Akwarium z ośmiornicą
Strona 21 z 21 • 1 ... 12 ... 19, 20, 21
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]Akwiarum z ośmiornicą
Akwarium z olbrzymią ośmiornicą znajduje się w centralnej części magicznego portu; skryte jest pod okrągłą wiatą, przez którą przechodzi główny skwer. Ośmiornica - jeśli wierzyć tabliczce - jest niesamowicie inteligentna i posiada zdolności jasnowidzenia. Kiedy podchodzisz do akwarium, ośmiornica podnosi jedną z piłeczek (możesz rzucić kością k100), a legenda, którą oznakowane jest akwarium, objaśnia wróżbę:
1-20: czerwona piłeczka - jeśli jesteś tutaj z osobą przeciwnej płci, wkrótce może połączyć was głębokie romantyczne uczucie, w innym przypadku - poróżni was kłótnia.
21-40: zielona piłeczka - wkrótce twój sekret może zostać objawiony, jeśli to coś ważnego - miej się na baczności.
41-60: żółta piłeczka - to twój szczęśliwy dzień, cokolwiek by się nie działo - los będzie ci sprzyjał (+1 do wszystkich rzutów na okres bieżącego miesiąca fabularnego).
61-80: niebieska piłeczka - zbyt długo zbierasz się, by coś zrobić - chcesz komuś o czymś opowiedzieć, wyznać, zrzucić z siebie pewien ciężar, ale nie możesz znaleźć właściwej chwili - właśnie nadeszła.
81-100: biała piłeczka - powinieneś uważać na swoje zdrowie bardziej, niż dotychczas (jeżeli któraś z postaci choruje na jakąkolwiek chorobę, w tym momencie rozpoczyna się jej atak).
Od wewnętrznej strony wiaty znajduje się kaligrafowany regulamin, którzy przestrzega przed dokarmianiem ośmiornicy.
1-20: czerwona piłeczka - jeśli jesteś tutaj z osobą przeciwnej płci, wkrótce może połączyć was głębokie romantyczne uczucie, w innym przypadku - poróżni was kłótnia.
21-40: zielona piłeczka - wkrótce twój sekret może zostać objawiony, jeśli to coś ważnego - miej się na baczności.
41-60: żółta piłeczka - to twój szczęśliwy dzień, cokolwiek by się nie działo - los będzie ci sprzyjał (+1 do wszystkich rzutów na okres bieżącego miesiąca fabularnego).
61-80: niebieska piłeczka - zbyt długo zbierasz się, by coś zrobić - chcesz komuś o czymś opowiedzieć, wyznać, zrzucić z siebie pewien ciężar, ale nie możesz znaleźć właściwej chwili - właśnie nadeszła.
81-100: biała piłeczka - powinieneś uważać na swoje zdrowie bardziej, niż dotychczas (jeżeli któraś z postaci choruje na jakąkolwiek chorobę, w tym momencie rozpoczyna się jej atak).
Od wewnętrznej strony wiaty znajduje się kaligrafowany regulamin, którzy przestrzega przed dokarmianiem ośmiornicy.
Lokacja zawiera kości.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:28, w całości zmieniany 3 razy
Sen się spełnił. Septimusowi udało się wyciągnąć Amelię z domu o porze innej niż „po pracy”, którą tak bardzo lubiła się zasłaniać. Skoro jednak uszczypnął się już, a oni wciąż podążali przez otoczone śniegiem alejki, mógł uznać, że wszystko to było prawdą. Że wreszcie i on odnajdzie wolny od koncertów, londyński wieczór. Rzadko bywał tu bez konkretnego powodu, odczuwając nieprzyjemne korelacje na linii Berlin-Londyn. Stolice znajdujące się w samym centrum wojny, w samym centrum niepokojów, nerwów, nie były już dłużej na jego zdrowie – czuł, że zagłębiając się bardziej we wszystkie konflikty, że trzymając się w samym ich sercu, mógłby niekontrolowanie zdziczeć. Przywołać do siebie te wszystkie odrzucone tiki, wszystkie nerwowe gesty, destrukcyjne podejście do niektórych błahych spraw. Nie. Nie chciał tego. Nie powinien więcej mieszać się w konflikt bardziej niż jako osoba dumnie stojąca po Właściwiej Stronie.
Na wojnie dało się zarobić czysto, chociaż mniej. Nie wiedział ile wytrzyma w tym przekonaniu, wiedziony pewnie chęcią zaimponowania temu i owemu (albo owej, idącej zaraz obok jego boku), ale mógł próbować. I próbował, oblatując trzy miasta wraz ze swoją dziwacznie wypraną z mugoli orkiestrą.
- Ale nie musisz wypominać mi tyle razy, że powinnaś być w domu i pisać. Amelio, słońce mojego życia, jeden dzień w tygodniu mogłabyś poświęcić na oglądanie czegoś innego od murów Ministerstwa i smutnych ścian twojego mieszkania. Mogłabyś nawet zmienić miejsce zamieszkania na bardziej interesujące, bliżej natury, w innym hrabstwie… Jeżeli tylko raz odważyłabyś się zgodzić na cokolwiek bez kręcenia nosem – powiedział nachylając się ku niej, robiąc to jednak nienachalnie. Prędzej pragnął pogrozić jej słownie, niż rzucać się w oczy swoim nieobyczajnym zachowaniem.
Był nachalny, ale takiego go już poznała. Gdyby mógł, wziąłby ją w ramiona i ucałował każdy fragment jej uroczej twarzy, tak długo nie widzianej i tak długo nie docenianej. Septimus był prostym człowiekiem – uparł się na nią i nie chciał jej wypuścić. Czasami nawet podkłamywał innym, jakoby to Amelia już znajdowała się z nim w stanie narzeczeństwa, jednak tylko wtedy, kiedy miał pewność, że wiadomość ta nie dotrze do uszu jej samej, ani nie rozejdzie się po świecie za mocno. Zaspokajanie ciekawości ciotek siedzących jedynie na swoich włościach było… Wystarczające.
W pierwszej kolejności skorzystać mieli z loterii. Septimus nie wiedział czy cieszy się bardziej na te dziecinne rozrywki, czy na to, że był w stanie uczestniczyć w nich z Amelią. Chociaż twarz starał się trzymać w granicach powagi, uciekając wzrokiem ku niej, mimo woli unosił kąciki ust. Otrzymując los, nie otwierał go od razu. Pokazał kulkę na otwartej dłoni, przesuwając ja w kierunku Eberhart, a potem odsunął ją, kiedy ona sama otrzymała własną. Dodał jeszcze:
- Wiesz, że wsadziłem tutaj pierścionek i poprosiłem Ministra Magii żeby o tej konkretnej godzinie został wylosowany przez tą konkretną dziewczynę? – skłamał, chociaż nikt nawet nie łudził się, że kłamstwo to nie zostanie zdemaskowane. – W mojej są chusteczki, żebym mógł otrzeć łzy, kiedy już mi odmówisz.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
The member 'Septimus Vanity' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
Tęsknota londyńskiego społeczeństwa do normalności wciąż inspirowała setki czarodziejów do oblegania jarmarkowych zakamarków, po śliskich chodnikach radośnie biegały dzieci przechwalające się zdobyczami pochodzącymi z okolicznych kramów, gdzieś za nimi statecznie spacerowali rodzice ukontentowani chwilowym odpoczynkiem od głośnych pociech, a ci samotni i pozbawieni towarzystwa z pewną melancholią spoglądali na bajeczne, skąpane w śniegu krajobrazy, w ten sposób czerpiąc z uroczystości odrobinę rozrywki. Dla Amelii - nie było to naturalnym środowiskiem. Dokoła próżno było szukać innych badaczy zaszytych na wyższych piętrach Ministerstwa, od czasu do czasu w tłumie mignął jedynie jeden z politycznych karierowiczów szlifujących wartość swojej publicznej obecności, ba, nie było tu nawet magicznych stworzeń, chociaż była przekonana, że odnajdzie przynajmniej jedną poświęconą im budkę. Zewnętrzna menażeria zachęcająca soczystością kolorowych tint i wyszukanych kształtów, naprawdę nigdzie w jarmarkowych okolicznościach nie można było tego uświadczyć?
Zaproszenie Septimusa zbiegło się w czasie z wzmożoną pracą nad kolejną publikacją, jednak wszelkie świętości zdawały się szeptać do ucha słodką zasadę rzeczywistości sugerującą, że mężczyzna dziś nie odpuści tak łatwo. Zbywała go zbyt często, schematem coraz to bardziej powielających się pobudek, lecz tym razem miała wrażenie, że muzyk samodzielnie wytarmosi ją za próg londyńskiego mieszkania jeśli powtórzy każdorazowy wykład o tym, jak chronicznie życie pozbawiało ją czasu na podobne przyjemności; a przecież w gruncie rzeczy jego towarzystwo wcale nie było jej nie na rękę. Wcale nie było niechciane, nie tak, jak kazała mu sądzić, malująca obraz umiarkowanego zrezygnowania na rysach rumianych od chłodu surowej zimy.
- To wiązałoby się z koniecznością przemierzania połowy Londynu rano i wieczorem, zanim mogłabym teleportować się z powrotem do tego interesującego hrabstwa bliżej natury, słońce mojego życia - odparła z wyważonym spokojem, w ostatnich słowach - wypowiedzianych po niemiecku, języku tak dobrze im wspólnie znajomym, czyżby bała się, że przypadkowy przechodzień zdecyduje się skojarzyć ich jako faktyczną parę? - zawierając odrobinę zrozumiałej uszczypliwości, którą jednak zrzuciła na karb wszechobecnego oblodzenia. - A zanim zapytasz, nie, nie zamierzam latać do pracy na miotle - w spódnicach; podkreśliła i przeniosła na niego spojrzenie, przekonana o własnej racji dostatecznie, by spodziewać się zwieńczenia absurdalnego pomysłu. Inne hrabstwo, bliżej natury, interesujące, gdzie? Shropshire, bez wątpienia. Dom Vanity, jako szczęśliwa żona u boku równie szczęśliwego męża, zmęczona domową sielanką, zirytowana małżeńskim pożyciem z kimś, kogo w hermetycznej uporczywości nazywała błaznem, wytrącona z równowagi, jednak, kuriozalnie, momentami być może rzeczywiście szczęśliwa. - Rozumiem, że loteria przyciąga tłumy, jestem w stanie wybaczyć nawet przepychanie się i deptanie cudzych butów, ale co potem? Co jeszcze można tu robić, Septimusie? - spytała niespiesznie, jak zwierzę wyrwane z ekosystemu, przywiezione w kieszeni podróżnika do obcego miejsca, do nieznanych arterii ulic, jakby widziała je pierwszy raz w życiu. W ten sposób, świąteczny, zimowy: tak zresztą właśnie było.
Okraszone rękawiczkami dłonie przyjęły złotą kulkę od losującej loteryjne prezenty czarownicy, w myślach natomiast piętrzyły się konkluzje, że Ministerstwo nie mogło przeznaczyć na ten cel takiej ilości pieniędzy, by każdemu podarować coś istotnie imponującego. Co mogło kryć się w środku? Miniaturowe zabawki dla dzieci? Zasuszone kwiaty? Jeśli nie był to talon na więcej produktów żywieniowych, szczerze wątpiła w przydatność czegokolwiek, co mogła tam znaleźć; z rozmyślań wyrwał ją jednak głos Vanity, ku któremu znów pomknęła spojrzeniem, w zbytecznym rozkojarzeniu za wolna, by zahamować umykające spomiędzy warg parsknięcie.
- Nawet nie żartuj w ten sposób. Ale skoro tak, odejdźmy trochę dalej. Nie chcę, żeby ludzie widzieli, jak wielki dyrygent płacze na środku jarmarku. Choć pewnie i wtedy zaczęliby ci klaskać? - odgryzła mu się ni z rozbawieniem, ni z politowaniem, gdy cierpliwym krokiem prowadziła ich z daleka od kolejki zamrożonej w oczekiwaniu na igranie z losem. Wspaniała symfonia, dyrygencie, prosimy o więcej. Czy to autorska kompozycja? Mierzwione chłodem palce sięgały do wieka kul w tym samym momencie, jedno nie usiłowało prześcignąć drugiego, a zanim Amelia zwróciła wzrok w kierunku własnej zdobyczy, o pół kroku zbliżyła się do towarzysza, inspekcji jego szczęścia chcąc dokonać najpierw. - Co wylosowałeś? - zapytała jeszcze. - Mam nadzieję, że to było warte połowy rozdziału - wymamrotała pod nosem, po czym spojrzała na wnękę własnego suweniru; nie musisz mi wypominać tyle razy.
Zaproszenie Septimusa zbiegło się w czasie z wzmożoną pracą nad kolejną publikacją, jednak wszelkie świętości zdawały się szeptać do ucha słodką zasadę rzeczywistości sugerującą, że mężczyzna dziś nie odpuści tak łatwo. Zbywała go zbyt często, schematem coraz to bardziej powielających się pobudek, lecz tym razem miała wrażenie, że muzyk samodzielnie wytarmosi ją za próg londyńskiego mieszkania jeśli powtórzy każdorazowy wykład o tym, jak chronicznie życie pozbawiało ją czasu na podobne przyjemności; a przecież w gruncie rzeczy jego towarzystwo wcale nie było jej nie na rękę. Wcale nie było niechciane, nie tak, jak kazała mu sądzić, malująca obraz umiarkowanego zrezygnowania na rysach rumianych od chłodu surowej zimy.
- To wiązałoby się z koniecznością przemierzania połowy Londynu rano i wieczorem, zanim mogłabym teleportować się z powrotem do tego interesującego hrabstwa bliżej natury, słońce mojego życia - odparła z wyważonym spokojem, w ostatnich słowach - wypowiedzianych po niemiecku, języku tak dobrze im wspólnie znajomym, czyżby bała się, że przypadkowy przechodzień zdecyduje się skojarzyć ich jako faktyczną parę? - zawierając odrobinę zrozumiałej uszczypliwości, którą jednak zrzuciła na karb wszechobecnego oblodzenia. - A zanim zapytasz, nie, nie zamierzam latać do pracy na miotle - w spódnicach; podkreśliła i przeniosła na niego spojrzenie, przekonana o własnej racji dostatecznie, by spodziewać się zwieńczenia absurdalnego pomysłu. Inne hrabstwo, bliżej natury, interesujące, gdzie? Shropshire, bez wątpienia. Dom Vanity, jako szczęśliwa żona u boku równie szczęśliwego męża, zmęczona domową sielanką, zirytowana małżeńskim pożyciem z kimś, kogo w hermetycznej uporczywości nazywała błaznem, wytrącona z równowagi, jednak, kuriozalnie, momentami być może rzeczywiście szczęśliwa. - Rozumiem, że loteria przyciąga tłumy, jestem w stanie wybaczyć nawet przepychanie się i deptanie cudzych butów, ale co potem? Co jeszcze można tu robić, Septimusie? - spytała niespiesznie, jak zwierzę wyrwane z ekosystemu, przywiezione w kieszeni podróżnika do obcego miejsca, do nieznanych arterii ulic, jakby widziała je pierwszy raz w życiu. W ten sposób, świąteczny, zimowy: tak zresztą właśnie było.
Okraszone rękawiczkami dłonie przyjęły złotą kulkę od losującej loteryjne prezenty czarownicy, w myślach natomiast piętrzyły się konkluzje, że Ministerstwo nie mogło przeznaczyć na ten cel takiej ilości pieniędzy, by każdemu podarować coś istotnie imponującego. Co mogło kryć się w środku? Miniaturowe zabawki dla dzieci? Zasuszone kwiaty? Jeśli nie był to talon na więcej produktów żywieniowych, szczerze wątpiła w przydatność czegokolwiek, co mogła tam znaleźć; z rozmyślań wyrwał ją jednak głos Vanity, ku któremu znów pomknęła spojrzeniem, w zbytecznym rozkojarzeniu za wolna, by zahamować umykające spomiędzy warg parsknięcie.
- Nawet nie żartuj w ten sposób. Ale skoro tak, odejdźmy trochę dalej. Nie chcę, żeby ludzie widzieli, jak wielki dyrygent płacze na środku jarmarku. Choć pewnie i wtedy zaczęliby ci klaskać? - odgryzła mu się ni z rozbawieniem, ni z politowaniem, gdy cierpliwym krokiem prowadziła ich z daleka od kolejki zamrożonej w oczekiwaniu na igranie z losem. Wspaniała symfonia, dyrygencie, prosimy o więcej. Czy to autorska kompozycja? Mierzwione chłodem palce sięgały do wieka kul w tym samym momencie, jedno nie usiłowało prześcignąć drugiego, a zanim Amelia zwróciła wzrok w kierunku własnej zdobyczy, o pół kroku zbliżyła się do towarzysza, inspekcji jego szczęścia chcąc dokonać najpierw. - Co wylosowałeś? - zapytała jeszcze. - Mam nadzieję, że to było warte połowy rozdziału - wymamrotała pod nosem, po czym spojrzała na wnękę własnego suweniru; nie musisz mi wypominać tyle razy.
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Amelia Eberhart' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
Właściwie – Septimusa nawet nie obchodziło to, co można było tu zrobić, na ten moment był tak zaaferowany samym przebywaniem tutaj i próbowaniem nie pozostać stratowanym czy zdeptanym, by w ogóle pomyśleć o innych atrakcjach. Sama obecność wśród ludzi, którzy chociażby w teorii nie byli negatywnie nastawieni i potrafili cieszyć się chwilą, pomimo uporczywego widma wiszącego nad nimi niebezpieczeństwa. Póki co Londyn pozostawał bezpieczny, oczyszczony z mugoli i pod kontrolą odpowiedniego stronnictwa – może zatem faktycznie paranoja w myślach dyrygenta nie powinna się pojawić? Może nie powinien doszukiwać się w Londynie tak wielu punktów wspólnych z Berlinem?
Nie. Wspomnienie opery Berlińskiej, kiedy podczas zgromadzenia podobnego do tego tutaj (chociaż nie pod gołym niebem), pełnego radości i wyciszenia, ładunek wybuchowy ukruszył nie tylko tynki, a połamał kości… Było w nim nieco zbyt silne. Obecność Amelii koiła nerwy, ale nigdy nie przegna wspomnień. Te przegna tylko alkohol lub odpowiednia, uspokajająca mikstura.
Być może myślał, że jedno piwo wystarczy, by uzyskać święty spokój na cały wieczór. Nie wystarczyło jednak, bo gdy odsunął się nieco w bok i postanowił dobrać do swojego losu, nie mając tyle cierpliwości co jego towarzyszka, ręce trzęsły mu się na tyle, by dało się to zauważyć i by ze wstydu przed Amelie, musiał podsunąć je nieco bliżej siebie. Odsunęli się od lokalnej hołoty, chociaż Septimus oponował nieco, widocznie wiedziony myślą, że przedstawienie tego typu przynajmniej rozbawiłoby lokalną gawiedź. A on – bądź co bądź – lubił rzucać się w oczy.
- Gdyby nie zaczęli, wielce bym się zdziwił, wypłakuję prawdziwe arie – zapewnił kąśliwie, chociaż głos wciąż miał trochę odległy, specjalnie modulowany, byle tylko brzmieć bardziej teatralnie. Obok znajomej od tylu lat Amelie i tak nie musiał udawać – ta chociaż ustawicznie odrzucała jego zaloty, znała go już aż za dobrze. Wiedziała na pewno, że większość z jego zapewnień należało przepuścić przez sito kłamstwa – a wtedy okazać się mogło, że po Septimusie niewiele tu już zostanie. – Dobrze, skoro tak bardzo ciekawa jesteś tych chusteczek… – powiedział, kiedy ta zmniejszyła odległość ich dzielącą. Nie miał zamiaru zbliżać się jeszcze bardziej, jednak z zadowoleniem przyjął fakt, że Eberhart nie obawiała się jego aury. Dawało to nadzieję, że dzisiejszej nocy da się odprowadzić do domu.
Otworzył pojemniczek, ujrzał w nim bursztynowy kamień i podniósł wzrok z niego, na twarz magizoolożki. Jego twarz nie pokazywała ani grama emocji, może jedynie pojedyncze mięśnie, które co jakiś czas napinały się w okolicach prawego oka zdradzały, że Septimus nie wiedział właściwie jak dalej poprowadzić rozmowę, byle pchnąć przedstawiony już scenariusz, uwzględniający udział samego Ministra w spisku przeciwko jej panieństwu. Musiał zmusić ją do otwarcia swojej kuli. Wzrokiem, gestem ręki, ponaglającym chrząknięciem.
Nie. Wspomnienie opery Berlińskiej, kiedy podczas zgromadzenia podobnego do tego tutaj (chociaż nie pod gołym niebem), pełnego radości i wyciszenia, ładunek wybuchowy ukruszył nie tylko tynki, a połamał kości… Było w nim nieco zbyt silne. Obecność Amelii koiła nerwy, ale nigdy nie przegna wspomnień. Te przegna tylko alkohol lub odpowiednia, uspokajająca mikstura.
Być może myślał, że jedno piwo wystarczy, by uzyskać święty spokój na cały wieczór. Nie wystarczyło jednak, bo gdy odsunął się nieco w bok i postanowił dobrać do swojego losu, nie mając tyle cierpliwości co jego towarzyszka, ręce trzęsły mu się na tyle, by dało się to zauważyć i by ze wstydu przed Amelie, musiał podsunąć je nieco bliżej siebie. Odsunęli się od lokalnej hołoty, chociaż Septimus oponował nieco, widocznie wiedziony myślą, że przedstawienie tego typu przynajmniej rozbawiłoby lokalną gawiedź. A on – bądź co bądź – lubił rzucać się w oczy.
- Gdyby nie zaczęli, wielce bym się zdziwił, wypłakuję prawdziwe arie – zapewnił kąśliwie, chociaż głos wciąż miał trochę odległy, specjalnie modulowany, byle tylko brzmieć bardziej teatralnie. Obok znajomej od tylu lat Amelie i tak nie musiał udawać – ta chociaż ustawicznie odrzucała jego zaloty, znała go już aż za dobrze. Wiedziała na pewno, że większość z jego zapewnień należało przepuścić przez sito kłamstwa – a wtedy okazać się mogło, że po Septimusie niewiele tu już zostanie. – Dobrze, skoro tak bardzo ciekawa jesteś tych chusteczek… – powiedział, kiedy ta zmniejszyła odległość ich dzielącą. Nie miał zamiaru zbliżać się jeszcze bardziej, jednak z zadowoleniem przyjął fakt, że Eberhart nie obawiała się jego aury. Dawało to nadzieję, że dzisiejszej nocy da się odprowadzić do domu.
Otworzył pojemniczek, ujrzał w nim bursztynowy kamień i podniósł wzrok z niego, na twarz magizoolożki. Jego twarz nie pokazywała ani grama emocji, może jedynie pojedyncze mięśnie, które co jakiś czas napinały się w okolicach prawego oka zdradzały, że Septimus nie wiedział właściwie jak dalej poprowadzić rozmowę, byle pchnąć przedstawiony już scenariusz, uwzględniający udział samego Ministra w spisku przeciwko jej panieństwu. Musiał zmusić ją do otwarcia swojej kuli. Wzrokiem, gestem ręki, ponaglającym chrząknięciem.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Nagle drżące dłonie wydawały się falą wpadającą niby w rezonans, dźwiękiem zagubionym pośród kakofonicznego hałasu, nutą z innej symfonii prezentowanej na deskach obcego teatru. Znała je, wiedziała, jak ekspresyjnymi potrafią być kończyny Septimusa, jak niejednokrotnie wyrażały to, czego dyrygent nie był w stanie nazwać słowami, gdy myśli uciekały z panteonu świadomości rwącą w dół kaskadą ciągnącą ku rozproszeniu się na skałach gdzieś daleko poza jego zasięgiem; znała je, wiedziała, choć nie było to jej niesnaską. Nie było jej problemem. Równie dobrze mogła rozejrzeć się, sprawdzić, czy nikt z okolicznego motłochu nie dojrzał jego przedziwnego stanu i nie zdecydował się zasymilować choroby z osobą Amelii, obciążyć jej pośrednio objawem, przyczyną i skutkiem, jednocześnie ujmując z jej konta kolejną porcję społecznego poszanowania - mogła, choć tego nie zrobiła. Nie. Milknąca na moment, obserwująca jak ten szamotał się z przesunięciem złotego wieka, rozsupłaniem prostego mechanizmu, z jakim radziło sobie każde dziecko, przyglądała się mu w ciszy, nim jedna z jej dłoni, wolna od własnego podarunku loteryjnego, ostrożnie uniosła się ku górze, odnajdując nową pozycję na jego przedramieniu.
- Nie wątpię, ale nie każ mi ich słuchać, a już na pewno nie tutaj - jej szept stał się łagodniejszy, cichszy, przedziwnie wręcz kojący w wystudiowanej, a mimo to wciąż naturalnej manierze sprowadzania go z powrotem na ziemię, zza krat jakiegokolwiek wyimaginowanego więzienia. Pozornie niewiele znaczący gest w istocie miał mu przypomnieć, że był tu, w Londynie, z nią, on, Septimus Vanity, zdrowy, silny i spokojny. Nie kochanek i nie przyjaciel, więc kto? Nawet jeśli to przychodziło w cierniach, pozwoliła sobie dziś na to pytanie nie poszukiwać odpowiedzi; jedynie lekko przesunęła dłoń w kierunku jego nadgarstka, zanim ukróciła tę bliskość, ten skądinąd niebezpieczny wśród nieznajomych dotyk, a spojrzenie pomknęło w dół, ku wysadzanemu złotym materiałem wnętrzu kuli, gdzie mościł się w zimowej hibernacji podarunek od Ministerstwa. Najpierw sądziła, że to zwykły, brązowy kamień. Ot, coś, co lord Cronus Malfoy mógłby podnieść w drodze z rodowej posiadłości do swojego wygodnego gabinetu w siedzibie urzędu - jednak potem dostrzegła coś migoczącego wewnątrz brunatnej powłoki, mrużąca odrobinę oczy. Kwiat paproci; nie, to musiała być replika, tania, choć dobrze oddana błyskotka przeznaczona ku uciesze najmłodszych i co naiwniejszych, a jednocześnie podkreślająca, że okropna wizja roztoczona przez Vanity o kolejnych publicznych oświadczynach nie miała, nie mogła się dziś ziścić. - Chyba naprawdę znasz samego Ministra - skwitowała, przeniósłszy wreszcie uwagę na swoją bilę otwieraną z cichym zgrzytnięciem puszczającego zamka, by w jej środku odnaleźć - coś identycznego? Brwi Amelii ściągnęły się w wyrazie pochmurnej podejrzliwości, kiedy obie kule przycisnęła jedna do drugiej. Dwa bursztyny opatrzone śpiącymi w ich wnętrzach pąkami legendarnych kwiatów przez mugoli uważanych wyłącznie za mity; dwa bursztyny, bliźniacze, łączące ich w poczuciu swoistego pokrewieństwa, na które Eberhart wcale nie wyrażała dziś zgody. - Jak to zrobiłeś? - zwróciła się do czarodzieja sceptycznie. Przekupił jedną ze starych czarownic, zanim tu dziś zawitali, by ta wybrała mu przygotowane wcześniej prezenty? Wcześniej widziała przecież podarunki wylosowane przez innych jarmarkowiczów, rzadko zdarzało się, by dwukrotnie w krótkim odstępie czasu padły podobne losy; na dnie dostrzegła jeszcze elegancką karteczkę objaśniającą szczęśliwcom naturę nagrody, którą ujęła w dwa palce. Legenda głosi, że świetlny bursztyn podarowany od ukochanej osoby... - Zaklina w sobie miłość? Niepoprawnie ckliwe, naukowo zapewne niczym niepodparte - skomentowała, gotowa uciąć sobie wodzącą dłoń, iż nie istniały na ten temat żadne wiarygodne badania, nikt o zdrowych zmysłach nie podpisałby się przecież własnym nazwiskiem pod tego typu harlekinem. - Powiedz, że nie ty na to wpadłeś. Że to nie kolejny z twoich pomysłów na to, jak zaimponować kobiecie - mruknęła potem, w ten sposób usiłująca ukryć zakłopotanie namnażającą się gamą romantycznych akcentów, ilekroć w bliskiej odległości znajdował się Vanity.
Powiedz, że nawet ty masz w sobie więcej godności.
- Nie wątpię, ale nie każ mi ich słuchać, a już na pewno nie tutaj - jej szept stał się łagodniejszy, cichszy, przedziwnie wręcz kojący w wystudiowanej, a mimo to wciąż naturalnej manierze sprowadzania go z powrotem na ziemię, zza krat jakiegokolwiek wyimaginowanego więzienia. Pozornie niewiele znaczący gest w istocie miał mu przypomnieć, że był tu, w Londynie, z nią, on, Septimus Vanity, zdrowy, silny i spokojny. Nie kochanek i nie przyjaciel, więc kto? Nawet jeśli to przychodziło w cierniach, pozwoliła sobie dziś na to pytanie nie poszukiwać odpowiedzi; jedynie lekko przesunęła dłoń w kierunku jego nadgarstka, zanim ukróciła tę bliskość, ten skądinąd niebezpieczny wśród nieznajomych dotyk, a spojrzenie pomknęło w dół, ku wysadzanemu złotym materiałem wnętrzu kuli, gdzie mościł się w zimowej hibernacji podarunek od Ministerstwa. Najpierw sądziła, że to zwykły, brązowy kamień. Ot, coś, co lord Cronus Malfoy mógłby podnieść w drodze z rodowej posiadłości do swojego wygodnego gabinetu w siedzibie urzędu - jednak potem dostrzegła coś migoczącego wewnątrz brunatnej powłoki, mrużąca odrobinę oczy. Kwiat paproci; nie, to musiała być replika, tania, choć dobrze oddana błyskotka przeznaczona ku uciesze najmłodszych i co naiwniejszych, a jednocześnie podkreślająca, że okropna wizja roztoczona przez Vanity o kolejnych publicznych oświadczynach nie miała, nie mogła się dziś ziścić. - Chyba naprawdę znasz samego Ministra - skwitowała, przeniósłszy wreszcie uwagę na swoją bilę otwieraną z cichym zgrzytnięciem puszczającego zamka, by w jej środku odnaleźć - coś identycznego? Brwi Amelii ściągnęły się w wyrazie pochmurnej podejrzliwości, kiedy obie kule przycisnęła jedna do drugiej. Dwa bursztyny opatrzone śpiącymi w ich wnętrzach pąkami legendarnych kwiatów przez mugoli uważanych wyłącznie za mity; dwa bursztyny, bliźniacze, łączące ich w poczuciu swoistego pokrewieństwa, na które Eberhart wcale nie wyrażała dziś zgody. - Jak to zrobiłeś? - zwróciła się do czarodzieja sceptycznie. Przekupił jedną ze starych czarownic, zanim tu dziś zawitali, by ta wybrała mu przygotowane wcześniej prezenty? Wcześniej widziała przecież podarunki wylosowane przez innych jarmarkowiczów, rzadko zdarzało się, by dwukrotnie w krótkim odstępie czasu padły podobne losy; na dnie dostrzegła jeszcze elegancką karteczkę objaśniającą szczęśliwcom naturę nagrody, którą ujęła w dwa palce. Legenda głosi, że świetlny bursztyn podarowany od ukochanej osoby... - Zaklina w sobie miłość? Niepoprawnie ckliwe, naukowo zapewne niczym niepodparte - skomentowała, gotowa uciąć sobie wodzącą dłoń, iż nie istniały na ten temat żadne wiarygodne badania, nikt o zdrowych zmysłach nie podpisałby się przecież własnym nazwiskiem pod tego typu harlekinem. - Powiedz, że nie ty na to wpadłeś. Że to nie kolejny z twoich pomysłów na to, jak zaimponować kobiecie - mruknęła potem, w ten sposób usiłująca ukryć zakłopotanie namnażającą się gamą romantycznych akcentów, ilekroć w bliskiej odległości znajdował się Vanity.
Powiedz, że nawet ty masz w sobie więcej godności.
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Widocznie niewiele robił sobie z uprzejmego gestu Amelii, mającego na celu chyba uspokojenie jego gwałtownie zachodzących w ciele przemian n tle typowo nerwowym. To, że zauważyła fakt ten było i tak wystarczająco uwłaczające. Nie chciał się już zniżać i próbować tłumaczyć, że wcale nie potrzebował pomocy – wolał by po prostu zignorowała ten fakt, zignorowała mimowolne zachowania organizmu tak jak nakazywało dobre wychowanie. Wyrwałby swój nadgarstek z jej dłoni, jednak nie musiał – ta sama odsunęła się, chociaż pozostawiła po swojej obecności ślad w postaci nieznacznie skrzywionych ust muzyka i tylko cichym westchnieniu. Nie spojrzał ku niej, nie śledził reakcji na jej twarzy – jeżeli chciał być w końcu dobrze dobranym partnerem, na którego za wszelką cenę próbował się kreować, stając dla niej na głowie.
Chociaż niestrudzony i pokonujący co kolejne życiowe trudności, Septimus kiedyś również miał się zmęczyć. Był wrażliwy, może nawet bardziej niż powinien, czasami niektóre słowa i gesty nadinterpretował. Nie wiedział czy Eberhart próbowała okazać mu wsparcie, czy może czuła irytację jego ślamazarstwem, które właściwie nie było nawet zamierzone. Mętlik w głowie rozgonił się dopiero w momencie, gdy mechanizm ustąpił, a zawartość ukazała się przed oczami ich obojga. Kwiat paproci. Inkluzja kwiatu w bursztynie, a ekskluzja mugoli w Anglii. Septimus sam nie wiedział w którego z pompatycznych przemówień zapamiętał to słowo, nie wiedział nawet czy nie wyczytał go w gazecie jeszcze kilkanaście lat temu. Milczał jednak do momentu, w którym zauważył, że pojemniczek Amelii… Posiada identyczna zawartość. Ciśnienie w głowie skoczyło, a uśmiech zawitał na otoczonych zarostem ustach. Miał ochotę parsknąć, ale wiedział, że w ten sposób ukróci sobie szanse na dalsze mamienie jej swoimi kłamstwami, które miały początkowo obrać mniej przekonujące kierunki.
Chusteczki i pierścionek były śmieszne, teraz i on sam poczuł mocniejsze bicie serca. Czyżby przypadek miał być jego dzisiejszą szansą? A może jedynie zbudować napięcie, byle Amelia zaczęła odczuwać coś więcej niż ciągłą irytację i nauczyła się innych słów od „nie”, „odmawiam”, „wyjdź, nie jestem w nastroju”? Sam nie wiedział, miał zamiar kontynuować jednak tę grę.
Jak to zrobiłeś? Aż uśmiechnął się szerzej i odszedł od niej pół kroku, by mogła przyglądać się większej powierzchni jego otulonego płaszczem ciała, a tym samym skupiać się na mniejszej ilości szczególików, które mogły zdradzić jego nie do końca szczere intencje. W powoli zachodzącym półmroku zimowego dnia, wiele mogłoby jej umknąć.
- Chyba naprawdę znam samego Ministra… – powtórzył po niej, kiedy ta skupiała się już na analizowaniu umieszczonej pod spodem karteczki. Septimus oczywiście nie dotarł do etapu wydobywania tekstu z kulistego pojemniczka – pewnie i tak by się przy tym zanudził, nie miał w sobie nic z Amelii – wiecznie zaczytanej i z palcami umazanymi atramentem. Całe szczęście ona przeczytała to na głos za niego. – Może nie poprosiłem o to samego Magistra, bo znając go wiem, jaki obecnie jest zapracowany… Ale nie mogę zdradzać ci wszystkich sekretów, inaczej nie będę już robił takiego wrażenia.
Powiedział, wciskając miedzy jej słowa, nim ta miedzy zdaniami oceniła jego pomysł jako tandetny i o charakterze tak romantycznym, by z wszystkiego tego chciało się aż rzygać. Potem nie gubił uśmiechu z ust, nawet jeżeli poczuł się wybitnie ugodzony. Nawet jeżeli ukryte za plecami dłonie zacisnęły się mocniej na wylosowanej kulce. Próbował zachować się tak, jakby każda odmowa wcale go nie bolała.
- Tak, wpadłem na to. I jestem dumny ze swojego pomysłu. To drobna rzecz, ale miał wzbudzić uśmiech na twojej twarzy – wyjaśnił jak dziecku. Wiedział, że Amelie była młodsza, nie czuł jednak, by była bezrozumna – wręcz przeciwnie, wiele rzeczy próbowała nadanalizować. Tak jak teraz, kiedy szczęście uśmiechnęło się do nich i obdarowało przyjemnym przypadkiem. – Ty za to jesteś chyba solidnie przemęczona, dlatego nie rozumiesz, że niektóre sfery życia nie wymagają ciągłej powagi. Co byłoby dla ciebie bardziej romantyczne? Może absolutny brak starań?
Nie był złośliwy, a przynajmniej na takiego nie brzmiał, kiedy pochylił się lekko ku niej, by zrównać się z jej niewysokim wzrostem. Uniósł brwi i oczekiwał szczerych odpowiedzi. Może on sam powinien wiedzieć, jak dostać się do jej serca, może właśnie tego oczekiwała, jednak pomimo uporczywych prób, wciąż sprowadzany był jedynie do roli uporczywego adoratora.
- Zachowaj mój bursztyn, a przekonasz się, że zarówno opis jak i moje uczucia są szczere.
Zuchwałe słowa, wyciągnięcie kulki w kierunku Amelii i wrzucenie jej do jej kieszeni miało na celu zwyczajne uśpienie jej czujności. W momencie kiedy ta próbowała połapać się w tym, co czynił Vanity, ten podjął próbę wyjęcia wygranej z jej dłoni.
Chociaż niestrudzony i pokonujący co kolejne życiowe trudności, Septimus kiedyś również miał się zmęczyć. Był wrażliwy, może nawet bardziej niż powinien, czasami niektóre słowa i gesty nadinterpretował. Nie wiedział czy Eberhart próbowała okazać mu wsparcie, czy może czuła irytację jego ślamazarstwem, które właściwie nie było nawet zamierzone. Mętlik w głowie rozgonił się dopiero w momencie, gdy mechanizm ustąpił, a zawartość ukazała się przed oczami ich obojga. Kwiat paproci. Inkluzja kwiatu w bursztynie, a ekskluzja mugoli w Anglii. Septimus sam nie wiedział w którego z pompatycznych przemówień zapamiętał to słowo, nie wiedział nawet czy nie wyczytał go w gazecie jeszcze kilkanaście lat temu. Milczał jednak do momentu, w którym zauważył, że pojemniczek Amelii… Posiada identyczna zawartość. Ciśnienie w głowie skoczyło, a uśmiech zawitał na otoczonych zarostem ustach. Miał ochotę parsknąć, ale wiedział, że w ten sposób ukróci sobie szanse na dalsze mamienie jej swoimi kłamstwami, które miały początkowo obrać mniej przekonujące kierunki.
Chusteczki i pierścionek były śmieszne, teraz i on sam poczuł mocniejsze bicie serca. Czyżby przypadek miał być jego dzisiejszą szansą? A może jedynie zbudować napięcie, byle Amelia zaczęła odczuwać coś więcej niż ciągłą irytację i nauczyła się innych słów od „nie”, „odmawiam”, „wyjdź, nie jestem w nastroju”? Sam nie wiedział, miał zamiar kontynuować jednak tę grę.
Jak to zrobiłeś? Aż uśmiechnął się szerzej i odszedł od niej pół kroku, by mogła przyglądać się większej powierzchni jego otulonego płaszczem ciała, a tym samym skupiać się na mniejszej ilości szczególików, które mogły zdradzić jego nie do końca szczere intencje. W powoli zachodzącym półmroku zimowego dnia, wiele mogłoby jej umknąć.
- Chyba naprawdę znam samego Ministra… – powtórzył po niej, kiedy ta skupiała się już na analizowaniu umieszczonej pod spodem karteczki. Septimus oczywiście nie dotarł do etapu wydobywania tekstu z kulistego pojemniczka – pewnie i tak by się przy tym zanudził, nie miał w sobie nic z Amelii – wiecznie zaczytanej i z palcami umazanymi atramentem. Całe szczęście ona przeczytała to na głos za niego. – Może nie poprosiłem o to samego Magistra, bo znając go wiem, jaki obecnie jest zapracowany… Ale nie mogę zdradzać ci wszystkich sekretów, inaczej nie będę już robił takiego wrażenia.
Powiedział, wciskając miedzy jej słowa, nim ta miedzy zdaniami oceniła jego pomysł jako tandetny i o charakterze tak romantycznym, by z wszystkiego tego chciało się aż rzygać. Potem nie gubił uśmiechu z ust, nawet jeżeli poczuł się wybitnie ugodzony. Nawet jeżeli ukryte za plecami dłonie zacisnęły się mocniej na wylosowanej kulce. Próbował zachować się tak, jakby każda odmowa wcale go nie bolała.
- Tak, wpadłem na to. I jestem dumny ze swojego pomysłu. To drobna rzecz, ale miał wzbudzić uśmiech na twojej twarzy – wyjaśnił jak dziecku. Wiedział, że Amelie była młodsza, nie czuł jednak, by była bezrozumna – wręcz przeciwnie, wiele rzeczy próbowała nadanalizować. Tak jak teraz, kiedy szczęście uśmiechnęło się do nich i obdarowało przyjemnym przypadkiem. – Ty za to jesteś chyba solidnie przemęczona, dlatego nie rozumiesz, że niektóre sfery życia nie wymagają ciągłej powagi. Co byłoby dla ciebie bardziej romantyczne? Może absolutny brak starań?
Nie był złośliwy, a przynajmniej na takiego nie brzmiał, kiedy pochylił się lekko ku niej, by zrównać się z jej niewysokim wzrostem. Uniósł brwi i oczekiwał szczerych odpowiedzi. Może on sam powinien wiedzieć, jak dostać się do jej serca, może właśnie tego oczekiwała, jednak pomimo uporczywych prób, wciąż sprowadzany był jedynie do roli uporczywego adoratora.
- Zachowaj mój bursztyn, a przekonasz się, że zarówno opis jak i moje uczucia są szczere.
Zuchwałe słowa, wyciągnięcie kulki w kierunku Amelii i wrzucenie jej do jej kieszeni miało na celu zwyczajne uśpienie jej czujności. W momencie kiedy ta próbowała połapać się w tym, co czynił Vanity, ten podjął próbę wyjęcia wygranej z jej dłoni.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Dramaturgia fałszywej teatralności zasiewała skądinąd prawdopodobną wizję zaprzyjaźnienia z Ministrem; naczelny dowódca brytyjskiej społeczności czarodziejów niechybnie nie raz zasiadał w skąpanej w eleganckiej egzaltacji loży na widowni przed koncertem dyrygowanym przez Septimusa, kto wie, czy nie narodził się tam zalążek wzajemnej uprzejmości? Wymienianych korzyści, artystycznych na typowo przyziemne przysługi... a jednocześnie wydawało się jej to na tyle niewiarygodne, na tyle poddane w wątpliwość przez prężnie działający umysł, by na zapewnienia Vanity zapatrywała się z wciąż utrzymanym sceptycyzmem. Nigdy dotąd nie wspominał o lordzie Malfoyu. Kto pominąłby w życiorysie tak istotny wątek? Mogła spodziewać się zatajenia podobnej informacji przez nadaktywnego muzyka, którego słowa skapywały z języka szybciej niż myśli plądrowały sploty mózgowe? Spytałaby, domagałaby się zrzucenia wianuszka dziecięcej imaginacji i wyznania w jaki sposób doprowadził do oszustwa na loterii, choćby tylko po to, by utwierdzić samą siebie w przekonaniu, że irytacja kolejnym bzdurnym pomysłem była jak najbardziej uzasadniona, że pełnoprawnie mogła odczuwać następną falę zalewającego ją zmęczenia, a dreszcze sunące w dół skarpy ramion miały swoją genezę w gniewie.
Spytałaby, ale nie zdążyła.
Potok słów zastąpił poprzednie krótkotrwałe milczenie. Słów, deklaracji, wzruszających wyznań i wszelkiej łzawości, na którą była już za stara. Oboje byli. I choć coś wrzało nieprzyjemnie w podbrzuszu, jakby pośród wnętrzności wylęgał się kwas rozpuszczający ją od środka w bezsensownej agonii rozdrażnienia, twarz miała nieustannie spokojną, wzrok również, nieporuszony zarzutem, zimny i ołowiany w jedynie pozornej bierności, w tym, co wielokrotnie posłużyło jej do tej pory za maskaradę cierni broniących drogi do zbyt intymnych myśli.
- Wiesz, co wzbudziłoby uśmiech na mojej twarzy? Gdybyśmy choć jeden raz, jeden od dziesięciu lat, nie musieli rozmawiać o miłości, ślubie i dzieciach. Jeden raz, Septimusie - gdybyś tylko zapytał mnie o postępy kolejnej książki, gdybyś zgodnie stwierdził, że stetryczały szowinista siedzący trzy biurka dalej powinien iść do stu diabłów, gdybyś przestał naciskać, przestał osaczać, przestał dusić i przestał wymuszać; gdybyśmy mogli porozmawiać jak ludzie, nie kuguchary w rui; najwyraźniej naiwnie wierzyła, że tego dnia będzie im dane skupić się na pokusach jarmarku, ciągnących się w nieskończoność kramach i przeróżnych atrakcjach przygotowanych przez Ministerstwo - ale i to spełzło na niczym. - Nie jesteśmy już w Hogwarcie, żeby w głowie mieć tylko amortencję - przypomniała mu surowo, trzeźwiąco. W szczenięcej młodości być może zaimponowałby jej tak misternie uknutą intrygą, jednak dojrzałość wymuszała zmianę pewnych przyzwyczajeń, przeprowadzała roszady tego, co akceptowalne, a co smakowało stratą czasu, drzemaniem w obłokach; niewiele rozmawiali o kwestiach równie ważnych co wspólnie uwita przyszłość, a w gruncie rzeczy tego właśnie od niego oczekiwała. Jednego kroku w kierunku ziemi - nie tego, by skakał z chmur na główkę, gotowy dla niej złamać kark, nie. Maleńkiej rozwagi w śmiałych wizjach, rzeczowości, jednego mikroskopijnego haustu szaleństwa mniej. Nie zawsze, a raz na jakiś czas. - Naprawdę myślisz, że bez otoczki poetyckiej bajeczności byłbyś dla mnie mniej... och, nieistotne, ta dyskusja prowadzi donikąd - oceniła sykliwie, przechyliwszy głowę do boku, by omieść spojrzeniem mijających ich przechodniów cieszących się błogością wczesnowieczornej atmosfery wydarzenia. Tylko oni pozostawali uwikłani we wzajemnym odbijaniu się od ściany? Różni ponad wszelką akceptowalną normę, podobni jedynie w wylosowanej nagrodzie. Eberhart spojrzała na niego ponownie, gdy Septimus wciskał do kieszeni jej czarnego płaszcza swój bursztyn, jednocześnie wyciągnąwszy dłoń po ten wylosowany przez nią - i jedynie szybki refleks czarownicy odebrał mu tę szansę, ukróconą cofnięciem jej ręki i ostrzegawczo uniesionymi ku górze brwiami. - Nie pozwoliłam ci na to - wytknęła oczywistość, instynktownie cofająca się o następny krok, skoro najwyraźniej musiała postępować z nim jak z rozkapryszonym, niesfornym dzieckiem przekraczającym kolejne granice. Nawet magiczne ryglowane drzwi byłby w stanie wyważyć swoją determinacją i nawet jeśli zarzekała się, że było inaczej, w duchu nie traktowała tego jako dowodu braku szacunku. - Podarowany bursztyn, znasz znaczenie tego słowa? Nie odebrany ani ukradziony - tym sposobem mogłaby sfinalizować bezsporną impresję o tym, że jej nagroda nie była przeznaczona dla niego. Że musiał obejść się smakiem, że gdzieś na dalekim planie w okopach nieujawnionego prywatnego życia skrywał się inny mężczyzna, jakiego zamierzała rozpieścić banalnym artefaktem, właściwie dlaczego nie? Nigdy nie deklarowała, że była samotna. Że ciągłe odmowy nie wynikały z faktu, że kimś innym interesowała się mocniej. A jednak - po krótkim westchnieniu skonkludowanym obłoczkiem mlecznej pary przemieszanej z powietrzem -, z wciąż poważną ekspresją i spojrzeniem zdradzającym nieoczywistą kapitulację, wyciągnęła w jego stronę złotą kulkę z bursztynem. Przecież symbol i tak nie zadziała, nie kochała go - kogo okłamujesz? -, nawet nie wierzyła w bzdety wypisane na karteczce - nie? -, nie miała zatem nic do stracenia - na pewno? -, więc dlaczego nagle tak bardzo przeraził ją fakt, że jeden z przechodniów nieuważnie potrącił ją ramieniem? Los wypadł z jej dłoni, bursztyn upadł w zaspę świeżego śniegu, ona, ze zdławionym, zdumionym jękiem, poleciała natomiast do przodu, na domiar złego poślizgnąwszy się na oblodzonej powierzchni chodnika.
Spytałaby, ale nie zdążyła.
Potok słów zastąpił poprzednie krótkotrwałe milczenie. Słów, deklaracji, wzruszających wyznań i wszelkiej łzawości, na którą była już za stara. Oboje byli. I choć coś wrzało nieprzyjemnie w podbrzuszu, jakby pośród wnętrzności wylęgał się kwas rozpuszczający ją od środka w bezsensownej agonii rozdrażnienia, twarz miała nieustannie spokojną, wzrok również, nieporuszony zarzutem, zimny i ołowiany w jedynie pozornej bierności, w tym, co wielokrotnie posłużyło jej do tej pory za maskaradę cierni broniących drogi do zbyt intymnych myśli.
- Wiesz, co wzbudziłoby uśmiech na mojej twarzy? Gdybyśmy choć jeden raz, jeden od dziesięciu lat, nie musieli rozmawiać o miłości, ślubie i dzieciach. Jeden raz, Septimusie - gdybyś tylko zapytał mnie o postępy kolejnej książki, gdybyś zgodnie stwierdził, że stetryczały szowinista siedzący trzy biurka dalej powinien iść do stu diabłów, gdybyś przestał naciskać, przestał osaczać, przestał dusić i przestał wymuszać; gdybyśmy mogli porozmawiać jak ludzie, nie kuguchary w rui; najwyraźniej naiwnie wierzyła, że tego dnia będzie im dane skupić się na pokusach jarmarku, ciągnących się w nieskończoność kramach i przeróżnych atrakcjach przygotowanych przez Ministerstwo - ale i to spełzło na niczym. - Nie jesteśmy już w Hogwarcie, żeby w głowie mieć tylko amortencję - przypomniała mu surowo, trzeźwiąco. W szczenięcej młodości być może zaimponowałby jej tak misternie uknutą intrygą, jednak dojrzałość wymuszała zmianę pewnych przyzwyczajeń, przeprowadzała roszady tego, co akceptowalne, a co smakowało stratą czasu, drzemaniem w obłokach; niewiele rozmawiali o kwestiach równie ważnych co wspólnie uwita przyszłość, a w gruncie rzeczy tego właśnie od niego oczekiwała. Jednego kroku w kierunku ziemi - nie tego, by skakał z chmur na główkę, gotowy dla niej złamać kark, nie. Maleńkiej rozwagi w śmiałych wizjach, rzeczowości, jednego mikroskopijnego haustu szaleństwa mniej. Nie zawsze, a raz na jakiś czas. - Naprawdę myślisz, że bez otoczki poetyckiej bajeczności byłbyś dla mnie mniej... och, nieistotne, ta dyskusja prowadzi donikąd - oceniła sykliwie, przechyliwszy głowę do boku, by omieść spojrzeniem mijających ich przechodniów cieszących się błogością wczesnowieczornej atmosfery wydarzenia. Tylko oni pozostawali uwikłani we wzajemnym odbijaniu się od ściany? Różni ponad wszelką akceptowalną normę, podobni jedynie w wylosowanej nagrodzie. Eberhart spojrzała na niego ponownie, gdy Septimus wciskał do kieszeni jej czarnego płaszcza swój bursztyn, jednocześnie wyciągnąwszy dłoń po ten wylosowany przez nią - i jedynie szybki refleks czarownicy odebrał mu tę szansę, ukróconą cofnięciem jej ręki i ostrzegawczo uniesionymi ku górze brwiami. - Nie pozwoliłam ci na to - wytknęła oczywistość, instynktownie cofająca się o następny krok, skoro najwyraźniej musiała postępować z nim jak z rozkapryszonym, niesfornym dzieckiem przekraczającym kolejne granice. Nawet magiczne ryglowane drzwi byłby w stanie wyważyć swoją determinacją i nawet jeśli zarzekała się, że było inaczej, w duchu nie traktowała tego jako dowodu braku szacunku. - Podarowany bursztyn, znasz znaczenie tego słowa? Nie odebrany ani ukradziony - tym sposobem mogłaby sfinalizować bezsporną impresję o tym, że jej nagroda nie była przeznaczona dla niego. Że musiał obejść się smakiem, że gdzieś na dalekim planie w okopach nieujawnionego prywatnego życia skrywał się inny mężczyzna, jakiego zamierzała rozpieścić banalnym artefaktem, właściwie dlaczego nie? Nigdy nie deklarowała, że była samotna. Że ciągłe odmowy nie wynikały z faktu, że kimś innym interesowała się mocniej. A jednak - po krótkim westchnieniu skonkludowanym obłoczkiem mlecznej pary przemieszanej z powietrzem -, z wciąż poważną ekspresją i spojrzeniem zdradzającym nieoczywistą kapitulację, wyciągnęła w jego stronę złotą kulkę z bursztynem. Przecież symbol i tak nie zadziała, nie kochała go - kogo okłamujesz? -, nawet nie wierzyła w bzdety wypisane na karteczce - nie? -, nie miała zatem nic do stracenia - na pewno? -, więc dlaczego nagle tak bardzo przeraził ją fakt, że jeden z przechodniów nieuważnie potrącił ją ramieniem? Los wypadł z jej dłoni, bursztyn upadł w zaspę świeżego śniegu, ona, ze zdławionym, zdumionym jękiem, poleciała natomiast do przodu, na domiar złego poślizgnąwszy się na oblodzonej powierzchni chodnika.
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To co miało wzbudzić uśmiech na jej twarzy, przywołało wyraźne zmieszanie na mimicznej twarzy Septimusa. Nie próbował nawet hamować swojego niezadowolenia na pokaz – wiedział, że w niektórych sytuacjach smutna oczy i skrzywdzona mina załatwiały sprawy. I chociaż nie załatwiał nic w ten sposób od czasów młodości, kiedy to pozostawała zdecydowanie bardziej słodki i powabny, jak i nie sądził, by czar ten działał na Amelię – nie mógł powstrzymać się od wręcz teatralnej mimiki.
- Dzieciach? – oburzył się wręcz. – Kiedy wspominałem o dzieciach? Może już coś popaliło mi się w głowie i zapominam o czym mówię. Albo to ty dopowiadasz sobie coś, co chciałabyś usłyszeć.
Uśmiechnął się złośliwie, chociaż długo tak nie potrafił, bo potem uśmiech, ten o nienajlepszym wydźwięku ewoluował w raczej przyjazny, pobłażliwy i dobrotliwy za razem. Septimus mógł udawać twardego przed mamą, kiedy ta wypytywała natrętnie o życiowe partnerki, mógł obiecywać Cornelowi, że kolejna odrzucona próba i da sobie z nią spokój, że wcale nie wzdycha do niej ze względu na głupie połączenie wspomnienia pierwszej, blondwłosej nauczycielki i Amelii, córki niemieckiej ziemi, prawda była jednak taka, że w obliczu spotkania z ulubioną dziewczyną niewiele miał do powiedzenia. Nigdy całkowicie nie dojrzał i było to widać w jego ślepo zakochanych zrachowaniach – chęci przypodobania się, chęci posłyszenia potwierdzających sympatię słów, nieuzasadnionej chęci ucałowania jej dłoni i objęcia czułym ramieniem. Vanity nawet nie próbował udawać twardziela, w końcu nic by to nie przyniosło. Za dobrze znała jego miękkie, wierne serce.
- Byłbym mniej jaki? – głos zamienił mu się w głosik, kiedy ta nie dokończyła, urwała, nie zaspokoiła jego diabelskiej ciekawości. Mniej atrakcyjny? Mniej bajeczny? Mniejszym kandydatem na męża? Ojca jej dzieci? Dziadka jej wnuków? Szkoda, że zamiast zakończyć jednak to i uzyskać satysfakcjonującą odpowiedź, Septimus przypuścił swój atak, który na dłuższą metę okazał się pierwszym klockiem domina, które po chwili zaczęło upadać. Zresztą, łącznie z Amelią, bo ta w ferworze walki, potrącona przez prącego do przodu przechodnia, także poczęła proces przewracania. Ale o tym za chwilę, najpierw upadł w końcu bursztyn. Septimus zaśmiał się, sądząc, że w ten sposób uzyska swój wymarzony, idący prosto z serca Eberhart podarunek. Niestety czas zweryfikował jego szczęście, bo chociaż infuzja zaległa w bielutkim śniegu, pchnięta na śliskiej powierzchni blondynka przechyliła się niebezpiecznie. Vanity miał na szczęście doskonały refleks, myślał szybko, za szybko, na tyle szybko by niekiedy gubić wątek. Teraz jednak tak szybko, by połapać się w sytuacji w sam czas.
Złapał ją za ramię, podciągając do góry, chociaż sam lekko prześlizgnął się w tym samym miejscu, które okazało się dla niej tak nieszczęsne. Drobne ciało Amelii nie było problemem dla wysokiego dyrygenta, ta jednak mogła mieć wrażenie, że przez moment prawie utknęła w nieprzyjemnej i dość bolesnej sytuacji, w której twarzą zwisała praktycznie nad samą podłogą, włosami dotykając chodnika, a tylko chwila i jeszcze boleśniej zderzyłaby się kolanami z kamiennym brukiem. Druga ręka złapała ją asekuracyjnie za materiał płaszcza na plecach, by pomóc jej uzyskać ponowną, prostą pozycję.
- Pan niech uważa, jak pan chodzi! – zamarudził za przechodniem. – Szczególnie na młode damy.
Nie wydawał się wielce poirytowany całą sytuacją, nie chciał jednak, by Amelia poczuła się jak niezdara. Albo zaczęła obwiniać jego potyczki o kulkę za całość tych zdarzeń. Może chociaż tak uspokoi jej pewnie zszargane pojedynczym upokorzeniem nerwy. A może skończy jako worek treningowy emocji? Wszystko jedno. Po chwili w końcu to on sięgał po przyuważony w śniegu burstyn.
- Dzieciach? – oburzył się wręcz. – Kiedy wspominałem o dzieciach? Może już coś popaliło mi się w głowie i zapominam o czym mówię. Albo to ty dopowiadasz sobie coś, co chciałabyś usłyszeć.
Uśmiechnął się złośliwie, chociaż długo tak nie potrafił, bo potem uśmiech, ten o nienajlepszym wydźwięku ewoluował w raczej przyjazny, pobłażliwy i dobrotliwy za razem. Septimus mógł udawać twardego przed mamą, kiedy ta wypytywała natrętnie o życiowe partnerki, mógł obiecywać Cornelowi, że kolejna odrzucona próba i da sobie z nią spokój, że wcale nie wzdycha do niej ze względu na głupie połączenie wspomnienia pierwszej, blondwłosej nauczycielki i Amelii, córki niemieckiej ziemi, prawda była jednak taka, że w obliczu spotkania z ulubioną dziewczyną niewiele miał do powiedzenia. Nigdy całkowicie nie dojrzał i było to widać w jego ślepo zakochanych zrachowaniach – chęci przypodobania się, chęci posłyszenia potwierdzających sympatię słów, nieuzasadnionej chęci ucałowania jej dłoni i objęcia czułym ramieniem. Vanity nawet nie próbował udawać twardziela, w końcu nic by to nie przyniosło. Za dobrze znała jego miękkie, wierne serce.
- Byłbym mniej jaki? – głos zamienił mu się w głosik, kiedy ta nie dokończyła, urwała, nie zaspokoiła jego diabelskiej ciekawości. Mniej atrakcyjny? Mniej bajeczny? Mniejszym kandydatem na męża? Ojca jej dzieci? Dziadka jej wnuków? Szkoda, że zamiast zakończyć jednak to i uzyskać satysfakcjonującą odpowiedź, Septimus przypuścił swój atak, który na dłuższą metę okazał się pierwszym klockiem domina, które po chwili zaczęło upadać. Zresztą, łącznie z Amelią, bo ta w ferworze walki, potrącona przez prącego do przodu przechodnia, także poczęła proces przewracania. Ale o tym za chwilę, najpierw upadł w końcu bursztyn. Septimus zaśmiał się, sądząc, że w ten sposób uzyska swój wymarzony, idący prosto z serca Eberhart podarunek. Niestety czas zweryfikował jego szczęście, bo chociaż infuzja zaległa w bielutkim śniegu, pchnięta na śliskiej powierzchni blondynka przechyliła się niebezpiecznie. Vanity miał na szczęście doskonały refleks, myślał szybko, za szybko, na tyle szybko by niekiedy gubić wątek. Teraz jednak tak szybko, by połapać się w sytuacji w sam czas.
Złapał ją za ramię, podciągając do góry, chociaż sam lekko prześlizgnął się w tym samym miejscu, które okazało się dla niej tak nieszczęsne. Drobne ciało Amelii nie było problemem dla wysokiego dyrygenta, ta jednak mogła mieć wrażenie, że przez moment prawie utknęła w nieprzyjemnej i dość bolesnej sytuacji, w której twarzą zwisała praktycznie nad samą podłogą, włosami dotykając chodnika, a tylko chwila i jeszcze boleśniej zderzyłaby się kolanami z kamiennym brukiem. Druga ręka złapała ją asekuracyjnie za materiał płaszcza na plecach, by pomóc jej uzyskać ponowną, prostą pozycję.
- Pan niech uważa, jak pan chodzi! – zamarudził za przechodniem. – Szczególnie na młode damy.
Nie wydawał się wielce poirytowany całą sytuacją, nie chciał jednak, by Amelia poczuła się jak niezdara. Albo zaczęła obwiniać jego potyczki o kulkę za całość tych zdarzeń. Może chociaż tak uspokoi jej pewnie zszargane pojedynczym upokorzeniem nerwy. A może skończy jako worek treningowy emocji? Wszystko jedno. Po chwili w końcu to on sięgał po przyuważony w śniegu burstyn.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Nie wspominał o dzieciach? Czyżby to ona, zapędzona w wypełnianiu własnej pamięci pasmem słów wybrzmiewających septimusowskim głosem, powołała je do życia w nigdy nieistniejącej aluzji? Nie, to wskazywałoby na rozkojarzenie, a do tego nie miała przecież powodów, trzeźwa w osądzie, uważna, o umyśle działającym na prężnych obrotach, zbyt prężnych. Absurdalne. Po co miałaby sama sugerować wspólne dzieci, jeśli wcześniej by o tym nie rozmawiali?
- Na pewno wspominałeś - zaperzyła się więc defensywnie, niechętna przyznać się do błędu, do tego, że jej myśli kiedykolwiek mogłyby umknąć w kierunku potomstwa, na jakie obydwoje byli zbyt dojrzali. Średnia długość życia czarodziejów była bardziej rozbudowana niż czas przeznaczony mugolom, mogli pozwolić sobie na więcej swobody w planowaniu rodziny, na liczniejsze grono zasiadające do stołu przy familijnym obiedzie, ale oni? Nigdy, przenigdy. Tak daleko było im do małżeństwa, wbrew temu, co sądził Vanity, jej jeszcze dalej z kolei było do ciąży i przedłużania ludzkiego gatunku, skoro była wręcz nieprzystosowana do wyobrażenia sobie samej siebie w matczynej roli. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, miałaby zamienić wygodny fotel przy ministerialnym biurku na beciki i pluszowe zabawki, na nieprzespane noce i odpowiedzialność za innego człowieka do końca życia?
Karmin roszący policzki ciemniał o kilka tint. Najpierw - kiedy niestrudzony Septimus domagał się kontynuacji tematu swojej osoby widzianej oczyma Amelii, później - gdy fatum zdecydowało się zakpić z rozproszonej czujności, prawie cisnąwszy nią o oblodzoną płytę chodnika; runęłaby jak kłoda, szczupła, zwinna, lecz wciąż kłoda, gdyby dyrygent nie przytrzymał jej w powietrzu na chwilę przed upadkiem. Znów sięgnęła po jego ramię, tym razem instynktownie zaciskająca tam swoją dłoń, palce kurczowo wbijając w materiał ciemnego płaszcza, tak długo, dopóki nie odzyskała pełni kontroli nad swoim ciałem. Pełni równowagi.
- A pan żryj gruz, czasu nie mam - hukliwie odpowiedział na wołanie Septimusa niknący w tłumie mężczyzna, do którego zwrócił się czarodziej; niższy przynajmniej o głowę, kształtem sylwetki przypominający natomiast kulistą podstawę nieuważnie ulepionego bałwana. Tiara na jego głowie była zdecydowanie zbyt szpiczasta i kiedy Amelia obróciła się, by obrzucić go oburzonym spojrzeniem, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przypominał jednocześnie smętnie wiszącą w powietrzu głowicę Big Bena.
- Uroczy ten jarmark - skwitowała pochmurnym pomrukiem, żeby w razie potrzeby odegnać uwagę dyrygenta od chęci wymierzenia sprawiedliwości, nauczenia kultury - chociaż dzięki miękkiemu szelestowi tkaniny zrozumiała, że Vanity pochylał się, by w śniegu odnaleźć bursztyn z zaklętym w środku kwiatem paproci. Stawiał na swoim. I o ile o to również mogłaby się pieklić, z niewyjaśnionego powodu, wciąż karcąco przyglądająca się plecom odchodzącego przechodnia, pozwoliła mu na to. Bursztyn za bursztyn, test za test. Dwie obalone teorie o magicznym działaniu tego samego kamienia. - Młode damy? - powtórzyła potem za Septimusem, odwracając się do niego dopiero gdy znów wyprostował plecy; powtórzyła - tyle że mniej już posępnie, a z nutą rozbawienia uwikłaną w dźwiękach głosu, niezaprzeczalnie dosłyszalną dla wprawionego w muzyce artysty. - Mogłeś wymyślić coś bardziej wiarygodnego. A teraz chodźmy stąd, za dużo tu ludzi, za dużo gruzu. Jeszcze się zadławimy - zasugerowała; jedna z kieszeni, w których skryła dłonie, wydawała się cieplejsza od drugiej, ta, w której spoczywał prezent z loterii wygrany przez Vanity, ale różnica temperatur była jeszcze na tyle delikatna, by nie wzbudzić podejrzeń. Pomyśli o tym potem. Wyśmieje, zarzuci kolejną mistyfikację, zaprze się w swoim jedynym słusznym osądzie, przekonana o naginaniu nauki.
Szczęśliwie to mogło poczekać: póki co ostrożniejszym krokiem ruszyła w przypadkowo obranym kierunku, gdzieś, gdzie tłumy zdawały się przerzedzać, a skąd dochodziło echo przyjemnej, niesionej przez wiatr melodii. Przez poły wejścia do namiotu ze środka spoglądało na nich teraz przydymione światło przecinane paletą barw zimowych ubrań należących par kołyszących się w tańcu, choć Amelia jeszcze tego nie dostrzegła, zapatrzona za to na jeden z pobliskich straganów, którego ekspozycja była wypełniona portretami historycznych czarodziejów, w tym samego Cronusa Malfoya. Jego było tam najwięcej. - Znam to - stwierdziła cicho, w myślach próbując przypasować brzmienie kompozycji do konkretnego tytułu. Muzyka klasyczna, wcale nie pompatyczna, za to urokliwie senna i spokojna, wprost idealna do leniwego sunięcia po parkiecie w romantycznej atmosferze. Powszechnie ceniona przez pasjonatów. Ale pamięć znowu zawodziła - przecież na pewno wspominał o dzieciach -, więc Amelia przechyliła głowę w kierunku swojego towarzysza, patrząc na niego pytająco. - Skąd to znam?
| idziemy tutaj
- Na pewno wspominałeś - zaperzyła się więc defensywnie, niechętna przyznać się do błędu, do tego, że jej myśli kiedykolwiek mogłyby umknąć w kierunku potomstwa, na jakie obydwoje byli zbyt dojrzali. Średnia długość życia czarodziejów była bardziej rozbudowana niż czas przeznaczony mugolom, mogli pozwolić sobie na więcej swobody w planowaniu rodziny, na liczniejsze grono zasiadające do stołu przy familijnym obiedzie, ale oni? Nigdy, przenigdy. Tak daleko było im do małżeństwa, wbrew temu, co sądził Vanity, jej jeszcze dalej z kolei było do ciąży i przedłużania ludzkiego gatunku, skoro była wręcz nieprzystosowana do wyobrażenia sobie samej siebie w matczynej roli. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, miałaby zamienić wygodny fotel przy ministerialnym biurku na beciki i pluszowe zabawki, na nieprzespane noce i odpowiedzialność za innego człowieka do końca życia?
Karmin roszący policzki ciemniał o kilka tint. Najpierw - kiedy niestrudzony Septimus domagał się kontynuacji tematu swojej osoby widzianej oczyma Amelii, później - gdy fatum zdecydowało się zakpić z rozproszonej czujności, prawie cisnąwszy nią o oblodzoną płytę chodnika; runęłaby jak kłoda, szczupła, zwinna, lecz wciąż kłoda, gdyby dyrygent nie przytrzymał jej w powietrzu na chwilę przed upadkiem. Znów sięgnęła po jego ramię, tym razem instynktownie zaciskająca tam swoją dłoń, palce kurczowo wbijając w materiał ciemnego płaszcza, tak długo, dopóki nie odzyskała pełni kontroli nad swoim ciałem. Pełni równowagi.
- A pan żryj gruz, czasu nie mam - hukliwie odpowiedział na wołanie Septimusa niknący w tłumie mężczyzna, do którego zwrócił się czarodziej; niższy przynajmniej o głowę, kształtem sylwetki przypominający natomiast kulistą podstawę nieuważnie ulepionego bałwana. Tiara na jego głowie była zdecydowanie zbyt szpiczasta i kiedy Amelia obróciła się, by obrzucić go oburzonym spojrzeniem, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przypominał jednocześnie smętnie wiszącą w powietrzu głowicę Big Bena.
- Uroczy ten jarmark - skwitowała pochmurnym pomrukiem, żeby w razie potrzeby odegnać uwagę dyrygenta od chęci wymierzenia sprawiedliwości, nauczenia kultury - chociaż dzięki miękkiemu szelestowi tkaniny zrozumiała, że Vanity pochylał się, by w śniegu odnaleźć bursztyn z zaklętym w środku kwiatem paproci. Stawiał na swoim. I o ile o to również mogłaby się pieklić, z niewyjaśnionego powodu, wciąż karcąco przyglądająca się plecom odchodzącego przechodnia, pozwoliła mu na to. Bursztyn za bursztyn, test za test. Dwie obalone teorie o magicznym działaniu tego samego kamienia. - Młode damy? - powtórzyła potem za Septimusem, odwracając się do niego dopiero gdy znów wyprostował plecy; powtórzyła - tyle że mniej już posępnie, a z nutą rozbawienia uwikłaną w dźwiękach głosu, niezaprzeczalnie dosłyszalną dla wprawionego w muzyce artysty. - Mogłeś wymyślić coś bardziej wiarygodnego. A teraz chodźmy stąd, za dużo tu ludzi, za dużo gruzu. Jeszcze się zadławimy - zasugerowała; jedna z kieszeni, w których skryła dłonie, wydawała się cieplejsza od drugiej, ta, w której spoczywał prezent z loterii wygrany przez Vanity, ale różnica temperatur była jeszcze na tyle delikatna, by nie wzbudzić podejrzeń. Pomyśli o tym potem. Wyśmieje, zarzuci kolejną mistyfikację, zaprze się w swoim jedynym słusznym osądzie, przekonana o naginaniu nauki.
