Tron księcia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Tron księcia
Przy jednym ze strumyków na czerwonej, obitej jedwabiem poduszce, siedzi żaba - ale żaba nie byle jaka, bo żaba nazywana księciem. Żaba na poduszce wygląda zaiste godnie, pręży szyję, kumka bardzo rzadko, a przekrzywiona złota korona zdobiąca jego głowę wydaje mu się wcale nie ciążyć. Zwyczaj zachęca panny do całowania księcia, ponoć pocałunek prawdziwej księżniczki może go odczarować.
Rzut kością: k100 - jeśli wyrzucisz 100, książę zostaje odczarowany, konieczna jest interwencja mistrza gry. Podczas jednej wizyty księcia można ucałować tylko raz - za drugim razem zaczyna uciekać.
Rzut kością: k100 - jeśli wyrzucisz 100, książę zostaje odczarowany, konieczna jest interwencja mistrza gry. Podczas jednej wizyty księcia można ucałować tylko raz - za drugim razem zaczyna uciekać.
Lokacja zawiera kości.
-Ja... dziękuję, będę zobowiązana. - zapewniła nieco oficjalnie, ale z łagodną przychylnością. Musiała bardziej uważać na to, co mówi i na co sobie pozwala. Zwykle przeżywała gwałtowne emocje w samotności, ale teraz była matką i w domu ciągle siedziała przy małym Jamesie, a nie chciała aby synek - mimo młodego wieku - widział jej łzy i wyczuwał negatywne emocje. Dlatego, zmęczona nieustanną grą, pozwoliła sobie na rozpacz w ogrodzie magizoologicznym. Co ją opętało! Gdyby spotkała jakąś lady, a nie anonimową malarkę, już dawno zostałaby obiektem plotek.
-Przyjemność jest odwzajemniona. - zapewniła. Choć była nieśmiała i introwertyczna, to Gwen zrobiła na niej całkiem dobre wrażenie, szczególnie że pozwoliła jej wybrnąć z wcześniejszego faux-pas.
Optymistyczne słowa zbyła nieco smutnym uśmiechem, spoglądając na Gwen z życzliwą zazdrością. Tak, przed dziewczynami z... miasta faktycznie było całe życie. Ich możliwości były skromniejsze, ale szersze niż te arystokratek. Nikt nie osądzał ich za błędy ich mężów, za towarzystwo, w jakim się obracają. Na szczęście dla Gwen, Isabelle nie wiedziała o jej mugolskiej krwi, bo sama musiałaby się dwa razy zastanowić nad rozmową z dziewczyną - szczególnie teraz, gdy jej każdy krok miał być w linii polityki Carrowów, gdy musiała od nowa pracować na swój podeptany honor.
Apatia znikła z jej twarzy dopiero wtedy, gdy Gwen wspomniała o żonatym mężczyźnie.
-A więc oni wszyscy tacy są! - zapowietrzyła się Isabelle, tak jakby przykład jakiegoś innego męża miał rozszerzyć podłość Percivala na cały rodzaj męski.
A potem zbladła i zarumieniła się i znowu zbladła. Czy plotki o jej mężu powtarzał nawet plebs? Przygryzła wargę, opuszczając głowę, ale potem podniosła na Gwen badawcze spojrzenie.
-Gdzie... w jakich okolicznościach miała panienka okazję poznać mojego...uhm byłego męża? - spytała, nieudolnie usiłując ukryć gwałtowne emocje.
-Ja... nie wiem nawet jak się z nim skontaktować. - skłamała, bo nikt nie powinien wiedzieć o jej potajemnych rozmowach z Percivalem. -Ale wiem, że jeszcze przed ślubem był zakochany w kimś... niższego stanu, że całe nasze małżeństwo było kłamstwem. - pożaliła się. Skoro Gwen już tyle podsłuchała, to honor Belle nie miał już nic do stracenia.
kłamstwo II
-Przyjemność jest odwzajemniona. - zapewniła. Choć była nieśmiała i introwertyczna, to Gwen zrobiła na niej całkiem dobre wrażenie, szczególnie że pozwoliła jej wybrnąć z wcześniejszego faux-pas.
Optymistyczne słowa zbyła nieco smutnym uśmiechem, spoglądając na Gwen z życzliwą zazdrością. Tak, przed dziewczynami z... miasta faktycznie było całe życie. Ich możliwości były skromniejsze, ale szersze niż te arystokratek. Nikt nie osądzał ich za błędy ich mężów, za towarzystwo, w jakim się obracają. Na szczęście dla Gwen, Isabelle nie wiedziała o jej mugolskiej krwi, bo sama musiałaby się dwa razy zastanowić nad rozmową z dziewczyną - szczególnie teraz, gdy jej każdy krok miał być w linii polityki Carrowów, gdy musiała od nowa pracować na swój podeptany honor.
Apatia znikła z jej twarzy dopiero wtedy, gdy Gwen wspomniała o żonatym mężczyźnie.
-A więc oni wszyscy tacy są! - zapowietrzyła się Isabelle, tak jakby przykład jakiegoś innego męża miał rozszerzyć podłość Percivala na cały rodzaj męski.
A potem zbladła i zarumieniła się i znowu zbladła. Czy plotki o jej mężu powtarzał nawet plebs? Przygryzła wargę, opuszczając głowę, ale potem podniosła na Gwen badawcze spojrzenie.
-Gdzie... w jakich okolicznościach miała panienka okazję poznać mojego...uhm byłego męża? - spytała, nieudolnie usiłując ukryć gwałtowne emocje.
-Ja... nie wiem nawet jak się z nim skontaktować. - skłamała, bo nikt nie powinien wiedzieć o jej potajemnych rozmowach z Percivalem. -Ale wiem, że jeszcze przed ślubem był zakochany w kimś... niższego stanu, że całe nasze małżeństwo było kłamstwem. - pożaliła się. Skoro Gwen już tyle podsłuchała, to honor Belle nie miał już nic do stracenia.
kłamstwo II
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Widziała, że jej słowa nie do końca pomogły. Cóż jednak mogła zrobić? Pocieszenie ze strony nieznajomej osoby, która nie miała pojęcia o dokładnej sytuacji, nie mogło przecież nieść dużej mocy. Przynajmniej się starała. To z resztą prędko stało się o wiele mniej istotne, bo Belle, do tej pory raczej spokojna i smutna, natychmiast pobudziła się, gdy Gwen wspomniała o swoim incydencie, a następnie o Percivalu.
– Och, na pewno nie wszyscy! Znam paru poczciwych, proszę mi wierzyć! Wielu jest zbyt… prostolinijna na kłamstwa. Właściwie… on… on też mnie nie okłamał. Chyba uznał, że to oczywiste – powiedziała, ze smutkiem czającym się w głosie. – Ale nie było, przynajmniej nie dla mnie. – Westchnęła.
Przygryzła wargi. Czy powinna powiedzieć jej prawdę? Nie była dobra w kłamstwie, ale Isabelle i tak miała już zły humor. Gwen nie chciała być winna zniszczeniu go, zwłaszcza, że o czymś takim Percival sam powinien powiedzieć żonie. Wtedy przecież jeszcze byli razem. W końcu jednak otwarła usta, czując, że nie zdobędzie się na sensownie brzmiące kłamstwo.
– Ja… to trochę głupie – przyznała. – Pamięta pani, jak z Hogwartu uciekł Kupidynek? – Podrapała się nerwowo po głowie. – Przypadkiem… uraczył mnie… i Percivala… amortencją. Do niczego między nami nie doszło, przysięgam! Z resztą, okazał się silniejszy ode mnie, chyba pierwszy zorientował się, co się dzieje i po prostu odszedł. Napisałam potem do niego! I zganiłam! Ale… to było w okolicy szczytu… chyba… sama… pani rozumie. A potem w klubie pojedynków… och, byłam wściekła, gdy go tam zobaczyłam! To był mój pierwszy pojedynek, rozłożył mnie na łopatki… Mimo wszystko, w to jest dobry. – Westchnęła, aby po chwili kontynuować: – W każdym razie… potem się posprzeczaliśmy. A potem się przepraszaliśmy. Naprawdę, między nami nic nie ma! To był… dziwny zbieg przypadków. Trochę jak nasze spotkanie.
Miała nadzieję, że Isabelle nie będzie na nią wściekła. W gruncie rzeczy, ani panna Grey, ani Percival nie byli winni temu, że Kupidynek akurat ich wybrał sobie na cel.
– Jeśli… to pani pomoże… moja sowa wie, gdzie on mieszka – powiedziała ostrożnie. – Ja nie wiem, ale ona tak. Poza tym… Percival miał się ze mną spotkać na wiosnę. Potrzebuje narysować smoka, a nie widziałam żadnego na żywo. Ilustracje w książkach to nie jest to samo – wyjaśniła. Nie wiedziała, w jaki sposób ta informacja mogłaby pomóc Isabelle, ale może akurat? Może chciałaby mu coś przekazać?
Wzięła głęboki oddech, czując, jak narasta w niej irytacja. Starała się nie dać tego po sobie poznać i zachować spokój, ale przecież dawała temu człowiekowi drugą szansę. Pogodziła się z nim, pewna, że cały październikowy incydent był właśnie incydentem. Wierzyła, że smokolog w gruncie rzeczy kocha żonę. Ze słów lady Carrow wynikało jednak, że było nieco inaczej. To ONA darzyła go uczuciem. On po prostu ją zranił. Już raz jednak osądziła go bezpodstawnie i tym razem nie chciała ryzykować, że czegoś nie dopatrzyła.
– Jest… jest pani pewna? – spytała ze zmarszczonymi brwiami. – Już raz… na niego naskoczyłam bez większych podstaw... przynajmniej tak mi się wydawało do cóż, kilku minut temu. Wolałabym tego nie powtarzać – wyjaśniła.
– Och, na pewno nie wszyscy! Znam paru poczciwych, proszę mi wierzyć! Wielu jest zbyt… prostolinijna na kłamstwa. Właściwie… on… on też mnie nie okłamał. Chyba uznał, że to oczywiste – powiedziała, ze smutkiem czającym się w głosie. – Ale nie było, przynajmniej nie dla mnie. – Westchnęła.
Przygryzła wargi. Czy powinna powiedzieć jej prawdę? Nie była dobra w kłamstwie, ale Isabelle i tak miała już zły humor. Gwen nie chciała być winna zniszczeniu go, zwłaszcza, że o czymś takim Percival sam powinien powiedzieć żonie. Wtedy przecież jeszcze byli razem. W końcu jednak otwarła usta, czując, że nie zdobędzie się na sensownie brzmiące kłamstwo.
– Ja… to trochę głupie – przyznała. – Pamięta pani, jak z Hogwartu uciekł Kupidynek? – Podrapała się nerwowo po głowie. – Przypadkiem… uraczył mnie… i Percivala… amortencją. Do niczego między nami nie doszło, przysięgam! Z resztą, okazał się silniejszy ode mnie, chyba pierwszy zorientował się, co się dzieje i po prostu odszedł. Napisałam potem do niego! I zganiłam! Ale… to było w okolicy szczytu… chyba… sama… pani rozumie. A potem w klubie pojedynków… och, byłam wściekła, gdy go tam zobaczyłam! To był mój pierwszy pojedynek, rozłożył mnie na łopatki… Mimo wszystko, w to jest dobry. – Westchnęła, aby po chwili kontynuować: – W każdym razie… potem się posprzeczaliśmy. A potem się przepraszaliśmy. Naprawdę, między nami nic nie ma! To był… dziwny zbieg przypadków. Trochę jak nasze spotkanie.
Miała nadzieję, że Isabelle nie będzie na nią wściekła. W gruncie rzeczy, ani panna Grey, ani Percival nie byli winni temu, że Kupidynek akurat ich wybrał sobie na cel.
– Jeśli… to pani pomoże… moja sowa wie, gdzie on mieszka – powiedziała ostrożnie. – Ja nie wiem, ale ona tak. Poza tym… Percival miał się ze mną spotkać na wiosnę. Potrzebuje narysować smoka, a nie widziałam żadnego na żywo. Ilustracje w książkach to nie jest to samo – wyjaśniła. Nie wiedziała, w jaki sposób ta informacja mogłaby pomóc Isabelle, ale może akurat? Może chciałaby mu coś przekazać?
Wzięła głęboki oddech, czując, jak narasta w niej irytacja. Starała się nie dać tego po sobie poznać i zachować spokój, ale przecież dawała temu człowiekowi drugą szansę. Pogodziła się z nim, pewna, że cały październikowy incydent był właśnie incydentem. Wierzyła, że smokolog w gruncie rzeczy kocha żonę. Ze słów lady Carrow wynikało jednak, że było nieco inaczej. To ONA darzyła go uczuciem. On po prostu ją zranił. Już raz jednak osądziła go bezpodstawnie i tym razem nie chciała ryzykować, że czegoś nie dopatrzyła.
– Jest… jest pani pewna? – spytała ze zmarszczonymi brwiami. – Już raz… na niego naskoczyłam bez większych podstaw... przynajmniej tak mi się wydawało do cóż, kilku minut temu. Wolałabym tego nie powtarzać – wyjaśniła.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
-Widzi panienka?! Oni kłamią, nawet jeśli mówią prawdę! - wtrąciła się Isabelle z roziskrzonymi oczyma. W wyobraźni na moment stanął jej pan Benjamin w stroju drwala - w tym człowieku nie było co prawda podstępu, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni.
-Ha! Robi panienka z siebie ofiarę i przyjmuje czyjąś pomyłkę jako swoją! - wytknęła Gwen, z całą jasnością widząc, że biedna dziewczyna padła ofiarą manipulacji, jak niegdyś ona. -O nie, proszę nie dać nikomu sobie wmawiać, że jest panienka mniej inteligentna i szczera od jakiegoś mężczyzny. Proszę skorzystać ze swobody, jaką daje brak szlacheckich konwenansów i żyć własnym życiem, dla siebie. - niedawne spotkanie z Percivalem, który usiłował zmusić ją do niemożliwego wyboru, którego przecież sam powinien dokonać, utwierdziło ją w tym egoistycznym stanowisku.
Wytrzeszczyła oczy i rozchyliła lekko wargi, słuchając szalonej historii spotkania Gwen z Percym. Normalnie zalałaby ją fala złości i zazdrości - i faktycznie, w jej oczach na moment rozbłysł groźny ogień. Ale potem przypomniała sobie o niedawnych, podłych słowach swojego męża. O tym, że to on w tym wszystkim jest manipulatorem.
Więc zabawia się w Klubie Pojedynków, zamiast ratować świat? - pomyślała z gorzkim przekąsem.
Wzięła głęboki wdech, usiłując się uspokoić - tym bardziej, że Gwen podała jej głowę Percivala prawie na tacy. Co za... szalona, przypadkowa i obiecująca okazja.
Przybrała na twarz wyćwiczoną minę damy w opałach i spojrzała na pannę Grey z opanowanym do perfekcji błagalnym wzrokiem.
-Ja... to... panienka nawet nie wie, jaka to ulga, wiedzieć, że chociaż ktoś może się z nim skontaktować. To... pewnie ryzykowne i szalone, ale nie wiem, gdzie mogłabym go zobaczyć osobiście, a on nie widział przecież nawet własnego dziecka... - pozwoliła sobie uronić jedną łzę, a głos załamał się jej nieznacznie.
-Smoka? - dopytała, usiłując nie okazać ekscytacji. A zatem Percival przebywał tam, gdzie są smoki? To znacznie zawężało dostępne miejsca.
-Jestem zupełnie pewna, powiedział mi o tym sam. Kocha... kocha ją tak bardzo, że nie chciał nawet zdradzić jej nazwiska. Powiedział, że chce się teraz opiekować ją, nie mną. - westchnęła, przeinaczając słowa męża tylko leciutko. Ostatnio zapewniał, że dba o nie obie, ale duma nie pozwoliła jej być tą drugą.
-Ha! Robi panienka z siebie ofiarę i przyjmuje czyjąś pomyłkę jako swoją! - wytknęła Gwen, z całą jasnością widząc, że biedna dziewczyna padła ofiarą manipulacji, jak niegdyś ona. -O nie, proszę nie dać nikomu sobie wmawiać, że jest panienka mniej inteligentna i szczera od jakiegoś mężczyzny. Proszę skorzystać ze swobody, jaką daje brak szlacheckich konwenansów i żyć własnym życiem, dla siebie. - niedawne spotkanie z Percivalem, który usiłował zmusić ją do niemożliwego wyboru, którego przecież sam powinien dokonać, utwierdziło ją w tym egoistycznym stanowisku.
Wytrzeszczyła oczy i rozchyliła lekko wargi, słuchając szalonej historii spotkania Gwen z Percym. Normalnie zalałaby ją fala złości i zazdrości - i faktycznie, w jej oczach na moment rozbłysł groźny ogień. Ale potem przypomniała sobie o niedawnych, podłych słowach swojego męża. O tym, że to on w tym wszystkim jest manipulatorem.
Więc zabawia się w Klubie Pojedynków, zamiast ratować świat? - pomyślała z gorzkim przekąsem.
Wzięła głęboki wdech, usiłując się uspokoić - tym bardziej, że Gwen podała jej głowę Percivala prawie na tacy. Co za... szalona, przypadkowa i obiecująca okazja.
Przybrała na twarz wyćwiczoną minę damy w opałach i spojrzała na pannę Grey z opanowanym do perfekcji błagalnym wzrokiem.
-Ja... to... panienka nawet nie wie, jaka to ulga, wiedzieć, że chociaż ktoś może się z nim skontaktować. To... pewnie ryzykowne i szalone, ale nie wiem, gdzie mogłabym go zobaczyć osobiście, a on nie widział przecież nawet własnego dziecka... - pozwoliła sobie uronić jedną łzę, a głos załamał się jej nieznacznie.
-Smoka? - dopytała, usiłując nie okazać ekscytacji. A zatem Percival przebywał tam, gdzie są smoki? To znacznie zawężało dostępne miejsca.
-Jestem zupełnie pewna, powiedział mi o tym sam. Kocha... kocha ją tak bardzo, że nie chciał nawet zdradzić jej nazwiska. Powiedział, że chce się teraz opiekować ją, nie mną. - westchnęła, przeinaczając słowa męża tylko leciutko. Ostatnio zapewniał, że dba o nie obie, ale duma nie pozwoliła jej być tą drugą.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Belle, z cichej i smutnej, powoli przemieniała się w żywiołową i gotową do walki o siebie samą kobietę, świadomą tego, kim jest. Gwen, pod jej wpływem, również zaczęła się rozkręcać. W oczach rudowłosej pojawiły się iskierki, świadczące o tym, że i ona złapała się na ognisty nastrój lady Carrow.
– O to się proszę nie martwić! – odpowiedziała, mimowolnie uśmiechając się pod nosem. – Niech się tylko pojawi… Obiecuje pani, że nie puszczę go w całości – stwierdziła.
W końcu uroki szły jej coraz lepiej, a odrobina treningu na żywej jednostce jeszcze nikomu nie zaszkodziła! Wyobraziła sobie siebie, rzucającą w Artura Longbottoma piękną i udaną bombardę i zrobiło jej się jakoś tak… lepiej na duchu. Naprawdę mogłaby to zrobić. Być może potem trafiłaby do Tower za atak na aurorze, ale zdecydowanie, byłoby warto. Z resztą, jako artystka nie musiała mieć zupełnie czystej karty, a ten człowiek zdecydowanie zasłużył sobie na takie traktowanie. Tak samo, jak Percival. Gwen nie miała najmniejszego zamiaru ukrywać czegokolwiek o tym mężczyźnie. Skoro zaczęła, była gotowa powiedzieć Isabelle wszystko, co wiedziała.
– Nie widział własnego dziecka? – spytała, już wyraźnie zdenerwowana. – Taki z niego ojciec! Pani Carrow, jeśli sam nie chciał do tej pory to myślę, że nie powinna mu go pani pokazywać! Niech dziecko samo zdecyduje, czy chce znać swojego ojca, który zachowywał się w t a k i sposób!
Gdy syn Isabelle dorośnie, ta straci nad nim kontrolę. Na razie jednak mogła go chronić przed zgubnym wpływem jego ojca. Być może, chowając się pod czujnym okiem lady Carrow, wyrośnie na porządnego mężczyznę, w przeciwieństwie do Percivala.
– Och, jeśli tak to…! Wie pani co? Powinna pani pójść ze mną! Do tych smoków! Ja… ja nic mu o tym nie napiszę i razem na pewno sobie z nim poradzimy! Nikt nie powinien w ten sposób traktować kobiet i szanowny pan Blake musi się o tym nauczyć! – Czy Belle znała aktualne nazwisko swojego byłego męża? Być może. Gwen poznała je dzięki klubowi pojedynków, gdy dostała rozpiskę osób, z którymi ma się mierzyć. – Tylko musimy ustalić jakiś dobry podstęp. Może przydatna byłaby amortencja? Pod jej wpływem zrobi wszystko! Tylko… ostatnio mi nie wyszło, gdy próbowałam ją warzyć – przyznała.
– O to się proszę nie martwić! – odpowiedziała, mimowolnie uśmiechając się pod nosem. – Niech się tylko pojawi… Obiecuje pani, że nie puszczę go w całości – stwierdziła.
W końcu uroki szły jej coraz lepiej, a odrobina treningu na żywej jednostce jeszcze nikomu nie zaszkodziła! Wyobraziła sobie siebie, rzucającą w Artura Longbottoma piękną i udaną bombardę i zrobiło jej się jakoś tak… lepiej na duchu. Naprawdę mogłaby to zrobić. Być może potem trafiłaby do Tower za atak na aurorze, ale zdecydowanie, byłoby warto. Z resztą, jako artystka nie musiała mieć zupełnie czystej karty, a ten człowiek zdecydowanie zasłużył sobie na takie traktowanie. Tak samo, jak Percival. Gwen nie miała najmniejszego zamiaru ukrywać czegokolwiek o tym mężczyźnie. Skoro zaczęła, była gotowa powiedzieć Isabelle wszystko, co wiedziała.
– Nie widział własnego dziecka? – spytała, już wyraźnie zdenerwowana. – Taki z niego ojciec! Pani Carrow, jeśli sam nie chciał do tej pory to myślę, że nie powinna mu go pani pokazywać! Niech dziecko samo zdecyduje, czy chce znać swojego ojca, który zachowywał się w t a k i sposób!
Gdy syn Isabelle dorośnie, ta straci nad nim kontrolę. Na razie jednak mogła go chronić przed zgubnym wpływem jego ojca. Być może, chowając się pod czujnym okiem lady Carrow, wyrośnie na porządnego mężczyznę, w przeciwieństwie do Percivala.
– Och, jeśli tak to…! Wie pani co? Powinna pani pójść ze mną! Do tych smoków! Ja… ja nic mu o tym nie napiszę i razem na pewno sobie z nim poradzimy! Nikt nie powinien w ten sposób traktować kobiet i szanowny pan Blake musi się o tym nauczyć! – Czy Belle znała aktualne nazwisko swojego byłego męża? Być może. Gwen poznała je dzięki klubowi pojedynków, gdy dostała rozpiskę osób, z którymi ma się mierzyć. – Tylko musimy ustalić jakiś dobry podstęp. Może przydatna byłaby amortencja? Pod jej wpływem zrobi wszystko! Tylko… ostatnio mi nie wyszło, gdy próbowałam ją warzyć – przyznała.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Nie miała nawet pojęcia, że ludzie - Percy, Gwen - widzą w niej ogień i siłę. Od października czuła się ofiarą nieprzewidywalnego losu, chorągiewką miotaną na wietrze w czasie sztormu i burzy.
Zaskoczyła ją za to siła kobiecej solidarności. Nigdy nie spoufalała się z innymi szlachciankami na takie tematy, nie wypadało. Zresztą, niektóre z nich wydawały się o wiele zimniejsze i zarazem bardziej tolerancyjne od uczuciowej Belle. Elise, na przykład, oczekiwała od męża dobrej prezencji i dobrego nazwiska, ani słowem nie wspominając o jego charakterze. Sama Isabelle spodziewała się zaś ataku złości względem kogoś, kto smalił cholewki do Percivala, ale wzmianka o amortencji i o innym zdradzieckim łotrze złagodziła jej irytację. Dzięki solidarności w gniewie i zranieniu, spojrzała na Gwen przychylniej - mile podłechtana zresztą jej szczerym współczuciem.
-Raz spytał o niego... - bąknęła bez przekonania, usiłując stanąć w obronie ojcowskiego instynktu Percivala. -W sumie... może chciałby je spotkać, gdyby mogła wychować je jego nowa kochanka, ale na pewno nie ma zamiaru wracać do nas. - dodała, otrząsając się z sentymentów. Nie mogła przyznać się nikomu do okrutnej propozycji, jaką Percy złożył jej na początku marca (czy może zinterpretowała tą propozycję całkowicie błędnie?), ale wspomnienie jego słów nadal bolało jak posypywanie rany solą.
-Powinnam? Nie... przeszkadzałoby to panience? - upewniła się, z wahaniem wypisanym na twarzy. Nie była pewna, czy mogłaby znaleźć jakiś oficjalny powód do wycieczki do "smoków" (czy chodziło o jakiś rezerwat?) i czy wypadało tam chodzić z prawie nieznajomą artystką. Jak wytłumaczyłaby to rodzinie? Z drugiej strony, lojalna służka Marilla wybawiła ją nie z takich opresji, wliczając w to dwukrotne spotkanie z poszukiwanym zdrajcą. -Gdzie są te "smoki", chodzi o jakiś rezerwat? - upewniła się, usiłując zachować spokój. Dłonie jej zadrżały, oczy rozbłysły. Po raz pierwszy od miesięcy miała szansę otrzymać jakieś konkretne informacje o miejscu pobytu zaginionego męża!
-Amortencja tak działa? - dopytała z chytrym zaskoczeniem. Nigdy nie miała okazji przetestować tego specyfiku, wzdragała się przed tym moralnie. W szkole uczono ją, że amortencja wywołuje pożądanie. Ale... czy miłość może zaślepić na tyle, że człowiek zachowa się jak pod wpływem tymczasowego imperiusa lub Veritaserum?
Wzięła głęboki wdech. To wszystko brzmiało coraz lepiej, coraz bardziej obiecująco.
-Uwarzyłam ostatnio amortencję i udało się. Zachowałam porcję, nie miałam zresztą co z nią zrobić... i mogę uwarzyć więcej. - wyznała, uśmiechając się blado. -Wiem, że nie odzyskam już męża, ale chciałabym...chociaż poznać imię i nazwisko tej, dla której mnie zostawił, którą kochał jeszcze przed naszym ślubem. Niewiedza boli jeszcze bardziej niż gorzka świadomość, że byłam dla niego tę gorszą. - wyznała ściszonym głosem, spuszczając głowę.
Zaskoczyła ją za to siła kobiecej solidarności. Nigdy nie spoufalała się z innymi szlachciankami na takie tematy, nie wypadało. Zresztą, niektóre z nich wydawały się o wiele zimniejsze i zarazem bardziej tolerancyjne od uczuciowej Belle. Elise, na przykład, oczekiwała od męża dobrej prezencji i dobrego nazwiska, ani słowem nie wspominając o jego charakterze. Sama Isabelle spodziewała się zaś ataku złości względem kogoś, kto smalił cholewki do Percivala, ale wzmianka o amortencji i o innym zdradzieckim łotrze złagodziła jej irytację. Dzięki solidarności w gniewie i zranieniu, spojrzała na Gwen przychylniej - mile podłechtana zresztą jej szczerym współczuciem.
-Raz spytał o niego... - bąknęła bez przekonania, usiłując stanąć w obronie ojcowskiego instynktu Percivala. -W sumie... może chciałby je spotkać, gdyby mogła wychować je jego nowa kochanka, ale na pewno nie ma zamiaru wracać do nas. - dodała, otrząsając się z sentymentów. Nie mogła przyznać się nikomu do okrutnej propozycji, jaką Percy złożył jej na początku marca (czy może zinterpretowała tą propozycję całkowicie błędnie?), ale wspomnienie jego słów nadal bolało jak posypywanie rany solą.
-Powinnam? Nie... przeszkadzałoby to panience? - upewniła się, z wahaniem wypisanym na twarzy. Nie była pewna, czy mogłaby znaleźć jakiś oficjalny powód do wycieczki do "smoków" (czy chodziło o jakiś rezerwat?) i czy wypadało tam chodzić z prawie nieznajomą artystką. Jak wytłumaczyłaby to rodzinie? Z drugiej strony, lojalna służka Marilla wybawiła ją nie z takich opresji, wliczając w to dwukrotne spotkanie z poszukiwanym zdrajcą. -Gdzie są te "smoki", chodzi o jakiś rezerwat? - upewniła się, usiłując zachować spokój. Dłonie jej zadrżały, oczy rozbłysły. Po raz pierwszy od miesięcy miała szansę otrzymać jakieś konkretne informacje o miejscu pobytu zaginionego męża!
-Amortencja tak działa? - dopytała z chytrym zaskoczeniem. Nigdy nie miała okazji przetestować tego specyfiku, wzdragała się przed tym moralnie. W szkole uczono ją, że amortencja wywołuje pożądanie. Ale... czy miłość może zaślepić na tyle, że człowiek zachowa się jak pod wpływem tymczasowego imperiusa lub Veritaserum?
Wzięła głęboki wdech. To wszystko brzmiało coraz lepiej, coraz bardziej obiecująco.
-Uwarzyłam ostatnio amortencję i udało się. Zachowałam porcję, nie miałam zresztą co z nią zrobić... i mogę uwarzyć więcej. - wyznała, uśmiechając się blado. -Wiem, że nie odzyskam już męża, ale chciałabym...chociaż poznać imię i nazwisko tej, dla której mnie zostawił, którą kochał jeszcze przed naszym ślubem. Niewiedza boli jeszcze bardziej niż gorzka świadomość, że byłam dla niego tę gorszą. - wyznała ściszonym głosem, spuszczając głowę.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Panna Grey może i nie miała finansów godnych szlachcianki, ale w przeciwieństwie do wysoko urodzinach kobiet, nie musiała przy tym aż tak skupiać się na konwenansach. Nie wyobrażała sobie samej siebie w arystokrackiej roli. Za bardzo zależało jej na własnej wolności. Gdyby ktoś teraz spróbował ją ograniczać, prawdopodobnie czułaby się po prostu źle we własnej skórze. Nie bez powodu opuściła matkę, zostawiając ją we Francji. Tam mówiliby jej, jak ma żyć, za kogo ma wyjść i czym ma się zajmować, a to dla młodej artystki byłoby nie do zniesienia. Szczególnie, że mając mugolskiego męża, wybranego przez ojczyma, miałaby ograniczone możliwości rozwijania magicznego potencjału.
Isabelle Carrow była jedną z niewielu arystokratek, które Gwen miała okazję spotkać, jednak młoda matka wydawała się rudowłosej bardzo naturalna i zwyczajna w dobrym tego słowa znaczeniu. Dziewczyna do dziś wspominała czasem spotkanie z Elise: nigdy nie poznała jej imienia, ale dziewczę było wyraźnie skrzywdzone w trakcie wychowania przez rodziców. Tak bardzo zamkniętego umysłu malarka nie spotkała ani wcześniej, ani później i miała nadzieję, że ten stan rzeczy się utrzyma.
– To naprawdę okrutne – powiedziała, marszcząc brwi. – Na Merlina, ja go naprawdę zaczynałam mieć za porządnego człowieka! Ta biedna kobieta musi być przez niego omamiona! Pewnie kłamie jej, że jest kimś innym! – stwierdziła z rosnącą pewnością.
Była przekonana, że ktoś taki jak były lord Nott może zwodzić biedne panny na manowce. Przecież list od niego był tak dobrze napisany! Sama nie była pewna, czy nie udałoby mu się jej przekonać do każdej swojej racji, gdyby zaczął do niej pisać piękne listy. Gwen wydawało się więc, że jeśli ktoś tu jest winny to tylko Percival. Nie Isabelle, nie jakakolwiek jego kochanka: one były tylko ofiarami przebiegłego mężczyzny, po trupach dążącego do swoich miłosnych celów, które następnie pewnie planował porzucić.
– Nie, oczywiście, że nie! – zapewniła. – Tak, pisał o jakimś rezerwacie… chyba Peak District? – Podrapała się po głowie, próbując przywołać znaną tylko z listu nazwę.
Nie miała pojęcia, do jakiego stopnia Percy ukrywa się przed Isabelle, ani też nie wiedziała, z jakich dokładnie powodów. Być może powinna trzymać język za zębami, ale nikt nigdy nie wyjaśnił jej, w jakiej dokładnie Blake znajduje się sytuacji. Nie mając więc pełnego oglądu na sprawę, była gotowa powiedzieć i zrobić wszystko, aby lady Carrow mogła zawalczyć o należną jej sprawiedliwość.
– Chyba… chyba tak, przynajmniej trochę. Jeśli druga osoba jest obsesyjnie zakochana… łatwo nią manipulować, nie sądzi pani? Przynajmniej dopóki eliksir działa – wyjaśniła. – Kilka razy byłam pod jego wpływem i chociaż… chociaż nie wiem, jak zareagowałaby inna osoba, to wiem, że sama zrobiłabym wszystko, o co druga osoba by mnie poprosiła.
Nawet skoczyłaby z mostu. Byleby zadowolić drugą osobę.
– Może w ten sposób udałoby się to z niego wyciągnąć. – Zamyśliła się na chwilę. – Tylko nie jestem pewna, jak mogłybyśmy mu to podać… tak, by nie uznał, że to podejrzane. Jeśli panią przyprowadzę do Peak District, to zakładając, że nie zostałybyśmy od razu z niego wydalone, na pewno byłby podejrzliwy. A ze mnie okropny kłamca, mogłabym nas od razu wsypać. – Skrzywiła się. W takich nerwach na pewno nie zachowywałaby się jak rasowy szpieg. – I nie wiem, czy powinnyśmy tu o tym rozmawiać... Jeszcze ktoś nas podsłucha – zauważyła rozsądnie.
Isabelle Carrow była jedną z niewielu arystokratek, które Gwen miała okazję spotkać, jednak młoda matka wydawała się rudowłosej bardzo naturalna i zwyczajna w dobrym tego słowa znaczeniu. Dziewczyna do dziś wspominała czasem spotkanie z Elise: nigdy nie poznała jej imienia, ale dziewczę było wyraźnie skrzywdzone w trakcie wychowania przez rodziców. Tak bardzo zamkniętego umysłu malarka nie spotkała ani wcześniej, ani później i miała nadzieję, że ten stan rzeczy się utrzyma.
– To naprawdę okrutne – powiedziała, marszcząc brwi. – Na Merlina, ja go naprawdę zaczynałam mieć za porządnego człowieka! Ta biedna kobieta musi być przez niego omamiona! Pewnie kłamie jej, że jest kimś innym! – stwierdziła z rosnącą pewnością.
Była przekonana, że ktoś taki jak były lord Nott może zwodzić biedne panny na manowce. Przecież list od niego był tak dobrze napisany! Sama nie była pewna, czy nie udałoby mu się jej przekonać do każdej swojej racji, gdyby zaczął do niej pisać piękne listy. Gwen wydawało się więc, że jeśli ktoś tu jest winny to tylko Percival. Nie Isabelle, nie jakakolwiek jego kochanka: one były tylko ofiarami przebiegłego mężczyzny, po trupach dążącego do swoich miłosnych celów, które następnie pewnie planował porzucić.
– Nie, oczywiście, że nie! – zapewniła. – Tak, pisał o jakimś rezerwacie… chyba Peak District? – Podrapała się po głowie, próbując przywołać znaną tylko z listu nazwę.
Nie miała pojęcia, do jakiego stopnia Percy ukrywa się przed Isabelle, ani też nie wiedziała, z jakich dokładnie powodów. Być może powinna trzymać język za zębami, ale nikt nigdy nie wyjaśnił jej, w jakiej dokładnie Blake znajduje się sytuacji. Nie mając więc pełnego oglądu na sprawę, była gotowa powiedzieć i zrobić wszystko, aby lady Carrow mogła zawalczyć o należną jej sprawiedliwość.
– Chyba… chyba tak, przynajmniej trochę. Jeśli druga osoba jest obsesyjnie zakochana… łatwo nią manipulować, nie sądzi pani? Przynajmniej dopóki eliksir działa – wyjaśniła. – Kilka razy byłam pod jego wpływem i chociaż… chociaż nie wiem, jak zareagowałaby inna osoba, to wiem, że sama zrobiłabym wszystko, o co druga osoba by mnie poprosiła.
Nawet skoczyłaby z mostu. Byleby zadowolić drugą osobę.
– Może w ten sposób udałoby się to z niego wyciągnąć. – Zamyśliła się na chwilę. – Tylko nie jestem pewna, jak mogłybyśmy mu to podać… tak, by nie uznał, że to podejrzane. Jeśli panią przyprowadzę do Peak District, to zakładając, że nie zostałybyśmy od razu z niego wydalone, na pewno byłby podejrzliwy. A ze mnie okropny kłamca, mogłabym nas od razu wsypać. – Skrzywiła się. W takich nerwach na pewno nie zachowywałaby się jak rasowy szpieg. – I nie wiem, czy powinnyśmy tu o tym rozmawiać... Jeszcze ktoś nas podsłucha – zauważyła rozsądnie.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Rozchyliła lekko usteczka, wpatrując się w Gwen z mieszaniną zdziwienia, fascynacji i smutku. Już po raz kolejny panna Grey zwróciła uwagę na coś, o czym Belle wcześniej nie pomyślała, poszerzając jej perspektywy. Najpierw amortencja, teraz... to nowe spojrzenie na kochankę Percivala...
Isabelle pokręciła z niedowierzaniem głową. Nie mogła, nie chciała uwierzyć w taką możliwość. Musiałaby wtedy zobaczyć w tamtej kobiecie ofiarę, człowieka - a współczucie musiałoby zgasić jej palącą nienawiść.
-Obawiam się, że to raczej ona go omamiła! Przyznał, że zna ją dłużej niż mnie, że kochał ją już wcześniej... musiała podstępnie wrócić do jego życia, musiała przecież o mnie wiedzieć... nasz ślub był nawet opisany w "Czarownicy"! - westchnęła ciężko, krzyżując ramiona na piersiach i zamykając się na jakiekolwiek pozytywne myśli o tamtej mugolskiej ladacznicy.
-Peak District? - powtórzyła, spoglądając na Gwen z rosnącą wdzięcznością. Nie mogła pohamować bladego, nieco obłąkańczego uśmiechu. -To rezerwat Greengrassów, to by się zgadzało... - ich poglądy też były teraz promugolskie, a Percy nie mógłby przecież znaleźć schronienia u Rosierów, u ich konkurencji. Zarumieniła się lekko, rozważając różne opcje. Mogła wysłać mu wyjca, ośmieszyć go przed wszystkimi współpracownikami i prowadzącymi rezerwat lordami! Ale wtedy udałby się gdzie indziej, spaliłaby więc za sobą mosty. Nie, musi milczeć - pomysł z amortencją był zbyt kuszący. A panna Grey była jedyną rozsądną możliwością, prezentem od zaklętego w żabę księcia.
-Gdybym mogła się tam z panienką udać, byłabym niezmiernie zobowiązana. - zaproponowała na jednym wydechu. Była gotowa nawet zapłacić, każdą cenę!
Wolała nie słuchać o nieco żenujących przygodach Gwen z amortencją - nie była pewna, czy współczuć dziewczynie, czy się zgorszyć - ale na szczęście malarka sama zmieniła temat na bardziej praktyczne sprawy.
-Pomyślę o tym! Ja... dość dobrze utrzymuję pokerową twarz w sytuacjach stresu, mogłabym podać amortencję. Można też wlać ją do jego napoju, tak by nie zauważył, albo do uprzednio przygotowanego napoju... - zaproponowała ściszonym głosem. -Czy mogę wysłać panience sowę, bardzo dyskretnie? - poprosiła, licząc na umiejętności własnej sowy w dostarczeniu listów bezpośrednio do adresata. Gdy już poznała adres Gwen, podziękowała jej chyba aż nazbyt wylewnie i przeprosiła, mówiąc, że musi dołączyć do kuzynek aby nie wzbudzać podejrzeń. Z dalszej wizyty w ogrodzie magizoologicznym i paplaniny młodych lady Carrow nie pamiętała już nic, zbyt zaprzątnięta ekscytującymi informacjami i planami.
/zt
Isabelle pokręciła z niedowierzaniem głową. Nie mogła, nie chciała uwierzyć w taką możliwość. Musiałaby wtedy zobaczyć w tamtej kobiecie ofiarę, człowieka - a współczucie musiałoby zgasić jej palącą nienawiść.
-Obawiam się, że to raczej ona go omamiła! Przyznał, że zna ją dłużej niż mnie, że kochał ją już wcześniej... musiała podstępnie wrócić do jego życia, musiała przecież o mnie wiedzieć... nasz ślub był nawet opisany w "Czarownicy"! - westchnęła ciężko, krzyżując ramiona na piersiach i zamykając się na jakiekolwiek pozytywne myśli o tamtej mugolskiej ladacznicy.
-Peak District? - powtórzyła, spoglądając na Gwen z rosnącą wdzięcznością. Nie mogła pohamować bladego, nieco obłąkańczego uśmiechu. -To rezerwat Greengrassów, to by się zgadzało... - ich poglądy też były teraz promugolskie, a Percy nie mógłby przecież znaleźć schronienia u Rosierów, u ich konkurencji. Zarumieniła się lekko, rozważając różne opcje. Mogła wysłać mu wyjca, ośmieszyć go przed wszystkimi współpracownikami i prowadzącymi rezerwat lordami! Ale wtedy udałby się gdzie indziej, spaliłaby więc za sobą mosty. Nie, musi milczeć - pomysł z amortencją był zbyt kuszący. A panna Grey była jedyną rozsądną możliwością, prezentem od zaklętego w żabę księcia.
-Gdybym mogła się tam z panienką udać, byłabym niezmiernie zobowiązana. - zaproponowała na jednym wydechu. Była gotowa nawet zapłacić, każdą cenę!
Wolała nie słuchać o nieco żenujących przygodach Gwen z amortencją - nie była pewna, czy współczuć dziewczynie, czy się zgorszyć - ale na szczęście malarka sama zmieniła temat na bardziej praktyczne sprawy.
-Pomyślę o tym! Ja... dość dobrze utrzymuję pokerową twarz w sytuacjach stresu, mogłabym podać amortencję. Można też wlać ją do jego napoju, tak by nie zauważył, albo do uprzednio przygotowanego napoju... - zaproponowała ściszonym głosem. -Czy mogę wysłać panience sowę, bardzo dyskretnie? - poprosiła, licząc na umiejętności własnej sowy w dostarczeniu listów bezpośrednio do adresata. Gdy już poznała adres Gwen, podziękowała jej chyba aż nazbyt wylewnie i przeprosiła, mówiąc, że musi dołączyć do kuzynek aby nie wzbudzać podejrzeń. Z dalszej wizyty w ogrodzie magizoologicznym i paplaniny młodych lady Carrow nie pamiętała już nic, zbyt zaprzątnięta ekscytującymi informacjami i planami.
/zt
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Ten piesek przy bramie to wyjątkowo słodki był, chociaż szkoda, że spał, bo może i pogłaskać by się dał. Co trzy głowy to nie jedna, a takich to mu Kettleburn na lekcjach nie pokazywał. Taki piesek zresztą to chyba najładniejszy obrazek w Londynie teraz był, bo w porcie do szczyny i krew, a tu proszę. Taki puchaty maluszek sobie spał i słodko noskiem ruszał. Hagrid wzdychał cicho pod nosem zadowolony jakie to miłe stworzonko na swojej drodze spotkał. Budzić go nie chciał, bo to nieładnie budzić kogoś jak śpi, może jak będzie wracać to piesek się pogłaskać da. Rubeus właśnie na to liczył. O ogrodzie słyszał od kogoś tam w Parszywym, nawet nie pamiętał, bo to i pijane takie leżało na barze przez większość wieczoru i coś o zwierzakach gadało. Hagrid słuchał tylko dlatego co by nowe nowinki poznać. Świat stworzonek zapewne mocno zmienił się w ciągu ostatnich lat kiedy jego w tym świecie nie było. A tu proszę, ot tak na własne oczy słodziaczki wszędzie widział jak sobie miło żyły. No miejsce niezbyt do Londynu pasujące, ale jak już było to fajnie, zwiedzić można, przejść się i podziwiać. Inne to niż mugolskie zoo, to na pewno, ale może i nawet ciekawiej tak. Jedna tylko nie pasowała do tego wszystkiego istotka.
Na czerwonej poduszce z jakąś taką dumą siedziała żaba w złotej koronie. Hagrid przystanął tam rozglądając się jeszcze dookoła siebie starając się dostrzec czy ktokolwiek widzi to co on. Żaby spotykał już wcześniej, nawet ropuchy. Jak spał na bagnach swego czasu to nawet się z jedną zakumplował, ale to chyba jednostronne było bo odeszła tak bez pożegnania. Ta jednak siedziała niewzruszona i nawet na cal się nie ruszyła. Rubeus puknąć ją palcem chciał co by zobaczyć czy żyje, ale wtedy uniosła w górę jego wzrok i wgapiła się tak jakby jakiegoś stwora przebrzydłego zobaczyła. Dziwne, przecież związał włosy, a brodę w miarę czystą miał. Korona żabie z głowy nie spadła, przynajmniej dosłownie, bo w przenośni to kto to widział, jak się nie odzywała nawet.
- Dziń dobry - kiwnął głową Hagrid. - Pani tu dobra wszystko? Panu? - pewny nie był w sumie jak się zwracać do żaby. - Jak Pani...e...u... Panu jak tu dobrze to ja pójdę, ale Pan, znaczy Pani tu to w tej koronie to tak bo to zakład jakiś? - zmarszczył brwi. - Też się kiedyś założyłem, ale na głowie to wtedy kilka kłód trzymać musiałem. Łeb mam twardy to i utrzymałem, ale co to za zakład był to ni pamiętam ni cholery...
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Wrzesień nie odpuszczał, a obowiązki piętrzyły się na barkach panny Crabbe z dnia na dzień, jednak nie chciała się ani trochę poddawać. Korzystając z przesunięcia, jakie nastąpiło względem zmian w jej grafiku, postanowiła udać się do ogrodu magizoologicznego – i tak miała go odwiedzić, wszak jej znajoma w tamtejszym sklepiku zachowała dla niej dwie figurki jednorożców, które czekały na odbiór od sierpnia. Dlaczego akurat jednorożce i po cóż zamawiać takie bibeloty? Forsythia była dosyć sentymentalną osóbką, a gdy była dzieckiem, dokładnie takie figurki kupiła jej mama, tylko… czas lubił niszczyć przedmioty, podobnie jak ojciec, chcący wymusić coś na córce. Posklejać się przedmiotów nie dało, nim młoda czarownica spostrzegła utratę, resztek już nie było. Strata pamiątek po mamie, była bolesna, jednak znajomości potrafiły zdziałać cuda – to była chyba jedyna lekcja, do jakiej faktycznie Forsythia się przyłożyła, gdy dostała ją od ojca.
Skoro miała cel, toteż nie chciała rezygnować z przejścia się po ogrodzie. Choć jej uczuciami miotało dwojakie podejście – trzymanie zwierząt w środku miasta (nawet jeśli ich zagrody, woliery i klatki, były magicznie zaklęte) było z lekka nieludzkie. O wiele lepszym rozwiązaniem były rezerwaty, z drugiej strony, jak wówczas kształciłyby i poznawałyby magiczne stworzenia, jednostki, których stać na podróże nie było. Ot wieczna zagwozdka.
Minąwszy trzygłowego psa, w jej głowie zalśniły przebłyski ostatniego spotkania z siedmioma, małymi przedstawicielami tego gatunku, w sławetnym Wenus. Mimowolnie jej usta drgnęły ku górze, gdy w myślach zabrzmiał śpiew jednego lorda, a dosyć niecenzuralne wiązanki godne wozaka zalśniły w blasku porannego słońca, odbijając się od oczu panny Crabbe. Wyminąwszy bramę, udała się do sklepiku z pamiątkami, gdzie przywitała swą przyjaciółkę i oddała się chwilowym pogaduszkom, gdy kobieta zapakowywała dla niej dwie figurki jednorożców. Jedna z nich opalizowała i mieniła się kolorami tęczy, zupełnie jakby była w całości wykonana z mieniącego kamienia szlachetnego, zaś druga przypominała raczej zwykłego jednorożca o srebrzystej sierści i złotych kopytach. Po kilku minutach, gdy uiściła opłatę, rozstała się ze znajomą jej twarzą, na rzecz spaceru po ogrodzie. Poranne godziny zapewniały spokój, jakiego uświadczyć w innych porach dnia nie można było – pałętały się później dzieci, krzycząc i zaburzając spokój natury. Błądziła ścieżynkami, aż napadł ją przedziwny pomysł. Wielokrotnie była w ogrodzie, a jeszcze nigdy nie spróbowała odczarować sławetnego księcia! Szybszy stukot obcasów, rozchodził się po okolicy, jednak gdy tylko usłyszała czyjeś słowa, zwolniła, uważnie mrużąc oczy i dostrzegając ogromną sylwetkę przy pobliskim strumyku. Powoli weszła na trawnik, a jej pamięć przywołała odczucie, jakiego doświadczyła będąc niegdyś w Keswick razem z przełożonym, dokumentując tamtejszy przypadek dosyć agresywnych kelpii. Półolbrzymy robiły wrażenie, a Forsythia wiedziała, że jeden z nich znajdował się właśnie przed nią. Czy był to ten sam? Ciężko jej było ocenić, gdy tak gderał do żabki, obrócony plecami. Zaszeleściła niechcący torbą z dwoma figurkami, poprawiając ją w dłoniach i postąpiła kilka kolejnych kroków ku półolbrzymowi, przysłuchując się jego rozmowie z żabą. Rozczulona tym, co widziała i słyszała, nie mogła się nie uśmiechać, przez co wyglądała, jakby patrzyła na dziecko – bardzo duże dziecko, takie, że musiała zadrzeć głowę do góry i przysłonić oczy przed promieniami słońca. – Dzień dobry – przywitała się wreszcie, zrównując się z mężczyzną. Mimowolnie dygnęła i skryła się w jego cieniu, aby nie musieć mrużyć oczu. – To Książę. Żabi Książę, proszę pana – poprawiła mężczyznę, ratując go z niebywałej gafy przed Królewiczem w ciele płaza. Potem zerknęła w kierunku żabska i wybałuszonych oczu, śledzących latającą nad koroną muchę, ale zaraz potem przyjrzała się prawie gigantowi. Kojarzyła tę twarz, a może wszystkie półolbrzymy wyglądały podobnie? Zaśmiała się lekko pod nosem i przekrzywiła lekko głowę. – Te kłody to trzymał pan pod Keswick? – zagaiła, ciekawość zbyt ją pożerała, aby tego nie zrobiła. Książę spoczywający na aksamitnej poduszeczce, musiał najwyraźniej jeszcze trochę poczekać na upragniony pocałunek, o ile ten w ogóle miał zadziałać.
Skoro miała cel, toteż nie chciała rezygnować z przejścia się po ogrodzie. Choć jej uczuciami miotało dwojakie podejście – trzymanie zwierząt w środku miasta (nawet jeśli ich zagrody, woliery i klatki, były magicznie zaklęte) było z lekka nieludzkie. O wiele lepszym rozwiązaniem były rezerwaty, z drugiej strony, jak wówczas kształciłyby i poznawałyby magiczne stworzenia, jednostki, których stać na podróże nie było. Ot wieczna zagwozdka.
Minąwszy trzygłowego psa, w jej głowie zalśniły przebłyski ostatniego spotkania z siedmioma, małymi przedstawicielami tego gatunku, w sławetnym Wenus. Mimowolnie jej usta drgnęły ku górze, gdy w myślach zabrzmiał śpiew jednego lorda, a dosyć niecenzuralne wiązanki godne wozaka zalśniły w blasku porannego słońca, odbijając się od oczu panny Crabbe. Wyminąwszy bramę, udała się do sklepiku z pamiątkami, gdzie przywitała swą przyjaciółkę i oddała się chwilowym pogaduszkom, gdy kobieta zapakowywała dla niej dwie figurki jednorożców. Jedna z nich opalizowała i mieniła się kolorami tęczy, zupełnie jakby była w całości wykonana z mieniącego kamienia szlachetnego, zaś druga przypominała raczej zwykłego jednorożca o srebrzystej sierści i złotych kopytach. Po kilku minutach, gdy uiściła opłatę, rozstała się ze znajomą jej twarzą, na rzecz spaceru po ogrodzie. Poranne godziny zapewniały spokój, jakiego uświadczyć w innych porach dnia nie można było – pałętały się później dzieci, krzycząc i zaburzając spokój natury. Błądziła ścieżynkami, aż napadł ją przedziwny pomysł. Wielokrotnie była w ogrodzie, a jeszcze nigdy nie spróbowała odczarować sławetnego księcia! Szybszy stukot obcasów, rozchodził się po okolicy, jednak gdy tylko usłyszała czyjeś słowa, zwolniła, uważnie mrużąc oczy i dostrzegając ogromną sylwetkę przy pobliskim strumyku. Powoli weszła na trawnik, a jej pamięć przywołała odczucie, jakiego doświadczyła będąc niegdyś w Keswick razem z przełożonym, dokumentując tamtejszy przypadek dosyć agresywnych kelpii. Półolbrzymy robiły wrażenie, a Forsythia wiedziała, że jeden z nich znajdował się właśnie przed nią. Czy był to ten sam? Ciężko jej było ocenić, gdy tak gderał do żabki, obrócony plecami. Zaszeleściła niechcący torbą z dwoma figurkami, poprawiając ją w dłoniach i postąpiła kilka kolejnych kroków ku półolbrzymowi, przysłuchując się jego rozmowie z żabą. Rozczulona tym, co widziała i słyszała, nie mogła się nie uśmiechać, przez co wyglądała, jakby patrzyła na dziecko – bardzo duże dziecko, takie, że musiała zadrzeć głowę do góry i przysłonić oczy przed promieniami słońca. – Dzień dobry – przywitała się wreszcie, zrównując się z mężczyzną. Mimowolnie dygnęła i skryła się w jego cieniu, aby nie musieć mrużyć oczu. – To Książę. Żabi Książę, proszę pana – poprawiła mężczyznę, ratując go z niebywałej gafy przed Królewiczem w ciele płaza. Potem zerknęła w kierunku żabska i wybałuszonych oczu, śledzących latającą nad koroną muchę, ale zaraz potem przyjrzała się prawie gigantowi. Kojarzyła tę twarz, a może wszystkie półolbrzymy wyglądały podobnie? Zaśmiała się lekko pod nosem i przekrzywiła lekko głowę. – Te kłody to trzymał pan pod Keswick? – zagaiła, ciekawość zbyt ją pożerała, aby tego nie zrobiła. Książę spoczywający na aksamitnej poduszeczce, musiał najwyraźniej jeszcze trochę poczekać na upragniony pocałunek, o ile ten w ogóle miał zadziałać.
Żabka w koronie to dziwne zjawisko, a Hagrid już sporo żab w życiu widział. Była jedna taka duża w brązowe kropki, jedna taka z żółtymi kropkami na brzuszku, ale ta akurat nie chciała za bardzo się kolegować i jedna z wypustkami na garbie, ale to chyba była ropucha. Ta żaba jednak na kamieniu to była kompletnie inna, już nawet nie mówiąc o tej koronie. Koronę to mógł ktoś położyć, ale to jak siedziała to dopiero Hagrida wmurowało. Miała grację jak królowa jakaś albo król, zależy jak na to spojrzeć. I tak sobie siedziała. W opinii Rubeusa żaby to nie były jakieś szczególnie humorzaste stworzonka. Jak miały co jeść, to i wredne nie były. Z natury też za wiele się nie odzywały, więc gdy ta nie odpowiedziała na kulturalne pytania to się nawet nie zdziwił. Pewno to nie ze złośliwości, a ze zwykłej natury żaby.
Na głos jakiejś pani aż się wzdrygnął. Nie żeby nie spodziewał się czarodziejów w pobliżu, paru przecież kręciło się w ogrodzie, ale raczej odsuwali nie Hagrida na kilka metrów, a ta pani podeszła i nawet miła była. Dziwne. Opowiedziała coś o jakimś księciu zaklętym w żabę, a takich legend to już się kiedyś nasłuchał. Zwykle takie legendy mówiły mugolaczki swoim dzieciom na dobranoc, co by brzdące lepsze sny miały. W Londynie jednak wszystko było już możliwe, sam się zresztą o tym przekonał. Nagle historyjki o królewiczach-żabach miały bardzo dużo sensu, jakby się tak nad tym więcej zastanowić. Milczał przez chwilę pokiwując głową aż ta nie odezwała się o Keswick.
- Keswick? - otrzepał płaszcz dumnie wypinając pierś. - Ta je, że ze Keswick, bo to ja ze Keswick pochodzę, znaczy nie, że pochodzę, ale tam to lata, bo to wie Pani, lasy ładne tam... ten... - za długi jęzor.
Przełknął głośno ślinę orientując się co tam się właściwie wydarzyło. Bo skąd ta Pani to miała wiedzieć o Keswick? Że historię o zakładzie podsłuchała to w miarę jasne było, ale Hagrid nie pamiętał by cokolwiek o miejscu swojego zamieszkania Panu-żabie mówił.
- Zara, zara... Pani skąd wie? - zmarszczył brwi przyglądając się kobiecie bacznie.
Cholibka, szpieg. Przeszło przez jego głowę i zły był na siebie, że się na to nabrać mógł. Śledziła go, kto tam wie ile rzeczywiście mogła wiedzieć? W Parszywym to się nie ukrywał za bardzo, ale kiedyś z pracy wyjść musiał. Wkurzony na siebie, że co go podkusiło by do ogrodu iść, chciał się nawet wycofać z tej sytuacji i szybko uciekać, ale jakby ta wzięła za różdżkę, to pewnie rach ciach i po Hagridzie.
- Pani, ja nic nie wiem, zwierzaczki se przyszłem popatrzeć - wyostrzył głos. - A tak w ogóle to ja w ogóle nic tu nie ten z tym żabem - wskazał na niego palcem. - Ten żab na pewno wszystko słucha co tu ludy gadają, bo to wi Pani... Jak ja bym tak siedział na kamieniu i się gapił tylko, to bym pewno słuchał co ciekawszych historyjek, wi Pani.
Powoli zaczęły mu się pocić ręce i to chyba nie z temperatury, chociaż żar się z nieba lał.
Na głos jakiejś pani aż się wzdrygnął. Nie żeby nie spodziewał się czarodziejów w pobliżu, paru przecież kręciło się w ogrodzie, ale raczej odsuwali nie Hagrida na kilka metrów, a ta pani podeszła i nawet miła była. Dziwne. Opowiedziała coś o jakimś księciu zaklętym w żabę, a takich legend to już się kiedyś nasłuchał. Zwykle takie legendy mówiły mugolaczki swoim dzieciom na dobranoc, co by brzdące lepsze sny miały. W Londynie jednak wszystko było już możliwe, sam się zresztą o tym przekonał. Nagle historyjki o królewiczach-żabach miały bardzo dużo sensu, jakby się tak nad tym więcej zastanowić. Milczał przez chwilę pokiwując głową aż ta nie odezwała się o Keswick.
- Keswick? - otrzepał płaszcz dumnie wypinając pierś. - Ta je, że ze Keswick, bo to ja ze Keswick pochodzę, znaczy nie, że pochodzę, ale tam to lata, bo to wie Pani, lasy ładne tam... ten... - za długi jęzor.
Przełknął głośno ślinę orientując się co tam się właściwie wydarzyło. Bo skąd ta Pani to miała wiedzieć o Keswick? Że historię o zakładzie podsłuchała to w miarę jasne było, ale Hagrid nie pamiętał by cokolwiek o miejscu swojego zamieszkania Panu-żabie mówił.
- Zara, zara... Pani skąd wie? - zmarszczył brwi przyglądając się kobiecie bacznie.
Cholibka, szpieg. Przeszło przez jego głowę i zły był na siebie, że się na to nabrać mógł. Śledziła go, kto tam wie ile rzeczywiście mogła wiedzieć? W Parszywym to się nie ukrywał za bardzo, ale kiedyś z pracy wyjść musiał. Wkurzony na siebie, że co go podkusiło by do ogrodu iść, chciał się nawet wycofać z tej sytuacji i szybko uciekać, ale jakby ta wzięła za różdżkę, to pewnie rach ciach i po Hagridzie.
- Pani, ja nic nie wiem, zwierzaczki se przyszłem popatrzeć - wyostrzył głos. - A tak w ogóle to ja w ogóle nic tu nie ten z tym żabem - wskazał na niego palcem. - Ten żab na pewno wszystko słucha co tu ludy gadają, bo to wi Pani... Jak ja bym tak siedział na kamieniu i się gapił tylko, to bym pewno słuchał co ciekawszych historyjek, wi Pani.
Powoli zaczęły mu się pocić ręce i to chyba nie z temperatury, chociaż żar się z nieba lał.
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Każde słowo wypowiedziane przez mężczyznę, dawało pannie Crabbe pewność, że miała już z nim do czynienia. Postura, głos, styl wypowiedzi - i o ile przegapiłaby lub puściła w niepamięć kogoś o zwykłym wzroście, tak półolbrzyma nie mogła. Jedynie za nic nie mogła przypomnieć sobie jego imienia, ani nazwiska, toteż pozostawały jej zaledwie wrażeniowe informacje.
- Tamtejsze lasy były przepiękne, nie sposób się nie zgodzić – przyznała, kiwając lekko głową. Natychmiast jednak spostrzegła zmieszanie na twarzy mężczyzny, czego się nie spodziewała, aż tak prędko. Czyżby powiedziała coś niemiłego? Nie mogła tego poprawnie zdefiniować, toteż słuchała z uwagą półolbrzyma, a jej policzki unosiły się w delikatnym uśmiechu, słysząc sposób wysławiania się mężczyzny. To musiał być ten sam gagatek, lecz najwyraźniej jej nie pamiętał. Nie wyróżniała się niczym szczególnym pośród tłumu innych ludzi, jeśli patrząc z perspektywy takie wielkiego chłopa, jakim był znajomy-nieznajomy. - A wiem, bo już pana tam widziałam. Najpewniej pan nie kojarzy, byłam wtedy jeszcze na stażu, zajmowałam się wraz z przełożonym kelpiami. To było tak dawno… - machnęła ręką delikatnie, drugą zaś poprawiając torbę z pamiątkami. Potem zaś zamilkła, wysłuchując kolejnych słów półolbrzyma, zerkając równie uważnie na wskazanego Księcia. Zaśmiała się lekko, kręcąc głową. – Och, proszę pana, to nie tak, że on nic nie robi. Książę czeka na magiczny pocałunek, który wyzwoli go z klątwy. Potrzebna jest tylko odpowiednia osoba, znaczy księżniczka – wytłumaczyła, przechodząc obok i zatrzymując się dopiero tuż przy poduszeczce z żabką. Uśmiechnęła się pod nosem na myśl o sytuacjach minionego lata, które to właśnie dawały jej nadzieję, że być może faktycznie będzie odpowiednią księżniczką. W końcu w lipcu poszukiwała swego jednorożca, jako najprawdziwsza księżniczka, była ratowana przez dzielnego rycerza w spódnicy i została jej obsesja z nadużywaniem zaklęcia Fae Feli, czego chcieć więcej od księżniczki?
Odstawiła torbę na bok i niewiele się zastanawiając, pochyliła się po żabkę, biorąc ją ostrożnie na ręce. Pokraczne łapki ześlizgiwały się w pierwszej chwili z chudych palców panny Crabbe, lecz już po chwili Książę znalazł dla siebie dogodne miejsce i spoglądał wyczekująco raz po raz na kobietę, a raz na półolbrzyma. W tej samej chwili Forsythia wyszczerzyła się wesoło, podchodząc w kierunku mężczyzny. – Może chce pan spróbować? Każdy ma w sobie wewnętrzną księżniczkę, nie wykluczone, że to właśnie pańska odmieni losy strapionego księcia – postąpiła kilka kolejnych kroków, unosząc leciutko żabkę do góry. Spojrzenie królewicza było równie wyczekujące, co Forsythii i już nawet nie przeszkadzało słońce prażące coraz mocniej. Czy półolbrzym obudzi w sobie wewnętrzną księżniczkę, aby odczarować księcia?
- Tamtejsze lasy były przepiękne, nie sposób się nie zgodzić – przyznała, kiwając lekko głową. Natychmiast jednak spostrzegła zmieszanie na twarzy mężczyzny, czego się nie spodziewała, aż tak prędko. Czyżby powiedziała coś niemiłego? Nie mogła tego poprawnie zdefiniować, toteż słuchała z uwagą półolbrzyma, a jej policzki unosiły się w delikatnym uśmiechu, słysząc sposób wysławiania się mężczyzny. To musiał być ten sam gagatek, lecz najwyraźniej jej nie pamiętał. Nie wyróżniała się niczym szczególnym pośród tłumu innych ludzi, jeśli patrząc z perspektywy takie wielkiego chłopa, jakim był znajomy-nieznajomy. - A wiem, bo już pana tam widziałam. Najpewniej pan nie kojarzy, byłam wtedy jeszcze na stażu, zajmowałam się wraz z przełożonym kelpiami. To było tak dawno… - machnęła ręką delikatnie, drugą zaś poprawiając torbę z pamiątkami. Potem zaś zamilkła, wysłuchując kolejnych słów półolbrzyma, zerkając równie uważnie na wskazanego Księcia. Zaśmiała się lekko, kręcąc głową. – Och, proszę pana, to nie tak, że on nic nie robi. Książę czeka na magiczny pocałunek, który wyzwoli go z klątwy. Potrzebna jest tylko odpowiednia osoba, znaczy księżniczka – wytłumaczyła, przechodząc obok i zatrzymując się dopiero tuż przy poduszeczce z żabką. Uśmiechnęła się pod nosem na myśl o sytuacjach minionego lata, które to właśnie dawały jej nadzieję, że być może faktycznie będzie odpowiednią księżniczką. W końcu w lipcu poszukiwała swego jednorożca, jako najprawdziwsza księżniczka, była ratowana przez dzielnego rycerza w spódnicy i została jej obsesja z nadużywaniem zaklęcia Fae Feli, czego chcieć więcej od księżniczki?
Odstawiła torbę na bok i niewiele się zastanawiając, pochyliła się po żabkę, biorąc ją ostrożnie na ręce. Pokraczne łapki ześlizgiwały się w pierwszej chwili z chudych palców panny Crabbe, lecz już po chwili Książę znalazł dla siebie dogodne miejsce i spoglądał wyczekująco raz po raz na kobietę, a raz na półolbrzyma. W tej samej chwili Forsythia wyszczerzyła się wesoło, podchodząc w kierunku mężczyzny. – Może chce pan spróbować? Każdy ma w sobie wewnętrzną księżniczkę, nie wykluczone, że to właśnie pańska odmieni losy strapionego księcia – postąpiła kilka kolejnych kroków, unosząc leciutko żabkę do góry. Spojrzenie królewicza było równie wyczekujące, co Forsythii i już nawet nie przeszkadzało słońce prażące coraz mocniej. Czy półolbrzym obudzi w sobie wewnętrzną księżniczkę, aby odczarować księcia?
Patrzył dalej z przymrużeniem oczu to na żabę w koronie, to na panią która coś do niego mówiła. Może i lasy Keswickowe znała, ale czemu akurat przy Hagridzie takie słowa mówiła to on nie wiedział. Pewno szpieg, na pewno nawet. Chciał uciekać, ale wryty w ziemię stał po prostu gapiąc się. Dopiero gdy ta zaczęła mówić coś o stażu, o kelpiach, o tym, że dawno to było, wtedy nieco się rozluźnił i nawet już takich spiętych mięśni nie miał. Rozprostował kości i przestąpił z nogi na nogę przez chwilę całkowicie zmieszany. Lubić panią czy nie lubić? Oto jest pytanie. Pewnie wyglądał jakby ostatnia szara komórka zaplątana gdzieś pomiędzy fałdami mózgu próbowała odnaleźć drogę do domu, ale Rubeus myślał naprawdę intensywnie nad tym co właściwie zrobić w tej sytuacji.
- A dobra - machnął ręką. - Ja pszapszam, że Pani nie pamiętam, ale wi Pani jak to bywa, że czasem łeb nie taki co kiedyś, bo to latka leco, a człek nie młodszy jak to ten mędrzec tam gdzieś powiedział kiedyś, nie? - wyciągnął do kobiety łapsko. - Hagrid jestem, Rubeus w sensie, ale raczej Hagrid mówią, bo to łatwij. Te kelpie to fajne to, a co to było tam? Żem ja nie wiedział, że pod Keswick kelpie żyją... Jak się to tam poszło? Dobrze czy niedobrze?
Wydawała się w porządku i nawet jak się teraz w jakieś bagno pakował, to i tak przecież za wiele jej mówić nie chciał. Co prawda za długi język czasem miał, no zdarzało się, ale od kiedy Tonksa poznał to jakoś inaczej na te sprawy patrzył. Wiedział już, że warto gębę w kubeł włożyć i siedzieć cicho z niektórymi tematami. Kobieta jednak nie pytała ani o pochodzenie ani o jakieś bardzo tajne sprawy, a rozprawiała nad żabką w koronie, w końcu wyjaśniając Hagridowi co się tak właściwie koło niego dzieje.
- Księżniczkę? - dopytał z niedowierzaniem. - Ja to raczej księżniczką nie jestem, za dużym, ale jakby tak... No może w sumie - podrapał się po brodzie. - Ja słyszałem o takich bajkowych księżniczkach i królewiczach, tak, ale żem nie pomyślał, że we mnie taka księżniczka może drzemać sobie. Jakbym się mocno skupił w sumie... - zamyślił się.
Księżniczki zawsze miały ładne sukieneczki i chociaż Rubeus bardzo by chciał taką mieć, to raczej znalezienie takiej w dobrym rozmiarze graniczyło z cudem. Może jakby ktoś mu uszył to by to nosił, bo czemu nie, ale wtedy by też berła jakiegoś albo korony potrzebował. No i księcia, a ten podobno siedział właśnie na kamieniu przed nim.
- Czyli mówi Pani, żeby żabę pocałować? - może jakby się udało to by jakiegoś ważnego królewicz odczarował co by mu pomógł w tej wojnie z szumowinami walczyć, a kto wie, może nawet kufel piwska postawił.
Najdelikatniej jak umiał wziął żabę z rąk kobiety, a ta nie ruszyła się nawet na centymetr, jedynie spoczywając na jego dłoni i gapiąc się tymi wielkimi gałami.
- No dobra - wypuścił powietrze.
Rubeus złożył usta w dziubek i zamknął oczy co by trochę romantyczniej było. Powoli kierował je w stronę żabki, chociaż mógł to zrobić znacznie szybciej i mieć już z głowy. Ale stawka była przecież za wysoka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- A dobra - machnął ręką. - Ja pszapszam, że Pani nie pamiętam, ale wi Pani jak to bywa, że czasem łeb nie taki co kiedyś, bo to latka leco, a człek nie młodszy jak to ten mędrzec tam gdzieś powiedział kiedyś, nie? - wyciągnął do kobiety łapsko. - Hagrid jestem, Rubeus w sensie, ale raczej Hagrid mówią, bo to łatwij. Te kelpie to fajne to, a co to było tam? Żem ja nie wiedział, że pod Keswick kelpie żyją... Jak się to tam poszło? Dobrze czy niedobrze?
Wydawała się w porządku i nawet jak się teraz w jakieś bagno pakował, to i tak przecież za wiele jej mówić nie chciał. Co prawda za długi język czasem miał, no zdarzało się, ale od kiedy Tonksa poznał to jakoś inaczej na te sprawy patrzył. Wiedział już, że warto gębę w kubeł włożyć i siedzieć cicho z niektórymi tematami. Kobieta jednak nie pytała ani o pochodzenie ani o jakieś bardzo tajne sprawy, a rozprawiała nad żabką w koronie, w końcu wyjaśniając Hagridowi co się tak właściwie koło niego dzieje.
- Księżniczkę? - dopytał z niedowierzaniem. - Ja to raczej księżniczką nie jestem, za dużym, ale jakby tak... No może w sumie - podrapał się po brodzie. - Ja słyszałem o takich bajkowych księżniczkach i królewiczach, tak, ale żem nie pomyślał, że we mnie taka księżniczka może drzemać sobie. Jakbym się mocno skupił w sumie... - zamyślił się.
Księżniczki zawsze miały ładne sukieneczki i chociaż Rubeus bardzo by chciał taką mieć, to raczej znalezienie takiej w dobrym rozmiarze graniczyło z cudem. Może jakby ktoś mu uszył to by to nosił, bo czemu nie, ale wtedy by też berła jakiegoś albo korony potrzebował. No i księcia, a ten podobno siedział właśnie na kamieniu przed nim.
- Czyli mówi Pani, żeby żabę pocałować? - może jakby się udało to by jakiegoś ważnego królewicz odczarował co by mu pomógł w tej wojnie z szumowinami walczyć, a kto wie, może nawet kufel piwska postawił.
Najdelikatniej jak umiał wziął żabę z rąk kobiety, a ta nie ruszyła się nawet na centymetr, jedynie spoczywając na jego dłoni i gapiąc się tymi wielkimi gałami.
- No dobra - wypuścił powietrze.
Rubeus złożył usta w dziubek i zamknął oczy co by trochę romantyczniej było. Powoli kierował je w stronę żabki, chociaż mógł to zrobić znacznie szybciej i mieć już z głowy. Ale stawka była przecież za wysoka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Ostatnio zmieniony przez Rubeus Hagrid dnia 23.12.20 20:39, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Rubeus Hagrid' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
- Doskonale rozumiem! Proszę się absolutnie nie przejmować – wzruszyła ramionami. Nie przeszkadzało jej to, podobnie jak wielka ręka wyciągnięta w jej kierunku. Uścisnęła ją wesoło, wkładając nieco więcej siły niż zwykle, aby potrząsnąć na powitanie. – Forsythia Crabbe, miło pana poznać ponownie, panie Rubeusie – przedstawiła się, po czym poprawiła torbę z figurkami, którą jeszcze wtedy miała w drugiej ręce. – Och, tak! Tamtejsze jezioro nazywało się jakoś na D… Derment… Nie… Dertent… Nie też nie… Ach! Derwent Water! Tak, dokładnie tak. Przepiękna okolica, aczkolwiek te kelpie były sporym utrapieniem, niemniej jednak odpowiadając na pańskie pytanie… Moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze albo że niedobrze. Gdybym miała powiedzieć, co cenię w życiu najbardziej, powiedziałabym, że ludzi. Ekem… - odchrząknęła, bojąc się, że mogło to zabrzmieć nietaktownie. Chodziło jej przecież o każde stworzenie, wszak nawet centaury, gdyby mogła, zaliczyłaby do ludzi, ale znajdowali się tacy, co uważali ich za przebrzydłych mieszańców. - Wszystkich, którzy podali mi pomocną dłoń, kiedy sobie nie radziłam… - westchnęła ciężko. Niewiele było takich osób, mogła zliczyć je na palcach obu dłoni. – Kiedy byłam sama – a tych już na palcach tylko jednej. Dziwna melancholia zalśniła w jej oczach, gdy utkwiła spojrzenie w twarzy półolbrzyma, jakby doszukując się w jego ciemnych tęczówkach zrozumienia. Jednak zaraz potem uśmiechnęła się delikatnie, spuszczając spojrzenie na wielkie buciory, a zaraz potem uciekając znów do Żabiego Księcia. – I co ciekawe… to właśnie przypadkowe spotkania wpływają na nasze życie – pokiwała głową, sama dla siebie, aby znów znaleźć w sobie odwagę, aby przenieść oczy na półolbrzyma. – Chodzi o to, że kiedy wyznaje się pewne wartości, nawet te pozornie uniwersalne, bywa, że nie znajduje się zrozumienia, które by tak rzec, pomaga się nam rozwijać – ponownie z lekka posmutniała. – Ja nie miałam jeszcze tego szczęścia, aby je znaleźć. Mimo to dziękuję życiu – jej twarz zmieniała się dosłownie niczym kalejdoskop, targana emocjami minionych tygodni. – Dziękuję mu, życie to śpiew, życie to taniec, życie to miłość. Wielu ludzi pyta mnie o to samo, ale jak ty to robisz? Skąd czerpiesz tę radość? – wzruszyła ramiona, parskając lekko śmiechem. Wszak musiała dziękować kilku specjalnym osobom, które powstrzymywały ją przed skończeniem tego wszystkiego, jeszcze pół roku temu. – A ja odpowiadam, że to nie takie proste, trzeba umiłować życie. To właśnie ono sprawia, że dzisiaj na przykład spotkałam pana i będę całować żabę – wskazała na poduszkę. – A jutro… kto wie, dlaczego by nie, oddam się pracy społecznej i będę ot, choćby sadzić mandragorę – skończyła ten przydługi wywód, ciężko wzdychając. Gdzieś w tle wydał z siebie dźwięk świerszcz, mający doskonałe wyczucie chwili.
- Panie Rubeusie, księżniczką jest się wewnątrz, nieważne jest czy nosi pan suknie, czy spodnie, łachmany czy wytworne szaty – pokręciła głową, aby w końcu przyłożyć dłoń do serca. – To chodzi o wnętrze. Zawsze chodzi o wnętrze, fizyczna forma często nie odzwierciedla tego jak się czujemy. Ktoś, kto się uśmiecha, często cierpi, zaś innym razem znajdzie pan miliardera w koszuli bezdomnego – zaśmiała się, nie wiedząc, co też dzisiaj przyszło jej do głowy. Może to słońce tak grzało? A może to obecność półolbrzyma tak na nią działała? Był wyjątkowo pocieszny, choć dla niektórych mógł wydawać się straszny, może nawet przerażający, dla niej był miniaturką olbrzyma. Potem pokiwała ochoczo głową, unosząc żabkę nieco wyżej, aby mężczyźnie łatwiej było chwycić stworzenie. – Tak, dokładnie tak – przytaknęła na wzmiankę o pocałunku i z fascynacją w oczach obserwowała jak Hagrid pochyla się do zielonego Królewicza. Jednak po pocałunku nic się nie wydarzyło i tylko ciche westchnienie wymsknęło się z malinowych ust panny Crabbe. – Ach, a myślałam, że to naprawdę będzie pan, panie Rubeusie – stwierdziła z rezygnacją w głosie. – W takim razie pozostaje mi spróbować, kto wie – wzruszyła ramionami, wystawiając dłonie przed siebie, aby przyjąć Żabiego Królewicza w dłonie. Ostrożnie i z należytą dbałością złożyła pocałunek na żabiej mordce, noskiem strącając koronę Księcia, przez co odsunęła się raptownie, przerywając pocałunek, a jej oczy podążyły za toczącą się po trawie błyskotką. – Oj…
- Panie Rubeusie, księżniczką jest się wewnątrz, nieważne jest czy nosi pan suknie, czy spodnie, łachmany czy wytworne szaty – pokręciła głową, aby w końcu przyłożyć dłoń do serca. – To chodzi o wnętrze. Zawsze chodzi o wnętrze, fizyczna forma często nie odzwierciedla tego jak się czujemy. Ktoś, kto się uśmiecha, często cierpi, zaś innym razem znajdzie pan miliardera w koszuli bezdomnego – zaśmiała się, nie wiedząc, co też dzisiaj przyszło jej do głowy. Może to słońce tak grzało? A może to obecność półolbrzyma tak na nią działała? Był wyjątkowo pocieszny, choć dla niektórych mógł wydawać się straszny, może nawet przerażający, dla niej był miniaturką olbrzyma. Potem pokiwała ochoczo głową, unosząc żabkę nieco wyżej, aby mężczyźnie łatwiej było chwycić stworzenie. – Tak, dokładnie tak – przytaknęła na wzmiankę o pocałunku i z fascynacją w oczach obserwowała jak Hagrid pochyla się do zielonego Królewicza. Jednak po pocałunku nic się nie wydarzyło i tylko ciche westchnienie wymsknęło się z malinowych ust panny Crabbe. – Ach, a myślałam, że to naprawdę będzie pan, panie Rubeusie – stwierdziła z rezygnacją w głosie. – W takim razie pozostaje mi spróbować, kto wie – wzruszyła ramionami, wystawiając dłonie przed siebie, aby przyjąć Żabiego Królewicza w dłonie. Ostrożnie i z należytą dbałością złożyła pocałunek na żabiej mordce, noskiem strącając koronę Księcia, przez co odsunęła się raptownie, przerywając pocałunek, a jej oczy podążyły za toczącą się po trawie błyskotką. – Oj…
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Tron księcia
Szybka odpowiedź