Zagroda hipogryfów
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Zagroda hipogryfów
Hipogryfy to wyjątkowe, dumne stworzenia; w ogrodzie są aż trzy sztuki, dwie samice i jeden samiec. Zagroda jest oddzielona od deptaka, ale furtka do tych stworzeń pozostaje otwarta - można wejść do środka i spróbować zapoznać się z hipogryfami. Nie można jednak przejawiać przy nich lekceważenia, hipogryfom należy się głęboko kłaniać i oczekiwać na reakcję z ich strony.
W żłobie tuż przy furtce leży kilka smakołyków, pociętych kawałków świeżych dyń, jabłka, rzadziej niewielkie surowe kurczaki. Mówią, że przez żołądek wiedzie najkrótsza droga do serca.
W żłobie tuż przy furtce leży kilka smakołyków, pociętych kawałków świeżych dyń, jabłka, rzadziej niewielkie surowe kurczaki. Mówią, że przez żołądek wiedzie najkrótsza droga do serca.
/15 grudnia
Nigdy nie była szczególną fanką dzieci. Zawsze były głośne, posługiwały się nieznajomym jej językiem, wymagały dużo atencji i wprowadzały w zakłopotanie. Nie potrafiła im przypisać ani jednej zalety poza tym, że kiedyś w końcu dorosną. Cztery lata temu miała zupełnie podobne podejście. I dalej je posiada. Z tym, że z jakiegoś powodu do pewnego osobnika potrafiła zdobyć się do tolerancji. A nawet jakiegoś wyższego uczucia, które sprawiło, że nie odmówiła prośbie zajęcia się malcem, podczas gdy Harriett udawała się na jakieś tajemnicze sprawunki. To, że nie chciała nic powiedzieć sprawiało tylko, że wprowadziło to Selinę w skrajną podejrzliwość, a dodatkowo małomówność kuzynki wywoływała u niej frustrację. Trzymała Charlesa za rękę, dobrze wiedząc, że nie przytrzymany zaraz jej zginie w gąszczu ludzi i potem będzie musiała wysłuchiwać lamentów jego mamy oraz wiecznych żalów. To było czysto praktyczne zagranie, nie mające w sobie w końcu nic z czułości! Szła nieco zamyślona, może rozkojarzona tłumem albo faktem, że w sumie nie pamiętała, kiedy ostatnio była w tym miejscu. Ona już dawno by się pewnie wyszarpnęła na miejscu młodego.
-Charlie, myślisz, że możesz na niego wsiąść?-zwróciła się do niego, kompletnie nie mając pojęcia na jakiej zasadzie funkcjonuje podobna atrakcja jak hipogryf w takim miejscu, całkowicie zapominając, że nie powinna pytać czterolatka o jego zdanie, a tym bardziej o jego możliwości, a jeszcze bardziej nie powinna mu sugerować podobnych rzeczy. Nachyliła się do niego, wyglądając na zupełnie poważną. Sama nie siedziała nigdy na hipogryfie, ale jakoś nie potrafiła zrozumieć dlaczego mały Lovegood miałby być pozbawiony tego doświadczenia.
Odchrząknęła.
-Mama ci wspominała coś gdzie wychodzi?-zapytała subtelnie, niby mimochodem, podchodząc do zagrody. Wizja super nagrody, by zachęcić człowieka do mówienia. Instynktownie była mistrzem manipulacji. Ciekawe, czy jej zdolności zadziałają na czterolatka. To może być trudny orzech do zgryzienia!
Nigdy nie była szczególną fanką dzieci. Zawsze były głośne, posługiwały się nieznajomym jej językiem, wymagały dużo atencji i wprowadzały w zakłopotanie. Nie potrafiła im przypisać ani jednej zalety poza tym, że kiedyś w końcu dorosną. Cztery lata temu miała zupełnie podobne podejście. I dalej je posiada. Z tym, że z jakiegoś powodu do pewnego osobnika potrafiła zdobyć się do tolerancji. A nawet jakiegoś wyższego uczucia, które sprawiło, że nie odmówiła prośbie zajęcia się malcem, podczas gdy Harriett udawała się na jakieś tajemnicze sprawunki. To, że nie chciała nic powiedzieć sprawiało tylko, że wprowadziło to Selinę w skrajną podejrzliwość, a dodatkowo małomówność kuzynki wywoływała u niej frustrację. Trzymała Charlesa za rękę, dobrze wiedząc, że nie przytrzymany zaraz jej zginie w gąszczu ludzi i potem będzie musiała wysłuchiwać lamentów jego mamy oraz wiecznych żalów. To było czysto praktyczne zagranie, nie mające w sobie w końcu nic z czułości! Szła nieco zamyślona, może rozkojarzona tłumem albo faktem, że w sumie nie pamiętała, kiedy ostatnio była w tym miejscu. Ona już dawno by się pewnie wyszarpnęła na miejscu młodego.
-Charlie, myślisz, że możesz na niego wsiąść?-zwróciła się do niego, kompletnie nie mając pojęcia na jakiej zasadzie funkcjonuje podobna atrakcja jak hipogryf w takim miejscu, całkowicie zapominając, że nie powinna pytać czterolatka o jego zdanie, a tym bardziej o jego możliwości, a jeszcze bardziej nie powinna mu sugerować podobnych rzeczy. Nachyliła się do niego, wyglądając na zupełnie poważną. Sama nie siedziała nigdy na hipogryfie, ale jakoś nie potrafiła zrozumieć dlaczego mały Lovegood miałby być pozbawiony tego doświadczenia.
Odchrząknęła.
-Mama ci wspominała coś gdzie wychodzi?-zapytała subtelnie, niby mimochodem, podchodząc do zagrody. Wizja super nagrody, by zachęcić człowieka do mówienia. Instynktownie była mistrzem manipulacji. Ciekawe, czy jej zdolności zadziałają na czterolatka. To może być trudny orzech do zgryzienia!
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Byłem prze szczęśliwy, że mama pozwoliła mi się udać z ciocią Seliną do Zoo. Chciałbym tam zobaczyć smoki, wielkie, i małe, ale mama mi powiedziała, że smoki żyją tylko w rezerwatach, gdzie nie są narażone [co to znaczy, ooo] na kontakt ludzki. Nie wiem dokładnie, co miała na myśli, ale osobiście z nią się nie zgadzam. Smoki są super, raz, dwa, trzy, milion razy super od jakichś psidawek czy jakichś innych niestworzonych stworzeń. Szedłem z ciocią grzecznie za rączkę, bo miałem w głowie ostatnie słowa mamy, abym był z ciocią, bo inaczej nie wyjdę z zoo. Tak więc słuchałem się mamy, póki nie dośliszy do zagrody wielkokopytnoskrzydlatych stworzeń, które aż zabrały mi wdech w piersiach. - Ciociu, co to jest?- zapytałem się zerkając na ciocię, a palcem wskazując na głowę orła. No przynajmniej mi to wyglądało na głowę orła, bo ma taki dziwny szpiczasty pyszzczek i te jego wielgachne skrzydła... wow... jak je rozprostował, to aż już moje nóżki skakały, by podejść do tego stworzenia, usiąść na nim i poleeeeeeeeeeeeeeeeecieć. - no pewnie, że mogę. Jeszcze ciocia zobaczy, że dam sobie radę z nim!- krzyknąłem hardo wierząc w swoją mądrość, siłę i ... odwagę. Tak, to jest dobre słowo.
- Mama tylko powiedziała, że jest z kimś umówiona, ale z pewnością nie jest to Ben. A może ciocia wie, dlaczego mama nie lubi Bena?- zadałem cioci banalne wręcz pytanie, a zaraz potem spokojnie sięgnąłem po zwierzaka i zacząłem nim machać. To je ten dziwny stwór? Nakarmię go! - Mogę go nakarmić? Proooooszę.- zacząłem prosić swym uroczym i wręcz błagalnym głosem, a moje oczy zamieniły się wręcz w olbrzymiokocice tak, by ciocia od razu, bez żadnego wahania się zgodziła. Chyba ostatni raz posłucham porad mamy, bo to zaczyna być nieco denerwujące, ze o wszystko muszę się pytać ciocię Selinę, która mi przecież na wszystko pozwala. Czyż nie?
- Mama tylko powiedziała, że jest z kimś umówiona, ale z pewnością nie jest to Ben. A może ciocia wie, dlaczego mama nie lubi Bena?- zadałem cioci banalne wręcz pytanie, a zaraz potem spokojnie sięgnąłem po zwierzaka i zacząłem nim machać. To je ten dziwny stwór? Nakarmię go! - Mogę go nakarmić? Proooooszę.- zacząłem prosić swym uroczym i wręcz błagalnym głosem, a moje oczy zamieniły się wręcz w olbrzymiokocice tak, by ciocia od razu, bez żadnego wahania się zgodziła. Chyba ostatni raz posłucham porad mamy, bo to zaczyna być nieco denerwujące, ze o wszystko muszę się pytać ciocię Selinę, która mi przecież na wszystko pozwala. Czyż nie?
being human is complicated, time to be a dragon
Tuptające żywo obok niej małe ciałko, którego główka obracała się raz za razem, a z piersi wydobywały się kolejne westchnienia sugerujące ryzyko zapowietrzenia się, nieco wprowadzało Selinę w dziwne uczucie - coś na żołądku, co jej go nieco ściskało. To pewnie frustracja. Bo ile razy można wykrzykiwać peany na temat jakiegoś stworzonka, które machnęło ogonem leniwie z jednej strony na drugą? W końcu przestała patrzeć gdzie on patrzy i skupiła się na tym co chciała mu pokazać.
Zdziwiła się na jego pytanie. Jak to, nie wiedział co to hipogryf?
-No... hipogryf.-odpowiedziała zdębiała, najoczywistszą prawdę na świecie, stojąc w pewnym osłupieniu, nie rozumiejąc, jak można nie wiedzieć!-To taki... no, orło-koń. Strasznie obrażalskie byd...-zaczęła mówić lekko lekceważąco, ale po zerknięciu na hybrydę, zreflektowała się i odchrząknęła.-No, wiesz, Charlie, przy nich to trzeba trochę jak przy twojej mamie.-wytłumaczyła mu więc łopatologicznie, bo tak zrozumie, prawda?
Pokiwała głową z uznaniem.
-Tylko uważaj, by cię nie udziobał. Kiedyś podobno zjadł takiego chłopca jak ty.-powiedziała rzeczowo, zmyślając bez mrugnięcia okiem. Kucnęła przy nim i złapała nagle paznokciami za jego brzuch, imitując ugryzienie.-Wdarł mu się do brzucha i pożarł jego śniadanie wraz z żołądkiem, słowo daję!-uniosła obronnie ręce, że mówi prawdę i tylko prawdę.-No, to co? Lecisz?-popchnęła go lekko w stronę stworzenia, zastanawiając się, czy już zmoczył sobie spodenki.
Pociągnęła go jednak zaraz z powrotem w swoją stronę, łapiąc za skrawek koszulki, gdy wspomniał o Benie. Nagle jej wyraz twarzy zrobił się surowszy.
-Bena?-powtórzyła prawie histerycznie.-A skąd ty go znasz?-zapytała oburzona, marszcząc brwi. Była tak zajęta swoimi przemyśleniami, że bez wahania mu odmówiła.-Za momencik. Znajdziemy mu jakiś smaczny kąsek i wtedy cię pokocha, jak twoja mamusia, gdy dostaje czekoladki od kogoś.-obiecała mu, tylko pobieżnie zwracając uwagę na to, jakie hipogryfie smakołyki znajdywały się w żłobie.
Zdziwiła się na jego pytanie. Jak to, nie wiedział co to hipogryf?
-No... hipogryf.-odpowiedziała zdębiała, najoczywistszą prawdę na świecie, stojąc w pewnym osłupieniu, nie rozumiejąc, jak można nie wiedzieć!-To taki... no, orło-koń. Strasznie obrażalskie byd...-zaczęła mówić lekko lekceważąco, ale po zerknięciu na hybrydę, zreflektowała się i odchrząknęła.-No, wiesz, Charlie, przy nich to trzeba trochę jak przy twojej mamie.-wytłumaczyła mu więc łopatologicznie, bo tak zrozumie, prawda?
Pokiwała głową z uznaniem.
-Tylko uważaj, by cię nie udziobał. Kiedyś podobno zjadł takiego chłopca jak ty.-powiedziała rzeczowo, zmyślając bez mrugnięcia okiem. Kucnęła przy nim i złapała nagle paznokciami za jego brzuch, imitując ugryzienie.-Wdarł mu się do brzucha i pożarł jego śniadanie wraz z żołądkiem, słowo daję!-uniosła obronnie ręce, że mówi prawdę i tylko prawdę.-No, to co? Lecisz?-popchnęła go lekko w stronę stworzenia, zastanawiając się, czy już zmoczył sobie spodenki.
Pociągnęła go jednak zaraz z powrotem w swoją stronę, łapiąc za skrawek koszulki, gdy wspomniał o Benie. Nagle jej wyraz twarzy zrobił się surowszy.
-Bena?-powtórzyła prawie histerycznie.-A skąd ty go znasz?-zapytała oburzona, marszcząc brwi. Była tak zajęta swoimi przemyśleniami, że bez wahania mu odmówiła.-Za momencik. Znajdziemy mu jakiś smaczny kąsek i wtedy cię pokocha, jak twoja mamusia, gdy dostaje czekoladki od kogoś.-obiecała mu, tylko pobieżnie zwracając uwagę na to, jakie hipogryfie smakołyki znajdywały się w żłobie.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
H I P O G R Y F. Widziałem jego tylko na obrazkach, o ile dobre pamiętam, ale nigdy na żywo. Wyglądał tak dostojnie, poważnie, niczym mama gdy ciągle mówi, że ma te dni i żebym sobie poszedł do ogrodu na miotełkę. Czy i tu też będę musiał uciekać sprzed nosa? Oby nie, bo zapowiada się ciekawie, jak i jego skrzydła wręcz próbowały dać mi iluzję, to on jest smokiem, a nie jakimś hipogryfem!
- Szczególnie wtedy, gdy ma te dni?- dopytałem się cioci poważnie. Skoro łatwo się obraża, to ja wiem, jak się tego oduczy. Ja już mam swoje niezawodne sposoby i zazwyczaj sprawdzają się na mamie lub cioci Eilis. Niech tylko ciocia da mi się wykazać.
Ale jej opowieść, nie wiem czy prawdziwa, nieco obniżyła mój entuzjazm. Złapałem się za brzuch, gdy próbowała mnie ugryźć i na serio wziąłem jej słowa. A gdy mnie popchnęła... nie, bałem się iść. Nie chciałem być jego podwieczorkiem, co to to nie. A gdy już chciałem zrobić mój odważny pierwszy kok do przyszłości, to znów zostałem pociągnięty, tylko w stronę cioci. Co ona, nie umie się zdecydować, w którą stronę mam się udać czy co? To mogę iść, czy nie? Ale zaraz zdziwiłem się, bo ciocia nagle jakby zawładnęła jakaś panika. I jeszcze ciocia zmarszczyła niezadowolona swe brwi... - Był u nas w domu i rozmawiał z mamą. - powiedziałem szczerze wzruszając ramionami. Co to, to nie. Nie powiem ciotce o tym, że razem byliśmy w superfajnym rezerwacie, gdzie jest o niebo lepiej niż w tym zoo. Tylko hipogryf jest najlepszą atrakcją, która widziałem do tej pory, serio.
Potem ciocia coś powiedziała o jakichś smakołykach. - A czy to to pasuje?- podniosłem wysoko jakieś stworzonko, które dyndało, a sam nie wiedziałem, jak to nazwać. Pewnie nie może być, więc wyrzuciłem hen daleko, pewnie wpadło do zagrody, a ja machałem mu swoją rączką na pożegnanie. Papa stworzonko. Zaraz zauważyłem jakiś żłobek czy cokolwiek to było, który był przy furtce. Oderwałem się od cioci i pędem do niego podbiegłem, by wyciągnąć jakiegoś futrzaka. Już nawet nie baczyłem na to, czy ciocia mnie znajdzie, bo przy furtce stali zaciekawieni czarodzieje chcąc zobaczyć, jak zjada małe potworki, czyli mnie. Ja przełknąłem dzielnie ślinę, która znienacka pojawiła się w moim gardle i wszedłem do środa po to, by następnie rzucić hipogryfowi futrzaka. Kogo zje, mnie czy te stworzonko? Z ciekawością, jak i ze zdenerwowaniem czekałem na chwilę prawdy.
- Szczególnie wtedy, gdy ma te dni?- dopytałem się cioci poważnie. Skoro łatwo się obraża, to ja wiem, jak się tego oduczy. Ja już mam swoje niezawodne sposoby i zazwyczaj sprawdzają się na mamie lub cioci Eilis. Niech tylko ciocia da mi się wykazać.
Ale jej opowieść, nie wiem czy prawdziwa, nieco obniżyła mój entuzjazm. Złapałem się za brzuch, gdy próbowała mnie ugryźć i na serio wziąłem jej słowa. A gdy mnie popchnęła... nie, bałem się iść. Nie chciałem być jego podwieczorkiem, co to to nie. A gdy już chciałem zrobić mój odważny pierwszy kok do przyszłości, to znów zostałem pociągnięty, tylko w stronę cioci. Co ona, nie umie się zdecydować, w którą stronę mam się udać czy co? To mogę iść, czy nie? Ale zaraz zdziwiłem się, bo ciocia nagle jakby zawładnęła jakaś panika. I jeszcze ciocia zmarszczyła niezadowolona swe brwi... - Był u nas w domu i rozmawiał z mamą. - powiedziałem szczerze wzruszając ramionami. Co to, to nie. Nie powiem ciotce o tym, że razem byliśmy w superfajnym rezerwacie, gdzie jest o niebo lepiej niż w tym zoo. Tylko hipogryf jest najlepszą atrakcją, która widziałem do tej pory, serio.
Potem ciocia coś powiedziała o jakichś smakołykach. - A czy to to pasuje?- podniosłem wysoko jakieś stworzonko, które dyndało, a sam nie wiedziałem, jak to nazwać. Pewnie nie może być, więc wyrzuciłem hen daleko, pewnie wpadło do zagrody, a ja machałem mu swoją rączką na pożegnanie. Papa stworzonko. Zaraz zauważyłem jakiś żłobek czy cokolwiek to było, który był przy furtce. Oderwałem się od cioci i pędem do niego podbiegłem, by wyciągnąć jakiegoś futrzaka. Już nawet nie baczyłem na to, czy ciocia mnie znajdzie, bo przy furtce stali zaciekawieni czarodzieje chcąc zobaczyć, jak zjada małe potworki, czyli mnie. Ja przełknąłem dzielnie ślinę, która znienacka pojawiła się w moim gardle i wszedłem do środa po to, by następnie rzucić hipogryfowi futrzaka. Kogo zje, mnie czy te stworzonko? Z ciekawością, jak i ze zdenerwowaniem czekałem na chwilę prawdy.
being human is complicated, time to be a dragon
Patrzyła na dziecko uważnie, jakby zastanawiając się czy mogła coś jeszcze przegapić. Nie zaśmiała się na wspomnienie tych dni. To bardzo niezabawny okres w życiu każdej kobiety.
-Dokładnie wtedy. W połączeniu z momentami, gdy odwiedza mamę Wr... Ben.-dodała, korzystając już z nowej wiedzy, jaką uzyskała.
Uśmiechnęła się pod nosem, widząc jego reakcję. No, lekcja zaliczona. Wstała, dumna z siebie, otrzepując kolana z kurzu. Opuściła gardę, kompletnie niegotowa na kolejne akcje ze strony młodego Lovegooda.
-U was w domu?-zapytała, zaciskając usta.-Charlie, Ben to taki...-wciągnęła wargę, gryząc ją zaciekle, mieląc przekleństwa zanim zostały wypowiedziane.-... troll. Niszczy wszystko bez sensu. Niby śmieszny i duży, ale...-pokręciła głową, nawet nie wiedząc, jak bardzo zniechęci tym malca. Nie potrafiła inaczej reagować na dawnego kompana. Zawód i rozgoryczenie jej na to nie pozwalały. I obawa. Ale tego nie musiał wiedzieć. Nikt.
Zwróciła uwagę na przedmiot, którym rzucił, który też zwrócił uwagę zwierząt. Te zbliżyły się do furtki, zaciekawione. Nie przeszło jej przez myśl, że mały rzuci się w ich kierunku. Zdrętwiała, zaskoczona.
-Charlie, chcesz być podwieczorkiem?!-krzyknęła za nim. Przecież sprzedała mu taką anegdotkę! Co poszło nie tak?! Patrzyła, jak zbliża się do hipogryfów, które podrywają łby do góry i stroszą pióra, machając skrzydłami jak rozwścieczone, terytorialne koguty. Zamarła na zbyt długi czas, dając mu się do nich zbliżyć na niebezpieczną odległość. Instynktownie sięgnęła do kieszeni płaszcza, w których miała różne nieprzydatne rzeczy, szukając pewnej konkretnej. Otworzyła pozytywkę*, która podobno miała działać w podobnych sytuacjach. Oby to nie był jakiś zagraniczny szmelc. Rozłożyła szeroko ręce, w kilku krokach zbliżając się do chłopca. Ale ten już zdążył wejść do środka. Obniżyła lekko tułów, przeklinając te pieprzone, dumne hipogryfy, którym nawet królowa angielska musiała się kłaniać.-Charlie, ukłoń się.-syknęła.-I ani się waż ruszyć!-ostrzegła go ostro. Nie cackała się. Drugą ręką chwyciła mugolskiego kurczaka, uważnie śledząc wzrokiem zwierzęta, które rozproszyły nieco swoją uwagę, po czym rzuciła im na drugi kąt padoku padlinę.-Do mnie, i to już!-przywołała chłopaka.-Smokowi też byś w paszcze skoczył?!-zrugała go, zdenerwowana, ciągle nie robiąc kroku wgłąb zagrody.
*była chińskiej produkcji i nie zadziałała
-Dokładnie wtedy. W połączeniu z momentami, gdy odwiedza mamę Wr... Ben.-dodała, korzystając już z nowej wiedzy, jaką uzyskała.
Uśmiechnęła się pod nosem, widząc jego reakcję. No, lekcja zaliczona. Wstała, dumna z siebie, otrzepując kolana z kurzu. Opuściła gardę, kompletnie niegotowa na kolejne akcje ze strony młodego Lovegooda.
-U was w domu?-zapytała, zaciskając usta.-Charlie, Ben to taki...-wciągnęła wargę, gryząc ją zaciekle, mieląc przekleństwa zanim zostały wypowiedziane.-... troll. Niszczy wszystko bez sensu. Niby śmieszny i duży, ale...-pokręciła głową, nawet nie wiedząc, jak bardzo zniechęci tym malca. Nie potrafiła inaczej reagować na dawnego kompana. Zawód i rozgoryczenie jej na to nie pozwalały. I obawa. Ale tego nie musiał wiedzieć. Nikt.
Zwróciła uwagę na przedmiot, którym rzucił, który też zwrócił uwagę zwierząt. Te zbliżyły się do furtki, zaciekawione. Nie przeszło jej przez myśl, że mały rzuci się w ich kierunku. Zdrętwiała, zaskoczona.
-Charlie, chcesz być podwieczorkiem?!-krzyknęła za nim. Przecież sprzedała mu taką anegdotkę! Co poszło nie tak?! Patrzyła, jak zbliża się do hipogryfów, które podrywają łby do góry i stroszą pióra, machając skrzydłami jak rozwścieczone, terytorialne koguty. Zamarła na zbyt długi czas, dając mu się do nich zbliżyć na niebezpieczną odległość. Instynktownie sięgnęła do kieszeni płaszcza, w których miała różne nieprzydatne rzeczy, szukając pewnej konkretnej. Otworzyła pozytywkę*, która podobno miała działać w podobnych sytuacjach. Oby to nie był jakiś zagraniczny szmelc. Rozłożyła szeroko ręce, w kilku krokach zbliżając się do chłopca. Ale ten już zdążył wejść do środka. Obniżyła lekko tułów, przeklinając te pieprzone, dumne hipogryfy, którym nawet królowa angielska musiała się kłaniać.-Charlie, ukłoń się.-syknęła.-I ani się waż ruszyć!-ostrzegła go ostro. Nie cackała się. Drugą ręką chwyciła mugolskiego kurczaka, uważnie śledząc wzrokiem zwierzęta, które rozproszyły nieco swoją uwagę, po czym rzuciła im na drugi kąt padoku padlinę.-Do mnie, i to już!-przywołała chłopaka.-Smokowi też byś w paszcze skoczył?!-zrugała go, zdenerwowana, ciągle nie robiąc kroku wgłąb zagrody.
*była chińskiej produkcji i nie zadziałała
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kiwnąłem głową starając się oczywiście zrozumieć, lecz zaraz mi to uleciało i fruuu... odleciało... Ale tak czy siak, będę pamiętał by być ostrożnym. Oczywiście przy hipogryfach!
- Troll? Przecież on jest smokiem, nie trollem. Trolle ponoć śmierdzą i mają na sobie tylko gacie, a wujek nie chodzi w samych gaciach.- powiedziałem nieco zaniepokojony. Ben trollem? Nie, nie uwierzę w to! Chyba że Ben rzeczywiście tak przyjdzie raz, to wtedy zacznę się martwić, czy on zdepcze moją mamę. Bo trolle lubią deptać i niszczyć, niczym ja. Polubiłbym trolla, który by nie tknął mojej mamy. Ale Ben jest smokiem. Koniec kropka et cetera.
Może i dlatego uciekłem do hipogryfa? By nie słyszeć kolejnych słów, które by pomniejszały godność smoka Bena? Bo on przecież obiecał mi, że pokaże swoją zdolność, smoczą zdolność. Oby to jak najszybciej się pokazało, bo bardzo chciałbym to widzieć.
Ale już obserwowałem hipogryfy, które ostrzyły swoje piękne piórka, gdy ciotka nagle weszła i kazała mi się skłonić. No trochę w sumie się bałem, więc ukłoniłem się obrażalskim stworzeniu i czekałem, póki ciocia mnie nie przywołała. Chciałem pójść do hipogryfów, ale w sumie nie wiedziałem, co jest gorsze. Gniew hipogryfów czy ciotki. - Ale ja ... chciałem tylko nakarmić.- zacząłem się tłumaczyć. No moja wina, że chciałem sam je nakarmić? MOJA? W dodatku sprawdziłem, co hipogryfy wolą. I to chyba nie były dzieci, bo do tej pory nie zostałem zjedzony. Ale już czekałem na to, co ciotka powie. Zerknąłem ukradkiem na hipogryfy, które zajadały się przysmakami i zerkały w moją stronę.
