Zagroda garborogów
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Zagroda garborogów
Garborogi odgrodzone są od zwiedzających ogród solidną, magicznie wzmacnianą barierą ochronną, to rogate, agresywne zwierzę zamieszkuje niemal każdy rejon Europy i często współwystępuje z wolnożyjącymi trollami jako ich wierzchowce. Bywają brutalne, nie są zbyt inteligentne i często bezrozumnie atakują wszystko, co stanie im na drodze. Z tego względu nie można podejść bliżej nich, a bariera imituje stworzeniom iluzję rozległych nizin, zasłaniając im widok zwiedzających ogród czarodziejów. ZOO znane jest z niezwykle cenionej hodowli, która szczyci się znaczącymi sukcesami w dziedzinie ochrony garborogów.
Grace miała zupełnie inną wizję dzisiejszego dnia. W jej zamyśle miała w spokoju dopilnować swoich obowiązków, dopiąć wszystko co potrzeba na ostatnio guzik i nieco wcześniej wyjść do ogrodu magizoologicznego, by w spokoju dojść do umówionego miejsca spotkań, po drodze zatrzymując się na chwilę obok zagrody hipogryfów. Wszystko miało przebiegać w tempie dość spokojnym, nie zbyt szybko, dokładnie... Los najwyraźniej miał jednak zupełnie inne plany - nie dosyć że ledwie udało jej się uporać z papierkową robotą, to jeszcze była spóźniona na spotkanie. A przynajmniej tak sądziła pędząc przez kolejne alejki, szukając miejsca spotkania, dopóki po drodze przypadkiem nie spostrzegła, iż w rzeczywistości była piętnaście minut przed umówionym czasem. Przyczyną tego wszystkiego był źle nastawiony zegarek i nowe zwierzątko, które nagle pojawiło się w Przytułku. Miało pojawić się nieco później, lecz jak na złość przyprowadzono je wcześniej. W dodatku była to mała, nadpobudliwa sówka, starająca się zrobić wszystko aby tylko ktoś poświęcał jej maksimum swojej uwagi. Przez to czytanie kolejnych papierków, podpisywanie ich i spisywanie różnych potrzebnych rzeczy zabrało jej o wiele więcej czasu, a przynajmniej tak jej się zdawało.
Ostatecznie nieco zrezygnowana całą tą bieganiną i wyraźnie zziajana dotarła do zagrody garborogów, rezygnując tym samym z wyprawy do miejsca, w którym znajdują się hipogryfy. Usiadła na jednej z ławek, obserwując zamknięte w zagrodzie garborogi. Pamięcią na chwilę wróciła do pierwszego spotkania z nimi, które było jednym z niewielu - kiedy uczyła się podczas wyprawy, wszyscy starali się ograniczyć jej wizyty u tych zwierząt do minimum ze względu na niebezpieczeństwo które stanowiły. Później nie było już większych okazji, toteż nie miała długo co wspominać. Myśli jej odeszły od tematu zwierząt, przechodząc do spotkania, które czekało ją za trzy dni. Wciąż rozmyślała nad tym, czy wymyślony przez nią pomysł okaże się być odpowiedni, myślała również nad innymi możliwościami, w których wymyśleniu miał jej pomóc Carter.
Z początku niebyła pewna, czy aby powinna pytać go o podobne rzeczy. Po jego ostatniej wiadomości miała wrażenie, że może jednak był to temat zbyt nieodpowiedni dla ich dwóch? Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę okoliczności ich rozstania w Chicago... Sprawa jednak była już trochę stara i chociaż szatynka wciąż co jakiś czas to rozpamiętywała, to nie powinno to wpływać na ich dalsze relacje. Chciała mieć w osobie Raidena przyjaciela, prośba o radę mogła jej w tym pomóc. Oby tylko mężczyzna odebrał to w taki sposób, jaki chciała...
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
|z gąsienicy
Czy mała, nic nie znacząca pozornie rzecz mogła uszczęśliwiać? A szczególnie taka, w którą nie chciało się wierzyć? Bo Raiden nie chciał wierzyć głupiemu robakowi. Nie zamierzał ufać mu a propos płci swojego dziecka, bo przecież nie wierzył w coś takiego jak przepowiadanie przyszłości, a na pewno nie z ust wielkiej, tłustej, zjaranej gąsienicy. Ale nie mógł też powstrzymać tego dziwnego uśmiechu, który gościł na jego twarzy odkąd odszedł od tamtego miejsca. Zupełnie jakby nastał nowy dzień. Chociaż prawda była taka, że cieszył się z bycie ojcem. I właśnie tego zamierzał się trzymać. Nie zabobonnym przepowiedniom jakiegoś robactwa, co niszczyło sobie mózgownicę (jeśli taką posiadała) przez nieustanne palenie. I to w miejscu publicznym! Nie do wiary... A dzieci przebywały tam częściej niż dorośli. Nie można było niczego z tym zrobić? Gdzie są ci cholerni pracownicy odpowiedzialni za ten cyrk? Ogród magizoologiczny powinien być miejscem odpowiednim dla każdego, a nie plugawiącym niewinne umysły. On na pewno nie zamierzał już więcej przychodzić do tego robaka. Na pewno nie ze swoim mały dzieckiem. Małą... Małym... Ah! Powinien w ogóle nie pytać się tej gąsienicy, ale to było silniejsze od niego. Jakie było najlepsze imię dla dziewczynki? Jakieś wyjątkowe i na pewno przyciągające uwagę. Zupełnie jak...
- Ray!
Raiden zauważył znajomą, siedzącą w miejscu, gdzie mieli się spotkać. Machnął do niej i krzyknął z daleka jakby jeszcze go nie zauważyła. W ogóle nie spodziewał się listu od niej. W końcu byli jedynie starymi znajomymi, prawda? Dobrze się bawili jakieś sześć lat temu, ale należało to do przeszłości. Po co więc odzyskiwać zapomniane wspomnienia? Najwidoczniej jednak oboje byli masochistami, skoro tego właśnie chcieli. Carter jedynie musiał uważać, by Wilkes nie weszła mu znowu do głowy. Spotkał się z podobną techniką i miał przez nią spore kłopoty... Ale niech to zostanie w przeszłości. Podszedł do niej i uniósł podbródek w geście powitania. - Czemu chciałaś się spotkać? - rzucił od razu, nie robią sobie wiele ze swojego pytania. Po prostu był ciekawy i nie zamierzał dowiadywać się o tym pokątnymi drogami. Zresztą chyba powinien przygotować jakiś obiad na dziś. Musieli nadrobić z Artis te stracone dni. Szczególnie że teraz w ich rodzinie pojawił się ktoś kolejny.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Czy mała, nic nie znacząca pozornie rzecz mogła uszczęśliwiać? A szczególnie taka, w którą nie chciało się wierzyć? Bo Raiden nie chciał wierzyć głupiemu robakowi. Nie zamierzał ufać mu a propos płci swojego dziecka, bo przecież nie wierzył w coś takiego jak przepowiadanie przyszłości, a na pewno nie z ust wielkiej, tłustej, zjaranej gąsienicy. Ale nie mógł też powstrzymać tego dziwnego uśmiechu, który gościł na jego twarzy odkąd odszedł od tamtego miejsca. Zupełnie jakby nastał nowy dzień. Chociaż prawda była taka, że cieszył się z bycie ojcem. I właśnie tego zamierzał się trzymać. Nie zabobonnym przepowiedniom jakiegoś robactwa, co niszczyło sobie mózgownicę (jeśli taką posiadała) przez nieustanne palenie. I to w miejscu publicznym! Nie do wiary... A dzieci przebywały tam częściej niż dorośli. Nie można było niczego z tym zrobić? Gdzie są ci cholerni pracownicy odpowiedzialni za ten cyrk? Ogród magizoologiczny powinien być miejscem odpowiednim dla każdego, a nie plugawiącym niewinne umysły. On na pewno nie zamierzał już więcej przychodzić do tego robaka. Na pewno nie ze swoim mały dzieckiem. Małą... Małym... Ah! Powinien w ogóle nie pytać się tej gąsienicy, ale to było silniejsze od niego. Jakie było najlepsze imię dla dziewczynki? Jakieś wyjątkowe i na pewno przyciągające uwagę. Zupełnie jak...
- Ray!
Raiden zauważył znajomą, siedzącą w miejscu, gdzie mieli się spotkać. Machnął do niej i krzyknął z daleka jakby jeszcze go nie zauważyła. W ogóle nie spodziewał się listu od niej. W końcu byli jedynie starymi znajomymi, prawda? Dobrze się bawili jakieś sześć lat temu, ale należało to do przeszłości. Po co więc odzyskiwać zapomniane wspomnienia? Najwidoczniej jednak oboje byli masochistami, skoro tego właśnie chcieli. Carter jedynie musiał uważać, by Wilkes nie weszła mu znowu do głowy. Spotkał się z podobną techniką i miał przez nią spore kłopoty... Ale niech to zostanie w przeszłości. Podszedł do niej i uniósł podbródek w geście powitania. - Czemu chciałaś się spotkać? - rzucił od razu, nie robią sobie wiele ze swojego pytania. Po prostu był ciekawy i nie zamierzał dowiadywać się o tym pokątnymi drogami. Zresztą chyba powinien przygotować jakiś obiad na dziś. Musieli nadrobić z Artis te stracone dni. Szczególnie że teraz w ich rodzinie pojawił się ktoś kolejny.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 01.02.17 20:25, w całości zmieniany 1 raz
Czekanie na znajomego nie przeszkadzało jej w najmniejszym stopniu, a wręcz w obecnej sytuacji było dość dobre. Mogła uspokoić myśli i przede wszystkim oddech - po takim maratonie było to wskazane. Potem jedynie stała przed zagrodą, obserwując stworzenia się za nimi znajdujące. W głowie słyszała tykanie niewidzialnego zegara, który wydawał się niesamowicie szybko odmierzać czas. Chyba się stresowała, ale czym? Spotkaniem? Przecież widzieli się w pubie, zabawa była bardzo dobra, powspominali. Wydawać by się mogło, iż między nimi wszystko było w porządku, a przynajmniej w miarę możliwości.
Znajomy głos wyrwał ją z zamyślenia. Niemalże natychmiast odwróciła się w stronę źródła dźwięku, odmachując mężczyźnie z uśmiechem. Nie mogła przy tym powstrzymać się przed tym, by porównać go do jego młodszej wersji. A różnica była widzialna, a przynajmniej dla niej. Teraz Raiden wydawał się być bardziej męski, nawet nieco poważny i odpowiedzialny. Kiedyś taki nie był. Zawsze jednak był dość bezpośredni, nie lubił owijać w bawełnę. Dlatego też jego pytanie nie zraziło ją ani nic tym podobnego.
- Chciałam się spotkać z dobrym kolega, którego dawno nie widziałam, a miło byłoby od czasu do czasu się z nim widzieć- zaczęła, nieco na przekór jemu bezpośredniemu pytaniu. Nie kłamała jednak mówiąc to, pomijała jednak dodatkowych kilka powodów, dla których prosiła o to spotkanie. - Poza tym przyznam szczerze, że nieco mnie zmartwiłeś wtedy w barze. I to nie tylko wtedy kiedy spytałam o przyczynę powrotu, chodzi mi bardziej o całokształt.... - wzruszyła ramionami, podając tym samym kolejny i w sumie pierwszy z powodów, który kierował nią podczas pisania listu. Zresztą już w samej jego treści starała się przemycić informację, iż w razie czegokolwiek, Grace go wysłucha. Zdawała sobie sprawę jak dziwnie to wszystko musiało wyglądać, jak niemalże naiwnie z jej strony że po tym wszystkim będą mogli jeszcze trwać w znajomości, która będzie tym razem miała jednak nieco inny charakter.
Oddając się podobnym myślom, zrezygnowała na razie z kolejnego pytania. Zasypanie tamtego dawką informacji i chęcią poznania ich jeszcze większej ilości, nie wydawało się być dobre jak na drugie spotkanie po tylu latach.
Znajomy głos wyrwał ją z zamyślenia. Niemalże natychmiast odwróciła się w stronę źródła dźwięku, odmachując mężczyźnie z uśmiechem. Nie mogła przy tym powstrzymać się przed tym, by porównać go do jego młodszej wersji. A różnica była widzialna, a przynajmniej dla niej. Teraz Raiden wydawał się być bardziej męski, nawet nieco poważny i odpowiedzialny. Kiedyś taki nie był. Zawsze jednak był dość bezpośredni, nie lubił owijać w bawełnę. Dlatego też jego pytanie nie zraziło ją ani nic tym podobnego.
- Chciałam się spotkać z dobrym kolega, którego dawno nie widziałam, a miło byłoby od czasu do czasu się z nim widzieć- zaczęła, nieco na przekór jemu bezpośredniemu pytaniu. Nie kłamała jednak mówiąc to, pomijała jednak dodatkowych kilka powodów, dla których prosiła o to spotkanie. - Poza tym przyznam szczerze, że nieco mnie zmartwiłeś wtedy w barze. I to nie tylko wtedy kiedy spytałam o przyczynę powrotu, chodzi mi bardziej o całokształt.... - wzruszyła ramionami, podając tym samym kolejny i w sumie pierwszy z powodów, który kierował nią podczas pisania listu. Zresztą już w samej jego treści starała się przemycić informację, iż w razie czegokolwiek, Grace go wysłucha. Zdawała sobie sprawę jak dziwnie to wszystko musiało wyglądać, jak niemalże naiwnie z jej strony że po tym wszystkim będą mogli jeszcze trwać w znajomości, która będzie tym razem miała jednak nieco inny charakter.
Oddając się podobnym myślom, zrezygnowała na razie z kolejnego pytania. Zasypanie tamtego dawką informacji i chęcią poznania ich jeszcze większej ilości, nie wydawało się być dobre jak na drugie spotkanie po tylu latach.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zabawnie było spotykać się po tylu latach, zupełnie jakby nic się nie stało. Jakby ciągle utrzymywali kontakt i byli dobrymi znajomymi od przedszkola. Nikim więcej. A to właśnie było mylące. Bo dla Raidena Grace była kimś więcej. Sam nie umiał się określić, ale bardzo mu się podobała w tamtym czasie. Może był młodszy, ale wiedział dlaczego tak było. Może gdyby została, wyszłoby z tego coś więcej, ale wszystko się zmieniło. Tak samo ona nie wiedziała, co działo się podczas ich rozłąki i to samo działało w odwrotną stronę. Carter widział to jak ciąg wydarzeń, układających się w jedną całość i niezwykle ze sobą powiązanych. Gdyby nie to wszystko, nie wróciłby do Anglii, nie poznałby Artis, nie dowiedziałby się, że zostanie ojcem, nie naprawiłby relacji z Sophią, nie poczułby się jak dawniej z Penny'm przy boku. Wilkes też tam była. Przecież mogliby być obcymi sobie osobami w barze, a tu proszę. Do tego nie minęło parę dni, a Sprout już myślał tylko o Ray. Nie musiał nawet otwierać ust. Jego kochany kuzynek był prosty do rozszyfrowania, a kto inny znał go tak dobrze jak właśnie on? Gdy zobaczył Grace, uśmiechnął się szeroko. Ile to w końcu było? Sześć lat? Zresztą ciągle wyglądała tak samo. Nic się nie zmieniła. No, może trochę schudła, chociaż może nieco uwypukliła się w paru miejscach. Przekręcił głowę, patrząc na nią z zainteresowaniem, wędrując spojrzeniem po jej sylwetce.
- Mów jak chcesz, ale do kolegów to nam było trochę dalej niż bliżej - odparł, śmiejąc się wesoło, po czym sięgając do kieszeni płaszcza. Wyciągnął papierową torebkę z cukierkami i wyciągnął w jej stronę. Zaraz potem sam sobie wpakował do ust całkiem sporo słodkości. Tego właśnie mu brakowało! Wpatrując się w garborogi, przeżuł kilka razy, przetrawiając przy tym wypowiedziane przez nią słowa. Chwilę trwało nim się odezwał. - Nie wiem, co tam znalazłaś, ale nie jest to nic czym powinnaś się martwić. Radzę sobie - odparł, wzruszając ramionami. Maskował się pod tym pozornym byciem wiecznie zadowolonego z życia człowieka, ale nie chciał się odkrywać. Dopiero co zrobił to z Artis i skończyło się praktycznie bitwą. - Nie wiem o jaki całokształt ci chodzi - dodał, wpychając sobie do buzi kolejną porcję. Zaśmiał się, gdy jedno ze zwierząt charknęło tak, że opluło swojego towarzysza.
- Mów jak chcesz, ale do kolegów to nam było trochę dalej niż bliżej - odparł, śmiejąc się wesoło, po czym sięgając do kieszeni płaszcza. Wyciągnął papierową torebkę z cukierkami i wyciągnął w jej stronę. Zaraz potem sam sobie wpakował do ust całkiem sporo słodkości. Tego właśnie mu brakowało! Wpatrując się w garborogi, przeżuł kilka razy, przetrawiając przy tym wypowiedziane przez nią słowa. Chwilę trwało nim się odezwał. - Nie wiem, co tam znalazłaś, ale nie jest to nic czym powinnaś się martwić. Radzę sobie - odparł, wzruszając ramionami. Maskował się pod tym pozornym byciem wiecznie zadowolonego z życia człowieka, ale nie chciał się odkrywać. Dopiero co zrobił to z Artis i skończyło się praktycznie bitwą. - Nie wiem o jaki całokształt ci chodzi - dodał, wpychając sobie do buzi kolejną porcję. Zaśmiał się, gdy jedno ze zwierząt charknęło tak, że opluło swojego towarzysza.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Wyjeżdżając z Wielkiej Brytanii nie spodziewała się, iż wróci tak bardzo odmieniona. W jej przypadku prawdą było, że podróże kształcą, ona wróciła z tej swojej z o wiele zasobniejszą wiedzą niemalże pod każdym względem. Ponadto nowe doświadczenia pomogły jej spojrzeć w nieco nowy sposób na otaczający ją świat i ludzi, na których nie chciała się już więcej zamykać. Poza tym po raz pierwszy wyraziła zainteresowanie osobą płci męskiej, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Taką osobą był Raiden i pomimo braku szczęśliwego zakończenia tego związku, to nie żałowała tego. Wolała stawiać z nim pierwsze kroki na nowych stopniach znajomości niż z kimkolwiek innym.
A teraz? Wydawali się mieć bardzo dobre stosunki, tak jakby nigdy się nie rozstawali i do tej pory utrzymywali kontakty. Żadna ze stron nie była onieśmielona tą długą przerwą. Cieszyła się na spotkanie w barze, zwłaszcza iż wzbogaciło jej kontakty o osobę Aspena.
Zaśmiała się na jego uwagę, z wdzięcznością biorąc od niego cukierka, który szybko okazał się mieć smak jabłkowy. Jak widać miała szczęście do losowania lubianych smaków. Lepiej by było jednak, gdyby nie brała kolejnego, bo jeszcze jeden i byłaby im gotowa zaprzedać duszę. Jeśli miała do czegoś słabość, to z pewnością do cukierków.
- Wybacz za to... Czasami nie do końca nad tym panuję - powiedziała szczerze. Były momenty, gdzie ciekawość brała górę, a w przypadku leglimencji nie było trudno się jej poddać. Dzisiaj jednak postanowiła mieć silną wolę i jak na razie trzymała się tego dość mocno. Słysząc odpowiedź mężczyzny poczuła delikatne uczucie zawodu, iż nie wychowała się na osobę bardziej wredną, bezczelną... Może wtedy nie miałaby skrupułów do kolejnego użycia swojej zdolności, wobec tak wymijających odpowiedzi. Cóż, była jednak sobą i nie miała zamiaru grzebać mu w głowie. - Wiesz, nie chcę być wścibska, ale jeśli miałbyś ochotę pogadać o czymś co cię trapi, to nie ma sprawy. Może nie widzieliśmy się jakiś czas, ale w tym przypadku to chyba nawet lepiej. Miałabym o wiele bardziej obiektywne spojrzenie na wszystko.
Wzruszyła ramionami, czując się w pewien sposób spełniona. Naprawdę chciała mu dać znak, iż jest gotowa na każdą prawdę, którą ten postanowiłby jej przedstawić. Najwyżej uciekłaby z krzykiem...
- A poza tym to co u Ciebie słychać? Działo się coś ciekawego podczas mojej ... nieobecności?
A teraz? Wydawali się mieć bardzo dobre stosunki, tak jakby nigdy się nie rozstawali i do tej pory utrzymywali kontakty. Żadna ze stron nie była onieśmielona tą długą przerwą. Cieszyła się na spotkanie w barze, zwłaszcza iż wzbogaciło jej kontakty o osobę Aspena.
Zaśmiała się na jego uwagę, z wdzięcznością biorąc od niego cukierka, który szybko okazał się mieć smak jabłkowy. Jak widać miała szczęście do losowania lubianych smaków. Lepiej by było jednak, gdyby nie brała kolejnego, bo jeszcze jeden i byłaby im gotowa zaprzedać duszę. Jeśli miała do czegoś słabość, to z pewnością do cukierków.
- Wybacz za to... Czasami nie do końca nad tym panuję - powiedziała szczerze. Były momenty, gdzie ciekawość brała górę, a w przypadku leglimencji nie było trudno się jej poddać. Dzisiaj jednak postanowiła mieć silną wolę i jak na razie trzymała się tego dość mocno. Słysząc odpowiedź mężczyzny poczuła delikatne uczucie zawodu, iż nie wychowała się na osobę bardziej wredną, bezczelną... Może wtedy nie miałaby skrupułów do kolejnego użycia swojej zdolności, wobec tak wymijających odpowiedzi. Cóż, była jednak sobą i nie miała zamiaru grzebać mu w głowie. - Wiesz, nie chcę być wścibska, ale jeśli miałbyś ochotę pogadać o czymś co cię trapi, to nie ma sprawy. Może nie widzieliśmy się jakiś czas, ale w tym przypadku to chyba nawet lepiej. Miałabym o wiele bardziej obiektywne spojrzenie na wszystko.
Wzruszyła ramionami, czując się w pewien sposób spełniona. Naprawdę chciała mu dać znak, iż jest gotowa na każdą prawdę, którą ten postanowiłby jej przedstawić. Najwyżej uciekłaby z krzykiem...
- A poza tym to co u Ciebie słychać? Działo się coś ciekawego podczas mojej ... nieobecności?
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Dopiero wróciłem do domu na początku roku - zaczął, pomijając lwią cześć tego, co wydarzyło się w Chicago po jej wyjeździe. Nikomu jeszcze o tym nie mówił i tak naprawdę nie był pewny, żeby kiedykolwiek to wspominać. A przynajmniej nie z drugą osobą. Sophia, Artis, Penny... Nikt nie wiedział i miał nadzieję, że tak właśnie pozostanie. Przemilczał słowa Grace o wsparciu - wiedział, że była gotowa go wysłuchać, może nawet doradzić, ale nie powiedział o tym też Aspenowi i na razie tak miało pozostać. Chciał, żeby kuzyn jako pierwszy dowiedział się o jego chyba związku. Bo chociaż nie byli z Finnleigh razem to mieli wspólne dziecko, a także ostatnimi czasy dzielili dom. To raczej można było nazwać jakimś związkiem? Odetchnął, trochę gubiąc się we własnych myślach i podnosząc spojrzenie na garborogi, które właśnie waliły głową w drzewo. Uśmiechnął się blado pod nosem, widząc te przygłupawe stworzenia, które lubiły atakować wszystko na swojej drodze. Wrzucił jeszcze kolejnego cukierka, czując jak ten rozpuszcza mu się w ustach. - Wróciłem w sumie na pogrzeb rodziców no i... Potem trochę mieszkałem w Dziurawym Kotle i jeszcze jakimś lokum, zanim zdecydowałem się wrócić do domu. Wiesz... Nie miałem najlepszego ostatniego spotkania z moją siostrą. Przyjechała do mnie do Chicago, ale zmarł jej narzeczony i się posypało między nami... - wydął wargi, oddychając głęboko. - Ale teraz znowu jesteśmy blisko. Raczej dograne z nas rodzeństwo. Sophia jest aurorem, a ja dalej robię za gliniarza - zakończył, wzruszając lekko ramionami. Chwilę postali w milczeniu, które zajechało za dużą nostalgią, dlatego zaraz też bardziej ożył, gdy spytał:
- A ty? Ile serc złamałaś do naszej popijawy jakiś czas temu?
Uniósł brwi i uśmiechnął się, chcąc poprawić jej nastrój i odgonić ponure myśli. Bo mimo że mówił prawdę, nie mówił jej całej.
- A ty? Ile serc złamałaś do naszej popijawy jakiś czas temu?
Uniósł brwi i uśmiechnął się, chcąc poprawić jej nastrój i odgonić ponure myśli. Bo mimo że mówił prawdę, nie mówił jej całej.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Słuchała uważnie, starając wszystko to umiejscowić w czasie. Nie było to trudne, bo ten mówił jak na razie o ostatnim roku. Nie sądziła, iż sprawa była aż tak świeża. Była niemalże pewna, iż powrót nastąpił o kilka lat w tył, że szybciej wrócił do domu. Tymczasem ten dość długo zabawił w Chicago, podczas gdy ona zdążyła już dawno wrócić, tułać się jakiś czas pomiędzy rezerwatami i hodowlami, by finalnie samemu powziąć kroki do stworzenia miejsca idealnego. I chociaż wielu mogło na jej Przytułek patrzeć z kpiną lub pobłażaniem, to dla niej to miejsce było istnym rajem na ziemi. Pod tym względem czuła się prawdziwie spełniona i jedyne czego żałowała, to tego, iż nie mogła się swoim szczęściem dzielić wraz z dziadkami. Oni, tak samo jak jego rodzice, odeszli, zostawiając ją i jej siostrę same na świecie. Tym samym ona po raz pierwszy poznała smak prawdziwej rozpaczy. Wiedziała jak gorzka była i miała nadzieję już nigdy jej nie zaznać.
- Cieszę się, że twoje relacje z siostrą są na powrót dobre. Pamiętam iż zawsze ciepło o niej mówiłeś... - odpowiedziała z uśmiechem. On i Sophia to był kolejny przykład rodzeństwa o dość dobrych stosunkach, a przynajmniej wtedy gdy go znała. Sama z siostrą była silnie związana, toteż zawsze trudno jej było zrozumieć tych, co narzekali na braci bądź siostry.
- Całe mnóstwo, toteż z czasem zaczynałam gubić rachubę - odpowiedziała z przekąsem, wyraźnie żartując. Nigdy nie była typem kobiety, lubującej się w łamaniu serc, więc jeśli jakiekolwiek jednak skrzywdziła, to z pewnością nie świadomie.
Czasami wydawało jej się, jakby nie interesowali ją żadni mężczyźni. W każdym potrafiła dostrzec coś, co momentalnie ją odrzucało. I chociaż nie miała problemu z nawiązywaniem z nimi znajomości, to wiedziała, iż nie mają szans na żadne bliższe relacje. A przynajmniej miała tak jeszcze w tamtym miesiącu, bo w tym jak na razie nie miała podobnych odczuć.
- A co się tyczy ostatniej popijwy - powiedziała, nagle przypominając sobie kwestię, o którą chciała go spytać. - Bo widzisz mam mały problem i chciałabym się Ciebie poradzić w pewnej kwestii...
Zrobiła na chwilę pauzę, starając się mówić ostrożnie. Nie do końca była pewna jak ten może zareagować na podobne rzeczy. Bądź co bądź nie mogła wiedzieć, chociaż wydawało jej się, iż może trochę wyolbrzymiać, a żadnego problemu nie było.
- Otóż widziałam się niedawno z Aspenem. Zaprosił mnie do hodowli jego matki i szczerze powiem, iż bardzo mi się podobało. Zwłaszcza, iż zrobił mi małą niespodziankę, która naprawdę... - ponownie na chwilę się zatrzymała, chcąc tym samym podkreślić, iż nie było słów którymi mogła określić tamto spotkanie. Bo wiedziała, że będzie przyjemnie, lecz nie spodziewała się po raz pierwszy poznać hipogryfa albinosa. Tak, to był naprawdę niezapomniany dzień. - I chciałam się odwdzięczyć, nawet wpadł mi do głowy jeden pomysł. Wiem jednak, iż jesteś blisko z Aspenem, dlatego chciałam się ciebie spytać co lubi, co może mu się spodobać? Zależy mi na odpowiednim podziękowaniu, a nie wiem czy moja koncepcja jest dobra...
- Cieszę się, że twoje relacje z siostrą są na powrót dobre. Pamiętam iż zawsze ciepło o niej mówiłeś... - odpowiedziała z uśmiechem. On i Sophia to był kolejny przykład rodzeństwa o dość dobrych stosunkach, a przynajmniej wtedy gdy go znała. Sama z siostrą była silnie związana, toteż zawsze trudno jej było zrozumieć tych, co narzekali na braci bądź siostry.
- Całe mnóstwo, toteż z czasem zaczynałam gubić rachubę - odpowiedziała z przekąsem, wyraźnie żartując. Nigdy nie była typem kobiety, lubującej się w łamaniu serc, więc jeśli jakiekolwiek jednak skrzywdziła, to z pewnością nie świadomie.
Czasami wydawało jej się, jakby nie interesowali ją żadni mężczyźni. W każdym potrafiła dostrzec coś, co momentalnie ją odrzucało. I chociaż nie miała problemu z nawiązywaniem z nimi znajomości, to wiedziała, iż nie mają szans na żadne bliższe relacje. A przynajmniej miała tak jeszcze w tamtym miesiącu, bo w tym jak na razie nie miała podobnych odczuć.
- A co się tyczy ostatniej popijwy - powiedziała, nagle przypominając sobie kwestię, o którą chciała go spytać. - Bo widzisz mam mały problem i chciałabym się Ciebie poradzić w pewnej kwestii...
Zrobiła na chwilę pauzę, starając się mówić ostrożnie. Nie do końca była pewna jak ten może zareagować na podobne rzeczy. Bądź co bądź nie mogła wiedzieć, chociaż wydawało jej się, iż może trochę wyolbrzymiać, a żadnego problemu nie było.
- Otóż widziałam się niedawno z Aspenem. Zaprosił mnie do hodowli jego matki i szczerze powiem, iż bardzo mi się podobało. Zwłaszcza, iż zrobił mi małą niespodziankę, która naprawdę... - ponownie na chwilę się zatrzymała, chcąc tym samym podkreślić, iż nie było słów którymi mogła określić tamto spotkanie. Bo wiedziała, że będzie przyjemnie, lecz nie spodziewała się po raz pierwszy poznać hipogryfa albinosa. Tak, to był naprawdę niezapomniany dzień. - I chciałam się odwdzięczyć, nawet wpadł mi do głowy jeden pomysł. Wiem jednak, iż jesteś blisko z Aspenem, dlatego chciałam się ciebie spytać co lubi, co może mu się spodobać? Zależy mi na odpowiednim podziękowaniu, a nie wiem czy moja koncepcja jest dobra...
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Słuchał jej uważnie, bo mimo wszystko, chociaż nigdy się do tego nie przyzna, dość często o niej myślał. Jak sobie radziła, gdzie była, co robiła. Z kim. Może i było to głupie, ale sentyment do jej osoby pozostał. Teraz to już w ogóle z nią u boku czuł się jak ten dwudziestoparolatek, który miał hopla na punkcie alkoholu, dobrej zabawy i ściganiu przestępców. Czy bardzo się zmienił od tego czasu? Chyba nie. Ona też nie. Dalej miała ten sam piękny uśmiech, który zapadł mu w pamięci i nawet pachniała tak samo. Cóż, nie dziwne że wspomnienia ożyły w dość intensywny sposób. Do tego wszystkiego ich przygody, których mieli całkiem sporo. Korzystali z młodości, a Raiden nigdy tego nie żałował. Wręcz przeciwnie - cieszył się, że mógł to przeżyć i to właśnie z nią. Najwidoczniej czas, który ze sobą spędzili miał być krótki, ale intensywny. Gdy zaczęła mówić o ostatnim spotkaniu, wiedział dokąd to zmierza. Nie był ślepy. To ich łączyło - i Grace i Penny byli łatwi do rozszyfrowania. Nawet się uśmiechnął, słuchając o swoim kuzynku. No, proszę. Zresztą nie mógł lepiej ulokować tego swojego dziewiczego serca niż własnie w Wilkes. Zamilkł na chwilę, by przerzuć to, co miał w ustach, dodatkowo dając sobie czas do ułożenia tego w głowie.
- Słuchaj - zaczął dość poważnie, przenosząc na nią spojrzenie. - Penny jest dla mnie jak brat. Zawiodłem go, gdy mnie potrzebował. Nigdy mu tego nie wynagrodzę, ale widzę jak na ciebie patrzył. Nie złam mu serca, bo zapomnę, że kiedyś byliśmy sobie bliscy. Wiem jedno - cokolwiek byś wymyśliła, na pewno się ucieszy. On po prostu lubi być gdziekolwiek, ale najważniejsi są dla niego ludzie, więc... - wzruszył ramionami, chociaż kwestie, które poruszał były bardzo ważne. - Najlepiej zabierz go na łono natury czy co wy tam zwierzecolubi preferujecie - dodał już zupełnie zrelaksowany, zastanawiając się, ile zostało mu cukierków w torbie. Pogrzebał w niej trochę wyraźnie zawiedziony. - Słuchaj. Może się przeniesiemy? Garborogi chyba znudziły się naszym towarzystwem - mruknął, wskazując zwierzęta, które oddaliły się na znaczną odległość. - A co planujesz? - dopytał, gdy ruszali w dalszą część ogrodu.
|zt x2
- Słuchaj - zaczął dość poważnie, przenosząc na nią spojrzenie. - Penny jest dla mnie jak brat. Zawiodłem go, gdy mnie potrzebował. Nigdy mu tego nie wynagrodzę, ale widzę jak na ciebie patrzył. Nie złam mu serca, bo zapomnę, że kiedyś byliśmy sobie bliscy. Wiem jedno - cokolwiek byś wymyśliła, na pewno się ucieszy. On po prostu lubi być gdziekolwiek, ale najważniejsi są dla niego ludzie, więc... - wzruszył ramionami, chociaż kwestie, które poruszał były bardzo ważne. - Najlepiej zabierz go na łono natury czy co wy tam zwierzecolubi preferujecie - dodał już zupełnie zrelaksowany, zastanawiając się, ile zostało mu cukierków w torbie. Pogrzebał w niej trochę wyraźnie zawiedziony. - Słuchaj. Może się przeniesiemy? Garborogi chyba znudziły się naszym towarzystwem - mruknął, wskazując zwierzęta, które oddaliły się na znaczną odległość. - A co planujesz? - dopytał, gdy ruszali w dalszą część ogrodu.
|zt x2
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Postać A: Tej nocy, z kwietnia na maj, na niebie grzmiało wiele wyładowań, choć nie wyglądały na zwykłe wyładowania atmosferyczne. Nagle dostrzegłeś pajęczynę splecionych błyskawic, które pochłonęły wszystko w okół ciebie; uderzyły w pomieszczenie, w którym się znajdowałeś lub otoczyły cię na zewnątrz. Znalazłeś się w samym centrum dziwnego zdarzenia, nie miałeś szans na ucieczkę - wpierw poczułeś przeszywający ból, dopiero potem utraciłeś przytomność. Ktoś musi cię ocucić.
Obrażenia: oparzenia (120) od czarnej magii
Postać B: Otworzyłaś oczy w nocy, z ostatniego dnia kwietnia na maj i niespodziewanie poczułaś przeraźliwy ból głowy; nagły, rwący, tak silny, że nie mogły go wywoływać jedynie odniesione dotąd obrażenia. Nagle obraz przed twoimi oczyma zaszedł jasną, śnieżną bielą, która całkowicie cię oślepiła. Nic nie widzisz. Potrzebujesz eliksiru, który przywróci ci wzrok - i czasu, żeby przyzwyczaić się do otaczającej cię mgły. Zapachy wokół przestały być znajome, prawdopodobnie nie znajdowałaś się już w celi. Nie miałaś jednak pojęcia, co się stało, ani gdzie mogłeś się znajdować.
Obrażenia: utrata wzroku, oparzenia (100), tłuczone (60)
Czas przestał mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Straciła poczucie doby – spała cały czas, traciła przytomność i odzyskiwała ją po minutach albo godzinach, które z okrutną lekkością przepływały jej przez palce. Gdy się budziła, szukała obok siebie Just – szeptała, dłonią macała podłogę, bo w końcu nadchodził moment, że ciało, mimo potwornego bólu, zaczęło się przyzwyczajać do tego stanu. Okropnie powolna regeneracja i odnajdywanie wciąż na nowo równowagi w oddechach, dało jej pewne poczucie stabilizacji. Miliony myśli przelatywały przez jej głowę, kilka z nich zdołało nawet uwić w niej swoje gniazdo. Pierwsza z nich miała sylwetkę Tonks, druga zaś Herewarda, trzecia matki, czwarta Garretta, Brena i Neali, kolejne wspomnienia były zbyt słabe, by mogły na dłużej zakotwiczyć się w jej umyśle. Nie zadręczała się jednak, starała się przyjąć obecny stan rzeczy takim, jakim był i znaleźć jakieś… wyjście.
Gdy nadchodził czas, że budziła się po raz kolejny, próbowała znajdować w sobie siły, żeby się unieść. Było ciężko. Skóra prawie rwała się na niej jak kartka papieru, kości niemal trzeszczały pod naporem siły, jaką wkładała w każdy ruch, ale zaciskała zęby i próbowała przezwyciężać cierpienie, falami przechodzące przez jej ciało. Drżącą dłonią dotykała zimnych kamieni celi, wędrowała nimi ostrożnie po każdym z nich, szukając jakiejkolwiek luki, która mogłaby dać jej pozorną możliwość wydostania się stąd. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, odkąd zniknęła Justine. Nie miała pojęcia, co przeżywała. I czy nadal żyła.
Ale cokolwiek by się nie działo, musiała stąd wyjść i wymyślić sposób, w jaki mogłaby uwolnić Justine. Jakikolwiek.
I kiedy myślała o tym najbardziej, nadeszła ciemność. A raczej jej substytut przedstawiający wszystko w czystej bieli. Głowę rozsadził ból, znów krzyknęła, ale miała wrażenie, że z jej gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Mięśnie odpowiedziały drżeniem i niekontrolowanym spięciem, paraliżując całe ciało. Kiedy się obudziła, wszystko dookoła niej było inne. Jęk wypełzł spomiędzy ust, mimo zaciśniętych do bólu zębów. Kiedy otworzyła oczy, poraziła ją nagła biel. Nie widziała absolutnie niczego. Mrugała, chcąc wyzbyć się w panice nagłego oślepienia, ale to nie dawało żadnych rezultatów. Z bólem i otępieniem uniosła do twarzy dłoń i przetarła palcami powieki, nadal próbując coś z tym cholernym fantem zrobić. Serce biło jak szalone, przerażenie kwitło w niej jak konwalie majem.
Nic. Była ślepa. Nie wiedziała, co się stało. Nie miała pojęcia. Więc była ślepa, przerażona i niedoinformowana.
Zacisnęła powieki i przytrzymała przy nich rękę, starając się nie panikować. Świszczący oddech wyrywał z jej płuc resztki siły.
Oddech. O D D E C H.
Nosem wyczuła powietrze. Owszem, było przesączone zapachem… zwierząt, nieprzyjemnym, gryzącym, jakiejś suchej roślinności, ale to było powietrze. Oddychała prawdziwym powietrzem, a nie wilgocią i stęchlizną, które gwałtem próbowały wydrzeć z jej płuc ostatni oddech.
Palce spłynęły na ziemię, żeby wybadać grunt. Suchy, trawiasty… Merlinie, czy ona pod palcami czuła trawę? T R A W Ę. Suche, cieniutkie jak nitki źdźbła skubały ostro jej spaloną skórę. Nie wiedziała, gdzie była, ale jedna wybitnie silna myśl wbiła się pazurami w jej umysł i nie miała zamiaru puścić – nie była w celi.
Była wolna.
Zacisnęła palce na trawie. Musi się stąd ruszyć.
Nim faktycznie wstała, wpierw podnosząc się na kolana, dopiero później próbując stanąć na prostych nogach (co było okrutnie trudne, bo mięśnie zdawały się zupełnie nie współpracować z resztą ciała), minęło naprawdę dużo czasu. Nie była w stanie określić, czy był to minuty, czy jednak godziny.
Świszczący oddech był nierównomierny, każdy wdech i wydech kończył się nieporównywalnie szybciej, a powietrze, które nabierała, starczyło jej tylko na jakieś pozorne ruchy. Nozdrza poruszały się szybko, wyłapując zapachy - obce, nieznane, zupełnie nie pasujące do okolic Zakazanego Lasu, gdzie pachniało wrzosami, sosnami i świeżą miętą. Tutaj, przez woń suchego, naelektryzowanego powietrza, przebrzmiewał zapach... odchodów? Na Merlina.
Wyciągnęła przed siebie rękę i ostrożnie pomachała nią przed sobą, chcąc zbadać otoczenie. Pusto.
- Psidacza mać... - mruknęła do siebie słabo, drżącym od bólu głosem.
Cokolwiek będzie się działo, musi się stąd wydostać.
Powoli, ostrożnie szurnęła stopą po ziemi i rozłożyła na boki ramiona, żeby zachować równowagę. Pierwsze potknięcie nastąpiło chwilę później - upadła. Ból sparaliżował ją na długą chwilę, ale nie poddawała się. Znów wstała, wyciskając oddech z dziurawych płuc razem z przeraźliwym świstem.
Po kolejnych kilku krokach, a raczej szurnięciach gołymi stopami o suchy grunt, potknęła się po raz kolejny i z głuchym hukiem upadła na ziemię. Jęknęła przeciągle. Jej odrętwiały umysł zdołał jednak zrozumieć, że tym razem potknięcie nie było spowodowane własną nieuwagą, a... czymś. Nie była pewna, co to było, ale jeśli była to gałąź, mogłaby się na niej wesprzeć.
Uniosła się więc powoli do siadu i wyciągnęła dłoń do przodu, macając nią ziemię. Jej palce szybko natrafiły na materiał, a potem na... czyjąś nogę? Rękę?
Nie, to musiała być noga. Bardziej umięśniona w łydce, na pewno nie kobieca?
Potrząsnęła nią powoli.
- Hej... hej, obudź... obudź się. Słyszysz? - szepnęła do niego.
Serce niemal wyrywało się z jej piersi. Znów spróbowała wstać. Nie miała pojęcia, do kogo należało ciało, o które się potknęła. Może było martwe? Może rzucone na pożarcie zwierzętom? Gdziekolwiek była, z kimkolwiek była, musiała uciekać.
Więc znów spróbowała wstać. Kręciło jej się w głowie, ból pustoszył wszystkie jej myśli.
Gdy nadchodził czas, że budziła się po raz kolejny, próbowała znajdować w sobie siły, żeby się unieść. Było ciężko. Skóra prawie rwała się na niej jak kartka papieru, kości niemal trzeszczały pod naporem siły, jaką wkładała w każdy ruch, ale zaciskała zęby i próbowała przezwyciężać cierpienie, falami przechodzące przez jej ciało. Drżącą dłonią dotykała zimnych kamieni celi, wędrowała nimi ostrożnie po każdym z nich, szukając jakiejkolwiek luki, która mogłaby dać jej pozorną możliwość wydostania się stąd. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, odkąd zniknęła Justine. Nie miała pojęcia, co przeżywała. I czy nadal żyła.
Ale cokolwiek by się nie działo, musiała stąd wyjść i wymyślić sposób, w jaki mogłaby uwolnić Justine. Jakikolwiek.
I kiedy myślała o tym najbardziej, nadeszła ciemność. A raczej jej substytut przedstawiający wszystko w czystej bieli. Głowę rozsadził ból, znów krzyknęła, ale miała wrażenie, że z jej gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Mięśnie odpowiedziały drżeniem i niekontrolowanym spięciem, paraliżując całe ciało. Kiedy się obudziła, wszystko dookoła niej było inne. Jęk wypełzł spomiędzy ust, mimo zaciśniętych do bólu zębów. Kiedy otworzyła oczy, poraziła ją nagła biel. Nie widziała absolutnie niczego. Mrugała, chcąc wyzbyć się w panice nagłego oślepienia, ale to nie dawało żadnych rezultatów. Z bólem i otępieniem uniosła do twarzy dłoń i przetarła palcami powieki, nadal próbując coś z tym cholernym fantem zrobić. Serce biło jak szalone, przerażenie kwitło w niej jak konwalie majem.
Nic. Była ślepa. Nie wiedziała, co się stało. Nie miała pojęcia. Więc była ślepa, przerażona i niedoinformowana.
Zacisnęła powieki i przytrzymała przy nich rękę, starając się nie panikować. Świszczący oddech wyrywał z jej płuc resztki siły.
Oddech. O D D E C H.
Nosem wyczuła powietrze. Owszem, było przesączone zapachem… zwierząt, nieprzyjemnym, gryzącym, jakiejś suchej roślinności, ale to było powietrze. Oddychała prawdziwym powietrzem, a nie wilgocią i stęchlizną, które gwałtem próbowały wydrzeć z jej płuc ostatni oddech.
Palce spłynęły na ziemię, żeby wybadać grunt. Suchy, trawiasty… Merlinie, czy ona pod palcami czuła trawę? T R A W Ę. Suche, cieniutkie jak nitki źdźbła skubały ostro jej spaloną skórę. Nie wiedziała, gdzie była, ale jedna wybitnie silna myśl wbiła się pazurami w jej umysł i nie miała zamiaru puścić – nie była w celi.
Była wolna.
Zacisnęła palce na trawie. Musi się stąd ruszyć.
Nim faktycznie wstała, wpierw podnosząc się na kolana, dopiero później próbując stanąć na prostych nogach (co było okrutnie trudne, bo mięśnie zdawały się zupełnie nie współpracować z resztą ciała), minęło naprawdę dużo czasu. Nie była w stanie określić, czy był to minuty, czy jednak godziny.
Świszczący oddech był nierównomierny, każdy wdech i wydech kończył się nieporównywalnie szybciej, a powietrze, które nabierała, starczyło jej tylko na jakieś pozorne ruchy. Nozdrza poruszały się szybko, wyłapując zapachy - obce, nieznane, zupełnie nie pasujące do okolic Zakazanego Lasu, gdzie pachniało wrzosami, sosnami i świeżą miętą. Tutaj, przez woń suchego, naelektryzowanego powietrza, przebrzmiewał zapach... odchodów? Na Merlina.
Wyciągnęła przed siebie rękę i ostrożnie pomachała nią przed sobą, chcąc zbadać otoczenie. Pusto.
- Psidacza mać... - mruknęła do siebie słabo, drżącym od bólu głosem.
Cokolwiek będzie się działo, musi się stąd wydostać.
Powoli, ostrożnie szurnęła stopą po ziemi i rozłożyła na boki ramiona, żeby zachować równowagę. Pierwsze potknięcie nastąpiło chwilę później - upadła. Ból sparaliżował ją na długą chwilę, ale nie poddawała się. Znów wstała, wyciskając oddech z dziurawych płuc razem z przeraźliwym świstem.
Po kolejnych kilku krokach, a raczej szurnięciach gołymi stopami o suchy grunt, potknęła się po raz kolejny i z głuchym hukiem upadła na ziemię. Jęknęła przeciągle. Jej odrętwiały umysł zdołał jednak zrozumieć, że tym razem potknięcie nie było spowodowane własną nieuwagą, a... czymś. Nie była pewna, co to było, ale jeśli była to gałąź, mogłaby się na niej wesprzeć.
Uniosła się więc powoli do siadu i wyciągnęła dłoń do przodu, macając nią ziemię. Jej palce szybko natrafiły na materiał, a potem na... czyjąś nogę? Rękę?
Nie, to musiała być noga. Bardziej umięśniona w łydce, na pewno nie kobieca?
Potrząsnęła nią powoli.
- Hej... hej, obudź... obudź się. Słyszysz? - szepnęła do niego.
Serce niemal wyrywało się z jej piersi. Znów spróbowała wstać. Nie miała pojęcia, do kogo należało ciało, o które się potknęła. Może było martwe? Może rzucone na pożarcie zwierzętom? Gdziekolwiek była, z kimkolwiek była, musiała uciekać.
Więc znów spróbowała wstać. Kręciło jej się w głowie, ból pustoszył wszystkie jej myśli.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Spędzał tę noc poza miastem. Smoki ostatnimi czasy pikowały niebezpiecznie nisko nad Dover - musieli je zabezpieczyć. Nie przejmował się mugolami, ale fakt faktem stanowili dla tych stworzeń zagrożenie. Nie powinni ich dostrzec: zwłaszcza teraz, kiedy Ministerstwo odwołało z pracy wszystkich amnezjatorów - mugole widzący smoki byli dla nich podwójnie niebezpieczni. Wpatrywał się w aksamitne czarne niebo, z różdżką trzymaną w dłoni, dostrzegając w oddali srebrzysty błysk. Początkowo był pewien, że był to błysk smoka przecinającego niebo, nic bardziej mylnego - pomylił go z błyskawicą, choć przecież wcale nie zanosiło się na burzę. Cofnął się. Pół kroku, ledwie zauważalnie, ale nie odejmując spojrzenia od dziwnego zjawiska. Błyskawic jednak zaczynało się pojawiać coraz więcej, zbliżały się, zaczynały ich otaczać; nigdy dotąd nie widział niczego podobnego - czy powinien się bać? Zapewne, choć stokroć bardziej odczuwał dziwną fascynacje nieznanym, pragnienie odczucia doznania, którego dotąd nie znał, nowego, świeżego, ta bardzo innego. Błysk pojawił się tuż nad nim, odruchowo szarpnął różdżkę, chcąc wyczarować tarczę ochronną - ale sam nie wiedział, czy nie zdążył, czy ta okazała się zbyt słaba; nic więcej, oprócz bólu, już nie pamiętał.
Hej... obudź się... słyszysz? słyszysz? ; kobiecy głos jak echo odbijał się w jego głowie jeszcze nim otworzył oczy - przeszywający ból przechodził go na wskroś, od głowy po same stopy, pozwalając sobie jedynie na cichy, przeciągły jęk. Głos był nieznajomy, to czujność zmusiła go do mobilizacji sił i uniesienia powiek, ręka w szybkim odruchu pomknęła w bok, zanurzając się w wysokie źdźbła trawy, by spomiędzy nich odnaleźć porzuconą różdżkę, musiała gdzieś tutaj być. Twarz kobiety była mu obca, choć być może gdyby znajdowała się w lepszym stanie, nabrałaby zupełnie innych rysów i dała inne wrażenie. Jej widok zmusił go, żeby cofnął się spod jej dotyku nagłym, gwałtownym ruchem, zaciskając zęby, by znieść towarzyszący temu ruchowi ból. - Kim - Przełknął ślinę przez zasuszone gardło, mowa sprawiała mu więcej trudności, niż się spodziewał. - Kim jesteś? - Obejrzał się, chłonąc wzrokiem krajobraz. Nie był w Dover, wszystko w okół wydawało się obce. Bardziej skalne - byli gdzieś w górach? - Co to za miejsce - dodał, wciąż słabo, choć nie było w tym ani stwierdzenia, ani pytania, krajobraz coś mu przypominał, a jednak rozciągające się w cztery strony świata przepastne niziny nasuwały najczarniejsze myśli. Nie był pewien, czy to w ogóle była Anglia - ale przecież miał przed sobą Europejkę. Próbował skupić myśli, skoncentrować się; co pamiętał ostatniego? Błyski, grzmoty, dziwne wyładowania - błysk, biel i czerń zasłaniające wszystko straszną kurtyną. Dźwignął się do pozycji półleżącej, choć przez jego ramiona przeszedł promieniujący, nieznośny ból, jęknął, po czym niemrawym ruchem odnajdując wreszcie różdżkę. Nigdy nie pozwalał jej się oddalić. - Data - W tonie jego głosu, pomimo słabości, pobrzmiewała silna rozkazująca i nasycona arogancją nuta, spośród chaosu w umyśle wynajdywał te najtrzeźwiejsze myśli. - Który dzisiaj jest? - Ale z dziewczyną coś wydawało się nie tak. Z jej twarzą. Oczami. Na dłużej zatrzymał na niej spojrzenie - w milczeniu obserwując ruchy. Jak długo mógł być nieprzytomny?
100/220, tristan ma - 30 do rzutów i nie może rzucić avady
Hej... obudź się... słyszysz? słyszysz? ; kobiecy głos jak echo odbijał się w jego głowie jeszcze nim otworzył oczy - przeszywający ból przechodził go na wskroś, od głowy po same stopy, pozwalając sobie jedynie na cichy, przeciągły jęk. Głos był nieznajomy, to czujność zmusiła go do mobilizacji sił i uniesienia powiek, ręka w szybkim odruchu pomknęła w bok, zanurzając się w wysokie źdźbła trawy, by spomiędzy nich odnaleźć porzuconą różdżkę, musiała gdzieś tutaj być. Twarz kobiety była mu obca, choć być może gdyby znajdowała się w lepszym stanie, nabrałaby zupełnie innych rysów i dała inne wrażenie. Jej widok zmusił go, żeby cofnął się spod jej dotyku nagłym, gwałtownym ruchem, zaciskając zęby, by znieść towarzyszący temu ruchowi ból. - Kim - Przełknął ślinę przez zasuszone gardło, mowa sprawiała mu więcej trudności, niż się spodziewał. - Kim jesteś? - Obejrzał się, chłonąc wzrokiem krajobraz. Nie był w Dover, wszystko w okół wydawało się obce. Bardziej skalne - byli gdzieś w górach? - Co to za miejsce - dodał, wciąż słabo, choć nie było w tym ani stwierdzenia, ani pytania, krajobraz coś mu przypominał, a jednak rozciągające się w cztery strony świata przepastne niziny nasuwały najczarniejsze myśli. Nie był pewien, czy to w ogóle była Anglia - ale przecież miał przed sobą Europejkę. Próbował skupić myśli, skoncentrować się; co pamiętał ostatniego? Błyski, grzmoty, dziwne wyładowania - błysk, biel i czerń zasłaniające wszystko straszną kurtyną. Dźwignął się do pozycji półleżącej, choć przez jego ramiona przeszedł promieniujący, nieznośny ból, jęknął, po czym niemrawym ruchem odnajdując wreszcie różdżkę. Nigdy nie pozwalał jej się oddalić. - Data - W tonie jego głosu, pomimo słabości, pobrzmiewała silna rozkazująca i nasycona arogancją nuta, spośród chaosu w umyśle wynajdywał te najtrzeźwiejsze myśli. - Który dzisiaj jest? - Ale z dziewczyną coś wydawało się nie tak. Z jej twarzą. Oczami. Na dłużej zatrzymał na niej spojrzenie - w milczeniu obserwując ruchy. Jak długo mógł być nieprzytomny?
100/220, tristan ma - 30 do rzutów i nie może rzucić avady
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
| 45/205; -50
Nadzieja paliła się szybciej niż wiedźmy na stosach. Tej, która należała do Eileen, wystarczyło jedno mrugnięcie.
Właściciel szturchanej przez nią nogi obudził się i odezwał. Choć jej głowa wciąż przepełniona była szumem, usłyszała intonację, jaką nafaszerował wypowiadane przez siebie słowa. Najpierw brzmiał jak zagubione dziecko, ale chwilę potem głos był już twardy, naznaczony niezbyt przychylnym spojrzeniem na całą tę abstrakcyjną sytuację. Kim był? Mieszczuchem? Złodziejem? Piekarzem z Pokątnej? Szlachcicem? Oh, cudownie, na jednego z nich mogłaby trafić! Jeszcze gdyby to był martwy szlachcic, wszystko byłoby w porządku, ale on ŻYŁ i wszystko wskazywało na to, że dochodził do siebie. Kimkolwiek był, brzmiąc w ten sposób nie zaskarbił sobie jej zaufania. Musiała stąd uciekać, psidwacza kość, i to jak najszybciej. Wszystkie drogi byłyby dobre – odejmując od tego leże potwora (jeśli tu jakiekolwiek było), Ministerstwo Magii, Hogwart i osobę, która w tej chwili jeszcze za nią leżała. Jeszcze, bo niedługo pewnie się podniesie i, wnioskując po nieprzychylności słyszanej w głosie, nie weźmie jej pod rękę i nie wyprowadzi stąd.
– Zielarką, Aithne – odpowiedziała zgodnie z prawdą, tembr jej głosu przesiąkł chrypą. Przedstawienie się drugim imieniem, którego i tak nie używała, wydało jej się przymusową dozą ostrożności. Musiała przeżyć. Jeśli on miał różdżkę, miał również nad nią okrutnie wielką przewagę. Oddech charczał, mięśnie drżały, jakby znajdowała się w samym środku zimowego okrycia tundry. – Nie wiem… nie znam daty… ani miejsca.
Poczekała aż zada wszystkie pytania. Nie mogła tracić siły na wciskanie się swoimi półsłówkami w jego zdanie. Nie miała siły na odpowiadanie na pytania, które według niej nie miały jednorakiej odpowiedzi. Zaczęła znów iść do przodu – sunęła ostrożnie, z niewielkim progresem, ale sunęła. Jej stopa znów na coś natrafiła. Spalona skóra natrafiła na suchy, zwiędnięty kawał gałęzi. Ze stęknięciem usiadła na ziemi i wymacała go, niewidzącymi oczyma szukając w polu widzenia innych wskazówek. Miała wrażenie, że chodzi jak dziecko we mgle – metaforycznie miało to sens, bo faktycznie nie wiedziała, który kierunek na róży wiatrów obrała; dosłownie, bo cały widok przesłaniała jej gęsta, szarawa mgła, która skutecznie przesłaniała wszystkie barwy. Widziała jedynie plamy dookoła siebie. Niewyraźne, bezkształtne, w odcieniach wszystkich przydymionych, ciemnych barw.
Było jej cholernie zimno, żołądek najprawdopodobniej przywarł do kręgosłupa, ale musiała się stąd (gdziekolwiek była) wydostać, choćby miało ją to kosztować cały jej dobytek, wszystkie jej siły.
Chwyciła za gałąź, zaciskając zęby, kiedy skóra otarła się o szorstką korę, i znów wstała z zamiarem pójścia przed siebie. Musiała wsłuchać się w odgłosy, w dźwięki, które ją otaczały.
Gdzieś z prawej strony usłyszała cykady. A tam, gdzie są cykady, będzie i wysoka trawa. Głąb lądu. Tędy? Z lewej strony dobiegł ją dźwięk… rechotu? Tam, gdzie są żaby, zawsze jest i woda. Przed sobą nie słyszała niczego.
Niech to szlag. W którą stronę ma iść?
Pulsowanie w skroniach i szalony rytm serca tańczyły ze sobą w potępieńczym walcu.
Nadzieja paliła się szybciej niż wiedźmy na stosach. Tej, która należała do Eileen, wystarczyło jedno mrugnięcie.
Właściciel szturchanej przez nią nogi obudził się i odezwał. Choć jej głowa wciąż przepełniona była szumem, usłyszała intonację, jaką nafaszerował wypowiadane przez siebie słowa. Najpierw brzmiał jak zagubione dziecko, ale chwilę potem głos był już twardy, naznaczony niezbyt przychylnym spojrzeniem na całą tę abstrakcyjną sytuację. Kim był? Mieszczuchem? Złodziejem? Piekarzem z Pokątnej? Szlachcicem? Oh, cudownie, na jednego z nich mogłaby trafić! Jeszcze gdyby to był martwy szlachcic, wszystko byłoby w porządku, ale on ŻYŁ i wszystko wskazywało na to, że dochodził do siebie. Kimkolwiek był, brzmiąc w ten sposób nie zaskarbił sobie jej zaufania. Musiała stąd uciekać, psidwacza kość, i to jak najszybciej. Wszystkie drogi byłyby dobre – odejmując od tego leże potwora (jeśli tu jakiekolwiek było), Ministerstwo Magii, Hogwart i osobę, która w tej chwili jeszcze za nią leżała. Jeszcze, bo niedługo pewnie się podniesie i, wnioskując po nieprzychylności słyszanej w głosie, nie weźmie jej pod rękę i nie wyprowadzi stąd.
– Zielarką, Aithne – odpowiedziała zgodnie z prawdą, tembr jej głosu przesiąkł chrypą. Przedstawienie się drugim imieniem, którego i tak nie używała, wydało jej się przymusową dozą ostrożności. Musiała przeżyć. Jeśli on miał różdżkę, miał również nad nią okrutnie wielką przewagę. Oddech charczał, mięśnie drżały, jakby znajdowała się w samym środku zimowego okrycia tundry. – Nie wiem… nie znam daty… ani miejsca.
Poczekała aż zada wszystkie pytania. Nie mogła tracić siły na wciskanie się swoimi półsłówkami w jego zdanie. Nie miała siły na odpowiadanie na pytania, które według niej nie miały jednorakiej odpowiedzi. Zaczęła znów iść do przodu – sunęła ostrożnie, z niewielkim progresem, ale sunęła. Jej stopa znów na coś natrafiła. Spalona skóra natrafiła na suchy, zwiędnięty kawał gałęzi. Ze stęknięciem usiadła na ziemi i wymacała go, niewidzącymi oczyma szukając w polu widzenia innych wskazówek. Miała wrażenie, że chodzi jak dziecko we mgle – metaforycznie miało to sens, bo faktycznie nie wiedziała, który kierunek na róży wiatrów obrała; dosłownie, bo cały widok przesłaniała jej gęsta, szarawa mgła, która skutecznie przesłaniała wszystkie barwy. Widziała jedynie plamy dookoła siebie. Niewyraźne, bezkształtne, w odcieniach wszystkich przydymionych, ciemnych barw.
Było jej cholernie zimno, żołądek najprawdopodobniej przywarł do kręgosłupa, ale musiała się stąd (gdziekolwiek była) wydostać, choćby miało ją to kosztować cały jej dobytek, wszystkie jej siły.
Chwyciła za gałąź, zaciskając zęby, kiedy skóra otarła się o szorstką korę, i znów wstała z zamiarem pójścia przed siebie. Musiała wsłuchać się w odgłosy, w dźwięki, które ją otaczały.
Gdzieś z prawej strony usłyszała cykady. A tam, gdzie są cykady, będzie i wysoka trawa. Głąb lądu. Tędy? Z lewej strony dobiegł ją dźwięk… rechotu? Tam, gdzie są żaby, zawsze jest i woda. Przed sobą nie słyszała niczego.
Niech to szlag. W którą stronę ma iść?
Pulsowanie w skroniach i szalony rytm serca tańczyły ze sobą w potępieńczym walcu.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Zielarka Aithne, bez znaczenia - wszystko wskazywało na to, że była nie mniej zagubiona od niego. Nie znała daty ani miejsca, a stan jej ciała mówił sam za siebie, ubrudzone szmaty - czy przesiąknięte krwią? - nie budziły zaufania; w tym momencie jednak absolutnie nic nie budziło zaufania. Te dziwne wyładowania, ból, przeszywający ból przy każdym ruchu. Nie miał pojęcia, jak długo mógł być nieprzytomny, a cała ta historia nie składała się w jego głowie w spójną całość - nie rozumiał, co się wydarzyło. Nie rozumiał z tego nic. Wciąż trwała noc, mogło więc - choć wcale nie musiało - minąć niewiele czasu, mógł się tu zjawić albo za sprawą teleportacji albo przeniesienia przez kogoś; dziwaczne zachowanie dziewczyny utwierdzało go w przekonaniu, że nie miała z tym wszystkim nic wspólnego. Nie podniósł się jej śladem, ale obserwował jej zmagania: czołgającej się na ślepo w losowo obranym kierunku. Na ślepo - uważnie obserwował jej twarz, jej źrenice nie zwracały uwagi na jego ruch. Nienaturalnie. Była niewidoma? Z pewnością - spacerowała przecież własnie prosto na drzewo.
Niech i tak będzie - musiał się stąd wydostać, ale żeby to zrobić, musiał też nabrać sił. Przez chwilę mełł w ustach zamiary, obserwując oddalające się w ślimaczym tempie plecy dziewczyny, zaciskając dłoń na rękojeści rzeźbionej w różane wzory różdżki. Nie widziała go. Nie zapamięta go. Nie wiedziała, kim był; w przeciwieństwie do niego, choć imię ani nazwa prostej profesji nic mu nie mówiły. Była nikim znikąd i z jakiegoś powodu zjawiła się tu dzisiaj razem z nim - dziwne. Obrócił między palcami różdżkę, przesuwając opuszkiem palca wzdłuż różanych zdobień, nim skierował jej kraniec w sylwetkę Aithne. Wokół byli sami - tego mógł być pewien - nie potrafiąc przejrzeć otaczającej ich iluzji był pewien, że otaczają ich dalekie hektary opuszczonych nizin, jeśli chciał się stąd wydostać: potrzebował nabrać sił, mógł to zrobić wyłącznie jej kosztem. Mógł spróbować się teleportować lub przeobrazić w kłąb czarnej mgły, która wzleci - dokąd? Tego też nie wiedział, każde zachowanie niosło ze sobą ryzyko, którego nie był w stanie wykalkulowywać. Nie miał innego wyjścia, musiał się posilić.
- Malesuritio - wypowiedział miękko, przez krótki moment zastanawiał się, czy nie spróbować zaklęcia niewerbalnego - dziewczyna nawet nie zorientowałaby się, co się dzieje, a tak z pewnością wpadnie w popłoch; to nie miało wielkiego znaczenia, nie miała przecież dokąd uciec. A przy odrobinie szczęścia - pomyli ból płynący z klątwą z uderzeniem o pień.
Niech i tak będzie - musiał się stąd wydostać, ale żeby to zrobić, musiał też nabrać sił. Przez chwilę mełł w ustach zamiary, obserwując oddalające się w ślimaczym tempie plecy dziewczyny, zaciskając dłoń na rękojeści rzeźbionej w różane wzory różdżki. Nie widziała go. Nie zapamięta go. Nie wiedziała, kim był; w przeciwieństwie do niego, choć imię ani nazwa prostej profesji nic mu nie mówiły. Była nikim znikąd i z jakiegoś powodu zjawiła się tu dzisiaj razem z nim - dziwne. Obrócił między palcami różdżkę, przesuwając opuszkiem palca wzdłuż różanych zdobień, nim skierował jej kraniec w sylwetkę Aithne. Wokół byli sami - tego mógł być pewien - nie potrafiąc przejrzeć otaczającej ich iluzji był pewien, że otaczają ich dalekie hektary opuszczonych nizin, jeśli chciał się stąd wydostać: potrzebował nabrać sił, mógł to zrobić wyłącznie jej kosztem. Mógł spróbować się teleportować lub przeobrazić w kłąb czarnej mgły, która wzleci - dokąd? Tego też nie wiedział, każde zachowanie niosło ze sobą ryzyko, którego nie był w stanie wykalkulowywać. Nie miał innego wyjścia, musiał się posilić.
- Malesuritio - wypowiedział miękko, przez krótki moment zastanawiał się, czy nie spróbować zaklęcia niewerbalnego - dziewczyna nawet nie zorientowałaby się, co się dzieje, a tak z pewnością wpadnie w popłoch; to nie miało wielkiego znaczenia, nie miała przecież dokąd uciec. A przy odrobinie szczęścia - pomyli ból płynący z klątwą z uderzeniem o pień.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'k10' : 5
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'k10' : 5
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Zagroda garborogów
Szybka odpowiedź