Akwarium z ośmiornicą
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]Akwiarum z ośmiornicą
Akwarium z olbrzymią ośmiornicą znajduje się w centralnej części magicznego portu; skryte jest pod okrągłą wiatą, przez którą przechodzi główny skwer. Ośmiornica - jeśli wierzyć tabliczce - jest niesamowicie inteligentna i posiada zdolności jasnowidzenia. Kiedy podchodzisz do akwarium, ośmiornica podnosi jedną z piłeczek (możesz rzucić kością k100), a legenda, którą oznakowane jest akwarium, objaśnia wróżbę:
1-20: czerwona piłeczka - jeśli jesteś tutaj z osobą przeciwnej płci, wkrótce może połączyć was głębokie romantyczne uczucie, w innym przypadku - poróżni was kłótnia.
21-40: zielona piłeczka - wkrótce twój sekret może zostać objawiony, jeśli to coś ważnego - miej się na baczności.
41-60: żółta piłeczka - to twój szczęśliwy dzień, cokolwiek by się nie działo - los będzie ci sprzyjał (+1 do wszystkich rzutów na okres bieżącego miesiąca fabularnego).
61-80: niebieska piłeczka - zbyt długo zbierasz się, by coś zrobić - chcesz komuś o czymś opowiedzieć, wyznać, zrzucić z siebie pewien ciężar, ale nie możesz znaleźć właściwej chwili - właśnie nadeszła.
81-100: biała piłeczka - powinieneś uważać na swoje zdrowie bardziej, niż dotychczas (jeżeli któraś z postaci choruje na jakąkolwiek chorobę, w tym momencie rozpoczyna się jej atak).
Od wewnętrznej strony wiaty znajduje się kaligrafowany regulamin, którzy przestrzega przed dokarmianiem ośmiornicy.
1-20: czerwona piłeczka - jeśli jesteś tutaj z osobą przeciwnej płci, wkrótce może połączyć was głębokie romantyczne uczucie, w innym przypadku - poróżni was kłótnia.
21-40: zielona piłeczka - wkrótce twój sekret może zostać objawiony, jeśli to coś ważnego - miej się na baczności.
41-60: żółta piłeczka - to twój szczęśliwy dzień, cokolwiek by się nie działo - los będzie ci sprzyjał (+1 do wszystkich rzutów na okres bieżącego miesiąca fabularnego).
61-80: niebieska piłeczka - zbyt długo zbierasz się, by coś zrobić - chcesz komuś o czymś opowiedzieć, wyznać, zrzucić z siebie pewien ciężar, ale nie możesz znaleźć właściwej chwili - właśnie nadeszła.
81-100: biała piłeczka - powinieneś uważać na swoje zdrowie bardziej, niż dotychczas (jeżeli któraś z postaci choruje na jakąkolwiek chorobę, w tym momencie rozpoczyna się jej atak).
Od wewnętrznej strony wiaty znajduje się kaligrafowany regulamin, którzy przestrzega przed dokarmianiem ośmiornicy.
Lokacja zawiera kości.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:28, w całości zmieniany 3 razy
| 4 grudnia
Ach, cóż to był za wspaniały jarmark! Kolorowy, głośny i prześliczny, do tego pozbawiony jakichkolwiek zagrożeń - bo przecież cały Londyn i dzielnica portowa znajdowały się pod czułą opieką przyjaciół wspaniałego ojca, sir Cronusa Malfoya, z Ministerstwa Magii. Cordelia nie czuła więc żadnego lęku, gdy przekraczała ozdobioną bramę, prowadzącą do dziesiątek zimowych rozrywek. Wypełniało ją tylko nieco niezdrowe podekscytowanie, objawiające się rumieńcem na śnieżnobiałych policzkach oraz jeszcze szybszym tonem, jakim wypowiadała swoje zachwyty, dzieląc się nimi z towarzyszącą jej starszą siostrą, zdecydowanie bardziej wycofaną jeśli chodzi o emanowanie zadowoleniem.
- Tak się cieszę, że tu jesteśmy, jest tak p i ę k n i e - zaświergotała, poprawiając futrzany kołnierz pelerynki z lisiej - srebrzystej, oczywiście - skórki, tak, by chłodne powietrze nie smagnęło szyi. Droga odzież wierzchnia nie pozwalała dostrzec strojnej kreacji, którą rzecz jasna lady Malfoy przywdziała, pomimo świadomości, że nikt nie dostrzeże kunsztu szmaragdowozielonej sukni. Wyjątkowo do szczęścia wystarczyła jej sama świadomość, że ma na sobie coś tak pięknego i niedorzecznie drogiego. - Może wybierzemy się do magicznego balwierza? Podobno sprowadzono fryzjerów prosto z Paryża! Wyczarowują na głowie istne cuda! - kontynuowała, zacierając dłonie odziane w szare rękawiczki, chroniące delikatne dłonie arystokratki przed przykrą aurą. Nieodczuwalną w cieple tłumu oraz równie przytulnej intensywnośći barw. Jarmark tryskał zdrowym kolorytem, a Cordelia poczuła się jak w bajce, rozglądała się przejęta dookoła, tak, jakby postawiła tu stopę po raz pierwszy. Co nie było prawdą, zjawiła się przecież na odsłonięciu pomnika swego pana ojca, własnoręcznie składając bukiet nieskazitelnie białych lilii pod imponującą rzeźbą Cronusa Malfoya. - Odwiedzimy pana ojca? Ciekawe, ile otrzymał jeszcze bukietów...Pewnie z tysiąc, czarodzieje i czarownice go kochają - spytała trochę ciszej starszą siostrę, szybko jednak zdekoncentrowała się ponownie, bo kątem oka zauważyła tryskające w powietrze różnokolorowe ognie. Złoto mieszało się ze szmaragdem, a lady Malfoy aż pisnęła z uciechy. Puściła dłoń siostry, która zatrzymała się, by pogawędzić z lady Nott; stała niedaleko, Cordie mogła więc śmiało podejść do trzech nieco niepokojących wiedźm, informujących o możliwości nabycia losu na Wielką Czarodziejską Loterię.
- A czy można wziąć kilka losów? Chociaż dwa? Dla specjalnych gości jarmarku? - zapytała przesłodzonym tonem, trzepocząc rzęsami, lecz subtelna prośba nie spotkała się z przychylnością. Lady Malfoy najchętniej tupnęłaby nogą, lecz trochę obawiała się tych posępnych wiedźm o przeszywającym spojrzeniu. Westchnęła więc ciężko i machnęła ręką, nie mogąc się doczekać, aż złota kula wpadnie w jej ręce. W tym samym momencie dostrzegła tuż obok siebie znajomą sylwetkę: jeden z lordów widocznie również odwiedził jarmark, a los sprawił, że znaleźli się obok siebie tuż przy kole fortuny. - Cóż za miłe spotkanie, lordzie Rosier! Czy fortuna lordowi sprzyja? - zagadnęła nonszalancko, ściskając w dłoniach własną kulę, niecierpliwie robiąc wszystko, by otworzyć ją jak najszybciej. Oby wylosowała coś wspaniałego.
Ach, cóż to był za wspaniały jarmark! Kolorowy, głośny i prześliczny, do tego pozbawiony jakichkolwiek zagrożeń - bo przecież cały Londyn i dzielnica portowa znajdowały się pod czułą opieką przyjaciół wspaniałego ojca, sir Cronusa Malfoya, z Ministerstwa Magii. Cordelia nie czuła więc żadnego lęku, gdy przekraczała ozdobioną bramę, prowadzącą do dziesiątek zimowych rozrywek. Wypełniało ją tylko nieco niezdrowe podekscytowanie, objawiające się rumieńcem na śnieżnobiałych policzkach oraz jeszcze szybszym tonem, jakim wypowiadała swoje zachwyty, dzieląc się nimi z towarzyszącą jej starszą siostrą, zdecydowanie bardziej wycofaną jeśli chodzi o emanowanie zadowoleniem.
- Tak się cieszę, że tu jesteśmy, jest tak p i ę k n i e - zaświergotała, poprawiając futrzany kołnierz pelerynki z lisiej - srebrzystej, oczywiście - skórki, tak, by chłodne powietrze nie smagnęło szyi. Droga odzież wierzchnia nie pozwalała dostrzec strojnej kreacji, którą rzecz jasna lady Malfoy przywdziała, pomimo świadomości, że nikt nie dostrzeże kunsztu szmaragdowozielonej sukni. Wyjątkowo do szczęścia wystarczyła jej sama świadomość, że ma na sobie coś tak pięknego i niedorzecznie drogiego. - Może wybierzemy się do magicznego balwierza? Podobno sprowadzono fryzjerów prosto z Paryża! Wyczarowują na głowie istne cuda! - kontynuowała, zacierając dłonie odziane w szare rękawiczki, chroniące delikatne dłonie arystokratki przed przykrą aurą. Nieodczuwalną w cieple tłumu oraz równie przytulnej intensywnośći barw. Jarmark tryskał zdrowym kolorytem, a Cordelia poczuła się jak w bajce, rozglądała się przejęta dookoła, tak, jakby postawiła tu stopę po raz pierwszy. Co nie było prawdą, zjawiła się przecież na odsłonięciu pomnika swego pana ojca, własnoręcznie składając bukiet nieskazitelnie białych lilii pod imponującą rzeźbą Cronusa Malfoya. - Odwiedzimy pana ojca? Ciekawe, ile otrzymał jeszcze bukietów...Pewnie z tysiąc, czarodzieje i czarownice go kochają - spytała trochę ciszej starszą siostrę, szybko jednak zdekoncentrowała się ponownie, bo kątem oka zauważyła tryskające w powietrze różnokolorowe ognie. Złoto mieszało się ze szmaragdem, a lady Malfoy aż pisnęła z uciechy. Puściła dłoń siostry, która zatrzymała się, by pogawędzić z lady Nott; stała niedaleko, Cordie mogła więc śmiało podejść do trzech nieco niepokojących wiedźm, informujących o możliwości nabycia losu na Wielką Czarodziejską Loterię.
- A czy można wziąć kilka losów? Chociaż dwa? Dla specjalnych gości jarmarku? - zapytała przesłodzonym tonem, trzepocząc rzęsami, lecz subtelna prośba nie spotkała się z przychylnością. Lady Malfoy najchętniej tupnęłaby nogą, lecz trochę obawiała się tych posępnych wiedźm o przeszywającym spojrzeniu. Westchnęła więc ciężko i machnęła ręką, nie mogąc się doczekać, aż złota kula wpadnie w jej ręce. W tym samym momencie dostrzegła tuż obok siebie znajomą sylwetkę: jeden z lordów widocznie również odwiedził jarmark, a los sprawił, że znaleźli się obok siebie tuż przy kole fortuny. - Cóż za miłe spotkanie, lordzie Rosier! Czy fortuna lordowi sprzyja? - zagadnęła nonszalancko, ściskając w dłoniach własną kulę, niecierpliwie robiąc wszystko, by otworzyć ją jak najszybciej. Oby wylosowała coś wspaniałego.
The member 'Cordelia Malfoy' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
9 grudnia 1957
Ale pamiętaj, Cas, jak wpadniesz do Londynu, od razu idź do portu! Znajdziesz tam takie wielkie akwarium z ośmiornicą i ogromną kolejkę. Nawet bez okularów się odnajdziesz. Stań grzecznie, czekaj na swoją kolej i nie zaczepiaj obcych. I koniecznie powiedz, co ci się trafiło!
Głos Thomasa odbijał się w ścianach jego czaszki prawie równie intensywnie, jakby szatyn stał teraz obok niego, zalewając go kolejnym wodospadem słów. Wargi Castora drgnęły lekko ku górze, gdy po krótkim spacerze w towarzystwie woni świeżo patroszonych ryb dotarł wreszcie w miejsce, które odpowiadało opisowi. Nigdy nie był przekonany do podobnych rozrywek, ale dziś obiecał sobie, że zrobi wyjątek. Wcale nie dlatego, że brak jakiegokolwiek dowodu na jego udział w loterii mógłby posłużyć najstarszemu z rodzeństwa Doe do kolejnej dawki dokuczania Sporutowi, choć trochę też. Przede wszystkim uznał, że po przeżyciu ostatnich napiętych tygodni nawet marny prezent od losu mu się po prostu należał.
Stanął więc w kolejce, w dzielnicy portowej Londynu, choć myślami cały czas był w Somerset, we własnym domu. Wrócił myślami do siostry, która podzieliła się z nim własnymi planami wizyty w stolicy. Musiał powiedzieć jej, by ubrała się cieplej — nieuzbrojone w rękawiczki dłonie zaczynały piec od ukąszeń zimna, więc wsunął je prędko w kieszenie płaszcza. To w lewej spoczywała już odliczona wcześniej kwota, zaś odzyskujące powoli odpowiednią temperaturę palce zajęły się obracaniem monety.
Był ciekawy ludzi, którzy go otaczali, lecz jeżeli była jakaś część rzeczywistości, w której bardzo rzadko podważał rady albo zdanie Doe, było to dbanie o bezpieczeństwo własnej skóry. Nie patrzył więc nikomu w oczy, nie skupiał się na twarzach. Spojrzenie nie wychodziło ponad linię łokci skrytych pod przynajmniej cienkimi nakryciami wierzchnimi, choć wyłapał też kilkoro ludzi, których ubrania wskazywały na pochodzenie z zamożniejszej części społeczeństwa.
Kolejka przesuwała się nawet prędko, toteż w pewnym momencie zamiast butów gentlemana stojącego przed nim przez ten cały czas, przed jego oczami pojawił się obrus nakrywający stoisko. Szaro—niebieskie spojrzenie poderwało się do góry, napotkało na trzy wiedźmy. Nie były one co prawda zbyt urokliwe, lecz dobre wychowanie Sprouta nakazało uśmiechnąć się najszczerzej i najładniej jak tylko potrafił. Może nie będzie tak źle?
— Dzień dobry paniom, jeden los poproszę — szczęknięcie monety przypieczętowało udział blondyna w loterii. Oczy skupiły się na mechanizmie, z którego ostatecznie wyskoczyła złota kulka ozdobiona runą Wyrd.
— Dziękuję bardzo — skłonił się jeszcze przed kobietami, gdy kulka znalazła się w jego dłoniach. Nie zamierzał jednak opóźniać pędu kolejki, odsunął się więc prędko i od razu skierował w kierunku Camden Market.
Na odchodne minął się jeszcze z panią w czapce z nutrii. Powinna zmienić perfumy, te były zdecydowanie zbyt mdłe.
| z/t
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
Przy Rigelu czuł się bezpiecznie, mimo, iż krewniak — podobnie zresztą jak sam Perseus — nie był wybitnym żołnierzem. Żaden z nich nie nadawał się do walki, obaj postanowili poświęcić swe życie zdobywaniu wiedzy, zamiast skupić się na pojedynkach. Czy byli przez to gorsi? Wcale tak nie uważał, lecz społeczeństwo kreujące jedyną słuszną wizję mężczyzny mogło mieć na ten temat odmienne zdanie. Na poczucie bezpieczeństwa odczuwane przy kuzynie nie wpływała zatem umiejętności obrony przed ewentualnym atakiem, a bezgraniczne zaufanie, jakim Perseus go obdarzał. O tytuł najbardziej zaufanej osoby mógłby walczyć tylko z Panią Matką starszego lorda Blacka, choć celowo nie mówił jej o wielu rzeczach, by nie zranić matczynego serca.
— Chciałem poświęcić ostatni dzień urlopu na zbieranie materiałów do książki, ale twój pomysł podoba mi się o wiele bardziej — zakomunikował z uśmiechem, zanim jeszcze opuścili Grimmauld Place i udali się na świąteczny jarmark. Perseus i urlop… Brzmiało to co najmniej absurdalnie, zważywszy na zamiłowanie magipsychiatry do zostawania po godzinach i przekładania pracy ponad relacje z bliskimi, nieangażowania ich w swoje problemy oraz przekonania, że ze wszystkim sobie poradzi samodzielnie. W końcu już nie dawał sobie rady, czego efektem było załamanie nerwowe, jakie przeżył niespełna trzy tygodnie wcześniej. Potrzebował odpoczynku — musiał to zrobić, inaczej całkowicie opadł by z sił i już nigdy więcej nie podniósł.
— Ostatnimi czasy los mi nie sprzyja — skrzywił się nieco, wypowiadając te enigmatyczne słowa. Skoro jednak Rigel kupił już losy na loterię, co skwitował cichym westchnieniem, nie miał innego wyjścia. — Ale chyba nie zaszkodzi sprawdzić, czy gwiazdy znów są po mojej stronie…
Wystarczyło już, jak bardzo zaniepokoił kuzyna pod koniec listopada, gdy życie (na szczęście tylko uczuciowe) Perseusa wywróciło się do góry nogami, wywołując lawinę autodestrukcyjnych myśli. Nie wiedział, co stałoby się z nim, gdyby nie wsparcie Rigela oraz matki. Podejrzewał jednak, że nic dobrego.
— Fascynujące! — wtórował młodszemu Blackowi; częściowo z poczucia solidarności z krewniakiem, częściowo po to, by dać mu znać, że nie jest jedynym ekscentrykiem na Grimmauld Place. Obaj byli inni, dziwni, każdy na swój niepowtarzalny sposób, ale dopóki mieli siebie, świat przestawał być takim przerażającym miejscem.
— Co możemy zrobić, aby im pomóc? — zapytał równie ściszonym głosem, walcząc z kulką zawierającą los, aby ta wreszcie się otworzyła — Chyba nie zamierzasz rozdać naszego majątku jak Weasleyowie? Lord nestor obu by nas za to wydziedziczył! Ciebie za ten pomysł, a mnie profilaktycznie — bo przecież nie od dziś było wiadome, że Perseus i Rigel trzymali się blisko. Jeżeli kamienicą wstrząsnął wybuch w piwnicach (albo, o zgrozo, w którejś z sypialni), włosy którejkolwiek z najmłodszych dam zmieniły kolor, a na schodach i ścianach pojawiły się plamy po eliksirze, to prawdopodobnie oni za tym stali. — Podobno nieopodal płonie ognisko, przy którym można się odprężyć. Przydałoby nam się obu, prawda? Przy okazji, chciałem z tobą porozmawiać, o metodologii badań do mojej książki. Przysięgam, naprawdę ją napiszę, tylko… — rozmowa dwóch lordów stawała się coraz cichsza w momencie, w którym oddalali się coraz bardziej od stoiska z losami, kierując się w tylko sobie znanym kierunku.
| zt x2
— Chciałem poświęcić ostatni dzień urlopu na zbieranie materiałów do książki, ale twój pomysł podoba mi się o wiele bardziej — zakomunikował z uśmiechem, zanim jeszcze opuścili Grimmauld Place i udali się na świąteczny jarmark. Perseus i urlop… Brzmiało to co najmniej absurdalnie, zważywszy na zamiłowanie magipsychiatry do zostawania po godzinach i przekładania pracy ponad relacje z bliskimi, nieangażowania ich w swoje problemy oraz przekonania, że ze wszystkim sobie poradzi samodzielnie. W końcu już nie dawał sobie rady, czego efektem było załamanie nerwowe, jakie przeżył niespełna trzy tygodnie wcześniej. Potrzebował odpoczynku — musiał to zrobić, inaczej całkowicie opadł by z sił i już nigdy więcej nie podniósł.
— Ostatnimi czasy los mi nie sprzyja — skrzywił się nieco, wypowiadając te enigmatyczne słowa. Skoro jednak Rigel kupił już losy na loterię, co skwitował cichym westchnieniem, nie miał innego wyjścia. — Ale chyba nie zaszkodzi sprawdzić, czy gwiazdy znów są po mojej stronie…
Wystarczyło już, jak bardzo zaniepokoił kuzyna pod koniec listopada, gdy życie (na szczęście tylko uczuciowe) Perseusa wywróciło się do góry nogami, wywołując lawinę autodestrukcyjnych myśli. Nie wiedział, co stałoby się z nim, gdyby nie wsparcie Rigela oraz matki. Podejrzewał jednak, że nic dobrego.
— Fascynujące! — wtórował młodszemu Blackowi; częściowo z poczucia solidarności z krewniakiem, częściowo po to, by dać mu znać, że nie jest jedynym ekscentrykiem na Grimmauld Place. Obaj byli inni, dziwni, każdy na swój niepowtarzalny sposób, ale dopóki mieli siebie, świat przestawał być takim przerażającym miejscem.
— Co możemy zrobić, aby im pomóc? — zapytał równie ściszonym głosem, walcząc z kulką zawierającą los, aby ta wreszcie się otworzyła — Chyba nie zamierzasz rozdać naszego majątku jak Weasleyowie? Lord nestor obu by nas za to wydziedziczył! Ciebie za ten pomysł, a mnie profilaktycznie — bo przecież nie od dziś było wiadome, że Perseus i Rigel trzymali się blisko. Jeżeli kamienicą wstrząsnął wybuch w piwnicach (albo, o zgrozo, w którejś z sypialni), włosy którejkolwiek z najmłodszych dam zmieniły kolor, a na schodach i ścianach pojawiły się plamy po eliksirze, to prawdopodobnie oni za tym stali. — Podobno nieopodal płonie ognisko, przy którym można się odprężyć. Przydałoby nam się obu, prawda? Przy okazji, chciałem z tobą porozmawiać, o metodologii badań do mojej książki. Przysięgam, naprawdę ją napiszę, tylko… — rozmowa dwóch lordów stawała się coraz cichsza w momencie, w którym oddalali się coraz bardziej od stoiska z losami, kierując się w tylko sobie znanym kierunku.
| zt x2
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
The member 'Perseus Black' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
Obecność Rosiera na Jarmarku była dość nieoczywistą kwestią. Wielkimi krokami zbliżały się święta, a on powinien rozejrzeć się za prezentami dla najbliższej rodziny. Coroczny problem z organizacją odpowiednich podarunków nie był dla niego zaskakujący, zawsze kilkukrotnie zastanawiał się dlaczego taki trud sprawiał mu dobór odpowiednich prezentów. Znał bliskich, wiedział co lubią, za czym nie przepadają, jednakże dla osób, które mogły mieć dosłownie wszystko na wyciągnięcie ręki, za jednym machnięciem różdżki…. ciężko było wybrać i znaleźć coś odpowiedniego i stosownego. Dlatego zapewne każde z nich stawiało na coś symbolicznego, ale i nad tym należało się zastanowić. Zimowa atmosfera Jarmarku odciągała ponure myśli od wojny, którą prowadzili, a do tego pozytywnie wpływała na umysł, więc liczył na natchnienie. Huczne, tradycyjne świętowanie naprawdę wprawiało w wyjątkowy nastrój.
Widział kilka błyskotek na straganach, kilka nawet wpadło mu w oko. Na jednym z nich widział przepiękne rękawiczki wykonane z naturalnego futra i pomyślał, że wyjątkowo pasowałyby jego drogiej kuzynce. W chłodne dni lepiej zabezpieczać się przed zimnem w każdy możliwy sposób. Rękodzieła, gobeliny, ozdobne i wykonane z należytą starannością cieszyły oko, jednak nadal nie było tam nic, co zachwyciłoby go na tyle, że zdecydowałby się sięgnąć po wahania po portfel. Trudny orzech do zgryzienia, z którym bardzo ciężko było mu się pogodzić. Niemniej jednak, liczył na to, że w pewnym momencie nadejdzie olśnienie i dotrze do niego co powinien wybrać. To najwyraźniej nie był odpowiedni moment.
Robiąc sobie chwilę przerwy dotarł do Akwarium z ośmiornicą, chwilę wcześniej zahaczając o stragan z loterią, gdzie nabył los., zastanawiając się czy będzie miał tym razem szczęście. Ostatni rok był dla niego trudne, ale być może należało mu się coś zaskakującego od życia, czego sam nawet się nie spodziewał. Los w tym momencie jednak nie miał znaczenia, bo jego zainteresowanie skupiła na sobie ośmiornica, która rzekomo przewidywała przyszłość. Zabawne. Znał się na magicznych stworzeniach i nie był pewien czy ów wróżby mogły mieć zasadność czy miały wzbudzić wyobraźnię. Znalazł się przy szybie i przyglądał przez chwilę ośmiornicy, a ta podniosła macką jedną z piłeczek. Wtedy też rozproszył go kobiecy głos, brzmiała na bardzo młodą. Przesunął spojrzenie na uroczą blondynkę, którą obdarował delikatnym uśmiechem.
- Lady Malfoy. – skinął jej głową na powitanie. Młoda dziewczyna, wyraźnie zachwycona tym co działo się wokół nich. Córka swego ojca, która oczywiście powinna odwiedzać to miejsce jak najczęściej, z pewnością była chlubą Lorda Malfoy’a i najcenniejszym skarbem. – Jeszcze nie sprawdziłem losu…. liczę jednak na sprzyjającą fortunę. A Lady? Wylosowałaś coś wyjątkowego? – odpowiedział na jej pytanie, zaciskając palce na wylosowanej nagrodzie. Nie znał jeszcze zawartości, ale to dla niego nie było w tym momencie istotne. Był za to ciekaw czy Cordelia była zadowolona z tego, co przygotował dla niej los.
Turlam na:
1: Los
2: Przepowiednię ośmiornicy
Widział kilka błyskotek na straganach, kilka nawet wpadło mu w oko. Na jednym z nich widział przepiękne rękawiczki wykonane z naturalnego futra i pomyślał, że wyjątkowo pasowałyby jego drogiej kuzynce. W chłodne dni lepiej zabezpieczać się przed zimnem w każdy możliwy sposób. Rękodzieła, gobeliny, ozdobne i wykonane z należytą starannością cieszyły oko, jednak nadal nie było tam nic, co zachwyciłoby go na tyle, że zdecydowałby się sięgnąć po wahania po portfel. Trudny orzech do zgryzienia, z którym bardzo ciężko było mu się pogodzić. Niemniej jednak, liczył na to, że w pewnym momencie nadejdzie olśnienie i dotrze do niego co powinien wybrać. To najwyraźniej nie był odpowiedni moment.
Robiąc sobie chwilę przerwy dotarł do Akwarium z ośmiornicą, chwilę wcześniej zahaczając o stragan z loterią, gdzie nabył los., zastanawiając się czy będzie miał tym razem szczęście. Ostatni rok był dla niego trudne, ale być może należało mu się coś zaskakującego od życia, czego sam nawet się nie spodziewał. Los w tym momencie jednak nie miał znaczenia, bo jego zainteresowanie skupiła na sobie ośmiornica, która rzekomo przewidywała przyszłość. Zabawne. Znał się na magicznych stworzeniach i nie był pewien czy ów wróżby mogły mieć zasadność czy miały wzbudzić wyobraźnię. Znalazł się przy szybie i przyglądał przez chwilę ośmiornicy, a ta podniosła macką jedną z piłeczek. Wtedy też rozproszył go kobiecy głos, brzmiała na bardzo młodą. Przesunął spojrzenie na uroczą blondynkę, którą obdarował delikatnym uśmiechem.
- Lady Malfoy. – skinął jej głową na powitanie. Młoda dziewczyna, wyraźnie zachwycona tym co działo się wokół nich. Córka swego ojca, która oczywiście powinna odwiedzać to miejsce jak najczęściej, z pewnością była chlubą Lorda Malfoy’a i najcenniejszym skarbem. – Jeszcze nie sprawdziłem losu…. liczę jednak na sprzyjającą fortunę. A Lady? Wylosowałaś coś wyjątkowego? – odpowiedział na jej pytanie, zaciskając palce na wylosowanej nagrodzie. Nie znał jeszcze zawartości, ale to dla niego nie było w tym momencie istotne. Był za to ciekaw czy Cordelia była zadowolona z tego, co przygotował dla niej los.
Turlam na:
1: Los
2: Przepowiednię ośmiornicy
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'Los' :
--------------------------------
#2 'k100' : 21
+
#1 'Los' :
--------------------------------
#2 'k100' : 21
+
Każdy szlachetnie urodzony mężczyzna i kobieta byli poddawani specyficznemu wychowaniu, które właściwie można było nazwać tresurą, bo było tak surowe i nieznoszące sprzeciwu, że każdego zamykało w kajdanach konwenansów już właściwie na zawsze. Wyuczono ich gestów, słów, nawet robienia odpowiedniej miny w danym momencie, wpajano do głów uprzejme zwroty i zmuszano do chodzenia z książką na głowie, trzymania odpowiednio prostej postawy, dumnie uniesionej brody tak bardzo, że teraz wszystko to przychodziło im mimowolnie, bez udziału żadnej myśli, jakby tak stworzyła ich natura - choć osobom z niższych klas społecznych mogło wydawać się to wręcz nienaturalne. Fantine nie wyobrażała sobie jednak, aby móc zachowywać się inaczej, to wydawało jej się jedyną słuszną opcją - choć niekiedy miała wrażenie, że obyczaje w Chateau Rose różnią się nieco od tych na dworach rodzin, które w przeciwieństwie do Rosierów miały czysto angielskie korzenie. Lord Busltrode być może będzie miał jeszcze nieszczęście się przekonać o modnych spóźnieniach Róży, która wiele lat spędziła we Francji, pobierając nauki w Akademii Magii Beauxbatons.
- Sprawiłby mi lord wielki zawód, gdyby było inaczej - odparła żartobliwym tonem, uśmiechając się kącikiem ust, kiedy zapewnił o swojej słowności; w przypadku mężczyzn brała takie słowa na dystans, szczególnie, że dopiero go poznawała, choć jak zawsze oczekiwania miała wysokie - był lordem, powinien więc przecież mierzyć wysoko. - Nie zaprzeczam, może tak być, spodziewamy się krewnych z Francji. Święta to powinien być ciepły, rodzinny czas, czyż nie? Życzę panu podobnych chwil - powiedziała, zdradzając Maghnusowi nieco planów, a w jej głosie zabrzmiała przepraszająca nuta - w drugiej połowie grudnia rzeczywiście mogła nie mieć czasu na podobne spotkania. Boże Narodzenie poświęcała głównie rodzinie. - Mniemaj jednak, że nie planuje pan nie pojawić się na sabacie lady Nott? - spytała, kiedy podchodzili do stoiska z loterią. Coroczny sabat w Sylwestra, odbywający się w Hampton Court, był jednym z największych wydarzeń towarzyskich, najważniejszych. Każdy, kto chciał liczyć się w towarzystwie po prostu musiał tam być. Fantine zaś, jako wielbicielka przyjęć wszelakich, nie wyobrażała sobie opuścić taką zabawę. - Zeszłoroczny był wspaniały. Wciąż mam w pamięci te przebrania, zachwycające - westchnęła z sentymentem, wracając wspomnieniami do zeszłego roku, kiedy pojawiła się w Hampton Court w sukni pół-kobiety, pół węża - miała nadzieję, że nie tylko jej ta kreacja zapadła tak mocno w pamięć.
- Bywają urocze... - skłamała gładko Róża, lecz nawet nie starała się przy tym brzmieć szczególnie wiarygodnie. Wcale nie podobały się Fantine bibeloty, o których wspominał Maghnus, jednakże nieładnie byłoby krytykować prezent, który miała otrzymać właściwie od niego - nawet pospólstwo wiedziało, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Przynajmniej oficjalnie.
- Och, mam nadzieję, że nie... Myślałam, że czekać nas będzie powtórka podczas wesela lady Primrose i lorda Carrowa, lecz... - urwała w pół słowa, zaciskając usta i nie kończąc zdania. Uważała, że dobrze się stało. Primrose Burke zasługiwała na kogoś znacznie lepszego niż Carrow. Maghnus mógł się domyślić po jej minie, że uraza do zwaśnionego od wieków z Rosierami rodów jest w niej... cóż, silna.
Na całe szczęście starucha podała Fantine złotą kulę. Otworzyła ją i ujrzała niewielki, barwny kamień. Bez łańcuszka, nieoprawiony, nieoszlifowany. Po prostu kamień. Karteczka, jaka była doń dołączona, poinformowała, że jest to fluoryt i ponoć ma wzmacniać białą magię właściciela - to miało dla Fantine drugorzędne, o ile nietrzeciorzędne znaczenie. Kolor nie pasował jej ani do kolekcji biżuterii, ani koloru oczu. Przyglądała się mu z uwagą, po czym przeniosła wzrok na Maghnusa.
- To fluoryt, panie - odpowiedziała na jego pytanie, po czym odwróciła się ku niemu i uniosła palce, w których ściskała fluoryt, zbliżając go do męskiej brody. - Myślę, że panu bardziej pasowałby do piwnych oczu - stwierdziła, spoglądając przy tym śmiało Maghnusowi w oczy.
- Sprawiłby mi lord wielki zawód, gdyby było inaczej - odparła żartobliwym tonem, uśmiechając się kącikiem ust, kiedy zapewnił o swojej słowności; w przypadku mężczyzn brała takie słowa na dystans, szczególnie, że dopiero go poznawała, choć jak zawsze oczekiwania miała wysokie - był lordem, powinien więc przecież mierzyć wysoko. - Nie zaprzeczam, może tak być, spodziewamy się krewnych z Francji. Święta to powinien być ciepły, rodzinny czas, czyż nie? Życzę panu podobnych chwil - powiedziała, zdradzając Maghnusowi nieco planów, a w jej głosie zabrzmiała przepraszająca nuta - w drugiej połowie grudnia rzeczywiście mogła nie mieć czasu na podobne spotkania. Boże Narodzenie poświęcała głównie rodzinie. - Mniemaj jednak, że nie planuje pan nie pojawić się na sabacie lady Nott? - spytała, kiedy podchodzili do stoiska z loterią. Coroczny sabat w Sylwestra, odbywający się w Hampton Court, był jednym z największych wydarzeń towarzyskich, najważniejszych. Każdy, kto chciał liczyć się w towarzystwie po prostu musiał tam być. Fantine zaś, jako wielbicielka przyjęć wszelakich, nie wyobrażała sobie opuścić taką zabawę. - Zeszłoroczny był wspaniały. Wciąż mam w pamięci te przebrania, zachwycające - westchnęła z sentymentem, wracając wspomnieniami do zeszłego roku, kiedy pojawiła się w Hampton Court w sukni pół-kobiety, pół węża - miała nadzieję, że nie tylko jej ta kreacja zapadła tak mocno w pamięć.
- Bywają urocze... - skłamała gładko Róża, lecz nawet nie starała się przy tym brzmieć szczególnie wiarygodnie. Wcale nie podobały się Fantine bibeloty, o których wspominał Maghnus, jednakże nieładnie byłoby krytykować prezent, który miała otrzymać właściwie od niego - nawet pospólstwo wiedziało, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Przynajmniej oficjalnie.
- Och, mam nadzieję, że nie... Myślałam, że czekać nas będzie powtórka podczas wesela lady Primrose i lorda Carrowa, lecz... - urwała w pół słowa, zaciskając usta i nie kończąc zdania. Uważała, że dobrze się stało. Primrose Burke zasługiwała na kogoś znacznie lepszego niż Carrow. Maghnus mógł się domyślić po jej minie, że uraza do zwaśnionego od wieków z Rosierami rodów jest w niej... cóż, silna.
Na całe szczęście starucha podała Fantine złotą kulę. Otworzyła ją i ujrzała niewielki, barwny kamień. Bez łańcuszka, nieoprawiony, nieoszlifowany. Po prostu kamień. Karteczka, jaka była doń dołączona, poinformowała, że jest to fluoryt i ponoć ma wzmacniać białą magię właściciela - to miało dla Fantine drugorzędne, o ile nietrzeciorzędne znaczenie. Kolor nie pasował jej ani do kolekcji biżuterii, ani koloru oczu. Przyglądała się mu z uwagą, po czym przeniosła wzrok na Maghnusa.
- To fluoryt, panie - odpowiedziała na jego pytanie, po czym odwróciła się ku niemu i uniosła palce, w których ściskała fluoryt, zbliżając go do męskiej brody. - Myślę, że panu bardziej pasowałby do piwnych oczu - stwierdziła, spoglądając przy tym śmiało Maghnusowi w oczy.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Faktycznie, różnice w obyczajowości rodów o różnych korzeniach w odpowiednich okolicznościach były doskonale zauważalne i faktycznie, rody wywodzące się w całości z terenów Wysp, wywodzące się chociażby od nieugiętych plemion celtyckich i rycerzy Okrągłego Stołu, miały tendencję do wykazywania się bardziej skostniałymi zwyczajami. Czy Bulstrode uważał, że egzotyczne pochodzenie powinno być usprawiedliwieniem zachowań, które w kulturze brytyjskiej były poważane w kategoriach faux pas? Absolutnie nie - w głębi ducha był imperialistą balansującym na kruchej granicy nacjonalizmu; owszem, interesował się obcymi kulturami, fascynował się ich dorobkiem, szczególnie starożytnym i nadzwyczaj chętnie podróżował, by doświadczyć orientu na własnej skórze, jednak w jego głowie i sercu ojczyzna zawsze zajmowała pierwsze, nadrzędne miejsce, a to łączyło się z silnym przekonaniem, że kto rezydował w Anglii, ten powinien z pokorą zgiąć kark przed angielskimi obyczajami i się dopasować. Rosierom jednak wiele niedopuszczalnych uchybień uchodziło na sucho; jednym z racji wysokiej pozycji u szczytów władzy rodowej i krajowej, pozostałym ze względu na bycie przedstawicielkami płci pięknej, którym nikt nie śmiałby nawet spróbować wypomnieć spóźnienia. Prawdziwym pozostaje więc również stwierdzenie, że ogólnie przyjęte zasady savoir-vivre różniły się od siebie, w zależności od tego, kogo dokładnie dotyczyły.
- Wolałbym tego uniknąć za wszelką cenę - w jego głosie przebrzmiewała lekka nuta, daleka od gorliwych zapewnień; był doskonale świadom tego, że ludzie mieli w zwyczaju gorzko rozczarowywać i składać obietnice, których nie byli w stanie dotrzymać i mimo że on sam podobnych zachowań wystrzegał się jak ognia, Fantine nie była naiwnym podlotkiem nieznającym realiów prawdziwego życia, z pewnością doświadczenia z rozmów salonowych nauczyły ją, by każde verbum dzielić na dwoje lub nawet na czworo - o własnej rzetelności wolał przekonywać czynem, nie słowem. O ile, oczywiście, miałaby zajść taka potrzeba. - Dziękuję, lady Rosier i w takim razie ja również wykorzystam sposobność, by życzyć wielu powodów do radości w te święta i by wizyta krewnych przyniosła same przyjemne chwile - jak to bywało z rodziną, zwłaszcza tą z daleka, widywaną okazjonalnie, lecz zapraszaną z uprzejmości, wiedział doskonale. Sam nie planował wielkich spędów w tym okresie, ciesząc się na myśl, że i reszta familii pozostawała zgodna co do utrzymania grona celebrujących jak najwęższym. Chociaż przełom starego i nowego roku kusił atmosferą oderwaną od wojennej rzeczywistości, Maghnus nie dawał się jej porwać zbytecznie - zresztą nie robił tego od momentu, w którym przy jadalnianym stole dwa z najważniejszych miejsc raziły pustką.
- Nie byłbym godzien nazwiska Bulstrode, gdybym śmiał powiedzieć "nie" maskaradzie - zaśmiał się cicho, wyrażając również swe intencje w nad wyraz jasny sposób. Wzięcia udziału w Sabatach nigdy nie potrafił sobie odmówić, nie tylko ze względu na zabawę w doborowym towarzystwie, ale również ze względu na rzadkość, jaką było zgromadzenie przedstawicieli wszystkich rodów - wystarczyło tylko wznosić toasty, czarować uśmiechem i słowem, mieć oczy i uszy otwarte, a informacje same go odnajdywały. - W kwestii kunsztu do organizacji podobnych wydarzeń mało kto może się równać z lady Nott - przytaknął wspomnieniom zeszłorocznego Sabatu, przyznając otwarcie, że finezji lady Adalaide wielu mogłoby tylko pozazdrościć.
Bywają urocze... Białe kłamstwo wybrzmiało słodko w jej ustach, a szlachcic posłał jej krótki uśmiech. Mieli wyższe wymagania, wyższe oczekiwania - dla ludzi ich pochodzenia to było oczywiste. Zdanie co do rzemiosła prezentowanego na jarmarku mieli identyczne i nie było sensu temu zaprzeczać. Wyglądało na to, że podobnie sprawa się miała w kwestii zerwanych zaręczyn lady Buke i lorda Carrowa.
- Lady Primrose to wyjątkowa, młoda kobieta. Jeśli czas przyniesie jej lepszego kandydata na męża, jestem w stanie zaakceptować wydłużone oczekiwanie na powtórkę - oznajmił mało dyplomatycznie, ściszając głos do teatralnego szeptu, jakby zdradzał jej największy sekret. Był zbyt zatwardziałym konserwatystą i miłośnikiem pozostawania wiernym tradycjom, żeby chociażby dopuścić do siebie myśl, że jakakolwiek szlachcianka miałaby nie wyjść za mąż, ale musiał przyznać, że poczuł coś na kształt ulgi na wieści o zakończeniu planowania wspólnej przyszłości rzeczonej pary, pewny tego, że lord Carrow miałby problem, by dorównać kroku tak ponadprzeciętnej jednostce jak lady Burke, a ta nierówność odbiłaby się właśnie na niej - tak to bywało w ich patriarchalnym świecie.
Przesunął spojrzeniem po parze przezroczystych, lekko mlecznobiałych kryształów znajdujących się na dnie otwartej złotej kuli i po przyczepionej do nich adnotacji. Tradycyjnie jeden z nich ofiarowuje się ukochanej osobie. Uśmiechnął się krzywo, uznając to za cudowną ironię. Uniósł spojrzenie na Fantine, z ciekawością obserwując jak unosi fluoryt i zbliża do jego twarzy. - Ach tak? - zapytał z rozbawieniem, wysłuchawszy jej stwierdzenia i odnalazł jej zielone oczu. Nie uciekała spojrzeniem na boki - on również tego nie uczynił. - W takim razie zdaje się, że trzy wiedźmy pomyliły nasze losy - oznajmił ostatecznie i nie odrywając oczu od malachitu jej tęczówek, wyciągnął przed siebie dłoń z parą kryształów, oferując jej wymianę wylosowanych nagród, które w obecnym rozdaniu okazały się być mocno nietrafione.
- Wolałbym tego uniknąć za wszelką cenę - w jego głosie przebrzmiewała lekka nuta, daleka od gorliwych zapewnień; był doskonale świadom tego, że ludzie mieli w zwyczaju gorzko rozczarowywać i składać obietnice, których nie byli w stanie dotrzymać i mimo że on sam podobnych zachowań wystrzegał się jak ognia, Fantine nie była naiwnym podlotkiem nieznającym realiów prawdziwego życia, z pewnością doświadczenia z rozmów salonowych nauczyły ją, by każde verbum dzielić na dwoje lub nawet na czworo - o własnej rzetelności wolał przekonywać czynem, nie słowem. O ile, oczywiście, miałaby zajść taka potrzeba. - Dziękuję, lady Rosier i w takim razie ja również wykorzystam sposobność, by życzyć wielu powodów do radości w te święta i by wizyta krewnych przyniosła same przyjemne chwile - jak to bywało z rodziną, zwłaszcza tą z daleka, widywaną okazjonalnie, lecz zapraszaną z uprzejmości, wiedział doskonale. Sam nie planował wielkich spędów w tym okresie, ciesząc się na myśl, że i reszta familii pozostawała zgodna co do utrzymania grona celebrujących jak najwęższym. Chociaż przełom starego i nowego roku kusił atmosferą oderwaną od wojennej rzeczywistości, Maghnus nie dawał się jej porwać zbytecznie - zresztą nie robił tego od momentu, w którym przy jadalnianym stole dwa z najważniejszych miejsc raziły pustką.
- Nie byłbym godzien nazwiska Bulstrode, gdybym śmiał powiedzieć "nie" maskaradzie - zaśmiał się cicho, wyrażając również swe intencje w nad wyraz jasny sposób. Wzięcia udziału w Sabatach nigdy nie potrafił sobie odmówić, nie tylko ze względu na zabawę w doborowym towarzystwie, ale również ze względu na rzadkość, jaką było zgromadzenie przedstawicieli wszystkich rodów - wystarczyło tylko wznosić toasty, czarować uśmiechem i słowem, mieć oczy i uszy otwarte, a informacje same go odnajdywały. - W kwestii kunsztu do organizacji podobnych wydarzeń mało kto może się równać z lady Nott - przytaknął wspomnieniom zeszłorocznego Sabatu, przyznając otwarcie, że finezji lady Adalaide wielu mogłoby tylko pozazdrościć.
Bywają urocze... Białe kłamstwo wybrzmiało słodko w jej ustach, a szlachcic posłał jej krótki uśmiech. Mieli wyższe wymagania, wyższe oczekiwania - dla ludzi ich pochodzenia to było oczywiste. Zdanie co do rzemiosła prezentowanego na jarmarku mieli identyczne i nie było sensu temu zaprzeczać. Wyglądało na to, że podobnie sprawa się miała w kwestii zerwanych zaręczyn lady Buke i lorda Carrowa.
- Lady Primrose to wyjątkowa, młoda kobieta. Jeśli czas przyniesie jej lepszego kandydata na męża, jestem w stanie zaakceptować wydłużone oczekiwanie na powtórkę - oznajmił mało dyplomatycznie, ściszając głos do teatralnego szeptu, jakby zdradzał jej największy sekret. Był zbyt zatwardziałym konserwatystą i miłośnikiem pozostawania wiernym tradycjom, żeby chociażby dopuścić do siebie myśl, że jakakolwiek szlachcianka miałaby nie wyjść za mąż, ale musiał przyznać, że poczuł coś na kształt ulgi na wieści o zakończeniu planowania wspólnej przyszłości rzeczonej pary, pewny tego, że lord Carrow miałby problem, by dorównać kroku tak ponadprzeciętnej jednostce jak lady Burke, a ta nierówność odbiłaby się właśnie na niej - tak to bywało w ich patriarchalnym świecie.
Przesunął spojrzeniem po parze przezroczystych, lekko mlecznobiałych kryształów znajdujących się na dnie otwartej złotej kuli i po przyczepionej do nich adnotacji. Tradycyjnie jeden z nich ofiarowuje się ukochanej osobie. Uśmiechnął się krzywo, uznając to za cudowną ironię. Uniósł spojrzenie na Fantine, z ciekawością obserwując jak unosi fluoryt i zbliża do jego twarzy. - Ach tak? - zapytał z rozbawieniem, wysłuchawszy jej stwierdzenia i odnalazł jej zielone oczu. Nie uciekała spojrzeniem na boki - on również tego nie uczynił. - W takim razie zdaje się, że trzy wiedźmy pomyliły nasze losy - oznajmił ostatecznie i nie odrywając oczu od malachitu jej tęczówek, wyciągnął przed siebie dłoń z parą kryształów, oferując jej wymianę wylosowanych nagród, które w obecnym rozdaniu okazały się być mocno nietrafione.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Było kilka rodzin o francuskich korzeniach w Wielkiej Brytanii, mających angielskie, szlacheckie tytuły i figurujących w skorowidzu czystości krwi, lecz najbliżsi francuskiej obyczajowości byli Rosierowie i Lestrangowie - rodzina Malfoy zdecydowanie zbliżyła się do angielskiej mentalności i ich sztywności. Rosierowie wciąż posyłali dzieci do Akademii Magii Beaxubatons i wydawali się nieco bardziej... frywolni, lecz nie pozwalali sobie, by cokolwiek można było im zarzucić. Fantine wychowano w poczuciu, że im po prostu wolno więcej, zaś pozycja ojca, wuja, brata jedynie ugruntowała to przekonanie. Wciąż jednak uważała, że ich drobne grzeszki - skłonność do romansu, modne spóźnienia, hedonizm - to nic w porównaniu z rodzinami prawdziwie egzotycznymi. Francja to wszak kraj cywilizowany, kolebka sztuki i kultury, czego nie można było powiedzieć o Egipicie, czy Jamajce...
- I niech los panu w tym sprzyja - słowa te wypowiedziała niby jasnowidz pomyślną wróżbę, jakby przestrzegając jednocześnie, że za złamanie danego jej słowa grozi los straszliwy i nędzny. Rzeczywistość, rzecz jasna, miała się nieco inaczej i poza kobiecymi fochami, obrażoną miną, tupnięciem pantofelkiem i co najwyżej kroplą słabej trucizny w herbacie wywołującej ból brzucha nie miała za dużego pola do popisu, lecz powinna przecież stwarzać inne pozory, by zachęcić go do starań - chociaż właściwie nie wiedziała jeszcze jakich. - Również dziękuję, panie. Przede wszystkim niech te święta dla wszystkich nas będą spokojne, a nowy rok przyniósł pokój - odpowiedziała ze szczerą wdzięcznością, ale zaraz po tym westchnęła lekko z żalem. Mężczyzna mógł podejrzewać co miała na myśli - gorąco pragnęła, by całe to szaleństwo w końcu dobiegło końca, zaś życie w ich kraju powróciło do normy. Życzyła sobie szczerze, aby ci szaleńcy z Zakonu Feniksa zgnili w Tower, tam, gdzie ich miejsce, pozwalając porządnym obywatelom Wielkiej Brytanii żyć w nowym, lepszym świecie o który walczył jej starszy brat. Żałowała, że nie będą mogli już teraz przedstawić go francuskim krewnym. Cieszyła się na ich wizytę. Tęskniła za nimi, tęskniła za ojczyzną swoich przodków. Fantine należała do osób dla których rodzina była wartością nadrzędną, dla bliskich zaś uczyniłaby wszystko - dla nich była kimś zupełnie innym, niż dla reszty świata. Jej towarzyska natura zaś cieszyła się, że w magiczny czas świąt będzie ich w Chateau Rose jeszcze więcej. Uwielbiała Boże Narodzenie, kochała całą tę atmosferę jaka mu towarzyszyła, dekoracje, przyjęcia, obdarowywanie się prezentami - nie mogła wprost doczekać się drugiej połowy grudnia. Właściwie nie mniej, niż sylwestrowego sabatu, o którym wspomniała.
Fantine również zaśmiała się perliście na słowa Maghnusa o maskaradzie; wiedziała o czym mówił, doskonale orientowała się w symbolice magicznych rodów.
- Czy ma pan wybraną maskę na to wydarzenie? Intuicja podpowiada mi, że może mieć ich lord naprawdę wiele - spytała niewinnym tonem, spojrzała na niego jednak nieco zaczepnie; niby pytała o materialne maski, którą miałby ukryć swoje oblicze podczas noworocznego sabatu, w rzeczywistości jednak nieco innego miała na myśli. O jego rodzinie krążyły różne pogłoski. Czy można było mieć pewność co do intencji i prawdziwych zamiarów lorda, czy lady Bulstrode?
Ile różnych twarzy miał Maghnus Bulstrode i jakie z nich prezentował światu?
- Rzeczywiście mało kto. Mam nadzieję, że lady Adelaide będzie tak łaskawa i podzieli się ze mną kilkoma tajemnicami, będę bardzo się starać, mam wiele planów - oświadczyła enigmatycznie Fantine, uśmiechając się pod nosem, chyba bardziej do siebie, niż lorda Bulstrode. Uwielbiała przyjęcia i z natury była ambitna - pragnęła dorównać lady Adelaide, choć nie zamierzała zająć jej miejsca. Nie życzyła sobie losu starej panny i swatki. Chciała jednak, aby organizowane przez nią sabaty były równie mocno wyczekiwane i zapadając w pamięć. Najgorętsze wydarzenia towarzyskie sezonów.
Po uśmiechu lorda Bulstrode Róża sądziła, że doskonale wiedział co miała na myśli i przyjął jej drobne kłamstewko z rozbawieniem. To raczej oczywiste, że oboje gusta mieli zupełnie inne niż pospólstwo zachwycone błyskotkami ze straganów - życie przyzwyczaiło ich do luksusu, do najwyżej jakości i przepychu. Pragnęli tego co doskonałe, perfekcyjne i piękne.
Pochyliła się lekko ku Maghnusowi, kiedy zniżył głos do konspiracyjnego szeptu i sama uczyniła to samo.
- Myślę, że nim się obejrzymy, to kandydaci sami będą ustawiać się do jej ręki w długiej kolejce - odparła z uśmiechem, z jego słów wnioskując, że miał podobne odczucia i przemyślenia względem tych zerwanych zaręczyn - co wprawiło Fantine w lepszy nastrój. Nie musiała się krygować ze swoją niechęcią do rodu Carrow, doskonale. Nie znała lorda Aresa, niewiele o nim wiedziała, wystarczyło jednak, aby nosił nazwisko jakie nosił. Lady Burke zaś była na tyle utalentowaną i wyjątkową młodą kobietą, tak jak mówił Bulstrode, że zasługiwała na znacznie więcej - na kogoś, kto dotrzyma jej kroku i poprowadzi ją do czegoś większego. W ich świecie pozycja męża gruntowała pozycję żony. Jeśli on był nikim - nikim będzie i ona.
Z ciekawością zerknęła na zawartość złotej kuli, którą otrzymał lord Bulstrode. Dostrzegła w nich dwa białe, lśniące kryształy - znacznie ładniejsze od nieoszlifowanego fluorytu jaki wylosowała ona sama. Już widziała je oprawione w srebro chociażby w formie kolczyków.
- Może wiedźmy się pomyliły, lecz przeznaczenie nie, skoro jesteśmy tu oboje - zaśmiała się Fantine, z radością przyjmując jego propozycję; wyciągnęła rękę po białe kryształu, o jedno uderzenie serca za długo muskając palcami jego dłoń; wsunęła je do kieszeni płaszcza, po czym podarowała mu fluoryt - zamknęła go w jego palcach, nie odwracając wzroku od piwnych oczu.
- Niech przyniesie panu szczęście - pożyczyła mu łaskawym tonem.
- I niech los panu w tym sprzyja - słowa te wypowiedziała niby jasnowidz pomyślną wróżbę, jakby przestrzegając jednocześnie, że za złamanie danego jej słowa grozi los straszliwy i nędzny. Rzeczywistość, rzecz jasna, miała się nieco inaczej i poza kobiecymi fochami, obrażoną miną, tupnięciem pantofelkiem i co najwyżej kroplą słabej trucizny w herbacie wywołującej ból brzucha nie miała za dużego pola do popisu, lecz powinna przecież stwarzać inne pozory, by zachęcić go do starań - chociaż właściwie nie wiedziała jeszcze jakich. - Również dziękuję, panie. Przede wszystkim niech te święta dla wszystkich nas będą spokojne, a nowy rok przyniósł pokój - odpowiedziała ze szczerą wdzięcznością, ale zaraz po tym westchnęła lekko z żalem. Mężczyzna mógł podejrzewać co miała na myśli - gorąco pragnęła, by całe to szaleństwo w końcu dobiegło końca, zaś życie w ich kraju powróciło do normy. Życzyła sobie szczerze, aby ci szaleńcy z Zakonu Feniksa zgnili w Tower, tam, gdzie ich miejsce, pozwalając porządnym obywatelom Wielkiej Brytanii żyć w nowym, lepszym świecie o który walczył jej starszy brat. Żałowała, że nie będą mogli już teraz przedstawić go francuskim krewnym. Cieszyła się na ich wizytę. Tęskniła za nimi, tęskniła za ojczyzną swoich przodków. Fantine należała do osób dla których rodzina była wartością nadrzędną, dla bliskich zaś uczyniłaby wszystko - dla nich była kimś zupełnie innym, niż dla reszty świata. Jej towarzyska natura zaś cieszyła się, że w magiczny czas świąt będzie ich w Chateau Rose jeszcze więcej. Uwielbiała Boże Narodzenie, kochała całą tę atmosferę jaka mu towarzyszyła, dekoracje, przyjęcia, obdarowywanie się prezentami - nie mogła wprost doczekać się drugiej połowy grudnia. Właściwie nie mniej, niż sylwestrowego sabatu, o którym wspomniała.
Fantine również zaśmiała się perliście na słowa Maghnusa o maskaradzie; wiedziała o czym mówił, doskonale orientowała się w symbolice magicznych rodów.
- Czy ma pan wybraną maskę na to wydarzenie? Intuicja podpowiada mi, że może mieć ich lord naprawdę wiele - spytała niewinnym tonem, spojrzała na niego jednak nieco zaczepnie; niby pytała o materialne maski, którą miałby ukryć swoje oblicze podczas noworocznego sabatu, w rzeczywistości jednak nieco innego miała na myśli. O jego rodzinie krążyły różne pogłoski. Czy można było mieć pewność co do intencji i prawdziwych zamiarów lorda, czy lady Bulstrode?
Ile różnych twarzy miał Maghnus Bulstrode i jakie z nich prezentował światu?
- Rzeczywiście mało kto. Mam nadzieję, że lady Adelaide będzie tak łaskawa i podzieli się ze mną kilkoma tajemnicami, będę bardzo się starać, mam wiele planów - oświadczyła enigmatycznie Fantine, uśmiechając się pod nosem, chyba bardziej do siebie, niż lorda Bulstrode. Uwielbiała przyjęcia i z natury była ambitna - pragnęła dorównać lady Adelaide, choć nie zamierzała zająć jej miejsca. Nie życzyła sobie losu starej panny i swatki. Chciała jednak, aby organizowane przez nią sabaty były równie mocno wyczekiwane i zapadając w pamięć. Najgorętsze wydarzenia towarzyskie sezonów.
Po uśmiechu lorda Bulstrode Róża sądziła, że doskonale wiedział co miała na myśli i przyjął jej drobne kłamstewko z rozbawieniem. To raczej oczywiste, że oboje gusta mieli zupełnie inne niż pospólstwo zachwycone błyskotkami ze straganów - życie przyzwyczaiło ich do luksusu, do najwyżej jakości i przepychu. Pragnęli tego co doskonałe, perfekcyjne i piękne.
Pochyliła się lekko ku Maghnusowi, kiedy zniżył głos do konspiracyjnego szeptu i sama uczyniła to samo.
- Myślę, że nim się obejrzymy, to kandydaci sami będą ustawiać się do jej ręki w długiej kolejce - odparła z uśmiechem, z jego słów wnioskując, że miał podobne odczucia i przemyślenia względem tych zerwanych zaręczyn - co wprawiło Fantine w lepszy nastrój. Nie musiała się krygować ze swoją niechęcią do rodu Carrow, doskonale. Nie znała lorda Aresa, niewiele o nim wiedziała, wystarczyło jednak, aby nosił nazwisko jakie nosił. Lady Burke zaś była na tyle utalentowaną i wyjątkową młodą kobietą, tak jak mówił Bulstrode, że zasługiwała na znacznie więcej - na kogoś, kto dotrzyma jej kroku i poprowadzi ją do czegoś większego. W ich świecie pozycja męża gruntowała pozycję żony. Jeśli on był nikim - nikim będzie i ona.
Z ciekawością zerknęła na zawartość złotej kuli, którą otrzymał lord Bulstrode. Dostrzegła w nich dwa białe, lśniące kryształy - znacznie ładniejsze od nieoszlifowanego fluorytu jaki wylosowała ona sama. Już widziała je oprawione w srebro chociażby w formie kolczyków.
- Może wiedźmy się pomyliły, lecz przeznaczenie nie, skoro jesteśmy tu oboje - zaśmiała się Fantine, z radością przyjmując jego propozycję; wyciągnęła rękę po białe kryształu, o jedno uderzenie serca za długo muskając palcami jego dłoń; wsunęła je do kieszeni płaszcza, po czym podarowała mu fluoryt - zamknęła go w jego palcach, nie odwracając wzroku od piwnych oczu.
- Niech przyniesie panu szczęście - pożyczyła mu łaskawym tonem.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Szmaragdowozielone magiczne ognie, buchające z stojących wokół stoiska Wielkiej Czarodziejskiej Loterii, rzucały na sylwetkę Cordelii barwny cień, ślizgający się po jasnych jak śnieg włosach i równie błyszczącym ubiorze. Wiedziała, że wygląda wręcz doskonale, dlatego żałowała, że przy losującej karuzeli nie spotkała starszego Rosiera, cóż było jednak począć – i tak zamierzała przeprowadzić obowiązkową aczkolwiek przyjemną konwersację z mężczyzną, który zapewne pamiętał ją jako dziecko, a nie dorosłą czarownicę, wkrótce mającą zadebiutować na salonach. – Tu jest tak ślicznie, jak w bajce. Był już lord na kuligu? A u balwierza? Na pewno tak, lorda fryzura jest zgodna z najnowszą modą – zaćwierkała w odpowiedzi na powitanie, podekscytowana i przejęta. Sądziła, że wygląda na niezwykle dojrzałą i majestatyczną, ale tak naprawdę wciąż była zaledwie dziewczynką, zachwyconą każdym detalem pozaszkolnej rzeczywistości. Niezależnie, czy chodziło o herbaciany podwieczorek u Fantine, czy o przebywanie na zimowym jarmarku, pełnym intensywnych bodźców i rozkosznych niespodzianek. – Widział już lord pomnik mojego ojca? Wspaniały, prawda? Oddany z wszystkimi detalami! – dorzuciła jeszcze na jednym wydechu, rozdarta pomiędzy dobrym wychowaniem, nakazującym skupienie na rozmówcy, a chęcią otworzenia losu. Na szczęście Mathieu sam poruszył ten temat, szlachcianka z ulgą więc otworzyła złote, okrągłe puzderko. Aż pisnęła, z zaskoczenia i radości, gdy oprócz listu odnalazła w środku błyszczący łańcuszek. Od razu pochwyciła naszyjnik – średnio zainteresowana pergaminem, pomimo, że widniało tam imię i nazwisko umiłowanego ojca – i podniosła go do góry, by lepiej mu się przyjrzeć. Na końcu złotego łańcuszka wisiał zielony agat, piękny kamień szlachetny, symbol wierności i lojalności. – Piękny! W kolorze Malfoyów! Będzie mi pasował do większości sukienek – westchnęła, więcej niż zadowolona z niespodzianki. – Podobno chroni przed wieloma zaklęciami. Nie dość, że śliczny, to jeszcze pożyteczny – dorzuciła, zerkając na ukosa na Mathieu, chcąc zaimponować mu wiedzą tajemną z zakresu świecidełek. Akurat na błyskotkach znała się dość dobrze, bazując jednak wiedzą na plotkach, przypowieściach i własnym widzimisię, a nie na alchemicznych czy jubilerskich konkretach. Jeszcze przez moment przyglądała się z uznaniem naszyjnikowi, po czym przeniosła wzrok na pergamin. Przeczytała go powoli, sunąc palcem po wykaligrafowanych literach. – O, mam także list od pana ojca. Kochany. Muszę mu powiedzieć, że nie musi mi dziękować za wsparcie w tym trudnym czasie! Robię to z przyjemnością! - zdradziła, wzruszona korespondencją, pewna, że tylko ona otrzymała ten los, zapewne przygotowany dużo wcześniej specjalnie dla niej. Westchnęła, rozczulona, że pan ojciec, mimo tylu obowiązków, znalazł czas, by zorganizować tą miłą niespodziankę. Pewnie rozkazał wiedźmom w jakiś sposób zaczarować złotą piłeczkę. – A lord na co trafił? – dopytała, zaintrygowana, licząc, że ten nie otrzymał czegoś ciekawszego od niej – inaczej byłaby bardzo nadąsana.
9 grudnia 1957
Płaszcz okrywał suknię, która nieprzemyślanie miała przecież stanowić jej wtopienie się w tłum. Błękitne tęczówki poszukiwały tych wyjątkowych stanowisk, z ciekawością zakorzenioną od dziecka i odrobiną pychy, która nakazywała jej kwitować w myślach mijane, gorsze osoby. Służka poprawiała co rusz kołyszące się na plecach, błyszczące rudawym blaskiem fale, zaś sama dama z wrodzoną gracją wymijała kolejne, idące w przeciwnym kierunku osoby.
Lubiła obserwować innych. Tą parę, która niczym słodkawe gołąbki z dennych opowieści, szeptała sobie do uszu czułe słówka. Przesłodzone, obrzydliwe.
Dziecko idące z matką za rękę, kopiące jakiś mały, wypolerowany przez deszcz i piaskowiec kamień. Za dzieciaka robiła tak idąc ścieżkami labiryntu w rodowej siedzibie, guwernantka jednak szybko ukróciła zapędy do takich zachowań. Przecież się wtedy garbiła, patrzyła w ziemię, zamyślała. Nie powinna, nie tak powinna zachowywać się dama.
Jej faworytką była blondynka, której cienkie, szczurze włosy powiewały na wietrze niczym kiepskiej jakości szal. Jej twarz wyrażała tyle emocji na raz, że lady Vivienne wydawała się nigdy tylu nie posiadać. Smutek, tęsknota, zmartwienie. Miłość? Złamane serce? Może po prostu zabrakło jej co do gara włożyć, a może jej sytuacja jest na tyle dobra, że ma inne, płytsze zmartwienia? Nie wyglądała biednie, może nie prezentowała się równie wystawnie co przedstawiciele arystokracji, ale wszak nie była kobietą z biedoty.
Stanowiła pewną zagadkę, którą znudzona lady Bulstrode postanowiła rozwiązać. Nie teraz, nie gdy już znalazła się przy stoisku.
- Witam, poproszę jeden los. - Słodki fałszywy uśmiech rozkwitł na twarzy damy, gdy spojrzenie podążało za ciekawą, w niezrozumiały sposób emocjonalną osóbką. - Dziękuję. - Złota kula zalśniła w dłoni Vivi, na dobre goniąc ciekawość innymi ludźmi. Liczyła się ona, to co ona ma i to, co powinna dostać. Lepszego, ciekawszego, droższego. Zawsze wykwintnego i oryginalnego, jaki byłby zawód, gdyby jednak otrzymała coś brzydkiego.
W tym momencie wychodziła z niej ta ‘pusta dama’ którą zwykła określać dobrą połowę swoich znajomości. Teraz zaczynała się nią stawać.
Nareszcie?
zt.
and just in time, in the right place
steadily emerging with grace
Vivienne Bulstrode
Zawód : Arystokratka
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
shuffling the cards of your game
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Vivienne Bulstrode' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
7 XII 1957
W porcie Leander pojawiał się tylko wtedy, kiedy musiał odebrać prezenty zostawione przez przyjaciół – choć to określenie było niczym porównanie opłaconej dziwki do wiernej kochanki – a i to robił rzadko ze względu na możliwość przyłapania na gorącym uczynku. Lubił korzystać z pośredników, ale tego dnia potrzebował się przewietrzyć i uspokoić myśli, a nic poza odrobiną niebezpieczeństwa nie wydawało mu się bardziej kuszące.
Poza tym, że bywał tu rzadko, Leander nigdy nie odwiedził tej dzielnicy za dnia. Teraz również przyszedł dopiero na długo po zmierzchu.
A jednak na głównej promenadzie wciąż kręcili się ludzie, chodząc bez wyraźnego celu, chaotycznie we wszystkich kierunkach, jakby rozmarzeni, pogrążeni w rozmowach i ściskający pomiędzy palcami dziwaczne złote kulki. Wiedział co prawda, że odbywa się coroczny jarmark, ale nie spodziewał się tak wielkiej jego popularności, zwłaszcza o tej porze. Wreszcie Leander zdał sobie sprawę, że zwolnił kroku i niemal przystanął, zagapiony na pulsujący tłum. Świadom tego, prychnął pod nosem pogardliwie, mocniej szarpnął kołnierz płaszcza w ten sposób, żeby postawić go na sztorc i zapewnić sobie chociaż minimum ochrony przed wiatrem, po czym podjął spacer.
Obrany przez niego kierunek okazał się jednak być pechowy; tłum gęstniał i teraz już Leander musiał lawirować pomiędzy czarodziejami. Przez jedno mgnienie oka wydawało mu się, że oczy tych ludzi płoną złotym blaskiem, a twarze powykrzywiane są chorobliwym podekscytowaniem. Jakby świata nie trawił ogień i jakby wszystko co dobre i prawidłowe – wpojone mężczyźnie od dziecka, choć w tym aspekcie zawsze był chłonną gąbką – nie chwiało się w posadach przez garstkę ludzi śniących o mrzonkach takich jak równość. Nie istniała przecież żadna równość.
Żałosne próby porównywania czystokrwistych czarodziejów do mugoli wzbudzały w nim mieszankę obrzydzenia i wściekłości, a fakt ubierania takich starań we wzniosłe ideały budził tylko politowanie.
Nagle Leander zatrzymał się gwałtownie w miejscu, w ostatniej chwili unikając zderzenia się z grupką nastolatek, które w jego opinii nie powinny biegać luzem o tej porze. Skrzywił się i korzystając z atutu swojego wzrostu, spojrzał nieco ponad tłumem, próbując dopatrzeć się powodu tego niespodziewanego zagęszczenia ludzi.
Oczywiście. Loteria.
Byłby wyminął to zamieszanie, ale w ostatniej chwili jego spojrzenie musnęło zarys profilu kobiety odbierającej właśnie swój los. Widział ją tylko przez ułamek sekundy, już odwracała się do odejścia; może mu się wydawało, może była tylko podobna. Leander nigdy nie wierzył w przeznaczenie. A jednak coś przekonało go do tkwienia w kolejce za szczebioczącymi gówniarami, do zmarnowania własnego cennego czasu i odwleczenia spotkania o kilkanaście minut. Kiedy wreszcie nadeszła jego kolej, przy kobietach wyjął odmierzoną sumę pieniędzy i bez słowa przyjął swój los, a zaraz później złotą kulę.
Wcisnął ją do kieszeni płaszcza bez sprawdzania zawartości, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.
| zt
the fire can't touch me,
for i have burned one too many times & the sea can't harm me, for i've been drowning all my life. Oh but you could rip my heart open, darling,for i have never known love before.
Leander Nott
Zawód : mecenas sztuki, handlarz dziełami sztuki
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
You might think that you can hurt me but the damage has been done.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Akwarium z ośmiornicą
Szybka odpowiedź