Sala południowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Sala Południowa
Zdecydowanie najjaśniejsza z sal, pierwsza do której wchodzi się po minięciu przedsionka. Na ścianach tej sali znajdują się sezonowe wystawy znanych w całej Europie artystów. Mistrzowskie dzieła zmieniane są kilka razy w roku, temu wydarzeniu zawsze towarzyszą wystawne wernisaże.
Do Sali Południowej wchodzi się z przedsionka, z niej zaś prowadzą trzy przejścia; po lewo znajduje się wejście do Pracowni Sztuk Pięknych - jedyne posiadające drzwi, po prawej w małym pomieszczeniu umiejscowiony został Portret Przeszłości. Idąc prosto dotrzemy wprost do Sali Centralnej.
Do Sali Południowej wchodzi się z przedsionka, z niej zaś prowadzą trzy przejścia; po lewo znajduje się wejście do Pracowni Sztuk Pięknych - jedyne posiadające drzwi, po prawej w małym pomieszczeniu umiejscowiony został Portret Przeszłości. Idąc prosto dotrzemy wprost do Sali Centralnej.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:12, w całości zmieniany 2 razy
Wspomnienie Tristana nie jest aż takie miłe. Rosier pojawia się w histori Carrowów od dawien dawna. Rywalizacja czerwonej i białej róży. Wojna, która się toczy bez ustanku. Tybald. Nadzieja na pojednanie, którego autorką będzie Lady Cedrina Rosier. Deimosowa słabość, Deimosowa siła.
- Rzeczywiście lord Rosier jest wyjątkowy jak na czlonka swego rodu. A jeżeli mówię to JA, to musi być już to jakaś renoma - mruga porozumiewawczo do Rosalie i kiwa głową. - Poślę więc panience sowę, kiedy będziemy to wszystko organizować
Przecież musi skonsultować się z Megarą. Nawet po to, żeby dać jej do zorganizowania coś, co odsunie jej myśli od pracy, która powinna ją pochłaniać. Ale nie według Deimosa. On w każdym razie ma nadzieję, że Rosalie nie wie o pracy jego żony. Uważa to za wstyd?
- Oczywiście, że tak - nie ukrywa dalej Deimos, że właśnie o to rozchodzi się w dorosłym życiu: o posiadane ziemie. Gdyby był bardziej bezpośredni chciałby się dowiedzieć ile ziemi wchodzi w posag Rosalie. Ta informacja jest jednak pewnie dostępna szybciej u redaktorki Czarownicy, niż w toku rozmowy między dwoma niedoszłymi małżonkami.
- Mam przyjaciela w tej rodzinie, cenię sobie go - kiwa głową myśląc o Gabrielu, przechadzają się więc dalej, w stronę obrazów. Następnie rozchodzą sie. Rosalie biegnie do przyjaciół, a Deimos (poważny starzec) zostaje sam. Rozgląda się po sali i wita z mijającymi go lordami. Stara się nie spoglądać zbyt długo w dekolty sukienek starych panien. Im starsze, tym dekolty większe.
Rosalie wraca i proponuje przechadzkę. Więc Deimos staje na wysokości zadania i spogląda na wybrany obrazek. Obrazek, jak obrazek. Ale skoro Rosalie się podoba...
- Rzeczywiście lekki - Cezar na pewno zrozumiałby i uśmiechnął sie na ten wykwintny gust przyjaciela. - Miałabyś ochotę powiesić go w swoim domu? Może pasowałby do łazienki? - przechodzi na żartobliwe, ale niebezpieczne okolice, gdzie myśli się o wspólnym domu, nawet nie mówiąc tego wprost. - Ale kariera młodej panny Weasley skończy się z chwilą ślubu z lordem Traversem - mówi to lekceważącym tonem, jakby chciał spytać więc po cóż ten wernisaż, po co tyle zachodu. I nagle wie jak sobie to wyjaśnić - bo to Avery.
- Rzeczywiście lord Rosier jest wyjątkowy jak na czlonka swego rodu. A jeżeli mówię to JA, to musi być już to jakaś renoma - mruga porozumiewawczo do Rosalie i kiwa głową. - Poślę więc panience sowę, kiedy będziemy to wszystko organizować
Przecież musi skonsultować się z Megarą. Nawet po to, żeby dać jej do zorganizowania coś, co odsunie jej myśli od pracy, która powinna ją pochłaniać. Ale nie według Deimosa. On w każdym razie ma nadzieję, że Rosalie nie wie o pracy jego żony. Uważa to za wstyd?
- Oczywiście, że tak - nie ukrywa dalej Deimos, że właśnie o to rozchodzi się w dorosłym życiu: o posiadane ziemie. Gdyby był bardziej bezpośredni chciałby się dowiedzieć ile ziemi wchodzi w posag Rosalie. Ta informacja jest jednak pewnie dostępna szybciej u redaktorki Czarownicy, niż w toku rozmowy między dwoma niedoszłymi małżonkami.
- Mam przyjaciela w tej rodzinie, cenię sobie go - kiwa głową myśląc o Gabrielu, przechadzają się więc dalej, w stronę obrazów. Następnie rozchodzą sie. Rosalie biegnie do przyjaciół, a Deimos (poważny starzec) zostaje sam. Rozgląda się po sali i wita z mijającymi go lordami. Stara się nie spoglądać zbyt długo w dekolty sukienek starych panien. Im starsze, tym dekolty większe.
Rosalie wraca i proponuje przechadzkę. Więc Deimos staje na wysokości zadania i spogląda na wybrany obrazek. Obrazek, jak obrazek. Ale skoro Rosalie się podoba...
- Rzeczywiście lekki - Cezar na pewno zrozumiałby i uśmiechnął sie na ten wykwintny gust przyjaciela. - Miałabyś ochotę powiesić go w swoim domu? Może pasowałby do łazienki? - przechodzi na żartobliwe, ale niebezpieczne okolice, gdzie myśli się o wspólnym domu, nawet nie mówiąc tego wprost. - Ale kariera młodej panny Weasley skończy się z chwilą ślubu z lordem Traversem - mówi to lekceważącym tonem, jakby chciał spytać więc po cóż ten wernisaż, po co tyle zachodu. I nagle wie jak sobie to wyjaśnić - bo to Avery.
Gdyby istniała taka możliwość, zaszyłby się w pracowni sztuk pięknych z… No właśnie, z kim? Z Laidan, która była w swoim żywiole i z pasją rozprawiała na temat obrazów zdobiących ściany jej galerii – Reagan mógł pleść głupstwa, że należy ona do niego – może z Eilis, aby choć trochę ją ośmielić i oduczyć tego irytującego unikania jego wzroku oraz mechanicznej wręcz sztuczności? Może z Colinem, którego zdawał się dostrzec w całym tym molochu szlacheckiego bydła? Było to Avery’emu już względnie obojętne, natomiast niepomiernie irytowała go obecność tylu ludzi w miejscu (poniekąd) dla niego świętym. Ścisk, brak powietrza, duszności, kolano przy kolanie i łokieć przy łokciu nie stanowiły jednak niewygody największej. Samael najbardziej ubolewał nad każdą wymuszaną nań konwersacją i wszystkimi uśmiechami, jakie rozsyłał niczym triumfator powracający ze zwycięskiej kampanii. Istotnie, miał się czym chwalić – jego matka święciła właśnie swój kolejny sukces – jednakowoż preferował celebrację w samotności, daleko różną od pławienia się w tłumie ignorantów, z których większość sądziła, że Monet i Manet to jedna i ta sama osoba.
Avery posiadał dość marne zdanie o swej szlacheckiej braci, gdyż wśród niej łatwiej doszukiwał się przypadków niedoskonałych. Arystokraci powinni być idealni, żaden nie mógł odznaczać się miernym intelektem ani choćby nieprzyjemną aparycją. Przecież nie tylko krew różniła ich od tej całej, ciemnej, śmierdzącej tłuszczy, jaka wylęgła się na ulicach Londynu, zupełnie jak szczury i jak szczury również żyła, ale również i cała świadomość bytu. Dlatego Avery w pogardzie miał szlachciców rezygnujących ze swego dziedzictwa, lordów, sprzedających swe ziemie, niedoszłe lady, wypierające się nazwiska, całą zepsutą śmietankę towarzyską spoufalającą się z pomiotami mugoli. Dlatego nie potrafił zachowywać się swobodnie, wiedząc, że wśród nich, co drugi okaże się zdrajcą. Nawet jego ukochane rodzeństwo zostało skażone (choć z tej samej matki); a podobno niedaleko pada jabłko od jabłoni. Avery uśmiechał się jednak pogodnie, wręcz tryskając szczęściem, kiedy zaś jego narzeczona uraczyła go słowami powitania, zaśmiał się cicho, kręcąc głową z rozbawieniem.
-Czemu tak oficjalnie, madame Sykes? – spytał, wypuszczając ją ze swych objęć. Żartobliwie pozorując, że są sobie zupełnie obcy? To nie była pora na lekcje etykiety, ale Samael obiecał sobie, że nie zapomni poruszyć tej kwestii po ślubie. Niech go tytułuje, nie widział przeszkód – lecz niekoniecznie w towarzystwie Garretta (jego siostry nie brał pod uwagę), który jednak odznaczał się większą inteligencją niż przeciętny szlachcic.
-Zapewne to nie był ostatni bal, jaki przyjdzie mi zorganizować – odparł, doskonale zdając sobie sprawę, że Garrett wtłoczony w elegancką szatę nie czułby się swobodnie. Pocieszał go więc… unosząc lekko brew, jakby prowokując do zapewnienia o swojej obecności. Lub o przyznaniu się do tego, że nienawidzi szlacheckich przyjęć.
Komplementy tyczące się jego matki przyjął bez słowa, z wyniosłą dumą – doskonałą kalką zachowania lady Avery – podobnie jak i zachwyty nad Lyrą. Nie zwykł równie bezsensownie podniecać się naprawdę przeciętnymi pejzażykami, aczkolwiek, kiedy tylko rudowłose dziewczę do nich podeszło, nie śmiał nie ucałować jej dłoni i nie pogratulować udanego debiutu. Korzystając również z okazji, aby złożyć jej… propozycję.
-Panno Weasley, jestem pod wrażeniem pani prac – rzekł ciepło – choć naciskałem wcześniej, matka nie chciała mi ich pokazać. Trzymała je zasłonięte aż do dnia wernisażu – dodał (co oczywiście było wierutnym kłamstwem, jemu Laidan nigdy nie odmawiała), aby podbudować wątłą pewność siebie dziewczyny – chciałbym, żeby panienka namalowała portret mojej córki. Oczywiście, jeśli tylko znajdzie panienka dość czasu, podejrzewam, że dostanie panienka sporo zamówień – pochlebiał jej. Miał nadzieję, że wyrazi zgodę i sama wykopie sobie grób, kiedy przekroczy wrota jego rezydencji, kiedy stanie w progu salonu, kiedy dokładnie odtworzy lipcową scenę i samodzielnie wpędzi się w paranoję.
-Możesz być dumny z siostry, Garrett – dodał, patrząc przyjaźnie na rudowłosego mężczyznę i starając się zatrzeć wszystkie ślady, jakimi mógł się zdradzić ze swoimi złymi zamiarami. Tyczącymi się naturalnie Eilis, Lyra mogła czuć się już bezpiecznie. Nic rownież nie groziło panience Yaxley oraz jej towarzyszom, którym skinął głową, jakby w obawie, że w przeciwnym razie zostanie uznany za gbura.
Avery posiadał dość marne zdanie o swej szlacheckiej braci, gdyż wśród niej łatwiej doszukiwał się przypadków niedoskonałych. Arystokraci powinni być idealni, żaden nie mógł odznaczać się miernym intelektem ani choćby nieprzyjemną aparycją. Przecież nie tylko krew różniła ich od tej całej, ciemnej, śmierdzącej tłuszczy, jaka wylęgła się na ulicach Londynu, zupełnie jak szczury i jak szczury również żyła, ale również i cała świadomość bytu. Dlatego Avery w pogardzie miał szlachciców rezygnujących ze swego dziedzictwa, lordów, sprzedających swe ziemie, niedoszłe lady, wypierające się nazwiska, całą zepsutą śmietankę towarzyską spoufalającą się z pomiotami mugoli. Dlatego nie potrafił zachowywać się swobodnie, wiedząc, że wśród nich, co drugi okaże się zdrajcą. Nawet jego ukochane rodzeństwo zostało skażone (choć z tej samej matki); a podobno niedaleko pada jabłko od jabłoni. Avery uśmiechał się jednak pogodnie, wręcz tryskając szczęściem, kiedy zaś jego narzeczona uraczyła go słowami powitania, zaśmiał się cicho, kręcąc głową z rozbawieniem.
-Czemu tak oficjalnie, madame Sykes? – spytał, wypuszczając ją ze swych objęć. Żartobliwie pozorując, że są sobie zupełnie obcy? To nie była pora na lekcje etykiety, ale Samael obiecał sobie, że nie zapomni poruszyć tej kwestii po ślubie. Niech go tytułuje, nie widział przeszkód – lecz niekoniecznie w towarzystwie Garretta (jego siostry nie brał pod uwagę), który jednak odznaczał się większą inteligencją niż przeciętny szlachcic.
-Zapewne to nie był ostatni bal, jaki przyjdzie mi zorganizować – odparł, doskonale zdając sobie sprawę, że Garrett wtłoczony w elegancką szatę nie czułby się swobodnie. Pocieszał go więc… unosząc lekko brew, jakby prowokując do zapewnienia o swojej obecności. Lub o przyznaniu się do tego, że nienawidzi szlacheckich przyjęć.
