Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Lasy Cairngorms
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Lasy Cairngorms
Cairngorms w Szkocji to jeden z największych i najbardziej rozległych parków narodowych Wielkiej Brytanii; obszerne wysokie lasy roztaczające się na zboczach delikatnych gór są schronieniem dla tuzinów różnego rodzaju zwierzyny i ptactwa łownych, przez co w trakcie sezonu łowieckiego przyciągają ku sobie myśliwych nie tylko ze wszystkich stron Królestwa, ale i z dalszych zakątków Europy.
Część lasu wyodrębniona przez czarodziejów i chroniona zaklęciami, które sprawiają, że mugole nie odczuwają ochoty wejścia na ich tereny, są również ulubionym rejonem czarodziejskich polowań.
Część lasu wyodrębniona przez czarodziejów i chroniona zaklęciami, które sprawiają, że mugole nie odczuwają ochoty wejścia na ich tereny, są również ulubionym rejonem czarodziejskich polowań.
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wszystko dzieje się bardzo szybko, tak, że bezustannie tracę orientację – mknę jednak przed siebie, starając się skupić na tym, co wydaje mi się obecnie ważne. Na całe szczęście trutniowce ruszyły najwyraźniej szlakiem kwiatów: dobrze, że była tu Susanne, która wiedziała jak z nimi postępować. Kiedy moje stopy dotykają ziemi, niemal czuję jakieś złowieszcze mrowienie. Tak jakby wszystko mówiło mi, że niebawem wydarzy się coś bardzo niedobrego. Ale może tak miało być. Mój wzrok ponownie pada na jansowłosą kobietę. Sama znam zaklęcie Geminio, ale zdaję sobie sprawę, że faktycznie mogłoby okazać się w tym wypadku nietrafione: chociaż kto wie, na co nabierze się taki czarodziej. W szoku. W szaleństwie. Kątem oka spoglądam na przedmiot trzymany przez chustę w rękach Tonks: odnoszę wrażenie, że powinnyśmy się go raczej jak najszybciej pozbyć. Muszę jednak zdusić w sobie ten odruch, bo przecież to właśnie cel naszej misji. Jak dobrze, że mamy przy sobie Lovegood, tak przynajmniej mi się zdaje. Wydaje mi się, że ma głowę na karku i nie traci jej w kryzysowych sytuacjach. To co proponuje, wydaje się wręcz idealnym rozwiązaniem. Kiedy kobieta sięga po własny naszyjnik czuję w sercu pewne drobne ukłucie: nie lubię rozstawać się z pamiątkami, a już szczególnie z czymś co zrobiłabym sama. Nawet jeśli nie daję tego po sobie poznać. Kiedy z różdżki wydobywa się odpowiednia mgiełka, brwi niemal unoszą mi się do góry, a w moich oczach jest iskierka zachwytu. Nie znam się dobrze na transmutacji, więc nie posiadam podobnych umiejętności. Zazwyczaj nieszczególnie nad tym ubolewam, ale są chwile takie jak ta, kiedy oddałabym wiele za odpowiednią wiedzę.
– Świetnie, Sue – mówię tylko szeptem, szybko, lecz szczerze.
Gdy spoglądam na kopię, a raczej nie do końca kopię: bo przecież przemieniony przedmiot, niemal nie jestem w stanie go odróżnić.
– Mam szczerą nadzieję, że nasz czarodziej się nabierze – mówię tylko, podnosząc się do góry, gotowa by działać dalej.
– Świetnie, Sue – mówię tylko szeptem, szybko, lecz szczerze.
Gdy spoglądam na kopię, a raczej nie do końca kopię: bo przecież przemieniony przedmiot, niemal nie jestem w stanie go odróżnić.
– Mam szczerą nadzieję, że nasz czarodziej się nabierze – mówię tylko, podnosząc się do góry, gotowa by działać dalej.
Wykonana kopia do złudzenia przypominała oryginał - mogliście ją zwrócić właścicielowi. Co więcej, kamień przy naszyjniku rzeczywiście przypominał kamień, którego szukałyście: był to jasny kryształ o nieregularnym kształcie, przypominający raczej odłamek czegoś większego, niż faktyczny kamień. Epatował jasnym blaskiem, czymś dobrym, kojącą, ciepłą energią.
Udało się. Trutoniowce odleciały, a one oddaliły się na tyle, by choć przez chwilę móc skupić się na drugiej części zadania. Była zadowolona, że udało im się wykonać to, po co się tutaj zjawiły. Obserwowała Susanne, cieszyła się, że była wraz z nimi. Mimo, że Tonks znała się trochę na transmutacji, zdawała sobie sprawę, że jej umiejętności były na poziomie podstawowym, jeśli nie miernym. A potrzebowały kopii. Nie odzywała się jednak, stojąc z dłońmi wspartymi na biodrach z nieprzeniknionym spojrzeniem. Wzrok powędrował do oryginału. Czy rzeczywiście mógł być tym, czego szukali? Jasny blask bił od niego, zdawało się, że czymś dobrym, jakby energią, ciepłą i bezpieczną. Musiały jak najszybciej dostarczyć ją do pani profesor. Równie szybko należało też oddać naszyjnik, szczęśliwie dla nich, wiedziała jak nazywa się profesor.
- Świetna robota, Sue. - pochwaliła znajomą, której udało się wykonać kopię naszyjnika, zerknęła też w kierunku Cyrilli. - Twoja również. - tylko dzięki współpracy udało im się znaleźć w tym momencie w którym były właśnie teraz. Rozejrzała się dookoła marszcząc brwi. Jeśli oni wiedzieli o insygniach, rycerze również mogli ich szukać. Nie mogły pozwolić sobie na stracenie naszyjnika.
- Posłuchajcie, jeśli to jest to, czego szukamy, profesor Bagshnot musi to dostać jak najszybciej. Musimy też oddać kopię czarodziejowi - nazywa się Alpheus Podmore, znajduje się na oddziale pozaklęciowym. Myślę, że musimy się podzielić. Oddacie mu go, ja zabiorę oryginał do pani profesor. Zmieniając twarz jestem w stanie pozostać nierozpoznawalna. Jeśli ktoś postanowi was zaatakować, albo rozpozna, nie trafi na oryginał a jedynie na kopię. Co o tym sądzicie? - zapytała podnosząc spojrzenie ku swoich towarzyszek. Nie czuła się dobrze, prosząc je o to, by zostały swoistego rodzaju odciągnięciem uwagi, ale nie mogły być pewne, że są całkiem same. Może ktoś, kto nie potrafił sobie poradzić czekał, aż ktoś inny nie zrobi tego za nich. Rozejrzała się raz jeszcze dookoła, a potem przymknęła powieki skupiając się, odnajdując mechanizm własnej zdolności. Nie potrzebna była wielka zmiana, ale ta mała mogła być już znacząca, podążając w stronę domu profesor planowała, by polecieć okrężną drogą, by zmylić trop i kilka razy zmienić twarz i włosy, by nie dać się rozpoznać. Już po chwili jej krótkie jasne włosy rozciągnęły się, przybierając brązowy odcień sięgały aż do łopatek. Chciała rozciągnąć odrobinę twarz, poszerzyć nos i podnieść czoło. Wiedziała, że to dostateczna zmiana, by wyglądała jak całkiem inny człowiek.
| jak nie rzucę krytyka to wychodzi mi
- Świetna robota, Sue. - pochwaliła znajomą, której udało się wykonać kopię naszyjnika, zerknęła też w kierunku Cyrilli. - Twoja również. - tylko dzięki współpracy udało im się znaleźć w tym momencie w którym były właśnie teraz. Rozejrzała się dookoła marszcząc brwi. Jeśli oni wiedzieli o insygniach, rycerze również mogli ich szukać. Nie mogły pozwolić sobie na stracenie naszyjnika.
- Posłuchajcie, jeśli to jest to, czego szukamy, profesor Bagshnot musi to dostać jak najszybciej. Musimy też oddać kopię czarodziejowi - nazywa się Alpheus Podmore, znajduje się na oddziale pozaklęciowym. Myślę, że musimy się podzielić. Oddacie mu go, ja zabiorę oryginał do pani profesor. Zmieniając twarz jestem w stanie pozostać nierozpoznawalna. Jeśli ktoś postanowi was zaatakować, albo rozpozna, nie trafi na oryginał a jedynie na kopię. Co o tym sądzicie? - zapytała podnosząc spojrzenie ku swoich towarzyszek. Nie czuła się dobrze, prosząc je o to, by zostały swoistego rodzaju odciągnięciem uwagi, ale nie mogły być pewne, że są całkiem same. Może ktoś, kto nie potrafił sobie poradzić czekał, aż ktoś inny nie zrobi tego za nich. Rozejrzała się raz jeszcze dookoła, a potem przymknęła powieki skupiając się, odnajdując mechanizm własnej zdolności. Nie potrzebna była wielka zmiana, ale ta mała mogła być już znacząca, podążając w stronę domu profesor planowała, by polecieć okrężną drogą, by zmylić trop i kilka razy zmienić twarz i włosy, by nie dać się rozpoznać. Już po chwili jej krótkie jasne włosy rozciągnęły się, przybierając brązowy odcień sięgały aż do łopatek. Chciała rozciągnąć odrobinę twarz, poszerzyć nos i podnieść czoło. Wiedziała, że to dostateczna zmiana, by wyglądała jak całkiem inny człowiek.
| jak nie rzucę krytyka to wychodzi mi
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Patrzyła uważnie na zmieniający się na jej oczach naszyjnik - znajome kształty drobnych muszelek i nieporadnych splotów o znaczeniu symbolicznym, wygładzały się i przybierały bardziej zgrabną formę, zdaniem Susanne zbyt prostą, klasyczną, banalną i nieciekawą. Skupienie nie odsunęło się od niej, dopóki efekt nie został uznany za ostateczny i zadowalający - wtedy pozwoliła sobie na niewielki uśmiech, wciąż nieco blady i niewyraźny w kontraście do dawnych uśmiechów, i spojrzała na towarzyszki, chcąc poznać ich opinię na temat podróbki. Kiwnęła z wdzięcznością głową, kiedy obydwie zaakceptowały skutek zaklęcia. Była z siebie dumna - każdy sukces z dziedziny transmutacji stanowił dla niej krok do przodu, bowiem to w niej pragnęła rozwijać się najbardziej, choć teraźniejszość prosiła się o wzmocnienie talentów z obrony przed czarną magią - lecz po spokojnej, z lekka przytłumionej aurze, ciężko było wywnioskować pychę czy triumf. Dotknęła lekko imitacji, z sentymentem żegnając naszyjnik - sądziła, że powinien sprawdzić się w swoim nowym przeznaczeniu.
Słuchała Justine, nie do końca rozumiejąc te wszystkie ceregiele, nawet mimo wymaganej ostrożności - zerknęła na Cyrillę, jakby chcąc zapytać, czy jej zdaniem takie zawiłe działania są potrzebne, czy wręcz mogą zwrócić większą uwagę, ale zrezygnowała z tego, wzruszywszy tylko ramionami. Kiwnęła głową, Tonks miała większy staż aktywnej działalności w Zakonie Feniksa i zamierzała zdać się na nią. Z lekkim zafascynowaniem przyglądała się przemianie ratowniczki, podążając wzrokiem za wydłużającymi się końcówkami włosów - niesamowita umiejętność, była niemal zazdrosna, że nie przypadło jej to w genach - i mimowolnie westchnęła zachwycona. Transmutacja była cudowna, tak jak świat magicznych zwierząt. - W porządku - odparła krótko, mając szczerą nadzieję, że panna Wilde bardziej odnajdzie się w nowym zadaniu niż białowłosa. Miała do czynienia z Ministerstwem, wiedziała i orientowała się w jego działaniu na pewno bardziej, niż Sue - bez większych problemów mogłaby się podać za wysłanniczkę czarodziejskiego rządu, podczas gdy Lovegood nie wyglądała zbyt przekonująco w tej roli. Rozmarzony wzrok, nawet przydymiony ciemną rozpaczą, nie sprzyjał takim pozorom. - Alpheus Podmore - powtórzyła cicho pod nosem, licząc na swoją pamięć. - Mamy powiedzieć mu, że Ministerstwo zajęło się tą sprawą i odzyskało amulet? - zapytała dla pewności, była bardzo słaba w takich sprawach, były zbyt przyziemne na jej nietypowy tok myślenia. Nie wiedziała też, kto miałby je atakować - ile osób mogło wiedzieć o tej sprawie? Nie wnikała jednak, mając obok siebie pretendentkę do przyszłej posady aurora, na pewno lepszą w podobnych szacunkach i przypuszczeniach.
Słuchała Justine, nie do końca rozumiejąc te wszystkie ceregiele, nawet mimo wymaganej ostrożności - zerknęła na Cyrillę, jakby chcąc zapytać, czy jej zdaniem takie zawiłe działania są potrzebne, czy wręcz mogą zwrócić większą uwagę, ale zrezygnowała z tego, wzruszywszy tylko ramionami. Kiwnęła głową, Tonks miała większy staż aktywnej działalności w Zakonie Feniksa i zamierzała zdać się na nią. Z lekkim zafascynowaniem przyglądała się przemianie ratowniczki, podążając wzrokiem za wydłużającymi się końcówkami włosów - niesamowita umiejętność, była niemal zazdrosna, że nie przypadło jej to w genach - i mimowolnie westchnęła zachwycona. Transmutacja była cudowna, tak jak świat magicznych zwierząt. - W porządku - odparła krótko, mając szczerą nadzieję, że panna Wilde bardziej odnajdzie się w nowym zadaniu niż białowłosa. Miała do czynienia z Ministerstwem, wiedziała i orientowała się w jego działaniu na pewno bardziej, niż Sue - bez większych problemów mogłaby się podać za wysłanniczkę czarodziejskiego rządu, podczas gdy Lovegood nie wyglądała zbyt przekonująco w tej roli. Rozmarzony wzrok, nawet przydymiony ciemną rozpaczą, nie sprzyjał takim pozorom. - Alpheus Podmore - powtórzyła cicho pod nosem, licząc na swoją pamięć. - Mamy powiedzieć mu, że Ministerstwo zajęło się tą sprawą i odzyskało amulet? - zapytała dla pewności, była bardzo słaba w takich sprawach, były zbyt przyziemne na jej nietypowy tok myślenia. Nie wiedziała też, kto miałby je atakować - ile osób mogło wiedzieć o tej sprawie? Nie wnikała jednak, mając obok siebie pretendentkę do przyszłej posady aurora, na pewno lepszą w podobnych szacunkach i przypuszczeniach.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Moje oczy wędrują w te i we wte – spoglądam na Lovegood, której czary są bardzo piękne i bardzo fascynujące. Na transmutacji nie znam się w końcu za dobrze. Kątem oka spoglądam potem na Tonks, której cicho skinam głową na wzmiankę o dobrej robocie. Potrzebuję się teraz skupić, nie mamy czasu do marnowania. Alpheus Podmore. Staram się zapamiętać jego imię, chociaż przecież to wcale nie musi być potrzebne. Kiedy słyszę dłuższą wypowiedź kobiety chcę zmarszczyć brwi i podsunąć je do góry, jednak powstrzymuję się od tego. Zachowuję całkowicie neutralny wyraz twarzy, choć palcami lekko stukam we własną różdżkę.
Wychwytuję spojrzenie Susanne i wydaję mi się, że jest ono odniesieniem do tego co myślę. Czy to właściwie nie zwróci uwagi jeszcze bardziej? Rozumiem, że możemy być śledzone, ale jeśli tak jest, to komuś z pewnością nie umknie przemiana Justine. Nie chcę protestować, więc zaciskam zęby, ale rzucam Sue porozumiewawcze spojrzenie. Chcąc nie chcąc spoglądam na ratowniczkę, z pewną fascynacją. Metamorfomagia zawsze wydawała mi się niezwykła. Czuję niemal ukłucie zazdrości, choć przecież wiem, że już dawno pogodziłam się ze swoją zupełną, pozorną zwyczajnością. Czasami tylko żałuję, że nie potrafię dogadać się z Bathildą. To jest, moim kotem, bynajmniej nie panią profesor.
Zabieramy więc podróbkę i spoglądam na oddzielającą się od nas kobietę. Mój wzrok i skupienie koncentruje się potem na Sue. Czy to naprawdę taki dobry pomysł? Owszem, może i pracuję dla Ministerstwa, ale nie jestem na tyle złudna, by myśleć, że inni nie postrzegają mnie jako małej smarkuli. Nie mam w końcu nawet jeszcze dwudziestu lat. Z pewnością nie wyglądam zbyt groźnie. Chociaż Lovegood jest starsza, mogę zaryzykować mówiąc, że też nie wywołuje w ludziach nagłego poczucia grozy wobec jej persony. W obu wypadkach może niesłusznie, widząc co potrafi zrobić. Delikatnie kiwam głową na pytanie, śpieszę jednak aby wszystko sprostować.
– Myślę, że powinnyśmy wytłumaczyć mu tak naprawdę jak najmniej. Dużo gadania, mało faktów – tak z mojej wiedzy zachowują się dyplomaci w Ministerstwie, choć to akurat niezbyt dobry wyznacznik. – Spróbujemy załatwić to tak, żeby nie miał się do czego przyczepić. I nie zadawał za dużo pytań.
Staram się przybrać dość groźną minę, choć na mojej pyzatej, piegowatej twarzy wygląda to raczej niespecjalnie efektownie. Zaciskam jednak pięści i zaczynam zachowywać się jak na aurora przystało. A przynajmniej tak właśnie jest w mojej głowie.
– Chodź, zajmiemy się naszym problemem – mówię, choć to irracjonalne.
Bo to przecież nie mężczyzna jeszcze przed chwilą nim był – a różowa galareta i szerszenie. I przeklęty amulet, tak mogłoby się wydawać. Nie tracąc jednak czasu, delikatnie ciągnę Sue za nadgarstek, dla dodania nam obu pewności i wydaję mi się, że Justine zniknęła już z mojego pola widzenia. Czas posprzątać ten bałagan do końca.
Zt x3
Wychwytuję spojrzenie Susanne i wydaję mi się, że jest ono odniesieniem do tego co myślę. Czy to właściwie nie zwróci uwagi jeszcze bardziej? Rozumiem, że możemy być śledzone, ale jeśli tak jest, to komuś z pewnością nie umknie przemiana Justine. Nie chcę protestować, więc zaciskam zęby, ale rzucam Sue porozumiewawcze spojrzenie. Chcąc nie chcąc spoglądam na ratowniczkę, z pewną fascynacją. Metamorfomagia zawsze wydawała mi się niezwykła. Czuję niemal ukłucie zazdrości, choć przecież wiem, że już dawno pogodziłam się ze swoją zupełną, pozorną zwyczajnością. Czasami tylko żałuję, że nie potrafię dogadać się z Bathildą. To jest, moim kotem, bynajmniej nie panią profesor.
Zabieramy więc podróbkę i spoglądam na oddzielającą się od nas kobietę. Mój wzrok i skupienie koncentruje się potem na Sue. Czy to naprawdę taki dobry pomysł? Owszem, może i pracuję dla Ministerstwa, ale nie jestem na tyle złudna, by myśleć, że inni nie postrzegają mnie jako małej smarkuli. Nie mam w końcu nawet jeszcze dwudziestu lat. Z pewnością nie wyglądam zbyt groźnie. Chociaż Lovegood jest starsza, mogę zaryzykować mówiąc, że też nie wywołuje w ludziach nagłego poczucia grozy wobec jej persony. W obu wypadkach może niesłusznie, widząc co potrafi zrobić. Delikatnie kiwam głową na pytanie, śpieszę jednak aby wszystko sprostować.
– Myślę, że powinnyśmy wytłumaczyć mu tak naprawdę jak najmniej. Dużo gadania, mało faktów – tak z mojej wiedzy zachowują się dyplomaci w Ministerstwie, choć to akurat niezbyt dobry wyznacznik. – Spróbujemy załatwić to tak, żeby nie miał się do czego przyczepić. I nie zadawał za dużo pytań.
Staram się przybrać dość groźną minę, choć na mojej pyzatej, piegowatej twarzy wygląda to raczej niespecjalnie efektownie. Zaciskam jednak pięści i zaczynam zachowywać się jak na aurora przystało. A przynajmniej tak właśnie jest w mojej głowie.
– Chodź, zajmiemy się naszym problemem – mówię, choć to irracjonalne.
Bo to przecież nie mężczyzna jeszcze przed chwilą nim był – a różowa galareta i szerszenie. I przeklęty amulet, tak mogłoby się wydawać. Nie tracąc jednak czasu, delikatnie ciągnę Sue za nadgarstek, dla dodania nam obu pewności i wydaję mi się, że Justine zniknęła już z mojego pola widzenia. Czas posprzątać ten bałagan do końca.
Zt x3
Pełnia, 16.03
Hep!
Steffen obudził się w środu nocy, spragniony szklanki zimnej wody. Wypił ją pośpiesznie, może nieco zbyt pośpiesznie, bo zaraz potem czknął i... hep!
...Oto znajdował się w głębi nieznanego sobie lasu, zdezorientowany i bosy, we flanelowej piżamie w kratę. Chciał teleportować się z powrotem, ale jego szczurzy instynkt samozachowawczy poinformował go o nadchodzącym niebezpieczeństwie jeszcze zanim chłopak zdążył cokolwiek zarejestrować. Obeszła go gęsia skórka (nie tylko z powodu zimna), a ciało przeszył niepokój, uniemożliwiający skupienie się i szybką teleportację.
Niepokój jak najbardziej słuszny, bo sekundę później Steff usłyszał przeszywające wycie... wilka, wilkołaka? Z rosnącym przerażeniem uświadomił sobie, że jest pełnia. Rozejrzał się panicznie i ujrzał wielką, kudłatą sylwetkę pomiędzy drzewami. Co gorsza, żółte ślepia bestii ujrzały także jego.
-AAAAAAAAAAAAAA! - las rozdarł krzyk przerażonego chłopaka, słyszalny równie dobrze, co wcześniejsze wycie bestii. Steffen cofnął się o krok, a potem - nie myśląc, lecz działając instynktownie - przemienił w szczura. Animagia wciąż ratowała go z opresji, choć nawet nie docierało do niego, jak wyjątkowego pecha musiał mieć by czknąć i teleportować się w leśną głuszę, w nocy, podczas pełni.
Biegł rozpaczliwie przez las, przebierając łapkami i starając się nie myśleć o tym, czy wielka bestia go goni. Czuł wkoło zapach potwora, boleśnie świadom, że inne małe gryzonie rozpierzchły się już wcześniej.
Widząc przed sobą wielkie drzewo, instynktownie uczepił się pnia i zaczął wspinać do góry, wczepiając się w korę pazurkami. Nie było to ulubione zajęcie szczurów i z pewnością wspinałby się szybciej jako wiewiórka, ale był czym był - małym gryzoniem. Ignorując pobliski warkot wilkołaka, skupił się na wspinaczce i w końcu znalazł na jednej z większych gałęzi, jakieś trzy metry nad ziemią - ogromnej dla szczura i odpowiednio dużej, by utrzymać także człowieka. Czy będzie musiał przeczekać tutaj do rana, by dopiero wtedy teleportować się bezpiecznie?
Przynajmniej jako szczurowi było mu nieco cieplej niż jako człowiekowi.
-Pipipi! - zapiszczał rozpaczliwie, dygocząc ze strachu i gotując się na dłuuuuugie i pełne napięcia oczekiwanie na świt.
Hep!
Steffen obudził się w środu nocy, spragniony szklanki zimnej wody. Wypił ją pośpiesznie, może nieco zbyt pośpiesznie, bo zaraz potem czknął i... hep!
...Oto znajdował się w głębi nieznanego sobie lasu, zdezorientowany i bosy, we flanelowej piżamie w kratę. Chciał teleportować się z powrotem, ale jego szczurzy instynkt samozachowawczy poinformował go o nadchodzącym niebezpieczeństwie jeszcze zanim chłopak zdążył cokolwiek zarejestrować. Obeszła go gęsia skórka (nie tylko z powodu zimna), a ciało przeszył niepokój, uniemożliwiający skupienie się i szybką teleportację.
Niepokój jak najbardziej słuszny, bo sekundę później Steff usłyszał przeszywające wycie... wilka, wilkołaka? Z rosnącym przerażeniem uświadomił sobie, że jest pełnia. Rozejrzał się panicznie i ujrzał wielką, kudłatą sylwetkę pomiędzy drzewami. Co gorsza, żółte ślepia bestii ujrzały także jego.
-AAAAAAAAAAAAAA! - las rozdarł krzyk przerażonego chłopaka, słyszalny równie dobrze, co wcześniejsze wycie bestii. Steffen cofnął się o krok, a potem - nie myśląc, lecz działając instynktownie - przemienił w szczura. Animagia wciąż ratowała go z opresji, choć nawet nie docierało do niego, jak wyjątkowego pecha musiał mieć by czknąć i teleportować się w leśną głuszę, w nocy, podczas pełni.
Biegł rozpaczliwie przez las, przebierając łapkami i starając się nie myśleć o tym, czy wielka bestia go goni. Czuł wkoło zapach potwora, boleśnie świadom, że inne małe gryzonie rozpierzchły się już wcześniej.
Widząc przed sobą wielkie drzewo, instynktownie uczepił się pnia i zaczął wspinać do góry, wczepiając się w korę pazurkami. Nie było to ulubione zajęcie szczurów i z pewnością wspinałby się szybciej jako wiewiórka, ale był czym był - małym gryzoniem. Ignorując pobliski warkot wilkołaka, skupił się na wspinaczce i w końcu znalazł na jednej z większych gałęzi, jakieś trzy metry nad ziemią - ogromnej dla szczura i odpowiednio dużej, by utrzymać także człowieka. Czy będzie musiał przeczekać tutaj do rana, by dopiero wtedy teleportować się bezpiecznie?
Przynajmniej jako szczurowi było mu nieco cieplej niż jako człowiekowi.
-Pipipi! - zapiszczał rozpaczliwie, dygocząc ze strachu i gotując się na dłuuuuugie i pełne napięcia oczekiwanie na świt.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 22.11.19 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Siedział przyczajony na skraju lasu, czując pod starą kurtką powiewy zimnego powietrza. Wiatr dostawał się pod ubranie, jednak Lupin ani drgnął. To nie pierwszy raz gdy patrolował wyznaczone przez Ministerstwo Magii miejsca do przemiany wilkołaków, jednak tej nocy coś się zmieniło. Edward Bones nie zgłosił się do biura ze wskazaniem lokacji, w której miał dokonać przemiany. Lasy Cairngorms były najbliżej jego miejsca zamieszkania i w papierach czarodziejach tkwiły wyraźne informacje o tym, że od lat trzydziestych mężczyzna przeżywał swoje pełnie właśnie tutaj. Dlaczego nie miałby pojawić się tu, również i teraz? Policja nie zarejestrowała jego wyjazdu, przenosin, dlatego brygada mogła podejrzewać, że poszukiwany przez nich cel znajdował się tutaj. Mieli pełne prawo używać środków takich jak w przypadku nielegalnego wilkołaka. Tylko że tym razem wszystkim zależało na tym, żeby złapać Bonesa żywego, żeby wytłumaczył się ze swojego błędu. W końcu ktoś, kto miał prawie siedemdziesiąt lat i przez więcej niż połowę życia był wilkołakiem, powinien był bardziej uważać. Możliwe, że zapomniał, ale możliwe, że coś gorszego spowodowało to wszystko, a brygadziści nie mogli pozostać pobłażliwi. Lupin sam zgłosić się do patrolu tej okolicy, podczas gdy inny zostali wysłani w inne miejsca. Pełnia budziła w przeklętych najgorsze z instynktów, a tak stary wilkołak mógł narobić wiele szkód. Oszalał? Zmieniła go anomalia? Ciężko było przewidzieć, ale nikt nie zamierzał ryzykować. Lyall nie czekał, tylko od razu zgłosił się na ochotnika, ignorując przy tym spojrzenia swoich współtowarzyszy, którzy mieli go za kompletnego szaleńca. W końcu ktoś, kto nagle pojawia się po dwóch latach, był intrygującym obiektem plotek. Nie wspominając o legendach, które zaczęły krążyć na jego temat i to tak bzdurnych, że aż niemożliwych. Dlatego też Lupin wolał pracować sam, nawet po powrocie.
- Chodź tu - mruknął pod nosem, czając się na bestię, która zbliżała się z każdą chwilą w jego stronę. Słyszał ją z oddali, czuwając od paru godzin na odpowiedni moment. Zdawać by się mogło, że mógł zwabić Bonesa szybciej, jednak precyzja była wskaźnikiem sukcesu, a przygotowanie miejsca starcia niosło w sobie osiemdziesiąt procent szans na powodzenie. Walka była jedynie pozostałymi dwudziestoma. I galeony cholernego szczęścia, jak zwykł mawiać jego mentor, gdy jeszcze żył. Lupin potrząsnął głową, chcąc skupić się na zadaniu, słysząc zbliżający się rumor. Niedługo potem zza mgieł wyłoniła się owłosiona sylwetka, biegnąca na czterech łapach szybko niczym pocisk. Brygadzista nie poruszył się jednak. Niewiele brakowało... Lupin zaklął, gdy wilkołak zmienił nagle kierunek biegu i odskoczył gdzieś ku sąsiadującym drzewom, czego Lyall się nie spodziewał. W końcu wabik wyraźnie miał go przywołać właśnie do niego. Coś musiało odwrócić uwagę bestii, ale brygadzista nie zamierzał rezygnować. Odgłos przypominający wycie dziecka Luny rozległ się dokoła, gdy tylko czarodziej użył odpowiedniego przedmiotu. Czający się przy drzewach wilkołak, natychmiast zapomniał o swojej ofierze i zwrócił całą uwagę na wycie pobratymca. Na szczęście nie było problemu, żeby wilkołak wrócił na początkową ścieżkę, którą zaplanował mu Lupin. Grał z całych sił księżycową melodię, aż oszołomiony Bones nie znalazł się w potrzasku. Gdy znajdował się zaledwie parę metrów od Lupina, chcąc rozszarpać go na strzępy, coś świsnęło. W tym samym momencie wilkołak wpadł w pułapkę i zanim się zorientował, obręcze srebrnej klatki zacisnęły się, by odgrodzić mu skutecznie ucieczkę. To było prostsze niż się spodziewał. Nawet pomimo zmiany trasy przez jego cel. Lyall odłożył wabik i skierował swoje kroki ku uwięzionemu czarodziejowi, który dalej pod postacią bestii ciskał się w zacieśniających się kratach, wyjąc przy tym z bólu. Brygadzista jednak nie zamierzał mu pobłażać. Miał go dostarczyć do Ministerstwa Magii w sposób, który uniemożliwi zatrzymanemu skrzywdzenie innych. Wkrótce miało świtać, więc człowiek nie miał się bać srebra. Łowca zbierając swoje pozostałe rzeczy dokoła podskakującej klatki, nie wiedział, że na drzewie nieopodal siedział przerażony szczur.
- Chodź tu - mruknął pod nosem, czając się na bestię, która zbliżała się z każdą chwilą w jego stronę. Słyszał ją z oddali, czuwając od paru godzin na odpowiedni moment. Zdawać by się mogło, że mógł zwabić Bonesa szybciej, jednak precyzja była wskaźnikiem sukcesu, a przygotowanie miejsca starcia niosło w sobie osiemdziesiąt procent szans na powodzenie. Walka była jedynie pozostałymi dwudziestoma. I galeony cholernego szczęścia, jak zwykł mawiać jego mentor, gdy jeszcze żył. Lupin potrząsnął głową, chcąc skupić się na zadaniu, słysząc zbliżający się rumor. Niedługo potem zza mgieł wyłoniła się owłosiona sylwetka, biegnąca na czterech łapach szybko niczym pocisk. Brygadzista nie poruszył się jednak. Niewiele brakowało... Lupin zaklął, gdy wilkołak zmienił nagle kierunek biegu i odskoczył gdzieś ku sąsiadującym drzewom, czego Lyall się nie spodziewał. W końcu wabik wyraźnie miał go przywołać właśnie do niego. Coś musiało odwrócić uwagę bestii, ale brygadzista nie zamierzał rezygnować. Odgłos przypominający wycie dziecka Luny rozległ się dokoła, gdy tylko czarodziej użył odpowiedniego przedmiotu. Czający się przy drzewach wilkołak, natychmiast zapomniał o swojej ofierze i zwrócił całą uwagę na wycie pobratymca. Na szczęście nie było problemu, żeby wilkołak wrócił na początkową ścieżkę, którą zaplanował mu Lupin. Grał z całych sił księżycową melodię, aż oszołomiony Bones nie znalazł się w potrzasku. Gdy znajdował się zaledwie parę metrów od Lupina, chcąc rozszarpać go na strzępy, coś świsnęło. W tym samym momencie wilkołak wpadł w pułapkę i zanim się zorientował, obręcze srebrnej klatki zacisnęły się, by odgrodzić mu skutecznie ucieczkę. To było prostsze niż się spodziewał. Nawet pomimo zmiany trasy przez jego cel. Lyall odłożył wabik i skierował swoje kroki ku uwięzionemu czarodziejowi, który dalej pod postacią bestii ciskał się w zacieśniających się kratach, wyjąc przy tym z bólu. Brygadzista jednak nie zamierzał mu pobłażać. Miał go dostarczyć do Ministerstwa Magii w sposób, który uniemożliwi zatrzymanemu skrzywdzenie innych. Wkrótce miało świtać, więc człowiek nie miał się bać srebra. Łowca zbierając swoje pozostałe rzeczy dokoła podskakującej klatki, nie wiedział, że na drzewie nieopodal siedział przerażony szczur.
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Siedział na drzewie, trzęsąc się z przerażenia i starając się nie popiskiwać zbytnio, aż nagle stał się świadkiem niesamowicie ekscytującej sytuacji! Nigdy nie widział polowania na wilkołaka, nigdy nawet nie widział wilkołaka, a teraz stał się świadkiem wirtuozerii profesjonalnego brygadzisty. Ze zdumieniem i rosnącym optymizmem obserwował, jak łowca wabi wilkołaka do przygotowanej zasadzki i zatrzaskuje za nim srebrną klatkę. Popatrzył chwilę, jak bestia miota się wściekle i upewnił, że potwór nie wydostanie się na wolność.
Był wolny. Nic już mu nie zagrozi ani go nie zje, zdolny pan brygadzista o to zadbał!
Znudzony i sfrustrowany długotrwałym przebywaniem w szczurzym ciele, w bezruchu, przemienił się z powodem w człowieka. Z gałęzi zwisły bose stopy, a rozczochrany chłopak we flanelowej piżamie przytrzymał się mocniej kory. Chciał pogratulować z góry swojemu bohaterowi, ale o sekundę za późno uświadomił sobie, że gałąź nie jest tak stabilna, jak mu się wydawało w zwierzęcej postaci i…
…trach! Gałąź złamała się pod ciężarem człowieka i Cattermole wylądował na ziemi, tuż u stóp Lyalla.
Wstał, otrzepując spodnie i patrząc z wdzięcznością na swojego wybawiciela. Nadal dygotał nieco z zimna, ale przynajmniej nie lękał się już o własne życie.
-Strasznie dziękuję! Dopadła mnie czkawka teleportacyjna i myślałem, że ten wilkołak mnie zje i… on już nie wyjdzie z tej klatki, prawda? - obejrzał się przez ramię na bestię, a potem znów wbił w Lyalla przepełnione podziwem spojrzenie.
-To niesamowite, jak pan go złapał! Jest pan brygadzistą? To zawsze dzieje się tak szybko? Nie boi się pan śmierci ani ugryzienia? - jego ciekawski umysł zaczął pracować na wysokich obrotach, zasypując Lyalla pytaniami i wreszcie dochodząc do dramatycznej konkluzji.
-Uratował mi pan życie! Czy mogę się jakoś odwdzięczyć? Jestem Cattermole, Steffen Cattermole, z Ministerstwa! - przedstawił się uprzejmie. Korciło go teleportowanie się do domu, do ciepłego łóżeczka, ale przecież musiał najpierw należycie podziękować temu bohaterowi. Co to za szczęście, że był w tym miejscu, w tym czasie i… zaraz…
-Skąd pan wiedział, że tu będzie wilkołak?
Był wolny. Nic już mu nie zagrozi ani go nie zje, zdolny pan brygadzista o to zadbał!
Znudzony i sfrustrowany długotrwałym przebywaniem w szczurzym ciele, w bezruchu, przemienił się z powodem w człowieka. Z gałęzi zwisły bose stopy, a rozczochrany chłopak we flanelowej piżamie przytrzymał się mocniej kory. Chciał pogratulować z góry swojemu bohaterowi, ale o sekundę za późno uświadomił sobie, że gałąź nie jest tak stabilna, jak mu się wydawało w zwierzęcej postaci i…
…trach! Gałąź złamała się pod ciężarem człowieka i Cattermole wylądował na ziemi, tuż u stóp Lyalla.
Wstał, otrzepując spodnie i patrząc z wdzięcznością na swojego wybawiciela. Nadal dygotał nieco z zimna, ale przynajmniej nie lękał się już o własne życie.
-Strasznie dziękuję! Dopadła mnie czkawka teleportacyjna i myślałem, że ten wilkołak mnie zje i… on już nie wyjdzie z tej klatki, prawda? - obejrzał się przez ramię na bestię, a potem znów wbił w Lyalla przepełnione podziwem spojrzenie.
-To niesamowite, jak pan go złapał! Jest pan brygadzistą? To zawsze dzieje się tak szybko? Nie boi się pan śmierci ani ugryzienia? - jego ciekawski umysł zaczął pracować na wysokich obrotach, zasypując Lyalla pytaniami i wreszcie dochodząc do dramatycznej konkluzji.
-Uratował mi pan życie! Czy mogę się jakoś odwdzięczyć? Jestem Cattermole, Steffen Cattermole, z Ministerstwa! - przedstawił się uprzejmie. Korciło go teleportowanie się do domu, do ciepłego łóżeczka, ale przecież musiał najpierw należycie podziękować temu bohaterowi. Co to za szczęście, że był w tym miejscu, w tym czasie i… zaraz…
-Skąd pan wiedział, że tu będzie wilkołak?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szczura ciężej dostrzec i wyczuć niż człowieka i trzeba było oddać Steffenowi, że zaskoczył swoją obecnością Lupina. Zanim to jednak nastąpiło, brygadier musiał zająć się ubezpieczaniem pojmanego wilkołaka wraz z okolicą. Ostatniego czego chciał, to żeby ta bestia wydostała się na zewnątrz i w pełnej furii zaatakowała. Nawet on wiedział, że w takim przypadku należało być ostrożnym i znaleźć kryjówkę. Niektóre dzieci Luny popadały w krwawy obłęd i nic nie było w stanie ich powstrzymać. Lyall wiedział z doświadczenia, o co chodziło i nie bagatelizował sytuacji. Wszak nosił jej pamiątkę na swoim prawym ramieniu. Zniekształcona skóra codziennie przypominała mu o cenie, którą zapłacił — była niczym w porównaniu z oddaniem życia przez jego mentora. Blizna była kolejnym przypomnieniem o tym, że Lupin nie zasługiwał na istnienie. Zaciągał dług za długiem, wyczerpując wewnętrzne siły i zdając sobie sprawę, że kiedyś jego droga miała się zakończyć. Gdzie i kiedy tego nie wiedział, lecz było to nieodzowne. Uprzednio chciał jedynie wymierzyć sprawiedliwość na mordercy Betty oraz na stwórcy Laurel. Tylko tego chciał. Tylko do tego dążył. Tylko tego potrzebował. A potrafił być cierpliwy, gdy tego chciał. Wracając do Anglii, nie wiedział, co zastanie, jednak po tym, jak Randall zobowiązał się mu pomóc odnaleźć odpowiedzialnego za śmierć ich siostry, miał pewność, że zyskał najsilniejszego sojusznika z możliwych. Bracia Lupin znów stali ramię w ramię. Tym razem jednak nie polowali na ryby w przydomowym jeziorze, lecz rola łowców się nie zmieniła. Tylko ich cel.
Rozplątując łańcuch, który leżał dokoła klatki, by w momencie wydostania się bestii, zacisnął się wokół jej barków i powalił na ziemię, brygadzista usłyszał trzask gałęzi i odwrócił się w tamtą stronę, wyciągając różdżkę. Serce skoczyło mu w klatce piersiowej, chociaż po jego twarzy nie było widać ów zaskoczenia. Mógł to być jednak drugi wilkołak, który został zwabiony wyciem Bonesa, jednak zamiast owłosionego cielska tuż przed mężczyzną spadła czyjaś sylwetka. Gdy tylko nieznajomy czarodziej wstał na nogi, Lyall poderwał go za szatę i przyszpilił do drzewa, nie puszczając połów ubrania. Za pomocą niewerbalnego zaklęcia Trwałego Przylepca przytwierdził oszołomionego dzieciaka w piżamie do pnia, chcąc mieć pewność, że nie będzie mu się kręcił za plecami. I odpowie na parę pytań, bo skąd się tak nagle pojawił?! Ten pewnie zauważył dopiero swoją pozycję w momencie, w którym przestał gadać, ale czy to w ogóle mogło być możliwe? Nadawał jak katarynka i wyrzucał z siebie informacje, zanim Lupin w ogóle o cokolwiek zapytał. Odsunął się od chłopaka na parę kroków i patrzył na niego uważnie, próbując zrozumieć, co tu się właśnie wydarzyło. Owszem — dziki chłopak z drzewa wszystko mu wyjaśnił, ale Lyall nie był przekonany co do tego. Ubranie jakoby potwierdzało opowiadaną przez intruza wersję, ale gdyby brygadzista wierzył każdemu, nie stałby wśród żywych już jakiś dłuższy czas. Pojmany wilkołak za jego plecami zawarczał, najwidoczniej zirytowany kolejną osobą i wbił swoje przekrwione ślepia w Steffena. Lupin nie przejmował się jednak stworzeniem, chociaż nie stracił czujności. Kontynuował za to rozsupływanie łańcucha, chodząc wolno dokoła pułapki. - Zawsze zadajesz tyle pytań? - rzucił jedynie, nie odrywając spojrzenia od srebrnych okowów.
Rozplątując łańcuch, który leżał dokoła klatki, by w momencie wydostania się bestii, zacisnął się wokół jej barków i powalił na ziemię, brygadzista usłyszał trzask gałęzi i odwrócił się w tamtą stronę, wyciągając różdżkę. Serce skoczyło mu w klatce piersiowej, chociaż po jego twarzy nie było widać ów zaskoczenia. Mógł to być jednak drugi wilkołak, który został zwabiony wyciem Bonesa, jednak zamiast owłosionego cielska tuż przed mężczyzną spadła czyjaś sylwetka. Gdy tylko nieznajomy czarodziej wstał na nogi, Lyall poderwał go za szatę i przyszpilił do drzewa, nie puszczając połów ubrania. Za pomocą niewerbalnego zaklęcia Trwałego Przylepca przytwierdził oszołomionego dzieciaka w piżamie do pnia, chcąc mieć pewność, że nie będzie mu się kręcił za plecami. I odpowie na parę pytań, bo skąd się tak nagle pojawił?! Ten pewnie zauważył dopiero swoją pozycję w momencie, w którym przestał gadać, ale czy to w ogóle mogło być możliwe? Nadawał jak katarynka i wyrzucał z siebie informacje, zanim Lupin w ogóle o cokolwiek zapytał. Odsunął się od chłopaka na parę kroków i patrzył na niego uważnie, próbując zrozumieć, co tu się właśnie wydarzyło. Owszem — dziki chłopak z drzewa wszystko mu wyjaśnił, ale Lyall nie był przekonany co do tego. Ubranie jakoby potwierdzało opowiadaną przez intruza wersję, ale gdyby brygadzista wierzył każdemu, nie stałby wśród żywych już jakiś dłuższy czas. Pojmany wilkołak za jego plecami zawarczał, najwidoczniej zirytowany kolejną osobą i wbił swoje przekrwione ślepia w Steffena. Lupin nie przejmował się jednak stworzeniem, chociaż nie stracił czujności. Kontynuował za to rozsupływanie łańcucha, chodząc wolno dokoła pułapki. - Zawsze zadajesz tyle pytań? - rzucił jedynie, nie odrywając spojrzenia od srebrnych okowów.
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Ej! - Steffenowi zaparło dech w piersiach, gdy nieznajomy z łatwością poderwał go za poły piżamy, a potem bezczelnie przytwierdził go do drzewa. Młodzik zmarszczył brwi, wlepiając w Lyalla zszokowane spojrzenie i wijąc się przy pniu.
Czyżby intuicja go pomyliła, czy za łatwo ufał ludziom?! Może to nie brygadzista, a zwykły oprych, albo pośrednik w czarnomagicznych ingrediencjach, albo... wyobraźnia znów go ponosiła i Steff postanowił rozproszyć enigmatycznego mężczyznę słowotokiem. Uśpić jego czujność, bo Lyall nie przyszpilił do pnia byle kogo, a profesjonalnego łamacza klątw!
Poczuł na sobie spojrzenie wściekłego wilkołaka i przełknął nerwowo ślinę. Zerknął na łowcę-nie-łowcę i jego łańcuch. Nie chciał kwestionować profesjonalizmu może-brygadzisty, ale i tak mówił szybciej niż myślał, więc:
-Ehm, to rozsądne tak się bawić tym łańcuchem? Znaczy, ta bestia nie ucieknie? - w końcu potwór warczał i sapał i dyszał, a mężczyzna chodził sobie wokół niego powoli i beztrosko!
-Przyszpilił mnie pan do drzewa, chyba mam prawo mieć pytania! - zacisnął mocno usta, wyzywając Lyalla na bezsłowny pojedynek spojrzeń.
-Jest pan z Ministerstwa? Co pan zrobi z tym wilkołakiem? Jeśli chce mnie pan obrabować, to mam tylko piżamę, jak widać! - wyrzucał z siebie na jednym wydechu, wśród obłoczków zmrożonej pary. Brrr, na pewno się przeziębi. Marcowe noce nadal były chłodne.
-Czy ma pan jakiś zapasowy płaszcz? - nie wiedział, kto rozsądny nosi przy sobie zapasowy płaszcz, ale może brygadziście może się przydać? O ile to w ogóle jest brygadzista, bo był dziwnie milczący i agresywny.
-A może mogę panu w czymś pomóc, na przykład z zabezpieczeniem tego stworzenia? Zawodowo nakładam klątwy, wie pan, że likantropia to klątwa? Da się ją nałożyć nawet na kogoś nieugryzionego, ale trzeba znać bardzo trudne runy! - paplał dalej, chcąc poczuć się użytecznym. Rano będzie musiał pochwalić się Bertiemu, że prawie samodzielnie prawie pokonał wilkołaka. Ależ Bott będzie mu zazdrościł!
Uznawszy, że dostatecznie rozproszył już podejrzanego brygadzistę, zamilkł na moment aby pomyśleć szybkie Finite Incantatem. Nie był wypchanym szczurem, nie będzie tkwił przylepiony do drzewa!
st 60
Czyżby intuicja go pomyliła, czy za łatwo ufał ludziom?! Może to nie brygadzista, a zwykły oprych, albo pośrednik w czarnomagicznych ingrediencjach, albo... wyobraźnia znów go ponosiła i Steff postanowił rozproszyć enigmatycznego mężczyznę słowotokiem. Uśpić jego czujność, bo Lyall nie przyszpilił do pnia byle kogo, a profesjonalnego łamacza klątw!
Poczuł na sobie spojrzenie wściekłego wilkołaka i przełknął nerwowo ślinę. Zerknął na łowcę-nie-łowcę i jego łańcuch. Nie chciał kwestionować profesjonalizmu może-brygadzisty, ale i tak mówił szybciej niż myślał, więc:
-Ehm, to rozsądne tak się bawić tym łańcuchem? Znaczy, ta bestia nie ucieknie? - w końcu potwór warczał i sapał i dyszał, a mężczyzna chodził sobie wokół niego powoli i beztrosko!
-Przyszpilił mnie pan do drzewa, chyba mam prawo mieć pytania! - zacisnął mocno usta, wyzywając Lyalla na bezsłowny pojedynek spojrzeń.
-Jest pan z Ministerstwa? Co pan zrobi z tym wilkołakiem? Jeśli chce mnie pan obrabować, to mam tylko piżamę, jak widać! - wyrzucał z siebie na jednym wydechu, wśród obłoczków zmrożonej pary. Brrr, na pewno się przeziębi. Marcowe noce nadal były chłodne.
-Czy ma pan jakiś zapasowy płaszcz? - nie wiedział, kto rozsądny nosi przy sobie zapasowy płaszcz, ale może brygadziście może się przydać? O ile to w ogóle jest brygadzista, bo był dziwnie milczący i agresywny.
-A może mogę panu w czymś pomóc, na przykład z zabezpieczeniem tego stworzenia? Zawodowo nakładam klątwy, wie pan, że likantropia to klątwa? Da się ją nałożyć nawet na kogoś nieugryzionego, ale trzeba znać bardzo trudne runy! - paplał dalej, chcąc poczuć się użytecznym. Rano będzie musiał pochwalić się Bertiemu, że prawie samodzielnie prawie pokonał wilkołaka. Ależ Bott będzie mu zazdrościł!
Uznawszy, że dostatecznie rozproszył już podejrzanego brygadzistę, zamilkł na moment aby pomyśleć szybkie Finite Incantatem. Nie był wypchanym szczurem, nie będzie tkwił przylepiony do drzewa!
st 60
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Nigdy nie był zbytnio rozmowny. Zawsze wycofany, preferujący obserwację nad słowa oddawał część werbalną swojemu bratu, który za to nie miał żadnych problemów z komunikacją. Randall mówił dużo i często. Jego słowa mogły być bez składu, jednak do tego Lyall był przyzwyczajony. Czasami całymi godzinami usta nie otworzyły mu się ani na chwilę, podczas gdy bliźniak tworzył kolejne historie. Przy Randallu nie odczuwał swojego zdystansowania, bo i brat nie traktował go inaczej. Nie patrzył na niego jak na dziwaka, odludka, nie współczuł i nie szukał tematów okrążających. Znał go i traktował jak równego sobie. Poranionego, lecz wciąż trwałego. Lyall nie czuł się komfortowo, gdy to ktoś inny zasypywał go kolejnymi zdaniami w szczególności, gdy zderzały się z twardą skałą w postaci lupinowego milczenia. Niekiedy po prostu nie było sensu się odzywać, niekiedy nie niósł w sobie żadnego przesłania, niekiedy to w ciszy znajdowała się odpowiedź, której poszukiwała druga strona. Tej nocy przyszło mu się zmierzyć z zaskoczeniem w postaci Steffena Cattermole z Ministerstwa Magii. Czy mówił prawdę? Być może, jednak nie była to podstawa do tego, by i on zdradzał swoje sekrety. Tu nie było żadnej umowy. Żadnego handlu wymiennego. To nie brygadzista pojawił się tam niezapowiedziany, niechciany, zlękniony. Dlatego też milczał, wykonując dalej swoją pracę. Nie obchodził go komfort dzieciaka. Tak, dzieciaka, bo ile on mógł mieć lat? Wyglądał na młodego stażystę, który robił wszystko, co rozkazali mu starsi stażem. Czyli typowy przynieść, podaj, pozamiataj. Chociaż może Lyall się mylił. Być może bo w końcu nie był wszechwiedzący. Nie znał prawdy, ale nie spowodowało to w nim współczucia. Przebywanie z dala od ludzi nie nauczyło go wyrozumiałości, którą miał kiedyś. Przecież dawny Lupin zachowałby się zupełnie inaczej, a to całe polowanie miałoby też kompletnie odmienny wydźwięk. Teraz nie obchodziło go nic poza schwytaniem stworzenia i dostarczenia go do Ministerstwa Magii, gdzie miał czekać na proces, w którym miało pozostać wyjaśnione, dlaczego uchylił się od normalnej procedury. Jednak i to wyjaśnienie go nie interesowało. Miał tylko złapać nieposłusznego wilkołaka, odstawić do celi ze srebra, a później wytropić kolejnego. I tak bez przerwy. W kółko do końca życia.
- Jęzlep - warknął już zdecydowanie zirytowany tym całym paplaniem, które jedynie się wzmacniało. Zrobił to, mając nadzieję, że to jakoś uciszy tego rozgadanego dzieciaka, który pojawił się nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak. Czy i jego powinien był zabrać ze sobą, czy jednak zostawić? - Siedź cicho i nie przeszkadzaj - warknął, nie przerywając swoich czynności. Nie odpowiadał na żadne pytania, bo czy Cattermole mógł się wylegitymować? Nawet jeśli, to co by mu to dało, gdyby zobaczył licencję łowcy? Poczułby się bezpieczniej? Tutaj? W środku lasu? Tuż obok najokrutniejszej bestii w całym czarodziejskim świecie? Kto nią jednak był? Człowiek czy zwierzę? - Chcesz przywołać kolejne? - rzucił po dłuższej chwili, podnosząc na Steffena puste spojrzenie i wytrzymując jego wzrok jakiś czas. Była pełnia, a ten wystawiał się jak na talerzu. Tkwiący w klatce wilkołak jakby instynktownie próbował zawyć, jednak kleszcze z drutów klatki zaciskały się na jego mostku przez co nie musiał walczyć o najmniejszy dech, nie będąc w stanie zawtórować księżycowej pieśni. - Na twoim miejscu martwiłbym się o siebie. Nie o mnie - dodał, przywołując zaklęciem torbę, do której schował inne, rozstawione w okolicy pułapki. Srebrny łańcuch przypiął do odpowiedniej klapy we wnętrzu kurtki i dopiero wtedy zaczął obchodzić klatkę, sprawdzając jak silne miała zabezpieczenia.
- Jęzlep - warknął już zdecydowanie zirytowany tym całym paplaniem, które jedynie się wzmacniało. Zrobił to, mając nadzieję, że to jakoś uciszy tego rozgadanego dzieciaka, który pojawił się nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak. Czy i jego powinien był zabrać ze sobą, czy jednak zostawić? - Siedź cicho i nie przeszkadzaj - warknął, nie przerywając swoich czynności. Nie odpowiadał na żadne pytania, bo czy Cattermole mógł się wylegitymować? Nawet jeśli, to co by mu to dało, gdyby zobaczył licencję łowcy? Poczułby się bezpieczniej? Tutaj? W środku lasu? Tuż obok najokrutniejszej bestii w całym czarodziejskim świecie? Kto nią jednak był? Człowiek czy zwierzę? - Chcesz przywołać kolejne? - rzucił po dłuższej chwili, podnosząc na Steffena puste spojrzenie i wytrzymując jego wzrok jakiś czas. Była pełnia, a ten wystawiał się jak na talerzu. Tkwiący w klatce wilkołak jakby instynktownie próbował zawyć, jednak kleszcze z drutów klatki zaciskały się na jego mostku przez co nie musiał walczyć o najmniejszy dech, nie będąc w stanie zawtórować księżycowej pieśni. - Na twoim miejscu martwiłbym się o siebie. Nie o mnie - dodał, przywołując zaklęciem torbę, do której schował inne, rozstawione w okolicy pułapki. Srebrny łańcuch przypiął do odpowiedniej klapy we wnętrzu kurtki i dopiero wtedy zaczął obchodzić klatkę, sprawdzając jak silne miała zabezpieczenia.
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lyall Lupin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Lasy Cairngorms
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja