Herbaciarnia
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Herbaciarnia
Herbaciarnia nie należy do największych - znajduje się tutaj zaledwie pół tuzina niewielkich, metalowych stoliczków. Klientom podawane są wyłącznie herbaty na bazie liści najróżniejszych kwiatów, tych lokalnych, a także tych egzotycznych. Do herbaciarni wiodą liczne, kręte schody. Wejście tak wysoko jest jednak warte swojej ceny - przy odrobinie wysiłku można delektować smakiem serwowanych tu napojów i cieszyć oczy doskonałym widokiem na tę część ogrodu botanicznego. Choć w pomieszczeniu nie ma wiatru, gałęzie posadzonych tu roślin egzotycznych - agaw, palem, a nawet drzewek Bonsai - delikatnie się kołyszą, wpływając relaksująco na atmosferę; w tej miniaturowej dżungli można swobodnie się wyciszyć.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:43, w całości zmieniany 1 raz
Jeśli Titus opowiadał kiedyś Lyrze o własnej sytuacji z ojcem, to na pewno to pamiętała oraz współczuła mu w dzieciństwie, że z tak błahego powodu, jak przydział do innego domu, jego własny ojciec się od niego odsunął. Choć dla niej relacje z ojcem były dość abstrakcyjną sprawą, bo jej własny zniknął, gdy była dzieckiem, i wrócił dopiero w 1955 roku, nie pamiętając nawet, co robił przez te wszystkie lata, wydawało jej się, że rozumie tęsknotę Titusa za obecnością ojcowskiego autorytetu i zrozumienia. Bo przecież jakie znaczenie miało to, gdzie ktoś został przydzielony? Tiara w przypadku Lyry zastanawiała się mocno nad Gryffindorem, gdzie trafia większość Weasleyów, a Ravenclawem, ostatecznie wybierając Dom Lwa i mówiąc Lyrze, że potrzebuje tego, by stać się odważniejszą. A może to sama Lyra podświadomie pragnęła Gryffindoru, by być taką, jak bracia? Gdyby jednak została Krukonką, czy jej bracia by ją odrzucili? Za to pewnie nie. To było coś innego niż pragnienie zostania szlachcianką mimo że większość Weasleyów wolała się z tego środowiska wycofać i unikała salonów. Ale nie Lyra, która wciąż naiwnie wmawiała sobie, że może jeszcze udowodnić wszystkim, że niesłusznie nie doceniali jej rodu.
Myśli o wydarzeniach na sabacie również ją przygnębiały. To miał być szczęśliwy, wspaniały dzień, pierwszy sabat, na który szła jako mężatka. Miała tańczyć z Glaucusem do samego rana i potem wspominać ten dzień z rozrzewnieniem. Posadzki miały rozbrzmiewać tanecznymi krokami i muzyką, nie spływać krwią. Trudno było pozbyć się z głowy widoków zakrwawionych ciał (nawet znając podstawy oklumencji) oraz obaw przed powtórką sytuacji. Lipcowa utrata wspomnień, incydent na Nokturnie, dekrety i trafienie do Tower, a potem sabat... Wszystko wydawało się jakoś tajemniczo łączyć, i nawet tak naiwna i niedoświadczona życiowo osóbka jak Lyra, nie mogła się łudzić, że wszystko tak po prostu wróci do normy niczym za pstryknięciem palców.
- Uważaj na siebie, dobrze? – poprosiła go. Chociaż nikt z Ollivanderów nie ucierpiał tamtego dnia, to jednak wolała, żeby miał na siebie baczenie, zwłaszcza jeśli często bywał na Pokątnej.
- Przecież wiesz, że zawsze chętnie coś dla ciebie namaluję – zapewniła. Już w Hogwarcie często lubiła go szkicować, nawet kiedyś na lekcji, gdy siedzieli razem, przyłapała się na tym, że niechcący nakreśliła jego pobieżny portret na odwrocie pergaminu. Wielu swoich ówczesnych znajomych obdarowywała drobnymi rysunkami, choć gdyby teraz zobaczyła te pierwsze, czułaby się lekko zawstydzona. – Zastanów się, czego chcesz i opisz mi to w liście. Możemy się wtedy spotkać w mojej pracowni i pomyślimy.
Również żałowała, że ich spotkanie tak szybko upłynęło. Chętnie posiedziałaby z nim jeszcze trochę, porozmawialiby jeszcze o wielu innych rzeczach, ale czas pędził nieubłaganie. Nie znaczyło to jednak, że niedługo nie mogli znowu się spotkać lub przynajmniej wymienić listami. Musieli przecież odbudować swoje dobre relacje, nieco zaniedbane przez dorosłe obowiązki.
- Och, ja też! – westchnęła. – Szkoda, że to już koniec, ale dziękuję ci za to spotkanie, Titusie, było cudownie znowu cię zobaczyć. Oczywiście, że do ciebie napiszę i mam nadzieję że wkrótce uda nam się zobaczyć znowu, dla ciebie zawsze znajdę wolną chwilę – zapewniła go. – Zresztą, musimy się umówić na malowanie – spojrzała na niego znacząco, bo skoro wcześniej o tym wspomniał, to tak łatwo mu nie odpuści tego.
Dokończyła herbatkę i także wstała i się ubrała. Opuścili herbaciarnię razem i przeszli przez ogród botaniczny aż do wyjścia, po drodze jeszcze rozmawiając, aż do momentu, gdy znaleźli się na zewnątrz. Dopiero tam Lyra pomachała Titusowi ostatni raz i teleportowała się prosto do Norfolk, przyjemnie podniesiona na duchu tym spotkaniem, nawet jeśli podczas niego padły i trudniejsze tematy.
| zt. x 2
Myśli o wydarzeniach na sabacie również ją przygnębiały. To miał być szczęśliwy, wspaniały dzień, pierwszy sabat, na który szła jako mężatka. Miała tańczyć z Glaucusem do samego rana i potem wspominać ten dzień z rozrzewnieniem. Posadzki miały rozbrzmiewać tanecznymi krokami i muzyką, nie spływać krwią. Trudno było pozbyć się z głowy widoków zakrwawionych ciał (nawet znając podstawy oklumencji) oraz obaw przed powtórką sytuacji. Lipcowa utrata wspomnień, incydent na Nokturnie, dekrety i trafienie do Tower, a potem sabat... Wszystko wydawało się jakoś tajemniczo łączyć, i nawet tak naiwna i niedoświadczona życiowo osóbka jak Lyra, nie mogła się łudzić, że wszystko tak po prostu wróci do normy niczym za pstryknięciem palców.
- Uważaj na siebie, dobrze? – poprosiła go. Chociaż nikt z Ollivanderów nie ucierpiał tamtego dnia, to jednak wolała, żeby miał na siebie baczenie, zwłaszcza jeśli często bywał na Pokątnej.
- Przecież wiesz, że zawsze chętnie coś dla ciebie namaluję – zapewniła. Już w Hogwarcie często lubiła go szkicować, nawet kiedyś na lekcji, gdy siedzieli razem, przyłapała się na tym, że niechcący nakreśliła jego pobieżny portret na odwrocie pergaminu. Wielu swoich ówczesnych znajomych obdarowywała drobnymi rysunkami, choć gdyby teraz zobaczyła te pierwsze, czułaby się lekko zawstydzona. – Zastanów się, czego chcesz i opisz mi to w liście. Możemy się wtedy spotkać w mojej pracowni i pomyślimy.
Również żałowała, że ich spotkanie tak szybko upłynęło. Chętnie posiedziałaby z nim jeszcze trochę, porozmawialiby jeszcze o wielu innych rzeczach, ale czas pędził nieubłaganie. Nie znaczyło to jednak, że niedługo nie mogli znowu się spotkać lub przynajmniej wymienić listami. Musieli przecież odbudować swoje dobre relacje, nieco zaniedbane przez dorosłe obowiązki.
- Och, ja też! – westchnęła. – Szkoda, że to już koniec, ale dziękuję ci za to spotkanie, Titusie, było cudownie znowu cię zobaczyć. Oczywiście, że do ciebie napiszę i mam nadzieję że wkrótce uda nam się zobaczyć znowu, dla ciebie zawsze znajdę wolną chwilę – zapewniła go. – Zresztą, musimy się umówić na malowanie – spojrzała na niego znacząco, bo skoro wcześniej o tym wspomniał, to tak łatwo mu nie odpuści tego.
Dokończyła herbatkę i także wstała i się ubrała. Opuścili herbaciarnię razem i przeszli przez ogród botaniczny aż do wyjścia, po drodze jeszcze rozmawiając, aż do momentu, gdy znaleźli się na zewnątrz. Dopiero tam Lyra pomachała Titusowi ostatni raz i teleportowała się prosto do Norfolk, przyjemnie podniesiona na duchu tym spotkaniem, nawet jeśli podczas niego padły i trudniejsze tematy.
| zt. x 2
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
| 19.04
Magiczny ogród botaniczny był chyba jednym z ulubionych miejsc Jocelyn w Londynie. Odkąd poznała go pierwszy raz jako mała dziewczynka bardzo lubiła tu bywać, i to nie tylko dlatego, że interesowały ją magiczne rośliny. Miejsce to miało swój niepowtarzalny klimat i trudno było uwierzyć, że znajdowało się w jednej z bardziej zaniedbanych dzielnic Londynu, i że za tymi murami toczyło się zwykłe życie nieświadomych mieszkańców tego zakątka miasta.
Bywała tutaj w dzieciństwie, a później w każde wakacje. Po skończeniu Hogwartu i rozpoczęciu kursu uzdrowicielskiego także tu bywała, ostatnie wizyty poświęcając głównie obserwacjom magicznych ziół i jak najdokładniejszym szkicowaniu ich w celu poznania ich budowy i wiernego odtworzenia ich w ilustrowanym zielniku, który z zapałem i dla własnej przyjemności tworzyła.
Ale dziś nie sprowadził jej tu tworzony zielnik, chęć obejrzenia nowego interesującego okazu, który właśnie zaczynał swoje kwitnienie ani nawet nic wiążącego się z kursem. Tym razem kroki Josie skierowały się do znajdującej się na podwyższeniu herbaciarni, gdzie o tej porze panował niewielki ruch i większość stolików wciąż była pusta, choć w powietrzu można było wyczuć charakterystyczną woń różnych mieszanek herbat.
Jej kuzynki jeszcze tu nie było; zapewne została zatrzymana przez jakąś ważną sprawę, których jako aurorka zapewne miała mnóstwo. Matka Jocelyn zawsze była bardzo sceptyczna odnośnie pracy szlachetnie urodzonej kobiety w takim zawodzie, dużo bardziej niż wobec pracy własnej córki jako stażystki uzdrowicielstwa, ale sama Josie miała bardziej tolerancyjne poglądy w tym względzie i dawno już przestawiał zadziwiać ją taki wybór ścieżki kariery Elizabeth. Z racji różnicy wieku nigdy nie miały tak bliskich relacji jak te, jakie Josie miała z Saoirse, ale mimo wszystko podtrzymywały kontakt, choć w ciągu ostatniego roku spora część spotkań była podyktowana pobudkami zawodowymi – Elizabeth uczestniczyła w prowadzeniu sprawy zaginięcia Thomasa i w związku z tym już nie raz i nie dwa rozmawiały na ten temat, roztrząsając możliwe przyczyny zniknięcia Toma oraz jego prawdopodobne dalsze losy. Jednak im więcej mijało czasu, tym coraz bardziej można było odczuć, że Biuro Aurorów marginalizuje sprawę. Zapewne mieli nowe, ważniejsze i rokujące lepsze nadzieje dochodzenia, ale Jocelyn chciała wierzyć, że ktoś nadal pamiętał o poszukiwaniach Toma, że w końcu znajdzie się jakiś trop, który mógłby wyjaśnić, co się z nim stało. Sam fakt, że aurorzy zainteresowali się sprawą Toma, był niepokojący, bo mógł sugerować, że kryło się za tym coś poważniejszego niż zwykła ucieczka od rodziny i od matki, która zawsze uważała go za to najmniej wartościowe dziecko i traktowała go gorzej niż córki, w których pokładała wielkie nadzieje.
Czekała więc na nadejście aurorki, ciekawa, czy poprosiła ją o spotkanie, by o coś ją zapytać, powiedzieć o nowej poszlace... czy może poinformować o umorzeniu sprawy? Obawiała się tej ostatniej ewentualności, tego, że już nikt nie szukałby jej brata, który mógł już być martwy, ale mógł nadal żyć i potrzebować pomocy. Różne scenariusze kłębiły się w głowie dziewczyny, ilekroć zastanawiała się, co się z nim działo, a przez ostatni rok zastanawiała się nad tym często.
Magiczny ogród botaniczny był chyba jednym z ulubionych miejsc Jocelyn w Londynie. Odkąd poznała go pierwszy raz jako mała dziewczynka bardzo lubiła tu bywać, i to nie tylko dlatego, że interesowały ją magiczne rośliny. Miejsce to miało swój niepowtarzalny klimat i trudno było uwierzyć, że znajdowało się w jednej z bardziej zaniedbanych dzielnic Londynu, i że za tymi murami toczyło się zwykłe życie nieświadomych mieszkańców tego zakątka miasta.
Bywała tutaj w dzieciństwie, a później w każde wakacje. Po skończeniu Hogwartu i rozpoczęciu kursu uzdrowicielskiego także tu bywała, ostatnie wizyty poświęcając głównie obserwacjom magicznych ziół i jak najdokładniejszym szkicowaniu ich w celu poznania ich budowy i wiernego odtworzenia ich w ilustrowanym zielniku, który z zapałem i dla własnej przyjemności tworzyła.
Ale dziś nie sprowadził jej tu tworzony zielnik, chęć obejrzenia nowego interesującego okazu, który właśnie zaczynał swoje kwitnienie ani nawet nic wiążącego się z kursem. Tym razem kroki Josie skierowały się do znajdującej się na podwyższeniu herbaciarni, gdzie o tej porze panował niewielki ruch i większość stolików wciąż była pusta, choć w powietrzu można było wyczuć charakterystyczną woń różnych mieszanek herbat.
Jej kuzynki jeszcze tu nie było; zapewne została zatrzymana przez jakąś ważną sprawę, których jako aurorka zapewne miała mnóstwo. Matka Jocelyn zawsze była bardzo sceptyczna odnośnie pracy szlachetnie urodzonej kobiety w takim zawodzie, dużo bardziej niż wobec pracy własnej córki jako stażystki uzdrowicielstwa, ale sama Josie miała bardziej tolerancyjne poglądy w tym względzie i dawno już przestawiał zadziwiać ją taki wybór ścieżki kariery Elizabeth. Z racji różnicy wieku nigdy nie miały tak bliskich relacji jak te, jakie Josie miała z Saoirse, ale mimo wszystko podtrzymywały kontakt, choć w ciągu ostatniego roku spora część spotkań była podyktowana pobudkami zawodowymi – Elizabeth uczestniczyła w prowadzeniu sprawy zaginięcia Thomasa i w związku z tym już nie raz i nie dwa rozmawiały na ten temat, roztrząsając możliwe przyczyny zniknięcia Toma oraz jego prawdopodobne dalsze losy. Jednak im więcej mijało czasu, tym coraz bardziej można było odczuć, że Biuro Aurorów marginalizuje sprawę. Zapewne mieli nowe, ważniejsze i rokujące lepsze nadzieje dochodzenia, ale Jocelyn chciała wierzyć, że ktoś nadal pamiętał o poszukiwaniach Toma, że w końcu znajdzie się jakiś trop, który mógłby wyjaśnić, co się z nim stało. Sam fakt, że aurorzy zainteresowali się sprawą Toma, był niepokojący, bo mógł sugerować, że kryło się za tym coś poważniejszego niż zwykła ucieczka od rodziny i od matki, która zawsze uważała go za to najmniej wartościowe dziecko i traktowała go gorzej niż córki, w których pokładała wielkie nadzieje.
Czekała więc na nadejście aurorki, ciekawa, czy poprosiła ją o spotkanie, by o coś ją zapytać, powiedzieć o nowej poszlace... czy może poinformować o umorzeniu sprawy? Obawiała się tej ostatniej ewentualności, tego, że już nikt nie szukałby jej brata, który mógł już być martwy, ale mógł nadal żyć i potrzebować pomocy. Różne scenariusze kłębiły się w głowie dziewczyny, ilekroć zastanawiała się, co się z nim działo, a przez ostatni rok zastanawiała się nad tym często.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
19.04
Sprawa Thomasa Vane’a należała do tych trudnych i długich. Zaginięcie czarodzieja na początku nie zainteresowało aurorów, każdego dnia ktoś znika bez śladu. Wraz jednak z wydłużaniem się czasu śledztwa i bez żadnych owocnych poszlak zdecydowano włączyć aurorów w prowadzone śledztwo. Elizabeth obawiała się, że jest to martwa sprawa dla jej kolegów. Taka którą nikt nie chce się zajmować, gdyż przynosi małe korzyści zawodowe jak i dlatego, że nie była za bardzo interesująca. Może zabrzmi to okrutnie, ale takich Thomasów jest bardzo dużo, a im dłużej trwa śledztwo tym mniej intensywniej się nad nim pracuje. Rok to już wystarczająco długo, by powoli zapominać o poszczególnych śladach. To również wystarczająco długo, by teoria śmierci poszukiwanego coraz głośniej brzęczała w głowach śledczych. Nie było bardzo blisko z Thomasem (ledwo pamiętała tego chłopaka z rzadkich spotkań), lepiej znała jego siostrę lecz ona z kolei lepiej dogadywała się z Saoirse. Nie była z nimi powiązana emocjonalnie i dlatego uważała, że może kontynuować pracę nad sprawą, choć wiedziała, że musi być uważna, gdyż jej udział mógł być podważony. Udała się do ogrodu botanicznego na umówione spotkanie z Jocelyn. Specjalnie wybrała miłe i neutralne miejsce, które powinno sprzyjać rozmowie. Zarazem nie było tu bardzo tłoczno, by poczuły się zbyt przytłoczone, by prowadzić swobodną rozmowę. Lubiła Jolelyn, choć ich charaktery bardzo się różniły. Również różnica wieku nie była korzystna, może to był powód dlaczego jej siostra potrafiła o wiele lepiej zrozumieć działania kuzynki. Teraz jednak była ona rodziną poszukiwanego, kimś kto desperacko chce by został odnaleziony. Nie potrafiła sobie wyobrazić jak by się czuła gdyby jej brat zaginął. Jej starszy, czasem denerwujący, ale najczęściej bardzo pomocny brat, którego mogłoby nie być. Stop. Teraz to Thomas Vane jest ważny, przynajmniej tyle mogła dla niego zrobic. Gdy dotarła do kawiarni Jocelyn już tam była.
- Witaj, mam nadzieje, że się nie spóźniłam. – przywitała się siadając naprzeciwko. Jej widok kolejny raz przypomniał jej jak młoda jest, a ile związku ze śledztwem musi przechodzić. – Nie oderwałam Cie od niczego ważnego? Staż na pewno jest wymagający. – stwierdziła uśmiechając się delikatnie. Chciała rozluźnić atmosferę, gdyż wiedziała, że stres na pewno nie ułatwi im rozmowy. Jak i zrobiła to z czystej sympatii do dziewczyny siedzącej tu dziś z nią.
- Chciałam się z tobą spotkać, gdyż mamy nową poszlakę i może twoja wiedza pomoże nam to poukładać. – powiedziała patrząc na nią spokojnie. Była to mała i bardzo niepewna poszlaka, ale wolała się upewnić. – Znasz czarownicę o imieniu Clarissa? – zapytała mając nadzieje na pozytywną odpowiedzieć.
Sprawa Thomasa Vane’a należała do tych trudnych i długich. Zaginięcie czarodzieja na początku nie zainteresowało aurorów, każdego dnia ktoś znika bez śladu. Wraz jednak z wydłużaniem się czasu śledztwa i bez żadnych owocnych poszlak zdecydowano włączyć aurorów w prowadzone śledztwo. Elizabeth obawiała się, że jest to martwa sprawa dla jej kolegów. Taka którą nikt nie chce się zajmować, gdyż przynosi małe korzyści zawodowe jak i dlatego, że nie była za bardzo interesująca. Może zabrzmi to okrutnie, ale takich Thomasów jest bardzo dużo, a im dłużej trwa śledztwo tym mniej intensywniej się nad nim pracuje. Rok to już wystarczająco długo, by powoli zapominać o poszczególnych śladach. To również wystarczająco długo, by teoria śmierci poszukiwanego coraz głośniej brzęczała w głowach śledczych. Nie było bardzo blisko z Thomasem (ledwo pamiętała tego chłopaka z rzadkich spotkań), lepiej znała jego siostrę lecz ona z kolei lepiej dogadywała się z Saoirse. Nie była z nimi powiązana emocjonalnie i dlatego uważała, że może kontynuować pracę nad sprawą, choć wiedziała, że musi być uważna, gdyż jej udział mógł być podważony. Udała się do ogrodu botanicznego na umówione spotkanie z Jocelyn. Specjalnie wybrała miłe i neutralne miejsce, które powinno sprzyjać rozmowie. Zarazem nie było tu bardzo tłoczno, by poczuły się zbyt przytłoczone, by prowadzić swobodną rozmowę. Lubiła Jolelyn, choć ich charaktery bardzo się różniły. Również różnica wieku nie była korzystna, może to był powód dlaczego jej siostra potrafiła o wiele lepiej zrozumieć działania kuzynki. Teraz jednak była ona rodziną poszukiwanego, kimś kto desperacko chce by został odnaleziony. Nie potrafiła sobie wyobrazić jak by się czuła gdyby jej brat zaginął. Jej starszy, czasem denerwujący, ale najczęściej bardzo pomocny brat, którego mogłoby nie być. Stop. Teraz to Thomas Vane jest ważny, przynajmniej tyle mogła dla niego zrobic. Gdy dotarła do kawiarni Jocelyn już tam była.
- Witaj, mam nadzieje, że się nie spóźniłam. – przywitała się siadając naprzeciwko. Jej widok kolejny raz przypomniał jej jak młoda jest, a ile związku ze śledztwem musi przechodzić. – Nie oderwałam Cie od niczego ważnego? Staż na pewno jest wymagający. – stwierdziła uśmiechając się delikatnie. Chciała rozluźnić atmosferę, gdyż wiedziała, że stres na pewno nie ułatwi im rozmowy. Jak i zrobiła to z czystej sympatii do dziewczyny siedzącej tu dziś z nią.
- Chciałam się z tobą spotkać, gdyż mamy nową poszlakę i może twoja wiedza pomoże nam to poukładać. – powiedziała patrząc na nią spokojnie. Była to mała i bardzo niepewna poszlaka, ale wolała się upewnić. – Znasz czarownicę o imieniu Clarissa? – zapytała mając nadzieje na pozytywną odpowiedzieć.
Jocelyn zdawała sobie sprawę, że jej brat nie był jedynym zaginionym. W ostatnim czasie tajemniczych zniknięć i zgonów było zaskakująco sporo, więc było całkowicie zrozumiałe, że aurorzy mieli pełne ręce roboty i nie mogli poświęcać wiele uwagi starym sprawom, gdzie nie było nowych poszlak, bo te, co były, zapewne zostały już sprawdzone i okazały się ślepymi uliczkami. Ale w związku z tym, co działo się w ostatnim czasie, tym bardziej niepokoiła ją kwestia Toma. Czy jego nieobecność była powiązana z tym wszystkim? Czy może po prostu wyjaśnienie jego nieobecności było całkiem prozaiczne? Wcale nie musiało mu się stać nic złego, równie dobrze mógł po prostu odciąć się od nich i wyjechać za granicę, ale w przypadku tej ewentualności też bolał i niepokoił ten brak jakiegokolwiek odzewu. Dlatego należało brać pod uwagę wszystko, nawet najgorsze możliwości. Tom już przed zniknięciem zaczynał się dziwnie zachowywać, więc nie można było wykluczyć ewentualności, że wpadł w tarapaty. Niepokojący był również sam fakt ostatnich wydarzeń, o których mogła usłyszeć także Josie, a nawet zauważyć, że i w Mungu było jakby więcej roboty.
Tak czy inaczej – dobrze byłoby znać jakiekolwiek wieści. Nawet, gdyby miało okazać się, że Tom nie żyje, wolałaby to wiedzieć. Wtedy nadszedłby kres nadziei na jego odnalezienie, ale i ulga, że wiadomo, co się stało i że można zacząć powoli godzić się z losem. Niepewność potrafiła być gorsza niż nawet tak straszna prawda, ale mimo to liczyła, że nie usłyszy dziś wieści o znalezieniu ciała brata. Nie czuła się na to gotowa... Ale czy kiedykolwiek będzie się czuć? Bez względu na to, co matka mogła myśleć o Thomasie, to nadal był jej brat.
Elizabeth pojawiła się w herbaciarni niedługo po niej.
- Przyszłam tu zaledwie przed chwilą – powiedziała zgodnie z prawdą, jednocześnie obserwując Elizabeth, próbując wyłapać w wyrazie jej twarzy coś, co mogłoby mówić o tym, jakie wieści przynosiła. Nie wyglądała na ponurą, więc może nie przyniosła złych wiadomości? Odezwała się z pewnym zawahaniem. – I nie, na szczęście dzisiejszy dzień był raczej spokojny i nie zatrzymano mnie dłużej... choć przyznaję, czasami bywają trudniejsze dni. – Szczególnie początki były trudne, później stopniowo oswoiła się ze swoim zajęciem, z tym, że czasami miało się do czynienia z trudnymi przypadkami, i musiała nauczyć się działać szybko i rzeczowo, nie pozwalać ponosić się panice. Zapewne Elizabeth znała to także ze swojego kursu aurorów. Trafiła na niego jako młoda szlachcianka i też musiała nauczyć się radzić sobie z presją, zagrożeniami oraz sceptycyzmem otoczenia powątpiewającego w jej umiejętności. Gdyby nie dała sobie rady, nie przeszłaby kursu i nie zostałaby pełnoprawnym aurorem. Miała dużo trudniej niż Josie, ale poradziła sobie, więc należał jej się za to pewien podziw.
Szybko zwróciła uwagę na kolejne słowa kobiety, w końcu sprawa brata nurtowała ją najbardziej; na towarzyskie pogawędki mógł przyjść czas, gdy już dowie się, czy coś wiadomo o Tomie. Odkąd Elizabeth do niej napisała, towarzyszyło jej pewne napięcie, które teraz znacząco wzrosło.
- Nową poszlakę? Czy wiadomo coś konkretnego? Coś, co pomogłoby znaleźć mojego brata? – zapytała szybko, próbując sobie przypomnieć, czy znała kogoś o imieniu Clarissa. Może wśród koleżanek z roku Toma? Też nie potrafiła sobie przypomnieć, tym bardziej, że nie znała większości jego rówieśników, a opowiadał jej tylko o tych bardziej mu bliskich. Nie było wśród nich żadnej Clarissy. – Nie pamiętam nikogo takiego. Nie miałam żadnej koleżanki o tym imieniu i nie przypominam sobie, żeby Tom o takiej wspominał. Chyba że poznał jakąś Clarissę już po skończeniu szkoły... Lub po prostu nie opowiadał o niej w domu. Tego nie wykluczam. Ale... kim jest ta kobieta? Na pewno masz jakiś powód, dlaczego o nią pytasz.
Zaczęła się nad tym zastanawiać. Kim była ta dziewczyna i czy wiedziała coś o Thomasie?
W międzyczasie młoda czarownica z obsługi podeszła spytać je o zamówienia; Josie zamówiła pierwszą lepszą herbatę, ale myślami wciąż krążyła wokół słów Elizabeth, Toma i tajemniczej Clarissy, czekając, aż aurorka rozwinie swoją myśl.
Tak czy inaczej – dobrze byłoby znać jakiekolwiek wieści. Nawet, gdyby miało okazać się, że Tom nie żyje, wolałaby to wiedzieć. Wtedy nadszedłby kres nadziei na jego odnalezienie, ale i ulga, że wiadomo, co się stało i że można zacząć powoli godzić się z losem. Niepewność potrafiła być gorsza niż nawet tak straszna prawda, ale mimo to liczyła, że nie usłyszy dziś wieści o znalezieniu ciała brata. Nie czuła się na to gotowa... Ale czy kiedykolwiek będzie się czuć? Bez względu na to, co matka mogła myśleć o Thomasie, to nadal był jej brat.
Elizabeth pojawiła się w herbaciarni niedługo po niej.
- Przyszłam tu zaledwie przed chwilą – powiedziała zgodnie z prawdą, jednocześnie obserwując Elizabeth, próbując wyłapać w wyrazie jej twarzy coś, co mogłoby mówić o tym, jakie wieści przynosiła. Nie wyglądała na ponurą, więc może nie przyniosła złych wiadomości? Odezwała się z pewnym zawahaniem. – I nie, na szczęście dzisiejszy dzień był raczej spokojny i nie zatrzymano mnie dłużej... choć przyznaję, czasami bywają trudniejsze dni. – Szczególnie początki były trudne, później stopniowo oswoiła się ze swoim zajęciem, z tym, że czasami miało się do czynienia z trudnymi przypadkami, i musiała nauczyć się działać szybko i rzeczowo, nie pozwalać ponosić się panice. Zapewne Elizabeth znała to także ze swojego kursu aurorów. Trafiła na niego jako młoda szlachcianka i też musiała nauczyć się radzić sobie z presją, zagrożeniami oraz sceptycyzmem otoczenia powątpiewającego w jej umiejętności. Gdyby nie dała sobie rady, nie przeszłaby kursu i nie zostałaby pełnoprawnym aurorem. Miała dużo trudniej niż Josie, ale poradziła sobie, więc należał jej się za to pewien podziw.
Szybko zwróciła uwagę na kolejne słowa kobiety, w końcu sprawa brata nurtowała ją najbardziej; na towarzyskie pogawędki mógł przyjść czas, gdy już dowie się, czy coś wiadomo o Tomie. Odkąd Elizabeth do niej napisała, towarzyszyło jej pewne napięcie, które teraz znacząco wzrosło.
- Nową poszlakę? Czy wiadomo coś konkretnego? Coś, co pomogłoby znaleźć mojego brata? – zapytała szybko, próbując sobie przypomnieć, czy znała kogoś o imieniu Clarissa. Może wśród koleżanek z roku Toma? Też nie potrafiła sobie przypomnieć, tym bardziej, że nie znała większości jego rówieśników, a opowiadał jej tylko o tych bardziej mu bliskich. Nie było wśród nich żadnej Clarissy. – Nie pamiętam nikogo takiego. Nie miałam żadnej koleżanki o tym imieniu i nie przypominam sobie, żeby Tom o takiej wspominał. Chyba że poznał jakąś Clarissę już po skończeniu szkoły... Lub po prostu nie opowiadał o niej w domu. Tego nie wykluczam. Ale... kim jest ta kobieta? Na pewno masz jakiś powód, dlaczego o nią pytasz.
Zaczęła się nad tym zastanawiać. Kim była ta dziewczyna i czy wiedziała coś o Thomasie?
W międzyczasie młoda czarownica z obsługi podeszła spytać je o zamówienia; Josie zamówiła pierwszą lepszą herbatę, ale myślami wciąż krążyła wokół słów Elizabeth, Toma i tajemniczej Clarissy, czekając, aż aurorka rozwinie swoją myśl.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Od kilkunastu dni głównie zajmowała się sprawą Megan Podmore, która swoją tajemniczością intrygowała. Jednak sprawa prostytutki według Elizabeth dotyczyła czegoś większego, pasowała do reszty zbrodni ostatnich miesięcy. Aurorzy mieli zdecydowanie co robić – sama Elizabeth dostała trzy nowe sprawy (morderstwo i dwa zaginięcia), ale w żadnej nie była bliżej rozwiązania. Jeśli spojrzeć na nie z bliska to różniły się wszystkim – sposobem zabicia, pochodzeniem ofiary jak i miejscem, w którym się to wydarzyło. Jednak dalsza perspektywa pozwoliła dostrzec punkty wspólne, choć uważała, że mieli tu do czynienia z trzema różnymi sprawcami. Nie uważała, że Thomas Vane był jakiś związek z tymi zbrodniami, lecz nie można było tego jednoznacznie ocenić. Pewnego dnia czarodziej po prostu znikł i nie mieli nawet pewności czy sam tego chciał czy brały w tym udział osoby trzecie. Czy Elizabeth wierzyła, że on jeszcze żyje? Z każdym dniem mniej, ale zarazem miała w sobie wystarczająco dużo siły, by się nie poddawać. Uważała, że aurorzy są winni tego ofiarom jak i rodziną, które chciały zaznać spokoju po tragedii. Było to też po prostu ludzkie i uczciwe dobrze wykonywać swoją pracę, która mogła przynieść ukojenie innym ludziom lub ukarać tych, którzy zbrodni się dopuścili.
Spojrzała na Jocelyn i zastanawiała się czy wolałaby dowiedzieć się, że jej brat nie żyje czy by ta sprawa nigdy nie została rozwiązana. Pierwsza opcja dawała szanse na pogodzenie się ze śmiercią brata, na prawdziwą żałobę i możliwość ruszenia dalej. Druga opcja za to zostawiała nadzieje, która często pozwalała ludziom przetrwać w najgorszych chwilach. Może odpowiedzieć na to pytanie zależała od człowieka – niektórzy potrafili żyć z niepewnością.
- Chyba w każdej pracy bywają takie dni. Jednakże bycia uzdrowicielem to bardzo odpowiedzialne zadanie, trzeba również lubić przebywać w szpitalu, a nie jest to najmilsze miejsce. – zauważyła z uśmiechem przyjmując herbatę, która zamówiła wcześniej. Czarna z dodatkiem trawy cytrynowej – jedna z jej ulubionych, choć miała ciężkiego konkurenta w zielonej herbacie. Była pewna, że w szpitalach takich dobrych herbat nie podają. W biurze aurorów nawet to coś co nazywają kawą jest okropne, ale w akcie desperacji Elizabeth jest zdolna wypić kilka kubków. W czasie męczących śledztw i pracy do godzin nocnych wszystko było dozwolone w celu pozostania skupionym i możliwości dalszej pracy.
- Jest to świeży trop, ale zarazem bardzo niepewny. Jeden z informatorów tylu usłyszał na ulicy, ale również dobrze może to być ślepa uliczka. – ostrzegła ją, gdyż w ciągu kilku miesięcy mieli wiele takich tropów i prawie żaden nie okazał się przydatny. Ten wydawał się obiecujący, ale aby go rozwinąć musieli mieć więcej informacji. W tym celu umówiła się na spotkanie z kuzynką, ale nie chciała, by potem czuła się zawiedziona.
- Według informatora Clarissa miała kontakt z twoim bratem przez jego zaginięciem. Nie wiemy o niej za dużo, nawet nazwiska ale możliwe, że jest to pseudonim, więc nie dziwi mnie, że jej nie znasz. Nie jest to osoba z jego rocznika; sprawdziliśmy to. Podobno para się handlem, nie do końca legalnym, ale też nic wielkiego i groźnego. – powiedziała nie okazując zawiedzenia, gdyż można było się niestety takiej odpowiedzi spodziewać. – A były jakieś ważne kobiety w jego życiu? Albo ktoś kogo wspominał? – zapytała, gdyż może tym razem wpadnie na coś nowego co przyda się jej dalej.
Spojrzała na Jocelyn i zastanawiała się czy wolałaby dowiedzieć się, że jej brat nie żyje czy by ta sprawa nigdy nie została rozwiązana. Pierwsza opcja dawała szanse na pogodzenie się ze śmiercią brata, na prawdziwą żałobę i możliwość ruszenia dalej. Druga opcja za to zostawiała nadzieje, która często pozwalała ludziom przetrwać w najgorszych chwilach. Może odpowiedzieć na to pytanie zależała od człowieka – niektórzy potrafili żyć z niepewnością.
- Chyba w każdej pracy bywają takie dni. Jednakże bycia uzdrowicielem to bardzo odpowiedzialne zadanie, trzeba również lubić przebywać w szpitalu, a nie jest to najmilsze miejsce. – zauważyła z uśmiechem przyjmując herbatę, która zamówiła wcześniej. Czarna z dodatkiem trawy cytrynowej – jedna z jej ulubionych, choć miała ciężkiego konkurenta w zielonej herbacie. Była pewna, że w szpitalach takich dobrych herbat nie podają. W biurze aurorów nawet to coś co nazywają kawą jest okropne, ale w akcie desperacji Elizabeth jest zdolna wypić kilka kubków. W czasie męczących śledztw i pracy do godzin nocnych wszystko było dozwolone w celu pozostania skupionym i możliwości dalszej pracy.
- Jest to świeży trop, ale zarazem bardzo niepewny. Jeden z informatorów tylu usłyszał na ulicy, ale również dobrze może to być ślepa uliczka. – ostrzegła ją, gdyż w ciągu kilku miesięcy mieli wiele takich tropów i prawie żaden nie okazał się przydatny. Ten wydawał się obiecujący, ale aby go rozwinąć musieli mieć więcej informacji. W tym celu umówiła się na spotkanie z kuzynką, ale nie chciała, by potem czuła się zawiedziona.
- Według informatora Clarissa miała kontakt z twoim bratem przez jego zaginięciem. Nie wiemy o niej za dużo, nawet nazwiska ale możliwe, że jest to pseudonim, więc nie dziwi mnie, że jej nie znasz. Nie jest to osoba z jego rocznika; sprawdziliśmy to. Podobno para się handlem, nie do końca legalnym, ale też nic wielkiego i groźnego. – powiedziała nie okazując zawiedzenia, gdyż można było się niestety takiej odpowiedzi spodziewać. – A były jakieś ważne kobiety w jego życiu? Albo ktoś kogo wspominał? – zapytała, gdyż może tym razem wpadnie na coś nowego co przyda się jej dalej.
Przed zaginięciem Thomasa Jocelyn nawet nie podejrzewała, że coś takiego może dotknąć kogoś z jej rodziny. Zawsze łudziła się, że wszystko co złe działo się jakby obok, dotykało anonimowych twarzy z tłumu, nie jej najbliższych. Oczywiście poznała smak dorastania z chorą matką, której choroba dość mocno wpływała na życie rodziny, ale zniknięcie Toma stanowiło zimny prysznic dla nich wszystkich. Ojciec korzystając ze swoich znajomości próbował coś wskórać, Josie i Iris martwiły się i czekały na wieści, a matka jeszcze bardziej zamknęła się w swoim własnym świecie. Nie wiadomo, czy ruszyło ją sumienie, że może to jej stosunek do Toma miał wpływ na jego zniknięcie, ale też nie przyjęła tego całkowicie obojętnie, o czym mógł świadczyć choćby fakt, że na pewien czas przestała zamęczać córki naleganiami na szybkie małżeństwa. Josie starała się radzić sobie z tragedią na swój własny sposób – oddawała się pracy, nauce i drobnym przyjemnościom, a także dbaniu o relacje z tymi krewnymi, którzy jej pozostali, mając nadzieję, że Thomas pewnego dnia znajdzie się cały i zdrowy. Ale nie trzeba było być aurorem, żeby wiedzieć, że im więcej czasu mijało od czyjegoś zaginięcia, tym bardziej spadały szanse na jego znalezienie, niezależnie od tego, czy zniknął z własnej woli, czy ktoś mu w tym pomógł.
- Nie jest, ale ktoś musi tam pracować i przyjmować na siebie to odpowiedzialne zadanie – powiedziała cicho. Oczywiście, że Mung nie był przyjemnym miejscem, raczej nikt nie lubił tam trafiać, ale potrzebni byli uzdrowiciele z pasją, tacy jak na przykład jej ojciec. Pytanie tylko, czy i Josie odnajdzie w sobie taką pasję? Oczywiście lubiła swój staż i bardzo się do niego przykładała, ale wciąż było za wcześnie, by mogła powiedzieć z pełnym przekonaniem, że to jej życiowe powołanie i nie mogłaby robić niczego innego. Ale każdy musiał mieć jakieś swoje miejsce w świecie, choć nie każdy od razu znajdował to właściwe. Josie chciała poczuć, że już ma swoje, że wszystko jest na swoim miejscu, ale czas pokaże, kiedy to osiągnie i czy w ogóle będzie to możliwe.
Zaciskając dłonie na kubku herbaty, który w międzyczasie jej przyniesiono, uważnie obserwowała twarz młodej aurorki, która mogła posiadać informacje przybliżające aurorów do znalezienia Toma. Do tej pory pojawiały się już różne tropy, wiele okazywało się błędnych, ale każdy nowy budził jakąś iskierkę nadziei w rodzinie czekającej na jego pomyślne odnalezienie. Dlatego też z uwagą wysłuchała słów o niejakiej Clarissie, zastanawiając się, kim była dla jej brata. W miarę trwania śledztwa aurorów uświadamiała sobie, że nie wiedziała o nim wielu rzeczy, nawet jeśli aurorzy jak odtąd głównie dreptali w kółko.
- Niestety, nie mam pojęcia, kim ona może być. Może to faktycznie pseudonim lub po prostu nigdy nie wspominał w domu o znajomości z kimś takim. – Gdyby mówił, może imię utkwiłoby jej w pamięci i teraz wypłynęłoby na powierzchnię, ale tak się nie stało. Zaniepokoiła ją jednak wzmianka o tym, że ta kobieta mogła być zamieszana w coś nie do końca legalnego. – Chcesz powiedzieć, że Tom mógł mieć styczność z czymś podejrzanym? – zapytała więc, by rozjaśnić te wątpliwości. – Pewnie miewał swoje sympatie i znajomości, ale niczego szczególnie poważnego, o czym mógłby poinformować rodzinę. Był raczej wycofany, ale też o wielu sprawach nam nie mówił. Może uważał, że ja i Iris jesteśmy za młode, a do rodziców... nie miał pełnego zaufania? – Na pewno nie miał zaufania do matki, z którą zawsze miał chłodne relacje.
Upiła łyk herbaty, wciąż intensywnie rozmyślając.
- Nie jest, ale ktoś musi tam pracować i przyjmować na siebie to odpowiedzialne zadanie – powiedziała cicho. Oczywiście, że Mung nie był przyjemnym miejscem, raczej nikt nie lubił tam trafiać, ale potrzebni byli uzdrowiciele z pasją, tacy jak na przykład jej ojciec. Pytanie tylko, czy i Josie odnajdzie w sobie taką pasję? Oczywiście lubiła swój staż i bardzo się do niego przykładała, ale wciąż było za wcześnie, by mogła powiedzieć z pełnym przekonaniem, że to jej życiowe powołanie i nie mogłaby robić niczego innego. Ale każdy musiał mieć jakieś swoje miejsce w świecie, choć nie każdy od razu znajdował to właściwe. Josie chciała poczuć, że już ma swoje, że wszystko jest na swoim miejscu, ale czas pokaże, kiedy to osiągnie i czy w ogóle będzie to możliwe.
Zaciskając dłonie na kubku herbaty, który w międzyczasie jej przyniesiono, uważnie obserwowała twarz młodej aurorki, która mogła posiadać informacje przybliżające aurorów do znalezienia Toma. Do tej pory pojawiały się już różne tropy, wiele okazywało się błędnych, ale każdy nowy budził jakąś iskierkę nadziei w rodzinie czekającej na jego pomyślne odnalezienie. Dlatego też z uwagą wysłuchała słów o niejakiej Clarissie, zastanawiając się, kim była dla jej brata. W miarę trwania śledztwa aurorów uświadamiała sobie, że nie wiedziała o nim wielu rzeczy, nawet jeśli aurorzy jak odtąd głównie dreptali w kółko.
- Niestety, nie mam pojęcia, kim ona może być. Może to faktycznie pseudonim lub po prostu nigdy nie wspominał w domu o znajomości z kimś takim. – Gdyby mówił, może imię utkwiłoby jej w pamięci i teraz wypłynęłoby na powierzchnię, ale tak się nie stało. Zaniepokoiła ją jednak wzmianka o tym, że ta kobieta mogła być zamieszana w coś nie do końca legalnego. – Chcesz powiedzieć, że Tom mógł mieć styczność z czymś podejrzanym? – zapytała więc, by rozjaśnić te wątpliwości. – Pewnie miewał swoje sympatie i znajomości, ale niczego szczególnie poważnego, o czym mógłby poinformować rodzinę. Był raczej wycofany, ale też o wielu sprawach nam nie mówił. Może uważał, że ja i Iris jesteśmy za młode, a do rodziców... nie miał pełnego zaufania? – Na pewno nie miał zaufania do matki, z którą zawsze miał chłodne relacje.
Upiła łyk herbaty, wciąż intensywnie rozmyślając.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Chyba każdy w swoim życiu chciał chociaż raz zniknąć. Nie jest to również za bardzo trudne jeśli dana osoba tego naprawdę chce. Jako czarodzieje mogli teleportować się w dalekie odległości nie patrząc na ograniczenia geograficzne jak góry (niestety, teleportacja tez miała swój ograniczony zasięg). Ktoś mógł się teleportować i zacząć nowe życie z dnia na dzień. Przecież nikt nie zna każdej wioski, miasta w kraju. Tylko dotyczyło to zniknięcia przed znanym życiem. A jeśli ktoś chciałby po prostu rozpłynął się w powietrzu? To zapewne niektórzy uznaliby za samobójstwo i trudno nie przyznać im racji. Nie wiedziała co kierowało Thomasem – czy chciał uciec czy ktoś chciał, by zamilkł na wieki. Faktem pozostaje, że od ponad roku nie dawał znaku życia ani nie zostawił wiadomości przed tym wydarzeniem. Sama Elizabeth nie raz wyobrażała sobie inne życie, z dala od zobowiązań i wiecznych wymogów. Bardziej swobodne, radośniejsze i pełniejsze – takie, w którym można oddychać głęboko. Tylko że nigdy się na to nie zdecydowała, może bała się, że nigdy mogłaby nie wrócić? Przecież to nie z opuszczaniem domu jest problem tylko z powrotem do niego. To jest o wiele trudniejsze.
- Ktoś musi pracować, by ktoś inny w nocy mógł spać. Twoje wysiłki zapewniają spokój innym ludziom. – stwierdziła, choć te słowa mogły się również odnosić do niej samej. Decydując się na aurorstwo wiedziała, że podejmuje się zadania. Zadanie, która będzie nadawało sens jej życiu, gdyż chyba każdy musiał sobie takie zadanie nadać – inaczej życie byłoby bez sensu. Josie mogła walczyć o życie pacjentów, Elizabeth walczyła o spokój ducha tych zmarłych jak i bezpieczeństwo tych żywych. Nie było to proste zadanie, ale bezsensowna egzystencja prowadzona przez niektórych ludzi (nie, nie tylko przez arystokratów. Nie trzeba być bogatym, by takie życie prowadzić) przerażała ją. Przecież jako osoba wymagająca więcej od siebie, od życia i świata (była trochę zachłanna pod tym względem) musiała się starać, cały czas.
- Może była to znajomość, którą nie chciał się chwalić. Możliwe również, że nie chciał was denerwować swoimi problemami. – powiedziała trzeźwo szukając wytłumaczenia. Ludzie potrafili robić głupie rzeczy w celu ochrony swoich bliskich, często nie zrozumiałe dla osób postronnych, ale logiczne dla nich samych. Niechęć w dzieleniu się swoimi troskami była zrozumiała, ale zarazem nie da się pomóc jeśli nie zna się sytuacji oraz problemów. Ludzie potrzebują ludzi, nawet Ci najbardziej wyizolowani od społeczeństwa.
- Na tym etapie śledztwa nie można ani tego potwierdzić ani zaprzeczyć. - rzekła wyuczona już słowa, powtarzane jak mantrę. – Mogło być wiele powodów, ale jego wyizolowanie na pewno teraz nam nie pomaga. Trudniej nam poszukać śladów, tropów. Dlaczego uważasz, że nie miał do twoich rodziców pełnego zaufania? – zapytała zaintrygowana, gdyż może tutaj trzeba było szukać przyczyny.
- Ktoś musi pracować, by ktoś inny w nocy mógł spać. Twoje wysiłki zapewniają spokój innym ludziom. – stwierdziła, choć te słowa mogły się również odnosić do niej samej. Decydując się na aurorstwo wiedziała, że podejmuje się zadania. Zadanie, która będzie nadawało sens jej życiu, gdyż chyba każdy musiał sobie takie zadanie nadać – inaczej życie byłoby bez sensu. Josie mogła walczyć o życie pacjentów, Elizabeth walczyła o spokój ducha tych zmarłych jak i bezpieczeństwo tych żywych. Nie było to proste zadanie, ale bezsensowna egzystencja prowadzona przez niektórych ludzi (nie, nie tylko przez arystokratów. Nie trzeba być bogatym, by takie życie prowadzić) przerażała ją. Przecież jako osoba wymagająca więcej od siebie, od życia i świata (była trochę zachłanna pod tym względem) musiała się starać, cały czas.
- Może była to znajomość, którą nie chciał się chwalić. Możliwe również, że nie chciał was denerwować swoimi problemami. – powiedziała trzeźwo szukając wytłumaczenia. Ludzie potrafili robić głupie rzeczy w celu ochrony swoich bliskich, często nie zrozumiałe dla osób postronnych, ale logiczne dla nich samych. Niechęć w dzieleniu się swoimi troskami była zrozumiała, ale zarazem nie da się pomóc jeśli nie zna się sytuacji oraz problemów. Ludzie potrzebują ludzi, nawet Ci najbardziej wyizolowani od społeczeństwa.
- Na tym etapie śledztwa nie można ani tego potwierdzić ani zaprzeczyć. - rzekła wyuczona już słowa, powtarzane jak mantrę. – Mogło być wiele powodów, ale jego wyizolowanie na pewno teraz nam nie pomaga. Trudniej nam poszukać śladów, tropów. Dlaczego uważasz, że nie miał do twoich rodziców pełnego zaufania? – zapytała zaintrygowana, gdyż może tutaj trzeba było szukać przyczyny.
W świecie magii zniknięcie pod pewnymi względami było łatwiejsze. Ktoś, kto chciał zniknąć, mógł teleportować się w dowolne miejsce kraju, za pomocą czarów zmienić wygląd lub stworzyć sobie zabezpieczoną zaklęciami kryjówkę, jeśli tylko był biegły w tego rodzaju magii. Mógł nawet zdobyć nielegalny świstoklik i uciec za granicę, albo ukryć się gdzieś w świecie mugoli, większym i liczebniejszym niż ten magiczny. Z racji tego, że wielu czarodziejów posiadało bardzo niską lub wręcz żadną wiedzę o świecie niemagicznych, pewnie tym łatwiej byłoby się tam skryć odpowiednio zaradnej osobie. To niezbyt pasowało jej do Toma, ale kto wie, może w ciągu ostatnich paru lat posiadł wiedzę, która mogłaby mu pozwolić skryć się w świecie mugoli? Nawet, jeśli nie mógł wynieść jej z domu, bo młodzi Vane’owie byli wychowywani w duchu całkowicie czarodziejskim, mógł zdobyć poza domem różne umiejętności... także takie, o których Josie raczej wolałaby nie myśleć. Wolała nie wyobrażać sobie, że brat mógł uwikłać się w coś złego, obojętnie, czy z własnej woli, czy też nie. Przez ten rok mogło się z nim stać dosłownie wszystko, a rodzina nie mogła zrobić nic poza czekaniem na jakieś wieści.
Josie skinęła lekko głową. Obie wykonywały pracę, która była potrzebna i musiały zmagać się z różnymi wyzwaniami. Zarówno praca uzdrowiciela, jak i aurora w pewnym sensie kształtowały charakter i umiejętności. Gdy Josie jeszcze była w Hogwarcie, mnóstwo jej rówieśników mówiło, że chce być aurorami lub uzdrowicielami, ale niewielkiej ilości udawało się dopiąć swego. Wielu nawet nie dostawało się na kursy, nie mówiąc o przetrwaniu ich do końca, ale Jocelyn mimo kilku kryzysów na samym początku wciąż uparcie się trzymała. Była zresztą bardzo ambitna i ciężko byłoby jej spojrzeć na siebie w lustrze, gdyby zawaliła. Nawet po pierwszych tygodniach od zniknięcia Toma, nawet w momentach zaostrzenia choroby matki nie chciała poddawać się słabości i zwątpieniu, choć oczywiście i takie chwile się zdarzały.
- Możliwe. Wydaje mi się, że miał swoje tajemnice i nie chciał rozmawiać o wszystkim. Im był starszy, tym było ich coraz więcej – przyznała. Nie dało się ukryć, że z biegiem czasu oddalali się od siebie zamiast zbliżać, mimo że dysproporcja wiekowa stawała się coraz mniej znacząca. Pogłębiała się za to inna przepaść – ta budowana przez ich matkę. Nie mogła zatem w żaden sposób wykluczyć, że poznał jakąś Clarissę i nigdy o niej nie wspomniał. Wiedziała też, że to utrudniało jego poszukiwania, bo nie mogli powiedzieć aurorom nic konkretnego, skoro o wielu rzeczach po prostu nie wiedzieli. Mimo to wolała się łudzić, że nie wplątałby się w nic nielegalnego.
- Naprawdę chciałabym móc wam pomóc, bo chcę, żeby się znalazł. Ale im dłużej trwa to śledztwo, tym bardziej uświadamiam sobie, że wcale nie znałam mojego brata tak dobrze, jak powinnam – przyznała cicho, sącząc kolejny łyk herbaty i przelotnie obserwując roślinność wokół herbaciarni.
Na pytanie o rodziców zamyśliła się mocniej, niepewna, czy powinna o tym mówić, ale jakby nie patrzeć, to także mogło mieć znaczenie w prowadzonym śledztwie.
- Thomas miał... cóż, nie najlepsze relacje z naszą matką, która nigdy nie traktowała nas równo. Miała swoje oczekiwania wobec nas, ale Tomowi zawsze dawała odczuć, że nigdy nie zostanie kimś. Nie dla niej w każdym razie – zaczęła więc ostrożnie. Każdy, kto miał trochę więcej do czynienia z rodziną Vane, mógł zauważyć, że matka faworyzowała córki, synowi poświęcając niewiele uwagi. To w Josie i Iris pokładała całe swoje oczekiwania, których w jej opinii nie spełniał Tom. A ojciec wykazywał w tej kwestii zaskakującą bierność i choć sam dobrze traktował syna, nie potrafił wpłynąć na żonę. – Myślę, że Tom doskonale wiedział, że nigdy nie zostanie jej ulubieńcem. Ale przecież był już dorosły, czy to naprawdę mogłoby sprawić, że zerwał kontakty z całą rodziną i... zniknął?
W dzieciństwie rodzeństwo miało dobre relacje, choć można było dopatrzeć się pewnej zazdrości ze strony brata wobec sióstr, czego dziewczęta wtedy nie zauważały i uświadomiły sobie dopiero w dorosłości. Josie znowu zaczęła się nad tym zastanawiać, nad tym, jak dużą rolę w jego zniknięciu mogły mieć relacje z matką, bo również nie można było wykluczyć, że były jedną z przyczyn jego odsunięcia się także od sióstr i ojca, a potem jego zniknięcia.
Josie skinęła lekko głową. Obie wykonywały pracę, która była potrzebna i musiały zmagać się z różnymi wyzwaniami. Zarówno praca uzdrowiciela, jak i aurora w pewnym sensie kształtowały charakter i umiejętności. Gdy Josie jeszcze była w Hogwarcie, mnóstwo jej rówieśników mówiło, że chce być aurorami lub uzdrowicielami, ale niewielkiej ilości udawało się dopiąć swego. Wielu nawet nie dostawało się na kursy, nie mówiąc o przetrwaniu ich do końca, ale Jocelyn mimo kilku kryzysów na samym początku wciąż uparcie się trzymała. Była zresztą bardzo ambitna i ciężko byłoby jej spojrzeć na siebie w lustrze, gdyby zawaliła. Nawet po pierwszych tygodniach od zniknięcia Toma, nawet w momentach zaostrzenia choroby matki nie chciała poddawać się słabości i zwątpieniu, choć oczywiście i takie chwile się zdarzały.
- Możliwe. Wydaje mi się, że miał swoje tajemnice i nie chciał rozmawiać o wszystkim. Im był starszy, tym było ich coraz więcej – przyznała. Nie dało się ukryć, że z biegiem czasu oddalali się od siebie zamiast zbliżać, mimo że dysproporcja wiekowa stawała się coraz mniej znacząca. Pogłębiała się za to inna przepaść – ta budowana przez ich matkę. Nie mogła zatem w żaden sposób wykluczyć, że poznał jakąś Clarissę i nigdy o niej nie wspomniał. Wiedziała też, że to utrudniało jego poszukiwania, bo nie mogli powiedzieć aurorom nic konkretnego, skoro o wielu rzeczach po prostu nie wiedzieli. Mimo to wolała się łudzić, że nie wplątałby się w nic nielegalnego.
- Naprawdę chciałabym móc wam pomóc, bo chcę, żeby się znalazł. Ale im dłużej trwa to śledztwo, tym bardziej uświadamiam sobie, że wcale nie znałam mojego brata tak dobrze, jak powinnam – przyznała cicho, sącząc kolejny łyk herbaty i przelotnie obserwując roślinność wokół herbaciarni.
Na pytanie o rodziców zamyśliła się mocniej, niepewna, czy powinna o tym mówić, ale jakby nie patrzeć, to także mogło mieć znaczenie w prowadzonym śledztwie.
- Thomas miał... cóż, nie najlepsze relacje z naszą matką, która nigdy nie traktowała nas równo. Miała swoje oczekiwania wobec nas, ale Tomowi zawsze dawała odczuć, że nigdy nie zostanie kimś. Nie dla niej w każdym razie – zaczęła więc ostrożnie. Każdy, kto miał trochę więcej do czynienia z rodziną Vane, mógł zauważyć, że matka faworyzowała córki, synowi poświęcając niewiele uwagi. To w Josie i Iris pokładała całe swoje oczekiwania, których w jej opinii nie spełniał Tom. A ojciec wykazywał w tej kwestii zaskakującą bierność i choć sam dobrze traktował syna, nie potrafił wpłynąć na żonę. – Myślę, że Tom doskonale wiedział, że nigdy nie zostanie jej ulubieńcem. Ale przecież był już dorosły, czy to naprawdę mogłoby sprawić, że zerwał kontakty z całą rodziną i... zniknął?
W dzieciństwie rodzeństwo miało dobre relacje, choć można było dopatrzeć się pewnej zazdrości ze strony brata wobec sióstr, czego dziewczęta wtedy nie zauważały i uświadomiły sobie dopiero w dorosłości. Josie znowu zaczęła się nad tym zastanawiać, nad tym, jak dużą rolę w jego zniknięciu mogły mieć relacje z matką, bo również nie można było wykluczyć, że były jedną z przyczyn jego odsunięcia się także od sióstr i ojca, a potem jego zniknięcia.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Chciałaby lepiej znać świat mugolski, ale jedyne co znała to mugolskie kino, które podziwiała nieprzerwanie. Nie rozumiała ich ubiory (choć spodnie dla samego buntu lubiła nosić, były również po prostu wygodne), stylu życia, a tym bardziej technologii. Świat bez magii wydawał się bardzo trudnym miejscem – jak oni czyścili swoje ubrania? Jak się przemieszczali? Wydawało się jej to wszystko niemożliwe. I zarazem przerażające, gdyż było ich o wiele więcej niż czarodziejów i zarazem w czasie nie jednego śledztwa widziała jak szybko może zabijać ich broń. Ta broń zabijała nawet wtedy, gdy osoba używająca jej nie chciała tego zrobić. Ten świat mógł wywołać strach u czarodzieja, może właśnie tak powstawała nienawiść? Ona sama nie potrafiłaby przeżyć w tym świecie, przynajmniej na dzień dzisiejszy. Jednak do końca pozostawała ślizgonką, lubiła myśleć, że w razie potrzeby przystosowałby się do tak dużej zmiany warunków. Tylko czy jakikolwiek czarodziej chciałby rozstawać się z magią? Przecież to była podstawa ich życia, każdego dnia egzystowali z nią.
- Ludzie zmieniają się z wiekiem, lecz fakt, że miał ich coraz więcej jest niepokojący. Może świadczyć, że coś złego działo się w jego życiu przez ostatnie kilka miesięcy przez zniknięciem. – zauważyła, choć nie była to najbardziej pozytywna rzecz dla Jocelyn. Tylko że była ona młoda, niedoświadczona – nawet jeśli był jej bratem to nie odpowiadała za niego. Może nawet się o niego troszczyła, ale niewystarczająco. Miała staż, swoje życie a brat, który niby był ale go nie było, nie był najważniejszą rzeczą w tym czasie.
- Doceniam twój trud i wysiłek jaki wkładasz w pomoc nam. Twoje słowa nie są czymś niespotykanym, często zauważamy nasz brak wiedzy o drugim człowieku, gdy przychodzi do testu. Mogłaś założyć, że go znasz, bo jest twoim bratem – to przecież naturalne, że go znasz. Ale odpowiedź często jest inna. – stwierdziła sama siebie w duchu pytając czy ona zna swoje rodzeństwo czy przyjaciół. Albo czy oni znają ją, a może to tylko pozory, które runęłyby wraz z nadejściem testu. Fakt, że wiesz jaki jest ulubiony kolor drugiej osoby nie oznacza, że wiesz o niej wszystko.
- Na pewno relacje z matką miały wpływ na jego tajemniczość, może nawet brak szukania pomocy, ale to wszystko są spekulacje. Może stało się coś co spowodowało, że miał dość. Jednak nie można wykluczyć, że trop prowadzący do Clarissy jest prawdziwy i twój brat brał udział w nie do końca bezpiecznych sprawach. – powiedziała szczerze, gdyż Josie zasługiwała przynajmniej na tyle. Będzie musiała sprawdzić trop prowadzący do Clarissy – jeśli takowa istniała, by móc wyszukać nowych informacji. Westchnęła i napiła się herbaty.
- Ludzie zmieniają się z wiekiem, lecz fakt, że miał ich coraz więcej jest niepokojący. Może świadczyć, że coś złego działo się w jego życiu przez ostatnie kilka miesięcy przez zniknięciem. – zauważyła, choć nie była to najbardziej pozytywna rzecz dla Jocelyn. Tylko że była ona młoda, niedoświadczona – nawet jeśli był jej bratem to nie odpowiadała za niego. Może nawet się o niego troszczyła, ale niewystarczająco. Miała staż, swoje życie a brat, który niby był ale go nie było, nie był najważniejszą rzeczą w tym czasie.
- Doceniam twój trud i wysiłek jaki wkładasz w pomoc nam. Twoje słowa nie są czymś niespotykanym, często zauważamy nasz brak wiedzy o drugim człowieku, gdy przychodzi do testu. Mogłaś założyć, że go znasz, bo jest twoim bratem – to przecież naturalne, że go znasz. Ale odpowiedź często jest inna. – stwierdziła sama siebie w duchu pytając czy ona zna swoje rodzeństwo czy przyjaciół. Albo czy oni znają ją, a może to tylko pozory, które runęłyby wraz z nadejściem testu. Fakt, że wiesz jaki jest ulubiony kolor drugiej osoby nie oznacza, że wiesz o niej wszystko.
- Na pewno relacje z matką miały wpływ na jego tajemniczość, może nawet brak szukania pomocy, ale to wszystko są spekulacje. Może stało się coś co spowodowało, że miał dość. Jednak nie można wykluczyć, że trop prowadzący do Clarissy jest prawdziwy i twój brat brał udział w nie do końca bezpiecznych sprawach. – powiedziała szczerze, gdyż Josie zasługiwała przynajmniej na tyle. Będzie musiała sprawdzić trop prowadzący do Clarissy – jeśli takowa istniała, by móc wyszukać nowych informacji. Westchnęła i napiła się herbaty.
Wiedza Jocelyn o mugolskim świecie prezentowała się naprawdę marnie. Dziewczyna nigdy się nim nie interesowała, a spędziwszy całe życie w świecie magii, nie widziała potrzeby, by zagłębiać się w tego typu kwestie, skoro sam świat magii oferował mnóstwo ciekawszej, jej zdaniem, wiedzy. Dla niej to magia była absolutną podstawą i aż trudno było jej sobie wyobrazić życie całkowicie pozbawione czarów, świat, w którym czarodzieje musieli ukrywać swoją prawdziwą naturę. Mimo to do mugoli była nastawiona neutralnie, uznając ich po prostu za jeden z nieodłącznych elementów tego świata, choć byli czarodzieje, którzy, być może ze strachu i niewiedzy, wręcz ich nienawidzili. Widziała i skutki nieumiejętnego obchodzenia się z mugolskimi wynalazkami. Parę razy składała czarodziejów poranionych w starciu z metalowymi puszkami na kołach, których mugole używali do przemieszczania się po Londynie i które warczały jak zdenerwowane smoki, a także mężczyznę, w którego ciele utkwiły dziwne kuliste przedmioty, wyplute ponoć przez przyrząd przypominający metalową różdżkę. Jeśli Tom padł ofiarą czegoś takiego, nikt z nich mógł nawet nigdy się o tym nie dowiedzieć. Może leżał gdzieś rozgnieciony na miazgę przez taką metalową, warczącą puszkę? Nie, taką myśl wolała od razu odrzucić.
Fakt, że Tom stawał się coraz bardziej skryty, mógł zaniepokoić i sugerować, że być może coś niepokojącego zaczęło się dziać już wcześniej... a może po prostu to w taki sposób odreagowywał napięcie w relacjach z matką i nie uważał za stosowne, by informować bliskich o swoich poczynaniach. Bo i po co, jeśli naprawdę czuł się zbędny? Na tę myśl Josie poczuła wyrzuty sumienia, że była tak zajęta nauką i nie potrafiła znaleźć czasu ani dość uporu, żeby porządnie przycisnąć brata i wypytać o wszystko. Zresztą... jak mogłaby wtedy przewidzieć, że on zniknie? Chociaż w sumie powinna, skoro nawet Lorraine powiedziała jej kilka dni wcześniej, że miała niepokojącą wizję dotyczącą właśnie Thomasa. Dlaczego wtedy jej nie posłuchała? Dlaczego żadne z nich nie potraktowało poważnie tych słów?
- Naprawdę myślałam, że go znam, że to wciąż ten sam Thomas, który w dzieciństwie tak szczegółowo opowiadał mi o Hogwarcie i pokazywał najciekawsze miejsca... ale chyba się myliłam, on... się zmienił... I zauważyłam, że coś dziwnego się dzieje, gdy było za późno, by zareagować – powiedziała, a jej dłonie zaciśnięte wokół wciąż ciepłej filiżanki zaczęły lekko drżeć. To było dziwne uczucie, dowiedzieć się, że tak naprawdę nie znało się kogoś z najbliższego otoczenia. Bardziej wstrząśnięta byłaby tylko wtedy, gdyby chodziło o Iris. Jej bliźniacze dopełnienie, osobę bliską jej jak nikt inny na świecie. Nie czułaby się dobrze, gdyby to Iris nagle zrobiła coś, o co nigdy nawet by jej nie podejrzewała.
- Może kiedyś dowiemy się, co się stało naprawdę. Chciałabym... wiedzieć. – Może wtedy łatwiej byłoby się ze wszystkim pogodzić, gdyby było wiadomo, co się stało i dlaczego? – Jeśli dowiesz się czegoś nowego o tej Clarissie, lub gdyby pojawił się jakiś kolejny trop, powiesz nam o tym? – poprosiła jeszcze, bo to naprawdę było dla niej ważne i liczyła, że Elizabeth w przypadku odkrycia czegoś nawiąże kontakt. Póki co pozostawało im czekać na dalsze postępy, a z upływem miesięcy aurorzy kontaktowali się z nimi coraz rzadziej.
Fakt, że Tom stawał się coraz bardziej skryty, mógł zaniepokoić i sugerować, że być może coś niepokojącego zaczęło się dziać już wcześniej... a może po prostu to w taki sposób odreagowywał napięcie w relacjach z matką i nie uważał za stosowne, by informować bliskich o swoich poczynaniach. Bo i po co, jeśli naprawdę czuł się zbędny? Na tę myśl Josie poczuła wyrzuty sumienia, że była tak zajęta nauką i nie potrafiła znaleźć czasu ani dość uporu, żeby porządnie przycisnąć brata i wypytać o wszystko. Zresztą... jak mogłaby wtedy przewidzieć, że on zniknie? Chociaż w sumie powinna, skoro nawet Lorraine powiedziała jej kilka dni wcześniej, że miała niepokojącą wizję dotyczącą właśnie Thomasa. Dlaczego wtedy jej nie posłuchała? Dlaczego żadne z nich nie potraktowało poważnie tych słów?
- Naprawdę myślałam, że go znam, że to wciąż ten sam Thomas, który w dzieciństwie tak szczegółowo opowiadał mi o Hogwarcie i pokazywał najciekawsze miejsca... ale chyba się myliłam, on... się zmienił... I zauważyłam, że coś dziwnego się dzieje, gdy było za późno, by zareagować – powiedziała, a jej dłonie zaciśnięte wokół wciąż ciepłej filiżanki zaczęły lekko drżeć. To było dziwne uczucie, dowiedzieć się, że tak naprawdę nie znało się kogoś z najbliższego otoczenia. Bardziej wstrząśnięta byłaby tylko wtedy, gdyby chodziło o Iris. Jej bliźniacze dopełnienie, osobę bliską jej jak nikt inny na świecie. Nie czułaby się dobrze, gdyby to Iris nagle zrobiła coś, o co nigdy nawet by jej nie podejrzewała.
- Może kiedyś dowiemy się, co się stało naprawdę. Chciałabym... wiedzieć. – Może wtedy łatwiej byłoby się ze wszystkim pogodzić, gdyby było wiadomo, co się stało i dlaczego? – Jeśli dowiesz się czegoś nowego o tej Clarissie, lub gdyby pojawił się jakiś kolejny trop, powiesz nam o tym? – poprosiła jeszcze, bo to naprawdę było dla niej ważne i liczyła, że Elizabeth w przypadku odkrycia czegoś nawiąże kontakt. Póki co pozostawało im czekać na dalsze postępy, a z upływem miesięcy aurorzy kontaktowali się z nimi coraz rzadziej.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Rozwiązywanie spraw jest jedną z najbardziej wyzwalających rzeczy jakich kiedykolwiek zaznała. Jest w tym radość z dobrze wykonanego zadania, entuzjazm z powodu sukcesu, ale najbardziej dominującym uczuciem jest ulga. Możliwość wzięcia głębokiego wdechu i zaprzestanie myślenia na temat sprawy. Zapewnia to pewną wolność aurorowi, przynajmniej tak to odczuwała Elizabeth. Wolność od odpowiedzialności, która towarzyszy im od kiedy dostali sprawę do samej jej końca. Każdy auror w swojej karierze ma sprawę, która zostaje z nim na zawsze. Czasem są to wielkie porażki, inne za to były zbyt bliskie dla śledczego. Fawley miała momenty zwątpienia, gdy odwiedzała groby ofiar bardziej pamiętnych dla niej przestępstw. Miała nadzieje, że koniec nastąpi również w sprawie Thomasa Vane’a. Była pewna, że pozwoliłoby to odpocząć im wszystkim – jego rodzinie, śledczym, jego przyjaciołom… Jeśli jakiś miał, bo na razie miała obraz człowieka niezwykle skrytego, może i skrzywdzone emocjonalnie w domu rodzinnym.
- Jak mówiłam, nie powinnaś się obwiniać. Zmienia się chyba każdy w pewnym wieku, ale nie mogłaś mieć pewności, że dzieje się coś złego. – stwierdziła nie chcąc zostawiać swojej kuzynki w złym stanie. Nie powinna brać tego na siebie, choć zapewne mogła zrobić coś więcej. Każdy człowiek może zrobić coś więcej dla drugiego, ale tego nie robi. Czy można go t krytykować, że nie chce mieszać się w nieswoje sprawy? Albo że po prostu wybiera prostszą drogę nie pytania? Przecież o wiele lepiej było nie wiedzieć i żyć w błogiej nieświadomości. Tylko potem przychodzą takie chwilę i człowiek zastanawia się, w którym momencie przegapił okazje, by pomóc.
- Będę robić wszystko co w mojej mocy w celu rozwiązania tej sprawy. Nie jest ona łatwa, ale nie poddajemy się. – rzekła, gdyż wiedziała, że właśnie to chciała usłyszeć Jocelyn. Chciała pustych frazesów, które pozwolą wrócić jej spokojnie do domu i kontynuować swoje życie. Ale Elizabeth nie kłamała, tylko wiedziała, że będzie to o wiele trudniejsze do zrobienia niż powiedzenie tego.
- Gdy tylko dowiemy się czegoś nowego od razu się z tobą skontaktuje. Bądź dobrej myśli i nie poddawaj się. – powiedziała wstając ze swojego miejsca. Była już gotowa wrócić do biura, gdyż miała zamiar jeszcze dopisać wzmiankę na temat sytuacji rodzinnej. Wydawała się ona jej najbardziej istotną informacją. – Dziękuję za spotkanie. – pożegnała się i skierowała się w stronę wyjścia, nie odwracając się ani razu.
zt.
- Jak mówiłam, nie powinnaś się obwiniać. Zmienia się chyba każdy w pewnym wieku, ale nie mogłaś mieć pewności, że dzieje się coś złego. – stwierdziła nie chcąc zostawiać swojej kuzynki w złym stanie. Nie powinna brać tego na siebie, choć zapewne mogła zrobić coś więcej. Każdy człowiek może zrobić coś więcej dla drugiego, ale tego nie robi. Czy można go t krytykować, że nie chce mieszać się w nieswoje sprawy? Albo że po prostu wybiera prostszą drogę nie pytania? Przecież o wiele lepiej było nie wiedzieć i żyć w błogiej nieświadomości. Tylko potem przychodzą takie chwilę i człowiek zastanawia się, w którym momencie przegapił okazje, by pomóc.
- Będę robić wszystko co w mojej mocy w celu rozwiązania tej sprawy. Nie jest ona łatwa, ale nie poddajemy się. – rzekła, gdyż wiedziała, że właśnie to chciała usłyszeć Jocelyn. Chciała pustych frazesów, które pozwolą wrócić jej spokojnie do domu i kontynuować swoje życie. Ale Elizabeth nie kłamała, tylko wiedziała, że będzie to o wiele trudniejsze do zrobienia niż powiedzenie tego.
- Gdy tylko dowiemy się czegoś nowego od razu się z tobą skontaktuje. Bądź dobrej myśli i nie poddawaj się. – powiedziała wstając ze swojego miejsca. Była już gotowa wrócić do biura, gdyż miała zamiar jeszcze dopisać wzmiankę na temat sytuacji rodzinnej. Wydawała się ona jej najbardziej istotną informacją. – Dziękuję za spotkanie. – pożegnała się i skierowała się w stronę wyjścia, nie odwracając się ani razu.
zt.
Josie co prawda nie wiedziała, jak to dokładnie wygląda z punktu widzenia aurora, bo znała ten zawód tylko z opowieści, ale domyślała się, że i dla nich możliwość zamknięcia jakiejś sprawy mogła być w pewien sposób oczyszczająca. Na pewno była taka dla rodzin. Nawet, jeśli finał sprawy okazywał się niepomyślny, mogli przynajmniej w spokoju zacząć godzić się z tragedią. Jeśli zaś udawało się odnaleźć zaginioną osobę żywą, nastawał czas radości i ulgi. Tak przynajmniej wydawało się Josie. Bo przecież ten dzień, w którym Thomas pojawiłby się wśród nich cały i zdrowy, byłby bardzo szczęśliwy, prawda?
Może rzeczywiście trochę się o to obwiniała. O to, że była skupiona na własnych sprawach i nie reagowała, nie próbowała dotrzeć do brata, ani nigdy w poprzednich latach nie reagowała, widząc jak traktowała go matka. Nie potrafiła się postawić, była bierna, ale nawet nie śniła, że może dojść do jakiegoś nieszczęścia. Chociaż pewnie nie miałoby to większego wpływu, zastanawiała się czasem, czy mogła coś zrobić, gdyby tylko okazała się odpowiednio zapobiegliwa i dostatecznie uparta, by zareagować. Potem mogła tylko próbować pomóc osobom poszukującym Toma i... czekać na nowe informacje. Pytanie tylko, czy sam Tom chciał być znaleziony?
Pokiwała głową na słowa Elizabeth. Ciekawe, jak często aurorka miała okazję zetknąć się z podobnymi przypadkami, gdy ktoś znikał, i jak często później musiała rozmawiać z rodzinami takich osób? Z pewnością sprawa Toma nie była taką ani pierwszą, ani ostatnią w jej karierze. Na pewno nie w obecnych czasach.
- Mam nadzieję, że się znajdzie. Że jeszcze nie wszystko stracone... – powiedziała cicho. – Niemniej jednak dziękuję – dodała, dziękując Elizabeth zarówno za próbę podniesienia jej na duchu, jak i przede wszystkim za to, że nadal prowadziła sprawę, że jeszcze jej nie przekreśliła i nie zawiesiła mimo natłoku bieżących dochodzeń. Mimowolnie też zaciekawiła się, czy jej kuzynkę łączyły z Tomem jakiekolwiek relacje, zanim zniknął. Był w końcu bliższy jej wiekiem niż Josie i Iris. Ale zarówno to, jak wiele innych aspektów życia brata pozostawało dla niej tajemnicą.
- Będę czekać na wieści – zapewniła jeszcze, zanim aurorka wstała. Później pożegnały się i Elizabeth odeszła. Jocelyn odprowadziła ją wzrokiem i posiedziała jeszcze trochę, sącząc już zimną herbatę i wpatrując się zamyślonym wzrokiem w przestrzeń. Dopiero, kiedy na dnie filiżanki już nic nie było, podniosła się i opuściła herbaciarnię, choć wciąż zastanawiała się nad tą rozmową. Mimo wszystko to spotkanie trochę podniosło ją na duchu, bo nawet jeśli nadal nie było nic wiadomo, wiedziała przynajmniej, że aurorzy coś robią.
| zt.
Może rzeczywiście trochę się o to obwiniała. O to, że była skupiona na własnych sprawach i nie reagowała, nie próbowała dotrzeć do brata, ani nigdy w poprzednich latach nie reagowała, widząc jak traktowała go matka. Nie potrafiła się postawić, była bierna, ale nawet nie śniła, że może dojść do jakiegoś nieszczęścia. Chociaż pewnie nie miałoby to większego wpływu, zastanawiała się czasem, czy mogła coś zrobić, gdyby tylko okazała się odpowiednio zapobiegliwa i dostatecznie uparta, by zareagować. Potem mogła tylko próbować pomóc osobom poszukującym Toma i... czekać na nowe informacje. Pytanie tylko, czy sam Tom chciał być znaleziony?
Pokiwała głową na słowa Elizabeth. Ciekawe, jak często aurorka miała okazję zetknąć się z podobnymi przypadkami, gdy ktoś znikał, i jak często później musiała rozmawiać z rodzinami takich osób? Z pewnością sprawa Toma nie była taką ani pierwszą, ani ostatnią w jej karierze. Na pewno nie w obecnych czasach.
- Mam nadzieję, że się znajdzie. Że jeszcze nie wszystko stracone... – powiedziała cicho. – Niemniej jednak dziękuję – dodała, dziękując Elizabeth zarówno za próbę podniesienia jej na duchu, jak i przede wszystkim za to, że nadal prowadziła sprawę, że jeszcze jej nie przekreśliła i nie zawiesiła mimo natłoku bieżących dochodzeń. Mimowolnie też zaciekawiła się, czy jej kuzynkę łączyły z Tomem jakiekolwiek relacje, zanim zniknął. Był w końcu bliższy jej wiekiem niż Josie i Iris. Ale zarówno to, jak wiele innych aspektów życia brata pozostawało dla niej tajemnicą.
- Będę czekać na wieści – zapewniła jeszcze, zanim aurorka wstała. Później pożegnały się i Elizabeth odeszła. Jocelyn odprowadziła ją wzrokiem i posiedziała jeszcze trochę, sącząc już zimną herbatę i wpatrując się zamyślonym wzrokiem w przestrzeń. Dopiero, kiedy na dnie filiżanki już nic nie było, podniosła się i opuściła herbaciarnię, choć wciąż zastanawiała się nad tą rozmową. Mimo wszystko to spotkanie trochę podniosło ją na duchu, bo nawet jeśli nadal nie było nic wiadomo, wiedziała przynajmniej, że aurorzy coś robią.
| zt.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
| stąd
Evelyn wcale nie uważała się za zwykłą czarownicę i poczułaby się urażona, gdyby ktoś tak stwierdził. Nie uważała, że stoi na równi z mieszańcami i mugolakami. O nie, ona była kimś więcej, w jej żyłach płynęła szlachetna krew i najczystsza magia, nawet jeśli wyrażenie „błękitna krew” było tylko przenośnią nie mającą nic wspólnego z anatomią. Wychowanie w duchu konserwatywnych wartości zrobiło jednak swoje i nie mogło nie zaszczepić w Evelyn takich a nie innych poglądów. Lubiła dawać do zrozumienia, kim jest, przynajmniej w rozmowach z nieznajomymi, bo w gronie rodziny i znajomych, dobrze znanych sobie osób i ona nie bawiła się w te ceregiele i odnosiła się do nich dużo swobodniej. Była jednak osobą dość zamkniętą na ludzi spoza wąskiego kręgu krewnych i znajomych, dlatego zdarzało jej się być dość sztywną i nieprzystępną.
Było jeszcze za wcześnie, by mogła sobie wyrobić konkretną opinię o Anthonym Macmillanie. Jak na przedstawiciela ich klasy społecznej zdawał się wyglądać skromnie; gdyby nie przyszło im dokonać tej krótkiej prezentacji i gdyby tylko go minęła idąc jedną z alejek, nawet nie domyśliłaby się, że był Macmillanem. Może po prostu poważnie potraktował konieczność wtopienia się w tłum w Londynie, lub nie przykładał wagi do strojów? Kto go tam wie.
Tak naprawdę Evelyn jak na panieńskie standardy młoda już nie była. Młodsze od niej zaręczały się i wychodziły za mąż, a ona wciąż była samotna i bez adoratorów, co powoli zaczynało budzić w niej zazdrość i zastanawianie się, co odstraszyło od niej potencjalnych kandydatów, którzy mogliby prosić jej ojca o jej rękę. Była zbyt inteligentna, za bardzo skupiona na eliksirach? Za mało udzielała się w życiu towarzyskim, za rzadko odwiedzała sabaty?
Zainteresowała się rośliną i aż żałowała, że coraz silniej padający deszcz i zaczynająca się burza uniemożliwiały dalszą obserwację.
- Szkoda... – westchnęła tylko, niemal tęsknie spoglądając na okaz. – Wobec tego proszę prowadzić. Dobrze będzie przeczekać do końca tej ulewy, oby nie trwała ona długo.
Oby, bo też nie chciała tu spędzić caluteńkiego dnia, a tylko obejść ulubione miejsca i wrócić do posiadłości.
Pozwoliła więc, by poprowadził ją, wciąż trzymając nad jej głową swój płaszcz.
- To bardzo uprzejme z pańskiej strony, dziękuję – podziękowała mu, gdy już znaleźli się w szklarni, która na szczęście była otwarta i sucha. Mogli więc udać się w stronę niewielkiej herbaciarni, która dziś była bardziej opustoszała niż zwykle, w normalnych czasach. – Może skuszę się na herbatę. Dobrze się ogrzać po takim lodowatym deszczu.
Usiadła, przywołując do siebie dziewczynę z obsługi, by złożyć zamówienie.
Evelyn wcale nie uważała się za zwykłą czarownicę i poczułaby się urażona, gdyby ktoś tak stwierdził. Nie uważała, że stoi na równi z mieszańcami i mugolakami. O nie, ona była kimś więcej, w jej żyłach płynęła szlachetna krew i najczystsza magia, nawet jeśli wyrażenie „błękitna krew” było tylko przenośnią nie mającą nic wspólnego z anatomią. Wychowanie w duchu konserwatywnych wartości zrobiło jednak swoje i nie mogło nie zaszczepić w Evelyn takich a nie innych poglądów. Lubiła dawać do zrozumienia, kim jest, przynajmniej w rozmowach z nieznajomymi, bo w gronie rodziny i znajomych, dobrze znanych sobie osób i ona nie bawiła się w te ceregiele i odnosiła się do nich dużo swobodniej. Była jednak osobą dość zamkniętą na ludzi spoza wąskiego kręgu krewnych i znajomych, dlatego zdarzało jej się być dość sztywną i nieprzystępną.
Było jeszcze za wcześnie, by mogła sobie wyrobić konkretną opinię o Anthonym Macmillanie. Jak na przedstawiciela ich klasy społecznej zdawał się wyglądać skromnie; gdyby nie przyszło im dokonać tej krótkiej prezentacji i gdyby tylko go minęła idąc jedną z alejek, nawet nie domyśliłaby się, że był Macmillanem. Może po prostu poważnie potraktował konieczność wtopienia się w tłum w Londynie, lub nie przykładał wagi do strojów? Kto go tam wie.
Tak naprawdę Evelyn jak na panieńskie standardy młoda już nie była. Młodsze od niej zaręczały się i wychodziły za mąż, a ona wciąż była samotna i bez adoratorów, co powoli zaczynało budzić w niej zazdrość i zastanawianie się, co odstraszyło od niej potencjalnych kandydatów, którzy mogliby prosić jej ojca o jej rękę. Była zbyt inteligentna, za bardzo skupiona na eliksirach? Za mało udzielała się w życiu towarzyskim, za rzadko odwiedzała sabaty?
Zainteresowała się rośliną i aż żałowała, że coraz silniej padający deszcz i zaczynająca się burza uniemożliwiały dalszą obserwację.
- Szkoda... – westchnęła tylko, niemal tęsknie spoglądając na okaz. – Wobec tego proszę prowadzić. Dobrze będzie przeczekać do końca tej ulewy, oby nie trwała ona długo.
Oby, bo też nie chciała tu spędzić caluteńkiego dnia, a tylko obejść ulubione miejsca i wrócić do posiadłości.
Pozwoliła więc, by poprowadził ją, wciąż trzymając nad jej głową swój płaszcz.
- To bardzo uprzejme z pańskiej strony, dziękuję – podziękowała mu, gdy już znaleźli się w szklarni, która na szczęście była otwarta i sucha. Mogli więc udać się w stronę niewielkiej herbaciarni, która dziś była bardziej opustoszała niż zwykle, w normalnych czasach. – Może skuszę się na herbatę. Dobrze się ogrzać po takim lodowatym deszczu.
Usiadła, przywołując do siebie dziewczynę z obsługi, by złożyć zamówienie.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Z tego, że lady Slughorn uważała się za kogoś ponad zwykłych czarodziejów i mugolaków, Anthony zdał sobie bardzo szybko sprawę. Mogłby nawet zasugerować stwierdzenie, że uważała się (być może) za kogoś nawet ponad nim. Ot, typowa przedstawicielka konserwatywnej szlachty. Mimo tego, czuł jakąś powinność zaopiekowania się nią. Miał dziwne wrażenie, że ta stałaby i przyglądałaby się tej dziwnie interesującej roślinie, a przez to mogłaby przemoknąć, zupełnie tak jak zaczynał przemakać. A trzeba było zabrać parasolkę.
Ucieszył się, gdy ta zdecydowała się ruszyć. W końcu przeczekanie tej burzy wydawało mu się najrozsądniejszym pomysłem. Właściwie… jedynym pomysłem, jaki przyszedł mu do głowy. Gdyby tylko mógł, to zaoferowałby jej ramię, ale w obecnej sytuacji, nie chciał narażać jej na dodatkowe zmoknięcie. Mógłby zawsze użyć zaklęcia, które trzymałoby płaszcz w górze… ale ogarniał go dziwny strach przed korzystaniem w różdżki i magii w ogóle i generowało go wczorajsze ostrzenie od panny Vane.
– Też mam taką nadzieję – przytaknął na jej gdybania, jeszcze w trakcie drogi do zabudowań. – Cała przyjemność po mojej stronie, lady Slughorn.
Nie wiedział jednak, że wejście do środka będzie wymagać takiego poświęcania jak wspinanie się po schodach. Westchnął ciężko i gdy tylko znaleźli się pod dachem, opuścił ręce, uważając jednocześnie, żeby nie zahaczyć płaszczem o głowę Evelyn. Było warto odwiedzić takie miejsce. Nie spodziewał się aż tak ładnego wystroju. Powiesił go na stojaku i wrócił do wybranego przez czarownicę stolika. Natychmiast chwycił za oparcie krzesła, żeby je odsunąć. Mógł nie lubić etykiety, ale akurat tę zasadę doskonale rozumiał. Szanował każdą kobietę, bez względu na jej status i charakter. Przysunął jej krzesło, gdy tylko stanęła pomiędzy nim a stołem. Dopiero wtedy usiadł i on, naprzeciw nowopoznanej lady Slughorn.
Czekał w spokoju na dojście dziewczyny i dołączył się do zamówienia Evelyn, prosząc o jakąś ziołową herbatę, która by go porządnie rozgrzała… szczególnie, że wciąż siedział dość przemoczony po tym jak służył czarownicy za parasolkę. Trochę się trząsł, czując na swojej skórze ogromną różnicę między temperaturą wewnątrz, a tą na zewnątrz.
– Lady Slughorn... – zwrócił się do swojej towarzyszki. – Wydajesz się zamyślona – stwierdził. – Przepraszam, że pytam, ale czy wszystko jest w porządku? – Był zmartwiony. Zawsze starał się martwić najpierw innymi, a dopiero potem sobą. Być może takie myślenie doprowadziło go do stanu, w którym codziennie się upijał… ale nie on był tu teraz ważny, tylko właśnie ona.
Ucieszył się, gdy ta zdecydowała się ruszyć. W końcu przeczekanie tej burzy wydawało mu się najrozsądniejszym pomysłem. Właściwie… jedynym pomysłem, jaki przyszedł mu do głowy. Gdyby tylko mógł, to zaoferowałby jej ramię, ale w obecnej sytuacji, nie chciał narażać jej na dodatkowe zmoknięcie. Mógłby zawsze użyć zaklęcia, które trzymałoby płaszcz w górze… ale ogarniał go dziwny strach przed korzystaniem w różdżki i magii w ogóle i generowało go wczorajsze ostrzenie od panny Vane.
– Też mam taką nadzieję – przytaknął na jej gdybania, jeszcze w trakcie drogi do zabudowań. – Cała przyjemność po mojej stronie, lady Slughorn.
Nie wiedział jednak, że wejście do środka będzie wymagać takiego poświęcania jak wspinanie się po schodach. Westchnął ciężko i gdy tylko znaleźli się pod dachem, opuścił ręce, uważając jednocześnie, żeby nie zahaczyć płaszczem o głowę Evelyn. Było warto odwiedzić takie miejsce. Nie spodziewał się aż tak ładnego wystroju. Powiesił go na stojaku i wrócił do wybranego przez czarownicę stolika. Natychmiast chwycił za oparcie krzesła, żeby je odsunąć. Mógł nie lubić etykiety, ale akurat tę zasadę doskonale rozumiał. Szanował każdą kobietę, bez względu na jej status i charakter. Przysunął jej krzesło, gdy tylko stanęła pomiędzy nim a stołem. Dopiero wtedy usiadł i on, naprzeciw nowopoznanej lady Slughorn.
Czekał w spokoju na dojście dziewczyny i dołączył się do zamówienia Evelyn, prosząc o jakąś ziołową herbatę, która by go porządnie rozgrzała… szczególnie, że wciąż siedział dość przemoczony po tym jak służył czarownicy za parasolkę. Trochę się trząsł, czując na swojej skórze ogromną różnicę między temperaturą wewnątrz, a tą na zewnątrz.
– Lady Slughorn... – zwrócił się do swojej towarzyszki. – Wydajesz się zamyślona – stwierdził. – Przepraszam, że pytam, ale czy wszystko jest w porządku? – Był zmartwiony. Zawsze starał się martwić najpierw innymi, a dopiero potem sobą. Być może takie myślenie doprowadziło go do stanu, w którym codziennie się upijał… ale nie on był tu teraz ważny, tylko właśnie ona.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Taka już była. Tak ją wychowano i nie znała innych wzorców, nie przejmowała się też zbytnio tym, że niektórych mogło jej zachowanie razić. Nigdy nie należała jednak do szczególnie towarzyskich osób; jak większość Slughornów była dość wycofana, żeby nie powiedzieć, ponura. Jej ród nie był zbyt wesoły, to co liczyło się dla nich najbardziej to była sztuka alchemii. Możliwe, że dla Evelyn liczyła się ona nawet za bardzo, o czym świadczyło to, że nadal nie nosiła na dłoni zaręczynowego pierścionka. Może zbyt mocno skupiała się na alchemii, by mocniej zainteresować się życiem towarzyskim i zajęciami bardziej odpowiednimi dla dam?
Udali się do herbaciarni, gdzie przynajmniej było ciepło i sucho, nie licząc cieplarnianej wilgoci unoszącej się w powietrzu. Przynajmniej nic nie lało im się na głowy i jej „żywa parasolka”, w którą ofiarnie wcielił się Macmillan, też nie musiała już moknąć.
Skinęła mu grzecznie, gdy odsunął jej krzesło, by mogła usiąść przy stoliku. Mogła mieć mieszane uczucia co do rodu Macmillanów, ale na uprzejme zachowania odpowiadała uprzejmością. Póki co jeszcze nie wyrobiła sobie o tym mężczyźnie konkretnego zdania, choć mimowolnie ją zaciekawił, choćby z tego względu że nigdy nie widziała go na salonach ani żadnym z tych niezbyt licznych sabatów na których była. Myślała że przez te pięć lat odkąd skończyła szkołę zdążyła poznać sporą część brytyjskiej socjety, ale może jednak nie?
Podobało jej się tu, może dlatego, że lubiła wnętrza pełne roślinności. Spędzała w końcu sporo czasu w rodowych szklarniach Slughornów, zwłaszcza teraz, kiedy przez anomalie ucierpiała roślinność na zewnątrz, a pogoda nie zawsze pozwalała cieszyć się spacerami.
Czekając na herbatę zamyśliła się. Myślała o chorobie siostry i o tym, że wkrótce obie znajdą się we Francji, z dala od anomalii.
- Tak, wszystko w porządku – odpowiedziała, nie chcąc zwierzać się obcemu, bądź co bądź, mężczyźnie. – Rozmyślam po prostu o tym wszystkim. Ale kto nie rozmyśla? – zastanowiła się, a po chwili na ich stoliku znalazły się zamówione przez nich herbaty. Evelyn natychmiast chwyciła swoją.
- Lubi pan ogród magibotaniczny, lordzie Macmillan? – zapytała nagle, spijając łyk napoju. – Myślałam, że Macmillanowie nieszczególnie pasjonują się magiczną florą. – Wiedziała co nieco o każdym z rodów, najwięcej oczywiście o tych, z którymi była spokrewniona lub z którymi Slughornowie utrzymywali dobre stosunki.
Udali się do herbaciarni, gdzie przynajmniej było ciepło i sucho, nie licząc cieplarnianej wilgoci unoszącej się w powietrzu. Przynajmniej nic nie lało im się na głowy i jej „żywa parasolka”, w którą ofiarnie wcielił się Macmillan, też nie musiała już moknąć.
Skinęła mu grzecznie, gdy odsunął jej krzesło, by mogła usiąść przy stoliku. Mogła mieć mieszane uczucia co do rodu Macmillanów, ale na uprzejme zachowania odpowiadała uprzejmością. Póki co jeszcze nie wyrobiła sobie o tym mężczyźnie konkretnego zdania, choć mimowolnie ją zaciekawił, choćby z tego względu że nigdy nie widziała go na salonach ani żadnym z tych niezbyt licznych sabatów na których była. Myślała że przez te pięć lat odkąd skończyła szkołę zdążyła poznać sporą część brytyjskiej socjety, ale może jednak nie?
Podobało jej się tu, może dlatego, że lubiła wnętrza pełne roślinności. Spędzała w końcu sporo czasu w rodowych szklarniach Slughornów, zwłaszcza teraz, kiedy przez anomalie ucierpiała roślinność na zewnątrz, a pogoda nie zawsze pozwalała cieszyć się spacerami.
Czekając na herbatę zamyśliła się. Myślała o chorobie siostry i o tym, że wkrótce obie znajdą się we Francji, z dala od anomalii.
- Tak, wszystko w porządku – odpowiedziała, nie chcąc zwierzać się obcemu, bądź co bądź, mężczyźnie. – Rozmyślam po prostu o tym wszystkim. Ale kto nie rozmyśla? – zastanowiła się, a po chwili na ich stoliku znalazły się zamówione przez nich herbaty. Evelyn natychmiast chwyciła swoją.
- Lubi pan ogród magibotaniczny, lordzie Macmillan? – zapytała nagle, spijając łyk napoju. – Myślałam, że Macmillanowie nieszczególnie pasjonują się magiczną florą. – Wiedziała co nieco o każdym z rodów, najwięcej oczywiście o tych, z którymi była spokrewniona lub z którymi Slughornowie utrzymywali dobre stosunki.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Herbaciarnia
Szybka odpowiedź