Zagroda garborogów
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zagroda garborogów
Garborogi odgrodzone są od zwiedzających ogród solidną, magicznie wzmacnianą barierą ochronną, to rogate, agresywne zwierzę zamieszkuje niemal każdy rejon Europy i często współwystępuje z wolnożyjącymi trollami jako ich wierzchowce. Bywają brutalne, nie są zbyt inteligentne i często bezrozumnie atakują wszystko, co stanie im na drodze. Z tego względu nie można podejść bliżej nich, a bariera imituje stworzeniom iluzję rozległych nizin, zasłaniając im widok zwiedzających ogród czarodziejów. ZOO znane jest z niezwykle cenionej hodowli, która szczyci się znaczącymi sukcesami w dziedzinie ochrony garborogów.
W Diggory tkwiła jeszcze odrobina młodzieńczej wybuchowości, lecz rudowłosa lubiła myśleć o sobie jako o kobiecie racjonalnej i dojrzałej, która będzie w stanie przeanalizować swoje emocje, zanim te zdążą nią zawładnąć i doprowadzić do katastrofy. Z perspektywy czasu wiedziała, że na wybrzeżu w Weymouth rozegrała to wszystko po szczeniacku, jak głupia nastolatka, która próbuje się zemścić, bo zerwał z nią chłopak. Tłumaczyła sobie jednak, że jej złość była uzasadniona i nie mogła znaleźć argumentu przeciwko tej tezie. To nie złośliwość i zazdrość kazały jej potraktować Aidana w ten, a nie inny sposób. Miała tak wiele powodów, by go nienawidzić i ani jednego, by pozwolić mu wyłożyć swoje racje. Nie chciała go słuchać i nie była mu winna nawet sekundy poświęconej na wysłuchiwanie jego marnych wyjaśnień. Przeczuwała, że mimo wszystko mężczyzna w końcu zechce to zrobić, ale spodziewała się raczej listu, który mogłaby spalić bez czytania, niż kolejnego, tak szybkiego spotkania.
Nie wierzyła w przypadki i wytłumaczenie o pracy na miejscu przywitała ironicznym grymasem twarzy; szybko stwierdziła, że kłamał, ale nie zamierzała wdawać się w słowne pyskówki. Zamierzała natomiast złożyć oficjalną skargę w biurze Ogrodu Magizoologicznego i dopilnować, by nigdy więcej nie zatrudniono tu osoby, która nęka dzieci. Być może okazałaby się osobą mściwą, lecz miała ku temu racjonalne powody – Aidana Bagmana pamiętała już nie przez pryzmat ukochanego, a osoby zakłamanej, fałszywej i potrafiącej posunąć się do wszystkiego, co mogłoby przynieść mu korzyść. Okłamywał ją latami, by ostatniego dnia relacji upokorzyć do granic możliwości, obedrzeć z resztek godności i zostawić w prawie pustym mieszkaniu. Nawet gdyby bardzo chciała, nie potrafiłaby wykrzesać z siebie ani krztyny współczucia dla człowieka, który kiedyś tak okrutnie ją potraktował. Podarowała mu swoje serce, a on zwrócił je w kawałkach.
- Od jak dawna jesteś w Anglii? – zapytała pozornie spokojnym tonem, wciąż trzymając różdżkę w pogotowiu i obserwując łamacza klątw bacznie. Pytanie nie wynikało z troski, a chłodnej kalkulacji; musiała dowiedzieć się jak najwięcej, jeśli chciała skutecznie wyeliminować go ze swojego życia – I kiedy się stąd wynosisz?
Nie miała czasu ani ochoty na pogawędki, musiała wracać do Amosa. Z Aidanem nic jej już nie łączyło, bo dla jej syna był nikim; obcym w tłumie gapiów, podnoszącym zabawkę i zwracającym ją bez sentymentu. Bagman nie zasługiwał na względy kogoś, kogo kiedyś porzucił bez skrupułów i skazał na łatkę bękarta.
Nie wierzyła w przypadki i wytłumaczenie o pracy na miejscu przywitała ironicznym grymasem twarzy; szybko stwierdziła, że kłamał, ale nie zamierzała wdawać się w słowne pyskówki. Zamierzała natomiast złożyć oficjalną skargę w biurze Ogrodu Magizoologicznego i dopilnować, by nigdy więcej nie zatrudniono tu osoby, która nęka dzieci. Być może okazałaby się osobą mściwą, lecz miała ku temu racjonalne powody – Aidana Bagmana pamiętała już nie przez pryzmat ukochanego, a osoby zakłamanej, fałszywej i potrafiącej posunąć się do wszystkiego, co mogłoby przynieść mu korzyść. Okłamywał ją latami, by ostatniego dnia relacji upokorzyć do granic możliwości, obedrzeć z resztek godności i zostawić w prawie pustym mieszkaniu. Nawet gdyby bardzo chciała, nie potrafiłaby wykrzesać z siebie ani krztyny współczucia dla człowieka, który kiedyś tak okrutnie ją potraktował. Podarowała mu swoje serce, a on zwrócił je w kawałkach.
- Od jak dawna jesteś w Anglii? – zapytała pozornie spokojnym tonem, wciąż trzymając różdżkę w pogotowiu i obserwując łamacza klątw bacznie. Pytanie nie wynikało z troski, a chłodnej kalkulacji; musiała dowiedzieć się jak najwięcej, jeśli chciała skutecznie wyeliminować go ze swojego życia – I kiedy się stąd wynosisz?
Nie miała czasu ani ochoty na pogawędki, musiała wracać do Amosa. Z Aidanem nic jej już nie łączyło, bo dla jej syna był nikim; obcym w tłumie gapiów, podnoszącym zabawkę i zwracającym ją bez sentymentu. Bagman nie zasługiwał na względy kogoś, kogo kiedyś porzucił bez skrupułów i skazał na łatkę bękarta.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Dlaczego życie musiało być tak skomplikowane? Przecież nie wyjechałem mając złe intencje, a wszystko co jej wtedy mówiłem, każde najdrobniejsze słowo, było kłamstwem, dlaczego więc nie można było tego naprawić w paru słowach, skoro wszystkie te lata nie były zgodne z rzeczywistością? Czemu oszustwo przychodziło tak łatwo, a naprawianie wszystkiego…
Westchnąłem w duchu myśląc o tym jak długa czekała mnie droga, jeśli chciałem odzyskać choćby cień tego, co kiedyś było między nami. Wiedziałem, że w oczach Jessy nie zasługiwałem teraz nawet na krztynę szacunku, ba, nie zasługiwałem nawet na szczerą uwagę, na nic więcej niż chłodne spojrzenie i pełen dystansu głos. Oczywiście, że liczyłem się z tym, że tak będzie od chwili, w której zobaczyłem ją pierwszy raz w tłumie na Pokątnej marząc o spotkaniu, byłem gotów nawet na więcej i złamany na plaży nos wcale nie stał na szczycie listy tego co spodziewałem się w reakcji na mój widok. Liczyłem się z każdą możliwą niedogodnością i miałem zamiar przyjmować ją bez słowa, wiedząc doskonale, że zasłużyłem na to wszystko wyrzynając w jej duchu zapewnienia o moim braku miłości i pogardzie do jej krwi, a jednak nie znaczyło to, że nie czułem pewnego smutku, że wbita w plecy różdżka nie sprawiała przykrości, a chłodne pytanie o opuszczenie kraju nie podcina wiary w to, że kiedyś może nam się ułoży.
