znał się na magii leczniczej, ba, w zwykłych zaklęciach nie był orłem, a jednak... w mugolskiej wiosce, w której mieszkał czuł się odcięty od świata i właśnie pożoga Ministerstwa go o tym uświadomiła. Cały Londyn mógł się zapaść pod ziemię wraz z jego bliskimi, a on dowiedziałby się o tym z dużym opóźnieniem. Dlatego... chyba właśnie dlatego chciał obecnie jak najdłużej przebywać w stolicy. Czuwać i być na miejscu, gdyby rodzeństwo czy przyjaciele potrzebowali jego pomocy. Zapewne nie będą, ale to nic - sam był po prostu spokojniejszy.
Dziś jednak nie włóczył się po Londynie bez celu - zaraz po porannym treningu przemieścił się na ulicę Pokątną, żeby zakupić pastę Fleetwooda, a przy okazji sprawdzić czy z jego miotłą wszystko w porządku. Te szalone anomalie oddziaływały na każdy element świata niestety nie oszczędzając przy tym sprzętu do quidditcha, a podczas meczów i treningów sprawna miotła to podstawa, prawda? Fakt, że sam jako-tako znał się na miotlarstwie nie miał żadnego znaczenia - Joe wolał, żeby to ktoś inny spojrzał fachowym okiem na jego ukochaną miotłę, a najlepiej, gdyby tym kimś była Hannah.
Po zakupach i przeglądzie znów wylądował na może odrobinę bardziej opustoszałej Pokątnej niż zwykle, po czym ruszył w stronę muru na tyłach Dziurawego Kotła. Jak to zwykle bywało w jego przypadku wyglądał... dość mugolsko. Miał na sobie jeansy i najzwyklejszą białą koszulkę jaką można sobie było tylko wyobrazić. Z przewieszoną przez ramię skórzaną kurtką pewnym krokiem człowieka, który mógłby przemaszerować tą ulicę z zamkniętymi oczami, przemierzał kolejne metry dzielące go od czarodziejskiego pubu. Jedyną świadczącą o jego czarodziejskim pochodzeniu rzeczą widoczną na pierwszy rzut oka(prócz oczywiście czarującego uśmiechu), była sportowa torba z logiem najznamienitszej drużyny quidditcha - Zjednoczonych z Puddlemere. Joe bardzo ją lubił, bo choć nie wyglądała, spokojnie mieściła sportową miotłę i wiele, wiele innych przydatnych na treningi i mecze rzeczy.
Jeszcze przez myśl mu przemknęło czyby nie zaglądnąć do lodziarni rodzeństwa Fortescue... ale wtedy właśnie jego wzrok prześlizgnął się po szyldzie Magicznej Menażerii (miał kupić sowę... od dobrych kilku lat) i padł na znane mu blond kędziory pewnego chłopca. W zasadzie najpierw na dziecięcą miotełkę, ale mniejsza o to.
- Heath! Z waszą Elpis coś nie tak? Czy tata kupuje ci twoją własną sowę? - zagadnął pogodnie podchodząc do dzieciaka i przy okazji zerkając przez witrynę do wnętrza sklepu w poszukiwaniu Aydena. Nie dostrzegł go (to przez ten cały zwierzyniec - ciężko było zobaczyć cokolwiek czy kogokolwiek w środku), za to kiedy spojrzał ponownie na syna przyjaciela uniósł wyżej brwi i uśmiechnął się mimowolnie szerzej.
- Bo chyba nie przyszedł cię za karę sprzedać jako magiczne prosię...? - dorzucił jak to on - bez zastanowienia. No co? To akurat było zabawne!
- Żartowałem! - dodał czym prędzej, zanim (oby) chłopiec zdążył się na niego śmiertelnie obrazić. - Od kiedy jesteś metamorfomagiem, hm? - zagadnął nachylając się ku niemu i przyglądając temu fantastycznemu... ryjkowi.
Dziś jednak nie włóczył się po Londynie bez celu - zaraz po porannym treningu przemieścił się na ulicę Pokątną, żeby zakupić pastę Fleetwooda, a przy okazji sprawdzić czy z jego miotłą wszystko w porządku. Te szalone anomalie oddziaływały na każdy element świata niestety nie oszczędzając przy tym sprzętu do quidditcha, a podczas meczów i treningów sprawna miotła to podstawa, prawda? Fakt, że sam jako-tako znał się na miotlarstwie nie miał żadnego znaczenia - Joe wolał, żeby to ktoś inny spojrzał fachowym okiem na jego ukochaną miotłę, a najlepiej, gdyby tym kimś była Hannah.
Po zakupach i przeglądzie znów wylądował na może odrobinę bardziej opustoszałej Pokątnej niż zwykle, po czym ruszył w stronę muru na tyłach Dziurawego Kotła. Jak to zwykle bywało w jego przypadku wyglądał... dość mugolsko. Miał na sobie jeansy i najzwyklejszą białą koszulkę jaką można sobie było tylko wyobrazić. Z przewieszoną przez ramię skórzaną kurtką pewnym krokiem człowieka, który mógłby przemaszerować tą ulicę z zamkniętymi oczami, przemierzał kolejne metry dzielące go od czarodziejskiego pubu. Jedyną świadczącą o jego czarodziejskim pochodzeniu rzeczą widoczną na pierwszy rzut oka
Jeszcze przez myśl mu przemknęło czyby nie zaglądnąć do lodziarni rodzeństwa Fortescue... ale wtedy właśnie jego wzrok prześlizgnął się po szyldzie Magicznej Menażerii (miał kupić sowę... od dobrych kilku lat) i padł na znane mu blond kędziory pewnego chłopca. W zasadzie najpierw na dziecięcą miotełkę, ale mniejsza o to.
- Heath! Z waszą Elpis coś nie tak? Czy tata kupuje ci twoją własną sowę? - zagadnął pogodnie podchodząc do dzieciaka i przy okazji zerkając przez witrynę do wnętrza sklepu w poszukiwaniu Aydena. Nie dostrzegł go (to przez ten cały zwierzyniec - ciężko było zobaczyć cokolwiek czy kogokolwiek w środku), za to kiedy spojrzał ponownie na syna przyjaciela uniósł wyżej brwi i uśmiechnął się mimowolnie szerzej.
- Bo chyba nie przyszedł cię za karę sprzedać jako magiczne prosię...? - dorzucił jak to on - bez zastanowienia. No co? To akurat było zabawne!
