Skwerek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]Skwerek
Zielone serce miasta z wielką fontanną, która przyciąga wzrok. To idealne miejsce na spędzenie leniwego popołudnia na jednej z ławek, spacery ze znajomymi pośród wijących się ścieżek lub rozłożenie koca na intensywnie zielonej, wiecznie młodej trawie. W tym miejscu tętni życie całej magicznej społeczności doków - tutaj nawiązuje się znajomości, podsłuchuje najgorętsze plotki. W powietrzu unosi się zapach magnolii, które dzięki magii kwitną tutaj o wiele dłużej, a w słoneczne dni, dzieci szaleją w wodzie pomiędzy ustawionymi figurkami łabędzi i syren.
Jak wszędzie w magicznym porcie, znajdzie się tutaj odrobinę magii - mieszkańcy twierdzą, że wrzucenie do wody monety przynosi szczęście - być może to tylko jedna z plotek, jednak gdy próbujesz, coś się dzieje (możesz rzucić kością k100):
1-20 - figura syreny ożywa i spryskuje cię wodą prosto w twarz.
21-30 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
31-40 - łabędź ożywa, trzepocze agresywnie skrzydłami, wyciąga swoją długą szyję, próbując cię dziabnąć w rękę. Tracisz 1 pkt OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
41-60 - widzisz, że na murku fontanny znajduje się wielka żaba, która wskakuje ci do kieszeni/za dekolt, gdy tylko się zbliżasz. Jeśli nie czujesz obrzydzenia, możesz ją zatrzymać.
61-80 - syrena uraczyła cię swoim śpiewem. Niezależnie czy twój głos jest godny śpiewaka operowego, czujesz nieodpartą potrzebę, by stworzyć duet wraz z nią.
81-90 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
91-100 - syrena ożywa, podpływa do ciebie, by dać ci buziaka. Otrzymujesz +1 pkt do OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
Jak wszędzie w magicznym porcie, znajdzie się tutaj odrobinę magii - mieszkańcy twierdzą, że wrzucenie do wody monety przynosi szczęście - być może to tylko jedna z plotek, jednak gdy próbujesz, coś się dzieje (możesz rzucić kością k100):
1-20 - figura syreny ożywa i spryskuje cię wodą prosto w twarz.
21-30 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
31-40 - łabędź ożywa, trzepocze agresywnie skrzydłami, wyciąga swoją długą szyję, próbując cię dziabnąć w rękę. Tracisz 1 pkt OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
41-60 - widzisz, że na murku fontanny znajduje się wielka żaba, która wskakuje ci do kieszeni/za dekolt, gdy tylko się zbliżasz. Jeśli nie czujesz obrzydzenia, możesz ją zatrzymać.
61-80 - syrena uraczyła cię swoim śpiewem. Niezależnie czy twój głos jest godny śpiewaka operowego, czujesz nieodpartą potrzebę, by stworzyć duet wraz z nią.
81-90 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
91-100 - syrena ożywa, podpływa do ciebie, by dać ci buziaka. Otrzymujesz +1 pkt do OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
Lokacja zawiera kości.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:31, w całości zmieniany 2 razy
Jak się okazało, bardzo prędko przyszło Nephthys pojawić się w okolicach Londynu po raz kolejny. Nie mogła tym samym narzekać na brak pretekstu do opuszczenia rezydencji. Ojciec miał swoje sprawy do załatwienia, a panna Shafiq nie zamierzała przepuszczać tak dogodnych okazji, by uszczknąć co nieco z widoków charakterystycznych dla tego miejsca. Zwykle ograniczała swoje wędrówki raczej do ulicy Pokątnej; nie chcąc kusić losu i naciągać w nieskończoność cierpliwości Chonsu, który sceptycznie podchodził do pomysłu, by Neph samotnie przechadzała się ulicami. Ostatnimi czasy przejmowała się tym jakby mniej. Podróż do Egiptu odrobinę ośmieliła ją i otwarła jej oczy na to, że powinna przynajmniej starać się korzystać z przywilejów, które dawało jej mieszkanie tutaj, w Anglii, zamiast wychowywania się w Afryce. Zaczęła zatem korzystać z nich znacznie chętniej, co było głównym powodem, dla którego nogi poniosły ją aż do dzielnicy portowej, w której w zasadzie nie miała czego szukać. Nie żałowała jednak obranego kierunku, gdy tylko dotarła na skwer. Pogoda przez ostatnich kilka dni wydawała się w miarę stabilna, po drodze miała zatem mnóstwo czasu, by w spokoju przyglądać się wszystkim mijanym czarodziejom, spieszącym do swych obowiązków. Była oczywiście świadoma tego, że w rzeczonej dzielnicy trafiłaby i na znacznie mniej malownicze i przyjazne miejsca. Może była szlachcianką, które zazwyczaj trzymano z daleka od okrucieństwa tego świata, prowadząc je przez życie z opaską na oczach, karmiąc łgarstwami czy najczęściej milcząc w ich towarzystwie o tym, co naprawdę ważne, ale nie była nigdy naiwna. Umiejętność czytania między wierszami i spora intuicyjność pozwała jej zwykle pewne rzeczy wyczuć. Rozumiała zatem obawy ciotki, wiążące się z jej ewentualnymi samotnymi wędrówkami. Obecnie jednak uwagę skupiła całkowicie na tym, co mogła podziwiać przed sobą. Czarodzieje tłumnie kłębili się wśród alejek, korzystając najwyraźniej z pozorów spokoju; Nephthys pozwalała sobie na nienachalne przyglądanie się im i zastanawianiem, z jakimi kłopotami przyszło im się mierzyć. Może nie do końca dlatego, że chciała poznać naturę tych kłopotów. Choć należała do osób empatycznych, największą chęć niesienia ewentualnej pomocy ograniczała raczej do najbliższych, nawet jeśli ci wydawali się tak odlegli. Zbliżał się sabat, a co za tym szło, Isis zdawała się jeszcze bardziej nieznośna, niż miało to miejsce zwykle. Można by się spodziewać po dorosłej damie, że będzie zachowywała się w sposób stosowny. Ta jednak preferowała dwulicową grę salonową, którą przenosiła do ich rodzinnej rezydencji. Isis wtopiła się w angielskie szlachcianki lepiej; była bardziej przebojowa, choć część osób bez trudu przejrzała jej specyficzne podejście do świata. Część przeciwnie dała się nabrać lub co bardziej prawdopodobne - grała w tę samą grę.
Podążając jedną z alejek, wsłuchując się w śpiew ptaków, nie mogła w końcu nie ostrzec w oddali okazałej fontanny. Wpierw ją zobaczyła, dopiero po chwili usłyszała relaksujący szum wody, który wypełnił jej uszy i pozwolił na chwilę zapomnienia o tym, że właściwie znajdowała się w ruchliwym mieście. Przepadała za słuchaniem o tym, co ma do przekazania woda. Być może wynikało to z wychowania na wyspie Man, skąd z każdej strony dochodziły ją podobne szepty morza. Wiele słyszała o żeglarzach; podobno czasem pojawiali się w porcie na wyspie. Niestety nigdy nie było jej dane żadnego poznać, Zoraya szybko ucięła zresztą podobny temat, upominając ją, że towarzystwo marynarzy nie jest odpowiednim dla młodych dam. Zresztą, towarzystwo żadnych mężczyzn według ich wychowania nie było - stąd też czasem dziwiło ją, że z tyloma mężczyznami pozwolono jej utrzymać kontakt w takiej czy innej postaci, nawet jeśli bardzo zdystansowanej. Wracając jednak do tematu marynarzy, Nephthys zawsze pragnęła dowiedzieć się czegoś więcej o ich podróżach. Zapytać, czy stworzenia znane z opowieści istnieją naprawdę, czy są jedynie formą przekazywanego z ust do ust mitu, mającego podtrzymywać tajemnicę, którą owiane były morza. Z takimi rozmyślaniami przystanęła przy fontannie, uśmiechając się na widok posągu syreny, jakby rozmyślania o morskich poszukiwaczach przygód ją tu ściągnęły, niczym śpiew syreny. W ich kulturze był to raczej obcy motyw, tym chętniej, gdy tylko dorwała taką księgę, wgryzła się w nią z właściwą dla siebie wnikliwością. Dostrzegłszy mieniące się na dnie fontanny monety, podeszła jeszcze bliżej i oparła się na dłoniach o marmurowy brzeg, prześlizgując wzrokiem od posągu do posągu, jakby spodziewała się, że zaraz ożyją. W końcu wokół wszędzie otaczała ją magia, nie byłoby to niczym nieoczekiwanym. Z pewnością jednak mniej oczekiwanym był inny, dziwnie znajomy widok po drugiej stronie fontanny. Siedział tam czarodziej, który nie mógł dostrzec Nephthys, gdyż skierowany był do niej plecami. Jednak to nie te plecy, nie umniejszając im oczywiście, tak zainteresowały Shafiq, a znajoma twarz spoglądająca na nią z daleka ze strony gazety, którą nieznajomy dzierżył w dłoni. Zaniepokojona tym widokiem, wszak bardzo dobrze pamiętała profesora Vane'a, którego ciotka poprosiła niegdyś, by w ramach zastępstwa odbył z Neph kilka lekcji astronomii, poczyniła kilka kroków wzdłuż brzegu fontanny, z każdym metrem marszcząc brwi coraz bardziej. Niegrzecznym byłoby zerkać nieznajomemu przez ramię, dlatego stanęła w stosownej odległości, ale i tak nie mogła dokładnie przeczytać, co się stało. Mimo niepochlebnej opinii ojca Nephthys na temat nauczyciela z Hogwartu, sama zainteresowana polubiła jego oddanie pracy, nawet abstrahując od ekstrawaganckiego pierwszego wrażenia, które na niej zrobił, zdążywszy zgubić się w ich rezydencji przed ich pierwszymi zajęciami. Absolutnie nie życzyłaby mu niczego złego, dlatego też widok jego fotografii w gazecie sprawił, że zaczęła się zastanawiać, czy nie spotkało go przypadkiem coś przykrego. W końcu tyle słyszało się o zaginięciach. Niestety, nieznajomy właściciel gazety tak się umiejscowił, że zasłonił jej w końcu widok. Zdecydowała się zadziałać.
- Przepraszam, czy mogłabym na chwilę pożyczyć pańską gazetę? - Zagaiła, a choć prośba wydawała się co najmniej dziwna, ton jej głosu był tak pewny, jakby pytała o godzinę.
Podążając jedną z alejek, wsłuchując się w śpiew ptaków, nie mogła w końcu nie ostrzec w oddali okazałej fontanny. Wpierw ją zobaczyła, dopiero po chwili usłyszała relaksujący szum wody, który wypełnił jej uszy i pozwolił na chwilę zapomnienia o tym, że właściwie znajdowała się w ruchliwym mieście. Przepadała za słuchaniem o tym, co ma do przekazania woda. Być może wynikało to z wychowania na wyspie Man, skąd z każdej strony dochodziły ją podobne szepty morza. Wiele słyszała o żeglarzach; podobno czasem pojawiali się w porcie na wyspie. Niestety nigdy nie było jej dane żadnego poznać, Zoraya szybko ucięła zresztą podobny temat, upominając ją, że towarzystwo marynarzy nie jest odpowiednim dla młodych dam. Zresztą, towarzystwo żadnych mężczyzn według ich wychowania nie było - stąd też czasem dziwiło ją, że z tyloma mężczyznami pozwolono jej utrzymać kontakt w takiej czy innej postaci, nawet jeśli bardzo zdystansowanej. Wracając jednak do tematu marynarzy, Nephthys zawsze pragnęła dowiedzieć się czegoś więcej o ich podróżach. Zapytać, czy stworzenia znane z opowieści istnieją naprawdę, czy są jedynie formą przekazywanego z ust do ust mitu, mającego podtrzymywać tajemnicę, którą owiane były morza. Z takimi rozmyślaniami przystanęła przy fontannie, uśmiechając się na widok posągu syreny, jakby rozmyślania o morskich poszukiwaczach przygód ją tu ściągnęły, niczym śpiew syreny. W ich kulturze był to raczej obcy motyw, tym chętniej, gdy tylko dorwała taką księgę, wgryzła się w nią z właściwą dla siebie wnikliwością. Dostrzegłszy mieniące się na dnie fontanny monety, podeszła jeszcze bliżej i oparła się na dłoniach o marmurowy brzeg, prześlizgując wzrokiem od posągu do posągu, jakby spodziewała się, że zaraz ożyją. W końcu wokół wszędzie otaczała ją magia, nie byłoby to niczym nieoczekiwanym. Z pewnością jednak mniej oczekiwanym był inny, dziwnie znajomy widok po drugiej stronie fontanny. Siedział tam czarodziej, który nie mógł dostrzec Nephthys, gdyż skierowany był do niej plecami. Jednak to nie te plecy, nie umniejszając im oczywiście, tak zainteresowały Shafiq, a znajoma twarz spoglądająca na nią z daleka ze strony gazety, którą nieznajomy dzierżył w dłoni. Zaniepokojona tym widokiem, wszak bardzo dobrze pamiętała profesora Vane'a, którego ciotka poprosiła niegdyś, by w ramach zastępstwa odbył z Neph kilka lekcji astronomii, poczyniła kilka kroków wzdłuż brzegu fontanny, z każdym metrem marszcząc brwi coraz bardziej. Niegrzecznym byłoby zerkać nieznajomemu przez ramię, dlatego stanęła w stosownej odległości, ale i tak nie mogła dokładnie przeczytać, co się stało. Mimo niepochlebnej opinii ojca Nephthys na temat nauczyciela z Hogwartu, sama zainteresowana polubiła jego oddanie pracy, nawet abstrahując od ekstrawaganckiego pierwszego wrażenia, które na niej zrobił, zdążywszy zgubić się w ich rezydencji przed ich pierwszymi zajęciami. Absolutnie nie życzyłaby mu niczego złego, dlatego też widok jego fotografii w gazecie sprawił, że zaczęła się zastanawiać, czy nie spotkało go przypadkiem coś przykrego. W końcu tyle słyszało się o zaginięciach. Niestety, nieznajomy właściciel gazety tak się umiejscowił, że zasłonił jej w końcu widok. Zdecydowała się zadziałać.
- Przepraszam, czy mogłabym na chwilę pożyczyć pańską gazetę? - Zagaiła, a choć prośba wydawała się co najmniej dziwna, ton jej głosu był tak pewny, jakby pytała o godzinę.
شاهدني من فوق
To było czyste szaleństwo. Jayden poszukiwanym czarodziejem i to w dodatku zaznaczonym jako wyjątkowo niebezpieczny. Cóż. Nie tego się spodziewał, mówiąc Heweliuszowi, że wybiera się do miasta. Pamiętał, że faktycznie przedzierał się przez jakiś rozochocony tłum, lecz nic więcej. Zatrzymał się raz, gdy ktoś pociągnął go za marynarkę z tyłu i chwilę później poczuł zapach lukrecji. Nie cierpiał lukrecji, dlatego jego mina nie była zbyt... Sympatyczna. Ale czy to było możliwe? Że złapano go na zdjęciu i uznane za członka wielkiej machiny, o której nazwie nigdy nawet nie słyszał? Niesłychane... Najwyraźniej miał się stać również twarzą tej atrakcji, równocześnie sprawiając, że o wiele więcej czarodziejów i czarownic zaczęło słyszeć o pochodzie. Prorok Codzienny docierał do setek członków magicznego społeczeństwa i teraz każdy z nich znał jego twarz, zakodowując sobie, że oto przed sobą miał przestępcę, którego należało unikać i zgłosić władzom w celach zajęcia się stosunkowo do popełnionej zbrodni. Vane cieszył się, że media tak prężnie i sprawnie współpracowały z siłami porządkowymi, jednak tutaj zwyczajnie zaszło jedno wielkie nieporozumienie. Spojrzał na datę wydania i o losie! To była wczorajsza gazeta, a to znaczyło, że angielscy, irlandzcy i szkoccy czarodzieje mieli ponad trzydzieści sześć godzin, aby zapamiętać jego rysopis. Jeszcze póki co nikt nie włamywał mu się do mieszkania w Hogsmeade ani nie widział dziwnie zerkających na niego postaci, lecz może wcześniej zwyczajnie ich nie dostrzegał, bo nie zwracał na uwagi? O, Roweno. O, Merlinie. O, Achillesie i Brutusie. Tego się nie spodziewał i całe szczęście, że opadł na brzeg fontanny, bo chyba upadłby prosto na chodnik, mocno obijając sobie siedzenie i mieć kolejny powód do niezadowolenia. Nie spodziewał się, że przyjdzie mu zmierzyć się z podobnymi przeciwnościami losu. Bo żadną opatrznością nazwać tego nie mógł. Miał tylko nadzieję, że dyrektor Dippet nie zwolni go niezadowolony faktem, że jego grono pedagogiczne nie potrafi dać odpowiedniego przykładu swoim uczniom. Profesor powinien świecić przykładem, a nie na odwrót. Jeśli ktokolwiek patrzył teraz w kierunku mężczyzny mógł zobaczyć czerwone ze wstydu i zażenowania policzki, jednak JJ szybko ukrył się za czasopismem, jakby to miało go uczynić niewidzialnym. Udawał, że czyta namiętnie, podczas gdy ciągle wpatrywał się we własną podobiznę, nie mogąc uwierzyć w to wszystko. Czemu akurat teraz? W sumie lepiej i teraz gdy zbliżały się wakacje niż w środku roku szkolnego, ale i tak...
Przepraszam, czy mogłabym na chwilę pożyczyć pańską gazetę?
Podskoczył, słysząc tuż nad ramieniem czyjś głos i zanim zdążył się odwrócić, stracił równowagę i poleciał do tyłu wprost do fontanny, rozbryzgując dokoła tyle wody, że aż dziw, że w ozdobie skwerku zostało jej jeszcze całkiem sporo. Gazeta wyleciała mu z rąk i wiatr porwał ją wraz ze swoim powiewem. Być może blisko fontanny, być może bliżej. Kto tam to wie... Na pewno nie Jayden, który zajęty był wygrzebywaniem się z chłodnej wody, której pilnowały kamienne syreny. Chwilę zajęło mu wydostanie się na powierzchnię, ale gdy wstał, mógł usłyszeć za plecami ciche chichotanie figur. - Złowiłyśmy mężczyznę, Brizo - zaśmiała się jedna z nich, a druga jej zawtórowała. Vane nie słyszał już dalszej tej dyskusji, bo wyszedł koniec końców z fontanny. Oczywiście zwrócił na siebie nie tylko uwagę syrenich posągów, ale również i ludzi spacerujących po skwerku. Mógł wyczuć ich karcące spojrzenia, ale również w tym wszystkim czaiło się dziecięce rozbawienie, co nie pozwoliło mu całkowicie się zasmucić zaistniałą sytuacją. Stanął ponownie na kostce i zaczął patrzeć jak woda dosłownie z niego leciała i zmieniała kolor z różowego na ciemniejszą czerwień pod napływem płynu. - Do pioruna... - mruknął, strząsając nadmiar wody z rękawów, ale zaraz zdał sobie sprawę, że ktoś przed nim stał. Zamurowało go i wolno podniósł głowę, krzyżując się spojrzeniami z młodą, całkiem ładną panną, która przyglądała mu się z zaciekawieniem. - Przepraszam - zaczął, czując jak znów się rumieni. - Normalnie nie wpadam do wanny... Znaczy fontanny i nie wzywam piorunów - odparł, uśmiechając się nerwowo i próbując natrafić dłonią na różdżkę skrytą w połach garnituru. Gdzie ona była? - Mam nadzieję, że panienki nie ochlapałem. Bo jak tak to strasznie przepraszam. To było całkowicie niechcący i niezamierzenie. Nie zrobiłbym tego specjalnie - tłumaczył się, aż nie natrafił palcami na znajome drewno. Jeden ruch nadgarstkiem i wszystko znów powinno być suche jak dawniej. Tylko że i tak wszyscy widzieli jego wspaniały popis, a przy okazji - gdzie ta gazeta? Dopiero po chwili dotarło do niego, że stojąca przed nim czarownica o egzotycznej urodzie trzymała ją w dłoniach.
Przepraszam, czy mogłabym na chwilę pożyczyć pańską gazetę?
Podskoczył, słysząc tuż nad ramieniem czyjś głos i zanim zdążył się odwrócić, stracił równowagę i poleciał do tyłu wprost do fontanny, rozbryzgując dokoła tyle wody, że aż dziw, że w ozdobie skwerku zostało jej jeszcze całkiem sporo. Gazeta wyleciała mu z rąk i wiatr porwał ją wraz ze swoim powiewem. Być może blisko fontanny, być może bliżej. Kto tam to wie... Na pewno nie Jayden, który zajęty był wygrzebywaniem się z chłodnej wody, której pilnowały kamienne syreny. Chwilę zajęło mu wydostanie się na powierzchnię, ale gdy wstał, mógł usłyszeć za plecami ciche chichotanie figur. - Złowiłyśmy mężczyznę, Brizo - zaśmiała się jedna z nich, a druga jej zawtórowała. Vane nie słyszał już dalszej tej dyskusji, bo wyszedł koniec końców z fontanny. Oczywiście zwrócił na siebie nie tylko uwagę syrenich posągów, ale również i ludzi spacerujących po skwerku. Mógł wyczuć ich karcące spojrzenia, ale również w tym wszystkim czaiło się dziecięce rozbawienie, co nie pozwoliło mu całkowicie się zasmucić zaistniałą sytuacją. Stanął ponownie na kostce i zaczął patrzeć jak woda dosłownie z niego leciała i zmieniała kolor z różowego na ciemniejszą czerwień pod napływem płynu. - Do pioruna... - mruknął, strząsając nadmiar wody z rękawów, ale zaraz zdał sobie sprawę, że ktoś przed nim stał. Zamurowało go i wolno podniósł głowę, krzyżując się spojrzeniami z młodą, całkiem ładną panną, która przyglądała mu się z zaciekawieniem. - Przepraszam - zaczął, czując jak znów się rumieni. - Normalnie nie wpadam do wanny... Znaczy fontanny i nie wzywam piorunów - odparł, uśmiechając się nerwowo i próbując natrafić dłonią na różdżkę skrytą w połach garnituru. Gdzie ona była? - Mam nadzieję, że panienki nie ochlapałem. Bo jak tak to strasznie przepraszam. To było całkowicie niechcący i niezamierzenie. Nie zrobiłbym tego specjalnie - tłumaczył się, aż nie natrafił palcami na znajome drewno. Jeden ruch nadgarstkiem i wszystko znów powinno być suche jak dawniej. Tylko że i tak wszyscy widzieli jego wspaniały popis, a przy okazji - gdzie ta gazeta? Dopiero po chwili dotarło do niego, że stojąca przed nim czarownica o egzotycznej urodzie trzymała ją w dłoniach.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Myśli Nephthys dość uporczywie krążyły wokół powodu, dla którego profesor Vane miałby być poszukiwanym czarodziejem. Miała jedynie nadzieję, że nie zaginął; ostatnie doniesienia były coraz to bardziej niepokojące, a członkowie braci czarodziejskiej znikali jeden po drugim. Ciężko było ocenić, czy ktoś im w tym pomógł, czy po prostu woleli zbiec, nim w kraju zrobi się za gorąco. Jaydena jednak nie podejrzewałaby o pdobne działanie, stąd i niepokój zmieszany z czymś na kształt ciekawości. Był zwykle nadzwyczaj oddany swojej pracy, więc nie w jego stylu byłoby wpadanie w tarapaty takiego kalibru, by musiały skończyć się listem gończym w gazecie. Jeszcze nie wiedziała, że sprawcę całego zamieszania ma właśnie przed sobą, gotowego bądź nie, by wyjaśnić, co właściwie zaszło. Niestety nim zdążyła jakoś umotywować swoją prośbę, albo chociaż przyjrzeć się nieznajomemu dokładnie, ten drgnął niespodziewanie, najwyraźniej wystarszony jej głosem i wpadł z pluskiem do fontanny. Nephthys miała wrażenie, że ogląda to w zwolnionym tempie. Zdążyła jedynie odruchowo osłonić twarz przed niewielkim rozbryzgiem, by po ułamku sekundy pochwycić gazetę, która bez wątpienia odfrunęłaby w niebyt. Głowy przechodniów odwróciły się w ich stronę, ale bladło to w zestawieniu z człowiekiem za burtą. Zaniepokojona, choć i w jakimś stopniu rozbawiona wbrew sobie, podeszła do brzegu fontanny, ignorując chichoczące figury syren, choć wpierw rzuciła okiem na zdjęcie w gazecie. Tym, co bardziej interesowało ją w obecnej sytuacji był podpis pod fotografią; a ten sprawił, że mimowolnie ściągnęła brwi, jakoś nie bardzo mogąc wierzyć w to, co czyta.
- Nic panu nie jest? - Dopytała, mając wrażenie, że kąpiel nie mogła należeć do najprzyjemniejszych. Niewielka ilość wody, która ją ochlapała, wystarczyła by poczuć, że do najcieplejszych nie należy. Dopiero po chwili, gdy mężczyzna stanął na nogi, dostrzegła, że ma przed sobą nikogo innego, a Jaydena właśnie. Opuściła ręce, w których trzymała gazetę, zastanawiając się, czy aby się nie pomyliła. Ale nie; mimo nikłego podobieństwa do fotografii, zgadując, że to kwestia przemoczenia, z pewnością był to Vane. Nie mogła nie zacząć zastanawiać się, czy to aby profesor aż tak drastycznie zmienił poglądy? Co prawda o tym nie rozmawiali, ograniczając się do astronomii, ale robił wrażenie człowieka nastawionego do świata w sposób pokojowy, a już na pewno nie wydawał się kimś, kto brałby udział w podobnych protestach. Istniały co prawda niezliczone wyjaśnienia na tę sytuację, ale nie zamierzała spekulować, skoro los poprowadził jej ścieżkę prosto pod nogi pilnie poszukiwanego czarodzieja.
- Ależ proszę nie przepraszać, to ja nie powinnam była pana tak zachodzić - odparła spokojnie, a nic w jej postawie nie wskazywało bynajmniej na zagniewanie. Poza tym wyrządzone jej szkody były minimalne, tak naprawdę woda jedynie lekko ją skropiła, pozostawiając większość ubrania suchą.
- Domyślam się, że nie. W przeciwnym razie wpadłby pan też do naszej, a przecież nic podobnego nie miało miejsca - dodała, pozwalając sobie na nikły uśmiech i nawiązując do odległych już w czasie lekcji astronomii, których jako zastępca jej udzielał. W ich rezydencji znajdowało się kilka fontann, a choć dla większości czarodziejów wydawało się to szczytem ekstrawagancji, dla nich było raczej normalną częścią architektury. Nie zdziwiło jej, że nie poznał od razu; miał przecież wielu uczniów, a zapamiętanie takiej ilości twarzy musiało graniczyć z cudem, nawet jeśli jej była dość charakterystyczna. Nephthys pieczołowicie złożyła gazetę, dając mężczyźnie czas na odnalezienie różdżki i osuszenie ubrania, bez towarzyszącego mu wrażenia, że patrzy mu na ręce. Jeśli jednak na cokolwiek mogła mieć nadzieję to na to, że żadna anomalia ich tu nie zaskoczy wraz z użyciem magii nawet w tak prozaicznym celu.
- Trochę wody nie zwadzi, nie jestem z cukru - odparła niezrażona. Tak naprawdę gdyby mężczyzna był kimś obcym, pewnie nie byłaby równie pełna zrozumienia. Było w tym jednak sporo jej winy; być może istotnie nie powinna była tak znienacka go zaczepiać, choć robiąc w myślach szybki rachunek sumienia uznała, że przecież nie brzmiała chyba aż tak złowieszczo, by należało się jej bać aż do takiego stopnia. - Choć nie wiem, czy w ogóle powinnam z panem rozmawiać. Wygląda na to, że jest pan kryminalistą - podjęła po chwili, podając Jaydenowi zwiniętą gazetę, z wyrazem pewnego zakłopotania na twarzy. Tak naprawdę sytuacja była równie dziwaczna, co ostatnimi czasy cały czarodziejski świat, a zatem według wszelkich zasad prawdopodobieństwa, nie powinna już się dziwić. A jednak dziwiła. Jednocześnie uznała, że ich władze nie mają chyba poważniejszych zmartwień na głowie, skoro poświęcali miejsce na listy gończe na podobne przypadki, zamiast zacząć interesować się sprawami wzbudzającymi większy niepokój, niż koślawy transparent. Potoczyła wzrokiem po skwerku, zastanawiając się, czy ktoś przypadkiem zaraz pana Vane'a nie rozpozna; mógłby chcieć go pochwycić i odtransportować do ministerstwa, zanim ten zdąży cokolwiek wyjaśnić, a owych wyjaśnień nawet panna Shafiq oczekiwała z niecierpliwością. Gazeta była wczorajsza, a to dawało sporo czasu wszystkim zainteresowanym, na zaznajomienie się z nieszczęśliwie uchwyconym zdjęciem, dlatego też z każdą chwilą rosło prawdopodobieństwo, że ktoś zechce spełnić obywatelski obowiązek. Nastroje antyczarodziejskie budziły zazwyczaj ogrom emocji, stąd też zaniepokojenie Nephthys było raczej w pełni uzasadnione.
- Nic panu nie jest? - Dopytała, mając wrażenie, że kąpiel nie mogła należeć do najprzyjemniejszych. Niewielka ilość wody, która ją ochlapała, wystarczyła by poczuć, że do najcieplejszych nie należy. Dopiero po chwili, gdy mężczyzna stanął na nogi, dostrzegła, że ma przed sobą nikogo innego, a Jaydena właśnie. Opuściła ręce, w których trzymała gazetę, zastanawiając się, czy aby się nie pomyliła. Ale nie; mimo nikłego podobieństwa do fotografii, zgadując, że to kwestia przemoczenia, z pewnością był to Vane. Nie mogła nie zacząć zastanawiać się, czy to aby profesor aż tak drastycznie zmienił poglądy? Co prawda o tym nie rozmawiali, ograniczając się do astronomii, ale robił wrażenie człowieka nastawionego do świata w sposób pokojowy, a już na pewno nie wydawał się kimś, kto brałby udział w podobnych protestach. Istniały co prawda niezliczone wyjaśnienia na tę sytuację, ale nie zamierzała spekulować, skoro los poprowadził jej ścieżkę prosto pod nogi pilnie poszukiwanego czarodzieja.
- Ależ proszę nie przepraszać, to ja nie powinnam była pana tak zachodzić - odparła spokojnie, a nic w jej postawie nie wskazywało bynajmniej na zagniewanie. Poza tym wyrządzone jej szkody były minimalne, tak naprawdę woda jedynie lekko ją skropiła, pozostawiając większość ubrania suchą.
- Domyślam się, że nie. W przeciwnym razie wpadłby pan też do naszej, a przecież nic podobnego nie miało miejsca - dodała, pozwalając sobie na nikły uśmiech i nawiązując do odległych już w czasie lekcji astronomii, których jako zastępca jej udzielał. W ich rezydencji znajdowało się kilka fontann, a choć dla większości czarodziejów wydawało się to szczytem ekstrawagancji, dla nich było raczej normalną częścią architektury. Nie zdziwiło jej, że nie poznał od razu; miał przecież wielu uczniów, a zapamiętanie takiej ilości twarzy musiało graniczyć z cudem, nawet jeśli jej była dość charakterystyczna. Nephthys pieczołowicie złożyła gazetę, dając mężczyźnie czas na odnalezienie różdżki i osuszenie ubrania, bez towarzyszącego mu wrażenia, że patrzy mu na ręce. Jeśli jednak na cokolwiek mogła mieć nadzieję to na to, że żadna anomalia ich tu nie zaskoczy wraz z użyciem magii nawet w tak prozaicznym celu.
- Trochę wody nie zwadzi, nie jestem z cukru - odparła niezrażona. Tak naprawdę gdyby mężczyzna był kimś obcym, pewnie nie byłaby równie pełna zrozumienia. Było w tym jednak sporo jej winy; być może istotnie nie powinna była tak znienacka go zaczepiać, choć robiąc w myślach szybki rachunek sumienia uznała, że przecież nie brzmiała chyba aż tak złowieszczo, by należało się jej bać aż do takiego stopnia. - Choć nie wiem, czy w ogóle powinnam z panem rozmawiać. Wygląda na to, że jest pan kryminalistą - podjęła po chwili, podając Jaydenowi zwiniętą gazetę, z wyrazem pewnego zakłopotania na twarzy. Tak naprawdę sytuacja była równie dziwaczna, co ostatnimi czasy cały czarodziejski świat, a zatem według wszelkich zasad prawdopodobieństwa, nie powinna już się dziwić. A jednak dziwiła. Jednocześnie uznała, że ich władze nie mają chyba poważniejszych zmartwień na głowie, skoro poświęcali miejsce na listy gończe na podobne przypadki, zamiast zacząć interesować się sprawami wzbudzającymi większy niepokój, niż koślawy transparent. Potoczyła wzrokiem po skwerku, zastanawiając się, czy ktoś przypadkiem zaraz pana Vane'a nie rozpozna; mógłby chcieć go pochwycić i odtransportować do ministerstwa, zanim ten zdąży cokolwiek wyjaśnić, a owych wyjaśnień nawet panna Shafiq oczekiwała z niecierpliwością. Gazeta była wczorajsza, a to dawało sporo czasu wszystkim zainteresowanym, na zaznajomienie się z nieszczęśliwie uchwyconym zdjęciem, dlatego też z każdą chwilą rosło prawdopodobieństwo, że ktoś zechce spełnić obywatelski obowiązek. Nastroje antyczarodziejskie budziły zazwyczaj ogrom emocji, stąd też zaniepokojenie Nephthys było raczej w pełni uzasadnione.
شاهدني من فوق
Bycie poszukiwanym czarodziejem było pod pewnymi względami Jaydenowi znane, lecz na pewno nie w kwestii prawnej. Wszak był nauczycielem i wielu młodych ludzi go poszukiwało w Hogwarcie, by wyjaśnił im parę spraw związanych z astronomią. I robił to naprawdę chętnie i bez szemrania. Im więcej chcieli wiedzieć, tym on cieszył się jeszcze bardziej. Nic więc dziwnego, że jego ego urosło, gdy pewna panna poprosiła go o pomoc w nauczeniu się zaklęcia patronusa. Nie był przecież odpowiedzialny za zajęcia z obrony przed czarną magią, a jednak posiadał ten autorytet, który kazał jej się z tym problemem zgłosić do niego. Zaskakujące! Niecodzienne, ale nad wyraz wymowne. Wszak okazywał się być nie tyle człowiekiem odpowiednim do nauki, ale również i zaufania, które w nim pokładano. Czuł się naprawdę wyróżniony z tego powodu. Zawsze cieszył się, gdy mógł pomóc. Lecz dzisiejszego dnia nie rozumiał, dlaczego jego podobizna znajdowała się na wszystkich gazetach dokoła. Zupełnie jakby ktoś chciał z niego w ten sposób zażartować, sprowadzając nieprzyjemną sytuacją, z którą mężczyzna musiał sobie jakoś poradzić. Na pewno nie popierał żadnego nielegalnego ruchu, a na pewno nie jakiegoś... No, właśnie takiego o jakie go posądzali. Myślałby kto... Żeby jeszcze Mia i Evey go widziały. Strach pomyśleć, co mogłyby zrobić, gdyby się dowiedziały. Wpierw zapewne dostałby porządny ochrzan, ale koniec końców zaczęły walczyć o niego niczym lwice, by wyjaśnić całe zajście. Ale nie było tutaj ani jego kuzynki, ani siostry. Była jedynie drobna panna, którą ochlapał, a widząc to, jego policzki spłonęły rumieńcem zawstydzenia swoim zachowaniem. Nie chciał absolutnie się wygłupić, lecz najwyraźniej mu się nie udało. Uśmiechnął się jednak szybko, mając nadzieję, że dziewczyna przed nim nie była zła.
- Nie, nic. Dziękuję bardzo za troskę - odpowiedział szybko, nie chcąc kazać jej czekać. Zawsze musiał zrobić coś podobnego, ale nie przeszkadzało mu to. Dopóki oczywiście nikt nie ucierpiał, bo tego by nie przeżył. Zerknął szybko na chichoczące dalej figury, przypominając sobie, że kiedyś znalazł się w towarzystwie prawdziwej syreny i gdyby nie jego przyjaciel, zapewne marnie by skończył. Chociaż słuchanie ich śpiewu, było naprawdę wspaniałe. Biedni żeglarze... Z zamyślenia wyrwały go dalsze słowa samozwańczej towarzyszki, a które przykuły uwagę astronoma. O czym ona mówiła? Czy o czymś nie wiedział? Czy powinien ją znać? Jeśli tak, to skąd? Czy aby nie zrobił z siebie głuptaka i nie zrobił kiedyś na jej oczach jakiegoś głupstwa? Dopiero gdy podała mu gazetę, coś w nim kliknęło. Jego twarz z zamyślonej i wyraźnie skonsternowanej, próbującej myśleć, rozjaśniła się, a zdezorientowanie zmieniło się w uśmiech. Oczy zaświeciły się profesorowi, a on jakby zupełnie zapomniał o fontannie, gazecie i fakcie, że był poszukiwany za coś czego nie zrobił. - Ah, mała Nephthys, której przemycałem cukierki! - co z tego, że sytuacja miała się wręcz na odwrót, a ich lekcje odbywały się na wspólnym kosztowaniu słodkości i patrzeniu w gwiazdy do późna. Czasami panna Shafiq nawet zasypiała, a on mówił i mówił, nawet tego nie zauważając. - Jak się masz? Na Rowenę... Cóż za niefortunne spotkanie. Bardzo niefortunne - westchnął i znów się strapił, patrząc na stronę z gazety. Fontanna, bycie potencjalnym zagrożeniem... Czy ten dzień miał dla niego jeszcze jakieś niespodzianki? Nie, żeby Jayden ich nie lubił. Kochał wręcz, ale to było niesprawiedliwe. Opadł z powrotem na oparcie fontanny i ukrył na chwilę twarz w dłoni, próbując zebrać jakoś myśli. - Uwierzyłabyś mi, gdybym powiedział, że to jedna wielka pomyłka? - spytał, prostując się i patrząc na egzotyczną pannę, która przyglądała mu się z zaciekawieniem. - To nie moja wina, że zrobili to zdjęcie... Szedłem tylko sobie ulicą, a tu nagle bum! Tłum dokoła mnie, krzyczy coś, jakiś dziennikarz, tam ktoś się bije... Istny chaos, a pomiędzy tym wszystkim ja. Szedłem tylko do Gringotta... Nephthys... Myślisz, że w więzieniu można pisać listy? - spytał ją zrezygnowany. Nikt mu przecież nie uwierzy, jeśli powie, że to był przypadek.
- Nie, nic. Dziękuję bardzo za troskę - odpowiedział szybko, nie chcąc kazać jej czekać. Zawsze musiał zrobić coś podobnego, ale nie przeszkadzało mu to. Dopóki oczywiście nikt nie ucierpiał, bo tego by nie przeżył. Zerknął szybko na chichoczące dalej figury, przypominając sobie, że kiedyś znalazł się w towarzystwie prawdziwej syreny i gdyby nie jego przyjaciel, zapewne marnie by skończył. Chociaż słuchanie ich śpiewu, było naprawdę wspaniałe. Biedni żeglarze... Z zamyślenia wyrwały go dalsze słowa samozwańczej towarzyszki, a które przykuły uwagę astronoma. O czym ona mówiła? Czy o czymś nie wiedział? Czy powinien ją znać? Jeśli tak, to skąd? Czy aby nie zrobił z siebie głuptaka i nie zrobił kiedyś na jej oczach jakiegoś głupstwa? Dopiero gdy podała mu gazetę, coś w nim kliknęło. Jego twarz z zamyślonej i wyraźnie skonsternowanej, próbującej myśleć, rozjaśniła się, a zdezorientowanie zmieniło się w uśmiech. Oczy zaświeciły się profesorowi, a on jakby zupełnie zapomniał o fontannie, gazecie i fakcie, że był poszukiwany za coś czego nie zrobił. - Ah, mała Nephthys, której przemycałem cukierki! - co z tego, że sytuacja miała się wręcz na odwrót, a ich lekcje odbywały się na wspólnym kosztowaniu słodkości i patrzeniu w gwiazdy do późna. Czasami panna Shafiq nawet zasypiała, a on mówił i mówił, nawet tego nie zauważając. - Jak się masz? Na Rowenę... Cóż za niefortunne spotkanie. Bardzo niefortunne - westchnął i znów się strapił, patrząc na stronę z gazety. Fontanna, bycie potencjalnym zagrożeniem... Czy ten dzień miał dla niego jeszcze jakieś niespodzianki? Nie, żeby Jayden ich nie lubił. Kochał wręcz, ale to było niesprawiedliwe. Opadł z powrotem na oparcie fontanny i ukrył na chwilę twarz w dłoni, próbując zebrać jakoś myśli. - Uwierzyłabyś mi, gdybym powiedział, że to jedna wielka pomyłka? - spytał, prostując się i patrząc na egzotyczną pannę, która przyglądała mu się z zaciekawieniem. - To nie moja wina, że zrobili to zdjęcie... Szedłem tylko sobie ulicą, a tu nagle bum! Tłum dokoła mnie, krzyczy coś, jakiś dziennikarz, tam ktoś się bije... Istny chaos, a pomiędzy tym wszystkim ja. Szedłem tylko do Gringotta... Nephthys... Myślisz, że w więzieniu można pisać listy? - spytał ją zrezygnowany. Nikt mu przecież nie uwierzy, jeśli powie, że to był przypadek.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prawdopodobnie tylko sympatia do czarodzieja sprawiła, że pochyliła się na dłużej nad jego losem. Choć nie była samolubną, jej altruizm zwykle kończył się tam, gdzie istniało dalekie echo prawdopodobieństwa, że udzielenie pomocy mogłoby narazić na szwank dobre imię jej rodziny. A za coś podobnego można by wziąć próbę podjęcia obrony czarodzieja, który został oskarżony, no cóż... O działanie przeciwko swojej braci. Gdyby go nie znała, nie mogłaby podejrzewać, że to jakaś pomyłka. Sęk w tym, że przecież znała, a choć ludzie bez wątpienia się zmieniali, nie sądziła, by Jayden zmienił się aż tak. Jej teorię z grubsza potwierdzała krótka kąpiel w fontannie, którą sobie urządził, zatem poczuła się zobowiązana do tego, by jednak zareagować. Nawet jeśli była skoncentrowana raczej na dobru własnej rodziny, skoro mogła być może jakoś pomóc profesorowi, zamierzała tę pomoc zaoferować.
Uśmiechnęła się na słowa o małej Nephthys, a choć mała już z pewnością nie była, ucieszyło ją, że mężczyzna zdawał się pamiętać, kim jest. Co prawda pamięć bywałą złudną i nie do końca była pewna, czy faktycznie kończyło się jedynie na przemycaniu cukierków, czy i pokątnemu konsumowaniu razem z nią. Faktem było jednak, że Vane dość szybko zjednał sobie sympatię młodziutkiej wówczas Shafiq, choćby swoim dość lekkim podejściem do przedmiotu, całkowicie różnym do tego, do czego przywykła ze strony swojego nauczyciela. Surowy i wymagający Egipcjanin nie znajdywał czasu, by zwyczajnie pochylić się nad pięknem gwiazd. Ceniła rzeczowe podejście, ale jednocześnie lubiła słuchać opowiadań Jaydena, stąd też do krótkiego okresu ich współpracy wracała, jeśli już, to z rozrzewnieniem. Jednocześnie pamiętała dość dobrze, jak zawiedziona była, że mimo wszystko ominęła ją nauka w Hogwarcie. Dość krótkowzrocznie, jak to dziecko, założyła wówczas, że z pewnością wszyscy profesorowie w Szkole Magii i Czarodziejstwa są równie zaangażowani w nauczanie, co właśnie stojący przed nią czarodziej. W związku z tym czuła się nawet bardziej niż pokrzywdzona, że koniec końców, mimo nawet namów ciotki Zorayi, ojciec nie dał się przekonać na to, by posłać córki do Hogwartu. Czas zatarł zawód i nauczył doceniać odmienne wykształcenie, które otrzymała, bez konieczności wpasowywania się w angielską brać czarodziejską, ale listy, które wysyłali jej rówieśnicy, roztaczały przed jej oczami obraz szkoły całkowicie dla niej niedostępny.
- Zgadza się, jednak mnie pan pamięta. Miewam się dobrze - urwała prędko. Nie było to kłamstwo, ale nie była to też prawda. Mimo wszystko to nie jej samopoczucie stanowiła wszak meritum dyskusji i tego zamierzała się trzymać, sprawnie unikając tematu swojej osoby. - Istotnie niefortunne - zgodziła się, skinąwszy głową i jeszcze na chwilę spoglądając znacząco na nieszczęsną gazetę. Jak wielu ludzi zdążyło już rozpoznać w liście gończym znajome oblicze? Rozumiała, że sytuacja jest poważna. Było nie było, Jayden stanowił osobę publiczną i narażało to w sporym stopniu na szwank jego dobre imię. Im dłużej z nim rozmawiała, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że być może to faktycznie wypadek. Posądzanie go o podobne czyny wydawało się śmieszne, ale nie dziwiło w czasach, gdzie prasa w pogoni za sensacją nie miała najwyraźniej żadnych skrupułów. Poza tym strapiona mina wydawała się zdecydowanie zbyt prawdziwa, by mogła stanowić jedynie maskę fałszywej skruchy.
- Wierzę, proszę się nie martwić. Jestem pewna, że da się to jakoś odkręcić - odparła w końcu dość pewnie, mimo że tak na dobrą sprawę wcale nie była tego taka pewna. Artykuł mógł zniknąć, poszkodowany otrzymać przeprosiny, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto może to odgrzebać w najmniej spodziewanym momencie. O tym jednak nie wspomniała, nie chcąc go już niepotrzebnie niepokoić. - Przede wszystkim myślę, że nie pójdzie pan do żadnego więzienia. Jestem przekonana, że da się to wszystko wytłumaczyć. Mogę za pana poświadczyć, przecież to niedorzeczne, żeby szanowanego profesora posądzać o podobne poglądy - odezwała się. Być może samemu poszkodowanemu faktycznie nikt by nie uwierzył, ale jeśli ktoś się za nim wstawi, być może machina biurokracji zatrzyma się choć na chwilę i zweryfikuje, że ich poszukiwany raczej nie wykazuje żadnych antyczarodziejskich nastrojów. Tak naprawdę Jayden musiał mieć po prostu strasznego pecha, wszak w takich przypadkach postępowało się zwykle chyba nieco inaczej. Czy ktokolwiek przedstawił mu jakieś zarzuty, nim tak bezceremonialnie wciśnięto go pomiędzy stronę z przepisami, a najnowszym artykule o ministrze magii? I pomyśleć, że ominęłoby ją to, bo zwykle nie czytywała prasy!
Uśmiechnęła się na słowa o małej Nephthys, a choć mała już z pewnością nie była, ucieszyło ją, że mężczyzna zdawał się pamiętać, kim jest. Co prawda pamięć bywałą złudną i nie do końca była pewna, czy faktycznie kończyło się jedynie na przemycaniu cukierków, czy i pokątnemu konsumowaniu razem z nią. Faktem było jednak, że Vane dość szybko zjednał sobie sympatię młodziutkiej wówczas Shafiq, choćby swoim dość lekkim podejściem do przedmiotu, całkowicie różnym do tego, do czego przywykła ze strony swojego nauczyciela. Surowy i wymagający Egipcjanin nie znajdywał czasu, by zwyczajnie pochylić się nad pięknem gwiazd. Ceniła rzeczowe podejście, ale jednocześnie lubiła słuchać opowiadań Jaydena, stąd też do krótkiego okresu ich współpracy wracała, jeśli już, to z rozrzewnieniem. Jednocześnie pamiętała dość dobrze, jak zawiedziona była, że mimo wszystko ominęła ją nauka w Hogwarcie. Dość krótkowzrocznie, jak to dziecko, założyła wówczas, że z pewnością wszyscy profesorowie w Szkole Magii i Czarodziejstwa są równie zaangażowani w nauczanie, co właśnie stojący przed nią czarodziej. W związku z tym czuła się nawet bardziej niż pokrzywdzona, że koniec końców, mimo nawet namów ciotki Zorayi, ojciec nie dał się przekonać na to, by posłać córki do Hogwartu. Czas zatarł zawód i nauczył doceniać odmienne wykształcenie, które otrzymała, bez konieczności wpasowywania się w angielską brać czarodziejską, ale listy, które wysyłali jej rówieśnicy, roztaczały przed jej oczami obraz szkoły całkowicie dla niej niedostępny.
- Zgadza się, jednak mnie pan pamięta. Miewam się dobrze - urwała prędko. Nie było to kłamstwo, ale nie była to też prawda. Mimo wszystko to nie jej samopoczucie stanowiła wszak meritum dyskusji i tego zamierzała się trzymać, sprawnie unikając tematu swojej osoby. - Istotnie niefortunne - zgodziła się, skinąwszy głową i jeszcze na chwilę spoglądając znacząco na nieszczęsną gazetę. Jak wielu ludzi zdążyło już rozpoznać w liście gończym znajome oblicze? Rozumiała, że sytuacja jest poważna. Było nie było, Jayden stanowił osobę publiczną i narażało to w sporym stopniu na szwank jego dobre imię. Im dłużej z nim rozmawiała, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że być może to faktycznie wypadek. Posądzanie go o podobne czyny wydawało się śmieszne, ale nie dziwiło w czasach, gdzie prasa w pogoni za sensacją nie miała najwyraźniej żadnych skrupułów. Poza tym strapiona mina wydawała się zdecydowanie zbyt prawdziwa, by mogła stanowić jedynie maskę fałszywej skruchy.
- Wierzę, proszę się nie martwić. Jestem pewna, że da się to jakoś odkręcić - odparła w końcu dość pewnie, mimo że tak na dobrą sprawę wcale nie była tego taka pewna. Artykuł mógł zniknąć, poszkodowany otrzymać przeprosiny, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto może to odgrzebać w najmniej spodziewanym momencie. O tym jednak nie wspomniała, nie chcąc go już niepotrzebnie niepokoić. - Przede wszystkim myślę, że nie pójdzie pan do żadnego więzienia. Jestem przekonana, że da się to wszystko wytłumaczyć. Mogę za pana poświadczyć, przecież to niedorzeczne, żeby szanowanego profesora posądzać o podobne poglądy - odezwała się. Być może samemu poszkodowanemu faktycznie nikt by nie uwierzył, ale jeśli ktoś się za nim wstawi, być może machina biurokracji zatrzyma się choć na chwilę i zweryfikuje, że ich poszukiwany raczej nie wykazuje żadnych antyczarodziejskich nastrojów. Tak naprawdę Jayden musiał mieć po prostu strasznego pecha, wszak w takich przypadkach postępowało się zwykle chyba nieco inaczej. Czy ktokolwiek przedstawił mu jakieś zarzuty, nim tak bezceremonialnie wciśnięto go pomiędzy stronę z przepisami, a najnowszym artykule o ministrze magii? I pomyśleć, że ominęłoby ją to, bo zwykle nie czytywała prasy!
شاهدني من فوق
Nie wątpił w to, że w spotkanej dawnej uczennicy tliły się jakieś pokłady dobra i altruizmu. Zdawał sobie doskonale sprawę z faktu, że między zwykłymi czarodziejami, a tymi z rodzin szlacheckich często znajdowała się przepaść bez dna. Jedni jak i drudzy zupełnie inaczej podchodzili do niektórych spraw - jak on mógł zdecydowanie lżej, tak Nephthys na pewno miała spory dystans do podobnych wydarzeń. Dodatkowo przebywał u niej w domu i widział na jakich zasadach opierała się rodzina Shafiq. Poznawanie innej kultury było fascynujące i odbywało się to już na wejściu, gdy pierwszy raz przekroczył próg posiadłości na wyspie Man. Ekscytujące doznanie. Podobała mu się ta jakby ucieczka w odległy świat, nie opuszczając nawet Wielkiej Brytanii. To właśnie praca z rodem z Egiptu sprawiła, że zainteresował się poważniej tamtejszą astronomią i żałował, że nie zwrócił wzroku w stronę Kairu szybciej. Wiedza tamtejszych uczonych wprawiała w zachwyt. Tak samo jak wspaniały dom, w którym zaraz pierwszego dnia się zgubił. Poszedł jakimś korytarzem, zamierzając znaleźć odpowiednią salę, gdzie miała na niego czekać uczennica, ale... Zupełnie stracił orientację w tych wszystkich salach i zakrętach. Nie miał pojęcia, ile tak się kręcił, chociaż w międzyczasie oglądał najmniejszy detal obcej tradycji. Zapewne kręciłby się tak jeszcze długo, gdyby nie to, że raz się obrócił i stanął twarzą w twarz z małą dziewczynką patrzącą na niego z zainteresowaniem. Od tego czasu Nephthys urosła, chociaż jej spojrzenie wcale się za wiele nie zmieniło. Wciąż obserwowała go z uwagą i jakby próbowała zrozumieć, dlaczego ich spotkania zaczynały się właśnie od jakiejś wtopy nauczyciela. Niewątpliwie jednak spędzili wspólnie miły czas, gdy mała lady słuchała z uwagą opowiadań, a on cieszył się z samego jej zaintrygowania. Niekiedy zapytywała o Hogwart i dostrzegał w niej nutę zawodu, że musiała uczyć się z daleka od rówieśników. Jayden robił więc wszystko, by nieco jej tego świata pokazać. Nawet odrobinę. Uśmiech na twarzy dziecka zawsze był dla niego największą nagrodą, dlatego widok tej emocji u kogoś, komu odebrane było spędzanie nauki wśród innych dzieci jedynie zwiększało się na znaczeniu. Trwało to zaledwie moment i zastępstwo się zakończyło, ale pozostawiło wiele dobrego w doświadczeniu astronoma. Nie tylko poszerzył swoje naukowe horyzonty, ale również pomógł jednej istotce dostrzec piękno w wiszących nad ich głowami gwiazdach.
Teraz słuchał jej słów wsparcia i był jej za to wdzięczny. Wszak nie każdy by uwierzył. Ba! Nie każdy by tak po prostu mu towarzyszył. W końcu jego twarz była na gazetach w całym kraju i opisywała go jako zbrodniarza. Co prawda wina nie była wielka, lecz Jayden, który żył zgodnie z wszelkimi zasadami moralności, czuł się okropnie. Dlatego gdy Nephthys zaoferowała pomoc, spojrzał na nią uważnie. - Naprawdę byś to zrobiła? - spytał z szeroko otwartymi oczami i lekko rozchylił usta w niemym pytaniu Ale jak to? Widział jednak zdeterminowanie na twarzy dziewczęcia i zaraz sam poczuł się lepiej. Spięcie zeszło z barków i uśmiechnął się szeroko, by wstać szybko i być gotowym ruszyć do Ministerstwa Magii ażeby bronić swojej niewinności. Jeśli panna Shafiq naprawdę zamierzała mu pomóc, to tym bardziej. - To w takim razie... - zaczął, ale urwał, by odszukać w kieszeni jedną monetę, którą przez moment obracał w palcach. - Jeszcze ostatnia rzecz nim pójdziemy - rzucił wesoło i wrzucił pieniądz do fontanny, czekając na ciąg dalszy.
Teraz słuchał jej słów wsparcia i był jej za to wdzięczny. Wszak nie każdy by uwierzył. Ba! Nie każdy by tak po prostu mu towarzyszył. W końcu jego twarz była na gazetach w całym kraju i opisywała go jako zbrodniarza. Co prawda wina nie była wielka, lecz Jayden, który żył zgodnie z wszelkimi zasadami moralności, czuł się okropnie. Dlatego gdy Nephthys zaoferowała pomoc, spojrzał na nią uważnie. - Naprawdę byś to zrobiła? - spytał z szeroko otwartymi oczami i lekko rozchylił usta w niemym pytaniu Ale jak to? Widział jednak zdeterminowanie na twarzy dziewczęcia i zaraz sam poczuł się lepiej. Spięcie zeszło z barków i uśmiechnął się szeroko, by wstać szybko i być gotowym ruszyć do Ministerstwa Magii ażeby bronić swojej niewinności. Jeśli panna Shafiq naprawdę zamierzała mu pomóc, to tym bardziej. - To w takim razie... - zaczął, ale urwał, by odszukać w kieszeni jedną monetę, którą przez moment obracał w palcach. - Jeszcze ostatnia rzecz nim pójdziemy - rzucił wesoło i wrzucił pieniądz do fontanny, czekając na ciąg dalszy.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Swoboda jest względna, zwłaszcza w przypadku panien ze szlachetnych rodów, tym bardziej jeśli mają równie restrykcyjne podejście do wszystkiego, co rodzina Shafiq. Nie dawała sobie jednak prawa do narzekań. Mimo to, kiedy przed laty w progu komnat, w których odbywały się jej lekcje stanął Jayden Vane, spoglądała na niego jakby stanowił jakiś egzotyczny okaz człowieka z dalekiego kraju. I choć niepomierne zdumienie brało, gdy myślała o tym, że jej cierpka w obejściu ciotka mogła mieć dojścia do osób takich, jak profesor Vane, ubóstwiała zasypywać go pytaniami o wszystko, nie tylko astronomię. Być może profesor był specyficznym indywiduum, miała jednak świadomość, że gdy tylko w grę wchodziła praca znikało gdzieś roztargnienie i pojawiało się coś, czego wielu czarodziejom brakowało - pasja. Której zalążek udało mu się zaszczepić nawet w Nephthys, choć interesowała ją astronomia raczej pod kątem alchemii. Faktem było, że Jayden służył nie tylko pomocą z zakresu swojej dziedziny, ale i wielu innych, a jego opowieści stanowiły niejako uzupełnienie informacji, które dostawała w listach od swoich znajomych z Hogwartu. W dalszym ciągu czuła ukłucie żalu na myśl o tym, że ominęło ją uczęszczanie do prawdziwej szkoły, nawet jeżeli ceniła wykształcenie, które otrzymała, nie wątpiąc ani przez chwilę w jego zasadność. Mogła tylko domniemywać, jakim człowiekiem stałaby się, gdyby nie istniała konieczność spędzania całych dni w towarzystwie sióstr, a zamiast tego mogłaby skupić się na wszystkich tych osobach, z którymi utrzymywała tylko listowny kontakt.
Faktem było, że nie powinna była mieszać się w tę sprawę, ale nie mogła przejść obojętnie obok kogoś, komu przecież zawdzięczała całkiem sporo. Pewnie dlatego koniec końców stanęło na tym, że z miłą chęcią mu pomoże. Magiczny świat oszalał już jakiś czas temu, nie widziała więc powodu do tego, żeby tego szaleństwa dokładać. Nie wątpiąc już w szczerość wyznania Jaydena, że to istotnie pomyłka, wiedziała, że chociaż to ryzykowne gdzieś się z nim publicznie pokazywać, dopóki sprawa się nie wyjaśni, nie można tego tak zostawić. A skoro jej nazwisko miało w końcu szansę się do czegoś przydać, zamierzała z tego skorzystać i za niego poświadczyć. Ot, przysługa na rzecz dawnych, dobrych czasów. Kiedy jej największym zmartwieniem były przyziemne błahostki. Kiedy świat nie zwariował, odbierając im swobodę korzystania z magii.
- Oczywiście. Trzeba to wyjaśnić, dopóki nie narobi szkód. Większych, niż już zdążyło - odparła, marszcząc lekko brwi. Miała szczerą nadzieję, że uda im się naprostować tę sytuację zanim gazeta dotrze w niepowołane ręce. Oczyma wyobraźni już widziała aferę, która mogłaby wyniknąć z tego powodu; nauczyciel posądzany o podobne poglądy raczej ie zagrzałby posady w Hogwarcie zbyt długo. Z uwagą obserwowała, co Vane ma na myśli mówiąc o ostatniej rzeczy i uśmiechnęła się nieznacznie, obserwując trajektorię lotu monety, która z pluskiem wpadła do fontanny. Syrenie najwyraźniej niezbyt się to spodobało, bo jak na złość postanowiła wypluć wodę prosto na Jaydena, który ledwo zdążył się osuszyć, a już był mokry.
- To chyba nie jest pana szczęśliwy dzień - zauważyła taktownie, zerkając na chichoczącą syrenę. Jak na ożywiony magią przedmiot, zdawała się być wyjątkowo złośliwa. Aż mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy żywe okazy w naturze również są takie niewdzięczne. Dlatego zanim ruszyli w stronę Ministerstwa, najpewniej obierając jakąś jak najmniej uczęszczaną ścieżkę, Nephthys sama sięgnęła do kieszeni szaty, a wyjąwszy z niej monetę, również wrzuciła do wody, zastanawiając się, czy figura skorzysta z okazji i ją też pochlapie. Nie wierzyła w szczęście, jakie miało przynosić takie działanie, ale skoro już tutaj była postanowiła skorzystać z okazji i spróbować tego dziwnego zwyczaju.
Faktem było, że nie powinna była mieszać się w tę sprawę, ale nie mogła przejść obojętnie obok kogoś, komu przecież zawdzięczała całkiem sporo. Pewnie dlatego koniec końców stanęło na tym, że z miłą chęcią mu pomoże. Magiczny świat oszalał już jakiś czas temu, nie widziała więc powodu do tego, żeby tego szaleństwa dokładać. Nie wątpiąc już w szczerość wyznania Jaydena, że to istotnie pomyłka, wiedziała, że chociaż to ryzykowne gdzieś się z nim publicznie pokazywać, dopóki sprawa się nie wyjaśni, nie można tego tak zostawić. A skoro jej nazwisko miało w końcu szansę się do czegoś przydać, zamierzała z tego skorzystać i za niego poświadczyć. Ot, przysługa na rzecz dawnych, dobrych czasów. Kiedy jej największym zmartwieniem były przyziemne błahostki. Kiedy świat nie zwariował, odbierając im swobodę korzystania z magii.
- Oczywiście. Trzeba to wyjaśnić, dopóki nie narobi szkód. Większych, niż już zdążyło - odparła, marszcząc lekko brwi. Miała szczerą nadzieję, że uda im się naprostować tę sytuację zanim gazeta dotrze w niepowołane ręce. Oczyma wyobraźni już widziała aferę, która mogłaby wyniknąć z tego powodu; nauczyciel posądzany o podobne poglądy raczej ie zagrzałby posady w Hogwarcie zbyt długo. Z uwagą obserwowała, co Vane ma na myśli mówiąc o ostatniej rzeczy i uśmiechnęła się nieznacznie, obserwując trajektorię lotu monety, która z pluskiem wpadła do fontanny. Syrenie najwyraźniej niezbyt się to spodobało, bo jak na złość postanowiła wypluć wodę prosto na Jaydena, który ledwo zdążył się osuszyć, a już był mokry.
- To chyba nie jest pana szczęśliwy dzień - zauważyła taktownie, zerkając na chichoczącą syrenę. Jak na ożywiony magią przedmiot, zdawała się być wyjątkowo złośliwa. Aż mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy żywe okazy w naturze również są takie niewdzięczne. Dlatego zanim ruszyli w stronę Ministerstwa, najpewniej obierając jakąś jak najmniej uczęszczaną ścieżkę, Nephthys sama sięgnęła do kieszeni szaty, a wyjąwszy z niej monetę, również wrzuciła do wody, zastanawiając się, czy figura skorzysta z okazji i ją też pochlapie. Nie wierzyła w szczęście, jakie miało przynosić takie działanie, ale skoro już tutaj była postanowiła skorzystać z okazji i spróbować tego dziwnego zwyczaju.
شاهدني من فوق
The member 'Nephthys Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 74
'k100' : 74
Wierzył, że los nie stawiał na jego drodze osób, które nie miał odcisnąć się na jego życiu w jakiś sposób. Przebywanie z Nephthys i nauczenie jej stanowiło ciekawy okres w nauczycielskiej karierze i niewątpliwie poszerzyło horyzonty astronoma. Poniekąd musiało to wyglądać zabawnie, gdy dziewczynka prowadziła go przez zawiłe korytarze, nie gubiąc się ani na moment, a on nie potrafił przejść pięciu metrów bez kwestionowanie dobrze obranego kierunku. Ale miała rację. Roztrzepanie mijało, gdy tylko zaczynał mówić o przedmiocie i przyczynie, dla którego pojawił się na wyspie Man. Wykładanie go jednak komuś tak zainteresowanemu jak mała lady było czystą przyjemnością. Często nawet widywali się w weekendy, by nauczanie nie kolidowało z obowiązkami JJa w Hogwarcie - wychodzenie o późnych nocnych porach było początkowo nadzorowane niezwykle uważnie, lecz po kilku zajęciach służącej nie chciało się czekać do północy i kłaść się sporo czasu po trzeciej czy czwartej, więc zawierzała mężczyźnie, że poprowadzi odpowiednio zajęcia, a nie skupi się na czymś błahym. Co w sumie było nieprawdziwe, bo dla Jaydena nawet najmniej ważna rzecz niosła ze sobą wiele cennych informacji, a szerokie poznanie życia było również ważne w rozeznaniu się w astronomii. Im lepiej znało się przyczynę, dla której spędzali wiele godzin na obserwacji nieba i studiowaniu atlasów, tym te czynności nabierały na znaczeniu i podejście do nauki się zmieniało. Dokładnie pamiętał chwilę, w której dostał propozycję krótkiego zastępstwa w posiadłości Shafiqów. Okazało się, że nie był pierwszym wyborem odpowiedzialnej za edukację małej lady osoby, jednak jego poprzednik zdecydowanie odmówił, ale polecił właśnie jego na następcę. Wysłannicy rodziny wyjątkowo się zdziwili, gdy weszli i zastali dwudziestoparolatka w Hogwarcie, a nie staruszka zaprawionego w boju z dziećmi. Jego młody wiek na pewno wzbudzał wiele kontrowersji, ale sam fakt, że znajdował się w Szkole Magii i Czarodziejstwa niwelował ów obiekcje. Zresztą nie tylko on był jednym z młodych wśród kadry. Na rozmowie z ciotką Nephthys mógł wyczuć spory dystans bijący od kobiety, ale nie zraził się. Nie był przecież tam dla niej, a dla swojej uczennicy. Uczennicy, która wyrosła nieco spomiędzy mebli i znajdowała się obok niego, zapewniając go o swoim wsparciu. Było to bardzo miłe, bo przecież nie musiała tego robić. Szczególnie, że należała do wąskiego grona czarodziejów i czarownic o krwi szlachetnej, a ci raczej nie zamartwiali się zbytnio resztą społeczeństwa. Wielu z nich oczywiście wspierało sprawę mugoli, ale większość wolała strzec swoich sekretów i trzymać magię dla siebie. Poniekąd Jayden ich rozumiał, jednak czasy się zmieniały, a mugolskie dzieci posiadały równocześnie wielki talent do czarów. Dlaczego więc mieliby odbierać im możliwość jej posiadania i nauki nią władania? Woleliby, by ich niestabilna energia wybuchła niepoddana wcześniejszej kontroli?
- Dziękuję ci, Nephthys. Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczny za to wsparcie - odparł spokojnie, posyłając dziewczynie ciepły uśmiech, czując, że z barków zszedł mu spory ciężar niewiedzy i stresu. Jej obecność i słowa podniosły go na duchu przyczyniając się do gwałtownej poprawy nastroju nauczyciela. Rzucił więc monetę do fontanny, czekając na ciąg dalszy. Ten przyszedł równie szybko i niespodziewanie, bo strumień wody chlusnął mu wprost w twarz, a ta sama syrena co śmiała się wcześniej, robiła to również i teraz. Najwidoczniej lubiła naśmiewać się z mężczyzn pod swoim władaniem. - A może to ma mi przypomnieć, bym się otrząsnął? - odparł, słysząc wypowiedź Shafiq, nie kryjąc uśmiechu i wycierając mokrą, po raz kolejny, twarz. - Oby tobie poszło znacznie lepiej - dodał, patrząc jak dziewczyna szła jego przykładem. Było to w pewnym sensie symboliczne. W końcu parę lat temu robiła dokładnie to samo. Widząc jednak, że syrena tym razem miała inne zamiary, mruknął zadowolony pod nosem. Zobaczenie po tylu latach swojej uczennicy było naprawdę miłym doznaniem. Nie spodziewał się takich okoliczności, ale ona na pewno też nie. Gdy zagadkom stało się zadość, byli gotowi do udania się dalej. - Pani pozwoli - powiedział, prostując się i z ciągłym uśmiechem zaprosił Nephthys na przechadzkę w stronę Ministerstwa. Tam miała wstawić się za nim i przemówić pracownikom do rozumu, bo to przecież było niemożliwe, by był przestępcą. Przypadki chodziły po ludziach... Nawet te najbardziej felerne.
|zt
- Dziękuję ci, Nephthys. Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczny za to wsparcie - odparł spokojnie, posyłając dziewczynie ciepły uśmiech, czując, że z barków zszedł mu spory ciężar niewiedzy i stresu. Jej obecność i słowa podniosły go na duchu przyczyniając się do gwałtownej poprawy nastroju nauczyciela. Rzucił więc monetę do fontanny, czekając na ciąg dalszy. Ten przyszedł równie szybko i niespodziewanie, bo strumień wody chlusnął mu wprost w twarz, a ta sama syrena co śmiała się wcześniej, robiła to również i teraz. Najwidoczniej lubiła naśmiewać się z mężczyzn pod swoim władaniem. - A może to ma mi przypomnieć, bym się otrząsnął? - odparł, słysząc wypowiedź Shafiq, nie kryjąc uśmiechu i wycierając mokrą, po raz kolejny, twarz. - Oby tobie poszło znacznie lepiej - dodał, patrząc jak dziewczyna szła jego przykładem. Było to w pewnym sensie symboliczne. W końcu parę lat temu robiła dokładnie to samo. Widząc jednak, że syrena tym razem miała inne zamiary, mruknął zadowolony pod nosem. Zobaczenie po tylu latach swojej uczennicy było naprawdę miłym doznaniem. Nie spodziewał się takich okoliczności, ale ona na pewno też nie. Gdy zagadkom stało się zadość, byli gotowi do udania się dalej. - Pani pozwoli - powiedział, prostując się i z ciągłym uśmiechem zaprosił Nephthys na przechadzkę w stronę Ministerstwa. Tam miała wstawić się za nim i przemówić pracownikom do rozumu, bo to przecież było niemożliwe, by był przestępcą. Przypadki chodziły po ludziach... Nawet te najbardziej felerne.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
18 lipca
Powietrze było ciężkie i słodkie od zapachu magnolii.
Przypominał jej on perfumy, które kiedyś miała; nieduży, owalny pojemnik z metalu imitującego złoto, z wygrawerowanym na wierzchu drzewem magnoliowym. Posiadał niewielki zatrzask w kształcie płatka magnolii, sam w sobie stanowiący mikroskopijne dzieło sztuki, a motyw ten zdobił gładkie ściany pojemnika lśniące przyćmionym blaskiem starego złota. Wieczko skrywało kremową, intensywnie pachnącą konsystencję w kolorze bladego różu; choć minęło już tyle lat, wciąż pamiętała, że wystarczyła tylko odrobina naniesiona na skórę nadgarstków czy za uszami, by bogata, żywa woń kwiatu magnolii unosiła się za nią przez długie godziny.
Zupełnie tak, jakby spędziła cały dzień, wspinając się po rozłożystych konarach magnolii i tonąc w bladoróżowych płatkach muskających jej skórę.
Nie wiedziała, co stało się z perfumami. Z pewnością pamiętałaby, gdyby się skończyły, jednak zawsze odnosiła wrażenie, że ilekroć unosiła wieczko, perfum zdawało się nie ubywać. Mały, pięknie zdobiony pojemnik musiał zatem przepaść – a może leżał gdzieś na dnie szuflady w jej dawnym pokoju w rodzinnym domu, przez lata pokrywając się delikatną warstwą kurzu?
Nie miała pojęcia.
Jej matka równie dobrze mogła go wyrzucić, jeśli po zniknięciu Tildy zdecydowała się usunąć każdy ślad obecności córki w rodzinnym domu.
Tilda nie byłaby tym zdziwiona, a wręcz przeciwnie - całkiem wierzyła w podobny scenariusz.
Tymczasem ciężki zapach magnolii budził w niej dawne wspomnienia, gdy powolnym krokiem przemierzała zalany słońcem skwer, mrużąc oczy w otaczającej ją ze wszystkich stron jasności. Dzień był naprawdę piękny; parkowa, soczysta zieleń trawy aż prosiła się o to, by odpocząć na niej chociaż przez krótką chwilę, a delikatny wiatr unosił szum liści i szmer rozmów licznych spacerowiczów. Tilda bez wątpienia pragnęłaby podzielać ich nastroje, jednak powód, dla którego tu przybyła, nie pozwalał jej na szczególną beztroskę. Zaledwie dzień wcześniej odwiedziła to miejsce, dzierżąc w ręku ciężki, oprawiony w ciemną skórę szkicownik, w którym od lat kreśliła delikatne postacie napotkanych na swej drodze pająków. Lekko pożółkłe strony wypełniały setki zwiewnych, pajęczych sylwetek, a towarzyszące im zapiski o nazwach gatunkowych i cechach charakterystycznych bez wątpienia stanowiły coś, czego Tilda nie chciała stracić.
Była tu zaledwie dzień temu; przysiadła na krawędzi fontanny, przenosząc na papier wizerunek pająka, który wspinał się po głowie kamiennego łabędzia, jakiś czas później wróciła do mieszkania i dopiero dzisiejszego ranka, chcąc zobaczyć ponownie szkic, zorientowała się, że nie może znaleźć zeszytu.
Skłamałaby twierdząc, że wcale nie padł na nią blady strach.
Najpierw przeszukała całe mieszkanie, zaganiając do pomocy pająki i łudząc się, iż pewnie najzwyczajniej w świecie zapomniała, gdzie położyła rysownik. Mógł leżeć na którejś z półek, na krześle w kuchni, na podłodze obok fotela lub w jakimkolwiek innym, przypadkowym miejscu – przynajmniej taką miała na początku nadzieję. Mimo to nie minęło zbyt wiele czasu, nim zaniechała poszukiwań.
Teraz, rozglądając się uważnie, przemierzała skwer w celu znalezienia zguby. Swoje pierwsze kroki skierowała ku znajdującej się w samym centrum fontannie, naiwnie licząc na to, że rysownik gdzieś tam był – może leżał na jej brzegu, może jakaś łaskawa dusza odłożyła go na ławkę nieopodal lub też w najgorszej możliwej wizji notes spoczywał na dnie fontanny pomiędzy stosami wrzuconych do niej na przestrzeni lat monet.
Tilda wolała nie brać tej ostatniej ewentualności pod uwagę.
Założyła za ucho kosmyk jasnych, krótkich włosów i rozejrzała się w konsternacji dookoła, jakby licząc na to, że rysownik nagle odnajdzie się sam.
Powietrze było ciężkie i słodkie od zapachu magnolii.
Przypominał jej on perfumy, które kiedyś miała; nieduży, owalny pojemnik z metalu imitującego złoto, z wygrawerowanym na wierzchu drzewem magnoliowym. Posiadał niewielki zatrzask w kształcie płatka magnolii, sam w sobie stanowiący mikroskopijne dzieło sztuki, a motyw ten zdobił gładkie ściany pojemnika lśniące przyćmionym blaskiem starego złota. Wieczko skrywało kremową, intensywnie pachnącą konsystencję w kolorze bladego różu; choć minęło już tyle lat, wciąż pamiętała, że wystarczyła tylko odrobina naniesiona na skórę nadgarstków czy za uszami, by bogata, żywa woń kwiatu magnolii unosiła się za nią przez długie godziny.
Zupełnie tak, jakby spędziła cały dzień, wspinając się po rozłożystych konarach magnolii i tonąc w bladoróżowych płatkach muskających jej skórę.
Nie wiedziała, co stało się z perfumami. Z pewnością pamiętałaby, gdyby się skończyły, jednak zawsze odnosiła wrażenie, że ilekroć unosiła wieczko, perfum zdawało się nie ubywać. Mały, pięknie zdobiony pojemnik musiał zatem przepaść – a może leżał gdzieś na dnie szuflady w jej dawnym pokoju w rodzinnym domu, przez lata pokrywając się delikatną warstwą kurzu?
Nie miała pojęcia.
Jej matka równie dobrze mogła go wyrzucić, jeśli po zniknięciu Tildy zdecydowała się usunąć każdy ślad obecności córki w rodzinnym domu.
Tilda nie byłaby tym zdziwiona, a wręcz przeciwnie - całkiem wierzyła w podobny scenariusz.
Tymczasem ciężki zapach magnolii budził w niej dawne wspomnienia, gdy powolnym krokiem przemierzała zalany słońcem skwer, mrużąc oczy w otaczającej ją ze wszystkich stron jasności. Dzień był naprawdę piękny; parkowa, soczysta zieleń trawy aż prosiła się o to, by odpocząć na niej chociaż przez krótką chwilę, a delikatny wiatr unosił szum liści i szmer rozmów licznych spacerowiczów. Tilda bez wątpienia pragnęłaby podzielać ich nastroje, jednak powód, dla którego tu przybyła, nie pozwalał jej na szczególną beztroskę. Zaledwie dzień wcześniej odwiedziła to miejsce, dzierżąc w ręku ciężki, oprawiony w ciemną skórę szkicownik, w którym od lat kreśliła delikatne postacie napotkanych na swej drodze pająków. Lekko pożółkłe strony wypełniały setki zwiewnych, pajęczych sylwetek, a towarzyszące im zapiski o nazwach gatunkowych i cechach charakterystycznych bez wątpienia stanowiły coś, czego Tilda nie chciała stracić.
Była tu zaledwie dzień temu; przysiadła na krawędzi fontanny, przenosząc na papier wizerunek pająka, który wspinał się po głowie kamiennego łabędzia, jakiś czas później wróciła do mieszkania i dopiero dzisiejszego ranka, chcąc zobaczyć ponownie szkic, zorientowała się, że nie może znaleźć zeszytu.
Skłamałaby twierdząc, że wcale nie padł na nią blady strach.
Najpierw przeszukała całe mieszkanie, zaganiając do pomocy pająki i łudząc się, iż pewnie najzwyczajniej w świecie zapomniała, gdzie położyła rysownik. Mógł leżeć na którejś z półek, na krześle w kuchni, na podłodze obok fotela lub w jakimkolwiek innym, przypadkowym miejscu – przynajmniej taką miała na początku nadzieję. Mimo to nie minęło zbyt wiele czasu, nim zaniechała poszukiwań.
Teraz, rozglądając się uważnie, przemierzała skwer w celu znalezienia zguby. Swoje pierwsze kroki skierowała ku znajdującej się w samym centrum fontannie, naiwnie licząc na to, że rysownik gdzieś tam był – może leżał na jej brzegu, może jakaś łaskawa dusza odłożyła go na ławkę nieopodal lub też w najgorszej możliwej wizji notes spoczywał na dnie fontanny pomiędzy stosami wrzuconych do niej na przestrzeni lat monet.
Tilda wolała nie brać tej ostatniej ewentualności pod uwagę.
Założyła za ucho kosmyk jasnych, krótkich włosów i rozejrzała się w konsternacji dookoła, jakby licząc na to, że rysownik nagle odnajdzie się sam.
You have witchcraftin your lips
Skwerek w dzielnicy portowej, w magicznej części Londynu był dość niepozornym miejscem jak na popełnione wykroczenie – wszechobecna zieleń przestrzeni zdawała się niemalże błyszczeć szmaragdowym blaskiem odbijanych promieni lipcowego popołudnia, fontanna, otoczona przez marszczoną wiatrem taflę wody, szumiała radośnie, przywodząc na myśl obecność strumyka wartko spływającego w dół, w końcu magnoliowa woń, słodka, intensywna, wabiąca czarodziei złaknionych chwili spokoju i ukojenia. Wszystko to zdawało się oderwane od dotychczasowej, mglistej rzeczywistości pierwszych dni lipca, od niezbyt przyzwoitej okolicy, która o wiele bardziej wpisywała się w kanon lokalizacji powiązanych z kradzieżami, a w szczególności od towarzyszącego Jean nastroju.
Wydawało jej się, że nie pasowała dziś do tej scenerii, że nie w smak było tymczasowe polepszenie pogody oraz wszechobecna feeria barw oraz zapachów. Czuła się podle, tym bardziej pośród wyjątkowej atmosfery odrobinę jaśniejszego dnia, który lada moment miała zepsuć. Wolałaby, aby chmury ponownie naszły nad niewdzięczny Londyn, aby temperatura oscylowała w granicy dziesięciu kresek, choć trochę oddając wewnętrzny stan. Odrobinę przygarbiona, lecz wciąż czujna, wciąż rozglądała się nieco nerwowo, dość uważnie poszukując czegoś na twarzach mijanych osób oznak, drobnych drgnięć zdenerwowania, chaotycznych gestów, jakie mogłyby ich zdradzić.
Przez całą noc wyobrażała sobie właściciela szkicownika – kreski, precyzyjne, twardo wyznaczające kolejne szczegóły szkiców, pozwalały jej zgadywać, że miała do czynienia z kimś o pewnej dłoni i dobrym zmyśle obserwacji, jaki pozwalał mu uwydatnić wszelkie mankamenty charakterystyki pająków. Musiał też znać się bardzo dobrze na rzeczy; jej wiedza w dziedzinie opieki nad magicznymi zwierzętami ani zdolności artystyczne nie pozwalały na tak precyzyjne oddanie anatomii pajęczaków. Zgadywała więc, że był arystokratą zamieszkującym ogromne przestrzenie rodzinnego dworku, gdzie w piwniczych zakątkach miał szansę obserwować przeróżne gatunki owadów, ich zwyczaje, sposoby poruszania, a także trenować dłoń. Ewentualnie być może badał przyrodę, być może nawet pracował jako magibotanik, który jednak z uwagi na specyfikę swojej pracy, pasjonował się pożytecznością tych drobnych stworzeń. Może bywał nawet w Zakazanym lesie i widywał gatunki, o których jej nigdy się śniło? Może poszukiwał opuszczonych budynków, aby tam odnajdywać okazy wypełniające swoją niewielką obecnością ogromne przestrzenie?
Fascynował ją fakt, że tematem przewodnim prac były właśnie pająki – powszechnie postrzegane przecież jako obrzydliwe i kłopotliwie przędące nici w zakamarkach, które dobre panie domu wciąż usiłowały utrzymać czystymi. Zastanawiało ją, co takiego w nich widział, dlaczego sądził, że są warte więcej niż inne, o wiele bardziej magiczne lub niezwykłe stworzenia? Opisy przy szkicach zdradzały chęć pogłębienia wiedzy, lecz nic poza tym nie udało się Jean odnaleźć.
Gdy zatrzymywała się przy fontannie, starała się skupiać przede wszystkim na pytaniach, które od wczorajszego dnia, gdy odnalazła osamotnioną własność pozostawioną w skwerku, rozbijały się o jej głowę. Była ciekawa, lecz jednocześnie obawiała się konfrontacji oraz widoku samej siebie jako złodziejki, która przywłaszcza sobie cudze prace. Wiedziała, że gdy sięgała po szkicownik, nie kierowała nią żadna materialistyczna chęć, a jedynie wciąż nienasycone, młodzieńcze zainteresowanie, jednak nie była pewna, czy druga strona zechce również spojrzeć na to w ten sposób.
Przysiadła przy fontannie, na bok odkładając szkicownik i ostrożnie wypatrując kogoś, do kogo mógłby należeć.
Wydawało jej się, że nie pasowała dziś do tej scenerii, że nie w smak było tymczasowe polepszenie pogody oraz wszechobecna feeria barw oraz zapachów. Czuła się podle, tym bardziej pośród wyjątkowej atmosfery odrobinę jaśniejszego dnia, który lada moment miała zepsuć. Wolałaby, aby chmury ponownie naszły nad niewdzięczny Londyn, aby temperatura oscylowała w granicy dziesięciu kresek, choć trochę oddając wewnętrzny stan. Odrobinę przygarbiona, lecz wciąż czujna, wciąż rozglądała się nieco nerwowo, dość uważnie poszukując czegoś na twarzach mijanych osób oznak, drobnych drgnięć zdenerwowania, chaotycznych gestów, jakie mogłyby ich zdradzić.
Przez całą noc wyobrażała sobie właściciela szkicownika – kreski, precyzyjne, twardo wyznaczające kolejne szczegóły szkiców, pozwalały jej zgadywać, że miała do czynienia z kimś o pewnej dłoni i dobrym zmyśle obserwacji, jaki pozwalał mu uwydatnić wszelkie mankamenty charakterystyki pająków. Musiał też znać się bardzo dobrze na rzeczy; jej wiedza w dziedzinie opieki nad magicznymi zwierzętami ani zdolności artystyczne nie pozwalały na tak precyzyjne oddanie anatomii pajęczaków. Zgadywała więc, że był arystokratą zamieszkującym ogromne przestrzenie rodzinnego dworku, gdzie w piwniczych zakątkach miał szansę obserwować przeróżne gatunki owadów, ich zwyczaje, sposoby poruszania, a także trenować dłoń. Ewentualnie być może badał przyrodę, być może nawet pracował jako magibotanik, który jednak z uwagi na specyfikę swojej pracy, pasjonował się pożytecznością tych drobnych stworzeń. Może bywał nawet w Zakazanym lesie i widywał gatunki, o których jej nigdy się śniło? Może poszukiwał opuszczonych budynków, aby tam odnajdywać okazy wypełniające swoją niewielką obecnością ogromne przestrzenie?
Fascynował ją fakt, że tematem przewodnim prac były właśnie pająki – powszechnie postrzegane przecież jako obrzydliwe i kłopotliwie przędące nici w zakamarkach, które dobre panie domu wciąż usiłowały utrzymać czystymi. Zastanawiało ją, co takiego w nich widział, dlaczego sądził, że są warte więcej niż inne, o wiele bardziej magiczne lub niezwykłe stworzenia? Opisy przy szkicach zdradzały chęć pogłębienia wiedzy, lecz nic poza tym nie udało się Jean odnaleźć.
Gdy zatrzymywała się przy fontannie, starała się skupiać przede wszystkim na pytaniach, które od wczorajszego dnia, gdy odnalazła osamotnioną własność pozostawioną w skwerku, rozbijały się o jej głowę. Była ciekawa, lecz jednocześnie obawiała się konfrontacji oraz widoku samej siebie jako złodziejki, która przywłaszcza sobie cudze prace. Wiedziała, że gdy sięgała po szkicownik, nie kierowała nią żadna materialistyczna chęć, a jedynie wciąż nienasycone, młodzieńcze zainteresowanie, jednak nie była pewna, czy druga strona zechce również spojrzeć na to w ten sposób.
Przysiadła przy fontannie, na bok odkładając szkicownik i ostrożnie wypatrując kogoś, do kogo mógłby należeć.
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie była zapominalska. Nie chodziła – już nie chodziła – z głową w chmurach, ignorując istnienie całego świata zewnętrznego. To byłoby zresztą nierozsądne, jeśli nie niebezpieczne. Niczym pająk przędący symetryczną, przemyślaną sieć, nie przepadała za chaosem, a wręcz wystrzegała się go, woląc polegać na chociażby najbardziej prowizorycznym planie niż na łasce przypadku.
Dlatego też nie mogła uwierzyć, że zapomniała o szkicowniku. Nie był on przecież pierwszym lepszym notatnikiem, który zalegał w jej mieszkaniu i któremu nie poświęcała zbyt wiele myśli. Szkicownik stanowił źródło wiedzy zgromadzonej na przestrzeni lat i dokumentował postęp, jaki poczyniła Tilda, uwieczniając pajęcze postacie. Chociaż łudziła się, że przedmioty nie miały dla niej zbyt wielkiej wartości sentymentalnej i że potrafiła przetrwać bez tych, które towarzyszyły jej już długi czas, w głębi serca wiedziała, iż wcale tak nie było. Z pewnością potrafiłaby odtworzyć wiele pajęczych portretów nakreślonych na lekko żółtawych, pachnących starocią stronach notatnika, jednak nie towarzyszyłoby jej już to samo uczucie satysfakcji, którego doświadczała, przewracając strony i widząc, jak jej niepewne kreski i niewyraźne detale stopniowo ewoluowały w umiejętnie poprowadzone linie i starannie przeniesione na papier szczegóły.
Musiała to przyznać – wciąż tliła się w niej iskra naukowej fascynacji i pasji do samodoskonalenia się, niezależnie od tego, ile razy próbowała ją ugasić.
Odnosiła nieprzyjemne wrażenie, że jej wzrok – jej twarz – wyrażała wszystkie te myśli, które przebiegały jej właśnie przez głowę. Lekko rozchylone wargi, długie i szczupłe palce odgarniające raz po raz kosmki zwichrzonych włosów, dwa guziki sukienki zapięte krzywo tuż przy kołnierzu – uważne oko odgadłoby, że bardziej zależało jej na tym, by dotrzeć tu jak najszybciej, niż zerknąć w lustro przed wyjściem z domu.
Głęboki wdech.
Drugi głęboki wdech.
Przecież szkicownik musiał tu być, prawda? Mimo że zajmował szczególne miejsce w sercu Tildy, w oczach przeciętnej osoby nie był niczym na tyle cennym, by szybko wymienić go na sakiewkę pełną monet.
Usiłowała trzymać się tej myśli, kontynuując poszukiwania i obchodząc fontannę dookoła. Nie minęło nawet kilka minut, gdy jej wzrok padł na młodą kobietę siedzącą na jej skraju - muśnięte słońcem włosy, drobna twarz, błękitne oczy wypatrujące kogoś lub czegoś.
A zaraz obok niej, tuż na brzegu fontanny, leżał szkicownik Tildy.
Czując, jak z jej serca spada wyimaginowany ciężar, pozwoliła sobie przystanąć na dosłownie sekundę i obdarzyć kobietę krótkim spojrzeniem, zanim pośpieszyła w jej stronę.
- Przepraszam – zaczęła, zjawiając się u jej boku i przywołując na twarz delikatny uśmiech. Jej wzrok podążył w stronę zguby. - Wydaje mi się, że to mój szkicownik – powiedziała, mimo wszystko dość niepewnie, tknięta myślą, że być może wcale nie był to jej notes; w końcu w Londynie musiały mieszkać tysiące posiadaczy skórzanych notatników. - Przyszłam tu wczoraj, żeby trochę poszkicować i wydaje mi się, że przez nieuwagę zostawiłam go gdzieś przy fontannie – dodała, przenosząc spojrzenie na twarz kobiety. - Jeśli to pomyłka, to oczywiście przepraszam.
Kolejny uśmiech, bardziej roztargniony niż przepraszający, wypłynął na jej twarz.
Oby się nie pomyliła – w przeciwnym razie wątpiła, aby szkicownik miał się jeszcze odnaleźć.
Dlatego też nie mogła uwierzyć, że zapomniała o szkicowniku. Nie był on przecież pierwszym lepszym notatnikiem, który zalegał w jej mieszkaniu i któremu nie poświęcała zbyt wiele myśli. Szkicownik stanowił źródło wiedzy zgromadzonej na przestrzeni lat i dokumentował postęp, jaki poczyniła Tilda, uwieczniając pajęcze postacie. Chociaż łudziła się, że przedmioty nie miały dla niej zbyt wielkiej wartości sentymentalnej i że potrafiła przetrwać bez tych, które towarzyszyły jej już długi czas, w głębi serca wiedziała, iż wcale tak nie było. Z pewnością potrafiłaby odtworzyć wiele pajęczych portretów nakreślonych na lekko żółtawych, pachnących starocią stronach notatnika, jednak nie towarzyszyłoby jej już to samo uczucie satysfakcji, którego doświadczała, przewracając strony i widząc, jak jej niepewne kreski i niewyraźne detale stopniowo ewoluowały w umiejętnie poprowadzone linie i starannie przeniesione na papier szczegóły.
Musiała to przyznać – wciąż tliła się w niej iskra naukowej fascynacji i pasji do samodoskonalenia się, niezależnie od tego, ile razy próbowała ją ugasić.
Odnosiła nieprzyjemne wrażenie, że jej wzrok – jej twarz – wyrażała wszystkie te myśli, które przebiegały jej właśnie przez głowę. Lekko rozchylone wargi, długie i szczupłe palce odgarniające raz po raz kosmki zwichrzonych włosów, dwa guziki sukienki zapięte krzywo tuż przy kołnierzu – uważne oko odgadłoby, że bardziej zależało jej na tym, by dotrzeć tu jak najszybciej, niż zerknąć w lustro przed wyjściem z domu.
Głęboki wdech.
Drugi głęboki wdech.
Przecież szkicownik musiał tu być, prawda? Mimo że zajmował szczególne miejsce w sercu Tildy, w oczach przeciętnej osoby nie był niczym na tyle cennym, by szybko wymienić go na sakiewkę pełną monet.
Usiłowała trzymać się tej myśli, kontynuując poszukiwania i obchodząc fontannę dookoła. Nie minęło nawet kilka minut, gdy jej wzrok padł na młodą kobietę siedzącą na jej skraju - muśnięte słońcem włosy, drobna twarz, błękitne oczy wypatrujące kogoś lub czegoś.
A zaraz obok niej, tuż na brzegu fontanny, leżał szkicownik Tildy.
Czując, jak z jej serca spada wyimaginowany ciężar, pozwoliła sobie przystanąć na dosłownie sekundę i obdarzyć kobietę krótkim spojrzeniem, zanim pośpieszyła w jej stronę.
- Przepraszam – zaczęła, zjawiając się u jej boku i przywołując na twarz delikatny uśmiech. Jej wzrok podążył w stronę zguby. - Wydaje mi się, że to mój szkicownik – powiedziała, mimo wszystko dość niepewnie, tknięta myślą, że być może wcale nie był to jej notes; w końcu w Londynie musiały mieszkać tysiące posiadaczy skórzanych notatników. - Przyszłam tu wczoraj, żeby trochę poszkicować i wydaje mi się, że przez nieuwagę zostawiłam go gdzieś przy fontannie – dodała, przenosząc spojrzenie na twarz kobiety. - Jeśli to pomyłka, to oczywiście przepraszam.
Kolejny uśmiech, bardziej roztargniony niż przepraszający, wypłynął na jej twarz.
Oby się nie pomyliła – w przeciwnym razie wątpiła, aby szkicownik miał się jeszcze odnaleźć.
You have witchcraftin your lips
Ostatnio zmieniony przez Tilda Fancourt dnia 15.08.18 13:50, w całości zmieniany 1 raz
Zastanawiała się, czy w swoich zabiegach nie pozostawała zbyt naiwna.
Zdarzało się tak czasami, uparcie wierzyć w możliwość tworzeniach lustrzanych ilzuji pewnych zachowań, że ścieżki podobnych gestów oraz myśli wiodły więcej osób niż byłaby w stanie policzyć. Trwała niejako przy znanej maksymie, aby traktować innych tak, jak sama chciałaby być traktowana, choć złudność oraz fałsz towarzyszące jej, w ostatnich latach dawały się we znaki Jean o wiele częściej oraz dotkliwej. Tym razem więc pozwalała sobie na chwile zwątpienia, spojrzeniem błądząc w okolicach fontanny. Utrata szkicownika – z punktu widzenia właściciela, który być może (na pewno?) poszukiwał go w ostatnim widzianym miejscu, wyglądała niczym kradzież; rzeczy przecież nie znikają aż tak samoistnie, nie bez żadnego śladu. Przedmiot zobfitował w prywatny dorobek, był skarbnicą wiedzy dotyczącej arachnologii, a ponadto zawierał wyjątkowo trafne szkice pajęczaków. Może stanowił nawet preludium ku wydaniu księgi?
A co jeśli uchodził jedynie za wstydliwy, niewygodny sekret, którego zamierzano się pozbyć? Czy skwerek nie byłby wówczas miejscem idealnym – oddalony odrobinę od centrum, głośny, wypełniony czarodziejami. Porzucenie szkicownika nie stanowiłoby problemu, tak jak fakt, że co niektórzy potrafiliby zaopiekować się w nim odpowiedni sposób, może nawet nie tak troskliwy jak Jean, kończąc jego żywot pośród wód tutejszej fontanny? Może naprawdę czekała na daremno i tak naprawdę nikt nie zamierzał się już tutaj zjawić?
Była gotowa wstać i opuścić skwerek, czekała przecież dość długo. Może też z tego powodu stopniowo spojrzenie Jean zaczęło zachodzić mgłą rozprężenia, wyłączając uważność na rzecz rozkojarzenia, które nie pozwoliło od razu wychwycić kobiecej sylwetki zmierzającej w jej stronę. Dopiero gdy stanęła obok i odezwała się, zwróciła ku niej zaskoczone spojrzenie.
Niezbyt wysoka, szczupła, przypominała kogoś znajomego z charakterystycznie cienkimi, krótkimi włosami, które skrywały jasne oblicze, ze spojrzeniem cierpliwym oraz naturalną uprzejmością. Coś w jej twarzy, może sylwetce lub słowach, sprawiło, że bez chwili zawahania Jean uwierzyła, że była właścicielką szkicownika. Nie sięgnęła jednak od razu, aby go podać. – Tak, przepraszam, że go zabrałam – odpowiedziała, w porę przypominając sobie o dobrych manierach. Głowę Jean zaprzątały już inne myśli, za którymi mimowolnie podążała, wciąć uważnie śledząc kobietę. – Chciałabym tylko zapytać – stwierdziła, nie siląc się nawet na pytający ton. Nie czekała też na jakikolwiek znak ze strony blondynki, przechodząc już do meritum. – Gdzie widziała go pani wczoraj? Wydawał się taki drobny, niepozorny. Jakim cudem dostrzegła go pani tutaj? – Jej otwartość zaskakiwała nawet samą Desmond. Nie potrafiła jednak zahamować nad lawiną piętrzących się niewiadomych. Ostatni ze szkiców wydawał się najciekawszy, był bardzo szczegółowy i jeśli dobrze zgadywała (i wnioskując po słowach nieznajomej), wykonała go właśnie tutaj. – I dlaczego właściwie on?
Zdarzało się tak czasami, uparcie wierzyć w możliwość tworzeniach lustrzanych ilzuji pewnych zachowań, że ścieżki podobnych gestów oraz myśli wiodły więcej osób niż byłaby w stanie policzyć. Trwała niejako przy znanej maksymie, aby traktować innych tak, jak sama chciałaby być traktowana, choć złudność oraz fałsz towarzyszące jej, w ostatnich latach dawały się we znaki Jean o wiele częściej oraz dotkliwej. Tym razem więc pozwalała sobie na chwile zwątpienia, spojrzeniem błądząc w okolicach fontanny. Utrata szkicownika – z punktu widzenia właściciela, który być może (na pewno?) poszukiwał go w ostatnim widzianym miejscu, wyglądała niczym kradzież; rzeczy przecież nie znikają aż tak samoistnie, nie bez żadnego śladu. Przedmiot zobfitował w prywatny dorobek, był skarbnicą wiedzy dotyczącej arachnologii, a ponadto zawierał wyjątkowo trafne szkice pajęczaków. Może stanowił nawet preludium ku wydaniu księgi?
A co jeśli uchodził jedynie za wstydliwy, niewygodny sekret, którego zamierzano się pozbyć? Czy skwerek nie byłby wówczas miejscem idealnym – oddalony odrobinę od centrum, głośny, wypełniony czarodziejami. Porzucenie szkicownika nie stanowiłoby problemu, tak jak fakt, że co niektórzy potrafiliby zaopiekować się w nim odpowiedni sposób, może nawet nie tak troskliwy jak Jean, kończąc jego żywot pośród wód tutejszej fontanny? Może naprawdę czekała na daremno i tak naprawdę nikt nie zamierzał się już tutaj zjawić?
Była gotowa wstać i opuścić skwerek, czekała przecież dość długo. Może też z tego powodu stopniowo spojrzenie Jean zaczęło zachodzić mgłą rozprężenia, wyłączając uważność na rzecz rozkojarzenia, które nie pozwoliło od razu wychwycić kobiecej sylwetki zmierzającej w jej stronę. Dopiero gdy stanęła obok i odezwała się, zwróciła ku niej zaskoczone spojrzenie.
Niezbyt wysoka, szczupła, przypominała kogoś znajomego z charakterystycznie cienkimi, krótkimi włosami, które skrywały jasne oblicze, ze spojrzeniem cierpliwym oraz naturalną uprzejmością. Coś w jej twarzy, może sylwetce lub słowach, sprawiło, że bez chwili zawahania Jean uwierzyła, że była właścicielką szkicownika. Nie sięgnęła jednak od razu, aby go podać. – Tak, przepraszam, że go zabrałam – odpowiedziała, w porę przypominając sobie o dobrych manierach. Głowę Jean zaprzątały już inne myśli, za którymi mimowolnie podążała, wciąć uważnie śledząc kobietę. – Chciałabym tylko zapytać – stwierdziła, nie siląc się nawet na pytający ton. Nie czekała też na jakikolwiek znak ze strony blondynki, przechodząc już do meritum. – Gdzie widziała go pani wczoraj? Wydawał się taki drobny, niepozorny. Jakim cudem dostrzegła go pani tutaj? – Jej otwartość zaskakiwała nawet samą Desmond. Nie potrafiła jednak zahamować nad lawiną piętrzących się niewiadomych. Ostatni ze szkiców wydawał się najciekawszy, był bardzo szczegółowy i jeśli dobrze zgadywała (i wnioskując po słowach nieznajomej), wykonała go właśnie tutaj. – I dlaczego właściwie on?
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Potrzebowała tylko jednego słowa, jednej krótkiej sylaby, by zyskać pewność, że szkicownik należał do niej, a gdy z ust nieznajomej padło wreszcie wyczekiwane tak, Tilda westchnęła cicho w duchu. Pomyślała, że miała sporo szczęścia - uczciwość bez wątpienia była w tych czasach dobrem luksusowym. Nie oczekiwała, by ktokolwiek miał ją w nadmiarze, a jednak wyglądało na to, że kobieta, która znalazła zgubiony szkicownik, posiadała jej więcej niż połowa znanych Tildzie osób. Mogła przecież przywłaszczyć go sobie, wyrzucić, oddać komuś, kto być może interesował się pająkami, lecz mimo to zadała sobie trud, by przyjść tu dzisiaj i wyczekiwać feralnego właściciela szkicownika, chcąc oddać mu zgubę.
Tilda – jakkolwiek ostrożna i podejrzliwa wobec ludzi, zwłaszcza tych obcych – nie mogła tego nie docenić.
Zanim zdołała sięgnąć po szkicownik, z ust blondynki padło pytanie – a raczej seria pytań. Wciąż jeszcze upojna euforią, potrzebowała chwili, by połączyć ze sobą fakty i zorientować się, o co pytała kobieta. Nie kryła zaskoczenia; uniosła lekko jasne brwi i zerknęła przelotnie na szkicownik, przypominając sobie wczorajszy rysunek. Spędziła nad nim dobrą godzinę, nieustanie upominając portretowanego pająka, by nie ruszał się z miejsca, ponieważ miała trudności z naszkicowaniem szczękoczułek.
Słuchał jej niechętnie, przycupnięty na głowie kamiennego łabędzia, podczas gdy jego niewielkie, paciorkowate oczy śledziły krążące nad wodą drobne owady.
- Spacerował po jednej z figur łabędzi – odpowiedziała w końcu, wskazując zanurzoną do połowy ptasią sylwetkę. Zamilkła na moment, przyglądając się kobiecie z rosnącym zainteresowaniem. Nie było w tym nic dziwnego, że czarownica przejrzała strony szkicownika, jednak Tilda nie spodziewała się, by jej szkic wzbudził w blondynce taką ciekawość. - To Misumena vatia. Dość pospolity pająk – dodała po chwili, z lekkim wahaniem przysiadając na krawędzi fontanny zaraz obok nieznajomej. - Lubi ogrody, gdzie upodabnia się barwą do otoczenia, gdy poluje na ofiary – zamilkła ponownie, upominając się w myślach, że kobieta na pewno nie oczekiwała od niej całego wykładu na temat pająka.
Uśmiechnęła się przepraszająco.
- Często przychodzę tutaj, by szkicować pająki ogrodowe. Z jakiegoś powodu szczególnie lubią to miejsce – powiedziała ogólnikowo, wzruszając ramionami. Nie była pewna, jak zareagowałaby nieznajoma, gdyby usłyszała, że Tilda potrafiła znaleźć chociażby najgłębiej ukryte pająki, zwyczajnie wyczuwając ich obecność. - Dlaczego on? Pojawia się w ogrodach tylko na miesiąc lub dwa, musiałam się śpieszyć.
Uniosła lekko kąciki ust, po czym wyciągnęła ku nieznajomej dłoń.
- Tilda Fancourt – przedstawiła się, uznając, że kobieta powinna raczej poznać jej imię niż kolejne fakty z życia Misumena vatia. - Interesuje się pani pająkami? – dodała niemal od razu, spoglądając na nią pytająco i próbując wybadać źródło jej ciekawości.
Tilda – jakkolwiek ostrożna i podejrzliwa wobec ludzi, zwłaszcza tych obcych – nie mogła tego nie docenić.
Zanim zdołała sięgnąć po szkicownik, z ust blondynki padło pytanie – a raczej seria pytań. Wciąż jeszcze upojna euforią, potrzebowała chwili, by połączyć ze sobą fakty i zorientować się, o co pytała kobieta. Nie kryła zaskoczenia; uniosła lekko jasne brwi i zerknęła przelotnie na szkicownik, przypominając sobie wczorajszy rysunek. Spędziła nad nim dobrą godzinę, nieustanie upominając portretowanego pająka, by nie ruszał się z miejsca, ponieważ miała trudności z naszkicowaniem szczękoczułek.
Słuchał jej niechętnie, przycupnięty na głowie kamiennego łabędzia, podczas gdy jego niewielkie, paciorkowate oczy śledziły krążące nad wodą drobne owady.
- Spacerował po jednej z figur łabędzi – odpowiedziała w końcu, wskazując zanurzoną do połowy ptasią sylwetkę. Zamilkła na moment, przyglądając się kobiecie z rosnącym zainteresowaniem. Nie było w tym nic dziwnego, że czarownica przejrzała strony szkicownika, jednak Tilda nie spodziewała się, by jej szkic wzbudził w blondynce taką ciekawość. - To Misumena vatia. Dość pospolity pająk – dodała po chwili, z lekkim wahaniem przysiadając na krawędzi fontanny zaraz obok nieznajomej. - Lubi ogrody, gdzie upodabnia się barwą do otoczenia, gdy poluje na ofiary – zamilkła ponownie, upominając się w myślach, że kobieta na pewno nie oczekiwała od niej całego wykładu na temat pająka.
Uśmiechnęła się przepraszająco.
- Często przychodzę tutaj, by szkicować pająki ogrodowe. Z jakiegoś powodu szczególnie lubią to miejsce – powiedziała ogólnikowo, wzruszając ramionami. Nie była pewna, jak zareagowałaby nieznajoma, gdyby usłyszała, że Tilda potrafiła znaleźć chociażby najgłębiej ukryte pająki, zwyczajnie wyczuwając ich obecność. - Dlaczego on? Pojawia się w ogrodach tylko na miesiąc lub dwa, musiałam się śpieszyć.
Uniosła lekko kąciki ust, po czym wyciągnęła ku nieznajomej dłoń.
- Tilda Fancourt – przedstawiła się, uznając, że kobieta powinna raczej poznać jej imię niż kolejne fakty z życia Misumena vatia. - Interesuje się pani pająkami? – dodała niemal od razu, spoglądając na nią pytająco i próbując wybadać źródło jej ciekawości.
You have witchcraftin your lips
Skwerek
Szybka odpowiedź