Akwarium z ośmiornicą
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]Akwiarum z ośmiornicą
Akwarium z olbrzymią ośmiornicą znajduje się w centralnej części magicznego portu; skryte jest pod okrągłą wiatą, przez którą przechodzi główny skwer. Ośmiornica - jeśli wierzyć tabliczce - jest niesamowicie inteligentna i posiada zdolności jasnowidzenia. Kiedy podchodzisz do akwarium, ośmiornica podnosi jedną z piłeczek (możesz rzucić kością k100), a legenda, którą oznakowane jest akwarium, objaśnia wróżbę:
1-20: czerwona piłeczka - jeśli jesteś tutaj z osobą przeciwnej płci, wkrótce może połączyć was głębokie romantyczne uczucie, w innym przypadku - poróżni was kłótnia.
21-40: zielona piłeczka - wkrótce twój sekret może zostać objawiony, jeśli to coś ważnego - miej się na baczności.
41-60: żółta piłeczka - to twój szczęśliwy dzień, cokolwiek by się nie działo - los będzie ci sprzyjał (+1 do wszystkich rzutów na okres bieżącego miesiąca fabularnego).
61-80: niebieska piłeczka - zbyt długo zbierasz się, by coś zrobić - chcesz komuś o czymś opowiedzieć, wyznać, zrzucić z siebie pewien ciężar, ale nie możesz znaleźć właściwej chwili - właśnie nadeszła.
81-100: biała piłeczka - powinieneś uważać na swoje zdrowie bardziej, niż dotychczas (jeżeli któraś z postaci choruje na jakąkolwiek chorobę, w tym momencie rozpoczyna się jej atak).
Od wewnętrznej strony wiaty znajduje się kaligrafowany regulamin, którzy przestrzega przed dokarmianiem ośmiornicy.
1-20: czerwona piłeczka - jeśli jesteś tutaj z osobą przeciwnej płci, wkrótce może połączyć was głębokie romantyczne uczucie, w innym przypadku - poróżni was kłótnia.
21-40: zielona piłeczka - wkrótce twój sekret może zostać objawiony, jeśli to coś ważnego - miej się na baczności.
41-60: żółta piłeczka - to twój szczęśliwy dzień, cokolwiek by się nie działo - los będzie ci sprzyjał (+1 do wszystkich rzutów na okres bieżącego miesiąca fabularnego).
61-80: niebieska piłeczka - zbyt długo zbierasz się, by coś zrobić - chcesz komuś o czymś opowiedzieć, wyznać, zrzucić z siebie pewien ciężar, ale nie możesz znaleźć właściwej chwili - właśnie nadeszła.
81-100: biała piłeczka - powinieneś uważać na swoje zdrowie bardziej, niż dotychczas (jeżeli któraś z postaci choruje na jakąkolwiek chorobę, w tym momencie rozpoczyna się jej atak).
Od wewnętrznej strony wiaty znajduje się kaligrafowany regulamin, którzy przestrzega przed dokarmianiem ośmiornicy.
Lokacja zawiera kości.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:28, w całości zmieniany 3 razy
Jarmark zdawał się być oderwaniem, z którego Edward wręcz musiał skorzystać. Pierwsze tygodnie tuż po jego otwarciu w zasadzie zbiegły się z szaleńczym tokiem prac i przygotowaniami do Sabatu. Nie zliczył, ile nocy nie przespał z tego powodu, choć był w stanie wskazać każdą filiżankę herbaty, każdy kieliszek wina, każdy gram tytoniu. Te trzy składniki pozostawały niezmiennym wyznacznikiem kolejnych dni upływających zbyt szybko, zbyt gwałtownie. Pracy było co niemiara. Edward tkwił w zmęczeniu, podkrążone oczy sprawiały, że nie wyłaniał się z pracowni przez większość dni, a korytarzami Domu Mody czy Broadway Tower przechadzał się za zasłoną szkicownika. Doskonały ubiór kalała twarz, którą nie mógł spojrzeć ani w lustro, ani w niczyje inne oblicze, póki doskonałe kreacje sabatowe nie zostały ukończone. A szczególnie ta jedna, jedyna, dzieło, z którego był niezwykle dumny tak podczas całej maskarady, jak i w ciągu następujących po niej dni.