- Troll? Przecież on jest smokiem, nie trollem. Trolle ponoć śmierdzą i mają na sobie tylko gacie, a wujek nie chodzi w samych gaciach.- powiedziałem nieco zaniepokojony. Ben trollem? Nie, nie uwierzę w to! Chyba że Ben rzeczywiście tak przyjdzie raz, to wtedy zacznę się martwić, czy on zdepcze moją mamę. Bo trolle lubią deptać i niszczyć, niczym ja. Polubiłbym trolla, który by nie tknął mojej mamy. Ale Ben jest smokiem. Koniec kropka et cetera.
Może i dlatego uciekłem do hipogryfa? By nie słyszeć kolejnych słów, które by pomniejszały godność smoka Bena? Bo on przecież obiecał mi, że pokaże swoją zdolność, smoczą zdolność. Oby to jak najszybciej się pokazało, bo bardzo chciałbym to widzieć.
Ale już obserwowałem hipogryfy, które ostrzyły swoje piękne piórka, gdy ciotka nagle weszła i kazała mi się skłonić. No trochę w sumie się bałem, więc ukłoniłem się obrażalskim stworzeniu i czekałem, póki ciocia mnie nie przywołała. Chciałem pójść do hipogryfów, ale w sumie nie wiedziałem, co jest gorsze. Gniew hipogryfów czy ciotki. - Ale ja ... chciałem tylko nakarmić.- zacząłem się tłumaczyć. No moja wina, że chciałem sam je nakarmić? MOJA? W dodatku sprawdziłem, co hipogryfy wolą. I to chyba nie były dzieci, bo do tej pory nie zostałem zjedzony. Ale już czekałem na to, co ciotka powie. Zerknąłem ukradkiem na hipogryfy, które zajadały się przysmakami i zerkały w moją stronę.
being human is complicated, time to be a dragon
Zacisnęła usta.
-Oczywiście, że jest trollem! Jest wielki, mało inteligentny i przeważa u niego przemoc jak cokolwiek innego! I on też czasem śmierdzi. Ohydnie.-zawyrokowała zgodnie z prawdą.-Męski pot jest kompletnie przereklamowany.-mruknęła ciszej, do siebie.-I od kiedy to twój wuj...-przerwała, gdy chłopiec zaczął jej uciekać.
No przecież nie byli spokrewnieni! Czy Benjamin całkiem oszalał, że przywłaszczał sobie jej Charliego?! Nie był mu wujkiem! Był mu nikim! NIKIM!
Jedzenie, skłon Charliego i nikłe pochylenie Seliny zdawały się nieco ostudził zapał zwierząt, które zajęły się pałaszowaniem rzuconych im zwłok ptaków. Pieprzone, brutalne, kanibalcze stwory!
Chwyciła go za kubrak, gdy tylko był w zasięgu jej rąk, wciągając ze wściekłości policzki do środka.
-Charlie, czy ty chcesz bym ja się zachowywała jak te wszystkie wredne ciotki chrzestne?-zapytała, próbując utrzymać spokój.-Nie możesz tak lecieć do hipogryfów! Musisz je najpierw przekupić, potem im się ukłonić, bo...-ściszyła konspiracyjnie głos.-...te cholery puszą się gorzej od małej Matyldy, wiesz, tej z sąsiedztwa...-mruknęła, łypiąc na bestie.-... i dopiero potem możesz myśleć o czymkolwiek innym. Poważnie.-przewróciła oczami, wzdychając. Co ona ma z tym dzieckiem!-To jeszcze raz. Weź to.-podała mu nogę jakiegoś zwierzęcia, pod którego ciężarem pewnie ugięły mu się ręce.-Rzuć im pod nogi, skłoń się ładnie, jak na herbacianym podwieczorku i jak zrobią to samo, to możesz podejść, capiche?-powiedziała, poprawiając mu kurteczkę, by potem raz jeszcze wypchnąć do akcji.
No przecież nie odejdą bez dotknięcia tych zwierzaków, co nie? Co to byłaby za zabawa? Bez sensu. Tak zrażać się początkowym niepowodzeniem? Phi.
-Oczywiście, że jest trollem! Jest wielki, mało inteligentny i przeważa u niego przemoc jak cokolwiek innego! I on też czasem śmierdzi. Ohydnie.-zawyrokowała zgodnie z prawdą.-Męski pot jest kompletnie przereklamowany.-mruknęła ciszej, do siebie.-I od kiedy to twój wuj...-przerwała, gdy chłopiec zaczął jej uciekać.
No przecież nie byli spokrewnieni! Czy Benjamin całkiem oszalał, że przywłaszczał sobie jej Charliego?! Nie był mu wujkiem! Był mu nikim! NIKIM!
Jedzenie, skłon Charliego i nikłe pochylenie Seliny zdawały się nieco ostudził zapał zwierząt, które zajęły się pałaszowaniem rzuconych im zwłok ptaków. Pieprzone, brutalne, kanibalcze stwory!
Chwyciła go za kubrak, gdy tylko był w zasięgu jej rąk, wciągając ze wściekłości policzki do środka.
-Charlie, czy ty chcesz bym ja się zachowywała jak te wszystkie wredne ciotki chrzestne?-zapytała, próbując utrzymać spokój.-Nie możesz tak lecieć do hipogryfów! Musisz je najpierw przekupić, potem im się ukłonić, bo...-ściszyła konspiracyjnie głos.-...te cholery puszą się gorzej od małej Matyldy, wiesz, tej z sąsiedztwa...-mruknęła, łypiąc na bestie.-... i dopiero potem możesz myśleć o czymkolwiek innym. Poważnie.-przewróciła oczami, wzdychając. Co ona ma z tym dzieckiem!-To jeszcze raz. Weź to.-podała mu nogę jakiegoś zwierzęcia, pod którego ciężarem pewnie ugięły mu się ręce.-Rzuć im pod nogi, skłoń się ładnie, jak na herbacianym podwieczorku i jak zrobią to samo, to możesz podejść, capiche?-powiedziała, poprawiając mu kurteczkę, by potem raz jeszcze wypchnąć do akcji.
No przecież nie odejdą bez dotknięcia tych zwierzaków, co nie? Co to byłaby za zabawa? Bez sensu. Tak zrażać się początkowym niepowodzeniem? Phi.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gdyby nie okrutne trollowate słowa o Benie, bym pewnie stał przy cioci i słuchał, jak bezpiecznie wejść na grzbiet hipogryfa i polatać sobie. Ale tak to poczułem mocna dłoń cioci, która pociągnęła mnie z daleka od hipogryfów. Podniosłem głowę, bo chyba mogłem, tak?, i spojrzałem na ciocię słuchając jej słów. Początkowo byłem smutny i starałem się jej wysłuchać, lecz kolejne jej słowa wywołały na mojej twarzy uśmiech. Tak, dotknę ich. Usiądę i polecę! TAK!
- Co to znaczy?- zdążyłem zapytać się o jej ostatnie słowo, którego ani trochę nie rozumiałem, lecz zaraz podniosłem ciężką nogę i poprawiłem ją sobie, co bym nie wyglądał jak jakiś zgarbiony skrzat. Sekundę później zostałem popchnięty w stronę hipogryfów i początkowo miałem pustkę. Spoglądałem swoimi pustymi oczami w hipogryfy próbując sobie przypomnieć, co zrobić. Co ciocia powiedziała? Rzuć i ukłoń się. Złapałem nogę w obie dłonie i zamachnąłem się, co by jedzenie doleciało w stronę hipogryfów. Nie ma co, akurat trafiłem przed pysk hipogryfa, który z zainteresowaniem spojrzał wpierw na nogę, a potem na mnie. Zaraz sobie przypomniałem o ukłonie, więc pochyliłem się i próbowałem rozgryźć, jak mam zauważyć że i hipogryf się ukłonił. Lekko podniosłem główkę lecz wtedy napotkałem ostry wzrok hipogryfa, więc znów się pochyliłem. Dopiero po chwili znów ją podniosłem i zobaczyłem jak hipogryf mi się ukłonił. Podniosłem głowę i zwycięsko spojrzałem na ciocię Selinę, a następnie powoli podszedłem do stworzenia. Wyciągnąłem dłoń, na co hipogryf nieco pokręcił pyskiem, lecz nie wywołał żadnych nieprzyjemnych krzyków ze swego dziobu. Ułożyłem delikatnie swą dłoń na czubku owego dziobu, na co hipogryf wsunął mi swój dziób pod me ramię i już mogłem głaskać jego mięciutkie futerko.
-Śliczny jesteś. Mogę Cię adoptować?- powiedziałem szeptem przechodząc do głaskania jego piórek po szyi, jak i ucałowałem jego piórka stojąc na drobnych paluszkach. Chcę mieć hipogryfa w domu. Niech ciocia go kupi, wypożyczy, nie wiem. Ale chcę go dostać na gwiazdkę. Ponoć mogę sobie coś zażyczyć na święta, a na smoka mama nie chce się przystać. Może na hipogryfa się zgodzi?
- Co to znaczy?- zdążyłem zapytać się o jej ostatnie słowo, którego ani trochę nie rozumiałem, lecz zaraz podniosłem ciężką nogę i poprawiłem ją sobie, co bym nie wyglądał jak jakiś zgarbiony skrzat. Sekundę później zostałem popchnięty w stronę hipogryfów i początkowo miałem pustkę. Spoglądałem swoimi pustymi oczami w hipogryfy próbując sobie przypomnieć, co zrobić. Co ciocia powiedziała? Rzuć i ukłoń się. Złapałem nogę w obie dłonie i zamachnąłem się, co by jedzenie doleciało w stronę hipogryfów. Nie ma co, akurat trafiłem przed pysk hipogryfa, który z zainteresowaniem spojrzał wpierw na nogę, a potem na mnie. Zaraz sobie przypomniałem o ukłonie, więc pochyliłem się i próbowałem rozgryźć, jak mam zauważyć że i hipogryf się ukłonił. Lekko podniosłem główkę lecz wtedy napotkałem ostry wzrok hipogryfa, więc znów się pochyliłem. Dopiero po chwili znów ją podniosłem i zobaczyłem jak hipogryf mi się ukłonił. Podniosłem głowę i zwycięsko spojrzałem na ciocię Selinę, a następnie powoli podszedłem do stworzenia. Wyciągnąłem dłoń, na co hipogryf nieco pokręcił pyskiem, lecz nie wywołał żadnych nieprzyjemnych krzyków ze swego dziobu. Ułożyłem delikatnie swą dłoń na czubku owego dziobu, na co hipogryf wsunął mi swój dziób pod me ramię i już mogłem głaskać jego mięciutkie futerko.
-Śliczny jesteś. Mogę Cię adoptować?- powiedziałem szeptem przechodząc do głaskania jego piórek po szyi, jak i ucałowałem jego piórka stojąc na drobnych paluszkach. Chcę mieć hipogryfa w domu. Niech ciocia go kupi, wypożyczy, nie wiem. Ale chcę go dostać na gwiazdkę. Ponoć mogę sobie coś zażyczyć na święta, a na smoka mama nie chce się przystać. Może na hipogryfa się zgodzi?
being human is complicated, time to be a dragon
Bez mrugnięcia okiem wypowiadała te wszystkie słowa, patrząc na pogłębiającą się podkówkę na twarzy chłopca. Była iście okrutną kobietą. Ale co mogła poradzić? Lepiej smutny jak rozszarpany przez bestie, prawda? Chociaż...
-Co co znaczy?-zapytała wytrącona nieco z transu mówienia, nie rozumiejąc co też Charlie mógł uznać za trudne słowo. Przecież mówiła zrozumiale!
Patrzyła z odległości na niepewne kroki dziecka i nikłe zainteresowanie zwierząt, które rozbudziło się, gdy wyczuły u chłopca jedzenie. Początkowy brak zaufania momentalnie przemienił się w zainteresowanie, ale mimo to duma nie pozwalała hipogryfom do nagłego zmienienia nastawienia. Po wymianie grzeczności bydlak chyba uznał, że odpuści chłopakowi i dał się do siebie zbliżyć, pochłaniając baranią nogę. Pieszczoty przyjął z tolerancją, choć bez większego entuzjazmu. Schylił głowę, by capnąć ostatni kawał mięsa zanim jego więksi koledzy się do niego dopadli. Tym samym wsunął szyję pod ramię małego mężczyzny, który z cichym oniemieniem zdawał się gładzić miękkie pióra. Selina prawie czuła tą gładką fakturę pod palcami patrząc na to, mimo że stała dwadzieścia metrów dalej, ciągle zachowując dystans. Sama, dostrzegając kątem oka, jak większy osobnik okrąża padok i patrzy na nią z byka. Póki co zachowywał jednak dystans, a Lovegood udawała, że nie zauważa. Dała młodemu chwilę na nacieszenie się bliskością niecodziennego zwierzaka.
-I co byś teraz wybrał? Smoka czy hipogryfa?-zapytała, robiąc krok w jego kierunku, nieco zbyt swobodnie, bo zaraz dostała niemalże reprymendę od stworzenia, które nagle podniosło łeb, jakby zaalarmowane jej wtargnięciem i okazało niepokój. Zatrzymała się, wolno opuszczając tułów, by uspokoić samca, a jednocześnie nie dokonując pełnego skłonu. Była równie uparta jak i one.-Smocze łuski nie są takie miękkie, prawda?-drążyła dalej, jakby w głowie formułując sobie dziwną rywalizację między sobą a Benjaminem, za którym stały smoki.
-Co co znaczy?-zapytała wytrącona nieco z transu mówienia, nie rozumiejąc co też Charlie mógł uznać za trudne słowo. Przecież mówiła zrozumiale!
Patrzyła z odległości na niepewne kroki dziecka i nikłe zainteresowanie zwierząt, które rozbudziło się, gdy wyczuły u chłopca jedzenie. Początkowy brak zaufania momentalnie przemienił się w zainteresowanie, ale mimo to duma nie pozwalała hipogryfom do nagłego zmienienia nastawienia. Po wymianie grzeczności bydlak chyba uznał, że odpuści chłopakowi i dał się do siebie zbliżyć, pochłaniając baranią nogę. Pieszczoty przyjął z tolerancją, choć bez większego entuzjazmu. Schylił głowę, by capnąć ostatni kawał mięsa zanim jego więksi koledzy się do niego dopadli. Tym samym wsunął szyję pod ramię małego mężczyzny, który z cichym oniemieniem zdawał się gładzić miękkie pióra. Selina prawie czuła tą gładką fakturę pod palcami patrząc na to, mimo że stała dwadzieścia metrów dalej, ciągle zachowując dystans. Sama, dostrzegając kątem oka, jak większy osobnik okrąża padok i patrzy na nią z byka. Póki co zachowywał jednak dystans, a Lovegood udawała, że nie zauważa. Dała młodemu chwilę na nacieszenie się bliskością niecodziennego zwierzaka.
-I co byś teraz wybrał? Smoka czy hipogryfa?-zapytała, robiąc krok w jego kierunku, nieco zbyt swobodnie, bo zaraz dostała niemalże reprymendę od stworzenia, które nagle podniosło łeb, jakby zaalarmowane jej wtargnięciem i okazało niepokój. Zatrzymała się, wolno opuszczając tułów, by uspokoić samca, a jednocześnie nie dokonując pełnego skłonu. Była równie uparta jak i one.-Smocze łuski nie są takie miękkie, prawda?-drążyła dalej, jakby w głowie formułując sobie dziwną rywalizację między sobą a Benjaminem, za którym stały smoki.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Do mnie się nie mówi po francusku. Gdybym znał ten język - a wiem że ciocia jak i mama bardzo dobrze go znają, to pewnie bym próbował coś mówić w tym języku, co pewnie by wyglądało prze zabawnie.
- No te... kapisze... Kaplisze.. nie wiem jak to się wymawia.- powiedziałem szczerze, póki jeszcze byłem przy cioci, a potem już zawirowałem przy hipogryfie. Cudny... Głaskam je i głaskam i nie mogę na głaskać się jego piórek. Są takie mięciutkie... Niczym moja podusia, na której śpi moja przeurocza i najmądrzejsza główka w całym domu.
- Oba.- powiedziałem po chwili, bo nie umiałem sprecyzować odpowiedzi. Chciałem mieć oczywiście smoka, który byłby moim bratem lub siostrą, lecz i hipogryfy są cudne. Także gdybym miał wybrać, wybrałbym oba stworzenia. Pogłaskałem jeszcze mięciutkie piórka i spojrzałem na ciocię, która próbowała się do mnie dostać, lecz hipogryfy były uparte i ciągle ją pilnowały. biedna ciocia, chyba będzie musiała przeboleć to, że hipogryfy jej nie lubią. A może to jest związane z czymś innym?
- Nie są, ale lepiej chronią od zimna i deszczu.- odpowiedziałem cioci broniąc smoki, lecz zaraz poczułem powiem powietrza na swej czuprynie. To hipogryf słysząc te słowa spojrzał na mnie surowo i dmuchnął we mnie powietrzem. Uśmiechnąłem się niepewnie do niego. - No ale za to przecież jesteście mądre, prawda?- spróbowałem ratować własną skórę pochlebstwem dla tego stworzenia. Ten przekrzywił głowę i dziabnął dziobem w powietrzu dając mi znak ostrzegawczy. Chyba, bo na to wyglądało.
- Mogę usiąść na Tobie?- zapytałem się po chwili ściszonym głosem zwierzęcia jednocześnie głaskając go po szyi. Tak na chwilę, a potem może mnie zrzucić jeśli zechce. Albo nie, polecimy gdzieś razem. Tylko niech pomoże mi wsiąść, albo ciocia mnie na nim posadzi.
- No te... kapisze... Kaplisze.. nie wiem jak to się wymawia.- powiedziałem szczerze, póki jeszcze byłem przy cioci, a potem już zawirowałem przy hipogryfie. Cudny... Głaskam je i głaskam i nie mogę na głaskać się jego piórek. Są takie mięciutkie... Niczym moja podusia, na której śpi moja przeurocza i najmądrzejsza główka w całym domu.
- Oba.- powiedziałem po chwili, bo nie umiałem sprecyzować odpowiedzi. Chciałem mieć oczywiście smoka, który byłby moim bratem lub siostrą, lecz i hipogryfy są cudne. Także gdybym miał wybrać, wybrałbym oba stworzenia. Pogłaskałem jeszcze mięciutkie piórka i spojrzałem na ciocię, która próbowała się do mnie dostać, lecz hipogryfy były uparte i ciągle ją pilnowały. biedna ciocia, chyba będzie musiała przeboleć to, że hipogryfy jej nie lubią. A może to jest związane z czymś innym?
- Nie są, ale lepiej chronią od zimna i deszczu.- odpowiedziałem cioci broniąc smoki, lecz zaraz poczułem powiem powietrza na swej czuprynie. To hipogryf słysząc te słowa spojrzał na mnie surowo i dmuchnął we mnie powietrzem. Uśmiechnąłem się niepewnie do niego. - No ale za to przecież jesteście mądre, prawda?- spróbowałem ratować własną skórę pochlebstwem dla tego stworzenia. Ten przekrzywił głowę i dziabnął dziobem w powietrzu dając mi znak ostrzegawczy. Chyba, bo na to wyglądało.
- Mogę usiąść na Tobie?- zapytałem się po chwili ściszonym głosem zwierzęcia jednocześnie głaskając go po szyi. Tak na chwilę, a potem może mnie zrzucić jeśli zechce. Albo nie, polecimy gdzieś razem. Tylko niech pomoże mi wsiąść, albo ciocia mnie na nim posadzi.
being human is complicated, time to be a dragon
Zmarszczyła brwi, by chwilę potem wypuścić z siebie powietrze wraz z lekko zdziwionym: och.
-Czy rozumiesz co do ciebie mówię.-odpowiedziała mu, nieco pozostając w pętli, ponieważ mogło to również brzmieć tak, jakby przypominała mu o swoich poprzednich instrukcjach, a nie dawała znaczenie słowa.
Westchnęła, gdy wyjawił jej, że chciałby oba. Gdzieś tam w głowie zalśniła jej jednak myśl, że to i tak spore zwycięstwo, biorąc pod uwagę, że o smokach gada bez przerwy.
-Pióra też chronią od zimna i deszczu. Myślisz, że dlaczego mówi się, że coś po kimś spływa jak po kaczce? Bo to nawet nie przedostanie się przez ich upierzenie, nie dotknie ich!-wytłumaczyła mu z satysfakcją, cofając się nieco, gdy samiec zrobił krok w jej stronę. Ulubieniec Charliego dalej przy nim stał, jakby zrelaksowany głaskaniem, wyłączając się na otoczenie. Ale chyba źle oceniła sytuację, bo zwierzę chwilę potem obróciło łeb, a potem kłapnęło dziobem.
Chwilę potem zadumę i jakieś dziwne oczekiwanie, brak możliwości ruchu ze strony ciotki i zawieszenie chłopca, przerwał głośny gwizd. Hipogryfy odwróciły się jak jeden mąż i pognały do źródła dźwięku, nie bacząc już dłużej na zwiedzających. Gdzieś po drugiej stronie zagrody powitał ich opiekun, zapewne szykując je do karmienia - czy cokolwiek mogło wzbudzić większą lojalność?
Selina capnęła zasmuconego chłopaka zanim zdecydował się na pobiegnięcie za nimi.
-Nie chcesz im przeszkadzać jak jedzą.-oznajmiła mu, kryjąc w tym małą radę życiową.-Chodź zobaczyć garborogi. Opowiesz mi trochę o wujku Benie, okej?-złapała jego malutką dłoń i lekko pociągnęła.
-Czy rozumiesz co do ciebie mówię.-odpowiedziała mu, nieco pozostając w pętli, ponieważ mogło to również brzmieć tak, jakby przypominała mu o swoich poprzednich instrukcjach, a nie dawała znaczenie słowa.
Westchnęła, gdy wyjawił jej, że chciałby oba. Gdzieś tam w głowie zalśniła jej jednak myśl, że to i tak spore zwycięstwo, biorąc pod uwagę, że o smokach gada bez przerwy.
-Pióra też chronią od zimna i deszczu. Myślisz, że dlaczego mówi się, że coś po kimś spływa jak po kaczce? Bo to nawet nie przedostanie się przez ich upierzenie, nie dotknie ich!-wytłumaczyła mu z satysfakcją, cofając się nieco, gdy samiec zrobił krok w jej stronę. Ulubieniec Charliego dalej przy nim stał, jakby zrelaksowany głaskaniem, wyłączając się na otoczenie. Ale chyba źle oceniła sytuację, bo zwierzę chwilę potem obróciło łeb, a potem kłapnęło dziobem.
Chwilę potem zadumę i jakieś dziwne oczekiwanie, brak możliwości ruchu ze strony ciotki i zawieszenie chłopca, przerwał głośny gwizd. Hipogryfy odwróciły się jak jeden mąż i pognały do źródła dźwięku, nie bacząc już dłużej na zwiedzających. Gdzieś po drugiej stronie zagrody powitał ich opiekun, zapewne szykując je do karmienia - czy cokolwiek mogło wzbudzić większą lojalność?
Selina capnęła zasmuconego chłopaka zanim zdecydował się na pobiegnięcie za nimi.
-Nie chcesz im przeszkadzać jak jedzą.-oznajmiła mu, kryjąc w tym małą radę życiową.-Chodź zobaczyć garborogi. Opowiesz mi trochę o wujku Benie, okej?-złapała jego malutką dłoń i lekko pociągnęła.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Już się zamotałem. Naprawdę. Spojrzałem niepewnie na ciocię, lecz już postanowiłem dać spokój z odkrywaniem znaczenia nowego słówka. Przynajmniej na tę chwilę. Może już lepiej przejdźmy do hipogryfów, które chyba mnie nie zrozumiały do końca.
- To dlaczego my nie mamy piór?- zadałem cioci pytanie po wypowiedzi na temat wspaniałych możliwości posiadania piór. Skoro hipogryf ma pióra, smok ma łuski, to dlaczego my nic takiego nie posiadamy? Tylko gołą skórę, skłonną do skaleczeń, ran i krwawienia? Dlaczego my - ludzie - nie mamy żadnej ochrony? Albo wręcz przeciwnie - została nam ona odebrana?
Zaraz jednak niepewnie, lecz ze smutną miną spojrzałem na hipogryfa, który chyba nie chciał abym jego dosiadł. Szkoda, wielka szkoda. Chciałem polatać, teraz nawet byłbym gotów jego przeprosić, lecz ktoś zagwizdał na co hipogryf z ożywieniem zareagował na ten głos. Zerknąłem w stronę odgłosu gwizdka i w tym samym momencie poczuł delikatną dłoń cioci Seliny. Uniosłem głowę spoglądając na ciocię i zaraz smutno przytaknąłem. Zerknąłem po raz ostatni na hipogryfy i zaraz ruszyłem z ciocią.
-A co to są garborogi ciociu?- zadałem pytanie, gdy razem przeszliśmy do innej części zoo. Trochę czasu jeszcze przebyliśmy w zoo, ja co nie co opowiedziałem o Benie i jego smokach, a gdy nadszedł czas, ciocia zaprowadziła mnie do domu, gdzie napiłem się ciepłej herbatki i zjadłem przepyszną kolację. Mniam.
z.t x2
- To dlaczego my nie mamy piór?- zadałem cioci pytanie po wypowiedzi na temat wspaniałych możliwości posiadania piór. Skoro hipogryf ma pióra, smok ma łuski, to dlaczego my nic takiego nie posiadamy? Tylko gołą skórę, skłonną do skaleczeń, ran i krwawienia? Dlaczego my - ludzie - nie mamy żadnej ochrony? Albo wręcz przeciwnie - została nam ona odebrana?
Zaraz jednak niepewnie, lecz ze smutną miną spojrzałem na hipogryfa, który chyba nie chciał abym jego dosiadł. Szkoda, wielka szkoda. Chciałem polatać, teraz nawet byłbym gotów jego przeprosić, lecz ktoś zagwizdał na co hipogryf z ożywieniem zareagował na ten głos. Zerknąłem w stronę odgłosu gwizdka i w tym samym momencie poczuł delikatną dłoń cioci Seliny. Uniosłem głowę spoglądając na ciocię i zaraz smutno przytaknąłem. Zerknąłem po raz ostatni na hipogryfy i zaraz ruszyłem z ciocią.
-A co to są garborogi ciociu?- zadałem pytanie, gdy razem przeszliśmy do innej części zoo. Trochę czasu jeszcze przebyliśmy w zoo, ja co nie co opowiedziałem o Benie i jego smokach, a gdy nadszedł czas, ciocia zaprowadziła mnie do domu, gdzie napiłem się ciepłej herbatki i zjadłem przepyszną kolację. Mniam.
z.t x2
being human is complicated, time to be a dragon
|02.04.1956r
Niebyła częstym gościem w tym miejscu. Pracownicy Ogrodu Magizoologicznego radzili sobie całkiem dobrze, zagrody były odpowiednio duże i dostosowane do potrzeb zwierząt, które w większości chronione były przed ludźmi - i wzajemnie. Zdarzało jej się zajść w te okolice z dziećmi brata, sama jednak zdecydowanie wolała obcowanie ze zwierzętami na pełnej wolności, czy spacery po lesie znajdującym się zaraz za lecznicą. Alejki pomiędzy kolejnymi zagrodami psuły jej radość z obcowania z istotami jakie kryło to miejsce.
Tym razem jednak przybyła sama, w torebce miała list który przyszedł do niej zaledwie godzinę temu. Już przedtem uważała za wysoce nieodpowiedzialne umożliwienie dostępu do hipogryfów każdemu, kto będzie miał na to ochotę. Właściciele Ogrodu nadmiernie liczyli na zdrowy rozsądek zwiedzających, którzy powinni liczyć się ze swoimi zdolnościami i zbliżać się jedynie do istot, z którymi potrafią się obchodzić. Fakt, iż sylwetka hipogryfów powinna być im przybliżona w szkole jednak o niczym nie świadczył, Julia osobiście znała przypadek który najpewniej widząc hipogryfa uznałby, że ma przed oczami jakiegoś upośledzonego aetonana.
Na list odpisała zaznaczając, iż zadziwia ją i cieszy, że do podobnych wypadków nie dochodzi częściej: bo i faktycznie objaśniono jej, że osoba najwidoczniej nie potrafiąca obcować z tymi dumnymi i w swej dumie niebezpiecznymi stworzeniami dostała się na wybieg i zostałaby zapewne stratowana, gdyby nie wyjęła w porę różdżki i nie godziła w zwierzę bardzo nieprzyjemnym zaklęciem. Niebawem do potyczki przyłączyli się pracownicy ogrodu, by uspokoić i czasowo uśpić rozjuszone zwierzęta, a także zająć się człowiekiem, który niewątpliwie był w szoku.
Julia nie miała pojęcia, jakie dokładnie było to zaklęcie, liczyła że obejdzie się bez przenoszenia hipogryfa do lecznicy. Pogrążona we własnych myśli już zbliżała się do zagrody, kiedy usłyszała za sobą głos należący do mężczyzny, niewątpliwie pracownika ogrodu.
- Czy mam przyjemność z lady Prewett? - odezwał się uprzejmym tonem, wbijając w nią spojrzenie, kiedy tylko przystanęła i odwróciła się w jego stronę. Skinęła nieznacznie głową, chcąc się odezwać, gdy ten przemówił na nowo. - Richard Ross. - przedstawił się krótko. - Słyszałem, że dyrektor planuje wezwać lady, by zajęła się poszkodowanym dziś hipogryfem. Chciałbym jednak towarzyszyć damie, hipogryfy to zwierzęta dość niebezpieczne, jeśli bardzo nie uważa się w kontaktach z nimi i choć ten o którego chodzi został odizolowany, chcę mieć pewność, że nic nie będzie panience zagrażało w trakcie opatrywania go.
Lekceważenie, jakie umieścił w sformowaniu opatrywanie czy celowo czy nie, było jaskrawe tak bardzo, że gdyby cała ta pełna pouczeń wypowiedź była zapisana, zapewne świeciłoby mocniej niż świetliki w noc świętojańską. Sam pouczający ton już sprawił, że coś w Julii się zagotowało. Nie po raz pierwszy miała do czynienia z lekceważeniem związanym z tym, że jako kobieta śmie zajmować się nauką: i oczywiście nie może w tej dziedzinie dorównywać mężczyznom. Nauka ta na szczęście jednak ogranicza się do zwierząt, które są dziedziną łatwiejszą, cokolwiek nie zrobi, jakiejkolwiek pomocy nie wymaga hipogryf, w oczach jej rozmówcy będzie to i tak nic więcej jak nałożenie plasterka przez mamę, tudzież opiekunkę, czyli odprowadzenie jej do roli której powinna się trzymać.
Jej twarz jednak nie wyrażała nic. Na chwilę zaledwie zacisnęła usta, nie zamierzając pozwolić sobie w tej chwili na sprzeczki.
- Niewątpliwie problemu by nie było, gdyby pracownicy ogrodu wiedzieli wcześniej, jak bardzo niebezpiecznymi istotami są hipogryfy. - odpowiedziała, nim mężczyzna zdążył wydać ze swoich ust jeszcze choć jedną irytującą głoskę. Uśmiechnęła się przy tym, choć w jej uśmiechu tkwiło coś groźnego. Cała jej złość i frustracja zmieściła się w tym jednym geście, a negatywne emocje przygasiła łagodnie dopiero satysfakcja z faktu, że jej uwaga najwidoczniej zdenerwowała rozmówcę. Mówiła jednak dalej choć wiedziała, że jej starania najpewniej zostaną zignorowane. - Jako wykształcony weterynarz... - wzięła głęboki oddech, by nie okazać swojej narastającej irytacji na widok łagodnego, lekceważącego uśmieszka z którym spotkały się dwa ostatnie słowa - dobrze wiem czym jest hipogryf i jak się nim zająć. Mogę wiedzieć jakie są pańskie kompetencje?
Uniosła lekko brodę, nie pozwalając sobie na zaciśnięcie dłoni. Nadmierne okazywanie irytacji niczego nie daje. Mężczyźni tacy jak ten mają tendencję do zrzucania jej na karb nie panowania nad emocjami, co jest przecież typowo kobiecą przywarą. Ponadto dobrze wiedziała, że traci w tej chwili czas na coś nieistotnego, a powinna zająć się poszkodowanym zwierzęciem. - Czas ucieka. Jakim zaklęciem trafiono w zwierzę? W liście nie otrzymałam żadnych szczegółów.
Dodała ponaglająco w nadziei, że rozmowę dokończy tutaj, a rozmówca nie ruszy z nią w drogę do hipogryfa.
- Jestem opiekunem tej części ogrodu i oczywiście nie wątpię w pani... - pauza, jakże irytująca pauza - kompetencje. Nie pozwolę jednak, by młoda kobieta taka jak lady przebywała sam na sam z istotą, która może zachować się w sposób agresywny.
Julia nie wątpiła, że agresja jaką budzi w niej ten mężczyzna jest znacznie większa od tej jaką może okazać hipogryf. Dowiedziawszy się jednak, że zaklęcie z jakim będzie miała do czynienia wywołało kilka ran ciętych, ruszyła w kierunku zagrody. Wiedziała już, że nie da rady pozbyć się tego człowieka, a jakakolwiek dalsza dyskusja nie ma najmniejszego sensu. Fakt, że ma do czynienia z osobą najbardziej odpowiedzialną za całą sytuację wydawał jej się nazbyt oczywisty i podkreślający brak kompetencji swojego rozmówcy, który być może usiłował w tej chwili w jakikolwiek inny sposób się wykazać.
- Jak rozumiem niczym nie regulowany dostęp do zagrody był pańskim pomysłem?
Nie, jednak nie była w stanie się powstrzymać. Nie odpowiedziano jej, jednak chwila ciszy dała nader wiele satysfakcji, być może głupiej, jednak nadal szczerej. Przy wejściu dostrzegła dwa hipogryfy, oddalone od nich znacznie, najpewniej w tej chwili znajdujące się za magiczną barierą. Przystanęła jednak, rozglądając się za tym jednym, który interesuje ją dziś szczególnie, kiedy znów usłyszała za sobą głos.
- Proszę się nie martwić, nie zbliżą się. - tym razem jej brwi powędrowały wysoko ku górze. Nie dostała jednak czasu na odpowiedź. Szczera troska jaką ociekał ton jej rozmówcy działała w tej chwili jak czerwona płachta na byka, nie była tu jednak by uświadamiać tegoż irytującego osobnika w tym, że najpewniej o magicznych zwierzętach wie więcej niż on i jego podwładni razem wzięci, a aby pomóc choremu zwierzęciu. - Odgrodziliśmy je póki co, by nie mogły nadmiernie się zbliżyć, poszkodowanego ukryliśmy natomiast za zaporą, która uczyniła go niewidzialnym dla innych zwierząt jak i zwiedzających. Proszę za mną.
Dodał zaraz łagodnym tonem, prowadząc ją we właściwą stronę. Niebawem odczuła, że przekracza swego rodzaju magiczny próg, a jej oczom ukazało się śpiące zwierzę oddychające spokojnie nad którego przednią kończyną znajdowała się dość głęboka rana.
Nie zwracając już uwagi na towarzysza, kucnęła przy zwierzęciu, wyjmując natychmiast różdżkę, by się nią zająć. Najwidoczniej jednak pracownik ogrodu choć została wezwana w tym celu wciąż nie dowierzał jej kompetencjom, znalazł się powiem po chwili za nią, zaglądając jej przez ramię.
- Na pewno trzeba to odkazić. Samo zasklepienie mogłoby mu zaszkodzić. Wie pani, może wezwiemy kogoś do pomocy. Dyrektor nie chciał zawracać głowy uzdrowicielom, jednak hipogryf to zwierzę bardzo cenne dla naszego ogrodu.
Wdech-wydech. Różdżka drgnęła w jej dłoni zaledwie na chwilę, nim skierowała ją w stronę pracownika ogrodu zoologicznego, unosząc przy tym obie brwi.
- Jeśli w tej chwili pan nie zamilknie i nie pozwoli mi pracować, zapewnię sobie komfort pracy przy pomocy zaklęć. - nuta groźby w jej głosie była łagodna, acz dostrzegalna. Wywołała kolejny pełen pobłażania uśmiech tak, jak można się było tego spodziewać i Julia z miłą chęcią uniosłaby się dumą i odeszła, gdyby nie fakt, że nie mogła porzucić zwierzęcia w takim stanie.
- Wolałbym jednak wiedzieć dokładnie, co zamierza panienka robić. - odpowiedział jej. Nie mogła dostrzec łagodnego uśmiechu, jakim możnaby obdarzyć dziecko, który pojawił się na jego twarzy, jednak z jakiejś przyczyny doskonale wiedziała, że zagościł on na jego twarzy.
Szybka kalkulacja mająca na celu oszacowanie czy więcej czasu zmarnuje kontynuując tę rozmowę, czy rzucając jeden dodatkowy czar sprawiła, że Julia znów odwróciła się w stronę mężczyzny.
- Drętwota. - powiedziała spokojnie patrząc, jak jej rozmówca zastyga w bezruchu z wyraźnym szokiem malującym się na twarzy. Dalej mogła już skupić się na zwierzęciu, które dokładnie przebadała sprawdzając ilość i głębokość ran.
Upewniwszy się jakim zaklęciem zostało ono uśpione i, czy jest na tę chwilę ono wystarczające, wpierw wycelowała różdżką w największą ranę, później tak samo w dwie mniejsze znajdujące się nad nią.
- Purus.
Szepnęła czekając, aż zaklęcie zacznie działać. Zniknęło kilka piór znajdujących się zbyt blisko okaleczonych miejsc. Kolejne zaklęcie miało pomóc ranom się zasklepić.
- Curatio Vulnera Maxima. - mruknęła cicho. Podziałało natychmiastowo, gojąc rany, jednak pozostawiając blizny. Te jednak niebawem powinny stać się niewidoczne, ukryte przy pomocy piór które na pewno wkrótce pojawią się nad nimi.
Chciała jeszcze pomóc zwierzęciu dojść do siebie po utracie krwi, czy może zwiększyć odporność jego organizmu, by owa utrata nie spowodowała dalszych komplikacji. Kolejny raz więc skierowała różdżkę w stronę hipogryfa. Łagodnym ruchem wykonała właściwy gest.
- Immunitaris. - powiedziała spokojnie.
Kolejnym jej działaniem powinno być ocucenie hipogryfa, by upewnić się że będzie on zachowywał się właściwie przynajmniej na początku (na pewno później jeszcze go odwiedzi), jednak obawiała się o bezpieczeństwo unieruchomionego mężczyzny za sobą. Mobilicorpus pozwolił jej więc przenieść go bezpiecznie poza teren zagrody, nim najpewniej po raz ostatni skierowała swoją różdżkę w stronę zwierzęcia. - Finite Facio coma.
Cofnęła się powoli na właściwą odległość, by patrzeć, jak hipogryf powoli wybudza się najpewniej rozproszony i poddenerwowany. Minęło odrobinę więcej czasu, nim uniósł się, nie wstał, jednak przysiadł na trawie, unosząc głowę w jej stronę. Skłoniła się powoli, wciąż uważnie go obserwując i nie chcąc rozdrażnić. Pozostała jeszcze chwilę, nim nie upewniła się, że zwierzę choć niewątpliwie osłabione ma się dobrze, by następnie odejść - w lichej nadziei, iż podobny wypadek nie będzie więcej miał miejsca. I, że więcej nie spotka Richarda Rossa.
zt.
Niebyła częstym gościem w tym miejscu. Pracownicy Ogrodu Magizoologicznego radzili sobie całkiem dobrze, zagrody były odpowiednio duże i dostosowane do potrzeb zwierząt, które w większości chronione były przed ludźmi - i wzajemnie. Zdarzało jej się zajść w te okolice z dziećmi brata, sama jednak zdecydowanie wolała obcowanie ze zwierzętami na pełnej wolności, czy spacery po lesie znajdującym się zaraz za lecznicą. Alejki pomiędzy kolejnymi zagrodami psuły jej radość z obcowania z istotami jakie kryło to miejsce.
Tym razem jednak przybyła sama, w torebce miała list który przyszedł do niej zaledwie godzinę temu. Już przedtem uważała za wysoce nieodpowiedzialne umożliwienie dostępu do hipogryfów każdemu, kto będzie miał na to ochotę. Właściciele Ogrodu nadmiernie liczyli na zdrowy rozsądek zwiedzających, którzy powinni liczyć się ze swoimi zdolnościami i zbliżać się jedynie do istot, z którymi potrafią się obchodzić. Fakt, iż sylwetka hipogryfów powinna być im przybliżona w szkole jednak o niczym nie świadczył, Julia osobiście znała przypadek który najpewniej widząc hipogryfa uznałby, że ma przed oczami jakiegoś upośledzonego aetonana.
Na list odpisała zaznaczając, iż zadziwia ją i cieszy, że do podobnych wypadków nie dochodzi częściej: bo i faktycznie objaśniono jej, że osoba najwidoczniej nie potrafiąca obcować z tymi dumnymi i w swej dumie niebezpiecznymi stworzeniami dostała się na wybieg i zostałaby zapewne stratowana, gdyby nie wyjęła w porę różdżki i nie godziła w zwierzę bardzo nieprzyjemnym zaklęciem. Niebawem do potyczki przyłączyli się pracownicy ogrodu, by uspokoić i czasowo uśpić rozjuszone zwierzęta, a także zająć się człowiekiem, który niewątpliwie był w szoku.
Julia nie miała pojęcia, jakie dokładnie było to zaklęcie, liczyła że obejdzie się bez przenoszenia hipogryfa do lecznicy. Pogrążona we własnych myśli już zbliżała się do zagrody, kiedy usłyszała za sobą głos należący do mężczyzny, niewątpliwie pracownika ogrodu.
- Czy mam przyjemność z lady Prewett? - odezwał się uprzejmym tonem, wbijając w nią spojrzenie, kiedy tylko przystanęła i odwróciła się w jego stronę. Skinęła nieznacznie głową, chcąc się odezwać, gdy ten przemówił na nowo. - Richard Ross. - przedstawił się krótko. - Słyszałem, że dyrektor planuje wezwać lady, by zajęła się poszkodowanym dziś hipogryfem. Chciałbym jednak towarzyszyć damie, hipogryfy to zwierzęta dość niebezpieczne, jeśli bardzo nie uważa się w kontaktach z nimi i choć ten o którego chodzi został odizolowany, chcę mieć pewność, że nic nie będzie panience zagrażało w trakcie opatrywania go.
Lekceważenie, jakie umieścił w sformowaniu opatrywanie czy celowo czy nie, było jaskrawe tak bardzo, że gdyby cała ta pełna pouczeń wypowiedź była zapisana, zapewne świeciłoby mocniej niż świetliki w noc świętojańską. Sam pouczający ton już sprawił, że coś w Julii się zagotowało. Nie po raz pierwszy miała do czynienia z lekceważeniem związanym z tym, że jako kobieta śmie zajmować się nauką: i oczywiście nie może w tej dziedzinie dorównywać mężczyznom. Nauka ta na szczęście jednak ogranicza się do zwierząt, które są dziedziną łatwiejszą, cokolwiek nie zrobi, jakiejkolwiek pomocy nie wymaga hipogryf, w oczach jej rozmówcy będzie to i tak nic więcej jak nałożenie plasterka przez mamę, tudzież opiekunkę, czyli odprowadzenie jej do roli której powinna się trzymać.
Jej twarz jednak nie wyrażała nic. Na chwilę zaledwie zacisnęła usta, nie zamierzając pozwolić sobie w tej chwili na sprzeczki.
- Niewątpliwie problemu by nie było, gdyby pracownicy ogrodu wiedzieli wcześniej, jak bardzo niebezpiecznymi istotami są hipogryfy. - odpowiedziała, nim mężczyzna zdążył wydać ze swoich ust jeszcze choć jedną irytującą głoskę. Uśmiechnęła się przy tym, choć w jej uśmiechu tkwiło coś groźnego. Cała jej złość i frustracja zmieściła się w tym jednym geście, a negatywne emocje przygasiła łagodnie dopiero satysfakcja z faktu, że jej uwaga najwidoczniej zdenerwowała rozmówcę. Mówiła jednak dalej choć wiedziała, że jej starania najpewniej zostaną zignorowane. - Jako wykształcony weterynarz... - wzięła głęboki oddech, by nie okazać swojej narastającej irytacji na widok łagodnego, lekceważącego uśmieszka z którym spotkały się dwa ostatnie słowa - dobrze wiem czym jest hipogryf i jak się nim zająć. Mogę wiedzieć jakie są pańskie kompetencje?
Uniosła lekko brodę, nie pozwalając sobie na zaciśnięcie dłoni. Nadmierne okazywanie irytacji niczego nie daje. Mężczyźni tacy jak ten mają tendencję do zrzucania jej na karb nie panowania nad emocjami, co jest przecież typowo kobiecą przywarą. Ponadto dobrze wiedziała, że traci w tej chwili czas na coś nieistotnego, a powinna zająć się poszkodowanym zwierzęciem. - Czas ucieka. Jakim zaklęciem trafiono w zwierzę? W liście nie otrzymałam żadnych szczegółów.
Dodała ponaglająco w nadziei, że rozmowę dokończy tutaj, a rozmówca nie ruszy z nią w drogę do hipogryfa.
- Jestem opiekunem tej części ogrodu i oczywiście nie wątpię w pani... - pauza, jakże irytująca pauza - kompetencje. Nie pozwolę jednak, by młoda kobieta taka jak lady przebywała sam na sam z istotą, która może zachować się w sposób agresywny.
Julia nie wątpiła, że agresja jaką budzi w niej ten mężczyzna jest znacznie większa od tej jaką może okazać hipogryf. Dowiedziawszy się jednak, że zaklęcie z jakim będzie miała do czynienia wywołało kilka ran ciętych, ruszyła w kierunku zagrody. Wiedziała już, że nie da rady pozbyć się tego człowieka, a jakakolwiek dalsza dyskusja nie ma najmniejszego sensu. Fakt, że ma do czynienia z osobą najbardziej odpowiedzialną za całą sytuację wydawał jej się nazbyt oczywisty i podkreślający brak kompetencji swojego rozmówcy, który być może usiłował w tej chwili w jakikolwiek inny sposób się wykazać.
- Jak rozumiem niczym nie regulowany dostęp do zagrody był pańskim pomysłem?
Nie, jednak nie była w stanie się powstrzymać. Nie odpowiedziano jej, jednak chwila ciszy dała nader wiele satysfakcji, być może głupiej, jednak nadal szczerej. Przy wejściu dostrzegła dwa hipogryfy, oddalone od nich znacznie, najpewniej w tej chwili znajdujące się za magiczną barierą. Przystanęła jednak, rozglądając się za tym jednym, który interesuje ją dziś szczególnie, kiedy znów usłyszała za sobą głos.
- Proszę się nie martwić, nie zbliżą się. - tym razem jej brwi powędrowały wysoko ku górze. Nie dostała jednak czasu na odpowiedź. Szczera troska jaką ociekał ton jej rozmówcy działała w tej chwili jak czerwona płachta na byka, nie była tu jednak by uświadamiać tegoż irytującego osobnika w tym, że najpewniej o magicznych zwierzętach wie więcej niż on i jego podwładni razem wzięci, a aby pomóc choremu zwierzęciu. - Odgrodziliśmy je póki co, by nie mogły nadmiernie się zbliżyć, poszkodowanego ukryliśmy natomiast za zaporą, która uczyniła go niewidzialnym dla innych zwierząt jak i zwiedzających. Proszę za mną.
Dodał zaraz łagodnym tonem, prowadząc ją we właściwą stronę. Niebawem odczuła, że przekracza swego rodzaju magiczny próg, a jej oczom ukazało się śpiące zwierzę oddychające spokojnie nad którego przednią kończyną znajdowała się dość głęboka rana.
Nie zwracając już uwagi na towarzysza, kucnęła przy zwierzęciu, wyjmując natychmiast różdżkę, by się nią zająć. Najwidoczniej jednak pracownik ogrodu choć została wezwana w tym celu wciąż nie dowierzał jej kompetencjom, znalazł się powiem po chwili za nią, zaglądając jej przez ramię.
- Na pewno trzeba to odkazić. Samo zasklepienie mogłoby mu zaszkodzić. Wie pani, może wezwiemy kogoś do pomocy. Dyrektor nie chciał zawracać głowy uzdrowicielom, jednak hipogryf to zwierzę bardzo cenne dla naszego ogrodu.
Wdech-wydech. Różdżka drgnęła w jej dłoni zaledwie na chwilę, nim skierowała ją w stronę pracownika ogrodu zoologicznego, unosząc przy tym obie brwi.
- Jeśli w tej chwili pan nie zamilknie i nie pozwoli mi pracować, zapewnię sobie komfort pracy przy pomocy zaklęć. - nuta groźby w jej głosie była łagodna, acz dostrzegalna. Wywołała kolejny pełen pobłażania uśmiech tak, jak można się było tego spodziewać i Julia z miłą chęcią uniosłaby się dumą i odeszła, gdyby nie fakt, że nie mogła porzucić zwierzęcia w takim stanie.
- Wolałbym jednak wiedzieć dokładnie, co zamierza panienka robić. - odpowiedział jej. Nie mogła dostrzec łagodnego uśmiechu, jakim możnaby obdarzyć dziecko, który pojawił się na jego twarzy, jednak z jakiejś przyczyny doskonale wiedziała, że zagościł on na jego twarzy.
Szybka kalkulacja mająca na celu oszacowanie czy więcej czasu zmarnuje kontynuując tę rozmowę, czy rzucając jeden dodatkowy czar sprawiła, że Julia znów odwróciła się w stronę mężczyzny.
- Drętwota. - powiedziała spokojnie patrząc, jak jej rozmówca zastyga w bezruchu z wyraźnym szokiem malującym się na twarzy. Dalej mogła już skupić się na zwierzęciu, które dokładnie przebadała sprawdzając ilość i głębokość ran.
Upewniwszy się jakim zaklęciem zostało ono uśpione i, czy jest na tę chwilę ono wystarczające, wpierw wycelowała różdżką w największą ranę, później tak samo w dwie mniejsze znajdujące się nad nią.
- Purus.
Szepnęła czekając, aż zaklęcie zacznie działać. Zniknęło kilka piór znajdujących się zbyt blisko okaleczonych miejsc. Kolejne zaklęcie miało pomóc ranom się zasklepić.
- Curatio Vulnera Maxima. - mruknęła cicho. Podziałało natychmiastowo, gojąc rany, jednak pozostawiając blizny. Te jednak niebawem powinny stać się niewidoczne, ukryte przy pomocy piór które na pewno wkrótce pojawią się nad nimi.
Chciała jeszcze pomóc zwierzęciu dojść do siebie po utracie krwi, czy może zwiększyć odporność jego organizmu, by owa utrata nie spowodowała dalszych komplikacji. Kolejny raz więc skierowała różdżkę w stronę hipogryfa. Łagodnym ruchem wykonała właściwy gest.
- Immunitaris. - powiedziała spokojnie.
Kolejnym jej działaniem powinno być ocucenie hipogryfa, by upewnić się że będzie on zachowywał się właściwie przynajmniej na początku (na pewno później jeszcze go odwiedzi), jednak obawiała się o bezpieczeństwo unieruchomionego mężczyzny za sobą. Mobilicorpus pozwolił jej więc przenieść go bezpiecznie poza teren zagrody, nim najpewniej po raz ostatni skierowała swoją różdżkę w stronę zwierzęcia. - Finite Facio coma.
Cofnęła się powoli na właściwą odległość, by patrzeć, jak hipogryf powoli wybudza się najpewniej rozproszony i poddenerwowany. Minęło odrobinę więcej czasu, nim uniósł się, nie wstał, jednak przysiadł na trawie, unosząc głowę w jej stronę. Skłoniła się powoli, wciąż uważnie go obserwując i nie chcąc rozdrażnić. Pozostała jeszcze chwilę, nim nie upewniła się, że zwierzę choć niewątpliwie osłabione ma się dobrze, by następnie odejść - w lichej nadziei, iż podobny wypadek nie będzie więcej miał miejsca. I, że więcej nie spotka Richarda Rossa.
zt.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
| 16.09
Willow mimo nieprzyjemnych przeżyć z sierpnia postanowiła wrócić do pracy dość szybko. Bezczynne siedzenie w czterech ścianach nie było dla niej, zbyt wiele czasu już spędziła w zamknięciu. Choć kilka pierwszych dni po odnalezieniu się spędziła w gronie najbliższych, to kiedy tylko przestała już straszyć mizernością udała się do ogrodu magizoologicznego, w którym pracowała od czasu zakończenia szkoły, szlifując swoje umiejętności i szkoląc się, by móc w przyszłości być mistrzem w tej dziedzinie jak jej ojciec, który podróżował po całym świecie, badając i opisując magiczne stworzenia. Działał jednak i w kraju, pomagając tutejszym instytucjom i rezerwatom zajmującym się stworzeniami. Willy, która darzyła ogród magizoologiczny sentymentem od dzieciństwa, uznała że to dobre miejsce, w którym mogła zacząć swe nauki na poważnie, już poza murami szkoły i ojcowskimi opowieściami oraz towarzyszeniem mu w niektórych wyjazdach. Nie była to typowa sztywna praca na etat, ale pozwalała doskonalić praktyczne umiejętności, a także zapewniała kieszonkowe na własne wydatki.
Miała nadzieję, że nadal ją tu chcieli po tym, jak zniknęła na miesiąc bez słowa wyjaśnienia. Nie miała jednak na to żadnego wpływu, została uprowadzona wbrew swojej woli i bardzo chciała wrócić, choć nie wykluczała też myśli o przeniesieniu się w przyszłości gdzieś indziej. Była wolnym duchem i trudno było jej sobie wyobrazić tkwienie przez całe życie w jednym miejscu, dlatego typowe nudne ministerialne posadki nie były dla niej, ceniła sobie pewną niezależność i możliwość wyboru. W końcu nigdy nie wiadomo było, gdzie prąd życia poniesie jej barwną, lovegoodową duszę, a na świecie znajdowało się jeszcze tyle miejsc do zobaczenia i zwierząt, które można było odkryć i opisać.
Przekroczyła bramy ogrodu, czując w sercu przyjemne ciepło na myśl o znajomym miejscu. Siedząc przez miesiąc w zamknięciu tęskniła i za nim oraz za tutejszymi stworzeniami, nie chcąc dopuszczać do siebie myśli, że może już tego nigdy więcej nie zobaczyć. W tym roku zdążyła zżyć się z ogrodem jeszcze mocniej po tym, jak od maja pomagała w ogarnięciu kryzysu anomaliowego, który nie ominął i tego miejsca. Choć bardzo jej było szkoda stworzeń, które również ucierpiały w wyniku anomalii, wiele się w tamtym okresie nauczyła i nie mogłaby tak po prostu stąd zniknąć bez słowa, tym bardziej, że to nie była dla niej tylko praca, ale i pasja. Kochała magiczne stworzenia, a wiele tutejszych zdążyła już poznać i miała za sobą próby przekonywania ich do swojej osoby.
Najpierw musiała spotkać się z członkiem kierownictwa ogrodu, by przeprosić za swoją nieobecność i zapytać o możliwość powrotu. Szczęśliwie dla niej okazało się, że przy niedostatku posiadających odpowiednią wiedzę rąk do pracy ze zwierzętami każda pomoc była bardzo potrzebna i tym samym wybaczono jej zniknięcie i okazano gotowość przyjęcia jej z otwartymi ramionami. Bardzo jej w tym momencie ulżyło, chociaż wiedziała, że jeśli nie będzie mogła wrócić to zawsze mogła poprosić Susanne, by wciągnęła ją do pracy w lecznicy dla magicznych stworzeń. Zawsze było wiele możliwości, zwłaszcza gdy było się prawdziwym pasjonatem i Lovegoodem, a Lovegoodowie łatwo adaptowali się do nowych sytuacji. Zapytana o powód sierpniowego zniknięcia powiedziała lakonicznie o komplikacjach w związku z anomaliami, po których musiała na trochę wyjechać, by wrócić do zdrowia. Nikomu poza rodziną nie zamierzała mówić prawdy o tym, co się z nią działo, zwłaszcza w obliczu zaostrzających się w społeczeństwie antymugolskich nastrojów. W dobie anomalii i niepokojów społecznych zniknięcia i zranienia zdarzały się na tyle często, że starszy mężczyzna, który z nią rozmawiał i który znał jej ojca, wydawał się cieszyć, że Willow żyje, jest zdrowa i może tu wrócić. Nie każdy miał szczęście, żeby z komplikacji wyjść bez szwanku.
Nawet jeśli mężczyzna wyczuł w jej słowach, że nie mówiła mu całej prawdy, nie dopytywał. W obecnych czasach każdy przeżywał własne tragedie. Wielu kogoś straciło, anomalie doświadczały wszystkich boleśnie.
- Kiedy mogę zacząć? – zapytała pod koniec rozmowy. – Naprawdę chcę znowu być częścią tego miejsca i pomagać w opiece nad zwierzętami.
- Choćby od razu – odrzekł mężczyzna. – Zaraz zawołam kogoś, kto znajdzie dla ciebie robotę na dziś. Nie jest już tak źle jak w maju, ale nadal jest co robić.
Przywołanym pracownikiem okazał się młody mężczyzna, którego już znała, Vincent Meadowes. Willy polecono udać się z nim, co też zrobiła.
- Długo cię nie było, Willy. Coś się stało? Wszyscy się martwiliśmy, gdy pewnego dnia przestałaś przychodzić bez żadnego listu, twój ojciec powiedział, że zniknęłaś – zaczął Vinnie, a Will westchnęła, po czym powtórzyła mu to samo, co poprzedniemu rozmówcy, zrzucając winę za nieobecność na anomalie i komplikacje zdrowotne w związku z tym. Nie chciała być postrzegana jako ofiara, nie chciała współczucia i pytań, pragnęła jedynie powrotu do dotychczasowego stanu rzeczy.
- Nie mówmy już o tym, chodźmy lepiej do zwierząt. Zdążyłam się za nimi stęsknić. Co działo się z naszymi podopiecznymi przez ostatnie tygodnie? – zmieniła temat, nie chcąc rozmawiać o sobie. Wolała dowiedzieć się, co u zwierząt. Miała nadzieję, że wszyscy podopieczni ogrodu przetrwali ten trudny czas.
Wdali się w rozmowę na temat stanu magicznych stworzeń i opieki nad nimi, a Will uświadomiła sobie, że brakowało jej tych rozmów z Vinniem, którego naprawdę polubiła odkąd pracowała w tym miejscu. Udali się do pomieszczenia dla pracowników, gdzie Willow narzuciła na siebie roboczą szatę i zostawiła swoją torbę. Była gotowa i czuła coraz większą ekscytację, dzięki której prawie nie myślała o wiadomym okresie. Mogła zacząć odzyskiwać kolejny fragment życia, które wiodła przed uprowadzeniem – pracę ze zwierzętami.
- Na początek chodźmy do hipogryfów, zbliża się pora karmienia – odezwał się Vincent, chwytając ją lekko za łokieć i kierując w odpowiednią stronę, gdy tylko znów wyszli na zewnątrz. Teraz już oboje wyglądali jak przystało na pracowników.
- Idealnie, chętnie je znowu zobaczę – ucieszyła się, po czym znowu zaczęła zasypywać kolegę dociekliwymi pytaniami, by skoncentrować jego uwagę na zwierzętach, a nie na powodach jej nieobecności. Poza tym naprawdę chciała posłuchać, jak się mają hipogryfy mieszkające w ogrodzie.
Najpierw udali się po pożywienie dla zwierząt będących w połowie orłami, w połowie końmi. Zaopatrzyli się w kilka martwych fretek i kurczaków, którymi zamierzali nakarmić hipogryfy. Po wejściu do ich zagrody, w której były przechowywane kiedy nie znajdowały się na wybiegu, oboje od razu ukłonili się, patrząc hipogryfom w oczy i nie mrugając. Te zwierzęta były niezwykle dumne i honorowe, i były agresywne wobec ludzi, którzy nie okazywali im należytego szacunku. Na szczęście okazało się, że wszystkie okazy najwyraźniej ją pamiętały, bo szybko ugięły pokryte łuską kolana i pochyliły łby, pozwalając czarodziejom do siebie podejść. Willy zbliżyła się do swojej ulubienicy, hipogryfki o ciemnoszarym upierzeniu i pogłaskała ją po lśniącej, upierzonej szyi. Zwierzę trącnęło ją lekko grubym, zakrzywionym dziobem, w taki sposób witając się z nią. Spojrzenie zwierzęcia zdawało się pytać „gdzie się podziewałaś przez tak długi czas?”. Wbrew temu, co mogli myśleć niektórzy czarodzieje, magiczne stworzenia były bardzo inteligentne. Takie hipogryfy potrafiły bez trudu zrozumieć, kiedy ktoś mówił do nich coś obraźliwego, ale przy odpowiednim i umiejętnym obchodzeniu się z nimi potrafiły być wdzięcznymi towarzyszami, niektórzy czarodzieje trzymali je w swoich obejściach, a nawet ich dosiadali. Willy miała kiedyś okazję latać na hipogryfie i było to naprawdę niesamowite przeżycie.
- Stęskniłam się za tobą – szepnęła, a zwierzę znowu szturchnęło ją lekko dziobem. – No, już, już, zaraz dostaniecie swoje przysmaki – zaśmiała się cicho i odsunęła się, biorąc od Vinniego martwego kurczaka. Rzuciła go w stronę hipogryfki, która z wdziękiem złapała go w locie i bez trudu rozszarpała wielkim dziobem. Po chwili takie same „przysmaki” pomknęły w stronę pozostałej dwójki, która patrzyła łakomym wzrokiem na posilającą się towarzyszkę. Nie był to może szczególnie piękny widok, ale najważniejsze, żeby hipogryfy były najedzone i zadowolone. Martwe fretki wylądowały w korycie, by hipogryfy miały coś do zjedzenia na później, a do drugiego Vinnie zdążył nalać wody.
Karmienie i doglądanie zwierząt nie było może bardzo ambitną pracą, ale pozwalało na przebywanie ich w pobliżu, obserwację oraz naukę ich zwyczajów i zachowań. Willy przez ostatnie dwa lata, ale i wcześniej podczas wakacyjnych wizyt sporo się tu nauczyła. Wiele tutejszych zwierząt, ba, wszystkie, było naprawdę przyjemnych do obserwowania. Nawet te, które dla większości ludzi wydawały się brzydkie lub nieciekawe, dla niej miały swój urok, ale była Lovegoodem, więc miała dość specyficzny gust i nie przejmowała się utartymi stereotypowymi opiniami. Lubiła często stawać w jakimś spokojnym miejscu i patrzeć na zwierzęta spacerujące po swoich zagrodach, wynotowując w notatniku ich charakterystyczne zachowania i zdobiąc zapiski szkicami.
Po karmieniu hipogryfów razem z Vincentem uprzątnęli ich zagrodę. W tym czasie pojawiło się kilku zwiedzających zainteresowanych zobaczeniem tych zwierząt. Willow i jej towarzysz stanęli z boku, instruując przybyłą czarodziejską rodzinę z dwójką dzieci, jak powinni się zachowywać, by móc podejść do tych bądź co bądź niebezpiecznych stworzeń. W przeszłości parę razy zdarzały się przypadki, kiedy ktoś szukał guza i próbował sprowokować zwierzęta, na co pracownicy ogrodu zawsze musieli mieć baczenie, by unikać sytuacji, w których mogłyby zostać poszkodowane zarówno same hipogryfy, jak i odwiedzający nie potrafiący odpowiednio się zachować. Niestety niektórzy ludzie wykazywali się ogromną bezmyślnością, żeby nie powiedzieć głupotą, ale na szczęście były to stosunkowo rzadkie zdarzenia.
Z uśmiechem pokazała może dziesięcioletniej dziewczynce, że po tym, jak hipogryf już odwzajemni ukłon, może powoli do niego podejść i pogłaskać go po lśniącym upierzeniu.
- Nie bój się, podejdź. Kiedy już się odkłonił, można się zbliżyć i go pogłaskać, tylko powoli i ostrożnie, dobrze? Pozwól mu, by zapoznał się z twoim zapachem – mówiła spokojnie. Mała zbliżyła się z ciekawością, powtarzając gesty Willy, a Lovegood poczuła przyjemne ciepło w sercu; lubiła dzielić się swoją wiedzą i zawsze miała dobry kontakt z młodymi gośćmi ogrodu. – A teraz pogłaszcz go po piórach. Jak pójdziesz do Hogwartu, na pewno pokażą wam hipogryfy, a wtedy będziesz mogła się pochwalić, że już je widziałaś i głaskałaś.
Dziewczynka uśmiechnęła się i pogłaskała piękne upierzenie hipogryfa, a Willy zaczęła opowiadać o tym, co wiedziała na temat tego gatunku.
Po tym, jak zwiedzająca rodzina odeszła, by obejrzeć inne zwierzęta, Willow i Vincent opuścili zagrodę hipogryfów, udając się dalej, by wypełniać inne obowiązki; tak zeszło Willy aż do popołudnia, ale czas płynął jej bardzo szybko.
| zt.
Willow mimo nieprzyjemnych przeżyć z sierpnia postanowiła wrócić do pracy dość szybko. Bezczynne siedzenie w czterech ścianach nie było dla niej, zbyt wiele czasu już spędziła w zamknięciu. Choć kilka pierwszych dni po odnalezieniu się spędziła w gronie najbliższych, to kiedy tylko przestała już straszyć mizernością udała się do ogrodu magizoologicznego, w którym pracowała od czasu zakończenia szkoły, szlifując swoje umiejętności i szkoląc się, by móc w przyszłości być mistrzem w tej dziedzinie jak jej ojciec, który podróżował po całym świecie, badając i opisując magiczne stworzenia. Działał jednak i w kraju, pomagając tutejszym instytucjom i rezerwatom zajmującym się stworzeniami. Willy, która darzyła ogród magizoologiczny sentymentem od dzieciństwa, uznała że to dobre miejsce, w którym mogła zacząć swe nauki na poważnie, już poza murami szkoły i ojcowskimi opowieściami oraz towarzyszeniem mu w niektórych wyjazdach. Nie była to typowa sztywna praca na etat, ale pozwalała doskonalić praktyczne umiejętności, a także zapewniała kieszonkowe na własne wydatki.
Miała nadzieję, że nadal ją tu chcieli po tym, jak zniknęła na miesiąc bez słowa wyjaśnienia. Nie miała jednak na to żadnego wpływu, została uprowadzona wbrew swojej woli i bardzo chciała wrócić, choć nie wykluczała też myśli o przeniesieniu się w przyszłości gdzieś indziej. Była wolnym duchem i trudno było jej sobie wyobrazić tkwienie przez całe życie w jednym miejscu, dlatego typowe nudne ministerialne posadki nie były dla niej, ceniła sobie pewną niezależność i możliwość wyboru. W końcu nigdy nie wiadomo było, gdzie prąd życia poniesie jej barwną, lovegoodową duszę, a na świecie znajdowało się jeszcze tyle miejsc do zobaczenia i zwierząt, które można było odkryć i opisać.
Przekroczyła bramy ogrodu, czując w sercu przyjemne ciepło na myśl o znajomym miejscu. Siedząc przez miesiąc w zamknięciu tęskniła i za nim oraz za tutejszymi stworzeniami, nie chcąc dopuszczać do siebie myśli, że może już tego nigdy więcej nie zobaczyć. W tym roku zdążyła zżyć się z ogrodem jeszcze mocniej po tym, jak od maja pomagała w ogarnięciu kryzysu anomaliowego, który nie ominął i tego miejsca. Choć bardzo jej było szkoda stworzeń, które również ucierpiały w wyniku anomalii, wiele się w tamtym okresie nauczyła i nie mogłaby tak po prostu stąd zniknąć bez słowa, tym bardziej, że to nie była dla niej tylko praca, ale i pasja. Kochała magiczne stworzenia, a wiele tutejszych zdążyła już poznać i miała za sobą próby przekonywania ich do swojej osoby.
Najpierw musiała spotkać się z członkiem kierownictwa ogrodu, by przeprosić za swoją nieobecność i zapytać o możliwość powrotu. Szczęśliwie dla niej okazało się, że przy niedostatku posiadających odpowiednią wiedzę rąk do pracy ze zwierzętami każda pomoc była bardzo potrzebna i tym samym wybaczono jej zniknięcie i okazano gotowość przyjęcia jej z otwartymi ramionami. Bardzo jej w tym momencie ulżyło, chociaż wiedziała, że jeśli nie będzie mogła wrócić to zawsze mogła poprosić Susanne, by wciągnęła ją do pracy w lecznicy dla magicznych stworzeń. Zawsze było wiele możliwości, zwłaszcza gdy było się prawdziwym pasjonatem i Lovegoodem, a Lovegoodowie łatwo adaptowali się do nowych sytuacji. Zapytana o powód sierpniowego zniknięcia powiedziała lakonicznie o komplikacjach w związku z anomaliami, po których musiała na trochę wyjechać, by wrócić do zdrowia. Nikomu poza rodziną nie zamierzała mówić prawdy o tym, co się z nią działo, zwłaszcza w obliczu zaostrzających się w społeczeństwie antymugolskich nastrojów. W dobie anomalii i niepokojów społecznych zniknięcia i zranienia zdarzały się na tyle często, że starszy mężczyzna, który z nią rozmawiał i który znał jej ojca, wydawał się cieszyć, że Willow żyje, jest zdrowa i może tu wrócić. Nie każdy miał szczęście, żeby z komplikacji wyjść bez szwanku.
Nawet jeśli mężczyzna wyczuł w jej słowach, że nie mówiła mu całej prawdy, nie dopytywał. W obecnych czasach każdy przeżywał własne tragedie. Wielu kogoś straciło, anomalie doświadczały wszystkich boleśnie.
- Kiedy mogę zacząć? – zapytała pod koniec rozmowy. – Naprawdę chcę znowu być częścią tego miejsca i pomagać w opiece nad zwierzętami.
- Choćby od razu – odrzekł mężczyzna. – Zaraz zawołam kogoś, kto znajdzie dla ciebie robotę na dziś. Nie jest już tak źle jak w maju, ale nadal jest co robić.
Przywołanym pracownikiem okazał się młody mężczyzna, którego już znała, Vincent Meadowes. Willy polecono udać się z nim, co też zrobiła.
- Długo cię nie było, Willy. Coś się stało? Wszyscy się martwiliśmy, gdy pewnego dnia przestałaś przychodzić bez żadnego listu, twój ojciec powiedział, że zniknęłaś – zaczął Vinnie, a Will westchnęła, po czym powtórzyła mu to samo, co poprzedniemu rozmówcy, zrzucając winę za nieobecność na anomalie i komplikacje zdrowotne w związku z tym. Nie chciała być postrzegana jako ofiara, nie chciała współczucia i pytań, pragnęła jedynie powrotu do dotychczasowego stanu rzeczy.
- Nie mówmy już o tym, chodźmy lepiej do zwierząt. Zdążyłam się za nimi stęsknić. Co działo się z naszymi podopiecznymi przez ostatnie tygodnie? – zmieniła temat, nie chcąc rozmawiać o sobie. Wolała dowiedzieć się, co u zwierząt. Miała nadzieję, że wszyscy podopieczni ogrodu przetrwali ten trudny czas.
Wdali się w rozmowę na temat stanu magicznych stworzeń i opieki nad nimi, a Will uświadomiła sobie, że brakowało jej tych rozmów z Vinniem, którego naprawdę polubiła odkąd pracowała w tym miejscu. Udali się do pomieszczenia dla pracowników, gdzie Willow narzuciła na siebie roboczą szatę i zostawiła swoją torbę. Była gotowa i czuła coraz większą ekscytację, dzięki której prawie nie myślała o wiadomym okresie. Mogła zacząć odzyskiwać kolejny fragment życia, które wiodła przed uprowadzeniem – pracę ze zwierzętami.
- Na początek chodźmy do hipogryfów, zbliża się pora karmienia – odezwał się Vincent, chwytając ją lekko za łokieć i kierując w odpowiednią stronę, gdy tylko znów wyszli na zewnątrz. Teraz już oboje wyglądali jak przystało na pracowników.
- Idealnie, chętnie je znowu zobaczę – ucieszyła się, po czym znowu zaczęła zasypywać kolegę dociekliwymi pytaniami, by skoncentrować jego uwagę na zwierzętach, a nie na powodach jej nieobecności. Poza tym naprawdę chciała posłuchać, jak się mają hipogryfy mieszkające w ogrodzie.
Najpierw udali się po pożywienie dla zwierząt będących w połowie orłami, w połowie końmi. Zaopatrzyli się w kilka martwych fretek i kurczaków, którymi zamierzali nakarmić hipogryfy. Po wejściu do ich zagrody, w której były przechowywane kiedy nie znajdowały się na wybiegu, oboje od razu ukłonili się, patrząc hipogryfom w oczy i nie mrugając. Te zwierzęta były niezwykle dumne i honorowe, i były agresywne wobec ludzi, którzy nie okazywali im należytego szacunku. Na szczęście okazało się, że wszystkie okazy najwyraźniej ją pamiętały, bo szybko ugięły pokryte łuską kolana i pochyliły łby, pozwalając czarodziejom do siebie podejść. Willy zbliżyła się do swojej ulubienicy, hipogryfki o ciemnoszarym upierzeniu i pogłaskała ją po lśniącej, upierzonej szyi. Zwierzę trącnęło ją lekko grubym, zakrzywionym dziobem, w taki sposób witając się z nią. Spojrzenie zwierzęcia zdawało się pytać „gdzie się podziewałaś przez tak długi czas?”. Wbrew temu, co mogli myśleć niektórzy czarodzieje, magiczne stworzenia były bardzo inteligentne. Takie hipogryfy potrafiły bez trudu zrozumieć, kiedy ktoś mówił do nich coś obraźliwego, ale przy odpowiednim i umiejętnym obchodzeniu się z nimi potrafiły być wdzięcznymi towarzyszami, niektórzy czarodzieje trzymali je w swoich obejściach, a nawet ich dosiadali. Willy miała kiedyś okazję latać na hipogryfie i było to naprawdę niesamowite przeżycie.
- Stęskniłam się za tobą – szepnęła, a zwierzę znowu szturchnęło ją lekko dziobem. – No, już, już, zaraz dostaniecie swoje przysmaki – zaśmiała się cicho i odsunęła się, biorąc od Vinniego martwego kurczaka. Rzuciła go w stronę hipogryfki, która z wdziękiem złapała go w locie i bez trudu rozszarpała wielkim dziobem. Po chwili takie same „przysmaki” pomknęły w stronę pozostałej dwójki, która patrzyła łakomym wzrokiem na posilającą się towarzyszkę. Nie był to może szczególnie piękny widok, ale najważniejsze, żeby hipogryfy były najedzone i zadowolone. Martwe fretki wylądowały w korycie, by hipogryfy miały coś do zjedzenia na później, a do drugiego Vinnie zdążył nalać wody.
Karmienie i doglądanie zwierząt nie było może bardzo ambitną pracą, ale pozwalało na przebywanie ich w pobliżu, obserwację oraz naukę ich zwyczajów i zachowań. Willy przez ostatnie dwa lata, ale i wcześniej podczas wakacyjnych wizyt sporo się tu nauczyła. Wiele tutejszych zwierząt, ba, wszystkie, było naprawdę przyjemnych do obserwowania. Nawet te, które dla większości ludzi wydawały się brzydkie lub nieciekawe, dla niej miały swój urok, ale była Lovegoodem, więc miała dość specyficzny gust i nie przejmowała się utartymi stereotypowymi opiniami. Lubiła często stawać w jakimś spokojnym miejscu i patrzeć na zwierzęta spacerujące po swoich zagrodach, wynotowując w notatniku ich charakterystyczne zachowania i zdobiąc zapiski szkicami.
Po karmieniu hipogryfów razem z Vincentem uprzątnęli ich zagrodę. W tym czasie pojawiło się kilku zwiedzających zainteresowanych zobaczeniem tych zwierząt. Willow i jej towarzysz stanęli z boku, instruując przybyłą czarodziejską rodzinę z dwójką dzieci, jak powinni się zachowywać, by móc podejść do tych bądź co bądź niebezpiecznych stworzeń. W przeszłości parę razy zdarzały się przypadki, kiedy ktoś szukał guza i próbował sprowokować zwierzęta, na co pracownicy ogrodu zawsze musieli mieć baczenie, by unikać sytuacji, w których mogłyby zostać poszkodowane zarówno same hipogryfy, jak i odwiedzający nie potrafiący odpowiednio się zachować. Niestety niektórzy ludzie wykazywali się ogromną bezmyślnością, żeby nie powiedzieć głupotą, ale na szczęście były to stosunkowo rzadkie zdarzenia.
Z uśmiechem pokazała może dziesięcioletniej dziewczynce, że po tym, jak hipogryf już odwzajemni ukłon, może powoli do niego podejść i pogłaskać go po lśniącym upierzeniu.
- Nie bój się, podejdź. Kiedy już się odkłonił, można się zbliżyć i go pogłaskać, tylko powoli i ostrożnie, dobrze? Pozwól mu, by zapoznał się z twoim zapachem – mówiła spokojnie. Mała zbliżyła się z ciekawością, powtarzając gesty Willy, a Lovegood poczuła przyjemne ciepło w sercu; lubiła dzielić się swoją wiedzą i zawsze miała dobry kontakt z młodymi gośćmi ogrodu. – A teraz pogłaszcz go po piórach. Jak pójdziesz do Hogwartu, na pewno pokażą wam hipogryfy, a wtedy będziesz mogła się pochwalić, że już je widziałaś i głaskałaś.
Dziewczynka uśmiechnęła się i pogłaskała piękne upierzenie hipogryfa, a Willy zaczęła opowiadać o tym, co wiedziała na temat tego gatunku.
Po tym, jak zwiedzająca rodzina odeszła, by obejrzeć inne zwierzęta, Willow i Vincent opuścili zagrodę hipogryfów, udając się dalej, by wypełniać inne obowiązki; tak zeszło Willy aż do popołudnia, ale czas płynął jej bardzo szybko.
| zt.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Zagroda hipogryfów
Szybka odpowiedź