Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Lasy Cairngorms
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Lasy Cairngorms
Cairngorms w Szkocji to jeden z największych i najbardziej rozległych parków narodowych Wielkiej Brytanii; obszerne wysokie lasy roztaczające się na zboczach delikatnych gór są schronieniem dla tuzinów różnego rodzaju zwierzyny i ptactwa łownych, przez co w trakcie sezonu łowieckiego przyciągają ku sobie myśliwych nie tylko ze wszystkich stron Królestwa, ale i z dalszych zakątków Europy.
Część lasu wyodrębniona przez czarodziejów i chroniona zaklęciami, które sprawiają, że mugole nie odczuwają ochoty wejścia na ich tereny, są również ulubionym rejonem czarodziejskich polowań.
Część lasu wyodrębniona przez czarodziejów i chroniona zaklęciami, które sprawiają, że mugole nie odczuwają ochoty wejścia na ich tereny, są również ulubionym rejonem czarodziejskich polowań.
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Rzeczywistość wydaje mi się w pewnym sensie nieco senna, do momentu w którym urywa się wszystko – nie do końca rozumiem co się dzieje, ale i tak zrywam się do działania. Nieszczególnie roztrząsam tą sprawę, sądzę, że po prostu jakoś nam się uda. W końcu dobro zawsze powinno wygrywać.
Kiedy moje stopy dotykają ziemi, czuję lekkie zawroty głowy. Zdany kurs na teleportację nieco odzwyczaił mnie od latania na miotle, nawet jeśli kiedyś marzyłam o sportowej karierze. Czasy te wydają mi się niezwykle odległe i tak sobie mówię, że przecież byłam wtedy dzieckiem, bo teraz uważam rzecz jasna, że jestem już zupełnie dorosła. I nie lubię gdy ktoś traktuje mnie inaczej. To właśnie lubię w pani Bagshot, że potrafi docenić każdego, bez względu na wiek. Dlatego obiecuję sobie od razu, że nie zawiodę, chociaż wciąż mam średnie pojęcie o tym, co może na nas czekać.
Mój wzrok od razu przykuwa różowa galareta, jest w niej jednak coś co sprawia, że niemal odwracam wzrok. Biedny czarodziej. Może też w pewnym stopniu głupi, choć nie dziwię mu się, że popełnił błąd. W dzisiejszych czasach nie jest to naprawdę trudne. Zwracam swój wzrok w stronę Susanne, bo ja też nie mam wielkiego pojęcia o zwierzętach. Może faktycznie fascynowały mnie wielkie smoki i piękne jednorożce, ale nie było to w najmniejszym stopniu tożsame z tym, bym coś o nich wiedziała. Dlatego z początku milczę, przypatrując się tylko uważnie jasnowłosej kobiecie, jednocześnie czując się bezużyteczna – może tak właśnie mam, że potrzebuję coś zrobić. Ale nie możemy działać pochopnie. Powtarzam to sobie wciąż i wciąż, nie ważne jak bardzo nie współgra to z moją naturą. Zaciskam mocniej zęby gdy słyszę o owadach. Ich nazwa sprawia, że nieco sobie przypominam, ale rzecz jasna nie posiadam szczegółowej wiedzy. Agresywne. Zapowiada się świetny dzień.
– Trochę – odpowiadam na pytanie, może nawet nieco speszona.
Bo przecież moja rodzina zna się na rodzinach bardzo dobrze. Szkoda tylko, że brakuje mi wiedzy i talentu Eileen i Roany. Decyduję się jednak chwycić za różdżkę, bo wymienione kwiaty wydają mi się dość znane, zwłaszcza jeden z nich. Potrafię przywołać w pamięci obraz, mam nadzieję, że jest poprawny: nie wykluczam w końcu możliwości pomyłki, zwłaszcza w stresowej sytuacji. Wydaje mi się, że potrafię już zapanować nad emocjami, ale coś w środku mnie wydaje się mieć zupełnie inne zdanie. Z całych sił wyobrażam sobie bladofioletowe i białawe kwiaty orlika. Nim jednak unoszę różdżkę, wydaję mi się, że niemal słyszę pisk, gdy z tej należącej do Lovegood wybucha fontanna sproszkowanego szkła. Czuję ukłucia i niemal krzywię się, ale wciąż stoję niewzruszona. To nic takiego. Mogło być gorzej, tak właśnie sobie mówię.
– Spróbuję – mówię ostrożnie, bo sama obawiam się efektu zaklęcia.
Wszystko może się zdarzyć. Mam tylko nadzieję, że nic szczególnie tragicznego. Obyśmy wyczerpały już naszego dzisiejszego pecha do anomalii. Sama dotychczas miałam względne szczęście i choć zdarzyło mi się kilka niefortunnych załamań magii, było to nic w porównaniu do historii opowiadanych przez starszych znajomych. Dokładnie, lecz energicznie wykonuję ruch nadgarstkiem.
– Orchideus – rzucam, próbując skupić swoją uwagę na wyglądzie rośliny, a nie ewentualnym skutku czaru.
Każde rozproszenie mogłoby być tragiczne w skutkach. A na miejscu nie potrzebujemy kolejnej tragedii.
Kiedy moje stopy dotykają ziemi, czuję lekkie zawroty głowy. Zdany kurs na teleportację nieco odzwyczaił mnie od latania na miotle, nawet jeśli kiedyś marzyłam o sportowej karierze. Czasy te wydają mi się niezwykle odległe i tak sobie mówię, że przecież byłam wtedy dzieckiem, bo teraz uważam rzecz jasna, że jestem już zupełnie dorosła. I nie lubię gdy ktoś traktuje mnie inaczej. To właśnie lubię w pani Bagshot, że potrafi docenić każdego, bez względu na wiek. Dlatego obiecuję sobie od razu, że nie zawiodę, chociaż wciąż mam średnie pojęcie o tym, co może na nas czekać.
Mój wzrok od razu przykuwa różowa galareta, jest w niej jednak coś co sprawia, że niemal odwracam wzrok. Biedny czarodziej. Może też w pewnym stopniu głupi, choć nie dziwię mu się, że popełnił błąd. W dzisiejszych czasach nie jest to naprawdę trudne. Zwracam swój wzrok w stronę Susanne, bo ja też nie mam wielkiego pojęcia o zwierzętach. Może faktycznie fascynowały mnie wielkie smoki i piękne jednorożce, ale nie było to w najmniejszym stopniu tożsame z tym, bym coś o nich wiedziała. Dlatego z początku milczę, przypatrując się tylko uważnie jasnowłosej kobiecie, jednocześnie czując się bezużyteczna – może tak właśnie mam, że potrzebuję coś zrobić. Ale nie możemy działać pochopnie. Powtarzam to sobie wciąż i wciąż, nie ważne jak bardzo nie współgra to z moją naturą. Zaciskam mocniej zęby gdy słyszę o owadach. Ich nazwa sprawia, że nieco sobie przypominam, ale rzecz jasna nie posiadam szczegółowej wiedzy. Agresywne. Zapowiada się świetny dzień.
