Pracownia malarska
W przestronnym pomieszczeniu znajduje się kilka okien, zapewniających dobre oświetlenie niezbędne do malowania. Pod ścianami wala się kilka starych, porzuconych obrazów oraz pędzli; pracownia od dłuższego czasu stoi pusta. Nieopodal domku jest sporo miejsc, gdzie można bezpiecznie i dyskretnie się teleportować, natomiast okoliczni mugole nie mają pojęcia o istnieniu w tym miejscu pracowni magicznych malarzy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:55, w całości zmieniany 1 raz
Zdumiewające, jak wiele potrafił zmienić jeden wernisaż sztuki. Po tym, jak zaprezentowała swoje prace w galerii, ilość zleceń na obrazy wyraźnie się zwiększyła, więc znowu spędzała całe dnie, malując nowe obrazy. Wiedziała, że to nadal początek artystycznej drogi, jednak wernisaż pchnął ją na dobry tor, sprawiając, że została zauważona, że nie była już jedynie bezimienną, rudą Weasleyówną.
Otrzymała też inną bardzo interesującą i cenną dla niej propozycję – a mianowicie, pewien czarodziej zainteresował się jej twórczością do tego stopnia, że postanowił opłacić dla niej wynajem prawdziwej pracowni malarskiej. Lyra była tak podekscytowana, że nawet nie doszukiwała się w tym akcie żadnych ukrytych intencji, nie przejmowała się również tym, że pracownia znajduje się dosyć daleko od jej mieszkania, na przedmieściach; w końcu dzięki teleportacji mogła pokonywać znacznie dalsze odległości w niezwykle krótkim czasie, zresztą na parterze domku był również kominek. Marzyła o pracowni od dłuższego czasu, jako że we własny pokoik w mieszkaniu brata był niewielki, a malowanie na ulicy również nie było wygodne i praktyczne z oczywistych względów, tym bardziej o tej porze roku, i tym bardziej po wydaniu nowego dekretu. Na samym początku została po nowym miejscu oprowadzona i później dostała własny klucz do domku, dzięki czemu mogła pojawiać się tu o dowolnych porach, kiedy tylko miała ochotę.
Sama pracownia mieściła się na poddaszu niepozornego, niezamieszkałego domku na obrzeżach miasta, jednego z wielu ciągnących się wzdłuż ulicy. Po poprzedniej właścicielce pozostało tutaj trochę zakurzonych i poplamionych dawno zeschłymi farbami sprzętów, jednak Lyra nie była wybredna i zamierzała także znaleźć dla nich jakieś zastosowanie. Przez pierwszych kilka dni spędziła dużo czasu, ogarniając wnętrze pracowni i przystosowując ją do własnych potrzeb. Przypomniawszy sobie używane przez matkę zaklęcia sprzątające, wyczyściła podłogi i przybrudzone ściany oraz okna, a także przyrządy malarskie. Przeniosła tutaj także sporą część własnych przyborów, w mieszkaniu zostawiając tylko te najbardziej podstawowe. W tylnej części pomieszczenia planowała urządzić przestronny schowek na już namalowane płótna. Oczywiście, musiała również postarać się nadać wnętrzu przytulniejszego charakteru; przelewitowała tu z dołu starą kanapę, fotel i stolik, które również wyczyściła z grubej warstwy kurzu, a na ścianach zawiesiła kilka obrazów. W końcu miała tutaj nie tylko sama malować, ale i wykonywać portrety klientów, więc musiała zapewnić komfort nie tylko sobie, ale i im. Przede wszystkim im; w końcu nadal była zależna od tego, jak była postrzegana i nie mogła sobie pozwolić na niezadowolenie klientów. Oczywiście, zdawała sobie również sprawę, że niektórzy, zwłaszcza ze szlacheckich rodów, nadal będą sobie życzyli, by wykonywała portrety bezpośrednio w ich posiadłościach, ale tego nie zawsze dawało się uniknąć.
Tego dnia po raz pierwszy miała malować komuś portret w nowej pracowni. Osobą, która się do niej zwróciła, była niejaka pani Morgan, małżonka dalekiego krewnego jej matki, którego Lyra widziała może ze dwa razy w życiu. Po krótkiej wymianie listów (w ostatnich dniach Złotko miała więcej niż zwykle roboty) umówiły się na godzinę dwunastą w pracowni; w końcu przy dziennym świetle malowało się najlepiej.
Gdy usłyszała dzwonek do drzwi domku, zeszła na dół po nieco sfatygowanych schodach i powitała kobietę, po czym wpuściła ją do środka, prowadząc ją prosto na poddasze.
- Tak, to moja nowa pracownia. Z pewnością dużo bardziej wygodna niż ulica Pokątna, szczególnie w ostatnim czasie – mówiła, posyłając klientce ciepły uśmiech. Kobieta miała może około czterdziestu lat, a także była zadbana i elegancka. Morganowie, mimo nieszlachetnego pochodzenia, i tak mieli znacznie lepszą sytuację materialną niż Weasleyowie. – Proszę się przygotować. Chce pani napić się herbaty przed rozpoczęciem malowania?
Podczas gdy klientka ściągała płaszcz i usadowiła się w fotelu ustawionym w kąciku do pozowania, Lyra pospiesznie przygotowała herbatkę dla siebie i niej, jednocześnie odpowiadając na pytania dotyczące wernisażu sztuki; mimo że minęły już prawie trzy tygodnie, nadal budził w niej dużo emocji i lubiła o nim opowiadać, a wielu klientów pytało o malarski debiut i opowiadało, w jakich okolicznościach usłyszało o jej talencie.
Później, po tej części wstępnej, Lyra mogła zabrać się do pracy właściwej. Ustawiła sztalugę w taki sposób, że przed sobą miała kącik do pozowania, a obok siebie duże okno zapewniające odpowiednią ilość światła. Na sztaludze ustawiła czyste płótno, przygotowała również farby, starannie umieszczając słoiczki w odpowiedniej kolejności na stoliczku stojącym obok niej, gdzie wylądowała również kasetka z pędzlami. Malowanie portretów rzecz jasna wyglądało inaczej niż malowanie pejzaży czy martwej natury, tym bardziej, że miała uwiecznić na płótnie siedzącą przed nią osobę, którą czekały długie godziny pozowania. Pewnie nieszczególnie przyjemne, przynajmniej takie byłoby dla Lyry, która nie potrafiła zbyt długo usiedzieć prawie że nieruchomo i szybko zaczęłaby się wiercić i kręcić. Na stoliku obok fotela leżało jednak kilka książek w sfatygowanych oprawach, które klienci mogli czytać podczas malowania, żeby umilić sobie ten czas.
Malowanie zaczęła od zaznaczenia na płótnie zarysów. Szczegóły miały być dopiero końcowym etapem pracy, podobnie jak światłocień i tego typu techniczne detale, które należało dopracować w celu jak najbardziej wiarygodnego oddania rzeczywistości. Od czasu do czasu odzywała się do pani Morgan lub odpowiadała na zadawane przez nią pytania; podczas malowania portretów bardzo ceniła sobie współpracę i pozytywną atmosferę, które znacznie ułatwiały cały proces twórczy. Może nie licząc jakichś skrajnych sytuacji, gdy klient przez cały czas wiercił się i trajkotał, nie pozwalając Lyrze należycie skupić się na malowaniu. Najgorsza jednak zawsze była mrukliwość i poczucie wyższości nad młodziutką malarką ze zubożałego rodu, a i takie sytuacje niestety się zdarzały.
Od czasu do czasu robiła przerwy, pozwalając sobie i pani Morgan na wypicie herbatki, czy na krótką przechadzkę po pracowni. Sama spędziła kilka minut przy uchylonym oknie, gdyż zaczynało jej się robić nieco duszno i potrzebowała się przewietrzyć. Na moment przymknęła z rozkoszą powieki, przynosząc ulgę zmęczonym, niewyspanym oczom, ale potem znowu trzeba było wrócić do pracy. Pierwsza warstwa magicznej farby olejnej już przeschła, więc można było się zabrać za dalszą część obrazu. To, co początkowo przywodziło na myśl jedynie plamy kolorów, teraz stopniowo stawało się coraz bardziej podobne do pani Morgan z gracją spoczywającej w fotelu, z dłońmi splecionymi na książce. Podczas tych przerw prosiła ją również o zerknięcie na płótno i ewentualne uwagi, jednak czarownica wydawała się zadowolona z dotychczasowych efektów i jedynie parę razy prosiła o poprawienie jakiegoś drobiazgu. Dla Lyry to lepiej, zbyt wybredni klienci często wpędzali ją w pewien popłoch, gdy próbowała zadowolić ich niekiedy naprawdę wysokie oczekiwania.
Jednak wyglądało na to, że praca nie zostanie ukończona dzisiaj, więc Lyra umówiła się z panią Morgan na kolejny dzień i uporządkowała stanowisko i przybory, czyszcząc wszystko z farb. Płótno zostało do przeschnięcia, jutro miała wykonać już szczegóły oraz typowe prace wykończeniowe.
Tak więc rano znowu pojawiła się w pracowni i przygotowała wszystko, a kiedy przyszła pani Morgan, znowu zabrały się do pracy, dzisiaj już krótszej niż poprzedniego dnia, ale znacznie bardziej dokładnej i precyzyjnej. Przy malowaniu szczegółów ręka Lyry nie mogła drżeć, co mogłoby spowodować ich nieestetyczne zniekształcenie. Wszystko musiało być realistyczne i dopracowane; w końcu Lyra nie znała malarstwa abstrakcyjnego i uważała za dobre jak najwierniejsze oddanie rzeczywistości. To takie portrety u niej zamawiano – w końcu czarodzieje byli zwolennikami klasyki i tradycji.
- Myślę, że jest już gotowy – powiedziała po pewnym czasie. Kobieta z ulgą podniosła się z fotela i ruszyła w jej stronę, przez chwilę patrząc na płótno. Lyra także na nią zerknęła, czekając na ocenę i odetchnęła z ulgą, słysząc aprobatę i zadowolenie.
Na koniec zostały już kwestie czysto formalne, czyli utrwalenie powierzchni farby i rzucenie na obraz zaklęć ożywiających, sprawiających, że zwykły nieruchomy obraz stał się prawdziwym portretem magicznym, który mógł się poruszać i przemawiać do oglądającego. Pani Morgan zapłaciła za portret, a kiedy Lyra jej go zapakowała, pożegnała się i opuściła pracownię, zostawiając młodziutką malarkę samą.
Zmęczona, ale i zadowolona panna Weasley ogarnęła pędzle i farby, po czym znowu uchyliła jedno z okien, by trochę przewietrzyć wnętrze. Jeszcze przez chwilę tak stała, wyglądając na podwórze, ale później opadła na ciepły jeszcze fotel do pozowania i przymknęła oczy, by wypocząć.
Potrzebowała tego odpoczynku, chociaż przez chwilę, zanim wróci do domu. Nawet nie zauważyła, kiedy jej się przysnęło...
Ostatnio zmieniony przez Lyra Weasley dnia 29.03.16 1:31, w całości zmieniany 1 raz
Dłoń ślizga się po poręczy schodów, gdy wolnym krokiem wspinam się na poddasze, niejako badając okolicę - to już drugi raz w przeciągu miesiąca, gdy zagłębiam się w nieznane sobie przedmieścia Londynu. Lekkim pchnięciem otwieram drzwi. W moje nozdrza, mimo otwartego okna, uderza mieszanina zapachów: świeża farba, płótna, chwilę wczesniej wypłukane w wodzie pędzle - atmosfera właśnie ukończonej pracy nadal unosi się w powietrzu.
- Lyro? - Wołam nieco za bardzo donośnie, mój głos odbija się od ścian pracowni. Nigdzie nie dostrzegam twojej sylwetki, więc spokojnie postępuję dalej. Zapewne chowasz się gdzieś w głębi. Pamiętam skupienie malujące się na twojej twarzy, gdy latem rozmawiałyśmy po raz pierwszy. Śledziłam wzrokiem kolejne pociągnięcia ołówka, gdy tworzyłaś szkic; potem pędzla, z zachwytem dostrzegając coraz wyraźniejszy zarys postaci, której odbicie akurat wtedy starałaś się przelać na płótno. Pamiętam jak cieszyłam się, gdy dostałam zaproszenie na wernisaż. I z jakim żalem zostawałam w domu, bo tego dnia znowu nie czułam się najlepiej. Właśnie dlatego kieruję tutaj dzisiaj swoje kroki. Pochylam się nad drobną postacią, w pierwszej chwili nie bardzo wiedząc, czy na pewno powinnam zakłócać ten spokój, przerywać sen. Dostrzegam na policzku jakby smugę farby. W świetle popołudnia czerwień mile dla oka kontrastuje z kolorem rudych włosów. Delikatnie potrząsam cię za ramię. - Chyba masz za sobą całkiem pracowity i niewątpliwie owocny dzień? - O tym ostatnim świadczy nie tylko zapach unoszący się w pomieszczeniu, rozwiewany przez delikatne powiewy grudniowego powietrza, wdzierającego się przez okno, ale i owa smuga. Nie prostuję się - uśmiecham, czekając na reakcję.
Jej drobne ciałko było zwinięte w kłębek w nieco sfatygowanym, ale wygodnym fotelu. Nogi podwinęła pod siebie i otuliła się ramionami, żeby jej było cieplej. Ciemnorude rzęsy lekko, niemal niezauważalnie drgały nad piegowatymi kośćmi policzkowymi i może parę razy poruszyła głową przez sen, jednak przespała tak z dobrą godzinę, i pewnie spałaby dłużej, gdyby nie to, że do jej świadomości przedarł się kobiecy głos.
Akurat śniła o podążaniu za jakąś bliżej nieokreśloną sylwetką przez tłum wystrojonych czarodziejów w sali przypominającą tę z wernisażu, kiedy nagle usłyszała swoje imię. Przez moment nie była pewna, czy to mówił ktoś w jej śnie, czy może w rzeczywistości, więc poruszyła się lekko i westchnęła. Dopiero, kiedy poczuła potrząśnięcie za ramię, otworzyła oczy i przez moment niemal podskoczyła w fotelu, nie rozumiejąc, co się dzieje.
Ale już po chwili do jej świadomości dotarł wciąż intensywny mimo wietrzenia zapach farb, widok wciąż nowej dla niej pracowni... Oraz sylwetka stojącej obok młodej kobiety, w której rozpoznała czarownicę od luster z Pokątnej. Uniosła lekko brwi, ale po chwili się uśmiechnęła.
- Och, trochę mi się przysnęło... – wymamrotała, prostując się w fotelu i zsuwając nogi na podłogę, po czym dodała wyjaśniająco: – Ostatnimi czasy nie sypiałam najlepiej, no i sporo malowałam.
Przez chwilę obserwowała ją, wciąż z lekkim zdumieniem na twarzy. Odkąd latem poznały się na Pokątnej, kiedy malowała akurat jakiś obraz, czasami odwiedzała Magrit w jej sklepie, lub ta przychodziła do niej podczas malowania. I tym sposobem udało im się złapać jakiś kontakt i obustronne zainteresowanie, i Lyra nawet zaprosiła kobietę na swój wernisaż, na którym ta się nie pojawiła, no ale panna Weasley zrozumiała, że najwyraźniej zatrzymały ją inne pilne sprawy, których pewnie miała więcej niż osiemnastoletnia malarka.
- Miło cię widzieć, choć przyznaję, początkowo mnie nieco zaskoczyłaś – wyznała, coraz bardziej się rozbudzając. Dogadywały się na tyle dobrze mimo różnicy wieku, że jakiś czas temu zaczęły odnosić się do siebie swobodniej. – Co słychać? Mam nadzieję, że już wszystko w porządku.
Wstała, poprawiając lekko wymiętą sukienkę, na której widniało kilka plamek farby, których zapomniała się od razu pozbyć. Wyjęła więc różdżkę i szybko je usunęła.
- Może zrobię herbatki? – zaproponowała po chwili. Dbała o to, by herbata i drobne przekąski typu ciasteczka zawsze w pracowni były.
Prostuję się, gdy otwierasz oczy, odstępuję na krok, aby zrobić ci miejsce. Bezwiednie odwijam ciepły szalik, pozwalam sobie zsunąć z ramion płaszcz, aby pedantycznie ułożyć go na poręczy zajmowanego przez ciebie fotela.
- Wiem, co masz na myśli. Sama ostatnio nie najlepiej sypiam. Chciałabym zrzucić winę na pogodę, ale... - Urywam w połowie zdania, nieco odwracając się od ciebie, aby ukryć cień przemykający mi po twarzy. Po chwili wracam jednak do poprzedniej pozycji. W geście dłoni obejmuję całą otaczającą nas przestrzeń. - Pięknie się tu urządziłaś. Masz naprawdę wielki talent. - Wcale nie obdarowuję cię pustymi frazesami. Moje odczucia są w pełni adekwatne do słów, które padają z moich ust. - Wybacz mi, że nie pojawiłam się na wernisażu, naprawdę bardzo pragnęłam tam być... Jednak zaniemogłam, niestety. Praca potrafi mieć na mnie niezbyt korzystny wpływ... Jak udało ci się znaleźć to miejsce?
Robię kilka kroków w stronę okna, nie przestając rozglądać się na wszystkie strony. Cechuje mnie może nadmierna pewność siebie, gdy tak wędruję po twojej pracowni, zaglądając w niemal każdy kąt. Ale po prostu jeszcze nigdy nie gościłam w żadnej malarskiej pracowni. Z zainteresowaniem wyglądam przez okno, dostrzegając ciągnące się po horyzont pola, na których cieniem kładą się ostatnie tego dnia promienie słońca.
- Byłoby cudownie, dziękuję! - Na powrót odwracam się w twoją stronę, znowu nieco oddalając się od okna.
Ożywiła się jednak, gdy już rozbudziła się na tyle, by w pełni uświadomić sobie obecność Magrit i sens jej słów. Zauważyła też przelotny wyraz jej twarzy, miała wrażenie, że i jej problemy ze snem były powiązane z czymś niekoniecznie przyjemnym. Na razie jednak o to nie zapytała, tym bardziej, że sama również obawiała się podobnych pytań na swój temat.
- Dziękuję, że ci się podoba. Powierzono mi to miejsce dopiero niedawno, dopiero skończyłam je urządzać, żeby nadawało się do pracy i do przyjmowania klientów – powiedziała, zerkając na stojącą w pobliżu okna, pustą już sztalugę i kilka smug farby na podłodze. Cała podłoga była pełna różnych starych śladów, jako że dawniej to poddasze służyło za pracownię malarską poprzedniej właścicielce. – Och, w porządku. Nic się nie stało, naprawdę. Rozumiem, że czasami może zdarzyć się coś nieprzewidzianego – uspokoiła ją szybko; oczywiście, szkoda, że nie mogła przyjść, ale może będzie jeszcze ku temu okazja w przyszłości? Bo Lyra przecież miała nadzieję, że ten wernisaż nie będzie ostatnim i że jeszcze nie raz zaprezentuje swoje prace. – Liczę że będę mogła jeszcze kiedyś wystawić swoje obrazy. A ta pracownia... To właśnie jeden z pozytywnych skutków wernisażu, kilka dni później skontaktował się ze mną pewien czarodziej i powiedział, że może wynająć dla mnie to miejsce, ponieważ jest pod wrażeniem mojego talentu. – Wspominając to, aż się zarumieniła.
Po chwili jednak wstała i zaczęła przygotowywać herbatę. Za pomocą zaklęć ogrzała wodę i nalała jej do filiżanek, do których wcześniej nasypała herbaty. Wyjęła też pudełko z ciasteczkami, które upiekła wczoraj po południu i położyła to wszystko na stoliczku, zachęcając kobietę do zajęcia drugiego fotela.
- Muszę kiedyś zajrzeć do twojego sklepu – powiedziała po chwili. – Ale przez cały listopad ani razu nie byłam na Pokątnej.
Wciąż zbyt mocno przerażał ją nowy dekret i perspektywa kolejnych łapanek, bo znając jej ostatnie skłonności do przyciągania kłopotów, wszystko było możliwe.
- Doskonale pamiętam, jak sama przygotowywałam swoją pracownie. Ta ekscytacja, chęć, aby wszystko poszło jak najlepiej. Ten szczególny rodzaj gorączki, podniecenia... - Chyba zdążyłam się rozmarzyć. To był jeden z ważniejszych momentów w moim życiu. Właśnie wtedy, po raz pierwszy naprawdę poczułam, że moje życie należy do mnie, że sama panuję nad swym losem. W końcu byłam na swoim. Z Robertem u boku, miałam wrażenie, że niczego nie mogłoby mi już zabraknąć.
Wygodnie usadawiam się we wskazanym przez ciebie fotelu, śledzę każdy ruch, dostrzegam delikatny rumieniec zakwitający na twojej twarzy. Gorąca herbata rozgrzewa nieco zmarznięte dłonie. Bezwiednie dmucham do wnętrza filiżanki, usiłując nieco ostudzić jej zawartość, równocześnie wdychając w nozdrza ten delikatny zapach. Przypominają mi się wieczory spędzane w Pokoju Wspólnym Ravenclawu, gdy usadawiałam się zaraz obok kominka, podwijałam nogi i cala opatulałam się kocem. Jesienne zmierzchanie zawsze napawało mnie dziwnego rodzaju melancholią, gdy moje myśli zbaczały na tematy dotąd zupełnie mi obce.
- Obiecuję, że na kolejnym wernisażu już na pewno się pojawię! Choć przypuszczam, że ceny twoich obrazów wzrosną parokrotnie! - Uśmiecham się serdecznie. - Rzeczywiście, koniecznie musisz się u mnie pojawić. Może znajdziesz dla siebie coś ciekawego? A ja pokaże ci moje najcenniejsze zwierciadła. Ale doskonale rozumiem, na pewno miałaś ostatnio bardzo wiele pracy, poza tym te dekrety... - Jakbym czytała ci w myślach. Z niezadowoleniem kręcę głową, pokazując w ten sposób swoją dezaprobatę wobec działań Ministerstwa. - To naprawdę przedziwna sprawa... Robi się naprawdę nieprzyjemnie. Niedługo wprowadzą godzinę policyjną i każą nam nie opuszczać domów po godzinie osiemnastej...
- Czułam dokładnie to samo – powiedziała więc. – Muszę dobrze wykorzystać swoją szansę, którą zapewnił mi wernisaż.
Lyra nadal była pełna zapału i ambicji. Wierzyła, że ma szansę na wejście w ten elitarny malarski światek. I wyglądało na to, że Magrit również czuje się bardzo zadowolona ze swojego zajęcia i pracowni luster, które w świecie magicznym na pewno także cieszyły się pewną uwagą. Czarodzieje lubili w końcu przedmioty o ciekawych właściwościach. Gdyby było ją stać, też lubiłaby się takimi otaczać.
- Dziękuję. Na pewno dam ci znać, kiedy będę znać termin kolejnej wystawy. – O ile taka się odbędzie, ale Lyra miała gorącą nadzieję, że tak. – Bardzo bym chciała. Chętnie posłuchałabym czegoś o twoich lustrach i zobaczyła je na żywo, zwłaszcza, że tworzysz je sama, a to także pewien rodzaj sztuki.
A Lyra lubiła przecież sztukę, i to nie tylko malarstwo.
- Właśnie przez dekret unikałam Pokątnej – wyznała nagle. – Byłam w gronie tych pechowców, którzy znajdowali się w złym miejscu i czasie podczas trwania łapanek. Wylądowałam w Tower, czego nikomu nie polecam i zdecydowanie nie chciałabym tego powtórzyć.
Opuściła wzrok i mocniej zacisnęła palce na filiżance, przelotnie myśląc o ponurych, stęchłych korytarzach, którymi prowadzono ją do równie ciemnej i stęchłej celi, gdzie spędziła kilka godzin tylko dlatego, że z przyjaciółką wybrała się do Hogsmeade i nawet nie użyła żadnych czarów. A tymczasem potraktowano ją jak pospolitego oprycha. Ale w gazetach i później rozpisywano się o licznych zatrzymaniach za używanie magii w miejscach objętych dekretem. Nic dziwnego, że nadal się bała, bo jednak tym razem już mogłoby się nie udać tak szybkie wydostanie się.
- Tak, to jest zdecydowanie dziwne. Niepokoi mnie to – przytaknęła; Lyra do tej pory zastanawiała się, dlaczego ministerstwo tak nagle wprowadziło te nowe zasady, i równie szybko i zdecydowanie wzięło się za egzekwowanie ich. Choć o świecie dorosłych wciąż wiedziała stosunkowo niewiele, bo dopiero w tym roku ukończyła Hogwart, to jednak przez wakacje Pokątna wydawała jej się raczej spokojnym i bezpiecznym miejscem, a taka nagła zmiana zasad nawet tak naiwnej osóbce jak ona kazała przypuszczać, że kryło się za tym coś więcej, coś, czego zupełnie nie rozumiała. Słowa Magrit jednak zaintrygowały ją i była ciekawa, czy kobieta wie coś więcej.
- Skoro przebywasz na Pokątnej właściwie większość czasu... Czy zauważyłaś, żeby ostatnio działo się coś... niezwykłego? – zapytała nagle, ciekawa, czy Magrit zaobserwowała coś takiego, czy może mimo dekretu niewiele się zmieniło od czasu jej ostatniej wizyty w tym miejscu.
- Masz rację, nigdy nie należy osiadać na laurach. Wręcz przeciwnie - po pierwszym sukcesie trzeba starać się jeszcze bardziej! - Widzę zapał, ambicje, nie znikające z twojej twarzy. Z całego serca życzę ci, żeby te cechy pozostały z tobą na zawsze. Niech napędzają twoje działania, myśli, pozwalając ci w zawrotnym tempie wspinać się po szczeblach kariery. Nie jestem krytykiem sztuki, daleko mi do bycia wytrawnym koneserem dzieł wychodzących spod pewnie trzymanego w dłoni pędzla.
Każde działanie, którego wynikiem jest nowy wytwór jest dla mnie przejawem sztuki. Możesz sklejać słowa w taki sposób, aby przenikały do rdzenia czyjeś duszy, poruszać serca pięknym śpiewem, za pomocą farb tworzyć obraz świata, czy właśni produkować lustra.
- Tak bardzo mi przykro! Ostatnio sama przeżyłam coś podobnego... Na szczęście sama nie skończyłam w Tower, ale w myśl świeżo uchwalonego dekretu podobno mieli prawo zgarnąć... grupkę spokojnie przechadzających się po przedmieściach czarodziejów. - Przygryzam lekko wargę, zdając sobie sprawę, że nie powinnam zagłębiać się w te tematy. Choć jesteś przecież młodszą siostrą Garretta, na pewno łączą was bardzo podobne poglądy... - Ale nie zdawałam sobie sprawy... Jak udało ci się wydostać?
Kręcę ze złością głową. Doprawdy nie wiem, co ostatnio wyrabia się w naszym świecie. Już sama nie wiem, z czego to wszystko wynika. Czy to jakieś przelotne działania Ministerstwa? Czy ktoś w końcu pójdzie po rozum do głowy? Rzeczywiście, pamiętam, że ostatnio rzucił mi się w oczy lakoniczny artykuł Daniela zamieszczony w Proroku. Założenia dekretu muszą być egzekwowane. Też mi coś. Prycham pod nosem, w reakcji na krążące po głowie myśli.
- Widać, że ludzie są zdezorientowani. Pokątna wciąż tętni życiem, jednak czegoś brakuje, jakiś dziwne napięcie wciąż wisi w powietrzu. - Nawet ludzkie uśmiechy wydają mi się jakieś takie wyblakłe. Nawet jeśli i tak nigdy nie mieli w zwyczaju na każdym kroku wyciągać z kieszeni różdżki, aby rzucić jakieś zaklęcie, świadomość, że teraz, z jakiegoś nieznanego im powodu, po prostu nie mają do tego prawa, pozbawia ich błysku uciechy w oku. - Jednak sama nie byłam świadkiem żadnych odbiegających od normalności wydarzeń. Ale zważywszy na ostatnie okoliczności, nie zdziwiłabym się, gdybym jednak w końcu stała się tego świadkiem.
- I będę się starać. Żeby być prawdziwym malarzem, trzeba się starać cały czas – przytaknęła. Oczywiście z czasem mogła zatracić swój młodzieńczy zapał, ale miała nadzieję, że do tego nie dojdzie. W końcu czym byłoby jej życie bez miłości do sztuki, którą odkryła w sobie wtedy, kiedy była w dołku po wypadku?
- Och! – Lyra aż się zdziwiła, słysząc słowa Magrit. Więc te dekrety rzeczywiście dotyczyły sporej części społeczeństwa, i to nie tylko bywalców ulicy Pokątnej... Lyrę to aż zaniepokoiło, nie mieściło się w jej naiwnym postrzeganiu świata jako miejsca pełnego dobra i spokoju. W jej idealnym świecie takie rzeczy nie powinny się dziać, ale jednak... Działy się. I każdy mógł być zagrożony. – To... Naprawdę okropne. Mam nadzieję, że wszystko zakończyło się pomyślnie! Tower jest naprawdę podłym miejscem, mimo że byłam tam tylko przez kilka godzin. – Aż nie potrafiła sobie wyobrazić, co czują ludzie zamknięci tam przez znacznie dłuższy czas. Wzdrygnęła się na samą myśl. Mimo że jej pobyt był tak krótki, to jednak wtedy nie miała takiej pewności kiedy wyjdzie, i spędziła ten czas w ciągłym lęku... No i przypominał jej o innym nieprzyjemnym wydarzeniu z życia, mającym miejsce w lipcu. – Właściwie to... Mieliśmy szczęście. Potrzymali nas wszystkich przez kilka godzin, a później postanowili zwolnić. Ale i tak wolę unikać Pokątnej.
Nie wspomniała, że wówczas uwolniono tylko osoby o szlachetnej krwi, natomiast reszta musiała pozostać tam dłużej... Lyra wtedy miała dużo szczęścia, ale kolejnym mogła już go nie mieć, w końcu Weasleyowie nie byli wystarczająco znaczący, by mogło jej to pomóc w przypadku prawdziwych kłopotów. Więc bezpieczniej było unikać potencjalnie problematycznych miejsc i sytuacji. Tym bardziej że obiecała braciom, że będzie na siebie uważać.
Z zainteresowaniem wysłuchała jednak opowieści o sytuacji na Pokątnej. Według Magrit nie było tak źle, jednak Lyra i tak czuła dziwny lęk i niepokój, który nie opuścił jej nawet po słowach kobiety.
- Mam nadzieję, że cokolwiek to jest, szybko się rozwiąże i wszystko wróci do normy – powiedziała. Chciałaby widzieć Pokątną jako to kolorowe, tętniące życiem miejsce, gdzie w wakacje mama lub brat zabierali ją, by kupić nowe podręczniki, i gdzie w ciągu tych wakacji malowała. Ciążący nad ulicą dekret w pewnym sensie odzierał ją z tej atmosfery – bo jak to nie można było używać magii w najbardziej magicznej części Londynu? To zakrawało nie tylko o absurd, ale i o coś niepokojącego, czego Lyra nie potrafiła jednak określić.
- Na Pokątnej mieszka też mój narzeczony. Mam nadzieję, że jakoś sobie z tym wszystkim radzi... – powiedziała po chwili; często martwiła się o Glaucusa. Może i została do zaręczyn zmuszona, ale jednak naprawdę go lubiła i coraz bardziej jej na nim zależało. Nie zniosłaby myśli, że przez dekret coś mu się stało.
- Mi na szczęście udało się uwolnić. Zresztą, był przy mnie Robert, mogę się założyć, że prędzej pobiłby wszystkich znajdujących się w zasięgu mili policjantów, niż pozwolił im zabrać mnie do Tower… Niestety dwóch naszych towarzyszy skończyło własnie tam. - Wzdycham głęboko. Wciąż nie mam o nich żadnych wiadomości. Minęło już sporo czasu, a ja nie zdążyłam się w tych sprawach zorientować. Rumieniec wstydu zakwita na moim policzku. - Sama na szczęście jeszcze nigdy nie trafiłam do takiego miejsca.
Swego czasu dotarły do mnie pewne plotki. Jakoby osoby krwi mieszanej miałyby cieszyć się mniejszym poważaniem. Sama, chociaż wychowałam się w domu nie wolnym od magii, wszakże obydwoje moi rodzice niegdyś chodzili do Hogwartu, posiadam przecież całkiem sporą część rodziny przynależącej do tego innego, według niektórych gorszego, świata, w ogóle nie zdając sobie sprawy, jaka moc we mnie drzemie. Czy to jednak daje mi podstawy ku temu, aby wytykać ich palcem?
- Twój narzeczony? Nie zdawałam sobie sprawy, że jesteś zaręczona! Kto jest tym szczęściarzem? - Chociaż już dawno mam za sobą okres narzeczeństwa, a Roberta znałam na długo przed tym zanim na moim palcu pojawił się lśniący pierścionek, to jednak z rozrzewnieniem wspominam tamte czasy. - Dobrze się znacie? Wiem, że w rodzinach czystokrwistych to wszystko wygląda zupełnie inaczej…
W końcu ja wyszłam za swego wybranka z miłości.
- To straszne – powiedziała, po czym dodała z podziwem: – Dobrze, że mąż tak się o ciebie troszczy. Musiał być bardzo dzielny, skoro oboje wyszliście z tego cało. – Lyra nie wiedziała, jak wyglądała tamta sytuacja i co konkretnie się działo, ale wyobraźnia robiła swoje i podsuwała uroczy obraz mężczyzny troszczącego się o swoją małżonkę i dzielnie uniemożliwiającego zabranie jej. Tak właśnie wyobrażała sobie szczęśliwe związki – że mężczyźni potrafili opiekować się swoimi kobietami i chronili je przed zagrożeniem. Swoją drogą, aż była ciekawa, czy Glaucus zrobiłby to dla niej, skoro nie był w niej zakochany, ale przecież już udowodnił, że potrafił być wobec niej bardzo opiekuńczy.
Zarumieniła się na wspomnienie tego, jak zatroszczył się o nią, kiedy zasłabła podczas halloweenowego balu u Averych i zabrał ją do swojego mieszkania. Czy to możliwe, że naprawdę zaczynała się do niego przywiązywać i tak cieszyć się z każdego przejawu pozytywnych odczuć z jego strony?
Niestety, to była prawda, nawet w tych czasach; osoby nieczystej krwi w wielu sytuacjach miały pod górkę. Lyra widziała to w Hogwarcie (ale głównie w postaci stosunków między uczniami i tego, że mugolacy byli odrzucani przez sporą część czystokrwistych), ale w dorosłym życiu pierwszy raz tak naprawdę przekonała się o tym w Tower, kiedy szlachetni zostali wypuszczeni, a reszta została. Choć wszyscy prawdopodobnie byli tak samo niewinni, to jednak dało się odczuć tę dysproporcję, jeszcze silniej widoczną niż w szkole. Bo czym były sprzeczki uczniaków w porównaniu z tego typu incydentami?
- Zaręczyliśmy się w sierpniu – wyjaśniła, nagle zdając sobie sprawę, że od tego czasu minęły już ponad trzy miesiące, a wydawało jej się, jakby zaledwie niedawno Glaucus założył na jej palec pierścionek z perłą, który teraz uniosła lekko do góry, tak, by Magrit mogła go zobaczyć. – To Glaucus Travers. Znaliśmy się już wcześniej, poznałam go właśnie na ulicy Pokątnej, kiedy malowałam, ale o wszystkim zdecydowały nasze rodziny. – Potwierdziła przypuszczenia kobiety. Tak, w rodach czystej krwi tak to wyglądało. Albo zaaranżowany związek z kimś o odpowiednim pochodzeniu, albo wykluczenie z rodu. Choć Lyra miała to szczęście że wybrano ją dla mężczyzny którego darzyła sympatią. Był od niej dużo starszy i można było odczuć tę dysproporcję w doświadczeniu życiowym, ale bardziej martwiło ją to, jak ułożą się ich relacje po mającym nastąpić za parę miesięcy ślubie.
- A jak to wyglądało z twoim mężem? Poznaliście się w szkole? – Lyra wiedziała, że Magrit wyszła za mąż z miłości, ale była ciekawa, jak to było; w końcu w świecie, w którym wyrosła, takie związki należały do prawdziwej rzadkości i kojarzyły się głównie ze „zwykłymi” czarodziejami, nieprzynależącymi do żadnego rodu i mogącymi samodzielnie decydować o swojej przyszłości.
Może nie powinna o takie rzeczy pytać, skoro ich znajomość nie była jakoś mocno zażyła, ale ciekawość trudno było powstrzymać, w końcu ciekawie było poznać, jak to wyglądało w świecie, gdzie związki nie były ustalane z góry przez rody.
- Tak... Gdyby przyszło co do czego, to pewnie skoczyłby za mną w ogień. A ja za nim. Chyba żadne z nas nie pozwoliłoby na to, aby drugie długo tkwiło w niebezpieczeństwie. - To chyba najadekwatniejsze podsumowanie też części naszego związku. - Jakkolwiek miałoby się to dla nas skończyć, ważne, że tkwimy w tym razem.
Nawet jeśli chwilami wydawało mi się, że dobraliśmy się jak ogień i woda - powinniśmy wzajemnie to zapalać się, to gasić, to to przeciwieństwo jeszcze umacniało istniejące między nami uczucie. Pozostawaliśmy tak od siebie różni, a równocześnie tak do siebie zbliżeni. Czerwone i czarne. Niebo i ziemia. Tworzące razem idealny akord. Nawet jeśli w naszym życiu nie brakowało miejsca na tymczasowe dysonanse. Ale czy nie jest to istota każdego rozwijającego się, aż dążącego w odpowiednim kierunku, związku?
- Gratuluję - mówię, gdy nachylam się w twoją stronę, chcąc dojrzeć szczegóły królującego na twej dłoni pierścionka. Perła lśni w dogasającym świetle dnia. - Zachwycił go jeden z twoich obrazów? Czy to nie dziwne... -zaczynam, uważnie dobierając słowa. Przecież nie chcę cię w żaden sposób urazić. - ... gdy z góry zostaje ci przeznaczony wybrany przez kogoś mężczyzna? Nestor rodu, tak go nazywacie?
Uśmiecham się pod nosem, gdy słyszę pytanie padające z twoich ust. Naszej historii chyba nie da opisać się w paru słowach. Tym bardziej, że mam wrażenie, że wciąż ją piszemy, każdego dnia. Następujące po sobie w szaleńczym tempie poranki przynoszą coś nowego. Dostrzegam nowe drobiazgi w zachowaniu Bobby'ego, irytuję się po raz tysięczny z kolei, gdy nie postępuje do końca tak, jak sobie tego wymarzę. Ale czy to własnie nie o to chodzi? Bez tych zaskakujących elementów, życie byłoby zdecydowanie zbyt proste. I nudne.
- Nie. Poznaliśmy się, można powiedzieć, przypadkiem... Na listopadowym wernisażu w pięćdziesiątym pierwszym zobaczyłam go po raz pierwszy. I cóż... - Nie mogę powstrzymać się od kolejnego uśmiechu. Lekko przymykam oczy, gdy znowu staje mi przed nimi jego twarz. - ... wtedy jedynie wymieniliśmy uśmiechy. Znalazł mnie potem, jest policjantem, więc uruchomił swoje znajomości i... Udało się! Znalazł mnie. Choć w tamtym momencie byłam związana z kimś innym... - Wzruszam wstydliwie ramionami, trochę niewinnie, zrzucając z siebie poczucie winy. - Ale ta wzajemna fascynacja... Wiedziałam, że nigdy nie mogłabym się od niej uwolnić.
Nie przeszkadza mi, że pytasz, nawet jeśli masz rację - za bardzo się nie znamy. Lubię jednak wspominać tamte chwile, gdy nasze uczucie rodziło się, gdy razem chodziliśmy na mugolskie filmy. Komentowaliśmy fabuły, role, a nawet ustawienia kamery. W końcu w tej sztuce wszystkie elementy dzieła są tak istotne!
I pomyśleć, że jeszcze rok temu w ogóle nie myślała o tego typu kwestiach? Teraz jednak o wiele bardziej ją to wszystko interesowało, zaczęła bardziej przyglądać się również związkom innych, wyraźnie zaciekawiona tym aspektem dorosłego życia. Bo w końcu teraz, gdy opuściła szkolne mury, i ją ten świat zaczął dotyczyć. I to bardzo szybko, dano jej znacznie mniej czasu niż jej starszym braciom.
- Naprawdę podziwiam – szepnęła. – Jestem pewna, że wiele dziewcząt mogłoby wam tylko pozazdrościć takiego zgrania. Mam nadzieję, że i przyszłość będzie równie pomyślna.
Także spojrzała na swój pierścionek. Rzadko go zdejmowała, przywykła już do jego obecności. Podobał jej się; był piękny, ale skromny, z morskim motywem charakterystycznym dla Traversów i perłą, którą Glaucus samodzielnie złowił, a przynajmniej tak powiedział jej podczas zaręczyn.
- Nie, w naszej społeczności to wcale nie jest dziwne – powiedziała Lyra; jakkolwiek wielu zwyczajów wciąż nie do końca pojmowała i mimo że była tolerancyjna i otwarta wobec czarodziejów spoza szlachetnego środowiska, to jednak naprawdę chciała być godna swojej przynależności do niego. – Nestorzy rodów mają decydujące zdanie w kwestii wyboru narzeczonych. W końcu taki wybór musi przynosić pewne korzyści dla obu stron, a narzeczeni muszą się dostosować.
Weasleyowie i Traversowie mieli pozytywne stosunki, więc związek Lyry i Glaucusa mógł je jeszcze umocnić. Przynajmniej na to liczono. Ale Lyra bardziej myślała o tym, jak sama dogada się z narzeczonym, niż jak wpłynie to na relacje rodowe.
Ucieszyła się, kiedy Magrit nie spławiła jej ciekawskiego pytania i opowiedziała, jak to się stało, że poznała się ze swoim mężem. Tutaj Lyra po raz kolejny była pod wrażeniem uroczej i romantycznej historii, która znalazła szczęśliwe zakończenie.
- To brzmi naprawdę... uroczo – powiedziała z leciutkim rumieńcem na twarzy.
Jeszcze trochę porozmawiały o kwestiach związków i nie tylko, by potem znowu wrócić do rozmów o malowaniu, obrazach i tego typu sprawach. Lyrze zaskakująco dobrze rozmawiało się z Magrit mimo różnicy wieku, więc nawet nie zauważyła kiedy minął ten czas i trzeba było się pożegnać. Sama również niedługo później opuściła pracownię, wracając do domu.
| zt. x 2
Przy jednej z poprzednich pełni, gdy jeszcze pracował jako brygadzista, Raidenowi udało zobaczyć się twarz wilkołaka, którego miał złapać. Ten niestety zdołał uciec przy okazji raniąc towarzyszy Cartera. Liczne poszukiwania i śledztwo nie przyniosły rezultatu. Lykantropa nie udało się odnaleźć przez kolejne lata. Miesiąc temu ten sam wilkołak ponownie zaatakował zabijając kolejnych niewinnych ludzi. Teraz zbliżała się kolejna pełnia, a podejmowane wysiłki całej brygady zdawały się nie odnosić pożądanego skutku. Problemy z odnalezieniem śladu i kryjówki można było rozwiązać tylko na jeden sposób - znajdując wilkołaka w ludzkiej postaci. Problem polegał na tym, że posiadane ilustracje były bardzo źle sporządzone. Raidan został więc wysłany, by znaleźć odpowiedniego rysownika, który sporządzi porządny portret pamięciowy. Polecono mu Lyrę Travers. Tylko czy dziewczyna zechce pomóc? I czy czas nie zatarł już zbyt wielu szczegółów twarzy, którą Carter widział tylko przez chwilę?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4