Dumnie napuszony, wręcz zadowolony z własnego towarzystwa przemierzał magiczny port Londynu. Płaszcz chronił go przed zimnem, lecz nie zdołał osłonić twarzy. Policzki pokryte równo przystrzyżonym zarostem pokryła ostra czerwień. Zmarzł. Potrzebował filiżanki naprawdę gorącej herbaty i jakiegoś rogalika, by choć na chwilę zapomnieć o tym, jaka pogoda była zdradliwa, a ubrania, mimo wszelkich starań, traciły na swych wyjątkowych umiejętnościach. Ale nie o tym głównie Edward myślał.
Myśli lorda Parkinsona toczyły się luźno. W takt doskonale wymierzonych, eleganckich kroków przeskakiwały z jednej postaci na drugą, które akurat miał podejrzaną przyjemność mijać na swej drodze ku loterii. Mimo uśmiechu zadowolenia, krytyczne spojrzenie wędrowało z jednego zabrudzonego rękawa do starego, wyświechtanego szalika, wreszcie jaskrawożółtego kołnierza swetra wystającego spod płaszcza jakiejś niewymownie niemodnej czarownicy. Na krótką chwilę przystanął, półpalce wciskając w kieszenie spodni, zastanawiając się. Co za zbrodnia, skwitował, tym razem wymownie odwracając wzrok, by wreszcie zatrzymać się przed ekscentrycznymi wiedźmami, sprzedającymi losy. Z sakiewki wyciągnął dokładnie tyle, ile się należało. Zmarzniętymi uszami, wystającymi zza postawionego kołnierza płaszcza, przysłuchiwał się machinie losującej, aż wreszcie ku niemu powędrowała złota kula z nagrodą. I w tej jednej krótkiej chwili cieszył się jak dziecko, choć ani trochę nie odbierało mu to powagi. Skinieniem głowy pożegnał wiedźmy. Odwrócił się i odszedł, powoli zmagając się z zimnem, które absolutnie nie ułatwiało odkrycie, jaka niespodzianka na niego czekała.
z/t
I walk, I talk like I own the place
I play with you like it's a game
The member 'Edward Parkinson' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
Zechariah stał na uboczu. Spoglądał na ludzi przechodzących w okolicach akwarium, obok trzech wiedźm zajmujących się loterią. Abaja sięgała czubków wysokich, ocieplanych futrem butów. Kołnierz otulał szyję, a z barków spływały dwie wstęgi grubego, szerokiego szalu. Dłonie skryte pod materiałem wierzchniego okrycia kurczowo zaciskały się. Mróz doskwierał mu dzisiaj wyjątkowo mocno, wręcz trząsł się z zimna, choć całym sobą próbował zachować pozór nienaruszonego, niewzruszonego niczym posągu. Słabość toczyła ciało od wydarzeń w podziemiach i nie mógł dłużej oszukiwać się. Stawy odmawiały posłuszeństwa coraz częściej, szczególnie w trakcie ziąbu, na którym przebywał, którym otaczał się dość intensywnie w ciągu ostatnich kilku tygodni. Dziś jednak był to ostatni raz, kiedy zjawiał się w otwartej przestrzeni na tak długo. Nie mógł zachorować. Ogrom spraw wezyra rodu i ordynatora oddziału ciążył. Wszystko, co miał się zajmować spoczywało na barkach innych uzdrowicieli pod jego nieobecność, a to, czym zająć się mógł tylko on sam, czekało. Piętrzyło się niczym kolejne warstwy śniegu z ostatnich zamieci. Na samo wspomnienie o co najmniej metrowej warstwie puchu pokrywającej posiadłość na Wyspie, zadrżał z wyimaginowanego i rzeczywistego zimna, wreszcie postępując krok naprzód, krzywiąc się na dźwięk świeżego śniegu pod podeszwą buta.
Pierwszych kilka kroków postawił powoli, ostrożnie. Obojętną twarz przecinały niewielkie grymasy, kiedy stawy odpowiadały bólem, a zestalone mięśnie naciągały się. Mimo to szedł powoli i zbliżał się do tłumu, w którym znalazł się z całą ostrożnością, powoli coraz bliżej znajdując przy wiedźmach opiekujących się loterią. Przystanął przed nimi i dłuższą chwilę palcami działał przy ukrytej pod abają sakiewce. W końcu ujął odmierzoną ilością knutów i powierzył je w ręce pierwszej z czarownic, od drugiej otrzymując los naznaczony runą. Odsunął się do tyłu, z dozą ostrożnością wpatrywał w narzędzie, którym trzecia, ostatnia z wiedźm kręciła. Złota kula, którą otrzymał, miała ten sam symbol co los, jednak Zachary nie zastanawiał się nad tym, w jaki sposób to wszystko działało. Wycofał się. Oddalił, pragnąc w spokoju dowiedzieć się, co znajdowało się w środku.