Milczałem przez dłuższą chwilę, nie po to by ją drażnić, szukałem po prostu odpowiednich słów, takich które wyjaśnią wszystko w krótki sposób i pozwolą mi jednocześnie na utrzymanie jej uwagi, ale z każdą kolejną chwilą zdawałem sobie sprawę, że cokolwiek powiem, jeśli będzie to prawda Jessa nie będzie zadowolona, nawet w najmniejszym stopniu. Nie mogłem się temu dziwić, ale nie potrafiłem od razu wymusić z siebie słów, które sprawią, że jej złość się spotęguje, przeciągałem to jak najdłużej mogłem starając się cieszyć z jej bliskości, z jej ciała stykającego się z moim, jednak nie mogłem ciągnąć tego w nieskończoność.
- Około trzech i pół miesiąca – powiedziałem w końcu starając się brzmieć jak najbardziej spokojnie. – Przyjechałem pod koniec kwietnia. I nie wiem, Jessa – urwałem na chwilę, czując niemal elektryzujący wpływ wymówionego imienia na mój umysł. Na Merlina, jak dawno nie mogłem zwrócić się do niej w tak normalny sposób. – Szczerze mówiąc nie planowałem wyjazdu, pracuje tutaj, próbuję poukładać swoje życie na nowo.
Szczerość była podstawą, dlatego zamierzałem przemycać ją kawałek po kawałku, chociaż na ten moment nie miała zostać doceniona w żaden sposób. nie zamierzałem jednak kłamać, mówić jej, że wcale nie zamierzam tu zostać na dłużej, budować w niej fałszywego przeświadczenia, że pozbędzie się mnie, by później w spokoju móc ją obserwować z dystansu, choć od czasu spotkania na Festiwalu rozważałem tę opcję już kilkukrotnie. Prawie poddałem się, prawie uwierzyłem, że nigdy niczego nie naprawię… Ale nie mogłem tak myśleć, ona zasługiwała by znać prawdę. Nasz syn też.
Chociaż ja nie zasługiwałem na żadne z nich.
Westchnąłem w duchu myśląc o tym jak długa czekała mnie droga, jeśli chciałem odzyskać choćby cień tego, co kiedyś było między nami. Wiedziałem, że w oczach Jessy nie zasługiwałem teraz nawet na krztynę szacunku, ba, nie zasługiwałem nawet na szczerą uwagę, na nic więcej niż chłodne spojrzenie i pełen dystansu głos. Oczywiście, że liczyłem się z tym, że tak będzie od chwili, w której zobaczyłem ją pierwszy raz w tłumie na Pokątnej marząc o spotkaniu, byłem gotów nawet na więcej i złamany na plaży nos wcale nie stał na szczycie listy tego co spodziewałem się w reakcji na mój widok. Liczyłem się z każdą możliwą niedogodnością i miałem zamiar przyjmować ją bez słowa, wiedząc doskonale, że zasłużyłem na to wszystko wyrzynając w jej duchu zapewnienia o moim braku miłości i pogardzie do jej krwi, a jednak nie znaczyło to, że nie czułem pewnego smutku, że wbita w plecy różdżka nie sprawiała przykrości, a chłodne pytanie o opuszczenie kraju nie podcina wiary w to, że kiedyś może nam się ułoży.
Milczałem przez dłuższą chwilę, nie po to by ją drażnić, szukałem po prostu odpowiednich słów, takich które wyjaśnią wszystko w krótki sposób i pozwolą mi jednocześnie na utrzymanie jej uwagi, ale z każdą kolejną chwilą zdawałem sobie sprawę, że cokolwiek powiem, jeśli będzie to prawda Jessa nie będzie zadowolona, nawet w najmniejszym stopniu. Nie mogłem się temu dziwić, ale nie potrafiłem od razu wymusić z siebie słów, które sprawią, że jej złość się spotęguje, przeciągałem to jak najdłużej mogłem starając się cieszyć z jej bliskości, z jej ciała stykającego się z moim, jednak nie mogłem ciągnąć tego w nieskończoność.
- Około trzech i pół miesiąca – powiedziałem w końcu starając się brzmieć jak najbardziej spokojnie. – Przyjechałem pod koniec kwietnia. I nie wiem, Jessa – urwałem na chwilę, czując niemal elektryzujący wpływ wymówionego imienia na mój umysł. Na Merlina, jak dawno nie mogłem zwrócić się do niej w tak normalny sposób. – Szczerze mówiąc nie planowałem wyjazdu, pracuje tutaj, próbuję poukładać swoje życie na nowo.
Szczerość była podstawą, dlatego zamierzałem przemycać ją kawałek po kawałku, chociaż na ten moment nie miała zostać doceniona w żaden sposób. nie zamierzałem jednak kłamać, mówić jej, że wcale nie zamierzam tu zostać na dłużej, budować w niej fałszywego przeświadczenia, że pozbędzie się mnie, by później w spokoju móc ją obserwować z dystansu, choć od czasu spotkania na Festiwalu rozważałem tę opcję już kilkukrotnie. Prawie poddałem się, prawie uwierzyłem, że nigdy niczego nie naprawię… Ale nie mogłem tak myśleć, ona zasługiwała by znać prawdę. Nasz syn też.
Chociaż ja nie zasługiwałem na żadne z nich.
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Lwią część swojego życia podporządkowała Amosowi i jego wychowaniu, to dla niego gotowa była na wszelkie poświęcenia. Dołączenie do Zakonu Feniksa podyktowane było troską o lepszą przyszłość dla syna, o życie, w którym jego jedynym problemem mógł być oblany sprawdzian, a nie nieustająca walka o udowodnienie wszystkim, że ze względu na mieszaną krew nie jest wcale gorszy. Pochodzenie także nie miało mu ułatwiać życia; bycie nieślubnym dzieckiem niosło ze sobą stygmę, za którą odpowiedzialny był stojący właśnie przed Jessą mężczyzna. Aidan zdołał skrzywić Amosa zanim ten się jeszcze narodził, dlatego rudowłosa nie miała wątpliwości gdy twierdziła, że bezpieczeństwo jej syna jest zagrożone ponownym pojawieniem się łamacza klątw w Londynie.
