Marina
Po burzliwych wydarzeniach w środowisku szlacheckim Katya Ollivander przede wszystkim szukała spokoju. Późnym wieczorem wybrała się na spacer do Magicznego Portu, chcąc przemyśleć sobie kilka spraw. Umówiła się z przyjaciółką, lecz nigdzie nie mogła jej dotrzec. Chciała wypić coś ciepłego, może nawet doprawianego alkoholem, aby ukoić rozchwiane zmysły. Błądziła po porcie, aż w końcu zapomniała, z której strony przyszła. Pamiętała, że miały spotkać się przy akwarium z ośmiornica, a tego nie mogła nigdzie dojrzeć. Jak na złość magiczna przystań była wręcz opustoszała. Nie miała kogo spytać się o drogę. Podobno zawsze tu kręcił się jakiś wilk morski lub kupiec, a tu odpowiadał jej jedynie szum morza. Zagubioną duszę dostrzegł James Stalk. Czy pomoże jej znaleźć drogę?
- Aaargh, maleńka, nie chciałabyś kupić takich pereł? A może sama będziesz perłą na mym jachcie? – zagadnął nieprzyjemny typek, wychylając się na podkład. James mógł obserwować wszystko z boku i zapewne dojrzał spiętą postawę Katyi. Mężczyzna stawał się coraz bardziej namolny, a doprawiony rumem, mógł okazać się nawet niebezpieczny.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy! :love:
[bylobrzydkobedzieladnie]
To był wyjątkowo leniwy dzień. Ten z kategorii długich, w których każda minuta wlecze się jakby przez wieczność. Ciepła czapka grzeje w uszy, a herbata w metalowym kubku rozgrzewa zmarznięte dłonie. Marną rozrywkę stanowi przechadzanie się między żaglowcami, sprawdzanie cum, pomostków. Wszystko było idealnie uprzątnięte, nie było się o co potknąć. Nawet pokłady od dawna stojących statków zostały doprowadzone do ładu. Wszędzie panował klar. Sam go zaprowadził dwa wieki temu. A może jednak było to przed godziną? Włóczył się więc po okolicy czekając na jakiekolwiek ciekawe zajęcie. Mijani pojedynczy marynarze albo byli zbyt pijani do rozmów, albo zmierzali do najbliższej karczmy, żeby oddać się piciu piwa i rumu. Nikt nie miał ochoty przebywać w tak nieprzyjemny dzień na dworze, a flauta znacząco ograniczyła ruch morski, nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek zamierzał dzisiaj wpływać do portu. Pozostawało więc włóczyć się z Kalim u boku. Kot co jakiś czas rzucał swojemu panu niechętne spojrzenie, ale nie opuścił Jamesa przez cały dzień. Ciepła kurtka, za którą mógł się schować i smakołyki w kieszeni wystarczyły, by kupić sobie jego wierność na ten długi dzień.
- No tak, tak, zaraz wracamy do domu - mruknął, gdy Kali po raz kolejny swoimi oczami dał mu do zrozumienia, że najwyższy czas skończyć ten przydługi spacer.
- Może uzupełnię dzienniki, co myślisz? - Kontynuował jednostronną rozmowę z kotem. - Wiem, że to strasznie nudne, ale tutaj i tak nie wydarzy się nic ciekaw...
Wtedy ją zauważył. Młoda dziewczyna, wyglądająca na zagubioną. Nie zdziwił się specjalnie. Ta część portu, a ściślej, mariny nie należała do najczęściej odwiedzanych, większość zapuszczających się tu ludzi znajdowała się tu przez przypadek. Cumowały tu statki z załogami o najbardziej podejrzanej reputacji. Najwyraźniej niewiasta, dość pechowo, trafiła na jednego z tych nieprzyjemnych marynarzy. James potrafił sobie z nimi radzić, przynajmniej tego nauczył się w swojej pracy.
- Maleńka chyba nie jest specjalnie zainteresowana perłami - rzucił do mężczyzny jednocześnie łapiąc różdżkę, którą schował w kieszeni kurtki. Popatrzył wyczekująco na nachalnego marynarza. Kiedy ten nie zdawał się chętny, by odejść, Dżem podszedł odrobinę bliżej.
- Powiedziałem, że pani jest ze mną i nie będzie zainteresowana perłami. Proponuję chętnych poszukać w jakimś pubie - dodał nieco ostrzej. Wyciągnął do nieznajomej rękę oferując jej swoje ramię i możliwość jak najszybszego oddalenia się od woniejącego alkoholem jegomościa.
Gdyby tylko wiedziała o lenistwie wielu osób, to zapragnęłaby się w nich przemienić i udawać, że nie ma nic wspólnego ze światem długich sukni, spędów arystokratycznych i sztywnego kręgosłupa moralnego, który podtrzymywany przez gorset, nie pozwalał upaść wprost do rynsztoku. Doskonale zdawała sobie sprawę, że życie innych - normalnych - jest dużo ciekawsze, przesiąknięte wolnością i gonieniem za upragnionym szczęściem. Jako jeszcze utytołowana lady musiała trzymać się prostych zasad, by nigdy więcej nie podpaść ojcu, który trzymał ją w garści i bawił się w kotka i myszkę, jakby to była największa rozrywka.
Może dlatego list od Roxanne sprawił, że czym prędzej wyszła z domu i teleportowała się do dzielnicy portowej? Nie widziała tej dziewczyny od wielu miesięcy, bo ostatni raz w Oslo, gdy obie udawały, że świetnie się bawią zdając raport z krótkiej misji, która zakończona fiaskiem była powodem niemałych kłopotów. To był zatem doskonały czas, w którym mogły powspominać wszystkie stare dzieje i pośmiać się przy kubku gorącej herbaty, wszak od pewnej grudniowej nocy, Katya nie zamierzała sięgać po mocniejsze trunki.
A skoro już o nich mowa...
Poczuła silne szarpnięcie za przegub i uniosła tęczówki na mężczyznę, być może trafniejszym tytułem byłby - ochlajtus, którego woń czuć było w odległości kilku mil. Z drugiej strony mogła być to również portowa dzielnica, w której młoda szlachcianka z pewnością zgubiła się szybciej, niż ktokolwiek był w stanie to przewidzieć. Przełknęła głośniej ślinę, a serce załomotało w jej piersi, gdy w końcu ogarnęła tęczówkami pełną posturę nieznanego jegomościa, a pijacka odzywka sprawiła, że szarpneła się i próbowała odsunąć na krok, jakby jedyną perspektywą stała się ucieczka. Uścisk był jednak nad wyraz silny, a drobna aurorka nie zamierzała wdawać się w słowne potyczki z człowiekiem, który inteligencją nie różnił się zapewne od górskiego trolla. Nawet początek odzywki mieli podobny.
-Jakże rozkoszna propozycja, na którą niemal bym się zgodziła, ale świadomość, że ta woń towarzyszyłaby mi przez najbliższe miesiące sprawia, iż... - zawiesiła głos, a ciężka dłoń zacisnęła się jeszcze mocniej na drobnej ręce dziewczęcia, na co syknęła z bólu. Zmrużyła też gniewnie oczy i już przymierzała się do porządnego kuksańca w brzuch, który z pewnością odbiłby się jak piłeczka, a co gorsza - mogłaby się uszkodzić sama. Ta wizja sprawiła, że zastygła w bezruchu i usłyszała głos. Nie potrafiła go przypisać do żadnego człowieka, który byłby znajomy, ale z drugiej strony - jak to kobieta - doszukała się w tym swoistego rodzaju intrygi. Nowoprzybyły musiał być przyjacielem oprycha!
-Och, ten nowy przydomek chyba mi się spodoba! - mruknęła z drwiną i wywróciła teatralnie oczami, bo czuła się jak klacz na aukcji wystawowej. Liczyła natomiast, że pan James, którego imienia na razie nie znała, dopomoże w trudnej sytuacji życiowej. Była zdana w końcu na łaskę marynarza - albo i niełaskę. -Ale właśnie - właśnie, gdyby mnie teraz szanowny pan z zamiłowaniem do jakże górnolotnych propozycji puścił - prychnęła pod nosem -to naprawdę ja i mój przyjaciel bylibyśmy wdzięczni i niezwykle radzi za oszałamiającą sugestię zakupu pereł. Mój drogi, może jednak dobijesz z panem targu, bo ramię mi ścierpło? - stopy zresztą też -i wrócimy do miejsca, w którym z pewnością nie wpadnę już w niepowołane ręce? - zaproponowała, ale wczuła się w całą aurę, wszak aktorką była doskonałą i maskowała wszelkie odczucia. Także te związane z daniem nauczki obrońcy, który pewnie sam zamierzał ją zaciągnąć na statek, by zamknąć w skrzyni, a potem oddać jakimś piratom jako okup. Jeżeli beczka rumu też wchodziła w grę, to lepiej, żeby o takich niecnych planach nie miała pojęcia. Humor jej nie dopisywał, a gniew kobiety na dwa tygodnie przed ślubem bywa nieporównywalny z jakimkolwiek innym stanem, w który mogła wpaść. W końcu... Wciąż pozostawała tylko damą o sile przypominającej małą przepiórkę.
Kiedy spostrzegła jednak różdżkę, poczuła też zwalniający uścisk, a to było dobrą wróżbą. Przynajmniej na tyle, by jakoś się wykaraskać z tej nietypowej sytuacji.
-A umiesz walczyć jak mężczyzna - hęęęk, co byś nie wisiał jak szczur lądowy? Zamiast patykami, hęęęk - wojuj lepi.. - no i nie zdążył dokończyć, bo zatoczył się od nadmiaru bąbęlków, które szumiały mu w głowie i runął na maleńką Katyę, która upadła na betonowe płyty. Uchroniła jedynie twarz przed brutalnym zderzeniem, a zaraz potem uniosła głowę, by spojrzeć z czystą desperacją w oczach na nieznajomego. -O, słodki Merlinie! Jeśli nie chce mnie pan mieć na sumieniu, to proszę nie skazywać mnie na męczeńską śmierć! - jęknęła żałośnie i powoli traciła dech. Nieprzyjemny typ był doprawdy ciężki.
/oboże, przepraszam - nie bierz ze mnie przykładu <3
Przyjaciel. James uśmiechnął się pod nosem. Nie miewał takich przyjaciółek. Jakoś tak dziwnie potoczyło się jego życie, że w ogóle miał mało w nim przyjaciół. Zawieszony między niesamowitym, pełnym cudów, ale i obcym światem magii, a znajomym, brudnym i brutalnym światem mugoli. Nigdzie nie należał, a nigdy nie udało mu się tych różnych rzeczywistości ze sobą połączyć. Wszystko, czego uczył się w jednej, okazywało się nieprzydatne w drugiej i na odwrót. Wybrał bycie czarodziejem, bo miał wrażenie, że tu coś osiągnie. I w tym świecie była Minnie. Ale nawet tutaj, mając do dyspozycji różdżkę, mogąc pozwolić sobie na więcej niż byłby w stanie wśród mugoli, nie stać go było na kupowanie pereł. Spojrzał na kobietę niechętnie. Czy on wyglądała na milionera, który kupuje perły obcym kobietom? Sugerowanie komukolwiek w tym miejscu, że jest się z nim gotowym na negocjacje nie było dobrym pomysłem. Dobicie targu zabrzmiało jakby był alfonsem i chciał pieniędzy od marynarza za możliwość spędzenia z kobietą tych kilku godzin. Na szczęście nie musiał odpowiadać. Ani na propozycję kupowania pereł, ich licytowania, ani na próbę sprowokowania bójki, która wcale mu się teraz nie uśmiechała. Było za zimno na walkę na pięści, a on marzył już tylko o kubku gorącej herbaty i książce, która czekała na niego w mieszkaniu. Nie był do końca pewien z resztą, kogo nieznajoma chciała namówić na pojedynek. Zaczął jednak żałować, że się w to wmieszał. Na szczęście jednak udało uniknąć się i kupowania pereł, i bójki. Jego potencjalny przeciwnik skapitulował. Niestety przygniótł przy tym niewiastę, która uwięzła pod jego ciężkim cielskiem. Już miał jej pomóc, kiedy usłyszał ponaglające miauczenie Kalego. Przecież nie zostawi jej teraz. Skoro raz postanowił zachować się jak dżentelmen, to zachowa się tak do końca. Z cichym westchnieniem schylił się, żeby podnieść pijanego marynarza na tyle, żeby kobieta mogła się spod niego wyczołgać. Miał złe przeczucie, że wokół mogą kręcić się jego towarzysze. Nie byłoby tu mądrze zostawać zbyt długo. Jak najszybciej powinien stąd wyprowadzić nieznajomą w jakieś bezpieczne miejsce. Skoro nie skazał jej na męczeńską śmierć, pomoże jej nawet znaleźć drogę do domu. W gruncie rzeczy nie miał nic ciekawszego do roboty. Pomoże jej znaleźć kominek z siecią fiuu, postawi nawet herbatę z rumem na rozgrzanie. W końcu jest paskudnie zimno. A do tego czasu może nawet skończy prac i będzie mógł wreszcie pójść do domu. Najpierw jednak podnieść mężczyznę. To okazało się nie lada wyzwaniem.
- Spróbuję go nieco podnieść, żeby mogła się pani spod niego wydostać.
Stęknął z wysiłku podnosząc bezwładne ciało, które na domiar złego leciało przez ręce. Podnoszenie nieprzytomnych jest najgorsze, ich stawy wyginają się w każdym możliwym kierunku, jakby nie chciały pozwolić, by w jakąkolwiek stronę ruszyć to wielkie cielsko. Ale wreszcie się udało, pomimo trudu podniósł marynarza uwalniając nieznajomą.
- Zaprowadzę panią do jakiegoś baru z siecią fiuu - zaproponował odkładając nieprzytomnego gdzieś obok i rzucając na jego ubrania zaklęcie rozgrzewające. Nie zależało mu w końcu na trupie w jego marinie.
- Może napije się też pani czegoś cieplejszego? Dosyć dzisiaj zimno.
Nie brzmiał zbyt przekonująco, ale też niespecjalnie mu na tym zależało. Nie zostawi kobiety zagubionej w porcie, całkiem samej. Ale James nigdy nie nauczył się, jak być miłym i elokwentnym człowiekiem zdobywającym niewieście serca.
Sytuacja, w której się znalazła, z pewnością niczego nie ułatwiała. Nie mogła zrozumieć, dlaczego dała się tutaj wyciągnąć? Dlaczego to nie mogła być przytulna knajpka w centrum Londynu? Dlaczego to nawet nie mógł być dworek, w którym mieszkała? Gdyby ktokolwiek decydował się dać jej drugie imię, to mogłaby się nazywać bez żadnego zawahania - kłopot albo pomyłka. Przypominała zagubionego szczeniaka, który nie umie się odnaleźć i szuka pomocy. Nie przypuszczała, że ta przyjdzie i to jeszcze ze strony mugolaka. Czarodzieja z niemagicznej rodziny. To w końcu do jego przedstawicieli próbowano ją zniechęcić, ale przecież ona... Nie umiała poczuć czystej nienawiści względem ludzi, którzy mieli prawo do rozwijania swoich umiejętności, a łączenie krwi uważała za coś słusznego i właściwego. Dopiero spotkania z niektórymi przedstawicielami świata, który chronili przed nieświadomymi niczego ludźmi, dawało jej pogląd, że powinna odpuścić. Tak, po prostu. Trzymać się z dala od takich jak Morpheus. Nie chciała jednak wierzyć w jego winę. Znała go w końcu i to nie parę tygodni, a miesięcy, może nawet lat i nagle powinna zaufać temu, że... Kogoś zabił? Nie umiała, pomimo że trzymała się na dystans od wszelkich spraw związanych z Mulciberem. Obiecała mu to w końcu.
-O, tak! To świetny pomysł, o ile nic mi nie przetrącił - burknęła pod nosem, bo nie zamierzała być opryskliwa, ale czuła jak żebra wbijają jej się w płuca, a kości biodrowe są ranione przez ostre krawędzie chodnika. Oddychała ciężko, gdyż każdy najmniejszy ruch sprawiał jej ból, ale musiała zaufać nieznajomemu, że jest w stanie sobie poradzić. Bo był, prawda? Po kilku próbowach wstała w końcu i przetarła dłońmi płaszcz. Nie sądziła, że to wszystko będzie tak trudne, ale cóż innego pozostało Ollivander? Wbiła wzrok w Jamesa i uśmiechnęła się nikle.
-Mogę się napić, ale za sieć fiuu podziekuję. Mam do niej uraz, dlatego stawiam na teleportację - wytłumaczyła pospiesznie i niemal zgodnie z prawdą, wszak niejednokrotnie myliła się w nazwach ulic, na których chciała wylądować i to ile razy znalazła się na Nokturnie, cóż - nie potrafiła tego zliczyć. -Jak ma pan na imię i gdzie proponuje coś ciepłego? - zagaiła jeszcze, a wszystkie nerwy, których jej dostarczoną za sprawą grubego marynarza, ochlajtusa i pucybuta odeszły w dal. Nie trzeba było się nim martwić, choć kiedy poruszył się nagle, Katya spięła się cała i wywróciła teatralnie oczami. -Chyba powinniśmy stąd jak najszybciej iść, zanim się obudzi.
Słońce powoli zachodziło i z każdą minutą znajdowało się coraz niżej. Prawie całkiem czyste niebo, po zachodniej stronie poprzerywane było podłużnymi obłokami, przez co świetliste promienie przepięknie na nich tańczyły, a im później się robiło, tym ładniejsze kolory tworzyły się po tamtej stronie. Szłam brzegiem, nie mogąc oderwać wzroku od widoków, więc bardziej patrzyłam w górę niż na drogę.
Ciemno-zielona suknia szeleściła przy każdym ruchu, na wierzch natomiast założyłam płaszcz w podobnym, ale jeszcze ciemniejszym kolorze, wpadał więc niemalże w czerń. Lubiłam szaty w różny sposób urozmaicone, pokazujące po prostu, że mogę sobie na to pozwolić, jednak dzisiejsze ubranie wierzchnie nie było obszyte futerkiem czy innymi ozdobami, toteż w porównaniu ze zwykle noszona przeze mnie garderobą prezentowało się raczej skromnie. Materiał skrywał mnie prawie w całości, szczególnie, że narzuciłam kaptur na głowę, chowając pod spodem złote kosmyki włosów. Nie na rękę byłoby mi, gdyby ktoś mnie rozpoznał, chociaż równocześnie nie miałabym kłopotów - zwyczajnie nie chciała musieć się tłumaczyć.
Statek do którego zmierzałam, powinien być gdzieś tutaj, jednak nie znałam dokładnie miejsca gdzie miał zacumować. Przypłynął prosto z Francji, a na jego pokładzie miały być różne ciekawe rzeczy. Wcale nie zależało mi na biżuterii czy może jakichś czarnomagicznych artefaktach, interesowały mnie księgi - nie mniej interesujące.
Postawiłam pierwsze kroki na skrzypiących deskach pomostu. Stojące przy nim wielkie statki sprawiały, że co pewien czas znajdowałam się w cieniu. W jednej z takich ciemności dostrzegłam dwóch mężczyzn - za późno, by móc się zawrócić, zresztą pewnie i tak bym tego nie zrobiła, bagatelizując potencjalne zagrożenie. Szłam prosto, niby ich nie zauważając. Oni, wręcz przeciwnie, wpatrywali się we mnie dziwnie i już będąc tuż-tuż, zorientowałam się, że nie zamierzają pozwolić mi przejść swobodnie.
Everte Stati, szepnęłam, wyciągając szybko różdżkę i celując w jednego z nich. Tamci jednak też mieli różdżki, nic dziwnego, w końcu znajdowaliśmy się w magicznej części portu.
1 - trafiam w zbója
2 - trafiam w Edena
3 - trafiam w jakąś podejrzaną skrzynię i równie podejrzane przedmioty rozsypują się po pomoście
'k3' : 3
Zastanawiałam się właśnie, czy może spróbować jeszcze raz rzucić zaklęcie - wiedziałam jednak, że nie zdążyłabym powstrzymać obydwu zbirów - czy może się teleportować, jednak istniało duże prawdopodobieństwo, że przyjdzie im do głowy złapać moją znikającą nogą w i ten sposób się rozczepię... Naprawdę, wszystkie perspektywy przedstawiały się beznadziejnie, aż do czasu, kiedy usłyszałam głos mojego wybawiciela. Od razu tak założyłam, bo przechodzeń, który nie ma zamiaru interweniować, na pewno nie odzywa się w ten sposób. Zarówno ja, jak i dwójka panów, spojrzeliśmy na przybysza. Być może pytanie było skierowane do mnie, jednak byłam zbyt przerażona, żeby potwierdzić. Za to panowie ani myśleli tylko stać się i patrzeć, zaraz z wyciągniętymi różdżkami ruszyli na Edena... chociaż wyglądali bardziej, jakby chcieli go pobić.
- Nie twoja sprawa - warknął ten większy. - Chcesz skończyć, pływając z trytonami? - Być może wymyślili sobie, że najpierw zajmą się mężczyzną, a potem wrócą do mnie - na pewno nie wierzyli, że potrafiłabym się przed nimi obronić, szczególnie po mojej prezentacji przed chwilą. Jednak kiedy ci się odwrócili, wyciągnęłam trochę trzęsącą się rękę, żeby szeptem powiedzieć Petrificus Totalus. Nieeleganckie celowanie w plecy wydawało się być w tej chwili koniecznością. Równocześnie mogłam pomóc nieznajomemu, któremu teraz pozostał tylko jeden czarodziej do pokonania.
Uśmiechnął się drwiąco w reakcji na wspomnienie o trytonach, dobrze wiedział jak poradzić sobie z nimi, a tym bardziej z różnego rodzaju stworzeniami. Nie zamierzał jednak dzielić się tą informacją - Wręcz przeciwnie - powiedział tylko, w głowie mając już pewien plan. Ten dość szybko uległ zmianie, ponieważ chwilę później pozostał mu tylko jeden przeciwnik. Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń szybko rzucił Drętwotę na drugiego z nich, ot pierwsze zaklęcie, które przyszło mu do głowy. Po wszystkim opuścił różdżkę, nie chowając jej jednak, na wypadek, gdyby miało się zadziać coś jeszcze. Przeniósł również wzrok z przeciwników na nieznajomą kobietę, której tym razem mógł się przyjrzeć nieco lepiej.
- Dziękuję za pomoc, razem poszło nam dość sprawnie. Wszystko w porządku? - powiedział, nie zamierzając umniejszać jej udziału w rozwoju wypadków. Akcja mogła się potoczyć o wiele gorzej, gdyby tylko oboje zrobiliby coś innego.
- Jeśli zechcesz mogę ci towarzyszyć, gdziekolwiek chciałaś się udać, nie wiadomo czy nie napatoczy się tu więcej takich typów - zaproponował wiedząc, że kobieta może mu odmówić. W końcu ludzie przychodzili tu po różne rzeczy, mniej lub bardziej podejrzane. Przy tych drugich tym bardziej nie chcieliby mieć za towarzysza kogoś zupełnie obcego. Nie przejąłby się jednak odmową i tak miał już satysfakcję w tego, że mógł pomóc.
- Może lepiej będzie jeśli chociaż się stąd oddalimy, byłbym zapomniał, nazywam się Eden - przypomniał sobie o tych dwóch istotnych sprawach, nierozsądne było stanie przy tych zdecydowanie-podejrzanych-czarodziejach. Wyciągnął rękę w jej stronę, przy czym lekko się ukłonił, chcąc jej pomóc w przekroczeniu przeszkody jaką stanowili.
Miałam wielkie szczęście, że zostałam uratowana z tej beznadziejnej sytuacji. W ostateczności mogłaby się ratować nazwiskiem i obietnicami, czego to nie dostaną, jeśli mnie puszczą... ale wiadomo, co by im przyszło do głowy? Wzdrygałam się na samą myśl o tym. Z ulgą patrzyłam jak jeden ze zbirów pada pod moim zaklęciem, a kolejny chwilę później - teraz już nie wydawało się to aż tak ciężkie do zrobienia. Panowie leżeli niczym dwie kłody, zdecydowanie zgubiła ich nadmierna pewność siebie, niedocenienie przeciwnika za swoimi plecami i zapewne również głupota.
Uśmiechnęłam się do mężczyzny, kiedy już było po wszystkim. Serce wciąż biło mi trochę za szybko, a port mimo wciąż różowego nieba, wydał się mniej przyjaznym miejscem.
- Tak, jestem tylko trochę roztrzęsiona - przyznałam, od razu mu ufając, że na pewno nie jest tym złym. Może powinnam mniej wierzyć obcemu, ale ciężko wątpić w intencje kogoś, kto przed chwilą cię uratował.
Zastanowiłam się chwilę, przypominając sobie o celu mojej wyprawy. Książki teoretycznie nie były niczym podejrzanym, chociaż nie byłam pewna jak przedstawia się okręt którym przypłynęły.
- Byłoby mi bardzo miło - odparłam w końcu, nie wiedząc, co jeszcze może czekać na mnie w porcie. Również myślałam, że dobrym pomysłem jest się stąd szybko oddalić - nie wiadomo jak długo miały działać nasze zaklęcia i czy ktoś jeszcze tutaj się nie pojawi. O ile wątpiłam by jakiś auror czy inny stróż prawa miał się tym zainteresować, to mogły przyjść podobne do leżących na deskach osoby.
Podałam Edenowi dłoń, starając się nie nadepnąć na nogę podejrzanego czarodzieja, a przy tym i nie potknąć się o bałagan, który wcześniej zrobiłam.
- Liliana - przedstawiłam się również, podobnie jak on nie podając swojego nazwiska. - Szłam w tamtą stronę. - Wskazałam drogę pomostem dalej w stronę wody. Gdzieś tam miał znajdować się okręt. Naciągnęłam kaptur bardziej na włosy, chowając kosmyk włosów, który się spod niego wydostał.
- Jesteś marynarzem? - spytałam, kiedy już trochę oddaliliśmy się od miejsca zdarzenia.
Skinął głową, przyjmując do wiadomości, że nic jej się nie stało. Gdyby było inaczej nie wiedział czy poradziłby z ewentualnym opatrzeniem ran, tu przydałaby się jego siostra. Swoją drogą mógłby się do niej zgłosić na małe szkolenie, ale ostatnio oboje byli tak zajęci, że ledwo mieli czas na zjedzenie razem posiłku. Cóż, może kiedyś. Podniósł lekko brwi, nie spodziewając się odpowiedzi, którą uzyskał, minęło trochę czasu odkąd... poznał jakąś kobietę. No, nie wliczając w to tych poznanych przy okazji pracy. Mogło to dziwnie zabrzmieć, ale taka była prawda, od czasu wypadku zajmował się wszystkim tylko nie tym.
Zacisnął palce na jej dłoni, aby mogła pewnie przekroczyć przeszkody, po czym puścił ją, kiedy było już po wszystkim. Nie było nic gorszego niż niezręczne trzymanie ręki kogoś nieznajomego, nawet jeśli znali już swoje imiona.
- Miło poznać - powiedział i uśmiechnął się lekko, nawet nie kontrolując, że to robi, spojrzał też w stronę którą mu wskazała i przyjął do wiadomości to, że po drodze mogą napotkać następne niekoniecznie przyjaźnie nastawione osoby - Trzeba będzie uważać na kolejnych, kto wie, czy jest ich tu więcej - ostrzegł ją, aby była przygotowana na ewentualny atak, chociaż teraz kiedy szli razem, była na to mniejsza szansa. Idąc razem pomostem rozmyślał nad różnymi sprawami i nawet nie wpadł na to, aby zapytać o coś towarzyszkę, na szczęścia ta go ubiegła - W zasadzie to już nie, teraz po prostu lubię żeglować od czasu do czasu, głównie zajmuję się łowiectwem - odpowiedział w największym skrócie na jaki mógł się zdobyć w tej chwili. Dłuższa wersja była zarezerwowana dla tych najbliższych, bo i do wesołych nie należała.
- A ty czym się zajmujesz? Jeśli można wiedzieć - zadał pierwsze pytanie jakie przyszło mu do głowy, póki co nie wypadało pytać o inne sprawy. Z resztą zrobił to raczej, aby podtrzymać rozmowę niż się czegoś dowiedzieć. Nie wiedział nawet czy kiedyś się jeszcze spotkają, a głupek na tą chwilę nawet nie pomyślał o tym, że mógłby ją gdzieś zaprosić.
- Często tu bywasz? - rzucił nagle zaprzestając poszukiwaniom kolejnych przeciwników, woląc w końcu spojrzeć na nią. Może było to trochę nierozsądne, ale szczerze mówiąc nie mógł się już powstrzymać. Od statku zapewne nie dzieliła ich już zbyt duża odległość, a potem się już rozstaną. W końcu miał jej tylko towarzyszyć w drodze na miejsce.
Po tym incydencie poczułam się w porcie trochę nieswojo, jednak obecność życzliwego w stosunku do mnie mężczyzny, który w dodatku wydawał się tutaj odnajdować, była całkiem kojąca. Odwzajemniłam uśmiech, chociaż mój bardziej zauważalny, a na pewno w miłym wyrazie rozjaśniał całą twarz, bo obejmował nie tylko usta, a również oczy.
- To prawda, trzeba mieć różdżkę przygotowaną - odparłam, chociaż w rzeczywistości nie rozglądałam się aż tak, jak mogłyby to sugerować moje słowa. Ciekawszym obiektem obserwacji wydawał się zachód słońca, który jakby odzyskał swój urok, zacienione żaglowce i idący obok mężczyzna, na którego spoglądałam czasem, niezbyt jednak nachalnie, na tyle na ile wypadało podczas podobnej rozmowy.
- Już nie? Czyżby morze okazało się nie być dostatecznie fascynującym otoczeniem? - spytałam, na co w zwyczajnych okolicznościach bym sobie nie pozwoliła, bo postrzegane by to było, jako zbytnie dopytywanie się. A co dopiero, gdybym wiedziała, że to nieprzyjemny dla towarzysza temat. W tej chwili port, nie mówiąc o otwartej wodzie, wydawał mi się miejscem, które ciężko zostawić, kiedy już raz się je pokocha - trochę tak jak było z konnymi przejażdżkami.
- Zajmuję się dyplomacją - powiedziałam bardzo ogólnie, nad wyraz może określając to, co na razie robiłam. Byłam przekonana, że kiedyś będę mogła tak to nazwać, o ile tylko wcześniej nie zamkną mojego departamentu.
Obserwowałam dalej żaglowce, na jednym z nich wyraźnie plątało się dużo ludzi, jakby niedawno przypłynął. Rozpoznał w nim mój cel, zwolniłam więc krok, żeby nie znaleźć się za szybko przy samej kładce prowadzącej na pokład.
- Czasem. Jednak pierwszy raz jestem tu sama - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Czy mógłbyś chwilę poczekać? - spytałam, z jednej strony nie chcąc, żeby podchodził ze mną, a z drugiej, żeby znikał. Kiedy oddaliłam się kawałek, jakiś człowiek ze statku mnie zauważył i podszedł - do idealnego skojarzenia z piratem brakowało mu chyba tylko przepaski na oku. Parę minut i trochę więcej galeonów później, wręczył mi dwie księgi, oprawione w granatową skórą ze złotymi francuskimi literami wygrawerowanymi na grzbiecie. Zadowolona, że wszystko poszło sprawnie, mogłam wrócić do Edena. Przytuliłam swój nabytek do piersi, nie mając gdzie go schować, to było bardzo nieprzemyślane z mojej strony.
- Ciekawe zajęcie - podsumował, nie wiedząc cóż jeszcze mógłby powiedzieć na tak ogólnikową odpowiedź. Być może był lekko zdziwiony faktem, że towarzyszka zajmuje się właśnie tym, jednakże nie miał zbyt wiele czasu, żeby się nad tym zastanawiać, ponieważ właśnie dotarli na miejsce. Teraz jego uwagę skradł statek oraz jego załoga, powróciły wspomnienia, na szczęście tym razem te lepsze, na dodatek dane mu było pozostać z nimi na dłużej - Oczywiście - odpowiedział wciąż pochłonięty myślami, wpatrując się w żaglowiec wyglądał na nieco oszołomionego. Włożył ręce do kieszeni przy okazji chowając różdżkę i pozostał w takiej pozycji aż do powrotu Liliany. Jednocześnie starał się też obserwować, choć niezbyt uważnie, miejsce do którego się udała. Jego uwadze nie umknął obcy wyglądem przypominającego pirata, jednak Eden pochłonięty przez wspomnienia przyjął to dość spokojnie. Nie do końca był w stanie określić ile czasu upłynęło jednak rozglądając się zauważył, że kobieta już do niego wraca, uśmiechnął się patrząc na nią, a potem na książki, które niosła - Już po wszystkim? - zapytał nie wypytując o zdobycz, to zdecydowanie nie była jego sprawa - Jeśli chcesz mogę ci dać jakąś torbę, żebyś nie musiała ich tak nosić, powinienem mieć jakąś w żaglówce, jest niedaleko - szybko wywnioskował, że książki trochę kosztowały, poza tym, kto wie czy to nie właśnie z ich powodu kobieta została zaatakowana? Ed i jego teorie...
Strona 1 z 24 • 1, 2, 3 ... 12 ... 24