– Trochę – odpowiadam na pytanie, może nawet nieco speszona.
Bo przecież moja rodzina zna się na rodzinach bardzo dobrze. Szkoda tylko, że brakuje mi wiedzy i talentu Eileen i Roany. Decyduję się jednak chwycić za różdżkę, bo wymienione kwiaty wydają mi się dość znane, zwłaszcza jeden z nich. Potrafię przywołać w pamięci obraz, mam nadzieję, że jest poprawny: nie wykluczam w końcu możliwości pomyłki, zwłaszcza w stresowej sytuacji. Wydaje mi się, że potrafię już zapanować nad emocjami, ale coś w środku mnie wydaje się mieć zupełnie inne zdanie. Z całych sił wyobrażam sobie bladofioletowe i białawe kwiaty orlika. Nim jednak unoszę różdżkę, wydaję mi się, że niemal słyszę pisk, gdy z tej należącej do Lovegood wybucha fontanna sproszkowanego szkła. Czuję ukłucia i niemal krzywię się, ale wciąż stoję niewzruszona. To nic takiego. Mogło być gorzej, tak właśnie sobie mówię.
– Spróbuję – mówię ostrożnie, bo sama obawiam się efektu zaklęcia.
Wszystko może się zdarzyć. Mam tylko nadzieję, że nic szczególnie tragicznego. Obyśmy wyczerpały już naszego dzisiejszego pecha do anomalii. Sama dotychczas miałam względne szczęście i choć zdarzyło mi się kilka niefortunnych załamań magii, było to nic w porównaniu do historii opowiadanych przez starszych znajomych. Dokładnie, lecz energicznie wykonuję ruch nadgarstkiem.
– Orchideus – rzucam, próbując skupić swoją uwagę na wyglądzie rośliny, a nie ewentualnym skutku czaru.
Każde rozproszenie mogłoby być tragiczne w skutkach. A na miejscu nie potrzebujemy kolejnej tragedii.
The member 'Cyrilla Wilde' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Nie znała się na zwierzętach i owadach zbyt mocno. Właściwie w ogóle, jej wiedza ograniczała się jedynie do wiadomości, które posiadała w czasie szkolnej i tej, którą zdobywała w czasie reszty jej życia. Nie poświęcała jej jednak więcej uwagi skupiając się na innych dziedzinach. Przeniosła spojrzenie z różowej galarety na Susanne a potem na krwiopijce czerwone. Lustrując je spojrzeniem słuchała jej słów powstrzymując ciche westchnięcie. Oczywiście, że nie mogły trafić im się fioletowe trutoniowce, tylko te które lubiły robić sobie przekąski z ludzi. Skinęła głową - Lovegood miała rację, odwrócenie uwagi zdecydowanie mogłaby zadziałać na ich korzyść, choć prawdopodobnie zyskają niewiele czasu. Zerknęła znów w stronę kobiety, kiedy ta ruszyła się zaglądając za drzewa, nie wiedziała czego poszukuje, póki ta na wyjaśniła czego też szuka.
Tonks uniosła obie dłonie zwinięte w pięści i oparła je o biodra pozwalając, by ktoś w tej kwestii bardziej doświadczony zajął się tematem. Sama lustrowała uważnie różową galaretę spoglądając na medalion uwieziony w niej, słuchając jednocześnie tego co mówiła Susanne. Kojarzyła jedynie mgliście czyściec i jaskier. Bardziej jednak zastanawiało ją to, w jaki sposób powinny szybko dostać się do medalionu. Odwróciła głowę by spojrzeć na miotły. Chyba miała plan.
- Mgliście, kojarzę czyściec, jaskier, ale nie mam pojęcia jak wyglądają dwa pozostałe. - stwierdziła wprost, kłamstwa i udawanie, że wie się więcej niż rzeczywiście było zdecydowanie nie pomagało. Jednak na ten moment wszystko zdawało się klarować. Do czasu, gdy zaklęcie padło po raz pierwszy. Zerknęła w stronę różdżki Susanne w ostatniej chwili unosząc dłoń i osłaniając oczy. Szkło poraniło ramię, którym zasłaniała twarz, kilka musnęło policzek, inne zraniły udo. Kilka odbiło się od płaszcza. Odsunęła się o krok. Otarła krew spływającą z rozcięcia na policzku. Zerknęła w stronę młodej Cyrilli przytakując jej głową. Sama ruszyła do drzewa spod którego zabrała swoją miotłę. Wróciła gdy Wilde ponownie rzucała zaklęcie opierając koniec miotły o ziemię. Nagły, ogłuszający pisk i blask oślepiającego światła zrzucił ją z nóg, tylko dzięki trzymanej miotle nie upadła na oba kolana. Oparła się na jednym wspierając się o miotłę. Krzyczała, nakazując przerwanie działania tego dźwięku, który wręcz sprawiał ból, szybko uświadamiając sobie, że jej głos ginie w okropnym pisku, który chwilę później minął pozostawiając jedynie nieprzyjemne uczucie. Podniosła się wspierając o miotłę. - Anomalie przybrały na sile. - stwierdziła marszcząc lekko nos. Była tego niemal pewna od momentu, gdy w kuchni Skamandera przyszło im walczyć z wężami które mogło wydobyć tylko czarnomagiczne zaklęcie. - Słuchajcie, jak - jeśli, pomyślała kwaśno - uda nam się wyczarować te kwiaty, musimy działać szybko. Wątpię by Accio było w stanie przebić się przez anomalie, medalion trzeba więc pochwycić samemu. - skinęła głową w stronę trzymanej miotły. - Plan jest prosty. Kwiaty, ściągamy galaretę, ja lecę po naszyjnik, wy ubezpieczacie mnie na wypadek, gdyby kwiaty nie zadziałały. - spojrzała najpierw na Cyrille, a potem na Susanne - mówiłaś że musimy się jeszcze ukryć do czasu aż te, trutoniowce, nie poleca dalej, tak? Będziesz w stanie skopiować naszyjnik zaklęciem? - upewniła się. Wzięła głęboki wdech, podciągając miotłę i razem z nią ruszając, poprawiła jeszcze uchwyt na różdżce mając nadzieję, że tym razem anomalie je oszczędzą.
- Orchideus. - rzucam, odganiając wszelkie ponure myśli. Musi nam się udać.