- Żartowałem! - dodał czym prędzej, zanim (oby) chłopiec zdążył się na niego śmiertelnie obrazić. - Od kiedy jesteś metamorfomagiem, hm? - zagadnął nachylając się ku niemu i przyglądając temu fantastycznemu... ryjkowi.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystko wskazywało na to, że włóczenie się Josepha po Londynie miało się dzisiaj na coś przydać.
Gdy tak stał podziwiając różne magiczne stworzenia znów poczuł znajome już swędzenie.
-Nie...- jęknął zrezygnowany dotykając nosa, a raczej już ryjka. Nie podobała mu się wizja stania się po raz kolejny posiadaczem świńskiego ryjka, ale chyba nie miał innego wyjścia. Dobrze, że przynajmniej odmiana nie była permanentna. No ale nie było mu dane długo rozpaczać nad odmienioną częścią ciała. Heath odwrócił się słysząc znajomy głos. Oczywiście od razu wyszczerzył się w szerokim uśmiechu, jak to miał w zwyczaju, przy okazji demonstrując szpary po zębach, które zdążyły już mu wypaść, a nie urosły jeszcze nowe, stałe.
-Wujek! - wręcz wykrzyknął. Tak na prawdę spotkanie Josepha rozwiązywało jego najpilniejszy problem. W końcu powinien wiedzieć jak się skontaktować z Aydenem, prawda?
-Co?- zdziwił się najpierw. Potem spojrzał na szyld menażerii i odpowiednie zapadki mu kliknęły w mózgu. -Nie... z nią wszystko w porządku. Sowy na razie chyba też nie dostanę... - zerknął na Josepha i trochę się naburmuszył słysząc jego zdanie o potencjalnej sprzedaży chłopaka do magicznej menażerii.
-Wcale nie!- zdążył zaprotestować, ale zanim rozwinął jakoś temat Joseph zwrócił uwagę na jego wspaniały,zwierzęcy nos.
-Od Festiwalu lata- mruknął - Ale moją specjalnością jest tylko ryjek i to tylko na chwilę, mam nadzieję...- dodał jeszcze.
Spojrzał z ukosa na ścigającego i dopiero teraz postanowił się podzielić z nim jak się tutaj znalazł. Oczywiście z uśmiechem.
-W ogóle to mojego taty nie ma w środku w sklepie[b]- rzucił i zanim Joseph zaczął dopytywać pośpieszył z wyjaśnieniem- [b]teleportowało mnie prosto z dworku na Pokątną - młody sprawiał wrażenie bardziej zadowolonego tym faktem niż wystraszonego. Zdecydowanie miał więcej szczęścia niż rozumu, że wyrzuciło go akurat tutaj, a nie na przykład trochę obok na Nokturnie.
-A ty co robisz na Pokątnej?- zapytał. -Byłeś w sklepie ze sprzętem do quidditcha?- wypytywał Wrighta.
Gdy tak stał podziwiając różne magiczne stworzenia znów poczuł znajome już swędzenie.
-Nie...- jęknął zrezygnowany dotykając nosa, a raczej już ryjka. Nie podobała mu się wizja stania się po raz kolejny posiadaczem świńskiego ryjka, ale chyba nie miał innego wyjścia. Dobrze, że przynajmniej odmiana nie była permanentna. No ale nie było mu dane długo rozpaczać nad odmienioną częścią ciała. Heath odwrócił się słysząc znajomy głos. Oczywiście od razu wyszczerzył się w szerokim uśmiechu, jak to miał w zwyczaju, przy okazji demonstrując szpary po zębach, które zdążyły już mu wypaść, a nie urosły jeszcze nowe, stałe.
-Wujek! - wręcz wykrzyknął. Tak na prawdę spotkanie Josepha rozwiązywało jego najpilniejszy problem. W końcu powinien wiedzieć jak się skontaktować z Aydenem, prawda?
-Co?- zdziwił się najpierw. Potem spojrzał na szyld menażerii i odpowiednie zapadki mu kliknęły w mózgu. -Nie... z nią wszystko w porządku. Sowy na razie chyba też nie dostanę... - zerknął na Josepha i trochę się naburmuszył słysząc jego zdanie o potencjalnej sprzedaży chłopaka do magicznej menażerii.
-Wcale nie!- zdążył zaprotestować, ale zanim rozwinął jakoś temat Joseph zwrócił uwagę na jego wspaniały,zwierzęcy nos.
-Od Festiwalu lata- mruknął - Ale moją specjalnością jest tylko ryjek i to tylko na chwilę, mam nadzieję...- dodał jeszcze.
Spojrzał z ukosa na ścigającego i dopiero teraz postanowił się podzielić z nim jak się tutaj znalazł. Oczywiście z uśmiechem.
-W ogóle to mojego taty nie ma w środku w sklepie[b]- rzucił i zanim Joseph zaczął dopytywać pośpieszył z wyjaśnieniem- [b]teleportowało mnie prosto z dworku na Pokątną - młody sprawiał wrażenie bardziej zadowolonego tym faktem niż wystraszonego. Zdecydowanie miał więcej szczęścia niż rozumu, że wyrzuciło go akurat tutaj, a nie na przykład trochę obok na Nokturnie.
-A ty co robisz na Pokątnej?- zapytał. -Byłeś w sklepie ze sprzętem do quidditcha?- wypytywał Wrighta.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
/ja do Florki, nie zwracajcie na nas uwagi! c:
Ukrył twarz w dłoniach, powtarzając w myślach, że to tylko chwilowy ból i właściwie odsunął ręce od lica dopiero kiedy panna Fortescue znalazła się tuż obok. Wbił w nią spojrzenie.
- Przeklęty chodnik, dlaczego mi się nie chciało go odśnieżyć? - rzucił na powitanie, dopiero po chwili przyjmując do świadomości jej pytania i... aż się zrobił cały czerwony, bo najbardziej to go bolały zbite pośladki, a do tego niespecjalnie chciał przyznawać się głośno, jeszcze w towarzystwie kobiety.
- Ja... eee... to znaczy... nie wiem... ręce sobie zdarłem? - wbił trochę jakby zdziwione spojrzenie w twarz Florence, unosząc przy tym obie brwi i wyciągając nieznacznie dłonie, faktycznie zaczerwienione od kontaktu z lodem - Ale nic mi nie jest, chyba, to raczej szok. - pokiwał głową, chwytając się jeszcze za czoło, bo tego wszystkiego zakręciło mu się we łbie.
- Chciałem tylko... żebyś nie musiała dźwigać. - zasmucił się trochę tą cała sytuacją, bo jakoś tak głupio wyszło i zupełnie nie tak jak miało. Bez sensu. Oparł dłonie na bruku, chcąc się pozbierać z ziemi i nawet poszło to całkiem sprawnie, ale najwidoczniej pech nie opuszczał panicza Ollivandera, bo jak się wreszcie dźwignął na nogi, to obydwoje mogli usłyszeć głośny dźwięk rozrywanego materiału - w nieuwadze stanął sobie na szacie i jeden ze szwów nie wytrzymał, sprawiając, że nicie puściły prawie że na całej długości - od samego dołu, prawie że do samej pachy.
- Nienienie... - pokręcił ze zrezygnowaniem głową - To zdecydowanie nie mój dzień. - westchnął, oglądając ogromną dziurę, odsłaniającą drugą warstwę ubrań. No pięknie, pani Ollivander będzie zachwycona! To była nowa szata! Starał się jakoś zasłonić rozdarcie, ale jego wysiłki szły na marne. Miał więc trochę szczęścia w tym, że niewielu czarodziejów włóczyło się aktualnie po okolicy, bo to zawsze mniej par oczu i mniejszy wstyd.
- Chciałbym się zapaść pod ziemię... - westchnął, wbijając spojrzenie w swoje stopy i przyciskając do boku jedną rękę, starając się jakoś utrzymać tę przeklętą dziurę, żeby chociaż na odległość nie straszyła.
Ukrył twarz w dłoniach, powtarzając w myślach, że to tylko chwilowy ból i właściwie odsunął ręce od lica dopiero kiedy panna Fortescue znalazła się tuż obok. Wbił w nią spojrzenie.
- Przeklęty chodnik, dlaczego mi się nie chciało go odśnieżyć? - rzucił na powitanie, dopiero po chwili przyjmując do świadomości jej pytania i... aż się zrobił cały czerwony, bo najbardziej to go bolały zbite pośladki, a do tego niespecjalnie chciał przyznawać się głośno, jeszcze w towarzystwie kobiety.
- Ja... eee... to znaczy... nie wiem... ręce sobie zdarłem? - wbił trochę jakby zdziwione spojrzenie w twarz Florence, unosząc przy tym obie brwi i wyciągając nieznacznie dłonie, faktycznie zaczerwienione od kontaktu z lodem - Ale nic mi nie jest, chyba, to raczej szok. - pokiwał głową, chwytając się jeszcze za czoło, bo tego wszystkiego zakręciło mu się we łbie.
- Chciałem tylko... żebyś nie musiała dźwigać. - zasmucił się trochę tą cała sytuacją, bo jakoś tak głupio wyszło i zupełnie nie tak jak miało. Bez sensu. Oparł dłonie na bruku, chcąc się pozbierać z ziemi i nawet poszło to całkiem sprawnie, ale najwidoczniej pech nie opuszczał panicza Ollivandera, bo jak się wreszcie dźwignął na nogi, to obydwoje mogli usłyszeć głośny dźwięk rozrywanego materiału - w nieuwadze stanął sobie na szacie i jeden ze szwów nie wytrzymał, sprawiając, że nicie puściły prawie że na całej długości - od samego dołu, prawie że do samej pachy.
- Nienienie... - pokręcił ze zrezygnowaniem głową - To zdecydowanie nie mój dzień. - westchnął, oglądając ogromną dziurę, odsłaniającą drugą warstwę ubrań. No pięknie, pani Ollivander będzie zachwycona! To była nowa szata! Starał się jakoś zasłonić rozdarcie, ale jego wysiłki szły na marne. Miał więc trochę szczęścia w tym, że niewielu czarodziejów włóczyło się aktualnie po okolicy, bo to zawsze mniej par oczu i mniejszy wstyd.
- Chciałbym się zapaść pod ziemię... - westchnął, wbijając spojrzenie w swoje stopy i przyciskając do boku jedną rękę, starając się jakoś utrzymać tę przeklętą dziurę, żeby chociaż na odległość nie straszyła.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Bycie wujkiem miało naprawdę wiele zalet, ale jedną z najważniejszych i najgłówniejszych była radosna reakcja dzieciaków na samo pojawienie się jego osoby w okolicy. Joe gorąco wierzył w to, że nawet jeśli kiedyś, w dalekiej przyszłości jego sława przeminie i być może zabraknie jego fanów, to dzieciaki takie jak Heath i tak pozostaną mu wierne. Jego osobiści, wierni, mali fani...! Niemal tak mu oddani, jak on im.
I nie, Joe nie przyjmował do wiadomości, że kiedyś te dzieciaki urosną i przestaną być dzieciakami i przestaną się jak dzieciaki zachowywać i że właśnie wtedy skończy się też jego sława także w ich gronie. Nie... przecież wiadomo, że dzieci na zawsze pozostają dziećmi, czy coś...
Uśmiechnął się na słowa chłopaka i poczochrał jego czuprynkę.
- Ryjek to też fajna sprawa. Szczególnie taki tymczasowy - podsumował wesoło. - Można nim straszyć starsze czarownice albo lordów ze świniowstrętem... - aż mu oczy zalśniły łobuzersko jak sobie pomyślał ile zabawy miałby z takim ryjkiem w Hogwarcie. Gdyby tak wbiec w grupkę Ślizgonów... co najmniej połowa z nich dostałaby objawów alergii... Że też dopiero teraz o tym pomyślał, a nie kiedy chodził do szkoły...! Gdyby w Hogwarcie bardziej przykładał się do transmutacji...!
- Przypomnij sobie te słowa, jak pójdziesz do Hogwartu - puścił mu oko. Kto wie? Może właśnie Heath zrealizuje kiedyś ten niecny plan...? Ech, ten kto wymyślił dzieci, musiał być niezwykłym czarodziejem...! To prawie jak wysyłać w przeszłość swoje młodsze ja.
Ale a'propos obecnych - troszkę starszych ja - Joe już miał ponownie pytać o Aydena... kiedy niespodziewanie otrzymał odpowiedź i to jeszcze bardziej zaskakującą.
- Co ty mówisz?! - wytrzeszczył na młodego oczy. - Teleportacja bez licencji? - ściszył głos nachylając się do niego - Wiesz, że za to grozi Azkaban? - dodał wyjątkowo jak na siebie poważnym tonem i z równie poważną miną. Przecież wiadomo, że najlepszy wujek, to taki, co straszy dzieci. Ech, Joe.
- Lepiej więc o tym nie rozpowiadaj głośno. Tym bardziej, że mnie mogliby wtrącić za współudział - pokręcił powoli głową. - Musiałbym prysnąć jakoś z więzienia, żeby pojawić się na kolejnym meczu, to by była naprawdę kiepska sprawa.
Chociaż coby to był za mecz! Zjednoczeni w osłabionym składzie, może nawet by przegrywali... a tu szast-prast! Wlatuje na boisko Joe Wright ścigany przez dementorów! Przechwytuje kafla, mija obrońcę, rzuca...! Tutaj chwila na przerażone okrzyki i dramatyczne wstrzymanie oddechu... I taaaaaak! Zdobywa decydujące punkty i Zjednoczeni wygrywają! "Jo-seph Wright, Jo-seph Wright! Jo-seph Wright!" - dosłownie słyszał to radosne skandowanie publiczności w swojej głowie.
"...ze sprzętem do quidditcha?" - głos Heatha dotarł do niego jakby z oddali i wyrwał Joeya z tych pięknych obrazów i świętowania zwycięstwa. Na wszystkie psidwaki, takie Wielkie Wejście z eskortą dementorów... kiedyś będzie musiał to zrobić!
- Tak, tak, dokładnie! - szybko otrząsnął się z marzeń i wrócił na Pokątną. - U siostry. Przez te wszystkie anomalie trochę martwię się o miotłę, ale wygląda na to, że wszystko z nią w porządku - poklepał pieszczotliwie swoją sportową torbę, jakby co najmniej była jego pupilkiem. - To mówisz, że ojciec nie wie, że tu jesteś? Trzeba by cię odstawić do domu... - mruknął w zamyśleniu drapiąc się po brodzie. - W sumie przejażdżka Błędnym Rycerzem byłaby całkiem fajną opcją, co ty na to? - zagadnął dzieciaka. Sam już dawno w ten sposób nie podróżował, a szkoda, bo to przecież świetna zabawa.
- Ale może najpierw lody...? - uśmiechnął się wesoło.
I nie, Joe nie przyjmował do wiadomości, że kiedyś te dzieciaki urosną i przestaną być dzieciakami i przestaną się jak dzieciaki zachowywać i że właśnie wtedy skończy się też jego sława także w ich gronie. Nie... przecież wiadomo, że dzieci na zawsze pozostają dziećmi, czy coś...
Uśmiechnął się na słowa chłopaka i poczochrał jego czuprynkę.
- Ryjek to też fajna sprawa. Szczególnie taki tymczasowy - podsumował wesoło. - Można nim straszyć starsze czarownice albo lordów ze świniowstrętem... - aż mu oczy zalśniły łobuzersko jak sobie pomyślał ile zabawy miałby z takim ryjkiem w Hogwarcie. Gdyby tak wbiec w grupkę Ślizgonów... co najmniej połowa z nich dostałaby objawów alergii... Że też dopiero teraz o tym pomyślał, a nie kiedy chodził do szkoły...! Gdyby w Hogwarcie bardziej przykładał się do transmutacji...!
- Przypomnij sobie te słowa, jak pójdziesz do Hogwartu - puścił mu oko. Kto wie? Może właśnie Heath zrealizuje kiedyś ten niecny plan...? Ech, ten kto wymyślił dzieci, musiał być niezwykłym czarodziejem...! To prawie jak wysyłać w przeszłość swoje młodsze ja.
Ale a'propos obecnych - troszkę starszych ja - Joe już miał ponownie pytać o Aydena... kiedy niespodziewanie otrzymał odpowiedź i to jeszcze bardziej zaskakującą.
- Co ty mówisz?! - wytrzeszczył na młodego oczy. - Teleportacja bez licencji? - ściszył głos nachylając się do niego - Wiesz, że za to grozi Azkaban? - dodał wyjątkowo jak na siebie poważnym tonem i z równie poważną miną. Przecież wiadomo, że najlepszy wujek, to taki, co straszy dzieci. Ech, Joe.
- Lepiej więc o tym nie rozpowiadaj głośno. Tym bardziej, że mnie mogliby wtrącić za współudział - pokręcił powoli głową. - Musiałbym prysnąć jakoś z więzienia, żeby pojawić się na kolejnym meczu, to by była naprawdę kiepska sprawa.
Chociaż coby to był za mecz! Zjednoczeni w osłabionym składzie, może nawet by przegrywali... a tu szast-prast! Wlatuje na boisko Joe Wright ścigany przez dementorów! Przechwytuje kafla, mija obrońcę, rzuca...! Tutaj chwila na przerażone okrzyki i dramatyczne wstrzymanie oddechu... I taaaaaak! Zdobywa decydujące punkty i Zjednoczeni wygrywają! "Jo-seph Wright, Jo-seph Wright! Jo-seph Wright!" - dosłownie słyszał to radosne skandowanie publiczności w swojej głowie.
"...ze sprzętem do quidditcha?" - głos Heatha dotarł do niego jakby z oddali i wyrwał Joeya z tych pięknych obrazów i świętowania zwycięstwa. Na wszystkie psidwaki, takie Wielkie Wejście z eskortą dementorów... kiedyś będzie musiał to zrobić!
- Tak, tak, dokładnie! - szybko otrząsnął się z marzeń i wrócił na Pokątną. - U siostry. Przez te wszystkie anomalie trochę martwię się o miotłę, ale wygląda na to, że wszystko z nią w porządku - poklepał pieszczotliwie swoją sportową torbę, jakby co najmniej była jego pupilkiem. - To mówisz, że ojciec nie wie, że tu jesteś? Trzeba by cię odstawić do domu... - mruknął w zamyśleniu drapiąc się po brodzie. - W sumie przejażdżka Błędnym Rycerzem byłaby całkiem fajną opcją, co ty na to? - zagadnął dzieciaka. Sam już dawno w ten sposób nie podróżował, a szkoda, bo to przecież świetna zabawa.
- Ale może najpierw lody...? - uśmiechnął się wesoło.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ta radosna reakcja dzieciaków, a w tym przypadku Heatha, głównie wynikała z tego, że wujkiem Joe zawsze działo się coś ciekawego. No i latał na miotle. Co prawda imponowało mu to, że Joseph grał w zjednoczonych z Puddlemere, ale nie był obrońcą. To zabierało mu kilka punktów do fajności. Za to czarodziej może tego nie był świadom ale Heath miał zamiar w przyszłości utrudnić mu nieco życie. W końcu jako obrońca nie będzie mógł puszczać bramek rzucanych przez Wrighta, nie? W ogóle nie może puszczać żadnych bramek. Miał zostać najlepszym obrońcą na świecie, bo ambicje trzeba mieć.
-Lordów ze świniowstrętem- powtórzył za mężczyzną. Zacny pomysł. Chociaż może nie powinien ich podawać Heathowi, który niechybnie spróbuje wprowadzić je w życie.
-A wiesz którzy lordowie mają świniowstręt? -zaczął od razu dopytywać o szczegóły. Ryjek co prawda pojawiał się losowo, ale kto wie może akurat by się złożyło. Warto było wiedzieć takie rzeczy zawczasu, nie?
-Pomyślę nad tym- kiwnął tylko głową prześlizgując się nad tematem. Wcale go tak bardzo wizja Hogwartu nie cieszyła. Każą mu się uczyć, mają tylko jedno boisko i w ogóle… tyle czasu zmarnowanego na jakieś historię magii i inne dziwne niepotrzebne nikomu przedmioty. Bez sensu.
-Jak to do Azkabanu?- zrobił wielkie oczy. Przez chwilę wyglądało, że młody łyknie temat, ale to nie było pierwsze straszenie made by wujek Joe i Ayden już kilka razy musiał tłumaczyć Heathowi, że dzieci wcale do Azkabanu nie trafią. Dlatego po chwili strachu chłopak zrobił niezadowoloną minę -Nieprawda!- wytknął Josephowi, chyba nawet chciał prychnąć, ale przez zmieniony nos wyszło mu chrumknięcie. Więc zmienił zdanie i wystawił mu język. – kto wie? może Zjednoczeni poradziliby sobie bez Ciebie? – wzruszył ramionami. Trochę był zły za tę próbę zrobienia go w balona i próbował trochę dogryźć ścigającemu.
-Tak od razu? – jęknął trochę zawiedziony. Nie chciał wracać tak natychmiast do domu skoro znalazł się na Pokątnej. Nie wpadł na to, że w domu mogą być zaniepokojeni jego nagłym zniknięciem. No albo po prostu się tym nie przejmował i już. To by było trochę w jego stylu. - Jeszcze nigdy nim nie jechałem – poinformował Josepha. Pomysł był bradzo kuszący. Słyszał opowieści o Błędnym Rycerzu, ale nie miał jeszcze okazji podróżować w ten sposób. Ba, tak mu się ta wizja spodobała, że zapomniał już o tym, że się wkurzył na wujka.
-Lody! Pewnie!- prawie podskoczył w miejscu z radości. Teraz Joe już się nie wymiga, szczególnie że młody był zadeklarowanym słodyczożercą. -Pójdziemy do Lodziarni Fortescue? – zaczął dopytywać i w zasadzie zaczął ciągnąć Wrighta w tamtą stronę. Nie odpuści.
-Lordów ze świniowstrętem- powtórzył za mężczyzną. Zacny pomysł. Chociaż może nie powinien ich podawać Heathowi, który niechybnie spróbuje wprowadzić je w życie.
-A wiesz którzy lordowie mają świniowstręt? -zaczął od razu dopytywać o szczegóły. Ryjek co prawda pojawiał się losowo, ale kto wie może akurat by się złożyło. Warto było wiedzieć takie rzeczy zawczasu, nie?
-Pomyślę nad tym- kiwnął tylko głową prześlizgując się nad tematem. Wcale go tak bardzo wizja Hogwartu nie cieszyła. Każą mu się uczyć, mają tylko jedno boisko i w ogóle… tyle czasu zmarnowanego na jakieś historię magii i inne dziwne niepotrzebne nikomu przedmioty. Bez sensu.
-Jak to do Azkabanu?- zrobił wielkie oczy. Przez chwilę wyglądało, że młody łyknie temat, ale to nie było pierwsze straszenie made by wujek Joe i Ayden już kilka razy musiał tłumaczyć Heathowi, że dzieci wcale do Azkabanu nie trafią. Dlatego po chwili strachu chłopak zrobił niezadowoloną minę -Nieprawda!- wytknął Josephowi, chyba nawet chciał prychnąć, ale przez zmieniony nos wyszło mu chrumknięcie. Więc zmienił zdanie i wystawił mu język. – kto wie? może Zjednoczeni poradziliby sobie bez Ciebie? – wzruszył ramionami. Trochę był zły za tę próbę zrobienia go w balona i próbował trochę dogryźć ścigającemu.
-Tak od razu? – jęknął trochę zawiedziony. Nie chciał wracać tak natychmiast do domu skoro znalazł się na Pokątnej. Nie wpadł na to, że w domu mogą być zaniepokojeni jego nagłym zniknięciem. No albo po prostu się tym nie przejmował i już. To by było trochę w jego stylu. - Jeszcze nigdy nim nie jechałem – poinformował Josepha. Pomysł był bradzo kuszący. Słyszał opowieści o Błędnym Rycerzu, ale nie miał jeszcze okazji podróżować w ten sposób. Ba, tak mu się ta wizja spodobała, że zapomniał już o tym, że się wkurzył na wujka.
-Lody! Pewnie!- prawie podskoczył w miejscu z radości. Teraz Joe już się nie wymiga, szczególnie że młody był zadeklarowanym słodyczożercą. -Pójdziemy do Lodziarni Fortescue? – zaczął dopytywać i w zasadzie zaczął ciągnąć Wrighta w tamtą stronę. Nie odpuści.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Och... przecież cała frajda polegała właśnie na podsuwaniu młodemu pomysłów, których sam Joe już nie zrealizuje... Tym bardziej, że przecież straszenie "wielkich" lordów zwykłą świnią byłoby przezabawne. I chyba dla nikogo niegroźne... a przynajmniej tak się Josephowi wydawało. Cóż, na zdrowiu, medycynach i innych anatomiach się nie znał, więc chyba był usprawiedliwiony, nie? Ale z pytaniem o to którzy dokładnie lordowie cierpieli na tą przypadłość, to już Heath Wrighta zagiął.
Joe najpierw otworzył usta, potem niemo zamknął jak ryba, po czym potrząsnął głową wzburzając swój bałagan na głowie.
- Hej, czy ja ci wyglądam na magomedyka? - rozłożył bezradnie ręce na boki. Nie, z pewnością nie przypominał żadnego uzdrowiciela, a jego wiedza w tego typu tematach była niemal równa zeru.
- Wystarczy wpuścić między nich świnię i sam się przekonasz - dodał wzruszając ramionami. To akurat oczywiste i diagnozę postawi się od razu.
No i proszę, dzieciak wkręcony od razu. Joseph momentalnie poczuł samozadowolenie z udanego żartu... albo nie do końca udanego. Co?! Jak to: "nieprawda chrum"?!
Joe zmarszczył brwi i skrzyżował ręce na piersi, ale nie tak, jakby się zezłościł, ale tak, jakby poczuł się urażony.
- Twierdzisz, że wujek Joe cię okłamuje? Tak? - chciał się upewnić wyjątkowo obrażonym tonem. - A czy ja cię kiedykolwiek okłamałem? Gdybyś się zapytał mojego brata skąd ma tatuaże, to sam by ci powiedział, że właśnie z Azkabanu za teleportację bez licencji. Ale jasne, oczywiście, nie wierz wujkowi! - fuknął, odwracając wzrok niczym obrażone dziecko. - I od razu wyślij wujka na emeryturę, tak, tak! Pewnie!
Mały zdrajca. To Joe mu tu z sercem na dłoni i przejażdżkę Błędnym i lody chce mu fundnąć, a ten co?
Ale dobrze, jasne! Niech jeszcze coś będzie chciał, mały Macmillan. O, nawet już coś chciał.
Cóż, Joe wciąż był naburmuszony, kiedy Młody podskakiwał wesoło na perspektywę lodów.
- No, teraz to sam nie wiem... - oświadczył, kiedy Heath zaczął go ciągnąć w stronę lodziarni. - Kto by chciał pójść na lody z wujkiem-kłamcą i do tego marnym ścigającym...?
Tak, tak, niech wie, że takie obrażanie wujków na prawo i lewo nie przechodzi bez echa. Bo wujkowi teraz przykro, o. I chyba przeszła mu już nawet ochota na lody.
Joe najpierw otworzył usta, potem niemo zamknął jak ryba, po czym potrząsnął głową wzburzając swój bałagan na głowie.
- Hej, czy ja ci wyglądam na magomedyka? - rozłożył bezradnie ręce na boki. Nie, z pewnością nie przypominał żadnego uzdrowiciela, a jego wiedza w tego typu tematach była niemal równa zeru.
- Wystarczy wpuścić między nich świnię i sam się przekonasz - dodał wzruszając ramionami. To akurat oczywiste i diagnozę postawi się od razu.
No i proszę, dzieciak wkręcony od razu. Joseph momentalnie poczuł samozadowolenie z udanego żartu... albo nie do końca udanego. Co?! Jak to: "nieprawda chrum"?!
Joe zmarszczył brwi i skrzyżował ręce na piersi, ale nie tak, jakby się zezłościł, ale tak, jakby poczuł się urażony.
- Twierdzisz, że wujek Joe cię okłamuje? Tak? - chciał się upewnić wyjątkowo obrażonym tonem. - A czy ja cię kiedykolwiek okłamałem? Gdybyś się zapytał mojego brata skąd ma tatuaże, to sam by ci powiedział, że właśnie z Azkabanu za teleportację bez licencji. Ale jasne, oczywiście, nie wierz wujkowi! - fuknął, odwracając wzrok niczym obrażone dziecko. - I od razu wyślij wujka na emeryturę, tak, tak! Pewnie!
Mały zdrajca. To Joe mu tu z sercem na dłoni i przejażdżkę Błędnym i lody chce mu fundnąć, a ten co?
Ale dobrze, jasne! Niech jeszcze coś będzie chciał, mały Macmillan. O, nawet już coś chciał.
Cóż, Joe wciąż był naburmuszony, kiedy Młody podskakiwał wesoło na perspektywę lodów.
- No, teraz to sam nie wiem... - oświadczył, kiedy Heath zaczął go ciągnąć w stronę lodziarni. - Kto by chciał pójść na lody z wujkiem-kłamcą i do tego marnym ścigającym...?
Tak, tak, niech wie, że takie obrażanie wujków na prawo i lewo nie przechodzi bez echa. Bo wujkowi teraz przykro, o. I chyba przeszła mu już nawet ochota na lody.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
No co? Może słyszał jakieś plotki i ploteczki o świniowstręcie. Zapytać zawsze było warto. Ponoć kto pyta nie błądzi. No trudno. Listy z nazwiskami lordów mających świniowstręt nie dostał. Pewnie faktycznie będzie musiał sprawdzać na bieżąco, którzy mogą mieć tę przypadłość. Oczywiście o ile sobie o tym genialnym pomyśle zaraz nie zapomni, co też było całkiem możliwe.
-Tak- potwierdził z rękami zskrzyżowanymi na piersi i jeszcze nawet tupnął nogą, tak o. - Dzieci nie wsadzają do Azkabanu, bo przejdą przez kraty- stwierdził jeszcze i pokazał Josephowi swój jęzor. Co do tatuaży i takich tam to puścił tę uwagę mimo uszu. Nie wiedział czy to prawda czy niekoniecznie, więc zapobiegawczo olał temat. Z powrotem obrócił się, żeby kontynuować marsz w stronę lodziarni, ale słysząc kolejne słowa wujka się zatrzymał w miejscu.
No bo jak to tak? To najpierw obiecuje i Błędnego rycerza i lody a potem zmienia zdanie? Pal szcześć ta przejażdżkę, ale z lodami to już zwykłe świństwo było. No i do tego sam zaczął. Heath się strasznie wkurzył na taką jawną niesprawiedliwość.
-Hympf- prychnąłchrumknął tylko spoglądając spode łba na Wrighta. Widac było, że zaraz mu odpyskuje. - Czyli co? Twierdzisz, że Zjednoczeni to taka pierwsza lepsza drużyna co to bez jednego ścigającego sobie nie poradzi? - znów dodał sobie powagi tupnięciem nogą- I to taka w której marny ścigający może grać w pierwszym składzie? Wiesz co? Jak tak to ja normalnie zapisze się w przyszłości do Jastrzębi- oświadczył. Na takie oświadczenie pewnie część Macmillanów by padła trupem.
-Zobaczysz, będę grać w Jastrzębiach i w ogóle nic nie trafisz, bo Ci nie pozwolę - oświadczył twardo.
-A tak w ogóle to wcale na te lody iść nie musimy, jechać Błędnym też nie. Sam, bez Ciebie, wrócę do Puddlemere, polecę sobie na swojej miotle- grunt to mieć fantazję, nie? Co z tego, że nie miał nawet zielonego pojęcia w którą stronę ma polecieć. Przecież to tylko taki mały szczegół nie?
W każdym bądź razie foch i już.
-Tak- potwierdził z rękami zskrzyżowanymi na piersi i jeszcze nawet tupnął nogą, tak o. - Dzieci nie wsadzają do Azkabanu, bo przejdą przez kraty- stwierdził jeszcze i pokazał Josephowi swój jęzor. Co do tatuaży i takich tam to puścił tę uwagę mimo uszu. Nie wiedział czy to prawda czy niekoniecznie, więc zapobiegawczo olał temat. Z powrotem obrócił się, żeby kontynuować marsz w stronę lodziarni, ale słysząc kolejne słowa wujka się zatrzymał w miejscu.
No bo jak to tak? To najpierw obiecuje i Błędnego rycerza i lody a potem zmienia zdanie? Pal szcześć ta przejażdżkę, ale z lodami to już zwykłe świństwo było. No i do tego sam zaczął. Heath się strasznie wkurzył na taką jawną niesprawiedliwość.
-Hympf- prychnął
-Zobaczysz, będę grać w Jastrzębiach i w ogóle nic nie trafisz, bo Ci nie pozwolę - oświadczył twardo.
-A tak w ogóle to wcale na te lody iść nie musimy, jechać Błędnym też nie. Sam, bez Ciebie, wrócę do Puddlemere, polecę sobie na swojej miotle- grunt to mieć fantazję, nie? Co z tego, że nie miał nawet zielonego pojęcia w którą stronę ma polecieć. Przecież to tylko taki mały szczegół nie?
W każdym bądź razie foch i już.
Ostatnio zmieniony przez Heath Macmillan dnia 01.08.18 12:17, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Pięknie, czyli Joseph Wright oficjalnie został kłamcą. Nie, nie był zachwycony zachowaniem Heatha... ale to go nie powstrzymało przed parsknięciem śmiechem na kolejne słowa chłopca. Że dzieci nie wsadza się do Azkabanu, bo przejdą przez kraty...? Ten żart akurat się Młodemu udał - gdyby w więzieniu były takie kraty, że dzieci by przez nie przechodziły, to ucieczka z niego nie byłaby żadną sztuką! Hm... i bez trudu mógłby zrobić wielkie wejście na mecz quidditcha! Musi to sobie...
Heath zaczął z siebie wyrzucać słowa jedno po drugim i... szczerze mówiąc, Joe już po chwili kompletnie się w tym wszystkim pogubił: najpierw go młody Macmillan obraża, potem twierdzi, że to Joe obraża Zjednoczonych, a na koniec, że pójdzie do Jastrzębi...? Zaraz... co?
Uniósł brwi wyżej, potem je zmarszczył. Wciągnął powietrze, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie je wypuścił.
- Chyba się pogubiłem - stwierdził w końcu ze zrezygnowaniem. Tok rozumowania Heatha był dla Joe kompletną zagadką (może to i lepiej), co błyskawicznie wytłumaczył sobie tym całym szlacheckim wychowaniem. Najwyraźniej nawet Macmillany uczyły swoich dzieci mówienia jak politycy: tak wywijają słowami, tak obrócą kota ogonem, żeby zawsze ich było na wierzchu. Jakby z mówieniem wprost było coś nie tak...
Musiał o tym wspomnieć Aydenowi. Od kiedy ich rodzina pchała się do polityki?
Wracając jednak do sprawy Zjednoczonych... a właściwie ogólnie drużyn, bo to kto co twierdzi na wszelki wypadek już wolał zostawić w spokoju - jeszcze Heath znów by go zamotał tym swoim pokrętnym myśleniem.
Odchrząknął.
- W każdym razie Kuraki to całkiem niezła drużyna. Grają tam moi najlepsi przyjaciele - powiedział w końcu zupełnie szczerze. Nie wiedział jak zareagowaliby Macmillanowie na tego typu wyznanie Heatha, ale akurat Joe nic do innych drużyn nie miał. Fakt, że nie są tak dobre jak Zjednoczeni z Puddlemere... ale akurat Kuraki i Harpie nie były złe, o. Jeśli więc lubiło się wyzwania...
Joe lubił, dlatego na kolejne słowa chłopca, aż mu oczy błysnęły.
- Mówisz? To by mogło być nawet ciekawe - skwitował uśmiechając się zawadiacko. - Grałbyś też przeciwko wujkowi Adkowi... a Kuraki mają słabych pałkarzy - dodał. Odkąd jego brat nie grał w Jastrzębiach, ci nie mieli żadnych konkretnych pałkarzy i na tym cierpieli najbardziej. Kto by obronił Heatha przed bombardowaniem tłuczkami Adaira?
Ach, a więc nie muszą iść na lody, ani jechać Błędnym, tak? A Joe sądził, że to jakiś przymus, całe szczęście, że Heath wyprowadził go z błędu! I wróci sam na miotle do Puddlemere...?
- W sumie... - Joe zastanowił się przez chwilę - to nie taki zły pomysł. Tylko powinieneś poczekać do wieczora, bo za ujawnienie się mugolom, konsekwencje też mogą być nieciekawe - poradził. - I jak będziesz leciał po ciemku, to musisz uważać na sowy i nietoperze - zachichotał - kiedyś jeden wplątał mi się w kłaki... ale wtedy nie było mi specjalnie do śmiechu - parsknął wesoło.
Heath zaczął z siebie wyrzucać słowa jedno po drugim i... szczerze mówiąc, Joe już po chwili kompletnie się w tym wszystkim pogubił: najpierw go młody Macmillan obraża, potem twierdzi, że to Joe obraża Zjednoczonych, a na koniec, że pójdzie do Jastrzębi...? Zaraz... co?
Uniósł brwi wyżej, potem je zmarszczył. Wciągnął powietrze, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie je wypuścił.
- Chyba się pogubiłem - stwierdził w końcu ze zrezygnowaniem. Tok rozumowania Heatha był dla Joe kompletną zagadką (może to i lepiej), co błyskawicznie wytłumaczył sobie tym całym szlacheckim wychowaniem. Najwyraźniej nawet Macmillany uczyły swoich dzieci mówienia jak politycy: tak wywijają słowami, tak obrócą kota ogonem, żeby zawsze ich było na wierzchu. Jakby z mówieniem wprost było coś nie tak...
Musiał o tym wspomnieć Aydenowi. Od kiedy ich rodzina pchała się do polityki?
Wracając jednak do sprawy Zjednoczonych... a właściwie ogólnie drużyn, bo to kto co twierdzi na wszelki wypadek już wolał zostawić w spokoju - jeszcze Heath znów by go zamotał tym swoim pokrętnym myśleniem.
Odchrząknął.
- W każdym razie Kuraki to całkiem niezła drużyna. Grają tam moi najlepsi przyjaciele - powiedział w końcu zupełnie szczerze. Nie wiedział jak zareagowaliby Macmillanowie na tego typu wyznanie Heatha, ale akurat Joe nic do innych drużyn nie miał. Fakt, że nie są tak dobre jak Zjednoczeni z Puddlemere... ale akurat Kuraki i Harpie nie były złe, o. Jeśli więc lubiło się wyzwania...
Joe lubił, dlatego na kolejne słowa chłopca, aż mu oczy błysnęły.
- Mówisz? To by mogło być nawet ciekawe - skwitował uśmiechając się zawadiacko. - Grałbyś też przeciwko wujkowi Adkowi... a Kuraki mają słabych pałkarzy - dodał. Odkąd jego brat nie grał w Jastrzębiach, ci nie mieli żadnych konkretnych pałkarzy i na tym cierpieli najbardziej. Kto by obronił Heatha przed bombardowaniem tłuczkami Adaira?
Ach, a więc nie muszą iść na lody, ani jechać Błędnym, tak? A Joe sądził, że to jakiś przymus, całe szczęście, że Heath wyprowadził go z błędu! I wróci sam na miotle do Puddlemere...?
- W sumie... - Joe zastanowił się przez chwilę - to nie taki zły pomysł. Tylko powinieneś poczekać do wieczora, bo za ujawnienie się mugolom, konsekwencje też mogą być nieciekawe - poradził. - I jak będziesz leciał po ciemku, to musisz uważać na sowy i nietoperze - zachichotał - kiedyś jeden wplątał mi się w kłaki... ale wtedy nie było mi specjalnie do śmiechu - parsknął wesoło.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
No cóż, sam sobie w dniu dzisiejszym na opinię kłamcy zapracował, próbując wpuścić Heatha w maliny. A wystarczyło nie okłamywać dzieciaka, albo jeśli już to robić to umiejętniej. Teraz Joe nie dość, że był kłamcą to jeszcze do tego był kiepskim kłamcą. Przynajmniej dzisiaj w mniemaniu małego lorda. Istniała szansa, że do jutra o wszystkim zapomni.
Co do samej wypowiedzi Heatha… cóż czasem geny Greengrassów dawały o sobie znać. No i w efekcie teraz Joseph musiał się użerać z małym i do tego pyskatym Macmillanem. Może mu się ta umiejętność przyda w przyszłości, kiedy będzie musiał dyskutować z sędzią? Tak go skołuje, że mu przyzna racje, że wcale przecież faulu nie było. Kusząca wizja. No albo go wyrzuci z boiska…
Heath zatrzymał swoją tyradę, gdy Joe mu powiedział, że się wziął i pogubił. Zastanowił się na chwilę i już chciał mu powtórzyć to wszystko co wcześniej tylko… o co mu w ogóle chodziło?
-Uh… Ja chyba też – przyznał po chwili trochę niechętnie.
O tych Jastrzębiach to powiedział od tak w złości, ale teraz gdy ścigający Puddlemere przyznał, że to dobra drużyna jest to może warto byłoby rozważyć tę opcję? W końcu jakby miał być obrońcą to lepiej byłoby grać przeciw mocniejszej drużynie, a nie umierać z nudów przy pętlach.
-Hmmm – mruknął. – faktycznie byłoby spoko – zgodził się z opinią Wrighta. Szkoda, że żaden z nich nie pomyślał, iż Heath w najlepszym przypadku będzie mógł grać w profesjonalnej drużynie za jakieś 10 lat. Pytanie czy Joseph i Adair będą mieli tak długą karierę, by mały Macmillan mógł zagrać z nimi, albo przeciwko nim.
Heath popatrzył z ukosa na wujka, gdy ten wspomniał o konieczności lotu nocą. W sumie fajna sprawa, ale do zmierzchu było jeszcze sporo czasu. Uwagę o sowach i nietoperzach wkręcających się we włosy puścił mimo uszu.
-To co? Będziemy tak stać na środku ulicy aż do nocy? Czy może jednak pójdziemy na te lody? – zapytał zmieniając zdanie po raz kolejny. Ciekawe czy Joe się podda i pójdą w końcu do lodziarni.
Co do samej wypowiedzi Heatha… cóż czasem geny Greengrassów dawały o sobie znać. No i w efekcie teraz Joseph musiał się użerać z małym i do tego pyskatym Macmillanem. Może mu się ta umiejętność przyda w przyszłości, kiedy będzie musiał dyskutować z sędzią? Tak go skołuje, że mu przyzna racje, że wcale przecież faulu nie było. Kusząca wizja. No albo go wyrzuci z boiska…
Heath zatrzymał swoją tyradę, gdy Joe mu powiedział, że się wziął i pogubił. Zastanowił się na chwilę i już chciał mu powtórzyć to wszystko co wcześniej tylko… o co mu w ogóle chodziło?
-Uh… Ja chyba też – przyznał po chwili trochę niechętnie.
O tych Jastrzębiach to powiedział od tak w złości, ale teraz gdy ścigający Puddlemere przyznał, że to dobra drużyna jest to może warto byłoby rozważyć tę opcję? W końcu jakby miał być obrońcą to lepiej byłoby grać przeciw mocniejszej drużynie, a nie umierać z nudów przy pętlach.
-Hmmm – mruknął. – faktycznie byłoby spoko – zgodził się z opinią Wrighta. Szkoda, że żaden z nich nie pomyślał, iż Heath w najlepszym przypadku będzie mógł grać w profesjonalnej drużynie za jakieś 10 lat. Pytanie czy Joseph i Adair będą mieli tak długą karierę, by mały Macmillan mógł zagrać z nimi, albo przeciwko nim.
Heath popatrzył z ukosa na wujka, gdy ten wspomniał o konieczności lotu nocą. W sumie fajna sprawa, ale do zmierzchu było jeszcze sporo czasu. Uwagę o sowach i nietoperzach wkręcających się we włosy puścił mimo uszu.
-To co? Będziemy tak stać na środku ulicy aż do nocy? Czy może jednak pójdziemy na te lody? – zapytał zmieniając zdanie po raz kolejny. Ciekawe czy Joe się podda i pójdą w końcu do lodziarni.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Główna ulica
Szybka odpowiedź