Główna ulica
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Główna ulica
Ulica Pokątna zmieniła się. Kolorowe, błyszczące witryny, które przedstawiały księgi zaklęć, składniki eliksirów i kociołki, były niewidoczne, ukryte pod przyklejonymi na nich wielkimi ministerialnymi plakatami. Większość tych posępnych fioletowych afiszy z zasadami bezpieczeństwa była powiększoną wersją broszur, które rozsyłano latem, a inne przedstawiały ruszające się czarno-białe fotografie znanych przestępców przebywających na wolności. Kilka witryn było zabitych deskami, w tym ta należąca do Lodziarni Floriana Fortescue. Z drugiej strony ulicy rozstawiono wiele podniszczonych straganów. Najbliższy, stojący przed księgarnią "Esy i Floresy", pod pasiastą, poplamioną markizą miał kartonowy szyld przypięty z przodu:
Zaniedbany, mały czarodziej potrząsał naręczami srebrnych symboli na łańcuszkach i kiwał w stronę przechodniów. Zauważył, że wielu mijających ich ludzi ma udręczone, niespokojne spojrzenie i nikt nie zatrzymuje się, by porozmawiać. Sprzedawcy trzymali się razem, w swoich zżytych grupach, zajmując się własnymi sprawami. Nie widać było, by ktokolwiek robił zakupy samotnie.
AMULETY
Skuteczne przeciw wilkołakom, dementorom i Inferiusom
Skuteczne przeciw wilkołakom, dementorom i Inferiusom
Zaniedbany, mały czarodziej potrząsał naręczami srebrnych symboli na łańcuszkach i kiwał w stronę przechodniów. Zauważył, że wielu mijających ich ludzi ma udręczone, niespokojne spojrzenie i nikt nie zatrzymuje się, by porozmawiać. Sprzedawcy trzymali się razem, w swoich zżytych grupach, zajmując się własnymi sprawami. Nie widać było, by ktokolwiek robił zakupy samotnie.
Londyn nie był bezpieczny tak jak kiedyś, ba! Nigdy nie był bezpieczny ale w czasie wojny wszelkie menty chętniej wychylały się ze swoich nor wychodząc na ulicę i śmiało sobie poczynają. Aparat władzy nie radził sobie z rozbojami i ogólną bezkarnością. Ponoć ustanowiono jakiegoś namiestnika w Londynie - Powodzenia - pomyślał jedynie z ironią wiedząc, że nawet jeśli namiestnik wprowadzi swoje rządy to będzie jeszcze gorzej. Zwłaszcza jeżeli namiestnik miał poglądy, że wszystkich trzeba wziąć za mordę. To zadziała, ale na krótką metę. Podziemie już powstało, rozrastało się. Stawali się jak szczury, a tych nigdy się do końca nie pozbędziesz.
Jak zwykle załatwiał sprawunki z mieście nim znów miał wyruszyć za tydzień w rejs. Głównie patrolowali granicę aby nikt komu władza nie ufa się nie prześlizgnął. Głównie chodziło mugoli, których było sporo w Anglii, aż dziw bierze, że wciąż napływali i szukali schronienia.
Słysząc zamieszanie zatrzymał się i wyjrzał zza rogu dostrzegając kobietę i mężczyznę. Zastosował klasyczna zagrywkę - potknięcie się lub wpadniecie na ofiarę, wyszarpnięcie przedmiotu i ucieczka, ale czarownica była szybka i jak się okazało złodziejaszek obrał zły target. Kenneth zrozumiał, że przedmiot który skradł był obciążony klątwą. Nic dziwnego. Połowa mieszkańców Londynu chodziła obwieszona talizmanami. Jedne miały chronić inne zaś szkodzić. On sam miał możliwość przeszmuglowania całej skrzynki takich przedmiotów, ale odmówił. Życie było mu jeszcze miłe.
Złodziej zaczął bełkotać, ale widać nie chciał oddać przedmiotu ściskając go mocno w dłoni. Fernsby chciał przejść i oglądanie całej sytuacji z boku trochę go znudziło.
-Filippendo. - mruknął pod nosem wyciągając różdżkę i celując w nią w mężczyznę. Zaklęcie poszybowało szybko i sprawnie sprawiając, że ten jęknął głucho i padł ogłuszony na ziemię. Kenneth stwierdził, że zaklęcie było nawet mocniejsze niż zakładał, ale być może irytacja wpłynęła na jego moc. Kiedy czarodziej padł na ziemię wyszedł z zaułku chowając różdżkę. -Nigdy się nie nauczą. - Powiedział na powitanie patrząc na Claire. -Nie ma za co.
Przywołał na twarzy pewny siebie uśmiech.
|Udany rzut na Filippendo
Jak zwykle załatwiał sprawunki z mieście nim znów miał wyruszyć za tydzień w rejs. Głównie patrolowali granicę aby nikt komu władza nie ufa się nie prześlizgnął. Głównie chodziło mugoli, których było sporo w Anglii, aż dziw bierze, że wciąż napływali i szukali schronienia.
Słysząc zamieszanie zatrzymał się i wyjrzał zza rogu dostrzegając kobietę i mężczyznę. Zastosował klasyczna zagrywkę - potknięcie się lub wpadniecie na ofiarę, wyszarpnięcie przedmiotu i ucieczka, ale czarownica była szybka i jak się okazało złodziejaszek obrał zły target. Kenneth zrozumiał, że przedmiot który skradł był obciążony klątwą. Nic dziwnego. Połowa mieszkańców Londynu chodziła obwieszona talizmanami. Jedne miały chronić inne zaś szkodzić. On sam miał możliwość przeszmuglowania całej skrzynki takich przedmiotów, ale odmówił. Życie było mu jeszcze miłe.
Złodziej zaczął bełkotać, ale widać nie chciał oddać przedmiotu ściskając go mocno w dłoni. Fernsby chciał przejść i oglądanie całej sytuacji z boku trochę go znudziło.
-Filippendo. - mruknął pod nosem wyciągając różdżkę i celując w nią w mężczyznę. Zaklęcie poszybowało szybko i sprawnie sprawiając, że ten jęknął głucho i padł ogłuszony na ziemię. Kenneth stwierdził, że zaklęcie było nawet mocniejsze niż zakładał, ale być może irytacja wpłynęła na jego moc. Kiedy czarodziej padł na ziemię wyszedł z zaułku chowając różdżkę. -Nigdy się nie nauczą. - Powiedział na powitanie patrząc na Claire. -Nie ma za co.
Przywołał na twarzy pewny siebie uśmiech.
|Udany rzut na Filippendo
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Na twarzy Fancourt pojawił się cień irytacji, że ktoś śmiał wtrącić się w przelotną potyczkę. Prędko zaraz uleciał w zapomnienie, bo barwy tego głosu nie można było pomylić z żadnym innym. Wrodzona nonszalancja i szeroki uśmiech, wskazujący na zadziwiającą lekkość oraz beztroskę. Głębszy oddech uspokoił zdenerwowanie łamaczki klątw na widok na moment rozwierających się w bólu i przerażeniu oczu delikwenta. Złodziej padł jak długi, rozbryzgując przy tym osadzone między kocimi łbami kałuże. Kiedy się ocknie, klątwa postąpi już na tyle daleko, że nie będzie w stanie wypowiedzieć ani słowa.
- Masz rację, złodziejaszków trzeba od razu lać po mordzie. Czas na ich wychowanie bezpowrotnie minął - westchnęła tylko, ruszając z miejsca, by podejść do ogłuszonego chłopaka. Schyliła się, żeby przez materiał woreczka ostrożnie wysunąć broszkę spomiędzy jego palców i schować bezpiecznie zawiązując sznurkiem. - Dobrze cię widzieć, choć przyznam, że nie spodziewałam się ciebie tutaj, na lądzie. - Przeniosła wzrok na Kennetha, dopiero wtedy unosząc kąciki w uśmiechu. Choć wpojone przez matkę podstawy zasad etykiety bardzo dobrze znała, to nie przywykła do przeprosin ani podziękowań. Prawdziwą wdzięczność okazywała akceptacją nieplanowanego rozmówcy w swoim towarzystwie, nie odwracając się obrażona za przeszkodzenie w planie. Sama poradziłaby sobie z chłoptasiem, nie potrzebowała pomocy Kennetha. Zresztą klątwa prędko dobiłaby złodziejaszka, który biegając po Pokątnej ściągnąłby na siebie uwagę, bezsprzecznie wskazując na to, że jest opętany, niespełna rozumu bądź niemoralnych zamiarów, zwłaszcza z zaklętym przedmiotem w kieszeni. O ile w ogóle opuściłby uliczkę, nim dosięgłoby go następne zaklęcie Fancourt.
Wsunęła biżuterię z powrotem do torby i odgarnęła z twarzy niesforne kosmyki, przesłaniające widok, jakie wysunęły się spod luźno związanego koka w ferworze walki. Nie obejrzała się już na leżącego delikwenta, zamiast tego podchodząc bliżej zaułka, w którym zatrzymał się marynarz.
- Nie mów, że wody zamarzły i nie masz jak stąd uciec. Choć widzę, że przygody się ciebie imają wszędzie tam, gdzie się znajdziesz. - W kobiecym głosie wybrzmiała charakterystyczna dlań ironiczna nuta.
- Masz rację, złodziejaszków trzeba od razu lać po mordzie. Czas na ich wychowanie bezpowrotnie minął - westchnęła tylko, ruszając z miejsca, by podejść do ogłuszonego chłopaka. Schyliła się, żeby przez materiał woreczka ostrożnie wysunąć broszkę spomiędzy jego palców i schować bezpiecznie zawiązując sznurkiem. - Dobrze cię widzieć, choć przyznam, że nie spodziewałam się ciebie tutaj, na lądzie. - Przeniosła wzrok na Kennetha, dopiero wtedy unosząc kąciki w uśmiechu. Choć wpojone przez matkę podstawy zasad etykiety bardzo dobrze znała, to nie przywykła do przeprosin ani podziękowań. Prawdziwą wdzięczność okazywała akceptacją nieplanowanego rozmówcy w swoim towarzystwie, nie odwracając się obrażona za przeszkodzenie w planie. Sama poradziłaby sobie z chłoptasiem, nie potrzebowała pomocy Kennetha. Zresztą klątwa prędko dobiłaby złodziejaszka, który biegając po Pokątnej ściągnąłby na siebie uwagę, bezsprzecznie wskazując na to, że jest opętany, niespełna rozumu bądź niemoralnych zamiarów, zwłaszcza z zaklętym przedmiotem w kieszeni. O ile w ogóle opuściłby uliczkę, nim dosięgłoby go następne zaklęcie Fancourt.
Wsunęła biżuterię z powrotem do torby i odgarnęła z twarzy niesforne kosmyki, przesłaniające widok, jakie wysunęły się spod luźno związanego koka w ferworze walki. Nie obejrzała się już na leżącego delikwenta, zamiast tego podchodząc bliżej zaułka, w którym zatrzymał się marynarz.
- Nie mów, że wody zamarzły i nie masz jak stąd uciec. Choć widzę, że przygody się ciebie imają wszędzie tam, gdzie się znajdziesz. - W kobiecym głosie wybrzmiała charakterystyczna dlań ironiczna nuta.
-Zabawa jest wskazana, do momentu irytacji. - Skomentował wciskając dłonie w kieszenie spodni i patrząc jak Claire podchodzi do ogłuszonego złodziejaszka aby odebrać swoją własność. -Jak dałaś się tak podejść? - Zagadnął kiedy śmiertelne narzędzie o pięknym wyglądzie znalazło się bezpiecznie w torbie czarownicy czyli daleko od niego samego. Znał Claire od jakiegoś czasu kiedy poznali się jeszcze na łajbie. Przyciągnie było natychmiastowe, iskra poszła, a on sam dobrze się bawił kiedy nie mogli się od siebie oderwać. Patrząc na twarz kobiety wspomnienia wróciły choć bez cienia żalu. -Służba nie drużba, czasami na ląd trzeba zejść aby rozprostować kości. - Prawda była taka, że już od jakiegoś czasu miał swoje szemrane interesy w Londynie. Od kiedy nowe rządy wprowadziły swoje zasady szara strefa się rozrastała. Nic nie można było zdobyć legalnie, jeżeli chciało się mieć dobrej jakości. Kenneth nie kreował się na człowieka prawego i uczciwego, daleko mu było do tego, a uczciwych należało się wystrzegać, ponieważ nigdy nie było pewne kiedy zrobią coś niesamowicie głupiego. -Zamarznięte wody nigdy nie stanowiły dla mnie problemu, jak zapewne wiesz. - Odbił piłeczkę uśmiechając się półgębkiem zerkając przy tym wymownie na czarownicę, następnie na leżącego chłopaka.-Chodźmy, bo jak się przebudzi to stanie się jeszcze bardziej irytujący. - Wskazał wolną trasę nonszalanckim ruchem dłoni nie ukrywając tego, że ciemnym spojrzeniem prześlizgnął się po kobiecej figurze. -Jak z twoim czasem, Fancourt? Znajdziesz czas na jeden kieliszek? - Jemu już tak się nie spieszyło, a to co miał zrobić załatwić mógł o każdej innej porze. Spotkanie zaś Claire na środku Pokątnej było nie lada gratką, której nie mógł odpuścić. Fernsby miał to do siebie, że słabość do kobiet była jego największą słabością. Zaraz po uwielbieniu do łajby na której pływał. Pewnego dnia pewnie zginie przez jakąś kobietę i choć miał tego pełną świadomość to sam pchał się w paszczę smoka nie odpuszczając i nadal wiele ryzykując. Żadna go na dłużej nie usidliła, ale on nawet nie widział siebie w roli statecznego męża i nie daj Merlinie - ojca. Prędzej się spodziewał, że gdzieś tam ma bękarta, o którym nie miał zielonego pojęcia, podobnie zresztą jak jego szanowny rodziciel, który już od dawna wąchał kwiatki od spodu.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zamrugała kilkakrotnie na brzmienie przytyku, jaki momentalnie wzięła sobie do serca. Jak na osobę często sięgającą po sarkazm mocno przyjmowała podobne uwagi, niechętnie odsłaniając własne słabości.
- To zwykły przypadek. Zdarza się, nic wielkiego - obruszyła się od razu, nie chcąc przyznawać do utraconej na krótką chwilę czujności i pogrążenia w myślach. Nie często jej się to zdarzało, więc nie było powodu, by robić z tego wielką, godną uwagi sprawę. - Chłopak ma szczęście, że to mało inwazyjna klątwa. Dziwi mnie za to, że okradanie czarodziejów, biorąc pod uwagę różnorodność przedmiotów, jakie mogą przy sobie mieć, wciąż jest w cenie - mruknęła, nie mogąc wciąż wyjść z podziwu dla odwagi - a może głupoty? - dla praktykowanego przez leżącego na bruku młodzieńca zawodu.
Skinęła tylko głową, nie dopytując szczegółów powodu, dla którego Kenneth ściągnął na ląd. Jeśli uzna to za stosowne czy przydatne, zapewne wszystko jej opowie. Na wspomnienie zamarzniętych wód oblała ją dziwna fala gorąca, przywołująca na myśl skojarzenia niezwiązane z morzami. Chciała coś odpowiedzieć, rozchyliła już nawet usta, ale głos ugrzązł w gardle i pokręciła tylko głową z niedowierzaniem. Nie on jeden sięgnął do ich wspólnych wspomnień, gdzie podczas jednej z ekspedycji pozwolili sobie poznać się nieco bliżej w jego kajucie na statku. Czy żałowała tych kilku kwart wychylonego alkoholu i zwróconej ku sobie atencji młodego marynarza?
Zdecydowanie nie.
Wahała się przez krótką chwilę, spoglądając na chłopaka (swoją drogą starszego chyba od Kennetha) w zastanowieniu czy aby na pewno chce go tak zostawiać z nałożoną nań klątwą. Mogła ją z niego zdjąć, lecz musiałaby włożyć w to pewien wysiłek. Nie zwykła nakładać słabych, łatwych do rozproszenia zaklęć - jakiż w tym cel? Westchnęła cicho, w milczeniu godząc się na podjętą mało moralną decyzję. Może znajdzie się ktoś, kto zlituje się nad rzezimieszkiem. Powróciła wzrokiem do przemytnika, tym razem rozważając wszelkie za i przeciw spędzenia z nim czasu. Co złego może wyniknąć z pogawędki nad szklaneczką czegoś mocniejszego?
- Muszę dostarczyć zamówienie w jedno miejsce i jestem wolna. - Wymownie poklepała kieszeń płaszcza, w której schowała woreczek z przeklętą broszką. Zleceniodawca miał być dostępny przez większość dnia, ale obowiązki Claire zwykła odhaczać od razu. Na co komu pozostające z tyłu głowy zadania, skoro można się nimi zająć niezwłocznie. - To dwie przecznice stąd, a ty nie wyglądasz, jakby bardzo ci się spieszyło. Chodź. W międzyczasie zastanów się gdzie dziś pijemy. - Puściła mu oczko, odpowiadając równie szelmowskim uśmiechem. Czy mogła sobie odmówić towarzystwa przystojnego marynarza? Mogła, ale po co?
| zt wszyscy, z Kennethem przenosimy się tutaj
- To zwykły przypadek. Zdarza się, nic wielkiego - obruszyła się od razu, nie chcąc przyznawać do utraconej na krótką chwilę czujności i pogrążenia w myślach. Nie często jej się to zdarzało, więc nie było powodu, by robić z tego wielką, godną uwagi sprawę. - Chłopak ma szczęście, że to mało inwazyjna klątwa. Dziwi mnie za to, że okradanie czarodziejów, biorąc pod uwagę różnorodność przedmiotów, jakie mogą przy sobie mieć, wciąż jest w cenie - mruknęła, nie mogąc wciąż wyjść z podziwu dla odwagi - a może głupoty? - dla praktykowanego przez leżącego na bruku młodzieńca zawodu.
Skinęła tylko głową, nie dopytując szczegółów powodu, dla którego Kenneth ściągnął na ląd. Jeśli uzna to za stosowne czy przydatne, zapewne wszystko jej opowie. Na wspomnienie zamarzniętych wód oblała ją dziwna fala gorąca, przywołująca na myśl skojarzenia niezwiązane z morzami. Chciała coś odpowiedzieć, rozchyliła już nawet usta, ale głos ugrzązł w gardle i pokręciła tylko głową z niedowierzaniem. Nie on jeden sięgnął do ich wspólnych wspomnień, gdzie podczas jednej z ekspedycji pozwolili sobie poznać się nieco bliżej w jego kajucie na statku. Czy żałowała tych kilku kwart wychylonego alkoholu i zwróconej ku sobie atencji młodego marynarza?
Zdecydowanie nie.
Wahała się przez krótką chwilę, spoglądając na chłopaka (swoją drogą starszego chyba od Kennetha) w zastanowieniu czy aby na pewno chce go tak zostawiać z nałożoną nań klątwą. Mogła ją z niego zdjąć, lecz musiałaby włożyć w to pewien wysiłek. Nie zwykła nakładać słabych, łatwych do rozproszenia zaklęć - jakiż w tym cel? Westchnęła cicho, w milczeniu godząc się na podjętą mało moralną decyzję. Może znajdzie się ktoś, kto zlituje się nad rzezimieszkiem. Powróciła wzrokiem do przemytnika, tym razem rozważając wszelkie za i przeciw spędzenia z nim czasu. Co złego może wyniknąć z pogawędki nad szklaneczką czegoś mocniejszego?
- Muszę dostarczyć zamówienie w jedno miejsce i jestem wolna. - Wymownie poklepała kieszeń płaszcza, w której schowała woreczek z przeklętą broszką. Zleceniodawca miał być dostępny przez większość dnia, ale obowiązki Claire zwykła odhaczać od razu. Na co komu pozostające z tyłu głowy zadania, skoro można się nimi zająć niezwłocznie. - To dwie przecznice stąd, a ty nie wyglądasz, jakby bardzo ci się spieszyło. Chodź. W międzyczasie zastanów się gdzie dziś pijemy. - Puściła mu oczko, odpowiadając równie szelmowskim uśmiechem. Czy mogła sobie odmówić towarzystwa przystojnego marynarza? Mogła, ale po co?
| zt wszyscy, z Kennethem przenosimy się tutaj
30 kwietnia 1958 r.
Kilka już było tych nocy. Nocy i dni w mieście zasupłanych ulic i domów wyrastających na sobie. Duszno mi było od nieczystości i ścisku wielkiego miasta, które w mocy wydarzeń ostatnich miesięcy prędzej nazwałabym wypchanym truchłem niż gorącym, tętniącym życiem organizmem. Pustka jednak nie przeszkadzała trującym kominom i wielkomiejskim obyczajom. Przyzwyczajałam się. Pojęłam wszak, że tylko dopasowanie i zrozumienie pozwoli mi jakoś tu przetrwać. Ćwiczyłam mowę zmuszona do codziennych czynności, tak prozaicznych, choć tutaj, dla córy Rosji dziwacznych. Chciałam dalej czynić to, co dotąd robiłam. Być czujną, być obserwatorką, być łowcą i cichą wodą gotową wzburzyć się o właściwej porze. Niedolą moją było spędzenie tu jeszcze kilku tygodni, zanim Warwick otworzy przede mną swe niedźwiedzie nory. Łkać jednak nie zamierzałam. Nadarzyła się bowiem okazja do poczynania kilku kroków niezbędnych, by przygotować się do kolejnego etapu. Tutaj byli ludzie, ludzie o gorszym i lepszym obyczaju. Mogłam powtarzać za nimi słowa i akcenty, mogłam uczyć się o obcym kraju. W brytyjskim centrum sięgnąć mogłam po wszystko, lecz ja nauczyłam się już, że prawdziwa natura narodu kryje się w jego wsiach, a nie stolicy. Tu działa się wielka polityka, tu ordery zbierał mój kuzyn, tutaj docierały echa wszystkich zielonych świateł. Zamierzałam Londyn wycisnąć do ostatniej kropli krwi. Jednocześnie też walczyłam z gorzkim posmakiem własnej mrukliwości. Inność wystarczyło bowiem odpowiednio doprawić, by dało się ją przełknąć. My nie powinniśmy się kryć, my mieliśmy jasno oznaczać nasze terytoria, nacierać drzewa zapachem, wyciskać stopy na leśnych ściółkach. Struktura miasta była do cna przesiąknięta ludźmi, a ludzie wybierali inny rodzaj znaków. Patrzyłam więc, słuchałam zbyt wczesnych świtów i zbyt późnych nocy.
Gdy innym strach zadrapywał pięty, gdy wkradł się pod ciężkie płaszcze, za mną wędrowała wstęga z krwawych kropel. Niosłam przy boku martwe zwierzę, wyraźnie młody okaz. Nieduże. Z końcówki świńskiego pyska spływała posoka, wilgotne futro brudziło moje okrycie. Zawieszona na plecach kusza dopiero stygła. Udane to były łowy, pierwsze moje tutaj, na angielskiej ziemi. Związane liną truchło należało obrobić właściwie. Wewnętrzne części zjeść, a o reszcie zdecydować. Wiedziałam, że dla lokalnych sierściuchów stanowiłam intrygujące odkrycie. Wabiłam zupełnie świadome mokre nosy bezdomnych łap. Ich języki mogły wylizać wonne plamy, nim na dobre wsiąkną w wysłużone chodniki. Wystawki tutejszych sklepów nie nawykły do oglądania widoków takich jak ja. Natury swej przed nikim jednak kryć nie chciałam. Przyszłam, by być Mulciberem, a nie tylko kukłą przeżartą londyńskością, ubraną jedynie w to wschodnie nazwisko. Kołkogonek przy moim boku niemal całkowicie zsiniał. W gąszczu tak licznych zapachów prosty człek nie umiałby odróżnić kubła resztek od zwłok. Mój nos nie drgnął, zaprawione w wysiłkach ciało poruszało się dalej środkiem ulicy. Dom kuzyna znajdował się ledwie przecznicę stąd. Byłam pewna, że nie próbował jeszcze nigdy mięsa z tej demonicznej świni. I wiedziałam też, że nie będzie wiedział, co takiego tym razem przytargałam do ciasnego mieszkania. Nie trudno było mi jednak domyślić się, że krew na dywanie nie będzie pierwszą, która ośmieliła się te tkaniny zbrukać. Napięte wiązanie na ramieniu podciągnęłam nieco, by ulżyć obciążonemu ciału. Bebechy stworzenia podskoczyły razem z długimi, chudziutkimi nóżkami, które dalej pozostawały przerażająco namiętne. Wyciągał te kopytka w stronę ciemnych okien, jakby szukał jeszcze ratunku. Już go nie miał.
Przystanęłam. Na twarz wkradło się znużone spojrzenie i gdybym spędziła jeszcze tylko tydzień więcej, może nawet westchnęłabym, tak po angielsku, nad czarną herbatką. Powód mego zatrzymania nie był jednak wart wymyślnych grymasów.
– Czuję cię – odezwałam się, oczywiście z akcentem, którego nie mogłam i nie zamierzałam się wyrzekać. Miałam za sobą towarzysza większego od burego kundla zachęconego moim mięsistym pakunkiem. Kręcił się przy mnie przynajmniej od kilkunastu kroków. Świst nocnej grozy nie zamykał mnie w gorsecie lęków. Oddychałam mocno, jak zawsze. Mogłam go za sobą prowadzić aż pod drzwi domostwa, mogłam zaprosić do ogrzanego salonu. Po co jednak wprowadzać tam jeszcze więcej brudu. Sprawę należało zamknąć czym prędzej. Musiałam zająć się zwierzyną, nie nim. Czegokolwiek chciał, czekało go rozczarowanie. Raczej nie spisywałam się jako kompan do barwnej pogawędki. Ani językiem, ani aparycją. Jeśli zaś liczył na kawałek mięsa, mogłam podzielić się wskazówką, nie porcją. To jednak była wizja chyba zbyt optymistyczna jak na mnie. Polowałam tylko dla swoich. A on? Jak polował?
Kilka już było tych nocy. Nocy i dni w mieście zasupłanych ulic i domów wyrastających na sobie. Duszno mi było od nieczystości i ścisku wielkiego miasta, które w mocy wydarzeń ostatnich miesięcy prędzej nazwałabym wypchanym truchłem niż gorącym, tętniącym życiem organizmem. Pustka jednak nie przeszkadzała trującym kominom i wielkomiejskim obyczajom. Przyzwyczajałam się. Pojęłam wszak, że tylko dopasowanie i zrozumienie pozwoli mi jakoś tu przetrwać. Ćwiczyłam mowę zmuszona do codziennych czynności, tak prozaicznych, choć tutaj, dla córy Rosji dziwacznych. Chciałam dalej czynić to, co dotąd robiłam. Być czujną, być obserwatorką, być łowcą i cichą wodą gotową wzburzyć się o właściwej porze. Niedolą moją było spędzenie tu jeszcze kilku tygodni, zanim Warwick otworzy przede mną swe niedźwiedzie nory. Łkać jednak nie zamierzałam. Nadarzyła się bowiem okazja do poczynania kilku kroków niezbędnych, by przygotować się do kolejnego etapu. Tutaj byli ludzie, ludzie o gorszym i lepszym obyczaju. Mogłam powtarzać za nimi słowa i akcenty, mogłam uczyć się o obcym kraju. W brytyjskim centrum sięgnąć mogłam po wszystko, lecz ja nauczyłam się już, że prawdziwa natura narodu kryje się w jego wsiach, a nie stolicy. Tu działa się wielka polityka, tu ordery zbierał mój kuzyn, tutaj docierały echa wszystkich zielonych świateł. Zamierzałam Londyn wycisnąć do ostatniej kropli krwi. Jednocześnie też walczyłam z gorzkim posmakiem własnej mrukliwości. Inność wystarczyło bowiem odpowiednio doprawić, by dało się ją przełknąć. My nie powinniśmy się kryć, my mieliśmy jasno oznaczać nasze terytoria, nacierać drzewa zapachem, wyciskać stopy na leśnych ściółkach. Struktura miasta była do cna przesiąknięta ludźmi, a ludzie wybierali inny rodzaj znaków. Patrzyłam więc, słuchałam zbyt wczesnych świtów i zbyt późnych nocy.
Gdy innym strach zadrapywał pięty, gdy wkradł się pod ciężkie płaszcze, za mną wędrowała wstęga z krwawych kropel. Niosłam przy boku martwe zwierzę, wyraźnie młody okaz. Nieduże. Z końcówki świńskiego pyska spływała posoka, wilgotne futro brudziło moje okrycie. Zawieszona na plecach kusza dopiero stygła. Udane to były łowy, pierwsze moje tutaj, na angielskiej ziemi. Związane liną truchło należało obrobić właściwie. Wewnętrzne części zjeść, a o reszcie zdecydować. Wiedziałam, że dla lokalnych sierściuchów stanowiłam intrygujące odkrycie. Wabiłam zupełnie świadome mokre nosy bezdomnych łap. Ich języki mogły wylizać wonne plamy, nim na dobre wsiąkną w wysłużone chodniki. Wystawki tutejszych sklepów nie nawykły do oglądania widoków takich jak ja. Natury swej przed nikim jednak kryć nie chciałam. Przyszłam, by być Mulciberem, a nie tylko kukłą przeżartą londyńskością, ubraną jedynie w to wschodnie nazwisko. Kołkogonek przy moim boku niemal całkowicie zsiniał. W gąszczu tak licznych zapachów prosty człek nie umiałby odróżnić kubła resztek od zwłok. Mój nos nie drgnął, zaprawione w wysiłkach ciało poruszało się dalej środkiem ulicy. Dom kuzyna znajdował się ledwie przecznicę stąd. Byłam pewna, że nie próbował jeszcze nigdy mięsa z tej demonicznej świni. I wiedziałam też, że nie będzie wiedział, co takiego tym razem przytargałam do ciasnego mieszkania. Nie trudno było mi jednak domyślić się, że krew na dywanie nie będzie pierwszą, która ośmieliła się te tkaniny zbrukać. Napięte wiązanie na ramieniu podciągnęłam nieco, by ulżyć obciążonemu ciału. Bebechy stworzenia podskoczyły razem z długimi, chudziutkimi nóżkami, które dalej pozostawały przerażająco namiętne. Wyciągał te kopytka w stronę ciemnych okien, jakby szukał jeszcze ratunku. Już go nie miał.
Przystanęłam. Na twarz wkradło się znużone spojrzenie i gdybym spędziła jeszcze tylko tydzień więcej, może nawet westchnęłabym, tak po angielsku, nad czarną herbatką. Powód mego zatrzymania nie był jednak wart wymyślnych grymasów.
– Czuję cię – odezwałam się, oczywiście z akcentem, którego nie mogłam i nie zamierzałam się wyrzekać. Miałam za sobą towarzysza większego od burego kundla zachęconego moim mięsistym pakunkiem. Kręcił się przy mnie przynajmniej od kilkunastu kroków. Świst nocnej grozy nie zamykał mnie w gorsecie lęków. Oddychałam mocno, jak zawsze. Mogłam go za sobą prowadzić aż pod drzwi domostwa, mogłam zaprosić do ogrzanego salonu. Po co jednak wprowadzać tam jeszcze więcej brudu. Sprawę należało zamknąć czym prędzej. Musiałam zająć się zwierzyną, nie nim. Czegokolwiek chciał, czekało go rozczarowanie. Raczej nie spisywałam się jako kompan do barwnej pogawędki. Ani językiem, ani aparycją. Jeśli zaś liczył na kawałek mięsa, mogłam podzielić się wskazówką, nie porcją. To jednak była wizja chyba zbyt optymistyczna jak na mnie. Polowałam tylko dla swoich. A on? Jak polował?
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
|10.08.1958
Półki w pracowni świeciły pustkami. Z okazji święta i uroczej atmosfery festiwalu otrzymywała sporo zamówień na amulety. Zwykle te ochronne, które miały być prezentem dla najbliższych, wyrazem największej troski i miłości w jednym. Choć czerpała radość z festiwalu, tak nie mogła pozwolić sobie na zaniedbywanie klientów. Gdy jednego dnia spędzała czas na atrakcjach, kolejny był w zaciszu pracowni. Nie inaczej miało być tego dnia, ale okazało się, że odczynniki się pokończyły. Oczywiście były inne, ale miała parę ulubionych. Najlepiej jej się pracowało z wyciągiem z wroniego oka oraz krwią mandragory. W związku z tym wszystkie zapasy były na wykończeniu. Nie miała czasu czekać na swojego stałego dostawcę więc wybrała się na Pokątną celem uzupełnienia braków. Wiedziała, że jest parę sklepów, które posiadają odpowiednie składniki. Musiała wybrać najlepszej jakości odczynnik, dlatego też nie robiła zakupów w pośpiechu.
Opuściła trzeci sklep na swojej liście lekko rozczarowana. Na łamach gazety ogłaszali się jako to miejsce, które ma dosłownie wszystko z pierwszej ręki. Niestety, jak posiadali wszystko, to też jakości dość wątpliwej.
Kiedy wzięłą fiolkę do ręki od razu dostrzegła jak wyciąg się rozwarstwia, a powinien być jednolitą zawiesiną. Rozwarstwienie oznaczało, że stał już dość długo i to jeszcze przechowywany w złym miejscu. Nasłonecznionym, gdzie było to absolutnie zakazane.
Nie pozostało jej nic innego jak udać się do kolejnego ze sklepów, licząc, że tym razem rzeczywiście trafi do miejsca, które wie co robi.
Specjalnie na wizytę w mieście ubrała długą spódnicę w odcieniu szarości zebranej w talii szerokim pasem, zaś górę stanowiła jedwabna bluzka w kolorze przybrudzonej bieli, haftowanej złotą nicią w delikatne wzory. Rękawy bufiaste zaczynały się zwężać zaraz pod łokciem ku nadgarstkom. Ciemne włosy splecione nad karkiem w kok były skryte pod rondem kapelusza, który chronił jasną cerę lady Burke przed słońcem. Choć co bardziej złośliwi twierdzili, że piegi jakie posiadała od urodzenia, są wynikiem zaniedbania ze strony arystokratki. Bicie zegara oznajmiło, że już minęło południe więc spędziła na sprawdzaniu asortymentów przeszło półtorej godziny. Nie miała zamiaru się zniechęcać. Była gotowa zajrzeć dosłownie wszędzie, aby zdobyć to co ją interesowało.
Idąc miarowym krokiem szła w wyznaczonym kierunku i po chwili dostrzegła szyld sklepu, który miała zaraz nawiedzić. Przed nim jednak dostrzegła znajomą figurę. Pamiętała ją jeszcze z czasów szkolnych, choć była dwa lata niżej. Krukonka, która podobnie jak lady Burke, parała się wytwarzaniem talizmanów. Zwolniła kroku, aby nie przestraszyć zajętej własnymi myślami dziewczyny.
-Dzień dobry. - Zagadnęła uprzejmym głosem dając tym samym o sobie znać w otoczeniu Yany. -Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale czy znany jest ci ten sklep? - Zagadnęła od razu, przechodząc bezpośrednio do sedna. Lady Burke niezwykła prowadzić uprzejmej rozmowy o niczym kiedy była na misji. A zakup wyciągu z wroniego oka, było misją bardzo ważną tego dnia.
Półki w pracowni świeciły pustkami. Z okazji święta i uroczej atmosfery festiwalu otrzymywała sporo zamówień na amulety. Zwykle te ochronne, które miały być prezentem dla najbliższych, wyrazem największej troski i miłości w jednym. Choć czerpała radość z festiwalu, tak nie mogła pozwolić sobie na zaniedbywanie klientów. Gdy jednego dnia spędzała czas na atrakcjach, kolejny był w zaciszu pracowni. Nie inaczej miało być tego dnia, ale okazało się, że odczynniki się pokończyły. Oczywiście były inne, ale miała parę ulubionych. Najlepiej jej się pracowało z wyciągiem z wroniego oka oraz krwią mandragory. W związku z tym wszystkie zapasy były na wykończeniu. Nie miała czasu czekać na swojego stałego dostawcę więc wybrała się na Pokątną celem uzupełnienia braków. Wiedziała, że jest parę sklepów, które posiadają odpowiednie składniki. Musiała wybrać najlepszej jakości odczynnik, dlatego też nie robiła zakupów w pośpiechu.
Opuściła trzeci sklep na swojej liście lekko rozczarowana. Na łamach gazety ogłaszali się jako to miejsce, które ma dosłownie wszystko z pierwszej ręki. Niestety, jak posiadali wszystko, to też jakości dość wątpliwej.
Kiedy wzięłą fiolkę do ręki od razu dostrzegła jak wyciąg się rozwarstwia, a powinien być jednolitą zawiesiną. Rozwarstwienie oznaczało, że stał już dość długo i to jeszcze przechowywany w złym miejscu. Nasłonecznionym, gdzie było to absolutnie zakazane.
Nie pozostało jej nic innego jak udać się do kolejnego ze sklepów, licząc, że tym razem rzeczywiście trafi do miejsca, które wie co robi.
Specjalnie na wizytę w mieście ubrała długą spódnicę w odcieniu szarości zebranej w talii szerokim pasem, zaś górę stanowiła jedwabna bluzka w kolorze przybrudzonej bieli, haftowanej złotą nicią w delikatne wzory. Rękawy bufiaste zaczynały się zwężać zaraz pod łokciem ku nadgarstkom. Ciemne włosy splecione nad karkiem w kok były skryte pod rondem kapelusza, który chronił jasną cerę lady Burke przed słońcem. Choć co bardziej złośliwi twierdzili, że piegi jakie posiadała od urodzenia, są wynikiem zaniedbania ze strony arystokratki. Bicie zegara oznajmiło, że już minęło południe więc spędziła na sprawdzaniu asortymentów przeszło półtorej godziny. Nie miała zamiaru się zniechęcać. Była gotowa zajrzeć dosłownie wszędzie, aby zdobyć to co ją interesowało.
Idąc miarowym krokiem szła w wyznaczonym kierunku i po chwili dostrzegła szyld sklepu, który miała zaraz nawiedzić. Przed nim jednak dostrzegła znajomą figurę. Pamiętała ją jeszcze z czasów szkolnych, choć była dwa lata niżej. Krukonka, która podobnie jak lady Burke, parała się wytwarzaniem talizmanów. Zwolniła kroku, aby nie przestraszyć zajętej własnymi myślami dziewczyny.
-Dzień dobry. - Zagadnęła uprzejmym głosem dając tym samym o sobie znać w otoczeniu Yany. -Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale czy znany jest ci ten sklep? - Zagadnęła od razu, przechodząc bezpośrednio do sedna. Lady Burke niezwykła prowadzić uprzejmej rozmowy o niczym kiedy była na misji. A zakup wyciągu z wroniego oka, było misją bardzo ważną tego dnia.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Niektórych elementów niezbędnych do wykonywania talizmanów zaczęło brakować w pracowni, którą dzieliła z ojcem. A że był on aktualnie zajęty czasochłonnym zleceniem dla kogoś ważnego, misja wybrania się do Londynu na zakupy spadła na Yanę. Bądź co bądź była pomocnicą i uczennicą swego ojca, choć od pewnego czasu wykonywała też drobne zlecenia dla znajomych bądź ich znajomych. Nie były to wielkie rzeczy, bowiem Yana nie osiągnęła jeszcze mistrzostwa ani w sztuce tworzenia talizmanów, ani biżuterii, i wciąż wielu rzeczy się uczyła. Jej ojciec miał wiele lat doświadczenia więcej, a ona była młoda, miała czas na naukę, tym bardziej, że nie musiała samodzielnie się utrzymywać, a wciąż pozostawała pod pieczą ojca. To wiele spraw ułatwiało, bo mogła poświęcać czas na to, by się uczyć – a jej nauka oprócz samego klecenia talizmanów i biżuterii polegała także na doskonaleniu znajomości starożytnych run, które były jej niezbędne, by móc zacząć tworzyć także bardziej skomplikowane twory. Bez zaawansowanej znajomości run mogła tworzyć jedynie prostsze amulety, i to był kolejny powód, dla którego nie mogła sobie pozwolić na szerszą działalność.
Zabawa z talizmanami i drobną biżuterią pokroju naszyjników, pierścionków, bransolet i broszek pomagała zapomnieć o nieszczęściach, które na przestrzeni ostatnich dwóch lat dotknęły jej rodzinę. Potrzebowała zajęcia, które odciągnie jej myśli od utraty bliskich. Przeszła naprawdę sporo w krótkim czasie i nie było jej lekko, jednak wiedziała, że nie może sobie pozwolić na załamanie i popadnięcie w marazm. Musiała żyć dalej bez względu na wszystko.
Londyn był inny niż jeszcze parę lat temu. Nie dało się nie zauważyć zmian, choć może były to dobre zmiany. Po tym, jak mugole spalili jej siostrę wraz z dzieckiem jej współczucie do nich było bardzo mocno ograniczone i nie żałowała, że ich tu nie ma. Myśląc o tym, a także o późniejszej śmierci starszego brata, wywoływała w niej gniew i poczucie niezgody. Nie tak powinno być. Jej bliscy powinni wciąż żyć.
Gdy szła Pokątną jej oblicze było chmurne, ponieważ będąc w tym miejscu nie mogła nie przypomnieć sobie zakupów do szkoły, w których zawsze towarzyszyło jej rodzeństwo i rodzice. A teraz połowa jej rodziny nie żyła. Ona zaś przemierzała ulicę samotnie już nie jako dziecko czy nastolatka, a dorosła czarownica. Gdy ktoś zbyt długo jej się przyglądał, łypała nań spode łba i szła dalej. Czerń spojrzenia przesuwała się po budynkach, wypatrywała czegokolwiek, co mogłoby wyglądać na sklep, w którym sprzedają surowce niezbędne do wykonywania talizmanów. Nie wszystko mogła znaleźć i pozyskać sama. Pozostawało mieć nadzieję, że za sumkę, którą przed wyjściem z domu dał jej ojciec, uda jej się kupić coś sensownej jakości. Jej talizmany, poza tym, że powinny wykazywać odpowiednie działanie, musiały też odpowiednio wyglądać; nie lubiła przekazywać nikomu czegoś co wyglądało na niechlujne i niedopracowane, a kiedyś jeden handlarz próbował wcisnąć jej minerały posiadające zauważalne skazy.
Zatrzymała się przed sklepem, który wyglądał obiecująco i zadarła głowę do góry, by spojrzeć na szyld. Chyba tu kiedyś była z ojcem, ale że Pokątna przez ostatnie miesiące ulegała zmianom, nie była pewna, czy asortyment wciąż będzie dobry. Wiele miejsc mogło zmienić właścicieli lub zostać przeniesionych, więc nie mogła sugerować się tym, co pamiętała z dawniejszych czasów.
Nagle jednak usłyszała za plecami kobiecy głos, który brzmiał znajomo, choć od pewnego czasu go nie słyszała. Odruchowo odwróciła się, dostrzegając sylwetkę Primrose Burke, którą pamiętała z lat szkolnych. Yana może nie była szlachetną damą, ale z racji czystej krwi poznała wiele osób z wysokich rodów, głównie ze Slytherinu w którym była, ale spędzała też czas z ludźmi z Ravenclawu i w gronie jej znajomych dominowały osoby właśnie z tych dwóch domów. Pamiętała Prim jako bystrą dziewczynę dwa roczniki wyżej, a ich ścieżki często przecinały się między innymi w szkolnej bibliotece. Nie była jak jedna z tych typowych wydelikaconych dam, może dlatego zawsze wydawała się Yanie o wiele bardziej ciekawa i interesująca niż one. Jej wcześniej nieco chmurne oblicze od razu złagodniało, nie miała przecież powodu, by patrzeć na Primrose spode łba, tak jak na przypadkowych przechodniów którzy zbyt długo się gapili.
- Primrose? Minęło sporo czasu – zagaiła, ale właściwie to nie była pewna, czy wypada jej mówić do lady Burke po imieniu, nawet jeśli wydawała się odbiegać od stereotypowego obrazu damy. No cóż, miała nadzieję, że nie uraziła jej tak poufałym powitaniem. – Wydaje mi się, że już tu kiedyś byłam, ale nie mam stuprocentowej pewności, co zastanę w środku. Wiele miejsc zostało przeniesionych lub ma innych właścicieli, a ostatni raz byłam na Pokątnej… parę miesięcy temu.
Jeszcze przed śmiercią brata, który zginął ledwie parę tygodni przed zawieszeniem broni. Później nie miała głowy do zakupów, jeśli coś tworzyła to korzystała z zapasów ojca. Ale te nie uzupełniały się same, więc gdy zaczęło niektórych komponentów brakować, to należało się pofatygować na Pokątną.
- Dalej tworzysz talizmany? – zapytała z wyraźną ciekawością. Prim z racji pochodzenia na pewno miała świetne warunki do tworzenia, bo finanse rodziny pozwalały jej na więcej niż Yanie. Ale z drugiej strony, panna Blythe nie zapominała, że życie dam było pełne ograniczeń i nie wszystko wypadało im robić. Z jednej strony fajnie byłoby mieć góry złota w skarbcu i móc kupić cokolwiek dusza zapragnie, ale z drugiej… czy było to warte braku wolności? Yana mając wybór, wolała chyba swoje życie czarownicy krwi czystej ze skazą, bo przynajmniej nie bała się, że zostanie przehandlowana i zmieniona w rozpłodową klacz dla jakiegoś opasłego, zadufanego w sobie jegomościa.
- A co do sklepu, to chyba musimy wejść i same sprawdzić, czy ma to, czego szukamy… Planujesz zakup czegoś konkretnego? Mnie ojciec poprosił o uzupełnienie naszych zapasów, a oprócz kupienia tego, czego potrzebuje, na pewno wybiorę też coś dla siebie. Wciąż się uczę, ale wydaje mi się, że robię postępy.
Ciekawe, na jakim poziomie stały teraz umiejętności Prim? Może to spotkanie było świetną okazją, by odnowić znajomość. W końcu przyda jej się kontakt z innym twórcą niż tylko ojciec, którego metody już dobrze znała i starała się odtwarzać. Może wymiana doświadczeń z kimś innym nauczy ją czegoś nowego.
Zabawa z talizmanami i drobną biżuterią pokroju naszyjników, pierścionków, bransolet i broszek pomagała zapomnieć o nieszczęściach, które na przestrzeni ostatnich dwóch lat dotknęły jej rodzinę. Potrzebowała zajęcia, które odciągnie jej myśli od utraty bliskich. Przeszła naprawdę sporo w krótkim czasie i nie było jej lekko, jednak wiedziała, że nie może sobie pozwolić na załamanie i popadnięcie w marazm. Musiała żyć dalej bez względu na wszystko.
Londyn był inny niż jeszcze parę lat temu. Nie dało się nie zauważyć zmian, choć może były to dobre zmiany. Po tym, jak mugole spalili jej siostrę wraz z dzieckiem jej współczucie do nich było bardzo mocno ograniczone i nie żałowała, że ich tu nie ma. Myśląc o tym, a także o późniejszej śmierci starszego brata, wywoływała w niej gniew i poczucie niezgody. Nie tak powinno być. Jej bliscy powinni wciąż żyć.
Gdy szła Pokątną jej oblicze było chmurne, ponieważ będąc w tym miejscu nie mogła nie przypomnieć sobie zakupów do szkoły, w których zawsze towarzyszyło jej rodzeństwo i rodzice. A teraz połowa jej rodziny nie żyła. Ona zaś przemierzała ulicę samotnie już nie jako dziecko czy nastolatka, a dorosła czarownica. Gdy ktoś zbyt długo jej się przyglądał, łypała nań spode łba i szła dalej. Czerń spojrzenia przesuwała się po budynkach, wypatrywała czegokolwiek, co mogłoby wyglądać na sklep, w którym sprzedają surowce niezbędne do wykonywania talizmanów. Nie wszystko mogła znaleźć i pozyskać sama. Pozostawało mieć nadzieję, że za sumkę, którą przed wyjściem z domu dał jej ojciec, uda jej się kupić coś sensownej jakości. Jej talizmany, poza tym, że powinny wykazywać odpowiednie działanie, musiały też odpowiednio wyglądać; nie lubiła przekazywać nikomu czegoś co wyglądało na niechlujne i niedopracowane, a kiedyś jeden handlarz próbował wcisnąć jej minerały posiadające zauważalne skazy.
Zatrzymała się przed sklepem, który wyglądał obiecująco i zadarła głowę do góry, by spojrzeć na szyld. Chyba tu kiedyś była z ojcem, ale że Pokątna przez ostatnie miesiące ulegała zmianom, nie była pewna, czy asortyment wciąż będzie dobry. Wiele miejsc mogło zmienić właścicieli lub zostać przeniesionych, więc nie mogła sugerować się tym, co pamiętała z dawniejszych czasów.
Nagle jednak usłyszała za plecami kobiecy głos, który brzmiał znajomo, choć od pewnego czasu go nie słyszała. Odruchowo odwróciła się, dostrzegając sylwetkę Primrose Burke, którą pamiętała z lat szkolnych. Yana może nie była szlachetną damą, ale z racji czystej krwi poznała wiele osób z wysokich rodów, głównie ze Slytherinu w którym była, ale spędzała też czas z ludźmi z Ravenclawu i w gronie jej znajomych dominowały osoby właśnie z tych dwóch domów. Pamiętała Prim jako bystrą dziewczynę dwa roczniki wyżej, a ich ścieżki często przecinały się między innymi w szkolnej bibliotece. Nie była jak jedna z tych typowych wydelikaconych dam, może dlatego zawsze wydawała się Yanie o wiele bardziej ciekawa i interesująca niż one. Jej wcześniej nieco chmurne oblicze od razu złagodniało, nie miała przecież powodu, by patrzeć na Primrose spode łba, tak jak na przypadkowych przechodniów którzy zbyt długo się gapili.
- Primrose? Minęło sporo czasu – zagaiła, ale właściwie to nie była pewna, czy wypada jej mówić do lady Burke po imieniu, nawet jeśli wydawała się odbiegać od stereotypowego obrazu damy. No cóż, miała nadzieję, że nie uraziła jej tak poufałym powitaniem. – Wydaje mi się, że już tu kiedyś byłam, ale nie mam stuprocentowej pewności, co zastanę w środku. Wiele miejsc zostało przeniesionych lub ma innych właścicieli, a ostatni raz byłam na Pokątnej… parę miesięcy temu.
Jeszcze przed śmiercią brata, który zginął ledwie parę tygodni przed zawieszeniem broni. Później nie miała głowy do zakupów, jeśli coś tworzyła to korzystała z zapasów ojca. Ale te nie uzupełniały się same, więc gdy zaczęło niektórych komponentów brakować, to należało się pofatygować na Pokątną.
- Dalej tworzysz talizmany? – zapytała z wyraźną ciekawością. Prim z racji pochodzenia na pewno miała świetne warunki do tworzenia, bo finanse rodziny pozwalały jej na więcej niż Yanie. Ale z drugiej strony, panna Blythe nie zapominała, że życie dam było pełne ograniczeń i nie wszystko wypadało im robić. Z jednej strony fajnie byłoby mieć góry złota w skarbcu i móc kupić cokolwiek dusza zapragnie, ale z drugiej… czy było to warte braku wolności? Yana mając wybór, wolała chyba swoje życie czarownicy krwi czystej ze skazą, bo przynajmniej nie bała się, że zostanie przehandlowana i zmieniona w rozpłodową klacz dla jakiegoś opasłego, zadufanego w sobie jegomościa.
- A co do sklepu, to chyba musimy wejść i same sprawdzić, czy ma to, czego szukamy… Planujesz zakup czegoś konkretnego? Mnie ojciec poprosił o uzupełnienie naszych zapasów, a oprócz kupienia tego, czego potrzebuje, na pewno wybiorę też coś dla siebie. Wciąż się uczę, ale wydaje mi się, że robię postępy.
Ciekawe, na jakim poziomie stały teraz umiejętności Prim? Może to spotkanie było świetną okazją, by odnowić znajomość. W końcu przyda jej się kontakt z innym twórcą niż tylko ojciec, którego metody już dobrze znała i starała się odtwarzać. Może wymiana doświadczeń z kimś innym nauczy ją czegoś nowego.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Uśmiechnęła się delikatnie do dziewczyny, zupełnie nie urażona brakiem tytulatury. Ze względu na dawne czasy nie miała zamiaru się o to obruszać, choć pewnie miała nadzieję, że w towarzystwie dziewczyna mówi o niej jako o lady Primrose lub lady Burke.
-Oby okazało się wartym naszego czasu. To już trzeci sklep, który odwiedzam. - Przyznała z lekkim zawodem w głosie. Oderwała wzrok od szyldu i skupiła szarozielone spojrzenie na Yanie. -Tak, cały czas. Zwłaszcza teraz wiele zamówień spływa. - Przyznała otwarcie. Nie musiała się martwić o środki na talizmany. Pieniądze i kontakty na wiele pozwalały. Miała też to szczęście, że urodziła się w rodzie Burke, gdzie niezależnie od płci, wszystkie dzieci wychowywano tak samo. Choć kiedy wkroczyła w wiek starszy, przygotowywano ją do tego jak realny świat wygląda. Łudziła się, że to jej nie dotyczy, ale rzeczywistość już jakiś czas temu wyprowadziła ją z tego błędu. Mogła oddawać się swoim pasjom, mogła się rozwijać, ale tylko mając nazwisko Burke. Godziła się z tym, że żadna inna rodzina nie będzie zaakceptować tego kim jest Primrose i czego oczekuje od życia. -Zajęłaś się tworzeniem talizmanów? - Zagadnęła Yanę i pchnęła drzwi do sklepu. Dźwięk dzwoneczka zawieszonego nad wejściem, oznajmił ich przybycie. -Wyciąg z wroniego oka oraz krew mandragory. Osobiście najlepiej pracuje mi się z tymi odczynnikami. - Wnętrze sklepu nie było duże. Na ścianach liczne półki nie będące całkowicie zapełnione, informowały o tym, że nadal nie było łatwo w tych czasach prowadzić biznesu. Wydawało się, że lady Burke powinna wysłać służbę po zakupy, ale gdy chodziło o jej własną pracę, wolała wszystko dokładnie sama dopilnować. Wtedy miała pewność, że zakupi to co będzie spełniać jej wymagania. Sklep zrobił na Primrose pozytywne wrażenie, był czysty i zadbany. Składniki trzymano w ciemnych buteleczkach oraz z dala od okna i promieni słonecznych. Na wystawie zaś wyłożono kryształy i te składniki, które zyskiwały w świetle dziennym. -Czego dokładnie szukasz? - Dopytała jeszcze Yanę podchodzą do jednej z półek.
-W czym mogę pomóc? - Dotarł do nich głos sprzedawczyni, która wyłoniła się z zaplecza. Była to kobieta w średnim wieku, jasne włosy zebrała w luźny kok, a na sobie czysty fartuch, otrzepała dłonie z kurzu, co świadczyło o tym, że musiały swoim pojawieniem się zakłócić pracę jaką aktualnie się zajmowała.
-Dzień dobry - Primrose od razu odwróciła się w jej stronę. -Poszukuję wyciągu z wroniego oka oraz krwi mandragory.
Mina kobiety jasno wskazywała, że dostrzegła z kim ma do czynienia. Mogła nie znać imienia lady Burke, ale była świadoma, że ktoś dobrze urodzony właśnie wkroczył do jej małego sklepiku.
-Krew będzie na półkach, a po wronie oko zajrzę na zaplecze. - Teraz swój wzrok skupiła na Yanie.-A dla pani?
-Oby okazało się wartym naszego czasu. To już trzeci sklep, który odwiedzam. - Przyznała z lekkim zawodem w głosie. Oderwała wzrok od szyldu i skupiła szarozielone spojrzenie na Yanie. -Tak, cały czas. Zwłaszcza teraz wiele zamówień spływa. - Przyznała otwarcie. Nie musiała się martwić o środki na talizmany. Pieniądze i kontakty na wiele pozwalały. Miała też to szczęście, że urodziła się w rodzie Burke, gdzie niezależnie od płci, wszystkie dzieci wychowywano tak samo. Choć kiedy wkroczyła w wiek starszy, przygotowywano ją do tego jak realny świat wygląda. Łudziła się, że to jej nie dotyczy, ale rzeczywistość już jakiś czas temu wyprowadziła ją z tego błędu. Mogła oddawać się swoim pasjom, mogła się rozwijać, ale tylko mając nazwisko Burke. Godziła się z tym, że żadna inna rodzina nie będzie zaakceptować tego kim jest Primrose i czego oczekuje od życia. -Zajęłaś się tworzeniem talizmanów? - Zagadnęła Yanę i pchnęła drzwi do sklepu. Dźwięk dzwoneczka zawieszonego nad wejściem, oznajmił ich przybycie. -Wyciąg z wroniego oka oraz krew mandragory. Osobiście najlepiej pracuje mi się z tymi odczynnikami. - Wnętrze sklepu nie było duże. Na ścianach liczne półki nie będące całkowicie zapełnione, informowały o tym, że nadal nie było łatwo w tych czasach prowadzić biznesu. Wydawało się, że lady Burke powinna wysłać służbę po zakupy, ale gdy chodziło o jej własną pracę, wolała wszystko dokładnie sama dopilnować. Wtedy miała pewność, że zakupi to co będzie spełniać jej wymagania. Sklep zrobił na Primrose pozytywne wrażenie, był czysty i zadbany. Składniki trzymano w ciemnych buteleczkach oraz z dala od okna i promieni słonecznych. Na wystawie zaś wyłożono kryształy i te składniki, które zyskiwały w świetle dziennym. -Czego dokładnie szukasz? - Dopytała jeszcze Yanę podchodzą do jednej z półek.
-W czym mogę pomóc? - Dotarł do nich głos sprzedawczyni, która wyłoniła się z zaplecza. Była to kobieta w średnim wieku, jasne włosy zebrała w luźny kok, a na sobie czysty fartuch, otrzepała dłonie z kurzu, co świadczyło o tym, że musiały swoim pojawieniem się zakłócić pracę jaką aktualnie się zajmowała.
-Dzień dobry - Primrose od razu odwróciła się w jej stronę. -Poszukuję wyciągu z wroniego oka oraz krwi mandragory.
Mina kobiety jasno wskazywała, że dostrzegła z kim ma do czynienia. Mogła nie znać imienia lady Burke, ale była świadoma, że ktoś dobrze urodzony właśnie wkroczył do jej małego sklepiku.
-Krew będzie na półkach, a po wronie oko zajrzę na zaplecze. - Teraz swój wzrok skupiła na Yanie.-A dla pani?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Gdyby Primrose poprawiła ją, Yana zapewne dostosowałaby się. Szanowała hierarchię społeczną, w rodzinnym domu nauczono ją szacunku do szlachetnej krwi oraz podstawowych informacji o rodach. Gdy do jej ojca zwracał się jakiś szlachetnie urodzony gość by zamówić talizman lub sztukę biżuterii, a ze względu na renomę jego oraz rodziny Blythe zdarzali się tacy, Yana odnosiła się do nich w odpowiedni sposób, jednak wobec znajomych z lat szkolnych zwykle nie bawiła się w oficjalne formułki, chyba że bardzo by sobie tego życzyli, albo gdyby sytuacja była bardziej oficjalna i tego wymagała. Ale akurat Primrose, którą pamiętała z Hogwartu, nie kojarzyła jej się jako jedna z tych nadętych, zadufanych i obnoszących się tytułem. Naturalnie jednak Yana szanowała jej pozycję, choć też nie należała do tych, którzy podlizywali się i nadskakiwali wysoko urodzonym na każdym kroku. Nie marzyła też nigdy o małżeństwie z lordem, choć według opowieści ojca, w przeszłości niektóre panny z rodziny Blythe ponoć dostąpiły tego zaszczytu. Yana jednak dusiłaby się i męczyła, gdyby zamknąć ją w pałacu i zabronić odkrywania świata. Nie chciała być zredukowana do roli dodatku do męża. Chyba jedyna rzecz, której zazdrościła wysoko urodzonym, to były znacznie przepastniejsze finanse i związane z tym możliwości, której nie mieli czarodzieje z klasy średniej tacy jak ona.
- W poprzednich nie mieli nic ciekawego do zaoferowania? A posiadali jakieś minerały? – to przede wszystkim ich potrzebowała, a choć nie było tego, co szukała Primrose, to może znalazłoby się coś z jej listy, w razie gdyby nie znalazła tego w sklepie, przed którym właśnie stały. Wątpiła bowiem, żeby w jednym sklepie znalazła absolutnie wszystko czego szukała dla siebie i ojca, więc nie wykluczała, że trzeba będzie odwiedzić więcej miejsc.
- To świetnie, na pewno masz w tym już większe doświadczenie niż ja. Po skończeniu Hogwartu nie od razu wzięłam się za to na poważniej, najpierw próbowałam… innych rzeczy. Ale może to kwestia tego, że tematyka biżuterii i talizmanów od wieków była bliska mojej rodzinie, więc i ja nie mogłam pozostać obojętna i zaczęłam spędzać w pracowni ojca coraz więcej czasu. – No cóż, zaczęła dwa kursy ale żadnego nie skończyła, to chyba nie najlepiej o niej świadczyło, ale co poradzić, nigdy nie należała do tych osób, które już w szkole doskonale wiedziały, co chcą robić ze swoim życiem. Yana była zmienna i w gorącej wodzie kąpana, więc i obiekty jej zainteresowania ulegały zmianom, ale ostatecznie postanowiła poświęcić się na poważniej dziedzinie, którą od lat zajmował się jej ojciec, i zaczęła nauki pod jego okiem, choć tak naprawdę przyglądała się jego pracy jeszcze jako nastolatka. Dopiero po szkole jednak mogła robić coś więcej niż podawać mu poszczególne elementy, zasypywać pytaniami i czytać książki poświęcone tej dziedzinie. A wiedza z niedokończonych kursów i tak się czasem przydawała, więc może nie ma tego złego…? – Mój ojciec od lat tworzy biżuterię i talizmany. Uczy mnie, a ja mu pomagam i potrafię już stworzyć prostsze talizmany. Do tych najbardziej zaawansowanych potrzebuję poznać więcej starożytnych run.
Każdy kiedyś zaczynał. Lata temu jej ojciec też uczył się tej sztuki od swojego ojca. Też nie od razu był doskonały i musiał spędzić długie godziny nim jego praca zaczęła przynosić wymierne efekty. Każda kolejna sztuka biżuterii czy talizman czegoś uczyły, nawet taki wykonany błędnie stanowił naukę na przyszłość. Może za parę lat i te bardziej skomplikowane będą już spokojnie w jej zasięgu, musiała tylko wytrwać w tym i nie zniechęcać się, że nie wszystko przychodziło od razu.
- Mi też przyda się trochę tych odczynników, choć czasem używam jeszcze żywicy cisu i wierzby bijącej. W zależności od tego, co tworzę i od tego, co akurat uda się zakupić, bo czasem trzeba sięgnąć i po inne substancje – powiedziała, uśmiechając się lekko. Niestety nie zawsze wszystko było dostępne i niekiedy trzeba było pracować na innym odczynniku.
Weszły do sklepu, a Yana od razu zaczęła rozglądać się po wnętrzu. Zawsze była osobą ciekawą świata, więc wszystkiemu musiała się przyjrzeć. Sklep wyglądał jednak porządnie i rokował nadzieje na udane zakupy; była kiedyś w takim, w którym panował straszny bałagan i nawet sprzedawca miał problem ze znalezieniem odpowiednich produktów, połowy nie znalazł wcale.
Pozwoliła, by sprzedawczyni najpierw obsłużyła Primrose. Zapewne kobiecinie rzuciła się w oczy różnica w ubiorze i pochodzeniu dziewcząt. Choć Yana wyglądała schludnie i odpowiednio do swojego pochodzenia, to na pewno nie mogła sobie pozwolić na stroje godne lady; choć miała wrażenie, że Primrose i tak nie wyglądała dziś jak typowa dama, nie miała na sobie staromodnej sukni w jakiej lubowały się niektóre ich rówieśniczki z rodów bardziej dworskich niż Burke’owie. Poza tym zakupy Prim były mniejsze, więc Yana nie zamierzała się wyrywać, tym bardziej że planowała zakup większej ilości rzeczy i mogło chwilę potrwać, nim sprzedawczyni skompletuje zamówienie. Poczekała więc cierpliwie, aż zostanie obsłużona Prim, i poświęciła ten czas na rozglądanie się po sklepie.
Kiedy kobieta za ladą zwróciła się do niej, Yana sięgnęła do torby i wydobyła zwitek pergaminu z wypisanymi na nim nazwami surowców oraz odczynników, i podała go. Były na tej liście między innymi powszechniejsze minerały, jak kamień słoneczny, kwarc i halit, ale i kilka droższych pozycji, jak srebro czy złoto.
- Potrzebuję rzeczy z listy, czy znajdę tutaj choć część z nich? – zapytała. – A jeśli ich nie ma, czy możliwe będzie zamówienie i odbiór w późniejszym terminie?
Okazało się, że mogła nabyć powszechniejsze minerały bez większego problemu i w rozsądnej cenie, ponadto w sklepie ostało się jeszcze parę sztuk takich minerałów z jej listy jak celestyn, kobalt i labradoryt, ale aktualnie nie można było nabyć złota i sprzedawczyni nie była w stanie powiedzieć, kiedy będzie jego następna dostawa, ale obiecała, że w ciągu paru dni sprowadzi srebro. Oprócz tych rzeczy Yana nabyła też trochę innych minerałów takich jak ametyst, granat, turkus czy onyks. Może i dobrze, że nie było tego złota i srebra, bo chyba nie wystarczyłoby jej galeonów na wszystko. Za ostatnie monety które miała przeznaczone na zakupy nabyła trochę odczynników. Jej ojciec aktualnie nie miał czasu, by regularnie wyprawiać się na zakupy, więc Yana musiała mu pomóc, tym bardziej, że sama też będzie z tych rzeczy korzystać. Była już na tyle obeznana, że wiedziała, co kupuje i obserwując jak sprzedawczyni pakowała poszczególne kamienie, wiedziała że są to rzeczywiście te minerały, o które poprosiła. Niektórzy handlarze, widząc młodą buźkę, nie raz próbowali ją oszukać, ale Yana nie dawała się tak łatwo podejść, nie po tylu godzinach obserwowania poszczególnych surowców w pracowni ojca.
- W poprzednich nie mieli nic ciekawego do zaoferowania? A posiadali jakieś minerały? – to przede wszystkim ich potrzebowała, a choć nie było tego, co szukała Primrose, to może znalazłoby się coś z jej listy, w razie gdyby nie znalazła tego w sklepie, przed którym właśnie stały. Wątpiła bowiem, żeby w jednym sklepie znalazła absolutnie wszystko czego szukała dla siebie i ojca, więc nie wykluczała, że trzeba będzie odwiedzić więcej miejsc.
- To świetnie, na pewno masz w tym już większe doświadczenie niż ja. Po skończeniu Hogwartu nie od razu wzięłam się za to na poważniej, najpierw próbowałam… innych rzeczy. Ale może to kwestia tego, że tematyka biżuterii i talizmanów od wieków była bliska mojej rodzinie, więc i ja nie mogłam pozostać obojętna i zaczęłam spędzać w pracowni ojca coraz więcej czasu. – No cóż, zaczęła dwa kursy ale żadnego nie skończyła, to chyba nie najlepiej o niej świadczyło, ale co poradzić, nigdy nie należała do tych osób, które już w szkole doskonale wiedziały, co chcą robić ze swoim życiem. Yana była zmienna i w gorącej wodzie kąpana, więc i obiekty jej zainteresowania ulegały zmianom, ale ostatecznie postanowiła poświęcić się na poważniej dziedzinie, którą od lat zajmował się jej ojciec, i zaczęła nauki pod jego okiem, choć tak naprawdę przyglądała się jego pracy jeszcze jako nastolatka. Dopiero po szkole jednak mogła robić coś więcej niż podawać mu poszczególne elementy, zasypywać pytaniami i czytać książki poświęcone tej dziedzinie. A wiedza z niedokończonych kursów i tak się czasem przydawała, więc może nie ma tego złego…? – Mój ojciec od lat tworzy biżuterię i talizmany. Uczy mnie, a ja mu pomagam i potrafię już stworzyć prostsze talizmany. Do tych najbardziej zaawansowanych potrzebuję poznać więcej starożytnych run.
Każdy kiedyś zaczynał. Lata temu jej ojciec też uczył się tej sztuki od swojego ojca. Też nie od razu był doskonały i musiał spędzić długie godziny nim jego praca zaczęła przynosić wymierne efekty. Każda kolejna sztuka biżuterii czy talizman czegoś uczyły, nawet taki wykonany błędnie stanowił naukę na przyszłość. Może za parę lat i te bardziej skomplikowane będą już spokojnie w jej zasięgu, musiała tylko wytrwać w tym i nie zniechęcać się, że nie wszystko przychodziło od razu.
- Mi też przyda się trochę tych odczynników, choć czasem używam jeszcze żywicy cisu i wierzby bijącej. W zależności od tego, co tworzę i od tego, co akurat uda się zakupić, bo czasem trzeba sięgnąć i po inne substancje – powiedziała, uśmiechając się lekko. Niestety nie zawsze wszystko było dostępne i niekiedy trzeba było pracować na innym odczynniku.
Weszły do sklepu, a Yana od razu zaczęła rozglądać się po wnętrzu. Zawsze była osobą ciekawą świata, więc wszystkiemu musiała się przyjrzeć. Sklep wyglądał jednak porządnie i rokował nadzieje na udane zakupy; była kiedyś w takim, w którym panował straszny bałagan i nawet sprzedawca miał problem ze znalezieniem odpowiednich produktów, połowy nie znalazł wcale.
Pozwoliła, by sprzedawczyni najpierw obsłużyła Primrose. Zapewne kobiecinie rzuciła się w oczy różnica w ubiorze i pochodzeniu dziewcząt. Choć Yana wyglądała schludnie i odpowiednio do swojego pochodzenia, to na pewno nie mogła sobie pozwolić na stroje godne lady; choć miała wrażenie, że Primrose i tak nie wyglądała dziś jak typowa dama, nie miała na sobie staromodnej sukni w jakiej lubowały się niektóre ich rówieśniczki z rodów bardziej dworskich niż Burke’owie. Poza tym zakupy Prim były mniejsze, więc Yana nie zamierzała się wyrywać, tym bardziej że planowała zakup większej ilości rzeczy i mogło chwilę potrwać, nim sprzedawczyni skompletuje zamówienie. Poczekała więc cierpliwie, aż zostanie obsłużona Prim, i poświęciła ten czas na rozglądanie się po sklepie.
Kiedy kobieta za ladą zwróciła się do niej, Yana sięgnęła do torby i wydobyła zwitek pergaminu z wypisanymi na nim nazwami surowców oraz odczynników, i podała go. Były na tej liście między innymi powszechniejsze minerały, jak kamień słoneczny, kwarc i halit, ale i kilka droższych pozycji, jak srebro czy złoto.
- Potrzebuję rzeczy z listy, czy znajdę tutaj choć część z nich? – zapytała. – A jeśli ich nie ma, czy możliwe będzie zamówienie i odbiór w późniejszym terminie?
Okazało się, że mogła nabyć powszechniejsze minerały bez większego problemu i w rozsądnej cenie, ponadto w sklepie ostało się jeszcze parę sztuk takich minerałów z jej listy jak celestyn, kobalt i labradoryt, ale aktualnie nie można było nabyć złota i sprzedawczyni nie była w stanie powiedzieć, kiedy będzie jego następna dostawa, ale obiecała, że w ciągu paru dni sprowadzi srebro. Oprócz tych rzeczy Yana nabyła też trochę innych minerałów takich jak ametyst, granat, turkus czy onyks. Może i dobrze, że nie było tego złota i srebra, bo chyba nie wystarczyłoby jej galeonów na wszystko. Za ostatnie monety które miała przeznaczone na zakupy nabyła trochę odczynników. Jej ojciec aktualnie nie miał czasu, by regularnie wyprawiać się na zakupy, więc Yana musiała mu pomóc, tym bardziej, że sama też będzie z tych rzeczy korzystać. Była już na tyle obeznana, że wiedziała, co kupuje i obserwując jak sprzedawczyni pakowała poszczególne kamienie, wiedziała że są to rzeczywiście te minerały, o które poprosiła. Niektórzy handlarze, widząc młodą buźkę, nie raz próbowali ją oszukać, ale Yana nie dawała się tak łatwo podejść, nie po tylu godzinach obserwowania poszczególnych surowców w pracowni ojca.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zasady były po to, aby je przestrzegać, ponieważ ułatwiały komunikację i pozwalały na łatwiejsze poruszanie się w zawiłościach społecznych. Jednak kiedy zaczynały utrudniać życie, stawały się gorsetem jaki należało zrzucić. Płaciła za to pewną cenę, ale rozumiała na co się porwała, choć czasami dopadły ją wątpliwości.
Jednak, widząc jak rozwija się kopalnia nie żałowała podjętych decyzji. Gdziny spędzana nad stertami dokumentów, analizowanie cyfr i tabel, pobieranie nauk o ekonomów powiększały u lady Burke coraz większą świadomość gospodarczą. Rozumiała z czym mierzył się kuzyn zarządzając palarnią, a i on sam nie szczędził jej swoich uwag i wiedzy. Była mu bardzo wdzięczna za zaangażowanie oraz wiarę w nią sama. To sprawiało, że każda wizyta w kopalni przynosiła kolejne postępy.
-Stan produktów był dość.. dyskusyjny. - Wyjaśniła dość łagodnie niedbalstwo jakie tam zastała. -Sposób ich przechowywania pozostawiał wiele do życzenia.
Zamyśliła się na chwilę. -Owszem, mieli. Jednak nie powiem czy nie były zanieczyszczone, nie poświęciłam im zbyt dużo czasu. - Bowiem nie tego szukała. Na szczęście miała minerały w pracowni, a kopalnia sprawi, że cyny również będą mieć pod dostatkiem. Nie mogła się doczekać, aż zobaczy odnowione budynki gdzie miała powstać pracownia do produkcji kociołków. Zerknęła na Yanę, a po chwili przyjrzała się jej dokładniej. -Wciąż się uczę. Nadal jestem młoda i poznaję sztukę tworzenia talizmanów. - Nie uznawała się za mistrza, jeszcze nie teraz. Wiedziała, że nadal popełniała wiele błędów, nadal jedna pomyłka sprawiała, że talizman nie wychodził, ale wtedy od razu przystępowała do poprawek. Wszystkie reakcje i każdy etap robienia talizmanu zapisywała w swoim dzienniku. To pozwalał jej wyłapać nieścisłości, a tym samym doskonalić samą siebie. -To wspaniałe pracować z ojcem, który dzieli się swoją wiedzą. - Uśmiechnęła się do Yany nieznacznie, a potem poczekała, aż właścicielka sklepu przyjmie od czarownicy jej zamówienie. Kiedy ta zniknęła na zapleczu, podjęła dalej rozmowę. -Wierzba bijąca nie współpracuje dobrze ze smoczą kością. Cis jest zdecydowanie łagodniejszy jeżeli o to chodzi. Oczywiście to może sprawić, że moc talizmanu będzie trochę słabsza, ale lepsze to niż gdyby nie miał w ogóle działać w najbardziej kryzysowym momencie. - Spokojnie toczyła wzrokiem po wnętrzu, nie zatrzymując się na niczym dłużej. Ot, analiza, aby na przyszłość wiedzieć czy nie nawiązać ze sklepem współpracy. -Czy masz jakiś ulubiony minerał? - Zagadnęła dziewczynę kiedy czekały na powrót kobieciny. Najwyraźniej musiała się przekopać przez cały swój magazyn, a to mogło zająć jeszcze dłuższą chwilę. W międzyczasie część zamówienia została zapakowana. Primrose nie pospieszała sprzedawczyni, która i tak uwijała się najszybciej jak potrafiła. W końcu oznajmił, że ma odczynnik jakiego szukała lady Burke. Czarownica ujęła buteleczkę w dłonie i przyjrzała się dokładnie płynowi. Usatysfakcjonowana kiwnęła głową.
-Proszę zapakować.
-Czy jaśnie pani życzy sobie przesłać zamówienie pod wskazany adres?
-Nie ma takiej potrzeby, zabiorę zakupy ze sobą. Dziękuję. - Kiwnęła nieznacznie głową podkreślając tym samym jak bardzo jest wdzięczna za ofertę.
Jednak, widząc jak rozwija się kopalnia nie żałowała podjętych decyzji. Gdziny spędzana nad stertami dokumentów, analizowanie cyfr i tabel, pobieranie nauk o ekonomów powiększały u lady Burke coraz większą świadomość gospodarczą. Rozumiała z czym mierzył się kuzyn zarządzając palarnią, a i on sam nie szczędził jej swoich uwag i wiedzy. Była mu bardzo wdzięczna za zaangażowanie oraz wiarę w nią sama. To sprawiało, że każda wizyta w kopalni przynosiła kolejne postępy.
-Stan produktów był dość.. dyskusyjny. - Wyjaśniła dość łagodnie niedbalstwo jakie tam zastała. -Sposób ich przechowywania pozostawiał wiele do życzenia.
Zamyśliła się na chwilę. -Owszem, mieli. Jednak nie powiem czy nie były zanieczyszczone, nie poświęciłam im zbyt dużo czasu. - Bowiem nie tego szukała. Na szczęście miała minerały w pracowni, a kopalnia sprawi, że cyny również będą mieć pod dostatkiem. Nie mogła się doczekać, aż zobaczy odnowione budynki gdzie miała powstać pracownia do produkcji kociołków. Zerknęła na Yanę, a po chwili przyjrzała się jej dokładniej. -Wciąż się uczę. Nadal jestem młoda i poznaję sztukę tworzenia talizmanów. - Nie uznawała się za mistrza, jeszcze nie teraz. Wiedziała, że nadal popełniała wiele błędów, nadal jedna pomyłka sprawiała, że talizman nie wychodził, ale wtedy od razu przystępowała do poprawek. Wszystkie reakcje i każdy etap robienia talizmanu zapisywała w swoim dzienniku. To pozwalał jej wyłapać nieścisłości, a tym samym doskonalić samą siebie. -To wspaniałe pracować z ojcem, który dzieli się swoją wiedzą. - Uśmiechnęła się do Yany nieznacznie, a potem poczekała, aż właścicielka sklepu przyjmie od czarownicy jej zamówienie. Kiedy ta zniknęła na zapleczu, podjęła dalej rozmowę. -Wierzba bijąca nie współpracuje dobrze ze smoczą kością. Cis jest zdecydowanie łagodniejszy jeżeli o to chodzi. Oczywiście to może sprawić, że moc talizmanu będzie trochę słabsza, ale lepsze to niż gdyby nie miał w ogóle działać w najbardziej kryzysowym momencie. - Spokojnie toczyła wzrokiem po wnętrzu, nie zatrzymując się na niczym dłużej. Ot, analiza, aby na przyszłość wiedzieć czy nie nawiązać ze sklepem współpracy. -Czy masz jakiś ulubiony minerał? - Zagadnęła dziewczynę kiedy czekały na powrót kobieciny. Najwyraźniej musiała się przekopać przez cały swój magazyn, a to mogło zająć jeszcze dłuższą chwilę. W międzyczasie część zamówienia została zapakowana. Primrose nie pospieszała sprzedawczyni, która i tak uwijała się najszybciej jak potrafiła. W końcu oznajmił, że ma odczynnik jakiego szukała lady Burke. Czarownica ujęła buteleczkę w dłonie i przyjrzała się dokładnie płynowi. Usatysfakcjonowana kiwnęła głową.
-Proszę zapakować.
-Czy jaśnie pani życzy sobie przesłać zamówienie pod wskazany adres?
-Nie ma takiej potrzeby, zabiorę zakupy ze sobą. Dziękuję. - Kiwnęła nieznacznie głową podkreślając tym samym jak bardzo jest wdzięczna za ofertę.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Choć w ich czasach kobietom ogólnie nie było łatwo, to Yanie pod pewnymi względami było łatwiej, bo nie wymagano od niej aż tyle, ile od jej koleżanek z wysokich rodów. Nie musiała aż tak na każdym kroku uważać na swoją reputację, mogła swobodniej odwiedzać różne miejsca i robić rzeczy, których damom nie wypadało. Nikt nie zamykał jej w złotej klatce, cieszyła się dość dużą swobodą, zwłaszcza po śmierci matki. To ona najbardziej naciskała na to, żeby Yana była bardziej delikatna, powabna i żeby możliwie szybko wyszła za mąż. Ale Yanie do tego się nie spieszyło. Nie była tak zbuntowana, by kategorycznie mówić, że nigdy nie wyjdzie za mąż, bo nie wykluczała, że w przyszłości może się w kimś zakochać i go poślubić, ale nie było jej do tego spieszno, bo przerażała ją wizja stania się kopią matki. Ojciec nie naciskał, po utracie żony i dwójki z czworga dzieci wycofał się towarzysko i skupił głównie na swojej pracy i pasji w jednym.
A Yana próbowała jakoś poukładać sobie to wszystko w głowie, przeżyć żałobę po bliskich i jednocześnie szukać swojej życiowej drogi.
- Jeśli rzeczywiście jest tak źle, to może rzeczywiście lepiej go sobie odpuścić i mieć nadzieję, że tu uda mi się zaopatrzyć w to, czego potrzebujemy wraz z ojcem – odezwała się. – Jesteś samoukiem, czy też doskonalisz się pod okiem kogoś z rodziny? – spytała po chwili. Yana miała to szczęście, że pochodziła z rodziny o długich tradycjach w zakresie jubilerstwa i wytwórstwa talizmanów, i mogła pobierać nauki od swego ojca, a on wcześniej uczył się od swojego i tak dalej. – Mój ojciec ma ogromną wiedzę i doświadczenie, i cieszę się, że przekazuje je mnie. – W końcu w wielu rodzinach córki były pomijane i ojcowie zwykle szkolili synów, zaś dziewczęta oddawano na żony do innych rodzin. Ale Vincent Blythe dał szansę córce, widział w niej potencjał. – Blythe’owie nie byli na tyle znaczący, by trafić do Skorowidzu, ale mogą pochwalić się długimi tradycjami w zakresie tworzenia biżuterii i talizmanów, więc mam z czego czerpać. – W ich genealogii najwyraźniej dopatrzono się skaz, skoro nie zostali umieszczeni na liście rodów o najlepszej krwi, nie mieli też tak wielkiego majątku jak one, ale swoje tradycje i tak pielęgnowali, nawet jeśli największe lata świetności rodziny już minęły. Yana szanowała dziedzictwo przodków i cieszyła się, że może je poznawać.
- Chyba warto zapamiętać – pokiwała głową, przyjmując rady na temat odczynników. – Wiele kombinacji z odczynnikami wciąż testuję, poszukując tych, które najlepiej współgrają z pozostałymi komponentami.
Czy miała jeden ulubiony minerał? Raczej nie, podobało jej się wiele z nich, z wielu też lubiła tworzyć. W przypadku talizmanów niektóre kamienie były narzucone z góry, żeby uzyskać konkretne właściwości, ale w przypadku biżuterii posiadającej funkcję wyłącznie ozdobną mogła sobie pozwolić na większą swobodę wyboru w zależności od tego, jaką miała wizję.
- Trudno byłoby wybrać taki jeden najbardziej ulubiony, bo tworzę różne rzeczy, nie tylko talizmany, ale uczę się i tworzyć biżuterię. Pierścionki, naszyjniki, bransolety, broszki i tym podobne. W tym przypadku mogę wybierać kamienie dość swobodnie, w zależności od tego, co chcę stworzyć lub czego oczekuje osoba, dla której mam przygotować odpowiednią błyskotkę – wyjaśniła pokrótce. – Ale z tego co kupuję dzisiaj, to zawsze bardzo podobał mi się labradoryt z tym pięknym połyskiem zmieniającym się w zależności od kąta padania światła. – Kamień ten, jeśli był dobrej jakości i był odpowiednio oszlifowany, mógł mienić się na odcienie niebieskiego, zielonego i złotego. Yanie bardzo się podobały te efekty. Kiedy sprzedawczyni podała jej ten kamień, obejrzała go, sprawdzając czy się mienił. Okaz bez efektu labradoryzacji może zachowałby funkcje w talizmanie, ale zdecydowanie nie byłby tak wartościowy i ozdobny. – Używałaś go kiedyś? – spytała. – Lubię też granaty, często mają niesamowite kształty, i to naturalnie. Turkusy i ametysty podobają mi się za kolor, choć ich częściej używam do biżuterii ozdobnej. Lubię też pracować na srebrze. – Podobała jej się srebrna biżuteria, wyglądała na bardziej stonowaną i nienachalną niż złota, dobrze komponowała się z większością kolorów ubrań. Jeśli Yana zakładała na siebie jakiś swój twór, to wolała srebro od złota, zdecydowanie. Było też bardziej przystępne cenowo i łatwiej dostępne niż złoto. – A ty, jakie minerały lub skały najbardziej lubisz wykorzystywać?
Była ciekawa, na czym pracowała Prim. Wielu twórców miało jakieś mniej lub bardziej sprecyzowane preferencje, nie każdy lubił to samo. A wymiana doświadczeń z kimś innym mogła być pomocna i rozwijająca, zwłaszcza na jej obecnym etapie, kiedy wielu rzeczy wciąż się uczyła.
A Yana próbowała jakoś poukładać sobie to wszystko w głowie, przeżyć żałobę po bliskich i jednocześnie szukać swojej życiowej drogi.
- Jeśli rzeczywiście jest tak źle, to może rzeczywiście lepiej go sobie odpuścić i mieć nadzieję, że tu uda mi się zaopatrzyć w to, czego potrzebujemy wraz z ojcem – odezwała się. – Jesteś samoukiem, czy też doskonalisz się pod okiem kogoś z rodziny? – spytała po chwili. Yana miała to szczęście, że pochodziła z rodziny o długich tradycjach w zakresie jubilerstwa i wytwórstwa talizmanów, i mogła pobierać nauki od swego ojca, a on wcześniej uczył się od swojego i tak dalej. – Mój ojciec ma ogromną wiedzę i doświadczenie, i cieszę się, że przekazuje je mnie. – W końcu w wielu rodzinach córki były pomijane i ojcowie zwykle szkolili synów, zaś dziewczęta oddawano na żony do innych rodzin. Ale Vincent Blythe dał szansę córce, widział w niej potencjał. – Blythe’owie nie byli na tyle znaczący, by trafić do Skorowidzu, ale mogą pochwalić się długimi tradycjami w zakresie tworzenia biżuterii i talizmanów, więc mam z czego czerpać. – W ich genealogii najwyraźniej dopatrzono się skaz, skoro nie zostali umieszczeni na liście rodów o najlepszej krwi, nie mieli też tak wielkiego majątku jak one, ale swoje tradycje i tak pielęgnowali, nawet jeśli największe lata świetności rodziny już minęły. Yana szanowała dziedzictwo przodków i cieszyła się, że może je poznawać.
- Chyba warto zapamiętać – pokiwała głową, przyjmując rady na temat odczynników. – Wiele kombinacji z odczynnikami wciąż testuję, poszukując tych, które najlepiej współgrają z pozostałymi komponentami.
Czy miała jeden ulubiony minerał? Raczej nie, podobało jej się wiele z nich, z wielu też lubiła tworzyć. W przypadku talizmanów niektóre kamienie były narzucone z góry, żeby uzyskać konkretne właściwości, ale w przypadku biżuterii posiadającej funkcję wyłącznie ozdobną mogła sobie pozwolić na większą swobodę wyboru w zależności od tego, jaką miała wizję.
- Trudno byłoby wybrać taki jeden najbardziej ulubiony, bo tworzę różne rzeczy, nie tylko talizmany, ale uczę się i tworzyć biżuterię. Pierścionki, naszyjniki, bransolety, broszki i tym podobne. W tym przypadku mogę wybierać kamienie dość swobodnie, w zależności od tego, co chcę stworzyć lub czego oczekuje osoba, dla której mam przygotować odpowiednią błyskotkę – wyjaśniła pokrótce. – Ale z tego co kupuję dzisiaj, to zawsze bardzo podobał mi się labradoryt z tym pięknym połyskiem zmieniającym się w zależności od kąta padania światła. – Kamień ten, jeśli był dobrej jakości i był odpowiednio oszlifowany, mógł mienić się na odcienie niebieskiego, zielonego i złotego. Yanie bardzo się podobały te efekty. Kiedy sprzedawczyni podała jej ten kamień, obejrzała go, sprawdzając czy się mienił. Okaz bez efektu labradoryzacji może zachowałby funkcje w talizmanie, ale zdecydowanie nie byłby tak wartościowy i ozdobny. – Używałaś go kiedyś? – spytała. – Lubię też granaty, często mają niesamowite kształty, i to naturalnie. Turkusy i ametysty podobają mi się za kolor, choć ich częściej używam do biżuterii ozdobnej. Lubię też pracować na srebrze. – Podobała jej się srebrna biżuteria, wyglądała na bardziej stonowaną i nienachalną niż złota, dobrze komponowała się z większością kolorów ubrań. Jeśli Yana zakładała na siebie jakiś swój twór, to wolała srebro od złota, zdecydowanie. Było też bardziej przystępne cenowo i łatwiej dostępne niż złoto. – A ty, jakie minerały lub skały najbardziej lubisz wykorzystywać?
Była ciekawa, na czym pracowała Prim. Wielu twórców miało jakieś mniej lub bardziej sprecyzowane preferencje, nie każdy lubił to samo. A wymiana doświadczeń z kimś innym mogła być pomocna i rozwijająca, zwłaszcza na jej obecnym etapie, kiedy wielu rzeczy wciąż się uczyła.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nigdy w Durham nie czuła się jak w złotej klatce. Wręcz przeciwnie, ród Burke bardzo dbał o wykształcenie swoich latorośli, niezależnie od płci, wszystkie dzieci pobierały takie same nauki. To socjeta wymagała pewnych zasad i ram, tłumacząc się źle pojętą definicją tradycji. Ta bowiem kiedy zaczynała wiązać, traciła swoją użyteczność. Nie mogła narzekać na to, że gdzieś nie wolno jej bywać, albo czegoś nie może robić. To jedynie sprawiało, że odstawała na tle wymagań i wzorców idealnej żony, co osobiście uważała za twór mężczyzn, którzy bali się kobiet i ich siły. Następne pokolenia to przyjęły, ponieważ tak było łatwiej i prościej.
-Zdecydowanie lepiej czasami poczekać niż brać byle co. - Zgodziła się i przyjęła od sprzedawczyni paczkę ze swoim zamówieniem. Uiściła odpowiednią opłatę i ponownie zwróciła się do Yany. -Moja rodzina zajmuje się głównie artefaktami magicznymi oraz ich działaniem. - Wyjaśniła słowem wstępu. -Przeważnie sprzedawaliśmy talizmany innych rzemieślników, ale z czasem ojciec i brat zrozumieli, że tworzenie własnych będzie lepsze dla naszych klientów. Został zatrudniony złotnik, przy którym się szkoliłam i zdobywałam doświadczenie. Z czasem pozwalał mi tworzyć proste talizmany, aż pewnego dnia zaczęłam wyrabiać własną markę. - Otworzyła drzwi i opuściła sklep na powrót znajdując się na ulicy. Zdawało się jej, że Yana bardzo chciała podkreślić znaczenie ojca oraz jej rodziny. Rozumiała, że dziewczyna była dumna ze swojego nazwiska, ale gdzieś wydawało się jej, że czuje pewien zawód. -To dobrze, że masz obok siebie wsparcie i mentora, w osobie, która jest ci bliska. - Skomentowała jedynie nie chcąc wchodzić w rozmowy o skorowidzu oraz czystości krwi. Skoro zostało uznane, że genealogia Blytheów nie jest krystalicznie czysta, to jeżeli rodzina ta miała inne ambicje należało dbać o kolejne mariaże.
Słuchała słów dziewczyny, która widać, że lubiła to co robiła. Mówiła wiele, otwarcie i z nieukrywaną pasją. Z takimi osobami dobrze się rozmawiało i chciało się ich słuchać, ponieważ wciągali w swoją opowieść swoim zaangażowaniem. Sama Primrose łączyła piękne z pożytecznym, każdy jej talizman był elementem biżuteryjnym i ozdobnym. Dzięki temu czarodziej mógł cały czas nosić go przy sobie, nie ukrywać. A druga strona mogła sądzić, że to jedynie ozdoba, element ubioru nic nie znaczący. -Labradoryt nie jest mi obcy. - Nawet nie tak dawno temu używała go do stworzenia talizmanu. Srebro było wdzięcznym materiałem i miało to do siebie, że pasowało do większości rzeczy. Złoto było bardziej wymagające nie tylko od samego twórcy, ale też tego, kto go nosił. Nie każdemu pasowało, więc sztuką było tak w nim osadzić składniki talizmanu, aby noszący ozdobę czuł się ze złotem dobrze. - Akwamaryn, nazywany często kamieniem odwagi. I choć jest bardzo kruchy, to jednocześnie bardzo lubię z nim pracować. Ma też to do siebie, że może być ciemnozielony, ciemnoniebieski albo niebieskozielony. - Choć pochodził z tej samej rodziny co szmaragd, to właśnie akwamaryn był kamieniem, który najbardziej upodobała sobie lady Burke. -Często tworząc talizmany, łącze kamienie ze składnikami roślinnymi, takimi jak drewno albo łodygi. To sprawia, że podkreśla działanie kamienia.
-Zdecydowanie lepiej czasami poczekać niż brać byle co. - Zgodziła się i przyjęła od sprzedawczyni paczkę ze swoim zamówieniem. Uiściła odpowiednią opłatę i ponownie zwróciła się do Yany. -Moja rodzina zajmuje się głównie artefaktami magicznymi oraz ich działaniem. - Wyjaśniła słowem wstępu. -Przeważnie sprzedawaliśmy talizmany innych rzemieślników, ale z czasem ojciec i brat zrozumieli, że tworzenie własnych będzie lepsze dla naszych klientów. Został zatrudniony złotnik, przy którym się szkoliłam i zdobywałam doświadczenie. Z czasem pozwalał mi tworzyć proste talizmany, aż pewnego dnia zaczęłam wyrabiać własną markę. - Otworzyła drzwi i opuściła sklep na powrót znajdując się na ulicy. Zdawało się jej, że Yana bardzo chciała podkreślić znaczenie ojca oraz jej rodziny. Rozumiała, że dziewczyna była dumna ze swojego nazwiska, ale gdzieś wydawało się jej, że czuje pewien zawód. -To dobrze, że masz obok siebie wsparcie i mentora, w osobie, która jest ci bliska. - Skomentowała jedynie nie chcąc wchodzić w rozmowy o skorowidzu oraz czystości krwi. Skoro zostało uznane, że genealogia Blytheów nie jest krystalicznie czysta, to jeżeli rodzina ta miała inne ambicje należało dbać o kolejne mariaże.
Słuchała słów dziewczyny, która widać, że lubiła to co robiła. Mówiła wiele, otwarcie i z nieukrywaną pasją. Z takimi osobami dobrze się rozmawiało i chciało się ich słuchać, ponieważ wciągali w swoją opowieść swoim zaangażowaniem. Sama Primrose łączyła piękne z pożytecznym, każdy jej talizman był elementem biżuteryjnym i ozdobnym. Dzięki temu czarodziej mógł cały czas nosić go przy sobie, nie ukrywać. A druga strona mogła sądzić, że to jedynie ozdoba, element ubioru nic nie znaczący. -Labradoryt nie jest mi obcy. - Nawet nie tak dawno temu używała go do stworzenia talizmanu. Srebro było wdzięcznym materiałem i miało to do siebie, że pasowało do większości rzeczy. Złoto było bardziej wymagające nie tylko od samego twórcy, ale też tego, kto go nosił. Nie każdemu pasowało, więc sztuką było tak w nim osadzić składniki talizmanu, aby noszący ozdobę czuł się ze złotem dobrze. - Akwamaryn, nazywany często kamieniem odwagi. I choć jest bardzo kruchy, to jednocześnie bardzo lubię z nim pracować. Ma też to do siebie, że może być ciemnozielony, ciemnoniebieski albo niebieskozielony. - Choć pochodził z tej samej rodziny co szmaragd, to właśnie akwamaryn był kamieniem, który najbardziej upodobała sobie lady Burke. -Często tworząc talizmany, łącze kamienie ze składnikami roślinnymi, takimi jak drewno albo łodygi. To sprawia, że podkreśla działanie kamienia.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Yana aż tak szczegółowo nie znała się na poszczególnych rodach, żeby wyłapać takie niuanse, więc jej obraz szlachetnych rodów był dość ogólnikowy. Z Hogwartu pamiętała jednak niektóre dziewczyny, z których większość wpisywała się w pewien schemat, ale Prim wydawała się od niego trochę odbiegać. Jeśli jednak chodzi o ten stereotypowy obraz lady w złotych klatkach, których główną życiową rolą było aranżowane małżeństwo i rodzenie dzieci, to Yana wcale im nie zazdrościła i nie chciałaby być na ich miejscu.
- To prawda, wolałabym nie być zmuszona do pracy na wadliwym materiale, lepiej poczekać na lepszy – zgodziła się. Pomijając kwestie estetyczne, to istniałaby większa szansa niepowodzenia, a tego wolała unikać. – I zgoda, w przypadku tworzenia czegoś samodzielnie ma się większą pewność co do jakości i działania owego talizmanu – przytaknęła po chwili. Nigdy nie miało się stuprocentowej pewności, co stworzy ktoś obcy, a pewnie ród taki jak Burke’owie musiał dbać o swoją reputację i prestiż, i woleli sami dopilnować wszystkiego, co dla Yany wydawało się zrozumiałe. Blythe’owie też dbali o swoją renomę w kwestii biżuterii i talizmanów. Dlatego i Yana starała się nie zawodzić i nie tworzyć bubli, bo także nosiła nazwisko Blythe i nie zamierzała być tą osobą, która zszarga dobrą opinię rodziny po tylu pokoleniach utalentowanych wytwórców. Może i ich krew posiadała pewną skazę, zapewne spowodowaną jakimiś dawnymi nie do końca czystymi mariażami, ani nie posiadali tak zasobnej skrytki ani takiego statusu, ale i tak. Dla Yany pozycja w skorowidzu nie miała jednak aż tak wielkiego znaczenia, lecz wiedziała, że niektóre osoby z jej rodziny miały wyższe aspiracje i bardzo ubolewały nad tym, że twórca spisu najznakomitszych rodzin nie uwzględnił Blythe’ów. Yana miała jednak inne zmartwienia, poza tym bycie szlachetnym rodem niosłoby ze sobą wiele rzeczy, które niekoniecznie chciałaby dźwigać na swoich barkach, więc dobrze było jak jest. Przynajmniej nikt nie sprzedawał jej jak klaczy rozpłodowej, a miała względną swobodę, jeśli chodzi o swoje życie i to, czym się zajmować.
Po dokonanych zakupach i uiszczeniu zapłaty wyszły z powrotem na ulicę. Yana wcześniej starannie spakowała wszystko do przestronnej torby, która teraz ciążyła troszkę na ramieniu, ale była zadowolona, że kupiła całkiem sporo pozycji z listy.
- Bez nauk ojca byłoby mi o wiele trudniej, bo wszystkiego musiałabym uczyć się sama lub liczyć na to, że znajdę mentora w kimś obcym – odezwała się. To jednak nie byłaby opcja idealna, bo łatwiej uczyło się pod czyimś okiem, zwłaszcza na początku, a wytwórcy spoza rodziny niekoniecznie mogliby chcieć przyjmować na nauki obcą młodą dziewczynę, większość na ogół wolała uczyć własnych krewnych. Tak jak ojciec Yany, on też nie brał na nauki obcych, a przyuczał własne dzieci.
Yana lubiła dużo rzeczy, ale wytwórstwo talizmanów i biżuterii szczególnie skradło jej serce. Jednak wymagało to wszechstronnej wiedzy, bo przecież musiała znać się też na surowcach, z których wykonywała swoje dzieła, na alchemii, a także na runach, i jeszcze musiała potrafić złożyć to w całość żeby miało to jakiś wygląd, a nie było przypadkowym zlepkiem kamieni. Wciąż musiała się doskonalić i rozwijać.
- Akwamaryn też ma swój urok. Naprawdę trudno jest wybrać, kiedy jest tak wiele wspaniałych surowców, z których można tworzyć małe dzieła sztuki – uśmiechnęła się nieznacznie. Ilość kamieni, minerałów i innych surowców stwarzała niesamowite możliwości. – Raczej rzadko używam roślin, ale to zależy, jaką estetykę ceni sobie osoba, dla której tworzę. Jeśli ktoś lubi elementy roślinne, to czasem je dodaję, starając się dobrze wpasować w całość, na ogół też używam drewna, niekiedy suszonych i odpowiednio spreparowanych kwiatów, jednak najczęściej używam bardziej trwałych surowców.
Lubiła rozmawiać o swojej pasji, ale rzadko miała do czynienia z kimś, kto również podzielał to zainteresowanie. Wiele dziewcząt w ich wieku miało zupełnie inne hobby, często dotyczące sztuki. A Yana nigdy nie miała talentów artystycznych, jeśli nie liczyć właśnie tworzenia biżuterii czy prostego rzeźbienia.
- Może kiedyś będę mieć okazję ujrzeć jakiś twój talizman? Chętnie bym zobaczyła, co tworzysz, bo na co dzień rzadko widuję wytwory kogoś innego niż moja rodzina. O ile, oczywiście, nie miałabyś nic przeciwko – zapytała po chwili. Nie była jednak pewna, kiedy znów się spotkają, Primrose zapewne z racji swojej pozycji miała wiele zobowiązań towarzyskich i rodzinnych, i pewnie nie miała zbyt wiele czasu na spotkania z jakąś dawną szkolną znajomą w dodatku z rodziny o krwi tylko czystej, ale nie szlachetnej.
- To prawda, wolałabym nie być zmuszona do pracy na wadliwym materiale, lepiej poczekać na lepszy – zgodziła się. Pomijając kwestie estetyczne, to istniałaby większa szansa niepowodzenia, a tego wolała unikać. – I zgoda, w przypadku tworzenia czegoś samodzielnie ma się większą pewność co do jakości i działania owego talizmanu – przytaknęła po chwili. Nigdy nie miało się stuprocentowej pewności, co stworzy ktoś obcy, a pewnie ród taki jak Burke’owie musiał dbać o swoją reputację i prestiż, i woleli sami dopilnować wszystkiego, co dla Yany wydawało się zrozumiałe. Blythe’owie też dbali o swoją renomę w kwestii biżuterii i talizmanów. Dlatego i Yana starała się nie zawodzić i nie tworzyć bubli, bo także nosiła nazwisko Blythe i nie zamierzała być tą osobą, która zszarga dobrą opinię rodziny po tylu pokoleniach utalentowanych wytwórców. Może i ich krew posiadała pewną skazę, zapewne spowodowaną jakimiś dawnymi nie do końca czystymi mariażami, ani nie posiadali tak zasobnej skrytki ani takiego statusu, ale i tak. Dla Yany pozycja w skorowidzu nie miała jednak aż tak wielkiego znaczenia, lecz wiedziała, że niektóre osoby z jej rodziny miały wyższe aspiracje i bardzo ubolewały nad tym, że twórca spisu najznakomitszych rodzin nie uwzględnił Blythe’ów. Yana miała jednak inne zmartwienia, poza tym bycie szlachetnym rodem niosłoby ze sobą wiele rzeczy, które niekoniecznie chciałaby dźwigać na swoich barkach, więc dobrze było jak jest. Przynajmniej nikt nie sprzedawał jej jak klaczy rozpłodowej, a miała względną swobodę, jeśli chodzi o swoje życie i to, czym się zajmować.
Po dokonanych zakupach i uiszczeniu zapłaty wyszły z powrotem na ulicę. Yana wcześniej starannie spakowała wszystko do przestronnej torby, która teraz ciążyła troszkę na ramieniu, ale była zadowolona, że kupiła całkiem sporo pozycji z listy.
- Bez nauk ojca byłoby mi o wiele trudniej, bo wszystkiego musiałabym uczyć się sama lub liczyć na to, że znajdę mentora w kimś obcym – odezwała się. To jednak nie byłaby opcja idealna, bo łatwiej uczyło się pod czyimś okiem, zwłaszcza na początku, a wytwórcy spoza rodziny niekoniecznie mogliby chcieć przyjmować na nauki obcą młodą dziewczynę, większość na ogół wolała uczyć własnych krewnych. Tak jak ojciec Yany, on też nie brał na nauki obcych, a przyuczał własne dzieci.
Yana lubiła dużo rzeczy, ale wytwórstwo talizmanów i biżuterii szczególnie skradło jej serce. Jednak wymagało to wszechstronnej wiedzy, bo przecież musiała znać się też na surowcach, z których wykonywała swoje dzieła, na alchemii, a także na runach, i jeszcze musiała potrafić złożyć to w całość żeby miało to jakiś wygląd, a nie było przypadkowym zlepkiem kamieni. Wciąż musiała się doskonalić i rozwijać.
- Akwamaryn też ma swój urok. Naprawdę trudno jest wybrać, kiedy jest tak wiele wspaniałych surowców, z których można tworzyć małe dzieła sztuki – uśmiechnęła się nieznacznie. Ilość kamieni, minerałów i innych surowców stwarzała niesamowite możliwości. – Raczej rzadko używam roślin, ale to zależy, jaką estetykę ceni sobie osoba, dla której tworzę. Jeśli ktoś lubi elementy roślinne, to czasem je dodaję, starając się dobrze wpasować w całość, na ogół też używam drewna, niekiedy suszonych i odpowiednio spreparowanych kwiatów, jednak najczęściej używam bardziej trwałych surowców.
Lubiła rozmawiać o swojej pasji, ale rzadko miała do czynienia z kimś, kto również podzielał to zainteresowanie. Wiele dziewcząt w ich wieku miało zupełnie inne hobby, często dotyczące sztuki. A Yana nigdy nie miała talentów artystycznych, jeśli nie liczyć właśnie tworzenia biżuterii czy prostego rzeźbienia.
- Może kiedyś będę mieć okazję ujrzeć jakiś twój talizman? Chętnie bym zobaczyła, co tworzysz, bo na co dzień rzadko widuję wytwory kogoś innego niż moja rodzina. O ile, oczywiście, nie miałabyś nic przeciwko – zapytała po chwili. Nie była jednak pewna, kiedy znów się spotkają, Primrose zapewne z racji swojej pozycji miała wiele zobowiązań towarzyskich i rodzinnych, i pewnie nie miała zbyt wiele czasu na spotkania z jakąś dawną szkolną znajomą w dodatku z rodziny o krwi tylko czystej, ale nie szlachetnej.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Życie dla każdego układało różne scenariusze. Mogła się z nimi nie zgadzać, starać się przepisać na nowo lub odpowiednio ukierunkować kolejny rozdział. Tak też starała się robić. Nie lubiła stagnacji, nie potrafiła sobie wyobrazić, że jest bierna i zwyczajnie nudna. Nawet jeżeli miała to zapłacić wysoką cenę to była na to gotowa. Nie wyobrażała sobie przejść przez życie nie pozostawiając po sobie nic, stając się cieniem, tłem, nic nie znaczącą kukłą majtaną i sterowaną przez innych. Może dla niektórych było to wygodną wymówką, aby nic nie robić. Taka postawa mocno ją mierziła i odstraszała.
-Wiąże się z tym większa odpowiedzialność, ale jednocześnie masz pewność co do produkty jaki wyszedł spod twojej dłoni. - Spotkanie innego wytwórcy było orzeźwiające i stanowiło przyjemną odmianę. Nie pamiętała dokładnie jaka była Yana w szkole. Kojarzyła jej osobę oraz to, że raczej należała do grzecznych i spokojnych. Czasami jej nie zauważała, ale nie miała podstaw do tego, aby być dla dziewczyny w tym czasie nieprzyjemną czy nie miłą. -Lubisz eksperymentować ze składnikami? - Zapytała po chwili kiedy stały już na ulicy i zbliżał się czas, aby każda poszła w swoją stronę. -Jeżeli w instrukcji stoi, że powinnaś użyć danej bazy albo odczynnika, czy zdarza ci się stwierdzić, że tym razem sprawdzisz jak działa inny? - Sama często tak czyniła, oczywiście nie raz opłaciła to małymi wybuchami w kociołku, spalonym stołem albo zniszczonymi narzędziami. Nigdy się jednak nie poddawała. Nauka potrzebowała eksperymentów, doskonalenie samego siebie wymagało wychodzenia poza narzucone ramy, zadawanie pytań, szukanie odpowiedzi na te najbardziej abstrakcyjne.
-Jeśli tylko będziesz miała ochotę poślij mi sowę. - Podchwyciła temat. -Znajdę czas na spotkanie.
Miło było porozmawiać o czymś innym niż wydobycie surowca, rodzaje korytarzy w kopalni czy potencjalnym ryzyku przy eksporcie do innych krajów. Ekonomiści ekscytowali się możliwościami, ale najpierw chciała woedzieć jak wygląda rynek rodzimy, czego mogą się spodziewać i na co powinni się przygotować. Będzie przyjemną odmianą rozmowa o kamieniach, metodach tworzenia i szukania inspiracji do tworzenia kolejnych małych dzieł sztuki. -Teraz zaś muszę cię prosić o wybaczenie. Obowiązki wzywają, sama rozumiesz. - Wskazała na dokonane zakupy, po czym uśmiechnęła się na pożegnanie do Yany. -Do zobaczenia. - Dodała i z tymi słowami ruszyła w głab ulicy gdzie miała zamiar skręcić na Nokturn i dostać się do rodzinnego sklepu. Spodziewała się, że w międzyczasie napłynęło dużo kolejnych zleceń.
|zt dla Prim
-Wiąże się z tym większa odpowiedzialność, ale jednocześnie masz pewność co do produkty jaki wyszedł spod twojej dłoni. - Spotkanie innego wytwórcy było orzeźwiające i stanowiło przyjemną odmianę. Nie pamiętała dokładnie jaka była Yana w szkole. Kojarzyła jej osobę oraz to, że raczej należała do grzecznych i spokojnych. Czasami jej nie zauważała, ale nie miała podstaw do tego, aby być dla dziewczyny w tym czasie nieprzyjemną czy nie miłą. -Lubisz eksperymentować ze składnikami? - Zapytała po chwili kiedy stały już na ulicy i zbliżał się czas, aby każda poszła w swoją stronę. -Jeżeli w instrukcji stoi, że powinnaś użyć danej bazy albo odczynnika, czy zdarza ci się stwierdzić, że tym razem sprawdzisz jak działa inny? - Sama często tak czyniła, oczywiście nie raz opłaciła to małymi wybuchami w kociołku, spalonym stołem albo zniszczonymi narzędziami. Nigdy się jednak nie poddawała. Nauka potrzebowała eksperymentów, doskonalenie samego siebie wymagało wychodzenia poza narzucone ramy, zadawanie pytań, szukanie odpowiedzi na te najbardziej abstrakcyjne.
-Jeśli tylko będziesz miała ochotę poślij mi sowę. - Podchwyciła temat. -Znajdę czas na spotkanie.
Miło było porozmawiać o czymś innym niż wydobycie surowca, rodzaje korytarzy w kopalni czy potencjalnym ryzyku przy eksporcie do innych krajów. Ekonomiści ekscytowali się możliwościami, ale najpierw chciała woedzieć jak wygląda rynek rodzimy, czego mogą się spodziewać i na co powinni się przygotować. Będzie przyjemną odmianą rozmowa o kamieniach, metodach tworzenia i szukania inspiracji do tworzenia kolejnych małych dzieł sztuki. -Teraz zaś muszę cię prosić o wybaczenie. Obowiązki wzywają, sama rozumiesz. - Wskazała na dokonane zakupy, po czym uśmiechnęła się na pożegnanie do Yany. -Do zobaczenia. - Dodała i z tymi słowami ruszyła w głab ulicy gdzie miała zamiar skręcić na Nokturn i dostać się do rodzinnego sklepu. Spodziewała się, że w międzyczasie napłynęło dużo kolejnych zleceń.
|zt dla Prim
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ludzie bywali różni. Yana jeszcze w Hogwarcie zetknęła się z ogromną różnorodnością poglądów i postaw. Sama poszukiwała własnej ścieżki i odpowiedzi na rozmaite wątpliwości. Nie zawsze zadowalały ją najprostsze rozwiązania, ale była świadoma zróżnicowania społeczeństwa, tego że świat nie jest tak idealnie czarno-biały. Choć jej poglądy na czystość krwi były raczej konserwatywne, to pod względem obyczajowym nie do końca satysfakcjonował ją konserwatywny model życia, nie chciała żyć tak jak swoja matka, a pragnęła od życia czegoś więcej niż tylko bycia kurą domową, chciała poznawać świat, bawić się i odkrywać, więc ślubny kobierzec i pieluchy musiały poczekać. Jej matka pewnie przewracała się w grobie, widząc że Yana póki co wcale nie rozglądała się za kandydatem na męża, ale cóż poradzić. Miała tyle innych problemów. Ale nie była też nigdy żadną zatwardziałą buntowniczką, nie łamała zasad dla własnego widzimisię, po prostu nie poznała jeszcze osoby, z którą chciałaby spędzić życie i nie uzależniała swojego szczęścia tylko od małżeństwa.
- Zawsze to lepiej móc zaoferować własne wytwory niż pełnić rolę pośrednika pomiędzy obcym wytwórcą a klientem – zgodziła się. Spodziewała się też, że Burke’owie z racji prestiżu swego nazwiska nie narzekali na brak klientów. Pewnie wielu czarodziejów zaopatrywało się u nich, choć z tego co słyszała Yana, ich sklep mieścił się na Nokturnie, który cieszył się kiepską reputacją i zapewne nie każdy miał odwagę się tam zapuścić. Yana kiedyś miała na to ochotę podczas któregoś z nastoletnich wyjść na Pokątną, ale matka bardzo starannie wybiła jej to z głowy. Ale ostatecznie, pewnie dla tych, którzy nie chcieli lub nie mogli udać się na Nokturn, Burke’owie oferowali inne sposoby przekazania cennych towarów. Tak jej się wydawało przynajmniej.
- Czasem się zdarza, choć częściej eksperymentuję ze składnikami dodatkowymi, sprawdzając, co najlepiej komponuje się z danym sercem i bazą, które stanowią trzon danego talizmanu. – Na ogół więc w przypadku głównych założeń trzymała się tego, co było określone, ale w przypadku dodatkowych składników miała większą dowolność i próbowała kombinować nad najbardziej optymalnymi połączeniami, które nie tylko będą wzmacniać magię talizmanu, ale dodatkowo wpiszą się także w gusta estetyczne jego przyszłego posiadacza. W końcu talizmany nie musiały być tylko użytkowe, mogły także pełnić rolę atrakcyjnej ozdoby, i w tym już głowa wytwórcy, żeby stworzyć coś naprawdę ładnego, a jednocześnie działającego. W przypadku osoby, która tak jak ona dopiero się uczyła, pewne próby i modyfikacje były naturalnym procesem nauki i rozwoju, szukania najlepszych ścieżek, a także możliwych alternatyw, bo przecież nie musiała zawsze trzymać się jednych i tych samych składników, nie licząc tego głównego trzonu, który odpowiadał za działanie. – Oczywiście nie zawsze wychodzi tak jak bym chciała, ale im więcej prób podejmę, tym więcej się nauczę.
Dlatego nie zrażała się potknięciami. Uczyła się, kombinowała i szukała, z każdą kolejną stworzoną błyskotką umiejąc coraz więcej.
- Na pewno to zrobię – zapewniła, ciesząc się, że Primrose nie wykluczała możliwości kolejnego spotkania. Yana liczyła na nie, ponieważ zdawała sobie sprawę, że świeże spojrzenie osoby spoza rodziny może być w wielu sprawach pomocne i może trochę pchnąć ją do przodu. Nie musiała i wręcz nie mogła bazować jedynie na wiedzy ojca. – Rozumiem, że obowiązki wzywają. Miło było porozmawiać i mam nadzieję, że wkrótce nadarzy się okazja do kolejnego spotkania.
Zdawała sobie sprawę, że czas lady Burke był ograniczony, dlatego nie zatrzymywała jej. Pożegnała się z nią grzecznie, a potem ruszyła dalej, by odwiedzić jeszcze parę sklepów, skoro już była na Pokątnej. Później mogła wrócić do domu i w spokoju umieścić zakupione komponenty w pracowni, z której korzystała razem z ojcem.
| zt.
- Zawsze to lepiej móc zaoferować własne wytwory niż pełnić rolę pośrednika pomiędzy obcym wytwórcą a klientem – zgodziła się. Spodziewała się też, że Burke’owie z racji prestiżu swego nazwiska nie narzekali na brak klientów. Pewnie wielu czarodziejów zaopatrywało się u nich, choć z tego co słyszała Yana, ich sklep mieścił się na Nokturnie, który cieszył się kiepską reputacją i zapewne nie każdy miał odwagę się tam zapuścić. Yana kiedyś miała na to ochotę podczas któregoś z nastoletnich wyjść na Pokątną, ale matka bardzo starannie wybiła jej to z głowy. Ale ostatecznie, pewnie dla tych, którzy nie chcieli lub nie mogli udać się na Nokturn, Burke’owie oferowali inne sposoby przekazania cennych towarów. Tak jej się wydawało przynajmniej.
- Czasem się zdarza, choć częściej eksperymentuję ze składnikami dodatkowymi, sprawdzając, co najlepiej komponuje się z danym sercem i bazą, które stanowią trzon danego talizmanu. – Na ogół więc w przypadku głównych założeń trzymała się tego, co było określone, ale w przypadku dodatkowych składników miała większą dowolność i próbowała kombinować nad najbardziej optymalnymi połączeniami, które nie tylko będą wzmacniać magię talizmanu, ale dodatkowo wpiszą się także w gusta estetyczne jego przyszłego posiadacza. W końcu talizmany nie musiały być tylko użytkowe, mogły także pełnić rolę atrakcyjnej ozdoby, i w tym już głowa wytwórcy, żeby stworzyć coś naprawdę ładnego, a jednocześnie działającego. W przypadku osoby, która tak jak ona dopiero się uczyła, pewne próby i modyfikacje były naturalnym procesem nauki i rozwoju, szukania najlepszych ścieżek, a także możliwych alternatyw, bo przecież nie musiała zawsze trzymać się jednych i tych samych składników, nie licząc tego głównego trzonu, który odpowiadał za działanie. – Oczywiście nie zawsze wychodzi tak jak bym chciała, ale im więcej prób podejmę, tym więcej się nauczę.
Dlatego nie zrażała się potknięciami. Uczyła się, kombinowała i szukała, z każdą kolejną stworzoną błyskotką umiejąc coraz więcej.
- Na pewno to zrobię – zapewniła, ciesząc się, że Primrose nie wykluczała możliwości kolejnego spotkania. Yana liczyła na nie, ponieważ zdawała sobie sprawę, że świeże spojrzenie osoby spoza rodziny może być w wielu sprawach pomocne i może trochę pchnąć ją do przodu. Nie musiała i wręcz nie mogła bazować jedynie na wiedzy ojca. – Rozumiem, że obowiązki wzywają. Miło było porozmawiać i mam nadzieję, że wkrótce nadarzy się okazja do kolejnego spotkania.
Zdawała sobie sprawę, że czas lady Burke był ograniczony, dlatego nie zatrzymywała jej. Pożegnała się z nią grzecznie, a potem ruszyła dalej, by odwiedzić jeszcze parę sklepów, skoro już była na Pokątnej. Później mogła wrócić do domu i w spokoju umieścić zakupione komponenty w pracowni, z której korzystała razem z ojcem.
| zt.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Główna ulica
Szybka odpowiedź