Żywotność: 222/232
Tonks uniosła obie dłonie zwinięte w pięści i oparła je o biodra pozwalając, by ktoś w tej kwestii bardziej doświadczony zajął się tematem. Sama lustrowała uważnie różową galaretę spoglądając na medalion uwieziony w niej, słuchając jednocześnie tego co mówiła Susanne. Kojarzyła jedynie mgliście czyściec i jaskier. Bardziej jednak zastanawiało ją to, w jaki sposób powinny szybko dostać się do medalionu. Odwróciła głowę by spojrzeć na miotły. Chyba miała plan.
- Mgliście, kojarzę czyściec, jaskier, ale nie mam pojęcia jak wyglądają dwa pozostałe. - stwierdziła wprost, kłamstwa i udawanie, że wie się więcej niż rzeczywiście było zdecydowanie nie pomagało. Jednak na ten moment wszystko zdawało się klarować. Do czasu, gdy zaklęcie padło po raz pierwszy. Zerknęła w stronę różdżki Susanne w ostatniej chwili unosząc dłoń i osłaniając oczy. Szkło poraniło ramię, którym zasłaniała twarz, kilka musnęło policzek, inne zraniły udo. Kilka odbiło się od płaszcza. Odsunęła się o krok. Otarła krew spływającą z rozcięcia na policzku. Zerknęła w stronę młodej Cyrilli przytakując jej głową. Sama ruszyła do drzewa spod którego zabrała swoją miotłę. Wróciła gdy Wilde ponownie rzucała zaklęcie opierając koniec miotły o ziemię. Nagły, ogłuszający pisk i blask oślepiającego światła zrzucił ją z nóg, tylko dzięki trzymanej miotle nie upadła na oba kolana. Oparła się na jednym wspierając się o miotłę. Krzyczała, nakazując przerwanie działania tego dźwięku, który wręcz sprawiał ból, szybko uświadamiając sobie, że jej głos ginie w okropnym pisku, który chwilę później minął pozostawiając jedynie nieprzyjemne uczucie. Podniosła się wspierając o miotłę. - Anomalie przybrały na sile. - stwierdziła marszcząc lekko nos. Była tego niemal pewna od momentu, gdy w kuchni Skamandera przyszło im walczyć z wężami które mogło wydobyć tylko czarnomagiczne zaklęcie. - Słuchajcie, jak - jeśli, pomyślała kwaśno - uda nam się wyczarować te kwiaty, musimy działać szybko. Wątpię by Accio było w stanie przebić się przez anomalie, medalion trzeba więc pochwycić samemu. - skinęła głową w stronę trzymanej miotły. - Plan jest prosty. Kwiaty, ściągamy galaretę, ja lecę po naszyjnik, wy ubezpieczacie mnie na wypadek, gdyby kwiaty nie zadziałały. - spojrzała najpierw na Cyrille, a potem na Susanne - mówiłaś że musimy się jeszcze ukryć do czasu aż te, trutoniowce, nie poleca dalej, tak? Będziesz w stanie skopiować naszyjnik zaklęciem? - upewniła się. Wzięła głęboki wdech, podciągając miotłę i razem z nią ruszając, poprawiła jeszcze uchwyt na różdżce mając nadzieję, że tym razem anomalie je oszczędzą.
- Orchideus. - rzucam, odganiając wszelkie ponure myśli. Musi nam się udać.
Żywotność: 222/232
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Kiwnęła głową na odpowiedzi dziewcząt, mocno wierząc, że uda im się sprawnie wyczarować odpowiednie kwiaty i oszczędzić poszukiwań. Z miotłami co prawda nie byłoby to takie strasznie, każda ruszyłaby w inną stronę, ostatecznie na pewno wróciłyby z naręczem danych roślin, lecz wciąż - czary były w tej sytuacji pewniejsze. Tak przynajmniej myślała dopóki anomalie nie zaczęły krzyżować im planów. Coś pomiędzy piskiem a westchnieniem wydarło się z ust Susanne, gdy jej różdżka wystrzeliła szklanymi okruchami. Krople krwi odcinały się od mlecznobiałej cery i choć nie przejmowała się nimi, bowiem nie były groźne, było jej po ludzku - głupio. Zerknęła speszona na towarzyszki, chwilę później lądując na kolanach w wyniku kolejnej nieprawidłowości; przeraźliwy pisk przyspieszył oddech, sprawił, że palce wbiła między włosy, zasłaniając uszy - na nic. Minął dopiero po chwili, pozostawiając nieprzyjemne uczucie. Jeśli tak miało to wyglądać, może jednak powinny dosiąść mioteł i zająć się poszukiwaniami bez pomocy magii? Drżącą dłonią, wspartą na drzewie, pomogła sobie w uniesieniu ciała z chłodnej ziemi. Słuchając z Justine walczyła jeszcze z pozostałościami anomalii i lekko ścierała krew z przedramion chustą zdjętą z szyi. Brązowy materiał w koślawo wyszyte pszczoły nasiąkał z wolna czerwienią.
- Jesteś pewna, że chcesz go dotykać bezpośrednio? - zapytała, martwiąc się, że może to dotyk, kontakt z amuletem sprawił, że trutniowce zleciały się do czarodzieja. Nigdy nie wiadomo. Zerknęła na chustę, teraz upstrzoną lekko plamkami krwi i wyciągnęła ją w stronę Tonks. - Może lepiej chwyć to chociaż przez materiał - zaproponowała. Minimalna ochrona zawsze była lepsza niż żadna. - To chyba dobry plan - stwierdziła, nieco niepewnie, lecz przekonana o jego słuszności. Kiwnęła powoli głową, twierdząco odpowiadając na pytanie odnośnie amuletu. - Jeśli anomalie nie przeszkodzą, dam radę. Wystarczy, że odpowiednio skryjemy się za drzewami. Mogłabym spróbować zaklęcia kameleona, ale to kolejne ryzyko anomalii, dlatego zdaję się na wasze zaufanie i wasz wybór - poinformowała z góry. Niewidzialne na pewno miały większe szanse, szczególnie w połączeniu z działaniem kwiatów, które tym razem udało się wyczarować. Uśmiechnęła się do Justine, kiwając głową z zadowoleniem. Czyściec jak malowany, w dodatku w pękatym bukieciku. Zanim przystąpiła do kolejnej próby, patyczkiem wyrysowała na ziemi ochronną runę i stanęła nad nią, starając się nie deptać rysunku. Kto wie, może matka ziemia powinna je obronić. Westchnęła. Jeśli tym razem nie wyjdzie, jak pszczoły kochała, miała zamiar wsiąść na miotłę i zerwać je własnoręcznie.
- Orchideus - wyraźnie, dokładnie, myślami wśród żółtych jaskrów, nietkniętych przez anomalie.
| 220/230
- Jesteś pewna, że chcesz go dotykać bezpośrednio? - zapytała, martwiąc się, że może to dotyk, kontakt z amuletem sprawił, że trutniowce zleciały się do czarodzieja. Nigdy nie wiadomo. Zerknęła na chustę, teraz upstrzoną lekko plamkami krwi i wyciągnęła ją w stronę Tonks. - Może lepiej chwyć to chociaż przez materiał - zaproponowała. Minimalna ochrona zawsze była lepsza niż żadna. - To chyba dobry plan - stwierdziła, nieco niepewnie, lecz przekonana o jego słuszności. Kiwnęła powoli głową, twierdząco odpowiadając na pytanie odnośnie amuletu. - Jeśli anomalie nie przeszkodzą, dam radę. Wystarczy, że odpowiednio skryjemy się za drzewami. Mogłabym spróbować zaklęcia kameleona, ale to kolejne ryzyko anomalii, dlatego zdaję się na wasze zaufanie i wasz wybór - poinformowała z góry. Niewidzialne na pewno miały większe szanse, szczególnie w połączeniu z działaniem kwiatów, które tym razem udało się wyczarować. Uśmiechnęła się do Justine, kiwając głową z zadowoleniem. Czyściec jak malowany, w dodatku w pękatym bukieciku. Zanim przystąpiła do kolejnej próby, patyczkiem wyrysowała na ziemi ochronną runę i stanęła nad nią, starając się nie deptać rysunku. Kto wie, może matka ziemia powinna je obronić. Westchnęła. Jeśli tym razem nie wyjdzie, jak pszczoły kochała, miała zamiar wsiąść na miotłę i zerwać je własnoręcznie.
- Orchideus - wyraźnie, dokładnie, myślami wśród żółtych jaskrów, nietkniętych przez anomalie.
| 220/230
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Dlaczego nic nie może iść po naszej myśli? Nagły ogłuszający pisk rozbrzmiewa w mojej głowie, sprawiając, że padam na kolana. Zaciskam powieki i staram się nie krzyczeć, czując się jednak bezsilna w całej tej sytuacji – kurs uczy mnie jednak zachowywać względny spokój, jednak mam już szczerze dość anomalii. Na całe szczęście tym razem nie trysnęły fontanny krwi, ani szkło nie zaczęło spadać z nieba. Z pewną niepewnością raz jeszcze chwytam różdżkę, zaciskając na niej swoje palce. Odruchowo krzywię się, kiedy słyszę o pomyśle Tonks: dotykanie medalionu bezpośrednio nie wydaje się dobrym wyjściem.
– Też sądzę, że lepiej unikać dotyku – rzucam krótko i rozglądam się dookoła, jakbym chciała znaleźć cokolwiek co mogłoby mi pomóc. – Może chociaż Hexa Revelio, tak na wszelki wypadek? Klątwy to najgorsze czego teraz potrzebujemy.
Kiwam krótko głową na plan: sama wiem, że trzeba działać szybko. Nie mamy zbyt wielu opcji do rozważania.
– W razie potrzeby, też mogę go skopiować – dodaję, w końcu im więcej szans tym lepiej.
Jeśli zaś chodzi o Obronę przed Czarną Magią, to wydaję mi się, że znam się na niej dość dobrze – niestety, nie zawsze okazywała się tak przydatna, jakbym tego chciała. Spoglądam na Susanne, przez chwilę zastanawiając się nad jej propozycją.
– To niegłupi pomysł. Z pewnością będziemy miały większe szanse. A anomalie… Wydaję mi się, że to warte ryzyka – kiwam głową powoli, bo jestem świadoma swoich słów.
Spoglądam na wyczarowane bukiety kwiatów i zastanawiam się co robić. Byłby problem, gdyby ich zabrakło, z drugiej strony nie mam pojęcia co teraz może się przytrafić. Słyszałam o anomaliach o wiele gorszych niż te dzisiejsze, wyłączając rzecz jasna mężczyznę w galarecie. Z drugiej strony spotkanie z agresywnymi owadami też nie wydaje się dobrą opcją. W końcu wzdycham krótko i staram po raz kolejny skoncentrować się na tych samych kwiatach, orlikach.
– Orchideus – mówię i wykonuję odpowiedni ruch nadgarstkiem.
Tylko, na zęby Godryka, bym nie pogorszyła sytuacji. Kiedy czas się kończy, a przed nami jeszcze tyle zadań, nie widzę żadnej okazji by go marnować.
208/218
– Też sądzę, że lepiej unikać dotyku – rzucam krótko i rozglądam się dookoła, jakbym chciała znaleźć cokolwiek co mogłoby mi pomóc. – Może chociaż Hexa Revelio, tak na wszelki wypadek? Klątwy to najgorsze czego teraz potrzebujemy.
Kiwam krótko głową na plan: sama wiem, że trzeba działać szybko. Nie mamy zbyt wielu opcji do rozważania.
– W razie potrzeby, też mogę go skopiować – dodaję, w końcu im więcej szans tym lepiej.
Jeśli zaś chodzi o Obronę przed Czarną Magią, to wydaję mi się, że znam się na niej dość dobrze – niestety, nie zawsze okazywała się tak przydatna, jakbym tego chciała. Spoglądam na Susanne, przez chwilę zastanawiając się nad jej propozycją.
– To niegłupi pomysł. Z pewnością będziemy miały większe szanse. A anomalie… Wydaję mi się, że to warte ryzyka – kiwam głową powoli, bo jestem świadoma swoich słów.
Spoglądam na wyczarowane bukiety kwiatów i zastanawiam się co robić. Byłby problem, gdyby ich zabrakło, z drugiej strony nie mam pojęcia co teraz może się przytrafić. Słyszałam o anomaliach o wiele gorszych niż te dzisiejsze, wyłączając rzecz jasna mężczyznę w galarecie. Z drugiej strony spotkanie z agresywnymi owadami też nie wydaje się dobrą opcją. W końcu wzdycham krótko i staram po raz kolejny skoncentrować się na tych samych kwiatach, orlikach.
– Orchideus – mówię i wykonuję odpowiedni ruch nadgarstkiem.
Tylko, na zęby Godryka, bym nie pogorszyła sytuacji. Kiedy czas się kończy, a przed nami jeszcze tyle zadań, nie widzę żadnej okazji by go marnować.
208/218
The member 'Cyrilla Wilde' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
222/232
W końcu się udało, po fali atakujących, czarnomagicznych anomalii z jej różdżki wydobyły się kwity, które zaczęła rozkładać wedle wskazówek przekazywanych przez Lovegood. Potem oddaliła się, ciągle mówiąc. Tak, że w tym momencie, trzymała już środek lokomocji. Oderwała spojrzenie od różowej galarety, by przenieść je z powrotem na Susanne. Pokręciła głową przecząco.
- Myślałam, żeby złapać go przez rękaw. - wytłumaczyła spokojnie. Zgodnie z informacjami które posiadały naszyjnik czarodzieja mógł - i najprawdopodobniej był - być zaklęty. A ona, jak na jedno życie miała już dość klątw, ciągnących się za nią. - Ale chusta będzie wygodniejsza, dzięki. - stwierdziła łatwo, odbierając poplamioną krwią chustę. Zerknęła na nią na kilka chwil zawieszając spojrzenie na pszczołach.
Spojrzenie przesunęła na młodą aurorkę towarzyszącą im dzisiaj, wzrok powędrował do niej z ociąganiem, jakby nadal myślała nad poprawnością założonego planu. Ruszyła w stronę przeciwległych drzew, powoli, musiały się oddalić od wyznaczonego szlaku, żeby przypadkiem nie stać się pokarmem dla latających robali.
- Unikajmy czarów. - stwierdziła, nie przestając maszerować w kierunku drzew które zdawały się odpowiednie na skrycie w ich cieniu. - Sądzę, że Hexa niewiele nam powie. Na naszyjnik może być nałożona klątwa - ale to już zakładamy. Dokładniej zbada go profesor Bahshot. Jeśli zaklęcie ujawni obecność klątwy, nie będziemy miały pewności, czy tyczy się ona naszyjnika, czy czegoś innego. - wypowiedziała własne zdanie, maszerując już między krzakami, szukając odpowiedniego miejsca, które będzie posiadało prześwity, takiego z którego będzie można obserwować całą sytuację. W końcu się zatrzymała odwracając do swoich towarzyszek. - Kameleon mógłby być pomocny, jednak w pobliżu anomalii jesteśmy mocniej narażone na jej efekty. Mogłybyście spróbować rzucić je na siebie, jak zdejmiemy już zaklęcie i wszystko będzie szło po naszej myśli. Jednak - zastanowiła się chwilę - ten okropny pisk mógłby rozdrażnić trutoniowce? - zerknęła na Lovegood, niby to stwierdzając, ale nie będąc do końca pewną wypowiadanych słów. - Wydaje mi się, że lepiej trzymać różdżki w pogotowiu. - dodała jeszcze wzruszając lekko ramionami, dając im do zrozumienia, że postąpią dokładnie tak, jak podpowie im własne przeczucie. Nie chciała narzucać działań, miały współpracować - pracując razem, mogły osiągnąć więcej.
- Gotowe? - zapytała poprawiając miotłę i uścisk na różdżce. Wzięła głęboki wdech, przełamanie tej galarety z pewnością przyniesie im trochę problemów - nie licząc już samej anomalii, Tonks nie widziała nigdy jej w takich rozmiarach. Uniosła dłoń z różdżką, by zaraz machnąć nią, wykonując odpowiedni gest przypisany urokowi kończącemu działania zaklęć. Finite Incantatem. - pomyślała artykułując w głowie, nawet tam jej głos brzmiał spokojnie.
W końcu się udało, po fali atakujących, czarnomagicznych anomalii z jej różdżki wydobyły się kwity, które zaczęła rozkładać wedle wskazówek przekazywanych przez Lovegood. Potem oddaliła się, ciągle mówiąc. Tak, że w tym momencie, trzymała już środek lokomocji. Oderwała spojrzenie od różowej galarety, by przenieść je z powrotem na Susanne. Pokręciła głową przecząco.
- Myślałam, żeby złapać go przez rękaw. - wytłumaczyła spokojnie. Zgodnie z informacjami które posiadały naszyjnik czarodzieja mógł - i najprawdopodobniej był - być zaklęty. A ona, jak na jedno życie miała już dość klątw, ciągnących się za nią. - Ale chusta będzie wygodniejsza, dzięki. - stwierdziła łatwo, odbierając poplamioną krwią chustę. Zerknęła na nią na kilka chwil zawieszając spojrzenie na pszczołach.
Spojrzenie przesunęła na młodą aurorkę towarzyszącą im dzisiaj, wzrok powędrował do niej z ociąganiem, jakby nadal myślała nad poprawnością założonego planu. Ruszyła w stronę przeciwległych drzew, powoli, musiały się oddalić od wyznaczonego szlaku, żeby przypadkiem nie stać się pokarmem dla latających robali.
- Unikajmy czarów. - stwierdziła, nie przestając maszerować w kierunku drzew które zdawały się odpowiednie na skrycie w ich cieniu. - Sądzę, że Hexa niewiele nam powie. Na naszyjnik może być nałożona klątwa - ale to już zakładamy. Dokładniej zbada go profesor Bahshot. Jeśli zaklęcie ujawni obecność klątwy, nie będziemy miały pewności, czy tyczy się ona naszyjnika, czy czegoś innego. - wypowiedziała własne zdanie, maszerując już między krzakami, szukając odpowiedniego miejsca, które będzie posiadało prześwity, takiego z którego będzie można obserwować całą sytuację. W końcu się zatrzymała odwracając do swoich towarzyszek. - Kameleon mógłby być pomocny, jednak w pobliżu anomalii jesteśmy mocniej narażone na jej efekty. Mogłybyście spróbować rzucić je na siebie, jak zdejmiemy już zaklęcie i wszystko będzie szło po naszej myśli. Jednak - zastanowiła się chwilę - ten okropny pisk mógłby rozdrażnić trutoniowce? - zerknęła na Lovegood, niby to stwierdzając, ale nie będąc do końca pewną wypowiadanych słów. - Wydaje mi się, że lepiej trzymać różdżki w pogotowiu. - dodała jeszcze wzruszając lekko ramionami, dając im do zrozumienia, że postąpią dokładnie tak, jak podpowie im własne przeczucie. Nie chciała narzucać działań, miały współpracować - pracując razem, mogły osiągnąć więcej.
- Gotowe? - zapytała poprawiając miotłę i uścisk na różdżce. Wzięła głęboki wdech, przełamanie tej galarety z pewnością przyniesie im trochę problemów - nie licząc już samej anomalii, Tonks nie widziała nigdy jej w takich rozmiarach. Uniosła dłoń z różdżką, by zaraz machnąć nią, wykonując odpowiedni gest przypisany urokowi kończącemu działania zaklęć. Finite Incantatem. - pomyślała artykułując w głowie, nawet tam jej głos brzmiał spokojnie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Lekki uśmiech wypłynął na jej twarz, kiedy wzrokowi ukazały się kolejne kwiaty. Kiwnęła głową z aprobatą, chwaląc Cyrillę - Świetnie! - dodała jeszcze na głos, przyglądając się trzem pękatym bukiecikom. Kontrolnie zerknęła jeszcze na uwięzione w galarecie trutniowce, starając się oszacować ich ilość. Miała nadzieję, że kwiaty będą dla nich wystarczającym bodźcem, a czasu wystarczy, by pochwycić amulet i oddalić się w inną część lasu oraz opuścić go z poczuciem wypełnionej misji.
- Sądzę, że tyle wystarczy - oznajmiła pewnie, rozglądając się jeszcze wokół. Rozważania na temat Hexa revelio zostawiła dziewczętom, nie chcąc wypowiadać się w temacie, który nie był jej specjalnością. - Teraz musimy tylko ułożyć te kwiaty w pewnym oddaleniu, rozrzucając przy okazji część po drodze. Dzięki temu trutniowce rozproszą się nieco, dając nam dodatkową przewagę - łatwiej będzie uniknąć kilku niż całego stada, choć nie powinny w ogóle nas trudzić, kiedy zajmą się kwiatami, a my będziemy szybkie - wyjaśniła, i choć może troszkę się powtarzała, wolała uspokoić zarówno towarzyszki, jak też siebie. - Kiedy już zdobędziesz amulet, oddalamy się jak najprędzej - zerknęła na Tonks, podążającą nieopodal - kierunek może nadać Cyrilla - zaproponowała. Będzie im łatwiej, jeśli wszystko ustalą już teraz. Współpraca była głównym fundamentem. - Byle dalej od owadów - poprosiła jasnowłosą dziewczynę - musimy znaleźć bezpieczne miejsce, w którym będziemy mogły podjąć próby kopiowania naszyjnika, ale wtedy zaklęcie kameleona będzie nam zupełnie zbędne, owady zostaną w tyle. Choć teraz myślę, że Kameleon jest ryzykowny nie tylko ze względu na anomalie... trudniej będzie nam dostrzec siebie nawzajem - dzieliła się własnymi spostrzeżeniami, gdy zajmowały się rozrzucaniem wyczarowanych wcześniej jaskrów, orlików i czyśćców, tworząc tym samym prawdziwą mieszankę otumaniającą trutniowce.
Wykonanie zadania nie zajęło im dużo czasu; proces został zdecydowanie ułatwiony dzięki miotłom, dlatego chwilę później ponownie zjawiły się w tym samym miejscu i oddaliły w przeciwną stronę, chowając zgrabnie za drzewami, dbając o dobry widok na anomalie. Susanne liczyła na to, że Justine nie zerwie się zbyt szybko i nie poleci po amulet zanim uporczywe bzyczenie nie oddali się choć kawałek. Na hasło gotowe kiwnęła głową, lecz odruchowo przyłożyła dłoń do ramienia Tonks, chcąc dać jej znać, kiedy będą mogły ruszyć bezpiecznie. Zerknęła również na Cyrillę chcąc wiedzieć, czy jest gotowa do asekuracji metamorfomaga. Zaklęcie okazało się skuteczne - różowa galaretka zniknęła, w mig uwalniając rozwścieczona owady. Musiały teraz odczekać chwilę aż odlecą w stronę zasadzki. Wtedy białowłosa wychyliła się nieznacznie zza drzewa i oceniła sytuację, po czym kiwnęła do dziewcząt dziarsko głową i sama ruszyła do przodu na miotle, z różdżką uniesioną do góry, gotowa na Protego Maxima w razie potrzeby.
- Sądzę, że tyle wystarczy - oznajmiła pewnie, rozglądając się jeszcze wokół. Rozważania na temat Hexa revelio zostawiła dziewczętom, nie chcąc wypowiadać się w temacie, który nie był jej specjalnością. - Teraz musimy tylko ułożyć te kwiaty w pewnym oddaleniu, rozrzucając przy okazji część po drodze. Dzięki temu trutniowce rozproszą się nieco, dając nam dodatkową przewagę - łatwiej będzie uniknąć kilku niż całego stada, choć nie powinny w ogóle nas trudzić, kiedy zajmą się kwiatami, a my będziemy szybkie - wyjaśniła, i choć może troszkę się powtarzała, wolała uspokoić zarówno towarzyszki, jak też siebie. - Kiedy już zdobędziesz amulet, oddalamy się jak najprędzej - zerknęła na Tonks, podążającą nieopodal - kierunek może nadać Cyrilla - zaproponowała. Będzie im łatwiej, jeśli wszystko ustalą już teraz. Współpraca była głównym fundamentem. - Byle dalej od owadów - poprosiła jasnowłosą dziewczynę - musimy znaleźć bezpieczne miejsce, w którym będziemy mogły podjąć próby kopiowania naszyjnika, ale wtedy zaklęcie kameleona będzie nam zupełnie zbędne, owady zostaną w tyle. Choć teraz myślę, że Kameleon jest ryzykowny nie tylko ze względu na anomalie... trudniej będzie nam dostrzec siebie nawzajem - dzieliła się własnymi spostrzeżeniami, gdy zajmowały się rozrzucaniem wyczarowanych wcześniej jaskrów, orlików i czyśćców, tworząc tym samym prawdziwą mieszankę otumaniającą trutniowce.
Wykonanie zadania nie zajęło im dużo czasu; proces został zdecydowanie ułatwiony dzięki miotłom, dlatego chwilę później ponownie zjawiły się w tym samym miejscu i oddaliły w przeciwną stronę, chowając zgrabnie za drzewami, dbając o dobry widok na anomalie. Susanne liczyła na to, że Justine nie zerwie się zbyt szybko i nie poleci po amulet zanim uporczywe bzyczenie nie oddali się choć kawałek. Na hasło gotowe kiwnęła głową, lecz odruchowo przyłożyła dłoń do ramienia Tonks, chcąc dać jej znać, kiedy będą mogły ruszyć bezpiecznie. Zerknęła również na Cyrillę chcąc wiedzieć, czy jest gotowa do asekuracji metamorfomaga. Zaklęcie okazało się skuteczne - różowa galaretka zniknęła, w mig uwalniając rozwścieczona owady. Musiały teraz odczekać chwilę aż odlecą w stronę zasadzki. Wtedy białowłosa wychyliła się nieznacznie zza drzewa i oceniła sytuację, po czym kiwnęła do dziewcząt dziarsko głową i sama ruszyła do przodu na miotle, z różdżką uniesioną do góry, gotowa na Protego Maxima w razie potrzeby.
| 220/230
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Uśmiecham się gdy tym razem kwiaty pojawiają się bez problemu – choć ten jeden, jedyny raz. Nie komentuję dalej dysputy na temat Hexa, choć moim zdaniem mogłaby pomóc: z drugiej strony, mogłaby zaszkodzić. To Justine będzie chwytać amulet. To ona ryzykuje, nawet jeśli mi się to nie podoba. A czas ucieka. Nie ma czasu na kłótnie. Kiwam niechętnie głową, zaciskając palce na różdżce. Słucham uważnie co ma do powiedzenia Susanne i tym razem przytakuję bardziej entuzjastycznie. Pomagam jej rozstawić kwiaty, choć nie wiem do końca co robię: rozumiem, że mają rozproszyć owady, choć skuteczność tej metody zweryfikuje przyszłość. Ufam jednak, że kobieta doskonale wie co robi.