z/t
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
4.01
Wizyta w Londynie miała poprawić wisielczy humor Juno. Stan apatii utrzymywał się w najlepsze od dnia sabatu. Wszyscy mieszkańcy Corbenic Castle zaczęli odliczać już dni do momentu kolejnego załamania młodej panienki. Można było być niemal pewnym, że służba obstawiała zakłady w tej materii. Czy można było naprawdę mieć pretensje o to, że próbują choć trochę poprawić swój los zarabiając na nieszczęściu ludzi, którzy mieli wszystko?
Juno została wysłana do na jarmark w towarzystwie jednej z seniorek rodu Travers. Co zadziwiającej większość starszych osób bardzo lubiła rudowłosą czarownicę. Niewielu przedstawicieli młodego pokolenia tak dobrze słuchało niekończących się opowieści przeplatanych często zniekształconymi wspomnieniami. Jednocześnie nie wyczuwało się w niej typowego dla wielu dobrze wychowanych osób poczucia obowiązku, podszytego znudzeniem i niechęcią.
Spacerowały po alejkach jarmarku obserwując wciąż znajdujących tam odrobinę rozrywki ludzi. Ciotka próbowała namówić Juno na skorzystanie z choć jednej z atrakcji, ale dziewczyna grzecznie odmawiała. Czuła już, że zapada się w sobie a próby udawania młodzieńczej radości, wymaganej od ludzi w jej wieku było zdecydowanie ponad jej siły. Gdy starsza lady Travers przyglądała się ludziom jeżdżącym na łyżwach Juno ściągnęła skurzane rękawiczki i włożyła je do głębokiej kieszeni płaszcza. Przez chwilę obserwowała jak kilka płatków śniegu, zrzuconych z pobliskiego drzewa, opadło na nagą skórkę, by momentalnie zmienić się w wodę. Na twarzy młodej czarownicy pojawił się nieodgadniony uśmiech. Zrobiła kilka kroków, by zbliżyć się do kamiennego murku i zebrała z niego grubą warstwę śniegu. Długie palce ugniatały kulę tak długo, póki fizyczny ból związany z dotykiem zimna nie stał się nie do zniesienia. Zrzuciła ulepioną przez siebie śnieżkę na ziemię, jednocześnie pozwalając sobie na ciche westchnięcie. Miała nadzieję, że ta niewiele znacząca czynnością choć na chwilę rozjaśni jej ponure myśli powodując, że skupi się na czymś innym, ale nic z tego. Czy naprawdę należało wciąż bronić się przed okrutnym losem?
Szła przed siebie, zostawiając ciotkę daleko w tyle. To właśnie wtedy postanowiła kupić los na loterii. Jeśli sama nie umie znaleźć odpowiedzi na dręczące ją pytania może wszechświat ześle jakiś znak przez tą niewinną zabawę. Naiwny tok myślenia, ale przecież i tak nie miała nic do stracenia. Kupiła jeden los i gdy już trzymała go w dłoni, wróciła do miejsca, w którym zostawiła ciotkę. Czas najwyższy wracać do Norfolk.
/zt
Wizyta w Londynie miała poprawić wisielczy humor Juno. Stan apatii utrzymywał się w najlepsze od dnia sabatu. Wszyscy mieszkańcy Corbenic Castle zaczęli odliczać już dni do momentu kolejnego załamania młodej panienki. Można było być niemal pewnym, że służba obstawiała zakłady w tej materii. Czy można było naprawdę mieć pretensje o to, że próbują choć trochę poprawić swój los zarabiając na nieszczęściu ludzi, którzy mieli wszystko?
Juno została wysłana do na jarmark w towarzystwie jednej z seniorek rodu Travers. Co zadziwiającej większość starszych osób bardzo lubiła rudowłosą czarownicę. Niewielu przedstawicieli młodego pokolenia tak dobrze słuchało niekończących się opowieści przeplatanych często zniekształconymi wspomnieniami. Jednocześnie nie wyczuwało się w niej typowego dla wielu dobrze wychowanych osób poczucia obowiązku, podszytego znudzeniem i niechęcią.
Spacerowały po alejkach jarmarku obserwując wciąż znajdujących tam odrobinę rozrywki ludzi. Ciotka próbowała namówić Juno na skorzystanie z choć jednej z atrakcji, ale dziewczyna grzecznie odmawiała. Czuła już, że zapada się w sobie a próby udawania młodzieńczej radości, wymaganej od ludzi w jej wieku było zdecydowanie ponad jej siły. Gdy starsza lady Travers przyglądała się ludziom jeżdżącym na łyżwach Juno ściągnęła skurzane rękawiczki i włożyła je do głębokiej kieszeni płaszcza. Przez chwilę obserwowała jak kilka płatków śniegu, zrzuconych z pobliskiego drzewa, opadło na nagą skórkę, by momentalnie zmienić się w wodę. Na twarzy młodej czarownicy pojawił się nieodgadniony uśmiech. Zrobiła kilka kroków, by zbliżyć się do kamiennego murku i zebrała z niego grubą warstwę śniegu. Długie palce ugniatały kulę tak długo, póki fizyczny ból związany z dotykiem zimna nie stał się nie do zniesienia. Zrzuciła ulepioną przez siebie śnieżkę na ziemię, jednocześnie pozwalając sobie na ciche westchnięcie. Miała nadzieję, że ta niewiele znacząca czynnością choć na chwilę rozjaśni jej ponure myśli powodując, że skupi się na czymś innym, ale nic z tego. Czy naprawdę należało wciąż bronić się przed okrutnym losem?
Szła przed siebie, zostawiając ciotkę daleko w tyle. To właśnie wtedy postanowiła kupić los na loterii. Jeśli sama nie umie znaleźć odpowiedzi na dręczące ją pytania może wszechświat ześle jakiś znak przez tą niewinną zabawę. Naiwny tok myślenia, ale przecież i tak nie miała nic do stracenia. Kupiła jeden los i gdy już trzymała go w dłoni, wróciła do miejsca, w którym zostawiła ciotkę. Czas najwyższy wracać do Norfolk.
/zt
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Junona Travers' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
'Los' :
2.01
W poszukiwaniu prezentu dla Zlaty, udał się do Londynu po raz pierwszy od Świąt spędzonych w Surrey. Zajrzał na Nokturn, do swojego mieszkania i do mieszkania podstarzałego lichwiarza, u którego zastawił kiedyś rodowy amulet. Najwyższa pora go odzyskać, a szczęśliwie się złożyło, że lichwiarza nie było w domu. List z pogróżkami powinien ustrzec Zlatę przed nieprzyjemnościami, a amulet się jej spodobać.
Przez chwilę pomyślał, czy by nie zaprosić kuzynki na jarmark, ale w końcu zrezygnował z tego planu. Miał sporo rzeczy do przemyślenia, samodzielnie. Dusił się w Surrey, ale dusił się też w Londynie i coraz częściej dusił w sobie emocje oraz wyrzuty sumienia.
To nie była jego wojna, to nie miała być jego wojna, a mimo wszystko sięgała po wszystko, co mu drogie. Wiedział, że rozsądnie byłoby zająć stronę, stać się nietykalnym. Wiedział, że szmalcownicy rekrutują nowe osoby. Podejrzewał, że nawet policja by go przyjęła pomimo nieidealnej kartoteki. Był silny i sprawny, potrafił czarować, a na wojnie takie osoby były potrzebne.
Mógłby nawet popytać u Borgina i Burke'a o nowe zlecenia. Na pewno by coś znaleźli.
Dlaczego zatem odczuwał taką... niemoc, niechęć, marazm?
Doskonale wiedział, że miało to sporo wspólnego z tamtymi dziećmi, które zaprowadził w czerwcu na statek. Szlamami, jak nazwałby je ojciec, albo i sam Daniel.
Jeszcze więcej miało to wspólnego z jego dzieciństwem, jego ojcem, jego rodziną. Pamiętał ciężki pas, czarną magię i chorobliwa ambicję Wrońskiego seniora. Wiedział, że ktoś taki jak on, wykorzysta wojnę bez skrupułów, do własnych celów, dla dumy rodziny, dla pieniędzy.
Dlaczego nie potrafił być tym człowiekiem?
Powinien być takim człowiekiem. Dla swojej nowej rodziny, dla bezpieczeństwa, dla siebie.
Lustrował bacznym wzrokiem jarmark, będąc pod wrażeniem tego, jak bardzo zadbano tutaj o przepych i pozory normalności. Prawie wierzył w te pozory normalności, dopóki nie zaatakowano jego żony. Teraz nie wiedział już w co wierzyć.
Na pewno nie w Ministra, władza nigdy nie była po stronie takich, jak on. Wychowała go ulica, ulica, na której zostawało coraz mniej osób.
Ciekawe, czy jeszcze poczuje się gdzieś mniej obco. Nieobecnie kupił los, myśląc o Paryżu i o tym, jak proste wydawało się wszystko kilka miesięcy temu. Potem zniknął w tłumie.
/zt
W poszukiwaniu prezentu dla Zlaty, udał się do Londynu po raz pierwszy od Świąt spędzonych w Surrey. Zajrzał na Nokturn, do swojego mieszkania i do mieszkania podstarzałego lichwiarza, u którego zastawił kiedyś rodowy amulet. Najwyższa pora go odzyskać, a szczęśliwie się złożyło, że lichwiarza nie było w domu. List z pogróżkami powinien ustrzec Zlatę przed nieprzyjemnościami, a amulet się jej spodobać.
Przez chwilę pomyślał, czy by nie zaprosić kuzynki na jarmark, ale w końcu zrezygnował z tego planu. Miał sporo rzeczy do przemyślenia, samodzielnie. Dusił się w Surrey, ale dusił się też w Londynie i coraz częściej dusił w sobie emocje oraz wyrzuty sumienia.
To nie była jego wojna, to nie miała być jego wojna, a mimo wszystko sięgała po wszystko, co mu drogie. Wiedział, że rozsądnie byłoby zająć stronę, stać się nietykalnym. Wiedział, że szmalcownicy rekrutują nowe osoby. Podejrzewał, że nawet policja by go przyjęła pomimo nieidealnej kartoteki. Był silny i sprawny, potrafił czarować, a na wojnie takie osoby były potrzebne.
Mógłby nawet popytać u Borgina i Burke'a o nowe zlecenia. Na pewno by coś znaleźli.
Dlaczego zatem odczuwał taką... niemoc, niechęć, marazm?
Doskonale wiedział, że miało to sporo wspólnego z tamtymi dziećmi, które zaprowadził w czerwcu na statek. Szlamami, jak nazwałby je ojciec, albo i sam Daniel.
Jeszcze więcej miało to wspólnego z jego dzieciństwem, jego ojcem, jego rodziną. Pamiętał ciężki pas, czarną magię i chorobliwa ambicję Wrońskiego seniora. Wiedział, że ktoś taki jak on, wykorzysta wojnę bez skrupułów, do własnych celów, dla dumy rodziny, dla pieniędzy.
Dlaczego nie potrafił być tym człowiekiem?
Powinien być takim człowiekiem. Dla swojej nowej rodziny, dla bezpieczeństwa, dla siebie.
Lustrował bacznym wzrokiem jarmark, będąc pod wrażeniem tego, jak bardzo zadbano tutaj o przepych i pozory normalności. Prawie wierzył w te pozory normalności, dopóki nie zaatakowano jego żony. Teraz nie wiedział już w co wierzyć.
Na pewno nie w Ministra, władza nigdy nie była po stronie takich, jak on. Wychowała go ulica, ulica, na której zostawało coraz mniej osób.
Ciekawe, czy jeszcze poczuje się gdzieś mniej obco. Nieobecnie kupił los, myśląc o Paryżu i o tym, jak proste wydawało się wszystko kilka miesięcy temu. Potem zniknął w tłumie.
/zt
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
{ 3 stycznia }
Nie wiedział, czego powinien się spodziewać, po raz pierwszy od wielu miesięcy pojawiając się w magicznym, londyńskim porcie; po tym, jak samo miasto zmieniło się nie do poznania, podejrzewał, że i nad Tamizą wojna odcisnęła swoje piętno, ale zimowy jarmark sprawił, że brukowane alejki wydawały się zatłoczone jak zawsze. Więcej było na nich co prawda magicznej policji, umundurowane sylwetki raz po raz migały mu na krawędzi pola widzenia, a w twarzach części mijanych ludzi odbijało się coś, czego nie był w stanie jednoznacznie nazwać, ale oprócz tego – czuł się, jakby wrócił do domu.
Nie planował zostać w mieście długo, właściwie tylko tędy przechodził, zmierzając na umówione spotkanie w spokojniejszej, mniej wypełnionej czarodziejami części portu – ale buchające z kadzi płomienie skutecznie odwróciły jego uwagę, sprawiając, że mimowolnie podszedł do straganu rozłożonego przez trzy starsze wiedźmy, omijając przy tym stojące w centralnej części akwarium z ośmiornicą; zabawy w przewidywanie mętnego losu już od jakiegoś czasu niezbyt go bawiły, nawet jeśli stanowiły wyłącznie turystyczną atrakcję – od wszelkich tego typu rozrywek trzymał się z daleka, ze szczególną skrupulatnością omijając stanowiska wróżbitów – zupełnie, jakby się obawiał, że samo ich towarzystwo mogło ściągnąć na niego nieszczęście. Poniekąd tak było, ostatnie lata nauczyły go bać się tego, czego nie rozumiał – nawet jeśli nigdy w życiu by się do tego nie przyznał.
Zakupienie losu na czarodziejskiej loterii wydawało mu się jednak względnie nieszkodliwe, więc przesunąwszy się na przód kolejki, przekazał jednej z wiedźm złotego galeona; zaciekawiony bardziej samymi postaciami bliźniaczek niż mieniącym się złotem mechanizmem, obserwował, jak jedna z nich chowa monetę do sakiewki, a druga odcina pergaminowy los. Wyciągnął po niego dłoń pozbawioną palca, obracając go i zerkając przelotnie na wypisaną na nim runę; nic mu nie mówiła – ale uniósłszy spojrzenie dostrzegł, że podobne symbole połyskują również na złotych kulach; gdy jedna z nich powędrowała do góry, lewitując gdzieś na poziomie jego wzroku, wyciągnął po nią dłoń, żeby złapać ją bez większego trudu.
Przyglądając się kuli, odszedł nieco na bok, robiąc miejsce kolejnemu czarodziejowi; dopiero parę metrów dalej zatrzymał się, żeby przekręcić w dłoniach prosty mechanizm i otworzyć nagrodę, z umiarkowaną ciekawością sprawdzając, co kryło się w środku.
| zt
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
The member 'Manannan Travers' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
16 lutego 1958
« Consider your origin. You were not formed to live like brutes but to follow virtue and knowledge. »
Jego obecność w stolicy nie była przypadkowa. Wiedział, że pojawienie się w galerii sztuki nie mogło go ominąć. Pomimo brudu panującego na ulicach, nie zamierzał przegapić piękna jawiącego się w greckim, antycznym dłucie sprowadzonym specjalnie na prośbę lorda Averyego. Starszy szlachcic podzielał zamiłowanie do dawnych klasyków, co pozwalało na odnalezienie języka z mężczyzną. Przyjaciel ojca stał się bliski samemu Riordanowi, który nie zamierzał przepuszczać okazji na znajomości. Szczególnie że pomimo boleśnie negatywnych relacji ich rodzin, obaj mężczyźni dostrzegali szeroką przyszłość ciągnącą się za wspólnymi zainteresowaniami. Selwyn nie był wszak głupi — wiedział, że Loren widział w nim dobrą inwestycję. Zresztą i on sam nie pozostawał dłużny. Stąd też zaproszenie na prywatną wystawę oraz przyjęcie go z dużą dozą subtelnego entuzjazmu. Nieważne jednak co kryło się pod perzyną — obaj znali doskonale wartość idącą za perfekcyjną sztuką. Rzeźba niosła w sobie dziedzictwo tak jak taniec czy walka. Dla Riordana podstawą zawsze było przewidywanie następnych ruchów. Nawet gdy dłuto wydobywało z kamienia wyraźną formę i kształt — rzeźbiarz wcześniej wiedział, co się kryło w kruszcu i jego dłoniach. Znał umiejętności i przeciwności, jakie mógł napotkać i walczył z nimi. Właśnie to oznaczało dla Riana przesłania rzeźbiarstwa. Wystawa jednak dobiegła końca, tak samo jak wizytacja szlachcica w Londynie. Mimo że normalnie nie znosił stolicy, skierował swoje kroki do miejsca, gdzie jeszcze niedawno Cronus Malfoy przemawiał na rozpoczęcie nowego roku. Syn Morgany nie pojawił się na uroczystości, lecz Walczący Mag streścił mu wszystko to, czego potrzebował. Czytał odezwę, czytał także wiadomości o podatkach oraz zebranych na rzecz sierot pieniądzach. Z punktu widzenia ekonomisty podejście do społeczności od strony finansjery było ruchem ryzykownym — w momencie powodzenia niebywale przychylnym i zapewniającym murowany sukces. W przypadku jednak porażki wszystko mogło się zawalić. Minister Magii jednak nie był głupi, a pod swoimi rządami miał sprawnie operujących specjalistów. Wiedzieli, co robili i Selwyn zamierzał obserwować ich zmagania, trzymając przemyślenia dla matki. Znajdując się w porcie, nie omieszkał zajść do trzech siedzących na mrozie wiedźm. Moneta, którą im rzucił, nie była pierwszą i ostatnią, jaka miała trafić na wojenny kapitał ze skarbca Salamander. Czy aby wygrać, tego mieli się dowiedzieć już wkrótce.
zt
( you and me against the world )
Double down on the pain I can feel you in my brain The wicked ones live forever Sinking down like a stone I can feel you in my bones The wicked ones live forever
Riordan Selwyn
Zawód : ekonomista, kolekcjoner rzeźb
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Put your flowers on the table
Hear the wolves at the door
Grab a piece if you're able
Silver bullets on the floor
Hear the wolves at the door
Grab a piece if you're able
Silver bullets on the floor
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Riordan Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
3 I 1958
Kwiaty winny wyrastać spod obcasików zimowych pantofelków; promienie słońca zaś tańczyć na bieli noszonego futra, z wyczuciem omijając prześliczną buzię, coby nieskazitelnej cery nie zrosiła plaga piegów. Przechodnie zaś kłaniać się najlepiej w pasie, bowiem zaszczytnie mijała ich tegoroczna debiutantka, lecz w swej skromności lady Nott wybaczała im ten brak górnolotnych gestów, proste umysły bardzo rzadko do czynienia miały ze wspaniałością, jaka właśnie ich mijała z niewymuszonym wdziękiem. Och, aż westchnęła sama nad sobą w swym poruszeniu, czyż można było serce mieć większe niż ona w tym momencie? I chociaż żałowała głęboko, iż żadne płatki najprzedniejszego kwiecia nie znaczyły jej ścieżek, tak przyznać musiała, iż ta cała śnieżna aura sprzyjała srebrzystym puklom, zaś z chabru spojrzenia wyłaniała nostalgiczną nutę, nadając jej jeszcze rozkoszniejszego obrazu rozmarzonej panienki. Tak jak przypuszczała, wstąpienie na salony obudziło w niej pokłady dojrzałości, swoistej godności, którą reprezentowała wyprostowaną smukłością sylwetki, a jaka dostępna była li jedynie najbardziej doświadczonym, najwspanialszym damom, jakie nosiła angielska ziemia. Nie dziwota, iż dzięki temu kaprysiła ociupinkę mniej niż zwykle, w końcu była już prawdziwie d o r o s ł a. Swoje powinności natomiast traktowała wyjątkowo poważnie - dlatego też z pieczołowitością dobierała nowe suknie, buciki oraz biżuterię, wizytowała swe przyjaciółki a nade wszystko krewne, z radością i słodyczą uśmiechu przyjmując ich wylewne gratulacje przy filiżance herbaty, równie uprzejmie odwracała wzrok znaczony płochością, gdy do wspólnych spacerów jej drogie koleżanki przypadkowo spraszały swych braci i kuzynów. Och! Gdyby tylko jej najstarszy lwi rycerz nie udał się na istotną dlań aukcję, tak z oddaniem swej jedynej siostrze upewniałby się, czy towarzystwo, jakie proponowano dziewczątku, było równie doskonałe, jak ona sama. A tak nieszczęsna Eurydice sama musiała decyzje podejmować, na zaproszenia odpowiadać, gdy pani matka po raz kolejny odpoczywała w oranżerii, cierpiąc na migreny oraz brak ulubionego kawioru serwowanego na słonawych herbatniczkach. Biedna mamusia, tak okrutnym torturom poddawana! Nie dziwne więc było, iż mała lwica zapragnęła poprawić jej humor, a drobny upominek z jarmarku zimowego wydawał się odpowiedni, co pochwalała jej szanowna cioteczka lady Nott, która podążała u jej boku. Ach! Jakże chciałaby się obrócić wokół własnej osi, drobne rączki do piersi przyłożyć, by wyrazić swoją radość, to narastające oczekiwanie, bo na pewno na straganach - co za brzydkie, biedne słowo - znajdą coś uroczego oraz niezaprzeczalnie drogiego. Pani mamusia musiała otrzymać wszystko, co najlepsze. Prowadzona przez starszą kobietę, zatrzymała się w zaintrygowaniu, zerkając na zbieraninę prostaczków wokół...ojejku! Czy to loteria? Jak ekscytująco! Opuszki smukłych paluszków różanych ust sięgnęły, gdy ujęła swą krewniaczkę czule pod ramię.
- Och, moja szanowna lady cioteczko, nie możemy przecież tak przejść obojętnie, gdy na szczytny cel środki się zbiera - zauważa, woalem czernionych rzęs skrywając na moment niebieskie oczęta, jakby nie była pewna, czy to o co prosi, nie jest czasem zbyt wiele. Lecz szacowna matrona zgadza się, zapłatę umieszczając w ręce jednej ze służek im towarzyszącej, która miała wykupić losy dla dumnych lwic. I Euri aż nie może powstrzymać westchnienia zachwytu, gdy przez jedwabną chusteczkę ujmuje złotą kulę. Czy jeśli nic cennego nie wylosuje, to szanowny pan papo zlituje się nad jej smutkiem i kupi jej nowy płaszczyk? A może pawia do ich ogrodów? Lubiła je czasem gonić niczym podlotek. Z tą myślą podążyła wraz z cioteczką Nott ku targowisku, wyobrażając sobie najnowszy nabytek przemykający między urodziwymi alejkami. Powinna nazwać go jakoś dumnie. Może Kędziorek?
| zt
Magic tumbled from her pretty lips and when she spoke the language of the universe – the stars
sighed in unison
sighed in unison
The member 'Eurydice Nott' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
'Los' :
Swą oderwaną od zwyczajowego harmonogramu dnia wycieczkę do Londynu postanowiła wykorzystać do granic możliwości. Skoro już tu była, skoro oderwała się od pochłaniających ją bez reszty obowiązków w lesie Delamere czy prac alchemicznych w części leśniczówki, która została zaadaptowana na jej własną pracownię, skoro już miała za sobą najważniejszy punkt wyprawy do stolicy, czyli odwiedziny w Ministerstwie Magii i stawiennictwo przed Komisją Rejestracji Różdżek - dlaczego by nie odwiedzić również zimowego jarmarku, o którym wieści docierały aż do leśnej głuszy, w której żyła?
Była ciekawa tego wydarzenia; towarzyszącemu mu zgiełku, przygotowywanych skrzętnie atrakcji, które miały zapewnić oderwanie się od codzienności wypełnionej wojenną rzeczywistością, napełnienie zmarzniętych zimowym chłodem serc nową nadzieją w lepsze jutro. Nie szukała towarzystwa ludzi, nauczona życia w pojedynkę i radzenia sobie z trudnościami dnia powszedniego w pojedynkę; mieszkając i pracując w odosobnieniu, nie łaknęła kontaktu ze światem zewnętrznym, w całości ograniczając się do kontaktów biznesowych, korespondencji wymienianej z nielicznym gronem i częstych, choć nie za częstych, wizyt sir Alberta. Tyle jej wystarczyło, tylko tyle chciała i potrzebowała, tego dnia ciekawość jednak zawiodła ją pomiędzy wielobarwne stragany i do wielkiego akwarium z ośmiornicą, obok którego trwała loteria pod patronatem samego Ministra Magii. Wielkie poruszenie wrzało wokoło, ludzie chętnie ustawiali się w kolejce i wygrzebywali z dna kieszeni mieniące się złotym blaskiem monety, by pod płaszczykiem obywatelskiego wsparcia akcji charytatywnej w szczytnym celu, odbierać tajemnicze fanty. I ona nie pozostała obojętna, dołączyła zamiast tego do grona oczekujących, by po chwili oczekiwania wymienić swe wsparcie finansowe na złotą kulę podaną przez jedną z trzech jednakowych wiedźm, które przywodziły na myśl postaci z pradawnych baśni. Podziękowała, nie rozdrabniając się zbytecznie nad przeznaczeniem pozyskanych funduszy na wsparcie dla wdów i sierot poległych funkcjonariuszy ministerialnych; nie obchodzili ją ani polegli, ani pozostawione przez nich rodziny, muszące się teraz mierzyć z ciężkim losem osamotnionych i pokrzywdzonych. Odeszła parę kroków na bok, by odsunąć się od napierającej do przodu kolejki i obróciła w dłoniach złotą kulę, powoli i z namysłem, przedłużając jeszcze przez chwilę moment otwarcia jej połówek i sprawdzenia czy tym razem los postanowi się do niej uśmiechnąć.
zt
Akwarium z ośmiornicą
Szybka odpowiedź