Komplementy tyczące się jego matki przyjął bez słowa, z wyniosłą dumą – doskonałą kalką zachowania lady Avery – podobnie jak i zachwyty nad Lyrą. Nie zwykł równie bezsensownie podniecać się naprawdę przeciętnymi pejzażykami, aczkolwiek, kiedy tylko rudowłose dziewczę do nich podeszło, nie śmiał nie ucałować jej dłoni i nie pogratulować udanego debiutu. Korzystając również z okazji, aby złożyć jej… propozycję.
-Panno Weasley, jestem pod wrażeniem pani prac – rzekł ciepło – choć naciskałem wcześniej, matka nie chciała mi ich pokazać. Trzymała je zasłonięte aż do dnia wernisażu – dodał (co oczywiście było wierutnym kłamstwem, jemu Laidan nigdy nie odmawiała), aby podbudować wątłą pewność siebie dziewczyny – chciałbym, żeby panienka namalowała portret mojej córki. Oczywiście, jeśli tylko znajdzie panienka dość czasu, podejrzewam, że dostanie panienka sporo zamówień – pochlebiał jej. Miał nadzieję, że wyrazi zgodę i sama wykopie sobie grób, kiedy przekroczy wrota jego rezydencji, kiedy stanie w progu salonu, kiedy dokładnie odtworzy lipcową scenę i samodzielnie wpędzi się w paranoję.
-Możesz być dumny z siostry, Garrett – dodał, patrząc przyjaźnie na rudowłosego mężczyznę i starając się zatrzeć wszystkie ślady, jakimi mógł się zdradzić ze swoimi złymi zamiarami. Tyczącymi się naturalnie Eilis, Lyra mogła czuć się już bezpiecznie. Nic rownież nie groziło panience Yaxley oraz jej towarzyszom, którym skinął głową, jakby w obawie, że w przeciwnym razie zostanie uznany za gbura.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Takie wydarzenia wyraźnie przypomniały mi dla czego preferuje biblioteki o sal bankietowych. Nawet drobne flirty nie były mnie wstanie mnie zmusić do tego by zostać tutaj dłużej niż to było konieczne. Chwyciłam kieliszek szampana zawieszając wzrok na zegarze, który teraz wydawał się najbardziej interesującym obiektem w całym pomieszczeniu.- Tyle mu wystarczy stwierdziłam upijając spory łyk szampana. Który to już kieliszek? A czy to naprawdę jest takie ważne? Liczyło się, że szłam pro sto, wypowiadałam się składnie a jedynym objawem procentów krążących po moich żyłach miał by rozplątany język. Nie miałam najmniejszych oporów przed mówieniem tego co myślę a to jak wszyscy doskonale wiedzą nigdy nie kończy się dobrze. Zaczęły się wielkie poszukiwania Deimosa. Trzeba było go przecież uwolnić z macek tej porcelanowej harpii zanim będzie za późno. Mogłam tylko zaciskać palce błagając by nie zdążyłam go jeszcze zbyt mocno omotać. Chociaż z drugiej strony byłby niezły skandal gdyby na oczach wszystkich Deimos postanowił iść za Yaxleyówną. Potrząsnęłam głową chcąc jak najszybciej wyrzucić tę myśl z głowy. Nie miałam siły ani czasu na zabawę w podobne przedstawienia. Będzie trzeba to zostawić na inny, bardziej odpowiedni moment. Szerokim łukiem omijając wszystkich, którzy chcieliby zemną rozmawiać w końcu udało mi się dotrzeć do sali południowej. Głupka i harpię wyjątkowo ciężko było przeoczyć wśród zgromadzonych gościa ale na szczęście byli tak zajęci sobą, że nawet nie zauważyli mojego pojawienia się. Opróżniłam do reszty kieliszek mając nadzieję, że to doda mi sił. Sama do końca nie była pewna czy owa siła była potrzebna tylko po to by przetrwać tą rozmowę czy również po to by obojgu nie wydrapać oczu. Pięknie wyglądaliby z takimi dziurami w twarzach! Nareszcie mieliby coś wspólnego! Nie! Ja wcale nie jestem zazdrosna! Przecież mam rację. Nic tak nie jednoczy ludzi jak podobne wojenne rany… Wdech i wydech nakazałam sobie. Niezauważona pojawiłam się przy boku Deimosa dotykając jego przedramienia dla zwrócenia na siebie jego uwagi. - Możemy już wracać? - byłam spokojna, przyjazna a nawet się uśmiechałam. Jedeny szkopuł polegał na tym, że całkowicie ignorowałam Yaxley. - Wybrałam już obrazy i dałam znać Leandrze - trochę nieświadomie nadałam tonowi głosu przesłodzoną barwę. Widziałam, że żadnemu z nich nie spodobało się moje pojawienie się. Ciężko było o większe uczucie satysfakcji. Wówczas Deimos wspomniał coś o zaproszeniu Yaxley do obiad. Mój uśmiech na chwilę przygasł by zaraz wrócić ze zdwojoną siłą. Przeniosłam wzrok na tę kobietę mówiąc krótko i wyraźnie co myślę na ten temat. - Po moim trupie - Byłam na tyle cicho by tylko ta dwójka mogła usłyszeć moje słowa. Wiem, wiem miało być bez niepotrzebnych przedstawień. Jednak nie bez przyczyny mówi się o zmienności kobiet. Zresztą nie mogłam przepuścić takiej okazji. Niech zna swoje miejsce. Dodatkowo oboje chyba jasno zdawali sobie sprawę, że jeśli zmuszą mnie do obcowania z Yaxley choć przez kolejną minutę to nie będę przerabiać w słowach. Całe szczęście Deimos musiał nad sobą panować póki otaczali nas potencjalni świadkowie. Przecież nie mógł pozwolić żeby panna Yaxley zobaczyła w nim potwora jakim naprawdę jest. Ta sytuacja coraz dobitniej prosiła się o ironiczne przewrócenie oczami i nie wiem jakim cudem się od niego powstrzymałam. - Możemy już iść? - powtórzyłam pytania ponownie skupiając uwagę na Deimosie. - Jestem zmęczona. To był ciężki dzień - usprawiedliwiłam się.
Zaśmiałam się lekko, gdy Deimos wspomniał o obrazie do łazienki. Pokręciłam głową, zdecydowanie miałam na niego inne miejsce. Na korytarzu, tuż przy wejściu do mojego pokoju. Już od dawna szukałam czegoś, co mogłabym tam powiesić i chyba w końcu znalazłam.
- Nie, lordzie Carrow, do łazienki, to się on nie nadaje. Ale faktycznie, chciałabym go powiesić w swoim domu - odpowiedziałam łagodnie.
Spojrzałam na niego kontem oka, gdy wspominał, że praca panny Weasley skończy się wraz z wyjściem za mąż. Absolutnie się z nim nie zgadzałam. Akurat malarstwo i zajmowanie się sztuką, to było coś, czym kobieta mogła zajmować się długo, długo, nawet po swoim ślubie.
- A mi się wydaje, że wcale się tak nie wydarzy - zaczęłam spokojnie. - Lord Travers nie wygląda na mężczyznę, który zabroniłby spełniać się zawodowo swojej małżonce.
A jak o małżonkach mowa, to na horyzoncie pojawiła się Megara. Czyżby już zadowoliła się towarzystwem mojego dzisiejszego partnera? Tak? Cóż, bo ja nie bardzo i póki co nie miałam ochoty rozstawać się z lordem Carrowem. Kiedy tak do nas podchodziła, ja wzięłam kwitek, dzięki któremu potwierdzę swoją chęć zakupu tegoż właśnie obrazu. Następnie przerzuciłam wzrok na lorda Carrowa lekko się do niego uśmiechając. Chciałam żeby patrzył na mnie, tyko na mnie i zignorował słowa swojej żony, tak jak ona zignorowała mnie. Usłyszałam z jej ust coś o jakimś trupie, ale kompletnie to zignorowałam, jeszcze bardziej uroczo uśmiechając się do swojego towarzysza rozmowy.
- Wspominał pan, że razem z pańską żoną, chętnie ugościcie mnie na obiedzie? W takim razie będę czekać na pańską sowę - dodałam.
Teraz już nie było odwrotu. Skoro sam Deimos to zaproponował, to ja dokonam wszystkich starań, aby się tam pojawić i swoją obecnością doprowadzić Megarę do szaleństwa. Ale, tylko i wyłącznie swoją obecnością, żeby nie było.
Spojrzałam na dziewczynę, kiedy ta po raz kolejny przerywała nam rozmowę, starając się zwrócić na siebie uwagę. Jak kompletny dzieciak. Westchnęłam tylko lekko, poprawiając suknię.
- Lady Carrow, przecież noc jeszcze młoda. Czy skończyła pani rozmawiać z lordem Ollivanderem? Tak szybko go pani zabrała, że nawet nie zdążyłam dokończyć razem z nim rozmowy - powiedziałam, wracając do tamtej chwili, i uśmiechając się do niej przyjaźnie.
Cóż, dla nikogo nie powinno być niczym dziwnym, że ja oraz Megara się nie lubimy. Jednak byłam w o tyle dobrej sytuacji, że ona mi nie przeszkadzała. Mogła tu sobie stać i jęczeć, a ja i tak będę ją ignorować, dalej rozmawiając z lordem Carrowem, nawet może spróbuję go znowu zaczarować? Ostatnio chyba niezbyt wyszło, a przecież w każdej historii jest ziarnko prawdy.
- Kupuje pan jakieś obrazy do swojej rezydencji? Pamiętam, że wiele dzieł wisiało na ścianach. Będzie je pan chciał wymieniać? - zapytałam zainteresowana, nie zwracając uwagi na to, że Megara chce wracać do domu. Chciałam jak najdłużej przetrzymać jej męża u siebie. - Jak przyjdę do państwa w odwiedziny, mam nadzieję, że pokaże mi pan dzieła w swojej kolekcji.
Może znów wybierzemy się na konie? Jeszcze nie widziałam Marseet o tej porze roku. Na pewno owe pamiętliwe jeziorko prezentować się będzie cudownie, w otoczeniu delikatnego śniegowego puchu. Spojrzałam lekko na Megarę, nawet się do niej uśmiechając, a potem ponownie na Deimosa.
- Ah, byłabym zapomniała. Proszę mi powiedzieć, jak tam pańskie konie? Czy dobrze sprawuje się ta piękna klacz, którą miałam okazję dosiadać? Nadal trzymam te smakołyki, których do końca nie zjadła. Zastanawiałam się ostatnio nad zapewnieniem sobie zajęć z jazdy konnej, tak dla rozrywki i zaczerpnięcia świeżego powietrza. Czy mogłabym prosić pana, lordzie Carrow, o radę, jeśli taka potrzeba zaistnieje? - zapytałam.
- Nie, lordzie Carrow, do łazienki, to się on nie nadaje. Ale faktycznie, chciałabym go powiesić w swoim domu - odpowiedziałam łagodnie.
Spojrzałam na niego kontem oka, gdy wspominał, że praca panny Weasley skończy się wraz z wyjściem za mąż. Absolutnie się z nim nie zgadzałam. Akurat malarstwo i zajmowanie się sztuką, to było coś, czym kobieta mogła zajmować się długo, długo, nawet po swoim ślubie.
- A mi się wydaje, że wcale się tak nie wydarzy - zaczęłam spokojnie. - Lord Travers nie wygląda na mężczyznę, który zabroniłby spełniać się zawodowo swojej małżonce.
A jak o małżonkach mowa, to na horyzoncie pojawiła się Megara. Czyżby już zadowoliła się towarzystwem mojego dzisiejszego partnera? Tak? Cóż, bo ja nie bardzo i póki co nie miałam ochoty rozstawać się z lordem Carrowem. Kiedy tak do nas podchodziła, ja wzięłam kwitek, dzięki któremu potwierdzę swoją chęć zakupu tegoż właśnie obrazu. Następnie przerzuciłam wzrok na lorda Carrowa lekko się do niego uśmiechając. Chciałam żeby patrzył na mnie, tyko na mnie i zignorował słowa swojej żony, tak jak ona zignorowała mnie. Usłyszałam z jej ust coś o jakimś trupie, ale kompletnie to zignorowałam, jeszcze bardziej uroczo uśmiechając się do swojego towarzysza rozmowy.
- Wspominał pan, że razem z pańską żoną, chętnie ugościcie mnie na obiedzie? W takim razie będę czekać na pańską sowę - dodałam.
Teraz już nie było odwrotu. Skoro sam Deimos to zaproponował, to ja dokonam wszystkich starań, aby się tam pojawić i swoją obecnością doprowadzić Megarę do szaleństwa. Ale, tylko i wyłącznie swoją obecnością, żeby nie było.
Spojrzałam na dziewczynę, kiedy ta po raz kolejny przerywała nam rozmowę, starając się zwrócić na siebie uwagę. Jak kompletny dzieciak. Westchnęłam tylko lekko, poprawiając suknię.
- Lady Carrow, przecież noc jeszcze młoda. Czy skończyła pani rozmawiać z lordem Ollivanderem? Tak szybko go pani zabrała, że nawet nie zdążyłam dokończyć razem z nim rozmowy - powiedziałam, wracając do tamtej chwili, i uśmiechając się do niej przyjaźnie.
Cóż, dla nikogo nie powinno być niczym dziwnym, że ja oraz Megara się nie lubimy. Jednak byłam w o tyle dobrej sytuacji, że ona mi nie przeszkadzała. Mogła tu sobie stać i jęczeć, a ja i tak będę ją ignorować, dalej rozmawiając z lordem Carrowem, nawet może spróbuję go znowu zaczarować? Ostatnio chyba niezbyt wyszło, a przecież w każdej historii jest ziarnko prawdy.
- Kupuje pan jakieś obrazy do swojej rezydencji? Pamiętam, że wiele dzieł wisiało na ścianach. Będzie je pan chciał wymieniać? - zapytałam zainteresowana, nie zwracając uwagi na to, że Megara chce wracać do domu. Chciałam jak najdłużej przetrzymać jej męża u siebie. - Jak przyjdę do państwa w odwiedziny, mam nadzieję, że pokaże mi pan dzieła w swojej kolekcji.
Może znów wybierzemy się na konie? Jeszcze nie widziałam Marseet o tej porze roku. Na pewno owe pamiętliwe jeziorko prezentować się będzie cudownie, w otoczeniu delikatnego śniegowego puchu. Spojrzałam lekko na Megarę, nawet się do niej uśmiechając, a potem ponownie na Deimosa.
- Ah, byłabym zapomniała. Proszę mi powiedzieć, jak tam pańskie konie? Czy dobrze sprawuje się ta piękna klacz, którą miałam okazję dosiadać? Nadal trzymam te smakołyki, których do końca nie zjadła. Zastanawiałam się ostatnio nad zapewnieniem sobie zajęć z jazdy konnej, tak dla rozrywki i zaczerpnięcia świeżego powietrza. Czy mogłabym prosić pana, lordzie Carrow, o radę, jeśli taka potrzeba zaistnieje? - zapytałam.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Zawodowo możliwe, że nie, ale na pewno nie spodobałoby mu się, gdyby musiał wypuścić żonę na kilkudniowe tourne - mówi, bo ma podobną sytuację w domu? I mogliby tak miło rozmawiać dalej, ale obok pojawia się żona Deimosa. Ten jakby budzi się ze snu i stara się uświadomić sobie, co siędzieje. Pół godziny temu stał z Megarą na balkonie w galerii i było tak dobrze - jak nigdy. Teraz zaś stoi przed obrazem, który niedługo bedzie wisiał obok łóżka Rosalie i ostatnią osobą, którą chciał widzieć była jego żona. Ale stara się zareagować na jej powrót z takim samym spokojem, jaki miał przed pół godziną.
- O, już obejrzałaś sobie wszystko? - na co mu odpowiada, że owszem. To źle. I mówi, że chce iść. Deimos spoglada ukradkiem na Rosie. Nie wypada tak jej ignorować. Na szczęście ona też ma jezyk i sama umie o siebie zadbać.
- Tak, mam nadzieję, że uda się to połączyć z wizytą lorda Tybalda Rosier - spogladając w tej sekundzie na Megarę widzi w jej oczach nienawiść i to, jak powoli wypowiada słowa "po moim trupie". Nie, nie chcemy twego ciała widzieć jeszcze w stanie śmiertelnym. Daj nam nacieszyć się widokiem tej białej jak śnieg cery i włosów które też tego samego koloru. Stoi Deimos i słucha, że ma już iść do domu, ale noc jeszcze młoda, ale już czas, bo zmęczona, ale jeszcze lord Ollivander. Deimos spoglada na Megarę, chcąc ją zachęcić do tego, żeby odpowiedziała, nawet porusza oczami, żeby ją pobudzić. Niech powie, gdzie ten cały Ollivander, bo jakoś nie wyobraża sobie pozostawić Rosie samej na środku sali, niechby ją przynajmniej oddał w ramiona tamtego chłopaka. Aby się upewnić, że nie w ramiona Colina.
- Tak, Megara wybrała kilka - odpowiada przemiło Rosalce i przejmuje pod ramię żonę. - Ile ich w końcu nazbierałas? - i czy są pośród nich jakieś, które jemu się spodobają?
Wie, że Megara i Rosalie to nie jest dobre połączenie. Chciał więc przeprosić Rosie, ale nie mógł odejść tak bezczelnie. Szczególnie, kiedy ona brnnie w rozmowę. Och kochana panienko, czy wiesz co robisz?
- Naturalnie, panno Yaxley. Moi przyjaciele są zawsze mile widziani w rezydencji - ukłon w stronę panny Yaxley i znów spojrzenie rzucone na Megarę, która prosi, nieustannie prosi. On przecież także chciałby się stąd zabrać. Najchętniej wyszedłby zaraz po rozpoczęciu oficjalnym. Ale nie może teraz zostawić Rosalie tak... po prostu. Bo nie może, prawda?
Nie. M u s i. Bo jak wróci do domu i znów będzie słuchał wrzasków Megary i znów rozwali mu pół chałupy bo sie zdenerwowała , to przecież nie jest warte tych wszystkich milionów, które wydał na nowe szyby i lustra. Klepie Megarę po dłoni, którą ta wsadziła pod jego ramię. Czuje sie jakby go ostrzeliwano z obu stron. I jakkolwiek Rosalie nie robiłaby wszystko tak bardzo pociągająco, tak ostrzały Megary dawały mu do wiadomości jedno: nie zgodzisz się ze mną, to do końca roku zero przychodzenia do mojej sypialni. Wstyd się przyznac, że do jej sypialni i tak nie wchodzi, wiec może o tym cichosza.
- Zaraz pójdziemy, Megaro. Widziałaś także obrazy w sali środkowej? - z ciekawością spoglada na Megarę, która pewnie nie spłonęła takim rumieńcem jak Rosalie na widok tych członków o których mówiła panu Carrowowi. - Słyszałem, że są dość kontrowersyjne
Rozgląda się jednak za panem Ollivanderem. Albo przynajmniej... Rosier? Może któryś z nich by sie nadal.
- Tak czy siak, panno Yaxley, sama panienka widzi, na nas już czas
Bo Megarka chce iść spać, już długo po dobranocce.
- O, już obejrzałaś sobie wszystko? - na co mu odpowiada, że owszem. To źle. I mówi, że chce iść. Deimos spoglada ukradkiem na Rosie. Nie wypada tak jej ignorować. Na szczęście ona też ma jezyk i sama umie o siebie zadbać.
- Tak, mam nadzieję, że uda się to połączyć z wizytą lorda Tybalda Rosier - spogladając w tej sekundzie na Megarę widzi w jej oczach nienawiść i to, jak powoli wypowiada słowa "po moim trupie". Nie, nie chcemy twego ciała widzieć jeszcze w stanie śmiertelnym. Daj nam nacieszyć się widokiem tej białej jak śnieg cery i włosów które też tego samego koloru. Stoi Deimos i słucha, że ma już iść do domu, ale noc jeszcze młoda, ale już czas, bo zmęczona, ale jeszcze lord Ollivander. Deimos spoglada na Megarę, chcąc ją zachęcić do tego, żeby odpowiedziała, nawet porusza oczami, żeby ją pobudzić. Niech powie, gdzie ten cały Ollivander, bo jakoś nie wyobraża sobie pozostawić Rosie samej na środku sali, niechby ją przynajmniej oddał w ramiona tamtego chłopaka. Aby się upewnić, że nie w ramiona Colina.
- Tak, Megara wybrała kilka - odpowiada przemiło Rosalce i przejmuje pod ramię żonę. - Ile ich w końcu nazbierałas? - i czy są pośród nich jakieś, które jemu się spodobają?
Wie, że Megara i Rosalie to nie jest dobre połączenie. Chciał więc przeprosić Rosie, ale nie mógł odejść tak bezczelnie. Szczególnie, kiedy ona brnnie w rozmowę. Och kochana panienko, czy wiesz co robisz?
- Naturalnie, panno Yaxley. Moi przyjaciele są zawsze mile widziani w rezydencji - ukłon w stronę panny Yaxley i znów spojrzenie rzucone na Megarę, która prosi, nieustannie prosi. On przecież także chciałby się stąd zabrać. Najchętniej wyszedłby zaraz po rozpoczęciu oficjalnym. Ale nie może teraz zostawić Rosalie tak... po prostu. Bo nie może, prawda?
Nie. M u s i. Bo jak wróci do domu i znów będzie słuchał wrzasków Megary i znów rozwali mu pół chałupy bo sie zdenerwowała , to przecież nie jest warte tych wszystkich milionów, które wydał na nowe szyby i lustra. Klepie Megarę po dłoni, którą ta wsadziła pod jego ramię. Czuje sie jakby go ostrzeliwano z obu stron. I jakkolwiek Rosalie nie robiłaby wszystko tak bardzo pociągająco, tak ostrzały Megary dawały mu do wiadomości jedno: nie zgodzisz się ze mną, to do końca roku zero przychodzenia do mojej sypialni. Wstyd się przyznac, że do jej sypialni i tak nie wchodzi, wiec może o tym cichosza.
- Zaraz pójdziemy, Megaro. Widziałaś także obrazy w sali środkowej? - z ciekawością spoglada na Megarę, która pewnie nie spłonęła takim rumieńcem jak Rosalie na widok tych członków o których mówiła panu Carrowowi. - Słyszałem, że są dość kontrowersyjne
Rozgląda się jednak za panem Ollivanderem. Albo przynajmniej... Rosier? Może któryś z nich by sie nadal.
- Tak czy siak, panno Yaxley, sama panienka widzi, na nas już czas
Bo Megarka chce iść spać, już długo po dobranocce.
Nadal nie opuszczała jej ekscytacja. Mimo że ostatnie dni były tak intensywne, pełne przygotowań i zdecydowanie nie obfitujące w wypoczynek i błogie lenistwo, dawno nie czuła tak rozpierającej ją energii. To, że ktoś był zainteresowany jej sztuką oraz tym, co mówiła, niezwykle jej się podobało. Musiała się bardzo pilnować, by nie dać upustu swojego szczęścia przez jakąś nagłą, spontaniczną zmianę koloru włosów. Czy ten debiut mógł być jeszcze lepszy? Już przerastał jej najśmielsze oczekiwania, a przecież wieczór się jeszcze nie skończył. Lyra, po początkowym stresie, jaki towarzyszył jej podczas początkowej przemowy, teraz była pełna optymizmu.
Miała wrażenie, że jej brat nie czuł się tu zbyt zręcznie, że wolałby pozostać w domu lub zająć się pracą, jednak będąc w tak licznym towarzystwie, nie mogła w żaden sposób go pocieszyć i rozweselić, co pewnie by zrobiła, gdyby byli sami lub w zaufanym gronie. No ale niestety, mogła jedynie posłać mu lekki uśmiech, wdzięczna, że tyle dla niej robił. Nawet chodził dla niej na takie okazje jak ta.
Okazało się, że w trakcie jej prezentacji krajobrazu Londynu pojawiła się kolejna osóbka – widziana już wcześniej gdzieś w tłumie panna Yaxley, którą Lyra z uśmiechem powitała. Ku zdumieniu Lyry, towarzyszył jej mężczyzna, którego pamiętała z dnia łapanek. Zaraz po grzecznym powitaniu go skupiła się bardziej na pannie Yaxley i pozostałych, mając nadzieję, że Carrow nic nie powie na temat tamtego dnia. Wyglądała na tyle charakterystycznie, że było duże prawdopodobieństwo, że ją pamiętał.
- Ciebie również bardzo miło tutaj widzieć, Rosalie – rzekła, ciesząc się jeszcze bardziej, kiedy młoda półwila oznajmiła, że planuje zakupić jeden z jej obrazów. Z trudem powstrzymywała się przed bardziej otwartym wyrażaniem swojej radości. – Dziękuję za miłe słowa. Dla każdego artysty taki wernisaż to spełnienie marzeń – dodała, odgarniając z policzka pojedynczy kosmyk. – I jak miewa się Liliana? Widziałam ją wcześniej wśród gości.
Patrzyła jeszcze, jak Rosalie ogląda jej obrazy, zapewne w towarzystwie Carrowa (ich znajomość również była dla panny Weasley nieco zaskakująca), jednak po chwili znowu skupiła się na swoim bracie, Eilis oraz towarzyszącym jej Averym. Który nadal nie wywoływał w niej najlepszych odczuć, ale w towarzystwie zarówno brata, narzeczonego jak i przyjaciółki, czuła się na tyle pewnie i bezpiecznie, że na tym ukłuciu niepokoju, kiedy była w pobliżu niego, się skończyło. W takim zatłoczonym miejscu dużo łatwiej było ignorować wszelkie dziwne odczucia, można było zrzucać je na karb wielu innych czynników lub zwyczajnie nie zauważać. Chyba więc (na razie?) mogła uznać, że jej dziwne przebłyski po balu były jedynie zwykłymi omamami powodowanymi zmęczeniem i stresem.
- Dziękuję, lordzie Avery – podziękowała mu w odpowiedzi na komplementy, nadal jednak unikając spojrzenia mężczyźnie bezpośrednio w oczy, czując przed tym dziwne, irracjonalne opory. Mimo że nie należała do pewnych siebie, była na tyle naiwna, że zaskakująco łatwo uwierzyła jego słowom i doceniła je. Pochwały z ust kogoś tak chłodnego i niedostępnego, tak... odległego, i w dodatku będącego od niedawna narzeczonym jej przyjaciółki, nie były byle czym, jednak jego kolejna propozycja zmusiła ją do dłuższego zastanowienia. Miała dziwne wrażenie deja vu, ale przecież to było takie absurdalne! Przecież (jak jej się wydawało) nigdy nie wykonywała żadnego obrazu na zamówienie Avery’ego, pierwszy raz widziała go z bliska dopiero na jego balu. Odgoniła więc tę natrętną, niepokojącą myśl sprawiającą, że jej oddech mimowolnie przyspieszył, jakby próbował wyrównać niedobory powietrza (po balu również miała dziwne wrażenie duszenia się), i po chwili odezwała się ponownie. Nadal patrząc ostrożnie, niebezpośrednio, zachowując stosowny dystans. - Oczywiście, byłabym zaszczycona, mogąc wykonać taki portret! Dla każdego obrazu z pewnością znajdę czas, a nieczęsto miewam okazję portretować dzieci. To może być nowe, interesujące doświadczenie artystyczne. Jak mogłabym tego odmówić, tym bardziej narzeczonemu mojej drogiej przyjaciółki?
Nie pamiętała, że już kiedyś wypowiedziała podobne słowa, w pewien parny, lipcowy dzień. Powinna posłuchać ulotnych złych przeczuć, powinna się jakoś wykręcić, skłamać, że ma dużo innych zleceń (jeszcze nie miała), ale tego nie zrobiła, w zręczny sposób omotana komplementami i przyjemnie doceniona, nie przeczuwająca niebezpieczeństwa, które już raz spotkało ją za podobną naiwność. Zdumiewające, jak łatwo było ją podejść i skierować niepokojące myśli na zupełnie nowy tor. Modyfikacja pamięci pozostawiła po sobie pewne ulotne przebłyski, ale nie pozwoliła na to, by Lyra mogła zapamiętać tamten dzień i wyciągnąć z niego wnioski na przyszłość, mogące ustrzec ją przed poważnymi kłopotami. Ale przecież co złego mogłoby się stać? To zlecenie jak każde inne, liczyła się z tym, że po wernisażu może pojawić się ich więcej niż do tej pory, w końcu nie była już uliczną malarką, a świeżo upieczoną debiutantką. Cieszącą się z nowego zlecenia, które mogła otrzymać.
Usłyszała słowa stojącej kawałek dalej Rosalie na temat obrazu inspirowanego Festiwalem Lata i uśmiechnęła się lekko, widząc, że ten pejzaż, mający dla Lyry znaczenie niemal sentymentalne, przypadł jej do gustu.
- To krajobraz łąki na klifach Weymouth, w dniu, kiedy robiłyśmy i puszczałyśmy wianki – powiedziała do niej, zbliżając się nieznacznie. – Muszę przyznać, że lubię ten obraz. Przypomina mi o pewnym... istotnym wydarzeniu. – Zerknęła z ukosa na Glaucusa, który wciąż stał gdzieś w pobliżu. – Świadomość, że zdobi twoją posiadłość, sprawiłaby mi dużą przyjemność.
Zwłaszcza po tamtym dniu, kiedy, jak się później dowiedziała, Rosalie razem ze Skamanderem i Garrettem zajęli się nią, kiedy leżała nieprzytomna na ulicy. Nadal miała wobec dziewczyny pewien dług wdzięczności za to, że jej pomogła. Ale swoją drogą, chyba powinna kiedyś namalować dla narzeczonego podobny pejzaż, może podaruje mu go na urodziny? Wiedziała, że mężczyzna lubił jej sztukę, i prawdę mówiąc, nie wyobrażała sobie tego, że ślub mógłby przerwać jej dopiero rozwijającą się karierę, w jednej chwili zdruzgotać wszystkie marzenia. Glaucus obiecywał jej nie raz, że pozwoli jej nadal zajmować się sztuką i nie będzie jej ograniczać. Lubiła go i miała do niego na tyle zaufania, że trzymała się tych słów, w nadziei, że ślub niczego nie zmieni i nadal będzie mogła robić to, co lubiła. Jedyną rzeczą, która się zmieni, będzie jej podpis. Chciałaby, żeby tak było. Nie pozwoli odebrać sobie marzeń.
Miała wrażenie, że jej brat nie czuł się tu zbyt zręcznie, że wolałby pozostać w domu lub zająć się pracą, jednak będąc w tak licznym towarzystwie, nie mogła w żaden sposób go pocieszyć i rozweselić, co pewnie by zrobiła, gdyby byli sami lub w zaufanym gronie. No ale niestety, mogła jedynie posłać mu lekki uśmiech, wdzięczna, że tyle dla niej robił. Nawet chodził dla niej na takie okazje jak ta.
Okazało się, że w trakcie jej prezentacji krajobrazu Londynu pojawiła się kolejna osóbka – widziana już wcześniej gdzieś w tłumie panna Yaxley, którą Lyra z uśmiechem powitała. Ku zdumieniu Lyry, towarzyszył jej mężczyzna, którego pamiętała z dnia łapanek. Zaraz po grzecznym powitaniu go skupiła się bardziej na pannie Yaxley i pozostałych, mając nadzieję, że Carrow nic nie powie na temat tamtego dnia. Wyglądała na tyle charakterystycznie, że było duże prawdopodobieństwo, że ją pamiętał.
- Ciebie również bardzo miło tutaj widzieć, Rosalie – rzekła, ciesząc się jeszcze bardziej, kiedy młoda półwila oznajmiła, że planuje zakupić jeden z jej obrazów. Z trudem powstrzymywała się przed bardziej otwartym wyrażaniem swojej radości. – Dziękuję za miłe słowa. Dla każdego artysty taki wernisaż to spełnienie marzeń – dodała, odgarniając z policzka pojedynczy kosmyk. – I jak miewa się Liliana? Widziałam ją wcześniej wśród gości.
Patrzyła jeszcze, jak Rosalie ogląda jej obrazy, zapewne w towarzystwie Carrowa (ich znajomość również była dla panny Weasley nieco zaskakująca), jednak po chwili znowu skupiła się na swoim bracie, Eilis oraz towarzyszącym jej Averym. Który nadal nie wywoływał w niej najlepszych odczuć, ale w towarzystwie zarówno brata, narzeczonego jak i przyjaciółki, czuła się na tyle pewnie i bezpiecznie, że na tym ukłuciu niepokoju, kiedy była w pobliżu niego, się skończyło. W takim zatłoczonym miejscu dużo łatwiej było ignorować wszelkie dziwne odczucia, można było zrzucać je na karb wielu innych czynników lub zwyczajnie nie zauważać. Chyba więc (na razie?) mogła uznać, że jej dziwne przebłyski po balu były jedynie zwykłymi omamami powodowanymi zmęczeniem i stresem.
- Dziękuję, lordzie Avery – podziękowała mu w odpowiedzi na komplementy, nadal jednak unikając spojrzenia mężczyźnie bezpośrednio w oczy, czując przed tym dziwne, irracjonalne opory. Mimo że nie należała do pewnych siebie, była na tyle naiwna, że zaskakująco łatwo uwierzyła jego słowom i doceniła je. Pochwały z ust kogoś tak chłodnego i niedostępnego, tak... odległego, i w dodatku będącego od niedawna narzeczonym jej przyjaciółki, nie były byle czym, jednak jego kolejna propozycja zmusiła ją do dłuższego zastanowienia. Miała dziwne wrażenie deja vu, ale przecież to było takie absurdalne! Przecież (jak jej się wydawało) nigdy nie wykonywała żadnego obrazu na zamówienie Avery’ego, pierwszy raz widziała go z bliska dopiero na jego balu. Odgoniła więc tę natrętną, niepokojącą myśl sprawiającą, że jej oddech mimowolnie przyspieszył, jakby próbował wyrównać niedobory powietrza (po balu również miała dziwne wrażenie duszenia się), i po chwili odezwała się ponownie. Nadal patrząc ostrożnie, niebezpośrednio, zachowując stosowny dystans. - Oczywiście, byłabym zaszczycona, mogąc wykonać taki portret! Dla każdego obrazu z pewnością znajdę czas, a nieczęsto miewam okazję portretować dzieci. To może być nowe, interesujące doświadczenie artystyczne. Jak mogłabym tego odmówić, tym bardziej narzeczonemu mojej drogiej przyjaciółki?
Nie pamiętała, że już kiedyś wypowiedziała podobne słowa, w pewien parny, lipcowy dzień. Powinna posłuchać ulotnych złych przeczuć, powinna się jakoś wykręcić, skłamać, że ma dużo innych zleceń (jeszcze nie miała), ale tego nie zrobiła, w zręczny sposób omotana komplementami i przyjemnie doceniona, nie przeczuwająca niebezpieczeństwa, które już raz spotkało ją za podobną naiwność. Zdumiewające, jak łatwo było ją podejść i skierować niepokojące myśli na zupełnie nowy tor. Modyfikacja pamięci pozostawiła po sobie pewne ulotne przebłyski, ale nie pozwoliła na to, by Lyra mogła zapamiętać tamten dzień i wyciągnąć z niego wnioski na przyszłość, mogące ustrzec ją przed poważnymi kłopotami. Ale przecież co złego mogłoby się stać? To zlecenie jak każde inne, liczyła się z tym, że po wernisażu może pojawić się ich więcej niż do tej pory, w końcu nie była już uliczną malarką, a świeżo upieczoną debiutantką. Cieszącą się z nowego zlecenia, które mogła otrzymać.
Usłyszała słowa stojącej kawałek dalej Rosalie na temat obrazu inspirowanego Festiwalem Lata i uśmiechnęła się lekko, widząc, że ten pejzaż, mający dla Lyry znaczenie niemal sentymentalne, przypadł jej do gustu.
- To krajobraz łąki na klifach Weymouth, w dniu, kiedy robiłyśmy i puszczałyśmy wianki – powiedziała do niej, zbliżając się nieznacznie. – Muszę przyznać, że lubię ten obraz. Przypomina mi o pewnym... istotnym wydarzeniu. – Zerknęła z ukosa na Glaucusa, który wciąż stał gdzieś w pobliżu. – Świadomość, że zdobi twoją posiadłość, sprawiłaby mi dużą przyjemność.
Zwłaszcza po tamtym dniu, kiedy, jak się później dowiedziała, Rosalie razem ze Skamanderem i Garrettem zajęli się nią, kiedy leżała nieprzytomna na ulicy. Nadal miała wobec dziewczyny pewien dług wdzięczności za to, że jej pomogła. Ale swoją drogą, chyba powinna kiedyś namalować dla narzeczonego podobny pejzaż, może podaruje mu go na urodziny? Wiedziała, że mężczyzna lubił jej sztukę, i prawdę mówiąc, nie wyobrażała sobie tego, że ślub mógłby przerwać jej dopiero rozwijającą się karierę, w jednej chwili zdruzgotać wszystkie marzenia. Glaucus obiecywał jej nie raz, że pozwoli jej nadal zajmować się sztuką i nie będzie jej ograniczać. Lubiła go i miała do niego na tyle zaufania, że trzymała się tych słów, w nadziei, że ślub niczego nie zmieni i nadal będzie mogła robić to, co lubiła. Jedyną rzeczą, która się zmieni, będzie jej podpis. Chciałaby, żeby tak było. Nie pozwoli odebrać sobie marzeń.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
morsiki, jestem taka beznadziejna w grupowych wątkach, więc jak kogoś pominęłam, to przepraszam, wiecie, że Was kocham : ((
Och, czy mogło być już bardziej niezręcznie? Dlaczego nie potrafiłam się delektować takimi wydarzeniami i królować w towarzystwie? Czułam na sobie brzemię pierścionka zaręczynowego i nie potrafiłam się wyluzować. W towarzystwie Samaela wchodziłam do jakieś irracjonalnej bańki mydlanej, mając wrażenie, że nic złego się nie wydarzy. Nawet jeśli Garrett dotrzymywał mi wcześniej towarzystwa, bałam się nieprzyjemnych plotek. Dlaczego tak bardzo przejmowałam się opinii o rodzie, który w zasadzie nie był moim? Jednak nie potrafiłam się powstrzymać przed przytuleniem Lyry i wyszeptaniem jej kilku słów wsparcia.
- Jestem z ciebie taka dumna – wcale nie kłamałam. Była królową dzisiejszej wystawy. W swoim żywiole wydawała się być najbardziej szczęśliwa. Odsunęłam się szybko, poprawiłam jej sukienkę przed ewentualnym zagięciem i miałam aż łzy w oczach. Wytarłam je prędko wierzchem dłoni. Czułam się w jakiś sposób odpowiedzialna za jej sukces. Jako jedna z najbliższych osób naganiałam ją wręcz do pokazywania swoich prac, wierząc w talent Lyry najmocniej na świecie. I wcale się nie myliłam skoro doceniła to nawet Lady Avery! Długo nie byliśmy jednak sami. Uśmiechnęłam się do towarzystwa, a na wypowiedź Rosalie nie wiedziałam jak zareagować. Chwyciłam Samaela pod ramię, patrząc na niego dziękczynnie. Och, nie, nie wytrzymałabym tego sama, nawet Garrett nie mógłby mnie od tego uchronić.
- Dziękujemy, lady Carrow – odpowiedziałam z uśmiechem – Och, z takim mężczyzną u boku oczywiście, że jestem szczęśliwa – śmieję się cicho, a nim zdążyłam zauważyć, już nasze towarzystwo oddaliło się w stronę obrazów, a Lyra ponownie zaczęła opowiadać o swoich dziełach. Och, wyśmienita z niej malarka. Powinnam nauczyć się od niej takiej niewymuszonej swobody. Na ułamek sekundy przytuliłam się do ramienia Samaela.
- Cieszę się, że już jesteś – mówię szeptem, a w moich oczach zapewne widać przerażenie dzisiejszym wernisażem. Nijak wykorzystałabym lekcje etykiety, gdy zwyczajnie brakuje mi pewności siebie. Nie powinien się więc mój narzeczony dziwić moim spięciem i speszonym wzrokiem. Prędko jednak odsuwam się na „przyzwoitą odległość”. Och, Garrett, co ty wyprawiasz? Nie chciałbyś tego widzieć. Chociaż może za twoją pomocą, mogłabym znów się zapić. Nie, nie mogłabym. Na Merlina, co za ograniczenia. Samael jednak mnie wyprzedził, przez co poczułam choć trochę ulgi. Chciałam dodać, że nie omieszkam opowiedzieć Garrettowi o całej „magii” naszych zaręczyn, ale w porę ugryzłam się w język.
- To był naprawdę wyjątkowy bal, kolejne będą na pewno równie widowiskowe – zgadzam się ze swoim narzeczonym, chociaż nie mam zielonego pojęcia, co mogłoby się jeszcze wydarzyć. Czy mogą być jeszcze inne kajdany na moich dłoniach? Śmieję się cicho, rzeczywiście ominęłam przyjaciela w urokliwej opowieści o moich zaręczynach.
- Och, czy pokazywałam ci już pierścionek? – mówię do Garretta, a bądź co bądź w towarzystwie Samaela czuję się o wiele pewniej i nawet łatwiej było mi grać cudowną narzeczoną. Wyciągnęłam dłoń do Garretta, nie mając żadnej możliwości pokazania mu, że to jakaś pułapka, z której nie ma już ucieczki. Samael natomiast zaproponował Lyrze namalowanie jego córki i coś mną szarpnęło. Wciąż czułam się dziwnie, że nasi przyszli mężowie mogą zadecydować o naszej przyszłości, a tym bardziej o naszych kontaktach. Czy nie powinnam się cieszyć, że Samael z taką łatwością nawiązuje kontakty z moimi przyjaciółmi?
- Och, jesteś taki wspaniałomyślny! – wyrwało mi się tuż po tym jak Lyra przyjęła propozycję mojego narzeczonego. Aż z wrażenia zacisnęłam mocnej dłonie na przedramieniu Samaela. – Mogłabym nam zrobić wspaniały obiad i to ciasto, o które prosiłaś niedawno – rozkręcam się, bo nic nie sprawia mi więcej przyjemności niż robienie jedzenia dla innych. Och, Garrett wie o tym ostatnio najlepiej. Pewnie Samael zapłaci Lyrze sporo pieniędzy, ale nic lepiej nie zapewnia ciepłej, rodzinnej atmosfery niż wspaniałe jedzenie!
Och, czy mogło być już bardziej niezręcznie? Dlaczego nie potrafiłam się delektować takimi wydarzeniami i królować w towarzystwie? Czułam na sobie brzemię pierścionka zaręczynowego i nie potrafiłam się wyluzować. W towarzystwie Samaela wchodziłam do jakieś irracjonalnej bańki mydlanej, mając wrażenie, że nic złego się nie wydarzy. Nawet jeśli Garrett dotrzymywał mi wcześniej towarzystwa, bałam się nieprzyjemnych plotek. Dlaczego tak bardzo przejmowałam się opinii o rodzie, który w zasadzie nie był moim? Jednak nie potrafiłam się powstrzymać przed przytuleniem Lyry i wyszeptaniem jej kilku słów wsparcia.
- Jestem z ciebie taka dumna – wcale nie kłamałam. Była królową dzisiejszej wystawy. W swoim żywiole wydawała się być najbardziej szczęśliwa. Odsunęłam się szybko, poprawiłam jej sukienkę przed ewentualnym zagięciem i miałam aż łzy w oczach. Wytarłam je prędko wierzchem dłoni. Czułam się w jakiś sposób odpowiedzialna za jej sukces. Jako jedna z najbliższych osób naganiałam ją wręcz do pokazywania swoich prac, wierząc w talent Lyry najmocniej na świecie. I wcale się nie myliłam skoro doceniła to nawet Lady Avery! Długo nie byliśmy jednak sami. Uśmiechnęłam się do towarzystwa, a na wypowiedź Rosalie nie wiedziałam jak zareagować. Chwyciłam Samaela pod ramię, patrząc na niego dziękczynnie. Och, nie, nie wytrzymałabym tego sama, nawet Garrett nie mógłby mnie od tego uchronić.
- Dziękujemy, lady Carrow – odpowiedziałam z uśmiechem – Och, z takim mężczyzną u boku oczywiście, że jestem szczęśliwa – śmieję się cicho, a nim zdążyłam zauważyć, już nasze towarzystwo oddaliło się w stronę obrazów, a Lyra ponownie zaczęła opowiadać o swoich dziełach. Och, wyśmienita z niej malarka. Powinnam nauczyć się od niej takiej niewymuszonej swobody. Na ułamek sekundy przytuliłam się do ramienia Samaela.
- Cieszę się, że już jesteś – mówię szeptem, a w moich oczach zapewne widać przerażenie dzisiejszym wernisażem. Nijak wykorzystałabym lekcje etykiety, gdy zwyczajnie brakuje mi pewności siebie. Nie powinien się więc mój narzeczony dziwić moim spięciem i speszonym wzrokiem. Prędko jednak odsuwam się na „przyzwoitą odległość”. Och, Garrett, co ty wyprawiasz? Nie chciałbyś tego widzieć. Chociaż może za twoją pomocą, mogłabym znów się zapić. Nie, nie mogłabym. Na Merlina, co za ograniczenia. Samael jednak mnie wyprzedził, przez co poczułam choć trochę ulgi. Chciałam dodać, że nie omieszkam opowiedzieć Garrettowi o całej „magii” naszych zaręczyn, ale w porę ugryzłam się w język.
- To był naprawdę wyjątkowy bal, kolejne będą na pewno równie widowiskowe – zgadzam się ze swoim narzeczonym, chociaż nie mam zielonego pojęcia, co mogłoby się jeszcze wydarzyć. Czy mogą być jeszcze inne kajdany na moich dłoniach? Śmieję się cicho, rzeczywiście ominęłam przyjaciela w urokliwej opowieści o moich zaręczynach.
- Och, czy pokazywałam ci już pierścionek? – mówię do Garretta, a bądź co bądź w towarzystwie Samaela czuję się o wiele pewniej i nawet łatwiej było mi grać cudowną narzeczoną. Wyciągnęłam dłoń do Garretta, nie mając żadnej możliwości pokazania mu, że to jakaś pułapka, z której nie ma już ucieczki. Samael natomiast zaproponował Lyrze namalowanie jego córki i coś mną szarpnęło. Wciąż czułam się dziwnie, że nasi przyszli mężowie mogą zadecydować o naszej przyszłości, a tym bardziej o naszych kontaktach. Czy nie powinnam się cieszyć, że Samael z taką łatwością nawiązuje kontakty z moimi przyjaciółmi?
- Och, jesteś taki wspaniałomyślny! – wyrwało mi się tuż po tym jak Lyra przyjęła propozycję mojego narzeczonego. Aż z wrażenia zacisnęłam mocnej dłonie na przedramieniu Samaela. – Mogłabym nam zrobić wspaniały obiad i to ciasto, o które prosiłaś niedawno – rozkręcam się, bo nic nie sprawia mi więcej przyjemności niż robienie jedzenia dla innych. Och, Garrett wie o tym ostatnio najlepiej. Pewnie Samael zapłaci Lyrze sporo pieniędzy, ale nic lepiej nie zapewnia ciepłej, rodzinnej atmosfery niż wspaniałe jedzenie!
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdybym była osobą postronną przyglądającą się całej scenie pewnie porównywałabym ją do walki dwójki dzieciaków o ulubioną lalkę. No dobrze może nie ulubioną. Bardziej chodziłoby o to żeby zabawka nie dostała się w ręce przeciwnika. Wspaniała komedia…pod warunkiem, że się w tym nie uczestniczy. Tak mogłam się zastanawiać tylko nad tym czy wydrapać jej oczy już czy jeszcze poczekać minutę albo dwie. Na domiar złego był jeszcze Deimos, który wyraźnie próbował mnie skłonić do rozmowy. Po moim i twoim trupie krzyczałam w duchu mając nadzieję, że może w końcu coś do niego dotrze i mnie stąd zabierze. Każda minuta spędzona w towarzystwie tej kobiety przemieniała się w co najmniej dziesięć minut krzyków i wrzasków w domowym zaciszu. To bardzo uczciwy przelicznik. Gdybym była zołzą a nią nie jestem to zamieniłabym to na godziny albo jeszcze lepiej dni! Dla tego należało docenić moją dobroduszność i skierować się w stronę wyjścia. Ale nie! On wolał dalej z nią rozmawiać! Świetnie! Cokolwiek się później stanie będzie tylko i wyłącznie jego winą! - Tyle by zastąpić te o, których rozmawialiśmy-- odezwałam się wciąż jeszcze spokojna. Czemu poczułam dziwny ucisk na samą myśl o tamtej rozmowie? Przecież to małe zawieszenie broni nie mogło trwać wiecznie.
Nie odpowiadałam na żadne słowo Yaxley ale nie byłam tak nieostrożna żeby ich nie słuchać. Ciekawiło mnie czy ona naprawdę jest taka głupia i myśli, że jeśli przekroczy próg mojego domu to wróci w jednym kawałku? Deimos nie będzie wstanie przecież obronić jej przed wszystkim. Zaczynając od takiej prostej zabawy jak dosypanie śnieżki do jej posiłku. Ciekawe jakie to uczucie spożyć serce jakiejś dalekiej kuzynki? Po czymś takim można jeszcze spojrzeć jednorożcom w oczy? Są jeszcze konsekwencje w postaci pewnych zaburzeń zachowania….MUSZĘ SPRAWDZIĆ CZY WSZYSTKIE APARATY W DOMU DZIAŁAJĄ! Milczałam bo milczenie jest złotem. Przy okazji również jedynym ratunkiem przed niekontrolowanym wybuchem, który prędzej czy później i tak nastąpi. Skupiałam wszystkie myśli wokół Yaxley z wydrapanymi oczami, Yaxley spadającej z konia, Yaxley łamiącej kark, Yaxley z niesławioną reputacją bo przecież kto to widział żeby odwiedzać obcego mężczyznę bez przyzwoitki?! Co powiedzą jednorożce?! - Chodźmy je zobaczyć - odezwałam się w końcu na w zmiankę o kontrowersyjnych obrazach. - Może być całkiem zabawnie- - posłałam mu lekko wyzywający uśmiech zupełnie tak jakbym próbowała przywrócić atmosferę naszej poprzedniej rozmowy. - W końcu musimy coś powiesić w pokoju dla gości- dodałam sprawiając wrażenie jak gdyby powrócił do mnie wesoły nawet trochę zadziorny humor. Yaxley? Kto by się zasadniczo nią przejmował gdy to moje imię zostało boleśnie wyryte na jego piersi?- Idziemy?- - nieznacznie pociągnęłam go w stronę wyjścia. - Na pewno najdzie się zraz jakiś wyposzczony kawaler, który chętne zajmie się twoją przyjaciółką.- Mogłam sobie darować tego „wyposzczonego” ale chyba nie byłabym sobą.
Nie odpowiadałam na żadne słowo Yaxley ale nie byłam tak nieostrożna żeby ich nie słuchać. Ciekawiło mnie czy ona naprawdę jest taka głupia i myśli, że jeśli przekroczy próg mojego domu to wróci w jednym kawałku? Deimos nie będzie wstanie przecież obronić jej przed wszystkim. Zaczynając od takiej prostej zabawy jak dosypanie śnieżki do jej posiłku. Ciekawe jakie to uczucie spożyć serce jakiejś dalekiej kuzynki? Po czymś takim można jeszcze spojrzeć jednorożcom w oczy? Są jeszcze konsekwencje w postaci pewnych zaburzeń zachowania….MUSZĘ SPRAWDZIĆ CZY WSZYSTKIE APARATY W DOMU DZIAŁAJĄ! Milczałam bo milczenie jest złotem. Przy okazji również jedynym ratunkiem przed niekontrolowanym wybuchem, który prędzej czy później i tak nastąpi. Skupiałam wszystkie myśli wokół Yaxley z wydrapanymi oczami, Yaxley spadającej z konia, Yaxley łamiącej kark, Yaxley z niesławioną reputacją bo przecież kto to widział żeby odwiedzać obcego mężczyznę bez przyzwoitki?! Co powiedzą jednorożce?! - Chodźmy je zobaczyć - odezwałam się w końcu na w zmiankę o kontrowersyjnych obrazach. - Może być całkiem zabawnie- - posłałam mu lekko wyzywający uśmiech zupełnie tak jakbym próbowała przywrócić atmosferę naszej poprzedniej rozmowy. - W końcu musimy coś powiesić w pokoju dla gości- dodałam sprawiając wrażenie jak gdyby powrócił do mnie wesoły nawet trochę zadziorny humor. Yaxley? Kto by się zasadniczo nią przejmował gdy to moje imię zostało boleśnie wyryte na jego piersi?- Idziemy?- - nieznacznie pociągnęłam go w stronę wyjścia. - Na pewno najdzie się zraz jakiś wyposzczony kawaler, który chętne zajmie się twoją przyjaciółką.- Mogłam sobie darować tego „wyposzczonego” ale chyba nie byłabym sobą.
I on również chciał mnie zostawić? Ten, który zapewniał, że będzie to dla niego wielką przyjemnością, spędzić ze mną całą resztę wieczoru? Zrobiło mi się niezwykle przykro, słysząc, że zgadza się z Megarą i już zaraz chce z nią iść. Z każdą chwilą mój wyraz twarzy się zmieniał, już nie był radosny, szczęśliwy, tylko znów zagościła na nim obojętność, pewnego rodzaju smutek. Uniosłam wyżej brodę, spojrzałam na lorda Carrowa, prosto w oczy. Chciałam mu powiedzieć, że mnie zawiódł, ale nie odezwałam się ani słowem. I pewnie trwałabym tak, dopóki Megara nie powiedziała nic o wyposzczonym kawalerze. Otworzyłam lekko usta, zmarszczyłam brwi.
- Wypraszam sobie, lady Carrow. Jeszcze chyba nikt mnie tak nie uraził. Nie rozumiem pani nastawienia do mnie, staram się być uprzejma, a pani atakuje mnie, jakbym, na brodę Merlina, coś pani zrobiła - zaczęłam ostro.
Utkwiłam w niej zwój wzrok. Miałam ochotę po tym wszystkim uderzyć ją w twarz, albo posłać w jej stronę ogromną kulę ognia, żeby spaliła się ta jej słodziutka buzia. Nic jednak takiego nie zrobiłam, bo wiedziałam co mi wolno, a czego nie, w przeciwieństwie do Megary, która nie potrafiła zachować się w towarzystwie.
- Lodzie Carrow, jest mi niezwykle przykro to mówić, ale powinien pan zainwestować w kogoś, kto nauczy pańską żonę jak zachowywać się wśród szlachty i czego nie wypada mówić w towarzystwie. Dziwię się panu, że zabiera ją pan na takie ważne wydarzenia jak wernisaż i że nie jest panu za nią wstyd. Nigdy nie poczułam się jeszcze tak urażona - dodałam jeszcze, już mocniej zdenerwowana, tym razem w stronę Carrowa. - Co to w ogóle miało być za stwierdzenie, że zaraz zechce zająć się mną ktoś taki?
I miałam gdzieś, to, co sobie pomyśli. Nie będzie mi jakiś szczeniak podskakiwał. I to jaki szczeniak. Malfoy, wychowany w dziczy. Przez to ile miała rodzeństwa, jej rodzice chyba niezbyt przykładali się do nauczenia jej dobrych manier. To też cudownie świadczy o jej rodzicach, którzy sami nie zasługują na szlachecki tytuł. A Megara? Wszystko co robiła było sztuczne, sama nie potrafiła niczego. Już ja się jej odegram, sprawię, że jej mąż będzie się musiał za nią długo tłumaczyć.
- Wyposzczonego, też mi coś. Pani insynuacje są naprawdę na bardzo niskim poziomie. Lodzie Carrow, proszę jednak nie wysyłać mi żadnego zaproszenia, przekażę również lordowi Rosierowi, żeby uważał, bo może zostać okropnie potraktowany przez pańską żonę, tak jak ja właśnie teraz.
Czy byłam urażona? Zdecydowanie. Chciałam być miła dla Megary, nie mówiłam w towarzystwie nic, co mogłoby ją urazić, zwracałam się do niej odpowiednimi dla jej “statusu” zwrotami. A ona co? Sugerowała, że zaraz pójdę do innego mężczyzny, który będzie chciał ze mną… oh, szkoda słów.
- Lordzie Carrow - dygnęłam mu lekko. - Żegnam.
Odeszłam z kwitkiem w ręce nawet się nie odwracając. Wiedziałam, że jestem bliska jemu sercu, po takim nawale słów, na temat jego żony, na pewno go to zmartwi i zdenerwuje. Słowa Megary nic mi nie robiły, nie interesowało mnie co mówi, bo nie była dla mnie nikim ważnym. Ale kierować takie słowa na mój temat do lorda Carrowa? To już zdecydowana przesada.
zt
- Wypraszam sobie, lady Carrow. Jeszcze chyba nikt mnie tak nie uraził. Nie rozumiem pani nastawienia do mnie, staram się być uprzejma, a pani atakuje mnie, jakbym, na brodę Merlina, coś pani zrobiła - zaczęłam ostro.
Utkwiłam w niej zwój wzrok. Miałam ochotę po tym wszystkim uderzyć ją w twarz, albo posłać w jej stronę ogromną kulę ognia, żeby spaliła się ta jej słodziutka buzia. Nic jednak takiego nie zrobiłam, bo wiedziałam co mi wolno, a czego nie, w przeciwieństwie do Megary, która nie potrafiła zachować się w towarzystwie.
- Lodzie Carrow, jest mi niezwykle przykro to mówić, ale powinien pan zainwestować w kogoś, kto nauczy pańską żonę jak zachowywać się wśród szlachty i czego nie wypada mówić w towarzystwie. Dziwię się panu, że zabiera ją pan na takie ważne wydarzenia jak wernisaż i że nie jest panu za nią wstyd. Nigdy nie poczułam się jeszcze tak urażona - dodałam jeszcze, już mocniej zdenerwowana, tym razem w stronę Carrowa. - Co to w ogóle miało być za stwierdzenie, że zaraz zechce zająć się mną ktoś taki?
I miałam gdzieś, to, co sobie pomyśli. Nie będzie mi jakiś szczeniak podskakiwał. I to jaki szczeniak. Malfoy, wychowany w dziczy. Przez to ile miała rodzeństwa, jej rodzice chyba niezbyt przykładali się do nauczenia jej dobrych manier. To też cudownie świadczy o jej rodzicach, którzy sami nie zasługują na szlachecki tytuł. A Megara? Wszystko co robiła było sztuczne, sama nie potrafiła niczego. Już ja się jej odegram, sprawię, że jej mąż będzie się musiał za nią długo tłumaczyć.
- Wyposzczonego, też mi coś. Pani insynuacje są naprawdę na bardzo niskim poziomie. Lodzie Carrow, proszę jednak nie wysyłać mi żadnego zaproszenia, przekażę również lordowi Rosierowi, żeby uważał, bo może zostać okropnie potraktowany przez pańską żonę, tak jak ja właśnie teraz.
Czy byłam urażona? Zdecydowanie. Chciałam być miła dla Megary, nie mówiłam w towarzystwie nic, co mogłoby ją urazić, zwracałam się do niej odpowiednimi dla jej “statusu” zwrotami. A ona co? Sugerowała, że zaraz pójdę do innego mężczyzny, który będzie chciał ze mną… oh, szkoda słów.
- Lordzie Carrow - dygnęłam mu lekko. - Żegnam.
Odeszłam z kwitkiem w ręce nawet się nie odwracając. Wiedziałam, że jestem bliska jemu sercu, po takim nawale słów, na temat jego żony, na pewno go to zmartwi i zdenerwuje. Słowa Megary nic mi nie robiły, nie interesowało mnie co mówi, bo nie była dla mnie nikim ważnym. Ale kierować takie słowa na mój temat do lorda Carrowa? To już zdecydowana przesada.
zt
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Za tego wyposzczonego to i ja mógłbym się obrazić. Gdyby mój umysł był chociaż odrobinę bardziej lotny mógłbym połączyć kontekst zdania i zrozumieć, że ona miała na myśli m n i e kiedy mówiła o wyposzczonym. Na całe szczęście, albo i nieszczęście, wykazałem się po raz kolejny ogromnym rozkojarzeniem i myślałem o tym, jaka Rosalie mogłaby być... No cóż, nieważne. Megara powiedziała coś niedobrego, zoriętowałem się kiedy Rosalie zamiast kiwnąć głową, odpowiedziała jej równie atakująco. I stojąc pomiędzy dwoma obrażonymi na siebie kobietami, po raz pierwszy w życiu małżeńskim pojmuje taką rzecz jak to, że Megara jest o mnie zazdrosna ? Czy właśnie nie ta zielona zazdrość każe jej oznaczyć teren, uwiesić się na ramieniu mym, mówić niemiłe rzeczy do Rosalie? Dziwna sprawa, spoglądam na Megarę, która nie chce patrzeć na Rosalie, później na pannę Yaxley, która cedzi słowa i na mnie zwraca uwagę. Kręcę głową zbity z tropu. - Nie wiem, niestety - nie wiem, czemu wyposzczony chciałby się zajmować panną Yaxley. Wiem, że na pewno wszyscy czują się wyposzczeni, kiedy spoglądają na tę wspaniałą kobietę. - Megara - karcąco zwracam uwagę nieposłusznej Megarze, która chyba postanowiła wzniecić wojnę pomiędzy Carrowami i Yaxleyami. A tego znieść nie mógłbym ja. Kiedy panna Yaxley uznała, że nikt jej nigdy tak nie upokorzył, było mi bardzo wstyd. Ale kiedy zapowiedziała, że nie przyjedzie w odwiedziny i co więcej.. nie omieszka napisać listu do pana Tybalda. - Panno Yaxley, proszę tego nie robić - pragnę ją uspokoić i właśnie dlatego proszę o to, żeby nie niszczyła nie tylko mojej przyjaźni ze sobą, ale również moich kruchych stosunków z Rosierami. Już i tak narażam się nestorowi Aaronowi Carrow spotykając się z lady Cedriną Rosier, by ustalać z nią, że Tybald będzie mógł korzystać z moich koni.
- Panno Yaxley - kłaniamy sie sobie na pożegnanie, Rosalie Yaxley odchodzi, a mój wzrok patrzy za nią jeszcze chwilę. Czy to nasze ostatnie spotkanie?
- Wciąż tak ci się spieszy do domu? - spoglądam na Megarę, jestem poniekąd rozdrażniony jej zachowaniem, jednak nie przesadzam z reakcją. Staram się nie okazywać tego, by nie zwracać na siebie uwagi, ale może być pewna, że w domu dostanie jej sie za to. Chyba już jest? - W takim razie idźmy obejrzeć te obrazy - trochę przyciska ramieniem jej dłoń do siebie, żeby zabolało, albo żeby nie mogła się wydostać, przecież nie zacznie się szarpać na samym środku galerii?
- Panno Yaxley - kłaniamy sie sobie na pożegnanie, Rosalie Yaxley odchodzi, a mój wzrok patrzy za nią jeszcze chwilę. Czy to nasze ostatnie spotkanie?
- Wciąż tak ci się spieszy do domu? - spoglądam na Megarę, jestem poniekąd rozdrażniony jej zachowaniem, jednak nie przesadzam z reakcją. Staram się nie okazywać tego, by nie zwracać na siebie uwagi, ale może być pewna, że w domu dostanie jej sie za to. Chyba już jest? - W takim razie idźmy obejrzeć te obrazy - trochę przyciska ramieniem jej dłoń do siebie, żeby zabolało, albo żeby nie mogła się wydostać, przecież nie zacznie się szarpać na samym środku galerii?
[zabieram megarke do domu, koniec]
/z bocznego korytarza
Powiodłam wzrokiem za przyjaciółką, która szybkim krokiem zmierzała już w zupełnie innym kierunku, by zaraz zniknąć za rogiem a nas samych zostawić z wyrazem otępienia na twarzy. Przeniosłam swój zagubiony wzrok na Samuela, który najwyraźniej, tak samo jak ja nie miał pojęcia o co tak naprawdę zdenerwowała się Katya.
- Nie jestem pewna... - Mruknęłam cicho, nadal nie bardzo odnajdując się w zaistniałej sytuacji. Po głowie krążyło mi tysiąc myśli, od tych zupełnie normalnych po te skrajnie obsesyjne. Zaraz jednak wewnętrznie skarciłam się za te drugie, przecież nie tak wyglądała gdy to się działo. Winę ponosił więc sam Samuel i jego spóźnienie. - ale chętnie spędzę resztę tego wieczoru z takim bawołem jak Ty. - Dodałam już wyraźnie rozbawiona jego poczuciem humoru, które utrzymywał w świetnej formie, nawet w sytuacji takiej jak ta. Znałam Katyę nie od wczoraj i dobrze wiedziałam jak często zdarzając się jej podobne wybuchy i tak jak w tym przypadku, nie odnajdują one usprawiedliwienia.
Westchnęłam cicho chwytając mojego towarzysza pod ramię i kierując swe kroki w kierunku którym mnie prowadził, wcześniej oczywiście zgodziwszy się na jego propozycję. Nie bardzo wiedziałam w jaki sposób przekazać mu zaistniałą pomiędzy mną a Colinem sytuację, tak aby Samuel nie chciał go wbić w ziemię. Właściwie nie miał za co, nie każdy reagował pozytywnie na moje zachowanie tak jak moi bliscy, można więc rzecz, że biedny mężczyzna poczuł się skrępowany przez moją śmiałość. To jednak mogło być słabym argumentem dla aurora, który czasami traktował mnie z przesadną opiekuńczością, niczym starszy brat lub ojciec. Często otwarcie to demonstrując i przypominając niektórym gdzie ich miejsce, za co z kolei byłam mu dozgonnie wdzięczna.
- Och właściwie to nic takiego. - Machnęłam ręką w lekceważącym geście. Jakby nie było o czym rozmawiać. - Po prostu pewien szlachcic przestraszył się mojej zbytniej bezpośredniości. - i uciekł, nim wcielił w życie swoją obietnice zapoznania mnie z Lyrą. Ostatnie słowa jedynie przemknęły mi w myślach, by nie dawać przyjacielowi żadnych argumentów którymi mógłby potem tłumaczyć kontakt swojej pięści z twarzą Fawleya. - Zrobiło mi się troszkę głupio i to wszytsko. Ale może faktycznie nie powinnam się tak narzucać obcym ludziom. - Skwitowałam, kiedy wchodziliśmy do sali przepełnionej obrazami. Powiodłam wzrokiem po ścianach a następnie po ludziach, zebranych w środku. W tym samym momencie minęła nas (wnioskując po minie) wściekła Rosalie a nim doszliśmy do Lyry, z równie pokaźnymi grymasami na twarzy, Deimos i Megara. Zerknęłam przez ramię, odprowadzając ich do wyjścia po czym posłałam pytające spojrzenie Samuelowi, tym samym przyciągając go nieco bliżej siebie. - Wygląda na to, że nie tylko nam cudownie mija czas na wernisażu. - Szepnęłam mu do ucha, uśmiechając się przy tym nieco krzywo. Szybko jednak opanowałam swoje emocje, gdyż zbliżaliśmy się do zgromadzonych przy debiutantce, ludzi.
Powiodłam wzrokiem za przyjaciółką, która szybkim krokiem zmierzała już w zupełnie innym kierunku, by zaraz zniknąć za rogiem a nas samych zostawić z wyrazem otępienia na twarzy. Przeniosłam swój zagubiony wzrok na Samuela, który najwyraźniej, tak samo jak ja nie miał pojęcia o co tak naprawdę zdenerwowała się Katya.
- Nie jestem pewna... - Mruknęłam cicho, nadal nie bardzo odnajdując się w zaistniałej sytuacji. Po głowie krążyło mi tysiąc myśli, od tych zupełnie normalnych po te skrajnie obsesyjne. Zaraz jednak wewnętrznie skarciłam się za te drugie, przecież nie tak wyglądała gdy to się działo. Winę ponosił więc sam Samuel i jego spóźnienie. - ale chętnie spędzę resztę tego wieczoru z takim bawołem jak Ty. - Dodałam już wyraźnie rozbawiona jego poczuciem humoru, które utrzymywał w świetnej formie, nawet w sytuacji takiej jak ta. Znałam Katyę nie od wczoraj i dobrze wiedziałam jak często zdarzając się jej podobne wybuchy i tak jak w tym przypadku, nie odnajdują one usprawiedliwienia.
Westchnęłam cicho chwytając mojego towarzysza pod ramię i kierując swe kroki w kierunku którym mnie prowadził, wcześniej oczywiście zgodziwszy się na jego propozycję. Nie bardzo wiedziałam w jaki sposób przekazać mu zaistniałą pomiędzy mną a Colinem sytuację, tak aby Samuel nie chciał go wbić w ziemię. Właściwie nie miał za co, nie każdy reagował pozytywnie na moje zachowanie tak jak moi bliscy, można więc rzecz, że biedny mężczyzna poczuł się skrępowany przez moją śmiałość. To jednak mogło być słabym argumentem dla aurora, który czasami traktował mnie z przesadną opiekuńczością, niczym starszy brat lub ojciec. Często otwarcie to demonstrując i przypominając niektórym gdzie ich miejsce, za co z kolei byłam mu dozgonnie wdzięczna.
- Och właściwie to nic takiego. - Machnęłam ręką w lekceważącym geście. Jakby nie było o czym rozmawiać. - Po prostu pewien szlachcic przestraszył się mojej zbytniej bezpośredniości. - i uciekł, nim wcielił w życie swoją obietnice zapoznania mnie z Lyrą. Ostatnie słowa jedynie przemknęły mi w myślach, by nie dawać przyjacielowi żadnych argumentów którymi mógłby potem tłumaczyć kontakt swojej pięści z twarzą Fawleya. - Zrobiło mi się troszkę głupio i to wszytsko. Ale może faktycznie nie powinnam się tak narzucać obcym ludziom. - Skwitowałam, kiedy wchodziliśmy do sali przepełnionej obrazami. Powiodłam wzrokiem po ścianach a następnie po ludziach, zebranych w środku. W tym samym momencie minęła nas (wnioskując po minie) wściekła Rosalie a nim doszliśmy do Lyry, z równie pokaźnymi grymasami na twarzy, Deimos i Megara. Zerknęłam przez ramię, odprowadzając ich do wyjścia po czym posłałam pytające spojrzenie Samuelowi, tym samym przyciągając go nieco bliżej siebie. - Wygląda na to, że nie tylko nam cudownie mija czas na wernisażu. - Szepnęłam mu do ucha, uśmiechając się przy tym nieco krzywo. Szybko jednak opanowałam swoje emocje, gdyż zbliżaliśmy się do zgromadzonych przy debiutantce, ludzi.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jakże roztargniony musiał być Lorne Bulstrode, że nie zauważył, jak pełno znanych osobistości pojawiło się nagle w tym samym pomieszczeniu co on! Wnętrza obrazów pochłonęły go do reszty, był jak naiwne dziecko zachwycające się czymś po raz pierwszy.
Wcześniej jednak przywitał się z każdym, ignorując jedynie Deimosa Carrowa, który sam zresztą nie był skłonny do rozmowy. Szczególnie serdecznie uścisnął dłoń Garretta Weasley'a, nie miał pojęcia dlaczego. Nie pamiętał zresztą skąd go zna i czy kiedykolwiek wymienili ze sobą więcej niż jedno zdanie. Rudzielec jednak wyszedł pierwszy z pozdrowieniem, tak więc zyskał w nim cichego sojusznika. Miejsce wszak było niepożądane dla ich obu, jak mniemał. Garrett zjawił się tu pewnie ze względu na swą rodzoną siostrę.
Właśnie! Lyra Weasley! Prowodyr całej tej zbieraniny - wciąż jej nie pogratulował niesamowitych prac. Co mógłby rzec? Żadna konstruktywna krytyka nie przychodziła do głowy Lorne'a, postanowił więc zwyczajnie dołączyć się do tych, którzy obsypywali ciepłymi słowami młodą malarkę. Skinieniem głowy pozdrowił wszystkich i zwrócił się do Lyry:
- Muszę przyznać, że nie miałem pojęcia, jaki talent drzemie we krwi Weasleyów - uśmiechnął się na tyle, na ile potrafił, choć każde napięcie mięśni było nieopisanym wysiłkiem. Coś się działo. - Gratuluję i zazdroszczę, że w taki sposób możesz utrwalać rzeczywistość, lady Weasly. To prawdziwa magia, pierwszorzędna. Szkoda, że nie można się tego nauczyć, prawda?
Zwrócił się do reszty, choć może i pośród nich byli skryci malarze, tego nie mógł przewidzieć. Stało się jednak coś dziwnego, bo po wypowiedzeniu tych słów zapomniał, gdzie się znajduje i dlaczego. Zrobił zaskoczoną minę i zmarszczył czoło, próbując cokolwiek sobie przypomnieć. Choroba znowu zaatakowała. Jedyna wyraźna myśl kołująca w jego umyśle, niezmiennie od wielu dni była wyobrażeniem alkoholu, którym mógłby się upoić.
Spore zakłopotanie było młodego mężczyzny, ale miał nadzieję, że podchodząc do towarzystwa powiedział cokolwiek. Odchrząknął. Trzeba czekać. Poczuł jak pot oblewa jego plecy.
Wcześniej jednak przywitał się z każdym, ignorując jedynie Deimosa Carrowa, który sam zresztą nie był skłonny do rozmowy. Szczególnie serdecznie uścisnął dłoń Garretta Weasley'a, nie miał pojęcia dlaczego. Nie pamiętał zresztą skąd go zna i czy kiedykolwiek wymienili ze sobą więcej niż jedno zdanie. Rudzielec jednak wyszedł pierwszy z pozdrowieniem, tak więc zyskał w nim cichego sojusznika. Miejsce wszak było niepożądane dla ich obu, jak mniemał. Garrett zjawił się tu pewnie ze względu na swą rodzoną siostrę.
Właśnie! Lyra Weasley! Prowodyr całej tej zbieraniny - wciąż jej nie pogratulował niesamowitych prac. Co mógłby rzec? Żadna konstruktywna krytyka nie przychodziła do głowy Lorne'a, postanowił więc zwyczajnie dołączyć się do tych, którzy obsypywali ciepłymi słowami młodą malarkę. Skinieniem głowy pozdrowił wszystkich i zwrócił się do Lyry:
- Muszę przyznać, że nie miałem pojęcia, jaki talent drzemie we krwi Weasleyów - uśmiechnął się na tyle, na ile potrafił, choć każde napięcie mięśni było nieopisanym wysiłkiem. Coś się działo. - Gratuluję i zazdroszczę, że w taki sposób możesz utrwalać rzeczywistość, lady Weasly. To prawdziwa magia, pierwszorzędna. Szkoda, że nie można się tego nauczyć, prawda?
Zwrócił się do reszty, choć może i pośród nich byli skryci malarze, tego nie mógł przewidzieć. Stało się jednak coś dziwnego, bo po wypowiedzeniu tych słów zapomniał, gdzie się znajduje i dlaczego. Zrobił zaskoczoną minę i zmarszczył czoło, próbując cokolwiek sobie przypomnieć. Choroba znowu zaatakowała. Jedyna wyraźna myśl kołująca w jego umyśle, niezmiennie od wielu dni była wyobrażeniem alkoholu, którym mógłby się upoić.
Spore zakłopotanie było młodego mężczyzny, ale miał nadzieję, że podchodząc do towarzystwa powiedział cokolwiek. Odchrząknął. Trzeba czekać. Poczuł jak pot oblewa jego plecy.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie ostatni bal, jaki przyjdzie mu zorganizować.
Ale cóż, dla Garretta być może ostatni - nie bawiło go lawirowanie wśród szlachty, jakiemu oddawał się przez ostatnie pół roku poniekąd na prośbę narzeczonej. Która aktualnie zaginęła. Zaginęła - czy to w ogóle możliwe w magicznym świecie, by tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu, podczas gdy istnieje tyle możliwości, by wytropić człowieka? Co stało się z Dianą - ktoś ją porwał (w jakim celu, okupu?), uciekła? Kto jej pomógł? Dlaczego nikt, nikt o niczym nie wiedział? Jak zareaguje jej nestor? Ile dni musi minąć, żeby postanowił ją wydziedziczyć, jako skazę na rodzie uciekającą przed szlacheckimi obowiązkami?
I, co najważniejsze: czy był tego powodem?
Na jej miejscu również nie chciałby być ofiarą próby polepszenia stosunków rodowych, szczególnie że w dniu ślubu musiałaby zrezygnować ze stylu życia, który wiodła od przeszło dwudziestu lat. Cóż, mimo wszystko nie był najlepszą partią.
Ale może właśnie to - do pary z wyjątkową łaskawością jego rodu - uchroniło go od bycia aktualnie mężem, ojcem i wzorowym szlachcicem godnie pojawiającym się na wszystkich ważniejszych wydarzeniach?
Niedoczekanie.
Uśmiechnął się, przyglądając się pierścionkowi Eilis; tak właściwie ledwo powędrował wzrokiem do biżuterii, skupiając się bardziej na tym, czy uniesiona dłoń dziewczyny nie drżała. Z jakiegoś powodu odczuwał niepokój. A może to tylko kumulacja nieprzyjemności ostatniego tygodnia sprawiała, że wariował?
Uśmiechnął się raz jeszcze, kiedy Samael złożył propozycję Lyrze, tę z kategorii nie do odrzucenia. Źle się czuł. Tak bardzo źle się czuł, ale podczas gdy nie cierpiał z powodu zawrotów głowy ani nawet bólu którejkolwiek części ciała, wypełniał go po brzegi czysty dyskomfort. Dusił się w wyjściowej szacie, każde słowo, które wypowiadał, zdawało mu się fałszywie brzmiące. Zaginięcie Diany, Zakon Feniksa, cała gama nie najmilszych wypadków - to wszystko dręczyło go od kilku dni, choć dopiero teraz uderzyło z całą gamą uczuć.
- To wspaniała propozycja, Lyro - rzucił ciepło, spoglądając najpierw na siostrę, a dopiero potem - z niejaką wdzięcznością - na Avery'ego. Ale już sekundy później uciekał spojrzeniem, patrząc to na obrazy zdobiące ściany, to w pustą przestrzeń, to na twarze ginące w tłumie. Stłumił westchnięcie. - I jestem, Samaelu - dodał zaraz, choć miał wrażenie, że zaraz zakrztusi się starannie dobieranymi słowami. - Lyra i jej talent są naszą wielką chlubą.
Chciał poprawić kołnierz, poluzować zbyt mocno ściśnięty kucyk; pragnął tak wiele, a zamiast tego mógł tylko stać, prezentować się względnie godnie i wysyłać uprzejme uśmiechy.
- Wybaczą państwo na chwilę - powiedział nagle wyjątkowo oficjalnie (nie wiadomo, kto słuchał), zwiedziony impulsem, przytłoczony natarczywymi spojrzeniami, które były wyłącznie wytworem jego wyobraźni, przyduszony uczuciem, że nie wytrzyma w tej sali ani sekundy dłużej. - Znajdę cię później - rzucił cicho siostrze na odchodne, spoglądając na nią przepraszająco i z pozoru niespiesznie wyewakuował się z pomieszczenia. Jednym haustem dopił resztę wina z kieliszka, a potem odstawił puste naczynie na tacę przechodzącego nieopodal skrzata. I ruszył dalej, witając się z tymi, z którymi powitać się powinien, unikając spojrzenia tych, którzy mogliby chcieć go nim zgromić.
| zt; jeśli coś pominęłam, krzyczcie
Ale cóż, dla Garretta być może ostatni - nie bawiło go lawirowanie wśród szlachty, jakiemu oddawał się przez ostatnie pół roku poniekąd na prośbę narzeczonej. Która aktualnie zaginęła. Zaginęła - czy to w ogóle możliwe w magicznym świecie, by tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu, podczas gdy istnieje tyle możliwości, by wytropić człowieka? Co stało się z Dianą - ktoś ją porwał (w jakim celu, okupu?), uciekła? Kto jej pomógł? Dlaczego nikt, nikt o niczym nie wiedział? Jak zareaguje jej nestor? Ile dni musi minąć, żeby postanowił ją wydziedziczyć, jako skazę na rodzie uciekającą przed szlacheckimi obowiązkami?
I, co najważniejsze: czy był tego powodem?
Na jej miejscu również nie chciałby być ofiarą próby polepszenia stosunków rodowych, szczególnie że w dniu ślubu musiałaby zrezygnować ze stylu życia, który wiodła od przeszło dwudziestu lat. Cóż, mimo wszystko nie był najlepszą partią.
Ale może właśnie to - do pary z wyjątkową łaskawością jego rodu - uchroniło go od bycia aktualnie mężem, ojcem i wzorowym szlachcicem godnie pojawiającym się na wszystkich ważniejszych wydarzeniach?
Niedoczekanie.
Uśmiechnął się, przyglądając się pierścionkowi Eilis; tak właściwie ledwo powędrował wzrokiem do biżuterii, skupiając się bardziej na tym, czy uniesiona dłoń dziewczyny nie drżała. Z jakiegoś powodu odczuwał niepokój. A może to tylko kumulacja nieprzyjemności ostatniego tygodnia sprawiała, że wariował?
Uśmiechnął się raz jeszcze, kiedy Samael złożył propozycję Lyrze, tę z kategorii nie do odrzucenia. Źle się czuł. Tak bardzo źle się czuł, ale podczas gdy nie cierpiał z powodu zawrotów głowy ani nawet bólu którejkolwiek części ciała, wypełniał go po brzegi czysty dyskomfort. Dusił się w wyjściowej szacie, każde słowo, które wypowiadał, zdawało mu się fałszywie brzmiące. Zaginięcie Diany, Zakon Feniksa, cała gama nie najmilszych wypadków - to wszystko dręczyło go od kilku dni, choć dopiero teraz uderzyło z całą gamą uczuć.
- To wspaniała propozycja, Lyro - rzucił ciepło, spoglądając najpierw na siostrę, a dopiero potem - z niejaką wdzięcznością - na Avery'ego. Ale już sekundy później uciekał spojrzeniem, patrząc to na obrazy zdobiące ściany, to w pustą przestrzeń, to na twarze ginące w tłumie. Stłumił westchnięcie. - I jestem, Samaelu - dodał zaraz, choć miał wrażenie, że zaraz zakrztusi się starannie dobieranymi słowami. - Lyra i jej talent są naszą wielką chlubą.
Chciał poprawić kołnierz, poluzować zbyt mocno ściśnięty kucyk; pragnął tak wiele, a zamiast tego mógł tylko stać, prezentować się względnie godnie i wysyłać uprzejme uśmiechy.
- Wybaczą państwo na chwilę - powiedział nagle wyjątkowo oficjalnie (nie wiadomo, kto słuchał), zwiedziony impulsem, przytłoczony natarczywymi spojrzeniami, które były wyłącznie wytworem jego wyobraźni, przyduszony uczuciem, że nie wytrzyma w tej sali ani sekundy dłużej. - Znajdę cię później - rzucił cicho siostrze na odchodne, spoglądając na nią przepraszająco i z pozoru niespiesznie wyewakuował się z pomieszczenia. Jednym haustem dopił resztę wina z kieliszka, a potem odstawił puste naczynie na tacę przechodzącego nieopodal skrzata. I ruszył dalej, witając się z tymi, z którymi powitać się powinien, unikając spojrzenia tych, którzy mogliby chcieć go nim zgromić.
| zt; jeśli coś pominęłam, krzyczcie
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Sztuka nie była dla wszystkich.
W tym stwierdzeniu utwierdziła go matka jeszcze we wczesnym dzieciństwie, kiedy po jednym z bankietów w ich dworze, bezlitośnie wyśmiała podstarzałego lorda Croucha, oskarżając go o kompletny brak gustu, jaki próbował nadrobić chwaląc się posiadaniem ogromnej fortuny. Samael doskonale zapamiętał historię, jak mężczyzna wszedł w posiadanie obrazu wystawionego w jej galerii za sumę wprost niebotyczną i bajońską, nawet jak na kieszeń arystokratycznego magnata. Matka zdradziła mu, że płótno powstało z ręki skrzata domowego i nie było warte nawet knuta i potem razem długo zaśmiewali się z ignorancji lorda Croucha.
Dzisiaj Avery miał wrażenie, iż galerię Laidan wypełniają tacy sami laicy, jak tamten mężczyzna, psujący powietrze i jałowiący wręcz magiczny klimat tego miejsca. Najchętniej wyrzuciłby ich wszystkich, lecz powstrzymywała go wyłącznie dbałość o reputację. Oraz, rzecz oczywista, świadomość, iż to właśnie tacy głupcy, przynoszą jej matce zyski największe. Marszandzi zatrudniani przez Laidan nawet nie musieli się zbytnio starać; każdy kto pozował na konesera i znawcę, niemal natychmiastowo nabywał obraz naprawdę podłej jakości.
Sztuka nie była dla wszystkich.
Tyczyło się to także umiejętności konwersacji, która w ich małym kręgu zamierała, by znowu zabrzmieć, niczym hucząca trąba. Avery’ego trąciło to wrażenie sztuczności, lecz bynajmniej nie zamierzał spoufalać się z plebsem – jego salon wciąż przypominał mu upokorzeniu malareczki, która zatem nie była człowiekiem, tylko ofiarą. Mimo tego lawirował wśród tego gąszcza uwag błahych całkiem zgrabnie, czując się swobodnie w okolicznościowej rozmowie, niewymagającej wyciągania żadnych wniosków. Pochwycił dłoń Eilis i ucałował ją ponownie, jakby wzruszyła go ta deklaracja uczuć – jakby nie wiedział, że tylko udaje, jeszcze mu odpowie za tę marną grę – po czym zwrócił się do Lyry (choć powinien mówić przez pośrednika, wstyd by zamienił choć słowo z zubożałą szlachcianeczką).
-Wspaniale – skwitował Samael, uśmiechając się uprzejmie (bo w myślach planował cudowną zabawę) – cała przyjemność po mojej stronie, że pozwolę panience na artystyczny rozwój – podchwycił jej uwagę, niemalże wymiotując z tego nadmiaru sympatii. Mógłby zniknąć w toalecie, pociągając za sobą Eilis, lecz… Taki skandal nawet jemu nie uszedłby płazem.
- Uważam, że to znakomity pomysł. Aczkolwiek może przy innej okazji, może wówczas również i Garrett zechciałby nas odwiedzić? – oddalam propozycję Eilis, nadając jej pozorowane odroczenie wraz z rzekomą chęcią spełnienia obietnicy zaproszenia rodzeństwa Weasleyów na obiad. Może od razu powinni zamknąć się w chlewie i jeść z koryta, zapewne dużej różnicy by nie było pomiędzy tym a ucztowaniem z biedakami.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Samuel..nie miał za wiele wspólnego ze sztuką, przynajmniej - jeśli chodziło o jego własne zdolności. Prawdopodobieństwo że narysowałby chociaż cokolwiek podobne do rzeczywistego kształtu - graniczyło z cudem. Nawet wiele dzieci rysowały lepiej, dlatego - Samuel nawet nie próbował poprawiać swoich umiejętności. Owo beztalencie eksponowało się także w piśmie aurora, którego rozczytanie - także stanowiło nie lada wyczyn. Ale nie przyszedł na wernisaż dla swego talentu a dla...no własnie dla kogo? Przewinęły mu się w głowie imiona, ale - ostatecznie u jego boku stała zupełnie inna istota, której - nawet nie spodziewał się tutaj widzieć. I - w nieokreślony sposób był wdzięczny Lilith za towarzystwo, inaczej - prawdopodobnie już zmierzałby w kierunku wyjścia z dziwnym grymasem na ustach szukając swego motoru.
- W takim razie może ten bawół odwdzięczy się kilkoma głupimi żartami i..zmniejszona ilością papierków do wypełnienia na jutro - parsknął szelmowsko. Samuel zdecydowanie unikał każdej dokumentacyjnej pracy, przedkładając je poniżej akcjom w terenie. Jednak panna Greengras - jak już zdążył zauważyć - wykazywała się zdecydowanie przyjemnymi predyspozycjami do misji poza biurkiem. Musiał nawet przyznać, że chwilami radziła sobie lepiej niż większość męskich odpowiedników kursantów. Możliwe...że widział w jej osobie ducha, którego, prawdopodobnie sam pielęgnował.
- Nic takiego? - uniósł niedowierzająco brew. Jeśli przyszła aurorka mówiła podobny zbitek słów, znaczyło zdecydowanie coś więcej - to raczej nie świadczy o żadnym szlachcicu dobrze, jeśli unika odpowiedzialności i konfrontacji z jakąkolwiek damą, tym bardziej - tą bezpośrednią - zakpił lekko. Zdecydowanie zbyt często irytowali go arystokraci, którzy umykali przed ognistą osobowością kobiet, które w ich mniemaniu, zbytnio wyzwalały się z okowów szlacheckiej grzeczności - Gdyby to miało znaczenie, powiedziałbym ,że jestem z ciebie dumny, ale jeszcze bardziej byłbym, gdybyś mi go wskazała - zerknął na swoją przyjaciółkę, drapiąc przy okazji brodę, jakby chciał zasugerować jej odpowiedź - ...ale stawiam, że sobie świetnie z nim poradziłaś- dodał, kontrolując swoje zapędy do odstraszania każdego, kto się kręcił wokół jego wybuchowej części duetu.
- Teraz kusi mnie, żeby rzeczywiście sprawdzić tego jegomościa - pokręcił głową, raz jeszcze przyglądając się szlachciance. Może zbytnio się przyzwyczaił do jej bezpardonowego zachowania, uznając, że każdemu przysługuje takie postępowanie? - to na pewno był facet? - zażartował, nachylając się ku twarzy dziewczyny, próbując dopatrzyć się tych niuansów, w których kobiety były mistrzyniami - woalowaniu emocji, których nie chciały pokazywać rozmówcom.
Za słowami Lilith powędrował do mijających ich sylwetek. Nie zdążył uchwycić spojrzenia Megary, gdy go mijała, ale mimo wszystko - mimowolnie zacisnął palce, taksując wzrokiem jej męża.
- Powiedziałbym, że to całkiem naturalny widok, ale się powstrzymam..oh..powiedziałem to na głos? - wyszczerzył się do blondynki udając zaskoczenie, jednocześnie przenosząc wzrok na pomieszczenie, do którego weszli. Zdaje się, że tu znajdowały się pracy rudowłosej malarki - znasz może Lyrę Wealey? - utkwił ciemne źrenice na jednym z malunków, marszcząc przy tym brwi, chcąc dopasować lico kobiety z obrazu, do zatartego wspomnienia. Pokręcił głową, wciąż jednak czując łaskotanie w umyśle, gdy zatrzymywał wzrok na białej sukience, parasolce i pochylonej sylwetce w bieli.
- W takim razie może ten bawół odwdzięczy się kilkoma głupimi żartami i..zmniejszona ilością papierków do wypełnienia na jutro - parsknął szelmowsko. Samuel zdecydowanie unikał każdej dokumentacyjnej pracy, przedkładając je poniżej akcjom w terenie. Jednak panna Greengras - jak już zdążył zauważyć - wykazywała się zdecydowanie przyjemnymi predyspozycjami do misji poza biurkiem. Musiał nawet przyznać, że chwilami radziła sobie lepiej niż większość męskich odpowiedników kursantów. Możliwe...że widział w jej osobie ducha, którego, prawdopodobnie sam pielęgnował.
- Nic takiego? - uniósł niedowierzająco brew. Jeśli przyszła aurorka mówiła podobny zbitek słów, znaczyło zdecydowanie coś więcej - to raczej nie świadczy o żadnym szlachcicu dobrze, jeśli unika odpowiedzialności i konfrontacji z jakąkolwiek damą, tym bardziej - tą bezpośrednią - zakpił lekko. Zdecydowanie zbyt często irytowali go arystokraci, którzy umykali przed ognistą osobowością kobiet, które w ich mniemaniu, zbytnio wyzwalały się z okowów szlacheckiej grzeczności - Gdyby to miało znaczenie, powiedziałbym ,że jestem z ciebie dumny, ale jeszcze bardziej byłbym, gdybyś mi go wskazała - zerknął na swoją przyjaciółkę, drapiąc przy okazji brodę, jakby chciał zasugerować jej odpowiedź - ...ale stawiam, że sobie świetnie z nim poradziłaś- dodał, kontrolując swoje zapędy do odstraszania każdego, kto się kręcił wokół jego wybuchowej części duetu.
- Teraz kusi mnie, żeby rzeczywiście sprawdzić tego jegomościa - pokręcił głową, raz jeszcze przyglądając się szlachciance. Może zbytnio się przyzwyczaił do jej bezpardonowego zachowania, uznając, że każdemu przysługuje takie postępowanie? - to na pewno był facet? - zażartował, nachylając się ku twarzy dziewczyny, próbując dopatrzyć się tych niuansów, w których kobiety były mistrzyniami - woalowaniu emocji, których nie chciały pokazywać rozmówcom.
Za słowami Lilith powędrował do mijających ich sylwetek. Nie zdążył uchwycić spojrzenia Megary, gdy go mijała, ale mimo wszystko - mimowolnie zacisnął palce, taksując wzrokiem jej męża.
- Powiedziałbym, że to całkiem naturalny widok, ale się powstrzymam..oh..powiedziałem to na głos? - wyszczerzył się do blondynki udając zaskoczenie, jednocześnie przenosząc wzrok na pomieszczenie, do którego weszli. Zdaje się, że tu znajdowały się pracy rudowłosej malarki - znasz może Lyrę Wealey? - utkwił ciemne źrenice na jednym z malunków, marszcząc przy tym brwi, chcąc dopasować lico kobiety z obrazu, do zatartego wspomnienia. Pokręcił głową, wciąż jednak czując łaskotanie w umyśle, gdy zatrzymywał wzrok na białej sukience, parasolce i pochylonej sylwetce w bieli.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Sala południowa
Szybka odpowiedź