– Mam nadzieję, że nie będzie z nimi kłopotów – rzucam tylko krótko.
Bo i bez nich sytuacja nie wydaje się za dobra: jesteśmy w nienajlepszym położeniu, temu nie można zaprzeczyć. Zaklęcie, klątwy, dziwne błyskotki: cóż, w pewnym sensie dzień jak codzień. W innym zupełnie szalony.
– Czas z pewnością ma kluczowe znaczenie – dodaję, szykując miotłę i raz jeszcze kiwając Sue głową.
Potem wszystko staje się bardzo szybko: nie wiem nawet kiedy Tonks wyciąga różdżkę, by rzucić zaklęcie. Bardziej niż trutniowce przejmują mnie anomalie, bo niemal widzę wiszącą w powietrzu tragedię. Ale nic się nie dzieje. Zaklęcie jest nawet udane. Odrywam się od ziemi i podążam za białowłosą, trzymając różdżkę w pogotowiu. Staram się unikać owadów, które, jeśli wszystko pójdzie dobrze, kompletnie nas zignorują. Zamiast się nad tym zastanawiać, skupiam całą uwagę na Tonks, gotowa ją asekurować i bronić. A także instynktownie rozglądam się za najszybszymi drogami ewakuacji, gdyby trzeba było przeprowadzić jeszcze szybszy odwrót. Ale przecież tak się nie stanie. Wszystko będzie dobrze: to powtarzam sobie bezustannie, tak długo, że niemal sama w to wierzę. Zgranie jest najważniejsze, tego jestem pewna. Gdy owady odlatują, my działamy, starsza Zakonniczka chwyta amulet i znikamy stąd w bezpieczniejsze miejsce. Plan sensowny, z niewielkim problemem – świat oszalał na tyle, że wszystko co sensowne wydaje mi się teraz bez sensu.
208/218
– Mam nadzieję, że nie będzie z nimi kłopotów – rzucam tylko krótko.
Bo i bez nich sytuacja nie wydaje się za dobra: jesteśmy w nienajlepszym położeniu, temu nie można zaprzeczyć. Zaklęcie, klątwy, dziwne błyskotki: cóż, w pewnym sensie dzień jak codzień. W innym zupełnie szalony.
– Czas z pewnością ma kluczowe znaczenie – dodaję, szykując miotłę i raz jeszcze kiwając Sue głową.
Potem wszystko staje się bardzo szybko: nie wiem nawet kiedy Tonks wyciąga różdżkę, by rzucić zaklęcie. Bardziej niż trutniowce przejmują mnie anomalie, bo niemal widzę wiszącą w powietrzu tragedię. Ale nic się nie dzieje. Zaklęcie jest nawet udane. Odrywam się od ziemi i podążam za białowłosą, trzymając różdżkę w pogotowiu. Staram się unikać owadów, które, jeśli wszystko pójdzie dobrze, kompletnie nas zignorują. Zamiast się nad tym zastanawiać, skupiam całą uwagę na Tonks, gotowa ją asekurować i bronić. A także instynktownie rozglądam się za najszybszymi drogami ewakuacji, gdyby trzeba było przeprowadzić jeszcze szybszy odwrót. Ale przecież tak się nie stanie. Wszystko będzie dobrze: to powtarzam sobie bezustannie, tak długo, że niemal sama w to wierzę. Zgranie jest najważniejsze, tego jestem pewna. Gdy owady odlatują, my działamy, starsza Zakonniczka chwyta amulet i znikamy stąd w bezpieczniejsze miejsce. Plan sensowny, z niewielkim problemem – świat oszalał na tyle, że wszystko co sensowne wydaje mi się teraz bez sensu.
208/218
To nie było proste zadania, jednak Tonks wiedziała, że muszą mu sprostać. Gdyby profesor Bashot nie sądziła, że naszyjnik wart jest poświęcenia z pewnoscią nie wysłałaby ich tutaj. Musiały sprawdzić każdy możliwy trop licząc na to, że uda mi się zyskać przewagę nad ich przeciwnikami. Zawierzała Susanne w sprawie trutoniowców. Sama nie znała się zbyt mocno na zwierzętach, dlatego nie starała się wieść prymu w wybieraniu drogi którą należało odciągnąć je od miejsca w którym znajdował się naszyjnik. Postępowała zgodnie ze wskazówkami rozrzucając wyczarowane wcześniej kwiaty wedle otrzymanych wskazówek. Tak, Lovegood miała rację, na rękę byłoby im, gdyby owady sie podzieliły, zdecydowanie prościej - choć w to prościej i tak powątpiewała - było stanąć do walki z jednym, czy dwoma, niż z całym rojem. Skinęła jedynie głową na słowa o kameleonie nie pomyślała o tym, że zaklęcie może również i im utrudnić odnalezienie siebie nazwajem.
Dłoń na ramieniu odwróciła jej spojrzenie od różowej galarety. Zerknęła w tamtą stronę, napotykając Lovegood. Nie powiedziała jednak nic, rzucając zaklęcie. Nie zamierzała rzucać się w długą na ślepo, pozwalając pożreć się wielkim owadom, jednak też chyba Susanne lepiej wiedziała, kiedy najlepiej ruszyć.
Urok zadziałał ściągając zaklęcie. Brzęczące dźwięczenie dotarło do ich uszu. Obserwowała, jak trutoniowce ruszają za ścieżką z kwiatów i dopiero gdy dłoń zniknęła z jej ramienia, ruszyła w stronę medalionu, pochylając się na miotle. Przez lata była szukającą, a jej ostatni pojedynek z Billy pokazywał, że nadal potrafiła latać. Nie zatrzymywała się, jedynie zniżyła lot, by złapać w owiniętą chustką dłoń medalion i zaraz skierować się za Cyrillą, która wyznaczała ścieżkę z dala od trutoniowców. Gdy odleciały dostatecznie daleko zeskoczyła z miotły. Musiały działać szybko, by nie natknąć się na uwolnione z pułapki owady.