Szczęśliwie to mogło poczekać: póki co ostrożniejszym krokiem ruszyła w przypadkowo obranym kierunku, gdzieś, gdzie tłumy zdawały się przerzedzać, a skąd dochodziło echo przyjemnej, niesionej przez wiatr melodii. Przez poły wejścia do namiotu ze środka spoglądało na nich teraz przydymione światło przecinane paletą barw zimowych ubrań należących par kołyszących się w tańcu, choć Amelia jeszcze tego nie dostrzegła, zapatrzona za to na jeden z pobliskich straganów, którego ekspozycja była wypełniona portretami historycznych czarodziejów, w tym samego Cronusa Malfoya. Jego było tam najwięcej. - Znam to - stwierdziła cicho, w myślach próbując przypasować brzmienie kompozycji do konkretnego tytułu. Muzyka klasyczna, wcale nie pompatyczna, za to urokliwie senna i spokojna, wprost idealna do leniwego sunięcia po parkiecie w romantycznej atmosferze. Powszechnie ceniona przez pasjonatów. Ale pamięć znowu zawodziła - przecież na pewno wspominał o dzieciach -, więc Amelia przechyliła głowę w kierunku swojego towarzysza, patrząc na niego pytająco. - Skąd to znam?
| idziemy tutaj
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wiosna nie była jego ulubioną porą roku. Wszystko jak na złość budziło się do życia, a z popiołów potrafiły powstać do cna wypalone pędy. Natura była siłą, której nie potrafili ani do końca okiełznać ani pokonać, ale walka z nią całkiem mijała się z celem. Dziś wrogowie życie w innych hrabstwach, ukrywali się między czarodziejami jak szczury. Jarmark powoli dobiegał końca, ale nie zdołał przez ostatnie miesiące odwiedzić wszystkich przygotowanych przez ministerstwo atrakcji. Pochłaniała go praca i walka na rzecz nowego, wielkiego świata. Bywał tu często, przechodził tędy, ale nigdy dotąd się nie zatrzymał. Stanie w długich kolejkach go nie bawiło, a przepychanie się przez tłum było w złym guście. Nie był zdesperowany, by w tak banalnej rozrywce wykorzystywać swoją pozycję. Dziś jednak wejście do trzech wiedźm było zupełnie puste — może to przez nadchodzącą wiosnę, a może pogodę — dlatego przystanął na moment, obserwując z daleka jedną z trojaczek. Ubrana na czarno, z długimi włosami w pełnym nieładzie przypominała jedną z dawnych, upalonych opium wieszczek, które spotykał w mniej obleganych ulicach Londynu. Wieszczyły przyszłość, choć głównie pogodę i imiona nienarodzonych jeszcze dzieci. Za opłatą doskonale dopasowaną do portfela pytającego je delikwenta. Dziś były właśnie tu. I u nich można było nabyć los na loterię, by sprawdzić, czy szczęście się uśmiechnie.
Zbliżył się do wejścia, przy którym buchały kadzie, a z nich kolorowe płomienie. Złote, szmaragdowe, srebrne. Piękna, imponująca iluzja nadająca temu miejscu specyficznego smaku. Wokół unosił się zapach, którego jednak nie potrafił niczemu przyporządkować. Wiedział, że wiązał się z jakimiś szczególnymi wspomnieniami, ale wiele z nich stracił dzięki Ogmie. Taka była cena za potęgę i wielkość, godził się z tym choć niezbyt pokornie. Kiedy pierwsza z wiedźm sękatą dłonią zaprosiła go do środka druga już wyciągała szpony po pieniądze. Wysunął z kieszeni dłoń, przeliczył monety i przekazał je kobiecie. Kolejna z nich, stojąc przy swojej machinie uśmiechała się tajemniczo, a w jego rękach znalazł się lód ofiarowany przez pierwszą, która powitała go już w progu. Spojrzał na nią, a później kolejne dwie powoli, ostrożnie, czujnie. Ich wzrok byk był świdrujący, przeszywający, jakby czekały na ujrzenie skarbu, który czaił się w złotej kuli. Ta wzniosła się ponad złoty mechanizm; runa na niej zgadzała się z runą, którą otrzymał od jednej z wiedźm. Wyciągnął rękę, by zobaczyć, co czaiło się w środku. Coś cennego, czy może kompletnie bezwartościowego?
Uśmiechnął się pod nosem, zerkając na wiedźmy. Pożegnał je skinięciem głowy, nie mówiąc ani słowa.
| zt
Zbliżył się do wejścia, przy którym buchały kadzie, a z nich kolorowe płomienie. Złote, szmaragdowe, srebrne. Piękna, imponująca iluzja nadająca temu miejscu specyficznego smaku. Wokół unosił się zapach, którego jednak nie potrafił niczemu przyporządkować. Wiedział, że wiązał się z jakimiś szczególnymi wspomnieniami, ale wiele z nich stracił dzięki Ogmie. Taka była cena za potęgę i wielkość, godził się z tym choć niezbyt pokornie. Kiedy pierwsza z wiedźm sękatą dłonią zaprosiła go do środka druga już wyciągała szpony po pieniądze. Wysunął z kieszeni dłoń, przeliczył monety i przekazał je kobiecie. Kolejna z nich, stojąc przy swojej machinie uśmiechała się tajemniczo, a w jego rękach znalazł się lód ofiarowany przez pierwszą, która powitała go już w progu. Spojrzał na nią, a później kolejne dwie powoli, ostrożnie, czujnie. Ich wzrok byk był świdrujący, przeszywający, jakby czekały na ujrzenie skarbu, który czaił się w złotej kuli. Ta wzniosła się ponad złoty mechanizm; runa na niej zgadzała się z runą, którą otrzymał od jednej z wiedźm. Wyciągnął rękę, by zobaczyć, co czaiło się w środku. Coś cennego, czy może kompletnie bezwartościowego?
Uśmiechnął się pod nosem, zerkając na wiedźmy. Pożegnał je skinięciem głowy, nie mówiąc ani słowa.
| zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
Mathieu Rosier
| 19 lutego
Choć mieszkała w porcie to dopiero dziś zdecydowała się przyjść na Zimowy Jarmark. Wydarzenie to wydawało jej się być całkowicie nie na miejscu. Myśl o tym, że można było się tak po prostu bawić, jakby nigdy nic się nie działo, była bulwersująca. Ludzi nie było stać nawet na chleb, nie mieli dachu nad głową, kraj toczyła wojna, a jednak nawet teraz ulice były przepełnione czarodziejami, którzy niedawno skończyli swój dzień pracy, by pojawić się tutaj, aby odpocząć przy grzańcu, czy spędzić czas z rodziną. Stała pośród nich i wydawało jej się to kompletnie odrealnione. Przyszła tu z czystej ciekawości, by zobaczyć o co w ogóle było tyle szumu, aby poobserwować... normalność. Uśmiechnięte twarze bawiących się dzieci, szczęśliwe pary przechadzające się pod rękę, samotni spacerowicze - wszyscy spowici byli wojennym byłem, który w Londynie jeszcze dobrze nie opadł. Byli jak słodkie kłamstwo, obietnica, którą miała przed sobą na wyciągnięcie ręki. Nie sięgnęła jednak po nią pozostając na uboczu z żalem przepełniającym jej ciało i umysł mogąc wyłącznie patrzeć. Marzyć, pragnąć, nigdy jednak nie posiąść. Słowa Thalii utkwiły w jej głowie, ale nie uważała, że był to dobry czas na takie zmiany. Nie wierzyła, że kiedykolwiek taki nastanie. Czego więc żałowała skoro sama skazywała się na takie życie? Chciałaby znać odpowiedz na to pytanie.
Przechadzając się między straganami, przy których nie zatrzymywała się na długo, o ile, przystanęła przy długiej kolejce do zakupienia losu na loterii. Po krótkim zastanowieniu i ona zajęła w niej miejsce. Na pewno nie chciała wspierać działań wojennych. Nie tej strony konfliktu. Ale pieniądze te miały również zostać przeznaczone na szczytny cel, a koszt losu był na dobrą sprawę nie tak duży. Niczego na tym jarmarku nie kupi, więc mogła sobie na niego pozwolić. Posuwała się do przodu powoli przysłuchując się wyrwanym z kontekstu rozmową naokoło nie zauważając nawet, że w końcu nadeszła jej kolej. Z letargu wyrwała ją jedna z czarownic, która sprzedawała losy. Podała jej wyliczone knuty, aby od kolejnej odebrać niedużą kulkę i wyjść z kolejki. Trzymała ją mocno w dłoniach kierując swe kroki do brzegu Tamizy, w której jeszcze niedawno pływały ciała. Przyglądała jej się przez chwilę w zamyśleniu, by w końcu otworzyć dłoń i zobaczyć, czy los faktycznie jej dopisał. W tej kwestii nigdy nie miała szczególnego szczęścia.
| zt
Choć mieszkała w porcie to dopiero dziś zdecydowała się przyjść na Zimowy Jarmark. Wydarzenie to wydawało jej się być całkowicie nie na miejscu. Myśl o tym, że można było się tak po prostu bawić, jakby nigdy nic się nie działo, była bulwersująca. Ludzi nie było stać nawet na chleb, nie mieli dachu nad głową, kraj toczyła wojna, a jednak nawet teraz ulice były przepełnione czarodziejami, którzy niedawno skończyli swój dzień pracy, by pojawić się tutaj, aby odpocząć przy grzańcu, czy spędzić czas z rodziną. Stała pośród nich i wydawało jej się to kompletnie odrealnione. Przyszła tu z czystej ciekawości, by zobaczyć o co w ogóle było tyle szumu, aby poobserwować... normalność. Uśmiechnięte twarze bawiących się dzieci, szczęśliwe pary przechadzające się pod rękę, samotni spacerowicze - wszyscy spowici byli wojennym byłem, który w Londynie jeszcze dobrze nie opadł. Byli jak słodkie kłamstwo, obietnica, którą miała przed sobą na wyciągnięcie ręki. Nie sięgnęła jednak po nią pozostając na uboczu z żalem przepełniającym jej ciało i umysł mogąc wyłącznie patrzeć. Marzyć, pragnąć, nigdy jednak nie posiąść. Słowa Thalii utkwiły w jej głowie, ale nie uważała, że był to dobry czas na takie zmiany. Nie wierzyła, że kiedykolwiek taki nastanie. Czego więc żałowała skoro sama skazywała się na takie życie? Chciałaby znać odpowiedz na to pytanie.
Przechadzając się między straganami, przy których nie zatrzymywała się na długo, o ile, przystanęła przy długiej kolejce do zakupienia losu na loterii. Po krótkim zastanowieniu i ona zajęła w niej miejsce. Na pewno nie chciała wspierać działań wojennych. Nie tej strony konfliktu. Ale pieniądze te miały również zostać przeznaczone na szczytny cel, a koszt losu był na dobrą sprawę nie tak duży. Niczego na tym jarmarku nie kupi, więc mogła sobie na niego pozwolić. Posuwała się do przodu powoli przysłuchując się wyrwanym z kontekstu rozmową naokoło nie zauważając nawet, że w końcu nadeszła jej kolej. Z letargu wyrwała ją jedna z czarownic, która sprzedawała losy. Podała jej wyliczone knuty, aby od kolejnej odebrać niedużą kulkę i wyjść z kolejki. Trzymała ją mocno w dłoniach kierując swe kroki do brzegu Tamizy, w której jeszcze niedawno pływały ciała. Przyglądała jej się przez chwilę w zamyśleniu, by w końcu otworzyć dłoń i zobaczyć, czy los faktycznie jej dopisał. W tej kwestii nigdy nie miała szczególnego szczęścia.
| zt
You can't choose what stays
and what fades away.
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Yvette Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
'Los' :
Strona 21 z 21 • 1 ... 12 ... 19, 20, 21
Akwarium z ośmiornicą
Szybka odpowiedź