Co tu robił i z czego żył? Czy utrzymywał kontakty z dawnymi znajomymi? Czy naprawdę zamierzał tutaj zostać? Diggory walczyła z wieloma pytaniami w swojej głowie, lecz nie zadała żadnego z nich. Nie dbała o niego, wiec nie chciała nawet sprawiać takich pozorów. Wzmianka o poukładaniu życia na nowo rozjuszyła ją, lecz okazała to wybuchając ironicznym śmiechem.
- Nic cię tu nie trzyma, spaliłeś za sobą wszystkie mosty. Nie masz tu nawet jednego przyjaciela, jednej osoby, która nazwałaby cię dobrym człowiekiem i zaufała ci – przyjrzała się Bagmanowi od stóp po czubek głowy i stwierdziła, że był w nędznym stanie, w niczym nie przypominając mężczyzny, jakiego znała przed laty.
Usilnie starała się nie sięgać pamięcią wstecz i nie przywoływać w wyobraźni obrazów wspólnych, radosnych dni. Wiedziała, ze wszystkie były fałszem, a ona naiwnie się na to nabrała, tym łatwiej było więc o nich zapomnieć. Cofnęła się o krok, wciąż mając mężczyznę na oku.
- Jeśli w jakiś pokrętny sposób łudzisz się jeszcze, że odzyskasz chociaż cień mojego zaufania, bardzo się mylisz. Nie istniejesz dla mnie i to się nie zmieni, nieważne jak ckliwą historyjkę o swoim powrocie byś mi opowiedział – wycedziła, wpatrując mu się intensywnie w oczy i usiłując wlać w to spojrzenie całą pogardę dla jego osoby, jaka się w niej tliła.
Jej rozmowy z widmami przeszłości nie szły ostatnio najlepiej. Alphard wylądował w morzu, a Aidan miał szansę stać się pożywieniem dla garboroga. Jessa odetchnęła, próbując na chłodno i spokojnie podejść do sytuacji, którą wywołała. Być może ta nieumiejętność rozmawiania z mężczyznami powinna dać jej coś do zrozumienia, lecz w tym momencie Diggory daleka była od samokrytyki.
- Mój syn nie potrzebuje w swoim życiu kogoś takiego, jak ty, podłego kłamcy i tchórza. Jeśli spróbujesz się z nim skontaktować… pożałujesz tego bardzo mocno – podejrzewała, że będzie musiała załatwić tę sprawę nieoficjalnie, lecz dla dobra syna nie zawahałaby się przed niczym. Nawet niosącym spustoszenie w pamięci zaklęciem Obliviate.
Co tu robił i z czego żył? Czy utrzymywał kontakty z dawnymi znajomymi? Czy naprawdę zamierzał tutaj zostać? Diggory walczyła z wieloma pytaniami w swojej głowie, lecz nie zadała żadnego z nich. Nie dbała o niego, wiec nie chciała nawet sprawiać takich pozorów. Wzmianka o poukładaniu życia na nowo rozjuszyła ją, lecz okazała to wybuchając ironicznym śmiechem.
- Nic cię tu nie trzyma, spaliłeś za sobą wszystkie mosty. Nie masz tu nawet jednego przyjaciela, jednej osoby, która nazwałaby cię dobrym człowiekiem i zaufała ci – przyjrzała się Bagmanowi od stóp po czubek głowy i stwierdziła, że był w nędznym stanie, w niczym nie przypominając mężczyzny, jakiego znała przed laty.
Usilnie starała się nie sięgać pamięcią wstecz i nie przywoływać w wyobraźni obrazów wspólnych, radosnych dni. Wiedziała, ze wszystkie były fałszem, a ona naiwnie się na to nabrała, tym łatwiej było więc o nich zapomnieć. Cofnęła się o krok, wciąż mając mężczyznę na oku.
- Jeśli w jakiś pokrętny sposób łudzisz się jeszcze, że odzyskasz chociaż cień mojego zaufania, bardzo się mylisz. Nie istniejesz dla mnie i to się nie zmieni, nieważne jak ckliwą historyjkę o swoim powrocie byś mi opowiedział – wycedziła, wpatrując mu się intensywnie w oczy i usiłując wlać w to spojrzenie całą pogardę dla jego osoby, jaka się w niej tliła.
Jej rozmowy z widmami przeszłości nie szły ostatnio najlepiej. Alphard wylądował w morzu, a Aidan miał szansę stać się pożywieniem dla garboroga. Jessa odetchnęła, próbując na chłodno i spokojnie podejść do sytuacji, którą wywołała. Być może ta nieumiejętność rozmawiania z mężczyznami powinna dać jej coś do zrozumienia, lecz w tym momencie Diggory daleka była od samokrytyki.
- Mój syn nie potrzebuje w swoim życiu kogoś takiego, jak ty, podłego kłamcy i tchórza. Jeśli spróbujesz się z nim skontaktować… pożałujesz tego bardzo mocno – podejrzewała, że będzie musiała załatwić tę sprawę nieoficjalnie, lecz dla dobra syna nie zawahałaby się przed niczym. Nawet niosącym spustoszenie w pamięci zaklęciem Obliviate.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Być może, gdybym te sześć lat temu wiedział, że kiedyś stworzą eliksir, który pozwoli mi przetrwać pełnię z trzeźwym umysłem, że sprawi, iż przestanę być bezmyślną maszyną do zabijania, być może wtedy podjąłbym się ryzyka wiążącego się z pozostaniem w domu przy Jessie. Albo chociaż przyznałbym się jej do prawdy i spróbował pójść na kompromis, wyjechałbym nie zrywając z nią kontaktu, przetrwałbym te sześć lat tułaczki wiedząc, że w końcu do niej wrócę, że ja, ona i nas syn będziemy szczęśliwą rodziną, że pierścionek z jej palca nigdy nie zniknie, jedynie przedłuży się czas, który będzie musiała przeczekać by założyć do tego obrączkę. Ale niestety tak nie było, nie posiadałem takiej wiedzy, za to byłem świadom tego jak krwiożerczą bestią stanę się najbliższej pełni, jak ciężko będzie nam normalnie funkcjonować i jak łatwo będzie o potknięcie, gdy poczujemy się pozornie bezpieczni. Wizja rozszarpywanego ciała Jessy przez moje wilcze kły nękała mnie przez wiele nocy, a myśl o tym, że mógłbym pożreć również nasze dziecko… Nie byłem w stanie zapanować nad wizjami czarnych scenariuszy, nie umiałem odpędzić od siebie ponurych myśli i snów, odnaleźć choćby szczątków spokoju, które pozwoliłyby mi podejść do wszystkiego chłodno i racjonalnie, dlatego podjęcie decyzji o porzuceniu kobiety, którą kochałem nad życie okazało się dla mnie najlepsze. Nie chciałem mieć jej krwi na dłoniach, nie chciałem jej odebrać szansy na dożycie do starości, na oglądanie jak nasze dziecko dorasta. Wolałem odmówić sobie tego wszystkiego by ona miała szansę na coś lepszego.
By mogła iść teraz obok mnie, chociaż darząc mnie nienawiścią, to cała i zdrowa.
Wypowiadane przez nią słowa były dla mnie gorzką prawdą, od której nie mogłem uciec. Nie miałem tu praktycznie nikogo, nie miałem przyjaznej duszy, nie miałem bliskich, a jednak nie zamierzałem uciekać. To był ten moment, w którym byłem gotów zmierzyć się z przeszłością, ponieść konsekwencje swoich czynów i nauczyć się żyć z tym co robiłem. Chciałem też naprawić co mogłem, choć wiedziałem, że nie będzie to ani łatwe, ani też szybkie do osiągnięcia. O czym Jessa postanowiła mi przypomnieć, gdy po raz kolejny otworzyła usta. Zatrzymałem się i odwróciłem twarzą prosto w jej stronę, starając się w spokoju znieść pełne pogardy spojrzenie kobiety, choć te z czasem wzbudziło we mnie lekki protest, obudziło pokłady butnej natury, która rozwinęła się we mnie w czasie sześcioletniej tułaczki. I choć wiedziałem, że zasługuję na to wszystko, że każde jej oskarżenie jest czymś, czego się spodziewałem poczułem chęć obronienia swojej osoby.
- Czemu więc stoisz teraz ze mną? – spytałem cicho, ulegając tej potrzebie. – Dlaczego tak bardzo się mną przejmujesz, skoro nie istnieję dla ciebie.
Spytałem o to spokojnie, nie pozwalając by w głos wlał się cały smutek i protest towarzyszący słuchaniu takich wypowiedzi. Tęskniłem za nią, na Merlina, tęskniłem straszliwie i nie ważne, jak bardzo byłem świadom, że to jest możliwe, marzyłem o tym by wziąć ją w ramiona, przytulić ją, pocałować, zapewnić, że zrobię wszystko co możliwe, by teraz była szczęśliwa, że zaopiekuję się nimi, poświęcę im wszystko…
Mój syn obiło mi się po umyśle tak mocno, że na chwilę straciłem nad sobą kontrolę pozwalając by z moich ust wyrwało się smutne westchnienie. Mój nie nasz, choć przecież byłem jego ojcem. Nieobecnym przez całe jego życie… Nie wspierającym i nie dbającym o niego…
- Nie zrobił bym tego bez twojej zgody – powiedziałem więc w końcu, czując przytłaczające mnie przygnębienie silniejsze od chwilę wcześniej obecnego buntu. – Nie chcę… nie zamierzam go krzywdzić w żaden sposób… Ani ciebie, Jessa. Nigdy nie zamierzałem, choć wiem, że to zrobiłem, ale wyjechałem tylko i wyłącznie dla waszego bezpieczeństwa…
Na Merlina, czemu przygnębiony muszę tak dużo gadać? Spiąłem się lekko, gdy uświadomiłem sobie jak daleko zabrnąłem w dyskusji, przecież jeszcze przed chwilą Jessa zapewniała mnie, że nie będzie chciała słuchać moich ckliwych historii. To nie było miejsce ani czas na spowiedź.
By mogła iść teraz obok mnie, chociaż darząc mnie nienawiścią, to cała i zdrowa.
Wypowiadane przez nią słowa były dla mnie gorzką prawdą, od której nie mogłem uciec. Nie miałem tu praktycznie nikogo, nie miałem przyjaznej duszy, nie miałem bliskich, a jednak nie zamierzałem uciekać. To był ten moment, w którym byłem gotów zmierzyć się z przeszłością, ponieść konsekwencje swoich czynów i nauczyć się żyć z tym co robiłem. Chciałem też naprawić co mogłem, choć wiedziałem, że nie będzie to ani łatwe, ani też szybkie do osiągnięcia. O czym Jessa postanowiła mi przypomnieć, gdy po raz kolejny otworzyła usta. Zatrzymałem się i odwróciłem twarzą prosto w jej stronę, starając się w spokoju znieść pełne pogardy spojrzenie kobiety, choć te z czasem wzbudziło we mnie lekki protest, obudziło pokłady butnej natury, która rozwinęła się we mnie w czasie sześcioletniej tułaczki. I choć wiedziałem, że zasługuję na to wszystko, że każde jej oskarżenie jest czymś, czego się spodziewałem poczułem chęć obronienia swojej osoby.
- Czemu więc stoisz teraz ze mną? – spytałem cicho, ulegając tej potrzebie. – Dlaczego tak bardzo się mną przejmujesz, skoro nie istnieję dla ciebie.
Spytałem o to spokojnie, nie pozwalając by w głos wlał się cały smutek i protest towarzyszący słuchaniu takich wypowiedzi. Tęskniłem za nią, na Merlina, tęskniłem straszliwie i nie ważne, jak bardzo byłem świadom, że to jest możliwe, marzyłem o tym by wziąć ją w ramiona, przytulić ją, pocałować, zapewnić, że zrobię wszystko co możliwe, by teraz była szczęśliwa, że zaopiekuję się nimi, poświęcę im wszystko…
Mój syn obiło mi się po umyśle tak mocno, że na chwilę straciłem nad sobą kontrolę pozwalając by z moich ust wyrwało się smutne westchnienie. Mój nie nasz, choć przecież byłem jego ojcem. Nieobecnym przez całe jego życie… Nie wspierającym i nie dbającym o niego…
- Nie zrobił bym tego bez twojej zgody – powiedziałem więc w końcu, czując przytłaczające mnie przygnębienie silniejsze od chwilę wcześniej obecnego buntu. – Nie chcę… nie zamierzam go krzywdzić w żaden sposób… Ani ciebie, Jessa. Nigdy nie zamierzałem, choć wiem, że to zrobiłem, ale wyjechałem tylko i wyłącznie dla waszego bezpieczeństwa…
Na Merlina, czemu przygnębiony muszę tak dużo gadać? Spiąłem się lekko, gdy uświadomiłem sobie jak daleko zabrnąłem w dyskusji, przecież jeszcze przed chwilą Jessa zapewniała mnie, że nie będzie chciała słuchać moich ckliwych historii. To nie było miejsce ani czas na spowiedź.
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Sześć lat temu Jessa była najszczęśliwszą osobą pod słońcem, zaręczoną z ukochanym mężczyzną i oczekującą na narodziny potomka oraz powrót do wymarzonej pracy. Kariera stała przed nią otworem, a miejsce w pierwszym składzie Harpii majaczyło już na horyzoncie. Nic nie zapowiadało nadchodzącej tragedii, a jeden wieczór przekreślił wszystko – plany na przyszłość legły w gruzach, skazując Diggory na los samotnej matki, ledwo wiążącej koniec z końcem. Wylądowała wtedy na kolanach, lecz przy pomocy bliskich podniosła się i dziś mogła już iść przez życie z podniesioną głową. Nie było w nim miejsca na ludzi, którzy zawiedli ją lata temu i nie zasługiwali na wybaczenie, a do tego rodzaju osobników należał niewątpliwie Aidan.
Nie pomyślała nawet, że mężczyzna może wspominać ich relacje ze szczerym sentymentem. Powiedział jej przecież, że nic dla niego nie znaczyła, ani ona, ani ich nienarodzone jeszcze wtedy dziecko, że jej krew była brudna, a cały romans okazał się być nic nieznaczącą ułudą. Przepłakała wtedy niejedną noc między innymi po to, by dziś niewzruszenie stać naprzeciwko niego i mordować go spojrzeniem. Lód topniał, ustępując miejsca obojętności. To nie nienawiść była przeciwieństwem miłości – była nim właśnie obojętność.
- Nie przejmuję się tobą – miał tupet, by w ogóle pomyśleć coś takiego! - Przejmuję się tą sytuacją, nachodzeniem nas, prześladowaniem. Przejmuję się bezpieczeństwem mojego dziecka, któremu zagrażasz. Stoję tu z tobą, miejmy nadzieję, że po raz ostatni, bo raz już nie zrozumiałeś, że masz się do nas nie zbliżać. Chcę dopilnować, żeby tym razem było inaczej. Czy wyraziłam się wystarczająco jasno?
Wydawał się być względnie spokojny, opanowany, lecz rudowłosa czuła, że to wszystko było jedynie pozą. Maska, którą założył, nie zdołała jej oszukać tym razem; wyczulona do granic możliwości nie miała do niego ani grama zaufania. Złość powoli z niej schodziła, lecz czujność nie miała odstąpić nigdy, gdy chodziło o Bagmana. Ta podejrzliwość miała z nią zostać już na zawsze.
Słysząc jego kolejne słowa, prychnęła tylko kpiąco. Z każdym kolejnym zdaniem arogancja Aidana zadziwiała ją coraz bardziej.
- Zamilcz. Skończ się kompromitować. Nie weźmiesz mnie na litość, więc nie musisz tu odstawiać teatrzyku – przewróciła oczami, próbując ukrócić jego żałosną tyradę. Doprawdy, jakież ciężkie miał życie po ich rozstaniu!
Nie pomyślała nawet, że mężczyzna może wspominać ich relacje ze szczerym sentymentem. Powiedział jej przecież, że nic dla niego nie znaczyła, ani ona, ani ich nienarodzone jeszcze wtedy dziecko, że jej krew była brudna, a cały romans okazał się być nic nieznaczącą ułudą. Przepłakała wtedy niejedną noc między innymi po to, by dziś niewzruszenie stać naprzeciwko niego i mordować go spojrzeniem. Lód topniał, ustępując miejsca obojętności. To nie nienawiść była przeciwieństwem miłości – była nim właśnie obojętność.
- Nie przejmuję się tobą – miał tupet, by w ogóle pomyśleć coś takiego! - Przejmuję się tą sytuacją, nachodzeniem nas, prześladowaniem. Przejmuję się bezpieczeństwem mojego dziecka, któremu zagrażasz. Stoję tu z tobą, miejmy nadzieję, że po raz ostatni, bo raz już nie zrozumiałeś, że masz się do nas nie zbliżać. Chcę dopilnować, żeby tym razem było inaczej. Czy wyraziłam się wystarczająco jasno?
Wydawał się być względnie spokojny, opanowany, lecz rudowłosa czuła, że to wszystko było jedynie pozą. Maska, którą założył, nie zdołała jej oszukać tym razem; wyczulona do granic możliwości nie miała do niego ani grama zaufania. Złość powoli z niej schodziła, lecz czujność nie miała odstąpić nigdy, gdy chodziło o Bagmana. Ta podejrzliwość miała z nią zostać już na zawsze.
Słysząc jego kolejne słowa, prychnęła tylko kpiąco. Z każdym kolejnym zdaniem arogancja Aidana zadziwiała ją coraz bardziej.
- Zamilcz. Skończ się kompromitować. Nie weźmiesz mnie na litość, więc nie musisz tu odstawiać teatrzyku – przewróciła oczami, próbując ukrócić jego żałosną tyradę. Doprawdy, jakież ciężkie miał życie po ich rozstaniu!
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Każde jej słowo kuło niczym złośliwe osy, brzęcząc potem niemiłosiernie w mojej głowie. Prześladowanie, zagrażasz, mojego dziecka… Przecież to spotkanie było przypadkiem, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, choć tylko ja myślałem o tym w ten dokładnie sposób. Przez jakiś czas faktycznie robiłem co w mojej mocy by odnaleźć Jessę, by choć przez chwilę móc spojrzeć na nią z daleka, ale nie prześladowałem ją w żaden sposób, nie zagrażałem jej bezpieczeństwu, nie próbowałem skrzywdzić jej… naszego syna. Chciałem go tylko zobaczyć, usłyszeć raz jego głos na żywo, dostrzec uśmiech na jego twarzy.
Mógłbym powiedzieć w tym momencie miliony rzeczy, wykonać równie wiele gestów, walczyć o swoje, mógłbym zacząć udowadniać jej, że przecież naprawdę robiłem wszystko co uznałem za słuszne, że chciałem jej bezpieczeństwa, bezpieczeństwa dla naszego dziecka… wszystko to było na wyciągnięcie ręki, wystarczyło otworzyć usta, zmusić oporny język do współpracy, poruszyć strunami głosowymi. Ale mimo to nie zrobiłem tego, bo wiedziałem, że to nie ma sensu, że moje błagania o litość nie znajdą podatnego gruntu. Wiedziałem również, że sam zgotowałem sobie ten los, że mogłem przyznać się przed kobietą mojego życia co spowodowało moje załamanie te lata temu, co sprawiło, że mój podbródek szpeciła blizna, którą od lat ukrywałem pod brodą. Mogłem zrobić to wszystko i wtedy miałbym prawo kontynuować tę dyskusję, walczyć o swoje, teraz jednak westchnąłem tylko ciężko czując coraz większe przygnębienie.
- Nie próbuję odstawiać teatrzyku – zaprotestowałem cicho patrząc jej nadal w oczy. Jessa, piękna dla mnie tak samo teraz, jak lata temu i nadal budząca silne uczucia… Czemu tak bardzo wszystko musiało się zmienić, jak mogłem pozwolić by w tych oczach zamieszkała sama nienawiść wobec mnie? – Ale masz prawo to postrzegać w taki, a nie inny sposób.
Odwróciłem na chwilę wzrok szukając pocieszenia w otoczeniu, siły na wypowiedzenie choć paru słów więcej, powodu dla którego mógłbym ją zatrzymać. Nic dobrego jednak z tego nie przyszło, mój wzrok prześlizgiwał się po twarzach obcych osób, szczęśliwych, idących bok w bok ze swoją rodziną.
-Po prostu chciałem żebyś wiedziała, że żałuje tego, co Ci zrobiłem – powiedziałem, ponownie przenosząc na nią wzrok.
Mógłbym powiedzieć w tym momencie miliony rzeczy, wykonać równie wiele gestów, walczyć o swoje, mógłbym zacząć udowadniać jej, że przecież naprawdę robiłem wszystko co uznałem za słuszne, że chciałem jej bezpieczeństwa, bezpieczeństwa dla naszego dziecka… wszystko to było na wyciągnięcie ręki, wystarczyło otworzyć usta, zmusić oporny język do współpracy, poruszyć strunami głosowymi. Ale mimo to nie zrobiłem tego, bo wiedziałem, że to nie ma sensu, że moje błagania o litość nie znajdą podatnego gruntu. Wiedziałem również, że sam zgotowałem sobie ten los, że mogłem przyznać się przed kobietą mojego życia co spowodowało moje załamanie te lata temu, co sprawiło, że mój podbródek szpeciła blizna, którą od lat ukrywałem pod brodą. Mogłem zrobić to wszystko i wtedy miałbym prawo kontynuować tę dyskusję, walczyć o swoje, teraz jednak westchnąłem tylko ciężko czując coraz większe przygnębienie.
- Nie próbuję odstawiać teatrzyku – zaprotestowałem cicho patrząc jej nadal w oczy. Jessa, piękna dla mnie tak samo teraz, jak lata temu i nadal budząca silne uczucia… Czemu tak bardzo wszystko musiało się zmienić, jak mogłem pozwolić by w tych oczach zamieszkała sama nienawiść wobec mnie? – Ale masz prawo to postrzegać w taki, a nie inny sposób.
Odwróciłem na chwilę wzrok szukając pocieszenia w otoczeniu, siły na wypowiedzenie choć paru słów więcej, powodu dla którego mógłbym ją zatrzymać. Nic dobrego jednak z tego nie przyszło, mój wzrok prześlizgiwał się po twarzach obcych osób, szczęśliwych, idących bok w bok ze swoją rodziną.
-Po prostu chciałem żebyś wiedziała, że żałuje tego, co Ci zrobiłem – powiedziałem, ponownie przenosząc na nią wzrok.
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Nie istniało takie wytłumaczenie, którym mógłby osłonić się przed jej gniewem i nienawiścią. W przeszłości wizualizowała sobie w głowie różne wersje końca ich historii i w wielkiej desperacji myślała nawet, że został zmuszony do takiej decyzji przez swoją rodzinę, że coś mu zagraża lub ktoś zagroził jej, a Aidan jedynie usiłował spełnić warunki osoby, która pociągała za sznurki. Lecz tygodnie mijały, Bagman nie pojawiał się na horyzoncie, a naiwność Jessy zamieniała się powoli w żal i wściekłość. Minęło tyle lat, że powoli nie potrafiła już przywołać co szczęśliwszych momentów, lecz wieczór, w którym zostało złamane jej serce, zapamiętała doskonale i pamiętać miała już zawsze.
Widząc przechodniów na chodniku, cofnęła się o krok. Nie chciała, by ktokolwiek zwrócił uwagę na nią i łamacza klątw, by ktokolwiek pomyślał, że między nimi odbywa się coś innego, niż tylko zwyczajna rozmowa. Starała się opanować i szło jej to coraz lepiej; maska obojętności na stałe zadomowiła się na piegowatej twarzy czarownicy, lecz różdżka wciąż pozostawała w pogotowiu.
Nie miała już nawet siły prychnąć pogardliwie, gdy mężczyzna wypowiedział swoje ostatnie słowa. Strzępienie głosu na wyśmianie go byłoby również marnotrawstwem czasu. Amos i dziadek na pewno zaczynali się już powoli niepokoić, a to oznaczało, że czas darowany Aidanowi dobiegał końca.
- Żałuj – powiedziała więc dobitnie, a na jej ustach zatańczył złośliwy grymas – Do końca swojego nędznego życia i o jeden dzień dłużej.
Nie miała mu już nic więcej do powiedzenia, nie zasługiwał nawet na sekundę jej uwagi. Nie zamierzała powtarzać się w kwestii zbliżania do niej lub Amosa; wszelka próba kontaktu miała spotkać się z natychmiastową reakcją Diggory. Czarownica obdarzyła więc swojego rozmówcę ostatnim pogardliwym spojrzeniem i odwróciła się, podążając energicznym krokiem w kierunku zagrody garborogów, gdzie wciąż przebywali jej dziadek i Amos. Jej syn. Oby Bagman zapamiętał to raz na zawsze, w innym przypadku miał ponieść konsekwencje, które i tak byłyby spóźnione o sześć długich lat.
| ztx2
Widząc przechodniów na chodniku, cofnęła się o krok. Nie chciała, by ktokolwiek zwrócił uwagę na nią i łamacza klątw, by ktokolwiek pomyślał, że między nimi odbywa się coś innego, niż tylko zwyczajna rozmowa. Starała się opanować i szło jej to coraz lepiej; maska obojętności na stałe zadomowiła się na piegowatej twarzy czarownicy, lecz różdżka wciąż pozostawała w pogotowiu.
Nie miała już nawet siły prychnąć pogardliwie, gdy mężczyzna wypowiedział swoje ostatnie słowa. Strzępienie głosu na wyśmianie go byłoby również marnotrawstwem czasu. Amos i dziadek na pewno zaczynali się już powoli niepokoić, a to oznaczało, że czas darowany Aidanowi dobiegał końca.
- Żałuj – powiedziała więc dobitnie, a na jej ustach zatańczył złośliwy grymas – Do końca swojego nędznego życia i o jeden dzień dłużej.
Nie miała mu już nic więcej do powiedzenia, nie zasługiwał nawet na sekundę jej uwagi. Nie zamierzała powtarzać się w kwestii zbliżania do niej lub Amosa; wszelka próba kontaktu miała spotkać się z natychmiastową reakcją Diggory. Czarownica obdarzyła więc swojego rozmówcę ostatnim pogardliwym spojrzeniem i odwróciła się, podążając energicznym krokiem w kierunku zagrody garborogów, gdzie wciąż przebywali jej dziadek i Amos. Jej syn. Oby Bagman zapamiętał to raz na zawsze, w innym przypadku miał ponieść konsekwencje, które i tak byłyby spóźnione o sześć długich lat.
| ztx2
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Wstyd się przyznać, ale nigdy nie była w londyńskim ogrodzie magizoologicznym. Mieszkała tutaj już od jakichś dobrych trzech lat, a mimo tego nie znalazła czasu by wreszcie nacieszyć się niesamowitymi zasobami magicznych zwierząt tego miejsca. Może dlatego, że do końca nie przekonała się o sensie istnienia takich ogrodów? Cecily wierzyła, że miejsce zwierząt było na wolności, pośród właściwych im rodzinnych lasów, czy wzgórz, a nie otoczonych magicznym polem siłowym zagród. Inaczej istoty te wydawały się zmieniać, zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Stawały się bardziej nerwowe, zdarzało się, że popadały w stan otępienia, przypominający ludzką depresję. W końcu zupełnie tak jak wszystko, co żyje na tym świecie, miały własne odczucia, nawet jeśli prostsze w odbiorze od tych ludzkich, to z pewnością dla nich, tak samo bolesne. Rozmyślając o tym dotarła wreszcie pod wejście ogrodu, gdzie czekała już na nią jedna z kobiet pracujących w administracji.
- Jaki jest stan poszkodowanego? Proszę podać mi okoliczności wypadku. – Nie miały czasu na wymienianie grzeczności, bowiem Cily musiała jak najszybciej dowiedzieć się o stanie pacjenta. Ruszyła więc wraz z sekretarką przez korytarz głównego budynku, poprzez bramki dla zwiedzających by wreszcie dotrzeć do skrzydła dla obsługi.
- Jeden z opiekunów garborogów został zaatakowany przez samicę. Próbował podać jej lekarstwo, niestety po stracie jednego ze swoich młodych popadła w dziwny stan letargu i nie pozwala usunąć nam zwłok z wybiegu. Opiekun chciał ją uspokoić, a przy okazji wybadać sytuację, ale zaatakowała go jednym ze swoich rogów czołowych. Nie udało nam się go przetransportować z miejsca wypadku, wygląda na bardzo ciężko rannego i nie chcieliśmy pogarszać sytuacji. – Kobieta mówiła szybko, drżącym głosem. Cecil dostrzegła jak bardzo wydaje się roztrzęsiona, gdy kurczowo ściskała w dłoniach swoją kartę pracownika magizoologicznego.
- Dobrze pani zrobiła. – Stwierdziła pocieszająco jednocześnie wychodząc z budynku tylnym wyjściem. Przed oczami miała już zagrodę tych zwierząt i spore skupisko gapiów. – Wezwaliście kogoś z Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami? – Hagrid znała się na zwierzętach, ale nie miała prawnych możliwości wejścia na pastwisko bez kogoś o odpowiednich zdolnościach w zakresie zabezpieczania ich. Ryzykowanie własnego życia mijałoby się z celem uratowania tego nieszczęśnika. Starsza pani pokiwała głową i w momencie dojścia do bariery magicznej wskazała stojącego przy bramie szczupłego mężczyznę w okularach. Cily chwyciła pewniej za pasek torby medycznej, jednocześnie kiwając głową na przywitanie.
- Alfie Lyon, specjalista do klasy XXXX. – Przedstawił się nieznajomy, kiedy oboje znaleźli się już na wprost wejścia. Całe szczęście, że bariera imitowała iluzję rozległych nizin, zatem znajdujące się w niej stworzenia nie miały pojęcia, jaki rozgardiasz panuje poza ich bezpiecznym schronieniem.
- Otrzymałem dokładne wskazówki co do miejsca, gdzie leży poszkodowany. Reszta garborogów została oddzielona, zatem mamy do czynienia jedynie z samicą i młodymi. Odwrócę jej uwagę, podczas pani czynności medycznych, ale nie mogę zagwarantować więcej niż kilka minut. Czy tyle wystarczy by uleczyć najpoważniejsze rany i wyciągnąć go stamtąd? – Lyon wydawał się wiedzieć o czym mówi i podchodzić do sprawy racjonalnie, panna Hagrid przyjęła jego wyjaśnienia z ulgą. Nie raz zdarzyło jej się pracować z ministerialnymi stażystami, którzy traktowali swoją posadę jako najwyższe wyróżnienie ze wszystkich możliwych. Nie wielu zdawało się pamiętać, że Czarodziejskie Pogotowie Ratunkowe podlegało Departamentowi Kontroli Magicznej, toteż jeśli Cecily wyjątkowo by się uparła, sama mogłaby nazywać się pracownikiem ministerstwa. Pokiwała zdawkowo głową w odpowiedzi na pytanie Lyona i w milczeniu pozwoliła pracownikowi ogrodu zdjąć część bariery ochraniającej ich przed zwierzętami. Kiedy tylko magiczne pole siłowe osłabło, szybko wsunęli się do środka zagrody, przywierając plecami do ściany. Panowała tu wyjątkowa cisza, przerywana przez zaczarowany świergot ptaków i szum drzew. Zupełnie jakby znalazła się w prawdziwym lesie, bezpiecznej przystani garborogów. Szybko dostrzegli zwalisko kamieni umieszczonych w głębi zagajnika, tworzących swego rodzaju półokrąg pośród gęstych krzewów i drzew. Pośrodku leżała w bezruchu samica, a za jej plecami kłębiło się kilka młodych. Nigdzie nie widziała tego już nieżyjącego, ale dziewczyna zdołała dostrzec parę ludzkich nóg wystających zza jednego z drzew.
- To musi być on. – Wyszeptała do Lyona wskazując ostrożnie ręką odpowiedni kierunek. Jej towarzysz przytaknął po czym wyciągając różdżkę pochylił się w stronę ratowniczki.
- Jest widocznie zmęczona, być może to jakiś uraz psychiczny. Spróbuję obejść kamienny krąg i dotrzeć od drugiej strony. Pani radzę przejść wzdłuż linii tamtych drzew i potem podczołgać się do ofiary. Wtedy powinienem odwrócić jej uwagę, a pani spokojnie wynieść go na zewnątrz. – Nie mieli wiele czasu na omówienie strategii. Samica w każdej chwili mogła ponownie wpaść w szał i dokończyć swoje dzieło. Cecily w milczeniu ruszyła we wskazaną przez mężczyznę drogę, ostrożnie zatrzymując się za każdym drzewem. Dopiero kiedy usłyszała ciche postękiwanie biedaka, wiedziała już, że musi wykazać się maksymalną ostrożnością. W absolutnym milczeniu położyła się na ziemi, zarzucając torbę na plecy i powoli, starając się omijać szeleszczące kupki liści przeczołgała się za zbiorowisko zielonych krzewów owocujących małymi jagódkami. Wyciągnęła różdżkę jednocześnie ogarniając wzrokiem sporą kałużę krwi. Róg wbił się pod żebrami prawego boku opiekuna, zostawiając tam potężną otwartą ranę. Mężczyzna oddychał bardzo płytko, a jego czoło zroszone było kropelkami potu. Policzki przybrały niezdrową czerwoną barwę, podczas gdy reszta ciała pozostawała chorobliwie blada i zimna. Nie mieli kilku minut, jego życie zależało od najbliższych kilku sekund.
- Facio coma. – Najpierw należało go uśpić, Cecil wolała nie ryzykować, że zwróci na nich uwagę krzykiem lub stękaniem. Rozdarła szaty na klatce piersiowej ofiary i przyłożyła delikatnie w miejsce rany różdżkę.
- Purus. – Zanim przystąpiła do zagajania, musiała odkazić ranę. Róg garboroga z pewnością miał styczność z ziemią, gruzem, brudem i pyłem. Gdyby zasklepiła dziurę w takim stanie ryzykowaliby infekcję. Gdzieś w okolicy usłyszała niepokojące dźwięki, ale pewna, iż to Lyon właśnie wkroczył do akcji by odwrócić uwagę zwierzęcia, skupiła się na swojej robocie.
Teraz musiała wykorzystać najsilniejsze zaklęcie. Wiedziała, że ryzykuje wystąpienie anomalii, ale nie miała innego wyboru, jeśli mieli mieć, chociaż nikłą nadzieję na uratowanie opiekuna. Wzięła głęboki wdech i szybko wyrecytowała - Curatio Vulnera Totalum. – Przez chwilę nic się nie działo, by po kilku sekundach różdżka Cecily zaczęła emanować w stronę jej właścicielki wyjątkowym ciepłem. Z początku przyjemne, szybko przerodziło się w zaskakujące gorąco i przywarło do jej dłoni. Cecily drugą ręką zakryła usta i odrzuciła różdżkę w bok, gryząc się w pięść. Po jej policzkach popłynęły łzy, a dłoń zapiekła niemiłosiernie. Dobrze, że nie krzyknęłam, wtedy byłoby po nas. Zamrugała intensywnie oczami, próbując dojrzeć jak zaklęcie zadziałało na rannego. Na szczęście, anomalia dotknęła jedynie ją i rana, chociaż wyjątkowo nierównomiernie, zasklepiła się. Za krzakami dało się słyszeć ciche powarkiwania samicy garboroga. Chociaż wcześniej, Cily z wielką chęcią zobaczyłaby jak radzi sobie z nią Lyon, teraz nie pragnęła niczego więcej jak tylko wydostania się z zagrody.
Teraz musiała się skupić na odzyskaniu różdżki i odesłaniu swojego pacjenta poza granice zagajnika. Uniosła rękę tak, by uniknąć kontaktu oparzonej skóry z podłożem i podczołgała się kilkanaście centymetrów by zdobyć magiczny przyrząd. Ciężko było operować tylko jedną dłonią, a tym bardziej już wymawiać kolejne zaklęcia, ale nie uniknie tego, jeśli chce szybko zakończyć operację. Wyszeptała formułkę i wykonała zamaszysty ruch, dzięki któremu sekundę później lewitujące zwłoki ruszyły w stronę wyjścia. Odprowadziła je wzrokiem i dopiero kiedy zniknęły za drzewami zlustrowała własną ranę. Oparzenie wyglądało dosyć brzydko, ale nie było to nic, z czym sobie nie poradzi, kiedy już będzie bezpieczna. Powoli podniosła się z ziemi widząc na przeciwko okręgu skał podchodzącego do garboroga Lyona. Przemawiał cichym i spokojnym głosem do samicy, a ta, chociaż z pozoru cała drżąca i agresywna, w miarę jego mówienia zdawała się zapadać w sobie. W końcu, kiedy stali zupełnie blisko siebie, Cecily dostrzegła między jej kopytami drobne truchełko, należące do zmarłego przedwcześnie potomka.
- Nie jest chora. To tylko żal matki, która utraciła swoje dziecko i nie może się z tym pogodzić. – Wyszeptała do Alfiego, podchodząc bliżej. Twarzysz pokiwał w milczeniu głową, gładząc wierzchem ręki opuszczony w akcie rezygnacji pysk garboroga.
- Czy mężczyzna jest bezpieczny? – Zapytał spokojnie zerkając pobieżnie na ratowniczkę. Ta w odpowiedzi pokiwała mu głową, przypominając sobie stan, w jakim odesłała pracownika ogrodu na zewnątrz.
- Będzie wymagał dalszej hospitalizacji, ale obrażenia są znacznie ułagodzone. Jego życiu nic nie zagraża. – Alfie wydał tylko mruknięcie aprobaty, a następnie przyłożywszy do czoła samicy różdżkę uśpił ją jednym szybkim zaklęciem. Garboróg opadł na miękką trawę z zamkniętymi oczami.
- Musimy go zabrać, nie może leżyć tutaj wiecznie. – Najdelikatniej jak tylko mógł uniósł ciało maleństwa i ruszyli razem do wyjścia. Cily pilnowała by nie zauważył czających się w kącikach jej oczu łez. Może nie wszyscy pracownicy Ministerstwa nie mają serc?
|zt
Our hearts
become hearts of flesh when we learn where the outcast weeps
Cecily Hagrid
Zawód : Ratownik w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You have not lived today until you have done something for someone who can never repay you
♪
♪
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Zagroda garborogów
Szybka odpowiedź