- Teraz kopia. - powiedziała, rozwijając chustkę i układając ją na trawie. - Potrafisz zrobić jakąś trzymającą dłużej niż dzień? - zapytała spoglądając ponownie na Lovegood. Właściciel chciał odzyskać medalion, jednak musiały kupić sobie trochę czasu - do momentu, gdy nie przyjrzy mu się pani profesor. Tonk znała jedynie podstawowe zaklęcia z zakresu transmutacji, wątpiła by efekty jej czarów mogły utrzymywać się długo.
Dłoń na ramieniu odwróciła jej spojrzenie od różowej galarety. Zerknęła w tamtą stronę, napotykając Lovegood. Nie powiedziała jednak nic, rzucając zaklęcie. Nie zamierzała rzucać się w długą na ślepo, pozwalając pożreć się wielkim owadom, jednak też chyba Susanne lepiej wiedziała, kiedy najlepiej ruszyć.
Urok zadziałał ściągając zaklęcie. Brzęczące dźwięczenie dotarło do ich uszu. Obserwowała, jak trutoniowce ruszają za ścieżką z kwiatów i dopiero gdy dłoń zniknęła z jej ramienia, ruszyła w stronę medalionu, pochylając się na miotle. Przez lata była szukającą, a jej ostatni pojedynek z Billy pokazywał, że nadal potrafiła latać. Nie zatrzymywała się, jedynie zniżyła lot, by złapać w owiniętą chustką dłoń medalion i zaraz skierować się za Cyrillą, która wyznaczała ścieżkę z dala od trutoniowców. Gdy odleciały dostatecznie daleko zeskoczyła z miotły. Musiały działać szybko, by nie natknąć się na uwolnione z pułapki owady.
- Teraz kopia. - powiedziała, rozwijając chustkę i układając ją na trawie. - Potrafisz zrobić jakąś trzymającą dłużej niż dzień? - zapytała spoglądając ponownie na Lovegood. Właściciel chciał odzyskać medalion, jednak musiały kupić sobie trochę czasu - do momentu, gdy nie przyjrzy mu się pani profesor. Tonk znała jedynie podstawowe zaklęcia z zakresu transmutacji, wątpiła by efekty jej czarów mogły utrzymywać się długo.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Stresowała się lekko, lecz wierzyła swojej wiedzy i miała pewność, że w normalnych warunkach owady nie były w stanie oprzeć się zapachowi wyczarowanych kwiatów. Jeśli teraz miało być inaczej, powodem mogły być tylko anomalie, zgubny wpływ czarnej magii na zdziczałe trutniowce. Wątpliwości rozwiały się, kiedy bez większych problemów weszły w posiadanie amuletu i zaczęły oddalać od terytorium insektów, ale prawdziwa i uzasadniona ulga nastała wraz z ciszą - bzyczenie zostawiły za sobą. Wyglądało na to, że Cyrilla wyprowadziła je dosyć daleko i nie musiały już przejmować się niechcianym towarzystwem skrzydlatych maluchów. Zapewniło jej to komfort psychiczny, dzięki któremu na spokojnie mogła myśleć o kopiowaniu amuletu. Na początku myślała, że może duplikat będzie dobrym pomysłem - ot zniknął po dobie, pewnie go zgubił albo ktoś ukradł świecidełko i teraz szuka winnych - ale po przeanalizowaniu tego na spokojnie, rozwiązanie takiej intrygi wydawało się aż zanadto oczywiste; prawdopodobnie czarodziej znał efekt tak popularnego zaklęcia jakim było Geminio. Pokręciła głową w milczeniu. Może gdyby miała więcej czasu i dostęp do książek, wzmocnienie czarów wchodziłoby w grę - nawet jeśli mimo wszystko w to wątpiła. Teraz jednak musiała kombinować inaczej, lecz kto, jak nie Susanne, był specem od rozwiązań w takich momentach? Kreatywnego myślenia nie można było jej odmówić, na swój wizerunek dziwadła zapracowała nie tylko wizerunkiem, ale też owym nietypowym sposobem myślenia. Westchnęła.
- Nie, niestety nie, na pewno nie za pomocą Geminio - podzieliła się swoimi myślami - ale mogę spróbować w inny sposób. Dajcie mi chwilę - poprosiła, intensywnie wpatrując się w amulet, leżąy na jej chuście. Mamrotała pod nosem, powtarzając kolejno zaklęcia transmutacyjne. Rozwiązanie nie było skomplikowane, a przynajmniej sama inkantacja była jej dobrze znana.
- Wiem - dopowiedziała w końcu, dłonią sięgając naszyjników jej własnej roboty, skrytych pod materiałem sukienki. Przejrzała je pospiesznie - bowiem dziś miała całe cztery do wyboru. Wybrała najbardziej podobny kształtem do amuletu. Jakakolwiek panna szlachetnego pochodzenia pewnie złapałaby się za głowę na widok jej biżuterii, ale Lovegood nie robiło to różnicy - nikt inny nie miał takich ozdób. Trochę szkoda było jej się rozstawać z rękodziełem, ale dla dobra misji mogła to zrobić - spróbuję go zamienić na kopię - podzieliła się pomysłem i za moment już oglądała oryginał z każdej strony, oczywiście trzymając ostrożnie przez materiał. Odetchnęła, układając obydwa naszyjniki obok siebie. - Acus - spróbowała, posyłając zaklęcie we własny, nieporadny wytwór.
- Nie, niestety nie, na pewno nie za pomocą Geminio - podzieliła się swoimi myślami - ale mogę spróbować w inny sposób. Dajcie mi chwilę - poprosiła, intensywnie wpatrując się w amulet, leżąy na jej chuście. Mamrotała pod nosem, powtarzając kolejno zaklęcia transmutacyjne. Rozwiązanie nie było skomplikowane, a przynajmniej sama inkantacja była jej dobrze znana.
- Wiem - dopowiedziała w końcu, dłonią sięgając naszyjników jej własnej roboty, skrytych pod materiałem sukienki. Przejrzała je pospiesznie - bowiem dziś miała całe cztery do wyboru. Wybrała najbardziej podobny kształtem do amuletu. Jakakolwiek panna szlachetnego pochodzenia pewnie złapałaby się za głowę na widok jej biżuterii, ale Lovegood nie robiło to różnicy - nikt inny nie miał takich ozdób. Trochę szkoda było jej się rozstawać z rękodziełem, ale dla dobra misji mogła to zrobić - spróbuję go zamienić na kopię - podzieliła się pomysłem i za moment już oglądała oryginał z każdej strony, oczywiście trzymając ostrożnie przez materiał. Odetchnęła, układając obydwa naszyjniki obok siebie. - Acus - spróbowała, posyłając zaklęcie we własny, nieporadny wytwór.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Lasy Cairngorms
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja