Korytarz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz
"Winda ponownie ruszyła i po chwili drzwi się otworzyły, a głos oznajmił:
- Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu."
- Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu."
Najbardziej irytujące w tym wszystkim było to, że przecież miał przy sobie różdżkę. Leżała w zewnętrznej, głębokiej kieszeni noszonej przez niego szaty. Ta jednak podczas upadku zawinęła się pod przygniecioną nogę umożliwiając mu do niej dostęp. Próbował się przesunąć, wyszarpać materiał w którym skrywał się klucz do przeżycia, jednak jakkolwiek bardzo się nie starał osiągnięcie celu było poza jego możliwościami. Każdy gwałtowniejszy ruch przypłacał falą bólu, a zrywy wysiłku wymuszały na płucach gwałtowniejsze zaciąganie się zadymionym powietrzem, które najpewniej w niedługim czasie stanie się przyczyną jego zgonu. Pomimo tragizmu sytuacji nie odczuwał strachu - rozumiał doskonale swoją sytuację, wiedział czego się spodziewać i tego, jak będzie wyglądał koniec. Nie było więc powodów do lęku. Kostucha tego dnia zdawała się grać w otwarte karty. Znalazło się za to całe morze powodów do frustracji, złości, pretensji. Uczucia te podsycane niemocą paliły od wewnątrz żyły Skamandera nie lżej niż miał to uczynić prędzej czy później demoniczny ogień. Otoczony zwłokami sam miał się w nie przeistoczyć - rozumiał, lecz nie zamierzał tego faktu akceptować. Faktu? Czyjeś kroki, odgłosy innej od jego samej obecności zapragnęły uwierzyć, że malujący się przed nim ponury koniec miał zostać przemianowany na możliwość.
- Tak. Tutaj... - Uniósł nieznacznie, nieporadnie jedną z dłoni wyżej by wyróżnić się spośród rozesłanego gruzu którego stał się częścią. Brendan szybko musiał pojąć co krępowało jego ruchy. Wbity w płytę pręt zajęczał butnie, lecz przy perswazji siły ryżego aurora na szczęście posłusznie dźwignął ciężar. Skamander nie mógł nie zawyć przez zaciśnięte zęby gdy zmiażdżona stopa odkleiła się od płyty której był więźniem. Wyczołgał się z pod niej. To jednak wcale nie oznaczało wolności. Wyciągnął lewą dłoń by ten tą bardziej chwytną pomógł dźwignąć mu się na... nogę. Druga gdy tylko przelał na nią nieco swojego ciężaru ugięła się pod nim boleśnie wyprowadzając go prawie że z równowagi.
- Tamten pręt, tren którym wymachiwałeś - z nim powinienem dać radę - jeżeli miał jakoś się przemieszczać w miarę samodzielnie i nie na rękach to potrzebował podpory. Ta w postaci metalowej, nieco wykrzywionej rury wydawała się może nie idealną, lecz wystarczającą. Chyba - Jak się tu dostałeś? Windą, schodami, kominkiem...? - gdzieś znajdował się jakiś, który nie obrócił się w gruz?
Anthony spojrzał w stronę w którą wzrok wlepiał młodszy auror - To ruchy pośmiertne, Brendan. Oni już są martwi. Nie pomożesz im - leżał tu wystarczająco długo by widzieć co spotkało współpracowników, by być pewnym tego co mówi. To komu mogli pomóc...? - Skład artefaktów. Jeżeli jest tu jakaś żywa dusza to być może tam - zebrał myśli, przypominając sobie, że pokój w którym składowali skradzione i przemycone artefakty był zabezpieczony silnymi zaklęciami ochronnymi. Jeżeli coś miało przetrwać dłuższej tą katastrofę to zdaniem Anthonego właśnie tamto miejsce.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Tak. Tutaj... - Uniósł nieznacznie, nieporadnie jedną z dłoni wyżej by wyróżnić się spośród rozesłanego gruzu którego stał się częścią. Brendan szybko musiał pojąć co krępowało jego ruchy. Wbity w płytę pręt zajęczał butnie, lecz przy perswazji siły ryżego aurora na szczęście posłusznie dźwignął ciężar. Skamander nie mógł nie zawyć przez zaciśnięte zęby gdy zmiażdżona stopa odkleiła się od płyty której był więźniem. Wyczołgał się z pod niej. To jednak wcale nie oznaczało wolności. Wyciągnął lewą dłoń by ten tą bardziej chwytną pomógł dźwignąć mu się na... nogę. Druga gdy tylko przelał na nią nieco swojego ciężaru ugięła się pod nim boleśnie wyprowadzając go prawie że z równowagi.
- Tamten pręt, tren którym wymachiwałeś - z nim powinienem dać radę - jeżeli miał jakoś się przemieszczać w miarę samodzielnie i nie na rękach to potrzebował podpory. Ta w postaci metalowej, nieco wykrzywionej rury wydawała się może nie idealną, lecz wystarczającą. Chyba - Jak się tu dostałeś? Windą, schodami, kominkiem...? - gdzieś znajdował się jakiś, który nie obrócił się w gruz?
Anthony spojrzał w stronę w którą wzrok wlepiał młodszy auror - To ruchy pośmiertne, Brendan. Oni już są martwi. Nie pomożesz im - leżał tu wystarczająco długo by widzieć co spotkało współpracowników, by być pewnym tego co mówi. To komu mogli pomóc...? - Skład artefaktów. Jeżeli jest tu jakaś żywa dusza to być może tam - zebrał myśli, przypominając sobie, że pokój w którym składowali skradzione i przemycone artefakty był zabezpieczony silnymi zaklęciami ochronnymi. Jeżeli coś miało przetrwać dłuższej tą katastrofę to zdaniem Anthonego właśnie tamto miejsce.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Find your wings
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 07.06.18 20:05, w całości zmieniany 2 razy
Nie patrzył na niego, kiedy wyczołgiwał się spod głazu; z mocno zaciśniętymi zębami dokładał wszelkich sił, by nie upuścić kamienia i pomóc Skamanderowi zaczerpnąć wolności. Uderzał go skwar, cieplejszy niż wcześniej, ogień – jego języki zdawały się już strawić niemal cały budynek – a oni mogli jedynie stać i bezradnie patrzeć, jak świat, który znali, płonął. Brendan nie był tego wieczoru w pracy, miał wcześniejszą zmianę i zapewne jedynie to uchroniło go przed losem towarzysza; był wdzięczny Tonks za wiadomość – dzięki której mógł się tutaj zjawić. I pomóc.
- Co tu się stało? – wysapał, kiedy Anthony finalnie oddalił się od kupy gruzu i Brendan mógł pozwolić głazowi wyślizgnąć się spod prowizorycznej dźwigni; kamień uderzył o inne, wzniecając chmurę drażniącego dymu. Nie było czasu na pogawędki, wiedział o tym, ale nie potrafił zatrzymać tego pytania w ustach – właśnie patrzył na Ministerstwo Magii obracające się w ruinę. Na ludzi, którzy umierali w imię… czego? Byli tylko pracownikami Ministerstwa, czy bucik wystający spod tej sterty nie należał do Amelii, która skrupulatnie poprawiała po nich wszystkie raporty, w których aurorzy, ludzie czynu, tak namiętnie popełniali błędy lub wypełniali je niechlujnie? Czy tamta dłoń nie trzymała pióra, którym zwykle Harry spisywał ich grafik na najbliższy tydzień? Czy oni wszyscy naprawdę musieli umrzeć? – Trzymaj – rzucił bez zawahania, wręczając Anthony’emu żelazny pręt; na krótko obrzucając go spojrzeniem - kulawo, ale sobie radził, jeśli zrobi się naprawdę gorąco, mógł mu jeszcze pomóc przejść szybszym krokiem. Dłużej patrzył na drgające ramiona, nogi i rozchylające usta martwe twarze – wszyscy byli martwi? Okrutne słowa Skamandera dźwięczały dziwnym echem przebijającym się przez pobliski, nie mniej złowieszczy trzask płomieni. – Schody są całe – objaśnił, bez zrozumienia wycofując się od sterty gruzów i trupów, wiedział, że Anthony nie mówiłby tego, gdyby nie miał pewności. – Były jeszcze przed chwilą, ogień jest blisko – dodał, ale kiedy byli tutaj już we dwoje, wiedział, że zdołają się stąd wyrwać; panował coraz silniejszy zaduch, lecz dziś pracownicy Ministerstwa potrzebowali ich bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. – W korytarzu leży mnóstwo martwych czarodziejów – ciągnął, coraz bledszy na twarzy, w miarę uzmysłowiania sobie ogromu nieszczęść.
- Schowek na artefakty – powtórzył za nim, oglądając się przez ramię na korytarze ciągnące się wgłąb biura, wycieczka była ryzykowna, ale ryzyko wpisane mieli w zawód. – Pójdę przodem – Nie dlatego, że chciał popisać się heroizmem, ale dlatego, że miał dwie nogi, na których potrafił chodzić – czas nie był dzisiaj ich sprzymierzeńcem, każde kolejne uderzenie serca mogło być tym ostatnim dla podduszonych czarodziejów. Znalazłszy się już przed drzwiami, dostrzegł, że w istocie były nienaruszone – co dawało nikłą nadzieję na odnalezienie w środku wciąż żywego lub chociaż półżywego człowieka. Uderzył w nie bokiem, chcąc się upewnić że zawiasy znajdowały się na swoim miejscu – ani drgnęły. Uniósł lekko różdżkę, recytując formułę zaklęcia:
- Sezam Materio - Nie silił się na subtelności, nastał stan wyższej konieczności.
- Co tu się stało? – wysapał, kiedy Anthony finalnie oddalił się od kupy gruzu i Brendan mógł pozwolić głazowi wyślizgnąć się spod prowizorycznej dźwigni; kamień uderzył o inne, wzniecając chmurę drażniącego dymu. Nie było czasu na pogawędki, wiedział o tym, ale nie potrafił zatrzymać tego pytania w ustach – właśnie patrzył na Ministerstwo Magii obracające się w ruinę. Na ludzi, którzy umierali w imię… czego? Byli tylko pracownikami Ministerstwa, czy bucik wystający spod tej sterty nie należał do Amelii, która skrupulatnie poprawiała po nich wszystkie raporty, w których aurorzy, ludzie czynu, tak namiętnie popełniali błędy lub wypełniali je niechlujnie? Czy tamta dłoń nie trzymała pióra, którym zwykle Harry spisywał ich grafik na najbliższy tydzień? Czy oni wszyscy naprawdę musieli umrzeć? – Trzymaj – rzucił bez zawahania, wręczając Anthony’emu żelazny pręt; na krótko obrzucając go spojrzeniem - kulawo, ale sobie radził, jeśli zrobi się naprawdę gorąco, mógł mu jeszcze pomóc przejść szybszym krokiem. Dłużej patrzył na drgające ramiona, nogi i rozchylające usta martwe twarze – wszyscy byli martwi? Okrutne słowa Skamandera dźwięczały dziwnym echem przebijającym się przez pobliski, nie mniej złowieszczy trzask płomieni. – Schody są całe – objaśnił, bez zrozumienia wycofując się od sterty gruzów i trupów, wiedział, że Anthony nie mówiłby tego, gdyby nie miał pewności. – Były jeszcze przed chwilą, ogień jest blisko – dodał, ale kiedy byli tutaj już we dwoje, wiedział, że zdołają się stąd wyrwać; panował coraz silniejszy zaduch, lecz dziś pracownicy Ministerstwa potrzebowali ich bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. – W korytarzu leży mnóstwo martwych czarodziejów – ciągnął, coraz bledszy na twarzy, w miarę uzmysłowiania sobie ogromu nieszczęść.
- Schowek na artefakty – powtórzył za nim, oglądając się przez ramię na korytarze ciągnące się wgłąb biura, wycieczka była ryzykowna, ale ryzyko wpisane mieli w zawód. – Pójdę przodem – Nie dlatego, że chciał popisać się heroizmem, ale dlatego, że miał dwie nogi, na których potrafił chodzić – czas nie był dzisiaj ich sprzymierzeńcem, każde kolejne uderzenie serca mogło być tym ostatnim dla podduszonych czarodziejów. Znalazłszy się już przed drzwiami, dostrzegł, że w istocie były nienaruszone – co dawało nikłą nadzieję na odnalezienie w środku wciąż żywego lub chociaż półżywego człowieka. Uderzył w nie bokiem, chcąc się upewnić że zawiasy znajdowały się na swoim miejscu – ani drgnęły. Uniósł lekko różdżkę, recytując formułę zaklęcia:
- Sezam Materio - Nie silił się na subtelności, nastał stan wyższej konieczności.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Los był przewrotny. W jednej chwili wszystko zdawało się być przypieczętowane, a w drugiej było już na nowo poplątane i zagmatwanie toczyło się do przodu, do nieokreślonego jeszcze końca. Skamander wyczołgał się z pod trzymającej go pułapki. Gdy przytłaczający myśli ból zelżał starał się opanować kotłujący się w głowie mętlik.
- Pożoga? - zacisnął usta w wąską kreskę, kiedy to zmuszał ciało do podniesienia się na równe nogi, a właściwie nogę. To była też pierwsza myśl. Nie znał innego, tak niszczycielskiego czarno-magicznego ognia, który przybierał bestialskie oblicze - Pożoga - powtórzył z większym przekonaniem. Dym nieprzyjemnie drapał gardło - Byliśmy bez szans. Pojawiła się nagle - streścił lakonicznie oszczędzając powietrze, którym prawie się krztusił.
Pochwycił w powietrzu kawałek żelaznego pręta. Biło od niego ciepło, lecz lżejsze niż zza niektórych ścian, które niemalże się wyginały. To była kwestia czasu nim kolejna betonowa płyta zleci ku nim. Nim schody podzielą ten sam los. Skamander rozumiał i podzielał zdanie Weasleya co do potrzeby ratowania kogo się dało, lecz niestety leżący na podłodze czarodzieje byli już tylko skorupami powoli zapominającymi, że duch z nich wyzbył już jakiś czas temu. Anthony widział na własne oczy cały ten akt. Był nieprzytomny, a potem mógł jedynie bezradnie patrzeć i czekać na swoją kolej. Zacisnął mocniej knykcie na swej podporze i wtedy właśnie też spłynęło na niego oświecenie co do tego, gdzie mogą znajdować się ciągle żywi. O schowku myślał jeszcze przed wybuchem pożaru. Przemieszczał się za Brendanem. Poruszanie się kosztowało go nie lada wysiłku. Gdy znaleźli się przy pomieszczeniu oparł się ciężko o stabilnie stojącą ścianę. Trzymając różdżkę w dłoni gotowy był zareagować w sytuacji w której miało coś się wydarzyć. Nie trwało to długo. Chwilę po tym, jak Weasley otworzył zaklęciem drzwi to na suficie pojawiło się ciągnące się coraz dalej pęknięcie. Cały budynek był w tym momencie delikatnym domkiem z kart.
- Wingardium Leviosa! - skierował różdżkę w kierunku opadającego z góry płatu podłogi znajdującego się nad ich głowami innego biura. Chciał go zatrzymać nim osunie się wprowadzając komplikacje i jeszcze większy chaos.
- Pożoga? - zacisnął usta w wąską kreskę, kiedy to zmuszał ciało do podniesienia się na równe nogi, a właściwie nogę. To była też pierwsza myśl. Nie znał innego, tak niszczycielskiego czarno-magicznego ognia, który przybierał bestialskie oblicze - Pożoga - powtórzył z większym przekonaniem. Dym nieprzyjemnie drapał gardło - Byliśmy bez szans. Pojawiła się nagle - streścił lakonicznie oszczędzając powietrze, którym prawie się krztusił.
Pochwycił w powietrzu kawałek żelaznego pręta. Biło od niego ciepło, lecz lżejsze niż zza niektórych ścian, które niemalże się wyginały. To była kwestia czasu nim kolejna betonowa płyta zleci ku nim. Nim schody podzielą ten sam los. Skamander rozumiał i podzielał zdanie Weasleya co do potrzeby ratowania kogo się dało, lecz niestety leżący na podłodze czarodzieje byli już tylko skorupami powoli zapominającymi, że duch z nich wyzbył już jakiś czas temu. Anthony widział na własne oczy cały ten akt. Był nieprzytomny, a potem mógł jedynie bezradnie patrzeć i czekać na swoją kolej. Zacisnął mocniej knykcie na swej podporze i wtedy właśnie też spłynęło na niego oświecenie co do tego, gdzie mogą znajdować się ciągle żywi. O schowku myślał jeszcze przed wybuchem pożaru. Przemieszczał się za Brendanem. Poruszanie się kosztowało go nie lada wysiłku. Gdy znaleźli się przy pomieszczeniu oparł się ciężko o stabilnie stojącą ścianę. Trzymając różdżkę w dłoni gotowy był zareagować w sytuacji w której miało coś się wydarzyć. Nie trwało to długo. Chwilę po tym, jak Weasley otworzył zaklęciem drzwi to na suficie pojawiło się ciągnące się coraz dalej pęknięcie. Cały budynek był w tym momencie delikatnym domkiem z kart.
- Wingardium Leviosa! - skierował różdżkę w kierunku opadającego z góry płatu podłogi znajdującego się nad ich głowami innego biura. Chciał go zatrzymać nim osunie się wprowadzając komplikacje i jeszcze większy chaos.
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wiązka zaklęcia z błyskiem trafiła stary zamek, który z trzaskiem pękł i wnet wybuchł, rozrzucając swoje fragmenty wokół; siła uderzenia poszła dalej - dostrzegał pęknięcie - i cofnął się, unosząc spojrzenie w górę, czując coraz silniej buzującą w krwi adrenalinę, która pozwalała odłożyć na bok to, co rozsądne, a zająć się tym, co konieczne. Odłamek stropu oderwał się od sufitu - lecz nie upadł, Anthony wykazał się niebywałym refleksem i zatrzymał zniszczenia. Ministerstwo drżało w posadach, prawdopodobnie zostały im jedynie krótkie chwile, nim całkiem obróci się w proch - musieli je wykorzystać najlepiej, jak potrafili. Najskuteczniej. Każda sekunda zwłoki - mogła kosztować czyjeś życie, a każdy ich kolejny krok mógł pomóc to życie ocalić.
- Pożoga - powtórzył za nim pusto, ściągając ognistą brew, nie mieli czasu się zatrzymywać - pchnął drzwi, otwierając przed nimi niewielkie pomieszczenie - rzeczywiście wydawało się osłonić od wewnątrz przed pożarem, ale przełamawszy zabezpieczenia pozwolili dostać się do środka duszącemu powietrzu. Choć schowek - jak to schowek - nie był duży, to wielość wysokich szaf poustawianych w poprzek pomieszczenia utrudniały znalezienie ewentualnych ukrytych czarodziejów. - Jest tu ktoś?! - zapytał wprost, podniesionym głosem, by przekrzyczeć trzaski i odgłosy pożaru. Odpowiadała cisza - lecz mijając kolejne zaułki natrafił na kulącego się młodego chłopaka, kojarzył go, był stażystą służb administracyjnych i czasem zachodził do nich załatwiać formalności, nie pamiętał jego imienia. Ale co najważniejsze: młody żył. - Mam - zwrócił się wpierw do Skamandera, chwytając ramię młodziana - i podciągając go w górę, zmuszając go, żeby wstał. Wydawał się przerażony - sparaliżowany lękiem. - Bąblogłowa - mruknął, kierując różdżkę na jego głowę - zamierzając uchronić go przed trującymi gazami z zewnątrz; pociągnął go w stronę wyjścia. - Pusto? - Musieli się upewnić, że nie zostawią tutaj nikogo - ich rolą było zadbanie o słabszych pracowników Ministerstwa.
- W Ministerstwie nie było anomalii - zauważył pytająco, przenosząc spojrzenie na Anthony'ego. Nie był pewien swoich słów - mógł nie zanotować najświeższych wydarzeń. A może: pożoga była zwiastunem tego, że właśnie się pojawiła. Nikt nie znał przecież jeszcze ram tych dziwnych mocy.
- Pożoga - powtórzył za nim pusto, ściągając ognistą brew, nie mieli czasu się zatrzymywać - pchnął drzwi, otwierając przed nimi niewielkie pomieszczenie - rzeczywiście wydawało się osłonić od wewnątrz przed pożarem, ale przełamawszy zabezpieczenia pozwolili dostać się do środka duszącemu powietrzu. Choć schowek - jak to schowek - nie był duży, to wielość wysokich szaf poustawianych w poprzek pomieszczenia utrudniały znalezienie ewentualnych ukrytych czarodziejów. - Jest tu ktoś?! - zapytał wprost, podniesionym głosem, by przekrzyczeć trzaski i odgłosy pożaru. Odpowiadała cisza - lecz mijając kolejne zaułki natrafił na kulącego się młodego chłopaka, kojarzył go, był stażystą służb administracyjnych i czasem zachodził do nich załatwiać formalności, nie pamiętał jego imienia. Ale co najważniejsze: młody żył. - Mam - zwrócił się wpierw do Skamandera, chwytając ramię młodziana - i podciągając go w górę, zmuszając go, żeby wstał. Wydawał się przerażony - sparaliżowany lękiem. - Bąblogłowa - mruknął, kierując różdżkę na jego głowę - zamierzając uchronić go przed trującymi gazami z zewnątrz; pociągnął go w stronę wyjścia. - Pusto? - Musieli się upewnić, że nie zostawią tutaj nikogo - ich rolą było zadbanie o słabszych pracowników Ministerstwa.
- W Ministerstwie nie było anomalii - zauważył pytająco, przenosząc spojrzenie na Anthony'ego. Nie był pewien swoich słów - mógł nie zanotować najświeższych wydarzeń. A może: pożoga była zwiastunem tego, że właśnie się pojawiła. Nikt nie znał przecież jeszcze ram tych dziwnych mocy.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Sytuacja w której się znajdowali była ekstremalna, lecz jeżeli ktoś miał z niej wyjść cało, a przy tym wyciągnąć kogoś jeszcze to istniała szansa na to, że będą to własnie oni. Adrenalina krążąca w żyłach wyostrzała zmysły, uskuteczniała nawyki wyuczone na treningach, a aurorskie opanowanie pomagało upilnować by stan ten wykorzystać jak najlepiej, by przypadkiem nie został przemianowany na panikę. Była na to nikła szansa bo przecież prócz odwagi przepełniało ich również powołanie. Parli więc do przodu, jednak nie w stronę wyjścia, a w głąb Departamentu. Było duszno, dym gryzł gardło, wypełniał płuca, szczypał oczy zawężając wizję. Gorąc, a właściwie żar dobiegający ze ścian i roztopionego stropu sprawiał, że mogli się poczuć jak w piekarniku. Spływające po twarzy krople potu łaskotały. Thony przemieszczał się za Brendanem wytyczającym szlak między zwałami gorącego dymu, a rozesłanymi po posadzkach dywanami martwych współpracowników, kolegów po fachu, przyjaciół. Czasami były to tylko wystające z pod usypanych części sufitu oraz zbrojenia nadpalone, niemożliwe do zidentyfikowania kończyny. Skamander pochylał się nad tymi ciałami, które sprawiały, że budziła się w nim złudna nadzieja na to, że być może ktoś żyje. Nikt jednak w drodze do schowka nie miał tyle szczęścia. Obrazy te wdzierały się i zapadały w pamięci. Miały być potem przywoływane w sennych koszmarach.
Kiedy Brendan skupił się na forsowaniu drzwi, Anthony trzymając różdżkę podpierał ścianę czuwając, rozglądając się za kimś żywym. Wszystko to przypominało mu jedną z akcji. Taka imaginacja sytuacji pomagała mu w utrzymaniu skupienia. Dzięki temu w porę zareagował, gdy część sufitu postanowiła się im posypać na głowy. Pochwycił odłamek zaklęciem i odrzucił w bok, tak by nie stanowił już zagrożenia. Gdy rudy towarzysz ciągnął za sobą młodego mężczyznę, Skamander rozejrzał się raz jeszcze by niechętnie lecz wyraźnie stwierdzić:
- Tak - pusto - następnie skinieniem głowy zachęcił do torowania ścieżki sam zamykał pochód przemieszczając się za Brendanem. Rozglądał się w miarę możliwości za innymi żyjącymi, mogących być uwięzionymi przez gruz tak jak on wcześniej. Jeżeli kogokolwiek wypatrzył od razu zasygnalizował ten fakt Weasleyowi.
- Jeżeli to miała być anomalia to Anglia powinna obrócić się w proch tygodnie temu - jak dotąd nie odnotowano by te mogły siać AŻ takie spustoszenie. Wywoływać AŻ takie konsekwencje przybierajcie tak niszczycielskie formy. Coś musiało się najwyraźniej zmienić, albo to wcale nie musiała być anomalia. Biorąc jednak ogrom zaklęć ochronnych którymi przesiąknięte były mury gmachu aurorowi ciężko było uwierzyć w tą pierwszą opcję.
|Rzut na spostrzegawczość. ST odnalezienia przytomnego, rannego który utknął pod zawaloną balustradą 70; usłyszenie wśród trzasków i tumanów dymu, że jakiś pozbawiony różdżki czarodziej próbuje wydostać się zza przyblokowanych na korytarzu drzwi: 100.
Kiedy Brendan skupił się na forsowaniu drzwi, Anthony trzymając różdżkę podpierał ścianę czuwając, rozglądając się za kimś żywym. Wszystko to przypominało mu jedną z akcji. Taka imaginacja sytuacji pomagała mu w utrzymaniu skupienia. Dzięki temu w porę zareagował, gdy część sufitu postanowiła się im posypać na głowy. Pochwycił odłamek zaklęciem i odrzucił w bok, tak by nie stanowił już zagrożenia. Gdy rudy towarzysz ciągnął za sobą młodego mężczyznę, Skamander rozejrzał się raz jeszcze by niechętnie lecz wyraźnie stwierdzić:
- Tak - pusto - następnie skinieniem głowy zachęcił do torowania ścieżki sam zamykał pochód przemieszczając się za Brendanem. Rozglądał się w miarę możliwości za innymi żyjącymi, mogących być uwięzionymi przez gruz tak jak on wcześniej. Jeżeli kogokolwiek wypatrzył od razu zasygnalizował ten fakt Weasleyowi.
- Jeżeli to miała być anomalia to Anglia powinna obrócić się w proch tygodnie temu - jak dotąd nie odnotowano by te mogły siać AŻ takie spustoszenie. Wywoływać AŻ takie konsekwencje przybierajcie tak niszczycielskie formy. Coś musiało się najwyraźniej zmienić, albo to wcale nie musiała być anomalia. Biorąc jednak ogrom zaklęć ochronnych którymi przesiąknięte były mury gmachu aurorowi ciężko było uwierzyć w tą pierwszą opcję.
|Rzut na spostrzegawczość. ST odnalezienia przytomnego, rannego który utknął pod zawaloną balustradą 70; usłyszenie wśród trzasków i tumanów dymu, że jakiś pozbawiony różdżki czarodziej próbuje wydostać się zza przyblokowanych na korytarzu drzwi: 100.
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Odkaszlnął - po raz pierwszy tego dnia zaczął dotkliwie odczuwać skutki zaczadzenia; gryzący dym drapał oczy, wdzierał się w gardło, przesiąkał płuca i wywracał trzewia na wierzch, potknął się, chwilowo tracąc władzę we własnych mięśniach, lecz odnalazł ją szybko - odchodząc dalej, ponure pusto wybrzmiało w jego głowie jak wyrok - zmierzając do Ministerstwa od zewnątrz wyraźnie widział, jak niewielu czarodziejów zdołało wydostać się z płonącego budynku. Bez wątpienia większość zostało w środku - we wspólnym, olbrzymim grobowcu. Anthony kulał, ale w żyłach obu aurorów buzowała ogromna ilość adrenaliny - dzięki której potrafili wykrzesać z siebie dość energii, by spróbować zrobić wszystko, co leżało w ich mocy, by pomóc ocalałym. Nie byli cudotwórcami, z tego również zdawali sobie sprawę - nie sprawią nagle, że pół Ministerstwa wyjdzie z tej tragedii bez szwanku. Ale jeśli ocalą choć jedno życie - to już będzie krok do przodu. Nie obwiniał się, był realistą; wszechobecny żar i iskry buchające od płomieni po każdym wykonanym kroku przypominały, jak poważna była sytuacja wewnątrz budynku.
Był najsprawniejszy, szukał bezpiecznej drogi po z wolna pękającej podłodze; wszystko niebawem miało zapaść się pod ziemię - tak, jakby nigdy nie istniało. Anthony miał rację, choć jego słowa z jakiegoś powodu wcale nie budziły poczucia ulgi - jeśli nie anomalie, to kto? Wszystko, co działo się ostatnio, od śmierci Rogersa począwszy, kierunkowało myśli w jasno określony punkt - który nagle wyróżnił się dziwną trwogą. Ci ludzie grali im na nosie - i to miał być początek końca tej gry, teraz nawet najwyżej postawieni politycy nie mogli dłużej ignorować tego, co działo się z ich światem.
Jego stopa natrafiła na grząski grunt; kruche drewno posypało się w dół, pozostawiając po sobie nagie rusztowanie - zachwiał się na moment, ostatecznie odnajdując równowagę - równowaga była dla niego wyzwaniem od pewnego czasu, ale szczęśliwie stracił tylko dłoń - nie całą rękę. Obszedł wyrwę, wolniej, odnajdując odpowiednią ścieżkę - konstrukcja niszczała, za moment naprawdę się zapadnie. Musieli się śpieszyć. Przyśpieszył kroku, oglądając się przez ramię na Skamandera, ale ten dotrzymywał kroku - musiał dotrzymać, zbyt wiele miało od tego zależeć. Przeszli korytarz - po drodze nie było nikogo, a przed nimi majaczyły już schody - oraz zepsuta winda. Wolność była już blisko. Nasłuchiwał i wypatrywał, w razie czego zamierzając powiadomić towarzysza. Kiedy biegł schodami w dół, w górę wciąż uciekali czarodzieje - teraz wyglądało, jakby nie było tutaj nikogo. Ilu z nich dotarło na szczyt?
- Zapłacą za to - mruknął, mijając kolejne zaduszone ciało - drgnął, odruchowo wyciągając ku dziewczynie ręce, ale to nie miało sensu - była martwa już od pewnego czasu. - Schody były zdatne do użytku jeszcze przed chwilą - dodał, kierując się we wspomnianą stronę. - Biegnij, w górę - zwrócił się do chłopca, teraz - liczyła się już tylko prędkość.
70 - ktoś wierzga pod gruzami na schodach, 100 - ktoś utknął w zepsutej windzie
Był najsprawniejszy, szukał bezpiecznej drogi po z wolna pękającej podłodze; wszystko niebawem miało zapaść się pod ziemię - tak, jakby nigdy nie istniało. Anthony miał rację, choć jego słowa z jakiegoś powodu wcale nie budziły poczucia ulgi - jeśli nie anomalie, to kto? Wszystko, co działo się ostatnio, od śmierci Rogersa począwszy, kierunkowało myśli w jasno określony punkt - który nagle wyróżnił się dziwną trwogą. Ci ludzie grali im na nosie - i to miał być początek końca tej gry, teraz nawet najwyżej postawieni politycy nie mogli dłużej ignorować tego, co działo się z ich światem.
Jego stopa natrafiła na grząski grunt; kruche drewno posypało się w dół, pozostawiając po sobie nagie rusztowanie - zachwiał się na moment, ostatecznie odnajdując równowagę - równowaga była dla niego wyzwaniem od pewnego czasu, ale szczęśliwie stracił tylko dłoń - nie całą rękę. Obszedł wyrwę, wolniej, odnajdując odpowiednią ścieżkę - konstrukcja niszczała, za moment naprawdę się zapadnie. Musieli się śpieszyć. Przyśpieszył kroku, oglądając się przez ramię na Skamandera, ale ten dotrzymywał kroku - musiał dotrzymać, zbyt wiele miało od tego zależeć. Przeszli korytarz - po drodze nie było nikogo, a przed nimi majaczyły już schody - oraz zepsuta winda. Wolność była już blisko. Nasłuchiwał i wypatrywał, w razie czego zamierzając powiadomić towarzysza. Kiedy biegł schodami w dół, w górę wciąż uciekali czarodzieje - teraz wyglądało, jakby nie było tutaj nikogo. Ilu z nich dotarło na szczyt?
- Zapłacą za to - mruknął, mijając kolejne zaduszone ciało - drgnął, odruchowo wyciągając ku dziewczynie ręce, ale to nie miało sensu - była martwa już od pewnego czasu. - Schody były zdatne do użytku jeszcze przed chwilą - dodał, kierując się we wspomnianą stronę. - Biegnij, w górę - zwrócił się do chłopca, teraz - liczyła się już tylko prędkość.
70 - ktoś wierzga pod gruzami na schodach, 100 - ktoś utknął w zepsutej windzie
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Krew szumiała w uszach, serce rwało w piersi. To wszystko było jednak dla nich znajome, nie przeszkadzało. Nie raz na akcjach wrzucani w ogień walki smakowali adrenaliny haustami i to przyzwyczajenie pomagało pomimo buzującej w żyłach krwi zachować panowanie. Wiedzieli co robić, co jest ważne. Dzięki temu w tym momencie opuszczali to miejsce w trójkę, a nie dwójkę. Brendan przedzierał szlak z tego samego powodu co poprzednio - wiedział którędy iść, torował szlak. W środku znajdował się młody będący co rusz podciągany przez Brendana, bądź popychany przez Anthonina. Młody czarodziej ciągle był bowiem w szoku, rozkojarzenie zaś sprawiało, że często się potykał. Nie mogli jednak pozwolić sobie na utratę czasu. Podłoga trzeszczała przy każdym kroku choć drewniana nie była, tynk i iskry sypały się z sufitu. Anthony ledwie dotrzymywał kroku, lecz nie miał wyboru - musiał. Prowizoryczna podpora ratowała Thonego przed upadkiem niejednokrotnie. Auror wykorzystywał również ściany i zwaliska. Opierał się o nie barkiem, a następnie odbić gnając dalej. Pomagały mu złapać równowagę kiedy prowizoryczna podpora zamiast na podłogę trafiała niefortunnie na ludzkie zwłoki. Dłoń mocniej zacisnęła się na stalowym pręcie, zacisnął zęby. Jeszcze nie wiedzieli, że zostawiają za sobą innych, tych których nie udało im się dostrzec.
Czas pod koniec tego wściekłego maratonu zdawał się zwalniać. Udało im się jednak w końcu wydostać na zewnątrz. Powietrze jednak dookoła wcale nie było świeższe ani też mniej parno. Swąd ludzkiego mięsa zdawał się być po złośliwości również intensywniejszy. Znajdowało się tu jednak więcej żywych. Będąc w różnym stanie próbowali oddalić się od Ministerstwa, od tej pożogi.
- Brendan, damy już radę. Idź. Ty możesz jeszcze coś zrobić - złapał go za ramię, gdy znaleźli się na zewnątrz. Skamander by go spowalniał. Oboje o tym wiedzieli. Będący nie do zdarcia Weasley mógł jeszcze wykorzystać te ostatnie chwile. Anthony nie znał jeszcze Brendana zbyt dobrze, jednak wystarczająco by wiedzieć, że chciałby zrobić więcej jeśli mógł. A mógł. Anthony pomimo chwilowego kalectwa, osłabienia był wstanie zająć się młodym, zadbać o jego bezpieczeństwo, znaleźć uzdrowicieli. To miała być jedna z najdłuższych nocy w jego życiu. Prawdopodobnie nie tylko jego.
|zt
Czas pod koniec tego wściekłego maratonu zdawał się zwalniać. Udało im się jednak w końcu wydostać na zewnątrz. Powietrze jednak dookoła wcale nie było świeższe ani też mniej parno. Swąd ludzkiego mięsa zdawał się być po złośliwości również intensywniejszy. Znajdowało się tu jednak więcej żywych. Będąc w różnym stanie próbowali oddalić się od Ministerstwa, od tej pożogi.
- Brendan, damy już radę. Idź. Ty możesz jeszcze coś zrobić - złapał go za ramię, gdy znaleźli się na zewnątrz. Skamander by go spowalniał. Oboje o tym wiedzieli. Będący nie do zdarcia Weasley mógł jeszcze wykorzystać te ostatnie chwile. Anthony nie znał jeszcze Brendana zbyt dobrze, jednak wystarczająco by wiedzieć, że chciałby zrobić więcej jeśli mógł. A mógł. Anthony pomimo chwilowego kalectwa, osłabienia był wstanie zająć się młodym, zadbać o jego bezpieczeństwo, znaleźć uzdrowicieli. To miała być jedna z najdłuższych nocy w jego życiu. Prawdopodobnie nie tylko jego.
|zt
Find your wings
Odwrócił się, czując dotyk Anthony'ego na swoim ramieniu - i skinął Skamanderowi głową. Gdyby Anthony nie został ranny, gdyby przeżyło ich więcej, gdyby w budynku znajdowało się dziś więcej aurorów, mogliby zrobić znacznie więcej, żeby pomóc. Ale byli tylko oni dwoje, głucha cisza i tupot kroków przerażonego młodego chłopaka, który do końca życia nie zapomni tego, co go dzisiaj spotkało. I musieli zrobić wszystko, co leżało w ich mocy: nawet, jeśli w tej mocy nie leżało wcale wiele. Kiwnął głową na jego słowa, nie musiał znać swojego towarzysza dobrze, by wiedzieć, że nie będzie odprawiać Brendana, jeśli faktycznie będzie potrzebował jego pomocy - obydwoje znali taktykę pracy operacyjnej, wiedzieli, jak powinni się zachowywać i jaką odpowiedzialność niosły za sobą rzucane w trakcie akcji słowa. Przeszedł na bok, odprowadzając Anthony'ego spojrzeniem:
- Idźcie - wypowiedział tylko, nie tyle udzielając pozwolenia, którego Anthony bynajmniej nie potrzebował ani nie chciał, co w duchu życząc im powodzenia. Wyglądało na to, że konstrukcja otaczająca schody była silna, mocna i wytrzymała, wytrzymalsza niż reszta budynku - gdzieś musiało znajdować się przecież wyjście ewakuacyjne, przygotowane właśnie na takie wypadki. Konstrukcja wytrzyma jeszcze chwilę, mógł się rozejrzeć - choć czuł wzbierający się w płucach dym, choć czuł, że zaczynał się krztusić. Wycofał się z powrotem do korytarza, po chwili zawahania zanurzając się w jeszcze jedną odnogę korytarza, sprawdzając najbliższe pomieszczenie będące pomieszczeniem socjalnym, pora była późna, a tutaj - tutaj zawsze był każdy, choć jedna osoba. Niestety - głównie martwi, zaduszony starzec, dwie dziewczyny - z których jedna drgnęła, przenosząc ku niemu spojrzenie. Bez zawahania dopadł ją, przewiesił sobie jej ramię przez szyję i wraz z nią opuścił pomieszczenie, biegiem - uwieszona na nim praktycznie nie musiała iść - zmierzając do schodów, którymi - kaszląc już po drodze - jął wspinać się w górę. W trakcie wędrówki uścisk dziewczyny na jego szyi zelżał, aż w końcu - kiedy byli na pierwszym piętrze, tuż przed wyjściem - przestał czuć go całkowicie. Wziął ją na ręce, nie sprawdzał już oddechu - nie miał czasu, niemal nie czuł swojego - i wybiegł z Ministerstwa. Wykonał kilka susów, lecz dziewczyna wypadła z jego rąk - a on sam, podduszony, zemdlał; na miejscu było jednak mnóstwo uzdrowicieli, który prędko doprowadzili go do porządku.
zt
- Idźcie - wypowiedział tylko, nie tyle udzielając pozwolenia, którego Anthony bynajmniej nie potrzebował ani nie chciał, co w duchu życząc im powodzenia. Wyglądało na to, że konstrukcja otaczająca schody była silna, mocna i wytrzymała, wytrzymalsza niż reszta budynku - gdzieś musiało znajdować się przecież wyjście ewakuacyjne, przygotowane właśnie na takie wypadki. Konstrukcja wytrzyma jeszcze chwilę, mógł się rozejrzeć - choć czuł wzbierający się w płucach dym, choć czuł, że zaczynał się krztusić. Wycofał się z powrotem do korytarza, po chwili zawahania zanurzając się w jeszcze jedną odnogę korytarza, sprawdzając najbliższe pomieszczenie będące pomieszczeniem socjalnym, pora była późna, a tutaj - tutaj zawsze był każdy, choć jedna osoba. Niestety - głównie martwi, zaduszony starzec, dwie dziewczyny - z których jedna drgnęła, przenosząc ku niemu spojrzenie. Bez zawahania dopadł ją, przewiesił sobie jej ramię przez szyję i wraz z nią opuścił pomieszczenie, biegiem - uwieszona na nim praktycznie nie musiała iść - zmierzając do schodów, którymi - kaszląc już po drodze - jął wspinać się w górę. W trakcie wędrówki uścisk dziewczyny na jego szyi zelżał, aż w końcu - kiedy byli na pierwszym piętrze, tuż przed wyjściem - przestał czuć go całkowicie. Wziął ją na ręce, nie sprawdzał już oddechu - nie miał czasu, niemal nie czuł swojego - i wybiegł z Ministerstwa. Wykonał kilka susów, lecz dziewczyna wypadła z jego rąk - a on sam, podduszony, zemdlał; na miejscu było jednak mnóstwo uzdrowicieli, który prędko doprowadzili go do porządku.
zt
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Naprawdę nie cierpiał Ministerstwa. Zwłaszcza tego piętra. Jego dawne miejsce pracy, gdzie jeszcze niektórzy pamiętają zgorzkniałego faceta, siedzącego za biurkiem i powtarzającego jak mantrę: Zapisz mi to i zostaw na biurku, mam pełno roboty. Testował zaklęcia w pocie czoła, chłonąc przy tym tyle wiedzy ile tylko mógł. Tyle lat tu zmarnował, będąc częścią wielkiej machiny. Małą zębatką w wielkiej hierarchii, kiedy jedyne czego pragnął to bycie zupełnie oddzielną machiną. Swoją własną ostoją, którą znalazł dopiero, kiedy posprzątał stary składzik we własnym mieszkaniu i zmienił ją w pracownię. Był sam sobie szefem i sam robił absolutnie wszystko to, co było mu potrzebne - wolność. Wybór tego, co może robić ze swoim życiem i jakie zlecenia przyjmować. Nie to co tutaj, w tym cholernym miejscu, w którym nie przyjmowano odmowy.
Ale dzisiaj tutaj był, a to wszystko dlatego, że gdy miał pracować sam na siebie potrzebował pewnej ważnej rzeczy - układów. I znajomości. Ta, znajomości były dla niego niezwykle ważne, w końcu dzięki nim się rozwinął. A w Ministerstwie poznał kilku swoich naprawdę dobrych znajomych, popychających jego biznes do przodu. I nieraz, dokładnie tak jak teraz, dostawał prośby, by zerknąć na coś fachowym okiem. Zwłaszcza, jeśli chodzi o rozpoznawanie Run. Czasami miał ochotę powiedzieć, że przecież mają teraz od tego swoich ludzi, którzy dostawali pieniądze za wykonywanie właśnie takich zadań, ale tu chodziło o coś więcej. O zaufanie. A on otrzymał już dawno łatkę człowieka, który podzieli się wiedzą, jak się go o to poprosi. Dzisiaj więc się tutaj pokazał, tylko po to, by spełnić prośbę kumpla i zerknąć na jakieś zaklęcie. Swoim fachowym okiem. I robił to... Dla przyjaciela oraz dlatego, że jednak pozycja fachowca trochę łechtała jego ego. Nawet jeśli uznawał, że jeśli ktoś zna się na wszystkim, to tak naprawdę nie zna się na niczym, a jego właśnie posądzano o to, że ma dosyć rozległą wiedzę ogólną... Bo wiedzę ogólną chłoną jak gąbka. Zwłaszcza w magicznych tematach.
Wyszedł z windy. Wygląd cóż, miał taki jak zwykle. Niewyprasowana koszula wpuszczona w spodnie, czarny sweter, zmęczone spojrzenie, zmierzwione loki na głowie i przenikający zapach tytoniu. Nie podwinął rękawów by ukryć kolejną bliznę po poparzeniu. Spojrzenie miał nieskupione, jakby nieobecne, sunął nim po całym pomieszczeniu i ruszył przed siebie, psiocząc w myslach na swoje wspomnienia o tym korytarzu, który wydawał się nie zmienić ni trochę, pomimo kompletnego remontu, który miał miejsce niedawno po pożarze. Przeszedł ledwie kawałek, gdy w niemal pustym korytarzu dostrzegł twarz znajomą, kobiecą, wydającą się mniej łagodną niż ją zapamiętał. Jasne włosy okalały ładną twarz. Dłonie niosły coś ciężkiego. Will przeanalizował sytuację bardzo szybko i ruszył do ataku. Ta, każde spotkanie z człowiekiem było dla niego jak survival. Jak odpowiednio dobrać słowa. Nie było to tak proste jak dobieranie liczb przy tworzeniu zaklęcia.
- Hej, może pomogę? - Słowa pomocne, ale ton w ogóle niepomocny. Chrapliwy, ciężki i mógł wydawać się nieco wypowiedziany na siłę. Brzmiał tak jednak zawsze, nie była to kwestia niechęci do pomocy.
Miesiąc po miesiąciu mijał i Tonks zdawało się, że dość szybko udało jej się wpaść w rytm pracy Departamentu Przestrzegania Prawa, mimo, że nadal zajmowała tutaj miejsce jako stażystka, nie zaś pełnoprawna pracowniczka. Zdawała też sobie sprawę z tego, że ten fakt miał pozostawać niezmiennym, przez najbliższy czas, ale nie przeszkadzało jej to. Nie, kiedy każdy tydzień, miesiąc, przynosił skutki w postaci rozwijania zdolności - zarówno nowych jak i szlifowania tych, które już posiadała. Widziała to - własny rozwój. Najmocniej zauważalne było to na treningach sprawnościowych. Gdy zaczynała, jej kondycja była w opłakanym stanie. Prawdopodobnie gorszym, niż większości młodych, którzy obrali tą drogę jako pierwszą w swojej ścieżce. Ale nadrabiała zaciętością. Nie poddawała się, robią kolejne okrążenie i kolejne. Zaciskała lekko wargi na komentarze Brendana, jednak nie brała ich do siebie. Nie miały na celu jej obrazić, a jej pomóc. I gdy spoglądała na nie w ten sposób, wiedziała, że właśnie tak było. Gdy wyszła ze szpitala z drewnianą protezą nikt też nie spoglądał na nią jak na kalekę, albo ułomną. Jakby żaden nie zauważył jej nowej ułomności. Chociaż wszyscy - zarówno ona, jak i oni - mieli świadomość braku. Tak wielu spostrzegawczych aurorów nie było w stanie przeoczyć czegoś tak oczywistego.
Z każdym też dniem zaczynała coraz mocniej utwierdzać się w przekonaniu, że to właśnie tutaj najbardziej pasuje. W Pogotowiu Ratunkowym zawsze jej czegoś… brakowało. Czegoś nieuchwytnego, czegoś, czego nie rozumiała przez bardzo długo aż do teraz.
Co wcale nie sprawiało, że praca była łatwa. Nie była, wymagała poświęceń, wielokrotnego czytania raportów i nieustannych ćwiczeń. Ćwiczeń, które pozostawiały po sobie obolałe mięśnie i zakwasy.
Ale wiedziała, jaki jest ich cel. Miały sprawić, by była silniejsza, by była gotowa na wroga.
Kolejne zadanie nie należało do prostych. Standardowe informacje, a może ich brak. Naręcze teczek, które niosła ze sobą nie należało do lekkich, pod nimi miała drewniane pudełko w którym schowała wszystkich przedmioty dowodowe w sprawach. Sądziła, że coś je łączy, musiała jednak swoje przeczucie potwierdzić dowodami. Znad przedmiotów ledwie widziała drogę przed sobą, a przechodzenie z nimi lekko kulejąc przez protezę nie należało do najłatwiejszych. Jednak obecność obok zjawiła się w zasięgu wzroku, a słowa, które wypowiedział kazały jej się zatrzymać.
- Sugerujesz, że sobie nie radzę? - zapytała z poważną miną, którą po chwili zepsuł uśmiech zjawiający się na jej ustach jedynie na kilka sekund. Dmuchnęła ustami w górę, odgarniając kosmyk włosów z czoła. - Pracujesz w Ministerstwie, Willy? - zapytała spokojnie, przenosząc jasne, wnikliwe spojrzenie na niego czekając na odpowiedź, która miała wydobyć się z jego ust. Chociaż miała, było jedynie założeniem. Przecież mógł postanowić oddalić się równie niespodziewanie, jak niespodziewanie zjawił się obok.
Z każdym też dniem zaczynała coraz mocniej utwierdzać się w przekonaniu, że to właśnie tutaj najbardziej pasuje. W Pogotowiu Ratunkowym zawsze jej czegoś… brakowało. Czegoś nieuchwytnego, czegoś, czego nie rozumiała przez bardzo długo aż do teraz.
Co wcale nie sprawiało, że praca była łatwa. Nie była, wymagała poświęceń, wielokrotnego czytania raportów i nieustannych ćwiczeń. Ćwiczeń, które pozostawiały po sobie obolałe mięśnie i zakwasy.
Ale wiedziała, jaki jest ich cel. Miały sprawić, by była silniejsza, by była gotowa na wroga.
Kolejne zadanie nie należało do prostych. Standardowe informacje, a może ich brak. Naręcze teczek, które niosła ze sobą nie należało do lekkich, pod nimi miała drewniane pudełko w którym schowała wszystkich przedmioty dowodowe w sprawach. Sądziła, że coś je łączy, musiała jednak swoje przeczucie potwierdzić dowodami. Znad przedmiotów ledwie widziała drogę przed sobą, a przechodzenie z nimi lekko kulejąc przez protezę nie należało do najłatwiejszych. Jednak obecność obok zjawiła się w zasięgu wzroku, a słowa, które wypowiedział kazały jej się zatrzymać.
- Sugerujesz, że sobie nie radzę? - zapytała z poważną miną, którą po chwili zepsuł uśmiech zjawiający się na jej ustach jedynie na kilka sekund. Dmuchnęła ustami w górę, odgarniając kosmyk włosów z czoła. - Pracujesz w Ministerstwie, Willy? - zapytała spokojnie, przenosząc jasne, wnikliwe spojrzenie na niego czekając na odpowiedź, która miała wydobyć się z jego ust. Chociaż miała, było jedynie założeniem. Przecież mógł postanowić oddalić się równie niespodziewanie, jak niespodziewanie zjawił się obok.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Korytarz
Szybka odpowiedź